Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Dorset
Łuk Durdle Door
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Łuk Durdle Door
Nieco oddalony od Weymouth rozległy piaszczysty brzeg plaży, na którym co jakiś czas wznoszą się ostre, niebezpieczne skały, spośród których największą jest wapienny łuk Durdle Door. Mnogość naturalnych przeszkód uczyniła to miejsce trudnym szlakiem konnym wytyczonym dla doświadczonych jeźdźców, którzy już od wieków pokonują się wzajemnie w pomysłach na ominięcie piętrzących się na plaży kamieni, dosiadając skrzydlatych rumaków.
Posłała Aishy szeroki uśmiech, kiedy ta z takim entuzjazmem gotowa była pobiec w kierunku skrzydlatych koni.- Leć i uważaj na siebie! – rzuciła tylko, bo jedynie tyle mogła zrobić, nim sylwetka szwagierki zniknęła między innymi. Podchodząc do Kerstin i nieznajomej dziewczyny, zauważyła jeszcze po drodze Liddy. No tak, kto jak kto, ale Moore nie mogło tutaj zabraknąć. Musiała nadrobić zaciętością rywalizacji, skoro Marcel i James wybrali Londyn. Uśmiechnęła się do niej zdecydowanie mocniej i również skinęła głową z niemym powodzenia. Miała już zdecydowanie za dużo osób za które gotowa była trzymać kciuki i dopingować. Wygrać miał jednak najlepszy.
Ruch ze strony Tonks był tym, czego zdecydowanie się nie spodziewała. Uniosła na nią zdumione spojrzenie, które chwilę później ustąpiło rozbawieniu.
- Spokojnie nic mi nie jest i nic nie zrobiłaś.- zapewniła ją, opierając na moment dłoń na ramieniu koleżanki.- Całkiem dobrze.- dodała na pytanie o samopoczucie. Póki nie myślała o tym, co działo się na przestrzeni dni, było nawet świetnie.
- Kerry, wszystko w porządku? – spytała z lekkim niepokojem, gdy dziewczyna spuściła wzrok. Na jasnej skórze rumieniec był całkiem dobrze widoczny, dlatego tym bardziej poczuła zaniepokojenie.
Obejrzała się na właściciela wierzchowca, którego dosiadała Gwen, kiedy ten przypomniał o swoim istnieniu, zjawiając się tutaj. Chwilę wcześniej stanął obok również obcy mężczyzna, który po chwili zdecydował się przedstawić. Herbert Grey.- Dzień dobry.- odparła grzecznie, obserwując go przez moment, trochę przeciągając ciszę.- Eveline Doe.- przedstawiła się, czując się trochę niepewnie, gdy sięgała po nazwisko, które faktycznie nosiła. Doe byli kłopotami, nie tylko dla innych, ale dla siebie nawzajem. Ta wątpliwa sława czasami ich wyprzedzała. Zerknęła w bok ponownie na właściciela konia, dostrzegając brzydki uśmiech, który posłał jej. Zignorowała to, przyzwyczajona do tego, jak odbierali ją obcy ludzie.
- Właśnie tak.- odpowiedziała Gwen, obserwując rezultat dołożenia łydki do końskiego boku.- Trochę.- dodała w kwestii znajomości koni. Nie chciała brnąć w temat, a już zwłaszcza póki obok mieli hodowcę. Patrzyła, jak jeźdźcy przygotowują się, zaznajamiając się ze zwierzętami. Cofnęła się o krok, gotowa zająć jakieś dogodniejsze miejsce do obserwowania wyścigu, ale zrezygnowała, kiedy usłyszała pytanie Kerstin.- Chętnie.- przytaknęła, przenosząc spojrzenie na Herberta czy nie miał obiekcji. Przeszła kawałek na miesce, które nie kolidowało z trasą.- Komu kibicujecie? – spytała z ciekawości, przenosząc wzrok między Kerstin, a panem Grey.
Słuchała słów mężczyzny, który przywitał wszystkich, a później odliczył. Stłumiony przez piasek tętent końskich kopyt, sprawił, że czuła, jak przyspieszył jej puls. To był cudowny dźwięk, którego osobiście uwielbiała słuchać. Wychyliła się, nie chcąc, by umknęło jej cokolwiek, żaden upadek lub spektakularny popis jeździeckich umiejętności.
| k100 na spostrzegawczość
Ruch ze strony Tonks był tym, czego zdecydowanie się nie spodziewała. Uniosła na nią zdumione spojrzenie, które chwilę później ustąpiło rozbawieniu.
- Spokojnie nic mi nie jest i nic nie zrobiłaś.- zapewniła ją, opierając na moment dłoń na ramieniu koleżanki.- Całkiem dobrze.- dodała na pytanie o samopoczucie. Póki nie myślała o tym, co działo się na przestrzeni dni, było nawet świetnie.
- Kerry, wszystko w porządku? – spytała z lekkim niepokojem, gdy dziewczyna spuściła wzrok. Na jasnej skórze rumieniec był całkiem dobrze widoczny, dlatego tym bardziej poczuła zaniepokojenie.
Obejrzała się na właściciela wierzchowca, którego dosiadała Gwen, kiedy ten przypomniał o swoim istnieniu, zjawiając się tutaj. Chwilę wcześniej stanął obok również obcy mężczyzna, który po chwili zdecydował się przedstawić. Herbert Grey.- Dzień dobry.- odparła grzecznie, obserwując go przez moment, trochę przeciągając ciszę.- Eveline Doe.- przedstawiła się, czując się trochę niepewnie, gdy sięgała po nazwisko, które faktycznie nosiła. Doe byli kłopotami, nie tylko dla innych, ale dla siebie nawzajem. Ta wątpliwa sława czasami ich wyprzedzała. Zerknęła w bok ponownie na właściciela konia, dostrzegając brzydki uśmiech, który posłał jej. Zignorowała to, przyzwyczajona do tego, jak odbierali ją obcy ludzie.
- Właśnie tak.- odpowiedziała Gwen, obserwując rezultat dołożenia łydki do końskiego boku.- Trochę.- dodała w kwestii znajomości koni. Nie chciała brnąć w temat, a już zwłaszcza póki obok mieli hodowcę. Patrzyła, jak jeźdźcy przygotowują się, zaznajamiając się ze zwierzętami. Cofnęła się o krok, gotowa zająć jakieś dogodniejsze miejsce do obserwowania wyścigu, ale zrezygnowała, kiedy usłyszała pytanie Kerstin.- Chętnie.- przytaknęła, przenosząc spojrzenie na Herberta czy nie miał obiekcji. Przeszła kawałek na miesce, które nie kolidowało z trasą.- Komu kibicujecie? – spytała z ciekawości, przenosząc wzrok między Kerstin, a panem Grey.
Słuchała słów mężczyzny, który przywitał wszystkich, a później odliczył. Stłumiony przez piasek tętent końskich kopyt, sprawił, że czuła, jak przyspieszył jej puls. To był cudowny dźwięk, którego osobiście uwielbiała słuchać. Wychyliła się, nie chcąc, by umknęło jej cokolwiek, żaden upadek lub spektakularny popis jeździeckich umiejętności.
| k100 na spostrzegawczość
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
The member 'Eve Doe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 71
'k100' : 71
Rżenie koni mieszało się z parskaniem aetonanów. Nerwowa atmosfera udzielała się dosłownie wszystkim. On sam czuł lekkie podekscytowanie, chociaż przecież nie siedział na grzbiecie żadnego z tych stworzeń.
-Powodzenia! - Rzucił kuzynce robiąc ostatnie zdjęcie, po czym spojrzał na Kerstin oraz Evę Doe. - Chodźmy na widownię.
Czas było udać się w bezpieczniejsze miejsce gdzie ustawiali się już inni gapie. Przepychając się przez tłum i torując drogą dwóm kobietom zbliżał się na wzgórze skąd mogli wszystko oglądać. Przystanął i spojrzał na pas startowy. -Tutaj będzie dobrze. - Oznajmił szykując już aparat do robienia zdjęć. Ledwo wypowiedział te słowa, a pierwsze ruszyły konie. Widział Despenser na przodzie, aż uniósł brwi w niemym podziwie i zrobił zdjęcie. Miał nadzieję, ze wyraźne. Zaraz potem usłyszał i zobaczył jak tłum zafalował gdy jeden z jeźdźców spadł głośo na ziemię. Wręcz można było poczuć ten ból. Miał jednie nadzieję, że nieszczęśnik zdąży zejść z trasy. Stratowanie przez aetonany nie było raczej w jego planach. I wtedy też skrzydlate stworzenia ruszyły w swój bieg. -Trzymaj się Gwen. - Mruknał pod nosem unosząc w górę aparat. Mógł się śmiać i droczyć z kuzynką, ale nie zmieniało to faktu, że się martwił. Grey podróżował po Amazonii, miał styczność z wieloma roślinkami i zwierzętami ale tych, nie odważył się dosiąść. Zbytnio cenił sobie swój kark, aby tak się narażać.
Pstryk migawki. Zaraz potem kolejny, kied robił zdjęcia mając nadzieję, ze uda mu sę uchwycić jak najwięcej. Zmrużył lekko oczy żałując teraz, że nie wziął ze sobą lornetki, aby lepiej i więcej widzieć. Musiły mu wystaczyć jego własne oczy.
-Nie odważyłaś się na wyścig. - Zwrócił się do Kerstin. Pamiętał jak ostatnim razem reagwała na magię, czy podobnie było z magicznymi stworzeniami. -Nie miałbym odwagi siedzieć w siodle. Pewnie by mną miotało jak workiem ziemniaków. - Zaśmiał się sam z siebie, a potem skupił się na kolejnych osobach w wyścigu. Część zwierzaków pędziła na złamaie karku, inne zaś ledwo ospale jakby ktoś wyrwał je z drzemki.
-Gwen. - Odpowiedział Evie. -Czy to ona? - Wskazał na wyścig,.
|k100 na spostrzegawczość
-Powodzenia! - Rzucił kuzynce robiąc ostatnie zdjęcie, po czym spojrzał na Kerstin oraz Evę Doe. - Chodźmy na widownię.
Czas było udać się w bezpieczniejsze miejsce gdzie ustawiali się już inni gapie. Przepychając się przez tłum i torując drogą dwóm kobietom zbliżał się na wzgórze skąd mogli wszystko oglądać. Przystanął i spojrzał na pas startowy. -Tutaj będzie dobrze. - Oznajmił szykując już aparat do robienia zdjęć. Ledwo wypowiedział te słowa, a pierwsze ruszyły konie. Widział Despenser na przodzie, aż uniósł brwi w niemym podziwie i zrobił zdjęcie. Miał nadzieję, ze wyraźne. Zaraz potem usłyszał i zobaczył jak tłum zafalował gdy jeden z jeźdźców spadł głośo na ziemię. Wręcz można było poczuć ten ból. Miał jednie nadzieję, że nieszczęśnik zdąży zejść z trasy. Stratowanie przez aetonany nie było raczej w jego planach. I wtedy też skrzydlate stworzenia ruszyły w swój bieg. -Trzymaj się Gwen. - Mruknał pod nosem unosząc w górę aparat. Mógł się śmiać i droczyć z kuzynką, ale nie zmieniało to faktu, że się martwił. Grey podróżował po Amazonii, miał styczność z wieloma roślinkami i zwierzętami ale tych, nie odważył się dosiąść. Zbytnio cenił sobie swój kark, aby tak się narażać.
Pstryk migawki. Zaraz potem kolejny, kied robił zdjęcia mając nadzieję, ze uda mu sę uchwycić jak najwięcej. Zmrużył lekko oczy żałując teraz, że nie wziął ze sobą lornetki, aby lepiej i więcej widzieć. Musiły mu wystaczyć jego własne oczy.
-Nie odważyłaś się na wyścig. - Zwrócił się do Kerstin. Pamiętał jak ostatnim razem reagwała na magię, czy podobnie było z magicznymi stworzeniami. -Nie miałbym odwagi siedzieć w siodle. Pewnie by mną miotało jak workiem ziemniaków. - Zaśmiał się sam z siebie, a potem skupił się na kolejnych osobach w wyścigu. Część zwierzaków pędziła na złamaie karku, inne zaś ledwo ospale jakby ktoś wyrwał je z drzemki.
-Gwen. - Odpowiedział Evie. -Czy to ona? - Wskazał na wyścig,.
|k100 na spostrzegawczość
A bad idea?There is no such thing as a bad idea. Only poorly executed awesome ones
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Herbert Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 31
'k100' : 31
Nie zależy mi na wyścigu. Jakoś wcale jej to nie uspokoiło, bo nawet jeśli nie wybierała się w drogę z myślą o wygranej, to jakoś nie przypominała sobie, by kiedykolwiek widziała Gwen na koniu. A sądząc po jej słowach miała rozsądne podstawy sądzić, że wcale nie wiedziała jak się na nich jeździ. Oby tylko, jeśli już, spadła na ziemi a nie z nieba; wyobrażała sobie, że nawet upadek do wody z takiej wysokości groził niebezpieczeństwem. A, o czym pamiętała - Gwen nie umiała pływać.
- Uważaj na siebie - powtórzyła raz jeszcze, a potem z ciepłym (choć nieco niepewnym) uśmiechem odeszła z Eve i Herbertem.
Była na siebie zła, że dała się złapać na tym nieznośnym rumieńcu, na smutku i melancholii, dzisiaj, kiedy wszyscy powinni się tylko cieszyć.
- Porozmawiamy później może - wydusiła w odpowiedzi do Eve, licząc na to, że w ten sposób kupi sobie czas.
Wspinali się zresztą na górkę, z której dobrze widać było pas startowy; nie miała świetnej kondycji, więc dość szybko się zmachała i mogła udawać, że to dlatego nie jest chętna, żeby cóż, żeby narzekać na ciężkość ostatnich dni, na smutek, na jej męża. - Kibicuję Gwen, a potem pewnie... Justine. Albo Billowi. Billowi bardziej - wymruczała, przysiadając na skrawku suchszej trawy.
Potem zapatrzyła się na Herberta i jego aparat, zafascynowana cichym klikaniem. Właściwie nie wyglądał wcale inaczej od aparatów, które znała.
- Zrobisz mi później zdjęcie? Po wyścigu? Ono będzie się ruszać? - spytała nieśmiało, a potem parsknęła ze śladem dawnej wesołości. - Och, też za nic bym nie wsiadła na siodło. Ja w ogóle nie umiem jeździć konno... nie mówiąc o lataniu na koniach. - No i Just by mnie zabiła, ale tego nie musiała dodawać, bo tym razem nawet nie miała ochoty jej się sprzeciwiać. - A czy Gwen potrafi? Ona... Och, zobacz, ludzie już spadają! - podniosła się na kolana i przyłożyła dłoń do oczu, żeby osłonić się od słońca i spróbować kogokolwiek rozpoznać.
Spostrzegawczość I
- Uważaj na siebie - powtórzyła raz jeszcze, a potem z ciepłym (choć nieco niepewnym) uśmiechem odeszła z Eve i Herbertem.
Była na siebie zła, że dała się złapać na tym nieznośnym rumieńcu, na smutku i melancholii, dzisiaj, kiedy wszyscy powinni się tylko cieszyć.
- Porozmawiamy później może - wydusiła w odpowiedzi do Eve, licząc na to, że w ten sposób kupi sobie czas.
Wspinali się zresztą na górkę, z której dobrze widać było pas startowy; nie miała świetnej kondycji, więc dość szybko się zmachała i mogła udawać, że to dlatego nie jest chętna, żeby cóż, żeby narzekać na ciężkość ostatnich dni, na smutek, na jej męża. - Kibicuję Gwen, a potem pewnie... Justine. Albo Billowi. Billowi bardziej - wymruczała, przysiadając na skrawku suchszej trawy.
Potem zapatrzyła się na Herberta i jego aparat, zafascynowana cichym klikaniem. Właściwie nie wyglądał wcale inaczej od aparatów, które znała.
- Zrobisz mi później zdjęcie? Po wyścigu? Ono będzie się ruszać? - spytała nieśmiało, a potem parsknęła ze śladem dawnej wesołości. - Och, też za nic bym nie wsiadła na siodło. Ja w ogóle nie umiem jeździć konno... nie mówiąc o lataniu na koniach. - No i Just by mnie zabiła, ale tego nie musiała dodawać, bo tym razem nawet nie miała ochoty jej się sprzeciwiać. - A czy Gwen potrafi? Ona... Och, zobacz, ludzie już spadają! - podniosła się na kolana i przyłożyła dłoń do oczu, żeby osłonić się od słońca i spróbować kogokolwiek rozpoznać.
Spostrzegawczość I
The member 'Kerstin Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 81
'k100' : 81
Konie gnały dziko przed siebie, ale aetonany wystartowały tuż za nimi, już w pierwszych kilkunastu metrach borykając się z pierwszą przeszkodą. Ziemia drżała pod naporem końskiego galopu, piasek sypał się na boki, a płomienie pochodni wytyczających ścieżkę po plaży tańczyły na wietrze wywołanym przez pęd zwierząt. Część widzów wstała, część umilkła, obserwując niezwykłe widowisko, gdy drugi rząd ruszył. Kiedy iskry pomknęły w górę Liddy mocno dała sygnał kasztankowi do ruszenia, ale Piegus skulił uszy i nie zareagował, zostając na starcie. Skierował głowę w bok i pokręcił nią, trzepiąc grzywą, a potem ziewnął, przenosząc ciężar ciała na jedną stronę. Nauroch był szybkim koniem, który aż palił się do wyścigu. Odbił się od tylnych nóg natychmiastowo przechodząc do cwału, wychodząc od razu na prowadzenie. Na nieszczęście pierwszych jeźdźców na skrzydlatych rumakach, na ich drodze do zwycięstwa znalazł się Artemis. Arrax, którego dosiadał Everett wystartował równie prędko, co rdzawy aetonan. Szybko zareagował pod czujną dłonią jeźdźca, omijając żywą przeszkodę i pognał łeb w łeb z rywalem. Nauroch w tym samym momencie wykonał zwrot, by ominąć czarodzieja. Czarownica, która go dosiadała była niedoświadczona, nie wiedziała, jak utrzymać się w siodle, zabrakło jej oparcia w strzemionach, więc Gwen poleciała w tył, spadając z konia. Lądowanie na piasku było bolesne, ale niegroźne — drobne stłuczenia dadzą się dziewczynie we znaki, dopiero gdy miną pierwsze momenty szoku, ale wyścig trwał, a tuż za nią było stado rozpędzonych zwierząt. Artemis doszedł do siebie szybko. Przeczuwając jakie zagrożenie na niego czyha, momentalnie przeczołgał się na bok. Everett na Arraxie, po ominięciu pierwszych przeszkód objął prowadzenie, gnając łeb w łeb z pozbawionym jeźdźca kasztanowym Naurochem.
Trzeci rząd ruszył. Gaja energicznie wyciągnęła Nealę do przodu. Koń na sygnał popędził, a rudowłosa dziewczyna prędko zareagowała, mogąc wyminąć spadającą tuż przed nią z konia Gwen. Gaja odbiła w bok i czym prędzej pognała przed siebie. Wiatr szarpał włosy dziewczęcia, a przeradzający się w wał galop wymagał od niej nie tylko determinacji, ale też siły. Aisha wystartowała na siwku prędko, ale już w pierwszych fulach koń obok wyprzedził ją o pół długości. Przeszkody jakie miała do pokonania dziewczyna odbiły się na starcie — spadająca przed nią dziewczyna, umykająca w bok Neala, która zajechała jej drogę i z drugiej strony blokada Liddy. Dziewczyna musiała wstrzymać konia, by wskoczyć za Nealę i dopiero wtedy mogła pozwolić siwkowi gnać przed siebie. Stojąca za Liddy Justine nie miała łatwego zadania, kiedy aetonan przed nią nawet nie drgnął. Justine musiała całkiem skręcić rumaka, by wyminąć Moore, a to przełożyło się na kiepski start — konie obok zdołały pomknąć do przodu, zostawiajac ją w tyle.
Czwarty rząd ruszył. William na Chochliku wystartował szybciej, ale od razu był zmuszony wstrzymań konia, kiedy Justine przed nim została wstrzymana przez stojącą nieruchomo Liddy. Koń skulił po sobie uszy z niezadowoleniem i wyciągnął szyję, gryząc Brandy w zad. Aetonan zarżał wściekle i skulił uszy, oddając Chochlikowi kopniakiem z zadu, ten parsknął i stanął dęba, ale William miał wystarczająco dużo siły i refleksu, by zareagować i utrzymać się w siodle, pomimo nagłego zachowania. Benjamin popędził konia, a ten bryknął niechętnie, wystraszony i spłoszony podgryzającym obok koniem. Omamiony furią i wspomnieniami Theo, jednym susem próbował dopaść białego konia, ale Whisky miał inne plany. Nie wystartował jednocześnie, zareagował z opóźnieniem pomimo mocnego popędzenia. Biały Miś wysunąwszy się o pół długości bryknął, trafiając w siwka, którego dosiadał starszy Moore. Była gwiazda quidditcha miała świetne pojęcie o lataniu na miotle, ale niemalże zerowe w kwestii utrzymania się na koniu. Kopnięty aetonan, na którym siedział, szarpnął się, wyciągnął szyję, kuląc uszy z niezadowoleniem, a Theo stracił całkowity kontakt ze zwierzęciem i runął na ziemię. William w pierwszych metrach mierzył się z nieustannie brykającym Chochlikiem, aż w końcu zatrzymał go, by zawrócić i znaleźć się przy bracie. Zeskoczywszy z grzbietu konia, złapał za wodze również Whisky, ale w tej samej chwili Chochlik spróbował podgryźć siwka, którego dosiadał starszy z braci. I jemu się to nie spodobało. Oba konie szarpnęły się, podnosząc na tylnych kopytach. Pociągnięcie ich obu wyrwało byłemu szukającemu wodze z rąk, zdzierając skórę z wnętrza dłoni. Aetonany rozpostarły skrzydła próbując obkopać się przednimi kopytami — Whisky odpuścił jako pierwszy, odbiegając od Chochlika, ale ten pognał za nim, zupełnie w inną stronę niż reszta rumaków, próbując go podgryzać i obkopać w zemście. Tuż przed tą awantura stanął Freddie, który jadąc na samym końcu miał bardzo trudne zadanie. Jeźdźcy, którzy spadli i wciąż nie zeszli z drogi, blokady, a tuż przede dwa walczące ze sobą aetonany. Szybki jak wiatr koń Kruegera odskoczył gwałtownie, chcąc uniknąć wpadnięcia na dwa przed nim. Jego jeździec nie był na to przygotowany. Freddie zachwiał się i przechylił na bok, wpadając w piach tuż obok Billego i Theo. Cień zatrzymał się zaraz, spoglądając ze zdziwieniem na młodego czarodzieja, pozwalając mu się dosiąść chwilę później.
Ale uczestnicy wyścigu byli już daleko przed wszystkimi, którzy zostali na piasku w okolicach startu. Ci, którym udało się ruszyć gnali przed siebie na złamanie karku. Cwał na długiej prostej szybko podzielił uczestników wyścigu. Na prowadzeniu pozostał Everett na Arraxie, który mknął przed siebie nie zważając na nic, powoli rozkładając skrzydła. Tuż za Sykesem cwałowała Neala na Gai, zostawiając w tyle pozostałe rumaki. Benjamin miał kilka metrów do niej, ale tuż za nim w doskonałym stylu gnała Aisha, a korowód zamykała Justine na Brandy. Aetonany wzbiły się w powietrze, tuż nad wodą, kopytami muskając taflę wody zatoczyły powolny krąg, daleko od miejsca, w którym wystartowały, daleko od plaży, całej plaży z publiczności i organizatorów. W końcu, zgodnie z trasą lotu, prowadzone cały czas przez jeźdźców poderwały się mocno w górę — ci musieli pochylić się do przodu, złapać grzywy, szyi, siodła, stanąć na strzemionach. Wymagało to od nich wiele siły i mało kto był w stanie poddać się takiej próbie przez kilka dłużących się sekund.
Eve obserwowała cały wyścig, a kiedy aetonany poderwały się do góry, nie umknęło jej dziwne zachowanie zwierząt, szczególnie ptaków. Sroczy instynkt zwabił jej spojrzenie, które zatrzymało się mimowolnie na szalejącym w powietrzu ptakach. Mewy, które wznosiły się w powietrze zachowywały się chaotycznie i nie wyglądały jakby były spłoszone końskim wyścigiem. Mnóstwo nurzyków nadciągało znad morza — białe korpusy były widoczne na tle ciemniejącego nieba. Gdyby obejrzała się w tył spostrzegłaby też wydrzyki wznoszące się z trawy w górę i odlatujące w stronę lądu. Herbert skoncentrowany na Gwen, która spadła z konia i wciąż dochodziła do siebie na plaży. Widział, że dziewczyna nie podnosiła przez chwilę z piasku. Nad jej głową mógł też dostrzec wolno schodzącą wodę. Morze zaczęło się cofać.
Jeźdźcy w tym czasie mknęli w górę. Justine, która była najsłabszą i najmniej fizycznie wytrzymałą ze wszystkich zawodniczek jako pierwsza poczuła, że brakuje jej sił — jazda konna była wymagająca. Nie była w stanie utrzymać się w siodle. Ciągnęła wodzami aetonana do siebie, czując jak pod ciężarem grawitacji osuwa się w dół. Pomimo walki i determinacji zsunęła się z siodła, mocno trzymając wodze, które szarpnęły też rumaka — oboje zawiśli na sekundę w powietrzu, a potem runęli w dół. Szarpnięcie wyrwało z jej drobnych dłoni wodze, pozostawiając w ich wnętrzu czerwone ślady, zdartą skórę. Aetonan próbując ratować siebie instynktownie rozpostarł szeroko skrzydła i spróbował obrócić się w locie. Ten manewr w powietrzu spowodował, że znacznie lżejsza od niego czarownica, lecąca w dół z mniejszą prędkością wpadła na jego skrzydło. Justine była w stanie chwycić się siodła, a nawet wspiąć z powrotem na grzbiet, kiedy ruch skrzydeł mógł pomóc jej bez użycia siły. Problemy z wytrzymałością miała również Neala, ale ostatkiem sił wytrzymała wymagający sprawdzian. Pozostali lecieli jeszcze kilka metrów wyżej, a niezwykły korowód latających koni ginął na tle ciemniejącego nieba. Benjamin bez trudu mógł utrzymać się rumaka, miał wystarczająco dużo siły, by chwyciwszy go za szyję nie polecieć w tył, ale jego gabaryty i sylwetka nie ułatwiały mu zadania. Biały Miś był jednak duży i bez trudu wznosił się coraz wyżej. Sykes przytuliwszy się do końskiej szyi zjednał się z aetonanem, podobne jak Doe. Z różdżek organizatorów błysnęły snopy kolorowych świateł, w tamtym kierunku, rozjaśniając niebo kilkoma kolorami.
Kerstin nieprzerwanie śledząca jeźdźców jako jedna z pierwszych na plaży dostrzegła problemy, z jakimi borykała się siedząca w siodle chwilę wcześniej autorka. Jej wzrok utknął na spadającej wraz z aetonanem Justine, lecz nim zdążyłaby krzyknąć lub kogokolwiek zaalarmować o sytuacji...
niebo pojaśniało z mocą tysiąca słońc.
Jeźdźcy lecący w górę na aetonanach prosto w stronę wiszącej nad głowami komety musieli zamknąć oczy, błysk był oślepiający, do ich oczu cisnęły się łzy, a głowa napęczniała od nagłego i niespodziewanego bólu, najprawdopodobniej spowodowanego intensywnym blaskiem. Każdy, jak jeden, tracili orientacje w czasie i przestrzeni. Żaden z uczestników wyścigu nie wiedział, gdzie jest niebo, a gdzie ziemia, gdzie północ, gdzie południe, w którą stronę zaszło słońce. I każdemu wydawało się, że wciąż gnał do przodu, w górę, mocno trzymając się końskich wodzy i siodła. Nie wiedzieli jeszcze, że z ich rąk wysunęły się wodze, a między nogami nie było już skórzanego lęku siodła.
Światło zniknęło tak samo szybko i nagle, jak się pojawiło. Zrobiło się ciemniej niż wcześniej.
— Cholerne fajerwerki, przestańcie!— ktoś krzyknął z plaży, kiedy ciemność spowiła plażę Weymouth. Płonące pochodnie i ogniska nie dawały takiego światła, jakie było potrzebne, a gasnące kolorowe iskry sprawiły, że jeźdźcy byli znów słabiej widoczni.
Ale to, co się działo w powietrzu wciąż dobrze widziała Kerstin, która choć musiała na chwilę zamknąć oczy, prędko odszukała jeźdźców. I widziała ich wszystkich. Uczestnicy wyścigu lecieli w dół. Aeotany bezwładnie leciały w dół. W pierwszej chwili wszystkich sparaliżował szok i ból głowy, ale pęd wiatru i chłód morskiej bryzy otrzeźwia ich w połowie drogi do wody — spadającym jeźdźcom zostało kilkanaście metrów nim uderzą w taflę z wielką siłą. Mieli jedną, jedyną szansę by zareagować. Aetonany ocknęły się po chwili i rozprostowując skrzydła obracały się w powietrzu kopytami do dołu. Eve, gdy otworzyła oczy, które na chwilę z oślepiającego blasku zaszły łzami, zdała sobie sprawę z przerażającej ciszy, jaka rozlała się po całej plaży. Nie było już ptasiego hałasu, nie było jazgotu i nawoływania. Nim cokolwiek zrobiła, tuż obok jej nóg spadł nieruchomy nurzyk. Kilka metrów dalej w piach runęła mewa, a jeszcze dalej wydrzyki. Z nieba spadały martwe ptaki — ich oczy były puste, nieruchome jak czarne koraliki.
Spadające ptaki prędzej niż to, co działo się na niebie dostrzegli też wszyscy ci, którym nie udało się ruszyć w dalszą pogoń. Siedząca wciąż na Piegusie Liddy mogła bez trudu zaobserwować lecące z nieba na piach, w trawę i wodę martwe ptactwo. Widzieli to też jeźdźcy na koniach. Harcerz, którego dosiadał Roger zrobił się niespokojny, zaczął nerwowo szarpać głową, prychać, aż stanął dęba. Evelyn dosiadająca Jaskółkę czuła, jak siwka zaczyna przebierać nogami, strzyc nerwowo uszami, a w końcu zaczęła się cofać z niewiadomego powodu. Wilkie czuł, że jego koń zaczyna panikować. Nitka zrobiła się wyjątkowo niespokojna, orała kopytami w piachu, próbowała podnieść oba kopyta, parskała nieprzyjemnie. Żaden z trzech koni nie był spokojny. Nerwowy zrobił się także Piegus. Choć odmówił Liddy współpracy i ruszenia przed siebie, obrócił się niespokojnie, postawił uszy i dreptał w miejscu. Wszystko wskazywało na to, że zaraz ruszy przed siebie. Spadające ptaki dostrzeli także William i Theo.
Morze cofało się powoli, ale teraz już wyraźnie odsłaniając coraz więcej kamieni i dna, z którego odkopywały się niewielkie skorupiaki, wędrując w stronę lądu. Linia wody zmieniła swoje położenie o co najmniej kilka metrów, co nie mogło umknąć już nikomu, kto znajdował się na plaży — i przez chwilę mogłoby się zdawać, jakby jakaś dziwna, nieznana siła wciągała wodę do niewidzialnego rowu, gdyby nie to, że na linii horyzontu pojawił się podłużny, jaśniejący pas odcinający się zarówno od granatowego morza, jak i szarego nieba. William, choć nigdy nie widział niczego podobno, prawdopodobnie wcześniej niż wszyscy inni zdawał sobie sprawę, czym ten powoli zwiększający się kształt był — nie wiedząc o tym nawet, przeżył to już wcześniej; całkiem niedawno.
Ziemia drżała, ale żaden z koni nie gnał już po plaży. Wibracje dochodzące spod ziemi wyczuwał każdy.
Termin na odpis mija 24 listopada o godz: 18:00. Wydarzenie zmienia rangę na zagrażające zdrowiu i życiu postaci. Przypominam o komunikacji z mistrzem gry w przypadku trudności z odpisem; zmiana rangi wydarzenia to bardzo poważna sprawa. Playlista została zaktualizowana. Edytowane od tej pory ekwipunki nie zostaną uznane. Rozwój postaci zostaje zablokowany aż do zakończenia wydarzenia. Wszyscy w wątku mają do 3 akcji angażujących w tej turze. Możecie je uwzględnić w jednym poście lub trzech osobnych.
Kwestia dodatkowa: wszystkie pozostałe postaci(wasze multikonta), które prowadzą lub zamierzają prowadzić dowolny wątek w dowolnej lokacji z datą 13 sierpnia od godziny 21:30 są zobligowane do przesłania informacji i linku z grą w tym temacie.
Żywotność:
Artemis -5 (tłuczone plecy)
Gwen -5 (tłuczone plecy)
Theodore -5 (tłuczone plecy)
Billy -5 (cięte dłonie)
Freddie -5 (tłuczone plecy)
Justine -5 (cięte dłonie)
Trzeci rząd ruszył. Gaja energicznie wyciągnęła Nealę do przodu. Koń na sygnał popędził, a rudowłosa dziewczyna prędko zareagowała, mogąc wyminąć spadającą tuż przed nią z konia Gwen. Gaja odbiła w bok i czym prędzej pognała przed siebie. Wiatr szarpał włosy dziewczęcia, a przeradzający się w wał galop wymagał od niej nie tylko determinacji, ale też siły. Aisha wystartowała na siwku prędko, ale już w pierwszych fulach koń obok wyprzedził ją o pół długości. Przeszkody jakie miała do pokonania dziewczyna odbiły się na starcie — spadająca przed nią dziewczyna, umykająca w bok Neala, która zajechała jej drogę i z drugiej strony blokada Liddy. Dziewczyna musiała wstrzymać konia, by wskoczyć za Nealę i dopiero wtedy mogła pozwolić siwkowi gnać przed siebie. Stojąca za Liddy Justine nie miała łatwego zadania, kiedy aetonan przed nią nawet nie drgnął. Justine musiała całkiem skręcić rumaka, by wyminąć Moore, a to przełożyło się na kiepski start — konie obok zdołały pomknąć do przodu, zostawiajac ją w tyle.
Czwarty rząd ruszył. William na Chochliku wystartował szybciej, ale od razu był zmuszony wstrzymań konia, kiedy Justine przed nim została wstrzymana przez stojącą nieruchomo Liddy. Koń skulił po sobie uszy z niezadowoleniem i wyciągnął szyję, gryząc Brandy w zad. Aetonan zarżał wściekle i skulił uszy, oddając Chochlikowi kopniakiem z zadu, ten parsknął i stanął dęba, ale William miał wystarczająco dużo siły i refleksu, by zareagować i utrzymać się w siodle, pomimo nagłego zachowania. Benjamin popędził konia, a ten bryknął niechętnie, wystraszony i spłoszony podgryzającym obok koniem. Omamiony furią i wspomnieniami Theo, jednym susem próbował dopaść białego konia, ale Whisky miał inne plany. Nie wystartował jednocześnie, zareagował z opóźnieniem pomimo mocnego popędzenia. Biały Miś wysunąwszy się o pół długości bryknął, trafiając w siwka, którego dosiadał starszy Moore. Była gwiazda quidditcha miała świetne pojęcie o lataniu na miotle, ale niemalże zerowe w kwestii utrzymania się na koniu. Kopnięty aetonan, na którym siedział, szarpnął się, wyciągnął szyję, kuląc uszy z niezadowoleniem, a Theo stracił całkowity kontakt ze zwierzęciem i runął na ziemię. William w pierwszych metrach mierzył się z nieustannie brykającym Chochlikiem, aż w końcu zatrzymał go, by zawrócić i znaleźć się przy bracie. Zeskoczywszy z grzbietu konia, złapał za wodze również Whisky, ale w tej samej chwili Chochlik spróbował podgryźć siwka, którego dosiadał starszy z braci. I jemu się to nie spodobało. Oba konie szarpnęły się, podnosząc na tylnych kopytach. Pociągnięcie ich obu wyrwało byłemu szukającemu wodze z rąk, zdzierając skórę z wnętrza dłoni. Aetonany rozpostarły skrzydła próbując obkopać się przednimi kopytami — Whisky odpuścił jako pierwszy, odbiegając od Chochlika, ale ten pognał za nim, zupełnie w inną stronę niż reszta rumaków, próbując go podgryzać i obkopać w zemście. Tuż przed tą awantura stanął Freddie, który jadąc na samym końcu miał bardzo trudne zadanie. Jeźdźcy, którzy spadli i wciąż nie zeszli z drogi, blokady, a tuż przede dwa walczące ze sobą aetonany. Szybki jak wiatr koń Kruegera odskoczył gwałtownie, chcąc uniknąć wpadnięcia na dwa przed nim. Jego jeździec nie był na to przygotowany. Freddie zachwiał się i przechylił na bok, wpadając w piach tuż obok Billego i Theo. Cień zatrzymał się zaraz, spoglądając ze zdziwieniem na młodego czarodzieja, pozwalając mu się dosiąść chwilę później.
Ale uczestnicy wyścigu byli już daleko przed wszystkimi, którzy zostali na piasku w okolicach startu. Ci, którym udało się ruszyć gnali przed siebie na złamanie karku. Cwał na długiej prostej szybko podzielił uczestników wyścigu. Na prowadzeniu pozostał Everett na Arraxie, który mknął przed siebie nie zważając na nic, powoli rozkładając skrzydła. Tuż za Sykesem cwałowała Neala na Gai, zostawiając w tyle pozostałe rumaki. Benjamin miał kilka metrów do niej, ale tuż za nim w doskonałym stylu gnała Aisha, a korowód zamykała Justine na Brandy. Aetonany wzbiły się w powietrze, tuż nad wodą, kopytami muskając taflę wody zatoczyły powolny krąg, daleko od miejsca, w którym wystartowały, daleko od plaży, całej plaży z publiczności i organizatorów. W końcu, zgodnie z trasą lotu, prowadzone cały czas przez jeźdźców poderwały się mocno w górę — ci musieli pochylić się do przodu, złapać grzywy, szyi, siodła, stanąć na strzemionach. Wymagało to od nich wiele siły i mało kto był w stanie poddać się takiej próbie przez kilka dłużących się sekund.
Eve obserwowała cały wyścig, a kiedy aetonany poderwały się do góry, nie umknęło jej dziwne zachowanie zwierząt, szczególnie ptaków. Sroczy instynkt zwabił jej spojrzenie, które zatrzymało się mimowolnie na szalejącym w powietrzu ptakach. Mewy, które wznosiły się w powietrze zachowywały się chaotycznie i nie wyglądały jakby były spłoszone końskim wyścigiem. Mnóstwo nurzyków nadciągało znad morza — białe korpusy były widoczne na tle ciemniejącego nieba. Gdyby obejrzała się w tył spostrzegłaby też wydrzyki wznoszące się z trawy w górę i odlatujące w stronę lądu. Herbert skoncentrowany na Gwen, która spadła z konia i wciąż dochodziła do siebie na plaży. Widział, że dziewczyna nie podnosiła przez chwilę z piasku. Nad jej głową mógł też dostrzec wolno schodzącą wodę. Morze zaczęło się cofać.
Jeźdźcy w tym czasie mknęli w górę. Justine, która była najsłabszą i najmniej fizycznie wytrzymałą ze wszystkich zawodniczek jako pierwsza poczuła, że brakuje jej sił — jazda konna była wymagająca. Nie była w stanie utrzymać się w siodle. Ciągnęła wodzami aetonana do siebie, czując jak pod ciężarem grawitacji osuwa się w dół. Pomimo walki i determinacji zsunęła się z siodła, mocno trzymając wodze, które szarpnęły też rumaka — oboje zawiśli na sekundę w powietrzu, a potem runęli w dół. Szarpnięcie wyrwało z jej drobnych dłoni wodze, pozostawiając w ich wnętrzu czerwone ślady, zdartą skórę. Aetonan próbując ratować siebie instynktownie rozpostarł szeroko skrzydła i spróbował obrócić się w locie. Ten manewr w powietrzu spowodował, że znacznie lżejsza od niego czarownica, lecąca w dół z mniejszą prędkością wpadła na jego skrzydło. Justine była w stanie chwycić się siodła, a nawet wspiąć z powrotem na grzbiet, kiedy ruch skrzydeł mógł pomóc jej bez użycia siły. Problemy z wytrzymałością miała również Neala, ale ostatkiem sił wytrzymała wymagający sprawdzian. Pozostali lecieli jeszcze kilka metrów wyżej, a niezwykły korowód latających koni ginął na tle ciemniejącego nieba. Benjamin bez trudu mógł utrzymać się rumaka, miał wystarczająco dużo siły, by chwyciwszy go za szyję nie polecieć w tył, ale jego gabaryty i sylwetka nie ułatwiały mu zadania. Biały Miś był jednak duży i bez trudu wznosił się coraz wyżej. Sykes przytuliwszy się do końskiej szyi zjednał się z aetonanem, podobne jak Doe. Z różdżek organizatorów błysnęły snopy kolorowych świateł, w tamtym kierunku, rozjaśniając niebo kilkoma kolorami.
Kerstin nieprzerwanie śledząca jeźdźców jako jedna z pierwszych na plaży dostrzegła problemy, z jakimi borykała się siedząca w siodle chwilę wcześniej autorka. Jej wzrok utknął na spadającej wraz z aetonanem Justine, lecz nim zdążyłaby krzyknąć lub kogokolwiek zaalarmować o sytuacji...
niebo pojaśniało z mocą tysiąca słońc.
Jeźdźcy lecący w górę na aetonanach prosto w stronę wiszącej nad głowami komety musieli zamknąć oczy, błysk był oślepiający, do ich oczu cisnęły się łzy, a głowa napęczniała od nagłego i niespodziewanego bólu, najprawdopodobniej spowodowanego intensywnym blaskiem. Każdy, jak jeden, tracili orientacje w czasie i przestrzeni. Żaden z uczestników wyścigu nie wiedział, gdzie jest niebo, a gdzie ziemia, gdzie północ, gdzie południe, w którą stronę zaszło słońce. I każdemu wydawało się, że wciąż gnał do przodu, w górę, mocno trzymając się końskich wodzy i siodła. Nie wiedzieli jeszcze, że z ich rąk wysunęły się wodze, a między nogami nie było już skórzanego lęku siodła.
Światło zniknęło tak samo szybko i nagle, jak się pojawiło. Zrobiło się ciemniej niż wcześniej.
— Cholerne fajerwerki, przestańcie!— ktoś krzyknął z plaży, kiedy ciemność spowiła plażę Weymouth. Płonące pochodnie i ogniska nie dawały takiego światła, jakie było potrzebne, a gasnące kolorowe iskry sprawiły, że jeźdźcy byli znów słabiej widoczni.
Ale to, co się działo w powietrzu wciąż dobrze widziała Kerstin, która choć musiała na chwilę zamknąć oczy, prędko odszukała jeźdźców. I widziała ich wszystkich. Uczestnicy wyścigu lecieli w dół. Aeotany bezwładnie leciały w dół. W pierwszej chwili wszystkich sparaliżował szok i ból głowy, ale pęd wiatru i chłód morskiej bryzy otrzeźwia ich w połowie drogi do wody — spadającym jeźdźcom zostało kilkanaście metrów nim uderzą w taflę z wielką siłą. Mieli jedną, jedyną szansę by zareagować. Aetonany ocknęły się po chwili i rozprostowując skrzydła obracały się w powietrzu kopytami do dołu. Eve, gdy otworzyła oczy, które na chwilę z oślepiającego blasku zaszły łzami, zdała sobie sprawę z przerażającej ciszy, jaka rozlała się po całej plaży. Nie było już ptasiego hałasu, nie było jazgotu i nawoływania. Nim cokolwiek zrobiła, tuż obok jej nóg spadł nieruchomy nurzyk. Kilka metrów dalej w piach runęła mewa, a jeszcze dalej wydrzyki. Z nieba spadały martwe ptaki — ich oczy były puste, nieruchome jak czarne koraliki.
Spadające ptaki prędzej niż to, co działo się na niebie dostrzegli też wszyscy ci, którym nie udało się ruszyć w dalszą pogoń. Siedząca wciąż na Piegusie Liddy mogła bez trudu zaobserwować lecące z nieba na piach, w trawę i wodę martwe ptactwo. Widzieli to też jeźdźcy na koniach. Harcerz, którego dosiadał Roger zrobił się niespokojny, zaczął nerwowo szarpać głową, prychać, aż stanął dęba. Evelyn dosiadająca Jaskółkę czuła, jak siwka zaczyna przebierać nogami, strzyc nerwowo uszami, a w końcu zaczęła się cofać z niewiadomego powodu. Wilkie czuł, że jego koń zaczyna panikować. Nitka zrobiła się wyjątkowo niespokojna, orała kopytami w piachu, próbowała podnieść oba kopyta, parskała nieprzyjemnie. Żaden z trzech koni nie był spokojny. Nerwowy zrobił się także Piegus. Choć odmówił Liddy współpracy i ruszenia przed siebie, obrócił się niespokojnie, postawił uszy i dreptał w miejscu. Wszystko wskazywało na to, że zaraz ruszy przed siebie. Spadające ptaki dostrzeli także William i Theo.
Morze cofało się powoli, ale teraz już wyraźnie odsłaniając coraz więcej kamieni i dna, z którego odkopywały się niewielkie skorupiaki, wędrując w stronę lądu. Linia wody zmieniła swoje położenie o co najmniej kilka metrów, co nie mogło umknąć już nikomu, kto znajdował się na plaży — i przez chwilę mogłoby się zdawać, jakby jakaś dziwna, nieznana siła wciągała wodę do niewidzialnego rowu, gdyby nie to, że na linii horyzontu pojawił się podłużny, jaśniejący pas odcinający się zarówno od granatowego morza, jak i szarego nieba. William, choć nigdy nie widział niczego podobno, prawdopodobnie wcześniej niż wszyscy inni zdawał sobie sprawę, czym ten powoli zwiększający się kształt był — nie wiedząc o tym nawet, przeżył to już wcześniej; całkiem niedawno.
Ziemia drżała, ale żaden z koni nie gnał już po plaży. Wibracje dochodzące spod ziemi wyczuwał każdy.
Kwestia dodatkowa: wszystkie pozostałe postaci(wasze multikonta), które prowadzą lub zamierzają prowadzić dowolny wątek w dowolnej lokacji z datą 13 sierpnia od godziny 21:30 są zobligowane do przesłania informacji i linku z grą w tym temacie.
Żywotność:
Artemis -5 (tłuczone plecy)
Gwen -5 (tłuczone plecy)
Theodore -5 (tłuczone plecy)
Billy -5 (cięte dłonie)
Freddie -5 (tłuczone plecy)
Justine -5 (cięte dłonie)
Ramsey Mulciber
en dość szybko zaczęła dochodzić do siebie. Powoli zaczęła się orientować, że chyba nic nie ma złamane. Piasek zamortyzował upadek i była co najwyżej lekko poobijana. Wiedziona bardziej instynktem, niż myślą zaczęła cofać się, schodząc z toru i powoli kierując się w stronę siedzących na widowni
– Nic mi nie… – miała odkrzyknąć do zmartwionego Artemisa, jednak nie zdążyła do kończyć zdania, bo zaczęły się dziać rzeczy co najmniej dziwne.
Patrząc na to, co dzieje się na plaży, mimowolnie uchyliła usta. Wyścig przestał być wyścigiem. Konie zaczęły panikować, podobnie jak ptaki, które wkrótce zaczęły spadać z nieba. Czas zmienił swój bieg, jednocześnie pędząc i zatrzymując się na chwilę.
Coś błysnęło, gleba drżała, może się cofało, a serce panny Grey przyśpieszyło. Wyciągnęła różdżkę, chwytając ją z całych sił, doskonale wiedząc, że niezależnie od tego, co będzie się działo, to jej jedyna obrona, z której była w stanie korzystać.
Co do jasnej ciasnej właśnie się działo? To miał być tylko zwykły wyścig, zwykła zabawa na zakończenie lata. Gwen miała ochotę klnąc na samą siebie w duchu; po co brała Kerstin w sam środek armagedonu? Oczywiście nie mogła go przewidzieć, ale na Merlina, powinna się przecież domyślić, że jeśli wydarzenie jest organizowane przez czarodziejów, to pozbawiona magii panna Tonks może być w potężnym niebezpieczeństwie, jeśli cokolwiek złego się wydarzy. Jeśli pielęgniarce cokolwiek się stanie… Och, Gwen wróciłaś i już powodujesz chaos!
Była jednak zbyt daleko, aby pomóc przyjaciółce i mogła mieć jedynie nadzieję, że Herbert pomoże jej, jak i jej ciężarnej znajomej wydostać się z plaży. Byleby tylko zielarz nie próbował pomagać wszystkim, bo przecież nic z tego nie wyniknie, a ona przecież sobie poradzi. Chyba. Jakoś. Przynajmniej potrafiła władać magią.
Wtem, trzymając różdżkę w dłoni, Gwen zauważyła, jak z konia zaczyna zwisać Justine. Oddech malarki na chwilę zatrzymał się, a ta, działając bardziej odruchowo, niż z pełnym rozmysłem, wycelowała w nią (Justine) różdżkę:
–Lento!
Gwen mogła przecież wcale nie przepadać za Justine, ale to nie oznaczało, że chciała jej krzywdy, prawda?
Wtem na plaży zaległa ciemność.
| cofam się, cały czas patrząc się na plaże; wyciągam różdżkę i próbuję rzucić Lento na Justine, st. 45; +16 do rzutu
– Nic mi nie… – miała odkrzyknąć do zmartwionego Artemisa, jednak nie zdążyła do kończyć zdania, bo zaczęły się dziać rzeczy co najmniej dziwne.
Patrząc na to, co dzieje się na plaży, mimowolnie uchyliła usta. Wyścig przestał być wyścigiem. Konie zaczęły panikować, podobnie jak ptaki, które wkrótce zaczęły spadać z nieba. Czas zmienił swój bieg, jednocześnie pędząc i zatrzymując się na chwilę.
Coś błysnęło, gleba drżała, może się cofało, a serce panny Grey przyśpieszyło. Wyciągnęła różdżkę, chwytając ją z całych sił, doskonale wiedząc, że niezależnie od tego, co będzie się działo, to jej jedyna obrona, z której była w stanie korzystać.
Co do jasnej ciasnej właśnie się działo? To miał być tylko zwykły wyścig, zwykła zabawa na zakończenie lata. Gwen miała ochotę klnąc na samą siebie w duchu; po co brała Kerstin w sam środek armagedonu? Oczywiście nie mogła go przewidzieć, ale na Merlina, powinna się przecież domyślić, że jeśli wydarzenie jest organizowane przez czarodziejów, to pozbawiona magii panna Tonks może być w potężnym niebezpieczeństwie, jeśli cokolwiek złego się wydarzy. Jeśli pielęgniarce cokolwiek się stanie… Och, Gwen wróciłaś i już powodujesz chaos!
Była jednak zbyt daleko, aby pomóc przyjaciółce i mogła mieć jedynie nadzieję, że Herbert pomoże jej, jak i jej ciężarnej znajomej wydostać się z plaży. Byleby tylko zielarz nie próbował pomagać wszystkim, bo przecież nic z tego nie wyniknie, a ona przecież sobie poradzi. Chyba. Jakoś. Przynajmniej potrafiła władać magią.
Wtem, trzymając różdżkę w dłoni, Gwen zauważyła, jak z konia zaczyna zwisać Justine. Oddech malarki na chwilę zatrzymał się, a ta, działając bardziej odruchowo, niż z pełnym rozmysłem, wycelowała w nią (Justine) różdżkę:
–Lento!
Gwen mogła przecież wcale nie przepadać za Justine, ale to nie oznaczało, że chciała jej krzywdy, prawda?
Wtem na plaży zaległa ciemność.
| cofam się, cały czas patrząc się na plaże; wyciągam różdżkę i próbuję rzucić Lento na Justine, st. 45; +16 do rzutu
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 32
'k100' : 32
Reakcja Billy'ego na niezwykle rozbudowane przeprosiny przyniosła mu ulgę, obawiał się, że ten się obruszy albo rozpocznie pełną pretensji kłótnie, a na prowadzenie jej naprawdę nie miał w tej chwili ani sił ani ochoty. Szczęśliwie szwagier okazał się równym chłopem, Hannah naprawdę miała gust do mężczyzn i mówiła prawdę o tym, jak dobrym mężczyzną jest zapomniany mąż, Wright kiwnął więc Williamowi głową raz jeszcze, w uniwersalnym męskim geście przekazującym więcej niż tysiąc słów. A przynajmniej więcej niż no to między nami spoko, kolego oraz się wie zarazem. Towarzyszący mu jegomość, choć przystojny i z nieco zszokowanym i pochmurnym spojrzeniem, nie mógł przykuć uwagi Bena na dłużej, wyścig się rozpoczął, a Wright nie brał jeńców. Spiął aetonana stanowczo, ale nieprzesadnie, wyczuł, że zwierzę należy do tych strachliwych, nie chciał więc przerazić go już na starcie. Zamierzał zacząć stosunkowo powoli, tylko leszcze poganiali konie od razu na pełnię ich możliwości. Biały Miś a raczej Niedźwiedź otrzymał łagodniejsze traktowanie, z czego chyba nie zdawał sobie sprawy. Zdezorientowany nadmiarem bodźców, zachowywał się nieprzewidywalnie, skręcał i bryknął, na tyle jednak szybko, by umknąć przed przedziwnymi zdarzeniami z tyłu. Morderczy okrzyk Theo wydawał się mu naturalną reakcją na samczą prowokację, nie powiązał go w żaden sposób z potencjalną przeszłością, nie miał pojęcia, z kim ma do czynienia - i tylko dzięki temu nie zawrócił Misia. - Po twoim trupie, może być, stary, to nie potrwa długo - ryknął, odwracając się przez ramię z niezbyt przyjemnym rechotem, akurat w momencie, w którym Moore wykonał widowiskowy lot prosto w piach. Przez sekundę zastanowił się, czy nie powinien pomóc temu pyskatemu przystojniakowi, ale wyścig był jednak priorytetem, odwrócił się więc w przód - i pomknął dalej, skoncentrowany na tym, by nie stratować żadnego jeźdźca przed sobą. Było ich wielu, większość zdołał wyminąć albo przeskoczyć nad pechowcami, pochylił się bardziej nad karkiem Niedźwiedzia, chcąc przybrać bardziej opływowy kształt. Bez powodzenia, nie wysunął się na prowadzenie, ale tuż przed nim gnała tylko garstka jeźdźców. Jakiś facet, sądząc po gabarytach oraz panienki. Nic dziwnego, lżejsze, tylko dlatego były równie szybkie, co on. Nie miał czasu przyglądać się towarzyszkom gonitwy, w oczy rzuciły mu się tylko płomiennie rude włosy dziewczyny tuż przed nim, bo piach ustapił morzu a aetonany wzbiły się w powietrze.
Żołądek podfrunął mu do gardła, ale nie było to nieprzyjemne uczucie, wręcz przeciwnie, wypełniła go nagła ekscytacja, dzika radość; znalazł się na odpowiednim miejscu, w przestworzach, na razie nisko, ale sam fakt latania - nawet, jeśli pod sobą miał ciepłe, kilkusetkilogramowe cielsko, a nie smukłą miotłę - sprawił, że na kilka chwil poczuł się szczęśliwy. Zapominając o Celine, o bójkach, o zjebanym życiu, o braku perspektyw i bolącej głowie. Stanął w strzemionach, mocniej oplatając rzemienie wodzy wokół nadgarstków i wygiął się do przodu, nieświadom, że z jego ust wyrwał się krótki krzyk radości, chłopięcej i beztroskiej.
Gasnący mu w gardle w chwili, w której wszystko się spieprzyło. Może to intuicja, może lata doświadczeń w paskudnych sytuacjach, o których jego ciało podświadomie pamiętało mimo powierzchownej amnezji, ale poczuł, że dzieje się coś złego. Potworny blask oślepił go w ciągu sekundy, odurzył, wyczyścił ze wszystkich myśli i odczuć, pozostała tylko pustka. Szok minął jednak stosunkowo szybko, lodowaty powiew wiatru i drobinki wody spadały na jego twarz, zamrugał gwałtownie, ciągle widząc przed oczami rozbłyski światła, ale zorientował się, że spada. A między nogami nie ma nic, co mogłoby unieść go wyżej. Znów reagował instynktownie, ciemna toń morza zbliżała się w zastraszającym tempie, sięgnął do kieszeni koszuli, ale...przecież nie miał różdżki. Nie zostało mu więc nic innego, jak próba pochwycenia w locie wodzy lub elementu aetonana, który spadał obok niego. Próbował zorientować się w chaosie deszczu ludzi i zwierząt, chcąc mocno pochwycić skórzane wodze, element siodła lub jakiś inny element konia, pozwalający mu podciągnąć się na jego grzbiet, by zatrzymać spadanie. Na razie liczyło się tylko to.
| próbuję złapać wodze/konia/siodło w locie
Żołądek podfrunął mu do gardła, ale nie było to nieprzyjemne uczucie, wręcz przeciwnie, wypełniła go nagła ekscytacja, dzika radość; znalazł się na odpowiednim miejscu, w przestworzach, na razie nisko, ale sam fakt latania - nawet, jeśli pod sobą miał ciepłe, kilkusetkilogramowe cielsko, a nie smukłą miotłę - sprawił, że na kilka chwil poczuł się szczęśliwy. Zapominając o Celine, o bójkach, o zjebanym życiu, o braku perspektyw i bolącej głowie. Stanął w strzemionach, mocniej oplatając rzemienie wodzy wokół nadgarstków i wygiął się do przodu, nieświadom, że z jego ust wyrwał się krótki krzyk radości, chłopięcej i beztroskiej.
Gasnący mu w gardle w chwili, w której wszystko się spieprzyło. Może to intuicja, może lata doświadczeń w paskudnych sytuacjach, o których jego ciało podświadomie pamiętało mimo powierzchownej amnezji, ale poczuł, że dzieje się coś złego. Potworny blask oślepił go w ciągu sekundy, odurzył, wyczyścił ze wszystkich myśli i odczuć, pozostała tylko pustka. Szok minął jednak stosunkowo szybko, lodowaty powiew wiatru i drobinki wody spadały na jego twarz, zamrugał gwałtownie, ciągle widząc przed oczami rozbłyski światła, ale zorientował się, że spada. A między nogami nie ma nic, co mogłoby unieść go wyżej. Znów reagował instynktownie, ciemna toń morza zbliżała się w zastraszającym tempie, sięgnął do kieszeni koszuli, ale...przecież nie miał różdżki. Nie zostało mu więc nic innego, jak próba pochwycenia w locie wodzy lub elementu aetonana, który spadał obok niego. Próbował zorientować się w chaosie deszczu ludzi i zwierząt, chcąc mocno pochwycić skórzane wodze, element siodła lub jakiś inny element konia, pozwalający mu podciągnąć się na jego grzbiet, by zatrzymać spadanie. Na razie liczyło się tylko to.
| próbuję złapać wodze/konia/siodło w locie
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 34
'k100' : 34
Gwen znajdowała się daleko, a sylwetka spadającej z konia Justine Tonks majaczyła w oddali, słabo widoczna dla większości ludzi na plaży. Posłanie zaklęcia na taką odległość, przy tak kiepskiej widoczności i tak mocno ruchomym celu miało niewielkie szanse na powodzenie szczególnie dla osoby tak mało doświadczonej jak Grey, ale szczęście dopisało malarce. Zaklęcie, choć początkowo zupełnie niecelne ostatecznie trafiło w autorkę, kiedy skrzydlaty aetoan próbował się ratować i nieświadomie znalazł się na linii lecącego czaru.
Benjamin próbował się ratować w locie, spadanie sprawiło, że adrenalina zmusiła go do natychmiastowej i zdecydowanej reakcji. Skrzydlaty koń próbował się ratować, obracając w locie, machając skrzydłami, a wodze fruwały w powietrzu. Czarodziej zdołał je pochwycić, ale musiał być pewien, że jeśli tylko aetonan poderwie się do góry, złapawszy z powrotem stabilną pozycję, nie zdoła utrzymać się na skórzanym pasku, prędzej zrywając go swoim ciężarem niż wisząc na końskiej szyi.
To tylko postu uzupełniający.
Benjamin próbował się ratować w locie, spadanie sprawiło, że adrenalina zmusiła go do natychmiastowej i zdecydowanej reakcji. Skrzydlaty koń próbował się ratować, obracając w locie, machając skrzydłami, a wodze fruwały w powietrzu. Czarodziej zdołał je pochwycić, ale musiał być pewien, że jeśli tylko aetonan poderwie się do góry, złapawszy z powrotem stabilną pozycję, nie zdoła utrzymać się na skórzanym pasku, prędzej zrywając go swoim ciężarem niż wisząc na końskiej szyi.
Ramsey Mulciber
Udało mu się coś pochwycić, coś cienkiego, ale pozwalającego mniej więcej zorientować się w przestrzeni, nie czekał nawet ułamki sekund, podążył dłonią za skórzanym pasem, by w całym tym chaosie i obracającym się dookoła świecie zdołać złapać się czegoś więcej, najlepiej: końskiej szyi, karku, grzywy wraz ze skórą lub stabilnego elementu siodła. Wiedział, że ma mało czasu, ba, że tego czasu właściwie mu brakuje, napinał więc mięśnie, podążając za instynktem. Czuł, że spadał wiele razy, dziesiątki, może setki nawet, że znajdował się w pustce, musząc szybko wrócić na swojego rumaka, mniejszych rozmiarów, ale łatwiejszego do opanowania - i korzystał z tego instynktu, podświadomość przejmowała kontrolę, a on robił wszystko, byleby mocno pochwycić aetonana i wspiąć się na jego grzbiet lub chociażby zad. Nie przejmował się ewentualnymi kopnięciami i uderzeniami, musiał ustabilizować swoją pozycję: a wzburzona tafla morza zbliżała się ku niemu nieustępliwie.
| wymacałem wodze, teraz próbuję się rozpaczliwie złapać konia i wślizgnąć się na grzbiet; jeśli mogę, to dwie próby, 3/3 akcje
| wymacałem wodze, teraz próbuję się rozpaczliwie złapać konia i wślizgnąć się na grzbiet; jeśli mogę, to dwie próby, 3/3 akcje
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 85
--------------------------------
#2 'k100' : 70
#1 'k100' : 85
--------------------------------
#2 'k100' : 70
Gwen nie zdążyła nawet odpowiedzieć na zawołanie Artemisa, gdy nagle całą okolicę nawiedzać zaczęły anomalie. Te zupełnie pochłonęły uwagę czarodziejów. Było tego naprawdę sporo, co kolejne zdarzenie to dziwniejsze! Nie wiadomo gdzie należy kierować wzrok - na niebo, na wodę? Z jakim niebezpieczeństwem przyszło im się mierzyć i gdzie się skryć? Najpierw oślepił ich niewytłumaczalny błysk. Artemis z sykiem zamknął oczy, instyktownie myśląc, czy ktoś z jego najbliższych może być w okolicy. Cecilie niedawno posłała do niego swoją sowę z pytaniem, gdzie się podziewał. Pisała w liście, że nie mogła go dostrzec pośród świętujących. Musiała zatem być niedaleko, co było dla Artemisa dość alarmujące. Na razie jednak musiał skupić się na sobie i Gwen, która przez niego runęła na ziemię. Bidulka!
Wszystko działo się jednocześnie. Drżąca ziemia. Dziwaczny, nienaturalny odpływ wody. Spadające z nieba martwe ptaki. Jaśniejący pas odznaczający się gdzieś tam na wodzie, który zdecydowanie nie zwiastował niczego dobrego. Artemis poczuł nieprzyjemny ścisk w żołądku, ale zamiast strachu w swym duchu odnalazłniezdrowe podniecenie. Zew przygody odgonił wszelkie mroczniejsze myśli, a stłuczone plecy czarodzieja jakby wcale nie dokuczały. Młody Lovegood nie dał się jednak ponieść emocjom zanadto, poskromił je. Z natury był raczej wycofany i ostrożny. Wyjął szybko różdżkę, co od razu dodało mu nieco pewności siebie.
Z uznaniem spostrzegł, że Gwen rzuciła Lento, by uratować kogoś przed upadkiem z nieba. W tym samym czasie podszedł do niej, by spróbować załagodzić jej dokuczający ból pleców po upadku z konia.
- Jestem Artemis. - przedstawił się, wystawiając swoją dłoń do uściśnięcia. - Co się tutaj dzieje? Przepraszam, że to przeze mnie gruchnęłaś na ziemię. Mocno się pogruchotałaś? Biję się w pierś! Pozwól, że naprawię swój błąd. Episkey!
Po wyprodukowaniu tej nieco chaotycznej wypowiedzi, wycelował różdżkę w okolicę pleców Gwen. Przez jego głowę gnały wciąż wielokolorowe myśli. Czy są właśnie świadkami złamania zawieszenia broni? To zasadzka? Byłby to zwyczajny akt barbarzyństwa - ale czy coś może jeszcze zaskoczyć na wyspach? Czy zginą? Czy Artemis już nigdy nie zaśpiewa żadnej kolędy dla ziemniaka podczas Balu Ziemniaka? Trawiły go te pytania, parzyły jak pieczone ziemniaki w popiole. Kto mu na nie odpowie?
Żal mu również było tych setek martwych ptaków, które były w tej scenerii niczym deszcz. Artemis zerkał w stronę cofającej sie wody, myśląc, jak może przygotować się na coś, co w sekundę zgasiło życie tak wielu zwierząt. Biedne kraby, ryby i inni mieszkańcy wody, nie zapominajmy o nich! I o ile kraby zaczęły marsz w stronę brzegu, tak ryby zapewne wydymają usta w zdziwione o, mówiąc tym samym o kurde! w swoim rybim języku.
- Vigilia! - szepnął w końcu, gdy przestał rozmyślać o kształcie rybich ust. Machnął nieśpiesznie różdżką z nadzieją, że zrozumie nieco wiecej podczas wieczornego chaosu.
Wszystko działo się jednocześnie. Drżąca ziemia. Dziwaczny, nienaturalny odpływ wody. Spadające z nieba martwe ptaki. Jaśniejący pas odznaczający się gdzieś tam na wodzie, który zdecydowanie nie zwiastował niczego dobrego. Artemis poczuł nieprzyjemny ścisk w żołądku, ale zamiast strachu w swym duchu odnalazł
Z uznaniem spostrzegł, że Gwen rzuciła Lento, by uratować kogoś przed upadkiem z nieba. W tym samym czasie podszedł do niej, by spróbować załagodzić jej dokuczający ból pleców po upadku z konia.
- Jestem Artemis. - przedstawił się, wystawiając swoją dłoń do uściśnięcia. - Co się tutaj dzieje? Przepraszam, że to przeze mnie gruchnęłaś na ziemię. Mocno się pogruchotałaś? Biję się w pierś! Pozwól, że naprawię swój błąd. Episkey!
Po wyprodukowaniu tej nieco chaotycznej wypowiedzi, wycelował różdżkę w okolicę pleców Gwen. Przez jego głowę gnały wciąż wielokolorowe myśli. Czy są właśnie świadkami złamania zawieszenia broni? To zasadzka? Byłby to zwyczajny akt barbarzyństwa - ale czy coś może jeszcze zaskoczyć na wyspach? Czy zginą? Czy Artemis już nigdy nie zaśpiewa żadnej kolędy dla ziemniaka podczas Balu Ziemniaka? Trawiły go te pytania, parzyły jak pieczone ziemniaki w popiole. Kto mu na nie odpowie?
Żal mu również było tych setek martwych ptaków, które były w tej scenerii niczym deszcz. Artemis zerkał w stronę cofającej sie wody, myśląc, jak może przygotować się na coś, co w sekundę zgasiło życie tak wielu zwierząt. Biedne kraby, ryby i inni mieszkańcy wody, nie zapominajmy o nich! I o ile kraby zaczęły marsz w stronę brzegu, tak ryby zapewne wydymają usta w zdziwione o, mówiąc tym samym o kurde! w swoim rybim języku.
- Vigilia! - szepnął w końcu, gdy przestał rozmyślać o kształcie rybich ust. Machnął nieśpiesznie różdżką z nadzieją, że zrozumie nieco wiecej podczas wieczornego chaosu.
Łuk Durdle Door
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Dorset