Wydarzenia


Ekipa forum
Wieża w Llangurig, Walia
AutorWiadomość
Wieża w Llangurig, Walia [odnośnik]19.12.20 12:27
First topic message reminder :

Wieża w Llangurig

Nikt nie wie kiedy, dlaczego i przez kogo wieża została zbudowana, jednak w świadomości mieszkańców Llangurig istnieje od zawsze. Położona na uboczu, w lesie, rozbudza wyobraźnię małej społeczności, a niektórzy lubią rozprawiać godzinami nad tym, czy miała być kaplicą, czy może jednak początkiem dla wielkiej fortyfikacji. Upływ czasu nie naruszył szczególnie kamiennej konstrukcji, która zresztą nigdy nie została dokończona: od zawsze wyróżniał ją brak sklepienia. Do wieży ulokowanej pomiędzy wysokimi drzewami prowadzi wąska ścieżka, która ciągnie się dalej, aż do szemrzącej rzeki Wye. Choć budzi ciekawość wielu, rzadko kiedy ktoś odwiedza to miejsce, co najwyżej w okresie letnim wokół wieży bawią się dzieci.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wieża w Llangurig, Walia - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Wieża w Llangurig, Walia [odnośnik]24.05.22 6:57
The member 'Hector Vale' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 25
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Wieża w Llangurig, Walia - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Wieża w Llangurig, Walia [odnośnik]31.05.22 19:10
Gdyby była w stanie zogniskować spojrzenie na jednym punkcie, wyraźnym, a nie płynnym i zamglonym, niewykluczone, że dostrzegłaby zdezorientowany wzrok pary błękitnych oczu, które z takim zdziwieniem dojrzały jej strach. Celine łatwo czytała ludzkie emocje, można powiedzieć, że w pewien sposób miała do tego talent - zarówno do empatii, jak i bycia ich swego rodzaju przekaźnikiem, gdy z mózgu płynęły do baletowych puent i każdej pozycji w choreografii. Była też, przede wszystkim, Lovegoodem. Nie tylko tancerką wyklętą z teatru za nieswoje winy, ale i krwią z krwi, w której drzemały karminowe wzruszenia, sympatie, wzburzenia, uczucia subtelne i parzące, dobre i złe, a każde z nich jaskrawe, kolorowe. Teraz zbyt mocno uległa własnym. Męskie zdębienie pozostawało gdzieś obok, nieuchwytne, chociaż dziewczyna mrugała prędko i energicznie, żeby przytroczyć się do rzeczywistości i jakoś stanąć na nogi. Metaforycznie. Dosłownie, na szczęście, udało jej się na nich ustać. Kolana drżały, musiała też zwinnie poprawić jedną stopę, która zbyt mocno zapadła się w podmiękłej leśnej ściółce, ale nie upadła, bo wtedy zły wilk już na pewno zdążyłby obnażyć wilgotne od śliny kły i chapsnąć ją w całości; chociaż Hector na wilka nie tyle nie wyglądał, co nie pasował. Miał miękki, skądinąd przyjemny tembr głosu, przez który przemawiał wątły blask uśmiechu kojarzącego się z... Kimś z przeszłości. Jakimś nauczycielem z Beauxbatons. Chyba od zielarstwa - och, tak, z panem de Cheverny, który zawsze zadawał zbyt wymagające prace domowe na zbyt krótki termin ich oddania.
Poza tym - wiedziała, że jego ręce nie drgnęły od ostatniego momentu, gdy widziała je w ostrości, a przecież bez tego nie mógłby sięgnąć po różdżkę, gdziekolwiek miał ją schowaną. Może naprawdę nie przyszedł tu w złej intencji? Nie śledził jej, nie wspinał się do wieży otoczonej leśną gęstwiną, gdzie nikt, z pewnością, nie usłyszałby jej krzyku, gdyby coś jej zrobił? Celine przełknęła ślinę, sens jego słów, uspokajających i wyważonych, wciąż zdawał się jedynie muskać jej uszy zamiast dostać się do środka. Za to Hector, który przypatrywał się półwili uważnie, mógł dostrzec coś zdecydowanie nieprzeciętnego. Tuż ponad prawą piersią na froncie jej płaszcza, z przyszytej tam kieszonki, wychyliła się para rozczapierzonych odnóży. Z początku były ledwo widoczne. Poruszały się opieszale i leniwie, zupełnie jakby żyjątko w kołysce z tkaniny dopiero co przebudziło się gwałtownością reakcji swojej przyjaciółki.
- To nie ja śpiew-wałam - zaprzeczyła zbyt szybko, tak gorliwie, jakby od tego miało zależeć jej życie. Albo inaczej: jakby to miało określić, czy mogła być dziś jego celem, poszukiwana z ramienia owianego tęsknotą Tower of London. I choć jej płuca cały czas pracowały zbyt gwałtownie, by można było mówić o biernym oddechu, Celine odczuła ulgę, gdy wizja przed oczyma zaczęła być wyraźniejsza. Dopiero teraz mogła zarejestrować kim był nieznajomy: młodą twarz muskał rumieniec porannego chłodu, natomiast dłuższe, ciemnobrązowe włosy tu i ówdzie odbijały promienie szarego słońca przeciskające się przez baldachim gałęzi. Był przystojny. Z aparycji - nijak nie przypominał już pana de Cheverny, a bardziej kojarzył się jej z Fabienem, partnerem tanecznym przy okazji Alicji w Krainie Czarów. Był Białym Królikiem.
Tymczasem Ogniomiot wspiął się na szczyt kieszeni, wodząc po okolicy oczyma, które rozbiegały się we wszystkich kierunkach, nierówno. Walijski chłód niezbyt mu odpowiadał. To dlatego jego kolory, perłowe róże i pomarańcze, były teraz tak nasycone? Półwila nawet nie spojrzała w dół, nie dostrzegła faktu, że wydostał się z ciepłego posłania, które mu tam urządziła; ten fakt nie mógł jednak umknąć Hectorowi.
Jej ręka drgnęła lekko, ale nie opadła w dół.
- Pan nie wyjmie swojej? - spytała cicho, ale z gorącym strachem wyczuwalnym w głosie. Nikt nie nauczył jej pojedynkowania się, nie w ten sposób. Szkolne podstawy były niczym w zetknięciu z pozbawionym hermetyczności światem zewnętrznym, mogła pamiętać tradycyjne powitanie, ale w głowie miała jedno wielkie pstro, zamiast wspomnień bojowych zaklęć. Jeśli mężczyzna chciał walczyć, równie dobrze mogła od razu wywiesić białą flagę... Ale Celine przynajmniej próbowała zachować pozory, drżąca i rozchwiana jak liść na wietrze, chociaż każdy skrawek jej duszy błagał, żeby po prostu go przeprosiła. Za cokolwiek, za wszystko. Za każdy powód, który mógł mu posłużyć do tego, by być na nią złym.
Nawet nie zauważyła, że (powoli, ale jednak) powracający do niej spokój, albo przynajmniej jego namiastka, wynikał z bólu. W dół palca drugiej, opuszczonej ręki, tej, którą tak zazgrzytała o ściany budowli, ciekła ciurkiem krew. Wygięty paznokieć przekroczył każdą barierę elastyczności i oderwał się od skóry tak mocno, że trysnęła posoka; znajoma, zbawienna, po bólu zawsze było dobrze. Po bólu dawano jej odpocząć. Po bólu mogła spróbować zasnąć, sama, w ciasnej celi.
- Kim p-pan jest? To... to naprawdę tylko spacer? - a jeśli nie, dlaczego mnie pan okłamał, zamiast od razu zawlec z powrotem do Londynu albo zabić tu na miejscu? Ściągnięta lękiem mimika zamigotała zaszkleniem oczu, z bólu, nerwów i poczucia zagrożenia. Nikt by się nie dowiedział, gdybyś tu umarła, Celine. Taka jesteś głupia.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Wieża w Llangurig, Walia [odnośnik]04.07.22 0:27
Przypatrywał się jej uważnie, choć nie aż tak uważnie jak niektórym rozmówcom i wszystkim pacjentom. Teraz nie chciał dotrzeć do jej sekretów, jak to miał w sadystycznym zwyczaju, nie zdążył też jej uznać za fascynującą zagadkę, choć pewnie powinien i zaraz to zrobi. Chwilowo skupiał się na tym, by nie wykonywać gwałtownych gestów, by nie spuszczać wzroku z jej różdżki i nie znaleźć się w żadnej niebezpiecznej sytuacji. Dziewczyna wydawała się przerażona i nieszkodliwa, ale słyszał w Mungu różne opowieści - właśnie tacy pacjenci, zapędzeni w kozi róg i zestresowani, potrafili próbować wydłubać pielęgniarce oko widelcem. W pracy obchodził się z nimi tak, jak wyobrażał sobie, że powinno się obchodzić z dzikimi zwierzętami - naciskał, okazywał własną dominację, ale nie za mocno. Wyjątkowa uroda dziewczyny sprawiała zresztą, że nie mógł się skupić i podejść do wszystkiego na chłodno równie skutecznie, jak w gabinecie - gdyby spojrzał na nią na chłodno, zobaczyłby przecież, że jest wychudzona jak patyk, że włosy ma bardziej matowe niż powinna (nic dziwnego, jeśli długo niewłaściwie się), paznokcie kruche, a różnokolorowe oczy trochę niepokojące. Nie widział nic z tego - widział tylko, że jest delikatna i eteryczna i wiedział, że nie chce ani robić jej krzywdy ani sprawić wrażenia kogoś, kto byłby zdolny do czegoś takiego.
Urok nie zamaskował tylko jej nieudolnego kłamstwa, ale Hector był na tyle mądry, by się o to nie spierać - kiwnął tylko głową, udając, że jej wierzy.
-Ktoś bardzo ładnie śpiewał. - uśmiechnął się blado, próbując rozładować atmosferę, być może rozweselić dziewczynę tym uprzejmym komplementem.
Nie wystarczyło. Jeśli cokolwiek ją uspokoiło, albo raczej zdziwiło, to chyba tylko fakt, że nie wyjmował różdżki - ale niedostatecznie, nadal w niego celowała. Dyskretnie spoglądał co chwila na jej dłoń, wtem w oczy rzucił mu się błysk różu i pomarańczu.
Kameleon?
Rozchylił lekko usta ze zdziwienia, ale nie spytał, jeszcze nie. Zwykle rozbrajał nieracjonalnych (choć czy jej lęk w czasach wojny naprawdę był taki nieracjonalny...?) ludzi logiką i postanowił spróbować - szczególnie, że odpowiedź na jej pytanie była idealnym pretekstem.
-Nie wyjmę. Jeśli chciałabyś mnie skrzywdzić, i tak bym nie zdążył. - odpowiedział, znacząco zerkając na własną laskę. Nie miał zamiaru ukrywać, że nie jest mistrzem zwinności - przecież było to widać. Dłonie i tak miał szybsze niż nogi, ale tego nie musiała wiedzieć. -Gdybym ja chciał kogokolwiek skrzywdzić, już od dawna trzymałbym różdżkę w ręce, nie od teraz. - dodał ciszej. -Ale obydwoje nie chcemy nikogo skrzywdzić, prawda? - spytał łagodnie, próbując podchwycić jej rozbiegane spojrzenie i choćby na sekundę podtrzymać kontakt wzrokowy. -Wiem, że w odludnych miejscach trudniej wierzyć w przypadki, ale to po prostu przypadek - dwójka osób chcących samotnie podziwiać wieżę o brzasku. Wiesz, że zeszłym latem często bawiły się tutaj dzieci? Chciałem sprawdzić, czy nadal jest tu tak miło i spokojnie - ale w takim razie nie będę ci przeszkadzał. - mówił dalej, miękko i dużo, wiedząc, że słowa mogą uspokajać. Chciał opowiedzieć o czymś miłym i z wyprzedzeniem zasugerować, że ma zamiar się wycofać. Naprawdę nie chciał jej przeszkadzać, nie miał zresztą jeszcze powodów do wścibstwa.
Do czasu.
Wzrok padł na jej dłoń, na świeżą krew.
Przełknął ślinę i zamrugał, chcąc odpędzić spod powiek wspomnienie innych dłoni, innej krwi, pręg po lasce i ślady zbyt mocno zaciśniętych palców na jasnej skórze, wstyd spleciony z satysfakcją.
Gdy znów na nią spojrzał, nie mógł już ignorować sygnałów zbyt jasnych, by nie połączyć ich w całość - szklane oczy, nerwowe odruchy nad którymi zdawała się do końca nie panować, rozszerzone nozdrza, nagły błysk spokoju na delikatnej twarzy.
Rozumiał zbyt dobrze - choć czasem myślał, że nie chce tego wiedzieć, nie chce rozumieć, nie z własnego doświadczenia - jak to jest, odnaleźć spokój w bólu. Własnym lub cudzym.
-Jestem - magipsychiatrą brzmiało zbyt poważnie, nie wiedział nawet, czy by zrozumiała -uzdrowicielem, mieszkam niedaleko. To naprawdę tylko spacer - dawno tu nie byłem, a lubię tą wieżę. Słyszałaś różne teorie o tym, dlaczego została zbudowana? - odpowiedział, tym razem prędko (chcąc zachować własny spokój, by uspokoić ją), celowo próbując rozproszyć jasnowłosą pytaniem.
-Skaleczyłaś się. Pozwolisz... mogę wyjąć różdżkę i rzucić zaklęcie lecznicze? - zapytał, zerkając na jej dłoń i postępując krok do przodu, z jedną dłonią na widoku, a drugą ręką zaciśniętą na lasce. Tak, by widziała - i bardzo powoli, by jej nie spłoszyć.
Różdżkę, równie powoli, wyjął dopiero gdy znalazł się bliżej - i cały czas podtrzymując kontakt wzrokowy. Nie był jeszcze na tyle blisko, by móc ująć jej dłoń i wycelować w skaleczenie, nie chciał zresztą tego robić, nie dopóki się nie uspokoi i mu na to nie pozwoli. A widział już wyraźnie, że jest w stanie, w którym słowa to za mało, by przywrócić komuś spokój.
-Paxo Maxima. - wiedział, że może mieć jedną szansę, że musi uspokoić ją skutecznie. -To... zaklęcie na stres. Czujesz się trochę lepiej? Mogę... mogę zobaczyć twoją dłoń, czy nie chcesz?


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Wieża w Llangurig, Walia [odnośnik]05.07.22 14:48
Ktoś, byle kto, nie ona. Zamilkła, nawet nie kiwnąwszy głową ze strachu, jakby przeświadczona, że przyjęcie komplementu mogłoby ją zdradzić i ujawnić prawdziwe zamiary mężczyzny. Może dlatego go wybrali: bo nie wyglądał jak ktoś, kto mógł krzywdzić, kto chciał krzywdzić, przypominał raczej codziennie mijanego na ulicy przechodnia o anonimowej tożsamości, którego zapomina się zaraz po myśli o tym, że miał fascynujące, przeszywające oczy w kolorze błękitu tak chłodnego jak kwietniowy poranek. Byłby idealnym szpiegiem. Niepozornym, kłamliwie zapewniającym o swojej bezbronności przez laskę, którą trzymał u boku i na której podpierał się przy spacerze po nierównym, rozmiękłym przez ulewy terenie.
- Nie chciałabym - zapewniła szybko, wręcz odruchowo, prawie wchodząc mu w słowo. To prawda, wyrządzenie mu jakiejkolwiek szkody byłoby równoznaczne z rzuceniem rękawicy, a tę, chcąc nie chcąc, sprowokowany - mógłby podnieść. - Jeśli nie da mi pan powodu - dodała, żeby nie myślał, że się go bała; to oczywiste, że kłamała, a choć półwila bardzo usiłowała powstrzymać swój głos przed drżeniem i serce przed szaleńczym dudnieniem w piersi, koniec końców i tak zachwiała się w tym postanowieniu, obnażając przed Hectorem smutną prawdę. Nie zaatakuje go. Nie byłaby w stanie się obronić, żadne zaklęcie nie przychodziło jej do głowy poza miernym wingardium leviosa, ale co tym osiągnie? Sprawi, że jego laska uniesie się na kilka centymetrów ponad ziemię, a mężczyzna, zdziwiony takim posunięciem, od razu skapituluje?
Skinęła lekko w odpowiedzi na jego pytanie, niepewna, czy kupiła zapewnienie, że nie miał złych zamiarów, niewykluczone, że bardzo naiwnie pragnąc, by to faktycznie była prawda. Nie chcieli skrzywdzić siebie nawzajem, nie sięgnął po różdżkę ze świętego drzewa, mimo że ona wciąż nie opuściła własnej, nawet wsłuchana w rytm jego wyważonych tłumaczeń. Jakby przemawiał do zlęknionego stworzenia, próbując z powrotem założyć mu obrożę i zaprowadzić do domu. Albo do dziecka... To ich wspomnienie sprawiło, że przechyliła głowę do boku, ciężko wydychając z płuc powietrze; zdawało jej się, że każdy oddech waży przynajmniej tonę i po drodze przyczepia się do każdej tkanki, wczepia w nią siłą, nie chcąc opuścić ciała Celine.
- To chyba nie jest zbyt bezpieczne miejsce dla dzieci... - powiedziała ciszej, niepewnie. Z wieży łatwo było spaść i skręcić sobie kark, każdy kamień mógł zagrozić delikatnym latoroślom. W dzieciństwie sama też pałętała się po podobnych punktach okalających Dolinę, razem z koleżankami i kolegami mieli niebywały talent do wywęszania opuszczonych konstrukcji, żeby potem wracać do domów z poobijanymi łokciami i rozwianymi warkoczami; to samo robiły walijskie dzieci?
Och. Okazało się, jeśli wierzyć jego słowom, że był uzdrowicielem, zupełnie jak Yvette. I jeśli cokolwiek wiedziała o tym zawodzie, to tylko to, że uzdrowicielem mogła zostać empatyczna osoba, ciepła, odpowiedzialna, taka jak jej najdroższa kuzynka; osoba gotowa nieść pomoc zawsze i wszędzie, mimo własnych bolączek, lęków. Skazana poniekąd na posługę przez swoje sumienie. Też był właśnie taki? Pod warstwą ubrań czaiło się dobre serce? Rozmiękczające się mięśnie sprawiły, że mocniej oparła się plecami o budowlę, lekko zginając nogi w kolanach - trudno powiedzieć, czy stawała się spokojniejsza dzięki zapewnieniu Hectora o jego zawodzie (i konotacjach, które od razu pojawiały się w głowie na jego brzmienie), czy może jednak to krew skapująca na leśną ściółkę tak ją relaksowała. A on był już w pogotowiu. Prawie jak Elric odwracał uwagę od bólu pytaniem o genezę tej wieży, na co półwila pokręciła głową.
- Pierwszy raz tu jestem - odparła, jakby to miało cokolwiek wyjaśnić. - Nie widziałam jej wcześniej. Pan wie? - pierwszy raz zapytała go o coś niezwiązanego z walką, o coś ludzkiego, oszołomiona powoli ustępującą paniką i pustką, którą po sobie zostawiała. Vale wyglądał na człowieka, który wiedział wiele - a jeśli był uzdrowicielem, musiał wiedzieć jeszcze więcej niż wiele. O ludziach, o sercach, o myślach, rozumach. O skaleczeniach. Dopiero wtedy podniosła chudą rękę ku górze i przyjrzała się płynnemu karminowi, przekrzywiając głowę w drugą stronę. Bolało, ale czy to nie dobrze?
Jej oczy natychmiast zwróciły się w kierunku mężczyzny, znów tak bardzo przestraszone; ręka trzymająca własną różdżkę uniosła się wyżej, w gotowości do obrony. Obiecywał, że tego nie zrobi! Hector był w tym jednak ostrożny, poruszał się powoli, z drugą ręką cały czas na widoku, tak by nie płoszyć, a mimo trudności związanej z tym gestem przekonać, że nie miał złych intencji. Nawet w Tower uzdrowiciele przynosili ukojenie. Mierne, bo mierne, ale jakieś, a to więcej niż miała śmiałość prosić. Ale nie dzisiaj; teraz musiała go odeprzeć, postarać się wrócić do domu i nigdy więcej z niego nie wyjść.
Potem błysnęło światełko, delikatne, spokojne, pomknęło w jej kierunku i zdawało się otulić ją ciepłym kocem, jakby nagle wylądowała na miękkiej poduszce przed kominkiem, w którym migotały wesołe płomienie. Uspokoił ją. Skutecznie, bez siły, spacyfikował łagodnym zaklęciem zamiast brutalną przemocą. Chyba naprawdę był po prostu miły; Celine powoli osunęła się na ziemię, prawie bezwładnie, kiedy mięśnie wyciszyły się tak mocno, że zapomniała przejąć nad nimi świadomej kontroli. Czekał na nią przyjemny mech i trochę suchych liści.
- Takie zaklęcia w ogóle istnieją? - westchnęła miękko. Oddech, wcześniej ciosany z ciężkiego kamienia, teraz przypominał stoicko płynącą wodę, tak łatwo wydobywał się z płuc. Właściwie dlaczego się go bała? Nie zrobił nic, by stanąć przeciw niej jako wróg, od początku był kulturalny, opiekuńczy. Jak uzdrowiciel. Jak Yvette. Niespiesznie uniosła do góry zranioną dłoń, wyciągnąwszy ją w kierunku Vale'a z leniwą gracją. - Nie chciałam, to przez te kamienie. Musiałam zahaczyć paznokciem i... Ale to brzydko wygląda - wymamrotała na widok rozczłonkowanej płytki, mięsa wyglądającego spod rozłamu i krwi obficie spływającej po palcu. Tylko dzięki zaklęciu Hectora nie poczuła lękliwego obrzydzenia, a wyłącznie stwierdziła fakt. Przeniosła spojrzenie z powrotem na nieznajomego, zastanawiając się, czy dla niego takie widoki naprawdę stały się chlebem powszednim. - Zdradzi mi pan swoje imię? - spytała Celine. - Żebym wiedziała, komu podziękować - i kogo przeprosić. Zachowała się tak okropnie.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Wieża w Llangurig, Walia [odnośnik]16.07.22 13:27
Może mógłby, może chciałby być szpiegiem, może uznałby to za sensowne chłopięce marzenie gdyby kiedykolwiek miał możliwość snuć takie marzenia. Ojciec nazwał go na cześć wojownika, ale czytając Iliadę z zapartym tchem śledził pomysły Odyseusza. Spryt też był rodzajem odwagi.
Tyle, że nigdy nie zaczął nawet snuć marzeń o wiedźmiej straży, nawet głupich, nawet chłopięcych. Zanim był wystarczająco duży by usłyszeć o takim zawodzie i czytać powieści kryminalne, przyzwyczajał się już do chodzenia o kulach. Został szpiegiem innego rodzaju, wydzierając z ludzi ich najgłębsze sekrety dla zaspokojenia własnej ciekawości - ale te były bezpieczne, Celine była bezpieczna, brzydziłby się sobą gdyby zdradził je komukolwiek. Były tylko jego i właśnie to było w jego pracy zaborczo piękne.
Ona też była swego rodzaju sekretem, choć nie poznał jej w gabinecie, choć nigdy nie będzie jego sekretem. Ale teraz, gdy poczucie zagrożenia mijało, a fascynacja pozostawała (urok powili zdawał się rozpalać jego ciekawość bardziej niż zmysły), przemknęło mu przez myśl, że oto napotkał pod tajemniczą wieżą drobną, jasnowłosą tajemnicę. Nie rozwikła jej całkowicie, ale mógłby spróbować.
-Nie dam ci powodu. - obiecał, bo zwykle nie krzywdził przecież ludzi tak, że się orientowali. Zwykle brali przykrość za naturalny tok rozmowy. Czasem nawet sam się nie orientował. Słowa i spojrzenia potrafiły ranić równie mocno jak pięści. Ale jej skrzywdzić nie chciał.
(Czy na pewno?)
-Spotkałaś już kogoś... kto chciał cię skrzywdzić? - spytał łagodnie, w jasnych oczach odbiła się szczera troska. Podobnym tonem zwracał się czasem do Orestesa, gdy był mniejszy. Teraz było trudniej, dlaczego tak nie lubisz latania na miotle, Orestesie? pytał cierpliwie, ale tym razem chłopiec uparcie milczał.
(Nie powinien na przykład drążyć, rozdrapywać ran - ale zrobił to i tak, tłumacząc to sobie jako troskę).
Napomknęła o dzieciach, a jego uśmiech od razu stał się cieplejszy. Była taka młodziutka, nie spodziewałby się po niej instynktu macierzyńskiego - a jednak, pośrednio okazała właśnie troskę o jego dziecko, a od tego wiodła prosta droga do serca Hectora. Nie do każdego człowieka udawało mu się zbliżyć, wielu pozostawało za szklaną ścianą, ale jeśli chcący lub niechący znaleźli się bliżej centrum jego wszechświata - to ściana stawała się trochę cieńsza.
-Nie wpuściłbym tutaj zbyt krnąbrnego dziecka, ale te wystarczająco duże wiedzą, że trzeba uważać. Da się je przecież ostrzec, jak każdego. Przyszedłem sprawdzić, czy żadne kamienie nie spadają samoistnie, czy pogoda jest dobra - ale mur pozostawiony w spokoju nie runie. - wyjaśnił, z lekką pychą typową dla rodzica grzecznego dziecka. Orestes zawsze był inteligentny, dało się z nim rozmawiać - a Hectorowi, ojcowi jedynaka, brakowało pokory i zrozumienia wobec malców krnąbrnych i butnych (nie licząc siostrzeńca, krwi z krwi, jego w jakiś sposób rozumiał).
Może dlatego Orestes często bawił się sam...
-Jedni twierdzą, że wieża była fortyfikacją przez najazdami od strony Shropshire. - wyjaśnił dziewczynie, a głos lekko mu drgnął, Shropshire, ostre "r" i gardłowe sylaby, akcent, którego prawie się już pozbył celowo zmiękczając każdą łagodną głoskę. -Ale nie wygląda na typową fortyfikację. Inni twierdzą, że była miejscem świętym, ale nie umiałbym zgadnąć dlaczego i dla kogo. - zmarszczył lekko brwi, nie wyglądała przecież jak druidzkie budowle ani jak mugolskie budynki w Londynie. Mugolskie wierzenia - podobnie jak fakt, że ich kaplice i kościoły potrafiły się od siebie różnić - były mu zresztą całkowicie obce i pewnie samemu pomyliłby katedrę z pałacem. Mówił, rozpraszając ją, a potem - dziewczęca dłoń wreszcie opadła, różdżka nie celowała już w niego. Blondynka osunęła się na mech - musiała być zmęczona, ale na szczęście było tutaj chyba miękko.
Kucnął obok, nie chcąc mówić do niej z góry. Delikatnie oplótł palce wokół jej nadgarstka, chcąc obejrzeć ranę do światła. Miała jeszcze chłodniejsze dłonie niż on.
Teraz powinien uśmiechnąć się uspokajająco i bez gadania rzucić zaklęcia uzdrawiające. Podejść do tego empatycznie i bez zbędnej ciekawości, jak Yvette do swoich pacjentów, jak uzdrowiciele do chorych.
-Naprawdę nie chciałaś? - wyrwało mu się zanim ugryzł się w język, magipsychiatryczna ciekawość nie odpuszczała. Widział przecież jak wciskała się plecami w ścianę, widział jak jej twarz złagodniała nagle gdy przemknął po niej paroksyzm bólu. Znał ten widok. A ona była pod działaniem Paxo, nie powinna odebrać tego pytania jako atak - tym bardziej, że choć nie panował nad własnym wścibstwem, to panował nad swoim głosem, nadal miękkim i cichym.
-Purus. - szepnął, by odkazić ranę. Mgiełka z tkwiącej nad raną różdżki owionęła palec dziewczyny ostrym chłodem, skraplając się w wodę, która usunęła z rany pył i zanieczyszczenia. Trochę krwi, już czystej, spłynęło w dół palca. -Boli? Mogło trochę zapiec, tak ma być. - dodał od razu, choć mógłby po prostu od razu rzucić zaklęcie przeciwbólowe, albo po prostu nie mówić nic. -Curatio Vulnera. - dodał, ale coś - może pytanie o imię, może ciekawość odnośnie tego jak dziewczyna reaguje na ból - go rozproszyło. Skaleczenie zabliźniło się, ale zaklęciu brakło trochę mocy do pełnego efektu.
Podniósł wzrok.
-Hector, ale nie masz za co dziękować. To tylko podstawy. - uśmiechnął się, choć wiedział, że kilka miesięcy albo lat temu Hector Vale zareagowałby trochę inaczej. Wtedy pomagał pacjentom i sąsiadom, niekoniecznie nieznajomym. -A ty, zdradzisz mi swoje...?


rzuty - Purus udane, Curatio Vulnera połowicznie udane (brakło oczka)


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Wieża w Llangurig, Walia [odnośnik]16.07.22 17:45
Pytanie Hectora, pozornie uprzejme, troskliwe, może nawet zaniepokojone, tchnęło w nią kolejny powiew wątpliwości co do jego intencji. Tych prawdziwych, skrytych pod płaszczem, w głębokich kieszeniach. Nie pomyślała, że tak silna reakcja, którą odpowiedziała na pojawienie się byle nieznajomego w okolicy, mogła sugerować wcześniejsze doświadczenia pozostawiające blizny na psychice, bo łatwiej było podejrzewać, że miał z tym coś wspólnego, że wiedział - może poinformowany przez Tower, a może zbirów oczekujących na ostatniej kolejowej stacji, do której nigdy nie dotarła. W przewrażliwionym wyobrażeniu cały czas był opłacony, upewniał się, że trafił na właściwy cel, nie chcąc brudzić sobie rąk bez wyraźnej potrzeby. Celine mocniej naparła plecami na kamień wieży, ale ten nie ustąpił, a mimo że wertowała w pamięci rozdziały swojego życia i poszukiwała brzmienia zaklęcia, którego Remy użył w dokowych uliczkach, żeby wpuścić ich do zakurzonej recepcji, nie była w stanie przypomnieć sobie jego nazwy; umykała jej tuż po tym, jak drażniła zwieńczenia nerwów znajomym dźwiękiem - porta cośtam. Szkoda, że diler pewnego dnia zniknął bez słowa, odrzucając serce, w którym zaszczepił mylne przekonanie o zauroczeniu; mógłby ją, może, tego zaklęcia nauczyć. Teraz wydawało się wręcz zbyt przydatne.
A skoro nie mogła uciec przed nim fizycznie, uciekła w bok samym spojrzeniem. Hector trafił w czuły punkt, spotkała więcej złych ludzi w przeciągu ostatniego półrocza, niż w ciągu całego wcześniejszego życia - i każdy z nich wydawał się pędzić w wyścigu po trofeum najgorszej gnidy pod słońcem. Ale nie przyznałaby się do tego na głos, jeszcze na tyle przytomna, żeby odrzucać każde podobieństwo z Celine Lovegood. Dziś nią nie była, nie przed nim.
On, z kolei, nawet nie wyglądał na gnidę. To było najgorsze.
- Nie - skłamała, po czym zdała sobie sprawę, że to za mało, żeby odegnać od siebie podejrzenie, że nieufność skądś musiała być wzięta. - Ale mama opowiadała mi o ludziach, którzy mogą to zrobić - doprecyzowała za sprawą pierwszego pomysłu, który nawiedził głowę. Bzdura. Mama niczego jej nie nauczyła, nie dość, że zmarła zbyt szybko, to zabrała ze sobą prawdę o pochodzeniu córeczki, o tym, że ta miała niewiele wspólnego ze swoim ojcem, przynajmniej biologicznie. Z tatkiem, którego uśmiercono w więzieniu. Z człowiekiem, za którego śmierć mógł być odpowiedzialny również Hector. A jeśli tak właśnie było? Jej wzrok powrócił do twarzy czarodzieja, próbowała skupić się na tyle, żeby przypomnieć sobie, czy widziała go podczas przesłuchań w areszcie albo na zimnych, kamiennych korytarzach więzienia, jednak to na nic, wszystko na nic. Był pustą, białą kartką zapisaną jedynie koślawym alfabetem strachu i nieufności, i ciepła, które chyba przerażało ją najmocniej. Bo doskonale grał miłego człowieka. W innych okolicznościach mogłaby pomyśleć, że naprawdę taki właśnie był, opiekuńczy i łagodny, z rodzicielską troską mówiący o dzieciach. Każdy memortek swój ogonek chwali, próbował przez to powiedzieć, że jego dziecko było uważne? Ostrożne? Więc czemu oddech znów targnął jej piersią, a w gardle pojawiło się ciśnienie zmniejszające je od środka?
- To metafora, prawda? Mur, który nie runie - powtórzyła; powietrze przemykające rozwartymi ustami poruszało się tam ze świstem i miała wrażenie, że wciśnięte w różdżkę palce pozostawią na rękojeści widoczne ślady, wżłobienia w ciemnym drewnie, których już nigdy nie usunie. A choć Hector mógł mieć nadzieję, że dojdą do porozumienia, że jej słowa miały na celu pojednać ich w dziwnej sekwencji zaufania, tak te, które nadeszły niedługo później, burzyły cały ten obraz. - Człowiek pozostawiony w spokoju, z którym pójdę zgodnie z przestrogą, po dobroci, on, ten człowiek... Nie zrobi krzywdy - od dawna nie pragnęła tak bardzo, by ktoś zaprzeczył. Byłoby przecież tak pięknie, gdyby Hector nie karmił jej zawoalowaną groźbą, a naprawdę chciał przyjść tu ze swoim podopiecznym i zapewnić mu chwilę rozrywki pośród starych murów, z których chropowatości można by nauczyć się odrobiny historii; sama pamiętała, jak doskonale budowały wyobraźnię i charakter, gdy należało przełknąć łezkę na widok obitego kolana i wrócić do domu bez dramatycznego kuśtykania.
Tam krwawiła, tu krwawiła, życie zatoczyło krąg.
Tłumaczenia Vale'a były proste, przyziemne, brakowało im romantyzmu zdolnego chwycić za serce i doprowadzić do wzruszenia; mógłby ubarwić tę opowieść i powiedzieć, że zakochany mężczyzna wzniósł wieżę dla żony alchemiczki, która najlepiej warzyła mikstury w bliskim otoczeniu natury, albo że budowla była specyficznym mauzoleum utraconej miłości - może właśnie to sugerowało, że nie kłamał? To, że geneza była pozbawiona selwynowskich fajerwerków, za to w pewien sposób bezpieczna i zwyczajna. Półwila kiwnęła głową, ale przy całym jej rozedrganiu mężczyzna równie dobrze mógł uznać to za kolejny dreszcz, nim wciągnął ją za sobą w odmęty sennego rozluźnienia prawie tak dobrze, jak zrobiłby to wróżkowy pył. Teraz patrzyła na niego inaczej; jakby każde jego słowo od początku było szczere, a on sam, ten szpieg, szmalcownik, stał się człowiekiem, którego nagle nie trzeba było się obawiać.
Podniósł różdżkę, ale nie po to, żeby niszczyć, a żeby leczyć.
- Nie rozumiem - znów skłamała cichutko, wręcz niewinnie, albo po prostu nie była świadoma tego, jak bardzo ból ją uwodził. Jak można było przyzwyczaić się do pewnych uszkodzeń i odnaleźć w nich komfort. Dla Hectora zapewne były chlebem powszednim, wielu ludzi karciło się podobnymi sposobami, jednak rzadko kiedy otwarcie, a potem udawali, że to nieszczęśliwe wypadki dodawały blizn na ciałach; ile razy zetknął się już z podobnym problemem? Ilu rozkochanych w bólu pacjentów z niego wyprowadził? Sprawiało mu to przyjemność, gdy słuchał o ich sposobach na samookaleczanie, o tym, jaką dawało im to ekstazę?
Celine syknęła, głowę odrzuciwszy mimowolnie do tyłu, a jeśli przyglądał się jej twarzy, mógł zauważyć, jak piekące doznanie purusa na krótką chwilę rozbłysło na jej twarzy przyjemnością. Tego oczekiwał, tych objawów szukał, by potwierdzić swoje domysły? Oczywiście nie miała o nich pojęcia, teraz zdawał się bowiem być życzliwym uzdrowicielem, nie kimś, kto mógł odnajdywać upojenie w cudzym cierpieniu. - To nic, mogłoby zaboleć bardziej, ale i tak byłabym wdzięczna. Pomaga mi pan, chociaż byłam niemiła, wroga wręcz... Przepraszam za to - wymamrotała ze wstydem, po czym przyjrzała się niemal całkowicie scalonemu paznokciowi, który częściowo przysłaniała warstwa powoli zastygającej krwi. Wsunęła więc palec do ust, żeby pozbyć się barwiącej skórę posoki; krótkie ukłucie mrowienia świadczyło o tym, że płytka nie zrosła się w stu procentach, była uwrażliwiona, część śliny mogła przepuszczać pomiędzy mikroskopijne niedoskonałości, ale to nic; jej usta i tak ułożyły się przy tym w zdumionym uśmiechu, którym obdarzyła Hectora. Wdzięcznym, póki co zastępującym słowa. Półwila nigdy nie przepadała za magią lecznicą, bo ta chodziła w parze ze zranieniami, ale jej czyste, uzdrawiające moce były takie inspirujące. W Tower mogły odbierać dobrodziejstwo gorączki i zmuszać do powrotu do rzeczywistości, ale poza nim były po prostu piękne.
- Hector - powtórzyła po nim z lekkim skinieniem. Miał bardzo ładne imię, klasyczne, choć nie była pewna z czym kojarzyło się jej najmocniej; chyba z czymś antycznym, zamierzchłym, z postacią absolutnie poboczną przy okazji wojennego baletu kolegów z Beauxbatons, który miała okazję podziwiać, a wreszcie w którym również i sama wzięła udział. - Ja jestem Eunice - i chociaż mogło się wydawać, że zaczynała uczyć się sprytu, to szybko stało się jasnym, że tak nie było; półwila westchnęła przeciągle i otarła dłoń o swój płaszcz; Ogniomiot zdążył schować się w kieszonce. - Nie, nie jestem... Nawet nie znam żadnej Eunice! Celine; mam na imię Celine, proszę pana, tym razem naprawdę - wyznała, zawstydzona próbą oszustwa kogoś, kto okazał jej wspaniałomyślność i prawie bezboleśnie uleczył paznokieć; może gdyby nie wcześniejsze paxo, tym bardziej już paxo maxima, naprawdę stałaby się na chwilę Eunice, dziewczyną ostrzeżoną o nieznajomych przez matkę. - Często sprawdza pan takie miejsca dla dzieci? - spytała, nawet nie próbując jeszcze podnieść się z omszałej ziemi. Stres odcisnął na niej mocne fizyczne piętno, wciąż musiała chwilę odpocząć. A teraz tak miło było odpoczywać. - Czy chciał pan przyjść tu ze swoim, Hectorze? - bo nie sprecyzował, co miał dokładnie na myśli, równie dobrze można by wziąć go za altruistę mającego na uwadze dobro wszystkich pociech na walijskim świecie.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Wieża w Llangurig, Walia [odnośnik]21.07.22 16:40
Widział, z jakim skupieniem dziewczyna mu się przypatruje. Takim samym, z jakim on przypatrywał się innym. Jak sarna myśliwemu. Teraz do własnego spojrzenia motywowała go już głównie ciekawość, ale przecież w młodości napędzał go przede wszystkim strach. Strach przed surowym spojrzeniem ojca, przed spontaniczną porywczością brata, strach przed dziećmi silniejszymi i okrutniejszymi od siebie. Zawsze był słaby, nie mógł się ochronić, ale mógł przewidzieć i wyprzedzić ich ruchy. Teraz czasem zmieniał się w myśliwego, ale pamiętał przecież jak to jest, patrzeć na świat oczyma ofiary. Ba, zdawało się, ze wojna znów sprowadza go do t a m t e j znienawidzonej roli, nie czuł się już równie swobodnie jak w swoim gabinecie w Londynie, w jednym miejscu, którego był panem i w którym mógł uciec od Beatrice.
Nigdy nie przestał być przecież ofiarą, choć usilnie wmawiał sobie, że ma wszystko - że ma własne małżeństwo - pod kontrolą.
Bardzo dobrze - pochwaliłby jasnowłosą, gdyby nie byli sobie obcy. Patrz na mnie, patrz na każdego i nie odwracaj wzroku. - ale właśnie odwróciła wzrok, wyjście tchórzliwe i łatwe, ale instynktowne. Byłabyś bezpieczniejsza gdybyś zdołała na mnie patrzeć, bo drgnienie spojrzenia zdradziło, że chyba kłamała, bo zdradzała teraz o sobie z b y t wiele.
-Ostrożność nigdy nikomu nie zaszkodziła. - skwitował cicho, może dając dobrą radę, może przyjmując niewypowiedziane przeprosiny, może próbując zgodzić się z jej matką - a raczej tkaną w cichych słowach iluzją; a może zdobywając się na jakiś instynkt opiekuńczy, odczuwany przecież tylko wobec nielicznych.
-To metafora. - przyznał z mimowolną dumą i mimowolnym łagodnym uśmiechem, bo lubił przecież, szczerze lubił, tłumaczyć świat pacjentom, Orestesowi, młodszym siostrom dopóki go słuchały.
Ale potem uśmiech spełzł, usta rozchyliły się lekko, bo przez moment nie rozumiał zupełnie dalszego ciągu jej toku rozumowania - a gdy zrozumiał, pokręcił prędko głową. -Z kim masz... co? Mówię o wieży, nie ludziach. A ty nie powinnaś z nikim nigdzie chodzić, jeśli tylko potrafisz wrócić do domu. - zaprotestował, marszcząc lekko brwi, tak jakby była dzieckiem. Gdyby Orestes zapowiedział mu, że będzie gdzieś chodził z jakimiś nieznajomymi, to zareagowałby prawie identycznie - bo o wiele ostrzej. Choć lubił zagadki i metafory, to zarazem lubił przecież konkrety, ścisłe fakty. Chyba zadziałało, spojrzenie dziewczyny złagodniało - a może to Paxo Maxima ją uspokoiło?
Patrzyła na niego nawet z sympatią - a od tej albo odwykł, albo to w jej wzroku uwodziła bardziej, zawsze chciał być przecież lubiany, choć przecież się do tego nie przyznawał, nawet przed sobą. Dlatego nie naciskał, nie wyjaśniał, wzruszył lekko ramionami, udając, że jej wierzy - mogła mówić, że nie rozumie powabu bólu, ale jej gesty i tak temu przeczyły, krew zwilżająca wyschnięte usta. Zatrzymał na tym wzrok odrobinę zbyt długo, chyba rozważając coś w głowie - bo choć korciło go by poprawić zaklęcie, to nagle zmienił zdanie.
Kimże był, by odbierać innym drobne przyjemności?
-Nie ma za co przepraszać. Byłaś przestraszona i... znam bardziej niemiłe osoby. - wzruszył ramionami, z mimowolnym, smutnym rozbawieniem. Skoro uważasz to za niemiłe, to nigdy nie byłaś w Shropshire, nigdy nie chodziłaś z laską przy wspólnym pokoju Ślizgonów, nigdy sama nie karałaś innych ciętym słowem, nigdy nikogo nie uderzyłaś, nigdy nie cieszyłaś się z niczyjej śmierci. Przełknął ślinę, gardło miał ściśnięte. Spuścił wzrok. Kameleon zajął jego uwagę, a dzięki rozproszeniu umknęło mu kolejne kłamstwo. Uwierzyłby w Eunice, ale Celine sama się poprawiła.
Zamrugał, zdziwiony, ale bez innych emocji. Zaskoczył go raczej popłoch, z którym się poprawiła, zaskoczyło go nagłe zaufanie, ale nie fakt, że kłamała.
Ludzie bardzo często podawali mu fałszywe imiona, przyzwyczaił się chyba.
-Miło cię poznać, Celine. - chciał wyciągnąć rękę, by pomóc jej wstać, ale oparła głowę o skałę, chyba chciała tu zostać. Jego bolały nogi od kucania, po chwili wahania kontrolnie zerknął więc na trawę (nie była przesadnie mokra, nie pobrudzi mu chyba spodni) i usiadł ostrożnie obok, tylko na chwilę.
Uśmiechnął się blado, chcąc odpowiedzieć coś wymijającego, ale Celine dokończyła swoje pytanie i wtedy to on drgnął nerwowo, jak spłoszona sarna chroniąca swoje młode.
-Skąd... - zaschło mu w gardle. -Skąd wiesz, że mam dziecko? - może to widać, a może nie, ale nawet jeśli tak, to nie lubił gdy ludzie o nim coś wiedzieli i ciekawość kazała mu dopytać. Odpowiedź - że jej tata zrobiłby to samo - dziwnie go wzruszyła, i oczywiście uspokoiła. Chwilę spoglądał to w dal, to na nią, ciekawość kazała mu albo pytać dalej albo zostać, troska kazała odprowadzić ją do domu, ale w uszach wciąż dźwięczały mu jej nieufne słowa, a nie chciał znowu znaleźć się w roli myśliwego. Pożegnał się więc, zostawiając w wieży senną (i uspokojoną zaklęciem) królewnę, kolejną ofiarę tych niespokojnych czasów.
To właśnie przecież robił - zostawiał ludzi za sobą, bo inaczej nie umiał. Letę.
Ale potem przeznaczenie i tak splatało ich ścieżki, na szczęście, bo Łaskawe Panie losu szczególnie upodobały sobie ludzi pokornych i nieszczęśliwych.

/zt x 2


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Wieża w Llangurig, Walia [odnośnik]28.08.22 21:37
Castell Bach Bay, data do ustalenia
Zdenerwowana była, bo część umysłu mówiła jej, że to niesamowita okazja, druga zaś że powinna mieć się na baczności, a tak w ogóle to wysłać kogoś za siebie, tak na wszelki wypadek. Wdech i wydech, wszystko musiało być w porządku, bo w innym wypadku oznaczało to, że wszystko mogło pójść na marne. Ale może jeżeli dzisiejsze słowa padną w spokoju, może jeżeli przekona ją do niepodejmowania żadnej akcji, starając się robić co mogła aby zapewnić innym całkowite bezpieczeństwo, albo może wręcz pokaże jej, jak bezsensowne jest okrucieństwo tej wojny. Czy teraz mogłaby prosić o to kogoś, kto w końcu stał obok człowieka, który tej wojny pragnął ponad wszystko? Ale czy to nie budziło już czyjegoś zastanowienia? To pragnienie wojny? Chciała wierzyć, że tak, chciała usłyszeć te argumenty, chciała zrobić co mogła, aby powstrzymać wszystko co się dało. I w jakiś sposób, dziwny dla niej samej, ujrzeć jeszcze raz kogoś, kto urodą potrafił powalić na kolana i wybrać chciał się na spotkanie z kimś takim, jak ona – diament toczący się w stronę zwykłego kamienia.
Starała się jak najdokładniej określić miejsce, mając nadzieję, że tam im się nikt nie wkradnie ani nie przeszkodzi. W końcu grunt był z goła neutralny i z tego co widziała, miejsca tego nikt nie używał – a zresztą, trzeba było mieć wiedzę, że w ogóle się znajduje. Mimo wszystko, zawsze była w niej obawa, nawet jeżeli starała się zmierzać w to miejsce jak najbardziej neutralnie wyglądającą. Ot, kobieta na plaży, w zwykłej zielonej sukience, z czerwonymi lokami które wygładziła specjalnie na tę okazję, z bliznami, których się pozbyła, bo tak bardzo się stresowała, jak będzie z nimi wyglądać. Czuła się jeszcze bardziej boleśnie świadoma tego, że była jedynie ułomnym elementem, nawet nie blisko całości.
Wchodząc do środka, znalazła ostrożnie jakieś najwygodniejsze miejsce. Niestety, na tę okazję było nim łóżko, co, miała nadzieję, nie będzie wyglądać w żaden sposób dwuznacznie, ale stary rybak nie dbał ani o gości, ani tym bardziej o wystrój. Dlatego ostrożnie wyczyściła miejsce dla gościa, na stole spokojnie stawiając brzoskwinię i banany. Nie było to wiele, ale mimo wszystko wydawało się lepsze do jedzenia niż to, co miała na co dzień. Godniejsze jej „gościa”.
Sama przysiadła na krześle, ale poderwała się zaraz, słysząc jak drzwi się otwierają i nerwowo przełykając ślinę.
- Jednak jesteś….


So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10111-thalia-wellers#306486 https://www.morsmordre.net/t10173-kymopoleia#308971 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f350-walia-llyn-trawsfynydd-syrenia-laguna https://www.morsmordre.net/t10167-skrytka-bankowa-nr-2284#308735 https://www.morsmordre.net/t10164-thalia-wellers#308697
Re: Wieża w Llangurig, Walia [odnośnik]12.10.22 19:58
2 maja 1958 roku
Wahała się czy aby na pewno chce zgodzić się na spotkanie z nieznaną sobie czarownicą. W swym krótkim życiu niejednokrotnie podejmowała mało rozważne decyzje, przybycie do Walii było niewątpliwie jedną z nich. Pewności, że tajemniczy Chochlik w błękicie nie należy do grona rebeliantów, nie miała żadnej. Spotkanie to mogło być pułapką, podstępną zasadzką żerujących na dobroci i ufności szlachetnych osób, a mimo to uznała, że nie może odmówić. Jak inaczej dać świadectwo czystości swego serca, jak nie wierząc w dobre intencje drugiego człowieka? Poznana przelotem w teatrze cieni kobieta zdawała się być głęboko przekonana co do słuszności swych przekonań. Przekonań, pod którymi sama Evandra skrycie się podpisywała, a przynajmniej pod tymi, które tamtego dnia padły między nimi. O swej wyprawie wspomniała zaufanej służącej, nie zaznaczając jednak z kim idzie się spotkać. Nie widziała powodu, dla którego miałaby o tym mówić Tristanowi. Wyraziłby swój sprzeciw i zwątpił w trzeźwość umysłu małżonki. O ile w tej kwestii mogliby się ze sobą zgodzić, o tyle temat, jaki miał zostać poruszony podczas dzisiejszej rozmowy z pewnością nie znalazłby u niego poklasku.
Rzadko kiedy bywała w Walii, nie miała więc pewności, że wybrane przez Chochlika miejsce znajduje się na uboczu, z dala od wścibskich oczu, które naraz donieść by mogły pismakom bądź rebeliantom o jej obecności. Jako że garderoba lady doyenne pozbawiona była ubrań o przeciętnej jakości oraz kroju, użyła dobrze znanego już sobie zaklęcia, aby strojną kreację dostosować do okoliczności. Na Castell Bach Bay znalazła się więc w prostej sukience z cienkiej, brązowej wełny o skromnym kroju. Spódnica miała przyzwoitą długość, a zwężane u nadgarstków rękawy zapinane na obleczone materiałem guziczki. Złote włosy upięte w niski kok zostały schowane pod kapeluszem z szerszym rondem, którym mogła zasłonić się schyliwszy nisko głowę, aby nikt nie rozpoznał szczegółów rysów twarzy. Kiedy stanęła przed drzwiami rybackiej chaty szczupłe palce zaciskały się nerwowo na pasującej do stroju torebce. Zawahała się unosząc dłoń na klamkę, lecz nie było już odwrotu.
- Jednak? Czy dałam ci powód, by zwątpić w moje słowa? - odezwała się po zamknięciu za sobą drzwi, gdy błękit oczu spoczął na (nie)znajomej, dziś zdecydowanie mniej chaotycznie ubranej, niż teatrze cieni. Przestąpiła kilka kroków, stając pośrodku izby, nie spuszczając wzroku z czarownicy o płomiennorudych włosach. Ułożone na blacie stołu owoce nie umknęły jej uwadze, pozwoliła sobie na delikatny, blady uśmiech. - Czy dodatkowo świadczy to o moim szaleństwie? - zapytała cicho, nieco zduszonym głosem, jaki wyrwał się ze ściśniętego zdenerwowaniem gardła.



show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8762-evandra-rosier https://www.morsmordre.net/t8771-dzwoneczek#260729 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t9233-skrytka-bankowa-nr-2076#280737 https://www.morsmordre.net/t8767-evandra-rosier#260654
Re: Wieża w Llangurig, Walia [odnośnik]20.11.22 21:14
Powiedzenie, że to szaleństwo, było jednak sporym nieodpowiedzeniem patrząc na całość wydarzeń. Sama Wellers miotała się jak wyrzucony na brzeg pstrąg, który nie do końca umiał poradzić sobie z zaistniałą sytuacją, a dookoła nie było nikogo, kto mógłby wrzucić ją do wody. Czy teraz nagle spotkanie, na które natknął ją los, miało zmienić się w coś więcej? Znaczy w więcej spotkań, jakby na to nie patrzeć, już było to dość niezwykłe. Miała ochotę też wsadzić sobie wodę do basenu i przestać oddychać, bo to rozwiązałoby parę problemów, ale niestety, pewnej odwagi i zacięcia jej brakowało w tym kierunku. Albo desperacji, co mogło się niebawem zmienić.
Teraz, gdy przyszła, zastanawiała się też, jak wyglądać miało to spotkanie. Działała wtedy bardzo pod wpływem emocji, wiedząc, jak potrafiła czuć głód z niedokończonych opowieści, rozmów czy braku jakiegoś zamknięcia. Czy nieznajoma miała odpowiedzieć? Łatwiej chyba było, gdyby nie zdecydowała się na zjawienie się tutaj, wtedy ich drogi mogłyby się rozejść i żaden problem by z tego nie wyniknął. Jednocześnie, musiała chyba podziwiać osobę równie upartą i równie zdeterminowaną. I równie szaloną. Gdyby wiedziała lepiej, powiedziałaby, że może to kwestia ludzi związanych z morzem.
Siedziała, przez chwilę nerwowo stukając obcasem buta, przynajmniej do póki drzwi nie skrzypnęły, ujawniając nową sylwetkę. Odruchowo ścisnęła różdżkę, niepewna, czy nieznajoma nie przywiodła ze sobą zasadzki, w co nigdy w sumie nie wątpiła. Chociaż na miejscu nie napotkała żadnych pułapek, potrzebowała teraz dać sobie strzelić zaklęciem w twarz nie trzymając nawet różdżki w dłoni. Odetchnęła, gdy wydawało się, że jednak są same i bez żadnych pułapek…i bezpieczne.
- Przeważnie jestem szalonym elementem towarzystwa którego się nie słucha i który zazwyczaj ma te najgłupsze pomysły. Dlatego nie było to zwątpienie w twoje słowa, lecz w swój rozsądek. – Przełamała się w uśmiechu, siadając i dłonie kładąc na stole, tak aby nieznajoma je widziała. – Na pewno nie bardziej niż o moim, jeżeli to jakieś pocieszenie. – Uśmiechnęła się w jej kierunku.
Dość wyjątkowo jak na siebie zaczęła się zastanawiać, czy w ogóle zadać powinna pytanie, które chodziło jej gdzieś po głowie. Nie wiem było chyba najłagodniejszą odpowiedzią którą mogła uzyskać, ale gdzieś podświadomie chciała wiedzieć więcej i chyba zrozumieć, czy stoi za nimi to samo, i czy nieznajoma w sumie też tego chciała się dowiedzieć. Często nie było wiadomo, czego dokładnie się chce, przynajmniej do momentu kiedy nie zaczęło się mówić o tym wprost.
- Będzie to bezpośrednie, ale...co sprawiło, że zechciałaś tutaj przyjść?


So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10111-thalia-wellers#306486 https://www.morsmordre.net/t10173-kymopoleia#308971 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f350-walia-llyn-trawsfynydd-syrenia-laguna https://www.morsmordre.net/t10167-skrytka-bankowa-nr-2284#308735 https://www.morsmordre.net/t10164-thalia-wellers#308697
Re: Wieża w Llangurig, Walia [odnośnik]22.11.22 13:11
Zdenerwowanie mieszało się z ekscytacją, kiedy bijące w piersi serce zdawało się chcieć zeń wyrwać. Rzadko kiedy umawiała się na podobne schadzki, po zawiązaniu małżeńskiego węzła zdecydowanie rzadziej, niż dotychczas. To okres szkolny obfitował w tajemnice, kluczenie korytarzami z dala od wścibskich spojrzeń, byleby pomówić z kimś, przy kim serce stawało się lżejsze, a kogo najbliższe grono przyjaciół akceptować nie chciało. Sądziła, że etap ten ma już za sobą, kiedy żegnając brata nad brzegiem morza podejmowała decyzję o… no właśnie - o zemście? Odtąd wszystko miało być sprawiedliwe, dążące do równowagi, tyle że los wysnuwa niemożliwe do przewidzenia ścieżki, na dobre zmieniając raz powzięte plany, zmuszając do zastanowienia nad tym, co wydawało się być już dawno przemyślane.
- Czasem, gdy naprawdę nam na czymś zależy, wystarczy włożyć weń odrobinę wysiłku, by ten się opłacił. Spróbować znaczy móc - uśmiechnęła się, unosząc lekko kąciki uszminkowanych karminem ust i odruchowo prostując plecy. - Cenię sobie bezpośredniość - przyznała, podchodząc do stolika, by zająć miejsce na ukos od czarownicy. Śladem gospodyni ułożyła dłonie na blacie, splatając ze sobą szczupłe palce. Zawiesiła wzrok na czarownicy, lustrując pierw jej zieloną sukienkę, jakże różną od falban, jakie miała na sobie tamtego dnia w teatrze. Burza płomiennych włosów zdawała się być poskromiona, a zdobiące twarz blizny dziwnym sposobem wyparowały, pozostawiając kobiecą twarz gładką. Czy to właściwości eliksiru, a może prostych zaklęć? - Twoja przypadłość zabrała mi cię tak szybko, że nie zdążyłaś się przedstawić. - Personalia półwili nie były wszak tajemnicą dla nikogo, komu czasem wpadały w ręce wydania Czarownicy bądź Walczącego Maga. Nawet w skrupulatnie wyczarowanym przebraniu, przy dłuższym przypatrywaniu się jasnej twarzy lady doyenne, można było pozbawić się wszelkich wątpliwości co do tego z kim ma się do czynienia. - Przywiodła mnie tu ciekawość. Swoim listem przyciągnęłaś moją uwagę, padło wiele słów oraz pytań, jakie żywo mnie interesują - wyjaśniła pokrótce i nadal dość enigmatycznie. Podobnie zresztą traktowała ją nieznajoma, obchodząc się z nią zachowawczo i nie grając w otwarte karty. Tyle że skoro miały być dziś ze sobą szczere wygładzone zwroty i niedopowiedzenia były w tutaj zbędne.
- Zastanawia mnie ten brak uprzedzeń. W Teatrze Cieni odniosłam wrażenie, że nie pozostawiasz wiele pola do manewru, woląc wyraźnie zaznaczyć swoją opinię jako jedyną i niezachwianą. - Nie zamierzała kluczyć wokół tematu, zwłaszcza gdy obie chętne były na dyskusję o samych konkretach. Myli się jednak ten, kto twierdzi, że prowadzić to będzie do porozumienia. W wymienionych przez siebie strzępkach na deskach teatru mogły odnieść wrażenie, że więcej je łączy, niż dzieli - tylko czy aby na pewno były na tyle otwarte na dyskusje, by odsunąć na bok własne uprzedzenia?



show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8762-evandra-rosier https://www.morsmordre.net/t8771-dzwoneczek#260729 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t9233-skrytka-bankowa-nr-2076#280737 https://www.morsmordre.net/t8767-evandra-rosier#260654
Re: Wieża w Llangurig, Walia [odnośnik]17.12.22 20:35
Wiedziała, że nie była tutaj zagrożeniem, ale wiedziała też, że przekonanie do tego kobiety było…cóż, większym wyzwaniem. W końcu mogła być niebezpieczna albo…cóż, w sumie wszystkim mogła być. Nie miała dowodów na swoje dobre zamiary, nie była kimś znanym publicznie, a jednak…gdy teraz tak siedziały, była tutaj, gotowa rozmawiać, słuchać, gotowa być.
- Powiedziałabym, że z mojego doświadczenia to zarówno prawdziwe i nieprawdziwe słowa. – Uśmiechnęła się zdenerwowanie i pochylając głowę, na szybko rozważyła te najważniejsze elementy które jak nie do końca dopasowane puzzle, to wyskakiwały ze swojego miejsca, to na nowo pozwalały się łączyć. Czasem nawet czuła się jak fragment układanki z zupełnie innego zestawu, który w ogóle nie wydawał się pasować ale gdzieś trzeba było go wrzucić. Zastanawiała się, czy jej rozmówczyni czuła się równie niedopasowana. Z jednej strony zawsze zachowywała się jakby była ciekawa tego, co się działo, z drugiej…równie dobrze wydawała się pasować i nie pasować do każdego pomieszczenia, mając pewną wyuczoną grzeczność, ale jej piękno sprawiało, że wszystko tutaj bladło i wyglądało jak najgorszy fragment całej okolicy, nawet gdyby była to najbardziej zadbana siedziba rybacka.
- Ja również. – Skinęła głową, spoglądając jeszcze na nieznajomą. Chwilę lustrowały się wzrokiem, w tym Thalia raczej spoglądała na nią z podenerwowaniem, nie do końca wiedząc, czy wypadało tak się przypatrywać jej…miała wrażenie, że nieznajoma spotkała się wielokrotnie ze spojrzeniami tak bardzo…nie, nie wiedziała jak to ująć nawet we własnych myślach, aby nie wyjść na obleśną, ale znała te spojrzenia, pełne zainteresowania które niezdrowo przechodziły w obsesję. Ona na nie czasem trafiała a i tak nie były częste, kobieta…musiała mieć ich dość na ten moment.
- Czy jeżeli poznasz moje imię, poczujesz się lepiej? – W końcu dobrze było być nikim. Przecież była nikim, cieniem liści opadających z drzew jesienią, lekkim wiatrem, jakąś wypadkową którą ciężko było dostrzec. Czy Evandra miała o niej myśleć inaczej, gdyby poznała kim jest? Czy jej historia w ogóle jej jakoś pomogła? – Jeżeli chcesz mnie przeszukać, albo sprawdzić zaklęciem...droga wolna. – Niezręcznie wystawiła ramiona na boki, ale przez jej twarz przemknęło pewne zrezygnowanie. Nie pierwszy raz taka sytuacja się na pewno zdarzała, jak również nie ostatni. A z wojną…na pewno miało być jeszcze gorzej i to nie w pozytywnym sensie. Ten kraj już na zawsze miał być rozdarty, niepewny, z ludźmi chcącymi skoczyć sobie do gardeł.
- Co najbardziej cię zainteresowało? – Może rozpoczęcie jednego punktu, wyjście od niego tak aby dowiedzieć się, co mogło służyć im za początek tej rozmowy…na pewno miało być to łatwiej niż teraz siedzieć w niepewności. Chociaż i ta powoli zdawała się odpuszczać, dając już im bardziej miejsce na rozmowę, o ile rozmowa miała być tutaj czymś rzeczywiście na miejscu. Stwierdzenie o opiniach przykuło jej uwagę, wzbudzając nawet swojego rodzaju melancholię.
- Siła przyzwyczajenia. Jeżeli nie mówiłam głośno o tym, co myślę, ktoś dopowiadał to sobie za mnie. I uważał, że skoro sobie to dopowiedział, mógł robić ze mną to, co uważał, że powiedziałam. W jego mniemaniu, oczywiście. Więc tak, nauczyłam się mówić sama za siebie, chyba z przyzwyczajenia już…wiesz, zacznij ty zanim oni zdążą dorwać ciebie. – Nie była pewna, czy w tym aspekcie kobieta ją zrozumie, ale próba wybicia jej nadpobudliwości kijem i karami nigdy nie miała przynieść efektu.



So heed the words from sailors old
Beware the dreams with eyes of gold
And though he'll speak of quests and powers...
...blessed, ignore the lies you're told
Thalia Wellers
Thalia Wellers
Zawód : Żeglarz, handlarz, przemytnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'm makin' my way
From the top of this lowly hillside
Through the realm of the soulless Fey
I'm makin' my way
And all of us dread the trouble that lies ahead
At the end of this wayward day
I'm makin' my way
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10111-thalia-wellers#306486 https://www.morsmordre.net/t10173-kymopoleia#308971 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f350-walia-llyn-trawsfynydd-syrenia-laguna https://www.morsmordre.net/t10167-skrytka-bankowa-nr-2284#308735 https://www.morsmordre.net/t10164-thalia-wellers#308697
Re: Wieża w Llangurig, Walia [odnośnik]21.12.22 20:43
Wlepione w siebie spojrzenie było rzeczywiście charakterystycznym już widokiem, z jakim Evandra musiała mierzyć się od lat. Niekiedy głęboko ubolewała, że swojej mocy nie może w żaden sposób wyłączyć, wytłumić czy ograniczyć. Czasem, bo rzadko kiedy, zastanawiała się czy miałaby w swoim otoczeniu tak wielu przyjaciół, gdyby płynąca w żyłach magia pozbawiona była czarodziejskich właściwości, czy słuchano by jej słów, zwracano się po radę, upatrywano weń interesującego rozmówcy? Zaraz po tym przypominała sobie, że przecież moc wil była jej nieodłączną częścią, jakiej nie mogła, ani nie chciała się wyzbyć. Nie chciała tracić tak istotnego elementu siebie, przyjmowała go ze wszystkimi skazami i zaletami.
Evandrowe usta uniosły się w szerszym uśmiechu. Przez moment rzeczywiście łudziła się, że kobieta ma na imię Lavinia, wzorem rzymskiej księżniczki. Faktem było, że podczas pierwszego ich spotkania czarownica zdążyła się przedstawić. Skoro teraz już o tym nie pamiętała, najwidoczniej tamtego dnia skłamała. Lady Rosier zastukała kilkukrotnie palcami o blat stołu. Wytknięcie niedopowiedzenia nie było jej celem, ale dobrze wiedzieć, że jej rozmówczyni kryje znacznie więcej sekretów.
- A więc przedstawisz się dlatego, by zrobić mi przyjemność, a nie dlatego, że tak nakazują zasady dobrego wychowania? - spytała rozbawionym tonem, dostrzegając na twarzy rudowłosej niepewność. Anonimowość była przywilejem, na który wielu mogło sobie pozwolić i za którym to lady doyenne niejednokrotnie tęskniła. Bycie nikim bywało niezwykle przydatne, zwłaszcza kiedy obrane pragnienia wiązały się z tym, czego ot tak mieć się nie mogło. Choćby lekcje transmutacji byłyby zdecydowanie wygodniejsze, gdyby nie musiała zakradać się do cyrku pod przebraniem mieszczki. - Nic mi nie mów, skoro nie chcesz, chochliku. - Znając obawę (nie)znajomej, czuła się w jej towarzystwie nieco raźniej. Jej gesty oraz słowa za bardzo naznaczone były niepokojem, by można je było wziąć za teatralny trik. Evandra puściła kobiecie perskie oczko na rozluźnienie atmosfery.
Na widok uniesionych w bezbronnym geście ramion, oparła się wygodniej o krzesło i pokręciła wolno głową.
- Gdybym spodziewała się fortelu, przybyłabym z obstawą lub nie zjawiała się w ogóle - zauważyła z drgnięciem jasnej brwi. Gdyby rudowłosa chciała ją oszukać, wszelką broń schowałaby w dowolnym innym miejscu, niekoniecznie przy sobie. - Czy wobec tego ty chcesz sprawdzić mnie? - odbiła piłeczkę, nieznacznie przechylając głowę na bok. Skoro już miały się pilnować, otwartość powinna być obustronna.
- Wspominałaś o rozmowie bez uprzedzeń. Zastanawia mnie czy naprawdę będziemy w stanie dojść do porozumienia - przyznała bez ogródek, pamiętając słowa czarownicy o gotowości do użycia przemocy, byleby wywalczyć spełnienie swoich marzeń. Czym one były? Oby nie stały w sprzeczności z marzeniami Evandry, bo i ta nie zamierzała poddać swoich pragnień bez walki. - Mówisz, że twoim pierwszym odruchem jest atak. Marny to początek - zacmokała z dezaprobatą, choć na półwilej twarzy próżno szukać prawdziwego rozczarowania. Uśmiech nadal rozświetlał jej twarz, a w błękicie spojrzenia tańczyło rozbawienie.
- Dlaczego uznałaś, że dojdziemy do porozumienia? Co podpowiedziało ci, że będę chciała z tobą rozmawiać? Jak miałabym ci pomóc? - zapytała otwarcie, oczekując szczerej odpowiedzi. Ta kwestia interesowała Evandrę najbardziej. Już w teatrze Cieni zadeklarowała, że powstanie kobiet minąć się może z celem. Nieznajoma musiała więc mieć powód, dla którego wierzyła, że lady Rosier ją wysłucha, a nawet coś zdziała w nurtującej jej kwestii. W istocie posiadała szeroki wachlarz możliwości, ale nie mogła nic zrobić, nie wiedząc czego się od niej oczekuje.



show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8762-evandra-rosier https://www.morsmordre.net/t8771-dzwoneczek#260729 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t9233-skrytka-bankowa-nr-2076#280737 https://www.morsmordre.net/t8767-evandra-rosier#260654
Re: Wieża w Llangurig, Walia [odnośnik]15.01.24 21:01
1.09?

Pierwszy dzień września jaśniał łagodnym słońcem, błyszczącym na rosie żółknących liści. Temperatura, ani za zimna ani za gorąca, przyniosła Hektorowi upragnione wytchnienie; a suche powietrze dało ulgę lewej nodze. Ostatnie dni minęły na nadganianiu zleceń i spotkań z pacjentami po Nocy Tysiąca Gwiazd—meteoryty zachwiały nie tylko całym światem, ale i żelaznym kalendarzem Hectora, wyjmując tydzień z jego życia na pomoc najbardziej poszkodowanym. Stali pacjenci—ci, którzy przeżyli—nie mogli jednak czekać, szczególnie, że krucha psychika wielu z nich nie udźwignęła skali tragedii. Musiał dopisać do kalendarza kilka pilnych, wieczornych spotkań, niechętnie zostawiając syna samego i ciesząc się, że Celine kilkukrotnie była w stanie poczekać z Orestesem do jego powrotu. Nie chciał ciągać go do Doliny ani nadwyrężać serdeczności sąsiadów, albo może po prostu szukał pretekstu do tego, by Orestes zdołał oswoić się z jej obecnością.
A pomimo niedostatku czasu, wyraźnie czuł jej obecność w ich życiu—niezapowiedziane wizyty, chwile wykradzione dla siebie pomiędzy obowiązkami, zapach wiśni i herbaty w korytarzu, otwartą książkę z baśniami, bukiet kwiatów w salonie (kiedy ostatnio miał tam kwiaty?). Cieszył się, gdy była obok i tęsknił gdy jej nie było, nieco oszołomiony tym, że klarowny kalendarz regularnych spotkań z Celine zmienił się w mozaikę codzienności—jak na jego gust, wciąż zbyt nieprzewidywalnej, ale na szczęście sytuacja zdołała się ustabilizować. Okiełznał już kaprysy swoich stałych pacjentów i znalazł pełen dzień na obiecaną wizytę we wiosce, nieopodal której mieszkała niegdyś Yvette. Celine nie mogła mu towarzyszyć we wcześniejszych spotkaniach natury magipsychiatrycznej ale, zgodnie z obietnicą, postanowił przyjąć jej pomoc w leczeniu fizycznym. Upewnił się wcześniej, że stan pacjentów z Llyn Trawsfynydd jest stabilny—chciał poduczyć baletnicę pierwszej pomocy, a nie nastraszyć lub dodatkowo straumatyzować.
A po drodze mogli przejść obok znajomego miejsca. Nie teleportował się w środek samej wsi—gdy jedna z gospodyń przysyłała mu świstoklik, poprosił o taki prowadzący pod wieżę w Llangurig.
-Niespodzianka! - błysnął w uśmiechu zębami, gdy zaklęty przez początkującą-acz-zdolną numerolog guzik przeniósł ich w miejsce, w którym poznali się po raz pierwszy. -Dziś się nam nie śpieszy. - oznajmił, a ulga w pogodnym tonie głosu i wciąż widoczne cienie pod oczyma zdradzały, że to chyba pierwszy od dwóch tygodni dzień, w którym nie musiał się śpieszyć. Mijać jej w hallu z ciężkimi powiekami, wykradać chwil na odwiedziny w Dolinie Godryka (jakby brakowało mu obowiązków, musiał też iść do teściów w rocznicę śmierci żony, oficjalnie kończąc żałobę—co uczcił dzisiaj ubraniem błękitnego fulara, jaśniejszej niż zwykle marynarki i niecodziennych dla siebie beżowych spodni) i pośpiesznie pisać listów pomiędzy wizytami. Choć zmierzali ku kolejnym obowiązkom, to wreszcie mieli chwilę tylko dla siebie—i poza domem, w którym wciąż tykał ojcowski zegar.
-Prawie od roku nie byłem na szczycie wieży - poznali się pod nią -ale mieszkańcy napisali mi, że schody ani konstrukcja nie ucierpiały. - zerknął w górę, promienie słońca oświetlały wieżę bez dachu. Widoczność musiała być dziś wyśmienita. -Wejdziemy na chwilę na górę? Zobaczyć wieś z lotu ptaka? - zapytał z nadzieją. Ktoś inny mógłby z łatwością podziwiać widoki z miotły, ale on nigdy nie latał—i chyba chciał wykraść jeden moment w samotności, zanim spotkają się z pacjentami.
Charon kroczył kilka metrów za nimi, trzymając torbę medyczną.


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
I love it and I hate it at the same time
Hidin' all of our sins from the daylight

OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 17 +3
UZDRAWIANIE : 26 +8
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Wieża w Llangurig, Walia [odnośnik]16.01.24 19:47
- Nasza wieża! - zaćwierkała, gdy tylko wirujący korytarz świstokliku wypuścił ich nieopodal nigdy niedokończonej konstrukcji. Rozpoznała ją bez trudu: chropowate kamienie porośnięte mchem, łukowato zwieńczony portal i strzeliste okna, piętrzące się na ich parapetach małe odłamki, fragmenty gałęzi i powolutku opadających liści. To tu zobaczyli się po raz pierwszy - łania truchlejąca nie przed wilkiem w owczej skórze, a przed krukiem o mądrym spojrzeniu; ale kiedy próbowała poczuć dziś smak tamtego strachu na języku, już nie potrafiła go przywołać. Zamiast lęku pamiętała jego błyszczące oczy i łagodniejącą postawę, która cała zdawała się mówić nie zrobię ci krzywdy, i choć nigdy nie spodziewała się spotkać tego człowieka ponownie, los zarządził inaczej - aż okazało się, że byli sobie pisani. Od początku. Od różdżki uniesionej w drżącej dłoni i godzącej w jego pierś, od kojących słów, od zaklęć na rozkrwawiony paznokieć i pierwszych odkrywanych tajemnic. Jak dziwnie było tu wrócić, wiedząc to, co dziś wiedzieli, czując to, co dziś czuli; zbliżyła się do kopulastej przyjaciółki i z sympatią przesunęła palcami po budulcu.
Wieża w Llangurig zdawała się witać ich lekką pogodą ducha, rześkim, przyjemnym powietrzem pachnącym wolnością. Z ulgą zauważyła, że Hector odpowiadał dziś tej aurze - zmęczenie ostatnich dni, pełnych obowiązków i nierównego pas de deux ich spotkań, zbielało pod jego oczyma, skóra wydawała się nieco zdrowsza, a błękitne tęczówki błyszczały jak para polerowanych kamieni. Wyglądał jak Hector, który znów zaczął oddychać. Nieświadomie odwzajemniała każdy jego uśmiech, rozpierała ją radość na myśl o reszcie dnia, którą mieli spędzić razem, nawet jeśli miała polegać na zaleczaniu cudzego bólu, wyciszaniu chorób czy oczyszczaniu zainfekowanych ran. Była na to gotowa, lub przynajmniej wydawało się jej, że jest.
- Wygląda o wiele ładniej w słońcu - stwierdziła, muskając opuszkami kamienną ścianę tak czule, jakby dotykała żywego organizmu, natomiast spojrzenie posłane ponad ramieniem, gdy obróciła do niego głowę, zdradziło nadciągającą figlarność. Błękitna sukienka zafalowała lekko, gdy Celine zawirowała, obracając się do niego na pięcie i układając dłonie na biodrach. Celowo, odnajdywała przyjemność w skupianiu na sobie jego wzroku. - Chcesz zabrać mnie na wieżę, nieznajomy? - wymruczała miękko, zlewając w jedność słodycz i płomienność, niedostrzegalne iskry, których namacalne bliźniaczki Hector coraz mocniej oswajał. Nie bał się jej ognia jak niektórzy, wydawało jej się wręcz, że do niego lgnął, poił się jego narkotycznym gorącem, ale to, co go w niej wywoływało, nigdy nie było spowodowane przez niego. - Może jednak powinnam sięgnąć po różdżkę - westchnęła cicho, jednak jej dramatyzm nie utrzymał się długo: parsknęła, zmazawszy z twarzy rolę rozważającej taką możliwość lisicy. Ignorowała przy tym szemrzące z tyłu głowy wspomnienia koszmaru Orestesa, snu, który dopuścił ją do uwrażliwionej tkanki blizn na niegdyś trzyosobowej rodzinie, choć dźwięk jego głosu, gdy prosił, by Beatrice pohamowała się przy synu, zdawało się kołatać po jej głowie, od czasu do czasu kłując serce. Nie chciała jednak pytać go o to dzisiaj - mieli przed sobą nie tylko plan pełen zajęć i wizyt, ale przede wszystkim pierwszą prawdziwie samotną (nie licząc Charona) chwilę w swoim towarzystwie, półwila nie pozwoliłaby sobie tego zepsuć. - Zobaczymy stąd wioskę? - zainteresowała się, kiwnąwszy, i oplotła jego łokieć ramionami, gdy zbliżali się do wejścia prowadzącego do środka wieży. Była położona w lesie, gdzie drzewa zdawały się wysokie, ale mgliście pamiętała cienkie przesmyki pomiędzy nimi, które miesiące temu pozwalały jej obserwować drzemiący w dole świat. - Pomyślałam, że mogłabym zrobić nam potem babkę ziemniaczaną. Matrony w Dolinie mnie tego nauczyły, kiedy kilka dni temu robiłyśmy obiad w świetlicy dla mieszkańców pracujących przy odbudowach, i ten jeden raz nawet nie ściszały głosu, jak słuchałam - uśmiechnęła się promiennie, tak niewiele potrzebując do szczęścia - byle ochłap tolerancji, zwykłą normalność, przy okazji owocującą nowym przepisem, jaki chciała mu pokazać. Czy wyjdzie smacznie: tego nie wiedziała, ale w razie czego poproszony o pomoc Charon chyba by jej nie odmówił... - Ilu ludzi dziś odwiedzimy? - spytała potem, poważniejąc i miękko pnąc się w górę kamiennych stopni, z których czasem odpychała trzewikami zbłąkane gałązki czy szyszki.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Wieża w Llangurig, Walia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach