Wydarzenia


Ekipa forum
Jezioro Brzydoty, Walia
AutorWiadomość
Jezioro Brzydoty, Walia [odnośnik]09.04.16 16:27
First topic message reminder :

Jezioro brzydoty

Jezioro mieszące się w centralnej części Walii rzadko kiedy przyciąga tłumy turystów. Wyjątkowo spokojna okolica pozwala na odprężenie się. Niska, zadbana trawa zachęca do pikników, a kręcący się tu starzec dba o porządek. Pan Ernst jest rozpoznawany przez wszystkich mieszkańców. Po tym jak jego żona utopiła się w Jeziorze Brzydoty, dba o nie jak o własny dom i goni każdego, kto zostawia tu bałagan. Miejsce to jednak skrywa w sobie jeszcze jedną tajemnicę. W XVIII wieku stało się tu coś magicznego, a tafla wody odkrywa przed człowiekiem wszystkiego jego kompleksy. W odbiciu wyglądają na wyolbrzymione, a brzydota atakuje obserwującego. Podobno jak ktoś długo będzie wpatrywał się w tafle wody, może nawet oszaleć.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jezioro Brzydoty, Walia - Page 6 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Jezioro Brzydoty, Walia [odnośnik]31.01.22 9:40
Uporczywie podtrzymywał kontakt wzrokowy, nawet słysząc słowa, których mężczyźnie słyszeć nie wypadało. Kilka dni temu zamrugałby prędko, poczułby się nawet przyłapany na gorącym uczynku - ale było mu wszystko jedno.
-To komplement czy kpina? - upewnił się, bez śladu pretensji i urazy. Po prostu słyszał złośliwość w tonie Septimusa, a ta nie pasowała z kolei do sposobu, w jaki patrzył na niego pijany mężczyzna - pełnego szczerego uznania. Uniósł lekko brwi. Spotkanie było tak abstrakcyjne, a słowa Septimusa tak niestandardowe, że przez mur pustki przedarła się nieśmiało iskierka ciekawości.
-Lubisz męskie towarzystwo? - słowa odniosłyby chyba ciekawszy efekt, gdyby uśmiechnął się wymownie i rzucił je lekkim tonem, ale wypowiedział je mechanicznie i bezbarwnie, nadal spoglądając Septimusowi prosto w oczy. Przechylił lekko głowę, jakby się nad czymś zastanawiał. Nie obchodził go ten człowiek, nic go nie obchodziło, ale gdzieś w jego wnętrzu pozostała wola przetrwania manifestująca się za pomocą obowiązkowości. Życie straciło wszelki sens, instynktownie trzymał się zatem tylko rutyny. Terminarza, który znał na pamięć.
-Jeśli tak, powinieneś iść na terapię. Mam wolne we wtorek. Jesteś pijany, ale gdybyś trafił na kogoś innego, mógłbyś zostać źle zrozumiany. - zaproponował, z pozoru zupełnie ignorując uwagę o żonie. Nie precyzował też, co ma na myśli mówiąc kogoś innego - czyżby wyrozumiale podszedł do słów Vanity'ego, bo był magipsychiatrą? Bo nie miał emocji?
Bo jakaś jego część, zagrzebana za murem pustki, rozumiała Septimusa lepiej niż ten sądził, dostrzegając zadbane długie włosy i miłe rysy twarzy?
Nieważne. Może nikt inny nie zorientowałby się nawet, co blondyn właściwie sugeruje - Hector, nawet zobojętniały na cały świat, był wprawiony w czytaniu ludzi, doszukiwaniu się drugiego dna każdej wypowiedzi, przyjmował też w gabinecie osoby z podobnymi problemami.
Oderwał wreszcie wzrok od Septimusa i zerknął w dół, na taflę jeziora.
Och, przeszkoda dla terapii. Piżama pacjenta skrzydła zamkniętego w Mungu.
-Prowadzę prywatny gabinet, nie szpital. To twoje kompleksy i lęki, prawda? - upewnił się uprzejmie, "uspokajając" pacjenta monotematycznym tonem. Nie zależało mu na jego spokoju, wtrącił tą uwagę pragmatycznie. Pacjenci. Terminarz. Pieniądze.
Znów podniósł wzrok i wzruszył ramionami.
-Nie, byliśmy niekompatybilni. - przyznał obojętnie. -Skąd o niej wiesz? - pamiętał, że kiedyś bardzo go to frapowało. Kto wie, skąd wie, czy ktokolwiek się dowie. Teraz to było już nieistotne, upewniał się tylko z powodu tego stosunkowo nowego ukłucia ciekawości albo z powodu sentymentu dla dawnego Hectora.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Jezioro Brzydoty, Walia [odnośnik]31.01.22 10:23
Usta wykrzywiły się brzydko, kiedy trupi ton Hectora spróbował upewnić się co do jego intencji. Septimus ustawił się frontem ku magipsychiatrze, jakby nie rozumiejąc tego, dlaczego ten pozostawał tak… Obojętny. Panował nad głosem jak najlepszej jakości aktor, jak komik który nie śmiał ze swoich nawet najlepszych żartów. Było to irytujące i nie na miejscu – Vanity nie posiadał takiej zdolności, pozostawał zbyt wylewny i mimiczny. Profesjonalizm Vale grał mu na nerwach symfonie, które być może w przyszłości dyrygent przeleje na pięciolinie. Nie zadedykuje mu jednak tego utworu - nie zasłużył sobie na to swoim pustym spojrzeniem.
- Jesteś takim przenikliwym uczonym, a nie umiesz rozpoznać intencji słów nieżyczliwego ci? No dalej, przeanalizuj mnie – zaśmiał się Vanity, jakby nie chcąc zdradzać więcej, pomimo tego, jak jednoznaczne sygnały wydawały jego wcześniejsze słowa. Czy chciał go uderzyć? Nie, chyba nie. Ten powiedział prawdę, a gdyby zareagował w aż tak wylewny sposób… Pogrzebałby wszystkie szanse na pozostanie ostatecznie nieodkrytym. Cornelius zabiłby go za moment szczerości, nawet przed lekarzem. Może zabiłby obojga? – Nie potrzebuję żadnej terapii, jestem zdrowy… – powiedział zszokowany, a może nawet szczerze urażony jego sugestiami. Lubił towarzystwo mężczyzn? Lubił, ale od kilku lat nie wykonywał w tym kierunku już żadnych, zdrożnych ruchów. Nauczył się żyć obok swojej wady, traktując ją niczym ujmę na honorze, jednak też coś, z czym potrafił walczyć. Chyba. Potrafił? Kurwa mać, nie wiedział.
- Może ty lubisz towarzystwo mężczyzn, co? W końcu chcesz spotkać się już we wtorek, gdzieś mając nasze dawne zaszłości – próbował ignorować to, że Hector przyglądał się jego odbiciu. Septimus widząc jednak, że ten zaczął przesadnie analizować to co widzi, kopnął jeden ze zmrożonych kamieniu ku odbiciu. Zmącona woda na krótką chwilę zatarła wszystko to, co mogli obserwować.
Nie był chory, nie powinno się go izolować. Potrafił sobie radzić. Potrafił.
- To przeszłość, już się tego nie boję – powiedział zuchwale, chociaż dłoń wędrująca ku karkowi i drżąca zdradziecko, sugerowała co innego. Opanuj się Septimusie, albo nie – przywal mu i wyrzuć z głowy myśli o jego głupiutkiej, poważnej do granic wytrzymałości buźce – mówił do siebie w pijackiej manierze, jednak tylko w myślach. Wszyscy lubili zawsze pokazywać mu, jak bardzo głupi pozostawał w porównaniu do nich. Hector pewnie też popisywał się intelektem przed kimś takim jak on. Nieukiem, głupkiem, porywczym idiotą. – A twoja żona była puszczalską... – nie dokończył, jednak wierzył, że ten zrozumie sens obelgi. – Śliniła się do mnie i chyba tylko szacunek do małżeństwa, nawet takiego idioty jak ty mnie powstrzymywał… – charknął i splunął pomiędzy jego buty. Agresja, naturalna reakcja obronna. Pewnie i to nie umknie analizie… Psia krew.


Dear,

I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
Septimus Vanity
Septimus Vanity
Zawód : Profesjonalny muzyk - dyrygent
Wiek : 43 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Masseduction
I can't turn off what turns me on
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 Without dreams of hope and pride a man will die
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10925-septimus-vanity https://www.morsmordre.net/t10951-looney https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f409-shropshire-caynham-dom-rodziny-vanity https://www.morsmordre.net/t10950-skrytka-bankowa-2384 https://www.morsmordre.net/t10953-septimus-vanity
Re: Jezioro Brzydoty, Walia [odnośnik]01.02.22 5:07
Septimus nie mógł wiedzieć, że perfekcyjnie bezbarwna maska Hectora jest jedynie wynikiem złego uroku, że w normalnej sytuacji utrzymanie pokerowej twarzy kosztowałoby Vale'a wiele wysiłku. Szczególnie w odpowiedzi na takie słowa, zbyt boleśnie godzące w istniejące kompleksy i lęki. Nie czuł już jednak żadnych kompleksów ani lęków, nawet nad Jeziorem Brzydoty. A nawet będąc sobą, panowałby nad mimiką lepiej od energicznego dyrygenta, znajdując swoje powołanie w stoicyzmie, a nie artystycznej ekspresji.
Przeanalizuj mnie.
Septimusie Vanity, czy chcesz obudzić potwora?
Hector Vale analizował wszystkich i zawsze, uporczywie i chętnie, w myślach i zaciszu własnego serca. Nie wypowiadał swoich hipotez na głos, powstrzymywały go takt i empatia - dwie cechy, których zabrakło, gdy został pozbawiony emocjonalności. Jak na złość, pierwszą żywą iskrą, która powoli przedzierała się przez stworzone przez Aongusa mury była ciekawość, a ta jedynie podsycała prośbę Septimusa.
-Jak sobie życzysz. - oznajmił uprzejmie, postępując krok do przodu, aby przyjrzeć się mu uważniej. Jeszcze raz zerknął na taflę jeziora, rejestrując każdy detal kompleksów Septimusa Vanity, a następnie wbił bezbarwny wzrok prosto w jego oczy. Błękitne tęczówki magipsychiatry pozostały upiornie nieruchome, nawet gdy mówił Septimusowi słowa, których nikt inny - być może poza Corneliusem - nie miałby odwagi mu wytknąć.
-Nie wiem, czy komplement zdradza skłonności jawne czy wypierane, musielibyśmy spędzić ze sobą więcej czasu. Dopuszczam hipotezę, że jestem w twoim typie, ale prawdopodobnie chcesz jedynie mnie zranić, poniżyć i zachwiać moją męskością z powodu urazy za moją przeszłość z Twoją siostrą. Skoro na mój widok, nawet po latach, reagujesz tak żywo, to musisz... - bardzo ją kochać, uznałby kilka dni temu, ale zrozumienie tej emocji przychodziło mu teraz z niebotycznym trudem. Była nonsensowna. -...być do niej bardzo przywiązany. Nie zachowywałbyś się tak emocjonalnie, gdyby chodziło tylko o reputację rodziny. - zerknął na jezioro, dając Septimusowi dosłownie sekundę na ucieczkę wzrokiem. Jeśli z tej nie skorzystał, znów podniósł wzrok i utrzymał kontakt wzrokowy. Nie mrugał, nie zmieniał mimiki twarzy. -Zarzekasz się, że jesteś zdrowy, ale jesteś pijany, wykazujesz nerwowe tiki. W tafli twoich kompleksów wyglądasz jak po miksturach uspokajających, znam się na nich i na skutkach ubocznych. Wstydzisz się ich? Mimo wszystko, jesteś odważny i chyba szukasz rozwiązania swojego problemu, skoro poprosiłeś mnie o analizę. - najwyraźniej Vale nie wyczuł ironii w zaczepce Septimusa albo świadomie zdecydował się ją zignorować.
-Jesteś próżny, boisz się utraty urody i młodości. Utraty wolności, zamknięcia w szpitalu. Chociaż najwyraźniej jesteś romantykiem albo marzysz o małżeństwie, skoro jezioro pokazało ci siebie bez obrączki. Teraz też jej nie masz, ani śladu po niej - jesteś starym kawalerem, ale pewnie chcesz to zmienić. - skończył analizę, gdzieś bardzo głęboko we wnętrzu odczuwając nawet cień satysfakcji, który nie mógł się jeszcze przedrzeć do świadomości.
-Powinieneś zapłacić za tą analizę. - choć obiektywnie rzecz biorąc podła, mogła w pewien sposób uspokoić Septimusa. Vale, choć przenikliwy, nie odebrał najwyraźniej jego słów jednoznacznie i nie wziął go za zboczeńca. Nawet jeśli, i tak by go nie wydał - będąc sobą, miał swoje powody. -I zmienić dawkę eliksirów uspokajających, skoro teraz nie działają, a boisz się, ze otępią cię na starość. Znam się na odpowiednim dawkowaniu i skutkach ubocznych. - zmrużył lekko oczy. Przetrwanie, rutyna, pieniądze umożliwiające przetrwanie. To powinno nim teraz kierować, teraz, gdy czuł w życiu jedynie pustkę, gdy czuł się niemalże jak zwierzę, choć pozbawione nawet instynktu. Spoglądał na Septimusa trochę wyczekująco, tak jakby cały ten pokaz był autoreklamą.
Septimus kopnął kamień, mącąc taflę jeziora i mącąc pusty spokój Hectora głupią zaczepką. Magipsychiatra zamrugał, a do bezbarwnego spojrzenia na moment przedarło się coś jeszcze - najintensywniejsze emocje, wciąż zduszone, powracały w końcu stopniowo. Najpierw ciekawość, a teraz... lęk? Przełknął ślinę, nie lubił się tak czuć. Pustka była bezpieczna - zacznie go przerażać dopiero, gdy urok minie.
-Nie lubię już niczyjego towarzystwa. - odpowiedział spokojnie i bez śladu skrępowania, a w głosie próżno było szukać śladu kłamstwa. W końcu naprawdę tak się czuł - nie pożądał już nikogo i nie potrzebował nikogo. -Proponuję ci tylko współpracę, potrzebuję pacjentów i pieniędzy, a ty najwyraźniej potrzebujesz pomocy, pijany w miejscu publicznym. - przyznał bez skrępowania, choć i pieniądze i pijaństwo były w ich sferach tematami tabu. -Nie wiem, dlaczego miałbym przejmować się dawnymi zaszłościami. - dodał, nie czuł przecież już niczego na wspomnienie Valerie. Ani wstydu, ani złości, ani żalu.
-Gest twojej dłoni sugeruje, że się boisz. Może próbujesz coś wyprzeć? - doradził uprzejmie, bo nerwowa gestykulacja Septimusa nie umknęła jego uwadze.
Agresja, naturalna reakcja obronna - przemknęło mu przez myśl, ale tym razem nic nie powiedział. Znów poczuł coś, czego nie chciał - cień złości, dawnego żalu. Nie na Septimusa, na nią. Upokorzyła go aż tak? Przed wspólnym znajomym?
-Byłbyś w jej typie. Lubiła artystów. - nieświadomie skrzyżował ręce, nadal mówiąc to wszystko zupełnie bezbarwnie, ale jakby z większym napięciem niż przed chwilą, bardziej... ludzko. -Była puszczalską kurwą i nimfomanką. - wraz z emocjami zniknęły wszystkie maski, choć dobór przekleństwa wskazywał, że złość jednak gdzieś w nim pozostała. -Nie miała szacunku dla mnie, ani naszego syna, choć on ją idealizuje. Pewnie - przechylił lekko głowę, jakby z namysłem usiłował przypomnieć sobie obowiązujące konwenanse, zrozumieć emocje, od których był odgrodzony. -pewnie powinienem ci podziękować za to, że pomimo przeszłości nie wykorzystałeś sytuacji.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Jezioro Brzydoty, Walia [odnośnik]28.02.22 9:01
Czy tego oczekiwał, kiedy zażądał wręcz analizy?
Nie, pewnie nie, chciał raczej podpuścić go, zobaczyć chociaż cień emocji na do tej pory nieskalanej uczuciem twarzy. Nie wierzył w brak możliwości skruszenia jego maski, nie chciał wierzyć też w zupełną obojętność wobec dość ryzykownego podejścia Septimusa – chciał zszokować, oburzyć, obrzydzić. Sprowokować żywe gesty – chciał by Hector odrzucił jego słowa, odepchnął od siebie, bronił się i wymierzył mu jednaki cios – bo tak, wcześniejsza reakcja Vanity nie miała ukazywać jego własnych gustów i preferencji, a jedynie dopiec mu w sposób mniej lub bardziej wysublimowany.
Słuchał Hectora jednak z pewnym wstydem, nie mogąc nawet na chwilę utrzymać spojrzenia na jego niewzruszonej twarzy. Krążył nim gdzieś pomiędzy szwami płaszcza, pojedynczymi kosmykami jego włosów, ubitemu śniegowi otaczającemu ich sylwetki, drżącej tafli wody… Analizowany doszczętnie, nie zawsze trafnie, jednak bez zawahania. W słowach Vale nie doszukiwał się żartów, a teraz, ogłupiony alkoholem dyrygent, nie mógł mu nawet przerwać.
Tak, miał dziwne skłonności.
Tak, po stokroć tak – kochał swoją siostrę tak mocno, jak nie kochał łącznie dwójki swoich braci.
Tak, miał nerwowe tiki, a chociaż nie przyzna się głośno – również i słabość do alkoholu.
Tak, właściwie szukał rozwiązania swojego problemu, nawet jeżeli nie teraz, nie tutaj, nie u niego.
Nie, nie przeszkadzało mu, że jest starym kawalerem. Przeszkadzało mu po prostu, że kobieta na której mu zależało nie chciała być jego życiową towarzyszką.
I tak, bał się utraty wolności – więzienia, szpitala psychiatrycznego, nietrafionych polityczne decyzji. Utrata młodości przecież dotykała go już dziś – bolała, kazała pchać się w ramiona znajomości z młodszymi od niego, by dowartościować, przekonać, że ma światu jeszcze wiele do zaoferowania.
- Zapłacić? – prychnął Vanity, wciskając dłonie w kieszenie, byle przypadkiem nie zdradzić jeszcze wyraźniej swojego stresu spowodowanego trafnością diagnozy. Czyżby faktycznie czytać można było z niego jak z księgi, a może Vale miał na jego punkcie chorą obsesję, dzięki której wiedział o nim tak dużo? A może… - Mam nadzieję, że mniej niż za normalną wizytę. Nie jestem głupi, widzę, na co patrzysz. Jezioro zrobiło całą robotę za ciebie.
Wciąż nie mógł wyzbyć się krnąbrnego, pełnego niezadowolenia tonu, na ten moment nie wiedząc nawet czy to sama osoba Hectora tak go denerwuje, czy może trafność jego słów. Wolał nie myśleć o tym za wiele – przez chwilę chcąc nawet zwyczajnie wycofać się, odejść stąd, oddać się teleportacji, zanurzyć się w gęstości swojego alkoholowego oddechu w innym, bardziej ustronnym miejscu. Czuł jednak, że było na to już lekko za późno. Marchewka na wędce Hectora działała – ten wydawał się autentycznie zainteresowany nim, jako klientem. Trafnie diagnozował, a dodatkowo wyjawił z przedziwną szczerością brak sympatii do niczyjego towarzystwa. Mogli pomóc sobie nawzajem – Septimus i tak nie był rozrzutnym idiotą, umiał pilnować swoich finansów, a kiedy przyszło co do czego… Czy miał hamować się w sięganiu po pomoc tylko dlatego, że ten tutaj kiedyś zmusił ich do podjęcia nagłej decyzji co do losów Valerie?
- Nie masz za co dziękować, widzisz, ona nie była w moim typie. Nie lubiłem puszczalskich kurew i nimfomanek – wbił szpilę, chociaż czuł, że trafił nią na wyjątkowo nieczułą tkankę. Żona Hecotra była pieśnią przeszłości – natrętną i niepotrzebnie brzmiącą. Teraz nachylił się lekko w stronę Vale, jakby wreszcie zbierając w sobie odwagę do spojrzenia mu w oczy. – Wtorek, tak? – rozważył. Nie wiedział na ile mógł ufać magipsychiatrze, a zakładał że prawie wcale. Wierzył jednak, że ten jeden raz, kiedy ten mógłby faktycznie doradzić mu sposób na radzenie sobie z własnymi demonami. Przy pomocy mikstur, oczywiście. Nie planował z nim rozmawiać, nie planował. A już na pewno nie planował zapraszać go do własnego domu. – Ale u ciebie. W Caynham nie ma dla ciebie miejsca.


Dear,

I never want to fall asleep, within our dreams the weight we saw. Not all the answers are the same, yet we still play thе game
Septimus Vanity
Septimus Vanity
Zawód : Profesjonalny muzyk - dyrygent
Wiek : 43 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Masseduction
I can't turn off what turns me on
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 Without dreams of hope and pride a man will die
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10925-septimus-vanity https://www.morsmordre.net/t10951-looney https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f409-shropshire-caynham-dom-rodziny-vanity https://www.morsmordre.net/t10950-skrytka-bankowa-2384 https://www.morsmordre.net/t10953-septimus-vanity
Re: Jezioro Brzydoty, Walia [odnośnik]04.03.22 0:32
Septimus wybrał nieodpowiednią osobę i nieodpowiedni moment na prowokacje - nawet, jeśli te zadziałałyby na normalną osobę. Nawet jeśli ukłułby Hectora, bowiem szydząc z jego (nie)męskości faktycznie trafił w czuły punkt dawnego Vale'a. Magipsychiatra nauczył się jednak skrywać emocje i kompleksy za grubą szybą - szczególnie te, dotyczące słabości, której nigdy nie mógł nikomu wyjawić. Teraz szyba stała się jeszcze grubszym murem, na którym jedynym pęknięciem mogłaby być niechęć do żony, cień dawnego gniewu. Reszta - reszta nie miała znaczenia. Doskonale pamiętając swoje dawne troski - i nie czując nic na myśl o nich, ani zmieszania, ani żalu - przesunął wzrokiem po sylwetce Septimusa Vanity. Tej przed nim, nie odbitej w jeziorze. Był przystojnym mężczyzną, podobnym do siostry, ale niepodobnym do herosów, których widział w British Museum i we własnej wyobraźni. Nie był Achillesem - ale nawet gdyby był, nie wzbudziłby teraz w Hectorze pożądania. Nie czuł już nic, nie pożądał niczego. Na pewno nie brata swojej byłej, którego analizował teraz bezlitosnym spojrzeniem.
-Kojarzysz mi się z Agamemnonem. - stwierdził zagadkowo. Pies, który głośno szczeka, a zostaje zarżniety w łaźni przez własną żonę, to jakoś pasowało.
Wzruszył lekko ramionami w odpowiedzi na zarzuty o zbyt łatwą pracę.
-Jezioro pokazało mi jedynie twój lęk przed szpitalem i twoje pragnienie małżeństwa. Po dłuższej chwili rozmowy wywnioskowałbym to sam. Całą resztę widzę patrząc na ciebie, nie taflę. Jestem naprawdę dobrym specjalistą. - stwierdził chłodno, a choć słowa brzmiały dumnie, to w głosie nie dźwięczała pycha. Nie emocja, dziś nie był do żadnej zdolny. Chyba szczerze wierzył w to, co mówił, nabierając pewności siebie zarówno dzięki dosłownemu stłumieniu wstydu, jak i dzięki latom doświadczenia w zawodzie.
Drgnął lekko - po raz pierwszy - gdy Septimus odpowiedział mu własnymi słowami. Kurwa i nimfomanka. - dźwięk tych zgłosek wzbudził w nim jakąś reakcję, ukłucie trzeźwości, ale na tyle krótkie i subtelne, by nie potrafił zrozumieć, co się z nim dzieje. Wziął głębszy wdech. Nie chciał o niej myśleć, nie chciał nic czuć, wychodzić z obecnego, odrętwiałego stanu. Pustka, którą czuł obecnie, przerazi go dopiero później, gdy minie wpływ dziwnego uroku. Teraz czuł się w niej dobrze komfortowo. Wolny od melancholii, która towarzyszyła mu codziennie. Pragmatyczny i skuteczny - właśnie zdobył przecież nowego klienta.
-Wtorek, o czternastej lub osiemnastej. - potwierdził. Miał wolny termin po południu i oczywiście wolny wieczór, jak zwykle. Z pokorą obojętnością przyjął logiczne stwierdzenie o tym, że w domu Vanitych nie ma dla niego miejsca.
-Spotkajmy się w prywatnej loży w Wenus, jak mężczyźni. - zaproponował, przechylając lekko głowę - kpiąco? Prowokacyjnie? Chciał zbadać Septimusa? -Ostatnio prowadziłem tam terapię, jest bardzo prywatnie. Albo w ustronnej loży w restauracji. Tak pewnie ci wygodniej niż fatygować się do Walii. - stwierdził, z zaskakującą jak na siebie asertywnością. Pomimo wyciszenia emocji pamiętał nienawistne słowa Valerie, pamiętał jak jej cała rodzina podeszła do Vale'ów po tamtym skandalu. Może i nic nie czuł, ale nie był nierozważny - nie był pewien, czy chce pokazywać temu człowiekowi swój dom, swój azyl, swojego syna. Może przez mur obojętności zaczynały powoli przebijać się pierwsze uczucia - a przynajmniej to najbardziej prymitywne, potrzeba zadbania o bezpieczeństwo swoje i rodziny.
-Zgodnie z życzeniem, dam zniżkę dla dawnych przyjaciół rodziny. - dodał cierpko, być może jako biznesmen, a być może przez gruby mur przebijało się nieśmiało cię jeszcze. Poczucie winy za to, jak skończyła przez niego Valerie.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Jezioro Brzydoty, Walia [odnośnik]12.07.22 19:52
21 KWIETNIA, WIECZÓR

Tak dużo zdążyło wydarzyć się od dnia, gdy Marcel bezpiecznie przetransportował ją do Syreniej Laguny, tak dużo emocji upchniętych w odrobinę ponad dwóch tygodniach - miała wrażenie, że nie widzieli się przez całe wieki, czy u Carringtona było podobnie? Burzliwie, chaotycznie; w próbach odnalezienia samotności, zakończonych fiaskiem? Zawsze kojarzył się jej z niuchaczem śledzącym złoto przygody, nie potrafił usiedzieć w miejscu choćby próbował - a los korzystał z jego predyspozycji i ciskał nim to tu, to tam, wbrew woli czy potrzebie odpoczynku. Dandelion dotarła do cyrkowego okienka jego wagonu mniej niż dwadzieścia cztery godziny temu i piekła ją myśl, że może gdyby nie to, teraz zażywałby na przykład zbawiennej drzemki.
Rozwodniona czerwień oblewała niebo, słonce zaczynało zasypiać, a ona zjawiła się nieopodal Jeziora Brzydoty na kilkanaście minut przed umówioną porą. Przeklęte akweny zawsze wydawały się ją do siebie przyciągać, mamić najpiękniejszą z baletowych historii - a jednak tym razem zignorowała ich szepty i z rozmysłem odeszła dalej, przemierzyła znajomą już ścieżkę przez ciasną ścianę drzew, aż dotarła do polany, którą z każdej strony ogradzały gęste krzewy i wysokie, szerokie konary pokryte ciemną korą. Na szczęście nie padało - jeszcze albo w ogóle, najwyraźniej kwiecień jeden, jedyny raz zdecydował się być łaskawy.
Chociaż musiała przyznać, że uwielbiała nocne ulewy.
Po drodze, zanim na dobre straciła sadzawkę z oczu, Celine obejrzała się przez ramię w poszukiwaniu życzliwego pana Ernsta; był na tyle uprzejmy, by jakiś czas temu (przy spacerze pełnym niewiedzy, to tylko woda, nic złego) przestrzec ją przed magią, jaka osiedliła się na dnie. Przed klątwą obnażającą niedoskonałości duszy, braki w myślach czy urodzie; te demony doprowadziły jego żonę do szaleństwa, a on, samozwańczy kustosz miejsca jej śmierci i stróż jeziora, oszczędził półwili widoku czegoś, co codziennie widziała w lustrzanym odbiciu w zakrzywionej percepcji. Zawołał tuż przed tym, jak zdążyłaby na dobre pochylić się nad taflą. Jednak dziś nie kręcił się na linii horyzontu, więc zostawiła oczko za plecami, z wiklinowym koszykiem w dłoni pojawiwszy się na łące.
Na wierzchu pakunku spoczywał koc zieleńszy od trawy, pod którym niosła kilka ziemniaków, kawałek szczelnie opakowanej w brązowy papier kaszanki (przygotowanej z myślą o Marcelu, sama miałaby trudność, by w ogóle przełknąć jej kęs), nieduży nożyk, głównie do obierania skórki z warzyw, a także szklaną butelkę chłodnej, kranowej wody. Niedużo. Trochę zbyt biednie jak na piknik, ale - niestety - nie miała więcej, targowiska świeciły pustkami i dla nieznajomych, nawet obdarzonych urokiem, sklepikarze niechętnie wyciągali cokolwiek spod lady. Nie pozwoliła sobie też na poproszenie Yvette chociażby o kilka kanapek, bo wystarczyło, że sama korzystała z dobrodziejstwa spiżarni w Lagunie, czująca na ciele nieistniejące pręgi batów, którymi karała się za nadużywanie gościnności. A oni - przecież sobie poradzą.
Dotarłszy na miejsce rozłożyła koc na ziemi i poprawiła zmiętą przez wiatr pelerynę na ramionach, po czym założyła na kolanach długą spódnicę i usiadła, nerwowo, niecierpliwie dudniąc palcami o materiał koszyczka. Od czego powinna zacząć, jak wyjaśnić Marcelowi zagmatwaną sytuację, do której znów - znów - doprowadził Thomas? Może faktycznie znalazł się w Walii przez przypadek, jednak nawet w swojej naiwności musiała stwierdzić, że tych przypadków spiętrzyło się ostatnio zbyt wiele - Carrington, zamieszany w to wszystko mocniej niż ona, przyzwyczajony poniekąd do zagrań Doe, powinien dowiedzieć się o wczorajszym spotkaniu. Wciąż tylko miała wątpliwości, czy opowiedzieć mu o strachu, który widziała w Tomie. O tym, jak młodzieniec kulił się na ziemi, łapczywie próbując nabrać do płuc powietrza, które odpowiadało mu niewzruszoną odmową; wtedy mu współczuła, widziała w nim przytłoczone, bezbronne dziecko - a dziś?
Czym był dla niej dzisiaj, kim był?
Codziennie zadajesz sobie te pytania myśląc o Elricu, prawda?
Żeby zająć czymś ręce i głowę, sięgnęła na samo dno pojemnika i wyciągnęła z niego szkicownik z zaostrzonym ołówkiem, który otworzyła na przypadkowej stronie, mażąc po niej bez celu. Grafitowe esy floresy, wzory bez sensu, nakładające się na siebie ornamenty z krzywego zwierciadła. Elric, Tom, za dużo, wszystkiego za dużo. To nie był dobry dzień na artystyczne wzniosłości; co prawda zachód słońca był przepiękny, tak niebywale wolny, karminowo-pomarańczowy z dodatkiem szarego błękitu, ostatniej pamiątki zimnego popołudnia, ale półwila nie byłaby w stanie prawdziwie tego docenić, zmęczona podróżą, zdenerwowana myślą, że dołoży mu zmartwień. Nie potrzebował tego. Nikt nie potrzebował.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Jezioro Brzydoty, Walia [odnośnik]07.08.22 19:38
Londyn opuścił na miotle i choć potem deportował się pod dom Yvette, spod niego poszukał Celine wciąż szybując. Dawniej cieszył się życiem, takim jakie miał, dziś przyjemności zostało mu już niewiele, a jednak lot, wiatr we włosach i nieskrępowane poczucie wolności nigdy nie przestawały dawać mu radości. Od tamtych wydarzeń był przybity. Wiele stracił, mocno się zawiódł, a o nią się zwyczajnie martwił. Jej list go ucieszył, dobrze było widzieć, że ma się dobrze. Że mimo wszystkiego, co przeszła, mimo zdrady, noża wbitego w serce, powoli do zdrowia, wykazując się siłą, jakiej nie spodziewałby się nigdy, że tkwi w jej kruchym ciele. Był zły na siebie, że na to pozwolił. Że uwierzył, że może zaufać Thomasowi. Palce zaciskał na trzonie mocno, aż pobielały mu knykcie, gdy w locie ze złością znów wracał do tego pamięcią. Wiele w ostatnim czasie przeszedł, był gotowy na wiele ciosów i pewien był, że sobie z nimi poradzi. Ale nikt nigdy nie przygotował go na to, że najgorsze może nadejść od najbliższych.
Przefrunął nad taflą, mimowolnie spoglądając prosto w lustro jeziora. Nie znał kryjącej się za nią historii, lecz usta zastygły w wąskiej kresce, gdy dostrzegł wysypane na twarzy piegi, świński róż na policzkach towarzyszący lichemu blondowi uwydatniającymi tylko niezdrową bladość twarzy kontrastującą z przebarwieniami tak łatwo łapanymi na słońcu. Miał delikatną buzię jak dziewczyna, łatwo było nie dostrzec, że był mężczyzną. Miotła wydawała się pod nim wielka, bo był mały, niski i chudy. Ubranie wyglądało, jakby wyciągnął je ze śmietnika. Potrząsnął głową, odrywając spojrzenie od tafli, nie chcąc na nie patrzeć; nie do końca oderwał jednak od niego myśli, gdy nad brzegiem zaskoczył z miotły, dostrzegając nieopodal półwilę z koszykiem, zajętą swoimi sprawami. Ściągając torbę z wciąż wiszącej w powietrzu miotły mimowolnym gestem przyciągnął do nosa kołnierz kurtki, sprawdzając jej zapach, ale nie wydawała się cuchnąć. Póki nie ujrzał jej w tafli jeziora nie zdawał sobie sprawy z tego, jak brzydka była. Ale teraz nie był moment, żeby myśleć o sobie. Z dopiętej do miotły torby wyciągnął szklaną butelkę, po czym gestem zrzucił miotłę na ziemię, zgrabnym ruchem łapiąc ją w locie; przewiesił ją sobie przez ramię, spacerem udając się w kierunku dziewczyny.
- Co rysujesz? - zapytał, sądząc, że jeszcze go nie spostrzegła, stając za nią rzucił okiem na kreski stawiane na szkicowniku. - Cześć, Celia. Dobrze cię widzieć - dodał zaraz, z uśmiechem, gestem, dłonią wskazując na kocyk zapytał, czy może się przysiąść, by zaraz spocząć na brzegu przygotowanego przez nią kocyka, przysiadł bokiem do niej, na skraju kocyka, z nogami ułożonymi na zewnątrz; łokcie wsparł o kolana, przerzucając z ręki do ręki szklaną butelkę bez etykiety. - Jak się tu czujesz? - Tu i w ogóle. Minęło zbyt mało czasu, by odpoczęła od doznanych traum, ale byłby spokojniejszy wiedząc, że wreszcie znalazła miejsce, w którym może czuć się dobrze. Naprawdę odpocząć po tym wszystkim musiało być bardzo trudno. - Ładna okolica. Często tu bywasz? - Wydawała się dziwnie spokojna, jak na wszystko, co działo się w kraju. Wiedział, że ta sielanka pewnie nie potrwa długo, ale przynajmniej dzisiaj to miejsce wyglądało na nietknięte konfliktem. - Wziąłem sok - zapowiedział, wyciągając ku niej rękę z butelką - finalnie postawił ją na kocyku. - Malinowy. - Ukradł na targu. - Mam nadzieję, że lubisz - Podobno był zdrowy. A jej brakowało teraz dużo zdrowia.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Jezioro Brzydoty, Walia [odnośnik]08.08.22 10:49
Zatopiona w plątaninie myśli nie usłyszała nadejścia Marcela; uniosła głowę dopiero gdy do uszu dotarł jego głos, a ciało drgnęło w przeszywającym dreszczu głęboko zakorzenionego strachu, zanim rozpoznała melodię i przypisała ją do twarzy.
Do pięknej, smutnej twarzy.
- Cześć - odpowiedziała mu z uśmiechem i spojrzała na notatnik. Nie był przecież tajemnicą ani intymnym sekretem, który należało chronić przed światem, a już na pewno nie przed nim, najbliższym przyjacielem; więc dlaczego poczuła wstyd? Dziwiły ją kreski układające się w nieświadomie stworzony kształt, poszarpany, gdzieniegdzie zamazany w graficie dotkniętym przez nadające światłocień palce. Zarumieniona, niepewnie uniosła zeszyt, mocniej obracając go w stronę Marcela. - Nie jesteś do siebie zbyt podobny, ale kiedyś to naprawię - z pociągnięć szarości wyłaniał się portret Carringtona, był ledwie rozpoznawalna, o oczach najbliższych rzeczywistości, przygnębionych, a jednak błyszczących, może nadzieją, którą podświadomie w nim dostrzegała. Nadzieją na lepsze jutro, na szczęśliwy koniec wojny. Na własne szczęście? Tego półwila nie była już pewna; czy oczekiwał od losu życzliwości względem samego siebie i wypatrywał swojego jutra?
- Z Yv nie mogłabym czuć się źle. A ty? Jak się masz? - spytała miękko, nie rozwodząc się jednak nad obcością Walii, jej innością, którą poznawała każdego dnia, usiłując rozszyfrować tutejsze sekrety. Rosły wokół niej jak świeże kwiaty. - Dopiero drugi raz tu jestem. Wiedziałeś, że z tym jeziorem jest coś nie tak, że jest przeklęte? Opowiadał mi o nim czarodziej, którego żona... Przepadła w falach. Podobno widzi się w nim zakrzywiony obraz samego siebie, pełen uwypuklonych kompleksów. Mam nadzieję, że w nie nie spojrzałeś... Powinnam była cię uprzedzić - lekko przygryzła dolną wargę.
Jej wnętrze zdawało się łaskotać, wyrywać w tęsknocie do niego, w pragnieniu dotyku, a teraz siedział tak blisko, na wyciągnięcie ręki, każdej, tylko nie jej. Nie mogłaby, nie powinna. To nie Marcel z więziennej febry, nie ten, który tańczył z nią co noc i całował w świetle księżyca, i musiała o tym pamiętać, choć świadomość dwoistości boleśnie wwiercała się w miękką tkankę myśli i wczepiała w nią, jakby opatrzona kolcami.
- Och, malinowy - powtórzyła po nim z radosnym westchnieniem, odłożyła na bok szkicownik i sięgnęła do butelki, delikatnie muskając palcami jej chłodne szkło. Malinowy sok tata zawsze dodawał do herbaty. - Uwielbiam - sok i wspomnienia, nawet te trudne do wytrzymania, piękne i szczęśliwe, i tym samym tragiczne. Ochrzczone słonym smakiem tysiąca łez wylewanych w poduszkę. - Mamy też ziemniaki na ognisko i kaszankę - przyznała, marszcząc lekko brwi, gdy stwierdziła w duchu, że zabrzmiało to groteskowo.
A on? Uśmiechał się, jak mogła odebrać mu ten uśmiech wiadomością o Thomasie? Nagle rezon wypracowywany przez cały dzień zbladł, pojawiły się wątpliwości; Carrington dźwigał na swoich ramionach zdradę, jej bolesną, trudną świadomość, więc czy na niewidzialnej szali należało dodawać kolejnych ciężarków? Celine patrzyła na niego przez chwilę w ciszy, zanim przymknęła oczy i odetchnęła głęboko, czując, jak wnętrze wcześniej rozpalone tęsknotą zaczęło dygotać w lęku i niepewności. Co jeśli ją znienawidzi? I co jeśli uzna, że sama do tego doprowadziła?
- Muszę ci coś powiedzieć - zaczęła; każde słowo brzmiało nieodpowiednio, każda w myślach ułożona prawda wydawała się kanciasta, a półwila nie chciała przyznać przed samą sobą, jak bardzo bała się tego, że, usłyszawszy wieść, wzburzony Marcel wstanie i odejdzie. I nigdy nie wróci. - Tylko się nie denerwuj, nic się nie stało - dodała szeptem.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Jezioro Brzydoty, Walia [odnośnik]13.08.22 20:20
Z zaskoczeniem uniósł spojrzenie na skierowany ku niemu notatnik, uśmiechając się lekko. Nie był pewien, czy rozpoznałby sam siebie, w odbiciu jeziora wyglądał zgoła inaczej, ale kiedy powiedziała już, że to on, potrafił znaleźć pasujące elementy, kształt oczu, szczękę, włosy. Miał wrażenie, że nigdy jeszcze w lustrze nie widział takich iskier we własnych oczach. Cieszyło go, że Yvette pomagała jej odpocząć, a gdy usłyszał jej pytanie, zmarszczył brew, przenosząc spojrzenie na mętną wodę jeziora, zastanawiając się, kiedy po raz ostatni słyszał podobne pytanie. Początek roku był dla niego trudny, ale był w nim pozostawiony sam sobie. Nikogo szczególnie nie obchodziło, jak się czuł - jakby już nie tylko on, ale i cały świat przyzwyczaił się do tego, że to on żył dla innych. Ale jego barki nie były ze stali. Ze wszystkim, co działo się od tamtego czasu - radził sobie coraz gorzej.
- Dobrze - odpowiedział w końcu, spoglądając na nią z nieco wymuszonym uśmiechem. - Naprawdę dobrze - Bo dobrze było słyszeć tę troskę. Nie chciał zrzucać na nią swoich problemów. Nie po tym wszystkim, co przeszła, powinna teraz myśleć przede wszystkim o sobie.
- Nie wiedziałem - przyznał, kiedy opowiedziała o pobliskiej wodzie. Tragiczna historia zgrywała się z widokiem, który dotknął go w trakcie podróży, ale próbował nie dać tego po sobie poznać. - Myślisz, że to prawda? A co jeśli to tylko legenda stworzona przez tych, którym trudno było pogodzić się z własnym odbiciem? Co jeśli... właśnie te wody pokazują prawdę? Co jeśli... wiesz, każdy ma z tyłu głowy takie myśli. Czarne. Trochę nieładne. Pełne złości albo strachu. Co jeśli to one tworzą ten portret? - Może taki po prostu był. Może to tylko szukanie bzdurnych wymówek, gdy za trudno jest sprostać rzeczywistości.
- No to brakuje nam jeszcze ogniska! - Rozłożył ręce i wstał od razu, na chwilę odchodząc ku pobliskim drzewom, skąd zebrał nieco suchych gałęzi i chrustu - wrócił z nimi już po chwili, nie pozwalając jej czekać zbyt długo. Jej dalszych słów słuchał, układając już miejsce na palenisko. Większe gałęzie przełamywał nogą, stając na naprężone kawałki drewna. - Siedź - rzucił, jeszcze zanim zaoferowała pomoc. Wiedział, że nie będzie chciała pozostać bezczynna, ale miała sporo odpoczynku do nadrobienia. Nie miał pojęcia, jak miał wyglądać jej powrót do zdrowia: ale wydawało mu się, że nie powinna męczyć się teraz w żaden sposób. Kiedy sterta gałęzi wydała się wystarczająco duża, zaczął rozglądać się za kamieniami, którymi zaczął je, nieśpiesznie, bo dzień był piękny, otaczać. Na wierzch zaczął kruszyć chrust.
- Skosztuj, nie ma na co czekać - rzucił, skinąwszy głową na butelkę malinowego soku. Podobno był bardzo zdrowy. I był też bardzo słodki, jeśli mógł jej sprawić jej radość - cieszyło to i jego. - Incendio - szepnął nad połamanymi kawałkami chrustu, rozpalając niewielką gałązkę. Odczekał, aż mocniej zajmie się ogniem, nim odpalił od niej większe gałęzie. - O co chodzi? - zapytał, nie podnosząc na nią spojrzenia. Coś przeszyło go niepokojem boleśnie ściskającym serce, co takiego mogła mu powiedzieć, co mogłoby go zdenerwować? Ona też? W ostatnim czasie z nikim nie rozmawiał spokojnie. - Coś się stało? - zapytał, dopiero teraz unosząc wzrok, uchwyciwszy jej spojrzenie własnym. Nie chodziło o tych handlarzy, prawda?

rzut na incendio


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Jezioro Brzydoty, Walia [odnośnik]14.08.22 19:44
W jedno zapewnienie mogłaby nie uwierzyć, ale naprawdę dobrze brzmiało przekonująco, może świadomie ignorowała fałszywość zakotwiczoną w uśmiechu, a może nawet jej nie dostrzegła, rozpogodzona jego słowami. Lubiła przecież słuchać dobrych wiadomości; wyobrażać sobie, że w mglistych, parnych czasach niesprawiedliwości przyjaciele mogli jeszcze przeżywać łaskawsze dnie. Co prawda nie miała pojęcia, jak świat wyglądał poza Walią, jak wyglądały walki, ile ludzi poległo, jak teraz mieszkało się w Londynie, bo nie pytała o to, bojąc się odpowiedzi.
- Spotkało cię ostatnio coś miłego? - zagadnęła, chcąc jak najdłużej podtrzymać uśmiech na jego twarzy, tak ładnie z nim wyglądał. Może załagodził konflikty z początku miesiąca, albo miał za sobą wyjątkowo piękny występ zakończony hucznymi owacjami? Zjadł sowity obiad? Dostał ładny list? Właściwie czym byłoby coś miłego? Z jednej strony potrafiła znaleźć okoliczności na pęczki, a jednocześnie nic nie przychodziło jej do głowy.
- Nie wiem sama. Ten pan nie pozwolił mi zajrzeć do jeziora, zjawił się zanim zdążyłam się pochylić, ale… Mówił, że to nie pierwszy raz. Jego żona. Że ludzie płaczą, gdy w nie spoglądają, i nigdy więcej nie wracają, a jeśli to robią, odchodzą zmienieni. To nie lustro - zastanowiła się. Jeśli Marcel leciał nad jego przepastną tonią, spojrzał w dół? A jeśli tak, co tam zobaczył? Te czarne myśli, o których mówił? Nie chciała wyobrażać sobie skaz, które musiał w sobie widzieć, a jednocześnie nie potrafiła tego nie robić, gdy tak łatwo podjął temat jeziora; po śmierci mamy, brutalnej, trudnej do przeżycia, na pewno krył w sobie mnóstwo demonów. Wyrzucał sobie, że jej nie uratował, może nawet, że to wszystko zdarzyło się przez niego i jego niemoc. Teraz Celine rozumiała to jeszcze lepiej, choć nie zdołała wyrzucić z siebie pytania, nie kiedy zapewniał, że czuł się dobrze, a potem tak chętnie zabrał się za przygotowywanie ogniska.
Miękkim ruchem otworzyła butelkę i przyłożyła szklaną szyjkę do ust, a gdy tylko upiła łyk, z jej gardła uleciało śpiewne westchnienie. - Och, jakie słodkie - ucieszyła się i cichutko mlasnęła, z zachwytem. Co prawda kuchnia Yvette nawet w czasach żywieniowej grozy potrafiła dać jej wiele powodów do radości, jednak w soku malinowym kryła się magia wspomnień, coś, co na moment przywiodło przed jej oczy twarz tatka, tę pełniejszą, nie wychudłą i zapadłą. Zmarkotniała na chwilę, ale jej rysy nie straciły łagodności. - Marcel... Masz czasem wrażenie, że to tylko sen? Że tak naprawdę wciąż… jesteśmy tam, w metalowym gardle przedziału, zastygnięci w marzeniu? I kiedyś coś nas z niego obudzi? - zapytała z obawą, powoli, próbując przełknąć truciznę swojego strachu.
Sok smakował lepiej niż wątpliwości i bolesne lęki.
Zamrożeni w tamtym pocałunku, z którego powstała konstelacja następnych chwil, rycerskie wybawienie dwóch dziewcząt, problemy wśród przyjaciół, ponowne spotkanie z Yvette, a teraz wspólny leniwy wieczór nad magicznym jeziorem. Celine patrzyła na niego i pamiętała ile razy przeżywała z nim wspaniałe momenty, później okazujące się wytworem choroby. Uczył ją balansować na linach pod trójkątnym sklepieniem cyrkowego namiotu, malowała na jego nagich plecach różne przyrodnicze impresje, jeździli na łyżwach po zamrożonej tafli Tamizy, a potem budziła się w szarości celi i płakała, opierając czoło o chropowate kamienie ścian. Nienawidziła tych przebudzeń, a teraz znów mogły powrócić. Czy gdyby był iluzją, wiedziałby o tym? Czy zrozumiałby to dopiero gdy rozpadłby się na drobiny kłamliwego prochu? A może już się rozpadał, tylko jeszcze tego nie dostrzegła? W inny sposób, intymniejszy, jakiego w swojej dobroci próbował jej oszczędzić, a mimo to tak boleśnie prawdziwy.
- To… Trafiłam na Thomasa kiedy zbierałam kwiaty przy innym jeziorze. Nie wiem skąd się tam wziął, nie chciał ze mną rozmawiać, był poruszony. Czym - nie wiem. Może to tylko przypadek… - urwała. Szyty grubymi nićmi przypadek, ale i takie zdarzały się w wielkim świecie przecinanym milionami dróg. Niepewnie zerknęła na Marcela spod baldachimu rzęs; co myślał? Pewnie nie chciał słuchać dziś o kimś, kto go zdradził, jej słowa mogły podrażniać powoli pokrywająca się blizną ranę, ale po tym, jak jego najbliżsi zatajali przed nim różne wiadomości, nie chciała, by uważał, że i ona robiła to samo. Nawet jeśli byłby wściekły. Na nią, na wszystko, za wszystko. - Nic tam się nie stało. Chyba nie chciał nawet mnie widzieć, zniknął, nie próbował mnie śledzić - upewniła się o tym, zanim teleportowała się do Syreniej Laguny. - Pomyślałam, że powinieneś o tym wiedzieć. Na wszelki wypadek - tylko czy na pewno chciał? Może miał już dosyć tematu Doe, jego - ich? - nieszczerych zagrań, wzniecających wyłącznie kalejdoskop podejrzeń. Jednak samej będąc na jego miejscu czuła, że wolałaby dowiedzieć się o takiej okoliczności.
- Nie gniewaj się - powtórzyła szeptem, prosząco, po czym poruszyła się na kocu, pochyliła do przodu i podeszła do niego miękko, oparta na dłoniach i kolanach, jak kot, który spodziewał się, że zrobił coś złego. Przez rozchylone usta umykał płytki oddech. - Nie wie gdzie teraz mieszkam. I się nie dowie - dodała, samą siebie zaskakując desperacją mruczącą w ostatnim zdaniu. - To tyle, chciałam ci to powiedzieć, bo wiesz… Żadnych tajemnic - jej serce było dla niego otwarte, wyzute w sekretów, z niecnych planów czy zamiarów. Ale czy to wystarczy, by nie był na nią wściekły? Żeby nie uznał, że to jej wina, że jakoś sprowokowała Thomasa do pojawienia się w Walii?


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Jezioro Brzydoty, Walia [odnośnik]21.08.22 0:00
Uśmiechnął się, kiedy zapytała, czy spotkało go coś miłego. W zasadzie nie pamiętał już, kiedy tak było. Ostatnio chyba w Nowy Rok, kiedy miał urodziny, kiedy przyjaciele przygotowali dla niego niespodziankę, ale i to wspomnienie niedawno runęło, kiedy Neala uświadomiła go, jak bardzo był wtedy pijany. Kiedy uświadomiła go, co zrobił. Ona, Aidan. A potem, a potem wszystko toczyło się już bezlitosną lawiną nieszczęść. Uwięzienie w Tower, kalectwo, samotność, kolejne potknięcia, konflikty, aż do wszystkiego, co wydarzyło się początkiem kwietnia. Ale zrozumiał już, że nie to było dzisiaj najważniejsze. Że wielu miało większe zmartwienia niż on. Że czarodzieje tracili rodziny i bliskich, że ginęli co dnia, a przecież nie dało się utracić czegoś, czego się nie miało. Czasy były parszywe. Bezlitosne. Nie szukał już radości w świecie, nie potrafił jej tam znaleźć. Świat był czarny. Pełen grozy i nieszczęścia. Ale miłe było to, że zapytała.
- Trudno dzisiaj o miłe gesty, Celia - rzucił, ni to ze smutkiem, ni z radością. Nie chciał jej tym obciążać, nie powinien. Chłopaki nie płaczą. - Zaraz zjem ziemniaki z ogniska - dodał po chwili, uśmiechając się do niej łobuzersko. Ziemniaki nie były niczym nadzwyczajnym, tym bardziej te z ogniska. Nie mieli dobrego masła ani soli. Ale sam gest był miły. Miło było patrzeć, jak ona wraca do zdrowia. - A ty? Co miłego spotkało cię u Yvette? - zawęził pytanie, mając nadzieję, że rzeczywiście czuła się tam dobrze. Nie wątpił w intencje pani Baudelaire, pamiętał przecież ich wylewne powitanie. Tak jak wiedział, że nic miłego nie spotkało jej wcześniej.
- Może w takim razie to nienajlepsze miejsce na odpoczynek - stwierdził, gdy wspomniała, że czarodziej nie pozwolił jej spojrzeć w taflę jeziora; czy źle uczynił, że to zrobił? Widział twarz zaiste szpetną, lecz czy szpeciła ją wyłącznie magia? Czuł się taki, brzydki i niechciany, ale czy taki właśnie nie był? Nigdy nie zastanawiał się długo nad własną fizjonomią, na scenie i tak przysłaniał go makijaż, spod którego rysy pozostawały ledwie dostrzegalne. Wygodnie było móc kryć się za maską. Wydawało mu się jednak, że nawet magia tego jeziora nie mogła zeszpecić dziewczyny takiej jak Celine. Była nienaturalnie piękna, przykuwała uwagę samą obecnością, na którą nikt nigdy nie pozostawał obojętny. Czy tafla przeklętego jeziora skruszyłaby się jak pęknięty lód, gdyby napotkała jej niewinne spojrzenie? - Spróbujemy trzymać się z daleka od wody, w porządku? - rzucił, mimo wszystko nie chcąc sprawdzać potencjalnej prawdziwości tych domysłów. Nie chciał też zdradzać się z tym, że spojrzał już w taflę jeziora. Na krótko, ale spojrzał. Uciekał od tego myślami, grzebiąc większym patykiem w ogniu, rozjuszając jego płomienie, by zajął wszystkie usypane gałęzie. To w tej ucieczce roześmiał się krótko i cicho, kiedy zachwyciła się smakiem soku, lecz nim odpowiedział, padło pytanie zbyt poważne, by mógł podejść do niego równie lekko. Był pewien, że zginie. Wtedy, na dachu wagonu. Może nawet zginął, nie potrafił stwierdzić. Działo się z nim coś dziwnego. Miał wizję. Sen. Koszmar? Czym to wszystko było? Czy mogło być tylko utopijną wizją przedśmiertnych majaków? Pokręcił głową. - Mi nie pozwoliliby spać tak długo - odparł, siląc się na lekki ton, choć wcale nie było mu do śmiechu. Uśmiechnął się, nieco wymuszenie, chcąc zaakcentować żart, ale przecież wcale nie był zabawny. Nie miał pojęcia, co robili jej w tym czasie. Co zamierzali z nimi zrobić, z nią i Leonie. - Wciąż jesteś tutaj, wolna. Cała. - Może nie zdrowa. Może nie szczęśliwa. Ale jesteś. - Do Hogwartu dojeżdżało się pociągiem. Dla mnie, dziecka z mugolskiej rodziny, był jak kolejka do raju. Magicznego niedostępnego świata. Nie oddałbym tych wspomnień za nic innego. Czułem się w tym pociągu, jakbym pokonywał bramy innych wymiarów. I za każdym razem zastanawiałem się, czy nagle się nie obudzę, czy to wszystko nie okaże się tylko snem, zbyt pięknym, by był rzeczywisty. Ale ten sen dalej trwa. Wtedy był prosty, jednoznaczny. Świat pełen magii był piękniejszy od tego codziennego. Nie masz innych wspomnień związanych z pociągami, Celia? - Może dobre myśli zastąpiłyby te złe. Przynajmniej częściowo. - Nie potrafię sobie wyobrazić, jak wiele spotkało cię tam złego - Nigdy o to nie pytał. I pewnie nigdy nie zapyta, wierząc, że jeśli zechce, opowie mu sama. Wydawało mu się to zbyt intymne, żeby pytać. - Nie wiesz ile razy wyrzucałem sobie, że tamtego dnia w Parszywym nie zrobiłem dla ciebie więcej - wyznał, nie potrafiąc spojrzeć jej w oczy, lokując wzrok gdzieś w tańczących płomieniach. Rozważał kradzież ojcowskiego włosa, eliksir wielosokowy, przy pomocy którego wyciągnie Celine zza krat, ale temu też nie podołał. Była tam sama. Tak długo. - To już nie jest sen. To jawa. Rzeczywistość. Lepiej twardo się jej trzymaj, bo może nie być drugiej szansy - stwierdził, odganiając cisnący się na usta grymas. Tylko na chwilę, lada moment i tak wykrzywił jego twarz. To zabawne, że mówił o drugich szansach akurat wtedy, kiedy go przywołała.
- Thomas? W Walii? Tutaj? Co on tu robił? - Tak daleko od Doliny? - Był sam? - Ze szmalcownikami? Ludźmi Ministerstwa? Spotykał się z kimś podejrzanym? - Dlaczego za tobą łazi? - Głupie pytania, próbował kogoś do niej doprowadzić? To wszystko nie miało sensu, słowem się do niego nie odezwał, za to odnalazł ją tutaj, pewnie mizdrząc się do niej jak napuszony kogut. Mówiła, że nie chciał jej śledzić, ale czy mogła wiedzieć to na pewno? Thomas łgał we wszystkim. Mógł łgać dalej, nawet nie wypowiadając słów. Gniewne iskry rzeczywiście zatańczyły na jego źrenicach, nie kierował go jednak ku Celine. Wierzył, że nie szukała z nim kontaktu - bo po co by miała? - Powiedziałaś komuś? Yvette? Thalii? - zapytał, szukając spojrzenia jej jasnych tęczówek, kiedy na czworaka obeszła ognisko i znalazła się tuż przy nim. - Próbował ci coś zrobić? Zabrać cię gdzieś? Ten osioł nawet się nie odezwał! Cholerny zdrajca, przysięgam, że kiedy go zobaczę, wepchnę mu jego własnego buta w... gardło - Dokończył bez przekonania, ewidentnie mając na myśli inne słowo. - Jak się mam nie gniewać, Celia?! Ten baran sprzedałby własną matkę za kilka knutów, a co dopiero ciebie! I nagle zjawia się, jak grom z jasnego nieba, ze wszystkich przypadków świata wybierając akurat ten, w którym trafia do ciebie. Skąd on w ogóle wiedział, że cię tutaj znajdzie?! Nic mu nie mówiłem! Nikomu nie mówiłem! Wplótl dłonie między włosy, czując pulsujący ból głowy. Czy ten koszmar skończy się kiedykolwiek?


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Jezioro Brzydoty, Walia [odnośnik]21.08.22 1:16
- I kaszankę - przypomniała mu z markotnym uśmiechem, posępnym, a przy tym jakby pocieszającym, bo przez jego dzielne słowa przebijały się refleksy tak wielu smutków, których musiał doświadczyć, a których jednocześnie usiłował jej oszczędzić. Nie chciała, żeby to robił. Może i jej ramiona były teraz przeraźliwie kruche, jednak za każdym razem, gdy kąciki ust akrobaty rozciągały się w szarej bladości, a oczy szeptały o tajemnicach, chciała przejąć na siebie część problemów i jakkolwiek go odciążyć. - Żadnego sobie nie przypomnisz? - spytała, z wciąż dźwięczącą w głosie nadzieją. Miłe gesty, o które było tak trudno, nadgryzane trudnością, determinacją i próbą przetrwania w świecie, który nagle poddał się szaleństwu kilku okrutników; nie znajdzie we wspomnieniach ani jednego, ciepłego i radosnego? - Dużo rzeczy u Yv jest miłych, wiesz. Miękkie poduszki, widok z okna na jezioro, nawet faktura drewnianej podłogi pod stopami, i powietrze, tak czyste i zdrowe - wymieniała łagodnym szeptem, wpatrzona gdzieś w dal; Celine nie sądziła, jak bardzo doceniała tych kilka prozaicznych czynników, jak bardzo wpłynęły na jej codzienność i pozwalały odpocząć od widm nie tak dawnych miesięcy. Walia może i nie była Doliną, jednak nikt nie mógł zaprzeczyć, że była miejscem po prostu pięknym, malowniczym, w Syreniej Lagunie tak bliskim przyrody. - Widziałam ostatnio dzikie aetonany - przyznała, nad jeziorem, klacz i źrebię brodzące w wodzie, bawiące się opierzonymi skrzydłami. - I jeszcze Elric... - jak to wyjaśnić? - To nie do końca już miłe - pobladła, skuliła się nieco, dłoń mocniej zacisnąwszy na ołówku. - Odwiedził mnie z sekretem, którego się nie spodziewałam... I nie wiem co o nim myśleć - odetchnęła głęboko, zagubiona. Marcel często rozumiał te rozterki, a jeśli nie, służył ramieniem, na którym mogła się oprzeć, uchem, do którego mogła szeptać dręczące ją nowiny. Czy wciąż tak było? Nie był jeszcze zmęczony, albo zniechęcony?
Kiwnęła głową, ich piknik znajdował się daleko od jeziora, tu nic im nie groziło, żadne odbicie w przeklętej wodzie ani kompleks wdzierający się do myśli - bo nie wiedziała, że ten już zatruł umysł Marcela i uwił sobie w nim wygodne gniazdo, moszcząc się jak arystokrata we własnym salonie. Patrzyła na niego, gdy to proponował, próbując odszukać ślady kłamstwa, jednak to pozostało dla niej niedostępne. Zatuszowane. Ukryte, przeznaczone wyłącznie dla Marcela, jeśli nie chciał mówić o tym, co zobaczył.
Uśmiech na jego ustach, tak gorzki i złamany pod fasadą lekkości, wydał się jej niepokojący. Półwila słuchała go w ciszy, a gdy wspomniał o pociągu wiozącym go do Hogwartu, uniosła nieco głowę i przekrzywiła ją do boku, wyraźnie zaintrygowana; zdała sobie sprawę, że nie miała o tym pojęcia. O tym, jak uzdolnione magicznie dzieci znajdowały drogę do szkoły, co czuły, gdy wielka maszyna mknęła po torach ku zaczarowanemu zamkowi. Jego wspomnienia były cudowne: Celine wyczuła bijące z nich ciepło nostalgii, tęsknotę, może za prostotą tamtych dni, a może za samym rytuałem przekraczania progu Hogwartu, gdzie czuł się jak w domu.
- Chciałbyś wrócić - stwierdziła, zamiast spytać. Do Hogwartu i tamtego Marcela, który jeszcze nie wiedział, że niebawem wkroczy w świat wojennej wichury, a ta porwie go do tańca, z którego nie będzie już odwrotu. Pokręciła głową, pociągi wcześniej były jej obojętne, potem kojarzyły się ze strachem, ale teraz poczuła, jak zalewa ją ciepło, ciepło jego opowieści, miłych wspomnień, do których próbowała dotrzeć. Były właśnie tam. W swobodzie adolescencji i figlach bez końca. - Zrobiłeś wystarczająco dużo. Rozumiesz? Nie dało się zrobić więcej, wtedy, tam... Nie dało się. A ja nie mam pretensji do ciebie. Żadnych. Nie miałam oczekiwań. Sama się w to wplątałam... - szeptała słabo, a jednocześnie z bijącą z głosu pewnością, postanowieniem, że wyjaśni mu to raz na zawsze, doprowadzi do tego, że Marcel odrzuci od siebie wyrzuty sumienia.
To samo zrobiła z Jimmym, żaden z nich nie mógł pomóc.
Gdyby nie Cornelius Sallow, wszystko byłoby dziś inne.
Wybuchł, nagle, gwałtownie jak wulkan, zalany emocjami, których się spodziewała, a które przeraziły ją do kości; Celine przez moment rozważała, czy nie użyć wilego przekleństwa, żeby go uspokoić, ale magia pozostała przygaszona, przemówiły za to gesty. Na kolanach podeszła do niego szybko, najpierw bez słowa układając ręce na jego ramionach, gdy wplótł dłonie we włosy i szarpał za jasne kosmyki, a potem przyciągnęła go do siebie z determinacją, mocno, a przy tym dziwnie łagodnie, przyciskała go do swojego serca, z ustami przy jego uchu.
- Przestań - prosiła cicho, prawie niedosłyszalnie, nim przyłożyła policzek do jego skroni. Już dobrze, już wszystko dobrze. - Nic mi nie zrobił. To mógł być przypadek, ale pomyślałam... Że powinieneś wiedzieć. Mógł mnie zabić, sprzedać, wydać, ale tego nie zrobił. Nic się nie stało. Odszedł i nie wrócił, i tak samo pozwolił mi odejść. Już dość... - liczyła w duchu, że brak agresji ze strony Thomasa okaże się zaletą, tak się jednak nie stało, dlaczego? Poczucie zdrady najwyraźniej było zakorzenione zbyt głęboko, truło go od środka, musiała więc wyplenić ten chwast. Jedną z dłoni przesunęła wyżej, sięgnęła jego włosów, palców, które tam odnalazła, i splotła z nimi swoje, rozluźniając uścisk, uładzając gniew. Drżała przy tym płochliwie, ale to nieważne - a może drżała z tęsknoty do niego? - Marcel - szepnęła, uspokój się, wróć do mnie. - Zostawmy to - poprosiła. Thomasa, jego zjawienie się w Walii, może nie powinna była mu o tym wspominać, ale rozlanego mleka nie dało się z powrotem zagonić do rozbitej porcelany. - Zostawmy, dopóki nie pokaże, że... Że jednak znów chciałby źle. Powiedziałeś, że to jawa, rzeczywistość, że może nie być drugiej szansy: a ja nie chcę, żeby ta rzeczywistość... była pełna złości i wyrzutów. Mamy na nie zbyt mało czasu - łagodnie przycisnęła usta do jego ucha, jej głos stał się niemal bezgłośny, niknął w szumie liści i pykaniu płonącego drewna. Chciałaby go pocałować, scałować z niego całe wzburzenie, ale nie miała śmiałości. - Zamknijmy ten rozdział. Dobrze? Zamroźmy. I zacznijmy nowy - szeptała; nowy, nie wspólny, na pewno wydawała mu się odpychająca, ale świeży, pozbawiony drapiących duszę nerwów.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Jezioro Brzydoty, Walia [odnośnik]08.09.22 1:09
- I kaszankę - przytaknął, ze stłumionym śmiechem, ale i uśmiechem odbijającym się w źrenicach jasnych oczu, które pomimo chłodnej barwy mogły wydać się teraz cieplejsze. - Kaszanka też jest miła - zapewnił na pytanie, czy nie jest w stanie sobie niczego przypomnieć, ależ był w stanie, ależ te drobne gesty, które dla niego dziś poczyniła, były niesamowicie miłe. - Odpoczywasz tam? - zapytał, kiedy zaczęła wymieniać uroki domu Yvette. Brzmiało jak bajka, miał nadzieję, że rzeczywiście takim było. Po wszystkim, co przeszła - zasługiwała na to, ale po spotkaniu, którego był świadkiem, sądził, że pani Baudelaire odda Celine to, na co zasługiwała i to, czego potrzebowała dzisiaj najbardziej. Spokój, ciepło, bezpieczeństwo. Ciszę. Nie wyobrażał sobie, jak wiele zła musiała zaznać w ostatnim czasie. - Mam na myśli - Czy w ogóle wiedział, co miał właściwie na myśli? - Czy budzisz się rano wyspana, a wieczorem potrafisz zasnąć? - W najczarniejszych styczniowych chwilach - nie potrafił. - Czy odnalazłaś ten sam wspólny język z panią Baudelaire, co dawniej? Czy... czy wciąż oglądasz się przez ramię, czy ufasz już, że z cienia nic na ciebie nie wyskoczy? - Czy czuła się tam - po ludzku - bezpiecznie? Nastroje Thalii go martwiły, ale nie chciał pytać o nie wprost. Jeśli jego myśli błądziły, mógł jej tylko zaszkodzić. Obudzić czujność w miejscu, w którym byłaby zbędna. Cieszyło go, że niczego jej tam nie brakowało, że potrafiła się cieszyć tymi drobnymi rzeczami, choć przecież wcale nie dostawała tam tak wiele. Tak naprawdę darowano jej drugie życie, a ona potrafiła je docenić. To chyba też było miłe. To, że skończyły się jej cierpienia, że droga mogła być już tylko prosta. Mogła? Dziś przecież nic nie było proste. Ile minie czasu, nim trafi na kolejnego obrzydliwca? - W pobliżu domu pani Baudelaire? - dopytał, z łagodnym uśmiechem. - To musiał być piękny widok. Nigdy nie widziałem dzikich koni. W zasadzie znacznie częściej widuję zwierzęta w klatkach - dodał nieco smętnie, w cyrku to była norma, więzienie stalowych krat. Czy zwierzęta znosiły to wiele lepiej od ludzi? Czy na wolności iskry w ich oczach nie wydawały się jaskrawsze? Anglia i tak nie była domem dla większości z nich.
- Chcesz o tym porozmawiać? - zapytał, kiedy lakonicznie wspomniała o Elriku. Naturalnie, że gotów był jej wysłuchać, chciał być jej wsparciem. - Wydajesz się strapiona. To twój krewny, nie ufasz mu? - rzucił na ślepo, chcąc zachęcić ją do wyznań. Zrzucony z barków problem zawsze ciążył mniej, mógł pomóc jej go nieść choć przez chwilę. W jej ruchach, gestach, nietrudno było dostrzec, że ta myśl jej ciążyła.
I znów się roześmiał - tak samo bezgłośnie, wydychając jedynie stłumiony świst powietrza. Wrócić do beztroski dzieciństwa byłoby bardzo wygodnie, ale czy naprawdę chciałby? Pamiętał, ciepły pokój, Jamesa zawsze obok, posiłek zawsze gotowy i ubrania zawsze czyste. Pamiętał też ogrom wiedzy, którą miał przyswoić, a której przyswoić nie potrafił i własny zawód, gdy po raz pierwszy dotarło do niego, że nie zostanie nigdy kimś takim jak Godryk Gryffindor. Pamiętał brak trosk i obowiązków. Pamiętał listy od mamy, dziś chyba żałując, że żadnego nie zachował. Ale dzisiaj nie był już chłopcem, był mężczyzną i coś sprawiało, że nie chciał, by postrzegała go jak dziecko. Jako słabego i zagubionego. Dziecinnego. - To była niepowtarzalna magia, Celia. Magia, która uczyniła mnie tym, kim jestem. Nie chcę przeżyć życia od nowa, chcę sprawdzić, co będzie jutro. - Nie potrafiłby się przed nią przyznać, że czasem rzeczywiście za tym tęsknił. Za byciem bezpiecznym i zaopiekowanym. - Co z tobą? Tęsknisz za Francją? - zapytał, jej podróż była znacznie dalsza. Francuska mentalność z pewnością była inna od angielskiej. Pokręcił głową na jej słowa i choć w źrenice wdarł się smutek znaczący też usta zastygnięte w łagodnym uśmiechu, wydawał się spokojny. - Wiem, że nie. Że nie masz pretensji, że nie oczekiwałaś... - Nigdy by tego nie zrobiła. Przyjaźnili się od dawna, znał ją. Nigdy nie oczekiwałaby, że narazi siebie dla niej. Nie był pewien, czy był to przejaw troski, empatii, skromności, czy może wszystkich tych cech zmieszanych razem, ale świadczyły one wyłącznie o jej dobrym sercu. Nie szukał u niej rozgrzeszenia, bo nigdy nie sądził, by ona uznała go za winnego. Ale sam miał odmienne zdanie. Nigdy nie zapomni tamtych obrazów: wybitej szyby w tawernie, Celine skutej łańcuchami, skąpanej we łzach i upokorzonej przed bandą aroganckich skurwysynów. - Nie byłaś tam sama - wtrącił, nawet gdyby wplątała się w to sama: czy to zmieniało cokolwiek? Bynajmniej. - I nie chcę... - zaczął, uciekając od niej wzrokiem, pomknął gdzieś przez pobliską trawę, ku linii horyzontu, nim spojrzał na nią ponownie. Czasem pozornie łatwe słowa przychodziły najtrudniej, zwłaszcza wtedy, kiedy nie było pewności, co oznaczały. - Żebyś musiała być sama - stwierdził w końcu, spuszczając wzrok na tańczące nad ogniskiem płomienie. Byli przecież przyjaciółmi.
- Celia.... - wypowiedział jej imię mniej chętnie, kiedy przyciągnęła go ku sobie z czułością; dotyk był miły, ciepły, był tym, czego potrzebował i tym, czego pragnął, ale i tym, czego w takiej chwili nie potrafił przyjąć. Chciałby móc zastygnąć w tej pozie, lecz szarpnięte w gwałtowny rytm serce nie pozwalało odpocząć ciału. - Celia, przestań - powtórzył jej imię ciszej, z opieszałością wyślizgując głowę z jej objęć, chwytając przegub jej dłoni, by odjąć ją od siebie, choć była tak piękna. - Już dość? - powtórzył za nią z niedowierzaniem, odnajdując spojrzenie jej oczu własnym, zdradzającym mieszaninę wstrętu - nie do niej - i niedowierzania. - Jak możesz tak mówić? - Pionowa zmarszczka przecięła jego czoło, czy nawet w takiej chwili nie mogła pomyśleć o sobie? To jej zagrażał ten pajac, przede wszystkim jej. Na własne niebezpieczeństwo mógł się zgodzić. Musiał nawet, innej drogi już nie było. - Przypadek? Jaki przypadek mógł go zaprowadzić aż tutaj? Drań nas śledził - rzucił, z zawodem, z gniewnym zaskoczeniem. - Ty mówisz poważnie? Zamknijmy ten rozdział, tak po prostu? Olejmy to, co ten śmieć próbował zrobić? Nie chcesz się na niego gniewać, bo mógł tylko sprzedać cię szmalcownikom? Chcesz dać mu kolejną szansę?! Ile szans ma jeszcze dostać, żebyś zrozumiała, że to kretyn?! - Wypuścił jej dłoń z uścisku, z niedowierzaniem kręcąc głową. Dlaczego wybaczała mu tak wiele? - Nic nie rozumiesz?! Kolejnej szansy już nie będzie dla ciebie, Celia, jeśli sama mu się wystawisz! Co musi zrobić, żebyś zrozumiała, że on chce źle?! Wyrwać ci z piersi wciąż bijące serce?! - Robiono z niego narkotyk. Obrzydliwy. Straszny. Podły. Nie powinien był o tym wspominać? - Ja... - Powinien przeprosić? Chyba nie zamierzał, co jeśli wolałaby być tutaj teraz z Thomasem? Wszyscy wybaczali mu wszystko. Zawsze. Wszyscy ignorowali to, że był oślizgłym i podłym wężem. Bo to przecież Thomas, taki już jest. - Był zdolny zamordować dziecko. Powinnaś trzymać się od niego z daleka - mruknął ze zrezygnowaniem, już na nią nie patrząc.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Jezioro Brzydoty, Walia [odnośnik]16.09.22 11:10
Zadawał trudne pytania, na które jeszcze trudniej było odnaleźć odpowiedź i zmierzyć się z prawdą, w której zalęgło się śliskie robactwo; jak dotąd nikomu nie mówiła o problemach ze snem, bo choć eliksir słodkiego snu rozganiał koszmary i wdrażał w ściany czaszki bezdenną, gęstą szarość, zdarzało się, że wciąż budziła się zlana potem, niepewna, przekonana, że otwarłszy oczy spojrzy na wnętrze ciasnej więziennej celi. Teraz - zastanowiła się, czy jemu noce mijały spokojniej. Co widział, z czym się mierzył, co przeżył, to odciskało piętno na duszy, tylko jak czarne i trujące pozostawiło właśnie na nim? - Wypoczywam, ale... nie we śnie, a na zewnątrz. Przy jeziorze, na łąkach, w lesie, nawet kiedy po deszczu na ścieżki wychodzą te ślimaki bez muszli - wyjawiła z ociąganiem, drgnąwszy na kocyku w widocznym dyskomforcie, poczuła nawet, że drętwieją jej nogi, pomimo tego, że nie siedziała w niewygodnej pozycji. Wszystko płynęło z głowy. - I wolałabym całe noce patrzeć na księżyc, niż kłaść się spać - zażenowany, zakłopotany uśmiech dotknął warg, podczas gdy wzrok uciekł w bok, na korony poszarpanych gałęzi i nieśmiałych liści, stłamszonych brakiem wiosennej hojności. - A ty? - czy przeżywali to samo, nawet jeśli ich ostatnie okoliczności były różne? Jak sypiał, jakim sposobem unikał groźnych szponów, pragnących wczepić się w nocny odpoczynek? Miała nadzieję, że mimo wszystko jakoś mu się to udawało, że Marcel nie nadwyrężał się zanadto, skazany na intensywną cyrkową pracę i ratowanie potrzebujących po godzinach. - O czym śnisz, Marcel? - instynktownie pomyślała o jego mamie, o tęsknocie osieroconego dziecka, którego całym światem był jedyny rodzic, a którego świat runął w zgliszcza wraz z jego odejściem. - Z cieni zawsze może coś wypełznąć... Zawsze. Twarze mogą chować sekrety. Ale Yv dalej jest taka sama, jej miłość nie wygasła, i dzięki niej łatwiej się... nie bać - opowiadała mu z trudem, zaskoczona, że w ogóle wydusiła na ten temat jakiekolwiek słowo; bo na co dzień, nawet przed kuzynką, usiłowała grać silną, pozbawioną zadrapań lęków czy traum, przekonana, że szło jej dobrze, choć tak naprawdę Baudelaire musiała dostrzegać każdą skazę. Z nim - było inaczej. On wiedział, rozumiał, przeżył to samo. Był tam, zamknięty, zduszony izolacją i brutalnością. Wiedział czym był ten strach.
- Może jeszcze kiedyś tam przyjdą, wtedy zjawiły się nad samiutkim ranem, gdy wszyscy w domu wciąż spali. Jeśli wysłałabym do ciebie sowę, chciałbyś je wtedy zobaczyć? - blady rumieniec musnął policzki, jednak prędko rozmył się w promieniach łagodnego uśmiechu. Dandelion leciałaby do Londynu dość długo, Celine wiedziała jednak, że dla niego śledziłaby te konie nawet na sam kraniec Walii, byle tylko spełnić jedno niewypowiedziane marzenie. - Ich wolność jest inspirująca - wyznała szeptem, wręcz do samej siebie. Teraz mogła się od nich uczyć, jak chłeptać powietrze i tańczyć na mokrej od deszczu trawie, nie myśląc o niczym innym, tylko o radości; jak unikać liźnięć kanciastych, ostrych myśli. - Ich klatką jest cały świat. Nie znają granic, są... wolne - powtórzyła, by za chwilę westchnąć głęboko i sposępnieć na pytanie o Elrica, od czego tu zacząć?
Cisza między nimi trwała odrobinę zbyt długo, ale pozwoliła sobie na nią, wiedząc - albo raczej spodziewając się -, że Marcel nie będzie miał jej tego za złe; zawsze czekał, gdy czuł, że było to potrzebne. Nie drażnił powoli otwierających się ran, pozwalając im czerwienieć we własnym tempie. Czerwienieć, czy może zabliźniać? Podobno z każdym wypowiedzianym na głos słowem serce stawało się lżejsze, a im więcej tłumiło się w sobie bólów i smutków, tym mocniej one rosły.
- To mój brat - podkreśliła nagle z dźwięczącą w głosie goryczą. - Moja matka... nie była wierna tatkowi. Zdradziła go. Zdradziła i nic nie powiedziała. Zdradzałaby go dalej, gdyby żyła? Pewnie tak, skoro była zdolna do... do tego... - Celine odchyliła głowę do tyłu i oparła ją o chropowaty konar drzewa, a kaskada miękkich, jasnych włosów oblała odsłonioną, niemal mlecznobiałą szyję. - Ojciec Elrica był bratem tatka - kłamstwo na kłamstwie, sekret na sekrecie, a wszystko to wyszło na jaw akurat teraz.
Łatwiej było myśleć o Hogwarcie, do którego tęsknił Carrington, o jego pogodnym uśmiechu, wesołym śmiechu i jutrze, którego wypatrywał, na jego słowa zdołała znów się uśmiechnąć i przytaknęła. Podobnie mówił James, o słońcu, które wreszcie pojawi się na niebie, rozgoniwszy chmury; oby to czaiło się w jutrze, nie tyle dla niej, co właśnie dla Marcela, zasługiwał na nie jak mało kto.
- To bardzo ładne słowa - zgodziła się. Wczoraj przytrzymywało w ryzach Tower of London, jutro mogło zaoferować dosłownie wszystko, tylko czy sama była na nie gotowa? Na pytanie o Francję pokręciła przecząco głową. - Tu są wszyscy, do których tęskniłam - nie zagranicą, nie w murach pięknego Beauxbatons. - A ten Hogwart... Opowiesz mi, co wspominasz najmilej? Czy trafiłeś do domu, w którym chciałeś się znaleźć? Gryffendor, tak? - pomyliła jedną literę, wbrew staraniom, by zapamiętać każdy szczegół.
Patrzyła na niego, gdy uciekł wzrokiem w czerwień brykających płomieni, patrzyła i zastanawiała się, czy gdyby nigdy nie znaleźli się razem w pociągu jego poczucie winy byłoby mniejsze.
- Nie jestem sama - podkreśliła z uśmiechem, bo naprawdę nie była. Nawet podczas dalekich spacerów wiedziała, że za rogiem Yvette krząta się w domu - a teraz była tu z nim, z chłopcem ze swoich snów i febrycznych fantazji, najdroższym przyjacielem, który nigdy nie zawiódł i zapewne nigdy nie zawiedzie. Do czego musiałoby dojść, by była nim rozczarowana? Do czego musiałby się posunąć, by skruszyć przywiązanie? Nieważne, i tak nie byłby zdolny do podobnych czynów, był przecież dobrym człowiekiem o złotym sercu. Tamtym oprychom też pomagał nieświadomie, lub przynajmniej w niepełnej świadomości. - I ty też nie jesteś - przypomniała mu miękko, już nigdy nie będziesz.
Celine odsunęła się od niego, gdy odgrodził się od uspokajającego dotyku, patrzyła na oczy błyszczące zdumionym obruszeniem, śledziła ruch mięśni twarzy, raz po raz przypominając sobie, że to nie na nią, a na Thomasa był zły. Musiała o tym pamiętać, by nie kulić się przed nim w mimowolnym strachu; Marcel z kolei miał prawo do każdego cala gniewu, jaki w nim szalał, do poczucia zdrady i niechęci wobec Thomasa. Może nie był w stanie jeszcze tego puścić. Odepchnąć w siną dal. Zapomnieć, zalepić ranę plastrem pogodzenia się z utratą przyjaciela, który chyba nigdy - tak naprawdę - nim nie był.
- Ja tylko... - urwała, niepewna, po jakie słowa sięgnąć. Nagle w jej głowie huczała jedynie pustka, poczucie winy, że w ogóle zaczęła ten drażliwy temat; ale musiała przecież mu powiedzieć, być szczerą. Tom w pewien sposób był ich wspólnym problemem. - Chcę sprawdzić, co będzie jutro - drżąco powtórzyła jego wcześniejsze słowa. Bo gonić za przyszłością było zbyt trudno, gdy wciąż tkwiło się w przeszłości, pozwoliwszy jej lepkim wstęgom oplatać każdą emocję i myśl. Podejrzewała, że to wciąż przyszpila Marcela do dzisiaj, do wczoraj, że tak naprawdę jeszcze nie ruszył do przodu. Lewą dłoń bezwiednie oparła na sercu, wyczuwała jego bicie pod materiałem ubrania, tak, niektórzy oddaliby krocie za narkotyk tworzony z jego włókna, co w jej rozumieniu było niczym innym, jak kanibalizmem. W porcie raz musiała uciekać przed handlarzami. - Ja... - znów zamilkła, zatrzepotała leciutko głową, jakby ruch mógł tchnąć w nią świadomość odpowiednich słów. - Nie chcę go. Thomasa, jego gier, tego, co robił, ani tego, co robi. Chcę jutra, Marcel. Dla ciebie też - szeptała ze wstydem, nie chcąc przyznać, że jutra pragnęła przede wszystkim dla niego. Krew odpłynęła z zarumienionej twarzy dopiero na jego ostatnie wyznanie, a oczy rozszerzyły się w gwałtownie oblewającym ją szoku. - Co? - wydusiła, mając głupią nadzieję, że tylko się przejęzyczył. - Jak to... dziecko? - największą na świecie niewinność, niesplamioną niczym biel. Odebrać jej życie to jak zniszczyć jednorożca. Naprawdę do tego się posunął? Naprawdę tak splamił swoją duszę? - Nie wiedziałam... Nie miałam pojęcia, że on... - spojrzenie opadło w dół, bezradne, oszołomione.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Jezioro Brzydoty, Walia [odnośnik]29.12.22 18:38
Jego usta drgnęły, kiedy obrazowo opisywała swój dzień, swój odpoczynek, ta opowieść napawała go dziwnym spokojem, niosła przyjemność równie przyjemnie kontrastującą z tym, co widział w Tower, w pociągu, którym ją transportowano... dokąd? Nie chciał się nad tym zastanawiać ani nie chciał o tym myśleć, nikt nie powinien. To minęło i już nie wróci. Chciał widzieć ją taką, spokojną, wolną, daleko było temu od beztroski, ale uczyła się przecież żyć od nowa, ufając światu. Rany nie zaleczą się tak łatwo, a pozostałe blizny nie pomogą jej zapomnieć. Chciałby, żeby nauczyła się ich nie oglądać. Z nimi była równie piękna co bez nich. Jej opowieść była słodko-gorzka, powinni cieszyć się z pierwszego członu zamiast umartwiać drugim. Mówią, że czas leczy rany.
- Są obrzydliwe - odparł z łobuzerskim uśmiechem, w trawach nie mieszkało nic bardziej obrzydliwego od tłustych ślimaków bez muszel. - Dobrze, że się tu odnalazłaś. Że się udało, pani Baudelaire była bardzo uprzejma. - Choć i to nie mogło trwać w nieskończoność. Czasy były trudne. - Księżyc ma w sobie coś magicznego, prawda? - zastanowił się, spoglądając w niebo. Był dzień, po rogalu nie dało się dostrzec ani śladu. Ale pamiętał jego widok, on też patrzył w niego zbyt długo. - Po tym jak... - Blizna na jego krtani po wyjątkowo ciężkim lamino wciąż była widoczna - moja mama odeszła. Obudziłem się, nie wiem po jakim czasie, wśród ludzi, którym mogłem zaufać. To księżyc przez kilka długich dni był mi najbliższy. Hipnotyzuje i przyciąga. Ale też dobrze słucha. - Uśmiechnął się raz jeszcze, lecz w tym uśmiechu było coś smutnego. - To było dawno - wyjaśnił zaraz, gdy spytała o niego. Na co dzień bał się często. Nie spał spokojnie. Serce biło mu aż w krtani za każdym razem, gdy ryzykował własnym życiem, ale on lubił, jak adrenalina wrzała w jego żyłach. Wtedy, kiedy ryzykował. Nie wtedy, gdy w snach i na jawie widział twarze tych, którzy odeszli, kiedy słyszał ich krzyki. Gęba Schmidta też nie przestawała go prześladować. Jego ojciec nie przestał być problemem, wiedział, że nie przestanie na niego polować. Wypowiedział mu wojnę i zapragnął jego śmierci. Nie pogodzi się z porażką tak łatwo, nie był tym typem człowieka. Czy mógłby jej o tym powiedzieć? Przyznać się, że był taki, słaby, zmartwiony, że przypominał tylko dzikie zwierzę zapędzone w kozi róg? Uśmiechnął się po raz trzeci, wkładając w to więcej wysiłku. Chciał, żeby nie wyglądało to smutno, ale kontrast ze słowami pozostawał oczywisty. - Ktoś musi im pokazać, że się ich nie boimy. Pewnego dnia zwyciężymy. A oni wszyscy odpowiedzą za każdy jeden czyn. Za wszystko, co zrobili i za całe zło, które wyrządzili - oznajmił, z iskrą w oku i pasją w głosie. Szczerze w to wierzył. - Dobro i sprawiedliwość znowu zatriumfują. Ziemia nie będzie już ciężka od krwi. I wszyscy będziemy mogli odetchnąć. - Nie przerażonym psem chciał być w jej oczach, a bohaterem, którym tak bardzo pragnął pewnego dnia zostać. Wierzył, że świat legł u ich stóp, że mogli chwycić przeznaczenie we własne ręce. Że mogli jeszcze wszystko zmienić. Jasny świt w końcu wstanie, dzięki nim i dzięki ich przelanej krwi. Tego pragnął. To dawało mu spokój. - O tym śnię. O świecie, w którym nikt się już nie musi bać. - W którym ty nie musisz się bać, błękitne tęczówki Marcela pozostały utkwione w jej oczach, gdy kolejne słowa niosły się na melodii wezbranego gniewu. Miłość. Pani Baudelaire zależało na Celine, a miłość ostatecznie musiała zniszczyć nienawiść, którą karmił się wróg. - Cieszę się... że siebie macie - przyznał, uśmiechając się po raz czwarty - i dopiero tym razem wyglądało to szczerze.
- Bardzo - odpowiedział jej szybciej, niż wypadało, gdy spytała, czy chciałby ujrzeć dzikie konie, które tak ją zachwyciły. Zakłopotał się, więc zaraz pośpieszył z wyjaśnieniem. - Bardzo chciałbym... nawet i o świcie. Trudno znaleźć coś, co jest bardziej wolne, niż dziki koń. U nas, na Arenie, zwierzęta są tylko na uwięzi. Marzy mi się świat, w którym nikt nikogo nie trzyma na smyczy. - Był zbyt młody, by dostrzegać wady tych idealistycznych mrzonek. - Wolność. O wolności też marzę, Celine. O wolności dla wszystkich. Wierzę, że Zakon Feniksa nam ją da, gdy tylko zwyciężymy wojnę - wyznał, zainspirowany malowanym przez nią słowem obrazem. Cisza, w której zbierała myśli nad Elrikiem, nie wprawiła go w zakłopotanie. Czuł się przy niej dobrze nawet, gdy oboje milczeli... i miała swoje powody, bo historia, którą opowiedziała, była pochrzaniona. Cieszyło go, że miała kolejną bliską osobę, ale wiedział, jak bolesne potrafiły być trudne rodzinne dramaty.
- Czy to coś dla ciebie zmienia? - Ta zdrada. Krew z krwi, byli braćmi, krew mieli tą samą po wspólnym ojcu i wspólnej matce. Ale to była tylko krew, nic więcej. Wysunął przed siebie dłoń z blizną po braterskiej romskiej przysiędze, pokazał ją półwili. - Mój ojciec nigdy nie był moim ojcem, to zwykły skur... - urwał, nie chcąc wyrażać się przy niej w taki sposób. - To bardzo zły człowiek. Nawet go nie znam. Nic nas nie łączy. Nie jestem taki jak on, różnimy się wszystkim. Sam wybrałem, z km chcę się połączyć krwią. Kto naprawdę jest dla mnie ważny i na kogo naprawdę mogę liczyć. Romowie wierzą, że krew staje się jednością, gdy zostanie zmieszana. Ja i James jesteśmy teraz braćmi. Wychowała mnie matka, ale wiele zawdzięczam też panu Carringtonowi. - Nie do końca był mu ojcem. Ale na pewno dobrym człowiekiem, którego w życiu spotkał i który bardzo mu pomógł, kiedy tego potrzebował. - Nie dowiesz się już, czy twoja matka zdradziła, czy została zdradzona. Kim jest mężczyzna, który zostawia dziecko żonie własnego brata? - Śmieciem, nikim więcej. Nigdy nie zdradziłby Jamesa w taki sposób. - Skup się na ludziach, którzy byli dla ciebie ważni i którzy dali ci najwięcej. To im jesteśmy winni wdzięczność. - Nie przestanie nigdy być wdzięczny matce za wszystko, co dla niego zrobiła, niezależnie od tego, ile błędów popełniła, wiążąc się z jego ojcem.
- Gryffindor - przytaknął, poprawiając ją bezwiednie. - To dom lwa. Może w Gryffindorze, gdzie kwitnie męstwa cnota, gdzie króluje odwaga i do wyczynów ochota - wydeklamował, wspominając pieśń Tiary Przydziału. - To był dobry, rycerski dom. Wszyscy z niego wyszliśmy, ja, James, Steffen, Ian... Niewiele wiedziałem o Hogwarcie wcześniej, o domach usłyszałem dopiero w podróży od innych dzieci. Świat magii dla mojej mamy był tajemnicą. - Uśmiechnął się, nieco nostalgicznie. Dopiero po latach zrozumiał, ile poświęceń kosztowało ją wychowanie jego. I uśmiech ten pozostał na jego twarzy na jej kolejne wyznanie. Nie była sama, on też nie. Miała rację.
Wziął głęboki oddech, kiedy przyznała, że nie chciała Thomasa. Czy uniósł się zbyt mocno? Nie chciał jej przestraszyć, a widok jej dłoni złożonej na piersi kruszyła serce. Co można było sądzić o człowieku tak pustym, że dla kilku nic nie znaczących chwil rozrywki był w stanie spożyć serce tak niewinnej istoty? Na świecie wciąż było tak wiele zła, lecz skupieni na największym nie dostrzegali tego, które czaiło się tak blisko. Powoli skinął głową. Nie dziwił się temu, że trudno jej było uwierzyć. Jemu też było trudno.
- Po prostu uważaj, Celine. Obiecaj mi, że będziesz uważała - poprosił, unosząc ku niej spojrzenie. Nie miał nic na obronę Thomasa, a prawda dźwięczała wystarczająco dosadnie. Komentarz wydawał się zbędny. Niebo powoli zaczynało zachodzić chmurami, a z nich - opadały pierwsze krople deszczu, Marcel leniwie wstał, podając Celine dłoń, by pomóc powstać również jej. - Chodźmy już - rzucił, zanim zmokną. - Pani Baudelaire będzie się martwiła - W oddali rozległ się grzmot wiosennej burzy.

/zt x2 :pwease:


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502

Strona 6 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6

Jezioro Brzydoty, Walia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach