Butik madame Malkin
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Butik madame Malkin
Nowy rok w szkole? Spopielona przez smoka szata? Dziecięcy sok z Gumijagód wylany na ubranie przez już nie tak kochaną córkę chrzestną? Zmiana pracy? Kłopoty po zmianie wzrostu czy wagi? Niesamowicie ważne wydarzenie? Czarodziejski bankiet? Najzwyklejsza w świecie chęć kupienia sobie czegoś nowego? A może coś jeszcze innego? Na te i wszelkie inne okazje jest jedna odpowiedź - sklep Madame Malkin, gdzie odnaleźć możesz wszystkie stroje, jakich potrzebujesz do pełni szczęścia. I nie tylko! Poza gotowymi ubraniami, właścicielka oferuje jeszcze projekty wykonywane na życzenie klienta. Na co jeszcze czekasz? Wstąp tu już teraz, póki możesz skorzystać ze specjalnych obniżek!
Audrey postanowiła porozmawiać ze swoją szefową na temat konieczności posiadania w sklepie przynajmniej kilku eliksirów uzdrawiających. Podobna sytuacja jak ta mogła się przecież jeszcze powtórzyć. Zresztą w czasach jakim przyszło im żyć podobny ekwipunek powinien znajdować się w każdym miejscu publicznym.
Odetchnęła z wyraźną ulgą widząc jak arystokratka zacisnęła dłonie na naczyniu i upiła kilka łyków. Miała nadzieję, że dzięki przygotowanej przez siebie miksturze kobieta zachowa przytomność do momentu powrotu służki. Zresztą gdy usłyszała o jej rychłym pojawieniu się w sklepie, kiwnęła głową w geście zrozumienia. Szczerzę współczuła nieobecnej, mogła oddać prawą rękę za to, że cała odpowiedzialność spadnie na barki służącej. Nie zdziwiłaby się również gdyby cała ta historia skończyła się wyrzuceniem za bruk pałacu Selwynów. Możliwe, że przesadzała ale przecież kto mógłby wiedzieć co siedzi w głowach arystokratów. Zwłaszcza teraz gdy tylko upewnili się w fakcie, że są panami świata i okolic.
Gdy kobieta wróciła do tematu sukni kilka sekund zajęło Audrey zrozumienie co się właśnie stało. Przeniosła wzrok na manekina a później na niedokończone mankiety. - Oczywiście - odpowiedziała szybko próbując ponownie skupić się na swojej pracy. - Można na każdym z nich umieścić drobne wizerunki salamander. Używając tych samych kamieni co przy konstelacjach wkomponują się w całość. - Dodała choć w sumie było to głośne myślenie niż uwaga skierowana w stronę arystokratki. Po wzmiance o kapeluszy ponownie chwyciła za różdżkę i przed arystokratką zawisło kilka propozycji. Zgodnie z jej oczekiwaniem wszystkie miały szerokie ronda a ich kolorystyka pasowała do materiału sukni. - Czy któryś z nich będzie pani odpowiadał? Można je oczywiście przerobić lub stworzyć coś nowego- spytała uprzejmie. Mimowolnie co jakiś czas zerkała czy ktoś może nie zbliża się w kierunku sklepu. Wcześniej myślała już o zmianie tabliczki na „zamknięte” ale z drugiej strony nie chciała robić zbyt dużego zamieszania. Podskórnie czuła, że jej klientka również by sobie tego nie życzyła. - W przyszłości jeśli będzie pani chciała obejrzeć projekt na własne oczy mogę pojawić się w wyznaczonym przez panią miejscu. - Zaproponowała w pewnej chwili. Możliwe, że był to spory nietakt z jej strony ale widok tak słabej istoty wzbudził w niej lekkie współczucie. Starała się jednak by nie było tego słychać w jej głosie. To miała być czysto biznesowa propozycja.
Odetchnęła z wyraźną ulgą widząc jak arystokratka zacisnęła dłonie na naczyniu i upiła kilka łyków. Miała nadzieję, że dzięki przygotowanej przez siebie miksturze kobieta zachowa przytomność do momentu powrotu służki. Zresztą gdy usłyszała o jej rychłym pojawieniu się w sklepie, kiwnęła głową w geście zrozumienia. Szczerzę współczuła nieobecnej, mogła oddać prawą rękę za to, że cała odpowiedzialność spadnie na barki służącej. Nie zdziwiłaby się również gdyby cała ta historia skończyła się wyrzuceniem za bruk pałacu Selwynów. Możliwe, że przesadzała ale przecież kto mógłby wiedzieć co siedzi w głowach arystokratów. Zwłaszcza teraz gdy tylko upewnili się w fakcie, że są panami świata i okolic.
Gdy kobieta wróciła do tematu sukni kilka sekund zajęło Audrey zrozumienie co się właśnie stało. Przeniosła wzrok na manekina a później na niedokończone mankiety. - Oczywiście - odpowiedziała szybko próbując ponownie skupić się na swojej pracy. - Można na każdym z nich umieścić drobne wizerunki salamander. Używając tych samych kamieni co przy konstelacjach wkomponują się w całość. - Dodała choć w sumie było to głośne myślenie niż uwaga skierowana w stronę arystokratki. Po wzmiance o kapeluszy ponownie chwyciła za różdżkę i przed arystokratką zawisło kilka propozycji. Zgodnie z jej oczekiwaniem wszystkie miały szerokie ronda a ich kolorystyka pasowała do materiału sukni. - Czy któryś z nich będzie pani odpowiadał? Można je oczywiście przerobić lub stworzyć coś nowego- spytała uprzejmie. Mimowolnie co jakiś czas zerkała czy ktoś może nie zbliża się w kierunku sklepu. Wcześniej myślała już o zmianie tabliczki na „zamknięte” ale z drugiej strony nie chciała robić zbyt dużego zamieszania. Podskórnie czuła, że jej klientka również by sobie tego nie życzyła. - W przyszłości jeśli będzie pani chciała obejrzeć projekt na własne oczy mogę pojawić się w wyznaczonym przez panią miejscu. - Zaproponowała w pewnej chwili. Możliwe, że był to spory nietakt z jej strony ale widok tak słabej istoty wzbudził w niej lekkie współczucie. Starała się jednak by nie było tego słychać w jej głosie. To miała być czysto biznesowa propozycja.
Gość
Gość
Odłożyła w połowie opróżnioną filiżankę na stolik, wzdychając przeciągle. Nie czuła się szczególnie lepiej, ale dopóki siedziała, raczej nie musiała obawiać się omdlenia. Przynajmniej taką miała nadzieję.
Na całe szczęście, Audrey dłużej nie komentowała jej stanu zdrowia. Wendelina starała się więc w pełni skupić na sukni, nie mając zamiaru skupić się na swoich słabościach. Nie tutaj, nie publicznie. Z resztą, jeszcze chwila i Caren powinna się pojawić, czyż nie? Naprawdę na to liczyła.
– Może tak być – zgodziła się, kiwając głową. – Tylko niech nie rzucają się nadmiernie w oczy – zażyczyła sobie. Suknia miała mówić „jestem Lady Selwyn”, a nie krzyczeć „PATRZCIE TUTAJ, IDZIE LADY SELWYN”. Odrobina taktu, nawet wyrażona w formie stroju, była konieczna do przetrwania na salonach. Wendelina nauczyła się tego już dawno.
Przyjrzała się uważnie temu, co wyciągnęła Audrey, gestem prosząc o dwa z rond. Nie miała zamiaru wstawać. Takie ryzykowanie upadku nie było dobrym pomysłem, niezależnie od tego, kim człowiek się urodził. A już na pewno nie było mądre, gdy jako dama na wydaniu musiała szczycić się nienaganną urodą. Jeszcze zrobiłaby sobie bliznę i zaczęła stanowić problem, a nie wsparcie dla cioteczki Morgany.
– Obydwa wyglądają dobrze – powiedziała, myśląc jeszcze przez chwilę. Po tym zawyrokowała: – Niech panna przygotuje dwa.
Co oznaczło, że obydwa kapelusze miała zamiar wziąć, choć pewnie i tak założy może jeden z nich. Raz, jak przyjdzie jej ochota. Kapelusz, w przeciwieństwie do sukni, nie należał do rzeczy tak kosztownych, by musiała zakładać go więcej, niż raz. Chociaż kiedyś miała swój ulubiony… Niestety, porwał jej go wiatr, wciskając prosto pod kopyta szkolnych wierzchowców. Może to i dobrze? Inne dziewczęta już zaczynały się na nią krzywo patrzeć. Jak to tak, nie stać jej było na nowy? Cóż, sentyment w przypadku dam nie był cechą szczególnie pożądaną. A przynajmniej nie w nadmiarze.
– Na ten moment nie będzie takiej potrzeby – oznajmiła. – Ale co w przyszłości… zobaczymy – stwierdziła.
Chwilę później w oku szlachcianki pojawił się błysk. Caren właśnie otwarła drzwi, wchodząc do środka sklepu. Widząc, w jakim stanie jest jej pani, natychmiast znalazła się u jej boku. Doskonale wiedziała, jak rozpoznać atak choroby Wendeliny.
Lady Selwyn, przy asyście dziewczyny, wstała z miejsca.
– Mam nadzieję, że dostanę sowę, gdy suknia będzie gotowa – oznajmiła, zmierzając do wyjścia: – I że te mankiety będą wykonane ze smakiem. Do widzenia, panno Figg.
| zt dla Wendy
Na całe szczęście, Audrey dłużej nie komentowała jej stanu zdrowia. Wendelina starała się więc w pełni skupić na sukni, nie mając zamiaru skupić się na swoich słabościach. Nie tutaj, nie publicznie. Z resztą, jeszcze chwila i Caren powinna się pojawić, czyż nie? Naprawdę na to liczyła.
– Może tak być – zgodziła się, kiwając głową. – Tylko niech nie rzucają się nadmiernie w oczy – zażyczyła sobie. Suknia miała mówić „jestem Lady Selwyn”, a nie krzyczeć „PATRZCIE TUTAJ, IDZIE LADY SELWYN”. Odrobina taktu, nawet wyrażona w formie stroju, była konieczna do przetrwania na salonach. Wendelina nauczyła się tego już dawno.
Przyjrzała się uważnie temu, co wyciągnęła Audrey, gestem prosząc o dwa z rond. Nie miała zamiaru wstawać. Takie ryzykowanie upadku nie było dobrym pomysłem, niezależnie od tego, kim człowiek się urodził. A już na pewno nie było mądre, gdy jako dama na wydaniu musiała szczycić się nienaganną urodą. Jeszcze zrobiłaby sobie bliznę i zaczęła stanowić problem, a nie wsparcie dla cioteczki Morgany.
– Obydwa wyglądają dobrze – powiedziała, myśląc jeszcze przez chwilę. Po tym zawyrokowała: – Niech panna przygotuje dwa.
Co oznaczło, że obydwa kapelusze miała zamiar wziąć, choć pewnie i tak założy może jeden z nich. Raz, jak przyjdzie jej ochota. Kapelusz, w przeciwieństwie do sukni, nie należał do rzeczy tak kosztownych, by musiała zakładać go więcej, niż raz. Chociaż kiedyś miała swój ulubiony… Niestety, porwał jej go wiatr, wciskając prosto pod kopyta szkolnych wierzchowców. Może to i dobrze? Inne dziewczęta już zaczynały się na nią krzywo patrzeć. Jak to tak, nie stać jej było na nowy? Cóż, sentyment w przypadku dam nie był cechą szczególnie pożądaną. A przynajmniej nie w nadmiarze.
– Na ten moment nie będzie takiej potrzeby – oznajmiła. – Ale co w przyszłości… zobaczymy – stwierdziła.
Chwilę później w oku szlachcianki pojawił się błysk. Caren właśnie otwarła drzwi, wchodząc do środka sklepu. Widząc, w jakim stanie jest jej pani, natychmiast znalazła się u jej boku. Doskonale wiedziała, jak rozpoznać atak choroby Wendeliny.
Lady Selwyn, przy asyście dziewczyny, wstała z miejsca.
– Mam nadzieję, że dostanę sowę, gdy suknia będzie gotowa – oznajmiła, zmierzając do wyjścia: – I że te mankiety będą wykonane ze smakiem. Do widzenia, panno Figg.
| zt dla Wendy
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Na kolejną wzmiankę o zachowaniu umiaru w ozdobach Audrey jedynie kiwnęła potakująco głową w geście zrozumienia. Może tylko dla oderwania uwagi od stresującej sytuacji a może z faktycznej ciekawości Audrey zaczęła się zastanawiać na jaką okazję była szykowana ta konkretna suknia. Czyżby jej wyobrażenia o spędach szlachty i wielkich kreacyjnych transparentach „JESTEM Z TEGO WAŻNEGO DOMU!WIELB MNIE!” okazały się fałszywe? Z drugiej strony co ona tam wiedziała o życiu szlachty?
Bez słowa podała oba kapelusze ciesząc się, że kobieta zrezygnowała z prób wstawania. Arystokrata rozłożona na podłodze niczym stary dywan to mało elegancki obrazek. - Oczywiście Lady Selywn- odpowiedziała usłyszawszy wyrok odnośnie nakrycia głowy. Przejęła oba kapelusze i odłożyła je na bok tak by nie zapomnieć, że właściwie już zostały zakupione.
Gdy jej propozycja odnośnie „wizyt domowy” nie została przyjęta wybuchem pełnym oburzenia Audrey pozwoliła sobie na ciche westchnienie ulgi. W duchu ucieszyła się również z tego, że nie została kategorycznie odrzucona. Ciekawie będzie obejrzeć jedno z tych ponurych zamczysk od środka.
W końcu pojawiła się również długo wyczekiwana służąca. Audrey obserwowała całą scenę z lekkiego oddalenia. Ciekawiło ją, że dziewczyna wyglądała na bardziej zatroskaną o zdrowie arystokratki niż przerażoną o własny los. Potrząsnęła jednak lekko głową by pozbyć się podobnych myśli. Nic jej do tego jakie służba pracująca dla Selwynów ma nastawienie do swoich chlebodawców. - Oczywiście Lady Selwyb - przytaknęła na wzmiankę o sowie. Miała ogromną nadzieję, że nie będzie jej w pracy gdy ktoś przybędzie po odbiór sukni. - Wszystko zgodnie z pani życzeniem- dodała jeszcze na wzmiankę o mankietach. Patrzyła jak arystokrata opuszcza sklep. - Dzięki ci Merlinie- - wyrwało jej się gdy usłyszała charakterystyczny dźwięk zamykanych drzwi. Odruchowo spojrzała na zegarek mając nadzieję, że dzień pracy zbliża się już ku końcowi. Kilka szkockich przekleństw rozniosło się po sklepie gdy okazało się, że do końca zmiany jeszcze kilka ładnych godzin. Wyciągnęła różdżkę i projekt sukni wraz z kapeluszami wyleciały na zaplecze. Zdążyła wziąć jeszcze łyk wody zanim pojawił się kolejny klient.
/zt
Bez słowa podała oba kapelusze ciesząc się, że kobieta zrezygnowała z prób wstawania. Arystokrata rozłożona na podłodze niczym stary dywan to mało elegancki obrazek. - Oczywiście Lady Selywn- odpowiedziała usłyszawszy wyrok odnośnie nakrycia głowy. Przejęła oba kapelusze i odłożyła je na bok tak by nie zapomnieć, że właściwie już zostały zakupione.
Gdy jej propozycja odnośnie „wizyt domowy” nie została przyjęta wybuchem pełnym oburzenia Audrey pozwoliła sobie na ciche westchnienie ulgi. W duchu ucieszyła się również z tego, że nie została kategorycznie odrzucona. Ciekawie będzie obejrzeć jedno z tych ponurych zamczysk od środka.
W końcu pojawiła się również długo wyczekiwana służąca. Audrey obserwowała całą scenę z lekkiego oddalenia. Ciekawiło ją, że dziewczyna wyglądała na bardziej zatroskaną o zdrowie arystokratki niż przerażoną o własny los. Potrząsnęła jednak lekko głową by pozbyć się podobnych myśli. Nic jej do tego jakie służba pracująca dla Selwynów ma nastawienie do swoich chlebodawców. - Oczywiście Lady Selwyb - przytaknęła na wzmiankę o sowie. Miała ogromną nadzieję, że nie będzie jej w pracy gdy ktoś przybędzie po odbiór sukni. - Wszystko zgodnie z pani życzeniem- dodała jeszcze na wzmiankę o mankietach. Patrzyła jak arystokrata opuszcza sklep. - Dzięki ci Merlinie- - wyrwało jej się gdy usłyszała charakterystyczny dźwięk zamykanych drzwi. Odruchowo spojrzała na zegarek mając nadzieję, że dzień pracy zbliża się już ku końcowi. Kilka szkockich przekleństw rozniosło się po sklepie gdy okazało się, że do końca zmiany jeszcze kilka ładnych godzin. Wyciągnęła różdżkę i projekt sukni wraz z kapeluszami wyleciały na zaplecze. Zdążyła wziąć jeszcze łyk wody zanim pojawił się kolejny klient.
/zt
Gość
Gość
Czy Aquilę można było nazwać uzależnioną od zakupów? Czynników na odpowiedź składało się wiele. Z pewnością dziewczyna nie była damą, którą można było zobaczyć w niedopasowanej sukni albo w kolczykach z fałszywymi kamieniami. Kiedy dochodziło do kupna nowej sukni (co nie było szczególnie rzadkie), nie działo się to również w podrzędnych sklepikach z tanimi szmatkami. Jej garderoba, poza szafą, zajmowała w tym momencie na wieszakach dobrą ćwierć pokoju, a zdecydowanie nie mieszkała ona w małej komórce pod jakimiś schodami. Biżuteria leżała w specjalnie dedykowanej do tego skrzyni, a skarbiec rodzinny nie kurczył się drastycznie, tylko i wyłącznie ze względu na jego obszerność. Więc odpowiadając na poprzednie pytanie... Tak. Była zakupoholiczką.
Nie stanowiło to wielkiego problemu ani nie dziwiło. W końcu co mogłaby robić dama w czasie wolnym, jeśli nie stroić się i dbać o każdy szczegół swojego wyglądu?
Wystawa butiku madame Malkin w tym sezonie przystrojona była płatkami czerwonych róż, które raz na jakiś czas tworzyły huragan wokół manekinów całkowicie zmieniając ich strój. Aquila akurat mijała szybę gdy zamiast niebieskiej sukni z ciasno wiązanym gorsetem i srebrnymi zdobieniami, manekin stanął w krwistoczerwonej lekkiej sukience, zdecydowanie nieodpowiedniej na salonowe przyjęcia.
Co za moda... - pomyślała otwierając drzwi do butiku.
Rozległ się cichy dzwoneczek, który powiadamiał właścicielkę o nowym gościu w jej salonie, a ta, jak na zawołanie dostojnym krokiem podeszła do panny Black. Nie były to oczywiście pierwsze zakupy dziewczyny u madame Malkin, ta doskonale wiedziała jaki typ klientki właśnie przeszedł przez jej drzwi. Witając się wskazała młodej damie drogę do pracowni w której mogłyby spokojnie omówić zakup. W drugim pomieszczeniu widać było 2 młode dziewczyny, może 15 letnie, które pod czujnym okiem matki stały na podestach pozwalając krawcom zmierzyć wszystkie swoje wymiary i dopasować każdy element nowego stroju. Madame Malkin skinęła różdżką i na stole przed którym stała Aquila pojawiły się 4 kreacje godne szlachetnie urodzonej damy. Dziewczyna starannie zmierzyła je wzrokiem.
- Wszystkie - odpowiedziała z pogodnym uśmiechem co wywołało we właścicielce sklepu nieukrywaną ekscytację.
- Panno Black, proszę na mnie poczekać - wskazała na jeden z foteli. - Dopełnię formalności z tyłu sklepu, a do Pani przyślę najlepszego krawca by upewnił się, że wszystkie suknie będą idealnie dopasowane - skinęła głową i oddaliła się.
Aquila zajęła miejsce na zdobionym fotelu rozglądając się leniwie po sklepie rozpraszając się jedynie na moment, gdy usłyszała charakterystyczny dzwonek przy, otwieranych w drugim pomieszczeniu, drzwiach wejściowych.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Ostatnio zmieniony przez Aquila Black dnia 28.10.20 0:11, w całości zmieniany 2 razy
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie przepadała jakoś szczególnie za zakupami. To Fantine zdecydowanie lepiej czuła się w pomiędzy pięknymi tkaninami przesuwając wzrok z jednej na drugą. Melisande widziała w tym raczej… zwyczajową konieczność. Lepiej odnajdywała się w magicznych tkaninach, ale na razie wszystkie magiczne łączenia skrywała głęboko w szufladach nie pokazując ich na razie ni bracie, ni siostrze.
Z madame Malkin miały coś w rodzaju niepisanej umowy. Ona nie była za bardzo wybredna, a tamta dbała o to, by nie musiała spędzić zbyt wiele czasu w sklepie. Wizyty z siostrą wyglądały jednak z goła inaczej, niźli krótkie wejście i - niedługo potem - wyjście. Fantine przymierzała suknie, kręciła nosem, sprawdzała inne fasony, by w międzyczasie wymóc też na niej podobne zachowanie. Nie twierdziła, że kiedy rozluźniła się chwilę i czuła swobodnie widziała dlaczego jej siostra tak to lubiła. Próżno jej jednak było w tym szukać logicznego wytłumaczenia dla spędzania czasu. Znała inne sposoby. Lepsze. A jej myśli i tak niezmiennie kierowały się w stronę tego, co było jej sercu najbliższe - Rezerwatu. Nie mogła jednak odmówić racji faktom. Normalnie, pozwalała żeby Fantine decydowała którą z sukni założyła, jaki z dodatków wyglądać będzie najlepiej, a Melisande była wdzięczna jej za to, że ściągała z jej braków tą niewygodność pozwalając by jej myśli umknęły gdzieś dalej. Czasem zwyczajnie siostra wyciągała coś ze swojej szafy z uporem twierdząc, że własnie w tym odpowiednio będzie wyglądać. I przeważnie - miała rację. Nie można było odmówić młodszej rosierównie wyczucia stylu. To też nie tak, że Melisande posiadała go mniej. Bardziej, nie skupiała się na nim tak mocno, większość dni spędzając w mniej formalnych strojach na terenach rodzinnego rezerwatu. Tam czuła się najmocniej sobą.
Zastanawiała się, czy nie winna była zabrać dziś ze sobą siostry, albo Evandry. Z pewnością ucieszyłaby je ta propozycja, ale Melisande ostatecznie stwierdziła, że dzisiaj podejmie się tego zadania sama. Zasiadając przy biurku skubała dolną wargę zastanawiając się. Ostatecznie mogłaby wziąć jedną z posiadanych już sukien, albo wybrać jakąś z tych, należących do siostry. Tylko czy przy okazji nie nasłuchałby się o tym, że na taką okazję winna mieć na sobie coś, co innych oczy zobaczą po raz pierwszy? Pewnie tak, każda okazja, żeby kupić coś nowego była dobrą okazją. Podobno. Westchnęła wtedy, przymykając na chwilę, prawie cierpiętniczo powieki. Wiedząc, że ta jedna myśl, jest jednoznacznym wyznacznikiem jej kolejnych kroków. Tak oto znalazła się pod wejściem do znajomego butiku. Spojrzała w witrynę zamyślając się na chwilę. Zabawne. Pomyśleć, że ledwie rok temu wychodząc stąd wpadła na Blacka. Dziś miała stać się podstawą sojuszu. Tak silnego, jak ich dwoje. Nie obawiała się. A może bardziej, nie czuła lęku. Spodziewała się fali niechęci. Była obcą, zwłaszcza z wrogiego rodu. Nie martwiła się jednak o Alpharda. Widziała moc jego spojrzenia. Gest, które powstrzymywał. Westchnęła do siebie ostatni raz, popychając drzwi wejściowe do sklepu. Dzwonek obwieścił nową obecność w sklepie, a zaraz obok pojawiła się jedna z pracownic informując, że Malkin pojawi się, za krótką chwilę na ten moment proponując do tej pory zaczekanie na jednym z foteli do których wskazała jej drogę ręką. Skinęła lekko głową, posyłając w jej stronę uśmiech i idąc za nią. Jedno z zajętych miejsc nie skupiło jej uwagi - przynajmniej z początku. Dopiero po chwili spojrzenie zaświeciło się zrozumieniem. No tak, nie mogło być inaczej, nieprawdaż? Nie dała po sobie poznać, że widok kobiety w jakikolwiek sposób na nią wpłynął.
- Lady Black. - przywitała się spokojnie, zajmując wskazane przez jedną z pomocnic miejsce. - Wierzę, że dobre zdrowie niezmiennie się ima twej strony. - stwierdziła, posyłając w jej kierunku uśmiech obleczony krótkim skinieniem głowy. - Często odwiedzasz madame Malkin? Nie dane było nam spotkać się tutaj wcześniej. - pytanie, a zaraz po nim stwierdzenie. Neutralne, zwykłe, nieszczególne. Zignorowanie jej obecność w obliczu nadchodzących wydarzeń, byłoby… nieodpowiednie.
Z madame Malkin miały coś w rodzaju niepisanej umowy. Ona nie była za bardzo wybredna, a tamta dbała o to, by nie musiała spędzić zbyt wiele czasu w sklepie. Wizyty z siostrą wyglądały jednak z goła inaczej, niźli krótkie wejście i - niedługo potem - wyjście. Fantine przymierzała suknie, kręciła nosem, sprawdzała inne fasony, by w międzyczasie wymóc też na niej podobne zachowanie. Nie twierdziła, że kiedy rozluźniła się chwilę i czuła swobodnie widziała dlaczego jej siostra tak to lubiła. Próżno jej jednak było w tym szukać logicznego wytłumaczenia dla spędzania czasu. Znała inne sposoby. Lepsze. A jej myśli i tak niezmiennie kierowały się w stronę tego, co było jej sercu najbliższe - Rezerwatu. Nie mogła jednak odmówić racji faktom. Normalnie, pozwalała żeby Fantine decydowała którą z sukni założyła, jaki z dodatków wyglądać będzie najlepiej, a Melisande była wdzięczna jej za to, że ściągała z jej braków tą niewygodność pozwalając by jej myśli umknęły gdzieś dalej. Czasem zwyczajnie siostra wyciągała coś ze swojej szafy z uporem twierdząc, że własnie w tym odpowiednio będzie wyglądać. I przeważnie - miała rację. Nie można było odmówić młodszej rosierównie wyczucia stylu. To też nie tak, że Melisande posiadała go mniej. Bardziej, nie skupiała się na nim tak mocno, większość dni spędzając w mniej formalnych strojach na terenach rodzinnego rezerwatu. Tam czuła się najmocniej sobą.
Zastanawiała się, czy nie winna była zabrać dziś ze sobą siostry, albo Evandry. Z pewnością ucieszyłaby je ta propozycja, ale Melisande ostatecznie stwierdziła, że dzisiaj podejmie się tego zadania sama. Zasiadając przy biurku skubała dolną wargę zastanawiając się. Ostatecznie mogłaby wziąć jedną z posiadanych już sukien, albo wybrać jakąś z tych, należących do siostry. Tylko czy przy okazji nie nasłuchałby się o tym, że na taką okazję winna mieć na sobie coś, co innych oczy zobaczą po raz pierwszy? Pewnie tak, każda okazja, żeby kupić coś nowego była dobrą okazją. Podobno. Westchnęła wtedy, przymykając na chwilę, prawie cierpiętniczo powieki. Wiedząc, że ta jedna myśl, jest jednoznacznym wyznacznikiem jej kolejnych kroków. Tak oto znalazła się pod wejściem do znajomego butiku. Spojrzała w witrynę zamyślając się na chwilę. Zabawne. Pomyśleć, że ledwie rok temu wychodząc stąd wpadła na Blacka. Dziś miała stać się podstawą sojuszu. Tak silnego, jak ich dwoje. Nie obawiała się. A może bardziej, nie czuła lęku. Spodziewała się fali niechęci. Była obcą, zwłaszcza z wrogiego rodu. Nie martwiła się jednak o Alpharda. Widziała moc jego spojrzenia. Gest, które powstrzymywał. Westchnęła do siebie ostatni raz, popychając drzwi wejściowe do sklepu. Dzwonek obwieścił nową obecność w sklepie, a zaraz obok pojawiła się jedna z pracownic informując, że Malkin pojawi się, za krótką chwilę na ten moment proponując do tej pory zaczekanie na jednym z foteli do których wskazała jej drogę ręką. Skinęła lekko głową, posyłając w jej stronę uśmiech i idąc za nią. Jedno z zajętych miejsc nie skupiło jej uwagi - przynajmniej z początku. Dopiero po chwili spojrzenie zaświeciło się zrozumieniem. No tak, nie mogło być inaczej, nieprawdaż? Nie dała po sobie poznać, że widok kobiety w jakikolwiek sposób na nią wpłynął.
- Lady Black. - przywitała się spokojnie, zajmując wskazane przez jedną z pomocnic miejsce. - Wierzę, że dobre zdrowie niezmiennie się ima twej strony. - stwierdziła, posyłając w jej kierunku uśmiech obleczony krótkim skinieniem głowy. - Często odwiedzasz madame Malkin? Nie dane było nam spotkać się tutaj wcześniej. - pytanie, a zaraz po nim stwierdzenie. Neutralne, zwykłe, nieszczególne. Zignorowanie jej obecność w obliczu nadchodzących wydarzeń, byłoby… nieodpowiednie.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Oczekiwanie na powrót właścicielki sklepu przerwał krótki dzwoneczek otwieranych drzwi. Niczym w zwolnionym tempie Aquila Black widziała postać wchodzącą do sklepu, a chwilę później zajmującą miejsce na fotelu obok niej.
Lady Melisande Rosier. Siostra Tristana Rosiera, nestora rodu, męża Evandry. Młoda dama i reprezentantka rodu. Przyszła Pani Black... Dziewczyna przełknęła głośno ślinę i przewróciła oczami. To miało być miłe wyjście do butiku zakończone udanymi zakupami, a musiała spotkać akurat ją. Cała ta sytuacja z zaręczynami była trudna do zaakceptowania. Po co od dziecka wpajano jej pewien schemat, stosunek do rodu Rosierów, skoro teraz nestor tak łatwo wyraził zgodę na zaręczyny Alpharda i Melisande? Argumenty pojednania się rodzin dla wspólnego celu i polityczna przewaga były słuszne, ale niewystarczające.
- Lady Rosier, jaka miła niespodzianka - wydęła usta w drętwym uśmiechu. - Cóż za niespodzianka... Tak, żyję w dobrym zdrowiu. Wierzę, że Ty również?
Głupie rozmowy pod publikę... Nudne konwenanse potwierdzanie jedynie drygnięciami i ukłonami. Jednak, należało zachować się zgodnie z etykietą, zwłaszcza gdy ktoś patrzył.
- Tak, Lady Rosier, bywam u madame Malkin często. Życie w Londynie bywa bardzo szybkie, ale zawsze znajdę trochę czasu by ją odwiedzić - zmierzyła kobietę spojrzeniem.
Dwie młode dziewczynki razem z matką opuściły sklep po dokonaniu przymiarek, a stary krawiec z bujnym rudym wąsem i przebijającą się łysiną, zaprosił Aquilę na podest, kłaniając się nisko. Dziewczyna, kiwając jeszcze głową w stronę Melisande, wstała i lekkim krokiem podeszła do niego, a magiczna miarka, która krążyła przez chwilę nad głową mężczyzny, wyprostowała się jak na baczność.
- Droga Melisande, madame Malkin ma najlepszych krawców - uśmiechnęła się w stronę mężczyzny, który uprzejmie kiwnął głową. - Nawet jeśli przytyłaś kilka kilogramów, na pewno dopasują suknie idealnie.
Miarka w tym momencie zacisnęła się wokół bioder dziewczyny, a mężczyzna zanotował coś w notatniku.
- Czy przyszłaś tutaj dobrać suknie na przyjęcie zaręczynowe czy może na inną okazję? - odwróciła głowę w jej stronę.
Miarka zacisnęła się wokół talii, a krawiec znów zanotował wymiary Aquili. Sama wybierała właśnie suknie na przyjęcie, które miało odbyć się za ledwo 10 dni. Planowała wyglądać na nim tak jakby była warta tony galeonów.
Nie miała ostatnio wiele okazji do rozmów z Alphardem. On zajęty był pracą, a dodatkowo wydarzenia na scenie politycznej Londynu nie pomagały w wieczornych herbatkach z rodziną. Black zastanawiała się jak dokładnymi powodami decyzji jej brata o poślubieniu Melisande Rosier. Wydawało się, że naprawdę czuł do niej coś więcej, ale czy przypadkiem nie stał się jedynie pionkiem w grze rodów? Jeśli tak, to prawdopodobnie odpowiedzi na takie pytanie i tak by jej nie udzielił.
Lady Melisande Rosier. Siostra Tristana Rosiera, nestora rodu, męża Evandry. Młoda dama i reprezentantka rodu. Przyszła Pani Black... Dziewczyna przełknęła głośno ślinę i przewróciła oczami. To miało być miłe wyjście do butiku zakończone udanymi zakupami, a musiała spotkać akurat ją. Cała ta sytuacja z zaręczynami była trudna do zaakceptowania. Po co od dziecka wpajano jej pewien schemat, stosunek do rodu Rosierów, skoro teraz nestor tak łatwo wyraził zgodę na zaręczyny Alpharda i Melisande? Argumenty pojednania się rodzin dla wspólnego celu i polityczna przewaga były słuszne, ale niewystarczające.
- Lady Rosier, jaka miła niespodzianka - wydęła usta w drętwym uśmiechu. - Cóż za niespodzianka... Tak, żyję w dobrym zdrowiu. Wierzę, że Ty również?
Głupie rozmowy pod publikę... Nudne konwenanse potwierdzanie jedynie drygnięciami i ukłonami. Jednak, należało zachować się zgodnie z etykietą, zwłaszcza gdy ktoś patrzył.
- Tak, Lady Rosier, bywam u madame Malkin często. Życie w Londynie bywa bardzo szybkie, ale zawsze znajdę trochę czasu by ją odwiedzić - zmierzyła kobietę spojrzeniem.
Dwie młode dziewczynki razem z matką opuściły sklep po dokonaniu przymiarek, a stary krawiec z bujnym rudym wąsem i przebijającą się łysiną, zaprosił Aquilę na podest, kłaniając się nisko. Dziewczyna, kiwając jeszcze głową w stronę Melisande, wstała i lekkim krokiem podeszła do niego, a magiczna miarka, która krążyła przez chwilę nad głową mężczyzny, wyprostowała się jak na baczność.
- Droga Melisande, madame Malkin ma najlepszych krawców - uśmiechnęła się w stronę mężczyzny, który uprzejmie kiwnął głową. - Nawet jeśli przytyłaś kilka kilogramów, na pewno dopasują suknie idealnie.
Miarka w tym momencie zacisnęła się wokół bioder dziewczyny, a mężczyzna zanotował coś w notatniku.
- Czy przyszłaś tutaj dobrać suknie na przyjęcie zaręczynowe czy może na inną okazję? - odwróciła głowę w jej stronę.
Miarka zacisnęła się wokół talii, a krawiec znów zanotował wymiary Aquili. Sama wybierała właśnie suknie na przyjęcie, które miało odbyć się za ledwo 10 dni. Planowała wyglądać na nim tak jakby była warta tony galeonów.
Nie miała ostatnio wiele okazji do rozmów z Alphardem. On zajęty był pracą, a dodatkowo wydarzenia na scenie politycznej Londynu nie pomagały w wieczornych herbatkach z rodziną. Black zastanawiała się jak dokładnymi powodami decyzji jej brata o poślubieniu Melisande Rosier. Wydawało się, że naprawdę czuł do niej coś więcej, ale czy przypadkiem nie stał się jedynie pionkiem w grze rodów? Jeśli tak, to prawdopodobnie odpowiedzi na takie pytanie i tak by jej nie udzielił.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skłamałaby, gdyby powiedziała, że dostrzeżenie Aquili Black wywołało w niej jakieś pozytywne odruchu. Bardziej zwyczajową, wyuczoną ignorancję. Niechęć? Wieloletnie, rodowe niesnaski i budowana na historii niechęć wpaja od dawna nosiła swoje piętno. Melisande potrafiła spojrzeć ponad to, zrobiła to już kiedyś w przypadku jej brata i bardzo szybko wtedy tego pożałowała. I mimo, że stosunek Alpharda do niej zmienił się diametralnie, nie była na tyle naiwna, by wierzyć, że będzie tak samo w przypadku jego krewnych. We dwójkę mieli wprowadzić ich rody na nową ścieżkę. Zbudować sojusz, przełomowy, nieoczywisty nowy. Nic dziwnego, że rodziły się przeciw niemu głosy sprzeciwu. Nawet, jeśli cichego. Posłała w stronę młodej Lady uśmiech, zasiadając na wskazanym jej fotelu, wypowiadając grzecznościowe słowa jako pierwsze.
- Istotnie, względem zdrowia dobra passa mnie nie opuszcza. - potwierdziła, dziękując skinieniem głowy. Uniosła dłoń, żeby przesunąć włosy na plecy. Rozsiadła się odpowiednio w fotelu obrzucając spojrzeniem wystrój lokalu. Zwróciła uwagę na swoją rozmówczynię wraz z chwilą, gdy zwróciła się do niej ponownie. Wsłuchując się w wypowiadaną przez nią odpowiedź. Ich tęczówki się skrzyżowały. Wypowiadanie się na temat tego, jak wyglądało życie codzienne w Londynie, w głównej mierze byłoby tylko przypuszczeniami. Wychowana w Dover, spędzająca życie głównie w nim i rezerwacie z pewnością znała rytm miasta mniej, niźli siedząca naprzeciw niej kobieta.
- Mniemam, że zrobiło się też… - zastanowiła się chwilę, celowo zawieszając głos. - … swobodniej, kiedy ulice uprzątnięto z niepotrzebnego brudu. - zawyrokowała uprzejmie, właściwie twierdząco pytając o potwierdzenie - czy też - zaprzeczenie wypowiedzianej tezy. Jeśli Aquila zrodzona była z tej samej krwi co Alphard, nie wątpiła, że bez trudu zrozumie, co skryła pod wypowiadanymi przez siebie słowami. Odciągnęła od niej niebiesko stalowe tęczówki, tak podobne do Tristana, by na chwilę skupić wzrok na dwóch młodych dziewczynach, które opuszczały sklep razem z towarzyszącą im kobietą - prawdopodobnie matka. Śledziła wędrówkę Aquili do podestu, spokojnie, bez skrępowania obserwując kolejne poczynania magicznej miarki. Zgodziła się ze słowami wypowiedzianymi przez siostrą Alpharda krótkim skinieniem głowy obleczonym wykalkulowanym uśmiechem, dopiero następne słowa sprawiły że jej prawie wyrwała się do krótkiego drgnięcia. Powstrzymała jednak mimikę swojej twarzy.
Skłamałaby też, gdyby powiedziała, że spodziewała się cieplejszego przejęcia przez rodzeństwo Alpharda wieści, o jej rychłych zaręczynach z ich bratem. Sam Tristan - wiedziała o tym - z samego początku podchodził sceptycznie do wysuniętej przez Blacka propozycji. On jednak, jako nestor rodu musiał działać na jego korzyść. A ten sojusz, postawiony na dwóch silnych jednostkach, miał szansę przetrwać. Nie, Melisande zamierzała dopilnować, żeby spełnił swoją rolę. Uniosła odrobinę brodę.
- Z tym stwierdzeniem nie można się kłócić. - zgodziła z wypowiedzianymi przez nią słowami. - Twoja dzisiejsza kreacja spisuje się więc nad wyraz znakomicie. - pozwoliła sobie zauważyć uprzejmie, posyłając w jej kierunku przyjacielski uśmiech. - Będę mieć w pamięci tą cenną radę - krótkim skinieniem głowy podziękowała jej za ten wyraz zaufania wręcz. - Szczęśliwie dla mnie samej, gdy ta przykrość stanie na mej drodze, dzięki tobie wiem już, jak sobie z nią poradzić. - uniosła głowę krzyżując tęczówki z młodą blackówną. Może nawet powinna być wdzięczna Alphardowi, za to w jaki sposób potraktował ich podczas ich pierwszej prawdziwej rozmowy. Dzięki niemu, teraz była przekonana wręcz, że na każdego z nich musiała uważać. I każdego, osobno, przekonać do siebie. A po pierwsze, nie odpuścić. O zbędne kilogramy nigdy nie musiała się martwić a surowa wręcz musztra baletu, który po dziś dzień samotnie lubiła ćwiczyć w rodowej sali nie pozwalał by cokolwiek pojawiło się tam, gdzie nie powinno. Cieszyła się, jeśli szło o samą tą kwestię, po śmierci Marie, prawie nie była w stanie tańczyć poprawnie. Kroki były ciężkie, nieodpowiednie, mylone. Ale powoli, dzień po dniu, trening po treningu na nowo zaczynała odnajdywać się w tym miejscu które niegdyś tak kochała.
- Nie pomyliłaś się w swoim wniosku. - przyznała ze spokojem. - Takie zdarzenie, zasługuje na coś nowego. - zawyrokowała ze spokojem wpatrując się w kobietę. Dla siebie zostawiła prosty wniosek, że wątpiła, by Alphard miał jej za złe, gdyby wystąpiła w jednej z posiadanych już sukni. Wiedziała za to, że jej matka mogłaby jej tego nie darować po kres jej dni.
- Istotnie, względem zdrowia dobra passa mnie nie opuszcza. - potwierdziła, dziękując skinieniem głowy. Uniosła dłoń, żeby przesunąć włosy na plecy. Rozsiadła się odpowiednio w fotelu obrzucając spojrzeniem wystrój lokalu. Zwróciła uwagę na swoją rozmówczynię wraz z chwilą, gdy zwróciła się do niej ponownie. Wsłuchując się w wypowiadaną przez nią odpowiedź. Ich tęczówki się skrzyżowały. Wypowiadanie się na temat tego, jak wyglądało życie codzienne w Londynie, w głównej mierze byłoby tylko przypuszczeniami. Wychowana w Dover, spędzająca życie głównie w nim i rezerwacie z pewnością znała rytm miasta mniej, niźli siedząca naprzeciw niej kobieta.
- Mniemam, że zrobiło się też… - zastanowiła się chwilę, celowo zawieszając głos. - … swobodniej, kiedy ulice uprzątnięto z niepotrzebnego brudu. - zawyrokowała uprzejmie, właściwie twierdząco pytając o potwierdzenie - czy też - zaprzeczenie wypowiedzianej tezy. Jeśli Aquila zrodzona była z tej samej krwi co Alphard, nie wątpiła, że bez trudu zrozumie, co skryła pod wypowiadanymi przez siebie słowami. Odciągnęła od niej niebiesko stalowe tęczówki, tak podobne do Tristana, by na chwilę skupić wzrok na dwóch młodych dziewczynach, które opuszczały sklep razem z towarzyszącą im kobietą - prawdopodobnie matka. Śledziła wędrówkę Aquili do podestu, spokojnie, bez skrępowania obserwując kolejne poczynania magicznej miarki. Zgodziła się ze słowami wypowiedzianymi przez siostrą Alpharda krótkim skinieniem głowy obleczonym wykalkulowanym uśmiechem, dopiero następne słowa sprawiły że jej prawie wyrwała się do krótkiego drgnięcia. Powstrzymała jednak mimikę swojej twarzy.
Skłamałaby też, gdyby powiedziała, że spodziewała się cieplejszego przejęcia przez rodzeństwo Alpharda wieści, o jej rychłych zaręczynach z ich bratem. Sam Tristan - wiedziała o tym - z samego początku podchodził sceptycznie do wysuniętej przez Blacka propozycji. On jednak, jako nestor rodu musiał działać na jego korzyść. A ten sojusz, postawiony na dwóch silnych jednostkach, miał szansę przetrwać. Nie, Melisande zamierzała dopilnować, żeby spełnił swoją rolę. Uniosła odrobinę brodę.
- Z tym stwierdzeniem nie można się kłócić. - zgodziła z wypowiedzianymi przez nią słowami. - Twoja dzisiejsza kreacja spisuje się więc nad wyraz znakomicie. - pozwoliła sobie zauważyć uprzejmie, posyłając w jej kierunku przyjacielski uśmiech. - Będę mieć w pamięci tą cenną radę - krótkim skinieniem głowy podziękowała jej za ten wyraz zaufania wręcz. - Szczęśliwie dla mnie samej, gdy ta przykrość stanie na mej drodze, dzięki tobie wiem już, jak sobie z nią poradzić. - uniosła głowę krzyżując tęczówki z młodą blackówną. Może nawet powinna być wdzięczna Alphardowi, za to w jaki sposób potraktował ich podczas ich pierwszej prawdziwej rozmowy. Dzięki niemu, teraz była przekonana wręcz, że na każdego z nich musiała uważać. I każdego, osobno, przekonać do siebie. A po pierwsze, nie odpuścić. O zbędne kilogramy nigdy nie musiała się martwić a surowa wręcz musztra baletu, który po dziś dzień samotnie lubiła ćwiczyć w rodowej sali nie pozwalał by cokolwiek pojawiło się tam, gdzie nie powinno. Cieszyła się, jeśli szło o samą tą kwestię, po śmierci Marie, prawie nie była w stanie tańczyć poprawnie. Kroki były ciężkie, nieodpowiednie, mylone. Ale powoli, dzień po dniu, trening po treningu na nowo zaczynała odnajdywać się w tym miejscu które niegdyś tak kochała.
- Nie pomyliłaś się w swoim wniosku. - przyznała ze spokojem. - Takie zdarzenie, zasługuje na coś nowego. - zawyrokowała ze spokojem wpatrując się w kobietę. Dla siebie zostawiła prosty wniosek, że wątpiła, by Alphard miał jej za złe, gdyby wystąpiła w jednej z posiadanych już sukni. Wiedziała za to, że jej matka mogłaby jej tego nie darować po kres jej dni.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Komentarz Melisande o oczyszczeniu ulic był jak najbardziej na miejscu. Aquila nawet przez sekundę nie zastanawiała się o jakim rodzaju brudu mówi dama ani czy mówi szczerze. W końcu była siostrą nestora rodu Rosier, a także, już niedługo narzeczoną Alpharda. Jej poglądy na pewno ściśle zgadzały się z tymi wytoczonymi przez brata i przyszłego męża.
- Och, Melisande. Wszechobecny porządek jest jak miód na moje oczy. O wiele łatwiej poruszać się po ulicy gdy do buta nie przykleja Ci się żaden śmieć - wszyscy krawcy zapewne doskonale domyślali się na jaki właściwie temat rozmawiają damy.
Nie miało to jednak żadnego znaczenia, to one były na uprzywilejowanej pozycji. Zarówno tu, w pracowni madame Malkin, jak i na ulicach Londynu. Gdy w podziemiu panował strach o własne życie, dwie lady mogły w spokoju przymierzać sukienki, wymieniając kąśliwe uwagi. Dla Aquili Black ta sytuacja była właściwie prawie bez wad. Może większy dostęp do czarodziejów w mieście pozwoliłby jej na łatwiejszy kontakt z informatorami którzy znają chociaż element historii przydatny do prowadzenia badań. Z drugiej jednak strony nawet wtedy nie bratałaby się ze zdrajcami krwi lub brudnymi szlamami.
Taśma krawiecka która co chwilę opinała się wokół kolejnych części jej ciała na szczęście nie mogła mówić. Doskonale znała obwody Aquili, dziewczyna potrafiła odwiedzać salon nawet dwa razy w miesiącu. Ostatnie przesiadywanie w domu i opijanie winem nie czyniło cudów z talią dziewczyny. Kazała jednak służce ściskać ją gorsetem coraz mocniej, tak by żadna różnica w calach nie była widoczna. Jedynie bardzo wprawne oko, jak oko miarki krawieckiej, zauważyłoby różnicę.
- Dziękuję, Lady Rosier... - odpowiedziała z lekkim grymasem.
Było właściwie niemożliwym by kobieta zauważyła jakąkolwiek zmianę w wyglądzie panny Black. Nie widziały się od dawna, a podczas salonowych przyjęć i tak każdy wyglądał inaczej. Na wszelki wypadek Aquila zapamiętała by nakrzyczeć na służkę po powrocie do domu za niewystarczające wiązanie gorsetu.
- Lady Rosier, doskonale przecież wiesz, że po narzeczeństwie następuje ślub, a po ślubie... Może przydać się większa suknia, czego Tobie i mojemu bratu szczerze życzę, oczywiście w odpowiednim czasie - skinęła lekko głową.
Żebyś się udławiła ciastkami... - tych słów już nie wypowiedziała głośno, chociaż na pewno bardzo głośno je pomyślała.
- Powiedz mi, droga Melisande, masz już upatrzoną suknię na tę okoliczność czy przyszłaś tu odrobinę nieprzygotowana? - wydęła usta w dzióbek, spodziewając się raczej tej drugiej odpowiedzi. - Moja matka ma ściśle określony gust jeśli chodzi o stroje, z pewnością Alphard już Ci wspominał.
Aquila co prawda nigdy nie przeżyła własnych zaręczyn, ale jasnym było, że to matka pana młodego będzie osobą najbardziej oceniającą wygląd potencjalnej synowej. Jeden szczegół mógł przecież stworzyć złe wrażenie, a która dobra dama chciałaby tego na początku nowej drogi życia?
Krawiec skończył spisywać wymiary Aquili i kiwnął głową w podziękowaniu. Dziewczyna, z pomocą jego dłoni, zeszła z podestu ponownie rozsiadając się na fotelu z dłońmi opartymi na kolanach. Wyprostowane plecy, wysoko broda i ten gorset który powoli wbijał się jej w dolne żebra pozostawiając mało miejsca na swobodny oddech. Była jednak do tego przyzwyczajona, bardziej niż do używania różdżki.
- Och, Melisande. Wszechobecny porządek jest jak miód na moje oczy. O wiele łatwiej poruszać się po ulicy gdy do buta nie przykleja Ci się żaden śmieć - wszyscy krawcy zapewne doskonale domyślali się na jaki właściwie temat rozmawiają damy.
Nie miało to jednak żadnego znaczenia, to one były na uprzywilejowanej pozycji. Zarówno tu, w pracowni madame Malkin, jak i na ulicach Londynu. Gdy w podziemiu panował strach o własne życie, dwie lady mogły w spokoju przymierzać sukienki, wymieniając kąśliwe uwagi. Dla Aquili Black ta sytuacja była właściwie prawie bez wad. Może większy dostęp do czarodziejów w mieście pozwoliłby jej na łatwiejszy kontakt z informatorami którzy znają chociaż element historii przydatny do prowadzenia badań. Z drugiej jednak strony nawet wtedy nie bratałaby się ze zdrajcami krwi lub brudnymi szlamami.
Taśma krawiecka która co chwilę opinała się wokół kolejnych części jej ciała na szczęście nie mogła mówić. Doskonale znała obwody Aquili, dziewczyna potrafiła odwiedzać salon nawet dwa razy w miesiącu. Ostatnie przesiadywanie w domu i opijanie winem nie czyniło cudów z talią dziewczyny. Kazała jednak służce ściskać ją gorsetem coraz mocniej, tak by żadna różnica w calach nie była widoczna. Jedynie bardzo wprawne oko, jak oko miarki krawieckiej, zauważyłoby różnicę.
- Dziękuję, Lady Rosier... - odpowiedziała z lekkim grymasem.
Było właściwie niemożliwym by kobieta zauważyła jakąkolwiek zmianę w wyglądzie panny Black. Nie widziały się od dawna, a podczas salonowych przyjęć i tak każdy wyglądał inaczej. Na wszelki wypadek Aquila zapamiętała by nakrzyczeć na służkę po powrocie do domu za niewystarczające wiązanie gorsetu.
- Lady Rosier, doskonale przecież wiesz, że po narzeczeństwie następuje ślub, a po ślubie... Może przydać się większa suknia, czego Tobie i mojemu bratu szczerze życzę, oczywiście w odpowiednim czasie - skinęła lekko głową.
Żebyś się udławiła ciastkami... - tych słów już nie wypowiedziała głośno, chociaż na pewno bardzo głośno je pomyślała.
- Powiedz mi, droga Melisande, masz już upatrzoną suknię na tę okoliczność czy przyszłaś tu odrobinę nieprzygotowana? - wydęła usta w dzióbek, spodziewając się raczej tej drugiej odpowiedzi. - Moja matka ma ściśle określony gust jeśli chodzi o stroje, z pewnością Alphard już Ci wspominał.
Aquila co prawda nigdy nie przeżyła własnych zaręczyn, ale jasnym było, że to matka pana młodego będzie osobą najbardziej oceniającą wygląd potencjalnej synowej. Jeden szczegół mógł przecież stworzyć złe wrażenie, a która dobra dama chciałaby tego na początku nowej drogi życia?
Krawiec skończył spisywać wymiary Aquili i kiwnął głową w podziękowaniu. Dziewczyna, z pomocą jego dłoni, zeszła z podestu ponownie rozsiadając się na fotelu z dłońmi opartymi na kolanach. Wyprostowane plecy, wysoko broda i ten gorset który powoli wbijał się jej w dolne żebra pozostawiając mało miejsca na swobodny oddech. Była jednak do tego przyzwyczajona, bardziej niż do używania różdżki.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Świat się zmieniał, a oni stali się tymi, którzy mieli możliwość przyglądać się wprowadzonym w życie zmianom. Była pewna, że Londyn jest dopiero początkiem nadchodzących zmian - te miały ogarnąć cały kraj. Oni zaś byli tymi którzy zapiszą się na kartach historii. Nie wszyscy z imienia i nazwiska. Może nawet jako ogół - albo tło do tych którzy do samych zmian przyczynili się najmocniej. Na słowa Aquili rozłożyła przepraszająco ręce.
- Nigdy nie miałam z nimi problemu. Możliwe dlatego, że odwiedzam głównie miejsca, które zachowują względną czystość. - oznajmiła zgodnie z prawdą. Jej wizyty w Londynie ograniczały się głównie do odwiedzin na ulicy Pokątnej czy wizyt w Ministerstwie Magii. Czasem odwiedzała jakiś z magicznych lokali w innej części, ale przeważnie w dotarciu tam - tak jak dzisiaj - pomagała jej Prymulka. Nie musiała więc zamartwiać się jakimiś technikaliami w temacie dotarcia gdziekolwiek, czy potencjalnym rozszczepieniem w przypadku nieudanej teleportacji.
Skłamałaby, twierdząc, że nie spodziewała się nikogo dzisiaj spotkać w butiku. Takie założenie byłoby zwyczajnie nielogiczne. A Melisande lubiła logiczność. Lubiła tezy z których wysnuwała wnioski. Lubiła sprawdzać swoje własne teorie. Zdecydowanie była dobrym obserwatorem, trudno było dziwić się temu, skoro jej zadania skupiały się na obserwowaniu. Obserwowaniu i przyuczaniu do roli dyplomaty w ich rezerwacie, chociaż zdawała sobie sprawę, że nim nadejdzie odpowiednia pora, by zajęła się całkowicie tym drugim może minąć jeszcze trochę czasu. Zauważała jednak zmiany, to że Malcolm pozwalał jej przeprowadzać niektóre rozmowy w niektórych właściwie już nie uczestnicząc.
Ze spokojem czekała na swoją kolej obserwując jak taśmy unoszą się wokół siostry Alpharda. Co prawda nie zdawała się wyglądać inaczej, niźli zawsze jednak nie mogła odpuścić posłanej w jej sposób aluzji. Wolała obrócić ją na własną korzyść, zmienić w dobrze skrojony przytyk. Z trudem powstrzymała chęć uniesienia w zadowoleniu kącika ust. Aquila zdawała się podobna do Alpharda, poddająca się irytacji, jednak podejmująca się słownej potyczki. Wiedziała, że tą partię wygrała, świadczył o tym grymas, który pojawił się na jej twarzy.
- W istocie. - zgodziła się z jej kolejnymi słowami bez większych emocji. Niezmienny bieg rzeczy, połączony z obowiązkiem. Po ślubie oczy wszystkich będą skierowane w ich stronę do momentu w którym na świat nie zostaną wydane dzieci. Zwłaszcza męskich początków oczekiwano. - Dziękuję. - słowa opuściły jej usta, malinowe wargi ułożyły się w uśmiech. Przesunęła dłonią po drugiej. - Dość spokojnie wypowiadasz te słowa. - stwierdziła po krótkiej chwili, przesuwając głowę w bok. To nie przeszło obok niej niezauważone. Blacków i Rosierów zawsze dzieliła niechęć i historia. A mimo to Melisande nie dostrzegła niepokojących oznak, mimo, że Aquila mówiła o swoich własnym bracie mającym bratać się z wrogiem.
- Nie zdarzyło mi się by rozprawiać z Alphardem o sukniach. - stwierdziła zgodnie z prawdą. Ich rozmowy kierowały się ku różnym tematom, ale nigdy nie zatrzymały się przy dziale pełnym koronek i falban. - Co z moim gustem? - zapytała odrobinę przewrotnie nie komentując w ogóle pierwszej części jej wypowiedzi. Oczywistym było, że nie poświęciła godzin czy dni na przeglądanie sukien. Taką miała naturę, że te znaczyły dla niej najmniej. Właściwie nie uważała by potrzebne były jakiekolwiek przygotowania by zakupić jedną z nich. Wypracowany przez lata schemat wydawał się działać doskonale. Madame Malkin wiedziała co lubi, większość sukni wyglądała na niej dobrze, a kiedy jakaś nie spodobała się Fantine ta nie pozwalała jej w niej pozostać. Układ idealny, do którego razem ze swoim krytycznym spojrzeniem należało dodać jej matkę. Nie podniosła się ze swojego siedzenia, kiedy Augila zeszła z podwyższenia. Nie było potrzeby, żeby się spieszyć. Krawiec skłonił się nisko i zniknął. Melisande wiedziała, że za chwilę pojawi się z tym, co było przeznaczone dla niej i nie pomyliła się. Kilka manekinów z ubranymi już sukniami powoli wprowadzano do pomieszczenia. Krytyczne spojrzenie zaczęło się po nich przesuwać. - Ta nie. - zdecydowała od razu, wskazując na suknię znajdującą się najbardziej po prawej stronie. Posiadała już podobną, nie potrzebowała kolejnej właściwie takiej samej.
- Nigdy nie miałam z nimi problemu. Możliwe dlatego, że odwiedzam głównie miejsca, które zachowują względną czystość. - oznajmiła zgodnie z prawdą. Jej wizyty w Londynie ograniczały się głównie do odwiedzin na ulicy Pokątnej czy wizyt w Ministerstwie Magii. Czasem odwiedzała jakiś z magicznych lokali w innej części, ale przeważnie w dotarciu tam - tak jak dzisiaj - pomagała jej Prymulka. Nie musiała więc zamartwiać się jakimiś technikaliami w temacie dotarcia gdziekolwiek, czy potencjalnym rozszczepieniem w przypadku nieudanej teleportacji.
Skłamałaby, twierdząc, że nie spodziewała się nikogo dzisiaj spotkać w butiku. Takie założenie byłoby zwyczajnie nielogiczne. A Melisande lubiła logiczność. Lubiła tezy z których wysnuwała wnioski. Lubiła sprawdzać swoje własne teorie. Zdecydowanie była dobrym obserwatorem, trudno było dziwić się temu, skoro jej zadania skupiały się na obserwowaniu. Obserwowaniu i przyuczaniu do roli dyplomaty w ich rezerwacie, chociaż zdawała sobie sprawę, że nim nadejdzie odpowiednia pora, by zajęła się całkowicie tym drugim może minąć jeszcze trochę czasu. Zauważała jednak zmiany, to że Malcolm pozwalał jej przeprowadzać niektóre rozmowy w niektórych właściwie już nie uczestnicząc.
Ze spokojem czekała na swoją kolej obserwując jak taśmy unoszą się wokół siostry Alpharda. Co prawda nie zdawała się wyglądać inaczej, niźli zawsze jednak nie mogła odpuścić posłanej w jej sposób aluzji. Wolała obrócić ją na własną korzyść, zmienić w dobrze skrojony przytyk. Z trudem powstrzymała chęć uniesienia w zadowoleniu kącika ust. Aquila zdawała się podobna do Alpharda, poddająca się irytacji, jednak podejmująca się słownej potyczki. Wiedziała, że tą partię wygrała, świadczył o tym grymas, który pojawił się na jej twarzy.
- W istocie. - zgodziła się z jej kolejnymi słowami bez większych emocji. Niezmienny bieg rzeczy, połączony z obowiązkiem. Po ślubie oczy wszystkich będą skierowane w ich stronę do momentu w którym na świat nie zostaną wydane dzieci. Zwłaszcza męskich początków oczekiwano. - Dziękuję. - słowa opuściły jej usta, malinowe wargi ułożyły się w uśmiech. Przesunęła dłonią po drugiej. - Dość spokojnie wypowiadasz te słowa. - stwierdziła po krótkiej chwili, przesuwając głowę w bok. To nie przeszło obok niej niezauważone. Blacków i Rosierów zawsze dzieliła niechęć i historia. A mimo to Melisande nie dostrzegła niepokojących oznak, mimo, że Aquila mówiła o swoich własnym bracie mającym bratać się z wrogiem.
- Nie zdarzyło mi się by rozprawiać z Alphardem o sukniach. - stwierdziła zgodnie z prawdą. Ich rozmowy kierowały się ku różnym tematom, ale nigdy nie zatrzymały się przy dziale pełnym koronek i falban. - Co z moim gustem? - zapytała odrobinę przewrotnie nie komentując w ogóle pierwszej części jej wypowiedzi. Oczywistym było, że nie poświęciła godzin czy dni na przeglądanie sukien. Taką miała naturę, że te znaczyły dla niej najmniej. Właściwie nie uważała by potrzebne były jakiekolwiek przygotowania by zakupić jedną z nich. Wypracowany przez lata schemat wydawał się działać doskonale. Madame Malkin wiedziała co lubi, większość sukni wyglądała na niej dobrze, a kiedy jakaś nie spodobała się Fantine ta nie pozwalała jej w niej pozostać. Układ idealny, do którego razem ze swoim krytycznym spojrzeniem należało dodać jej matkę. Nie podniosła się ze swojego siedzenia, kiedy Augila zeszła z podwyższenia. Nie było potrzeby, żeby się spieszyć. Krawiec skłonił się nisko i zniknął. Melisande wiedziała, że za chwilę pojawi się z tym, co było przeznaczone dla niej i nie pomyliła się. Kilka manekinów z ubranymi już sukniami powoli wprowadzano do pomieszczenia. Krytyczne spojrzenie zaczęło się po nich przesuwać. - Ta nie. - zdecydowała od razu, wskazując na suknię znajdującą się najbardziej po prawej stronie. Posiadała już podobną, nie potrzebowała kolejnej właściwie takiej samej.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Względna czystość coraz mocniej widoczna była w Londynie od kiedy wszyscy mugole zostali z niego właściwie wyniesieni. Życie w stolicy nie należało do najprostszych, ale dzięki bliskości Ministerstwa Magii oraz wszystkich najistotniejszych sklepów czy nawet portu, to Blackowie mieli polityczną przewagę w walce o prawa, które przecież szlachta dopiero słusznie odzyskiwała po tylu latach pod uciskiem.
- Droga Lady Rosier, w każdym kącie tego świata można znaleźć element niepasujący do otoczenia. Ja osobiście wolę patrzeć wprost przed siebie, nie pod własne nogi, ale oczywiście... Każda z nas jest inna - odparła z dumą i powoli przeniosła się po przymiarkach na krzesło.
U madame Malkin wszystko było czyste i posiadało swoją wyjątkową klasę, której często brakowało w innych częściach Londynu. Chociaż Aquila była niezwykle dumna ze swojego pochodzenia, z miejsca w którym znajdowała się jej rodowa siedziba oraz ze sztuk politycznych którymi prawili się jej przodkowie, to jednak sama oszukiwała siebie twierdząc, że w Londynie wszystko jest w najlepszym porządku. Ufała jednak słowom Walczącego Maga, a skoro gazeta twierdziła, że w stolicy wszystko grało, to widocznie tak było i wszystko inne musiało być jedynie złudzeniem, zapewne pozostawianym przez terrorystów z Zakonu Feniksa. Salazar jeden wiedział jak długo jeszcze będą musieli się z nimi trudzić i co więcej może strzelić do głowy tym zdrajcom. To oni stanowili znacznie większy problem niż jakiekolwiek waście z Rosierami i chociaż historia tych dwóch rodów przekazywana była właściwie z pokolenia na pokolenie przy Grimmauld Place 12, to czasem należało wybrać większe dobro, jakim w tym wypadku był sojusz mogący pomóc w ostatecznej wojnie o prawa czarodziejów.
- Cóż... Nasza matka przywiązuje dużą wagę do tradycji, jak zresztą cały mój ród, o czym na pewno, droga Melisande wiesz. Ma jednak jeszcze jedna istotną cechę jaką jest dbałość o szczegóły - co zresztą odziedziczył Rigel, Aquilę ta cecha ominęła.
Spoglądała jeszcze jak Rosier dobiera suknie, zastanawiając się tylko czy dokona dobrego wyboru. Oczywiście wystarczyło wstać z fotela i wskazać palcem, po tylu latach spędzonych z Irmą Black można było na pierwszy rzut oka stwierdzić co najbardziej pasowało by w oczach matki do uroczystości która czekała ich ledwo za kilka dni. Melisande jednak odrzuciła suknie po prawej, co było dobrym wyborem. To zdecydowanie nie był kolor pasujący do jej oczu, być może gdyby była odrobinę jaśniejsza.
- Proszę, pozwól, że Ci pomogę - powiedziała Black i podeszła do szlachcianki. - Oczywiście jeśli mogę... - spojrzała pytająco. - Nie chodzi o Twój gust, a o gust naszej matki, Melisande. Jeśli chcesz jej się przypodobać musisz wybrać coś wyjątkowego, ona... Ona bardzo zwraca uwagę na takie rzeczy.
Być może właśnie to ona nauczyła Rigela tej dbałości o strój, Aquila czuła się o wiele lepiej w naukach politycznych które wpajał jej ojciec. Czyż nie było to znacznie ciekawsze niż zwykłe dobieranie kolorów? Pozory jednak należało zachować, a dobrze urodzona dama powinna znać je praktycznie na pamięć, przynajmniej na własne potrzeby. Wzrok przeniosła na drugą od lewej suknie w szkarłatno-złotych barwach, idealnie pasujących do tych którymi szczycili się Rosierowie. Taki element w oczach Irmy Black byłby doskonałą dbałością o szczegóły, które przecież tak bardzo kochała. Jeśli przyszła żona jej syna z szacunkiem podchodziła do tradycji to z pewnością mogła liczyć na większe pochlebstwo w jej oczach.
- Droga Lady Rosier, w każdym kącie tego świata można znaleźć element niepasujący do otoczenia. Ja osobiście wolę patrzeć wprost przed siebie, nie pod własne nogi, ale oczywiście... Każda z nas jest inna - odparła z dumą i powoli przeniosła się po przymiarkach na krzesło.
U madame Malkin wszystko było czyste i posiadało swoją wyjątkową klasę, której często brakowało w innych częściach Londynu. Chociaż Aquila była niezwykle dumna ze swojego pochodzenia, z miejsca w którym znajdowała się jej rodowa siedziba oraz ze sztuk politycznych którymi prawili się jej przodkowie, to jednak sama oszukiwała siebie twierdząc, że w Londynie wszystko jest w najlepszym porządku. Ufała jednak słowom Walczącego Maga, a skoro gazeta twierdziła, że w stolicy wszystko grało, to widocznie tak było i wszystko inne musiało być jedynie złudzeniem, zapewne pozostawianym przez terrorystów z Zakonu Feniksa. Salazar jeden wiedział jak długo jeszcze będą musieli się z nimi trudzić i co więcej może strzelić do głowy tym zdrajcom. To oni stanowili znacznie większy problem niż jakiekolwiek waście z Rosierami i chociaż historia tych dwóch rodów przekazywana była właściwie z pokolenia na pokolenie przy Grimmauld Place 12, to czasem należało wybrać większe dobro, jakim w tym wypadku był sojusz mogący pomóc w ostatecznej wojnie o prawa czarodziejów.
- Cóż... Nasza matka przywiązuje dużą wagę do tradycji, jak zresztą cały mój ród, o czym na pewno, droga Melisande wiesz. Ma jednak jeszcze jedna istotną cechę jaką jest dbałość o szczegóły - co zresztą odziedziczył Rigel, Aquilę ta cecha ominęła.
Spoglądała jeszcze jak Rosier dobiera suknie, zastanawiając się tylko czy dokona dobrego wyboru. Oczywiście wystarczyło wstać z fotela i wskazać palcem, po tylu latach spędzonych z Irmą Black można było na pierwszy rzut oka stwierdzić co najbardziej pasowało by w oczach matki do uroczystości która czekała ich ledwo za kilka dni. Melisande jednak odrzuciła suknie po prawej, co było dobrym wyborem. To zdecydowanie nie był kolor pasujący do jej oczu, być może gdyby była odrobinę jaśniejsza.
- Proszę, pozwól, że Ci pomogę - powiedziała Black i podeszła do szlachcianki. - Oczywiście jeśli mogę... - spojrzała pytająco. - Nie chodzi o Twój gust, a o gust naszej matki, Melisande. Jeśli chcesz jej się przypodobać musisz wybrać coś wyjątkowego, ona... Ona bardzo zwraca uwagę na takie rzeczy.
Być może właśnie to ona nauczyła Rigela tej dbałości o strój, Aquila czuła się o wiele lepiej w naukach politycznych które wpajał jej ojciec. Czyż nie było to znacznie ciekawsze niż zwykłe dobieranie kolorów? Pozory jednak należało zachować, a dobrze urodzona dama powinna znać je praktycznie na pamięć, przynajmniej na własne potrzeby. Wzrok przeniosła na drugą od lewej suknie w szkarłatno-złotych barwach, idealnie pasujących do tych którymi szczycili się Rosierowie. Taki element w oczach Irmy Black byłby doskonałą dbałością o szczegóły, które przecież tak bardzo kochała. Jeśli przyszła żona jej syna z szacunkiem podchodziła do tradycji to z pewnością mogła liczyć na większe pochlebstwo w jej oczach.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zdarzało jej się odwiedzić Londyn, ale z pewnością wyglądało to inaczej z perspektywy kogoś, kto mieszkał w nim permanentnie. Château Rose było jej domem. W nim się wychowała i w nim dorosła. Drugi odnalazła we francuskiej szkole. Teraz miała udać się na wędrówkę w nieznane. Już niedługo, przeczuwała to w kościach. Nie miała jednak pojęcia jakie emocje przyniesie jej przyszłość.
- Mało rozsądnie jest, nie zerkać na to, po czym się wędruje. Brak ostrożności może skutkować bolesnym upadkiem. - odpowiedziała usłużnie. Była praktyczna, lubiła planować i realizować plany, zachowywać odpowiedni dystans i baczyć na własne dobre oraz dobro własnej rodziny. Nie cofała się, ale też nie rzucała się szaleńczo w wir wydarzeń. Była zachowawcza i kiedyś na Pokątnej poruszyły ją te słowa Alpharda. Ale Tristan miał rację, nie było nic złego w tym, że właśnie taka była. Wręcz przeciwnie było to nawet odpowiednie. Logiczność, praktycyzm, twarde stąpanie po ziemi pozwalało jej twarzy plany, spełniać się w rezerwacie i zaskarbić sobie mężczyznę, który nawet nie sądził, że cokolwiek może ich połączyć. Jasne tęczówki spokojnie zerkały w kierunku siostry Alpharda. Wątpiła, by jakikolwiek Black mógł zapałać do niej od razu sympatią. Ale nie potrzebowała tego na starcie. Była w stanie zdobyć przychylność, jeśli jej miała potrzebować.
- Cóż, brzmi tak, jakby była w stanie dojść do porozumienia z moją. - przyznała łagodnie, chociaż wewnętrznie skrzywiła się do tej myśli i możliwego podobieństwa. Mimo upływu lat nigdy nie nawiązała bliższej relacji z matką. Jej idealną córką była Marie, Melisande zawsze zdawało się czegoś brakować. A po jej śmierci, spełnienie oczekiwań matki zdawało się jeszcze bardziej odległe. Zdawała się nigdy nie być do końca zadowolona. Powstrzymała kłębiące się w niej westchnienie, obserwując pojawiające się w pomieszczeniu suknie. To na nich skupiła własne myśli, bo właśnie okazywało się, że zwykłe kupowanie sukni, wcale nie będzie takie… proste. Odrzuciła jedną z sukni, która prawie natychmiast została wyniesiona z pomieszczenia pozostawiając ją z… nadal zbyt wieloma. Odwróciła jasne tęczówki ku Aquilii kiedy usłyszała obok jej głos. Skinęła jedynie krótko głową, gest dotarł prawie do końca, jednak zatrzymał się kiedy ta podjęła wypowiadając kolejne słowa. - Oczywiście. - skomentowała krótko. Oczywiście, że nie chodziło o jej gust. Chodziło o przypodobanie się matce mężczyzny, który właściwie postanowił wydrzeć ją z domu dla własnego kaprysu - mniej więcej, bo trochę miała w tym swojego udziału. - Dobrze, która będzie odpowiednia? - poddała się zadając pytanie, postanawiając pozwolić wskazać suknię siostrze Alpharda. Właściwie, niewiele miała do stracenia. Zdążyła dojść do tych wniosków w krótkiej chwili w której milczała, przyglądając się sukniom. Jeśli dziewczyna postanowi rzeczywiście pomóc, jej matka będzie zadowolona. Jeśli właśnie wyprowadza ją na manowce z własnymi umiejętnościami będzie w stanie wyjść z twarzą sytuacji. A co najważniejsze, choć nie przyznałaby tego głośno, nie chciała by coś poszło nieodpowiednio, ale też nie bardzo miała chęć marnować czas, na zastanowienie się która z sukni będzie odpowiednią. Wskazanie odpowiedniej, przyśpieszy ten proces, a ona będzie mogła wrócić do rezerwatu i zająć się tym, co powinna.
- Mało rozsądnie jest, nie zerkać na to, po czym się wędruje. Brak ostrożności może skutkować bolesnym upadkiem. - odpowiedziała usłużnie. Była praktyczna, lubiła planować i realizować plany, zachowywać odpowiedni dystans i baczyć na własne dobre oraz dobro własnej rodziny. Nie cofała się, ale też nie rzucała się szaleńczo w wir wydarzeń. Była zachowawcza i kiedyś na Pokątnej poruszyły ją te słowa Alpharda. Ale Tristan miał rację, nie było nic złego w tym, że właśnie taka była. Wręcz przeciwnie było to nawet odpowiednie. Logiczność, praktycyzm, twarde stąpanie po ziemi pozwalało jej twarzy plany, spełniać się w rezerwacie i zaskarbić sobie mężczyznę, który nawet nie sądził, że cokolwiek może ich połączyć. Jasne tęczówki spokojnie zerkały w kierunku siostry Alpharda. Wątpiła, by jakikolwiek Black mógł zapałać do niej od razu sympatią. Ale nie potrzebowała tego na starcie. Była w stanie zdobyć przychylność, jeśli jej miała potrzebować.
- Cóż, brzmi tak, jakby była w stanie dojść do porozumienia z moją. - przyznała łagodnie, chociaż wewnętrznie skrzywiła się do tej myśli i możliwego podobieństwa. Mimo upływu lat nigdy nie nawiązała bliższej relacji z matką. Jej idealną córką była Marie, Melisande zawsze zdawało się czegoś brakować. A po jej śmierci, spełnienie oczekiwań matki zdawało się jeszcze bardziej odległe. Zdawała się nigdy nie być do końca zadowolona. Powstrzymała kłębiące się w niej westchnienie, obserwując pojawiające się w pomieszczeniu suknie. To na nich skupiła własne myśli, bo właśnie okazywało się, że zwykłe kupowanie sukni, wcale nie będzie takie… proste. Odrzuciła jedną z sukni, która prawie natychmiast została wyniesiona z pomieszczenia pozostawiając ją z… nadal zbyt wieloma. Odwróciła jasne tęczówki ku Aquilii kiedy usłyszała obok jej głos. Skinęła jedynie krótko głową, gest dotarł prawie do końca, jednak zatrzymał się kiedy ta podjęła wypowiadając kolejne słowa. - Oczywiście. - skomentowała krótko. Oczywiście, że nie chodziło o jej gust. Chodziło o przypodobanie się matce mężczyzny, który właściwie postanowił wydrzeć ją z domu dla własnego kaprysu - mniej więcej, bo trochę miała w tym swojego udziału. - Dobrze, która będzie odpowiednia? - poddała się zadając pytanie, postanawiając pozwolić wskazać suknię siostrze Alpharda. Właściwie, niewiele miała do stracenia. Zdążyła dojść do tych wniosków w krótkiej chwili w której milczała, przyglądając się sukniom. Jeśli dziewczyna postanowi rzeczywiście pomóc, jej matka będzie zadowolona. Jeśli właśnie wyprowadza ją na manowce z własnymi umiejętnościami będzie w stanie wyjść z twarzą sytuacji. A co najważniejsze, choć nie przyznałaby tego głośno, nie chciała by coś poszło nieodpowiednio, ale też nie bardzo miała chęć marnować czas, na zastanowienie się która z sukni będzie odpowiednią. Wskazanie odpowiedniej, przyśpieszy ten proces, a ona będzie mogła wrócić do rezerwatu i zająć się tym, co powinna.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Aquila nawet nie próbowała sobie wyobrażać jak czułaby się lady Rosier w zimnej kamienicy przy Grimmauld Place. Ta nie stanowiła obskurnego lokum, jakich wiele było na biedniejszych dzielnicach, ale dalej całkowicie różniła się od potężnych pałaców i silnych twierdz, stawianych sobie przez lordów w hrabstwach bardziej odległych od centrum politycznych wydarzeń Brytanii. Ciaśniejsze korytarze, mniejsze pokoje czy w końcu, brak potężnego ogrodu usłanego tysiącem kwiatów. Blackowie nie potrzebowali tego, wystarczał krzew czarnych róż, kiełkujący na środku ogródka z tyłu domu. To w ich jadalni dochodziło do rozmów kruszących sojusze i w ich gabinetach podejmowano decyzje, które wpływ miały na resztę magicznego światka. Oczywiście, Melisande, przynajmniej według wiedzy Aquili, pasjonowała się smokami, a te nie lubiły ciasnych miast. Latały w przestworzach, ocierając się skrzydłami o obłoki zawieszone nisko nad lasami. Róże i smoki, tak różne od pokerowych twarzy Blacków, skupionych na zimnej kalkulacji i starannym wyliczeniu opłacalności własnych działań.
- Jeśli znasz ścieżkę, którą podążasz - nie trzeba obawiać się upadku. Utarte szlaki są bezpieczne, a te nieutarte i niesprawdzone, cóż... Być może te warto zostawić komuś kto chce się pobrudzić - czy ta rozmowa zaszła już dalej w swoich metaforach?
Oczywiście, że bała się podążać nową drogą. To dzięki spisanym przez wieki kronikom, legendom i historiom opowiadanym z pokolenia na pokolenie, Aquila wiedziała gdzie warto się wybrać, a gdzie nie. Nie lubiła tej całej spontaniczności, samodzielnego szukania. Przecież ktoś mógł ją w tym wyręczyć. Tak było łatwiej. Tak nie musiała się bać. Skoro całe życie układało się póki co po jej myśli, a plany na przyszłość lśniły w swoich założeniach, ktoś inny mógł posprzątać ulice, by nie zdołała wdepnąć w obcasem w niepewny brud. Kiedyś myślała, że dorosłość będzie wyglądać inaczej, że będzie dokładnie taka jak ojciec. Tymczasem, coraz bardziej, chcąc nie chcąc, przypominała własną matkę.
- Z pewnością - uśmiechnęła się delikatnie, choć świadomość, że matka Melisande pochodziła z rodu Crouchów, a Irma od lat nosiła nazwisko Black, mogła utrudnić ten fakt. - Ale o tym przekonamy się na kolacji, prawda? - o ile w ogóle zechcą ze sobą porozmawiać.
Wymagania przyszłej teściowej, stawiane przed młodą narzeczoną, mogły okazać się przydatne w planowaniu swojego przybycia do nowego domu. Skoro niedaleko pada jabłko od jabłoni, to jak bardzo, tak naprawdę, Alphard różnił się od własnego ojca? Jedynie najbliżsi byliby w stanie odpowiedzieć, że wręcz drastycznie. Spokój i opanowanie Polluxa przeczyły emocjonalnemu rozdygotaniu jego syna. Wydawało się jednak, że wymagania wobec żon mogą postawić podobne. Nawet przez chwilę chciała poruszyć ten temat, ale szybko ugryzła się w język. Sugerowanie jeszcze nie zaręczonej Melisande, że zapewne bardziej upodobni się do Irmy, niż do własnej matki, nie było odpowiednie dla chwili. O tym porozmawiają za jakiś czas. Gdy w końcu Rosier zjawi się na Grimmauld Place i na zawsze złączy z Alphardem. Bo przecież to niedługo nastąpi. Prawda?
- Spójrzmy... - skoro kobieta zgodziła się na pomoc, to Aquila zamierzała jej udzielić.
Oczywiście, mogłaby wręcz wystawić dziewczynę na pośmiewisko, dobierając dla niej seledynową pstrokatą suknię, zapewniając, że dokładnie taka spodoba się Irmie Black. Gdyby jeszcze przyozdobić ją żółtymi jak słońce kwiatami, a do tego dorzucić różową tiarę z woalką... Zapewne pani matka od razu zakwestionowałaby gust nie tylko Melisande, ale nawet własnego syna. Nie zamierzała jednak postąpić w ten sposób. Rosierzy i Blackowie od lat trwali w negatywnych stosunkach, ale Aquila poczuła do Melisande dziwną sympatię. Była inna niż ją sobie wyobrażała. Ostra w słowach, a jednocześnie tak delikatna i skupiona na celu. Kto wie... Może za kilkanaście lat, gdy obydwie zjawią się na szlacheckim pikniku ze swoimi pociechami, może nawet uda im się uśmiechać szczerze.
- Ta - powiedziała krótko wskazując na jedną z sukni po lewej. - Barwy twego rodu to szkarłat i złoto, a moja rodzina zwraca uwagę na takie detale. Moja matka z pewnością doceni i uszanuje fakt, jeśli i Ty przywiążesz do tego wagę. W końcu... Reprezentujesz, lady Melisande, swój ród - skwitowała krótko.
Zza zaplecza wyszedł pomocnik sklepowy i dwa wielkie pudła wypełnione sukienkami wręczył służce Aquili. Ta skinęła głową i oczekiwała na lady.
- Zrobisz co uważasz za stosowne, ale ten materiał pięknie wyglądałby z potężnymi rubinami - uśmiechnęła się jeszcze, posyłając Melisande szczere spojrzenie.
Ostatnie czego by chciała to by Alphard miał jej cokolwiek za złe. Dziwiła się nawet, że sam nie przedstawił Melisande co może wyglądać dobrze w oczach pani matki. Ale widocznie, pisane im było to spotkanie. I tak niedługo będą musiały żyć pod jednym dachem Grimmauld Place 12. Przyszłość zdawała się byś tak świetlana. Prawda?
zt, miłych zaręczyn Melka
- Jeśli znasz ścieżkę, którą podążasz - nie trzeba obawiać się upadku. Utarte szlaki są bezpieczne, a te nieutarte i niesprawdzone, cóż... Być może te warto zostawić komuś kto chce się pobrudzić - czy ta rozmowa zaszła już dalej w swoich metaforach?
Oczywiście, że bała się podążać nową drogą. To dzięki spisanym przez wieki kronikom, legendom i historiom opowiadanym z pokolenia na pokolenie, Aquila wiedziała gdzie warto się wybrać, a gdzie nie. Nie lubiła tej całej spontaniczności, samodzielnego szukania. Przecież ktoś mógł ją w tym wyręczyć. Tak było łatwiej. Tak nie musiała się bać. Skoro całe życie układało się póki co po jej myśli, a plany na przyszłość lśniły w swoich założeniach, ktoś inny mógł posprzątać ulice, by nie zdołała wdepnąć w obcasem w niepewny brud. Kiedyś myślała, że dorosłość będzie wyglądać inaczej, że będzie dokładnie taka jak ojciec. Tymczasem, coraz bardziej, chcąc nie chcąc, przypominała własną matkę.
- Z pewnością - uśmiechnęła się delikatnie, choć świadomość, że matka Melisande pochodziła z rodu Crouchów, a Irma od lat nosiła nazwisko Black, mogła utrudnić ten fakt. - Ale o tym przekonamy się na kolacji, prawda? - o ile w ogóle zechcą ze sobą porozmawiać.
Wymagania przyszłej teściowej, stawiane przed młodą narzeczoną, mogły okazać się przydatne w planowaniu swojego przybycia do nowego domu. Skoro niedaleko pada jabłko od jabłoni, to jak bardzo, tak naprawdę, Alphard różnił się od własnego ojca? Jedynie najbliżsi byliby w stanie odpowiedzieć, że wręcz drastycznie. Spokój i opanowanie Polluxa przeczyły emocjonalnemu rozdygotaniu jego syna. Wydawało się jednak, że wymagania wobec żon mogą postawić podobne. Nawet przez chwilę chciała poruszyć ten temat, ale szybko ugryzła się w język. Sugerowanie jeszcze nie zaręczonej Melisande, że zapewne bardziej upodobni się do Irmy, niż do własnej matki, nie było odpowiednie dla chwili. O tym porozmawiają za jakiś czas. Gdy w końcu Rosier zjawi się na Grimmauld Place i na zawsze złączy z Alphardem. Bo przecież to niedługo nastąpi. Prawda?
- Spójrzmy... - skoro kobieta zgodziła się na pomoc, to Aquila zamierzała jej udzielić.
Oczywiście, mogłaby wręcz wystawić dziewczynę na pośmiewisko, dobierając dla niej seledynową pstrokatą suknię, zapewniając, że dokładnie taka spodoba się Irmie Black. Gdyby jeszcze przyozdobić ją żółtymi jak słońce kwiatami, a do tego dorzucić różową tiarę z woalką... Zapewne pani matka od razu zakwestionowałaby gust nie tylko Melisande, ale nawet własnego syna. Nie zamierzała jednak postąpić w ten sposób. Rosierzy i Blackowie od lat trwali w negatywnych stosunkach, ale Aquila poczuła do Melisande dziwną sympatię. Była inna niż ją sobie wyobrażała. Ostra w słowach, a jednocześnie tak delikatna i skupiona na celu. Kto wie... Może za kilkanaście lat, gdy obydwie zjawią się na szlacheckim pikniku ze swoimi pociechami, może nawet uda im się uśmiechać szczerze.
- Ta - powiedziała krótko wskazując na jedną z sukni po lewej. - Barwy twego rodu to szkarłat i złoto, a moja rodzina zwraca uwagę na takie detale. Moja matka z pewnością doceni i uszanuje fakt, jeśli i Ty przywiążesz do tego wagę. W końcu... Reprezentujesz, lady Melisande, swój ród - skwitowała krótko.
Zza zaplecza wyszedł pomocnik sklepowy i dwa wielkie pudła wypełnione sukienkami wręczył służce Aquili. Ta skinęła głową i oczekiwała na lady.
- Zrobisz co uważasz za stosowne, ale ten materiał pięknie wyglądałby z potężnymi rubinami - uśmiechnęła się jeszcze, posyłając Melisande szczere spojrzenie.
Ostatnie czego by chciała to by Alphard miał jej cokolwiek za złe. Dziwiła się nawet, że sam nie przedstawił Melisande co może wyglądać dobrze w oczach pani matki. Ale widocznie, pisane im było to spotkanie. I tak niedługo będą musiały żyć pod jednym dachem Grimmauld Place 12. Przyszłość zdawała się byś tak świetlana. Prawda?
zt, miłych zaręczyn Melka
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jeszcze miało minąć trochę czasu, nim ostatecznie przyjdzie jej opuścić rodzinne włości. Wiedziała, że dostosuje się do miejsca w którym przyjdzie jej spędzić resztę życia. Bardziej z obowiązu i chęci by nie zawieść pokładanych w niej nadziejach brata i - może z czasem - męża. Potrafiła czarować słowem i rzadko kiedy udawała, że jest inaczej. Logiczna, statyczna niezmiennie taka była.
- Chodząc znanymi szlakami łatwo pozbawić się możliwości odkrycia czegoś jeszcze nieodkrytego. Osobiście preferuję rozsądne kroczenie po ścieżce, której nie podjęli jeszcze inni. Jest bardziej ekscytująca i o wiele ciekawsza. - odparła nie zgadzając się z głoszoną tezą. Gdyby taką była, za nadto zachowawczą, zbyt przestraszoną czymś o czym nie pomyśleli inni, możliwie, że właśnie dzisiaj nie spotkałyby się przy wybieraniu sukni na zaręczyny, które zdziwiły niejednego. Już wiele miesięcy temu widziała pozytywy idące za próbą ocieplenia stosunków. Teraz, pociągając za odpowiednie sznurki, wykorzystując okazję, po części sama doprowadziła do zmian, które nadchodziły wielkimi krokami.
Odpowiedziała na uśmiech kobiety, przenosząc tęczówki ku obserwowanym sukniom. Uniosła rękę, żeby przesunąć kosmyk włosów na plecy.
- Prawda. - zgodziła się krótko, nie dodając, że matka nigdy nie przepadała za nią całkowicie. Zawsze zdawała się zawiedziona, niepocieszona. Próbując z niej stworzyć wierną kopię Marie, którą nie była w stanie być. Brakowało jej blasku i ciepła, które starsza siostra nosiła w sobie. Była inna, ale miała własne zalety i własną siłę, nigdy nie udawała że jest inaczej, rzadko bywała też fałszywie skromna. Ostatecznie zgodziła się na pomoc siostry Alpharda, chciała mieć wybór możliwie jak najszybciej za sobą. Nigdy nie przepadała za spędzaniem czasu na zakupach. Nie interesowały jej szczególnie nowe kroje czy fasony - w tym lubowała się Fantine i zawsze mogła powstrzymać ją przed modowym faux pass. Co nie znaczyło, że była całkowitą ignorantką, słuchając we wszystkim tego, co ktoś inny powie. Ze spokojem wysłuchała słów wypowiadanych przez Aquilę. Właściwie nie planowała niczego innego, wątpiła, by zajmująca się przygotowaniami Evandra pozwoliłaby zjawić jej się w czymś innym, niż całkowicie wiążącym ją z rodem. Mimo to, zachowała myśli dla siebie.
- W istocie, reprezentuję. - zgodziła się spokojnie raz jeszcze, unosząc spojrzenie na krawca. Wzrokiem wskazała na suknię wybraną przez Aquilę, oczekując, że ta nie będzie przygotowana i zapakowana.
- Dziękuję, lady Black. - skinęła krótko głową, opuszczając sklep, spędziła tu więcej czasu niż chciała. Ale miała nadzieję, że jeszcze zdąży zająć się czymś po powrocie. Wyciągnęła rękę do skrzatki, czekając, aż nie zabierze jej z powrotem.
| zt, dzięki
- Chodząc znanymi szlakami łatwo pozbawić się możliwości odkrycia czegoś jeszcze nieodkrytego. Osobiście preferuję rozsądne kroczenie po ścieżce, której nie podjęli jeszcze inni. Jest bardziej ekscytująca i o wiele ciekawsza. - odparła nie zgadzając się z głoszoną tezą. Gdyby taką była, za nadto zachowawczą, zbyt przestraszoną czymś o czym nie pomyśleli inni, możliwie, że właśnie dzisiaj nie spotkałyby się przy wybieraniu sukni na zaręczyny, które zdziwiły niejednego. Już wiele miesięcy temu widziała pozytywy idące za próbą ocieplenia stosunków. Teraz, pociągając za odpowiednie sznurki, wykorzystując okazję, po części sama doprowadziła do zmian, które nadchodziły wielkimi krokami.
Odpowiedziała na uśmiech kobiety, przenosząc tęczówki ku obserwowanym sukniom. Uniosła rękę, żeby przesunąć kosmyk włosów na plecy.
- Prawda. - zgodziła się krótko, nie dodając, że matka nigdy nie przepadała za nią całkowicie. Zawsze zdawała się zawiedziona, niepocieszona. Próbując z niej stworzyć wierną kopię Marie, którą nie była w stanie być. Brakowało jej blasku i ciepła, które starsza siostra nosiła w sobie. Była inna, ale miała własne zalety i własną siłę, nigdy nie udawała że jest inaczej, rzadko bywała też fałszywie skromna. Ostatecznie zgodziła się na pomoc siostry Alpharda, chciała mieć wybór możliwie jak najszybciej za sobą. Nigdy nie przepadała za spędzaniem czasu na zakupach. Nie interesowały jej szczególnie nowe kroje czy fasony - w tym lubowała się Fantine i zawsze mogła powstrzymać ją przed modowym faux pass. Co nie znaczyło, że była całkowitą ignorantką, słuchając we wszystkim tego, co ktoś inny powie. Ze spokojem wysłuchała słów wypowiadanych przez Aquilę. Właściwie nie planowała niczego innego, wątpiła, by zajmująca się przygotowaniami Evandra pozwoliłaby zjawić jej się w czymś innym, niż całkowicie wiążącym ją z rodem. Mimo to, zachowała myśli dla siebie.
- W istocie, reprezentuję. - zgodziła się spokojnie raz jeszcze, unosząc spojrzenie na krawca. Wzrokiem wskazała na suknię wybraną przez Aquilę, oczekując, że ta nie będzie przygotowana i zapakowana.
- Dziękuję, lady Black. - skinęła krótko głową, opuszczając sklep, spędziła tu więcej czasu niż chciała. Ale miała nadzieję, że jeszcze zdąży zająć się czymś po powrocie. Wyciągnęła rękę do skrzatki, czekając, aż nie zabierze jej z powrotem.
| zt, dzięki
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
6 sierpnia 1958
We wszystkich przekształceniach malujących się na płótnie ostatnich wydarzeń czuła się jak obserwator. Ktoś za szkłem mlecznej szyby, pozornie trzymający wodze postępujących po sobie katastrof i wielkich wygranych, wydający rozkazy, choć nie swoim głosem i jakby obcym językiem – kiedy cała stolica wciąż z zapartym tchem oddawała się przyjemnościom festiwalowego lata, w kwiatach i ornamentach zdradzała szczęście i ekscytacje, ona pozostała w półmrokach. Dosłowna czerń spływała wzdłuż sylwetki i otaczała spojrzenie, wytaczała szlaki kolejno podjętych kroków i oszczędnych słów – paradoksalnie nigdy nie była dalej od samej siebie, choć wszystko, czego podjęła się w ostatnich dniach miało być wszakże manifestem wolności i suwerenności.
Ciało ojca stygło powoli, zataczane w odmętach wspomnień kręgi raz po raz wybijały jej rezon, jakby musiała na nowo nauczyć się wszystkiego – mowy, chodu, uśmiechu i podejmowania decyzji, w końcu leżącej tylko w jej rękach, choć społecznie bliska już była tych, które zwykle odziane były w skórzane rękawiczki mające skryć krew wszelkich przewinień – nazwisko Karkaroff niebezpiecznie orbitowało obok jej własnego, chcąc wypchnąć je i skazać na zapomnienie – i choć wizja zostania żoną nigdy nie była tak bliska, ironicznie nigdy nie traktowała jej tak odlegle.
Niewypowiedziane tajemnice i głośno wykrzyczane niechęci wciąż odbijały się echem, więc tkwiła w sztucznej ciszy niezgody, ograniczając kontakt z Dimityim do absolutnego minimum, przyłapując samą siebie nawet na bezwzględnym udawaniu własnej nieobecności w czterech ścianach nokturnowskiej kamienicy.
Nie spodziewała się spotkać go na Pokątnej. Zwłaszcza w gwarnym, dusznym pomieszczeniu pełnym kotylionów i resztek lnianych sukienek, które powoli ustępowały miejsca jesiennym kreacjom w kolorach ziemi. Madame Malkin szykowała się na kolejny sezon mody czarodziejskiej wyjątkowo sprawnie i z odpowiednią determinacją, i choć większa część potencjalnej klienteli wybierała inne aktywności odpowiednie dla słonecznego dnia, tak kiedy Tatiana przekraczała próg jednego z najpopularniejszych sklepów odzieżowych magicznego społeczeństwa, zdążyła minąć dwie młódki, marudną lady ze zmarszczoną twarzą, eleganckiego mężczyznę z synem, a w końcu właścicielkę przybytku. Tłoczna część głównego pomieszczenia odeszła w niepamięć, kiedy skierowała kroki w boczną strefę sklepu, z wieszakami niosącymi czerń i szarość, jakże kontrastującą z soczystymi barwami trwającego lata. Po jakimś czasie trzymała w dłoniach długą, atłasową suknię w śliwkowym kolorze, w drugiej półprzezroczyste bolerko zaczarowane odpowiednio, by niemal kłuć w oczy świetlistą łuną – drugie znalezisko wcisnęła jej jedna z pracownic, zachwycająca się rzekomym dopasowaniem kreacji do odcienia jej tęczówek – za kotarą przebieralni, w wielkim lustrze, była gotowa przyznać jej rację.
Problemem okazała się jednak druga część garderoby; sukienka zapinana z tyłu rzędem drobnych guzików wymagała pewnej wprawy i obecności drugiej osoby, by stanowić kompletny strój pozbawiony nagich pleców – po smętnym westchnięciu i szarpnięciu za zasłonkę, Dolohov prędko zasygnalizowała potrzebę pomocy.
– Tego nie da się zapiąć samemu, przecież pani wie – ton ocierający się o irytację i spojrzenie poszukujące młodej, nieco ekscentrycznej pracownicy butiku Madame Malkin zdradzał wiele; wychylając się zza przymierzalni była gotowa zawołać raz jeszcze, póki wzrok, zamiast młodej dziewczyny, nie napotkał innego widoku w korytarzyku przebieralni - na ten zdecydowanie nie była gotowa.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
W natłoku tutejszych materiałów rozglądał się beznamiętnie za czymś, co krojem, kształtem i kolorem nie przytłaczałoby rozpaczy żałobników. Tychże widywał wszakże na co dzień, lawirując pomiędzy solidnym drewnem otwartych trumien, później jeszcze wpośród rzędów surowych nagrobków. Nawet w promieniach pełni lata wymagano poważnej miny i suchych kondolencji; ludzie umierali niezależnie od przyjemności, więc na podobieństwo cienia jawił się przybraną apatią. Stale był przecież wysłannikiem Śmierci ― karmił się nią i napawał, widząc dogorywających w rowie parszywców. Ale w obliczu niedawnego rozejmu tych było coraz mniej. Przejmujące były przyszłe koleje losów trwającej wojny; coraz mniej trupów lądowało w lochu domu pogrzebowego matki. Napięcie zdawało się jednak narastać, w powietrzu wisiał bowiem kolejny polityczny incydent. Tak przynajmniej sądził, doglądając nastrojów i sprzecznych komunikatów. Oczekiwał go w egzaltacji i chyba właśnie w imię tej zapowiedzi odwiedził rozsławiony w Londynie butik ― coby móc obserwować kuriozum wszystkiego uważnie, w odpowiedniej pozie, godnie wieńcząc dzieło bezwzględnej kostuchy. Ta dopadła też jej ojca, znacząc ród jarzmem dramatu. Z pewnością odczuwała go na własnej skórze, walcząc o wymazanie podłej obcości, która dosięgnęła umysłu w ogarniętym niemocą kryzysie. Nie miał sposobności złożyć jej wyrazu współczucia, nie zdobył się też na choćby lapidarny list, utkany manierycznym konwenansem, który dawno już zdążyli porzucić. Wizja jej oblicza, miękkiej, ciepłej skóry i jednocześnie chłodnych spojrzeń zdążyła się już nieco rozmydlić i zakurzyć, bo zwyczajowo rozstawali się o świcie, każde zmierzając własną ścieżką konieczności. Ostatni raz był z nią miesiące temu, w bieli pachnącej pościeli, na haju gorejącego romansu, który kiedyś musiał się wreszcie zakończyć. I tak słuch o niej przepadł, razem ze wspomnieniem majestatycznie pięknej twarzy, migającej zaledwie od czasu do czasu w śnie albo myśli na jawie. Teraz była już zaręczona, z innym Karkaroffem, wiadomość ta nie dotarła jednak do jego świadomości, pozostając nieodgadnioną tajemnicą. Należała już do wuja, smukły palec naznaczony był błyskiem świecącego pierścionka ― świadectwem nadchodzącego małżeństwa, zawartego chyba prędzej z uwagi na obustronny interes, aniżeli wiążącej serca miłości. Tej ostatniej nie było też między nimi, choć na widok pukla pojawi się zapewne coś na wzór kłującej zazdrości. I tęsknoty, że nie zawita już w mroku intymnego pokoiku; że nie dojrzy już elektryzującego konturu ciała. Ta sama sylwetka, uzbrojona w czerń i dyskrecję, zamajaczyła pomiędzy statecznymi manekinami a resztą klientów, którzy stanowili za nic nieznaczące dla niego tło. Na wieszakach nie dojrzał nic ciekawego, więc podążył za nią najpierw spojrzeniem, potem krokiem, w stronę będących na uboczu przymierzalni. Przemawiała przez niego jedynie wścibska zaduma, bo ostateczne odejście było nijak przez nią zapowiedziane; nie uraziło ono chłodnej duszy, ale przyniosło chyba nienormalne rozczarowanie. Łączyły ich zresztą lata wcześniejszej znajomości z okresu nastoletniej młodości, kiedy to wiecznie kręcili się gdzieś wokół siebie. Dopiero Anglia zdołała jednak zespolić ich w krótkim porywie.
Dosłyszał znajomy, kobiecy głos, nawołujący jedną z pracownic do skrytej za kotarą statury; tamta odparła tylko z irytacją, nie kwapiąc się wcale do pomocy. I wreszcie dojrzał, na powrót bliskie, rysy w wąskim korytarzyku, wyglądające za wsparciem.
― Dobrze wyglądasz ― stwierdził krótko, zaraz stanął tuż za nią; odgarnąwszy z pleców kosmyki włosów, zabrał się za zapinanie linii niewielkich guzików. ― Ale lepiej ci chyba w czerni ― dodał po chwili, bez wahania zerkając w wiszące naprzeciw lustro. Dojrzał niepewność w oczach, dojrzał też jakieś zawahanie, sam emanował jednak spokojem, a na twarzy błąkał się nawet nieodgadniony uśmieszek. ― Dawno się nie widzieliśmy ― wydusił wreszcie, gdy uporał się już z misternym kształtem sukni. A potem oparł się tylko o ścianę w niedużej przebieralni i podziwiał kreację w śliwkowym kolorze.
Dosłyszał znajomy, kobiecy głos, nawołujący jedną z pracownic do skrytej za kotarą statury; tamta odparła tylko z irytacją, nie kwapiąc się wcale do pomocy. I wreszcie dojrzał, na powrót bliskie, rysy w wąskim korytarzyku, wyglądające za wsparciem.
― Dobrze wyglądasz ― stwierdził krótko, zaraz stanął tuż za nią; odgarnąwszy z pleców kosmyki włosów, zabrał się za zapinanie linii niewielkich guzików. ― Ale lepiej ci chyba w czerni ― dodał po chwili, bez wahania zerkając w wiszące naprzeciw lustro. Dojrzał niepewność w oczach, dojrzał też jakieś zawahanie, sam emanował jednak spokojem, a na twarzy błąkał się nawet nieodgadniony uśmieszek. ― Dawno się nie widzieliśmy ― wydusił wreszcie, gdy uporał się już z misternym kształtem sukni. A potem oparł się tylko o ścianę w niedużej przebieralni i podziwiał kreację w śliwkowym kolorze.
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 14 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Butik madame Malkin
Szybka odpowiedź