Wydarzenia


Ekipa forum
Pub Rozbrykany Hipogryf
AutorWiadomość
Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]05.04.15 21:00
First topic message reminder :

Pub Rozbrykany Hipogryf

-
W powietrzu czuć przyjemny zapach piwa, smażonej ryby, frytek oraz papierosowego dymu. Do uszu dociera odgłos cichej muzyki, szmer rozmów, a od czasu do czasu głośniejszy toast. Za barem kobieta z zapamiętaniem poleruje kufel, żeby po chwili nalać do niego złocistego płynu ozdobionego białą pianą. W znajdującym się w Dolinie Godryka pubie czas płynie leniwie, spokojnie, a wszystkie zmartwienia życia codziennego wydają się błahostkami wobec przyjemności płynącej z kontemplacji uroków życia zapijanych whisky z lodem, tutejszym specjałem. Wnętrze urządzone jest ze smakiem, typowo dla podobnych lokali rozsianych po małych mieścinach na całych Wyspach Brytyjskich. Przy barze ciągnie się rząd wysokich stołków bez oparcia, na brązowej, nieco zakurzonej miejscami podłodze przy stoikach ustawione są obite skórą krzesła. Na oknach naklejono ruchome wycinki z różnych gazet. Do pubu przychodzą wyłącznie czarodzieje, a sam budynek skryty jest za prostą iluzją podniszczonej kamienicy z zablokowanym wejściem.

Możliwość gry w darta.


Lokal zamknięty

Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?


Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:01, w całości zmieniany 3 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pub Rozbrykany Hipogryf - Page 10 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]09.03.20 17:18
Wiosna powoli rozpościerała kojące oblicze. Okrutna, wydłużona zima, odpuszczała siarczyste mrozy i gęste, ograniczające widoczność śniegi. Opustoszałe, brunatne miasto, wyganiało puszystą biel, zamienioną w ciekły stan skupienia. Wilgotne ulice, roniły zimne, roztopione łzy nad parszywym losem uciemiężonych. Z dystansem, rezerwą i niepokojem, spoglądały na wzmożone walki, otwarte zamieszki, ucieczki, głośne krzyki nieświadomych ofiar. Polityka, chęć przejęcia władzy, okazała się zwycięska, niepokonana. Bezwzględna dyktatura stawiała nierozerwalne warunki. Nie było wielu opcji – przyporządkowanie, ucieczka, albo walka. Czy wybór musiał okazać się jednoznaczny?
W ostatnim czasie nie czuł się zbytnio swobodnie. Poszukiwanie własnego miejsca na ziemi, zakończyło się kolejną, niespodziewaną migracją. Nadmierna uprzejmość zaprzyjaźnionej rodziny, zdawała się coraz bardziej uciążliwa, niezrozumiana, nieoczekiwania. Nie potrafił powstrzymać ogromu wdzięczności, którą żywił każdego dnia. Otrzymał potężną szansę, aby w ludzki sposób stanąć na nogi. Zacząć od nowa  - zadomowić w nieoczekiwanych, nieznanych realiach.  Działali szybko – sytuacja w mieście zmieniała się z każdą, upływającą godziną. Byli zagrożeni - zdawał sobie sprawę, iż jego pobyt, popularne nazwisko, nie wróży nic dobrego. Listy porozwieszane w najbardziej widocznych częściach metropolii, przyciągały uwagę. Znał większość ów nazwisk; byli tam członkowie najbliższej rodziny, najlepsi przyjaciele, znajomi, osoby napotkane mimochodem. Jak powinien się zachowywać, jak traktować bezduszne rozporządzenie? W którą stronę ukierunkować swe działanie? Utrzymać powagę, milczeć, zdzierać oszczerstwa? Serce zaciskało się w ciasnym skurczu na każdą, bolesną myśl. Wzmianki, przesłanki, informacje, składały w coraz większą całość, lecz nadal wiedział niewiele. Kim byli, co robili, dla kogo działali? Dlaczego walczyli? Cóż to za organizacyjny pseudonim? Dlaczego ryzykowali, przekazywali w zastaw młode, chłonne życie? Skłębione myśli nie dawały spokoju, każdego dnia. Atakowały przeciążony komunikatami umysł, wprowadzały rewolucje. Jednakże dzisiejszego dnia, starał się zepchnąć je na drugi tor. Wrócić do kolorowych obrazów przeszłości, ukazujących wesołą twarz dawno niewidzianego przyjaciela. Pokazać sytuacje, w których los stawiał im wyzwania, pozwalał na beztroską konsumpcję upływającego czasu, poszerzania horyzontów, wymiany pasji. Odnowić przygasłą iskrę porozumienia, która tliła się aż do teraz. Mam nadzieję, że wszystko z tobą w porządku.  
Nie do końca wiedział jak się przygotować. Przez dłuższą chwilę siedział na skrawku piwnicznej kanapy, zastanawiając się nad kolejnym krokiem. Pomieszczenie ogarniała głucha, przejmująca cisza; nawet zaprzyjaźniona sowa postanowiła na kilka dni oddalić się od prawowitego właściciela. Wszyscy domownicy rozeszli się do swoich obowiązków. On też powinien. Wyglądał na niewypoczętego, zmartwionego i markotnego. Charakterystycznie podkrążone oczy i typowy nieład zbyt długiej czarnej czupryny rzucały się przy pierwszym rozeznaniu. Westchnął ciężko, próbując doprowadzić swój stan do wymaganego ładu. Podnosząc się ociężale, zabrał z krzesła ciemny, wełniany golf, odrobinę wytartą parę spodni i niedostoswany do pogody płaszcz. Prześlizgnął po twarzy wierz dłoni, aby skutecznie zmyć z siebie ostatki zmęczenia. Włożył do kieszeni pogniecioną paczkę papierosów, różdżkę oraz niewielki notatnik, aby po chwili przetransportować się w wyznaczone miejsce. Już dawno zapomniał wyglądu i atmosfery Rozbrykanego Hipogryfa.
Spóźnił się odrobinę, choć nie było to w jego stylu. Zazwyczaj punktualnie oczekiwał nadchodzącej osoby, witając wymownym spojrzeniem. Dzień, mimo wydłużonego rozświetlenia, okrył się pierwszą warstwą półmroku. Mężczyzna zaginął wśród nikłych świateł rozpalanych latarni; zasłonił białym, gryzącym dymem palonego papierosa. Szedł spokojnie, powolnie, jakby czas nie miał dziś znaczenia. Odkrzyknął krótko, marszcząc brwi w wyraźnym skupieniu. Dostrzegał wyczekująca, rosłą sylwetkę, zwróconą w jego stronę. Z każdym krokiem znajome linie wychodziły na pierwszy plan – typowa fryzura, mocno zarysowana szczęka, roziskrzone, zielonkawe oczy i twarz, której kolor nie wskazywał nic dobrego. Silna, męska sylwetka, niemalże stworzona do walki. Czyżby urósł? Ileż to czasu minęło, odkąd widzieli się ostatni raz? Jak bardzo zmienił się wewnętrznie? Co przeżył, gdzie był? Jak daleko skierował go los? Wypuszczając ostatnią strużkę gryzącego dymu, wyrzucił niedopałek. Zgrabnym ruchem wyminął błotnistą kałużę, aby po chwili znaleźć się naprzeciwko. Zatrzymał się, na krótką chwilę wcisnąć przenikliwy błękit ciekawskich tęczówek. Z wrodzoną uprzejmością, chciał rozpocząć od przeprosin za niedopilnowanie godziny, lecz blondyn uprzedził go zaczepnym stwierdzeniem. Rozciągną kąciki ust w lekkim uśmiechu i szybko odpowiedział: – A co jeśli powiem ci, że po prostu się przewróciłem? – żartobliwy ton, rozniósł się po ciele. Nie spodziewał się takowej, pierwszej reakcji. Przyjaciel bardzo szybko przywrócił obraz dawnego, szkolnego incydentu, w którym po raz pierwszy i ostatni wdawał się w uczniowskie potyczki; wyrażał swoje zdanie odpowiednio głośno. Zamyślił się na chwilę, tracąc koncentrację. Jednakże szybko powrócił do rzeczywistości odwzajemniając silny uścisk dłoni i kontaktowe poklepywane. Ciebie też. – Tyle czasu… – rzucił między gestami, kiwając głową z niedowierzaniem. W tym momencie mógł jeszcze dokładniej przyjrzeć się twarzy towarzysza – ewidentnie coś zdarzyło się w ostatnim czasie. Mimo usilnego i skutecznego maskowania, nie wyglądał w pełni sprawnie. Nie pytał. Posłusznie ruszył w stronę wejścia; poczuł znajome opary barowego klimatu. Knajpa nie pękała w szwach, dość sprawnie znaleźli wolny stolik. Rozejrzał się skrupulatnie, zawieszając wzrok na dawno niewidzianych elementach. Niewiele zmieniło się od ostatniego pobytu. Jednakże czyżby było nieco puściej, ciszej? Zniknęła dawna beztroska?  Pojawiło się napięcie, strach, świadomość ostatnich zdarzeń? A może to podświadomość płatała okrutne figle, stawiając go w centrum uwagi? Zrzucając płaszcz z szerokich ramion, zawiesił go na oparciu i opadł bezwładnie na wysiedziane krzesło. Zamrugał kilkukrotnie, przyzwyczajając wzrok do innego światła, a gdy przyjaciel odezwał się ponownie, dość długo poszukiwał właściwych słów. – I tak i nie. – zatrzymał. – Zależy, z której strony patrzeć i o co konkretnie pytasz. – stwierdził łagodnie, gdyż pytanie było nader ogólne. Mógł rozwinąć jego treść, wiedząc jaki aspekt interesował go najbardziej. Był dziwnie przygaszony mimo faktu, iż serce radowało się z frontowej obecności. Tak bardzo cieszył się, że siedział tuż przed nim; był cały i zdrowy. Nie zatracił się w przejmującej doczesności, trwał. – Ogólnie to, pytaj o co chcesz. Po prostu, wiele się działo… – westchnął i rozłożył ręce. Zauważył, że barman skierował spojrzenie na nowy stolik. – Ale zanim zaczniemy i ty sam opowiesz mi co działo się z tobą przez ostatnie lata, może coś zamówimy? – odparł pewnie, uśmiechając się krótko i wymownie. Wyglądał tak, jakby uciekał od odpowiedzialności podzielenia trudną historią – nic z tych rzeczy. Był przygotowany na wiele pytań, każdą ewentualność. Dal pozwolenie. Uniósł się z krzesła, proponując: – Piwo? – tak na dobry początek.



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself


Ostatnio zmieniony przez Vincent Rineheart dnia 10.04.20 11:53, w całości zmieniany 1 raz
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]13.03.20 2:43
- Może wówczas Belby starczyłoby talentu plastycznego i dziś jakoś byś wyglądał - zauważył z zaczepną, lecz zdecydowanie nie złośliwą, a przyjacielską nutą. Tak - przekomarzał się. Cieszył się z tej możliwości do tego stopnia, że pomimo wrodzonej powściągliwości nie wyobrażał sobie by mógł inaczej powitać Vincenta. To wydawało się takie odpowiednie, takie na miejscu, takie znane - im obu. Tyle czasu... - Nie śpieszyłeś się - przyznał bez jakiegokolwiek grama wyrzutu. Tak, zdecydowanie nie mało wody upłynęło od chwili w której mogli stanąć na przeciw siebie tak, jak dziś. Skamander uniósł nieznacznie brew w prywatnym zamyśleniu, gdy wtem zdał sobie sprawę, iż przyjaciel zdaje się być wyższy. Nie przyjął jednak obecnie tego spostrzeżenia za dogmat. Kto wie, może Rineheart zaczął lubować się w butach podbitych wyższymi podeszwami...? Zdecydowanie będzie musiał baczniej przyjrzeć się sprawie. Niezaprzeczalnie odczuł również, jak ciemne tęczówki wnikliwie pląsały po jego twarzy. Czyżby stał się uważniejszy, czy też jednak to on odzwyczaił się od towarzystwa bruneta? Co prawda nie padło żadne pytanie tak jednak Tony podejrzewał, że te niemo kotłuje się pod rozwichrzonymi włosami. Pomimo poczynionych starań nie dało się ukryć, że wyglądał chorowicie blado - To ja miałem wyznaczyć datę spotkania więc gdybym nie czuł się dziś dobrze to byśmy dziś nie stali na przeciwko siebie. Jest dobrze - przypomniał, zapewnił. Machną niedbale ręką przed własną twarzą tak jakby próbował odgonić natrętną bahankę, a w rzeczywistości - nadmiernie ogniskującą się na nim koncentrację Vincenta - Wszystko ci opowiem więc nie rozmyślaj nad tym teraz za dużo. Chodź, siądziemy - spokojnie poprowadził go do jednego z wolnych stolików mając nadzieję, że na ten moment sprawnie odciął przyjaciela od budzenia na własną rękę niestworzonych wytłumaczeń bo zwyczajnie było to niepotrzebne. Od samego początku nie planował zresztą go zwodzić. Chciał wyłącznie zrobić na nim względnie dobre wrażenie. Nie na co dzień zdarzała się w końcu okazja do takiego spotkania po latach. Celebracji tegoż zwyczajowo też nie zaczynało się od gorzko-cierpkich informacji, wspomnień. Świat może i wywrócił się do góry nogami, lecz nie wszystkie konwenanse obróciły się w pierzynę. Przynajmniej na tę chwilę. I całe szczęście.
- Zajmujesz się obecnie czymś konkretnym? Sprawia ci to przyjemność? - zaczął więc bez ogródek ciekawy tego, czy pozostawiony samemu sobie w świecie odnalazł kawałek pasji, zajęcia pozwalającego zaznać słodyczy samorealizacji, spełnienia. A nawet jeśli nie - to żeby wydeptywana przez niego ścieżka była dobrowolnie obraną - O co chcę...? - ożywił się, a kąciki ust w chytrym grymasie uniosły się ku górze. Jesteś tego pewien? Nieme pytanie znalazło swe odzwierciedlenie w ciepłym refleksie zielonych tęczówek. I to wcale nie tak, że Tony już rozmyślał nad zagadnieniem tak, by zmusić swego towarzysza do zweryfikowania udzielonego przyzwolenia traktując to jako swoiste wyzwanie. W końcu byli dorosłymi ludźmi, prawda...? - Dla mnie porter - przyklasną propozycji - Męczyła cie choroba morska? Wiesz, tam na samym początku. Długo się w ogóle z tymi marynarzami trzymałeś? - zmarszczył czoło w geście faktycznego zaciekawienia podejmując przyjemnie wartki wątek odległy od zawiłości własnego życia. Przynajmniej na chwilę obecną bo - tak, niezaprzeczalnie, wiele się działo... Zmrużył powieki.


Find your wings


Anthony Skamander
Anthony Skamander
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You don't need a weapon when you were born one
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5456-budowa#124328 https://www.morsmordre.net/t5494-hrabina#125516 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f256-bexley-high-street-27-4 https://www.morsmordre.net/t5495-skrytka-bankowa-nr-1354#125517 https://www.morsmordre.net/t5479-anthony-skamander#124933
Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]10.04.20 13:36
Zerknął na towarzysza z ostrego ukosa, przyjmując żartobliwą uwagę. Potrząsnął głową z niedowierzaniem, markując nadchodzące rozbawienie. Nic się nie zmieniłeś drogi Anthony. Wspomnienie dawnego, niefortunnego zdarzenia, przywołało zapomniane wizje. Objawione w postaci ciężkiej, ciemnej, rozpostartej kotary, nakryło wrażliwą podświadomość. W tym jednym, ulotnym momencie, stał na korytarzu kamiennego zamku. Jego przytłaczająca potęga, raziła młodocianego uczniaka, szukającego bezpieczeństwa, zrozumienia, własnej drogi postępowania. Zachwycała, napawała bezgraniczną nadzieją. Obnażała pragnienia, radości, niedosięgnione, najskrytsze słabości - kompleksy. Może to właśnie ta, krótka, roztargniona chwila, pozbawiła wiecznie skupionej uwagi. Pozwoliła, aby przeciwnik sprowokował, wymierzył bezbłędny cios. – Daruj sobie te wygórowane komplementy. – zaczął z wyraźnie przeciągłym, kpiącym, lekko mrukliwym tonem. Nie mógł uwierzyć, iż blondyn tak szybko i sprawnie, przeszedł do uszczypliwej, charakterystycznej ofensywy. On sam, wyraźnie wypadł z formy. Zatrzymał się wymownie przed kolejną wypowiedzią: – Tobie drogi Anthony, nie muszę się podobać. Mam swoje grono adoratorek. – uzupełnił, bez żadnego, nadmiernego zawahania oraz drgnięcia, dodając dopełniający ruch ręki. Dłoń, prześlizgnęła się po znajomej krzywiźnie, sprawdzając czy nic nie uległo zmianie. Kłamliwy tekst rozpoczynał chęć współzawodnictwa, powrotu na dawną ścieżkę komunikacji. Westchnął głośno, nie mogąc pozbyć się uczucia zdumienia, niedowierzania, niezrozumienia? Z podziwem patrzył na rosłą sylwetkę znajomego, odmienionego mężczyzny. Kim był? Co robił? Jakie wartości, jakie cele nim kierowały? Jak bardzo się zmienił? Jak faktyczna, ogromna przepaść dzieliła dwie indywidualności, konfrontujące zażyłą obecność? Odpowiedź miała pojawić się odpowiednio szybko. – Zgubiłem drogę... – odparł spokojnie, metaforycznie, odnosząc się do chwilowego spóźnienia; zniknięcia na kolejne, jedenaście lat. Zarysował na twarzy, ulotny uśmiech, robiąc chwiejny krok do przodu. Głowa skierowała się na wilgotne, piaszczyste podłoże. Zbierał myśli. Tym razem prawda, wylewała się z każdego zakątka lekko zziębniętego ciała. Przez długi okres czasu, nie potrafił zwalczyć uczucia niedopasowania, zagubienia, braku przynależności. Okrutna, międzynarodowa tułaczka, obnażyła zbyt wiele defektów, nieporadność, ścisłe uzależnienie od jednostki ludzkiej. Potwierdziła strach oraz niemoc. Dość zgrabnie wrócił do poprzedniej pozycji, wykonując manewry, pozwalające na wytworzenie odrobiny ciepła. Delikatnie zgarbione plecy, ściśnięte kończyny, wskazywały na widoczne nieprzyzwyczajenie do wilgotnej, przenikającej pogody. – Chyba wolałem jednak tą śnieżną zimę. – zakomunikował siłowo, pragnąc przekroczyć próg przyjemnej, zabawowej oazy. Jeszcze raz, uważanie prześlizgnął się po męskim profilu, wyszukując widocznych wyróżników, zmian, zapomnianych rozbieżności. Czy było to możliwe, aby w końcu wyprzedził go o te kilka centymetrów? Zdecydowanie bardziej niepokojący wydawał się całokształt wyglądu – blada, zmęczona twarz, podkrążone oczy, wyraźne oznaki niedawnego, silnego cierpienia. Co się stało? Co cię trapi? Co takiego przeszedłeś odważy przyjacielu? Jednakże blondyn, wyprzedził jego myśli, dobitnie podkreślając stabilność formy. Łamacz przytrzymał na nim niepewny, sceptyczny, roziskrzony wzrok, szukający potwierdzenia. Dając za wygraną, mimo zmartwienia, posłusznie potwierdził wersy przedmówcy: – No dobrze. - skinął głową, chowając ręce w głębokich kieszeniach.
Z lekkim niepokojem, przekroczył próg pomieszczenia. Intensywny zapach uderzył we wrażliwe nozdrza; uświadomił, iż głód, od kilku godzin, ściska niespokojne wnętrzności. Powoli przypomniał sobie ów rozleniwiony, enigmatyczny klimat, wypełniony subtelną muzyką, gwarem rozmów, stukotem grubych, szklanych kufli. Drewnienia podłoga, skrzypiała pod naciskiem ciężkich kroków - zaspani, czarodziejscy tubylcy, nie zwracali uwagi na nieznanych przybyszy. Ciemnowłosy rozglądał się uważnie, skupiając wzrok na najbardziej absorbujących elementach: ogromnym barze, staroświeckich krzesłach, niezmiennej barmance, wycinkach z gazet, ozdabiających okienne witryny. Znajdując ulotny, wolny stolik, opadł na krzesło, przez chwilę ciesząc się jego wygodą. Nie przeanalizował ucieczki od niewygodnych spojrzeń, krążących pytań - czekał na odpowiedni moment. Nie chciał, aby atmosfera przybrała ciężki, pompatyczny, nienaturalny wymiar. Każdy z nich, zdawał sobie sprawę jak wiele informacji kłębi się wewnątrz umysłu; jak potężny bagaż doświadczeń, dźwigają wystające łopatki. Zaczynając od tak odpychających informacji, spotkanie straciłoby na wyjątkowości. A było przecież czymś nieprawdopodobnym, nieoczekiwanym. Przynosiło nadzieję, rozgrzewało serce, wzburzało krew. Pozwalało na sięgnięcie pamięcią do tamtych beztroskich dni, gdzie jako ciekawscy, żądni przygód, nastolatkowie, oddawali się codziennym odkryciom. Pamiętasz jak o mały włos, nie dostałem przez ciebie szlabanu? Uśmiechnął się do siebie, lecz grymas zmienił się w zmarszczone skupienie. Zanim przybrał się do odpowiedzi, ściągnął grafitowy płaszcz. Pochylił się do przodu, układając ręce na blacie i nabierając powietrza odpowiedział: – Ciężko powiedzieć, czy jest to coś konkretnego. – nieoficjalne, niezarejestrowane uprawianie zawodu. – Handluję sobie trochę. – roślinne ingrediencje, różnorodni klienci, wizytacja w międzynarodowych, czasem szemranych portach. – Ale cała moja uwaga skupia się na łamaniu klątw. – uniósł wzrok błękitnych tęczówek, które zatopiły się w zieleni przyjaciela - niepewnie. Poszukiwał w nich akceptacji, może uznania? Chciał znać jego zdanie, szukał potwierdzenia. – Jak pewnie się domyślasz, nie mam papierka z Ministerstwa, jednakże odbyłem solidną praktykę. – nauka i nadzór przypadkowo napotkanego mentora. Ogrom misji, dziwnych przypadków. Podróż na obcy kontynent. Ewidentnie miał się czym pochwalić, lecz spokojne usposobienie, nigdy nie pozwalało powiedzieć zbyt dużo. - Czy sprawia mi to przyjemność? – zatrzymał na chwilę. – Cholerną przyjemność! Nie sądziłem, że tak bardzo się tym zafascynuję. Że odnajdę coś dla siebie. – odparł niepewnie. Wyruszając w podróż, nie miał pojęcia co przyniesie los; dokąd zaniosą go niespokojne morskie wody. Zaczynał od zwykłej, pokładowej krzątaniny, kończąc na czymś konkretnym. Godnym wyrazu, pochwały, swobody współdzielenia. – A ty? Rozpocząłeś pościg za ciemnymi złoczyńcami? – nie było w tym żadnej nuty złośliwości. Jego podejście do dawno znienawidzonego zawodu, zmieniło się na obojętne. Doceniał angaż, poświęcenie i waleczność ów osób. Zdawał sobie sprawę jak ciężką praktykę odbywają; jak wiele umiejętności wtłaczano im do głowy. Spore, najbliższe grono znajomych wybrało tę drogę kariery. Przypadek? Złośliwość losu? Pamiętał również o marzeniu współrozmówcy. Od zawsze mu kibicował – wewnętrznie. – Mój szanowny ojciec, nie daje wam zbytnio popalić? – dorzucił jeszcze na odchodne, gdyż w między czasie zdążył zapytać o ulubiony trunek. Podnosił się do pozycji stojącej, chcąc udać się do baru. Wysłuchując odpowiedzi, odszedł w zamiarze kupna dwóch, największych pojemności złocistego trunku. Po powrocie, z hukiem postawił je na stole, rzucając donośne: – No to na zdrowie kolego! – wziął kufel do ręki i upił pokaźny łyk. Ciecz, rozpłynęła się po całym ciele, pozostawiając na języku posmak subtelnej goryczki. Czy właśnie tak smakuje odnowiona doczesność? Na wspomnienie pierwszej podróży statkiem, rozszerzył źrenice i zaśmiał się nerwowo. – Nawet mi o tym nie przypominaj. – zaczął. – Miałem nie zwracać na siebie uwagi, a umierałem głośno, przez pierwsze cztery dni. – potrząsnął głową z niedowierzaniem i ponownie zwilżył gardło. – Byłem pewny, że mnie wywalą. Dopiero jeden starszy marynarz, zlitował się nade mną, podając jakiś obrzydliwy, gęsty eliksir. – zmarszczył nos na wspomnienie parszywego zapachu oraz smaku. – Przez tydzień, kazali mi szorować prawie cały statek. Wszystko, nawet toalety. - nikt, nie nauczył go samodzielności w tak ekspresowym tempie. Czy długo? – zamyślił się na chwilę. Minęło tak wiele czasu – pierwsze zdarzenia, przygody, sytuacje, wydawały się jedynie niewyraźnym, zarysowanym widmem. – Prawie dwa lata o ile dobrze pamiętam. Potem dołączył do mnie wybawca Macmillan i jakoś dożyłem. – wyrzucił z ulgą. Był jedyną namiastką człowieczeństwa. Ich sporadyczne listy, obietnice wspólnych podróży, trzymały go przy życiu. Parszywy los, tęsknota i poczucie niedopasowania, nie potrafiło odstąpić go nawet na krok. Czasami powracało, aż do teraz.Kolejny, spory łyk, przykrywający pierwsze, cierpkie doświadczenia. W chwili obecnej wydawały się tak błahe, nietrudne, a nawet przyjemne. – A ty? Co robiłeś przez ten czas. No wiesz... – gdy ja bez słowa, uciekałem od odpowiedzialności. – Trudno było dostać się na kursy? Pani Skamander nie pchała cię na siłę do przyszłej kariery Ministra Magii? – wspomnienie jej usilnych nawoływań, spowodowało mrukliwe rozbawienie. Pamiętał te rozmowy z wyraźną dokładnością - jakby dopiero wczoraj zakończyli przygodę z Hogwartem. Jakby nigdy, nic się nie stało.



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]15.04.20 5:28
Nie był już pewien czy w tym momencie wyciągał z szafy wspomnień takiego siebie, jakiego Rineheart znał chcąc by bliski przyjaciel poczuł się jak najswobodniej, najwygodniej, czy też jednak to jego towarzystwo sprawiało, że Tony zrzucał z siebie nadmiar pielęgnowanych na co dzień masek pozwalając im się plątać bezmyślnie pod nogami. Nie pochylał się nad tymi myślami.  Uniósł jedną z jasnych brwi wyżej, a podbródek nieznacznie zadarł wychodząc na przeciw mrukliwej kpinie po to by w kolejnej chwili zmarszczyć czoło, wydąć dolną wargę i potrząsnąć w geście aprobaty głową. W porządku, nie najgorzej - Grono adoratorek, co...? Dopiszę tę kwestię do porządku obrad - żartobliwie odsłonił zęby połowicznie kontynuując tkanie lekkiej atmosfery z drugiej jednak strony pielęgnując budzący się płomień ciekawości. Czy przez te lata zdążył założyć rodzinę? Czy był jak ci legendarni marynarze nie mogący znaleźć domu w jednym porcie? Na każde pytanie, jak sądził, zdąży dziś uzyskać odpowiedź dlatego też się nie śpieszył. Nie miał mu za złe tego, że podróż zabrała mu tyle czasu. Nie czuł też przyzwolenia by prosić go o to by do kolejnej się nie szykował. W końcu kto wie, może jego obecność w tym miejscu była jedynie chwilowym przystankiem.  Pozwolił by filozoficznie-metaforyczna natura odpowiedzi utrzymała się w mocy okalając ich delikatną woalką patetyczności.
- Jakbyś przybył wcześniej to załapał byś się na zimę jakiej Anglia jeszcze nie widziała - minus piętnaście stopni w ciągu dnia. Nocami mniej - pociągną dalej pogodowe dywagacje, zatapiając się zaraz w barowy gąszcz przekonany o tym, że jego towarzysz  wspomina pogodę jakiegoś obcego, odległego kraju z którego przybył odzwyczajając się przy tym od deszczowej pieszczoty macierzystego. Odetchną wewnętrznie z ulgą kiedy to ten zgodził się również odłożyć na później nadmiar troski, zainteresowania. Zaraz po tym udało im się zasiąść przy stoliku.
- Może być też wiele czegoś niekonkretnego - rzucił lekko w kontrpropozycji - kimże w końcu był by bronić mu bycia człowiekiem wielu talentów. Jak się jednak miało okazać spectrum zainteresowań bruneta dało się mimo wszystko zamknąć w wyjątkowo specyficznym nazewnictwie, ramach - Łamacz klątw brzmi jak dla mnie całkiem konkretnie - zawyrokował na głos czując jak szare tęczówki przyjaciela ocierały się o niego tą samą niepewnością, potrzebą co dziesięć lat temu. Mógł z czystym sumieniem wyjść im na przeciw choć wątpił w to by akurat jego uznanie sprawiło by przestał gonić za wiatrem - Praktykę pod czyimś skrzydłem, ktoś cie prowadził czy bardziej podążałeś ścieżka samouka maniakalnie poszukującego opętanych przedmiotów? - chętnie usłyszałby coś więcej chcąc zobaczyć, jak Vincent rozpościera skrzydła w swoim żywiole - Już bez przesady, skąd ten pesymizm, życie czarodzieja nie jest takie krótkie, w końcu by ci się udało - jak nie w tej dekadzie to kolejnej - wzruszył ramionami malując na twarzy lisi, żartobliwy uśmiech w duchu jednak przyjmując z ulgą wieści o tym, iż z powodzeniem zamkną jedną ze starych szaf przeszłości z pomieszkującym w niej pomniejszym demonem. Było to godne uznania, pochwały.
- Rozpocząłem - mrukną kiwając potakująco głową bez większego entuzjazmu. Nie wiedział czy było w końcu czym się chwalić. Gdyby wykonywał swoją pracę jak należy, dobrze - ten kraj wyglądałby być może dziś trochę inaczej. Lepiej. Było mu wstyd - Nie spodziewałem się jednak, że będzie to wymagało takich nakładów kondycji - prychną z żartobliwym wyrzutem skierowanym do bezimiennego grona złoczyńców każącego za sobą biegać po całej Anglii, Londynie, zupełnie jakby kolejnym ich przewinieniem zaraz obok korzystania z czarnej magii było kreślenie na mapach jak najbardziej wymagających i zawiłych tras pogoni. Ściągnął ku sobie brwi, kiedy przyszło mu zostać zmuszonym do przywołania obrazu Kierana. Zrobił kwaśną minę i łypną na stojącego nad stolikiem Vincenta - Idź ty może najpierw po to piwo, co...? - oddelegował go, jak na razie bez odpowiedzi. Pomijając fakt, że nie było to coś o czym chętnie rozmawiał bez kufla w dłoni tak też zwyczajnie trudno było mu zawyrokować który któremu przez ten czas bardziej napsuł krwi. Musiał się chyba namyślić. To mogło potrwać.
Pozostawiony samemu sobie przy stoliku ostrożnie wysunął się z wilgotnego płaszcza. Przełożył go przez oparcie wolnego krzesła. przesunął palcami po zgrubieniu bandaży skrytych za wierzchnią częścią szaty. Jak to niemiłosiernie...swędziało. Powstrzymał się jednak od ostentacyjnego drapania się oplatając palcami chłodny kufel - Zdrowie! - zawtórował, podnosząc go w geście skromnego toastu wieńcząc go spiciem znieczulającej swym chłodem chmielowej przyjemności. Dolną wargę założył na górą pozbawiając się piwnego wąsa z piany, która jeszcze nie zdążyła stopnieć. Słuchał przy tym historii przyjaciela, sympatyzując (nie tak od razu przypadkowo) z głównym bohaterem historii podczas jego walk z mnożącymi się przeszkodami. W pewnym momencie się jednak niemalże zakrztusił - Dwa...? Dwa lata...?! - Merlinie... - Ja to bym chyba zwariował i nabawił się klaustrofobii... - wcale nie wyolbrzymiał. Choć lubił jak dzień posiada jakiś porządek, rutynę, tak jednak nieustająca, niczym nieprzeplatana monotonia okrętowego życia wydawała mu się czymś nie do zniesienia. Z nudów, najpewniej już po miesiącu wiedziałby o każdej wystającej z deski drzazdze, a po dwóch rozmawiałby z mewami. No dobrze, może trochę wyolbrzymiał, lecz dwa lata...? - Jak...? - jak da się żyć w ten sposób dwa lata?! - Przybijaliście jakoś regularnie do portów? Wysp? Duża była rotacja w załodze? - dociekał widząc w tych wszystkich możliwościach potencjalny ratunek dla okrętowego życia - Cóż, na pewno przez te dwa lata częściej miałem okazję korzystać z dobrodziejstw wanny - wypijmy za to - bez urazy. Uśmiechnął się grzecznie by zaraz westchnąć wlepiając spojrzenie do wnętrza kufla - Nigdy jej tego nie powtarzaj, lecz nigdy nie sądziłem, że tyle razy przez te wszystkie lata przejdzie mi przez myśl, że mogła mieć rację, a bycie jednym z dziesiątek administracyjnych trybików wizengamotu nie brzmi ostatecznie specjalnie źle - zmarszczył czoło zaskoczony tym, że właściwie po raz pierwszy chyba wypuszcza tę myśl na zewnątrz - Trudno było się dostać. Szczęśliwie podciągnęła moje wyniki astronomia oraz jak sądzę legilimencja - wątpię by w innym przypadku udało mi się z takimi brakami z białej magii wślizgnąć się w szeregi kadetów. Potem było upiornie. Większość kursantów była po gryfindorze, do tego szkolenie na początku kładło spory nacisk na sprawność - nie wdając się w szczegóły pozostawię twojej wyobraźni rozrysowanie tego, za jaki okaz cyrkowej porażki uchodziłem na ich tle - zapił suchość kolejnym łykiem. Chrząknął czując nieprzyjemne drapanie w krtani - Potem było już  z górki, jeżeli pominąć fakt, że z oczywistych powodów trafiłem pod patronat twojego ojca. Ciężko nam się współpracowało, współpracuje...- nic się nie zmieniło, być może nawet bardziej relacja między nimi się jedynie zaogniła. Dlaczego? Nie wiedział - Ostatecznie, mniej lub bardziej szczęśliwie, udało mi się ukończyć kurs. Gdzieś w trakcie kariery zdarzyło mi się nawet mieć delegację do Ameryki więc można powiedzieć, że też zwiedzałem świat - pod przymusem, jako kara - Z początkiem kwietnia jednak zdelegalizowano Biuro Aurorów więc, cóż... mogę postawić kolejkę ognistej, lecz każda kolejna idzie na twój koszt - wzniósł kufel w toaście. Gładko układał słowa, intonując je ze spokojem, a nawet szczyptą czegoś lekceważącego, tak, że nie dało się wziąć na poważnie ich prawdziwego ciężaru. I dobrze.


Find your wings


Anthony Skamander
Anthony Skamander
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You don't need a weapon when you were born one
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5456-budowa#124328 https://www.morsmordre.net/t5494-hrabina#125516 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f256-bexley-high-street-27-4 https://www.morsmordre.net/t5495-skrytka-bankowa-nr-1354#125517 https://www.morsmordre.net/t5479-anthony-skamander#124933
Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]13.05.20 0:43
Nie musiał ukrywać prawdziwych odczuć. Stwarzać fatamorganę dawnej, pamiętnej osobowości, która pozwalała na połączenie dwóch, odseparowanych jednostek. Mógł zrzucić niewygodne, nieprawdziwe maski nakładane każdego dnia. On rozumiał. Cenił otwartość, autentyczność wobec swojej osoby. Chciał dostrzec drobny, przekonujący sygnał, nakłaniający do normalnego, naturalnego zachowania. Wzbudzić sympatię, odpowiednie zaufanie. Stresował się ów spotkaniem, czując jak niektóre tkanki zastygają na widok dawno niewidzianego przyjaciela. Jak go odbierze? Co sobie pomyśli? Czy przystąpi do oceny? Wyłapie widoczną metamorfozę, będzie w stanie go zaakceptować, a przede wszystkim zaufać? Zaobserwował zmienną mimikę twarzy. Skarcił się w duchu nieprzygotowany na taki obrót sprawy. Czyż za bardzo się zagalopował? Oblicze towarzysza uległo dynamicznej transformacji; mógł odetchnąć kojąco, słysząc rozedrgane, żartobliwe wersy: – Nie wierzysz mi co? – podsycił napięcie, spoglądając z ukosa zalotnie zmrużonymi powiekami. Czyżby wątpił w podboje miłosne, a może powodzenie u płci przeciwnej? Jako zapalony podróżnik, przyciągał najróżniejsze osobistości. Niektóre, pozostawały przy nim na dłużej. Dołączył do chwili rozbawienia mówiąc: – Dobrze. – mnogość tematów, które zapewne pojawią się podczas spotkania wzrastała niebezpiecznie. W swej głowie układał różnorodną plątaninę pytań, zagadnień, obszarów. Pragnął poznać namiastkę wieloletniego życia, uwierzyć, że może zrozumieć, być na bieżąco. Przekonać się do straty, uświadomić w wierze oraz życzeniu najszczerszej pomyślności. Otworzyć się, dogłębnie. W głębi duszy miał nadzieję, iż ostatnie lata były dla niego owocne, bezproblemowe, a przede wszystkim dogodne.
– Tym bardziej cieszę się, że trafiłem na co najmniej poprawne warunki – pokręcił głową z niedowierzaniem, akcentując kilka, wymownych sylab. Dłonie zacisnęły się w ciasną pięść, gdy powolnie przekraczał próg rozświetlonego, aromatycznego wnętrza. Tęsknił za całoroczną, jaskrawą aurą ciepłego, jasnego słońca. Lekkim ubiorem, zielonym krajobrazem, turkusową, przejrzystą wodą. Przyzwyczajenie zakorzenione w cienkich, plastycznych kanalikach, było objawem głodu, żądzy przygody. Minęło tak niewiele czasu; serce rwało się ku nowej, niepoznanej eskapadzie. Kto wie, może drogi Skamander zechce mu towarzyszyć?
Odrywając nóżki drewnianego oparcia, odpoczywał; wciągał intensywne aromaty barowego pomieszczenia. Gwar ludzkiej obecności nie przytłaczał, tworzył melodyjny akompaniament męskiej rozmowy. Wypuścił powietrze i uśmiechnął się pod nosem: – Aż tak wybitnie uzdolniony to chyba nie jestem. – i choć przyswajanie sprzecznej wiedzy przychodziło mu z łatwością, dość długo poszukiwał akceptowalnego, przyzwoitego zawodu. Czynności rzucającej codzienne wyzwania, trudne do przejścia przeszkody. Motywacji do dalszego rozwoju, przekraczania barier, łamania wytyczonych, rygorystycznych zasad. Pracy nad własnym, nieidealnym charakterem. Kształcenia umiejętności wychodzenia z najsroższych, skomplikowanych kłopotów. A to dopiero początek. Wzrok doglądał sękatych zarysowań. Dłoń ostukiwała powierzchnię blatu. Oczekiwał reakcji. Nie pragnął uznania, łaknął zrozumienia ryzykownego wyboru. Wiary, iż podjęta decyzja była niezbędna, przemyślana, oczekiwana. Zaprzeczała wytworowi bujnej, chłopięcej wyobraźni. Słysząc dość pozytywny odbiór, uniósł błękitne tęczówki i wzruszył ramionami. Czyżby przeciwległy jegomość spotkał na swojej drodze innych przedstawicieli ryzykownej profesji?
– Zależy jak to interpretować. Dla niektórych, bez papierów czy praktyki w Ministerstwie albo Banku, byłbym zwykłym amatorem. – stwierdził posępnie, spotykając się z niepochlebnym komentarzem, nieprzyznawaniem zlecenia, czy podważaniem zacnych kwalifikacji. Wspomnienia skomplikowanych początków odżyły pod ciężarem pytania. Wargi wykrzywiły się w lekkim, niewyraźnym grymasie. Spojrzenie wędrowało między stolikiem, a blond kompanem: – Nie będziesz na pewno zdziwiony kiedy powiem ci, że to kolejna długa historia. – pokręcił głową przerażony. Nie zdawał sobie sprawy, iż takie wiele faktów, wydarzeń, przygód zalega niewypowiedzianie na samym dnie chłonnej podświadomości. Westchnął: – Na początku uczyłem się sam. Podczas podróży trafiliśmy na kilku poszukiwaczy artefaktów, profesjonalnych Łamaczy będących na zleceniu. Zdobyłem sporo informacji i motywacji do tego, aby działać na własną rękę. – lekkie kiwanie głową wspomagało proces przypominania i odtwarzania odpowiednich zdarzeń. – W Hogwarcie fascynowałem się Starożytnymi Runami, które okazały się być podstawą tegoż zawodu. Ślęczałem nad książkami pod kotarą nocy, każdym wolnym popołudniem. Ćwiczyłem, praktykowałem, rysowałem, zanudzałem ciekawostkami ludzi z załogi, aż w końcu zatrzymałem się w martwym punkcie. – pamiętał ten moment, nie wiedział co robić dalej. Potrzebował wskazówek, obcowania z profesjonalistami. Pragnął mentora.
– Byliśmy wtedy na Bałkanach. Macmillan uparł się, że musimy wejść do jednego z pobliskich barów, gdyż tam znajduje się kultowy przepis na najlepszy regionalny alkohol. Czekaj jak to było? – zatrzymał na chwilę marszcząc czoło w zadumie. Nazwa krążyła na samym końcu języka. – Ach tak Rakija! – zawołał jako przerywnik. Zaschło mu w gardle. Odchrząknął wymownie, stukając palcami po gładkim blacie: – Właśnie tam natrafiłem na niego. Starego, przemądrzałego wyjadacza. Nazywał się Vegard, pochodził z północy. Okazało się, że jest jednym z bardziej rozpoznawalnych Łamaczy na świecie. Nie mogłem przejść obok tego obojętnie. To była moja jedyna szansa. – uśmiechnął się podejrzliwie. – Jak myślisz co zrobiłem? – rzucił retorycznie. Przyjaciel mógł być zaskoczony wylewnym wyznaniem. – Kategorycznie odmawiał rozmowy. Zdegustowany odprawiał mnie z kwitkiem, krzycząc, że przeszkadzam mu w chwili relaksu i spożywania ziołowej nalewki. Nie brał też podobno żadnych uczniów. Znam się trochę na roślinach, dlatego dobitnie wyłożyłem mu informacje, w których wyjaśniłem, że na takie nerwy i w takim wieku powinien pić melisę z dodatkiem chmielu. – zaśmiał się w głos na wspomnienie ryzykownego zagrania. Nie miał pojęcia jakim cudem udało mu się zaskarbić jego przychylność. – A potem wyzwałem go na pojedynek, który przegrałem. W sumie ledwo uszedłem z życiem. No także… – parsknął pod nosem, potakując głową rytmicznie. – Wtedy zaproponował mi współpracę. Miałem godzinę na zastanowienie. Wybrałem - rzuciłem wszystko, pożegnałem kompanów i ruszyłem przed siebie. Nie byli zdziwieni. Chyba czekali aż w końcu odejdę. – zakończył nostalgicznie, znacząc opowieść wątłym cieniem uśmiechu. Już dawno nie miał od niego żadnych wiadomości, ciekawe jak sobie radził? Gdzie był? Jaki przypadek okrutniej klątwy rozwiązywał? – W innym wcieleniu. – skwitował pospiesznie, wtórując intonacji Skamandera. Podświadomie liczył na to, iż powrót do przeszłości nie roznieci starych ran, obaw oraz konfliktów. Kończąc dość długi wywód, klepnął dłońmi w blat, szykując się do powstania. Spojrzał podejrzliwie na przyjaciela, który mrukliwie przyznał się do rozpoczęcia domniemanego zawodu. Czyżby nie był zadowolony? Mężczyzna kiwnął głową potwierdzająco i rzucił krótkie: - W sumie tego się spodziewałem. – pasował do tej roli. Wiedział, że miał odpowiednie predyspozycje, chłonny umysł, dokładność i chorą determinację, której niekiedy mu zazdrościł. Zaśmiał się na wieść o kondycyjnych wymogach. Czyżby ganianie czarnoksiężników było aż tak wymagające?
– To znaczy, że ścigacie się po dachach, czy co? – dopytał jeszcze z nadmierną ciekawością, podnosząc sylwetkę do pionu. Nie wyłapał momentu, w którym zgrabnie ominął temat ojca tyrana. Czy coś było na rzeczy? Lekko zamroczony, udał się do baru, aby po chwili przynieść dwa potężne kufle złocistego płynu. Postawił je na stole z wyraźnym hukiem i opadł na krzesło. Przysunął jeden z nich bliżej twarzy, wylewając po drodze odrobinę piany. Spojrzał na przeciwległą sylwetkę dość uważnie, znacząco, łapiąc drobne zmarszczki niezadowolenia. Coś było nie tak; nie chciał pytać niewywołany. Upił pokaźny, łapczywy łyk, czując jak przyjemna gorycz wypełnia wnętrze, naznacza zmęczony przełyk. Wywrócił oczami: – Tego mi było trzeba! – skomentował jeszcze, odchylając się na siedzisku. Omotał wzrokiem resztkę baru, zapraszającym nowych, ciekawskich gości. Barman uwijał się ze swoją pracą, dyskutując z mocno wstawionym bandytą. Zamyślił się na chwilę do momentu zakrztuszenia. Rozszerzył źrenice i wlepił je w współrozmówcę, gotowy nieść bezgraniczną pomoc. Nie mógł powstrzymać gromkiego rozbawienia, który teraz odbijał się w jego słowach:
- Dwa. To aż tak dużo? – zapytał głupkowato, gdyż w tamtym momencie czas uciekał jak szalony. – Oczywiście. Mam nadzieję, że nie pomyślałeś, że drewniany pokład był naszym jedynym azylem, a nawet więzieniem. Robiliśmy cotygodniowe postoje. Musieliśmy uzupełniać zapasy, załatwiać biznesy, które nie były mi wtedy znane. Odbierać towary, robić zakupy, negocjować. Naprawdę wiele przydatnych rzeczy. – upił kolejny łyk. – To właśnie wtedy nauczyłem się handlu i szerzej nim zainteresowałem. – odpowiednia praktyka, połączona z różnorodnymi zdarzeniami uczyniła go całkiem twardym zawodnikiem, poważną konkurencją. O mały włos nie wytrącił kufla śmiejąc się donośnie. Który to już raz? Stereotypowe wyobrażenie serwowane przez blondyna, poprawiało mu humor – niesamowicie. – Zapewne. Byliśmy po prostu dobrze zakonserwowani. -  życie na statku nie należało do najprzyjemniejszych. Rządziło się własnymi prawami, wymagało znajomości pewnych zachowań, zwyczajów, przyzwyczajeń. Bardzo długo się z nimi oswajał – starał sprostać niecodziennemu wyzwaniu. I choć wielokrotnie potykał się o własne nogi, mógł być z siebie dumny.
Zaśmiał się pod nosem. – Nic jej nie wyśpiewam. Nie ukrywam, że chętnie zobaczyłbym ją po latach. Jak się miewa? – zaczepił, przekręcając kufel w wąskich palcach. Spuścił wzrok, nie sądził, ażeby kobieta pamiętała jego pospolitą aparycję. – Wybacz, ale nie umiem sobie ciebie wyobrazić za biurkiem pełnym skomplikowanych papierów. – wyrzucił, a potem wsłuchał się w opowieść sącząc złocisty trunek. – Legilimencja? – zainteresował się nagle słysząc specyficzne słowo. Znał te umiejętność oraz jej przeciwstawny odpowiednik. Wielokrotnie zastanawiał się jak to jest opanować technikę, trudne wymagania. Czy byłby w stanie tego dokonać? Zmarszczył brwi. - Słyszałem o tym, ale nie doświadczyłem. Opowiesz coś więcej? – zarzucił nieśmiało chowając twarz w przestrzeni szkła. Przy kolejnych wersach kiwał nieznacznie, marszcząc twarz w przemyśleniach. Konfrontował informacje z wiedzą, którą kiedyś przekazał mu wychowawca: – Ojciec opowiadał o tym zawsze dużo bardziej wylewnie i pozytywnie. – zachęcając do kursu, wyrażał największe superlatywy. Podnoszony kufel zatrzymał się w połowie drogi. Niebieskie tęczówki rozszerzyły nieznacznie, a mina stała się kwaśniejsza, nieprzyjemna. Współpracował z jego ojcem? – Był twoim mentorem? Nie pozostaje mi nic innego jak współczuć. – wyraził cierpko, niechętnie, słowa nie chciały przejść przez gardło. Odchrząknął: – Dał ci chociaż odrobinę wsparcia? – skoro dostał tak odpowiedzialną rolę, sprostał zadaniu? Przekazał wiedzę? Okazał choć trochę empatii? Wzmianka o obcym, odległym kraju, spowodowała rozświetlenie stalowych tęczówek. Poprawił się na krześle, wychylając do przodu. Był wyraźnie zaintrygowany: – Ameryka… – wyszeptał. – Jak tam jest? – może kiedyś uda mu się zawędrować na tak odległy zachód? Krótki, gardłowy śmiech wydobył się na powierzchnię:
– Czyli idziemy w mocniejsze alkohole? Nie dziwię się. Tyle przeszedłeś, zmagałeś się z trudnymi charakterami, należy ci się cała butelka. – skwitował toastem i upił szybko ubywający płyn. Zrobił to zbyt pospiesznie, jakby właśnie w tej jednej chwili przypomniał sobie o pytaniu: – A jak ci się żyje w tym mieście? Gdzie mieszkasz, jak się urządziłeś? czy jesteś bezpieczny?



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]20.06.20 13:38
/ja tu tylko na chwilę, nie przeszkadzajcie se

- No raczej niezbyt mi spieszno do ślubu - śmieję się, no bo halo, nie nadawałem się do zostania mężem, jeszcze nie teraz, kiedy wciąż chciałem zdobywać i być zdobywanym, kiedy wolałem skakać z kwiatka na kwiatek i nie przejmować się żadnymi konsekwencjami, które (znając życie) dojebią mnie w najmniej oczekiwanym momencie. Uśmiecham się lekko do Phillie i posyłam jej flirciarskie spojrzenie, ale Keat wkracza do akcji, szturchając mnie w bok, na co wydaję z siebie krótki, zduszony okrzyk - No co? - jaki oblech znowu? Przecież ja nic nie robię! Wywracam jeno oczyma, rozmasowując obolałe miejsce, ale faktycznie przestaję się tak bezczelnie wgapiać w pannę Moss, szczególnie, że Burroughs zaczyna kolejne przedstawienie, a ja rżę jak koń, przez cały czas, kiedy to niby nawiedza go wizja - No, ta, ta, i nazywam się Merlin - wywracam ślepiami, bo coś mi się nie chciało wierzyć, żebym miał tyle szczęścia by wygrać tę loterię i jeszcze wyrwać Celestynę... Ach, Celestyna, oddałbym duszę diabłu byle spojrzała na kogoś takiego jak ja, ale nie oszukujmy się - za wysokie progi na moje koślawe nogi. Niemniej doceniam starania Keata i klepię go po ramieniu, kiwając nieznacznie głową - Noooo, oby się spełniło - wtedy byłbym chyba najszczęśliwszym człowiekiem wśród tych zebranych na placu, albo w ogóle najszczęśliwszym pod księżycem! - Dlatego tak bardzo lubimy dziewczyny z portu - mrugam do Phillie jednym okiem, przestając się obściskiwać z Keatonem, bo jak nie ja wisiałem na nim, to on na mnie, więc może by jednak wypadało dać sobie trochę przestrzeni, bo kto wie co sobie pomyślą mijający nas ludzie; z drugiej strony większość była już w tak wybornych humorach, że sami wieszali się na każdym, kto akurat się napatoczył pod rozpostarte ramiona. Mieliśmy szczęście, że rozweselony tłum nie porwał jeszcze nikogo z nas. Później obserwuję wymianę zdań między rodzeństwem i sam zastanawiam się czy widziałbym Philippę z dzieckiem? W tej chwili raczej nie, ale z drugiej strony wspólne wychowywanie kaszojada mogłoby być całkiem zabawne; z zamyślenia wyrywa mnie kolejny potok słów, wypływający z różnych ust, więc macham na to wszystko rękami, obiecując, że będę uważał. Przecież zawsze uważam, nie? W przeciwnym razie pewnie już dawno nabawiłbym się jakiegoś syfa, a tymczasem tylko raz przywlokłem do portu wenerę, po tym jak wróciłem z podróży po odległych, egzotycznych krajach - No ja tam wolałem bez niego - wzruszam ramionami, bo przynajmniej było na co popatrzeć, a nie tak jak teraz, że zapięta była pod samą szyję. W każdym razie już za moment porywam obydwoje do tańca i zanim zdążymy się obejrzeć, jesteśmy gdzieś pod pubem, z którego wnętrza wytacza się zachlany typek, a ja mam dziwne wrażenie, że skądś go znam, i że gdyby mnie rozpoznał to raczej nie powitałby mnie z otwartymi ramionami. Unoszę wysoko obie brwi, kiwając przy tym głową - No to w drogę! - wyrzucam w górę jedną rękę, po czym zaciskam palce na dłoniach moich towarzyszy i daję się poprowadzić w nieznane.

/zt




Johnatan Bojczuk
Johnatan Bojczuk
Zawód : maluje, kantuje, baluje
Wiek : 25
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
kto kombinuje ten żyje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5318-johnatan-bojczuk https://www.morsmordre.net/t5328-majtek#119230 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f167-gloucestershire-okolice-bibury https://www.morsmordre.net/t7231-skrytka-bankowa-nr-1332 https://www.morsmordre.net/t5516-johnatan-bojczuk
Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]18.08.20 17:06
| 20 czerwca?

Nie powinien był tutaj przychodzić – nie dzisiaj, nie zaraz po tym, w co wpakował się w Londynie, jaką miał gwarancję, że jego twarz nie przewijała się już przez ministerialne biurka w siedzibie magicznej policji? – ale ten jeden raz postanowił pozwolić, by potrzeba wygrała ze zdrowym rozsądkiem. A desperacko potrzebował normalności; chociaż częściowej, chociaż jej skrawka – czegoś, co pozwoliłoby mu przynajmniej na moment zapomnieć o żenującym strachu, który czuł, kiedy wokół niego furkotały zaklęcia, a jego własna różdżka uparcie odmawiała mu posłuszeństwa. Co prawda zdawał sobie już wcześniej sprawę z tego, że jego powrót do Anglii – jako mugolaka, i przede wszystkim jako członka Zakonu Feniksa – nie będzie łatwy, ale czym innym było snucie wyobrażeń i przygotowywanie abstrakcyjnych planów, a czymś zupełnie odmiennym chodzenie po pogrążonych w mroku, opustoszałych ulicach stolicy. Nie potrafił pozbyć się spod powiek tych obrazów, martwych oczu opartego o ścianę ciała, oblepiającej wszystko woni śmierci; nie zniknęły nawet, gdy stamtąd uciekł, nie wyparła ich biała magia, unosząca się w Oazie – ani dzień spędzony na naprawianiu wyrządzonych w aptece szkód. Miał wrażenie, że resztki ponurej atmosfery trzymały się go nawet teraz, gdy siedział w jasno oświetlonej sali Rozbrykanego Hipogryfa, pomimo wojny pełnej ludzi i wypełnionej nakładającymi się na siebie głosami. Co prawda nieco przyciszonymi, rzadko kiedy przeradzającymi się w śmiech – ale żywymi, należącymi do czarodziejów i czarownic, którzy wciąż prowadzili normalne życia i zmagali się z codziennością; była to iluzja, złudne wrażenie, ale z jakiegoś powodu i tak czuł się tutaj odrobinę bezpieczniej niż w cichej, zamieszkałej przez uciekinierów Oazie.
Uniósł do ust męczoną od dłuższego czasu szklankę ognistej, dopijając bursztynowy płyn do końca i rozglądając się za barmanem – ale zamiast niego jego spojrzenie zatrzymało się na kimś innym, choć początkowo nie wiedział, dlaczego właściwie zwrócił uwagę na wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę; obrazy połączyły się ze wspomnieniami dopiero kilka sekund później, sprawiając, że wykonał dziwny ruch – coś pomiędzy poderwaniem się z barowego stołka, a pochyleniem się niżej nad blatem – zupełnie, jakby jego ciało posprzeczało się ze sobą w kwestii odpowiedniej reakcji. Z jednej strony widok Harry’ego wywołał u niego odruchową radość – to cieszył się Billy sprzed, ten, który bez zawahania otaczał się przyjaciółmi i nie marnował żadnej okazji, żeby z którymś z nich się spotkać. Billy teraźniejszy miał w sobie nowoodkryte pokłady rezerwy, z którymi jeszcze do końca nie wiedział, co zrobić; rezerwy podyktowanej przede wszystkim ostrożnością – ale też świadomością, że jeśli któregoś dnia wreszcie dopadną go konsekwencje podejmowanego ryzyka, to prawdopodobnie dotkną również wszystkich tych, którzy będą znajdować się wystarczająco blisko.
Tym razem nie miało to znaczenia, chwila zawahania trwała zbyt długo – i nim zdążyłby podjąć jakąkolwiek decyzję, spojrzenia jego i Harry’ego się spotkały, a on mimo wszystko poczuł się lepiej, być może podniesiony na duchu samym echem przeszłości. Zeskoczył ze stołka, po drodze zgarniając (wciąż jeszcze pustą) szklankę, i – lawirując pomiędzy mieszaniną mebli i ludzi – ruszył w stronę mężczyzny, prędko niwelując dzielący ich dystans. – Harry – przywitał się, kiedy już znalazł się w zasięgu słuchu, uśmiechając się zupełnie szczerze – ciężar ciągnący w dół jego barki jakby zmalał – i wyciągając rękę, żeby po przyjacielsku klepnąć Smitha w ramię. – Chyba s-s-sto lat się nie widzieliśmy – dodał. Prawidłowa odpowiedź brzmiała: od pogrzebu jego ojca, więc nie tak dawno, ale biorąc pod uwagę to, ile od tego czasu zdążyło się wydarzyć, Billy naprawdę czuł się, jakby minęła co najmniej dekada.




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]18.08.20 20:24
Od czystki, okrutnego zarządzenia Ministerstwa Magii, na mocy którego brutalną siłą przegnano niemagicznych mieszkańców z miasta, Harry Smith nie czuł się w Londynie dobrze. Skłamałby mówiąc, że to zaczęło się dopiero wtedy, bo źle działo się w kraju już od długich miesięcy, w zasadzie niemal dwóch lat, jednakże kiedy na własne oczy ujrzał jak patrole magicznej policji atakują bezbronnych obywateli mugolskiego pochodzenia, kiedy natknął się na gnijące ciało, ze śladami po torturach, w biały dzień - w jego duszy powstało dziwnie pęknięcie jak w ziemi, którą rozrywa silne Terremotio. Nie mógł już dłużej odwracać wzroku, udawać, że nic się nie dzieje, przewracać strony gazet, na których zawarto niewygodne artykuły, przed samym sobą grać, że jego to przecież nie dotyczy. Smith pozostał w Londynie, zarejestrował swoją różdżkę zgodnie z zarządzeniem, czuł się jednak zagrożony. Miał nieczysty, wedle nowej władzy, rodowód. Syn mugolaka ponoć nie zasługiwał na własną różdżkę i posługiwanie się magią. Ostatecznie ją zarejestrowano, ale jeśli ktoś chciałby się go pozbyć - to ten świstek papieru nie stanowiłby dla niego żadnej przeszkody.
Idąc londyńskimi ulicami, gdzie nie działała znów teleportacja, oglądał się za siebie nerwowo, zastanawiając się, czy padnie przypadkową ofiarą kolejnej łapanki, a może jeszcze gorzej. Wciąż toczyły się walki, rebelianci Harolda Longbottoma musieli nie odpuszczać, dlatego w ostatnich tygodniach więcej go w tym mieście nie było, niż był. Harry korzystał z każdej okazji, aby wyjechać choćby na kilka dni. Odwiedził nawet nawet dawno niewidzianą, niemal stuletnią ciotunię Molly, która zaprosiła całą rodzinę na trwające trzy dni imieny i musiał znosić pytania kiedy w końcu się ożeni.
Zaproszeniu dawnego znajomego do Doliny Godryka także nie potrafił - nie chciał właściwie - odmówić. Do ucieczki z miasta śpieszyło Smithowi tak bardzo, że pojawił się w Somerset aż za wcześnie. Nie zastał Charlesa w domu, musiał nie wrócić jeszcze z pracy, dlatego postanowił zaczekać na niego w jedynym przybytku z alkoholem w Dolinie - pubie pod Rozbrykanym Hipogryfem. Przekroczywszy próg budynku odpiął guzik koszuli, czerwcowy wieczór był gorący, rozejrzał się, lecz z początku nie dostrzegł nikogo znajomego - może dlatego, że spojrzeniem zwykle szukał urodziwych kobiecych twarzy w pierwszej kolejności. Zająwszy pierwszy wolny stolik położył obok niewielką walizkę i zamówił szklankę ognistej whisky. Dopiero wracając zorientował się, że zna jednego z gości. Ciemnobrązowe tęczówki uchwyciły spojrzenie przyjaciela z dzieciństwa, a wyraz twarzy, który pojawił się na twarzy Smitha, nie pozwolił na zignorowanie jego osoby - co to, to nie. Uśmiechnął się bowiem szeroko, serdecznie, szczerze ucieszony z tego niespodziewanego spotkania. Sam miał do Moore'a już podejść, ale ten pierwszy ruszył się z miejsca.
- Billy! - zawołał głośno, zwracając pewnie na siebie uwagę gości z najbliższych stolików, taki już był. Wyciągnął rękę, aby uścisnąć mu dłoń. - Dobrze cię widzieć całego, stary - powiedział Harry, naprawdę czując ulgę, że dawny przyjaciel z lat dziecięcych ma się nieźle - przynajmniej na pozór. - Tak, kopę lat.... - mruknął nieco mniej entuzjastycznie. - Gdzieś ty się podziewał? Czytałem w gazetach, że... No wiesz... - ... że już nie grasz w drużynie Jastrzębi z Falmouth - te niewypowiedziane głośno słowa zawisły pomiędzy nimi. - Usiądziesz ze mną? Napijmy się!



Gdziekolwiek jesteś
- bądź przy mnie
Cokolwiek czujesz
- czuj do mnie
Jakkolwiek nie spojrzysz
- patrz na mnie
Czymkolwiek jest miłość
- kochaj się we mnie

Harry Smith
Harry Smith
Zawód : śpiewak, muzyk
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja bym kota nie wziął
na weekend.
A ty mi chciałaś
serce oddać,
na wieczność
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7987-harry-smith https://www.morsmordre.net/t8560-markiza-anhelique#249750 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f189-hereford-square-7-15 https://www.morsmordre.net/t8559-skrytka-bankowa-nr-1938#249749 https://www.morsmordre.net/t8558-harry-smith#249747
Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]19.08.20 12:07
Szeroki uśmiech malujący się na twarzy Harry'ego musiał być zaraźliwy - nie było innego wytłumaczenia - bo Billy odwzajemnił go zupełnie nieświadomie, nie zdając sobie sprawy z tego, że szczerzy się radośnie, dopóki nie spróbował się odezwać, odkrywając nagle, że wargi ma rozciągnięte od ucha do ucha. Cichy głosik z tyłu głowy, ostrzegający go o konieczności zachowania ostrożności, zgasł zupełnie, zduszony - być może - pewnym uściskiem znajomej dłoni. Podobno w obecnych czasach nie można było ufać niemal nikomu, nie potrafił jednak przekonać samego siebie, że Harry Smith mógłby chować w sobie złe intencje; wychowywali się w końcu tuż obok, podwórko przy podwórku, a chociaż rodzinny dom Moore'ów już od jakiegoś czasu stał pusty, to Billy wciąż potrafił przywołać z pamięci szczerbaty uśmiech kilkuletniego Harry'ego, gdy umawiali się na kolejny wyścig na dziecięcych miotełkach. - M-m-mógłbym powiedzieć to samo - odpowiedział, wciąż się uśmiechając, choć rzecz jasna nie miał problemu z odebraniem podprogowego przekazu: był synem mugola, który jeszcze do niedawna mieszkał w Londynie - fakt, że nadal chodził o własnych siłach, musiał mieć coś wspólnego ze szczęśliwym zrządzeniem losu.
Kilka głów obróciło się w jego stronę, gdy Harry radośnie wykrzyknął jego imię, sprawiając, że poczuł się nieswojo; usiadł szybko na wolnym krześle przy stoliku, jakby chcąc w ułamku sekundy stać się mniejszy - ale na szczęście zaciekawione okrzykiem spojrzenia szybko na powrót rozpierzchły się na boki, po pobieżnym upewnieniu się, że nie działo się nic niezwykłego. - T-tak, zrobiłem sobie małe wakacje - przytaknął, choć było to niedopowiedzenie stulecia. Na propozycję przyłączenia się, kiwnął z entuzjazmem głową, przysuwając się bliżej do stolika i kładąc na nim zabraną z blatu szklankę. - Pomagałem urządzić się ojcu, j-ja-jakiś czas temu wyjechał z-za granicę. Męczyła go brytyjska pogoda. - A dokładniej - anomalie rozrywające organizmy ludzi pozbawionych magicznych umiejętności od środka, a później przez długie miesiące grzmiące nad ich głowami magicznymi wyładowaniami; był pewien, że Harry zrozumie aluzję - wiedział doskonale, że jego ojciec był mugolem. - Jego i Amelkę - dodał po chwili, mimochodem, nie orientując się nawet, że jego rozmówca mógł nie wiedzieć, do kogo należało to imię. Przez ostatnie miesiące przywykł do istnienia córki w swoim życiu na tyle, że stało się to dla niego oczywistością. - A t-ty? - zagadnął, naprawdę ciekaw, gdzie ostatnio podziewał się Smith. Krótkie przemknięcie spojrzeniem po jego twarzy sugerowało, że znajdował się w jednym kawałku, choć rzecz jasna tych najgorszych rzeczy - doświadczeń, wspomnień, trosk - nigdy nie było widać na pierwszy rzut oka. - Miałem ostatnio s-sprawić sobie radio, ryzykuję, że usłyszę t-t-tam twój słodki głosik? - zażartował, unosząc wyżej brew. Odruchowo sięgnął ręką do szklanki, dopiero wtedy przypominając sobie, że była pusta. Podniósł się z miejsca. - Co pijesz? - zapytał, wskazując głową w stronę barowej lady. Wypita ognista zdążyła już wyparować z jego organizmu i chętnie poprawiłby ten stan rzeczy - zwłaszcza, że nie siedział już w Rozbrykanym sam.




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]19.08.20 21:11
Miał już w sobie coś takiego, niektórzy nazywali to światłem, inni wewnętrzną iskrą, że ludzie uśmiechali się przy nim częściej i szerzej. Roztaczał wokół siebie ciepłą aurę, rozpraszającą niepogodę przygnębienia i zmartwień, potrafił ludzi rozweselać - przynajmniej tak mu się wydawało, zawsze starał się to robić. Smith, prócz naprawdę dobrego głosu i doskonałego słuchu, od natury dostał w darze łatwość zjednywania sobie ludzi i nawiązywania kontaktów, a ludzie poznając go prędko nabierali wrażenia, że znają go od dawna - a co dopiero ci, z którymi naprawdę łączyła go długa znajomość. Roztaczał wokół siebie aurę swobody i lekkości, a to w jego zawodzie było niezwykle ważne; pragnął, aby ludzie słuchając go, jego muzyki i poezji, zapominali o wszystkim. Tym razem coś jednak poszło nie tak. Pierwsze słowa Smitha nie były podyktowane aluzją co do pochodzenia, a zwyczajną ulgą, bo teraz każdy, niezależnie od statusu krwi, nie mógł być pewien jutra; dopiero po chwili uświadomił sobie, że stary druh rzeczywiście znalazł się w dużo większym niebezpieczeństwie. Wcale nie poczuł się z tym lepiej. Na usta cisnęło mu się ponure: jak wszyscy, zachował to jednak dla siebie, nie chcąc by uśmiech zniknął z ust Moore'a.
Sam zajął miejsce naprzeciwko przyjaciela z lat dziecięcych i spojrzał na barmana, widząc, że ten niesie mu zamówioną whisky. - Wakacje? Mam nadzieję, że w jakimś słonecznym i cieplejszym miejscu... - mruknął Smith, w mig łapiąc aluzję, kiedy Billy dopowiedział kilka słów o ojcu. Tak, doskonale wiedział co miał na myśli, ponad pół ubiegłego roku dla niemagicznych i dzieci były prawdziwym koszmarem. Chyba jeszcze gorszym niż dla czarodziejów, choć czary niosło za sobą poważne ryzyko uczynienia krzywdy sobie, albo innym. - Amelkę? Narzeczona? Zakochałeś się? Najwyższa pora zapomnieć o Marcelli - spytał zaintrygowany; kobiece imiona łączył zwykle z jednym, bo głównie jedno tkwiło mu w głowie. - Zostali zagranicą? - spytał poważniejszym tonem, marszcząc przy tym brwi w zastanowieniu; tak byłoby dla nich bezpieczniej, bo na tę chwilę to nie było do czego wracać. - Nie, żebym nie cieszył się, że cię widzę, Billy, ale może... może bezpieczniej byłoby zostać na tych wakacjach... - Harry naprawdę nie chciał, aby Moore zrozumiał go źle. Jego słowa podyktowane były jedynie troską o los przyjaciela, nawet jeśli od dawna ich kontakt można określić jako sporadyczny. Zapytany o siebie odchrząknął krótko. - Ja? Całkiem nieźle się mam, chyba, o ile można tak powiedzieć - odparł, a słowom tym towarzyszyło wzruszenie ramion. - Wciąż mieszkam w Londynie, chociaż... Wcale nie mam ochoty tam wracać. Kiedy rejestrowałem różdżkę, to... - mówiąc to nachylił się ku byłemu szukającemu i zniżył głos do konspiracyjnego szeptu - ... doszło do tragicznej pomyłki i aresztowano mnie jako zwolennika Harolda... wiesz którego... Najgorsza doba mojego życia... - zwierzył mu się, a na twarzy muzyka pojawił się wyraz prawdziwego cierpienia, jak gdyby nikt nigdy, przenigdy nie doznał większego upokorzenia niż on wtedy. - Tylko zachowaj to dla siebie - zastrzegł od razu. Oczywiście, media nie interesowały się wciąż jego losem aż tak bardzo (a szkoda), ale nie chciał, aby ta informacja obiegła znajomych... - O tak. Mam nadzieję. Ostatnio nagraliśmy świetny kawałek, naprawdę dobry, powinni grać go częściej - oświadczył z dumą, prostując się i nonszalancko rozpierając na swoim krześle, kiedy wsparł się o oparcie łokciem. Barman postawił przed nim whisky, kiedy Billy zapytał co pije. Harry zauważył, że jego szklanka jest pusta. - Whisky. Masz ochotę? Stawiam butelkę - zaproponował.



Gdziekolwiek jesteś
- bądź przy mnie
Cokolwiek czujesz
- czuj do mnie
Jakkolwiek nie spojrzysz
- patrz na mnie
Czymkolwiek jest miłość
- kochaj się we mnie

Harry Smith
Harry Smith
Zawód : śpiewak, muzyk
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja bym kota nie wziął
na weekend.
A ty mi chciałaś
serce oddać,
na wieczność
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7987-harry-smith https://www.morsmordre.net/t8560-markiza-anhelique#249750 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f189-hereford-square-7-15 https://www.morsmordre.net/t8559-skrytka-bankowa-nr-1938#249749 https://www.morsmordre.net/t8558-harry-smith#249747
Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]20.08.20 1:27
Zadziwiająco łatwo było mu o tym mówić – o tej niedalekiej przeszłości, w której w pośpiechu pakował walizki, przygotowując się do przeniesienia całego swojego niewielkiego świata za kanał La Manche. Wtedy wcale nie było to proste; nawet po zabraniu wszystkiego, co fizycznie posiadał, miał wrażenie, że to, co istotne, zostawiał w Anglii; przyjaciół, przede wszystkim, ale również drużynę, Zakon Feniksa, ideę, w którą się zaangażował, i w którą wierzył całym sercem. To nie była dobra decyzja, dzisiaj wiedział to już na pewno, ale jednocześnie była jedyną możliwą – Amelia nie mogła żyć w rzeczywistości szarpanej przez anomalie, a on nie mógł żyć bez niej; już nie. Czasami wciąż go to dręczyło, spędzając sen z powiek, przy Harrym wydawało się jednak odleglejsze – prawie mógł na ten temat żartować – i miał wrażenie, jakby część przygniatającego go do ziemi ciężaru zniknęła nagle z jego barków. – Biorąc pod uwagę, że mieliśmy zimę w cz-cz-czerwcu – przypomniał, wzruszając ramionami – ciężko byłoby o z-zi-zimniejsze i mniej s-sło-słoneczne – dokończył, uśmiechając się krzywo. Trochę kluczył, unikając wypowiadania na głos nazwy kraju, choć bynajmniej nie dlatego, że nie ufał Harry’emu; zdawał sobie jednak sprawę z tego, że za członków Zakonu Feniksa wyznaczono nagrody, a choć jego własna twarz nie uśmiechała się jeszcze z listów gończych, to nie zmieniało to faktu, że po ich ogłoszeniu, jak grzyby po deszczu wyrośli łowcy nagród. Nie wiedział, kim był siwy mężczyzna siedzący dwa stoliki dalej, ani czy zaczytaną w Czarownicy kobietę rzeczywiście pochłaniał artykuł o najnowszych perypetiach Morgany Selwyn.
Powtórzone imię Amelki wyrwało go z zamyślenia; przeniósł na powrót spojrzenie na przyjaciela, mrugając szybko, i przez moment starając się połączyć ze sobą wyrazy, które jeden po drugim wypowiadał. – Eee… Co? – wyrwało mu się niezwykle merytorycznie, zaraz potem połączył jednak fakty – i zrobiło mu się głupio. Sięgnął dłonią do karku, przesuwając po nim nieco nerwowo palcami. – N-nie, ja… Amelka to moja córka – przyznał, bo nie było sensu owijać w bawełnę; niedopowiedzenia już ostatnim razem sprowadziły mu na głowę wystarczająco dużo problemów. – Ma sześć lat – dodał – po czym coś innego, co powiedział Harry, zwróciło jego uwagę. – Masz kontakt z M-m-marcellą? – zapytał, zanim zdążyłby ugryźć się w język; zawiesił pytające spojrzenie na twarzy mężczyzny, nie do końca wiedząc, jaką odpowiedź właściwie chciałby usłyszeć. – Ojciec został – odpowiedział nieco zdawkowo; Amelia już od jakiegoś czasu mieszkała z nim – w Oazie, w najbezpieczniejszym miejscu, jakie mógł sobie aktualnie wyobrazić – ale tego powiedzieć Harry’emu nie mógł; póki co – przyglądał się przyjacielowi uważnie, zastanawiając się, gdzie w tym wszystkim się znajdował, ale nie odnajdując żadnej odpowiedzi.
Westchnął bezgłośnie, słysząc kolejne słowa mężczyzny. Nie był pierwszą osobą, która wytknęła mu, że powinien był trzymać się z daleka od Anglii – Penny powiedziała praktycznie to samo – ale chociaż chciałby wyjaśnić mu wszystkie powody dla swojej decyzji, to póki co nie mógł tego zrobić. – Bezpieczniej – p-p-pewnie tak – przytaknął wreszcie, odchylając się na krześle, a całą resztę pozostawiając zawieszoną w powietrzu; że niemal wszystko, na czym mu zależało, było tutaj; że nie miał siły całe życie uciekać; że czuł wyrzuty sumienia, czytając w gazetach o kolejnych okropnościach, samemu pozostając biernym.
Przeniesienie środka ciężkości rozmowy na osobę Harry’ego przyjął z ulgą, choć gdy padło imię Harolda, poruszył się na krześle, czując nagły dyskomfort; nie był nigdy dobrym kłamcą, nie potrafił też skrywać za maską emocji – zazwyczaj można było więc czytać z niego jak z otwartej karty. Odchrząknął. – T-to znaczy?.. Ale t-ty chyba nie?.. – zapytał, unosząc wyżej jasne brwi – i przypatrując się przyjacielowi z niezadanym pytaniem w spojrzeniu. Wiedział na pewno, że nie działał aktywnie w Zakonie Feniksa, ale wiedział też, że istniały niezależne bojówki, które walczyły o wyzwolenie Londynu; czy Harry mógł należeć do jednej z nich? – Aresztowali cię? – dodał po chwili, tym razem z troską; mężczyzna co prawda siedział przed nim cały i zdrowy, ale nie chciał dopuścić do siebie myśli, że mógł znaleźć się na celowniku. – Który? – dopytał, mając na myśli kawałek; istniało prawdopodobieństwo, że zdarzyło mu się go słyszeć, zawsze lubił muzykę. – I jasne. Mamy za co p-p-pić? Nic nie powiedziałeś na temat swojej n-na-narzeczonej. Zawsze myślałem, że do tej p-pory dostanę już zaproszenie na twój ślub – zagadnął, wracając na swoje miejsce, gdy przy stoliku pojawił się kelner; podsunął mu swoją szklankę, następnie czekając, aż na powrót napełni się bursztynowym płynem.




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]20.08.20 17:39
Harry sam nierzadko myślał o wyjeździe z kraju. Tyle, że raczej w innym kontekście niż Billy. Od lat marzył o przeprowadzce do Paryża na stałe, do stolicy sztuki, miasta artystów i miłości, brakowało mu jedynie na to środków i znajomości języka francuskiego. Później zrobił się trochę rozpoznawalny na rodzimej ziemi, Czarodziejska Rozgłośnia Radiowa zaczęła grać jego muzykę, zaczęto proponować mu występy w coraz lepszych miejscach - żal było to opuszczać. Większą szansę na karierę miał w Wielkiej Brytanii, przynajmniej tak dotąd mu się wydawało, bo teraz przyszłość malowała się wyłącznie w ciemnych barwach. Czy w świecie, jakiego pragnął lord Cronus Malfoy, było miejsce dla muzyki jaka grała w duszy Smithowi?
- No tak - zaśmiał się Harry. - Wolałbym o tym nie pamiętać... - dodał ze smutnym uśmiechem. Zeszłoroczny wybuch magii, który dal początek anomaliom i dziwnej niepogodzie, odebrał życie jego ojcu. Teraz muzyk przypomniał sobie, że ostatnio widział Billy'ego właśnie na pogrzebie. Dobrze, że teraz nie spotkali się nad czyjąś trumną - ale miał nieprzyjemne przeczucie, że czekał ich jeszcze nie jeden pogrzeb...
Nie dopytywał o konkretne miejsce spędzania wakacji przez pana Moore, nie był aż tak głupi, domyślił się, że chodziło o bezpieczną kryjówkę dla niemagicznego - a o takich rzeczach nie rozmawiało się głośno, w miejscu publicznym, gdzie wszyscy mogli podsłuchiwać ich rozmowę. Co innego zresztą zajęło myśli Smitha. Wyjaśnienie, że wspomniana Amelia nie jest narzeczoną, dziewczyną, czy żoną, a... córką. Do tego sześcioletnią. Harry wybałuszył aż oczy ze zdziwienia. - O ty, Billy, nigdy o niej nie wspominałeś! - wyrzucił z siebie, nie potrafiąc ukryć zaskoczenia, bo raczej więcej niż oczywistym było, że córka ta nie pochodziła z małżeńskiego łoża. Na palcach wciąż nie dopatrzył się obrączki. Nie oceniał, samej moralności Smitha wiele można było zarzucić, po prostu... Billy zawsze wydawał mu się grzecznym, porządnym facetem. Facetem, który najpierw prosi o rękę, a potem całuje dziewczynę w policzek. Myślał o nim nawet jako o nieśmiałym, ale może to przez wadę wymowy. - W każdym razie... eee... przyjmij gratulacje, spóźnione - dodał, zapanowawszy nad zdziwionym wyrazem twarzy uśmiechnął się szeroko. Na pępkowe było o sześć lat za późno, ale chyba mogli za to napić się teraz. - Z Marcellą? Niiieee... Nic mi o niej nie wiadomo. Oprócz tego, że no wiesz... Wpakowała się w kłopoty... - odparł, lekko poddenerwowanym tonem, bo przez aresztowanie, o którym opowiedział, stał się przewrażliwiony na punkcie łączenia go z osobą Harolda Longbottoma. A była narzeczona Moore'a spoglądała na nich z licznych listów gończych, którymi obklejano londyńskie ulice. - Ja? W życiu. Absolutnie. Nie, na pewno nie - zaprzeczył od razu, potrząsając głową tak energicznie, że czupryna potargała mu się jeszcze bardziej. Harry nie chciał żadnych kłopotów. - Na szczęście cale to niefortunne nieporozumienie szybko wyjaśniono. Lockhart się za mną wstawił - wyznał mu z ulgą.
Z ulgą zmienił temat na muzykę.
- Talizman leśnej driady - powiedział z dumą, prostując się na swoim krześle, kiedy mówił o tym utworze. - Sam go napisałem i skomponowałem - uściślił, miał naturę chwalipięty. Kelnerowi skinął głową z wdzięcznością, kiedy obaj mieli szklanki pełne. Już chciał wznieść toast, kiedy Moore poruszył niewygodny temat. Podniósł rękę, niedbałym gestem przeczesując włosy, zawahał się wyraźnie. - No... jakby to powiedzieć... ja i Shelta rozstaliśmy się już dłuższy czas temu - wyznał, a w jego głosie rozbrzmiewało zakłopotanie, nie mówił całej prawdy - bo to była decyzja jednostronna, ale nie chciał się tym chwalić. - Nie tracę jednak nadziei, że jeszcze napijemy się na moim weselu... - ... ale pewnie nieprędko. - Tymczasem napijmy się za to spotkanie!



Gdziekolwiek jesteś
- bądź przy mnie
Cokolwiek czujesz
- czuj do mnie
Jakkolwiek nie spojrzysz
- patrz na mnie
Czymkolwiek jest miłość
- kochaj się we mnie

Harry Smith
Harry Smith
Zawód : śpiewak, muzyk
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja bym kota nie wziął
na weekend.
A ty mi chciałaś
serce oddać,
na wieczność
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7987-harry-smith https://www.morsmordre.net/t8560-markiza-anhelique#249750 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f189-hereford-square-7-15 https://www.morsmordre.net/t8559-skrytka-bankowa-nr-1938#249749 https://www.morsmordre.net/t8558-harry-smith#249747
Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]20.08.20 19:48
Potrzebował pełnej sekundy, żeby złożyć to ze sobą w całość: smutny uśmiech na twarzy Harry’ego, zdanie zawieszone w połowie, jego własne słowa – pozornie pozbawione drugiego dna, a w rzeczywistości stanowiące niezdarne, choć nieumyślne potknięcie. No tak, po co w ogóle to przywoływał. – Rany, Harry, p-p-przepraszam – wyrzucił z siebie, głosem pełnym zakłopotania. – Nie p-p-pomyślałem – dodał w ramach koślawego usprawiedliwienia, choć nie wiedział już, czy powinien; może lepiej by zrobił, gdyby puścił to już mimo uszu, pozwolił niezręczności rozwiać się w zatłoczonej przestrzeni Rozbrykanego Hipogryfa; tak zrobił zresztą zaraz później, nie chcąc jeszcze głębiej wciągać przyjaciela w ponury nastrój. Żaden z nich tego nie potrzebował; rzeczywistość, w której żyli już i tak była wystarczająco przytłaczająca, a przyszłość kryła w sobie same niewiadome – nie chciał myśleć o tym, co jeszcze na nich zrzuci. Podejrzewał, że Harry też nie.
Trochę z tego powodu też nie próbował uciekać przed pytaniami o Amelię, mając wrażenie, że dzieci nawet w czasach takich, jak te, na pewien sposób budziły nadzieję; że istniało coś jeszcze, coś później – a przynajmniej takie odczucie towarzyszyło Billy’emu, coraz częściej czerpiącemu otuchę ze świadomości, że nawet jeśli jemu się nie uda, to pozostawi po sobie coś dobrego. Kogoś dobrego. – Dowiedziałem się w zeszłym r-roku – sprostował, nie dziwiąc się zaskoczeniu brzmiącemu w głosie Harry’ego. Kiedyś od razu by się wycofał, ucinając gwałtownie temat, ale już od jakiegoś czasu nie bał się o niej mówić. A przynajmniej nie wśród ludzi, którym ufał. – To córka Camilli – dodał jeszcze, dorysowując resztę niedopowiedzianej historii. Chociaż na tym etapie utrzymywali już raczej sporadyczny kontakt, to mógł kojarzyć ją z czasów, kiedy byli narzeczeństwem; Billy był prawie pewien, że w któreś Boże Narodzenie spotkali się przy wspólnym obiedzie, mimo że gdy myślał o tym dzisiaj, miał wrażenie, że przypominał sobie raczej przeczytaną dawno książkę niż własne życie; takie to wszystko było odległe.
Uśmiechnął się, przyjmując spóźnione o sześć lat gratulacje. – Dzi-dzięki. Powinieneś kiedyś ją p-p-poznać, na pewno zyskałbyś nową f-fa-fankę – rzucił wesoło, przez moment wyobrażając sobie to spotkanie, może gdzieś w ich rodzinnej wiosce – ale zaraz później poważniejąc. To było coś znajdującego się w powleczonym mgłą może kiedyś – gdy już świat uspokoi się na tyle, by pozwolił Amelii wyściubić nos poza Oazę.
No tak – przytaknął, orientując się szybko, o jaki kłopotach mógł mówić Harry. Trudno było o tym zapomnieć, ruchome plakaty z tłustymi cenami nadrukowanymi pod fotografiami można było znaleźć już niemal wszędzie, najwięcej rzecz jasna w Londynie – ale nie tylko, część zwolenników obecnego rządu wieszała je również na płotach i ścianach swoich domów, zupełnie jakby się spodziewali, że odgoni to od nich groźnych rebeliantów. Billy czuł złość za każdym razem, gdy o tym myślał, przypominając sobie również inne wyglądające z listów gończych twarze: Hannah, Charlene, Floreana, Jackie, Justine – dlatego starał się o tym nie pamiętać. – Widziałem. Nie t-tylko ona – dodał po chwili nieco zdawkowo, trochę zawieszając to zdanie w powietrzu, jakby oczekujące na uzupełnienie. Mógł mówić o innych poszukiwanych, ale mógł również mówić o sobie – na razie nie decydując się jednak na wyrażenie swojej opinii bardziej otwarcie. Nie lubił tego kluczenia, stanowcze zaprzeczenie przyjaciela przekonało go jednak do zrobienia kroku w tył – i porzucenia niewygodnego tematu na dobre. Może tym, czego aktualnie potrzebowali, był po prostu alkohol i kilkanaście minut rozmowy o niczym.
Chyba t-tego nie słyszałem – powiedział w zamyśleniu, choć trochę go podpuszczał; był niemal pewien, że wiedział, o której piosence mówił Harry. – Będziesz musiał go z-za-zaśpiewać – dodał z szerokim uśmiechem, biorąc do ręki pełną już szklankę; przyjemnie ciążyła mu w dłoni. – Och – mruknął, kiedy przyjaciel podzielił się z nim niezbyt pomyślnymi wieściami; zawiesił spojrzenie na jego twarzy, próbując ocenić jak powinien zareagować. – Przykro mi – powiedział w końcu, mając wrażenie, że zabrzmiało to trochę jak pytanie. Rozstania były zawsze grząskim gruntem, dlatego bez oporów przyjął propozycję Harry’ego. – Za spotkanie – zgodził się, wyciągając rękę, żeby stuknąć szkłem o szkło, wznosząc toast; sekundę później upił spory łyk alkoholu, czując, jak ognista przyjemnie rozgrzewa go od środka. – To jak – przypomniał, odstawiając naczynie na blat z cichym stuknięciem – znajdzie się tu jakaś g-g-gitara? – Bo przecież nie miał zamiaru odpuścić Smithowi tej piosenki.




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]20.08.20 20:35
Czas leczył rany, podobno, a minął już ponad rok od śmierci ojca. Harry skłamałby mówiąc, że rana ta zabliźniła się już całkowicie i wcale nie bolała, lecz z każdym miesiącem było łatwiej. Mówić o tym, myśleć i nie myśleć na okrągło. Przez pierwsze tygodnie chodził całkiem przybity, załamany, kochał ojca i ciężko było mu odnaleźć się w rzeczywistości, w której go zabrakło. To zabrzmiało by okrutnie, lecz jakaś część jego odnajdywała ulgę w świadomości, że ojciec nie stał się świadkiem okrutnych wydarzeń, które miały później miejsce, że nie padł ofiarą prześladowań mugolaków, że czarnoksiężnicy nie dostali go w swoje ręce. Miał nadzieję, że odnalazł spokój.
- Przestań, nic się nie stało - żachnął się Harry, machając przy tym ręką; Billy nie powinien czuć się zakłopotany, to był jedynie przypadek. - Teraz prawie każda rozmowa, w której starasz się nie poruszyć przypadkiem drażliwego tematu, przypomina stąpanie po polu gdzie ktoś zakopał fiolki mikstur buchorożca - stwierdził z ciężkim westchnięciem. Jemu samemu zdarzało się ostatnio zbyt często popełniać podobny nietakt. Całkiem niedawno, zupełnie niechcący, zamiast zaprosić uroczego rudzielca na kawę, doprowadził ją do łez...
- Och, to wiele wyjaśnia... - mruknął Smith, znów unosząc lekko krzaczaste brwi, kiedy Moore wyznał, że całkiem niedawno dowiedział się, że jest ojcem. Po wspomnieniu imienia Camilli jego myśli zaczęły błądzić w otchłani pamięci, próbując wydobyć z nich obraz tej dziewczyny. Coś mu migotało, trochę kojarzył, ale niezupełnie. Minęło sporo czasu. Do tego nie potrafił nie zastanowić się nad tym, co zrobiłby na miejscu Billy'ego. Przecież to, że gdzieś tam po świecie chodził jego potomek nie był aż tak nieprawdopodobny... Wzdrygnął się na samą myśl. Nie był gotowy na zostanie ojcem, co to to nie, miał na to czas. Mnóstwo czasu. - Obyśmy mieli okazję jeszcze się spotkań, bym mógł ją poznać. Dla takiej fanki specjalnie zadedykuję piosenkę - rzucił żartobliwie, w jego słowach było jednak coś niezwykle smutnego - bo jaką mieli pewność, że spotkają się jeszcze? I to w większym gronie, w spokoju, bez poczucia zagrożenia? Żadną właściwie. Obaj mieli świadomość, że jutro było niepewne. Billy raczej lepiej zdawał sobie z tego sprawę. Harry pozostawał wciąż nieświadomy tak wielu spraw, o tylu rzeczach nie miał zielonego pojęcia... Chyba to nawet lepiej, bo z niektórymi nie potrafiłby sobie poradzić.
- Żałuj - powiedział, z teatralnym żalem, kręcąc przy tym głową, jakby był zawiedziony, że Moore nie słyszał tego utworu. Nie miał mu tego jednak za złe. Jeszcze nie wzbudził takiej furory wśród słuchaczy, by znali go tak jak kawałki Ricka i jego Zmiataczek choćby. Z zadowoleniem podniósł szklankę, kiedy Billy zgodził się na toast, szkło stuknęło o szkło, a Harry przytknął je do ust. Ognista whisky zapiekła go w gardło, a po chwili po jego ciele rozlała się fala przyjemnego ciepła. - A znajdzie, ale nie wiem, nie wiem, Billy... Przyjdź na mój występ w pubie Pod Stepującym Leprokonusem, to usłyszysz na żywo - rzucił prowokacyjnie, uśmiechając się szelmowsko; byłoby mu naprawdę miło, gdyby zobaczył starego przyjaciela wśród publiczności. Otworzył jednak walizkę, z której szybkim ruchem wyciągnął pomniejszoną zaklęciem gitarę.



Gdziekolwiek jesteś
- bądź przy mnie
Cokolwiek czujesz
- czuj do mnie
Jakkolwiek nie spojrzysz
- patrz na mnie
Czymkolwiek jest miłość
- kochaj się we mnie

Harry Smith
Harry Smith
Zawód : śpiewak, muzyk
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja bym kota nie wziął
na weekend.
A ty mi chciałaś
serce oddać,
na wieczność
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7987-harry-smith https://www.morsmordre.net/t8560-markiza-anhelique#249750 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f189-hereford-square-7-15 https://www.morsmordre.net/t8559-skrytka-bankowa-nr-1938#249749 https://www.morsmordre.net/t8558-harry-smith#249747
Re: Pub Rozbrykany Hipogryf [odnośnik]20.08.20 21:13
Miał rację – z tym stąpaniem po polu pełnym wybuchających mikstur, i z tym, że być może nie powinni się tym aż tak bardzo przejmować; wojna trwała – nie dało się już temu zaprzeczyć, minęły czasy, gdy nadchodząca zawierucha stanowiła jedynie mglisty, ciemny ślad na horyzoncie – i może trzeba było po prostu nauczyć się funkcjonować w rzeczywistości, w której niemal każdy skrywał ostre okruchy niedawnego cierpienia. Może to, że uparcie próbowali ich nie dotknąć i się nie skaleczyć, był błędem; może gdyby dotykali ich częściej, udałoby im się załagodzić kanciaste krawędzie. Drobne zranienia leczyły się szybko, zwłaszcza wystawione na powietrze – czy nie to zawsze kazała mu robić mama? – podczas gdy te zwinięte i zapomniane miały w zwyczaju gnić długo i boleśnie. – Coś w t-tym jest – przytaknął, zgadzając się ze słowami przyjaciela, choć jeszcze przez moment nie potrafił pozbyć się z klatki piersiowej resztek gryzących wyrzutów sumienia. Taki już był.
Wydawało mu się, że prawie mógł dostrzec obracające się pod czaszką Harry’ego trybiki, ale choć obserwatorem był dobrym, to rozczytywanie ludzkich emocji nigdy nie szło mu najlepiej – nie był więc w stanie odczytać milczących myśli kłębiących się w głowie Smitha. I nie próbował, decydując się nie szukać drugiego dna tam, gdzie być może wcale go nie było, a zamiast tego otrząsając się z chwilowego zakłopotania i uśmiechając się. Bez wysiłku, ciężar, z jakim tu przyszedł, jakby wyparował – a przynajmniej zmniejszył się znacznie, stając się możliwym do zignorowania. Nawet wspomnienia niedawnej walki jakby przybladły, przygaszone radością ze spotkania dawno niewidzianego przyjaciela. – Byłaby z-za-zachwycona – powiedział z przekonaniem, nie mając najmniejszych wątpliwości, że zadedykowana piosenka sprawiłaby Amelce mnóstwo radości. Czasami dręczyło go, że miała jej za mało – takiej zwyczajnej i dziecięcej, związanej z rzeczami, które powinny być oczywiste – a które w dużej mierze odsunęła od niej wojna.
Żałuję – zaśmiał się; żartował, choć było w tym też ziarno prawdy, bo gdyby rzeczywistość była inna, to pewnie regularnie miałby okazję słuchać występującego na scenie Harry’ego. Nie wiedział do końca, w jaki sposób wojna wpłynęła na jego karierę, ani czy miał problem, żeby związać koniec z końcem, ale już sam fakt jego niedawnego aresztowania mówił wiele na temat tego, ile ostrożności każdy z nich musiał zachować. – To t-tam się schowałeś? Powiedz tylko k-k-kiedy, a będę na pewno – zapewnił; o ile wspomniana przez przyjaciela knajpa nie znajdowała się w Londynie, może nawet nie była to pusta deklaracja. – Może namówię Ha-ha-hannah i Joego żeby też wpadli. – We czwórkę na pewno bawiliby się wyśmienicie.
Uniósł wyżej brwi, widząc jak Harry schyla się po gitarę – nie spodziewał się, że faktycznie podejmie wyzwanie – ale wyszczerzył się na ten widok, opierając się wygodniej o krzesło i poprawiając uchwyt na trzymanej w ręce szklance. – Będę pilnował p-po-porządku, jak ustawi się kolejka po autografy – zaoferował, tylko odrobinę żartobliwie; kątem oka widział, że kilka głów odwróciło się już z ciekawością w ich stronę. I dopóki ich uwaga skupiała się na Harrym, nawet mu to nie przeszkadzało.




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore

Strona 10 z 14 Previous  1 ... 6 ... 9, 10, 11, 12, 13, 14  Next

Pub Rozbrykany Hipogryf
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach