Schody
Tuż obok schodów, na podestach ustawionych ponad gośćmi stoi kilka rzeźb wykonanych z najczystszego marmuru, które czasem podrygują w rytm muzyki, a nieraz zastygają bez ruchu. Podobno zostały specjalnie przestawione tam na dzisiejszy wieczór, aby wspomóc odwiedzających je, w decyzjach na temat przyszłości w nadchodzącym roku. Raczą uśmiechem, opowiadają wiekowe historie, a także potrafią zasłynąć dobrą radą. Każdy ze wspaniałych obecnych może podejść i zadać własne pytanie, ale powinno być ono dobrze przemyślane, bowiem posągi są rozchwytywane. Po zareagowaniu na zadane pytanie kłaniają się i zwracają do innej osoby. Wtedy przejść można do następnej rzeźby, o ile ta akurat nie jest zajęta zabawianiem kogoś innego.
Pierwsza od lewej jest potężna figura stojącego na czterech łapach lwa, którego ogromna i miękka grzywa zdaje się falować na niewidzialnym wietrze. Gdy odzywa się, jego głos jest głęboki i twardy, a każdy, kto go słucha, może mieć wrażenie, że jest najmądrzejszy spośród wszystkich rzeźb obecnych w tym miejscu. Można zadać mu jedynie takie pytania, na które odpowiedź będzie twierdząca lub zaprzeczająca, a po zrobieniu tego należy rzucić kością k3 i zinterpretować samodzielnie wynik.
- Odpowiedzi:
1: raczej tak
2: chyba nie
3: to możliwe
Następnie obok lwa znaleźć można piękną kobietę, która trzyma w dłoniach bukiet słoneczników, co kilka minut wąchając go i rozkoszując tym zapachem. Ubrana jest w delikatną szatę, która na pierwszy rzut oka przypomina lekką mgiełkę, przyjemnie otulającą jej kamienne ciało. Uśmiech ma ciepły i spokojny, a gdy zadasz jej pytanie, jej twarz rozpogodzi się jeszcze bardziej, przez co zwyczajne patrzenie na nią, przywodzi na myśl piękną nimfę. Należy rzucić kością k3 i zinterpretować wynik.
- Reakcje:
1: wyciąga do Ciebie dłoń, jeśli ją złapiesz, drugą ręką pogłaszcze cię po niej
2: kładzie dłoń na Twoim ramieniu, mrugając zalotnie rzęsami
3: rozpuszcza włosy i kładzie je na swoich ramionach, przeczesując palcami
Ostatnia rzeźba na prawo to stary i mądry człowiek. Jego potężna siwa broda i przywodzą na myśl mężczyznę doświadczonego. Oczy jednak nie posiadają źrenic, przez co są puste i odległe. W dłoni trzyma dziwny amulet, którym co rusz obraca pomiędzy palcami. Patrzy z boku, nie wychylając się nad to. Podchodzącego do niego gościa przywita, kłaniając się i zadając pytanie "Jakiej wiedzy Ci trzeba?. Potrafi udzielić odpowiedzi, ale nigdy nie jest ona taka oczywista. Dopiero głębsze przemyślenie jej, pozwoli wysnuć odpowiednie wnioski. Po zadaniu pytania należy rzucić kością k6 i zinterpretować samodzielnie wynik.
- Odpowiedzi:
1: Ludzie budują zbyt dużo murów, a zbyt mało mostów.
2: Wielkość człowieka polega na jego postanowieniu, żeby być silniejszym niż warunki czasu i życia.
3: Jesteśmy tym, co w swoim życiu powtarzamy. Doskonałość nie jest jednorazowym aktem, lecz nawykiem.
4: Jesteśmy kształtowani przez nasze myśli. Jesteśmy tym, czym one są. Gdy umysł jest niezmącony, przychodzi szczęście i podąża za nami jak cień.
5: Są dwie drogi, aby przeżyć życie. Jedna to żyć tak, jakby nic nie było cudem. Druga to żyć tak, jakby cudem było wszystko.
6: Natura pełna jest nieskończonych rzeczy, niedostępnych doświadczeniu.
Jeśli zostaniesz w tym miejscu wystarczająco długo (minimum 5 postów po 300 słów), rzeźby zaczynają nabierać do Ciebie coraz więcej zaufania. Odchodząc od nich można rzucić kością k10. W przypadku uzyskania wyniku k10 podbiega do Ciebie mała dziewczynka, która wkłada Ci w dłoń kawałek oszlifowanego halitu. Halit możesz odebrać w aktualizacjach, linkując swój rzut.
Według tradycji gałązki jemioły wieszane są w domach przy suficie lub nad drzwiami w czasie Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Jemioła ma przynieść domowi i jej mieszkańcom spokój, pomyślność i szczęście w zbliżającym się czasie. Jest także symbolem odnowy, która ma odstraszać złe i niechciane moce, a zapraszać te niosące przychylność i dostatek.
Istnieje tradycja, według której każdy gość przekraczający próg posiadłości powinien zerwać jedną z jagód jemioły i zabrać ją ze sobą. Ma to symbolizować pokój między rodami, wspólną sprawę, a także chęć dzielenia się szczęściem. Zerwanie jagody należy zgłosić w komponentach z zaznaczeniem, iż przekazanie dokonało się na sabacie celem dopisania składnika alchemicznego do ekwipunku obdarowanej kobiety oraz odpisania jagody z wybranego tematu.
Nie można jednak zapomnieć o najważniejszej cesze tej symbolicznej rośliny. Każda para, która znajdzie się pod jemiołą, powinna się pocałować. Jemioła symbolizuje płodność i witalność, a także wpływa na jakość pożycia małżeńskiego. Czarodzieje niejednokrotnie przekonali się już, jak wielki wpływ na życie może mieć świadome omijanie tradycji i wiedzą, że nie należy tego robić.
Pozostały 2/3 jagody.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 23.07.21 20:36, w całości zmieniany 2 razy
- O pani, miło mi poznać, pani pozwoli, że się przedstawię, jam jest lord Christopher - pokłonił jej się w nonszalanckim geście, chwytając jeszcze bladą dłoń kobiety (Dei) i składając na niej krótki pocałunek. - Przeszkodziłem? - nie odczekał, aż odpowiedź zostanie mu udzielona. - Takiego spojrzenia nigdzie indziej nie mógłbym dostrzec, tylko w pani oczach, milady. Błagam pokornie, daj mi jeden taniec, abym mógł poznać twą osobę - deklamował komplementy niczym poezję, odsłaniając białe zęby w uśmiechu i zalotnie mrużąc oczy, następnie wydymając usta w lekki dzióbek.
- Zatańczmy walca, akurat grają, czyż to nie doskonała okazja? - gotów był podać kobiecie swoje ramię, aby ta ruszyła razem z nim do sali balowej, aby oddać się muzyce i wirowaniu po marmurowych posadzkach, tak jakby nikogo innego tam nie było. Christopher był kochliwy, ale na bardzo krótko, a dziś zakochał się w tej piękności. Jak ona miała na imię? Och nie ważne, ten powab, ta gładka cera, ta smukła szyja i chód. Dama w istocie boska w swym jestestwie, jeśli tylko chciała powierzyć mu swoją dłoń, aby poprowadził ją w stronę tańców. Po cóż to gnieździć się w korytarzu, gdy tam trwa bal i prawdziwa zabawa?
- Nie wierzy pan w przeznaczenie? Wizje, które przepowie jasnowidz, jak rzeczywiste mogą się stać? Podobno kieruje nami siła niezależna od nas samych, a jednak... - utkwiłam w nim moje niebieskie spojówki, wyraźnie śledząc jego oczy, próbując zrozumieć je głębiej, zapamiętać. - Tak często żałujemy tego co uczyniliśmy, czyż nie? - uśmiechnęłam się kącikiem ust, bo to zdanie dotyczyło mnie w stu procentach, oraz nie nie dotyczyło mnie wcale. Pewne procesy dalej układały się w mojej głowie, a ja starałam się skupiać na przyszłości, nie na tym co się stało. Byłam trzeźwa, a jednak coś szumiało w głowie. Słuchałam więc, co ma do powiedzenia na temat przyszłości, czego od niej pragnie. Kiwałam powoli głową, bo zgadzałam się z tymi słowami. Wspomniał, że chciałby odzyskać spokój ducha. To zaciekawiło mnie bardziej niż konflikt.
- Gdzie odszedł? - spytałam, a w moich myślach, wyobrażałam sobie białego gołębia jako symbol pokoju, który odlatuje z ramienia tego mężczyzny. Nie wiedziałam co dokładnie go spotkało, ani jakie ma grzechy, ale byłam ciekawska. Zawsze pragnęłam odpowiedzi, pragnęłam rozrywki, której ten konkretny wieczór na razie zupełnie mi nie zapewniał. Maski kryły wszystko, tym samym nie kryjąc zupełnie nic. Filozof nie udzielił mi konkretnej odpowiedzi, ale jeśli mam być szczera to i tak się jej nie spodziewałam. To tylko zabawa, a przynajmniej tak podpowiadało mi sumienie. Jeśli chciałabym znać przyszłość to udałabym się do Cassandry, a ona przepowiedziałaby śmierć.
- Natura pełna jest nieskończonych rzeczy, niedostępnych doświadczeniu - odparł filozof na pytanie nieznajomego, co o dziwo nie mówiło nic i mówiło wszystko.
- Nie jestem pewna, jak to interpretować, ale jeśli ma rację - tu miałam wrażenie, że filozof spojrzał na mnie wręcz z wyrzutem, jakby nie rozumiał, jak śmiem to kwestionować - to być może wróg powinien wrogiem pozostać - wzruszyłam ramionami, bo nie wierzyłam w przebaczenie, w katharsis i wielkie odmiany. Świat był pusty i smutny. Im prędzej ludzie przestaną się oszukiwać, tym lepiej. Przypatrywałam się mu może zbyt długo, za bardzo wodząc wzrokiem po masce wysadzanej kamieniami. - Gdy byłam dzieckiem, mój ojciec powtarzał, że Człowiek nie spocznie, nim nie zniszczy wszystkich swoich wrogów, a jak już to uczyni, to nie spocznie, aż nie stworzy następnych - powiedziałam spokojnie, zaraz potem spoglądając z powrotem na rzeźbę starszego filozofa. Mój ojczym wymyślał różne bajki, a ja je zapamiętywałam. - Może tak jest lepiej...? Mieć wroga - na myśl przyszedł mi Weasley i nasze ostatnie spotkanie, w którego trakcie odebrałam mu nadzieję. Wciąż gryzło mnie przeczucie, że mogłam zrobić więcej, ale pozwoliłam mu odpłynąć.
- Proszę prowadzić, sir, noc jest jeszcze młoda a walc to jeden z moich ulubionych tańców - odparła w końcu łagodnie, nie zdradzając swego imienia. Powoli przyjęła oferowane przez dżentelmena ramię, odwracając się jeszcze ostatni raz ku poprzedniemu rozmówcy. - Życzę udanej nocy, sir - i równie bogatego w przyjemności roku - skinęła mu głową w geście pożegnania, po czym pozwoliła poprowadzić się Christopherowi na parkiet, gotowa bawić się tej nocy tak, jak nigdy wcześniej.
| Dei zt
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
- Zmąciły go wątpliwości, choć swój udział miała w tym ciekawość… – odparł. To, co działo się w jego głowie nie powinno ujrzeć światła dziennego. Winien zachować to dla siebie, skupić się na rozwiązaniu własnych problemów, bo tylko on mógł stanąć naprzeciw nim. To nierówna walka, ale znalezienie sposoby było możliwe i to jedna z pewniejszych kwestii. Nikt nie mógł mu pomóc, ani go wesprzeć. Nadszedł czas zmian, przemyśleń i analiz – od tego jakie decyzje zapadną zależała przyszłość. Jedynym rozwiązaniem było otwarcie umysłu i stworzenie nowej perspektywy. Jak inaczej miałby zacząć do tego podchodzić.
Uniósł brew ku górze, kiedy filozof odpowiedział na jego pytanie. Odpowiedź nie satysfakcjonowała go ani trochę, w zasadzie kompletnie go nie obeszła. Nie znaczyło to kompletnie nic, jednocześnie mogąc znaczyć wszystko. Nie każdemu dane było poznanie wszelkich ścieżek. Mało tego, nie każdy mógł doświadczyć tego, czego doświadczali inni.
- Wróg wrogowi nierówny. – odparł na jej słowa. Calypso Carrow nie zawiniła mu niczym. Wręcz przeciwnie, wprowadziła w błogi stan uczuć, których do tej pory nie znał. Była inna, a spędzanie z nią czasu było przyjemnością. Jakże mógłby nazwać ją wrogiem, jeśli takowym nie była. Jedynie przez noszone nazwisko? To nie ich wina, że pochodzili z dwóch rodów z historią sięgającą setek lat wstecz, kreującą ich na naturalnych wrogów. To nie miało znaczenia, bo ta czerwona i biała róża… mogły stworzyć coś więcej niż mrzonki, a w niepamięć puścić pokrętne historie rodów. – Twój ojciec miał rację, Pani. To naturalna postawa każdego z nas, a raczej każdego, kto poczuwa się w ten sposób do realizacji własnego życia. – powiedział, stając frontem do kobiety, z którą właśnie prowadził dyskusję. – Słowo, którego użyłem nie było adekwatne. Metaforyczny wróg, którego miałem na myśli… Czasem świat zaskakuje, kierując nas na nowe ścieżki tego wolałbym się trzymać. Jeśli jest tak, jak mówiłaś wcześniej, Pani… To los decyduje o tym, kto i kiedy staje nam na drodze. – dopowiedział, przekręcając lekko głowę w bok. Był ciekaw, co mogła mu odpowiedzieć.
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Klatka schodowa była jednym z najmniej tłocznych pomieszczeń. Była miejscem "pomiędzy", punktem przejścia i zapewniała zmęczonym gościom chwile odpoczynku od najróżniejszych wrażeń, w jakie obfitował tegoroczny Sabat. Pięknie ubrani mężczyźni i kobiety leniwie przemieszczali się do kolejnych sal lub też przystawali, aby złapać oddech oraz wyciszyć się, przyglądając się kamiennym rzeźbom.
Rigel również potrzebował chwili odpoczynku. Zabawa w lustrzanym labiryncie była wymagająca, a ciało nadal pamiętało ostatni taniec, przez który to lekko drżały mu kolana. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek będzie się tak wyśmienicie bawił... tańcząc? Zupełnie jakby ktoś go podmienił, a starego Rigela Blacka ukrył gdzieś w schowku na miotły. Przecież nigdy nie był dobrym tancerzem... raczej nazwałby się znośnym. A tu wydarzył się prawdziwy cud! I do tego jeszcze został szczerze pochwalony. Kto by pomyślał, że jego nemezis zapewni mu zwycięstwo?
Pewnie nawet matka mi nie uwierzy, jak jej powiem.
Myśląc o tym, poczuł lekkie ukłucie winy, że właśnie ten specjalny i wyjątkowy taniec oddał nieznajomej kobiecie, a nie Jemu. Nie to, że był zły na swoją partnerkę zabawy - ta w żaden sposób go przecież nie uraziła, mimo specyficznych wypowiedzi... ale to wszystko wydawało się jakieś niewłaściwe. Black nie wiedział, czy kiedykolwiek jeszcze uda mu się tak zatańczyć.
Ciężko westchnął.
No cóż. Stało się. Może powinienem mu jakoś to wynagrodzić?
Black zdawał sobie sprawę, że to wszystko to był tylko drobiazg, głupota, ale potrzebował uspokoić własne sumienie. W tamtym momencie zauważył podwieszoną jemiołę, na której jeszcze znajdowały się jagody. Nie wahając się ani chwili podszedł do rośliny i zerwał białą małą kuleczkę.
To był prezent idealny.
Niestety nieprzyjemne myśli miały tendencje do nawiedzania lorda Blacka w najmniej odpowiednim momencie, dlatego przeczuwając ich kolejną falę - lepkich i paraliżująco zimnych, skupił się na oglądaniu zaczarowanych marmurowych rzeźb, stojących tuż przy schodach. Słyszał od gości plotkę, że jakoby każda z nich mogła na swój sposób odpowiadać na pytania, a nawet dawać rady.
Może właśnie tego potrzebował?
Wzrok Rigela padł na posąg starego mędrca, który patrzył w przestrzeń swoimi pustymi ślepiami, jakby był w stanie jednocześnie widzieć i przyszłość, i przeszłość. Był najbardziej niepozorny z nich wszystkich, w pewien sposób niepokojący, ale to właśnie sprawiało, że ze wszystkich figur, intrygował najbardziej. Podszedł więc do kamiennego starca, zastanawiając się nad jego pytaniem.
Jakiej wiedzy mi trzeba?
To nie było łatwe pytanie. Możliwości było przecież tak wiele, dlatego młody czarodziej stał tak i myślał, bawiąc się jagodą jemioły, którą nadal trzymał w palcach.
|zabieram jagodę jemioły
— Wierzy pan, że każdy ruch ma wpływ na przyszłość? Że ta rozmowa teraz może zmienić pana los? — zrobiłam pół kroku w przód, nie łamiąc całkowicie dystansu między nami, a jednak zbliżając się do niego. Nie usiłowałam być tajemnicza, byłam zwyczajnie sobą. Przyzwyczajona byłam do tego, że nie każdy lubił ze mną rozmawiać, podobno roztaczałam wokół siebie dziwną aurę, ale owy lord mnie zaciekawił. Przynajmniej wydawało mi się, ze to lord, patrząc na jego sposób bycia, mogłam się oczywiście mylić.
— Podobno ciekawość prowadzi do zguby — na chwilę oderwałam spojrzenie od mężczyzny i przeniosłam je z powrotem na rzeźby. — Nie wierzę w to. Myślę, że do zguby prowadzi nas los — rzadko kiedy wyrażałam swoje zdanie w tak bezpośredni sposób, ale tutaj miałam przecież maskę. Mogłam udawać, kogokolwiek chciałam, czemu więc, zamiast tego wolałam całkowicie się wycofać i porzucić ścisk w żołądku.
Słuchałam jego słów, wydał mi się nieco zagubiony, ale przynajmniej szczery i bezpośredni w swoich domysłach. Nie wiedziałam, o jakiego wroga mu chodzi. Za tym hasłem mogli stać mugole, dawny nieprzyjaciel, albo nawet durny przypadkowy przechodzeń, który akurat podpadł człowiekowi, z którym rozmawiałam. Nieprzychylni ludzie kryli swoje mroki, ale spodziewałam się, że i te ujrzą kiedyś światło dzienne. Z moją pomocą oczywiście.
— Świat co dzień przynosi nam nowości, ale można się przygotować. Schować w cieniu i tam oczekiwać na przeznaczenie — odpowiedziałam miękko, marszcząc brew pod maską, czego nie mógł dostrzec. Zaryzykowałam tymi słowami, a przynajmniej tak mi się zdawało. — Albo wyjść mu naprzeciw i stawić czoła — a ja preferowałam te pierwszą opcję i szczerze? Nawet nie wstydziłam się tego przed samą sobą.
- Wierzę, że przyszłość to my. – odparł dość zagadkowo. To oni ją napiszą, to oni stworzą historie – mniej lub bardziej zawiłe, mniej lub bardziej zaskakujące. Jedno zasłyną w świecie, a ich nazwiska będą wychwalane, a inni umrą w ciszy, otoczeni gronem bliskich osób. Nie każdemu dane było zaznać chwały, nie każdy garnął się do wyższych celów. Jedno było pewne, każdy pracował nad własnym losem, a przyszłość będzie efektem ich czynów i decyzji.
- W ciekawości często sięga się po zakazane, a to może zaprowadzić do zguby. To nie los, a kolejny raz decyzje, które podejmujemy. – powiedział poważnie, lustrując ją uważnym spojrzeniem spod ozdobnej maski. Nie wierzył w przeznaczenie, w to, że coś musi się wydarzyć. Pewnych rzeczy dało się uniknąć, pewne rzeczy mogły ulec zmianie w perspektywie czasu. Wszystko było jedynie gdybaniem i przypuszczeniami. Niczym konkretnym.
Skinął głową, kiedy wspomniała o chowaniu się w cieniu i oczekiwaniu na przeznaczenie lub stawianiu mu czoła. Mathieu zbyt wiele lat ukrywał się w cieniu, pielęgnując własne kompleksy i wyolbrzymiając niedoskonałości. Ciągle porównywał się do kogoś innego, wytykając sobie coraz to nowe przywary, analizując własne słabości. Nie mógł cały czas kryć się w tym cieniu, chować w bezpiecznym miejscu za plecami i czekać na zbawienie. Był kowalem własnego losu i jeśli chciał, aby historia zapamiętała go nie tylko jako młodszego kuzyna Tristana Rosiera, musiał zrobić wszystko, aby dopiąć swego. Był na dobrej drodze, a lepsze to, niż nic.
- Chowanie się w cieniu to półśrodek, satysfakcjonuje przez pewien czas, a w efekcie dochodzimy do wniosku, że takie postępowanie nic nie wnosi. Nie po to kroczymy po tej ziemi i działamy, aby po śmierci zostać jedynie rozsypanym prochem, o którym nikt nie wspomni. – wyjaśnił jej swój punkt widzenia, kierując wzrok w stronę zegara. Nie był kopciuszkiem, jednakowoż powinien już iść. Obiecał wszak, że powróci na główną salę balową, a słowa rzecz jasna dotrzymywał. – Dziękuję za przyjemną rozmowę, nieznajoma. Życzę miłej dalszej zabawy. – skinął głową z lekkim ukłonem, puszczając jej oczko. A później odwrócił się, kierując swe kroki ponownie w stronę Sali.
ZT Mathieu
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Tym razem czujne spojrzenie gospodyni dłużej śledziło Rigela, gwiazdę popisowego walca w trakcie jednej z przygotowanych zabaw, o którym zrobiło się głośno nie tylko za sprawą umiejętności tanecznych w gabinecie luster, lecz także właściciela osobliwej kreacji, na której co poniektórzy nie zostawili suchej nitki, swoim zwyczajem komentując wszystkie szaty. Szczęśliwie dla lorda Blacka na parkiecie sali balowej pojawiły się także inne warte uwagi oraz pochwał suknie ze szczególnym uwzględnieniem dziewczęcych róży świadczących nie tylko o wysublimowanym smaku, ale i ogromnym szacunku dla tradycji i niepopełnienia towarzyskiej gafy. Przed takową lady Nott zamierzała uchronić obserwowanego Rigela, gdy ten zerwał jagodę z jemioły i oddalił się w stronę posągu filozofa nie ofiarowawszy zdobyczy damie.
Dama wyłoniła się zza figury lwa stojącej ledwie kilka kroków dalej. Z wiekową gracją, z wyszukaną suknią przykuwała uwagę zgromadzonych, a ciemna, głęboka zieleń jej sukni przyozdabiana złotem lśniła razem z trenem ciągnącym się za nią. Wzrostem, dzięki obcasom, dorównywała młodemu lordowi i przystanęła obok, chwytając lekko jego nadgarstek tak, aby wnętrze dłoni i zerwana jagoda były widoczne.
— Tak wiele dam oczekuje, by dżentelmen ofiarował im jagodę z jemioły. Jestem przekonana, że pragnąłeś ją zachować dla kogoś szczególnego. Czyżby dla damy w różowej sukni? Słyszałam, że poświęciłeś sporo uwagi. Przepiękna, czyż nie? — odezwała się i pochwyciła owoc, nim jakikolwiek protest zdołałby się wydobyć ze strony czarodzieja, po czym przysunęła się bliżej, nachylając ku niemu. — Zdaje się jednak, że tym razem to szczęście spotkało mnie — podjęła ponownie, sugestywnie zerkając ku górze. Tuż nad ich głowami zwisała jemioła, a spojrzenie filozofa zdawało się spoglądać na Rigela wyczekująco. Wtedy też poczuł dłoń ukrytą w rękawiczce unoszącą maskę nieco do góry, a kilka ciężkich sekund później poczuł muśnięcie ust tuż obok własnych. Powiew chłodu nadszedł moment później, a obecność damy, która odebrała od Rigela jagodę z jemioły, zniknęła, Mógł jedynie patrzeć za obszernym trenem zielonej sukni znikającej za posągiem niewiasty.
Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki.
— Pod słońce najmniej widać — w nawiązaniu do tego, że ja wolałam gdy nie świeciło mi w oczy. Następnie jednak kiwnęłam mu głową. Tak chyba wypadało, prawda?
— Dziękuję, do zobaczenia... Znaczy. Do widzenia? — cześć? Kto to w ogóle był?
zt, rzucam na halit
'k10' : 9
Co, było oczywiście nieprawdą. Sallowowie zawsze dbali od siebie, począwszy od druida, który zdradził rodaków aby wkupić się w łaski Rzymian. Dobro rodziny i tylko jej było najwyższą wartością.
Czuł się odrobinę jak hipokryta. Skłócony z rodzicami i nieślubnym synem, nie zadbawszy o rozsądek starszego brata i bezpieczeństwo matki własnego dziecka - mimo wszystko ubrał kolory własnej rodziny, dumnie pozując na jej godnego reprezentanta. W głębi serca pragnął wierzyć, że pan ojciec byłby z niego dumny i ucieszyłby się z tego zaproszenia. W głębi duszy wiedział, że nie.
Po zabawie potrzebował chwili samotności - wbrew pozorom, brylowanie w towarzystwie zawsze kosztowało go trochę energii. Uwielbiał być w centrum uwagi, ale na Sabacie nie mógł na to liczyć - pragnął raczej wtopić się w tłum, kupić sobie aprobatę, musiał uważać na każdy gest i słowo. Tak, potrzebował oddechu. Spodziewał się go znaleźć pośród pomników - podchodząc do rzeźb wolnym krokiem, dostrzegł młodzieńca w oryginalnej szacie i jakąś damę. Spodziewał się, że odejdą razem - jemioła, jak romantycznie - ale dama oddaliła się, a młodzieniec pozostał. Sallow rozpoznał już właściciela kociej maski, który tak spektakularnie tańczył podczas zabawy.
-Gratuluję wygranej i pięknego tańca. - skłonił lekko głowę i ptasi dziób, przystając obok młodzieńca i rzeźby Filozofa.
"Jakiej wiedzy Ci trzeba?" - odezwał się posąg, a Cornelius spojrzał to na niego, to na młodego arystokratę (musiał nim być, nikt inny nie ubrałby się tak elegancko i odważnie), a w zielonych oczach rozbłysła ciekawość.
Jakim pytaniem mógłby mu zaimponować?
-Jak osiągnąć wielkość, pozostając w zgodzie z sobą? - skłonił lekko głowę, pytając o to Filozofa cicho, acz wyraźnie.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
'k6' : 5
Kiedy Rigel w końcu doszedł do siebie, nadal czuł na swoim policzku dotyk obcych ust. Odruchowo potarł to miejsce dłonią, żeby pozbyć się nieprzyjemnego piekącego uczucia oraz możliwego śladu szminki, wpatrując się w zielono-złoty tren sukni Bardzo Tajemniczej Nieznajomej.
Nie był w stanie zebrać wszystkich myśli na tym etapie, jednak wiedział jedno - zdecydowanie nie chciał powtórki z tej wątpliwej rozrywki.
Obrzydliwe.
Na szczęście, zanim czarodziej swoim zwyczajem zaczął analizować całe to zdarzenie, tuż obok niego przystanął mężczyzna w “ptasiej” masce. Black widział już go podczas zabawy w labiryncie luster, myśląc najpierw, że jest tylko złudzeniem, mirażem, stworzonym przez magię miejsca na potrzeby noworocznej zabawy.
-Bardzo dziękuję. Przyznam szczerze, że taniec nigdy nie był aktywnością bliską memu sercu. Tak że sukces zawdzięczam magii chwili i mojej wyjątkowej partnerce, której to również należą się gratulacje. - odpowiedział, próbując zacząć rozmowę. Lord Black nie wiedział, czy atak Niezwykłej Damy, został zauważony przez nieznajomego, dlatego uznał, że na wszelki wypadek odwróci jego uwagę rozmową na temat niezwiązany z zajściem. Ale był jeszcze jeden problem. Rigel kompletnie nie miał pojęcia, z kim ma w tej chwili do czynienia, przez co nie do końca wiedział, jak właściwie ma tytułować swojego towarzysza. Mimo masek i anonimowości, dobre wychowanie nie pozwalało mu przejść na “ty”. To by było okropnie niegrzeczne.
Zerknął na posąg Filozofa, który to w końcu zdecydował się odpowiadać na pytania, a nie nakłaniać do… specyficznych rzeczy, czynionych pod jemiołą, po czym znowu wrócił spojrzeniem do nieznajomego.
-Ciekawe jak się dowiedzieć, że już się jest kimś wielkim? - przekrzywił lekko głowę, przez co, mimo kociej maski, Rigel wyglądał jak zaciekawiona czymś sroka. - To którą drogę Pan wybierze?
Nie rozumiał ludzi, dla których wielkość była celem samym w sobie, więc z chęcią wysłuchałby kogoś, dla kogo, najwidoczniej był to dość ważny temat. Gdyby sam miał wybierać, to wolałbym podążać drogą cudów. Był przecież naukowcem, a bez wychodzenia poza ramy szarej rzeczywistości, nie może dokonać się żaden przełom.
Ostatnio zmieniony przez Rigel Black dnia 13.01.22 20:09, w całości zmieniany 1 raz
Takiemu lordowi to niewątpliwie się podlizywała, a przynajmniej tak Sallow myślał.
Filozof przemówił donośnym głosem, a Cornelius przechylił lekko głowę, przyjmując słowa milczeniem. Pierwszy odezwał się młodszy mężczyzna - z naiwnością właściwą (zdaniem Sallowa) ludziom bardzo młodym, którzy na wielkość nie musieli zapracować.
Skoro cię tu zaproszono, to już jesteś kimś wielkim, chłopcze. Urodziłeś się taki. - miał ochotę odparować, ale powstrzymywała go grzeczność i świadomość bycia gościem drugiej kategorii. Gościem, który - w odróżnieniu od szlachciców - zapracował na swoje zaproszenie propagandowymi intrygami, przelewaniem rebelianckiej krwi i chodzeniem nocą po mokrych londyńskich kanałach. Dobrze, że przeziębienie nabyte podczas grudniowych walk już mu przeszło.
-Nie wiem, czy to coś, czego człowiek się dowiaduje. Myślę, że po prostu to czuje i wie. Widzi w oczach towarzystwa i słyszy w tonie rozmówców. - zauważył delikatnie, zwracając spojrzenie na młodzieńca. W jego wzroku, równie opanowanym jak ton głosu, tamten mógł w końcu zobaczyć szacunek. Może trochę podziwu. Może szczyptę zazdrości.
Uśmiechnął się posępnie, myśląc nad odpowiedzią Filozofa. Maska skryła część goryczy wymalowanej w zmarszczce pomiędzy brwiami, w cieniach pod oczyma.
-Prościej żyć tak, jakby nic nie było cudem. Trudniej się wtedy rozczarować, a łatwiej zahartować. - uznał w końcu, choć nie musiał się nad tym długo namyślać. Ilekroć brał coś za cud - tracił to. Perlisty śmiech Layli, dziecięca magia Marceliusa, piękno Deirdre - to wszystko rozmyło się w wichurze rozczarowań, zbrzydło, straciło swój pierwszy urok. Nic nie trwało wiecznie, ani miłość ani nienawiść, do niczego nie można było się przywiązywać.
W jego życiu stała była tylko ambicja.
-A lord? Wierzy lord w cuda? - zwrócił się do towarzysza, nie kryjąc już, że jest świadom jego tytułu, pochodzenia zdradzanego strojem (choć kontrowersyjnym) i mistrzowskim tańcem. Corneliusa nikt w dzieciństwie nie uczył walca, ojciec uczył go liczyć. I tego, że w tym świecie może liczyć tego na siebie.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
-Niestety ludzie często kłamią. - odpowiedział smutno. Wiedział o tym doskonale, wychowany w tradycjach, które ceniły maski bardziej niż prawdziwą twarz człowieka. - Historia zna wiele przypadków, kiedy nawet najwięksi upadali od sztyletu wbitego w plecy przez najbliższych towarzyszy.
Z zazdrości, że strachu. Przyczyn było wiele. Każdy, kto wspinał się na szczyt, zawsze musiał mierzyć się z tym, że znajdzie się ktoś, kto go stamtąd zepchnie. Szczególnie jeśli drogę do celu uściele trupami.
Młody lord bardzo dobrze wiedział też, co znaczy szanować kogoś i jednocześnie nienawidzić całym sercem. Dlatego na samą myśl, że mógłby również stać się kimś takim, robiło mu się niedobrze. Nigdy, ale to przenigdy nie chciałby stać się taki, jak jego własny ojciec.
-A wspinać się wysoko, ryzykować, tylko po to, by zaznać miłości i szacunku ludzi… - bo przecież właśnie o to zawsze chodziło. Miłość, akceptacja. Od niedawna Rigel w końcu zdał sobie z tego sprawę. - Albo człowieka, który może nawet nigdy nie uznać naszych starań… To takie smutne.
Było mu trochę dziwnie mówić te słowa, nie chciał przecież wyjść na kogoś, kto się głupio wymądrza, nie znając nawet swojego rozmówcy - tego kim był i co przechodził w swoim życiu. Szczególnie że brzmiał jak bardzo rozgoryczony człowiek.
-Cóż. Jestem naukowcem. Nie wierzę w cuda. - powiedział spokojnie, pozwalając sobie na lekki uśmiech. - Tylko w rzeczy, których jeszcze nie udało nam się poznać i zrozumieć. Ale dobrze jest je w ogóle zauważyć, żeby później zbadać.
Urwał, a cienie o zwierzęcych kształtach na szacie Blacka wyjrzały zza wyhaftowanych drzew, jakby przysłuchiwały się tej rozmowie.
-I bardzo mi przykro, że świat pokazał Panu swoją najgorszą stronę. - uśmiech zniknął z twarzy młodszego czarodzieja, kiedy swoją odpowiedzią nawiązał do słów mężczyzny w ptasiej masce. Przecież tylko głęboko nieszczęśliwy człowiek mówiłby takie rzeczy o rozczarowaniu. Rigel rozumiał również to - przecież do niedawna sam przez większość czasu patrzył na świat w podobny sposób.
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4