Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Dom Bathildy Bagshot
Ogród
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ogród na tyłach
Drzwi tuż przy schodach, na końcu korytarza prawadzą prosto do dużego, dziko porośniętego ogrodu. Niegdyś pielęgnowany, pełen kwiatów, pięknych roślin i owocowych drzew, teraz jest zupełnie dziki i pełen magii. W małej, niedziałającej już fontannie, w której zalega deszczówka często odpoczywają mniejsze i większe ptaki, a na wielkich krzewach można spotkać od czasu do czasu nieśmiałka.
Tę stajnię widział już wcześniej. Daleko, na granicy hrabstw. A może nawet to było poza Somerset. Prowadziło ją małżeństwo, u którego dawno temu próbował dostać pracę, ale pogonili go, wyzywając od złodziei i koniokradów. Próbował wtedy uczciwie zarobić, potrzebował pieniędzy, by przeżyć i dachu nad głową, bo tygodniowe tułaczki w samotności zaczynały mu poważnie doskwierać — i fizycznie i psychicznie. Ukradł im już jednego konia. Ze złości, w zemście. Puszczali je na wybieg, a były one długie i oddalone od stajni, szopy i domostwa na tyle, że nie budząc niczyich podejrzeń bez trudu mógł zniszczyć drewniane ogrodzenie i przedostać się do środka. Na tym koniu pojechał do Londynu i tam puścił go wolno, wiedząc, że na obrzeżach ludzie zrobią z niego dobry pożytek. Koń był cenny, służył prostym ludziom do pracy. Dziś zamierzał udać się tam po raz kolejny. O świcie przetrzepał wszystkie rzeczy Thomasa, by zabrać nieco pieniędzy, które miały mu posłużyć na wymianę. Nie wybierał się do pracy, była niedziela, ale cały dzień spędzi poza domem — musiał wszystko zorganizować.
Wziął jedną z mioteł w domu, było ich parę, wiedział, że będzie musiał ją porzucić po drodze. Udał się na miejsce, by jak zawsze, po pierwszym karmieniu, zaczaić się na samym końcu wolnych pastwisk, czekając na konie. Wyglądało to wszystko zupełnie jak wtedy, niczym nie różniąc się od wybiegu u Weasleyów. Drewniane ogrodzenie otaczało olbrzymie tereny. Znalazł miejsce, w którym drewno wydawało się spróchniałe i kopnął je z całej siły. Lekko się ułamało. Powtórzył to jeszcze kilka razy, nie chcąc zaklęciami robić zamieszania. Musiał zrobić to samo z drugiej strony. Zwalił belki, które utworzyły przejście — nie całkiem otwarte, ale koń da radę je przeskoczyć. Kiedy te pojawiły się na padoku, poczekał. Obserwował, wybierając tego, który wydał mu się najmniej problematyczny. Nie znał ich, nie było to łatwe. Biegały, skakały, korzystając z wolności, więc wciąż czekał, aż zabrały się za jedzenie Skubanie jeszcze wilgotnej, świeżo wschodzącej trawy. Skierował różdżkę na szyję jednego z nich, ostrożnie podszedł. Konie domowe były zwierzętami ufnymi, wierzyły, że przyszedł z jedzeniem. Wyciągnął jedną pustą rękę, ale też rękę z różdżka, a gdy był już blisko rzucił zaklęcie. Dzięki orbis, świetliste lasso otoczyło się wokół szyi konia — ten spłoszył się i wycofał, ale szarpnął różdżką, a później rozpędził się biegiem. Koń ruszył — dobiegł do niego, chwycił się grzywy i wciągnął, prawie spadając, kiedy i ten zaczął biec. Wszystkie się rozbiegły, stracił poczucie równowagi, ale trzymał się mocno. Serce załomotało mu w piersi, siadł wygodniej, jedną ręką trzymał się świetlistego lassa, drugą trzymał różdżkę. Szarpnął go, zmuszając do zakończenia koła, a wtedy uspokoił głosem, pogłaskał po szyi, pogładził czule. Cii, spokojnie. Prr... Gdzieś w oddali usłyszał szczekanie psa. Wziął głęboki oddech i zawróciwszy, popędził konia przez dziurę w ogrodzeniu i pogalopował przed siebie.
Po drodze trafił na ludzi. Podróżników. Cyganów. Wiedział, że tam będą, obserwował ich już kilka tygodni, wiedział, gdzie rozbiją obóz. Nie znał ich, nie wyglądali zbyt przychylnie i też nie potraktowali go jak swojego, ale z mniejszą nieufnością niż anglików. Kiedy wjechał w ich obóz poprosił o kogoś do handlu. Chciał się z nim wymienić za ukradzionego konia. Chciał ich konia. Zależało mu na tym, by to był cygański koń. Były miłe w obyciu, spokojne, delikatne, kochały ludzi a przy tym świetne do jazdy i pracy. Idealne. Ten, którego ukradł był lepszym wierzchowcem, ale gorszym koniem pociągowym. Stary cygan był trudnym przeciwnikiem. Nie chciał dobić targu, więc w końcu Jim wyciągnął sakiewkę z pieniędzmi i dorzucił do wałacha. Zdradził się ze swoją desperacją, już wtedy wiedział, że dlatego negocjacje spisane były na straty. Stracił na tym interesie. Miał konia, mógł go zabrać do domu, ale to nie było to. To musiał być konkretny koń. Tinker. Srokaty Tinker — upatrzył go wiele tygodni temu, kiedy spotkał ich w Somerset po raz pierwszy. Stracił, ale dostał to, czego chciał i mimo wszystko był zadowolony, bo wiedział, że sprawi tym Eve przyjemność. Miłość nie mogła mierzyć się z głupotą.
Nie stać było ich na utrzymanie konia dla rozrywki, ale te były idealne do pracy. Wiedział, że wykorzystają go mądrze. Mógł też ciągnąć wóz, być ich prawdziwym dobytkiem, kapitałem. Ale też przyjacielem, którego Sheila utraciła po oddaniu psa. Wsiadł na wysoką klacz, której jedynym ekwipunkiem był sznur obwiązany na głowie, tworzący bardzo prowizoryczne ogłowie. Trzymał go z jednej strony, wracając do domu — późnym wieczorem. Podjechał na miejsce już o zmroku, wiedząc, że Eve będzie zła. Nie było go cały dzień, to były jej urodziny. Zatrzymał konia na ulicy, tuż przy ogrodzeniu. Wsunął dwa palce w usta i gwizdnął, licząc, że jeśli leżała już w łóżku zwróci tym jej uwagę. Dopiero wtedy, spoglądając na ten dom zaczął się zastanawiać gdzie będą go trzymać. Trudno, było już za późno. Gwizdnął jeszcze raz, głośniej. Gdzieś po drugiej stronie ulicy zapaliło się światło, ale spojrzał w górę, na okno sypialni starszej pani, które zajmował z Eve.
| zabieram Thomasowi 100 pm, kupuję konia + rzuty kradzieżowe
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie wyczekiwała tego dnia, nie odliczała ze zniecierpliwieniem, jak dawniej. Urodziny przestały być czymś, co żywo świętowała z najbliższymi i z żalem, że przeminęły wspominała jeszcze przez jakiś czas. Ostatnie dwa lata spędzała je samotnie w jakimś przypadkowym miejscu, szepcząc samej do siebie, życzenia, które nie zmienią nic. Budząc się dziś, nie spodziewała się niczego i niczego wyjątkowego nie oczekiwała, poza tym by najbliższe godziny zwyczajnie minęły bez echa. Mimo to poczuła dziwny do opisania uścisk w dołku, kiedy po otwarciu oczu, znów zobaczyła obok puste miejsce. Dłoń musnęła zimną pościel, palce na krótką chwilę zacisnęły się kołdrze. Nie wiedziała czy to rozczarowanie, czy może już przyzwyczajenie, które tylko dziś ciążyło, jakoś inaczej, jakby przedzierało się chłodem aż do kości? Nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Poranki wytrącały ją ze spokoju, który powracał dopiero wraz z upływającym czasem. Nie znosiła tego budzenia się samej i równocześnie czuła dziwnie nieswojo, gdy nadchodziła niedziela, zaburzająca podobną rutynę podszytą wymuszoną akceptacją.
Dzień spędziła z Sheilą, wdzięczna, że ta była obok. I może dlatego ostatnie godziny nabrały jakiś dawnych barw, wywołując szczery uśmiech i rozbawienie. Nie czuła się stratna, a wręcz bardziej spokojna niż zwykle. Bawiła się świetnie i nie mogła, a raczej nie zamierzała temu zaprzeczyć. Wieczór przyniósł jednak irytujący niepokój, co znów była gotowa zrzucić na ciąże. Chwiejność emocji dawała jej popalić, tak, jak i ona potrafiła dopiec innym, a później tego żałować. Nie chciała zastanawiać się, gdzie wcięło Jamesa ani pytać o to później. Nie potrzebowała bezsensownego sporu, który nie zmieni nic, a już zwłaszcza w urodziny. Chciała, by ten dzień skończył się tak, jak trwał z uśmiechem na ustach. Zamierzała iść spać, gdy za oknem było już wystarczająco ciemno. Rano wróci do codzienności, a o tym, co teraz będzie mogła zapomnieć, gdy ostatnie godziny nie wniosą w życie niczego ważnego poza kolejnym rokiem na karku i przedziwną świadomością, że przy kolejnych będzie ktoś jeszcze; nadal nie potrafiła do końca oswoić się z faktem, że już niedługo będzie mamą. Odgoniła do siebie te myśli, zamykając za sobą drzwi do sypialni. Pomieszczenie pogrążone było w półmroku, ale to jej nie przeszkadzało, by przemieszczać się między wszelakimi przeszkodami. Zamierzała się przebrać, ale głośny gwizd na zewnątrz pokrzyżował plany. Zerknęła w kierunku okna, czekając czy aby na pewno nie przesłyszało jej się. Było późno, nie sądziła, by kogoś przygnało przed dom. Chociaż z drugiej strony nie raz przekonała się, że pora nie miała większego znaczenia dla kogokolwiek z tej zgrai znajomych osób. Gdy dźwięk znów dobiegł jej uszu, westchnęła cicho i podeszła do okna, by spojrzeć na dwór.
- Co do..- urwała na widok Jamesa, cofając się zaraz. Zbiegła na dół, uważając tylko na schodach, aby się nie potknąć. Popychając drzwi, spoglądała w kierunku ogrodzenia. Chyba naprawdę wszystkiego się spodziewała, ale nie Jamesa siedzącego na koniu na ulicy. Niby nic szokującego, a jednak...
- Myślałam, że już dziś nie wrócisz. Komu go zabrałeś? – spytała ciekawsko, podchodząc powoli, ciemne spojrzenie utkwione miała w zwierzęciu.- Cześć, piękności, ale jesteś prześliczna.- mruknęła szczebiotliwie z uśmiechem, przesuwając dłonią po szyi i boku klaczy.- Do kogo należy? – spytała, unosząc wzrok na męża i w międzyczasie głaszcząc delikatnie koński pysk. Trudno było nie rozpoznać tinkera, to były cygańskie konie, Ich konie. Kojarzyła, że w okolicy był tabor, ale była pewna, że zwinęli się kilka dni temu. Jednak nawet to nie wyjaśniało, dlaczego Jimmy był tu z klaczą.
Dzień spędziła z Sheilą, wdzięczna, że ta była obok. I może dlatego ostatnie godziny nabrały jakiś dawnych barw, wywołując szczery uśmiech i rozbawienie. Nie czuła się stratna, a wręcz bardziej spokojna niż zwykle. Bawiła się świetnie i nie mogła, a raczej nie zamierzała temu zaprzeczyć. Wieczór przyniósł jednak irytujący niepokój, co znów była gotowa zrzucić na ciąże. Chwiejność emocji dawała jej popalić, tak, jak i ona potrafiła dopiec innym, a później tego żałować. Nie chciała zastanawiać się, gdzie wcięło Jamesa ani pytać o to później. Nie potrzebowała bezsensownego sporu, który nie zmieni nic, a już zwłaszcza w urodziny. Chciała, by ten dzień skończył się tak, jak trwał z uśmiechem na ustach. Zamierzała iść spać, gdy za oknem było już wystarczająco ciemno. Rano wróci do codzienności, a o tym, co teraz będzie mogła zapomnieć, gdy ostatnie godziny nie wniosą w życie niczego ważnego poza kolejnym rokiem na karku i przedziwną świadomością, że przy kolejnych będzie ktoś jeszcze; nadal nie potrafiła do końca oswoić się z faktem, że już niedługo będzie mamą. Odgoniła do siebie te myśli, zamykając za sobą drzwi do sypialni. Pomieszczenie pogrążone było w półmroku, ale to jej nie przeszkadzało, by przemieszczać się między wszelakimi przeszkodami. Zamierzała się przebrać, ale głośny gwizd na zewnątrz pokrzyżował plany. Zerknęła w kierunku okna, czekając czy aby na pewno nie przesłyszało jej się. Było późno, nie sądziła, by kogoś przygnało przed dom. Chociaż z drugiej strony nie raz przekonała się, że pora nie miała większego znaczenia dla kogokolwiek z tej zgrai znajomych osób. Gdy dźwięk znów dobiegł jej uszu, westchnęła cicho i podeszła do okna, by spojrzeć na dwór.
- Co do..- urwała na widok Jamesa, cofając się zaraz. Zbiegła na dół, uważając tylko na schodach, aby się nie potknąć. Popychając drzwi, spoglądała w kierunku ogrodzenia. Chyba naprawdę wszystkiego się spodziewała, ale nie Jamesa siedzącego na koniu na ulicy. Niby nic szokującego, a jednak...
- Myślałam, że już dziś nie wrócisz. Komu go zabrałeś? – spytała ciekawsko, podchodząc powoli, ciemne spojrzenie utkwione miała w zwierzęciu.- Cześć, piękności, ale jesteś prześliczna.- mruknęła szczebiotliwie z uśmiechem, przesuwając dłonią po szyi i boku klaczy.- Do kogo należy? – spytała, unosząc wzrok na męża i w międzyczasie głaszcząc delikatnie koński pysk. Trudno było nie rozpoznać tinkera, to były cygańskie konie, Ich konie. Kojarzyła, że w okolicy był tabor, ale była pewna, że zwinęli się kilka dni temu. Jednak nawet to nie wyjaśniało, dlaczego Jimmy był tu z klaczą.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Patrzył wciąż wysoko, w stronę okna, czekając aż je otworzy i wyjrzy do niego z góry, ale ona już była na dole, witając go w ten ciepły wieczór, jak zwykle tak samo zaczepnie. Przechylił głowę, uniósł brwi z krzywym uśmiechem na twarzy, ugodzony w samo serce, że nie pomyślała o nim uczciwie — tego konkretnego konia ostatecznie kupił, był to też handel wymienny, wymienił za innego, ale dołożył do tego sporo pieniędzy. Kradzież konia nie była łatwa, uznawał to za faktyczne osiągnięcie i wiedział, że nie uda mu się tego powtórzyć zbyt szybko i równie łatwo, ale to było coś co robił i w co wierzył — miał po prostu we krwi.
— Lordom Yorku, Carrowom. Najlepsza klacz w hodowli — skłamał z nienagannym uśmiechem. Kiedy podeszła zmierzył ją wzrokiem z góry, wciąż z końskiego grzbietu, po czym przerzucił nogę przez końską szyję i zsunął się, by stanąć na ziemi tuż obok Eve. Wsunął dłonie w kieszenie spodni, przyglądając się, jak wita się z kobyłą. Nie była tak szlachetna jak inne wierzchowce, była w końcu tylko tinkerem, ale to wciąż jedne z najlepszych koni, jakie znał. Wystarczające, dobre do wszystkiego. — Obiecałem ci coś, kiedy wróciłaś do domu. Właściwie kiedy Marcel pomógł ci do nas wrócić. Obiecałem, że znajdę twoją klacz, ale... To niemożliwe. Przepraszam. Mam nadzieję, że ta ci się spodoba. Jest dla ciebie. — Spojrzał na jej profil, unosząc brwi z wyczekiwaniem. Czy mogła być? — Chodź, wskakuj. Przejedź się — zaproponował jej od razu, przysuwając się bliżej końskiej łopatki, by przygotować dłonie, w które mogła wsunąć kolano. Podrzuci ją wyżej, bezpiecznie pomoże wejść. Podejrzewał, że bez siodła mogła mieć trudniej się dostać na grzbiet; ciagle zapominał o jej stanie, nie dostrzegając w codziennych ubraniach rosnącego pod spódnicą brzucha. A odkąd powiedziała mu o wszystkim robił wszystko, byle nie katować się widokiem nagiej skóry. Wstrzemięźliwość znosił stosunkowo dobrze, ale ciężka praca sprawiała, że wracał do domu zwyczajnie wyczerpany. Uśmiechnął się, zachęcając ją do skorzystania z pomocy. Nie była duża, nie było po niej niczego widać — łatwo więc było to przegapić — a spokojna jazda konna na ułożonym koniu nie powinna stanowić dla niej przeszkody.
— Lordom Yorku, Carrowom. Najlepsza klacz w hodowli — skłamał z nienagannym uśmiechem. Kiedy podeszła zmierzył ją wzrokiem z góry, wciąż z końskiego grzbietu, po czym przerzucił nogę przez końską szyję i zsunął się, by stanąć na ziemi tuż obok Eve. Wsunął dłonie w kieszenie spodni, przyglądając się, jak wita się z kobyłą. Nie była tak szlachetna jak inne wierzchowce, była w końcu tylko tinkerem, ale to wciąż jedne z najlepszych koni, jakie znał. Wystarczające, dobre do wszystkiego. — Obiecałem ci coś, kiedy wróciłaś do domu. Właściwie kiedy Marcel pomógł ci do nas wrócić. Obiecałem, że znajdę twoją klacz, ale... To niemożliwe. Przepraszam. Mam nadzieję, że ta ci się spodoba. Jest dla ciebie. — Spojrzał na jej profil, unosząc brwi z wyczekiwaniem. Czy mogła być? — Chodź, wskakuj. Przejedź się — zaproponował jej od razu, przysuwając się bliżej końskiej łopatki, by przygotować dłonie, w które mogła wsunąć kolano. Podrzuci ją wyżej, bezpiecznie pomoże wejść. Podejrzewał, że bez siodła mogła mieć trudniej się dostać na grzbiet; ciagle zapominał o jej stanie, nie dostrzegając w codziennych ubraniach rosnącego pod spódnicą brzucha. A odkąd powiedziała mu o wszystkim robił wszystko, byle nie katować się widokiem nagiej skóry. Wstrzemięźliwość znosił stosunkowo dobrze, ale ciężka praca sprawiała, że wracał do domu zwyczajnie wyczerpany. Uśmiechnął się, zachęcając ją do skorzystania z pomocy. Nie była duża, nie było po niej niczego widać — łatwo więc było to przegapić — a spokojna jazda konna na ułożonym koniu nie powinna stanowić dla niej przeszkody.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Słuchała Jamesa, lecz nie ukrywała, że większą uwagę przyciągała zwierzę na którego grzbiecie, jeszcze przez chwilę siedział chłopak. Smukłe palce przesuwały się po sierści, muskały gęstą grzywę. Usta gięły się w uśmiechu, gdy końskie chrapy zaczęły skubać krawędź jej sukienki. Ciężko było oderwać wzrok od klaczy, która zachwycała ją pod każdym względem.
Prychnęła pod nosem, zerkając na niego, kiedy odparł skąd wziął konia.
- Tinker w stajniach rodu Carrow? To byłoby coś.- stwierdziła, nawet nie udając, że mu uwierzyła. Nie wiedziała jakie konie hodują Carrowowie, ale stawiała na te szlachetniejsze i lżejsze. Może jakieś sportowe, które z czasem wykażą się i przyniosą rozgłos? To brzmiało bardziej prawdopodobnie, niż koń dość ciężki i prezentujący się gorzej.
Uniosła wzrok na chłopaka, kiedy stojąc obok, wyjaśniał, dlaczego znalazł się tutaj z klaczą. Uśmiech, który dotąd zdobił jej usta, spełzł powoli. Roziskrzone spojrzenie nabrało powagi i skupienia. Wspomnienie ukochanej klaczy wywołało lekkie ukłucie, ale rozumiała, że było to niemożliwe. Odnalezienie szkapy po dwóch latach, byłoby cudem, a w te przestawała wierzyć. Odwróciła wzrok jeszcze raz na zwierzę stojące obok. Obserwowała przez moment, jak koń zaczyna skubać lichą trawę tuż przy ogrodzeniu. W milczeniu przyswajała słowa, które usłyszała. Jest dla ciebie. Miała wrażenie, że nie rozumie, co właśnie padło. Jak mogła być dla niej. Dlaczego miałaby być?
Ciemne spojrzenie raz jeszcze zawisło na twarzy Jamesa. Widziała, jak czekał na jej reakcje, ale nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa. Dlaczego? Cisnęło jej się na usta, ale pozostała cicha. Zerknęła na jego dłonie, kiedy był gotów pomóc jej wspiąć się na koński grzbiet. Czuła się przez chwilę tak, jakby oderwało ją od tego, co działo się tu i teraz. Zamrugała szybko, gdy w końcu dotarło całkiem, co on właśnie zrobił. W kącikach ust pojawił się uśmiech, kiedy zbliżyła się do niego, lecz nie po to, aby skorzystać z pomocy. Przytuliła się do chłopaka, ramiona objęły lekko jego szyję.
- Nie przepraszaj. Wierzę, że znalezienie mojej klaczy to coś niemożliwego, ale ta jest piękna, równie piękna.- odezwała się cicho, a usta musnęły chłopięcy policzek.- Dziękuję.- szepnęła, unosząc ciemne tęczówki na jego, łapiąc spojrzenie.- Dziękuję.- powtórzyła jeszcze raz, by zaraz pocałować go krótko. Nie odsunęła się, odwracając głowę, by popatrzeć na kobyłę.
- Chętnie, ale tylko jeśli pojedziesz ze mną.- na samotne przejażdżki jeszcze będzie miała czas, nie wątpiła w to. Potrafiła spędzać wiele czasu w siodle lub po prostu na grzbiecie. Teraz mając nową okazję była pewna, że jeszcze nie raz to wykorzysta. Cofnęła się, opierając jedną dłoń na wysokości kłębu. Klacz była wysoka, miała wrażenie, że trochę za wysoka dla niej, ale to nic. Z pomocą Jamesa znalazła się na grzbiecie konia. Wyciągnęła rękę do chłopaka, by teraz jemu pomóc. Była ciekawa, jaka we współpracy jest srokata klacz, jak miękka w chodach i czy wygodna. Czuła zniecierpliwienie kiełkujące gdzieś wewnątrz, w trzewiach.
Prychnęła pod nosem, zerkając na niego, kiedy odparł skąd wziął konia.
- Tinker w stajniach rodu Carrow? To byłoby coś.- stwierdziła, nawet nie udając, że mu uwierzyła. Nie wiedziała jakie konie hodują Carrowowie, ale stawiała na te szlachetniejsze i lżejsze. Może jakieś sportowe, które z czasem wykażą się i przyniosą rozgłos? To brzmiało bardziej prawdopodobnie, niż koń dość ciężki i prezentujący się gorzej.
Uniosła wzrok na chłopaka, kiedy stojąc obok, wyjaśniał, dlaczego znalazł się tutaj z klaczą. Uśmiech, który dotąd zdobił jej usta, spełzł powoli. Roziskrzone spojrzenie nabrało powagi i skupienia. Wspomnienie ukochanej klaczy wywołało lekkie ukłucie, ale rozumiała, że było to niemożliwe. Odnalezienie szkapy po dwóch latach, byłoby cudem, a w te przestawała wierzyć. Odwróciła wzrok jeszcze raz na zwierzę stojące obok. Obserwowała przez moment, jak koń zaczyna skubać lichą trawę tuż przy ogrodzeniu. W milczeniu przyswajała słowa, które usłyszała. Jest dla ciebie. Miała wrażenie, że nie rozumie, co właśnie padło. Jak mogła być dla niej. Dlaczego miałaby być?
Ciemne spojrzenie raz jeszcze zawisło na twarzy Jamesa. Widziała, jak czekał na jej reakcje, ale nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa. Dlaczego? Cisnęło jej się na usta, ale pozostała cicha. Zerknęła na jego dłonie, kiedy był gotów pomóc jej wspiąć się na koński grzbiet. Czuła się przez chwilę tak, jakby oderwało ją od tego, co działo się tu i teraz. Zamrugała szybko, gdy w końcu dotarło całkiem, co on właśnie zrobił. W kącikach ust pojawił się uśmiech, kiedy zbliżyła się do niego, lecz nie po to, aby skorzystać z pomocy. Przytuliła się do chłopaka, ramiona objęły lekko jego szyję.
- Nie przepraszaj. Wierzę, że znalezienie mojej klaczy to coś niemożliwego, ale ta jest piękna, równie piękna.- odezwała się cicho, a usta musnęły chłopięcy policzek.- Dziękuję.- szepnęła, unosząc ciemne tęczówki na jego, łapiąc spojrzenie.- Dziękuję.- powtórzyła jeszcze raz, by zaraz pocałować go krótko. Nie odsunęła się, odwracając głowę, by popatrzeć na kobyłę.
- Chętnie, ale tylko jeśli pojedziesz ze mną.- na samotne przejażdżki jeszcze będzie miała czas, nie wątpiła w to. Potrafiła spędzać wiele czasu w siodle lub po prostu na grzbiecie. Teraz mając nową okazję była pewna, że jeszcze nie raz to wykorzysta. Cofnęła się, opierając jedną dłoń na wysokości kłębu. Klacz była wysoka, miała wrażenie, że trochę za wysoka dla niej, ale to nic. Z pomocą Jamesa znalazła się na grzbiecie konia. Wyciągnęła rękę do chłopaka, by teraz jemu pomóc. Była ciekawa, jaka we współpracy jest srokata klacz, jak miękka w chodach i czy wygodna. Czuła zniecierpliwienie kiełkujące gdzieś wewnątrz, w trzewiach.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Wzruszył niewinnie ramionami, patrząc jak obserwuje zwierzę. Zdawało mu się przez moment, że opuściły ją troski, a na twarzy wymalowały się emocje, których dawno nie widział. Przestąpił z nogi na nogę i uśmiechnął się szeroko.
— To specjalny tinker — przyznał z oczywistością w głosie, jakby chciał przez to powiedzieć, że zwykłego konia, by tu nigdy nie przyprowadził, a jednocześnie przecież dla niego samego każdy był na swój sposób niezwykły. Nie było w nich ani dobra ani zła. To tylko ludzie sprawiali, że zwierzęce doświadczenia odbijały na ich charakterach piętno. Poklepał klacz po boku, przeciągnął dłonią na zad, który też poklepał. — Ma zdrowe kopyta, zęby. Obejrzałem ją dokładnie. — Zapewnił ją, chociaż nie pytała. Nie znał się na anatomii zwierząt za bardzo, ale pamiętał dziadka, kiedy sprawdzał konie, które kupował. Zdawało mu się, że choć trochę liznął tamtej wiedzy i mógł na pierwszy rzut oka, bez głębokiej analizy stwierdzić, że kobyła była w miarę zdrowa. Nie potrzebowali konia, który sprawi problemy, nie nada się do pracy. Zdawał sobie sprawę, że na utrzymanie konia do towarzystwa nie było ich stać, musiała na siebie zarobić. Będzie musiała jakoś im pomóc w tym wszystkim.
Kiedy na niego spojrzała nico zdezorientowana, uśmiechnął się jeszcze szerzej, zadowolony, że ją zaskoczył. Trzymając dłonie splecione w koszyczek czekał, aż spróbuje usiąść na końskim grzbiecie, ale zamiast tego zbliżyła się. Objął ją w bliźniaczym geście, oplatając dłonie wokół jej talii, usta oparł na jej ramieniu, słuchając szeptanych do ucha słów. Skrzyżował z nią spojrzenie, czując ciepło rozchodzące się po policzku, w miejscu, które ucałowała.
—Mówili na nią Black Betty, ale możesz nazwać ją jak chcesz.— Zerknął na biało-czarną klacz na krótko i znów na Eve. Pasowała do niej. Srocze pióra wyglądały jak białe i czarne łaty na końskiej sierści. Przysunął się znów, by pomóc jej wsiąść, kiedy wyraziła na to ochotę.
— Innej opcji nie ma — mruknął pewnie, zerkając na nią z dołu. Nie wiedział, na ile mogła sobie pozwolić, czy to w ogóle było jej stanie wskazane. Zakładał, że sama wiedziała to najlepiej, była w końcu kobietą. — Siedzisz? Wygodnie ci? — spytał, pociągając za materiał spódnicy, który zaplątał jej się wokół kostki. — Dam radę — odpowiedział, kiedy wyciągnęła ku niemu dłoń. Podał jej sznurek, który zaplątany był wokół końskiej głowy i pyska i oparłszy dłonie na zadzie i plecach podbił się nogami do góry, lądując na brzuchu. Podciągnął się na rękach, wdrapując na grzbiet tuż za Eve, a potem przysunął blisko niej, tak, że stykali się całą długością ciał. Nogi podsunął tuż pod jej uda, brzuchem przytulając się do jej pleców. Jedną ręką, poprowadzoną wzdłuż jej boku chwycił sznurek i łydkami dał kobyle znać, by ruszyła. Wolnym stępem ruszyła ulicą zamieszkiwanego przez czarodziejów miasteczka, wsi, wzdłuż ulicy. Było prawie jak dawniej. Stukot końskich kopyt rozlegał się wokół, niosąc echem po okolicznych budynkach, aż dotarli na koniec. Było spokojnie, powietrze było gorące, parne — koszula lepiła mu się już do pleców.
— Jak spędziłaś ten dzień?— spytał, zastanawiając się, co przygotowało rodzeństwo. — Sheila pewnie gotowała coś dobrego — zgadywał, zerkając na nią przez jej ramię.
prznoimy się tu
— To specjalny tinker — przyznał z oczywistością w głosie, jakby chciał przez to powiedzieć, że zwykłego konia, by tu nigdy nie przyprowadził, a jednocześnie przecież dla niego samego każdy był na swój sposób niezwykły. Nie było w nich ani dobra ani zła. To tylko ludzie sprawiali, że zwierzęce doświadczenia odbijały na ich charakterach piętno. Poklepał klacz po boku, przeciągnął dłonią na zad, który też poklepał. — Ma zdrowe kopyta, zęby. Obejrzałem ją dokładnie. — Zapewnił ją, chociaż nie pytała. Nie znał się na anatomii zwierząt za bardzo, ale pamiętał dziadka, kiedy sprawdzał konie, które kupował. Zdawało mu się, że choć trochę liznął tamtej wiedzy i mógł na pierwszy rzut oka, bez głębokiej analizy stwierdzić, że kobyła była w miarę zdrowa. Nie potrzebowali konia, który sprawi problemy, nie nada się do pracy. Zdawał sobie sprawę, że na utrzymanie konia do towarzystwa nie było ich stać, musiała na siebie zarobić. Będzie musiała jakoś im pomóc w tym wszystkim.
Kiedy na niego spojrzała nico zdezorientowana, uśmiechnął się jeszcze szerzej, zadowolony, że ją zaskoczył. Trzymając dłonie splecione w koszyczek czekał, aż spróbuje usiąść na końskim grzbiecie, ale zamiast tego zbliżyła się. Objął ją w bliźniaczym geście, oplatając dłonie wokół jej talii, usta oparł na jej ramieniu, słuchając szeptanych do ucha słów. Skrzyżował z nią spojrzenie, czując ciepło rozchodzące się po policzku, w miejscu, które ucałowała.
—Mówili na nią Black Betty, ale możesz nazwać ją jak chcesz.— Zerknął na biało-czarną klacz na krótko i znów na Eve. Pasowała do niej. Srocze pióra wyglądały jak białe i czarne łaty na końskiej sierści. Przysunął się znów, by pomóc jej wsiąść, kiedy wyraziła na to ochotę.
— Innej opcji nie ma — mruknął pewnie, zerkając na nią z dołu. Nie wiedział, na ile mogła sobie pozwolić, czy to w ogóle było jej stanie wskazane. Zakładał, że sama wiedziała to najlepiej, była w końcu kobietą. — Siedzisz? Wygodnie ci? — spytał, pociągając za materiał spódnicy, który zaplątał jej się wokół kostki. — Dam radę — odpowiedział, kiedy wyciągnęła ku niemu dłoń. Podał jej sznurek, który zaplątany był wokół końskiej głowy i pyska i oparłszy dłonie na zadzie i plecach podbił się nogami do góry, lądując na brzuchu. Podciągnął się na rękach, wdrapując na grzbiet tuż za Eve, a potem przysunął blisko niej, tak, że stykali się całą długością ciał. Nogi podsunął tuż pod jej uda, brzuchem przytulając się do jej pleców. Jedną ręką, poprowadzoną wzdłuż jej boku chwycił sznurek i łydkami dał kobyle znać, by ruszyła. Wolnym stępem ruszyła ulicą zamieszkiwanego przez czarodziejów miasteczka, wsi, wzdłuż ulicy. Było prawie jak dawniej. Stukot końskich kopyt rozlegał się wokół, niosąc echem po okolicznych budynkach, aż dotarli na koniec. Było spokojnie, powietrze było gorące, parne — koszula lepiła mu się już do pleców.
— Jak spędziłaś ten dzień?— spytał, zastanawiając się, co przygotowało rodzeństwo. — Sheila pewnie gotowała coś dobrego — zgadywał, zerkając na nią przez jej ramię.
prznoimy się tu
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
2.06
Nie mógł spać. Rozmowa z kolegami miała postawić go na nogi i może przez moment faktycznie uwierzył, że świat się nie skończył, ale potem został sam. W nocy. W pustym łóżku. Musiał coś ze sobą zrobić, musiał się rozruszać, zapomnieć, nie oszaleć.
Uciekł do zwierzęcej formy, stanowiącej rozproszenie. Wymknął się z domu, nie zamieniwszy nawet kilku pisków z Pimpusiem - szczurze ja nigdy jej nie lubić wcale nie poprawiało mu humoru. W szczurzej postaci przemierzał uliczki Doliny Godryka, szukając okruszków jedzenia lub innych ekscytujących dla gryzoni atrakcji. Nie mógł całkowicie uciec od ponurych myśli, zwierzęcy instynkt był słabszy od ludzkiego umysłu, ale mógł przynajmniej trochę się rozproszyć. I być mniej uważnym niż w swojej prawdziwej postaci, gdy uważał na każdy krok i każdą nieznajomą osobę. Teraz gnał ile sił w szczurzych łapkach - męcząc się zresztą wolniej niż w ludzkiej postaci. Nadal miał zakwasy po bieganiu po wybrzeżu w Oazie, a palący ból w łydkach i udach przypominał mu o tym, że gdyby został w domu na wieczór, gdyby nie ratował wyspy, to może zdążyłby zatrzymać Isabellę.
A może taki los był im pisany? Rewolucja, wojna, nic więcej. Marcel - który nie uśmiechał się szczerze od paru miesięcy - zdawał się to rozumieć, Steff powinien go słuchać.
Nie zorientował się nawet, gdy wybiegł trochę za Dolinę, pod dom Bathildy. Musiał tutaj pójść instynktownie, wytyczoną ścieżką.
Biegnąc przy płocie, usłyszał czyjeś kroki, wyczuł obecność.
Odruchowo zmienił się w człowieka, wiedząc, że w tym domu mieszkają przyjaciele - a może po prostu nie chciał być sam. Czy ktoś z rodziny Doe też nie mógł spać, zabijając czas w ogrodzie?
-Eve? - zdziwił się, materializując się przy płocie. Dopytałby, co tu robi, ale samemu też nie miał odpowiedzi ani wytłumaczenia na swój nocny spacer.
Przestąpił z nogi na nogę, żałując, że odmienił się tak pochopnie. Zastanawiał się, czy Jim już jej o wszystkim powiedział, czy zaraz nadejdą niezręczne pytania.
-Um, dobry wieczór. Tak byłem na... spacerze. - westchnął w ramach wyjaśnienia, wiedząc, że może Eve rozumie przynajmniej potrzebę ucieczki do zwierzęcej formy.
Umknął wzrokiem, uparcie unikając jej spojrzenia.
To ja już pójdę?
Nie mógł spać. Rozmowa z kolegami miała postawić go na nogi i może przez moment faktycznie uwierzył, że świat się nie skończył, ale potem został sam. W nocy. W pustym łóżku. Musiał coś ze sobą zrobić, musiał się rozruszać, zapomnieć, nie oszaleć.
Uciekł do zwierzęcej formy, stanowiącej rozproszenie. Wymknął się z domu, nie zamieniwszy nawet kilku pisków z Pimpusiem - szczurze ja nigdy jej nie lubić wcale nie poprawiało mu humoru. W szczurzej postaci przemierzał uliczki Doliny Godryka, szukając okruszków jedzenia lub innych ekscytujących dla gryzoni atrakcji. Nie mógł całkowicie uciec od ponurych myśli, zwierzęcy instynkt był słabszy od ludzkiego umysłu, ale mógł przynajmniej trochę się rozproszyć. I być mniej uważnym niż w swojej prawdziwej postaci, gdy uważał na każdy krok i każdą nieznajomą osobę. Teraz gnał ile sił w szczurzych łapkach - męcząc się zresztą wolniej niż w ludzkiej postaci. Nadal miał zakwasy po bieganiu po wybrzeżu w Oazie, a palący ból w łydkach i udach przypominał mu o tym, że gdyby został w domu na wieczór, gdyby nie ratował wyspy, to może zdążyłby zatrzymać Isabellę.
A może taki los był im pisany? Rewolucja, wojna, nic więcej. Marcel - który nie uśmiechał się szczerze od paru miesięcy - zdawał się to rozumieć, Steff powinien go słuchać.
Nie zorientował się nawet, gdy wybiegł trochę za Dolinę, pod dom Bathildy. Musiał tutaj pójść instynktownie, wytyczoną ścieżką.
Biegnąc przy płocie, usłyszał czyjeś kroki, wyczuł obecność.
Odruchowo zmienił się w człowieka, wiedząc, że w tym domu mieszkają przyjaciele - a może po prostu nie chciał być sam. Czy ktoś z rodziny Doe też nie mógł spać, zabijając czas w ogrodzie?
-Eve? - zdziwił się, materializując się przy płocie. Dopytałby, co tu robi, ale samemu też nie miał odpowiedzi ani wytłumaczenia na swój nocny spacer.
Przestąpił z nogi na nogę, żałując, że odmienił się tak pochopnie. Zastanawiał się, czy Jim już jej o wszystkim powiedział, czy zaraz nadejdą niezręczne pytania.
-Um, dobry wieczór. Tak byłem na... spacerze. - westchnął w ramach wyjaśnienia, wiedząc, że może Eve rozumie przynajmniej potrzebę ucieczki do zwierzęcej formy.
Umknął wzrokiem, uparcie unikając jej spojrzenia.
To ja już pójdę?
intellectual, journalist
little spy
little spy
Ostatnio zmieniony przez Steffen Cattermole dnia 02.02.23 1:06, w całości zmieniany 1 raz
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Wpatrywała się w sufit niknący w mroku nocy, wiedziała, że tam był, parę metrów nad nią. Zdążyła przestudiować jego fakturę, ocenić wielokrotnie jak daleko od niej był. Miała na to tygodnie, gdy zmęczyło ją już rozmyślanie nad błędami, potknięciami i pielęgnowanym żalem. Nikogo to nie obchodziło, więc w końcu przestała. Na całe szczęście bezsennych nocy było coraz mniej, jakby odpuszczający stres przywołał z powrotem możliwość przesypiania tych paru godzin, jak wszyscy. Jednak nie dziś. Patrząc w ciemność słuchała spokojnego oddechu obok, ciesząc się w duchu, że chociaż On nie miał już z tym kłopotów, że tamte koszmary przeminęły i nic nie zapowiadało, aby miały powrócić. Przekręcając się na bok, zamknęła oczy licząc, że zaśnie, że wtulona w Jamesa odpłynie. Jednak jego obecność nie była tak kojąca, jak kiedyś. Ze zrezygnowaniem podniosła się w końcu, przemknęła nad sylwetką męża, szepcząc jedynie, że idzie się przejść. Odpowiedział jej zaspany pomruk, ale cóż... powiedziała mu, nie mógł mieć jej za złe nic, skoro wybrał sen.
Nie chciała się oddalać, nadal pamiętała tamtych czarodziejów, którzy zapuścili się aż do Doliny. Wtedy na szczęście nie była sama oraz nie zwróciła na siebie uwagi. Wciągnęła na siebie sukienkę, zawiązała na wysokości tali pasek, który przytrzymywał całość. Wychodząc do ogrodu była cicho, nie chcąc obudzić nikogo po drodze. Poruszanie się po domu w nocy nie przysparzało jej już problemów, wiedziała, gdzie stąpać, aby uniknąć skrzypiących desek. Przymykając za sobą drzwi, uśmiechnęła się lekko na widok Betty, która już stała na równych nogach. Patrzyła przez chwilę, jak klacz otrzepuje się i podchodzi szukając trochę uwagi oraz czułości. Nie zamierzała skąpić ich zwierzęciu, poświęcając jej kilka minut, zanim przeszła przed dom.
Nie wybrała jeszcze celu spaceru, rozważając parę opcji, będących najbliżej i najprawdopodobniej najbezpieczniejszych. Krótkie rozważania przerwał szelest gdzieś przy ogrodzeniu od strony ulicy i moment później pojawiająca się znajoma sylwetka. Patrzyła chwilę bez słowa na chłopaka, zaskoczona jego obecnością, zanim w ciemnym spojrzeniu rozgościło się zrozumienie. Wiedziała, co się stało. James opowiedział pokrótce, co się wydarzyło, a ilość nieprzyjemnych epitetów, jakimi określił żonę Steffena, sprawiały, że nie miała powodów, aby nie uwierzyć mu. Czasami powątpiewała w słowa Jima, wiedząc, jak potrafił przekręcić błahe sprawy, ale nigdy nie widziała go tak złego... inaczej niż zawsze. Nie bezmyślnie rozjuszonego, a złego w ten nietypowy dla niego sposób. Dlatego nic dziwnego, że o tej porze Cattermole był w terenie, że krył się w postaci szczura. W najtrudniejszych chwilach robiła to samo, czując się lepiej w sroczej postaci.
- Steffen... Cześć.- odezwała się cicho w kontrze na swe imię i ciche przywitanie. Podeszła krok i parę kolejnych, by znaleźć się bliżej. Dzieliło ich nadal ogrodzenie domu, ale to nie było wiele. Przeszła przez furtkę, zamykając ją zaraz za sobą. Przytuliła chłopaka bez słowa, objęła delikatnie z niewypowiedzianą chęcią, by mu pomóc, chociaż nie wiedziała, jak mogłaby. To musiało być trudne.
Cofnęła się po dłuższej chwili, zauważając z dystansu, jak unikał spojrzenia.
- Idealna pogoda na spacer.- stwierdziła, jak gdyby nigdy nic. Oboje wiedzieli czemu tu był, a nie w domu.- Skoro już jesteś... może chciałbyś potowarzyszyć mi w spacerze? – spytała, by nie zostawał sam, by nie włóczył się bijąc z myślami samotnie.- Jeśli chcesz, możesz w szczurzej postaci. Nie przeszkadza mi to.- dodała z delikatnym uśmieszkiem, zanim obejrzała się przez ramię na dźwięk cichego rżenia. Klacz podążyła za nią na przód domu, teraz wyraźnie niezadowolona, że na drodze stała jej furtka i nie pozwalała podążyć dalej.- Chyba nie miałeś okazji jej poznać.- mruknęła, zerkając na chłopaka, dając mu wybór czy chciał zbliżyć się do konia.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Ostatnio zmieniony przez Eve Doe dnia 30.12.22 21:55, w całości zmieniany 1 raz
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Zamarł na moment, gdy Eve tak po prostu go przytuliła. Nie mieli tego typu relacji, Eve okazywała sympatię inaczej niż Sheila, a poza tym była żoną Jima. Choćby z tego względu Cattermole zachowywał przy niej dystans, doskonale wiedząc, jak zachowuje się przyjaciel gdy jest rozgniewany i zazdrosny. Może gdyby był wobec własnej żony równie zaborczy, gdyby chronił ją lepiej, nigdy nie odnowiłaby kontaktu z francuskim kolegą?
-Powiedział ci. - wydusił, poklepując ją lekko po plecach. Nic dziwnego, była żoną Jima, pewnie mówił jej o wszystkim i nie powinni mieć przed sobą sekretów - ale i tak na twarz Steffa wpełzł rumieniec upokorzenia, skryty w ciemnościach nocy. Zaczęło do niego docierać, że ludzie się dowiedzą. Jeśli nie od kogoś konkretnego, to przecież wywnioskują sami. Dolina Godryka nie była wielką społecznością, szczególnie dla kogoś równie zżytego z sąsiadami jak on. Miał tu zacząć nowe życie, najpierw samemu, potem z żoną - co teraz ludzie powiedzą? Nie znał nikogo, komu rozpadło się małżeństwo, a wdowca nie mógł i nie chciał udawać. Miał poukładane zasady, nigdy nie był takim wolnym duchem jak Cyganie, a nawet oni mieli uporządkowane życie rodzinne. Eve czekała na Jamesa dwa lata (Steff pozostawał błogo nieświadomy paranoicznej zazdrości przyjaciela), Bella nie wytrzymała z nim nawet sześciu miesięcy...
-Uhm. - nie wiedział co zrobić z dłońmi, wcisnął je do kieszeni. Szczury szybko przebierały łapkami i w jakiś sposób go to uspokajało - teraz własne ciało wydawało mu się zdrętwiałe i bezużyteczne. To dlatego nie mógł usiedzieć w miejscu, leżeć we własnym łóżku.
Dlaczego Eve nie leżała we własnym łóżku, z Jimem? Miał nie pytać, ale powstrzymywanie własnej ciekawości nigdy nie szło mu dobrze.
-A...ty... też potrzebujesz się przewietrzyć? - zapytał, podnosząc na nią nieco zdziwiony wzrok. -Chodźmy. - spróbował zmusić się do bladego uśmiechu, ale wyszło jakoś smutno. -Nie no, co ty, zostanę w swojej postaci. - zaprotestował, choć w postaci gryzonia czułby się mniej niezręcznie.
Obejrzał się przez ramię na klacz.
-N..nie. Skąd ją macie? - spytał nieuważnie, bo chyba nie chciał wiedzieć. Podniósł nieśmiało dłoń, bardzo ostrożnie zbliżając ją do końskiego pyska. Nie był pewien, czy klacz wyczuje zapach gryzonia i jak na niego zareaguje.
-Powiedział ci. - wydusił, poklepując ją lekko po plecach. Nic dziwnego, była żoną Jima, pewnie mówił jej o wszystkim i nie powinni mieć przed sobą sekretów - ale i tak na twarz Steffa wpełzł rumieniec upokorzenia, skryty w ciemnościach nocy. Zaczęło do niego docierać, że ludzie się dowiedzą. Jeśli nie od kogoś konkretnego, to przecież wywnioskują sami. Dolina Godryka nie była wielką społecznością, szczególnie dla kogoś równie zżytego z sąsiadami jak on. Miał tu zacząć nowe życie, najpierw samemu, potem z żoną - co teraz ludzie powiedzą? Nie znał nikogo, komu rozpadło się małżeństwo, a wdowca nie mógł i nie chciał udawać. Miał poukładane zasady, nigdy nie był takim wolnym duchem jak Cyganie, a nawet oni mieli uporządkowane życie rodzinne. Eve czekała na Jamesa dwa lata (Steff pozostawał błogo nieświadomy paranoicznej zazdrości przyjaciela), Bella nie wytrzymała z nim nawet sześciu miesięcy...
-Uhm. - nie wiedział co zrobić z dłońmi, wcisnął je do kieszeni. Szczury szybko przebierały łapkami i w jakiś sposób go to uspokajało - teraz własne ciało wydawało mu się zdrętwiałe i bezużyteczne. To dlatego nie mógł usiedzieć w miejscu, leżeć we własnym łóżku.
Dlaczego Eve nie leżała we własnym łóżku, z Jimem? Miał nie pytać, ale powstrzymywanie własnej ciekawości nigdy nie szło mu dobrze.
-A...ty... też potrzebujesz się przewietrzyć? - zapytał, podnosząc na nią nieco zdziwiony wzrok. -Chodźmy. - spróbował zmusić się do bladego uśmiechu, ale wyszło jakoś smutno. -Nie no, co ty, zostanę w swojej postaci. - zaprotestował, choć w postaci gryzonia czułby się mniej niezręcznie.
Obejrzał się przez ramię na klacz.
-N..nie. Skąd ją macie? - spytał nieuważnie, bo chyba nie chciał wiedzieć. Podniósł nieśmiało dłoń, bardzo ostrożnie zbliżając ją do końskiego pyska. Nie był pewien, czy klacz wyczuje zapach gryzonia i jak na niego zareaguje.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Czuła, jak chłopak znieruchomiał na ten drobny wydźwięk sympatii i niewypowiedzianego wsparcia. Nie miała mu tego za złe, nie zamierzała komentować, akceptując stan rzeczy.- Tak, powiedział.- przytaknęła mu. Cofnęła się, dając mu dystans, który najwyraźniej wolał i nie zamierzała go więcej naruszać. W sumie sama nie nawykła zbliżać się do innych za bardzo, lubiła przestrzeń i komfort, jaki za tym szedł. Dziś jednak było trochę inaczej, przez tą ulotną chwilę.- Ale nie wdawał się w szczegóły... był zły.- dodała zaraz, jakby cokolwiek miało to zmienić. Nie chciała dopytywać, nie teraz, gdy to wszystko było tak świeże. Wolała poczekać, kiedy Steffen sam zacznie mówić lub przyjąć, że nigdy tego nie zrobi. Nie miał w końcu powodów, aby otwierać się przed nią. W ostatnim czasie nie byłby pierwszą osobą, która wolała przy niej milczeć o kwestiach ważnych. Obserwowała twarz chłopaka, zauważając subtelną zmianę, lecz milczała przez dłuższą chwilę. Nie była pewna, jak go pocieszyć i co powiedzieć, by poczuł się lepiej.
Uniosła lekko brew, gdy padło pytanie o nią samą. Zawahała się, jakby nagle uciekły jej wszystkie słowa, każde brzmiące neutralnie wyjaśnienie. Odetchnęła cicho, zbierając nieco myśli.
- Jak widać.- uśmiechnęła się delikatnie.- Czasami nie mogę spać, ale po ostatnim... tamtej nocy, gdy ci czarodzieje pojawili się w pobliżu, wolę sama nie spacerować dalej od Doliny.- wyjaśniła jeszcze, nawet jeśli nie dociekał szczegółów. Po części szła za tym rozwaga, a po część nie chciała prowokować już męża do wytykania jej bezmyślności.
Skinęła lekko głowa, kiedy jednak chciał z nią iść na spacer.
- Jak wolisz, ale w razie czego, pamiętaj, że nie mam nic przeciwko. W końcu dobrze wiem, jak łatwiej i wygodniej jest w ciele zwierzęcia.- odparła łagodnie. Nie było, co ukrywać, że rozumiała go w tej kwestii. Zrobiła ledwie krok w przypadkowym kierunku przechadzki, kiedy jej uwagę przykuła jednak klacz. Srokata była ciekawskim stworzeniem, co zdradzała nawet teraz na widok obcej osoby.
- Jimmy kupił ją w moje urodziny.- zdradziła ową tajemnicę, skąd mieli tutaj konia.- To cygańska klacz, nazywa się Black Betty.- dodała, przeczesując palcami końską grzywę. Obserwowała, jak Steffen wyciąga dłoń w kierunku zwierzęcia, a klacz ze spokojem daje się dotknąć, by zaraz pyskiem trącić koszulkę chłopaka i schylić się do kieszeni spodni.- Jest łakoma, więc jeśli pachniesz jedzeniem to współczuję.- ostrzegła z lekkim rozbawieniem.
Uniosła lekko brew, gdy padło pytanie o nią samą. Zawahała się, jakby nagle uciekły jej wszystkie słowa, każde brzmiące neutralnie wyjaśnienie. Odetchnęła cicho, zbierając nieco myśli.
- Jak widać.- uśmiechnęła się delikatnie.- Czasami nie mogę spać, ale po ostatnim... tamtej nocy, gdy ci czarodzieje pojawili się w pobliżu, wolę sama nie spacerować dalej od Doliny.- wyjaśniła jeszcze, nawet jeśli nie dociekał szczegółów. Po części szła za tym rozwaga, a po część nie chciała prowokować już męża do wytykania jej bezmyślności.
Skinęła lekko głowa, kiedy jednak chciał z nią iść na spacer.
- Jak wolisz, ale w razie czego, pamiętaj, że nie mam nic przeciwko. W końcu dobrze wiem, jak łatwiej i wygodniej jest w ciele zwierzęcia.- odparła łagodnie. Nie było, co ukrywać, że rozumiała go w tej kwestii. Zrobiła ledwie krok w przypadkowym kierunku przechadzki, kiedy jej uwagę przykuła jednak klacz. Srokata była ciekawskim stworzeniem, co zdradzała nawet teraz na widok obcej osoby.
- Jimmy kupił ją w moje urodziny.- zdradziła ową tajemnicę, skąd mieli tutaj konia.- To cygańska klacz, nazywa się Black Betty.- dodała, przeczesując palcami końską grzywę. Obserwowała, jak Steffen wyciąga dłoń w kierunku zwierzęcia, a klacz ze spokojem daje się dotknąć, by zaraz pyskiem trącić koszulkę chłopaka i schylić się do kieszeni spodni.- Jest łakoma, więc jeśli pachniesz jedzeniem to współczuję.- ostrzegła z lekkim rozbawieniem.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Ramiona chłopaka lekko się napięły, zupełnie jakby zacisnął trzymane w kieszeniach dłonie w pięści (co odruchowo zrobił). Sam nie był pewien, co czuje. Falę wstydu, że Eve wiedziała? A może ulgę, że nie musi jej mówić sam? Nie mógł chyba gniewać się na Jima, normalne pary mówią sobie chyba o wszystkim, nie mają tajemnic.
Myślał, że jego związek też taki był.
-Zły... na nią? - upewnił się kontrolnie, bo Jim gniewał się dużo, często i o wiele spraw.
Zapadła niezręczna cisza. Eve prawie nie znała jego żony, czy w ogóle chciała o tym słuchać? Sam Steffen był przecież bliżej z Jimem niż z nią, bo choć bardzo lubił Cygankę, to pilnował aby nie zbliżać się zanadto do cudzych żon. Przy Sheili łatwiej mu było okazywać emocje, ale też trudniej byłoby się wygadać, zareagowałaby łzami albo zmartwieniem, a on nie miał teraz siły na litość. Przy spokojniejszej Eve było jakoś lżej.
-Jim wie, że tak wychodzisz? - palnął głupio, słuchając o jej nocnych spacerach. -Bo bywa... niebezpiecznie. - dodał jeszcze bardziej głupio, bo przecież właśnie powiedziała, że chodzi blisko domu i uważa. -Znaczy... to wasze sprawy. - mruknął przepraszająco. To w końcu nie było tak, że Eve wyjdzie z domu i wsiądzie na statek do Francji, nie powinien rozciągać swojej nowej paranoi na wszystkich wkoło.
-Dzięki, że rozumiesz. Naprawdę. - uśmiechnął się blado, ale po raz pierwszy - szczerze. Było coś pokrzepiającego w myśli, że rozumiała naturę animagii, chęć ucieczki.
Rozdziawił lekko usta, gdy Eve pochwaliła się, że Jim k u p i ł jej konia. Chyba były... trochę kosztowne? Nie wpadłoby mu nawet do głowy, by kupić rumaka żonie, nawet jej o to nie spytał, a może skrycie o tym marzyła? Pochodziła w końcu z dobrego domu, pewnie mieli konie.
-Kupił? To... wspaniale! Czyli Weasleyowie to dobrzy pracodawcy. - ucieszył się szczerze, nie podejrzewając nawet Jima o cokolwiek nieuczciwego. Właściwie, nawet przy nim zrobił trochę nieuczciwych rzeczy, jeszcze w Hogwarcie, ale Steff wierzył Eve na słowo, kupił jej klacz na urodziny.
W obliczu nieco nazbyt dotykalskiej kłączy, cofnął się i roześmiał nieco nerwowo.
-Wybacz, nie mam w ogóle doświadczenia z końmi. I chyba mogę... pachnieć chlebem? - próbował zjeść kolację, ale nie pamiętał, czy ją zjadł, godziny zlewały się w jedno.
-Eve, przez te dwa lata bez Jima... wierzyłaś, że się odnajdziecie? Jak to zniosłaś? - wypalił w końcu. Dlaczego jedni nie poddawali się, jak oni - a inni odpływali do Francji?
Myślał, że jego związek też taki był.
-Zły... na nią? - upewnił się kontrolnie, bo Jim gniewał się dużo, często i o wiele spraw.
Zapadła niezręczna cisza. Eve prawie nie znała jego żony, czy w ogóle chciała o tym słuchać? Sam Steffen był przecież bliżej z Jimem niż z nią, bo choć bardzo lubił Cygankę, to pilnował aby nie zbliżać się zanadto do cudzych żon. Przy Sheili łatwiej mu było okazywać emocje, ale też trudniej byłoby się wygadać, zareagowałaby łzami albo zmartwieniem, a on nie miał teraz siły na litość. Przy spokojniejszej Eve było jakoś lżej.
-Jim wie, że tak wychodzisz? - palnął głupio, słuchając o jej nocnych spacerach. -Bo bywa... niebezpiecznie. - dodał jeszcze bardziej głupio, bo przecież właśnie powiedziała, że chodzi blisko domu i uważa. -Znaczy... to wasze sprawy. - mruknął przepraszająco. To w końcu nie było tak, że Eve wyjdzie z domu i wsiądzie na statek do Francji, nie powinien rozciągać swojej nowej paranoi na wszystkich wkoło.
-Dzięki, że rozumiesz. Naprawdę. - uśmiechnął się blado, ale po raz pierwszy - szczerze. Było coś pokrzepiającego w myśli, że rozumiała naturę animagii, chęć ucieczki.
Rozdziawił lekko usta, gdy Eve pochwaliła się, że Jim k u p i ł jej konia. Chyba były... trochę kosztowne? Nie wpadłoby mu nawet do głowy, by kupić rumaka żonie, nawet jej o to nie spytał, a może skrycie o tym marzyła? Pochodziła w końcu z dobrego domu, pewnie mieli konie.
-Kupił? To... wspaniale! Czyli Weasleyowie to dobrzy pracodawcy. - ucieszył się szczerze, nie podejrzewając nawet Jima o cokolwiek nieuczciwego. Właściwie, nawet przy nim zrobił trochę nieuczciwych rzeczy, jeszcze w Hogwarcie, ale Steff wierzył Eve na słowo, kupił jej klacz na urodziny.
W obliczu nieco nazbyt dotykalskiej kłączy, cofnął się i roześmiał nieco nerwowo.
-Wybacz, nie mam w ogóle doświadczenia z końmi. I chyba mogę... pachnieć chlebem? - próbował zjeść kolację, ale nie pamiętał, czy ją zjadł, godziny zlewały się w jedno.
-Eve, przez te dwa lata bez Jima... wierzyłaś, że się odnajdziecie? Jak to zniosłaś? - wypalił w końcu. Dlaczego jedni nie poddawali się, jak oni - a inni odpływali do Francji?
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie powstrzymałaby rozlewu goryczy i gorzkiego grymasu, gdyby wiedziała, jak Steffen widzi jej małżeństwo. Zbyt idealnie, zbyt daleko od realiów i po części z jej winy. Nie powiedziałaby jednak tego na głos, nie wyprowadziła go z błędu, wiedząc, że takowe słowa nie przeszłyby jej przez gardło.
Wzruszyła lekko ramionami w pierwszym odruchu. Nie miała co do tego pewności, reakcje Jamesa były dla niej czasami zagadką, nie były już tak oczywiste, jak kiedyś. Nie wyciągała wniosków z dawną pewnością, że wie, co nim kieruje.
- Możliwe... chyba... pewnie tak.- odparła, wahając się przy każdym słowie. Uśmiechnęła się niepewnie, chcąc jakoś zamaskować, że nie zabrzmiało to za dobrze.- Sam wiesz, jaki on jest. Denerwuje się, gdy przyjaciołom dzieje się coś złego.- dodała zaraz. Przypuszczała, że określenie coś złego w tej sytuacji było nadal sporym niedopowiedzeniem. Obstawiała, że życie Steffena mocno tąpnęło w posadach, a przynajmniej tak wyglądał, kiedy obserwowała go teraz.
Skupiła spojrzenie na twarzy chłopaka, gdy padło pytanie.
- Wie.- inną sprawą było ile z tą wiedza robił, ale sumienie miała czyste, nawet dziś szepcząc mu do ucha, że idzie się przejść. Nie jej winą było, że się nie obudził.- Ej, spokojnie.- przekrzywiła lekko głowę, posyłając mu łagodny uśmiech. Nie miała mu za złe, ze w jakiś sposób próbował jej uświadomić, że to niebezpieczne. Wiedziała o tym, bo w końcu czasami pakowała się w kłopoty i spotykała ludzi, których więcej nie chciała.
Nagłe podziękowanie, odrobinę ją peszy. Mimowolnie spuszcza wzrok na ziemię, by ukryć to zakłopotanie, bo przecież nic wielkiego nie zrobiła. Zwyczajnie go rozumie, może, jak nikt inny w tej kwestii? Nie chciała spytać ani dociekać tego.
Zaraz jednak po skrępowaniu nie było ani śladu, kiedy podnosząc ciemne tęczówki, zobaczyła pełną zaskoczenia minę swego rozmówcy. Może, gdyby stał przed nią ktoś inny, poczułaby w pewien sposób urazę, że było to takim szokiem. W tej chwili jedynie na moment przeniosła swą uwagę na klacz.- Chyba tak.- przyznała bez przekonania na wniosek o Weasleyach. Nie oceniała, nie miała chyba zdania w tej kwestii i niekoniecznie chciała mieć. Widząc, jak Steffen cofa się przed zwierzęciem, oparła dłoń na pysku konia i lekko odepchnęła. Cmoknęła, naciskając stanowczo na końską szyję, chcąc by Betty odsunęła się od nich trochę.- Proponuję to zmienić, bo to naprawdę cudowne zwierzęta. Nawet jeśli Betty nie zrobiła najlepszego pierwszego wrażenia.- zaproponowała lekkim tonem, trochę żartobliwie, by rozluźnić atmosferę. Niestety, Steffen zadbał, aby chwilę później zrobiło się trudniej.
Spoważniała, spoglądając na niego z uwagą.
- Wierzyłam, wierzyłam cały ten czas.- odparła całkowicie szczerze.- A kiedy wahałam się, czy szukanie nadal ma sens, obiecywałam sobie, że sprawdzę jeszcze jedno miejsce i kolejne, by mieć całkowitą pewność.- nieco nerwowo zacisnęła palce na materiale sukienki, by na chwilę uciec wzrokiem gdzieś w bok.- Było ciężko. Poradzić sobie z bólem po stracie wszystkich bliskich i odpychać myśl, że mogłam stracić również Jego... tęsknić za nim w nieskończoność.- dodała prawie szeptem, ale na pogrążonej ciemnością nocy ulicy to wystarczyło.
- Dlaczego Ona cię zostawiła? Powiedziała ci? – spytała nagle, wcale nie delikatnie. Miała pełną świadomość, jak mało w tym wyczucia, jak topornie zabrzmiało. Może brutalnie.
Wzruszyła lekko ramionami w pierwszym odruchu. Nie miała co do tego pewności, reakcje Jamesa były dla niej czasami zagadką, nie były już tak oczywiste, jak kiedyś. Nie wyciągała wniosków z dawną pewnością, że wie, co nim kieruje.
- Możliwe... chyba... pewnie tak.- odparła, wahając się przy każdym słowie. Uśmiechnęła się niepewnie, chcąc jakoś zamaskować, że nie zabrzmiało to za dobrze.- Sam wiesz, jaki on jest. Denerwuje się, gdy przyjaciołom dzieje się coś złego.- dodała zaraz. Przypuszczała, że określenie coś złego w tej sytuacji było nadal sporym niedopowiedzeniem. Obstawiała, że życie Steffena mocno tąpnęło w posadach, a przynajmniej tak wyglądał, kiedy obserwowała go teraz.
Skupiła spojrzenie na twarzy chłopaka, gdy padło pytanie.
- Wie.- inną sprawą było ile z tą wiedza robił, ale sumienie miała czyste, nawet dziś szepcząc mu do ucha, że idzie się przejść. Nie jej winą było, że się nie obudził.- Ej, spokojnie.- przekrzywiła lekko głowę, posyłając mu łagodny uśmiech. Nie miała mu za złe, ze w jakiś sposób próbował jej uświadomić, że to niebezpieczne. Wiedziała o tym, bo w końcu czasami pakowała się w kłopoty i spotykała ludzi, których więcej nie chciała.
Nagłe podziękowanie, odrobinę ją peszy. Mimowolnie spuszcza wzrok na ziemię, by ukryć to zakłopotanie, bo przecież nic wielkiego nie zrobiła. Zwyczajnie go rozumie, może, jak nikt inny w tej kwestii? Nie chciała spytać ani dociekać tego.
Zaraz jednak po skrępowaniu nie było ani śladu, kiedy podnosząc ciemne tęczówki, zobaczyła pełną zaskoczenia minę swego rozmówcy. Może, gdyby stał przed nią ktoś inny, poczułaby w pewien sposób urazę, że było to takim szokiem. W tej chwili jedynie na moment przeniosła swą uwagę na klacz.- Chyba tak.- przyznała bez przekonania na wniosek o Weasleyach. Nie oceniała, nie miała chyba zdania w tej kwestii i niekoniecznie chciała mieć. Widząc, jak Steffen cofa się przed zwierzęciem, oparła dłoń na pysku konia i lekko odepchnęła. Cmoknęła, naciskając stanowczo na końską szyję, chcąc by Betty odsunęła się od nich trochę.- Proponuję to zmienić, bo to naprawdę cudowne zwierzęta. Nawet jeśli Betty nie zrobiła najlepszego pierwszego wrażenia.- zaproponowała lekkim tonem, trochę żartobliwie, by rozluźnić atmosferę. Niestety, Steffen zadbał, aby chwilę później zrobiło się trudniej.
Spoważniała, spoglądając na niego z uwagą.
- Wierzyłam, wierzyłam cały ten czas.- odparła całkowicie szczerze.- A kiedy wahałam się, czy szukanie nadal ma sens, obiecywałam sobie, że sprawdzę jeszcze jedno miejsce i kolejne, by mieć całkowitą pewność.- nieco nerwowo zacisnęła palce na materiale sukienki, by na chwilę uciec wzrokiem gdzieś w bok.- Było ciężko. Poradzić sobie z bólem po stracie wszystkich bliskich i odpychać myśl, że mogłam stracić również Jego... tęsknić za nim w nieskończoność.- dodała prawie szeptem, ale na pogrążonej ciemnością nocy ulicy to wystarczyło.
- Dlaczego Ona cię zostawiła? Powiedziała ci? – spytała nagle, wcale nie delikatnie. Miała pełną świadomość, jak mało w tym wyczucia, jak topornie zabrzmiało. Może brutalnie.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Uśmiechnął się blado na wspomnienie gniewu Jima - palącego, gwałtownego, skłaniającego w szkole do najpodlejszych i najśmieszniejszych dowcipów. Czy powinien mu zazdrościć tej umiejętności, czy to gorące emocje niosły ulgę?
-To mu pomaga? Ta złość... - zagaił, bo jakoś nigdy o to nie pytał, a kto będzie wiedział lepiej niż Eve?
-Marcel zawsze uważał, że to szaleństwo, ten nasz... mój ślub. - westchnął, pamiętając początkowy sceptycyzm przyjaciela. Wtedy był po uszy zakochany, nie zważał na żadne sygnały ostrzegawcze.
A Jim, coś mówił? Jemu prosto w oczy nie, ale może jej?
Uśmiechnął się blado, wierząc Eve na słowo - skoro jej zdaniem nocne spacery nie były dla Jima problemem, to pewnie nie były. Zresztą dom Bathildy był trochę na odludziu, a zanim Zakonnicy szukali tam (i potem w banku) jej rzeczy, przeszukało go już Ministerstwo. Po co wrogowie mieliby tu wracać? Po nic. A najciemniej bywało pod latarnią.
-Chyba już za późno, żebym nauczył się jeździć konno. - zażartował, choć był jeszcze młody. Ale teraz, porzucony przez żonę, czuł się bardzo staro. Jakby życie już się skończyło, a przynajmniej to prawdziwe życie - młodość, czas beztroskiej radości, zdolność do zakochania się po uszy i patrzenia w przyszłość ze szczerą nadzieją na lepsze jutro.
Czy Jim i Eve też się tak czuli, po pożarze taboru...?
-Jeśli... coś by się stało, szukałabyś go w nieskończoność. Czy to nie trudniejsze niż opłakanie kogoś? - zrozumiał, słuchając jej opowieści. Wzruszenie ścisnęło go za gardło, zamrugał prędko, bo oczy go zapiekły. Eve czekała na Jima dwa lata, choć mógł nie żyć. Szukała go, choć mogła w ten sposób stracić własną młodość. Bella nie wytrzymała nawet kilku miesięcy, przytłoczona ich skromnym życiem i grozą wojny.
-Chyba... ta wojna ją stresowała, Mroczny Znak w Dolinie, to wszystko... - wymamrotał, wciąż kierowany lojalnością, oferując Eve dyplomatyczny powód zerwania. Przełknął ślinę, umknął wzrokiem, zapadła niezręczna cisza.
I wtedy, wraz ze wspomnieniem jej bolesnego listu, słowa popłynęły potokiem:
-Bo nie wróciłem na kolację, bo zatrzymało mnie - zatopienie Oazy -coś bardzo ważnego i pilnego, ale musiała to planować już wcześniej, bo wyjechała z innymi uciekinierami z Doliny, statkiem do Francji, do jakiegoś... kolegi ze Slytherinu?! Albo do jego rodziny, może to tylko... koleżeńska pomoc... i napisała żebym zapomniał, i żebyśmy obydwoje ułożyli sobie życie na nowo...
-To mu pomaga? Ta złość... - zagaił, bo jakoś nigdy o to nie pytał, a kto będzie wiedział lepiej niż Eve?
-Marcel zawsze uważał, że to szaleństwo, ten nasz... mój ślub. - westchnął, pamiętając początkowy sceptycyzm przyjaciela. Wtedy był po uszy zakochany, nie zważał na żadne sygnały ostrzegawcze.
A Jim, coś mówił? Jemu prosto w oczy nie, ale może jej?
Uśmiechnął się blado, wierząc Eve na słowo - skoro jej zdaniem nocne spacery nie były dla Jima problemem, to pewnie nie były. Zresztą dom Bathildy był trochę na odludziu, a zanim Zakonnicy szukali tam (i potem w banku) jej rzeczy, przeszukało go już Ministerstwo. Po co wrogowie mieliby tu wracać? Po nic. A najciemniej bywało pod latarnią.
-Chyba już za późno, żebym nauczył się jeździć konno. - zażartował, choć był jeszcze młody. Ale teraz, porzucony przez żonę, czuł się bardzo staro. Jakby życie już się skończyło, a przynajmniej to prawdziwe życie - młodość, czas beztroskiej radości, zdolność do zakochania się po uszy i patrzenia w przyszłość ze szczerą nadzieją na lepsze jutro.
Czy Jim i Eve też się tak czuli, po pożarze taboru...?
-Jeśli... coś by się stało, szukałabyś go w nieskończoność. Czy to nie trudniejsze niż opłakanie kogoś? - zrozumiał, słuchając jej opowieści. Wzruszenie ścisnęło go za gardło, zamrugał prędko, bo oczy go zapiekły. Eve czekała na Jima dwa lata, choć mógł nie żyć. Szukała go, choć mogła w ten sposób stracić własną młodość. Bella nie wytrzymała nawet kilku miesięcy, przytłoczona ich skromnym życiem i grozą wojny.
-Chyba... ta wojna ją stresowała, Mroczny Znak w Dolinie, to wszystko... - wymamrotał, wciąż kierowany lojalnością, oferując Eve dyplomatyczny powód zerwania. Przełknął ślinę, umknął wzrokiem, zapadła niezręczna cisza.
I wtedy, wraz ze wspomnieniem jej bolesnego listu, słowa popłynęły potokiem:
-Bo nie wróciłem na kolację, bo zatrzymało mnie - zatopienie Oazy -coś bardzo ważnego i pilnego, ale musiała to planować już wcześniej, bo wyjechała z innymi uciekinierami z Doliny, statkiem do Francji, do jakiegoś... kolegi ze Slytherinu?! Albo do jego rodziny, może to tylko... koleżeńska pomoc... i napisała żebym zapomniał, i żebyśmy obydwoje ułożyli sobie życie na nowo...
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Zawahała się przed odpowiedzią, nie do końca spodziewając się, że to w jej stronę padnie podobne. Nie miała pojęcia czy mu to pomagało, czy czuł się lepiej, gdy złość ulatywała. Nagła i paląca, dająca się poznać wszystkim, którzy byli wtedy w pobliżu. Przypuszczała, że tak, ale nie miała ani grama pewności. Od miesięcy nie potrafiła pozbyć się odczucia, że nie znała Jamiego. Coś jej umykało, pogłębiając poczucie, że był jej bardziej obcy niż kiedykolwiek.- Nie wiem, myślę, że tak… ale chyba nie mnie powinieneś o to pytać.- odparła szczerze.- Może jest ktoś, kto mógłby ci odpowiedzieć, a może tylko sam Jimmy i okaże się, że jednak ma o tym całkowicie inne zdanie.- dodała z niepewnym uśmiechem. Kto lepiej mógł to wiedzieć niż sam Doe.
- Miłość jest zawsze szaleństwem, a ślub to tylko jej skutek… prędzej czy później.- stwierdziła, spoglądając na chłopaka.- I w szaleństwie zawsze można się potknąć to chyba nic złego, nawet jeśli finalnie boli.- przez krótki moment zastanawiała się, czy nadal mówiła o sytuacji Steffena, czy już o własnej. Ugryzła się w język, by nie skomentować, że to Marcel uważał ślub za szaleństwo. Mimo całej sympatii do przyjaciela był kiepską osobą do podobnych wniosków.- Żałujesz tego ślubu? - spytała, nawet jeśli podejrzewała, że odpowiedź może być podyktowana tylko i wyłącznie złamanym sercem.
Wzruszyła lekko ramionami, gdy zwątpił w naukę.
- Nigdy nie jest na to za późno.- nie zgodziła się z nim, ale nie namawiała również. To była jego sprawa, jego chęć, by zająć czymś głowę. Poza tym musiałby szukać nauczyciela gdzieś indziej.
- Wtedy tak, bez wątpienia szukałabym w nieskończoność.- przytaknęła, nie wątpiąc w to ani odrobinę. Gdyby musiała, okrążyłaby całą Anglię, każde jedno miasto niezliczoną ilość razy, nie przyjmując myśli, że straciła go.- Wydaje się trudniejsze. W końcu płakać nie da się w nieskończoność, kiedyś ten ból chyba powinien minąć, a życie wróciło by na właściwy tor…- nie chciała myśleć, jakby to wyglądało. Być gdzieś indziej i wieść inne życie, może z kimś innym? Może teraz nosiłaby dziecko kogoś innego. To była jednak zbyt duża niewiadoma.
Słuchała, gdy zaczął dość łagodnie wyjaśniać, dlaczego żona go zostawiła. Co się wydarzyło niedawno. Zmarszczyła lekko brwi i odwróciła wzrok od niego, gdy najwyraźniej słowa popłynęły same. Zastanowiła się nad tym, zastanowiła czy Steffen był takim samym mężem, jak James? Wiecznie nieobecnym? Będącym zawsze dla innych, lecz nie dla tej, która była w domu. Westchnęła cicho pod nosem. Miała nadzieję, że nie… że nie przyjdzie jej wykazać się większym zrozumieniem dla Belli niż wobec Steffena.
- Miała powód, by planować to wcześniej? Jeśli nie chcesz to nie odpowiadaj mi, ale samemu sobie.- nie chciała wchodzić w czyjeś życie, ale może on zrozumie, co się działo? Zerknęła na Cattermole, kiedy wspomniał o koledze Ślizgonie. Mimowolnie myślami pomknęła do Connora, lecz nie chciała skupić się na nim na dłużej.- Jeśli ci na niej zależy walcz o te małżeństwo, nie zostawiaj tego losowi ani na przeczekanie. Napisz do niej, porozmawiaj… albo zapomnij.- głupim było czekać nie wiadomo na co, a najwyraźniej Bella była bardziej zdecydowana od niej. I najwyraźniej mądrzejsza, co w sumie nie było szokujące.
- Miłość jest zawsze szaleństwem, a ślub to tylko jej skutek… prędzej czy później.- stwierdziła, spoglądając na chłopaka.- I w szaleństwie zawsze można się potknąć to chyba nic złego, nawet jeśli finalnie boli.- przez krótki moment zastanawiała się, czy nadal mówiła o sytuacji Steffena, czy już o własnej. Ugryzła się w język, by nie skomentować, że to Marcel uważał ślub za szaleństwo. Mimo całej sympatii do przyjaciela był kiepską osobą do podobnych wniosków.- Żałujesz tego ślubu? - spytała, nawet jeśli podejrzewała, że odpowiedź może być podyktowana tylko i wyłącznie złamanym sercem.
Wzruszyła lekko ramionami, gdy zwątpił w naukę.
- Nigdy nie jest na to za późno.- nie zgodziła się z nim, ale nie namawiała również. To była jego sprawa, jego chęć, by zająć czymś głowę. Poza tym musiałby szukać nauczyciela gdzieś indziej.
- Wtedy tak, bez wątpienia szukałabym w nieskończoność.- przytaknęła, nie wątpiąc w to ani odrobinę. Gdyby musiała, okrążyłaby całą Anglię, każde jedno miasto niezliczoną ilość razy, nie przyjmując myśli, że straciła go.- Wydaje się trudniejsze. W końcu płakać nie da się w nieskończoność, kiedyś ten ból chyba powinien minąć, a życie wróciło by na właściwy tor…- nie chciała myśleć, jakby to wyglądało. Być gdzieś indziej i wieść inne życie, może z kimś innym? Może teraz nosiłaby dziecko kogoś innego. To była jednak zbyt duża niewiadoma.
Słuchała, gdy zaczął dość łagodnie wyjaśniać, dlaczego żona go zostawiła. Co się wydarzyło niedawno. Zmarszczyła lekko brwi i odwróciła wzrok od niego, gdy najwyraźniej słowa popłynęły same. Zastanowiła się nad tym, zastanowiła czy Steffen był takim samym mężem, jak James? Wiecznie nieobecnym? Będącym zawsze dla innych, lecz nie dla tej, która była w domu. Westchnęła cicho pod nosem. Miała nadzieję, że nie… że nie przyjdzie jej wykazać się większym zrozumieniem dla Belli niż wobec Steffena.
- Miała powód, by planować to wcześniej? Jeśli nie chcesz to nie odpowiadaj mi, ale samemu sobie.- nie chciała wchodzić w czyjeś życie, ale może on zrozumie, co się działo? Zerknęła na Cattermole, kiedy wspomniał o koledze Ślizgonie. Mimowolnie myślami pomknęła do Connora, lecz nie chciała skupić się na nim na dłużej.- Jeśli ci na niej zależy walcz o te małżeństwo, nie zostawiaj tego losowi ani na przeczekanie. Napisz do niej, porozmawiaj… albo zapomnij.- głupim było czekać nie wiadomo na co, a najwyraźniej Bella była bardziej zdecydowana od niej. I najwyraźniej mądrzejsza, co w sumie nie było szokujące.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
-To ty z nim żyjesz. - uśmiechnął się blado, kogo innego miał pytać o emocje Jima? Na pewno nie jego, przyjaciel był młodszy i nie czytał książek o uczuciach, nie zrozumiałby pytania. Albo się wkurzył. -Widzisz, co mu pomaga. Jaki jest w domu, a jaki przy nas. - chciałby wierzyć, że zna przyjaciół jak samego siebie, ale przecież zaczęli swoją znajomość od jego fortelu - gdy zrzucał przy nich szczurzą skórę. A potem sam zaczął mieć przed nimi sekrety, Zakon, rebelię, nawet żonę. Marcel jej nie lubił, na samym początku, Jimowi jakoś... wolał o niej nie mówić. Bał się, że powiedzą mu, że oszalał - a przecież mieliby rację. Pośpieszył się z tym wszystkim. Czy już wtedy, gdy milczał, podświadomie o tym wiedział?
-Nie każda miłość jest szalona - zaprotestował, ale przygryzł lekko wargę, uświadamiając sobie, że może nic nie wie o miłości. -albo inaczej, nie każdy ślub jest z miłości. I nie każda miłość kończy się ślubem. Przynajmniej wśród angielskich czarodziejów, ale przecież wy, Romowie, bierzecie śluby tak młodo - czy każdy kocha się i przyjaźni tak, jak ty i Jim? - zerknął z ciekawością na Eve, na moment zapominając o tym, że nie chciał - bał się - poruszać tematu taboru po tamtej tragedii. Teraz dawny ból przyćmił nowy, złamane serce okazało się większym bodźcem niż pamięć. -Zresztą... - westchnął ciężko. -...był moment, gdy myślałem, że nigdy nie będę mógł z nią być. I wiesz, to bolało jakoś mniej. Ta nadzieja, że jest szczęśliwa i romantyczne złudzenia, że gdybyśmy byli razem, to byłoby inaczej, że rozdzieliła nas jakaś obca siła. Tamten ból był łatwiejszy, a teraz - w tym co teraz nie ma nic romantycznego, nic wzniosłego. Tylko pustka. - słowa popłynęły potokiem, obficiej niż przy kolegach. Chyba po raz pierwszy dopuścił do siebie te przemyślenia, te emocje. Wcześniej próbował tylko jakoś przetrwać, zepchnąć je na bok.
Ale czy żałował tego ślubu?
-Nie wiem. - wyszeptał, głos mu się załamał. Odchrząknął, nerwowo. -Może, mimo wszystko, to była moja jedyna szansa na prawdziwą miłość, może lepiej doświadczyć czegoś niż... niczego? - dodałby, że nie ma powodzenia, jak Jim, ale przy jego żonie jakoś nie wypadało.
Potem słuchał, z szeroko otwartymi oczyma. Coś gorzkiego ściskało go za gardło.
-Musisz prawdziwie go kochać. Zrezygnowałabyś z młodości z ruszenia dalej - w imię nadziei. - może poddałaby się po pięciu latach, po siedmiu, po dziesięciu, ale Steffen zawsze był romantykiem. Uwierzył od razu w zapewnienie, że szukałaby Jimmy'ego w nieskończoność, uznał przyjaciela za szczęściarza. Zawsze chciał doświadczyć takiej miłości, ale jego żona straciła nadzieję po kilku miesiącach wojny, tak po prostu uciekła. Czy gdyby zginął, albo zaginął - opłakiwałaby go, szukała, czekała? Czy ułożyła sobie życie z jakimś Francuzem?
-To mam walczyć czy zapomnieć? - westchnął. -Nie mogę jechać do Francji - - Zakon mnie potrzebuje, Minister Longbottom mnie potrzebuje. Urwał, zamarł. Nie dlatego, by nie powiedzieć nic o Zakonie (choć też), ale dlatego, że zdał sobie sprawę, że rebelia faktycznie okazała się ważniejsza od Belli.
Że może jego miłość nie była tak silna, jak ta Jima.
-Kazała mi zapomnieć.
-Nie każda miłość jest szalona - zaprotestował, ale przygryzł lekko wargę, uświadamiając sobie, że może nic nie wie o miłości. -albo inaczej, nie każdy ślub jest z miłości. I nie każda miłość kończy się ślubem. Przynajmniej wśród angielskich czarodziejów, ale przecież wy, Romowie, bierzecie śluby tak młodo - czy każdy kocha się i przyjaźni tak, jak ty i Jim? - zerknął z ciekawością na Eve, na moment zapominając o tym, że nie chciał - bał się - poruszać tematu taboru po tamtej tragedii. Teraz dawny ból przyćmił nowy, złamane serce okazało się większym bodźcem niż pamięć. -Zresztą... - westchnął ciężko. -...był moment, gdy myślałem, że nigdy nie będę mógł z nią być. I wiesz, to bolało jakoś mniej. Ta nadzieja, że jest szczęśliwa i romantyczne złudzenia, że gdybyśmy byli razem, to byłoby inaczej, że rozdzieliła nas jakaś obca siła. Tamten ból był łatwiejszy, a teraz - w tym co teraz nie ma nic romantycznego, nic wzniosłego. Tylko pustka. - słowa popłynęły potokiem, obficiej niż przy kolegach. Chyba po raz pierwszy dopuścił do siebie te przemyślenia, te emocje. Wcześniej próbował tylko jakoś przetrwać, zepchnąć je na bok.
Ale czy żałował tego ślubu?
-Nie wiem. - wyszeptał, głos mu się załamał. Odchrząknął, nerwowo. -Może, mimo wszystko, to była moja jedyna szansa na prawdziwą miłość, może lepiej doświadczyć czegoś niż... niczego? - dodałby, że nie ma powodzenia, jak Jim, ale przy jego żonie jakoś nie wypadało.
Potem słuchał, z szeroko otwartymi oczyma. Coś gorzkiego ściskało go za gardło.
-Musisz prawdziwie go kochać. Zrezygnowałabyś z młodości z ruszenia dalej - w imię nadziei. - może poddałaby się po pięciu latach, po siedmiu, po dziesięciu, ale Steffen zawsze był romantykiem. Uwierzył od razu w zapewnienie, że szukałaby Jimmy'ego w nieskończoność, uznał przyjaciela za szczęściarza. Zawsze chciał doświadczyć takiej miłości, ale jego żona straciła nadzieję po kilku miesiącach wojny, tak po prostu uciekła. Czy gdyby zginął, albo zaginął - opłakiwałaby go, szukała, czekała? Czy ułożyła sobie życie z jakimś Francuzem?
-To mam walczyć czy zapomnieć? - westchnął. -Nie mogę jechać do Francji - - Zakon mnie potrzebuje, Minister Longbottom mnie potrzebuje. Urwał, zamarł. Nie dlatego, by nie powiedzieć nic o Zakonie (choć też), ale dlatego, że zdał sobie sprawę, że rebelia faktycznie okazała się ważniejsza od Belli.
Że może jego miłość nie była tak silna, jak ta Jima.
-Kazała mi zapomnieć.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
To ty z nim żyjesz. Słowa echem odbijały się w jej uszach przez dłuższą chwilę, będąc pewnie zamierzonym przez Steffena ciosem. Nie wiedział w końcu, nie miał pojęcia, że tak niewinne stwierdzenie trafi dotkliwiej. Czy żyła z nim? Nie czuła się tak, prędzej obok… gdzieś za plecami. Mimo to uśmiechnęła się lekko, zmuszając kąciki ust do uniesienia się i skinęła głową. Nie musiał wiedzieć, nie powinien wcale. To była jej sprawa, kłopoty, którym była w jakimś stopniu winna.
Zastanowiła się chwilę, czy wiedziała. Miesiące temu byłaby pewniejsza, a teraz nie miała pojęcia czy to również działało. Porzuciła rozmyślanie o swoim mężu, kiedy Steff poruszył istotniejszą teraz kwestię.
- Jasne, że nie, ale jeśli pojawia się miłość… ślub może być jej skutkiem. Za to śluby z obowiązku czy nakazu to smutne. Nie powinno tak być.- odparła. Sama mogła tak skończyć, być żoną człowieka do którego nie czułaby nic. Związać się z kimś przez decyzję rodziców. Udało się jednak uniknąć takiego losu i zachłysnąć się uczuciem, które przez pierwsze tygodnie paliło przyjemnym żarem. Spojrzała na niego z lekkim zdziwieniem, gdy padło pytanie. Nie spodziewała się takiej ciekawości.
- To zależy głównie od taboru, ale w większości przypadków nie. Młodzi biorą ślub, gdy dwie rodziny się dogadają, kiedy jest w tym jakiś obustronny zysk lub bardziej w imię tradycji.- urwała, nie chcąc mówić o porwaniach, bo to nigdy nie brzmiało dobrze i nie było tak powszechną praktyką. Już nie.- Ponoć miłość przychodzi później… z czasem i zrozumieniem.- wyjaśniła.
Nie była w stanie wyobrazić sobie, jaka była ta różnica, jaki ból towarzyszył mu, gdy na drodze pojawiły się przeszkody albo teraz gdy stracił żonę. To było coś, czego nie mogła do końca pojąć, zrozumieć. Było zbyt nieznane i obce.
- Mam nadzieję, że ta pustka minie szybko i pozostanie tylko przykrym doświadczeniem o którym kiedyś zapomnisz.- szepnęła, przyglądając mu się. Nie zasługiwał na takie doświadczenia, ale wiedziała, że najgorsze zdarzenia potrafiły nauczyć. Na własnej skórze poznała wiele złego i wyciągała z tego wnioski, radziła sobie lepiej z każdym kolejnym. Skrzywiła się na brzmienie kolejnych słów, by zaraz pokręcić głową.- Nie mów tak. Jesteś świetnym chłopakiem i znajdziesz jeszcze nową miłość, dziewczynę, która doceni cię takiego, jaki jesteś.- była pewna, że Steffen znajdzie inną, prędzej lub później.- Pewnie, że warto doświadczyć miłości i czekać na kolejną, gdy pierwsza wypali się zbyt szybko. Tylko głupi ludzie mogliby zrezygnować z tego, nie znając w ogóle lub po jednej porażce.- dodała zaraz, a w głosie pobrzmiewał zapał, którego sama nie do końca rozumiała.
Kącik jej ust drgnął, a wzrok uciekł ku ziemi, jakby łatwiej było wpatrywać się w dół niż na stojącego obok chłopaka.
- Oczywiście, że go kocham i wątpię bym mogła kogokolwiek innego, równie mocno. Nawet jeśli czasami jest to trudne, bo i sam James jest nieraz tak okropnie trudny. Zrezygnowałabym z wielu rzeczy dla Niego, mimo obaw, niepewności i niewiadomej, która czeka na końcu drogi.- odparła szczerze. Parę miesięcy temu myślała, że miłość to za mało, że czasami nie wystarcza, ale rozmowa z Steffenem, nawet jeśli nie dotyczyła jej, uświadamiała ją we własnych uczuciach.
- To twoja decyzja. Musisz wiedzieć, czego chcesz tak naprawdę. Zawalczyć o swoje małżeństwo czy przystanąć na prośbę Belli.- stwierdziła, nie chcąc mu tego narzucać. Ze swojej strony radziłaby mu walczyć, ale nie chciała być współwinną, jeśli wszystko, czego spróbowałby, okazałoby się niewystarczające.- Więc podjąłeś już decyzję.- dodała, kiedy przyznał, że nie mógł jechać do Francji.- W takim razie zapomnij o niej, bo katowanie się tym, co się stało, nie ma sensu.- westchnęła cicho, nie wiedząc, co więcej mogłaby powiedzieć.
Zastanowiła się chwilę, czy wiedziała. Miesiące temu byłaby pewniejsza, a teraz nie miała pojęcia czy to również działało. Porzuciła rozmyślanie o swoim mężu, kiedy Steff poruszył istotniejszą teraz kwestię.
- Jasne, że nie, ale jeśli pojawia się miłość… ślub może być jej skutkiem. Za to śluby z obowiązku czy nakazu to smutne. Nie powinno tak być.- odparła. Sama mogła tak skończyć, być żoną człowieka do którego nie czułaby nic. Związać się z kimś przez decyzję rodziców. Udało się jednak uniknąć takiego losu i zachłysnąć się uczuciem, które przez pierwsze tygodnie paliło przyjemnym żarem. Spojrzała na niego z lekkim zdziwieniem, gdy padło pytanie. Nie spodziewała się takiej ciekawości.
- To zależy głównie od taboru, ale w większości przypadków nie. Młodzi biorą ślub, gdy dwie rodziny się dogadają, kiedy jest w tym jakiś obustronny zysk lub bardziej w imię tradycji.- urwała, nie chcąc mówić o porwaniach, bo to nigdy nie brzmiało dobrze i nie było tak powszechną praktyką. Już nie.- Ponoć miłość przychodzi później… z czasem i zrozumieniem.- wyjaśniła.
Nie była w stanie wyobrazić sobie, jaka była ta różnica, jaki ból towarzyszył mu, gdy na drodze pojawiły się przeszkody albo teraz gdy stracił żonę. To było coś, czego nie mogła do końca pojąć, zrozumieć. Było zbyt nieznane i obce.
- Mam nadzieję, że ta pustka minie szybko i pozostanie tylko przykrym doświadczeniem o którym kiedyś zapomnisz.- szepnęła, przyglądając mu się. Nie zasługiwał na takie doświadczenia, ale wiedziała, że najgorsze zdarzenia potrafiły nauczyć. Na własnej skórze poznała wiele złego i wyciągała z tego wnioski, radziła sobie lepiej z każdym kolejnym. Skrzywiła się na brzmienie kolejnych słów, by zaraz pokręcić głową.- Nie mów tak. Jesteś świetnym chłopakiem i znajdziesz jeszcze nową miłość, dziewczynę, która doceni cię takiego, jaki jesteś.- była pewna, że Steffen znajdzie inną, prędzej lub później.- Pewnie, że warto doświadczyć miłości i czekać na kolejną, gdy pierwsza wypali się zbyt szybko. Tylko głupi ludzie mogliby zrezygnować z tego, nie znając w ogóle lub po jednej porażce.- dodała zaraz, a w głosie pobrzmiewał zapał, którego sama nie do końca rozumiała.
Kącik jej ust drgnął, a wzrok uciekł ku ziemi, jakby łatwiej było wpatrywać się w dół niż na stojącego obok chłopaka.
- Oczywiście, że go kocham i wątpię bym mogła kogokolwiek innego, równie mocno. Nawet jeśli czasami jest to trudne, bo i sam James jest nieraz tak okropnie trudny. Zrezygnowałabym z wielu rzeczy dla Niego, mimo obaw, niepewności i niewiadomej, która czeka na końcu drogi.- odparła szczerze. Parę miesięcy temu myślała, że miłość to za mało, że czasami nie wystarcza, ale rozmowa z Steffenem, nawet jeśli nie dotyczyła jej, uświadamiała ją we własnych uczuciach.
- To twoja decyzja. Musisz wiedzieć, czego chcesz tak naprawdę. Zawalczyć o swoje małżeństwo czy przystanąć na prośbę Belli.- stwierdziła, nie chcąc mu tego narzucać. Ze swojej strony radziłaby mu walczyć, ale nie chciała być współwinną, jeśli wszystko, czego spróbowałby, okazałoby się niewystarczające.- Więc podjąłeś już decyzję.- dodała, kiedy przyznał, że nie mógł jechać do Francji.- W takim razie zapomnij o niej, bo katowanie się tym, co się stało, nie ma sensu.- westchnęła cicho, nie wiedząc, co więcej mogłaby powiedzieć.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Ogród
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka :: Dom Bathildy Bagshot