Wydarzenia


Ekipa forum
Piknik w lesie
AutorWiadomość
Piknik w lesie [odnośnik]22.10.21 19:59
First topic message reminder :

Piknik w lesie, Lancashire

Na ziemiach należących do rodu Ollivanderów wielu ludzie jest bogobojnych i niektórzy z nich zastawiają w zupełnie odludnych miejscach dary dla istot, które chcą uprosić o przychylność. Niektórzy powiadają, że te stoły są zastawione jedzeniem dla skrzatów, inni dla elfów, a jeszcze inni że to wszystko są halucynacje - jednak ciężko jest określić to jednogłośnie, bowiem niewiele osób przyłapało czarodzieja lub mugola na aktualnym zestawianiu tych stołów łakociami.

W dowolnym momencie rozgrywki możesz wykonać rzut kością k6:
1 - Natrafiasz na puste talerze i naczynia, wszystko przy stole wydaje się być stare i porzucone, niektóre naczynia nawet potłuczone czy pełne pleśni.
2 - Dostrzegasz tutaj wyraźne pozostałości po uczcie, a jeśli postanawiasz zbliżyć się do zastawionego stołu, słyszysz cichy rechot i do końca pozostania w lokacji wydaje ci się, że ktoś cię obserwuje. Otrzymujesz -5 obrażeń psychicznych.
3 - Natrafiasz na niegroźne zwierzęta leśne ucztujące na darach.
4 - Próbując zbliżyć się do syto zastawionego stołu, kiedy nikogo w okolicy nie dostrzegasz, po próbie poczęstowanie się czymś z talerza, cała zastawa wystrzela w powietrze robiąc ogromny bałagan.
5 - Dostrzegasz jedzące przy stole skrzaty. Jeśli zwrócisz na siebie ich uwagę, te od razu znikają, a ty możesz poczęstować się zostawioną ucztą.
6 - Nie ma tutaj śladu po uczcie, jednak czujesz się niezwykle szczęśliwy, znajdując w jednej z misek 1PM
Lokacja zawiera kości.

Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Piknik w lesie - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Piknik w lesie [odnośnik]16.06.23 20:59
The member 'Celine Lovegood' has done the following action : Rzut kością


'k6' : 4
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Piknik w lesie - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Piknik w lesie [odnośnik]18.06.23 15:27
Dziwnie było na nowo rozpoczynać swoją podróż, niemal przyjmując nowe imię i nazwisko, choć wciąż tak samo nijakie i nieznane - ale moment, w którym powoli wychodziła z letargu, stanu zawieszenia ciągnącego się całymi tygodniami, był pewnym przełomem. Małym krokiem postawionym na drodze do czegoś - sama nie wiedziała czego. Pomiędzy apatią a nowym początkiem, potrzebą jedzenia a chęcią wyjścia na prostą - Anne Beddow nie wiedziała już, czym była prosta, jak wyglądała czerń, a jaki odcień charakteryzowała biel. Nie wiedziała w którą stronę powinna pójść, kogo zapytać, na który list w piętrzącym się stosiku odpisać; kilka z nich zostawiła gdzieś pod starym dębem na obrzeżach Londynu, inne umyślnie zapomniała w małej karczmie w Devon.
W Lancashire zjawiła się przypadkiem, wiedziona zasłyszaną pogłoską o czymś w rodzaju przytułku, który mógłby jej zapewnić choć kilka ciepłych posiłków - miała zamiar odpracować wyciągniętą w jej stronę dłoń, być może zostać tu nawet na odrobinę dłużej; pierw musiała jednak znaleźć to miejsce. Miejsce z opowieści, które równie dobrze mogło nie istnieć.
Leśna ścieżka ciągnęła się zaskakująco długo, na tyle rozlegle, że zaczęła podejrzewać, iż zwyczajnie pomyliła drogę. Starsza kobieta na rozwidleniu przy miasteczku mówiła jej coś o polanie, i stole na tej polanie, na której ponoć ludzie zostawiali swoje dary - dla bóstwa, czy całego panteonu bóstw - wyobrażając sobie sylwetkę Jezusa zasiadającego przy tym stole, czuła się co najmniej dziwacznie.
Wyrzucała z siebie jakieś głupiutkie, irracjonalne wyrzuty sumienia - ktoś zostawiał tam żywność na pastwę zwierzyny i zepsucia, przy obecnych temperaturach z perspektywą tego drugiego; chyba nie stałoby się coś absolutnie okropnego, gdyby poczęstowała się, chociażby czymś małym, suchą bułką i jabłkiem, albo kawałkiem sera.
Kiedy w końcu polana rozciągnęła się przed jej oczyma wzdłuż i wszerz, coś na kształt ulgi rozlało się w dziewczęcym sercu; nim jednak pozwoliła sobie na westchnienie, na pograniczu szczęścia i beztroski, rozejrzała się bacznie i dokładnie po okolicy. Dopiero wtedy podeszła bliżej - do stołu na którym rzeczywiście leżało jedzenie. Do krzeseł, które ustawione wokół tworzyły obraz jak z książek dla dzieci, scenerię rodem z eleganckiego podwieczorku. Nie zastanawiała się długo, sięgając po maślanego rogalika na srebrnej podstawce. Nie myślała także, kiedy palce pochwyciły kiść winogron.
Wieki nie jadła czegoś tak przepysznego.
Kiedy pierwsza kulka trafiła do jej ust, coś trzasnęło. Beddow odwróciła się przez ramię zaledwie na ułamek sekundy, później, niewiele myśląc, kucając i wchodząc pod stół, który zakrył jej obecność długim obrusem.
Ktokolwiek pojawił się w okolicy, nie chciała, by ją ujrzał.
I choć to mógł być ktoś dobry, ktoś jak ona szukający pomocy, ktoś kto zrozumiałby, pozostawała nieruchoma - do czasu. Do czasu kiedy coś trzasnęło, wystrzeliło, półmiski i srebrne tace wzniosły się w powietrze, a później opadły - w całym tym rozgardiaszu Anne uderzyła plecami w nogi krzesła, a te runęło - wraz z nim ona. Na dokładkę cały talerz suszonych śliwek poszybował wprost na jej klatkę piersiową i głowę, gubiąc się w krzywo ściętych, krótkich włosach.



chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Piknik w lesie [odnośnik]18.06.23 20:02
Coś wystrzeliło, coś świsnęło, coś zagruchotało.
Zastawa ułożona na stole poderwała się w powietrze i wyskoczyła w tę nieskrępowaną przestrzeń pomiędzy sosnowymi gałęziami, jakby za sprawą zaklęcia rzuconego przez niewidzialną dłoń dzierżącą niewidzialną różdżkę. Soczyste owoce, bułki o chrupiącej, złocistej skórce, garści orzechów, nawet łyżki ociekające miodem; wszystko to wykipiało z talerzy i miseczek, ciśnięte na wysokość kilku metrów nad ziemię, w drodze powrotnej nie lądując wcale tam, gdzie powinno. Porcelana - skąd znalazła się w lesie? - stoczyła się z blatu i pacnęła na upstrzoną szyszkami, omszałą glebę, a plaśnięcia następujące jedno po drugim wieńczyły lot tęskniący do przestworzy. Nie zostało nic. Tylko pusty, samotny mebel, z którego zsunął się obrus, i ludzka sylwetka wypadająca spod drewnianego baldachimu, wadząca o krzesło... Zaraz, co? Bunt uczty tak ją zaszokował, że obecność drugiej osoby straciła na nieprzewidywalności. Może to ona, jej magia, zesłała chaos na kapliczkę wzniesioną ku leśnym duchom, które nie zdążyły się posilić?
Celine nie poruszyła się z miejsca, mrugając powoli, z otumanieniem zdziwienia, które rozlało się po jej żyłach. Musiała to przetrawić, pojąć, że to nie wzrok płatał jej figle. Dopiero po chwili zrozumiała też, że krótkie, nierówno przystrzyżone włosy należą do dziewczyny, nie chłopca, który przygotował psikusa na przechadzających się tędy wędrowców, i że chyba nie wszystko poszło zgodnie z jej myślą. Odzyskawszy panowanie nad ciałem ruszyła w jej stronę, a kiedy zbliżyła się o parę kroków, poznała jej twarz. Smutną, zszarzałą, wychudłą mocniej niż wtedy, gdy po raz pierwszy spotkały się w Londynie, mocniej nawet, niż na ognisku zorganizowanym przez Nealę. Anne Beddow. Cicha, mała Anne. W jej oczach drzemała znajoma pustka.
- Annie! Jak się cieszę, że to właśnie ty - półwila odetchnęła z ulgą. Była pierwszą znajomą osobą napotkaną podczas czkawkowej eskapady i choć nić przyjaźni nie splotła ich ze sobą zbyt ciasno, widziała w niej duszę, której widok napawał ją prawdziwym ciepłem. Wreszcie ktoś bliższy, ktoś bezpieczny. Wyciągnęła do niej ręce, chcąc pomóc dziewczynce podnieść się z ziemi i uniknąć przy tym zmiażdżonych owoców. - Wszystko w porządku? Co to było? - zapytała, zniżając spojrzenie na czuprynę usłaną suszonymi śliwkami wplecionymi w pszeniczne pasemka. Jedna z jej dłoni sięgnęła do pomarszczonych owoców i zaczęła delikatnie strzepywać je z głowy Beddow, bo nie pomyślała nawet, że młodsza czarownica mogłaby sobie tego nie życzyć. W mniemaniu Celine potrzebowała pomocy, prostej i nieskomplikowanej, małego gestu życzliwości i nie istniał powód, dla którego miałaby jej tego odmówić. - Chyba obie mamy dziś dzień szalonych przygód... - westchnęła, licząc, że ten wybuchowy, gwałtowny pokaz był ich jaskrawym zwieńczeniem, zamiast następnym rozdziałem.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Piknik w lesie [odnośnik]18.06.23 20:18
Widok porcelanowej zastawy przywodził na myśl urokliwy sen; półmiski owoców, talerze zastawione świeżym pieczywem, w końcu słoiczki z konfiturami i dżemami - przez moment nie potrafiła opanować własnego, rozbieganego spojrzenia, przesuwającego się w szybkim tempie po wszystkich dobrociach pozostawionych tam - no właśnie, przez kogo?
Kobieta na skrzyżowaniu mówiła coś o pikniku, mówiła o swego rodzaju ofierze, którą okoliczni mieszkańcy zostawiali bóstwom mającym opiekować się nimi, zwłaszcza w tym ciężkim czasie, który rozciągnięty do granic możliwości otulał całą Anglię.
Dopiero kiedy Beddow ujrzała to - długi stół z obrusem i symfonią jedzenia - na leśnej polanie, była w stanie uwierzyć w słowa przypadkowej nieznajomej.
Niewierny Tomasz.
Nie zdążyła sięgnąć po nic więcej; kiść winogron w ręce nawet wypadła z jej dłoni, choć druga kurczowo zacisnęła się na maślanym rogaliku i zmiażdżyła jego powietrzne przestrzenie w środku, tworząc papkę i morze okruszków w jej dłoni. Od tej katastrofy ważniejsza jednak była prędka ucieczka, nader szybko zniweczona... wybuchem.
Nie wiedziała, co spowodowało, że wszystko poszybowało w górę. Zaciskając powieki z całych sił nie zauważyła nawet, że jasny serwet poderwał się w powietrze, ukazując ją, ukrytą pod stołem. Dopiero śliwki wpadające na twarz sprawiły, że powróciła... do rzeczywistości.
Tak samo niecodziennej i abstrakcyjnej jak suto zastawiony stół pośrodku lasu.
Celine Lovegood zmaterializowała się przed nią jak wróżka, leśna nimfa, bo rzeczywiście na taką wyglądała - ze swoim specyficznym chodem, rozmytym spojrzeniem i eterycznością każdych gestów, nawet tego, w którym podała jej dłoń. Anne pochwyciła ją, choć ledwo wstała na własne nogi, cofnęła rękę, w dziwacznie spłoszonym geście cofając także wzrok, a później sylwetkę.
- Celine - wypowiedziała jej imię jakby niepewnie, nieśmiało, choć z niepodobną sobie rezerwą, absolutnie nie wtórując entuzjazmowi, który wyraziła znajoma. Fakt, że spotkała ją tutaj, w takim stanie, gdy niemal kradła ofiary złożone bogom znów tworzył dziwną gulę w gardle. Znów przywoływał niechciane wspomnienia i prostolinijne wnioski.
- To nie ty? - zapytała, w końcu podnosząc na nią spojrzenie, niemal pewna, że to panna Lovegood użyła magii - po co? Któż to mógł wiedzieć - J-ja... ja myślałam, że to tu tak leży - wymamrotała, czując nieprzyjemną potrzebę wytłumaczenia się, kiedy Celine widziała teraz na własne oczy, że Beddow sięgnęła po jedzenie i co gorsza, ukryła się pod stołem.
- Nie musiałaś od razu wyrzucać wszystkiego w powietrze - jęknęła, a wyraźna nuta niezadowolenia pobrzmiewała w jej głosie. Chciała tylko coś zjeść. Ale nie z ziemi; i choć korciło ją, by schylić się i zabrać rozrzucone bułeczki, wciąż uparcie stała wyprostowana. Nie chciała się przed nią upokorzyć.
Nie po raz kolejny.


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Piknik w lesie [odnośnik]22.06.23 12:55
Usłyszała tę ostrożność, tę niepewność, nigdy jednak nie skojarzyłaby jej z plątaniną myśli, jaka powstała w głowie Annie w związku z jej osobą. Jednostronna uraza pozostawała dla niej zagadką, nieodpakowaną czekoladową żabą, która nie dość, że była zbudowana z gliny, to w pudełeczku nie miała karty z magiczną osobistością, tylko wyzywająco upiorną karykaturę Czajkowskiego. Pomyślała więc, że głos Beddow był wynikiem zdumienia rebelią uskutecznioną przez suto zastawiony stół - oraz naturalną dla niej łagodnością charakteru, jakby każde donośniejsze słowo lub szerszy uśmiech mogły narazić ją na niebezpieczeństwo. Rozumiałaby to.
- Jeśli to nie wiewiórki przygotowały sobie popołudniowy podwieczorek, to chyba tak właśnie leżało. Nie widziałaś tu nikogo innego? - zagadnęła z ciekawością. Na myśl przyszła jej jeszcze pułapka - przygotowana z myślą o głodnych albo spragnionych wędrowcach poszukujących chwili wytchnienia, jak miraż wzniecony do życia przez pustynię, tyle że zamiast do oazy, prowadzący w odmęty ruchomych piasków. Nie wspomniała o tym głośno. - Może ktoś przygotowywał się do romantycznej kolacji... - dodała po chwili, marszcząc brwi. W takim wypadku będzie niepocieszony zastanym na miejscu pobojowiskiem, pluchą obitych owoców, orzechów zagubionych w mchu i soków spulchniających leśną glebę. Och, miała nadzieję, że to mimo wszystko nie tak.
Gdyby zrujnowały nastrój, szczególnie w czasie, gdy o podobne smakołyki było tak trudno, nigdy by sobie tego nie wybaczyła.
Pytanie dziewczynki jednak skutecznie odwróciło od tego uwagę.
Tym razem jej brwi uniosły się ku górze, a ekspresję maznęło zbite z tropu niedowierzanie, niezrozumienie. Melodia Anne uderzała w nuty pełne goryczy, z kolei Celine nie potrafiła dopatrzeć się swojego udziału w magii, która kapryśnie pokarała zastawiony stół. Czy to możliwe, żeby okalająca ją aura czkawki teleportacyjnej wymusiła na magii takie zachowanie?
- Ale przecież nic nie zrobiłam - zaoponowała, przez moment licząc jeszcze, że Beddow żartuje i zaraz obie zaniosą się przyjemnym, beztroskim śmiechem, a potem posprzątają zgliszcza pikniku i spróbują jakoś zatuszować tragedię, która miała tu miejsce. Nic bardziej mylnego. Twarzy Anne pozostawała surowa, zamroczona wyrzutem i wstydem, których nie musiała i nie powinna czuć. - To nie ja, nawet nie miałam różdżki w ręce - na dowód swoich słów uniosła dłonie w powietrzu i pokazała dziewczynie ich pustkę. Drewno grenadillowe spoczywało w kieszeni lawendowej sukienki, chociaż wyglądało na to, że do roztaczania wokół siebie chaosu wcale dziś go nie potrzebowała. Dlaczego jednak Anne patrzyła na nią takim wzrokiem? Jak na obcą, kogoś, kto zagrał jej na nosie? Cofnęła się o pół kroku, przyglądając się dziewczynce ze spłoszonym niezrozumieniem.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Piknik w lesie [odnośnik]22.06.23 13:25
Wrażenie nierealności rosło z każdą kolejną chwilą, drobnym podmuchem wiatru – jakże tęsknie wyczekiwanego! – zaświergotaniem ptaka na gałęzi i krokiem poczynionym w kierunku dziwacznej scenerii. Kiedy sięgała dłonią po coś do jedzenia i kiedy chowała się pod stołem – kiedy wszystko wystrzeliło w powietrze i kiedy przed nią samą zmaterializowała się Celine, po wielu tygodniach rozłąki, wielu myślach orbitujących wokół żalu, złości, smutku, w końcu zrezygnowania – w tym wszystkim miała wrażenie, jakby brała udział w śnie. Bynajmniej nie swoim.
– Spotkałam kogoś na skraju lasu, jakąś babcię – wytłumaczyła, marszcząc brwi na wspomnienie o wiewiórkach; bo choć była to wizja poniekąd urokliwa, teraz Anne nie potrafiła sobie jej wyobrazić, zmuszona do brudnej realności i dużo bardziej ukorzeniona na ziemi, niż skłonna sięgać chmur – I powiedziała, że w pobliżu mieszkają jacyś dziwni ludzie, tak to powiedziała – przekazała, z każdym słowem czując się coraz bardziej dziwacznie. Coraz bardziej winną.
– Składają jedzenie jakimś leśnym bogom, czy coś. Ale ono się zaraz popsuje – ostatnie słowa miały być pewną wymówką, wytłumaczeniem, dla którego sięgnęła po coś, co nie należało do niej. Rozgrzane od słońca owoce i szklące się w promieniach dżemy i konfitury – do wieczora mogłyby być niezdatne do spożycia.
Teraz, kiedy strzaskane naczynia kwitły pod nogami dziewcząt, nie było to już istotne.
– Teraz już nieważne, ani my, ani bogowie lasu tego nie zjedzą – wymamrotała, z drgającą na zgłoskach nutą rozgoryczenia – nie była pewna, czy to głód rosnący w żołądku, czy niespodziewana wizyta akurat Celine sprawiały, że grymas nie opuszczał jej twarzy, a głos, zwykle łagodny i niemal śpiewny, przykryty był jakąś niezrozumiałą niechęcią.
– Nie wiem, nie mówię, że ty, ale masz te swoje czary i w ogóle – wymamrotała, dłonią sięgając do własnych włosów, by zacząć wyciągać z nich śliwki – przez moment korciło ja, by jedną z nich wepchnąć do ust, ale w końcu każdą z nich odkładała z powrotem na nagi blat stołu.
Te swoje czary – czary, które sprawiały, że w jej obecności doświadczało się jakiejś niecodziennej aury, swoistego odrealnienia, które nakazywało na nią patrzeć. I patrzono – widziała, jak spojrzenie innych, zwłaszcza chłopców osiada na jej sylwetce, długo i intensywnie; widziała, jak Marcel na nią spoglądał, równie długo i równie intensywnie, z zaaferowaniem, kiedy przemykała nad płomieniami ogniska u panny Weasley, ze śmiałymi ruchami i subtelnymi słowami będąc tą, którą Anne nigdy nie miała być.
– Nieważne – rzuciła w końcu, zerkając na nią ukradkiem, kiedy w geście niewinności uniosła ręce. Zaraz potem spuściła spojrzenie, sięgając ręką po owoce – jabłka schowała do swojej torby, podobnie jak gruszki; pokruszone pieczywo odkładała jednak z powrotem na stół.
– Jak coś chcesz, to sobie weź. To przecież nie moje – to, i wiele innych rzeczy; w końcu osób, czego nie chciała przyznać na głos – Marcel nie był przecież jej własnością. Nie był nawet oficjalnie jej sympatią; a mimo to, samo spojrzenie w śliczną buzię Celine Lovegood boleśnie przypominało o przykrej rzeczywistości i sprowadzało permanentne uczucie bycia niewystarczającą.


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Piknik w lesie [odnośnik]22.06.23 17:32
Przysłuchała się wyjaśnieniom z uwagą, kiwając lekko głową, tak jakby słowa dziewczynki, te nieprecyzyjne, krótkie strzępki zubożałych informacji rozświetliły w jej myślach posrebrzaną nić zrozumienia. Nic bardziej mylnego. Obie poruszały się w tym jak ćmy spowite lepkim całunem mgły, próbując dotrzeć do jakiegokolwiek płomienia. Od prawdziwego, zajadłego wybuchu wojny pikników tego rodzaju nie napotykało się często, na pewno już nie obfitujących w wachlarz smakołyków, których Celine nie widziała od czasu, gdy drzwi Grimmauld Place zostały dla niej zamknięte - a nawet wtedy mogła na nie patrzeć, zamiast kosztować, niosąc inkrustowaną tacę z posiłkiem do komnat swojej pani. Dojrzałe, ociekające sokami owoce bez jednej bruzdy czy ciemniejszej plamki, konfitury różnego rodzaju przeznaczone na błyszczące bursztynem rogaliki, przysmaki, za jakie wielu mieszkańców Doliny oddałoby ostatnią parę butów. Podobnie jak Anne, choć może nie sprawiała takiego wrażenia, patrzyła na zniszczoną ucztę z ciężkim sercem i rozjuszonym głodem. Miło byłoby zjeść coś przed kolejnym tąpnięciem czkawki teleportacyjnej, bo to, że magii jeszcze nie zbrzydła ta zabawa, było oczywiste. Kto wie, kiedy będzie jej dane zjeść następny posiłek? Czy wróci na obiad, na kolację?
- Hm. Jeśli bogowie nie chcieliby, żebyśmy to znalazły, myślę, że nigdy nie pozwoliliby nam tu trafić. Schowaliby przed nami swój ołtarzyk i sprawiliby, że kręciłybyśmy się w kółko na leśnych ścieżkach aż do zmroku. Mają na to swoje sposoby - zauważyła pokrzepiająco, chcąc zdjąć część poczucia winy, która osiadła na wątłych, chudziutkich ramionach czarownicy i przyszpiliła je do ziemi niewidzialnym, ale niemniej prawdziwym ciężarem. - Pewnie zamierzali się tym podzielić, ale coś... Coś pokrzyżowało te plany - dodała i kwaśno pokręciła głową. Utkani z listowia, szyszek, grzybni i mchu bogowie w miejscach tak malowniczych, czczeni przez wędrowców, rzadko kiedy jątrzyli swoje serca zgnilizną okrucieństwa i cynizmu. Zazwyczaj byli życzliwi jak sam las. Postąpiła krok do przodu, zwinnie omijając na palcach każdy kleks i każdą smugę umęczonego pożywienia zalegającego na ziemi, po czym przyjrzała się stołowi. - Chyba że to naprawdę jakiś leśny duszek stwierdził, że zagra nam na nosie... - przesunęła opuszkami palców po chropowatym blacie przecinanym sękami. Upływające lata odcisnęły na drewnie swoją obecność, ale mimo wilgoci, jaką był podszyty, wciąż wydawał się stabilny; cztery długie, niechybotliwe nogi zanurzały się w pierzynie mchu. - Jak one się nazywają? Poltergeisty? - obróciła głowę, by spojrzeć na Anne przez ramię, ufnie uśmiechnięta. Historie o Irytku dotarły nawet do jej w uszu, jego zamiłowanie do niezbyt wyszukanych dowcipów było wręcz legendarne.
Uśmiech zszedł jednak z jej twarzy, gdy towarzyszka wspomniała czary przesycające arterie żył, przekleństwo odziedziczone po matce. Brwi osunęły się niżej, mięśnie twarzy stężały nieco, spętane lękiem i niezrozumieniem; ton głosu, jakim posłużyła się Beddow, przypominał jej zimno, jakim często ociekały słowa szkolnych koleżanek i sąsiadek, niezadowolonych z każdego spojrzenia, które przypadało Celine z oczu ich mężów lub synów. Zazdrość. Osąd. Niechęć. I te dziwne komentarze, niemalże wyrwane z kontekstu, sięgające głębiej, uwrażliwione jak zainfekowany chorobą organizm...
- O co chodzi, Anne? - spytała powoli. Nigdy wcześniej nie dojrzała między nimi takiej goryczy, takiego dystansu; wymęczony izolacją i traumą umysł podpowiadał, że może po prostu była ślepa i nie zasługiwała więcej na tolerancję, którą obdarzyła ją koleżanka. A jednocześnie coś za jej mostkiem odpowiedziało na tę myśl słabymi ognikami gniewu, które mimo wszystko wciąż trzymała na wodzy, naiwnie przyciskając policzek do nadziei, że to tylko nieporozumienie. Albo własne wyolbrzymienie. - Uraziłam cię czymś? - czy mogło chodzić wyłącznie o stół, z którym nie miała nic wspólnego? O głód, który zabarwił relację krótkotrwałą kwasotą rozczarowania? W jej żołądku rozkwitły sploty zagmatwanych uczuć.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Piknik w lesie [odnośnik]23.06.23 15:50
Chciała mieć pewność – dla samej siebie i w wytłumaczeniach ofiarowanych Celine – że stół na środku leśnej polany i pozostawione na nim smakołyki nie były niczym złym. Że zabranie ich, choć bez pytania i wiedzy kogokolwiek (do czasu) nie miało w sobie zalążków czystej kradzieży; starała się trzymać tego przekonania, choć surrealizm poczucia winy zdawał się sięgać jej palców u stóp i piął się coraz wyżej i wyżej. Słusznie, czy w irracjonalnym autosabotażu – to przestało być istotne, kiedy naczynia poszybowały w górę, a potem z łoskotem rozsypały się na zielonej trawie.
Słuchała opowieści panny Lovegood, ze spojrzeniem wciąż dryfującym po okolicy, pozornie zaciekawionym nagim stołem, później rozgardiaszu na ziemi, uparcie unikając jej spojrzenia i chowając pojedyncze skarby do swojej torby.
– W Hogwarcie taki jest. Ale na… stołówkę nie ma wstępu – gdyby tylko Irytek pojawił się w Wielkiej Sali i zrobił coś podobnego do zdarzenia, które rozgrywało się na odciętej od rzeczywistości łące – cóż, na pewno kadra nauczycielska musiałaby wyciągnąć poważne konsekwencje. Nie tak łatwo nakarmić dziesiątki głodnych dzieciaków, nawet jeśli posiada się magiczne zdolności.
– Może poltergeisty – dodała, wzruszając ramionami pomiędzy czymś w rodzaju znużenia, a wycofania; kontynuowała rozmowę, choć z niechęcią, w szybkich ruchach odcinając własną uwagę od Celine, choć bezskutecznie – nawet kiedy spojrzenie świdrowało pokryte mchem podłoże, lub z zaciętością skupiało się na potłuczonej porcelanie, finalnie znów do niej wracała – tak jak wtedy, kiedy w świetle płomieni ogniska zastanawiała się nad czymś tak małostkowym do tej pory, ważnym jednak w obliczu pierwszych podrygów serca. Nad tym, jakie to uczucie być tak piękną. Nad tym, w jaki sposób potrafiła się tak poruszać, unosić dłoń, chichotać i odgarniać na plecy długie pasma włosów – ilekroć ciekawość generowała pytanie, tak wciąż nie znajdywała odpowiedzi. I choć kiedyś spoglądała na nią jak na baśniową królewnę, nimfę leśną wyrwaną z najcudowniejszego snu – teraz, mimo drobnej nici porozumienia i przyjaźni, nie potrafiła skryć własnego rozgoryczenia.
Zastygła – w trwających ruchach, porzuconych na rzecz prostego pytania, jakże jednak skomplikowanego w zastanej rzeczywistości; zastygła w słowach, analizując odpowiedzi, mieląc w ustach wyrzuty, szczędząc jej wybuchu, który był przecież jakkolwiek pozbawiony sensu.
– O nic nie chodzi, Celine – odpowiedziała, wciąż z butą, akcentując nieco ostro jej imię – Naprawdę, to głupie. Jest mi okropnie głupio, że muszę ci to tłumaczyć – ale w jej głosie nie było słychać zawstydzenia czy wycofania, wręcz przeciwnie, drgało w nim ocierające się o złość rozżalenie.
– Myślałam, że pewne rzeczy coś dla ciebie znaczą – coś, co niektórzy nazywali kodeksem, ona więzią między… koleżankami. I choć nigdy nie rozmawiały na ten temat – nie wspominały, nie dyskutowały, nie dzieliły się przeżyciami i doświadczeniem, nie wymieniały chichotów orbitujących wobec imienia jakiegoś chłopca, ona musiała coś zauważyć.
– Nieważne, czuję się jak idiotka – wymamrotała, z machnięciem ręki spuszczając znów spojrzenie, zamykając torbę na zatrzask i odchrząkując cicho – Niczym mnie nie uraziłaś. Życzę wam szczęścia.


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Piknik w lesie [odnośnik]23.06.23 18:24
O nic nie chodzi, a jednak chodziło.
Zbyt wiele razy na przestrzeni swojego życia słyszała ten ton, tę niezbyt skrzętnie kamuflowaną urazę rezonującą z jakiegoś czułego punktu na duszy, z goryczy, o której nie chciało się rozmawiać. Nie z nią przynajmniej. Miło było natomiast sączyć jad do uszu koleżanek chętnych do pogrążenia się w popołudniowych plotkach, przypominających wzajemne ostrzenie pazurków.
Dziś Anne śpiewała dla niej tę samą melodię; Celine cofnęła się bezwiednie, a wyraz twarzy barwiony naiwnością liczącą na nieporozumienie natychmiast stał się pusty. Gdzieś w jej środku, w skołtunionych węzłach duszy, zapłonął ogień. I ty, Anne? Może powinna była wiedzieć, że tak to się skończy; nawet kiedy postawiła na szali wykonywaną na Grimmauld Place pracę i wyniosła ze spiżarki trochę jedzenia dla wygłodzonej dziewczyny, powinna była już przeczuwać, że prędzej czy później przeznaczenie wystawi tę relację na szwank, zawsze tak robiło.
- O nic nie chodzi - powtórzyła po niej, po czym parsknęła pod nosem, cicho i gorzko, przeklinając w duchu swoją głupotę. Ile razy musiała się sparzyć, żeby przestać ufać? Chodziło tylko o jej czary, czy jakimś cudem do uszu Anne dotarły pogłoski o miejscu, w którym znajdowała się jeszcze do niedawna, i brudzie, który dziś ją oblepiał? Czasem wierzyła, że nie była złym człowiekiem, że to wszystko jej się nie należało, ale potem świat pokazywał, że było inaczej, że każdy grzech miał swoje konsekwencje i ludzie odwracali się od takiego brudu, bo mieli powody. Wnętrze jej dłoni zaswędziało, kilkakrotnie rozprostowała i zgięła palce, chcąc zdusić budzące się w nich ogniki. Bądź co bądź nie zamierzała zrobić Anne krzywdy, czy raczej - dać jej powodu do jeszcze większej niechęci, chociaż może powinna. Może powinna usłuchać gniewnego instynktu i udowodnić, że była właśnie taka, za jaką brała ją Beddow. Spalić resztę krótkich włosów, dać oczom prawdziwy powód do błyszczenia bólem. - Jakie rzeczy? O czym ty mówisz, co ci zrobiłam? Nigdy nawet na ciebie krzywo nie spojrzałam - zaprotestowała intensywnie. Nie chodziło przecież o stół, dotarło do niej, że tu w ogóle, od samego początku, nie chodziło o ten przeklęty stół. - Jakim "nam"? - przyduszona złością, niedowierzaniem i lękiem czuła, że traci nad sobą kontrolę. Naprawdę na to zasłużyła? Na chłód i podsycane gniewem rozżalenie? Chciała tylko wiedzieć czym, przecież mogłaby za to przeprosić. - Na Merlina, Anne, nie jesteśmy dziećmi. Powiedz mi wreszcie o co masz preten-...
Ale urwała, a wraz z trzaśnięciem teleportacji rozpoczął się kolejny etap magicznej wędrówki. Niewykluczone, że dla nich obu tak właśnie będzie lepiej, choć Celine wiedziała, że okupi to nie jedną i nie dwoma słonymi łzami już po powrocie do domu. Hep!

zt Neutral


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Piknik w lesie [odnośnik]24.06.23 14:09
Pewne nici przerywały się momentalnie, jak pajęcze sieci stworzone ze zbyt łagodnego i delikatnego materiału, podatnego na podmuchy wiatru i siłę ludzkich dłoni – więź, która wykwitła niepozornie, przypadkowo, kiełkując powoli i subtelnie, została wystawiona na próbę. Prozaiczną i wręcz trywialną, ironicznie ludzką, niebywale nastoletnią, zahaczającą o nieporozumienie, gorycz, smutek i cały zestaw uczuć ambiwalentnych na tyle, by ciężko było je odpowiednio sklasyfikować.
Bo sama Anne nie wiedziała czym był ucisk kłębiący się w żołądku; pojawił się jakiś czas temu, podczas ogniska wezbrał na sile i spowodował pierwsze łzy, potęgowane odrobiną wypitego alkoholu; teraz lżejszy, niemal zapomniany i spisany na straty, do momentu, w którym Celine pojawiła się w jej rzeczywistości ponownie, niespodziewanie, niemal drastycznie.
W rzeczywistości, w której nie była już tą samą osobą, dziewczynką z delikatnym głosem i łagodnym uśmiechem, gotową usunąć się w cień i jednocześnie stanąć na linii ostrzału – w zależności od tego czego wymagała sytuacja i ludzie, którzy byli jej bliscy.
I teraz, choć sądziła, że tamta rana – głupie draśnięcie, małe zadrapanie na młodym sercu, nie do końca rozumiejącym własne uczucia – zdążyła się zasklepić, pojawienie się panny Lovegood w złym miejscu i o złym czasie rozjątrzyło ją na nowo.
Słuchała jej słów; odpartego ataku, który przeradzał się we własny, w goryczy tonu i natarczywości słów – chciała wyjaśnień, ale nim Beddow była w stanie jeszcze się odezwać, pierw zaciskała usta w wąską linijkę, unikając spojrzenia Celine, a kiedy już je podniosła i spojrzała w oczy dziewczyny, we własnych miała żal. Policzki zaczerwienione nadmiarem emocji, które – co najgorsze – nadal nie sklasyfikowane targały rozedrganymi uczuciami, skrajnymi w ostatnim czasie, ciągle jednak orbitującymi wokół rozpaczy i marazmu.
Teraz, kiedy kilka ostatnich tygodni spędziła tylko i wyłącznie we własnym towarzystwie, w obliczu własnych tęsknot, demonów i smutków, nie potrafiła ujrzeć w niej sojuszniczki. Nie kiedy wciąż pamiętała jej wdzięczny śmiech, urokliwe falowanie kusą spódnicą, złoto w jej włosach.
I to jak on na nią patrzył.
– Wiedziałaś, że mi się podoba… – wymamrotała, w zaciśniętych zębach kręcąc głową; zażenowana, zasmucona, w końcu zła? Odczucia zmieniały się prędko, było jak wartko płynąca rzeka, od zrezygnowania po gorycz, zawstydzenia po głupią dumę – imię tego, który był sprawcą spięcia na leśnej polanie nie zdążyło wybrzmieć. Celine czknęła i rozmyła się w powietrzu, zostawiając Anne samą – ze zniszczonym piknikiem, dudniącym sercem i drażniącym poczuciem winy.

zt disgusted tak bardzo


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Piknik w lesie [odnośnik]06.07.23 14:24
| 21 lipca

Oczywiście, że cieszyłem się szczęściem Ady. I za nic w świecie nie chciałbym jej go odbierać, obrzydzać przesadną podejrzliwością czy rezerwą względem tego, z którym chciała związać się niby tylko chabrowym ślubem, a tak naprawdę – aż po kres swych dni. Wiedziałem jednak, ile w ostatnich latach wycierpiała, ile ran skrywała za wystudiowanymi uśmiechami, wykalkulowanymi gestami... Czy on również? Powrócił do jej życia ledwie chwilę temu, a już wywracał je do góry nogami. I albo to właśnie było im pisane, nie mogli bez siebie wytrzymać, albo działali niezwykle impulsywnie, zaś impulsywność niosła ze sobą ryzyko rychłego zawodu. Pamiętałem przecież Igora, jego dwie twarze; de Verley nie potrzebowała kolejnego mężczyzny, który mógłby złamać jej wrażliwsze niż chciała to przyznać serce, zawieść, okazać się nie tym, za kogo go miała. Michael był duchem przeszłości, duchem rozbudzającym dawne uczucia i kuszącym wizją wspólnego szczęścia – rozumiałem to. Sentyment potrafił działać cuda, a także okazywać się najbardziej podstępnym i zdradliwym z możliwych przeciwników. Dlatego właśnie czułem, że muszę porozmawiać z Tonksem sam na sam. Nie żebym był specjalistą od ludzkich zachowań, potrafił przejrzeć go na wylot, na tym raczej znała się Ada właśnie, ona jednak miała na nosie różowe okulary, te zaś skutecznie stępiały zmysł wzroku. Chciałem rozmówić się z nim jak mężczyzna z mężczyzną; spróbować pociągnąć go za język, zaangażować do tego mego sojusznika, alkohol, a w ten sposób wywiedzieć się, czy jego zamiary względem Ady były szczere. Biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze do niedawna miałem Tonksa za martwego, w końcu czyż nie tak pisały o nim gazety?, no i grzejący ministerialne stołki czarodzieje uznawali go za jednego z wrogów publicznych, nie zamierzałem wystosowywać zaproszenia do Gawry. Wolałem dmuchać na zimne, zaś nasz dom – mój, Jarvisa i Wilfreda – miał być ostoją, o której wiedzieć mogli nieliczni. Chwilę zastanawiałem się nad dogodnym miejscem spotkania, w końcu jednak przypomniałem sobie o ustawionych w dziczy stołach, które miejscowi zwykli zastawiać różnymi darami (o ile, oczywiście, jakieś mieli – dotykająca nas wszystkich wojna na pewno nie pomagała w dbaniu o tę tradycję), a które znajdowały się w Lancashire; był to grunt względnie neutralny, do tego grunt, który znałem dobrze, toteż właśnie tam skierowałem Michaela. I co prawda nie raczył odpisać na mój list – już sobie grabił – ale uparcie wierzyłem, że zjawi się na miejscu. Jeśli nie ze względu na moją siłę przekonywania, albo stanowczość, którą próbowałem zawrzeć w skreślonej dwa dni temu wiadomości, to z uwagi na Adę. Na pewno o mnie opowiadała, na pewno podkreślała, że jesteśmy ze sobą blisko, a skoro tak, to nie chciałby sprowadzić na siebie kobiecego gniewu... Prawda?
Nad rzekę Sykes – to prawie jak u siebie – dotarłem chwilę przed piątą. No, kwadrans może. Do tego miałem tę przewagę, że dokładnie wiedziałem, gdzie znaleźć polanę ze stołem, Tonks najpewniej będzie musiał poświęcić trochę czasu na jej poszukiwanie. Nic to; jak taki był z niego groźny rebeliant – groźniejszy od syreny-Justine? – to na pewno da sobie radę. Wychynąłem spomiędzy skąpanych w blasku słońca, no i tej przeklętej komety, drzew, zrobiłem kilka kroków w stronę owianego tajemnicą pikniku i zagwizdałem przeciągle na widok śladów uczty, która musiała się tu odbyć. No proszę, komuś się chyba powodziło, przynajmniej na to wyglądało; i to całkiem niedawno, wszak resztki jedzenia były stosunkowo świeże, nie zaś zeschnięte czy pokryte pleśnią. Lecz jeśli tak, to dlaczego nie korzystały z nich zwierzęta? Na pewno czuły zapach, na pewno kusiła je wizja posiłku... Zbliżyłem się odrobinę, chciałem obejrzeć talerze i misy z bliska, a do mych uszu dotarł cichy, niepokojący rechot. – Kto tam? – zapytałem donośnie, ostro, prędko sięgając po wciśniętą w kieszeń różdżkę, mimo to nikt nie raczył mi odpowiedzieć. Przełknąłem ślinę, mrużąc oczy, próbując wyłowić pośród zarośli jakąś sylwetkę, lecz nic z tego. Niczego nie widziałem. Niewątpliwie jednak czułem na sobie czyjś wzrok. – Wspaniale – mruknąłem pod nosem; miejsce to miało okazać się spokojną, oferującą prywatność przystanią, nie potrzebowaliśmy zbędnego towarzystwa.
Jeszcze Tonks uzna, że to jakaś pułapka i żyłka mu pęknie.

| wypadło 2, toteż cierpię i mam paranoję


nature always wins
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896
Re: Piknik w lesie [odnośnik]07.07.23 1:07
21.07

Gdy otrzymał podejrzany anonim, przez chwilę wpatrywał się w list z bezbrzeżnym osłupieniem. Od dawna nikt nieznajomy do niego nie pisał, szczególnie odkąd został uznany za martwego. Widząc zwrot "przyszły mężu", poczuł na raz niepokój i wściekłość. Oświadczyny były sekretne, nikt nieznajomy nie miał prawa o nich wiedzieć. Ktokolwiek się dowiedział, musiał być sprytny i niebezpieczny. Wnikliwiej przeleciał wzrokiem przez podejrzaną treść, rejestrując wszystko, co najważniejsze: droga "przyjaciółka", pilna i poważna, "siostra", krzywda, piąta rano. Z pewnością chodziło o wyzwanie na pojedynek o świcie!
Na kilka minut dał się porwać zimnej furii, a potem przez kilkanaście minut wskrzeszał niespełnione marzenia o zemście na Igorze Chernov. Wciąż boleśnie kłuło mu dumę, że nie ocalił od niego Addy, a choć rywal i wróg był już bezsprzecznie martwy, to zastępcza wizja zostania rycerskim wybawcą wobec innego zagrożenia była całkiem przyjemna. Długie doświadczenie w zawodzie nie dało mu długo się cieszyć marzeniami, w których samodzielnie rozprawia się z intruzem - zasadzka i podstęp były bardziej prawdopodobne od szaleńca wyzywającego na pojedynek aurora. Nowe doświadczenie w związku kazało mu z kolei podzielić się listem i obawami z Addą. W przeszłości nie chciałby jej martwić i zajął się tym sam, ale do dziś bolało go, że mężem zajęła się sama i powracając do siebie po latach obiecali sobie szczerość.
Pokazał jej list z udawaną nonszalancją, jakby chcąc zapewnić, że sobie poradzi poradzą i już po chwili dziękował sobie w duchu za to, że (swoim zdaniem) nie zdradził strachu ani niepokoju. Adda się roześmiała, powiedziała coś o przyjacielu i o tym, że wcale nie jest anonimowy, bo nazywa się jak rzeka (co do...) i o tym, że dawno temu z nim flirtowała. Michael musiał zrobić wtedy dziwną minę, bo uśmiechnęła się kocio i skończyli rozmowę w sypialni. Po wszystkim był w tak dobrym nastroju, że nie byłby w stanie jej niczego odmówić i zanim się obejrzał, a obiecał, że porozmawia z tym całym Sykesem.
Nie obiecał za to, że odpisze mu na list. Próbował, naprawdę próbował, ale gdy początkowy strach całkowicie minął, a nastrój po igraszkach z Addą ostygł - uświadomił sobie, że nie wie co odpisać. List wyglądał nieco lepiej, gdy nie był już czytany przez pryzmat groźnego anonimu, ale między słowami i tak pobrzmiewała zawoalowana groźba. Nie pozwolę, by ktoś zrobił jej krzywdę - a kim był dla niej ten Sykes, by miał w tej sprawie coś do powiedzenia? Adda miała brata i jej brat nie żył, a o tym typku Michael nigdy nie słyszał. Romans w miejscu pracy nie sprzyjał poznawaniu swoich przyjaciół, a od ponownego spotkania pod słupem mieli zbyt wiele spraw do omówienia - zwłaszcza, że obydwoje zafundowali sobie nawzajem trochę cichych dni. W dodatku Michael nie pamiętał, gdzie mogliby widzieć się przelotnie (może w szkole? Ale nie pamiętał Sykesa ze swojego rocznika) i własna dziura w pamięci go irytowała. Nie pogardzę listem z potwierdzeniem pańskiego przybycia - czemu ktoś, kto nie podpisał się nawet własnym imieniem, miałby uczyć Michaela dobrych manier i ich wymagać? Sykes - wysyczał pod nosem (podwójne s, dobrze się to syczało), uświadamiając sobie, że to czystokrwiste nazwisko. Świadomość bezpieczeństwa, jakie mógłby oferować Addzie ktoś z podobnymi przywilejami, kłuła nieprzyjemnie. Ciekawe, dlaczego ten ich flirt nigdy nie poszedł dalej. Na pocieszenie wyobraził sobie jakiegoś niskiego, szczupłego rudzielca - może po prostu nie byli z Addą w swoim typie.
Nad rzekę Sykes dotarł za dwadzieścia piąta (jednak nie rano), ale dawno nie patrolował tych terenów i nie brał pod uwagę tych lasów do spędzania pełni (zbyt blisko ludzkich siedzib, zbyt blisko Ollivanderów), więc nie wiedział gdzie szukać jakiegoś stołu. Kto to widział, stół w lesie? Kluczył po polanach przez jakiś kwadrans, aż uświadomił sobie, że może ten cały Sykes jest już w drodze i że mógłby lekko oszukać. Ba, to nawet nie było oszustwo - pomimo zawieszenia broni powinien przecież sprawdzić, czy miejsce jest bezpieczne!
-Homenum Revelio. - wymamrotał i zmrużył oczy. Widział jasne plamki wśród koron drzew, błysk wiewiórki na jednym z pniów i w oddali - bingo! - pojedynczą sylwetkę.
Skierował się w tamtą stronę i dotarł na polanę punktualnie o piątej albo maksymalnie pięć po piątej, a to tak jakby punktualnie.
Zauważył stół i talerze i idiotycznie pomyślał, że może są zastawione, ale były puste i brudne. I pachniały świeżo, wiatr wiał w jego stronę, drażniąc wilkołacze zmysły i wygłodniałe kubki smakowe. Nie miał czasu zjeść w barze w Plymouth, bo śpieszył się na to jakże potrzebne spotkanie.
Donośne “kto tam?” sprawiło mu przewrotną satysfakcję, więc wyszedł zza drzew z krzywym uśmiechem. Uśmiech nieco zbladł, gdy uważniej przyjrzał się Sykesowi. “Przyjaciel” Addy był niewiele niższy od niego, wcale nie był chuderlawy, był (ciemnym) blondynem i obiektywnie rzecz biorąc był powiedzmy-dość-przeciętnie-tak-jakby-przystojny.
Poczuł się bardzo zdezorientowany.
-To ja, przyszły mąż twojej przyjaciółki. - przywitał się nieco zgryźliwie, prostując barki żeby wydać się trochę wyższym. -Michael. - dodał dyplomatycznie, w geście dobrej woli przedstawiając się imieniem, a nie nazwiskiem (ale przecież nie jako Mike). Wziął głęboki wdech, ale wtedy skrzyżował spojrzenia z Sykesem i zauważył, że przyjaciel Addy ma niebieskoszare oczy, jak on sam. To przeważyło szalę i ani się obejrzał, a już wypalił:
-Słuchaj, przyszedłem, bo obiecałem Addzie, ale nie będę się tłumaczył przed jej byłym chłopakiem. - i skrzyżował ramiona na piersiach (miło byłoby musnąć palcami różdżkę, ale potrafił po nią szybko sięgnąć i męski instynkt podpowiadał mu, że muszą to rozwiązać bez różdżek) aby niewerbalnie zademonstrować, że Sykes nie ma w ich sprawie nic do powiedzenia.

wyprostowałem się z zazdrości wrażenia, więc trochę zastraszanie II ale tak pasywnie...



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Piknik w lesie - Page 2 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Piknik w lesie [odnośnik]02.09.23 16:39
Serce podeszło mi do wyschniętego na wiór gardła, gdy tak czułem na sobie czyjś wzrok, nachalny i wszędobylski. Sytuację tylko pogarszał fakt, że nikogo przecież nie widziałem i nie potrafiłem nawet określić, z którego dokładnie kierunku dobiegł do mnie rechot; ten niepokojący, nakazujący mieć się na baczności odgłos zaskoczył mnie wpół kroku, skutecznie odciągając uwagę od zastawionego świeżymi resztkami stołu. Czy w ten oto sposób wpadłem w pułapkę? Czy w pobliskich zaroślach czaili się rabusie, którzy tylko czekali na odpowiednią okazję, by miotnąć we mnie jakimś paskudnym urokiem i zwędzić sakiewkę – lub jakiekolwiek przedmioty, które mogliby uznać za wartościowe lub potrzebne...? Jak nie różdżka, to talizman. A jak nie talizman, to buty. Tego mi jeszcze brakowało. Miałem przecież dość konkretne, a do tego niezwykle istotne plany na to popołudnie, nie zamierzałem więc poddać się bez walki. Nim panika, podsycana działaniem stojącej wysoko na niebie komety, przejęłaby nade mną pełną kontrolę, spychając resztki zdrowego rozsądku gdzieś na granicę umysłu, usłyszałem coś znowu – tym razem jednak nie zabarwiony szaleństwem śmiech, nie odgłos łamanych gałęzi czy inkantację nadlatującego czaru, a słowa, i to takie nawet całkiem zrozumiałe. Było to on, przyszły mąż mojej przyjaciółki. Czyli stawił się na wezwanie, tak jak przypuszczałem, choć na list odpisać to już nie łaska. Obróciłem się na pięcie, by jak najszybciej odnaleźć rozmówcę wzrokiem, porównać jego wygląd z obrazem znanym z listów gończych. Sam musiałem sprawiać wrażenie nieco wybitego z rytmu, może nawet zbladłem i choć nie do końca podobał mi się uśmiech Tonksa, ani też jego zgryźliwy ton głosu, to przecież w towarzystwie aurora nie musiałem obawiać się napadu. Prawda? Chyba, chyba tak.
O ile, oczywiście, to nie on rechotał przed chwilą w krzakach, próbując w ten sposób doprowadzić mnie do zawału.
Na powrót wcisnąłem różdżkę do kieszeni spodni, nieco niechętnie decydując się na ten gest; wciąż odnosiłem wrażenie, że ktoś nas obserwuje – a może coś? – nie chciałem jednak, by żyjący w ukryciu rebeliant, najpewniej znerwicowany i bez większych oporów angażujący się w walkę, wziął mnie na cel. Zaprosiłem go tu przecież w celu odbycia rozmowy, mniej lub bardziej poważnej, nie zaś odbycia pojedynku na śmierć i życie. Zwłaszcza że taki pojedynek przegrałbym z kretesem, czego byłem świadom. – Everett Sykes – przedstawiłem się cicho, z trudem składając usta w czymś na kształt bladego, nieco wymuszonego uśmiechu. Przez krótką chwilę błądziłem spojrzeniem po jego twarzy, próbując ignorować fakt, że był ode mnie jakiś taki większy, nie tylko wyższy, ale i szerszy w barach, oraz że sprawiał wrażenie nieprzystępnego i niechętnego. No cóż, poniekąd spodziewałem się, że to spotkanie przebiegnie w nie do końca przyjemnej atmosferze. – Dobrze, że mówisz, inaczej mógłbym cię nie poznać – dodałem jeszcze w formie cierpkiego żartu, spoglądając mu przy tym prosto w oczy. Pewnie nawet nie pamiętał, że nasze drogi przecięły się już kiedyś, dawno temu, na ministerialnym korytarzu. Michael mógł więc nie pamiętać mnie, ja jednak – podobnie do zdecydowanej większości przedstawicieli czarodziejskiej społeczności – jeszcze do niedawna natykałem się na jego podobiznę przy wizycie w każdym większym mieście. Niebezpieczny członek Zakonu Feniksa. Przeciwnik rządu. A już niebawem – mąż Ady. Ten, który powinien otaczać ją nieustanną opieką, który powinien być w stanie zapewnić spokój i bezpieczeństwo. Cóż za kontrast.
Nim zdołałbym zaproponować oczyszczenie stołu, a również zajęcie przy nim miejsc, bezwiednie uciekłem wzrokiem w stronę chaszczy; wciąż nie potrafiłem pozbyć się tego przedziwnego uczucia, zagnieżdżonej pod skórą obawy. Czy naprawdę byliśmy tu sami? Czy Tonks nie dostrzegał w naszym otoczeniu niczego niepokojącego? Już otwierałem usta, by go o to dopytać, uprzedził mnie jednak.
Co? – zapytałem niezwykle elokwentnie, próbując zrozumieć, co też właśnie do mnie powiedział; może po prostu się przesłyszałem. Może to był tylko sen, z każdą chwilą coraz mniej rzeczywisty i sensowny. Nie potrafiłem powstrzymać wyrazu bezbrzeżnego zdziwienia, który musiał objawić się na mej twarzy w reakcji na określenie, którego wobec mnie użył: były chłopak Ady. Sam doszedł do takich jakże bezsensownych wniosków, czy raczej de Verley uznała to za niegroźny żart? Uszczypnąłem się lekko w spalone słońcem przedramię, tak dla pewności, wciąż jednak staliśmy w tym samym miejscu, opodal brzegu rzeki Sykes, a wiatr niósł ze sobą woń wciąż zalegających na talerzach resztek uczty. – Słuchaj, nie wiem, co sobie wyobrażasz... ani dlaczego... ale nigdy nie byliśmy razem – spróbowałem wyjaśnić to nieporozumienie względnie spokojnym tonem głosu, choć irytacja jego bezpodstawną złością walczyła z rozbawieniem; widziałem przecież spojrzenie, którym mnie raczył i skrzyżowane na piersi ramiona, nie chciałbym, by jego – jak widać dość niewielkie – pokłady cierpliwości zostały wyczerpane. – Ada jest wspaniała, oczywiście, że tak, ale jest dla mnie niczym siostra, o czym zresztą ci napisałem – dodałem z naciskiem. Pamiętał o tym? O tym, co zawarłem w liście? – Wolałbym więc, byś porozmawiał ze mną jak z jej przyjacielem. Osobą, której na niej zależy. – Dopiero kiedy wypowiedziałem to słowo dotarło do mnie, że może nie było w tej sytuacji najfortunniejsze. – Zależy, ale nie w znaczeniu romantycznym – doprecyzowałem więc, łudząc się, że podejrzliwość Tonksa stopnieje choć odrobinę. Na gacie Merlina, nie tak miało to wyglądać; znając moje szczęście, to zaraz zarobię w pysk. – W plecaku mam butelkę miodu. Możemy więc sprzątnąć ten bałagan, usiąść i pogadać jak ludzie... – Wskazałem na porzucony na polanie mebel, choć przecież sam już go z pewnością zauważył.. – ...albo tak stać jak kołki i na siebie groźnie łypać. Wolałbym jednak opcję numer jeden.


nature always wins
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896
Re: Piknik w lesie [odnośnik]29.09.23 0:43
Drażniło go właściwie wszystko: to, że Sykes był postawny i że był blondynem i że miał w dłoni różdżkę (podczas gdy Mike opuścił swoją wcześniej, zamiast trzymać go na muszce jak prawie każdego nowego znajomego w ostatnich czasach) i że do nozdrzy wdzierał mu się zapach starego jedzenia, ale nigdzie nie było nic do zjedzenia. Nikłą satysfakcję w tej fali marnego humoru przyniosło jedynie to, że Everett szybko schował różdżkę i że wydawał się jakiś blady i niepewny siebie.
Może Sykes zrozumiał, że proszenie nieznajomego faceta o jakieś poważne rozmowy w kwestii swojej przyjaciółki (nie kuzynki, nie córki, nie biologicznej siostry!) brzmi jakoś podejrzanie i fatalnie i był gotów zażegnać ten błąd? Wybacz, wyszedłem przed szereg. A w ogóle to mam żonę, a Addę poznałem już gdy oddałem serce innej. - takie słowa całkowicie by go uspokoiły, ale zamiast nich usłyszał jedynie imię, nazwisko i żart godny swojego własnego poczucia humoru... gdyby był dziś w dobrym humorze. Tyle, że nie był,  więc jedynie wygiął wargi w nieprzyjemnym uśmiechu—jednym z tych uśmiechów, którymi wymieniali się aurorzy w sali treningowej gdy umawiali się na sparingi na poważnie i którymi szkoleniowcy obdarzali kursantów zanim rozwiali ich złudzenia o tym, że będzie równie łatwo jak na owutemach.
-Też dobrze, że mówisz, gdybym ja wziął cię za kogoś innego to... pewnie mielibyśmy problem. - niby odpowiedział żartem na żart, ale ton głosu, zmrużone oczy i ogólny wydźwięk takich słów padających z ust poszukiwanego (i paranoicznego) aurora sugerowały raczej zawoalowaną groźbę.
Dalej przyglądał się Everettowi, choć ten umykał wzrokiem gdzieś w chaszcze. Rzadko zapominał twarze, choć w Ministerstwie stykał się ze zbyt wieloma ludźmi by zapamiętać każdą sytuację. Jego twarzy nie potrafił jeszcze przypisać do konkretnego spotkania, być może zbyt zafrapowany zazdrością o narzeczoną by próbować, ale pamiętał skądś tego mężczyznę, niegdyś staranniej ogolonego. Chętnie by go dopytał o wspomniane w liście przelotne spotkanie, spróbował odświeżyć pamięć choćby okolicznościami lub datą, ale na razie duma okazała się silniejsza od chęci.
Zarzucił Sykesowi to, co cisnęło mu się na usta odkąd otrzymał tamten list i chyba zbił go z tropu. To z kolei sprawiło, że wszystko zaczęło drażnić go jakoś mniej, jakby zakłopotanie Everetta wynagrodziło mu wcześniejszą irytację.
-Nie wiesz, co sobie wyobrażam po tym, jak mężczyzna o którym wcześniej mi nie mówiła - wypalił, szczerze nieświadom, że może tym zadać mocniejszy cios niż chciał. Ba, zakładał, że o nim Adda też niewiele Sykesowi mówiła i że wiele rzeczy dopowiedział sobie sam - inaczej nie wysłałby mu tak podejrzliwego listu, prawda?! -wysyła mi list, roszcząc sobie prawa do pełnej oceny mojego charakteru, wzywając na rozmowę, nie przyjmując odmowy i podpisując się jedynie przymiotnikiem? - powtórzył po Everettcie, retorycznie i chłodno. Nagle pokręcił głową, opuszczając ręce. -Prawdę mówiąc, chyba faktycznie nie wiesz. - przyznał. -Najpierw wyobraziłem sobie, że to anonim i że ktoś jej grozi. Musiała mi powiedzieć, że mogę ci ufać... - przechylił lekko głowę. -...w kwestii bezpieczeństwa. - zaufał, że Everett nie doniesie na nich do Ministerstwa, ale nie wiedział jeszcze, czy może mu ufać w kwestii zazdrości o Addę. -Wierzysz w przyjaźń damsko-męską? - spytał ze szczerym niedowierzaniem. Może i samemu zdołał zaprzyjaźnić się z Hannah, ale był moment, w którym patrzył na nią jak na kobietę - czy naprawdę miał uwierzyć, że Everett nie spojrzał w ten sposób na piękną Addę? Metafory bratersko-siostrzane zupełnie mu się wymykały, bo mając dwie młodsze siostry nie odczuwał potrzeby nawiązania podobnej więzi z niespokrewnioną ze sobą kobietą. Podejrzenia nadal się w nim kotłowały, gdy Everett zaproponował alkohol i zawieszenie broni. Na usta cisnęło się, że mogli też spotkać się w miejscu, w którym nie trzeba spotkać i w którym jest jedzenie. Powstrzymał komentarz, próbując nie być hipokrytą - prawda wyglądała tak, że spotkanie w środku lasu mu odpowiadało. Może i w Plymouth czułby się względnie pewnie, ale nawet pomimo zawieszenia broni stronił od ludzi, od nowych ludzi. Las był... odludny. Lubił lasy.
-Napijmy się. - zadecydował, dla porządku udając jeszcze obojętność, choć spoglądał już na Everetta nieco łagodniej. Alkohol był lepszy niż brak alkoholu, a lubił pitny miód. Nie pamiętał kiedy ostatnio go pił.
Usiadł i przesunął jeden z talerzy tak, by naczynie nie znajdowało się pod wiatr. Nic, nadal czuł zapach resztek. Spróbował znowu go przestawić, ale szybko się poddał i wziął oddech ustami i - niecierpliwie oczekując aż Sykes mu poleje - burknął:
-O swoim pierwszym - mężu, ale prawie wypluł słowo "pierwszy", a słowem "mąż" by się udławił. ...no, o tamtym też nigdy, znaczy "nigdy" trzy lata temu, mi nie powiedziała. - gdyby nie zaciął się dwa razy, zabrzmiałoby to bardziej dosadnie. Wcale nie zamierzał się tłumaczyć ani usprawiedliwiać... i wcale tego nie robił, prawda? Przed spotkaniem przez chwilę dręczyła go świadomość, że w oczach Everetta mógł być kochankiem zamężnej kobiety i to stąd ta podejrzliwość, ale zdławił tą myśl. Sądził, że skutecznie, ale chyba nie do końca.



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Piknik w lesie - Page 2 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Piknik w lesie [odnośnik]18.10.23 14:06
Mielibyśmy problem...? Och. Jakaś część mnie wyrywała się, by pociągnąć ten wątek dalej, by kontynuować odbijanie piłeczki, wszak odczułem coś na kształt rozbawienia w obliczu podszytej groźbą powagi. Co więcej, miałem pewną tendencję do szukania guza, którą Hector z pewnością zinterpretowałby na pięć różnych sposobów. Z tego też powodu kusiło mnie, by mniej lub bardziej ostrożnie zbadać granice Tonksa, sprawdzić, czy naprawdę byłby gotów skrzywdzić kogoś, kto nie stanowił dlań najmniejszego zagrożenia; czyż nie łapałoby się to pod zapowiedzianą w liście ocenę charakteru? Z drugiej jednak strony – nie postradałem przecież całkiem rozumu, nie zamierzałem narażać się na dość poważne niebezpieczeństwo, wszak miałem do czynienia z łowcą czarnoksiężników, tylko i wyłącznie dla rozrywki, zaznaczenia swej obecności, obrony ego. Poza tym, już niebawem Michael zostanie mężem mej drogiej przyjaciółki, a to był argument, który utrzymywał wszelkie nie najmądrzejsze pomysły czy podstępne impulsy w ryzach. Ugryzłem się więc tylko w język i skinąłem rozmówcy głową, sztywno i nieznacznie, w formie niechętnej kapitulacji; na mych ustach wciąż błądził lekki uśmieszek, którym próbowałem maskować pomieszkującą w piersi obawę. Towarzystwo aurora to jedno, a ten tajemniczy rechot niewiadomego pochodzenia – drugie. Czy to mogło być jakieś... zwierzę?
Wtedy też spojrzałem to w jedną, to w drugą stronę, jak pierwszorzędny paranoik, lecz dość szybko zostałem zmuszony do ponownego skupienia się na Tonksie. Nie dość, że zostałem nazwany byłym chłopakiem Ady, dobre sobie, to zaraz później usłyszałem coś, co nieco mnie ubodło: nigdy wcześniej o mnie nie słyszał. Tego się nie spodziewałem. Nie wspomniała nawet słowem...? Znaczy, naturalnie, rozumiałem, że mieli wiele innych, do tego pilniejszych tematów do omówienia, mimo to nie potrafiłem powstrzymać grymasu zdziwienia, który musiał przemknąć przez moją twarz w reakcji na tę uwagę. Ostrą, uderzającą w czuły punkt. Reszta przytyku wleciała jednym uchem, a wyleciała drugim; pisałem do poszukiwanego – jeszcze do niedawna – listem gończym rebelianta, dlatego unikałem używania imion i nazwisk, zaś miejsce wybrałem odludne. Lecz może Michael miał rację, może wcale nie miałem prawa, by ściągać go do tego lasu w celu przeprowadzenia poważnej rozmowy. Może wychodziłem przed szereg, za bardzo próbowałem wejść w buty Louisa. Nie zamierzałem jednak zmieniać planu.
To miłe, że tak powiedziała – zauważyłem cicho, lakonicznie; wiedziałem przecież, że mi ufała, teraz wiedział to również wybranek serca Ady, choć wcale nie sprawiał wrażenia, jak gdyby podzielał jej zdanie. Potrząsnąłem lekko głową, nie tyle w formie zaprzeczenia, co wyraźnego zdziwienia; kolejna zmiana tematu? Czy wierzyłem w przyjaźń damsko-męską? Role odwróciły się, i to jeszcze zanim zdołałbym zabrać się do dzieła; zostałem stroną przesłuchiwaną, nie przesłuchującą. – A dlaczego miałbym nie wierzyć? Przyjaźnię się z osobami, bez względu na ich płeć – odparłem z niesmakiem; inna sprawa, że gdzieś z tyłu głowy, na granicy umysłu, błąkała się niewygodna myśl, do której trudno byłoby mi się nawet przyznać przed sobą samym – że ostatnio już sam niczego nie rozumiałem, choćby i tej prostej zasady, którą kierowałem się od wielu lat. Spostrzeżenie to zrodziło się jednak w towarzystwie Evelyn, nie de Verley, toteż nie zamierzałem odkrywać się z nim przed nieznajomym, patrzącym na mnie wilkiem aurorem. – Jeśli ktoś spogląda na kobiety jedynie przez pryzmat potencjalnego romansu, to już jego problem, nie mój. – Wzruszyłem ramieniem, po czym obejrzałem się za siebie, w kierunku zastawionego resztkami stołu. Nie żebym poczuł się wiele pewniej czy spokojniej, ale z ulgą przyjąłem odpowiedź Tonksa; też wolałem się napić, nie zaś tak stać i łypać na siebie spode łba. Poczekałem więc, aż ten zajmie jedno z wolnych miejsc, zacznie z niezadowoleniem przestawiać zabrudzone naczynia – wtedy znów sięgnąłem po różdżkę, by kilkoma wprawnymi ruchami przelewitować zastawę gdzieś na bok, byle nam już nie przeszkadzała. Następnie sięgnąłem do plecaka, z którego wyczarowałem obiecaną butelkę miodu, a do tego dwa blaszane kubki. Przyjemniej piłoby się ze szkła, cóż jednak poradzić, sytuacja wymuszała na mnie ustępstwa. – Nie miej jej tego za złe – zacząłem, podsuwając rozmówcy jedną z porcji trunku. – Igor był strasznym skurwysynem, o czym już sam wiesz. Domyślam się, że nie lubiła o nim mówić, cóż, nadal nie lubi tego robić. Nie bez powodu. – Znajdowała się w potrzasku, w dziwnej, toksycznej relacji, która dusiła ją dzień po dniu. I nawet nie chciałem próbować sobie wyobrażać, jak sprzeczne emocje musiała wtedy odczuwać, z jednej strony wciąż uwiązana do Chernova, z drugiej – zapatrzona w kogoś innego, miałem szczerą nadzieję, że lepszego. – Wasze zdrowie – wzniosłem uroczysty toast, zajmując miejsce dokładnie na przeciwko Tonksa, by móc patrzeć mu w twarz, zwracać uwagę na ewentualne grymasy czy drgnienia. – Podejrzewam również, że wiesz o śmierci Louisa. Brata Ady, a mojego bliskiego przyjaciela. Właśnie dlatego chciałem z tobą porozmawiać. Bo on już nie może – wyjaśniłem powoli, względnie spokojnie, choć nie umiałem panować nad sobą tak jak niektórzy; spojrzeniem uciekłem na dno ściskanego w dłoni kubka, próbując przełknąć objawiającą się na języku gorycz straty. Ile oddałbym za to, by móc cofnąć czas, by przywrócić do go żywych. To jednak nie był dobry moment na wspominki, wszak miałem zadanie do wykonania. – To będzie twoje pierwsze małżeństwo? – Wróciłem do niego wzrokiem, unosząc przy tym brwi w wyrazie zainteresowania. Na karku musiał mieć więcej niż trzydzieści wiosen, wspomniał o poprzednim mężu Ady, toteż zacząłem zastanawiać się, czy i Tonks miał za uszami jakąś historię, która mogłaby rzutować na ich wspólną przyszłość.[bylobrzydkobedzieladnie]


nature always wins


Ostatnio zmieniony przez Everett Sykes dnia 31.10.23 14:01, w całości zmieniany 1 raz
Everett Sykes
Everett Sykes
Zawód : wagabunda
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I'm a free animal, free animal
My heart pitter-patters to the broken sound
You're the only one that can calm me down
OPCM : 12+1
UROKI : 6
ALCHEMIA : 16 +4
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10 +3
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9528-everett-sykes#289810 https://www.morsmordre.net/t9569-freya#291015 https://www.morsmordre.net/t12306-everett-sykes#378173 https://www.morsmordre.net/f356-lancashire-forest-of-bowland-gawra https://www.morsmordre.net/t9570-skrytka-bankowa-nr-2189#291016 https://www.morsmordre.net/t9530-jareth-everett-sykes#289896

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Piknik w lesie
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach