Wydarzenia


Ekipa forum
Droga na skróty
AutorWiadomość
Droga na skróty [odnośnik]04.12.16 0:44
First topic message reminder :

Droga na skróty

Urokliwa ścieżka prowadzi przez las. Może posłużyć jako skrót na drodze do okolicy mieszkalnej, niestety jednak istnieją duże szanse na to, że nie będzie to miły i przyjemny spacer, a wręcz przeciwnie - w tej części lasu zwykł urzędować poltergeist Krzykacz i prawdopodobieństwo, że na niego trafisz jest bardzo wysokie.

Opcjonalny rzut kostką:
1-20 - Krzykacz rusza za tobą, głośno odśpiewując wulgarne piosenki. Jeśli zauważa, że repertuar ci się spodobał, przerzuca się na pieśni miłosne. Jeśli i to nie odnosi skutku, zaczyna się po prostu wydzierać.
21-40 - Jeśli poltergeist ma zły dzień, poprawia sobie nastrój rzucając szyszkami w przechodniów. Dziś stałeś się jego celem numer jeden.
41-60 - Krzykacz postanawia oznajmić całemu światu, że ty i jedna z osób znajdujących się na ścieżce jesteście parą. Bez znaczenia czy jesteście tej samej, czy przeciwnych płci, rodzeństwem, obcymi osobami, parą czy przyjaciółmi, Krzykacz lata, krzyczy i co chwila zadaje bardzo prywatne pytania. Jeśli jest was więcej, nie ma oporu przed sugerowaniem “wielokątów”. Możesz tylko liczyć na to, by żaden twój znajomy nie był w pobliżu i nie usłyszał tych obelg. Zrujnowały one już życie niejednemu czarodziejowi.
61-80 - Zostajesz oblany wiadrem lodowatej wody z pobliskiego strumyka.
81-94 - Krzykacz ciągnie cię za włosy. Chociaż nie grozi ci wyrwanie wielkiej ich ilości, na pewno jest to dość bolesne. Jeśli twoje włosy są zbyt krótkie, po prostu popycha cię w błoto.
95-100 - Masz dziś szczęście! Słyszysz gdzieś w oddali marudzenie poltergeista, jednak nie wydaje się, by zbliżał się w twoją stronę. Lepiej przyspiesz kroku i staraj się być cicho, żeby nie zwrócić jego uwagi!
Lokacja zawiera kości.

Ognisko

Festiwal miłości nie mógłby odbywać się bez tańców wokół ognisk, które są poświęcone Tailtiu, Matce Ziemi. Dźwięk bodhránu, dud i skrzypiec rozbrzmiewa po całym lesie, zachęcając czarodziejów do podejścia. Skoczna, celtycka muzyka wygrywana przez siedzących na złamanych konarach grajków czasem zmusza do wysiłku, by nadążyć za wyraźnym rytmem, ale za sprawką miłosnej aury w powietrzu, zachęceni kobiecymi wdziękami czarodzieje podejmują ten trud bez protestu, nawet jeśli na co dzień są opornymi tancerzami. Dziewczęta oddają swój taniec wybrankom, którzy ukoronowali je kwietnymi wiankami; czarodzieje chwytają się naprzemiennie za dłonie i otaczają ognisko, by oddać się wspólnej celebracji wyjątkowego święta.

Atmosfera ognisk sprzyja zawieraniu nowych znajomości, lekkim rozmowom i zacieraniu dawnych uraz. Zapach kwiatów miesza się z aromatem popiołu i palonego drewna. Stare wiedźmy przechadzające się boso po trawie częstują zgromadzonych rogami poświęconego reema wypełnionymi tradycyjnym celtyckim winem z porzeczek z gałązką jemioły. Mężczyzn częstują także tabaką, sprowadzoną z odległych krajów, angielskich kolonii, a zakochanym parom wtykają plecionkę z sianka, której wspólne spalenie w ognisku ma zapewnić odgonienie trosk i złych duchów zesłanych przez nieżyczliwych.



Muzyka


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:22, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Droga na skróty - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Droga na skróty [odnośnik]14.01.24 15:00

If history is dead and gone then how did we get here, my God?

jedenasty sierpnia pięćdziesiątego ósmego


Uranos i Gaja powili na świat Mnemozynę i tym rozpoczęła się udręka żywotów prostych, naiwnych, ale dogłębnie odczuwających. Natręctwo karmiło się usilnym dążeniem do ucieczki od epicentrum wydarzeń, kpiło co rusz, gdy wreszcie ukazywało swoje miejsce w naświetlających się krok po kroku wizjach tychże złamanych, gorszych umysłów. Siłą było parcie ku wizji nieskończoności, nie cel a pokonanie go winno być motywacją prawdziwie silnych, do których Imogen zdawała się nie należeń. Całą kreacją przeczyła, a nawet kpiła, z wizualizacji Virtusa i Honosa, oddając się w łapczywe, acz troskliwe dłonie nawracających krzywd, nawracających wspomnień, które odtwarzała niczym na zepsutym gramofonie, bo finalnie miała skończyć tak, jak Parnassius - ulotna, chwilowa, obdarzona tymże piętnem, które w kpinie nadała ludzkość ledwie kilkudniowym żywotom motyli. Niepylak mnemozyna, ledwie paź, ledwie podrzędny krok ku chwale potężniejszych; na powrót współdzieliła z nim piętno bogini pamiętliwości. Gdy spokojne kroki kierowały się wśród barw letniej stabilizacji, letniego powiewu swobody, to właśnie Mnemozyna podszeptywała złośliwe odtwórstwa, potęgując lęk skryty w półwilim charakterze i czyniąc ją tym bliższą Satyrowi czy Kasjopeii. Ta druga bogini, która w swoim czynie odzwierciedlała dwa nurty zderzające się w młodym ciele, bo z jednej strony były w niej honor, lojalność i tradycja, które stawiali z dzisiejszym towarzyszem na piedestale w absolutnej nieświadomości swoistej zgody — uświadczenia tlącego się w pochodzeniu ognia. Nadchodził jednak przypływ, Amfiryta sprowadzała na próżne i zuchwałe dziedzictwo powódź, sprowadzała do parteru, zaciskała palce na silnie trzymanej szyi; mimo tej mitycznej odległości, to wcale nie trzeba było daleko szukać studzących zapał słów, które teraz zmusiły ją do przekroczenia własnych oczekiwań. Postać babki majaczyła w oddali woluminów myśli, napominała wypowiedziane przed dwoma tygodniami ''zostaniesz na lądzie’’, studziła tlącą się w mściwości kobiety chęć odmowy. Niczym zawistne nereidy, choć doprawdy w swojej babcinej troskliwości, wepchnęła ją w sidła nieścisłości, niechęci, zamierzchłych nieprzyjemności, które lilą i turkusem były zabarwione.
Rozdarta była pomiędzy tlące się w podbrzuszu niechęci wobec spotkania — wobec widm przeszłości, którymi tak się wszakże fascynował — aż po kraniec młodzieńczej chęci oddania się w sidła przyjemności, zakrapianej winem i wzniecanej zapachem kadzideł. Była szczęśliwa, przez te ostatnie dni w wyjątkowym charakterze miłosnych uniesień i poczucia, że jej życie jest wreszcie objęte jej własnymi zasadami, które przed laty ukrócono niewybaczalną zbrodnią. Powzięła wodze, wzmocniła nacisk na munsztuk własnych pragnień i to po nie pragnęła sięgnąć, gdy okrutnym owładnięciem postrzegania drugiej osoby, utorowała sobie drogę do własnego celu, własnego spełnienia. Haniebna stygma, wypowiedziane wtedy słowa nawołujące do walki o nią były tym brzydsze, im bardziej do świadomości dochodziła konkluzja, że wszakże była jedną z kobiet, o które walczono, a przede wszystkim winna walczyć o siebie sama. Kiedy dotrze do niej myśl, która niegdyś jej przewodziła, jak bardzo niemoralnym były manipulacje ludzkimi emocjami? Czy wróci jeszcze do stałości, skrytości, skromności?
Dokąd zmierzała; czy w pokonywanej drodze na spotkanie kryła się metafora? Być może. Czy w lęku, który rodził się z każdą chwilą napływających wspomnień, było ziarno nieodłącznego elementu historii, której końca jeszcze nie dopisano? Nie chciała sobie sama odpowiadać, nerwowo zaciskając palce na materiale ciemnogranatowej sukni, przeznaczonej głównie na takie późno popołudniowe spotkania, jak te — formalne, do odhaczenia, do odsunięcia od personalnych powódek. Transakcje zwykle kryły się w cieniu, chowały w czerni godnej założonego na blond loki kanotiera, który skonfiskować miał tlącą się własnymi, zamkniętymi myślami zieleń oczu; przywłaszczyć, okupować w siedlisku godnym tylko jej samej. Choć u nogi towarzyszyła jej Zoŗà, której szczenięca, jasna sierść wybijała się spośród powoli nastającego mroku wieczora, to nie czuła pewności kroków, która ostatnimi czasy nawykła w niej tkwić. Nie czuła również sympatii do obecności wskazanej, nieznanej jej zbyt dobrze służki, która wydawała się wwiercać spojrzenie w drobne plecy półwili. Wzrok poszukiwał wśród nikłych, ledwie powoli zbierających się sylwetek osobę, której powierzyć miała dzisiaj swoje towarzystwo; w prowizorycznych tłumaczeniach miała po prostu się pokazać, jak nawykła w swojej wrodzonej wprost roli maskotki. Personalia brzęczały gdzieś z tyłu głowy, nabierały mocy sprawczej z każdym wyostrzającym się szczegółem — zarysowaniem profilu twarzy, która przemawiała odległymi, lodowatymi wspomnieniami znienawidzonych niekiedy dni w Yaxley's Hall, gdzie mimo dziecięcej swobody wśród krewniaków, zawsze znajdował się ten, którego obecność przytrzymywała ją w kajdanach lęku, ciszy i hamulców. Wtedy wydawał się przewyższać drobne ciało o ponad głowę, a potęgowane obawami spostrzeżenia nadawały mu wprost nieludzkich proporcji. Teraz nadal musiała unosić głowę, ale w tym geście znajdywała ucieczkę i pozorną pewność siebie, która nadać jej miała realności. Noszony w ciągu dnia kapelusz zsunęła z głowy, przedłużając moment podejścia do mężczyzny o ledwie sekundy przekazania go służce; może to był z jej strony celowy zabieg, skoro wszystkie poprzednie dni ubrane były w biel jedwabnych sukienek, lekkość płaskich butów i swobodę półwilich włosów rozpuszczonych po ledwie muśniętej słońcem skórze? Miast tego do stonowanego granatu prostej sukni dobrała jedynie pierścień od babki i szal, spływający łagodnie z ramion na plecy, którego srebrny błysk rozświetlał zbliżającą się sylwetkę, niczym symbol ostrzegawczy zbliżającego się niebezpieczeństwa. Zbyt delikatna i jasna była na topowego drapieżnika, bliżej jej rzeczywiście było do opieszałości godnej Kasjopeii, która nieświadoma swojej mocy zatracała się w słabości ledwie powierzchownego wyglądu. W Imogen pozostał jednak żywy duch możliwości, które z każdym dniem poznawała; wendeta pragnęła znaleźć ujście dziecięcych strapień, ale obecność kreowanej myślami nieprzychylności hamował jej zachłanne dążenie do ziszczenia najgorszych, cierpiętniczych zdarzeń. Obawiała się, ponownie i na powrót, tak jak wielokrotnie przed laty, gdy spoglądał na nią z charakterystycznym przekąsem, mówiącym nic więcej, jak kolejne określenia niegodności do noszenia w sobie krwi ich wspólnych przodków.
Lordzie Yaxley, Efremie — zaczęła łagodnie, stonowanie, niskim głosem przełamując początkowy obraz odziedziczonego po przodkiniach piękna. Na odsłoniętym dekolcie wykwitał coraz głębszy wyjaw stresu, który czerwienią zgrywać się mógł z noszoną na ustach szminką, ale tylko pojedyncze błyski ogniskowych świateł pozwalały ujrzeć choćby delikatne zaróżowienie. Wahała się przez krótki moment konsternacji, czy wyciągnąć rękę w celu godnego kindersztuby gestu ucałowania jej wierchu, finalnie zaniechując jakiejkolwiek próby zmniejszenia dzielącego ich dystansu. Nadal stała na tyle blisko, by móc spoglądać na dojrzalszą, ale podobnie nieprzychylną jej mimikę twarzy mężczyzny i samemu obdarzać go chłodnym spojrzeniem owianym ledwie kulturalnym uśmiechem w kąciku ust.
Skoro zasugerowano nam spacer po piękniejszych miejscach festiwalu, to pozwoliłam sobie na towarzystwo.Lepsze niż twoje. Wskazała tu na będące obok nogi zwierzę. Dopiero spoglądając na brązowawe oczy, odnalazła w sobie ochotę na krótki, acz promienny uśmiech. Szczeniak borzoja był w oczach damy nie tylko towarzyszem, co atrakcyjnym dodatkiem w stosunkowo nowoczesnych krojach noszonych przez nią tego lata. Zwężany ku dołowi materiał i unikanie gorsetów, których w wyrzeźbionej kłamliwym urokiem sylwetce nie potrzebowała, wymagał nadania jej urokliwości nad sensualność. Wewnętrzna bitwa trwała nadal, choć Mnemozyna zdobywała się do szczytu swoich możliwości, to półwila nie mogła zawieść próśb babci, w tym świecie nie było dla niej większej świętości niż jej absolutna, doskonała prawda. Usta zbiły się w cienką kreskę na ulotny moment, zamrugawszy kilkukrotnie, podniosła spojrzenie na ciosaną ostrym dłutem twarz. Od całej osoby, całej wręcz kreacji, biły najgłośniejsze syreny alarmowe. W wizualnej atrakcyjności odnajdywała czcze manipulacje, w pewności siebie biło pozorne zaproszenie do współgrania w akompaniamencie słów — wszystko mówiło, jak bardzo nie chciała tu być, a jednocześnie wszystko nawoływało, by podjąć upuszczoną rękawicę i podjąć się walki o to, co zaprzepaściła w dziecięcym (i nastoletnim) dramatyzmie.
Chciałby lord pozostać w obrębie ognisk czy przejść się w stronę lasu?


ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Travers
Imogen Travers
Zawód : dama norfolku, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Droga na skróty - Page 7 A428b07e606913df291129e6d572399a
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11409-imogen-travers https://www.morsmordre.net/t11423-rusalka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t11713p15-komnaty-imogen#375795 https://www.morsmordre.net/t11714-skrytka-bankowa-2490#362359 https://www.morsmordre.net/t11457-imogen-n-travers
Re: Droga na skróty [odnośnik]15.01.24 23:14
Gdy kroczył po długich korytarzach rodzinnej posiadłości, odczuwał znane mu dreszcze i dźwięki, jego myśli błądziły w gąszczu złożonych refleksji. Wielomiesięczny pobyt w Niemieckim Ministerstwie Magii wymodelował go w sposób, którego nawet sam nie potrafiłby do końca opisać. Tamtejsze doświadczenia zdążyły ocieplić chłodne spojrzenie, kształtując je na nowo. W przemyśleniach migotały obrazy rozprzestrzeniających się plotek o jego sukcesach w niemieckich kręgach politycznych. Dumny z siebie, gdy jego nazwisko pojawiało się w elitarnych rozmowach i zaszczytnych kręgach. Ambicje i praca opłaciły się, a poczucie osiągnięć rozbłyskiwało w jego oczach, choć wciąż skrytych pod chłodnym spojrzeniem. Wracając do Anglii, przeszłość przypominała mu o dawnych czasach, o korzeniach rodu, które uformowały jego tożsamość. Widział zmiany we własnym podejściu do mugoli. Długoletnia praca w Niemczech, otwarcie na inne spojrzenie na świat magiczny, zwiększyła nienawiść, która kiedyś w nim płonęła. To był paradoks — sukcesy zawodowe i rozwój osobisty kontrastowały z dziedzictwem, które kultywował od najmłodszych lat. Mieszały się w nim uczucia dumy i konfuzji, niepewności co do tego, czy wszystko to, co osiągnął, jest zgodne z jego pierwotnymi przekonaniami. Choć świadomy był cen, jakie zapłacił, zdawał sobie sprawę, że każda zmiana, nawet ta pozytywna, ma swoje konsekwencje. Zastanawiał się, czy Anglia zechce go zaakceptować po tych wszystkich latach, jak go przyjmie rodzinne społeczeństwo i czy znajdzie swoje miejsce w kraju, który dlań stał się już tak odległy.
Choć przyzwyczajony do noszenia eleganckiego stroju, nieczęsto musiał stawiać czoła sytuacjom, które nadawały formalnościom takie znaczenie. Jednakże tego wieczoru, gdy rodzice postanowili zaaranżować dla niego spotkanie mające na celu zapoznanie go z pewną personą, pragnął stać się niewidoczny. Oddanie rodzinie było dla niego fundamentalne, stanowiło integralną część jego wartości i wychowania. Jednak myśl o narzuconym małżeństwie wzbudzała w nim buntownicze pragnienie ucieczki. Odczuwał, że jego życie stawało się jak rozległa partia szachów, a on sam jedynie pionkiem w rękach innych. Ponownie czuł się jak tamten dzieciak, któremu wpajano podstawy prowadzenia się i zachowania. Czasy, gdy był marionetką ojca. Myśl o poślubieniu kogoś, kogo nawet nie pamiętał, była dla niego jak uwięzienie w niewidzialnych kajdanach. Nie zaznał jeszcze smaku wolności, a już miałby podjąć decyzję na całe życie, na podstawie tradycji i oczekiwań społeczeństwa. Pragnął odzyskać kontrolę nad własnym losem, kształtować go zgodnie z własnymi przekonaniami i wyborami.
W sercu Efrema ukrywał się cichy lęk przed tym, że kobieta, którą miał poznać swoiście na nowo, przypomni mu o utraconej miłości sprzed lat. Ostatni raz zaznał bólu rozstania, gdy jego pierwsza miłość opuściła go, oddając się woli rodziny. Wspomnienie tych dni tkwiło w nim głęboko, jak rana, która choć zagojona, pozostawiała trwałe blizny. Pragnął dla niej zbudować świat, w którym szanowano by ją tak, jak on sam, losy pokazały, że czasem plany i marzenia rozchodzą się swoimi drogami. Rozstanie było bolesne, ale jednocześnie stanowiło motywację do pracy nad sobą. To wtedy postanowił, że pogrąży się w karierze, osiągnie sukces, by być godnym dla kobiety, której serce oddał na korytarzach Durmstrangu. Teraz gdy zbliżał się moment kolejnego związku, lęk przed powtórką historii sprawiał, że zaczynał zastanawiać się, czy naprawdę był gotów na ponowne narażenie swojego serca na możliwe zranienie.
- Lady Travers, Imogen — przywitał daleką kuzynkę z godnością i elegancją, której nauczyła go matka. Stąpając pewnie, ujął subtelnie dłoń damy, starając się nie naruszyć granic prywatności. Jego dotyk był lekki, a spojrzenie utrzymane na jej twarzy, emanujące spokojem i grzecznością. Ton głosu był opanowany, emanujący spokojem i uprzejmością. Choć świadomy był, że jego aparycja i sposób bycia mogą czasem zbić z tropu, zawsze starał się kontrolować swój wyraz twarzy i ton. Zdawał sobie sprawę, że jego aparycja może przerażać — wieczne utrzymująca się surowość. Czasem jednak przynosiło to dobre skutki. Obserwując kobietę, zdążył wywnioskować wiele z jej zachowania i reakcji. Zawsze dbał o gruntowną analizę, by być dobrze przygotowanym na każdą sytuację.
Jej uroda, wręcz anielska, wzbudzała w nim wspomnienia z dawnych lat. Nieco nieśmiało przyznał sobie, że dopiero teraz uświadomił sobie obrazy z czasów, gdy dalecy krewni odwiedzali ich posiadłość. Stała przed nim, ta sama dziewczyna sprzed lat, którą ironicznie zaatakował jednym zdaniem, co skutkowało jej nagłym zniknięciem z jego życia. Jego spojrzenie przepełniła pewną nostalgią, gdy uśmiechnął się do niej delikatnie, puszczając jej dłoń.
- Ogniska zawsze skrywają w sobie pewien urok, ale lasy posiadają swą niezwykłą magię. W tej chwili myślę, że przejście się w stronę lasu może być fascynującym pomysłem. Czasem warto eksplorować nieznane terytoria, aby odkryć, co mogą nam zaoferować — odpowiedział z lekkim uśmiechem, podkreślając swoją odpowiedź subtelnie ironicznym tonem. Jego słowa brzmiały grzecznie, ale ostrożnie ukrywały pewne preferencje i wygody, które starał się zachować w trakcie wieczornej zabawy. Wodził wzrokiem na siedzącego zwierzaka z wyraźnym zainteresowaniem, zerkając zarazem na towarzyszkę rozmowy. Starał się ukryć drobne rozbawienie, które go ogarnęło. Czyżby czuła się w jego towarzystwie niewygodnie? Postanowił zachować całkowitą kulturę, zatrzymując prowokację dla siebie. Czekał na błąd kobiety, starając się ją wyczuć swoim wyczulonym spojrzeniem. Oczywiście, zawsze z poszanowaniem granic i etykiety. Chciał dowiedzieć się, w jakim stopniu może sobie pozwolić w tej grze subtelnych aluzji. Płomienie pobliskich ognisk, choć wywoływały w jego bliznach chwilową niewygodę, jednocześnie dodawały atmosferze tajemniczości, co jeszcze bardziej podkreślało elegancję sytuacji. Ciemnoniebieski garnitur, wykonany z lekkiego, ale solidnego materiału, pozwalającego na swobodny ruch i przewiewność, nadawał się idealnie do wieczornego spotkania. Dopiero teraz młody lord zauważył, że on i kobieta, ubrani byli niemal podobnie pod względem kolorystyki. Chwilę zastanawiał się, czy to zwykła koincydencja, czy może specjalny zabieg jego matki, by stworzyć efektowną korespondencję między ich strojami.
- Lady, wydaje się być nieco skrępowaną. Wybacz, jeśli nasze spotkanie pokrzyżowało Twoje plany, bądź moja osoba… Zdaje się nieprzychylna.



In the tapestry of shadows, I find my strength – silent guardian, unwavering beliefs, a figure cloaked in the allure of the unknown.Through the labyrinth of mysteries, I navigate with resolute steps, embracing the enigma that defines my existence.
Efrem Yaxley
Efrem Yaxley
Zawód : arystokrata; aspirujący polityk; działacz w MKCz; wsparcie Ambasadora Magicznej Konfederacji Czarodziejów
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Potęga tkwi w cieniu, gdzie niebezpieczeństwo rodzi się z milczenia, a moc kryje się tam, gdzie oczy nie śmieją spojrzeć.
OPCM : 7 +2
UROKI : 6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t12223-efrem-yaxley https://www.morsmordre.net/t12224-aurelius#376340 https://www.morsmordre.net/t12339-efrem-yaxley#379333 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12286-efrem-yaxley
Re: Droga na skróty [odnośnik]16.01.24 16:06
Żyła w błogiej nieświadomości dysput, które rozgrywać się miały za zamkniętymi drzwiami nestorskiego gabinetu. Choć była całe życie przeświadczona, jakoby jej przyszłość należała od jego istotnej, wprost nieporównywalnie silnej władzy, to wszystko to odchodziło w niepamięć, gdy jako półwila stanowiła osłodę i maskotkę, kąsek suszonej dziczyzny rzucony wprost wygłodniałe dłonie, które miały się nacieszyć ledwie kilkoma rozmowami, by rozpowiedzieć o rodzinie Travers pozytywne słowa. Nic więc dziwnego, że nie traktowała w pełni takich spotkań poważnie, stosując odpowiednią dozę nieodzownego pragmatyzmu. Ale tym razem rozpamiętywała, bardziej niż zwykle, uchybienia, które tknęły jej nastoletni wówczas umysł. Przed oczami miała sylwetkę nie tyle statyczną, ile wręcz odrażająco lodowatą, jak gdyby mężczyzna wykuty był z najgłębszej zmarzliny sybiru. Nie rozpamiętywała otrzymanych krzywd przez lata, dopiero teraz — gdy sugestia spotkania zawisła ze strony jej babki i matki — przywodząc na myśl głęboko skryte obrażenia.
Nie mogła pozwolić sobie na brak oceny, rozognione niezadowoleniem spojrzenie otoczyło sylwetkę mężczyzny, podobnie jak on zauważając koligacje, w jej mniemaniu głęboko przypadkowe. Wszelkie rozważania odsuwała bowiem na bok, pozwalając objęciom Erosa i Afrodyty przejąć kontrolę nad dniami spędzonymi wśród ciepła festiwalu. Miłosne, acz bezpieczne uniesienia serca nakładały różową poświatę na widmo przyszłości, o której przeświadczona była o tyle bardzo, że widziała przyzwolenie w oczach matki, która widząc prawdziwe szczęście córki, nie hamowała go ani na moment. Przyjemność rodziła się w bólu, ponoć, to kiedy więc lata rozterek i cierpienia odeszły w niepamięć, teraz naprawdę — dobitnie i szczerze — czuła radość nowych, letnich dni i nocy. Nie należał do elementu składniowego, który określić by mogła kolejnym krokiem w swoistym katharsis; nie widziała w sylwetce kuzyna ani odrobiny tego, czym trącić mogłaby wartościowa znajomość. Nawet, jeśli pod lupę wzięłaby jego wpływy i rozwijającą się karierę, to nadal był dla niej obskurnym, chłodnym i dalekim okazem chodzącego głazu, który — nie kąśliwością, jak sam uważał, a w jej mniemaniu głęboką agresją — objął jej młody umysł widmem wstydu i lęku. To samo czuła teraz, początkowo, wraz z każdym słowem przeistaczając lęk w coś na kształt niechęci zmieszanej z kąśliwością. Brwi miały ochotę się zmarszczyć, usta rozchyliły się lekko w wypowiedzianych słowach i poczynionym geście, po chwili jednak powracając do stanu pierwotnego, aby na ugościć na pełnych wargach obraz sztucznego, acz pięknie promiennego uśmiechu. Tego samego, którym ugościć mogłaby najbardziej złośliwe persony piszące do Czarownicy.
Czyżby pił do owego spotkania?
W istocie, lasy dają nam przyzwolenie na poznanie wyjątkowych tajemnic... ale są tereny, zdecydowanie ciekawsze, które zawsze pozostaną nieskalane dla niegodnych tego miana. Lasy wydają się przy tym dość prozaiczne. — Głębie oceanu, niechże go wszystkie pochłoną. Musiał nawiązywać do tego, kiedy szmaragdowe spojrzenie powędrowało do tego błękitnego i obdarzyło go całym zasobem chłodu, jakże kontrastującego z ciągle utrzymywanym uśmiechem na twarzy. Jeśli liczył na łatwą podlotkę, co ledwie młodzieńczym opierzeniem zarumieniłaby się na jego słowa, to był w połowicznym błędzie — owszem, na policzkach zagościł delikatny róż, ten jednak wskazywał na dotkliwe rozsierdzenie, które rozsadzało młode ciało od środka. Do bogów wszelkich kultur modliła się jedynie, aby nie sięgnęło ono jej dłoni, gdy za plecami czaiła się nieznana jej dotąd przyzwoitka. To właśnie jej ciemno-szare spojrzenie hamowało Imogen przed silniejszym ukąszeniem, godnym nie Demimoza, a astrologicznego władcy cieni i śmierci.
Absolutnie, lordzie. Skoro odniosłeś takie wrażenie, to jestem ci dozgonnie winna przeprosiny. Może uda mi się to zrekompensować? — Zdawała się na wpół mruczeć, ale w kurtuazyjnym uniesieniu kokieterii kryła się wściekłość, która roziskrzeniem tkwiła w jej oczach. Zagryzła na moment dolną wargę, nie zdejmując spojrzenia z mężczyzny aż do momentu, gdy tuż obok nich pojawiły się dziewczęta w zwiewnych białych sukniach. Ten ledwie moment poczęstowania winem był niczym gorąca kąpiel po męczącym dniu; przeszedł po plecach dreszczem rozluźnienia. Zasmakowała więc porzeczkowego wina z rogu, w dziękczynnym uśmiechu do dziewcząt kierując dozę prawdziwej sympatii. Nie spoglądała na moment, w którym mężczyźnie podarowano tabakę i wino, nie zerknęła na niego ani przez moment, tak jak szczerze liczyła, że delikatny ślad czerwonej szminki nie został przezeń zauważony na chropowatej strukturze rogu.
Tędy, w takim razie — zaczęła i choć ruszyła przed siebie, to nie wyciągnęła ręki w geście ułożenia jej na przedramieniu. Miast tego zagarnęła ostatnie kosmyki za ramię, odsłaniając łabędzią szyję w rozgrywaniu czegoś na kształt wyuczonej już sztuki. Spojrzenia miały się nią karmić, zapisywać woluminy opisów pod zachłannymi powiekami, potem przywodzić je w nocy i rozpowiadać dalej — każdy krok był objęty piętnem zainteresowania, tego odległego, ale i tego bliskiego, które kroczyło tuż obok niej i nie potrafiła udawać głupiej, iż nie widziała wwiercającego się w nią spojrzenia. Czego oczekiwał? Czego oni wszyscy chcieli od niej ten jeden raz, gdy przez ledwie kilka dni, ona nie chciała od świata nic?
Rada jestem, że wróciłeś do kraju, kuzynie. Słyszałam, że ostatnie lata spędzałeś w Niemczech w... Deutsches Zaubereiministerium, czyż się mylę? — Głoski padło gładko, nauka akcentów przychodziła jej łatwo, gdy władała dość płynnie językiem norweskim. Jednocześnie prowadziła go w kierunku matecznika, w ciszę i spokój lasu, który znudzić mu się mógł szybciej nawet niż ona sama. Ostatnie cienie roztańczonych płomieni odbijały się od jasnego lica półwili, nadawały jej wrażenia lekkości mimo ciemnych, rodzinnych barw. Była ciekawa, doprawdy, co mógłby jej o Niemczech opowiedzieć, nim jednak odważyłaby się na jakiekolwiek słowa zainteresowania, musiała zdobyć się na to, by zdjąć z mężczyzny ostrzał własnej niechęci, której kilka — na pozór — łagodnych słów nie zdejmie. Zerknęła więc na swoją psinę, rzucając do niej ciepłe słowa — davay, poydem, dorogaya — by po upewnieniu się, że długonogi szczeniak, idąc za węchem, jednocześnie podąża za nią, spojrzała na mężczyznę, tym razem z nie tyle chłodem, ile dozą niewytłumaczalnej wyrozumiałości. Szczerze liczyła, że jest jedna rzecz, w której byli gotowi absolutnie się zgodzić — i była to obopólna niechęć do tego, by spędzić razem więcej czasu, niż było to wymagane. W tle dalej majaczyły jej jego słowa, w jej oczach dalej tkwiła ta sama obraza, którą dzierżyła wówczas.

Idziemy tutaj.


ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Travers
Imogen Travers
Zawód : dama norfolku, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Droga na skróty - Page 7 A428b07e606913df291129e6d572399a
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11409-imogen-travers https://www.morsmordre.net/t11423-rusalka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t11713p15-komnaty-imogen#375795 https://www.morsmordre.net/t11714-skrytka-bankowa-2490#362359 https://www.morsmordre.net/t11457-imogen-n-travers
Re: Droga na skróty [odnośnik]04.02.24 20:30
9 VIII 1958


Nie miała pojęcia, że do tego dojdzie. Wydarzenia z końca czerwca wciąż wracały do niej w falach czarnych myśli, choć wydawało się, że przez upalne lato nie miały żadnej racji bytu. Wciąż czuła gotujący, kotłujący się w żyłach strach — strach, który miał oczy wyraźnie skośne, strach, który miał cerę niezdrowo pożółkłą i ton głosu nieznoszący sprzeciwu. Gdy wracała myślami do tamtego spotkania, które skończyło się rozmyte w czerni mgły (skąd się tam znalazła?), wydawało jej się, że znów czuje na policzkach palące strumienie łez. Łez strachu, łez złości na samą siebie, łez bezsilności. Bo tak naprawdę, wszystkie wydarzenia tamtego dnia sprowadzały się do jednego. Do zawodu oczekiwań.
Nie wiedziała, bo i wiedzieć nie mogła, kim była tamta kobieta. Wiedziała wyłącznie, że jest intruzem, jej podejście do jednorożca tylko cementowało tę opinię. Och, jak łatwo można było kogoś oceniać i stawiać wyroki na podstawie jednego spotkania. Bo to, że owa kobieta nie była nikim dobrym widać było od razu. Może ich drogi nigdy by się już nie skrzyżowały, gdyby nie osoba kuzynki Marii, Elviry. Nie dość, że te dwie kobiety się znały — Azjatka oznajmiła to wprost, lecz dopiero od starszej z panien Multon dowiedziała się o tym, kim naprawdę była owa tajemnicza kobieta — to jeszcze była to kolejna osoba w otoczeniu Elviry, która była niebezpieczna. Drew Macnair nie wydawał się być jednak mordercą, a przynajmniej nie wtedy, w namiocie. Mogłaby powiedzieć, że jest bardzo przyjemnym w obyciu człowiekiem. Pan Mulciber na przykład również wywarł na niej dobre wrażenie, choć trochę było w tym zasługi jego żony, a mentorki Marii, pani Cassandry. Ale inne przyjaciółki Elviry — Belvina, czy lady Primrose — też nie sprawiały wrażenia strasznych. Co było więc innego w przypadku Deirdre Mericourt?
Po pierwsze, była straszna. Budziła żywą, szczerą trwogę, jej oczy, ciemniejsze od nocy, tamtego poranka wydawały się niemal puste. Demoniczne. Po drugie, posiadała istotną władzę. Była namiestniczką Londynu, osobą z odznaczeniami państwowymi, przecież sama czytała o tym w gazecie. Cokolwiek łączyło ją z Elvirą, mogło zostać naruszone przez nieodpowiedzialne zachowanie Marii. A ta nigdy nie wyobrażała sobie sytuacji, w której umyślnie naraziłaby swoją rodzinę na niebezpieczeństwo. Rachunek był więc prosty, należało odnaleźć tę kobietę — a gdzie mogłaby się bawić namiestniczka, jeżeli nie na festiwalu? — aby następnie przeprosić ją serdecznie, upewnić w czystości intencji i zamiarów. Bo przecież im dłużej myślała nad tą sytuacją, tym bardziej była pewna, że miała rację. Że zachowała się zgodnie z oczekiwaniami rozsądnego człowieka. Ale czasami prawda, choć to stanowisko bolało Marię do żywego, nie była najważniejsza. Czasem należało podejmować trudne wybory. A jej duma, czy pewność tego, że w tej sytuacji nie zawiniła, nie znaczyły wiele, gdy na szali mogło wisieć dobro kuzynki. Wystarczająco dużo najadła się strachu, gdy ta zakrwawiona i z uszkodzoną ręką, stanęła przed drzwiami jej domku. Nie pozwoli, aby własne, głupie decyzje postawiły ją przed większym niebezpieczeństwem.
List, który wysłała do pani Mericourt, pozostał bez odpowiedzi. W pewnym sensie przyniosło to Marii choć odrobinę ulgi — na samą myśl o spotkaniu czuła, jak kręciło jej się w głowie, a kolana uginały pod ciężarem ciała. Wiedziała jednak, że choćby bardzo tego chciała, nie mogła przecież odwlekać tego spotkania. Należało postępować przyzwoicie i honorowo, nawet, jeżeli druga strona mogła nie podzielać podobnych ideałów.
Słońce już dawno skryło się za horyzontem gdy Maria, w swej białej sukience, przemierzała leśne przestępy. Serce niemalże samodzielnie wybierało ten sam rytm, który wygrywał jeden z grajków na bodhránie. Kwietny zapach zdążył już osiąść na materiale odzienia, jedna ze starych, bosych czarownic wręczyła jej nawet poświęcone wino porzeczkowe z gałązką jemioły. Maria przyjęła podarek w obie dłonie, kłaniając się przy tym dziękczynnie starszej pani. Nie upiła jednak z niego łyka; wciąż trzymała czarkę w obu dłoniach, spacerując niedaleko ogniska. Nie dołączała do pląsów, snując się niemalże bez celu. Myślała, że los skrzyżuje jej drogi z kimś, kogo znała, ale gdy czerwień sukni zamigotała jej gdzieś na krańcu pola widzenia, niemalże wstrzymała oddech.
Czy to...
Czasami los wyciąga dłoń w stronę potrzebującego. Nawet jeżeli ów potrzebujący próbuje sobie wytłumaczyć na wszelkie możliwe sposoby, że nie tego właśnie potrzebuje; zupełnie tak, jak Maria, która próbowała wmówić sobie, że choć podjęty pomysł był stosowny, nie musiała przecież załatwiać sprawy tu i teraz. Ale gdy sumienie piekło, gdy głęboka czerwień zabłysnęła w ciepłym świetle ogniska, gdzieś na tle ciemności nocy... Wyjście było jedno.
Ruszyła więc przed siebie, miękko i cicho, tak jak zwykła się poruszać po rezerwacie. Z trzymanej w dłoniach czarki nie wydostała się nawet kropla trunku, może oddam go tej czarownicy, żeby wyrazić swoje dobre zamiary...
— Proszę pani... — wydusiła wreszcie z siebie, mając nadzieję, że kobieta zareaguje na jej zaczepkę, że nie zniknie jej z oczu, nie rozmyje się znowu w ciemności mgły. — Proszę pani, proszę poczekać...


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Droga na skróty [odnośnik]07.02.24 17:23
Albert Runcorn okazał się zaskakująco dobrym rozmówcą. Owpowiadał baśniowo, z emfazą, łatwo było paść ofiarą jego erystycznego czaru, ale Deirdre zbyt dobrze znała tajniki retorycznych sztuczek, by nabrać się na całą tą frenetyczną otoczkę. Konkretów w wypowiedzi czarodzieja było niewiele, tak samo jak prawdziwego zaś mięsa, pozwalającego na głębsze zaciekawienie Śmierciożerczyni. Mimo tego dzielnie znosiła towarzystwo coraz bardziej pijanego marszanda sztuk wszelakich, być może dlatego, że sama nie znajdowała się w zwykłym stanie trzeźwości. Wino i miód, zmieszane w niezbyt zdrowych proporcjach, łagodziły chęć przerwania wyjątkowo dwuznacznej historyjki, którą rozpościerał przed nią Albert, poufale dotykając jej pleców. Stali niedaleko jednego z głównych ognisk w tej części lasu, lecz nikt nie zwracał na nich uwagi, półcienie rzucane przez tańczące pary ukrywały ich raz po raz przed wzrokiem ciekawskich, zresztą, nie było w tej dwójce niż aż tak intrygującego, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Krwistoczerwona suknia Deirdre o odważnym wycięciu przyciągała uwagę, lecz wokół działo się tyle, by wzrok - zwłaszcza męski - prześlizgiwał się po jej sylwetce na krótko, zwiedziony za sekundę krótszymi sukienkami panienek, kolejnym dzbanem alkoholu czy wyzwaniem, rzuconym przez rywala, prowokującego jegomościa do wzięcia udziału w jednym z licznych konkursów. Zabawa trwała w najlepsze, a gorąca festiwalowa noc, rozpoczęta krwawym rytuałem, zdawała się nie mieć końca, trwała już wiele dni; czas rozmywał się, drżął w blasku płomieni, pozwalając łatwiej łamać konwenanse i przekraczać granice. Także te przyzwoitości, z Albertem znała się od miesięcy, od tygodni zaś współpracowała naprawdę ściśle, nawiązując relację z podlegającymi mu artystami, ale dopiero teraz czarodziej ukazywał prawdziwe kolory. Intensywne, ciemniejące z każdym wypitym kielichem; obserwowała ten upadek z niejaką satysfakcją, dawno nie flirtowała z taką swobodą, a świeżo złamane serce dodawało całej konwersacji pikanterii. Może mogłaby i z niego skorzystać, posilić się nim, zapomnieć, przekroczyć i własną granicę, utopić żal, gniew i osamotnienie w wygłodniałych ustach. Runcorn był sporo starszy, ale wiek dodawał ostrości przystojnym rysom, dojrzałym, nie szczenięco uroczym. Mogłaby, ale wiedziała, że tego nie zrobi, że ciągle szarpie się na zbyt krótkiej smyczy palącego uczucia. Nie pozwoliła Albertowi przyciągnąć się bliżej, zdecydowanie, wyznaczając granicę, ułożyła dłoń na środku jego klatki piersiowej, a potem wymknęła się pod wyciągniętym ramieniem. Z cichym śmiechem, prowokującym i ironicznym, w mgnieniu oka znikając wśród leszczyny, odgradzającej polanę od kojącego półmroku lasu. Przeciętego wstęgą jasnej ścieżki, którą planowała umknąć ku kolejnej rozrywce; zabawce, mającej umilić noc.
Czy przypadkowo takowa sama nie miała wpaść w jej ręce? Ktoś ją zawołał, słodki, dziewczęcy, nieco drżący głos, nie zatrzymała się od razu, uznając, że to pomyłka. Wołanie jednak się powtórzyło, bardziej stanowczo, na wąskiej ścieżce nie było w tej chwili nikogo innego - Deirdre przez ułamek sekundy rozważała skręcenie gwałtownie w bok i pognanie w las, nie dała się jednak porwać pierwotnemu pragnieniu ucieczki od obowiązków. Nie miała bowiem wątpliwości, że to właśnie jeden z nich, ukryty pod postacią uroczej blondyneczki, postanowił pochwycić ją w swe szpony.
Odwróciła się powoli, spoglądając na dziewczynę w białej sukience. Jedna z wielu, złote włosy, rumiana buzia, mijała ich dziesiątki w ciągu ostatnich dni, zlewały się jej w jeden korowód, z którego wyłuskiwała jednak te cenne egzemplarze. Córki szlachciców lub wpływowych czarodziejów, celebrujące młodość i miłość, prowadzone tu na rzeź niewinnych marzeń. Po drodze zahaczając o przedstawienie latorośli namiestniczce Londynu, współorganizatorce Festiwalu Lata. Oprócz oczywistych rozkoszy i rozluźnienia Brón Trogain był dla Deirdre także przestrzenią pracy, umacniania swej pozycji, nawiązywania korzystnych relacji, także z najmłodszym pokoleniem. Czy urocza panienka, przywołująca ją z takim przejęciem, mogła być zagubioną córką Croucha lub Yaxleya? Dalekie odblaski ognisk nie pozwalały rozpoznać jej na pierwszy rzut oka. Mimo to zrobiła krok w jej stronę, mrużąc oczy, by uważniej przyjrzeć się dziewczynie. Spod oparów upojenia nie było to aż tak proste.
- Znam cię - powiedziała po chwili uporczywego, przeszywającego spojrzenia. A w tonie stwierdzenia tego faktu nie było ani odrobiny zadowolenia czy sympatii, lecz nie jaśniał w nim też jakikolwiek gniew. Raczej leniwa próba połączenia strzępków skojarzeń w pełny obraz wspomnienia.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Droga na skróty [odnośnik]17.02.24 20:54
Nie mogła się powstrzymać przed przesunięciem wzrokiem po sukni, która okrywała ciało kobiety. W spojrzeniu młodego dziewczęcia nie było jednak męskiej zachłanności, potencjalnej czerni zamiarów, którą miewali w oczach ci o usposobieniu wilczym. Maria Multon była bowiem na wskroś zwierzyną łowną, nie zaś drapieżną. Podobna do płochliwej łani i ufnej, prowadzonej na rzeź owieczki pragnęła wyłącznie poznać detale drogiej kreacji, takiej, która z powodzeniem mogła kosztować więcej niż jej półroczna pensja, a może nawet całoroczne zarobki. Miała odważne wycięcie, niemalże obrazoburcze, przywodzące na myśl rodzaj komentarzy, które usłyszałaby od rodziny, gdyby przywdziała ją na siebie. Na Deirdre wyglądała zaskakująco dobrze, pasowała nie tylko do jej urody, ale przede wszystkim do aury, która oblepiała czarownicę z każdej niemalże strony. Czerwień kojarzyła się nieuchronnie z krwią, ale brakowało jej srebrzystego poblasku. Może wisiorek albo bransoleta? Wtedy dopełniłaby wizualnego oddania krzywdy, którą sprowadziła na jednorożca.
Na samą myśl Marii zrobiło się jeszcze bardziej słabo. Nie wiedziała, czy samotność kobiety była atutem tego spotkania, czy wręcz przeciwnie — znów skazywała ją samą na sromotną porażkę, której smak już tak dobrze znała. Był słony od łez i lepki od słów, które nie mogły opuścić gardła. Był czerwony, jak czerwona była nie tylko krew, ale złość na samą siebie, na swoją bezradność. Las z kolei był ciemny. Czarny, tylko momentami rozpromieniony ciepłem palących się w oddali ognisk. Może w tej czerni, oddzielającej się od bieli sukienki i wstążki, odnajdzie bezpieczne schronienie, jeżeli rozmowa obierze nieodpowiedni kierunek. Może, może, może.
Zatrzymała się w momencie, w którym zatrzymała się także kobieta. Wytrzymała jej spojrzenie, choć nie było ono równie ostre, jak tamtego czerwcowego poranka. I całe szczęście, nie wiedziała, czy stając twarzą w twarz z kobietą, której osoba napawała ją żywym przestrachem, dałaby radę być równie odważna, co wtedy. Misja była jasna — przeprosić tę czarownicę, postarać się zmyć negatywne pierwsze wrażenie, przynajmniej na tyle, aby jej pokrewieństwo z Elvirą tejże ostatniej nie przyniosło czegoś niedobrego. Och, do ilu rzeczy mogła się posunąć Maria, gdy chodziło o dobro jej rodziny.
— Tak, zna mnie pani — odpowiedziała wreszcie, podnosząc twarz nieco wyżej, aby spojrzeć w oczy kobiety. Czarodzieje silniejsi od niej lubili, gdy patrzyło im się w oczy, gdy nie uciekało się spojrzeniem gdzieś na bok, do czego — przestraszona i nieśmiała — uciekała się nomen omen dość często. Dziś jednak musiała być tak dzielna, jak tylko potrafiła. Drugiej szansy raczej nie dostanie, a kto wie, czy ta nie zakończy się... Strasznie. — I zna pani też moją kuzynkę, Elvirę Multon — dodała, pragnąc w najmniej nieprzyjemny sposób przypomnieć kobiecie łączące je powiązania i okoliczność pierwszego spotkania. Nie chciała rozjuszyć kobiety, nie wtedy, gdy wydawała się nie być do niej negatywnie nastawiona. Pozytywnie też nie, ale brak nagłej, nerwowej reakcji traktowała jako dobry omen.
— To dla pani — powiedziała, wysuwając wreszcie czarkę z winem w stronę czarownicy. Winna zawartość drżała tak samo, jak drżały jej dłonie, ale w swoim zapale wydawała się być nieustępliwa. Może to to, że wciąż nie urywała kontaktu wzrokowego, a może to napięta zawziętość w minie, ten osobliwy objaw sytuacji, w której się znalazła. I tego, że w tej chwili nie było już drogi powrotu, że mogła albo iść naprzód, albo polec w próbie. — W ramach przeprosin — dodała, zastygając w bezruchu do czasu, aż kobieta nie odbierze od niej naczynia, albo nie zrobi z nim czegokolwiek. To był przecież prezent. Mogła go wytrącić z marysinych rąk, rozdeptać odłamki glinianej czarki, pozwolić spragnionej ziemi napoić się karminem wina z jemiołą, wcześniej rozrzucając jego drobinki w przestrzeń pomiędzy nimi.
Krew głupca, krew króla
Krew na udzie panny.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Droga na skróty [odnośnik]20.02.24 15:00
Miękke rozkołysanie alkoholem nie pomagało w szybkim zebraniu myśli, Deirdre dalej przyglądała się jasnowłosej dziewczynie bez najmniejszego mrugnięcia, do elementów układanki dodając jej melodyjny głos. Znała go, tak, lecz wtedy był bardziej drżący, płaczliwy, bezradny, potem - podszyty stalową nutą moralnej niezłomności. Maria, dziewczątko z lasu, bohaterska obrończyni jednorożców: tak, teraz poszczególne elementy chwiejnego obrazu wskoczyły na swoje miejsce, pozwalając na ukazanie się wspomnienia w pełni. Wątpliwości dotyczące tego, czy przypadkiem podobnej blondynki nie przywlokła kiedyś Tristanowi, również się rozwiały - i to nie tylko z powodu tragicznego końca tamtych urodziwych, niewinnych ofiar. Chyba żadna nie uszła żywcem z tych zabaw, lecz kto wie, nie była tego całkowicie pewna, w pewnym momencie tracąc rachubę. Wolałaby jednak po stokroć, żeby tuż przed nią zmaterializowała się pokiereszowana panienka, pełna żalu, gniewu i chęci wymierzenia sprawiedliwości: wtedy mogłaby z tego spotkania czerpać znacznie więcej przyjemności. Spowijał ich półmrok, na ścieżce nie znajdował się nikt, oprócz nich, okoliczności sprzyjały więc szybkiemu oddaleniu się w milsze rejony gwarantujące krwawą dyskrecję. Niestety, Mericourt nie miała do czynienia z potencjalnym rozwiązaniem problemu frustracji i żalu, a z krewną drogiej Elviry Multon.
- Ach, tak, już pamiętam - odparła powoli, słowo za słowem, w końcu przenosząc wzrok na moment gdzieś dalej, tak, jakby upewniała się, że naprawdę są pośród leśnej gęstwiny zupełnie same. - To ty sprzeciwiłaś się mojej prośbie. W haniebny i rozhisteryzowany sposób - wypowiedziała na głos ramy ich wspólnego wspomnienia, odgarniając czarne kosmyki z czoła. Włosy miała w nieładzie, ale w ogóle nie przejmowała się swą prezencją. Spodziewała się, że śliczne dziewczątko od razu zacznie się kajać, wymieniając swe grzechy, lecz nic takiego się nie zadziało. Czy otwarte wspomnienie osoby Multon miało ją zmiękczyć? Jeśli tak, cel nie został osiągnięty. Spojrzała na Marię chłodniej, wyczekująco. - Macie wiele wspólnego z Elvirą, czyż nie? Zauważasz pewne łączące was cechy?- spytała z pozorną łagodnością i dobrze odegraną chęcią nawiązania kontaktu. Zawiesiła głos pytająco, chociaż na usta cisnęło się raczej stwierdzenie. Niepokorna, buntownicza, nieposłuszna, wręcz nieco dzika - tak postrzegała młodszą Multonównę, zapewne jako jedyna na świecie mając o niewinnej dziewczynie tak specyficzne mniemanie. Fakt, że nie umykała wzrokiem, tylko potwierdzał te niezbyt przyjemne cechy charakteru. Mimo tego dawała jej szansę, oczekując dalszych słów w przedłużającym się niekomfortowo milczeniu. Przerwanym niezbyt hojną ofiarą, Mericourt spojrzała w dół, na prowizoryczny podarunek, składany drżącymi rękami. Dobrze, była to oznaka szacunku i niejakiej świadomości popełnionych wykroczeń, lecz sam prezent wydawał się wręcz śmiesznie nie na miejscu.
Kąciki ust Śmierciożerczyni zadrżały, oczy na moment zaiskrzyly się czymś w rodzaju rozbawienia - lub raczej irytacji. Po polanach Waltham krążyły dziesiątki podobnych do Marii dziewcząt w bieli, gotowych w każdej chwili służyć napitkiem lub przekąską, przyniesienie kielicha wina było więc oznaką skrajnej naiwności. Może nawet obrazą. Gdyby nie specyficzna aura niewinności, otaczająca Multon, Deirdre tak właśnie by to odebrała. Szczęśliwie dla jasnowłosej czarownicy, upojenie i aura miłosnego festiwalu dodatkowo złagodziły surowość zachowania Śmierciożerczyni. Powracającej wzrokiem z cieczy wypełniającej czarkę do przejętej twarzy przepraszającej panienki.
- Obawiam się, że nie jest wystarczająco świeża. Zjełczała. Zero srebrzystego blasku - odpowiedziała powoli, na moment wykrzywiając usta w zdegustowaniu, potem przekrzywiając głowę w bok, uważniej przyglądając się reakcji dziewczyny. Nie musiała mówić wprost, subtelnie obracała całą sytuację, podkreślając swe oczekiwania - jeśli Multon chciała ją przeprosić, mogłaby to zrobić przygotowując dla niej naczynie pełne krwi jednorożców, nie jałowcowego wina. Sugestia wydawała się więcej niż oczywista. - Jeśli chcesz mi zadośćuczynić, musisz się bardziej postarać - doradziła ciszej, teatralnym szeptem. Oddając w trzęsące się, delikatne dłonie Marii, jej dalsze losy. Deirdre nie wątpiła, że dziewczyna nie chciała mieć w niej wroga, chociaż przychylała się bardziej do przewidywania, że to Elvira zmusiła krewną do tej próby przebłagania. Rozsądnie, w Mericourt lepiej było mieć sojusznika niż kogoś pełnego uprzedzeń.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Droga na skróty [odnośnik]25.02.24 13:32
Och, wielokrotnie w swoim życiu czuła się jak łowna zwierzyna. Nauczyła się wsiąkać w tłum, unikać spojrzeń, znikać przy każdej nadarzającej się okazji tylko po to, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo od zazwyczaj nienazwanego zagrożenia. Bo wystarczało jej tylko przeczucie. Krótkie mignięcie, impuls mówiący, że coś było nie tak, że musiała w tej chwili podjąć trudną decyzję. Gdy chodziło o jej własne życie, sprawa była prosta — uciekała ile sił w nogach, w czerni uszytej przez siebie peleryny rozmywała się w cieniach i mroku nocy, aby swą jasność — włosów, skóry, ubrań — odsłonić dopiero w bezpieczeństwie małego domku na terenie rezerwatu. Myśli przychodziły prościej, a decyzje prędzej, gdy była odpowiedzialna wyłącznie za siebie, gdy nikt i nic innego nie miało odpowiadać za podjęte przez nią działania. Bo do konsekwencji swoich czynów zwykła podchodzić tak odpowiedzialnie, jak to tylko możliwe. Tak odpowiedzialnie, jak odpowiedzialny był człowiek biedny, średniego urodzenia, nic nieznaczący w szerszym kontekście nowego, tworzonego aktywnie przez wygrywające wojnę stronnictwo społeczeństwa. Inaczej sprawy miały się w chwili, gdy do równania dokładano jeszcze jeden element. Obiecała chronić jednorożce, jej opozycja względem krzywdy zwierzęcia nie wynikała tylko ze zobowiązań pracownika rezerwatu, ale także — a może przede wszystkim — ze względów moralnych. Gdy zabija się lub krzywdzi kogoś, lub coś bezbronnego i niewinnego, dusza sprawcy zostaje przeklęta na wieki. Żyje półżyciem, nędzną wydmuszką i namiastką tego, co oferowały prawa natury, przeciw którym owy człek wystąpił. Była więc równie przeciwna krzywdzie jednorożca, co krzywdzie, którą umyślnie miała wyrządzić sobie nieznajoma Azjatka, możliwe, że nieświadoma konsekwencji swych czynów.
— Jestem nikim istotnym, nie mogę podejmować tak ważnych decyzji samodzielnie — nie wiedziała, że miała jeszcze ukryte w sobie ładunki karkołomnej odwagi, które pozwoliły jej na wypowiedzenie tych słów i wiarę, że uda jej się dotrzeć do rozsądku czarownicy, gdy tylko nakreśli szczególne okoliczności ich spotkania i — jakimś cudem — uzyska jej wyrozumiałość. Opuściła wzrok i głowę, wciąż pozostawiając ręce wyciągnięte w ofierze z czarką wina. — Z pewnością otrzymałaby pani, co chce, gdyby tylko ród Parkinson wiedział o pani życzeniu — dodała; wszak to arystokraci trzymali rękę na rezerwacie, od nich zależało być i nie być Marii. Nie zwracała już uwagi na palące ze wstydu poliki, nie kontrolowała już drżenia rąk, głosu, oddechu, który przeciął chwilową ciszę zawisłą między nimi, zdradzając jak na dłoni poziom nerwów i strachów towarzyszących dziewczęciu. — Jest mi bardzo przykro, że tak to wyglądało. Że panią rozczarowałam. Nie zrobiłam tego w złej wierze, to były moje obowiązkiwreszcie, w ostatniej części zdania głos załamał się zupełnie, a ciałem dziewczęcia wstrząsnęła pierwsza poważna fala płaczu. Szloch, który wydostał się z jej gardła, był tak pierwotny w swej naturze, że prawdopodobnie niemożliwe było odwzorowanie go w innych warunkach, na pewno nie udałoby się go odtworzyć bez huraganu, który dział się właśnie w sercu i głowie młodej Multon. Ale nie mogła uciec. Robiła to dla Elviry, dla jednorożców. Nie dla siebie. Musiała ponieść konsekwencje swych zachowań, nawet jeżeli były one skrajnie niesprawiedliwie.
Pytanie o kuzynkę i łączące z nią cechy na moment otrzeźwiło topiącą się wśród wzrastających co rusz fal beznadziejności Marię. Nie podnosiła już wzroku, ale pokiwała przecząco głową. Musiało minąć kilka chwil, trzy łyknięcia spływających do gardła, słonych łez, by na powrót zebrała się w sobie, gotowa, o ile można było tak powiedzieć, do odpowiedzi.
— Elvira jest... Elvira jest ode mnie znacznie lepsza — trzymała przecież kuzynkę w wysokim poważaniu. Była uzdrowicielką, miała swój dom, łososia w spiżarce i nie brakowało jej ani pieniędzy, ani odwagi. Była wysoka i ładna, i miała proste włosy, jaśniejsze i bardziej lśniące chyba od tych, które w spadku dostała Maria. Potrafiła się bronić i rozmawiać z ludźmi i, wciąż według Marii, nie popełniała głupich błędów. — I nie powinna płacić za moje błędy — dodała z determinacją, mając nadzieję, że to właśnie rozwieje wszelkie wątpliwości co do jej motywacji. To nie Elvira zmusiła ją do przeprosin, to ona sama, w trosce o kuzynkę, jej status i bezpieczeństwo, bo przecież rodzinę miało się jedną, a Elvira opiekowała się nią, jak tylko mogła. Tyle i aż tyle mogła dla niej zrobić sama Maria. Spróbować naprawić błąd i nie dopuścić do tego, aby odbił się na niej.
Kolejne słowa czarownicy sprawiły, że zimny impuls pomknął w dół kręgosłupa dziewczęcia. Wiedziała, od pierwszego słowa wiedziała, do czego pije ta kobieta i sama ta świadomość napawała ją nieopisanym lękiem. Palce zgięły się i natychmiast rozprostowały w nerwowym spazmie mięśni, ale wzrok już nie powędrował w górę. Ziemne klepisko, które było jedynym, co mogło przyglądać się teraz twarzy Marii, poczęło łapać łzy ściekające jej po policzkach, po czubku nosa i brodzie. Nie mogę, nie mogę, nie mogę... — szeptała do siebie w myślach w gorącym zapamiętaniu, bo oczekiwania kobiety były oczywiste. Nie mogła postawić sprawy jaśniej. Ale także Maria nigdy nie mogła i nie zdobędzie się na tak haniebny, straszliwy czyn.
— Nie mogę — jeżeli ma być to jej ostatni wyraz buntu, niech stanie się to w zgodzie z jej własnym sumieniem. Nic na świecie nie było ważniejsze od uosobienia dobra, bezbronności i niewinności. Gdy to stracą, sens straci całe istnienie ludzkości. Nie mogła na to pozwolić. — Podarować pani ich krwi — kontynuowała, gdy ręce wreszcie przechyliły się na lewo, wylewając wino pod nogi Marii. Czarka znalazła swe miejsce w prawej dłoni dziewczęcia, lewa zaś spoczęła na brzegu naczynia, ukazując wewnętrzną stronę nadgarstka. Dopiero wtedy, po wzięciu kolejnego, świszczącego wdechu, desperacja wzięła nad nią górę.
Szarozielone, rozbiegane w strachu, ale też skrzące dziwną, idiotyczną pewnością słuszności swego zachowania oczy, szukały wejrzenia Deirdre. Bladość twarzy uwydatniła zaczerwienione od zaciskania, drżące usta, które wypuściły z siebie kolejną ofertę.
— To ja panią rozzłościłam, nie one. Zapłacę swoją krwią, jeżeli pani ją przyjmie — czymże było, w wielkim planie świata, cierpienie jednej, nieistotnej dziewczyny, względem potępienia duszy ludzkiej i życia najczystszej istoty? — Miała pani sztylet, tam w rezerwacie — dodała słabym głosem, emocje brały górę prędko, zbierając z niej większość sił. — Jeśli ma go pani tutaj, napełnię czarkę.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Droga na skróty [odnośnik]28.02.24 17:30
Postawa dziewczęcia, dumnego, honorowego i niezwykle lojalnego wobec swych pracodawców, zasługiwała na pochwałę - nawet w tak specyficznych okolicznościach. Zbyt szybkie położenie po sobie uszu i wycofanie się z tak zaciekle bronionej decyzji świadczyłoby albo o fałszywości przeprosin, albo o dość bolesnej karze, jaka została wymierzona krewnej przez Elvirę. Druga opcja nie dziwiła jej w ogóle, reputacja Multon została poważnie nadszarpnięta, a chociaż czarownica powoli wracała do łask, lepiej panując nad swym ognistym charakterem, to wyrozumiałość dla jej nieposłuszeństwa była na tyle wątła, że karygodne zachowanie Marii mogło je brutalnie nadszarpnąć. Już właściwie do tego doszło, ale Deirdre, wbrew swemu raczej niepokojącemu wyglądowi, była w łaskawym nastroju. Otulona miękką mgiełką alkoholu, pochłonięta żywiołem miłości, rozdarta emocjonalnie - tak, w takim stanie wysłuchała odpowiedzi panienki uważnie. Gdyby spotkały się poza półmrokiem lasu Waltham, zapewne Mericourt nie poświęciłaby tym płaczliwym wyjaśnieniom nawet sekundy, w najlepszym wypadku odchodząc bez słowa. Maria miała prawdziwe szczęście. Jak wielkie - miała przekonać się wkrótce, na razie zmianę zapowiadało tylko mocniejsze zmrużenie oczu przez Namiestniczkę.
- To dobrze, że znasz swoje miejsce - odparła swobodnie, tak, była nikim istotnym, pionkiem, który stanął na jej drodze. Suchy, ostry ton Mericourt łagodniał jednak z każdym słowem, ale nie była to kojąca metamorfoza. Kocia, drapieżna uważność, z jaką obserwowała kajającą się blondynkę, zmieniała się w bardziej wypaczoną wersję. Bardziej gadzią niż lamparcią. - Więc uważałaś, że twoje obowiązki końskiej opiekunki są ważniejsze od moich decyzji? - zawiesiła głos, taka była prawda: nawet jeśli zjawiłaby się tam by wymordować całe stado, najwidoczniej miała ku temu powód. - Pewne rzeczy należy zdobyć samemu. Może przeżyjesz wystarczająco długo, by to zrozumieć - dodała jeszcze w zamyśleniu, nie potrzebowała zgody ani błogosławieństwa Parkinsonów; krew jednorożca zamknięta w sterylnej fiolce nie była tym, czego pragnęła. Tylko cplugawe doświadczenie zranienia czegoś tak pięknego mogło zaspokoić jej głód. Pozwalając zaczerpnąć z przeklętego źródła także dla swoich dzieci. Maria nie mogła tego zrozumieć, dla niej liczył się tylko ten głupi koń, którego gotowa była chronić za cenę swojego życia. Głupia, naiwna dziewczyna; mogłaby ją właściwie zignorować, ale powiązanie z Elvirą nie pozwalało na pozostawienie tak niewłaściwego zachowania bez odpowiedniej nauczki.
- Doprawdy? - zdziwiła się uprzejmie na zapewnienie o wyższości Elviry; na moment na ustach Deirdre wykwitł kpiący uśmiech, powiązany może z całą tą sytuacją, może z przekonaniem o wspaniałości krnąbrnej Rycerki, a może - rozczulony coraz większym roztrzęsieniem, widocznym w całej sylwetce jasnowłosej czarownicy. Nie musiała specjalnie doszukiwać się poruszenia i lęku, całe ciało Marii zdawało się wibrować w niezdrowej magicznej frekwencji. Schylona głowa, drżące ramiona, dłonie, palce; urywany oddech. I mokra aura płaczu - jedna z jej ulubionych wilgoci; wyczuwała łzy niemal natychmiast, niemal czując cudownie słony posmak na końcu języka. Ustępujący przyjemnoscią jedynie żelazowej woni krwi. Na tą nie mogła liczyć, przynajmniej nie od razu i nie w formie, jaka została jej odebrana tam, w rezerwacie.
W równie miłych okolicznościach przyrody. Gwarantujących większą intymność. Tu w każdej chwili ktoś mógł zabłąkać się na nieuczęszczaną ścieżkę; droga na skróty nie cieszyła się taką popularnością jak główne, oświetlone trakty, lecz półmrok gęstwiny kusił zakochanych, pragnących dyskrecji. Wolała, by takowi nie napatoczyli się na równie czułą rozmowę dwóch kobiet, zwłaszcza, gdy z ust Marii padła intrygująca oferta. Targowanie się z diabłem nigdy nie było rozsądne, lecz widocznie tej lekcji Elvira również nie udzieliła swej krewnej. I dobrze, nie było tu miejsca na szamotaninę - Śmierciożerczyni uśmiechnęła się tylko znacznie szerzej, surowość i niezadowolenie zniknęło z jej twarzy niemal natychmiast, gdy na ziemię pod stopami dziewczyny zaczęły kapać pierwsze łzy, a jej zarumieniona buzia uniosła się wyżej. Drżącymi, wilgotnymi, różanymi wargami niosąc dobrą nowinę.
- Jesteś nietknięta? - spytała jeszcze wprost, ton jej głosu stał się czuły, niemal troskliwy, w pewien sposób pełen macierzyńskiej łagodności. Maria miała niebywałą okazję obserwowania płynnej przemiany, subtelnej zmiany masek, prześlizgnięcia się między skrajnymi rolami.
Dziewicza krew była cenna, pamiętała zdolności Wren, wierzyła też - poniekąd - w piękno zaklęte w tym płynie, gwarantujące podobno przedłużenie młodości. Multonówna nie zdawała sobie jednak sprawy z tego, z czym - i kim - igrała, składając ofiarę z własnego ciała. Kuszącą. Mogącą w pewien sposób wynagrodzić cierpienia, jakich doznała Śmierciożerczyni. - Uważasz, że jesteś cenniejsza od jednorożca? - zagadnęła jeszcze, ciszej, bardziej rozczulona niż złośliwie rozbawiona, nie musząc potwierdzać, czy miała przy sobie wspomniane ostrze. Miała, zawsze, zdobiony sztylet, oferowany przez dawnego narzeczonego, towarzyszył jej niemal zawsze, dziwkarskim sposobem wpięty w pas do pończoch, tego wieczoru zupełnie nie spełniający swojej funkcji. Miała nagie nogi, złamane serce - i potrzebowała zabawy. Ofiary. Nie tylko dla siebie.
Szybko zmniejszyła dzieląca ich odległość, przystając tuż obok roztrzęsionej Marii; położyła lodowate dłonie na jej własnych, unosząc naczynie do jej warg. - Wypij. Do dna - poleciła tonem nie znoszącym sprzeciwu, dalej jednak bardziej opiekuńczym; jak starsza siostra, podająca lekarstwo tej młodszej, wystraszonej i zagubionej. Później przesunęła nienaturalnie chłodne palce na jej czoło, odgarniając wilgotne od łez kosmyki jasnych włosów. Miękkich, lśniących nawet w półcieniu lasu. - Dlaczego płaczesz, skarbie? - wyszeptała życzliwie, miło - tak prosto, po ludzku, szczerze, wkładając w każdą głoskę tyle ciepła i spokoju, że nie sposób było uznać ją za śmiertelne zagrożenie. Tylko Mroczny Znak, wyłaniający się zza szerokiego rękawa sukni, gdy unosiła dłoń, by pogłaskać Marię po włosach, mógł stanowić przypomnienie tego, kim Deirdre była naprawdę. Pod czułym uśmiechem, kojącym, śpiewnym tonem i łagodnym spojrzeniem.
- Jesteś naprawdę urodziwa. Ładniejsza od Elviry - mówiła dalej cicho, jakby do siebie, gładząc ją po włosach. Powoli, delikatnie; wbrew upałowi i upojeniu, jej dłonie były lodowate. Nieprzyjemnie - lub wręcz przeciwnie, kojąco, przeczesujące długie, złote pukle. Spodobałaby się Tristanowi. - Myślę, że możemy jakoś rozwiązać ten problem. Zapomnieć o cierpieniu, które mi zadałaś - przypomniała subtelnie o grzechach dziewczyny; to ona zawiodła i to ona musiała odpracować swe grzechy. Na kolanach, być może. - Musisz tylko pójść ze mną - dodała bardziej zdecydowanie, ocierając wierzchem dłoni policzki Marii. Była taka smutna, taka wystraszona. Taka lojalna. Taka odważna. I taka słaba; słaba i śliczna. Pochwyciła jej spojrzenie własnym; nie musiała mówić, by przekazać tak wiele. Tutaj nie mogła wbić sztyletu w jej ciało - ani pozyskać tego, co było w niej najcenniejsze. Potrzebowały spokoju. I samotności. Z nimi poświęcenie smakowało najsłodziej.



there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Droga na skróty [odnośnik]01.03.24 19:53
Nie potrafiłaby z sobą żyć, gdyby nie trzymała się ideałów. Były one przecież czymś więcej niż myślą przewodnią, wrosły się w nią, w jej kręgosłup, były częścią niej samej, jestestwa, wszystkiego, co sobą i swym żywotem reprezentowała. I choć wygodnie byłoby po prostu położyć po sobie uszy i przepraszać za wszelką cenę, nie mogła tego zrobić. Nie mogłaby żyć ze świadomością, że zawiodła w tak kluczowym momencie. Dziewczęta takie jak ona miały w życiu wiele momentów próby. Świat nie bywał dla nich łaskawy, urodzenie i brak majątku można było rekompensować sobie urodą tylko do pewnego stopnia, a sama Maria miała o sobie tak niskie mniemanie, że przez myśl jej nie przeszło, żeby cokolwiek w tym kierunku robić, a nawet jeżeli, i takie postępowanie stałoby w sprzeczności z moralnym kompasem.
Wykonaj swą pracę z sercem — jakakolwiek byłaby skromna, ją jedynie posiadasz w zmiennych kolejach losu.
Słyszała, jak głos Deirdre zmienia się, traci na pierwotnej ostrości, ale wcale nie brała tego za dobrą monetę. Pamiętała przecież, że przed największymi burzami również zapada cisza, a ludzie czekający tylko, aby na nią nakrzyczeć i ukarać, także potrzebowali nabrać energii, złapać oddech, skoncentrować w sobie całą złość, by wtedy wypuścić ją na nią, jak chmury wypuszczają grad uderzający boleśnie w rośliny.
Nie odpowiadała, na pewno nie na głos, nie chcąc jeszcze bardziej rozjuszyć czarownicy. W tamtej chwili nie wiedziała, kim była ta Azjatka, ba, nie widziała nawet Mrocznego Znaku na jej przedramieniu, więc chcąc być ze sobą — i z Namiestniczką — zupełnie szczera, musiałaby przyznać, że tak, jej obowiązki były ważniejsze od decyzji Deirdre. Na samą myśl o wygłoszeniu takiego stanowiska zrobiło jej się jeszcze słabiej, zawartość czarki zachybotała w naczyniu, niebezpiecznie zbliżając się do jej krawędzi. Jak dobrze, że cisza była jej przyjaciółką, że nie czuła potrzeby wyrzucania z siebie każdej myśli, byle słowa, które tylko pojawiło się w jej głowie. Łzy bowiem nie przestały kapać z jej twarzy, a głowa, najwyraźniej w odpowiedzi na słowa Deirdre, osunęła się jeszcze niżej w wymownym geście przeprosin.
— Tak, ona... Ona nigdy by nie zrobiła takich głupot, jak ja... — czyż to nie rozczulające, jak wysoko ceniła sobie kuzynkę ta drobna blondynka? Dla całego świata Elvira wydawała się być kimś zupełnie innym, osobą krnąbrną, najpierw działającą, a później myślącą, działającą według niezrozumiałych momentami schematów. Żadnej z tych cech jednakże nie ukazywała przy Marii, zapewne zupełnie umyślnie, dlatego każde spotkanie się z inną wersją spojrzenia na starszą z panien Multon sprawiało tej młodszej sporą trudność. Czy na pewno mówili o tej samej osobie? Dla niej przecież Elvira była czarownicą mądrą i odpowiedzialną, kalkulującą i skuteczną. Wszelkie złe cechy, które niosło za sobą ich nazwisko i krew wydawała się przejmować będąca marzycielką i idealistką Maria, wierząca, że w każdym znajdzie się pierwiastek dobra i że człowieczeństwo wreszcie — prędzej czy później — powróci do równowagi, w której silniejszy nie krzywdził słabszego.
Ofiarowanie swojej krwi wydawało się być jedyną drogą do uratowania magicznych stworzeń i ułaskawienia Deirdre. Nie spodziewała się tego, co mogło kryć się w odmętach umysłu Śmierciożerczyni, tak samo jak nie spodziewała się odbioru tejże propozycji. Z niedowierzaniem obserwowała, jak rysy twarzy kobiety łagodnieją, jak okazywało się, że w półmroku potrafi nie budzić strachu swoją aparycją, a nawet wzbudzać odrobinę zaufania. Może to wina słabego światła, a może niewyostrzonego jeszcze po zajściu łzami wzroku, ale nie wyglądała nawet na niezdrową, była naprawdę ładna i ta realizacja dotknęła ją chyba najbardziej. Jak ktoś piękny mógł być jednocześnie zły?
Pytanie, które padło z ust czarownicy dotyczyło oczywistej kwestii. Dlatego też spotkało się z niemal stanowczym, niepozostawiającym wątpliwości skinieniem głowy. Była nietknięta, co więcej — była personifikacją czystości nie tylko ciała, ale i ducha. Dlatego nie potrafiła kłamać, dlatego pragnęła oddać nawet swoją krew, w dalszych konsekwencjach nawet i życie, żeby tylko przysłużyć się dobru, ochronić stworzenia tak niewinne, będące żywym odzwierciedleniem tego, że ten świat nie został jeszcze spisany na straty.
— Nigdy bym tak nie pomyślała — wreszcie udało jej się wydukać odpowiedź na kolejne pytanie, gdy szarozielone oczy wzniosły się jeszcze raz na twarz madame Mericourt, aby prześlizgnąć się przez nią szybko. Nie miała odwagi patrzeć na nią dłużej, nie po tych wszystkich demonstracjach siły. Przecież nie trzeba było jej fizycznie używać, aby wiadomość wybrzmiała odpowiednio dosadnie.
Wstrzymała oddech, gdy posłyszała ruch. Szelest leśnego runa pod nogami, miękkie szepty materiału sukienki Deirdre. Nie musiała spoglądać, aby wiedzieć, że zbliżyła się obok, zresztą, za chwilę poczuła jej zimne dłonie, zaś Deirdre mogła z powodzeniem dostrzec, że pod wpływem różnicy temperatur Maria dostała gęsiej skórki. Sama dziewczyna nie mogła się tym zajmować, wszystko działo się tak szybko dla rozemocjonowanej młódki, że zaraz miała już naczynie przy wargach, a do uszu doleciała komenda. Różane, wciąż wilgotne od łez wargi rozchyliły się, przyjmując zawartość czarki. Ciepło, ze wszystkich wrażeń nareszcie ciepło, rozlało się w jej ustach, aby niedługo później spłynąć w dół gardła. Z nerwów niewiele jadła tego dnia, nie była również przyzwyczajona do picia alkoholu równie szybko. Ale w przepływie chwili nie zastanawiała się nawet nad tym, jakie mogą być konsekwencje podobnego postępowania. Deirdre karmiła ją bodźcami dosyć hojnie, a ciało Marii odpowiadało na nie na swój sposób. Gdy palce dotknęły czoła, uniosła nieco głowę, spoglądając na czarownicę z konfuzją. Nie rozumiała, skąd przyszła nagła zmiana zachowania, czułość wydająca się prawdziwą, niespodziewna opiekuńczość. Niezrozumienie odbijało się najmocniej w jej spojrzeniu, przez usta nie przeszło bowiem żądanie wyjaśnień, gdzieś podskórnie czuła się już jak pobity szczeniak. Wobec wcześniejszej agresji doznanej z jej ręki teraz pragnęła tylko czułości i zrozumienia. Nie miała w sobie złości, jedynie żal. I pragnienie, to dziwne, prześladujące ją pragnienie przynależności.
— Nie chcę, by była pani na mnie zła... — odparła zupełnie otwarcie, tak szczerze, że podobne wyznanie pasowało raczej do dziecka niż bądź co bądź dorosłej dziewczyny. Jednakże dziecko w Marii nigdy nie umarło, ślepe posłuszeństwo i oddanie temu, kto o nią dba i chron. wpisało się na dobre w jej naturę. Wzrok ześlizgnął się gdzieś w bok, Mroczny Znak, rozpoznała ten symbol. I nagle słowa Elviry, które przesłała jej w liście po wydarzeniach w rezerwacie, stały się tak jasne, jak nigdy. I jeszcze bardziej podkreśliły to, że nie powinna stawać na jej drodze, zaś rozpoczętą już pokutę — doprowadzić do końca. Niezależnie, jaki on będzie. Wargi zacisnęły się jednak na moment, gdy mówiła jej, że była urodziwa. Ładniejsza od Elviry, w dobry dzień może mogłaby w to uwierzyć, cera kuzynki była niezdrowo blada od tego całego siedzenia w piwnicy, a ciało szczuplutkie, bo nie potrafiła gotować. Ale miała śliczne, długie, gładkie włosy i była wysoka, i zgrabna. I miała jasne spojrzenie, nie takie, jak Maria, gdzieś na skraju zieleni i szarości. No i nigdy nie widziała Elviry płaczącej, a sama Maria płakała tak często, że prosto było stracić rachubę. Czy naprawdę mogła być urodziwa?
— Ja... Ja z panią pójdę — słowo się rzekło, nie mogła się już wycofać. Deirdre płynnie przypomniała jej o tym, dlaczego doszło do tego wszystkiego. Miała prawo oczekiwać od niej ofiary, w szczególności tej, którą Maria zaproponowała sama. Nie wiedziała, dokąd poprowadzi ją czarownica, ziarno zaufania jeszcze nie zdążyło przebić się przez łuskę i wypuścić pierwszego pędu, ale czasami od zaufania mocniejsze było poczucie obowiązku. I choćby dlatego Maria sama wzniosła jedną ze swych dłoni ku swemu policzku, aby otrzeć łzy. Musiała się uspokoić, jeżeli będą musiały przejść przez teren festiwalu, zaraz posypią się plotki, że Namiestniczka prowadza się z jakąś histeryczką. A wtedy pani Mericourt byłaby na nią jeszcze bardziej zła. Musiała więc zebrać się w sobie, mokre kosmyki włosów zaczesać tak, aby zniknęły pod tymi suchymi. Wygładzić białą sukienkę, którą miała na sobie, wziąć dwa głębokie wdechy. — Obiecałam.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Droga na skróty [odnośnik]02.03.24 20:25
Ledwie powstrzymała chichot, jedyny rozsądny komentarz dotyczący podobno mądrzejszego postępowania Elviry - Maria najwidoczniej nie znała kuzynki z tej strony. Nie powinno jej to dziwić, stojąca przed nią dziewczyna wygladała dużo młodziej, zapewne niedawno opuściła szkolne mury, nie miała pojęcia o prawdziwym świecie i obowiązkach, jakie spadały na ramiona Rycerek Walpurgii. A także o niezbyt pochlebnej opinii, na jaką krnąbrna uzdrowicielka ciężko zapracowała. Uosobienie niewinności, jakie Deirdre miała teraz w zasięgu wzroku i chłodnych dłoni, nie mogło być bardziej lekkomyślne od starszej krewnej. Co do tego miała zadziwiającą pewność; być może naiwną, lecz przecież Marie w żaden sposób jej nie zagrażała. Nie stanowiła też wyzwania: pokorna, przestraszona, przejęta, gotowa zadośćuczynić swe grzechy - doprawdy, rzadko kiedy Śmierciożerczyni miała do czynienia z tak wdzięczną...towarzyszką wieczoru? Ofiarą? Nie chciała jej tak nazywać nawet w myślach, nie planowała przecież zrobić jej nic złego, wręcz przeciwnie - Maria mogła zapamiętać tę noc na bardzo długo. Może nawet do końca życia, niezależnie, jak wiele godzin lub lat miało ono potrwać.
Potwierdzenie czystego stanu sprawiło, że uśmiechnęła się jeszcze czulej, wierzchem dłoni ocierając gorące łzy z równie ciepłego policzka. Skóra dziewczyny zdawała się wręcz parzyć, jakby w sercu buchały płomienie skrajnych emocji, których Mericourt nie potrafiła zrozumieć. Nie stało się - jeszcze? - nic naprawdę strasznego. Owszem, cieszyło ją, że słodka miłośniczka jednorożców podchodzi do sprawy swego nieposłuszeństwa tak poważnie, ale przecież nie zobaczyła prawdziwej twarzy Śmierciożerczyni; nie widziała efektów krwawego szaleństwa, przy którym zranienie bezbronnego, magicznego zwierzęcia było zaledwie moralnym faux pas.
Pochlipywanie dziewczyny zaczynało ją mierzić, powstrzymała jednak złowrogie syknięcie. Macierzyństwo nauczyło ją jeszcze większej cierpliwości - i podejścia do dzieci, nawet tych chwiejących się już na krawędzi dorosłości. Ostatnim, czego potrzebowała, był atak paniki lub silnego szlochu, zamieniającego śliczną buzię Marii w spuchniętą maskę. - Lepiej, prawda? - spytała troskliwie, z zadowoleniem obserwując pusty kielich. Tak, takie posłuszeństwo Multonówny mogła docenić; odebrała naczynie i rzuciła je gdzieś w bok, już nie będzie im potrzebne. Trunku było sporo, kolejna porcja mogłaby blondynkę uśpić, a tak ekstremalne znieczulenie mijało się z celem.
Klarującym się szybko w jej głowie. Dziewica, młoda, jasnowłosa, niewinna. Ładna urodą prostej panienki, nie wyfiokowanej lafiryndy czy portowej kurewki. Lojalna - aż nadto - i najwidoczniej przekonana o tym, że tego wieczoru musi oczyścić dobre imię swojej rodziny, chroniąc bliską krewną. Elvirę; cóż, wszystko składało się w piękną całość, ścisłą zależność, mogącą naprawić ten wieczór. Dawno nie przyprowadzała Tristanowi zabawki, okoliczności były sprzyjające, a ona - pusta w środku, złamana. Nie chciała sypać soli na świeżą, głęboką ranę. Tę noc Rosier mógł spędzić w innym towarzystwie; mogła ukryć się za śliczną aurą dziewczyny, kradnąc dla siebie jeszcze trochę czasu, by z jej oczu nie dało się odczytać cierpienia. Widocznego wyłącznie dla Rosiera. Maria mogła dojrzeć w nich teraz tylko troskę - podszytą jednak matczyną surowością. - I nie będę - jeśli okażesz się grzeczna. I udowodnisz swój szacunek. Wiem, że to zrobisz. Jesteś lojalna, prawda? - mówiła łagodnie, obrysowując lodowatą opuszką palca wilgotne od wina wargi Marii; jedyna pieszczota, na jaką sobie pozwoliła, nieśpiesznie cofając rękę. - Chodź. I nie płacz - poleciła więc, delikatnie ale zdecydowanie chwytając na moment dziewczynę za bark, by nakierować ją w bok, w gęstwinę lasu. Znała tę okolicę wystarczająco dobrze, by ruszyć drogą na skróty ku namiotom; nie chciała przepychać się przez tłum głównego traktu, tam mogłaby trafić na zbyt wiele znajomych magów, chcących zamienić kilka pijackich słów; nie miała na to czasu ani chęci. Spokojny spacer wąską, nieuczęszczaną ścieżką, wydawał się znacznie lepszym rozwiązaniem, dającym zapłakanej blondynce czas na uspokojenie się. - Masz jakieś specjalne talenty? - spytała, gdy skręciły w bok, w półmrok; puściła tu ramię Multonówny, szła jednak tuż obok niej, prowadząc ją pewnie, lecz bez zbędnego pośpiechu wąską dróżką, ledwie widoczną w słabym oświetleniu. Pytała nie tylko po to, by zająć czymś rozgorączkowany lękiem i smutkiem umysł dziewczyny - naprawdę była ciekawa, czy poza ładną buzią i nieskalanym ciałem posiada coś jeszcze; miły bonus, tajemniczy dodatek, mogący stanowić wisienkę na słodkim torcie. Czy Maria potrafiła śpiewać lub tańczyć? Rozmawiać z dorosłym mężczyzną tak, by ten czerpał przyjemność nie tylko z jej wyglądu? Czy była świadoma swego uroku? Deirdre nie precyzowała pytania, nie liczyła na zbyt wiele. Niewinność podlotka wystarczała, choć lubiła niespodzianki.- To niedaleko. W namiocie będzie ci wygodniej - dodała uspokajając ewentualną dezorientację czarownicy, nie uśmiechała się do niej przesadnie, nie szarpała jej, nie popędzała; potrafiła samym zachowaniem, spokojną, łagodną, ale stanowczą aurą wprowadzić poczucie względnego bezpieczeństwa i sprawczości. To Maria zaoferowała ofiarę ze swej krwi - a madame Mericourt, w całej swej łaskawości, postanowiła ją przyjąć.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Droga na skróty [odnośnik]04.03.24 20:02
Oczywiście, że nie mogła wiedzieć, czy nawet poznać prawdziwej twarzy swej kuzynki. Nie, żeby napotkani na jej drodze czarodzieje chcieli przekazać jej własne zdanie, po tym jak spytali o opinię młodej blondynki. Ciężko było w takiej sytuacji dotrzeć do prawdy, zwłaszcza gdy nie było nawet najmniejszego punktu zaczepienia. Pozostawała więc sobą i tylko sobą — przejętą do żywego, ufną bardziej, niż to logicznie uzasadnione, ze wciąż wilgotnymi od płaczu szarozielonymi tęczówkami wpatrzonymi wyłącznie w lico starszej czarownicy. W lico, na którym w niespotykany sposób, choć nienachalnie, malowała się potęga. Potęga, która jeszcze bardziej i mocniej warunkowała dalszy posłuch i posłuszeństwo ze strony Marii, pozwalając jej zacisnąć zęby jeszcze raz, powiedzieć sobie, że cokolwiek miało się nie stać w przeciągu najbliższych minut, czy też godzin lub dni — robiła w wyższym celu. I że postąpiłaby tak samo za każdym innym razem, niezależnie od tego, jak bardzo miało boleć.
I może rozemocjonowanie Marii było dla Deirdre niezrozumiałe, lecz zapominała o tym, jak bardzo młoda Multon przeżyła ich pierwsze spotkanie. Skrzywdzenie jednorożca oznaczało przecież jedno — że dla tej kobiety nie było wiele sacrum, o ile takie pojęcie w ogóle istniało w słowniku madame Mericourt. Co mogło ją powstrzymać przed aktem brutalności? Przed zrobieniem czegoś, co mogłoby zamienić opiekunkę jednorożców w ostrzeżenie dla innych? Nie sprzeciwiaj się Namiestniczce, bo skończysz jak ta blondynka, tak nieistotna w wielkim planie wszechświata, że nie przetrwa o niej pamięć. Och, wyobraźnia młodej dziewczyny nie potrzebowała wiele, aby działać intensywnie, podsuwając coraz to kolejne wizje. Zapewne nijak mające się do rzeczywistości, do prawdziwych umiejętności i zachcianek czarnowłosej, wszak były swymi przeciwieństwami. Jedna zanurzona w całości w posoce, ciemności, nosząca zło i przemoc toczące świat jak tarczę i miecz. Druga, odziana w szaty z delikatnych splotów dobroci i miłości, nawet w półmroku lasu jaśniejąca dobrem, honorem i poświęceniem.
Gdy pierwsze drżenie ciała ustało, Maria uniosła przymknięte na czas picia alkoholu powieki. Czuła gorąc, który zalał jej ciało, nie protestowała nawet, gdy kielich zniknął z jej rąk, odrzucony bezceremonialnie na bok.
— Lepiej... — odpowiedziała, choć nie była już pewna, czy naprawdę czuła różnicę. Alkohol potrzebował jeszcze trochę czasu, aby przebić się do jej krwioobiegu, lecz pustka w głowie, spowodowana przede wszystkim niespodziewanym przebiegiem tego spotkania na pewno ułatwi ten proces, wreszcie uspokajając, nawet drobnie, bijące zbyt szybko serce. Uwolnioną dłonią sięgnęła do swych policzków, metodycznie ścierając z rozgrzanej skóry wszystkie krople.
Wargi rozchyliły się lekko, jak na zawołanie, gdy opuszka palca Deirdre obrysowywała jej usta. Zatrzymała wzrok na jej kocich w wyrazie oczach, mogła wyczuć, że pod wpływem tegoż dotyku, dziwnie intymnego, jak na okoliczności ich znajomości, dziewczę wstrzymało oddech, niepewne do sposobu, w jaki powinna na niego odpowiedzieć. W głowie na przemian kłębiło się i ulatywało tysiące myśli, ale żadna z nich nie wskazywała rozwiązania tej sytuacji. Deirdre natomiast, och Deirdre nie pozostawiała wątpliwości co do tego, czego od niej oczekiwała. Grzeczności, lojalności, szacunku. Rolą Marii było spełnienie tych wymagań, najlepiej, jak tylko potrafiła.
— Zrobię wszystko, co w mojej mocy — choć mówiła cicho, w słowach rezonowało zdecydowanie i pewność wypowiadanej deklaracji. Da radę, nie była już dzieckiem. Była odpowiedzialna, świat rządził się swoimi prawami, rzadko kiedy bywał sprawiedliwy. Częścią dorosłości było również to, że nie mogła oczekiwać, że świat nagnie się do jej woli, że ktokolwiek potraktuje ją ulgowo, gdy popełni błąd.
Gdy dłoń Deirdre ułożyła się na jej barku, poddała się wskazówkom kobiety. Zaufała jej, jej znajomości drogi, a wraz z kolejnymi krokami wśród coraz mniej zakłócanej odgłosami zabawy ciszy słychać było, że pochlipywania traciły na sile, a oddech dziewczęcia normował się na tyle, że do czasu zadania następnego pytania, szła przed kobietą wyprostowana, tylko wystraszona w porównaniu z wcześniejszym przerażeniem.
— Interesuję się literaturą — wypowiedziała wreszcie, pozwalając sobie obrócić się przez ramię, chyba dla dojrzenia jakiejkolwiek zmiany w jej mimice. Czy to cienia rozczarowania, czy też błysku zadowolenia, teraz już nie miało to wielkiego znaczenia. — W szczególności francuską. W szkole uczyłam się wielu wierszy na pamięć, dalej je pamiętam. Ale o prozie też wiem dość dużo, choć nie tyle, co prawdziwi pisarze... Podstawy innych sztuk też są mi znane, czasami śpiewam i tańczę, ale to nic specjalnego... — wyliczyła prędko wszystkie swe dobre strony, które — jak myślała — mogły zadowolić tak wymagającą kobietę. O gotowaniu czy krawiectwie nie wspominała, podobnie jak o swej rozelgłej, zważywszy na wiek, wiedzy o magicznych stworzeniach. Pierwsze dwie umiejętności były skrajnie niemal pospolite, nawet w jej mniemaniu, trzecia — dla Deirdre już oczywista. Obietnica zbliżającego się końca wędrówki sprawiła, że ramiona dziewczęcia znów napięły się, jakby w oczekiwaniu. Na powrót powróciła spojrzeniem do drogi przed nimi. Charakterystyczna barwa namiotów przebijała się już w oddali, pomiędzy pniami drzew.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Droga na skróty [odnośnik]07.03.24 11:40
Podobało się jej to idealne posłuszeństwo, tak odległe od śmiesznie honorowego buntu, którego była świadkiem na ziemiach rezerwatu Parkinsonów. Gdyby wtedy Maria zachowała się w ten sposób - łagodny, spolegliwy, wdzięczny - nie musiałaby teraz chwiać się na ostrzu noża, nieświadoma nawet, że właśnie w tym momencie tańczy w blasku stali. Niemoralnej, zakrwawionej, w inny sposób jednak od tego bohatersko zaproponowanego. Krew dziewicy kusiła, miała w sobie wiele magii, mogła przyczynić się do prawdziwego relaksu, lecz Deirdre - szczęśliwie dla samej Multonówny - wykazała się tej nocy wielką empatią, gotowa przedłożyć szczęście mężczyzny nad własne. Mniej ważne i mniej praktyczne; obserwowała Marię na tyle uważnie, by ocenić jej sylwetkę dość negatywnie. Krucha, filigranowa; ileż karmazynowego trunku zdołałaby upuścić z tak niewielkiego ciała? Ot, kilkadziesiąt kropli, nie zebrałoby się nawet do napełnienia ćwierci wanny, a Mericourt nie lubiła półśrodków. Zamierzała wykorzystać ją inaczej, lepiej, dla większego dobra, przekonana, że podejmuje decyzję najlepszą z możliwych. Także i dla samej Marie. Chciała zrobić wszystko, co w jej mocy, więc Deirdre zamierzała zapewnić dziewczynie idealny fundament do udowodnienia tej słodkiej siły. Potęgi dziewictwa, a także - a może przede wszystkim; podejrzewała, że czyste, naiwne serce burzyło w Tristanie krew gwałtowniej od nietkniętego ciała - niewinności. Jedynej takiej, na poły jeszcze dziecięcej, niemożliwej do ochronienia przed upływem czasu, wygryzającym coraz większe kęsy świeżości. Przekonania, że ludziom można ufać, zwłaszcza tym cieszącym się społecznym szacunkiem.
Bo tak właśnie postrzegała jasnowłosą pannę, tak ufnie podążającą razem z nią w głąb lasu. Niewinną, nie głupią; może powinna kierować się rozsądkiem, szybko połączyć krople krwi, układające się w niepokojący obraz, lecz czy Deirdre mogła wymagać od tej nastolatki czegoś, czego nie pojmowali dorośli mężczyźni? Ich też potrafiła prowadzić na rzeź, podobnymi metodami choć o innym, zmysłowym natężeniu. Pociągnięcie za sobą w mrok młodej dziewczyny było równie proste, wiele podobnych Marii czarownic uwierzyło w historyjki ciemnowłosej czarownicy, wydając ostatnie tchnienie. La petite mort, tak dosłowne, tak wieloznaczne.
Na słowa o znajomości literatury francuskiej uśmiechnęła się z zadowoleniem, szczerym. Tego się po krewnej Elviry nie spodziewała: wisienka na torcie okazała się wyjątkowo soczysta.
- Doskonale. Francuska poezja - nie mogłam trafić lepiej - powiedziała miękko, jakby do siebie. Usta Multon miały być finalnie zajęte czymś innym niż deklamowaniem wierszy, ale melodyjny ton głosu dziewczyny mógł uprzyjemnić grę wstępną. Tak jak śpiew i taniec, skinęła tylko krótko głową, nieporadność w ruchach własnego ciała także miała swój kuszący, źrebięcy czar.
Gdy znalazły się blisko namiotów, na krawędzi lasu, Deirdre zatrzymała się gwałtownie. Przystanęła tuż przed Marie, jeszcze raz oglądając ją uważnie, od stóp do głów. Twarz dziewczyny dalej była lekko zarumieniona a oczy wilgotne od łez, lecz szybki spacer i chłodniejsze, leśne powietrze sprawiły, że z buzi blondynki zniknęła brzydka opuchlizna.
- Nie bój się. Uśmiech, proszę - poleciła słodko, szybkim gestem poprawiając złote włosy, układając je tak, by korzystniej otaczały policzki i żuchwę czarownicy. Spojrzenie Deirdre pozostało czarne, surowe, niewzruszone. - Zaraz udowodnisz swoje dobre wychowanie, lojalność i posłuszeństwo. I to, że potrafisz się zachować odpowiednio przy zasłużonych czarodziejach - przemawiała łagodnie, dokonując ostatnich poprawek przy białej sukience Marii. Ciągle nie wyprowadzała jej z błędu, krew miała zostać przelana tej nocy, razem ze łzami, lecz ta ofiara miała pociągnąć za sobą coś więcej. Stanowić przeprosiny i obietnicę zarazem. Nie czekając na ewentualne pytania czy sprzeciwy, Deirdre chwyciła drobne palce Marii w swoje, lodowate, i lekko pociągnęła ją za sobą, wzdłuż ściany lasu kierując się do jednego z większych namiotów, położonych jednak na uboczu, dyskretnie przesłoniętego magicznie rozkwitniętymi krzewami.

| ztx2 :pwease: Droga na skróty - Page 7 2573766412 :


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt

Strona 7 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7

Droga na skróty
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach