Wydarzenia


Ekipa forum
Highlands
AutorWiadomość
Highlands [odnośnik]12.08.16 19:28
First topic message reminder :

Highlands

To tereny na północnej Szkocji, gdzie pasma gór i pagórków ciągną się aż po horyzont. Różnorodność flory i fauny jest wręcz zachwycająca. Zielone wzgórza ciągnące się kilometrami urozmaicone są przez liczne jeziora, jak i okalające je lasy. O tych terenach krąży wiele plotek, jednak nie bez przyczyny mugole rzadko zapuszczają się w zalesione tereny okalające jedną z zamkowych ruin bowiem błąka się po nich szyszymora, której jęki i zawodzenie skutecznie odstraszają niemagicznych ludzi. I choć szyszymory to niegroźne magiczne stworzenia, to ich przeszywający jęk z pewnością sprawia, że najodważniejszemu czarodziejowi jeżą się włoski na karku.


[bylobrzydkobedzieladnie]
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Highlands - Page 32 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Highlands [odnośnik]21.05.21 13:42
Musiał przybyć tu do niej. Dla niej. I jego obecność pozwalała jej myśleć, że pomimo tej niezręczności, która się między nich wkradła wszystko się prędzej lub później ułoży. Będzie jak dawniej. Zanim ona spytała go o przeszłość, o tamtą kobietę; zanim opowiedziała mu o Billym. Zanim przyniósł dla niej ciasto, a potem pocałował ją, a ona nie potrafiąc przyjąć tego wszystkiego, co gotów jej był dać, wystraszona się wycofała. Chciała móc dać mu wszystko to, na co zasługiwał. Być powodem jego uśmiechów i ciepłych wspomnień. Być ostoją i poczuciem bezpieczeństwa, ale nie mogła. I nie wiedziała, czy kiedykolwiek to się zmieni, jej serce było dla kogoś innego. Ale był tu — uśmiechał się, patrzył w sposób, który dawał jej nadzieje. Na porozumienie, lepsze jutro, normalność. Kiedy zgodził się przejść uśmiechnęła się w końcu szeroko i pokiwała głową.
— Oczywiście— odpowiedziała od razu zaaferowana zapowiadającą się wędrówką. — Nie są zbyt wysokie. Rogie Falls właściwie jest dość niewielki, ale rzeka jest rwąca, nie spływa bezpośrednio w dół, ale kaskadami, przez co woda się bardzo mocno burzy. Wzdłuż rzeki biegnie kładka, z której można go oglądać — zaczęła opowiadać, przypominając sobie dawne wycieczki z braćmi i przyjaciółmi. — Potrafisz pływać? — spytała, ale pamiętała, że nie wchodził do wody, kiedy Gwendolyn napadł wąż morski. — Niektórzy skaczą z kamieni, ale tam bywa niebezpiecznie. Czasem skakaliśmy z brzegu do wody, ale zawsze był ktoś, kto mnie łapał. Nie pływałam nigdy za dobrze— właściwie, do niedawna ledwie potrafiła się na spokojnej tafli utrzymać z głową na powierzchni; szybko się męczyła, panikowała, kiedy nie miała oparcia. Dopiero pod koniec sierpnia przyjaciel nauczył ją pływać. Kąciki jej ust drgnęły w powstrzymanym uśmiechu, myśli na moment zboczyły do tamtych chwil. Skinęła głową, spoglądając na niego, gdy zgodził się zostać na herbatę. Zatrzymała na chwilę spojrzenie na jego oczach. Biły innym blaskiem niż zwykle, a może to on po prostu patrzył na nią inaczej? Odwróciła się zaraz, by zabrać się za dalsze poszukiwania lasu. Powoli ruszyła w dalszą drogę,, ostrożnie przekraczając wyższe krzewy i gałęzie, dźwigając spódnice, by nie potargać materiału. Po chwili dostrzegła je.
— Tam jest, popatrz!— Wskazała palcem na krzew, którego czerwone, drobniutkie owoce słabo przedzierały się przez zieleń otaczających drzewko liści. Ruszyła w tamtym kierunku żwawiej, raz po raz oglądając się za siebie, czy Mike idzie wciąż za nią.
Dopiero jego głos. Pełen niepokoju, inny niż wcześniej sprawił, że zatrzymała się znów i spojrzała na niego z troską.
— Mike? — Pogoda ich nie rozpieszczała, czuć było jesień, wiatr bywał chłodny, szczególnie w lesie, ale nie pojmowała, dlaczego tak nagle, niespodziewanie dopadł go chłód, którego nie odczuła sama. Co miały znaczyć jego słowa? Jak tam? Jak w Azkabanie? Cofnęła się, a raczej podeszła do niego bliżej, zmartwiona tym, że zaczynał odczuwać fatalne skutki. Wiedziała, że musiało im być ciężko. Widziała to po Lydii, Billym, Justine. Musiał to odczuwać tez i Mike, ale była gotowa pomóc mu w tej chwili. — Mike, spokojnie, nic ci nie będzie. Jestem tu — zapewniła go ciepło, próbując wychwycić jego spojrzenie. Było dzikie — a ona już widziała gdzieś ten wzrok. — Musisz się opanować, musisz to okiełznać. Nic ci tu nie grozi, jesteśmy w Szkocji, nie tam. Wszystko będzie w…— urwała nagle, kiedy jej słowa zdawały się niczego nie poprawiać.
Zdębiała. W pierwszej chwili pomyślała, że nigdzie się nie wybiera przecież, ale już to przeszła. Już to się kiedyś zdarzyło. Kazał jej wtedy uciekać i nie posłuchała, ocierając się o śmierć. Puściła wiklinowy koszyk, cofając się w las, a on zrobił to samo, odwrócił się i ruszył w przeciwnym kierunku. Nie wiedziała, czy czekać, czy zostać. Zaufała mu. A może sobie także, odwracając się, podciągając wysoko spódnicę i wystrzeliwując jak z procy w przeciwnym kierunku, przeskakując pierwsze powalone gałęzie, krzewy, krzaki dawno zjedzonych jagód. Musiała wydostać się z lasu, uciec z gęstwiny, dostać się do domu. Biegła ile miała sił w nogach, zgrabnie omijając wszystkie przeszkody. Serce waliło jej w piersi głośno, oddech szybko się spłycił, wiedziała, że da radę jeszcze biec, musiała uciec nim dostanie zadyszki. Wyciągnęła różdżkę przed siebie, jej koniec skierowała w stronę granicy lasu, i wypowiedziała głośno zaklęcie, licząc na to, że przybliży ją do polany.:— Abesio!


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Highlands - Page 32 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Highlands [odnośnik]21.05.21 13:42
The member 'Hannah Wright' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 84
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Highlands - Page 32 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Highlands [odnośnik]10.06.21 22:04
Dzieląc umysł z Michaelem, Fenrir wyczuwał doskonale to jedno, dominujące pragnienie. Cofnąć czas. Cofnąć czas, by nigdy nie znaleźć się w Norwegii na drodze wściekłego wilkołaka. Cofnąć czas, by opanować się po przeczytaniu listu o aresztowaniu Justine. Cofnąć czas, by nie robić tylu rzeczy - przeważnie nudziarz obwiniał o nie samego Fenrira, ale czasem siebie. Właśnie ta druga kategoria pragnień była ciekawsza, bo wewnętrznie sprzeczna. Zawsze chciał cofnąć czas aby pełnia w Norwegii nigdy się nie wydarzyła, ale czasami nie chciał pić z Hannah rumowej herbaty w jej sklepie i przekraczać żadnych granic, a czasami żałował, że nie był tam odważniejszy. Czasami żałował, że w maju zaprosił przyjaciółkę do domu Tonksów zamiast doradzić, by ukrywała się w Szkocji, ale jeszcze trudniej było mu mijać pustą gościnną sypialnię. Michael gubił się w tym wszystkim, a Fenrir gubił się stokroć bardziej, zirytowany bezczynnością i zmęczony coraz większą nienawiścią wymierzaną we własną stronę. Ciągle, codziennie, a zwłaszcza, gdy widzieli ślady wilkołaczych pazurów na ganku i boazerii w korytarzu.
Dzisiaj się zbuntował, dzisiaj postanowił to naprawić i udowodnić nudziarzowi, że chociaż o Hannah nie może mieć do niego pretensji. Pełni księżyca nie mógł zmienić, przygód z początku października (o które nudziarz ciągle go oskarżał) wcale nie chciałby zmieniać, ale chociaż nad tym miał jakąś kontrolę. To, że spieprzyłeś wszystko z Hannah, to twoja wina, nie moja. - powtarzał czasem Michaelowi, nieświadom, że od dzisiaj wina będzie ich wspólna.
Nic nie wyszło, tak jakby chciał. Nawet ucieczka przed wspomnieniami z tamtego lodowatego miejsca wcale nie wyszła, bo w wilczym ciele miał przecież o wszystkim zapomnieć i być po prostu sobą.

Otrzeźwiający ból uwięził zaś w wilczym ciele Michaela, a świadomość tego, co się dzieje była przerażająca dla wszystkich zainteresowanych. Gdzieś na granicy przytomności Tonks słyszał jeszcze ciepły głos Hannah - albo jedynie wspomnienie, odbijające się w uszach? Musisz się opanować, ale było już za późno, to nie było takie proste, z a b a r d z o b o l a ł o, a oszołomiony umysł mógł się skupić tylko na jednej myśli.
Uciekać, uciekać, jak najdalej. Jak najdalej od niej, bo od siebie uciec już nie mógł.
Obce ciało posłuchało przynajmniej tego jednego rozkazu, jego własnego rozkazu i potwór biegł w leśnej gęstwinie, jak najdalej, w przeciwnym kierunku niż Hannah. Nie mógł już widzieć, że zdołała się skutecznie teleportować. Ani wiedzieć, że natychmiast by zawrócił gdyby się jej nie udało i gdyby wyczuł metaliczny, upajający zapach krwi. Nikt jednak dzisiaj nie krwawił, a potrącane w szaleńczym biegu gałęzie nie zraniły grubej, wilkołaczej skóry.
Najbardziej zaboli go serce i dusza. Gdy będzie po wszystkim.

Nie miał pojęcia, ile tak biegł. Czyste szczęście sprawiło, że nie wpadł po drodze na żadną żywą duszę. Zresztą, wszystkie zwierzęta pewnie trzeźwo uciekły mu z drogi, wyczuwając w lesie zapach i pęd czegoś obcego i koszmarnego.
Adrenalina opadała bardzo powoli, zmęczenie zakradało się odpornych, zwierzęcych mięśni, a do umysłu dotarło wreszcie, że był już chyba daleko, bardzo daleko. Kolejna fala bólu, albo kilka fal spazmów, a w lesie w Highlands nie było już wilkołaka, tylko nagi i osłabiony człowiek, który nie był już pewien, czy w ogóle jest człowiekiem. Kim w ogóle jest.
Dalsze działania splotły się w jego wspomnieniach w chaotyczny kalejdoskop wrażeń. Nie mógł zebrać myśli, nie zerkał nawet na niebo i wysokość słońca, nie wiedział, ile czasu minęło. Pierwszą trzeźwą myślą była Hannah. Drugą - wstyd. Zbyt dobrze znany Michaelowi, ale intensywniejszy i bardziej palący, bo odczuwany podwójnie.
Chyba wrócił w końcu na tamtą polanę, bo jakoś znalazł swoją różdżkę. A może to była inna polana? Nieważne, ważne było tylko to, że nigdzie nie było ani Hannah ani krwi. Ulga była wyraźna, ale zbyt krótka. Dzięki uldze mógł pomyśleć wreszcie o czymkolwiek innym niż bezpieczeństwo Hannah, a tym czymkolwiek innym była nienawiść.
Nie ta, którą Fenrir pamiętał od zawsze - odczuwana po każdej pełni, przy każdym zerknięciu na blizny w lustrze (w końcu przestał patrzeć), przy każdym wejściu na ganek. Podobna do tej, która pulsowała pod czaszką po tamtej czkawce teleportacyjnej i kłótni z Kerstin, gdy Michael z dziwną determinacją patrzył na gałąź wysokiego drzewa i bardzo żałował, że zgubił gdzieś odpowiednio mocny sznur szalik. Tyle, że inna.
Nie chciałem... - zaczął asekuracyjnie, ostrożnie, lękając się, że nudziarz znowu zacznie szukać wzrokiem odpowiednich drzew. Tam mógł być dement... ten stwór... - dodał, zdziwiony tym, że zamiast pełnych pretensji myśli swojego gospodarza, czuł tylko dziwną pustkę. A Michael wcale nie patrzył na drzewa, patrzył na własną różdżkę i ściskał ją tak mocno, że palce aż mu pobielały.
Nie ukradniesz mi życia. - wściekłość wydawała się inna niż zwykle, wręcz niepokojąca. Nikogo nie było. A gdyby tam był dementor, zostawilibyśmy z nim Hannah? - świetnie, był nie tylko potworem, był tchórzem.
Wściekłość nie była już gorąca, a lodowata.
-Lacarnum Inflammare. - rozgrzał się za to koniec różdżki, a Michael zmusił się do patrzenia na żar i do wyobrażenia sobie płomieni, które mogłyby się teraz pojawić w lesie.
Albo na jego własnej skórze. Wystarczyłoby przytknąć tą różdżkę do blizn na barku, do przedramienia, do drugiej dłoni, do oka...
Nie...
Spróbuj mnie powstrzymać. - ostrzegawczo, niby nonszalancko, zbliżył różdżkę do własnego torsu. Był całkowicie skupiony na przekazaniu pewnej wiadomości niechcianemu komuś we własnych myślach i na groźbie żaru, nie wiedział więc nawet, czy właśnie histerycznie się śmieje czy histerycznie płacze. Nikt się nie dowie, w lesie nikogo nie było.
Był sam - i zawsze będzie, ponieważ zbliżenie się do Hannah lub do kogokolwiek było(by) największym błędem. Najwyraźniej wcale się na tych błędach nie uczył, ale już dość, dzisiaj dopilnuje aby nauczyli się obydwoje.
Może i jakaś jego część chciała żyć, ale Fenrir wykradł mu zaledwie kilka chwil (i jeden upiorny dzień kilka dni temu) i jedną noc co miesiąc, a to ciało było jego, jego, jego i potrafi wymierzyć przecież sprawiedliwość. Tak, żeby zabolało.
Wstrzymał oddech, a potem machnął szybko różdżką, ostatecznie nie podpalając niczego (ani nikogo).
Miał jutro patrol, musiał być w formie. Miał przecież sporo czasu, nienawiść przecież nie zniknie, przekuje tą nienawiść w magię na widok kolejnego napotkanego szmalcownika, a Fenrir dobrze sobie tą groźbę zapamięta.
Następnym razem wcielę ją w życie. - i tym razem nie będzie to kolejna złamana obietnica, obiecał sobie, teleportując się wreszcie z lasu.
Mógł rozpalić gdzieś ten ogień, żeby się choć trochę ogrzać, ale nawet o tym nie pomyślał.

/zt  idk  :<



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Highlands - Page 32 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Highlands [odnośnik]30.06.21 23:55
22 październik 1957 - misja poboczna

Nadeszła jesień. Ponura, deszczowa, zimna. W Wielkiej Brytanii temperatury nigdy nie sięgały zbyt wysoko, nawet latem nie doskwierały tym ziemiom upały, niebo bardzo często zakrywały chmury - taki był już urok wyspiarskiego klimatu. Zimy także nie były surowe. Siarczysty mróz sięgający kilkunastu stopni na minusie to raczej rzadkość. Przynajmniej na samych Wyspach. Na maleńkiej wysepce daleko wysuniętej na Morzu Północnym sprawa miała wyglądać inaczej. Mieszkając tam od wiosny sam zdążyłem odczuć jak bardzo ponuro i chłodno może tam być. Wielkimi krokami zaś nadchodziła zima, Oaza nie była zaś na nią przygotowana. Miała zbyt wielu mieszkańców, a za mało chat gotowych i mogących pomieścić w cieple potrzebujących. Zamiast budynków, to przybywało właśnie kolejnych mugoli, czarodziejów i czarownic, których Zakon Feniksa musiał ochronić - i zapewnić im jakiś byt do czasu, dopóki sytuacja na Wyspach nie ulegnie jakiejś poprawie. Na to zaś wcale się nie zanosiło.
Potrzebowaliśmy nie tylko materiałów do dobudowania i ocieplenia chat, ale i narzędzi, aby to zrobić. Wspominałem niekiedy o swojej dorywczej pracy w magicznym tartaku, więc zapytany, czy nie mógłbym pomóc - zgodziłem się od razu. W ciągu kilku ostatnich miesięcy bywałem tam czasem, nieregularnie, ale sporadycznie, kiedy mieli więcej pracy i potrzebowali do nich rąk. Zawsze to jakiś kolejny grosz w sakiewce. Havisham, właściciel magicznego tartaku w odległej Szkocji, chyba powoli nabierał do mnie zaufania. Zgodził się więc pomóc, może to także przez wstawiennictwo Hannah Wright, choć nie wiedziałem, czy ostatecznie do niego napisała - miałem nadzieję, że tak, współpracowała z nim o wiele dłużej.
Havisham zaoferował wypożyczenie narzędzi i podarowanie materiałów, dzięki którym mogliśmy dobudować i przygotować chatki w Oazie na nadchodzącą zimę; mieliśmy je odebrać z jego drugiej placówki, w okolicach Highlans, dalej na północ Szkocji. W niej miał większy magazyn, a także starsze narzędzia, jakie nie będą mu potrzebne i mogliśmy korzystać dopóki nie ukończymy prac.
- Cieszę się, że jesteś. Potrzeba mi pewnej różdżki i oczu dookoła głowy - powiedziałem, kiedy po niedługiej podróży dotarliśmy z Maeve do drogi prowadzącej do magicznego tartaku. Poprosiłem czarownicę, byśmy spotkali się na skraju jednej ze szkockich wiosek, było to najprostsze rozwiązanie, a dalej ruszyliśmy razem na miotłach. Wyjaśniłem jej listownie, że będą potrzebne - musieliśmy zabrać ze sobą kilka skrzyń. To miał być pierwszy z kilku zaplanowanych transportów. Nie chciałem organizować zabrania wszystkiego naraz, to mogłoby wzbudzić podejrzenia musieliśmy być zaś ostrożni. W okolicach kręcili się ponoć szmalcownicy łasi na obiecane za zbiegów galeony. Ani moja twarz, ani Maeve nie zdobiła żadnego listu gończego - jeszcze - musieliśmy być jednak ostrożni.
- Jak radzisz sobie z transmutacją? Rzucenie na to wszystko Reducio i Libramuto nie byłoby złym pomysłem - zastanowiłem się. Maeve, jak już wiedziałem, była metamorfomagiem i coś podpowiadało mi, że może mieć do tej dziedziny magicznej naturalną smykałkę.
Jesienny wiatr niemal strącił mi ciemnobrązowy kapelusz z głowy, przytrzymałem go więc ręką, energicznym krokiem pokonując ostatnie kilkadziesiąt metrów, które dzieliły nas od bram magicznego tartaku.
- Pracownik Havishama się nas spodziewa, na wszelki wypadek więc... Na pewno wiesz. Zachowaj czujność - powiedziałem, w pół zdania przypominając sobie, że kogo jak kogo, lecz Wiedźmiego Strażnika nie musiałem o tym pouczać.


konsekwencje po Azkabanie - 50


when injustice
becomes law
resistance
becomes duty





Ostatnio zmieniony przez Cedric Dearborn dnia 01.07.21 21:03, w całości zmieniany 1 raz
Cedric Dearborn
Cedric Dearborn
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
anger makes you stupid

stupid gets you killed
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Highlands - Page 32 Hss7
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7241-cedric-dearborn https://www.morsmordre.net/t7249-nike#195067 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f238-oaza-chata-nr-30 https://www.morsmordre.net/t7248-skrytka-bankowa-nr-1776#195061 https://www.morsmordre.net/t7247-cedric-dearborn#195054
Re: Highlands [odnośnik]01.07.21 19:42
Zdziwiła się, gdy do jej okna zastukała sowa Dearborna. Nie mogła powiedzieć, by spodziewała się widoku ledwo kojarzonego puszczyka – nie wiedziała, czego mógł oczekiwać od niej auror, wspominała jednak, by nie wahał się do niej pisać, gdyby znów potrzebował pomocy z odnalezieniem zaginionych w wojennej zawierusze czarodziejów czy jakimkolwiek innym zleceniem. Zależało jej na zarobku, zwłaszcza teraz, gdy żywność osiągnęła astronomiczne ceny, a przeżycie każdego kolejnego tygodnia stało się niemałym wyzwaniem. Oszczędności topniały w zastraszającym tempie, lecz nie miała zamiaru podejmować tego tematu, nie z nim. Wciąż pamiętała dzień, gdy odnalazła go na cmentarzu Doliny Godryka, pogrążonego w żałobie, otulonego zapachem Ognistej Whisky; jeszcze wyraźniej pamiętała słowa, które padły w szpitalu Oazy nad nieruchomym ciałem Pomony. Nie była pewna, na ile powinna ufać sobie, tym bardziej czy powinna ufać jemu, stale pamiętała o tym, do czego musiał się zmusić w trakcie wizyty w Azkabanie i trudno było przejść nad tym do porządku dziennego.
Zgodnie ze skreśloną na skrawku pergaminu wiadomością w okolicy tartaku mogli natknąć się na szmalcowników, musieli więc mieć oczy szeroko otwarte, odłożyć na bok wszelkie wątpliwości i niewypowiedziane pretensje. Nie zwlekała z odpowiedzią, zaproponowany przez czarodzieja termin nie kolidował z pozostałymi powinnościami i choć obawiała się podróży do odległej Szkocji, nie dała tego po sobie poznać; nie mogła zamykać się w domu z nadzieją, że świat na nią poczeka aż wróci do formy, aż uciszy wyrzuty sumienia i odnajdzie namiastkę spokoju. Ubrała się ciepło, na tyle ciepło, by nie zmarznąć w trakcie długiego lotu; obolała ręka stale dawała o sobie znać, starała się więc jej nie nadwyrężać. Zabrała ze sobą jedynie kilka niewielkich fiolek z miksturami, które mogły okazać się przydatne – to musiało wystarczyć.
Skinęła krótko, oszczędnie głową, gdy podziękował za jej asystę; poprawiła pasek zsuwającej się z ramienia torby, po czym wcisnęła zaczerwienione od zimna dłonie do kieszeni płaszcza. – Cieszę się, że mogę pomóc – odpowiedziała odruchowo, nieco kurtuazyjnie, choć przecież nie kłamała. Wzniosła kącik ust w czymś na kształt bladego uśmiechu. – Myślisz, że będziemy mieli towarzystwo? – Mówiła oczywiście o szmalcownikach. Mogli być widywani w okolicy, mogli sprawiać problemy, jednak czy się na nich natkną – to zupełnie inna sprawa. – Nie jestem specjalistką, ale znam podstawy. Wspomniane zaklęcia nie powinny stanowić problemu. A ty, znasz się na tym? – Uniosła wyżej brwi, spoglądając ku jego twarzy jedynie kątem oka. Starała się obejmować wzrokiem całą okolicę, cel ich wędrówki, ale też rozciągające się po bokach tereny, na wypadek gdyby ktoś próbował sztuczek. – Chciałam cię tylko uprzedzić, że na miotle nie czuję się wybitnie pewnie. Będziemy musieli lecieć powoli, ostrożnie. Mam nadzieję, że to nie problem – dodała jeszcze gwoli wyjaśnienia; ukłucie wstydu było ledwo odczuwalne, miała teraz większe zmartwienia na głowie.
Nie ufasz mu? Chcesz sprawdzić teren pod kątem pułapek i obecności innych czarodziejów? – Nie byłoby to nierozsądne, wolała jednak ustalić plan działania na kilka następnych chwil. Gdyby tylko dał znak do działania, była gotowa, by sięgnąć po odpowiednie inkantacje zaklęć.

| turlam na skutki Tower:
1 - Odnosisz nieodparte wrażenie, że ktoś cię woła - krzyk rozlega się w niedalekiej odległości, nieznany ci głos wzywa rozpaczliwie pomocy. Odczuwasz potrzebę odnalezienia tej osoby i uratowania jej, ale nawet jeśli próbujesz, nie jesteś w stanie zlokalizować źródła krzyku; ten wydaje się przenosić, za każdym razem docierając do ciebie nieco z innej strony. Omamy ustąpią po upływie jednej tury, chęć odszukania właściciela głosu będzie ci jednak towarzyszyć do końca wątku - chyba że inna postać uświadomi cię, że nic nie słyszała.
2 - Twoja twarz podlega niekontrolowanej przemianie metamorfomagicznej i przyjmuje rysy przysypanej kobiety, której nie zdążyłaś ocalić w Tower. Możesz odwrócić przemianę, ale tylko, jeśli staniesz się jej świadoma - dostrzeżesz swoje odbicie lub poinformuje cię o tym inna postać w wątku.
3 - Na krawędzi swojego pola widzenia dostrzegasz sylwetkę kobiety - masz wrażenie, że ją znasz, ale za każdym razem, gdy próbujesz odwrócić głowę, żeby lepiej się jej przyjrzeć, kobieta ucieka przed twoim wzrokiem, znów majacząc gdzieś z boku, nieuchwytna. Ma na sobie poplamiony krwią strój więzienny i nic nie mówi, jedynie spogląda na ciebie z wyrzutem. Jej obraz pozostanie z tobą już do końca wątku.
4, 5, 6 - Nic się nie dzieje
[bylobrzydkobedzieladnie]


All the fear there, everywhere
Burning inside of me


Ostatnio zmieniony przez Maeve Clearwater dnia 04.07.21 19:00, w całości zmieniany 2 razy
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona

Lately I'm not feeling like myself.
When I look into the glass, I see someone else.

OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t10356-sypialnia-maeve#312817 https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Highlands [odnośnik]01.07.21 19:42
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością


'k6' : 2
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Highlands - Page 32 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Highlands [odnośnik]03.07.21 21:49
Na zapewnienia Maeve, że cieszy się z możliwości pomocy skinąłem tylko głową. Okazji do jej udzielania wcale nie brakowało. Raczej wprost przeciwnie. Mieliśmy stanowczo za mało różdżek, rąk do pracy, brakowało nam ludzi do wszystkieco, co powinno być zrobione. To ja powinienem był raczej być rad z tego, że Clearwater wyłuskała dla mnie trochę czasu. Zależało mi na tym, by towarzyszył mi ktoś, na kim mogłem polegać. Zbyt często musiałem współpracować ostatnimi czasy z ludźmi, którym może zapału i chęci nie brakowało, lecz musiałem wciąż myśleć i pozostawać czujnym za nich - bo zwyczajnie nie mieli jeszcze doświadczenia.
- Pewności nie mam, ale to prawdopodobne, nie możemy więc tego wykluczyć. Lepiej miło się zaskoczyć, niż ponuro rozczarować - odpowiedziałem cicho na pytanie Maeve o szmalcowników. To był pogłoski, lecz pogłosek tych słyszałem coraz więcej. Nie mogliśmy tego zatem zignorować, liczyć na łut szczęścia. Rozsądniej będzie być przygotowanym na ewentualne spotkanie ze szmalcownikami, choć górskie tereny Highlands, u stóp których leżał drugi magiczny tartak Havishama, były rozległe, nawet jeśli ktoś się właśnie po nich kręcił w poszukiwaniu twarzy z listów gończych bądź kogoś podejrzanego, a szanse na natknięcie się właśnie na nich nie były duże, to lepiej zachować czujność.
- Mówiąc szczerze - bardzo słabo. Transmutacja nigdy nie była moją mocną stroną - przyznałem niechętnie. Znałem podstawowe zaklęcia, lecz niekiedy nawet one nie działały tak jak należy. Czułem, że powinno być mi wstyd - auror powinien lepiej panować nad chociażby bazowymi zaklęciami z tej dziedziny. Liczyłem na pomoc Maeve. - Spokojnie. Będę prowadził. Przymocuję lepiej liny do twojej miotły. Pogoda, póki co, nie powinna być problemem jeśli wzniesiemy się wyżej. Będziemy lecieć ostrożnie - zapewniłem Clearwater. Wystarczyło, jeśli po prostu utrzyma się na miotle i utrzyma odpowiedni kurs lecąc obok mnie. Nie wymagało to żadnych specjalnych umiejętności, jeśli tylko uda nam się poprawnie zmniejszyć towar i zaczarować jego wagę na piórkową. - Havishamowi? - zdziwiłem się. - Ufam. Miałem na myśli szmalcowników. Nie będę sprawdzał terenu, pracownicy tam są, czekają na nas. Pewnie mają zabezpieczenia, których nie powinniśmy przełamywać, by nie pozbawiać ich ochrony. Spodziewają się nas, więc nie sądzę, abyśmy je aktywowali niechcący - odparłem, wyjaśniając Maeve, że chodziło mi o coś innego. - Havisham to porządny człowiek. Hannah Wright współpracuje z nim od lat. Myślę, że możemy mu zaufać - powiedziałem jeszcze i przystanąłem w miejscu. Zdarzyło się bowiem coś niespodziewanego. Twarz Maeve, z młodej, pięknej, niebanalnej zmieniła się nagle w fizys starej, obcej kobiety. Uniosłem własną dłoń do głowy, wskazując na nią.
- Maeve, twoja twarz... Zrobiłaś to umyślnie? - zdziwiłem się znów. Nie ostrzegła mnie o przemianie, nie mówiła, że wolałaby pojawić się w tartaku jako ktoś inny, dlatego wolałem dopytać, upewnić się, czy wszystko w porządku.
Dopiero po chwili ruszyliśmy dalej, przekraczając bramy tartaku; przed budynkiem czekał już na nas barczysty, brodaty czarodziej o kasztanowej czuprynie. Charles, znałem go, mieliśmy okazję współpracować. Przywitałem się z nim uściskiem dłoni i wskazałem ręką na Maeve.
- To panna Clearwater. Pomoże mi to wszystko stąd zabrać. Gdzie są narzędzia? - przedstawiłem Charlesowi swoją towarzyszkę, on zaś uśmiechnął się do niej ciepło i skłonił lekko, nie wyciągał ku niej rąk, bo całe je miał w żywicy.
- Przygotowałem wszystko o co prosiłeś. Wystarczy zapakować i możecie ruszać - odpowiedział drwal, zachęcając nas gestem, byśmy ruszyli za nim.
Zaprowadził nas do wnętrza budynku, gdzie panowała cisza, był to magazyn - wszędzie leżały kłody drzew i pocięte deski. Stąpaliśmy po trocinach i drobnych gałązkach, których intensywny zapach wdzierał się w nozdrza. Charles poprowadził nas do miejsca, gdzie trzymano narzędzia. Przygotował też dwie skrzynie, lecz były za małe, aby pomieścić wszystkie młotki, poziomice, gwoździe. Zaczął pomagać mi zapakowywać to wszystko do worków, które chciałem zmniejszyć. Powstrzymałem gestem Maeve, aby się tym nie kłopotała - cięższą robotą miałem zamiar zająć się ja. Po zapakowaniu narzędzi do worków wycelowałem w niego różdżką.
- Reducio - wyrzekłem spokojnie. Promień zaklęcia tylko odrobinę pomniejszył worek, nie na tyle, by zmieścił się do skrzyni. Odchrząknąłem i powtórzyłem inkantację. - Reducio - tym razem nic się jednak nie stało. - Reducio - znowu nic. Poczułem wstyd przez to, że na moje zmagania patrzy i Charles, i Maeve. - Dajcie mi chwilę - burknąłem. - REDUCIO - powtórzyłem nieco głośniej. Tym razem zaklęcie rzuciłem poprawnie i wór zmniejszył się znacznie. Na tyle, że wrzuciłem go bez problemu do skrzyni, którą zamknąłem i zabiłem gwoździem. Został jeszcze drugi. - Reducio - wyrzekłem, lecz nic się nie stało. - Reducio - powtórzyłem znów zirytowany. Poszło szybciej - kolejny wór uległ znacznemu pomniejszeniu i podzielił los pierwszego. Schowałem go do skrzyni i po zamknięciu wiekiem zabiłem gwoździem. Skrzynie były jednak zbyt ciężkie, aby ot tak przywiązać je do mioteł i przetransportować. Spojrzałem z nadzieją na Clearwater.
- Mogłabyś spróbować rzucić Libramuto?


when injustice
becomes law
resistance
becomes duty



Cedric Dearborn
Cedric Dearborn
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
anger makes you stupid

stupid gets you killed
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Highlands - Page 32 Hss7
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7241-cedric-dearborn https://www.morsmordre.net/t7249-nike#195067 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f238-oaza-chata-nr-30 https://www.morsmordre.net/t7248-skrytka-bankowa-nr-1776#195061 https://www.morsmordre.net/t7247-cedric-dearborn#195054
Re: Highlands [odnośnik]04.07.21 19:33
Każde wyjście z domu wiązało się z uderzeniem paniki, atakiem dławiącego strachu, że ktoś z pewnością będzie ją śledzić, a zgubiona w Tower różdżka w końcu doprowadzi do niej sługusów Ministerstwa. Nie mogła zapomnieć widoku przygniecionej gruzami więzienia kobiety, jej zakrwawionego, powykręcanego ciała, lecz jeszcze wyraźniej pamiętała wołanie o pomoc – wołanie, na które nie odpowiedziała. Albo odpowiedziała za późno. – Musiałam cię źle zrozumieć – odezwała się cicho, czując, jak czubki uszu czerwienią się od wstydu. Była nieco nieobecna, otępiała, myślami wciąż tkwiąc w rozbrzmiewającym hukiem wybuchu labiryncie korytarzy. Wiedziała jednak, że musi wziąć się w garść, by nie popełnić głupiego błędu, narazić i siebie, i jego. Skoro znał wspomnianego Havishama, znała go też Hannah, mogli darować sobie przesadną podejrzliwość. – W porządku. Będę uważać. Jeśli tylko coś zwróci moją uwagę, dam ci znać – dodała jeszcze, stale rozglądając się na boku, wytężając słuch; nie słyszała jednak nic, co powinno postawić ich w stan gotowości. Piach chrzęścił pod podeszwami butów, wiatr tańczył w gałęziach pobliskich drzew. Nic więcej.
Dziś jeszcze nie widziała jej, majaczącej zwykle na granicy wzroku czarownicy, której pozwoliła umrzeć.
Co? – zdziwiła się, stając jak wryta, nie rozumiejąc niespodziewanego gestu towarzysza; dlaczego wskazywał na swe lico, o co dokładnie pytał. – Coś się stało...? – Zaczęła badać dłońmi rysy swej twarzy, wstrząsnęły nią wyciągane na tej podstawie wnioski. Nie była już sobą, a przynajmniej nie wyglądała jak zwykle; wyczuwała pod palcami siateczkę zmarszczek, obcą krzywiznę nosa. Przymknęła powieki, wkładając całą siłę woli w odwrócenie nieświadomego procesu przemiany. – Przepraszam – mruknęła tylko, chcąc jak najszybciej ruszyć dalej, zapomnieć o tym incydencie. Czy powinna wybierać się w teren, jeśli nie panowała nawet nad swym darem...?
Pozwoliła Dearbornowi prowadzić, rozmówić się z barczystym drwalem, dopełnić wszystkich formalności. Nie była w nastroju do zbytniej wylewności, nie po tym, co się przed chwilą stało, potrafiła jednak zdobyć się na blady uśmiech – nie chciała być niekulturalna. Z uwagą wodziła wzrokiem po wnętrzu magazynu, w którym znaleźli się we trójkę. Auror powstrzymał ją przed pakowaniem narzędzi i innych niezbędnych im materiałów; nie bała się ciężkiej pracy, nie miała jednak zamiaru narzekać. Zwłaszcza teraz, gdy ranione ramię wciąż nie wróciło do pełnej sprawności i każdy gwałtowniejszy ruch powodował, że krzywiła się z bólu. Już miała zapytać, czy nie pomóc mu z rzuceniem Reducio, które najwidoczniej sprawiało mu pewien problem, ugryzła się jednak w język; wyglądał na zirytowanego i bez takich komentarzy. Intencje mogła mieć dobre, podejrzewała przy tym, że męska duma tak czy inaczej zostałaby urażona. – W porządku. Lepiej się odsuń – odpowiedziała oszczędnie, wyciągając przed siebie rękę z różdżką. Odchrząknęła cicho. – Libramuto. Libramuto. – Wycelowała najpierw w jedną skrzynię, później w drugą, bez trudu podporządkowując sobie magię; to powinno wystarczyć, by zmniejszyć wagę skrzyń z narzędziami. Miała nadzieję, że dzięki temu nie będą im zanadto ciążyć w trakcie lotu. – Czy to wszystko? Czy musimy zmniejszyć coś jeszcze? – dopytała, unosząc wyżej brwi. Mogła pomóc z rzucaniem kolejnych Reducio, o ile oczywiście była taka potrzeba.
Nie mieli czasu do stracenia; bezzwłocznie przetransportowali bagaże na zewnątrz, by tam zająć się przymocowaniem ich między przywróconymi do normalnych rozmiarów miotłami. Zadanie to zostawiła Cedricowi, chciała wierzyć, że wiedział, co mówi, gdy obiecywał, że przywiąże liny w taki sposób, by nie miała się czym martwić. Kiedy on urabiał się przy zabezpieczeniu przesyłki, ona obserwowała okolicę, wciąż pamiętając o wypowiedzianym wcześniej ostrzeżeniu; szmalcownicy mogli zaskoczyć ich w każdej chwili, choćby i tutaj.[bylobrzydkobedzieladnie]


All the fear there, everywhere
Burning inside of me


Ostatnio zmieniony przez Maeve Clearwater dnia 05.07.21 9:29, w całości zmieniany 1 raz
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona

Lately I'm not feeling like myself.
When I look into the glass, I see someone else.

OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t10356-sypialnia-maeve#312817 https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Highlands [odnośnik]04.07.21 23:04
Minął zaledwie miesiąc od misji w Tower, gdzie wyruszyliśmy z Zakonem Feniksa, aby odbić z rąk wroga gwardzistkę Justine Tonks. Clearwater miała to szczęście, że nie schodziła do podziemi Azkabanu, nie stanęła naprzeciw dementorom, lecz po opowieściach innych wiedziałem, że grupa w której się znalazła bynajmniej nie miała łatwo. Nic zatem dziwnego, że wszyscy, którzy wtedy wyruszyli do Londynu i powrócili razem z Justine, wciąż nie doszli do siebie. Ja sam też wciąż byłem roztrojony. Mocno. Bardzo źle sypiałem, wciąż miałem koszmary, paskudne i potworne. Nie dało się nawet tego ukryć - widać było po twarzy, w spojrzeniu, w cieniach pod oczyma.
- Nie szkodzi, nie przejmuj się tym - zapewniłem Maeve, nie rozumiejąc dlaczego zaczerwieniła się tak mocno, zupełnie niepotrzebnie. Ja także mogłem wyrazić się wystarczająco jasno. Przez zmęczenie niekiedy język się człowiekowi plątał, mówił coś, chociaż na myśli miał zupełnie co innego. Skinąłem głową na jej obietnicę. Maeve była wiedźmim strażnikiem, sądziłem, że mogłem polegać na uważności czarownicy, na jej wyczulonych zmysłach.
Zmartwiła mnie jedynie ta nagła zmiana twarzy, która zaskoczyła chyba i ją samą. Uniosłem lekko brew, lecz nie skomentowałem tego ani słowem, aby nie wprawiać Maeve w jeszcze większe zakłopotanie. Miałem jednak nadzieję, że to incydent i czarownica mierzyła swoje siły na zamiary. Jeśli nie czuła się w stanie, aby brać udział w takich akcjach - wystarczyło, że powie, nie miałbym do niej żalu. Chciałem, by to wiedziała, dlatego powiedziałem cicho: - Gdybyś poczuła, że potrzebujesz przerwy, daj mi znać.
Zależało mi na tym, byśmy przetransportowali wszystko, co przekazał nam Charles do Oazy bezpiecznie i szybko, to powinien być nasz priorytet, nie byłem jednak obojętny na to, co działo się z Clearwater. Te cienie pod oczyma i nagłe, niekontrolowane przemiany wydawały się martwiące. Spojrzałem na nią bardziej badawczo, ale póki co nie podejmowałem tematu - skupiłem się na rozmowie z pracownikiem tartaku, zapakowaniu i przygotowaniu narzędzi do dalszej drogi.
Skrępowanie spowodowane kilkoma nieudolnymi próbami pomniejszenia worków z narzędziami oderwało od tego moje myśli, wprawiając w irytację. Miałem wrażenie, że Clearwater chce coś powiedzieć, ale cieszyłem się, że tego nie zrobiła. Charles rozumiał, że ucierpiałaby moja męska duma, więc sam milczał jak zaklęty.
- Dziękuję - mruknąłem, kiedy Maeve rzuciła czar, o jaki ją poprosiłem, najpierw na jedną, później na drugą skrzynię. Poradziła sobie z transmutacją znacznie lepiej niż ja. Może to bardziej się do niej przykładała, może miała naturalną do tego smykałkę. Bez problemu uniosłem obie skrzynie, stawiając jedną na drugą, zacząłem kroczyć w kierunku wyjścia z magazynu, gdzie zostawiliśmy miotły, jednocześnie potrząsnąwszy głową. - Tak. Na ten moment to wszystko. Transportów, tak jak ci mówiłem, będzie kilka, żeby nie wzbudzać podejrzeń - odparłem.
Charles podążył razem z nami i pomógł mi obwiązać odpowiednio skrzynie linami, przymocować to do mioteł. Znał lepsze węzły. Poprosiłem, żeby dodatkowo zabezpieczył to jeszcze przy miotle należącej do Clearwater, aby czarownica czuła się pewniej. Na pożegnanie uścisnąłem mu dłoń i podziękowałem za pomoc; mieliśmy i tak zobaczyć się nazajutrz, kiedy miałem znowu odwiedzić tartak po kolejną część materiałów. Na jutro jednak obiecał mi już swoje towarzystwo inny auror, nie zaprzątałem więc tym Maeve głowy.
- Gotowa do drogi? - upewniłem się. Sam nasunąłem na dłonie rękawiczki i mocniej owinąłem szyję szalikiem. Październikowa pogoda dawała się na we znaki zwłaszcza na wysokościach. Dosiadłem swojej miotły i spojrzałem na swoją towarzyszkę, czekając aż uczyni to samo. - Unosimy się na raz, dwa... trzy - zawołałem, chcąc, abyśmy odepchnęli się od ziemi jednocześnie i zachowali równowagę. - Musimy trzymać się dość blisko, by było stabilnie - poinformowałem ją, prezentując jaka mniej więcej odległość powinna nas dzielić, unosząc się w powietrzu na dwa metry. Upewniwszy się, że wszystko mamy ustalone - ruszyłem pierwszy, lekko wysuwając się do przodu, w kierunku południowo-zachodnim.
Lecieliśmy powoli, ostrożnie. Dzień był jeszcze młody, lecz droga daleka. Od Irlandii dzieliło nas wiele mil, kawałek morza do przebycia i to martwiło mnie najmocniej - lecz jak się okazało niepotrzebnie, bo nie zdążyliśmy nawet opuścić terenów Highlands, a spomiędzy drzew pomknęło ku nam zaklęcie. Nie byłem pewien, czy leci we mnie, czy w Maeve, ale to nie było istotne - nikt, kto miał dobre zamiary nie rzucał zaklęć z ukrycia. Moje najgorsze podejrzenia się sprawdziły.
- Uważaj - zawołałem, zbliżając się do Maeve i wołając: -
Protego maxima
!

Tarcza rozbłysła, rozciągnęła się przede mną i Clearwater, chroniąc przed nieznajomym czarem - czymkolwiek ono było.
- Różdżka, szybko - rzuciłem do Maeve, obniżając lot, na wypadek, gdyby ktoś przeciął liny - nie chciałem stracić tych skrzyń.


when injustice
becomes law
resistance
becomes duty



Cedric Dearborn
Cedric Dearborn
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
anger makes you stupid

stupid gets you killed
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Highlands - Page 32 Hss7
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7241-cedric-dearborn https://www.morsmordre.net/t7249-nike#195067 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f238-oaza-chata-nr-30 https://www.morsmordre.net/t7248-skrytka-bankowa-nr-1776#195061 https://www.morsmordre.net/t7247-cedric-dearborn#195054
Re: Highlands [odnośnik]05.07.21 12:04
Nawet gdyby potrzebowała przerwy, i tak by mu o tym nie powiedziała. Była na to zbyt dumna, a przy tym – zbyt przerażona, by przyznać się do ewidentnej słabości. Nie chciała, by ktokolwiek pomyślał, że Tower ją złamało. Że stała się bezużyteczna. Tylko spokój mógł ją teraz uratować; oby czas pozwolił odzyskać równowagę, zapomnieć o wszystkim, co zobaczyła w więzieniu. O nabitych na pale głowach bezprawnie osądzonych czarodziejów, a także o tych, którzy umierali pod gruzami zburzonych wybuchem korytarzy. O dementorze sięgającym do ust Hannah.
Robiła wszystko, by o tym nie myśleć, nie teraz. Przyglądała się mijanym drzewom, wiszącym nisko chmurom, a później zawartości magazynu, do którego poprowadził ich odciągnięty od pracy drwal. Analizowała uciekające spod nóg wióry, wsłuchując w przyzywaną raz po raz inkantację Reducio. Cieszyła się, że mogła pomóc ze zmianą wagi załadowanych skrzyń, nie lubiła czuć się niepotrzebna, zbędna, pełnić jedynie funkcji ozdobnika. Na komentarz Dearborna pokiwała krótko głową; było w tym wiele rozsądku, prędzej dotrą do celu z niewielkim bagażem, poza tym, przelot większą grupą, z liczniejszymi tobołami, mogłaby ściągnąć na nich niepotrzebną uwagę ewentualnych obserwatorów. – Bardziej gotowa nie będę – mruknęła tylko, odrywając wzrok od uginających się pod naporem wiatru koron drzew. Dla złagodzenia wypowiedzi przywołała na usta niewielki uśmiech. Podziękowała Charlesowi, przewiesiła torbę na skos, by nie zsunęła się z ramienia w trakcie podróży, po czym naciągnęła golf aż na brodę. Dopiero wtedy ujęła trzonek miotły w dłonie, świadomie oszczędzając lewą rękę. Wystartowała zgodnie z sygnałem, doskonale rozumiejąc, że koordynacja ich działań była teraz niezwykle ważna; nie chciała nawet myśleć, co by się stało, gdyby zbytnio się od siebie oddalili, a przez to liny nie wytrzymały napięcia, otrzymany od Havishama ładunek przepadł. Ponownie skinęła głową na znak, że przyjęła do wiadomości wszystkie uwagi i polecenia. Wizja tak dalekiego lotu podsycała tylko stale towarzyszący jej stres, nie miała jednak zamiaru narzekać, wszak zobowiązała się pomóc, było za późno, by zmienić zdanie.
Wszystko szło zgodnie z planem, przynajmniej do pewnego momentu. Zauważyła mknący w ich stronę promień zaklęcia dopiero w chwili, gdy Cedric przekrzyczał wiatr, nakreślił odpowiednio silną tarczę, by skutecznie osłonić nie tylko siebie, ale i ją. Skrzywiła się; musiała sięgnąć po różdżkę, gdyby znów zostali zepchnięci do obrony, ale jednocześnie oznaczało to, że miotłę kontrolować będzie ręką, która wciąż bolała, rwała przy każdym gwałtowniejszym ruchu. Posłusznie skierowała się w dół, trzymając niewiele za aurorem. Musieli wylądować – i dowiedzieć się, z kim mieli do czynienia. Choć odpowiedź zdawała się oczywista. Jeśli to nie ministerialni łowcy głów, to szabrownicy. A może jednak zdesperowani, doprowadzeni do ostateczności cywile...?
Homenum revelio – spróbowała, chcąc określić, skąd dokładnie nadleciał promień zaklęcia, gdzie znajdowali się przeciwnicy i ilu ich było. A kiedy już ich sylwetki rozbłysły wyraźnym blaskiem, wskazała towarzyszowi właściwy kierunek. Miała tylko nadzieję, że kiedy już staną twarzą w twarz z przeciwnikami, będzie gotowa do walki.

| idziemy do szafki


All the fear there, everywhere
Burning inside of me
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona

Lately I'm not feeling like myself.
When I look into the glass, I see someone else.

OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t10356-sypialnia-maeve#312817 https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Highlands [odnośnik]08.07.21 13:29
wracamy z szafki

Pogłoski okazały się, niestety, zbyt prawdziwe. Miałem nadzieję, że moje ostrzeżenia, jakimi podzieliłem się już na początku z Maeve, okażą się zbędne, nieprawdziwe, lecz mieliśmy pecha. A może po prostu już tak miało być i nie było możliwości, aby tego uniknąć. Dobrze zrobiłem, że nie przybyłem tu sam. Może i dwie skrzynie udałoby mi się jakoś przetransportować, to z dwójką tak mocnych przeciwników już najprawdopodobniej nie. Potrzebowałem wsparcia i cieszyłem się, że Clearwater znalazła czas. Gdyby nie ona, nie wiem jak to by się potoczyło.
Zaskoczyli nas. Zaatakowali z ukrycia. Udało mi się wybronić nas przed pierwszym czarem, lecz później wcale nie było łatwo. Byłem pewien, że to nie pierwsi byle rabusie, że to nie złodziejaszki, czy byle kto łasy na galeony za twarze widoczne na listach gończych. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że byli to ludzie dobrze wyszkoleni, poinformowani, doskonale wiedzący jak walczyć i co robić. Ich czary były naprawdę silne, mocne. Potrafili się też bronić.
Cholera. W pewnej chwili zacząłem myśleć już, że będziemy musieli z Maeve odpuścić. Mimo wszystko młotki i gwoździe nie były warte utraty życia. Szmalcownicy, jak sądziłem, zdołali nas zranić oboje. Ich ostre noże wbiły się w moje udo, Maeve poturbowano. Moja szata splamiła się krwią i czułem, że zacznę utykać, rana krwawiła. Do tego to dziwne tornado, które pojawiło się nagle pomiędzy nami - wszystko szło nie tak. Gdyby nie wystarczająco mocne Commotio nie wiem jak to by się skończyło. To wszystko działo się tak szybko, a miałem wrażenie, że trwa wieki. Z niepokojem zerkałem na skrzynie leżące między naszymi miotłami.
W chwili, kiedy moje ostatnie Deprimo powaliło szmalcownika na ziemię tak, że nie był w stanie się już podnieść, zaś Clearwater udało się wrzucić jego towarzysza do głębokiego dołu, bez różdżki, dostrzegłem w tym szansę.
- Szybko. Zmywamy się. Teraz - zarządziłem stanowczo.
Wymierzenie im sprawiedliwości nie było dzisiaj naszym celem. Musieliśmy pamiętać o tym, co nas tu sprowadziło i jakie mieliśmy zadanie. Te materiały były nam potrzebne i to bardzo. Oaza musiała zostać przygotowana na zimę. Podjąłem więc decyzję, żeby szybko się stamtąd ewakuować, póki była na to szansa. Byliśmy ranni, do nich mogli dołączyć kolejni, a teraz mieliśmy okazję, aby zabrać materiały i się stąd wynosić - nie wiadomo ile to by jeszcze potrwało. Kuśtykając wróciłem do swojej miotły, dosiadłem jej, poczekałem, aż Maeve uczyni to samo.
- Raz, dwa... trzy - powiedziałem znów to samo, abyśmy wystartowali znów razem, unosząc między nami skrzynie. Nie pytałem, czy jest gotowa - musiała być gotowa. Musiała zacisnąć zęby i znieść ból do chwili, kiedy nie znajdziemy się wystarczająco daleko, gdzieś gdzie będzie bezpiecznie. Wycelowałem różdżką za nasze plecy wypowiadając: - Salvio Hexia - aby opuścić za nami barierę niewidzialności. Nie miałem pewności, czy szmalcownik leżący na ziemi jest przytomny, czy nie, ale nie chciałem, aby widział w którym kierunku lecimy.
- Dasz radę. Damy radę - mówiłem, lecąc znów na południowy zachód; udo, w które wbiły się noże mocno pulsowały bólem, co utrudniało lot na miotle, nie czułem się już tak pewnie. Musieliśmy jednak przeć do przodu.


when injustice
becomes law
resistance
becomes duty



Cedric Dearborn
Cedric Dearborn
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
anger makes you stupid

stupid gets you killed
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Highlands - Page 32 Hss7
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7241-cedric-dearborn https://www.morsmordre.net/t7249-nike#195067 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f238-oaza-chata-nr-30 https://www.morsmordre.net/t7248-skrytka-bankowa-nr-1776#195061 https://www.morsmordre.net/t7247-cedric-dearborn#195054
Re: Highlands [odnośnik]09.07.21 14:59
Nie chciała rozmawiać o tym, co wydarzyło się, gdy sięgnęła po inkantację Aeris. Na jej szczęście Dearborn nie zadawał pytań, przynajmniej jeszcze nie. Choć obezwładnienie i przesłuchanie mężczyzn, którzy odważyli się ich zaatakować, mogłoby przynieść jakieś odpowiedzi, a w dalszej perspektywie okazać się niezwykle cenne – kto wie, może wśród drzew czaili się kolejni? może planowali napaść na tartak...? – to w tej chwili rozsądniejszym pomysłem było ratowanie się ucieczką. Albo nie wrócili jeszcze do pełni sił, wciąż męczeni wspomnieniem Tower, albo agresorzy nie byli przypadkowymi szabrownikami. Bez znaczenia. Kreślenie przed sobą kolejnych tarcz, a także posyłanie ku nieznajomym znajomych uroków, przyszło jej trudniej niż się tego spodziewała. Zaś każda kolejna minuta, którą mieli spędzić na walce, tylko zwiększała prawdopodobieństwo porażki.
Sapnęła cicho, próbując uspokoić oddech; rozważała, czy powinna zbliżyć się do stworzonego zaklęciem dołu, by zabrać ze sobą różdżkę rozbrojonego przeciwnika. Szybko jednak zrezygnowała; auror nie musiał jej dwa razy powtarzać, że muszą się stąd wynosić. – Już – odpowiedziała tylko, nie wdając się w dłuższe dyskusje. Na tyle szybko, na ile była w stanie, wróciła do porzuconej wśród traw miotły; spomiędzy ust czarownicy wyrwało się krótkie syknięcie, gdy bezwiednie ścisnęła trzonek i lewą dłonią, mocno, zbyt mocno. Nie mogła jednak narzekać; to nie ona oberwała Lamino, nie ona kuśtykała. Czy towarzysz nie potrzebował leczenia? Albo chociaż odpoczynku?
Odbiła się od twardego podłoża, gdy wybrzmiało trzy, znów wzbijając się w przestworza. Pilnowała, by nie zwiększać zbytnio odległości, która dzieliła ją od Dearborna, nie wyrywać się do przodu, zamiast tego spokojnie zwiększać wysokość lotu, choć napięcie podpowiadało, by uciec stamtąd możliwie jak najszybciej. Co chwila oglądała się przez ramię, by skontrolować sytuację; nie chciałaby zostać zaskoczona kolejnym zaklęciem, tym razem wymierzonym między łopatki. – Chcesz się zatrzymać? – Próbowała przekrzyczeć wiatr, mrużąc oczy, zerkając w stronę pobladłego – pewnie z powodu utraty krwi – czarodzieja. Nie znała się na pierwszej pomocy, może jednak znalazłaby w swojej torbie coś, czym dałoby się załagodzić skutki bolesnego uroku. Domyślała się przy tym, że do niczego go nie zmusi. Znaleźli się już jednak na tyle daleko od miejsca, w którym zostali zaatakowani, że awaryjne lądowanie nie wydawało się aż tak ryzykownym pomysłem. Lecz z drugiej strony, im szybciej dolecą do celu, tym lepiej; w Oazie na pewno znalazłby się ktoś, kto mógłby spojrzeć na odniesione w trakcie pojedynku obrażenia. Nie tylko Cedrica, ale i jej. – Fortuno –  wymruczała pod nosem, celując różdżką w mknącego dwa metry dalej mężczyznę. Bezskutecznie. – Fortuno –  powtórzyła z nutą irytacji, wtedy dopiero magia postanowiła podporządkować się jej woli, wzmocnić rannego choćby i na kilka chwil. To było najlepsze, co mogła zrobić, jeśli nie zamierzali przerwać podróży.
Raz po raz spoglądała w kierunku zawieszonej na linach skrzyni z narzędziami, upewniając się, czy ładunek wciąż znajduje się na swoim miejscu.


All the fear there, everywhere
Burning inside of me
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona

Lately I'm not feeling like myself.
When I look into the glass, I see someone else.

OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t10356-sypialnia-maeve#312817 https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Highlands [odnośnik]13.07.21 21:28
Taktyczny odwrót mnie także nie był w smak. Miałem podobne myśli co Maeve, choć żadne z nas nie zdawało sobie z tego sprawy. Część mnie chciała ruszyć do przodu, zamiast wsiąść na miotłę. Chciała odebrać szmalcownikom różdżki, skuć ich i przesłuchać, póki jeszcze żyli, może byli jeszcze przytomni - powinniśmy byli wydusić z nich wszystko, co się dało. Siłą lub nie. To nie przypadek, że dzisiaj na nich natrafiliśmy. Musieli wiedzieć coś więcej, skoro kręcili się po Highlands i wcale nie tak daleko od magicznego tartaku Havishama. Szukali kogoś konkretnego? Czy mieli informacje o tym, że ktokolwiek z poszukiwanych może być powiązany z Havishamem? Tyle pytań krążyło mi po głowie, na które powinniśmy byli poznać odpowiedź; musiałem mieć jednak na uwadze dobro Oazy i cel podróży do Szkocji. Przekalkulować ryzyko. Czy strata tego wszystkiego, co udało nam się zdobyć była tego warta? Nie mieliśmy pewności co do ich liczebności. Co jeśli w pobliżu kręciło się ich znacznie więcej? Musiałem zachować rozsądek - on zaś podpowiedział mi, że bezpieczeństwo Oazy, zapewnienie jej mieszkańcom przetrwanie zimy powinno być dla nas priorytetem. Dlatego zdecydowałem o odwrocie, choć jednocześnie czułem przez to pewne wyrzuty sumienia. Gdybym lepiej panował nad czarami, może jeśli wysiliłbym się bardziej i szybciej ich obezwładnił, to mielibyśmy szansę ich przesłuchać. Zdołali nas jednak zranić, boleśnie, jeden z nich leżał kilka chwil, mógł w jakiś sposób powiadomić swoich współtowarzyszy - dlatego wsiedliśmy z Clearwater na miotły i odlecieliśmy w stronę Irlandii.
- Nie teraz - odkrzyknąłem na pytanie Maeve.
Chciałem jak najszybciej oddalić się od Highlands, od tartaku, zniknąć stamtąd. Ból po wbiciu się kilku sztyletów w udo był dotkliwy, nogawkę spodni całą miałem we krwi, zaciskałem jednak zęby i dłonie na trzonku miotły, pochylając się nad nią, by przyśpieszyć - ale na tyle, aby Maeve była w stanie nadążyć. Ostrzegała, że na miotle nie radzi sobie tak pewnie. Szczególnie teraz, kiedy była ranna. A mimo to zdecydowała mi się pomóc rzucając Fortuno - dzięki temu pewniej trzymałem się na miotle. Godzinę albo i dwie później tchnęło mnie, że może to ona potrzebuje odpoczynku. Wtedy, już na angielskich terenach, nieopodal zachodniego wybrzeża, wylądowaliśmy na kilka chwil.
- Dasz radę dolecieć do Oazy? - upewniłem się. Dałem nam kilka chwil na odetchnięcie. Rozluźnienie mięśni. Obwiązałem wówczas rany na udzie materiałem własnego swetra aby zatamować krwawienie.
Nie mieliśmy jednak innego wyjścia jak tylko ruszyć ponownie w drogę. Październikowa pogoda, wiatr nad morską tonią i zimno na wysokościach dawały nam się we znaki. Do portalu, który przeniesiono na irlandzkie tereny dotarliśmy wiele godzin później, już o zmroku, zmarznięci i wyczerpani. Resztkami siły woli wyczarowałem patronusa, który otworzył przejście - świetlisty pies gończy pobiegł w stronę rytualnego kręgu ze skał. Ja zaś uniosłem zaklęciami skrzynie, aby przenieść je prosto na teren Oazy.
- Dziękuję ci, nawet nie wiesz jak bardzo - zwróciłem się do Clearwater, kiedy zamknęło się za nami przejście. - Powrócę tam powęszyć za nimi. Bądź o to spokojna. Nie zostawię tak tego - zapewniłem czarownicę.
Taki miałem plan. Powrócić do magicznego tartaku po resztę materiałów, tym razem z większą obstawą, a następnie odnaleźć szmalcowników, którzy kręcili się po Highlands. Przede wszystkim jednak...
- Muszę napisać list do tartaku, aby się zabezpieczyli. Chodź, zaprowadzę cię do mojej siostry, opatrzy cię, jest uzdrowicielem - zaproponowałem, wskazując Wiedźmiej Strażniczce drogę do wioski.


when injustice
becomes law
resistance
becomes duty



Cedric Dearborn
Cedric Dearborn
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
anger makes you stupid

stupid gets you killed
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Highlands - Page 32 Hss7
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7241-cedric-dearborn https://www.morsmordre.net/t7249-nike#195067 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f238-oaza-chata-nr-30 https://www.morsmordre.net/t7248-skrytka-bankowa-nr-1776#195061 https://www.morsmordre.net/t7247-cedric-dearborn#195054
Re: Highlands [odnośnik]14.07.21 11:38
Czuła, że nie zdoła przemówić mu do rozsądku, nakłonić do zmiany zdania, zarządzenia przedwczesnego lądowania, nawet jeśli powinni zrobić krótki postój, upewnić się, jak źle wyglądają rany na nodze aurora i czy ten będzie w ogóle w stanie dolecieć do odległej Oazy. Zawsze mogłaby posłać patronusa z prośbą o pomoc. I czuła tak nie dlatego, że nie potrafiła być przekonująca, kiedy chciała i nikt nie wybijał jej z rytmu, do głosu nie dochodziły zdradliwe emocje, umiała dobierać odpowiednie słowa i powoli, ale wytrwale przecierać sobie szlak ku efektowi, jaki chciała osiągnąć. Dearborn wydawał się jej uparty, zawzięty; skoro już podjął decyzję, że muszą jak najszybciej zostawić za sobą Highlands i okolice tartaku Havishama, że tak będzie najbezpieczniej, nie sądziła, by mogła z tym skutecznie walczyć. Zwłaszcza teraz, w tej sytuacji, przekrzykując wiatr i z trudem utrzymując odpowiednią postawę na swej wysłużonej miotle. Dlatego kiedy odmówił, skinęła tylko głową, nerwowo poprawiając chwyt na trzonku Smugi. Niech i tak będzie. Bezwiednie zgarbiła ramiona, ciesząc się, że nim ruszyli w drogę, spięła włosy; podrażniona ogniem Ignitio skóra irytowała przy każdym, choćby najdelikatniejszym, otarciu się o nią materiału nadpalonego odzienia, raniona ręka pulsowała tępym bólem, ale przynajmniej widziała, gdzie leci.
Próbowała się nie rozpraszać, nie odpływać myślami zbyt daleko. Jedno zagrożenie minęło, lecz w każdej chwili mogło pojawić się kolejne. Kto wie, ilu szmalcowników przeczesywało tereny, nad którymi wytyczyli sobie trasę? Mimo to minuty upływały, rozciągające się pod nimi obrazy ulegały zmianie, od porośniętych lasami dolin po skąpane we mgle wzgórza, a oni wciąż lecieli. Dziękowała za to w duchu; nie wiedziała, czy poradziłaby sobie tego samego dnia z kolejną walką. Nie mogła przy tym nie myśleć o tych, których zostawili za sobą. Kim byli? Dlaczego kręcili się w okolicy tartaku? Czego tam szukali? Niezależnie jednak od odpowiedzi na te pytania, ktoś musiał się nimi zająć, prędzej lub później.
W końcu, gdy minęli już granicę, Cedric zarządził postój. Kiedy tylko obniżyli lot, ostrożnie posadzili skrzynie na ziemi, a później sami zetknęli stopy z przyjemnie twardym podłożem, odetchnęła z ulgą. Potrzebowała chwili, by rozprostować zastałe mięśnie, ogrzać zgrabiałe palce.
Dam radę – odpowiedziała krótko, lakonicznie, zachrypniętym głosem. Najgorsze mieli już za sobą, tak przynajmniej myślała, choć wciąż pozostawała kwestia nasiąkniętej krwią nogawki spodni, prześwitujących spod rozerwanego materiału ran czarodzieja. – A ty? Pomóc ci z tym? – dopytała, gdy zauważyła, co towarzysz zamierza; nie była specjalistką, nie musiała nią jednak być, by zrozumieć, że ograniczenie dopływu krwi do rozoranego Lamino uda mogło mu tylko wyjść na dobre. Już dawno powinien to zrobić, uwagę tę zachowała jednak dla siebie. – Przed nami jeszcze daleka droga – mruknęła po chwili, kiedy już odchrząknęła, odzyskała władzę nad swym głosem. Sięgnęła do torby, marszcząc przy tym brwi, wytrwale szukając czegoś w jednej z kieszeni. – Powinniśmy się posilić – dodała jeszcze, wyciągając w kierunku towarzysza kilka herbatników i gruszkę. Nie było tego wiele, przekąski nie mogły zastąpić prawdziwego posiłku, wiedziała jednak, że lepsze to niż nic. Zwłaszcza w obliczu zagrożenia, że mężczyzna runie z miotły, zbyt osłabiony odniesionymi ranami, wielogodzinną podróżą, nim dotrą do portalu.
Nie chciała nawet zastanawiać się nad tym, ile czasu minęło od opuszczenia tartaku. Kiedy znów lądowali, tym razem po raz ostatni, u kresu swej wyprawy, było już ciemno, a jesienny chłód tylko przybrał na sile. Była przemarznięta do kości, zmęczona, osowiała, spomiędzy jej ust nie padło jednak nawet słowo skargi. – Nie ma za co. Musieliśmy zdobyć te materiały. Nie spodziewałam się tylko takiej komplikacji... – Skrzywiła się. Ostrzegał ją o szmalcownikach, lecz nie sądziła, by sługusi ministerstwa byli w stanie im skutecznie zagrozić. Najwidoczniej była w błędzie. – Słusznie. Najpierw jednak ktoś powinien zerknąć na twoją nogę. – Wybiegał myślami w przyszłość, choć wciąż nie uporał się z odniesionym tego dnia urazem. – Dziękuję. Tobą też powinna się zająć, Dearborn – podkreśliła po raz kolejny, nim ruszyła jego śladem w odpowiednim kierunku, chyba jedynie już siłą woli zmuszając ciało, by stawiało krok za krokiem.
To był długi dzień.

| 2xzt


All the fear there, everywhere
Burning inside of me
Maeve Clearwater
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona

Lately I'm not feeling like myself.
When I look into the glass, I see someone else.

OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag

Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t6468-maeve-clearwater https://www.morsmordre.net/t6481-artemizja#165435 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t10356-sypialnia-maeve#312817 https://www.morsmordre.net/t6969-skrytka-bankowa-nr-1629#183139 https://www.morsmordre.net/t6512-maeve-clearwater
Re: Highlands [odnośnik]20.08.21 11:34
Ryzykowała wiele, doskonale o tym wiedziała, ale jednocześnie miała świadomość, że nie ucieknie mu o własnych siłach. Rzucając zaklęcie w biegu, w popłochu, próbując się deportować w tak stresującej sytuacji — narażała się, ale nie bardziej niż nie robiąc nic. Kiedy doszło do tego wszystkiego w sierpniu, kiedy gnał za nią wilkołak, a jej przed oczami przelatywało całe życie wiedziała już, że go nie powstrzyma — to była siła, z która nie mogła wygrać. Wtedy jeszcze wierzyła, że przemówi mu do rozsądku, że to tak działa — ukoi jakoś jego nerwy, uspokoi go, pomoże oprzytomnieć. Nie chciała go zostawiać samego ze wszystkimi emocjami, dramatem, który się właśnie rozegrał. Dopiero po czasie zrozumiała, że nie miała żadnych szans w starciu z istota, w którą się zmienił.
Nie chciała przed sobą przyznać, jak wiele tamto zdarzenie zweryfikowało. Rozmów o likantropii odbyli wiele, nigdy wcześniej nie była w stanie uwierzyć, że właśnie tak to mogło wyglądać i być takim zagrożeniem dla kogokolwiek. Wspierała go w samotnych chwilach, trudnych momentach. Nie zasługiwał na to, by być sam, by wszyscy się od niego odwrócili i by wierzył, że może wieść normalne życie. Po tamtych zdarzeniach zdała sobie sprawę, że nie było to takie proste jak sądziła. I dopiero wtedy zaczęła naprawdę rozumieć jego obawy. Musiało minąć wiele dni, by emocje opadły, by odsunęła od siebie strach i niechęć. Wymagało to pracy nad sobą i tą relacją, byli przecież przyjaciółmi, a ci nie odwracają się w takich chwilach. Było jej wstyd, że to zrobiła. Wyprowadziła się, uciekła, a jednocześnie wiedziała, że nie spędzi w domu Tonksów ani jednej nocy więcej — i nie tylko przez Michaela, ale także przez to, że w obliczu tych wszystkich dramatów została tam naprawdę sama. Bez Just, Just umierała w Azkabanie.
Kiedy dzisiaj kazał jej uciekać wiedziała, że musi to zrobić. Zaufała jego słowom tym razem, ale też własnej intuicji. Uciekaj, biegnij ile sił w nogach. Uciekaj, jak przed zagrożeniem i nie myśl, kim on był, bo nie był w tej chwili sobą. Powtarzała sobie to w myślach, szaleńczo biegnąc przed siebie, gnając jak na złamanie karku przez zarośla, nie zważając na to, ze spódnica zahacza o drobne gałązki i się pruje i dziurawi. Zaklęcie wyrzuciło ją dalej, na skraj lasu. Nie czuła bólu, nie widziała też śladów krwi, kiedy wylądowała na jesiennej łące, ale nie oglądała się zbyt dokładnie. Rzuciwszy za siebie wystraszone spojrzenie ruszyła biegiem dalej, prosto do domu.
Na miejscu wpadła do chatki i zaryglowała za sobą drzwi. Zabezpieczyła teren, przygotowała się na wypadek, gdyby za nią podążył, ale nic takiego nie nastąpiła. Była bezpieczna. Byli wszyscy, ona, mama i papa. Po jakimś czasie wszystko wróciło do normy.

Na jego list nie odpisała. Trochę ze strachu, trochę ze wstydu. Chciała się z nim spotkać, porozmawiać. Nie dzisiaj, za kilka dni, jak to wszystko opadnie. Wiedziała, że nie chciał źle, był tak samo zagubiony i zdezorientowany jak ona. Wiedziała, że szalały w nim emocje, których nie da się tak po prostu uspokoić. Nie nienawidziła go. Nie obarczała go winą — klątwa, której padł ofiarą była bezlitosna, ale to tak jakby winić chorego za objawy. Nie chciał tego. Wierzyła, że znajdzie sposób, by zapanować nad własnymi emocjami. A może to ona na niego tak wpływała. Może po prostu nie powinna stawać mu na drodze.

| zt Sad


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Highlands - Page 32 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright

Strona 32 z 34 Previous  1 ... 17 ... 31, 32, 33, 34  Next

Highlands
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach