Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Jezioro Loch Lomond
AutorWiadomość
First topic message reminder :


Loch Lomond
Jedno z najbardziej malowniczych miejsc w Szkocji, największe jezioro Wielkiej Brytanii - Loch Lomond. Na samym jeziorze znajdują się niewielkie wyspy, na które turyści, jak i mieszkańcy od czasu do czasu się wybierają, szczególnie letnią porą. Dookoła jeziora znajduje się także kilka niewielkich, głównie mugolskich mieścin. Warto wspomnieć, że ludzie w tych okolicach mówią tak silnym szkockim dialektem, że rodowity Anglik może mieć niemałe problemy ze zrozumieniem ich.
W okolicach gór nie trudno spotkać także typowe dla Szkocji rude krowy oraz pokaźne stada płochliwych, acz bardzo hałaśliwych baranów.
W okolicach gór nie trudno spotkać także typowe dla Szkocji rude krowy oraz pokaźne stada płochliwych, acz bardzo hałaśliwych baranów.
Miał rację. Wolałam usłyszeć o moim chłodzie, niż o cieple, które było ostatnim określeniem powiązanym ze mną. – Urodziłam się w krainie zimy – odezwałam się tylko, jakby to miało wytłumaczyć moją postawę, jakby właśnie z tego wywodził się dystans, oszczędność gestów i brak pogody na twarzy. Jakby właśnie to miało wyjaśniać całą moją niechęć i stawianie wokół siebie tych wysokich granic, na które się najwyraźniej wciąż nadziewał ze swoimi durnymi żarcikami i których wcale nie pojmowałam. To nic, i tak były głupie. Docierały do mnie i rozpływały się, niespecjalnie mną wzburzając. Przez te wspólne godziny powinien już się zorientować, że cały czas szedł złą drogą. A może to ja się myliłam? Może właśnie przedostawał się tym przejściem, którego wcale nie dopuszczałam do myśli i tak kruszył ten lód? Nie widziałam w nim zagrożenia. Ani dla swojej duszy, ani dla swojego ciała, chociaż wycieczka z obcym typem, który nie wzbudził mojego zaufania nawet w minimalnym stopniu, stanowiła kpinę z własnego rozsądku. Przecież nie byłam bezmyślną dziewuchą. Więc jak to się stało, że wciąż tkwiliśmy razem w tej sytuacji? Bez imion, adresów i światów, do których dane by nam było wzajemnie się przyporządkować. Akurat ta niewiedza dziwnym trafem wydała mi się niezwykle wygodna. Wolałam, by nikt z krewnych nie dowiedział się, że szlajałam się z jakimś wątpliwym oprychem po szkockich lasach. Jak zamierzał się odwdzięczyć? Wolałam się nad tym nie zastanawiać.
- Wcale nie – mruknęłam, ale złowroga nuta w głowie dawała wyraźną wskazówkę, że nie do końca mogło tak być. Że być może obawiałam się, że mnie przerośnie. A może było jeszcze coś? Może po prostu nie chciałam wiązać się kolejną obietnicą spędzania wspólnych chwil we dwójkę. Szczególnie że drażnił mnie niemiłosiernie. Ust nie zamykał, oczy diabelsko mu się świeciły i na każde moje domknięcie tematu znajdował pięć sposobów na pociągnięcie go dalej. Był upierdliwy i uparty, nie dawał mi spokoju. I nie umiał wysiedzieć w ciszy. – Po prostu nie zamierzam więcej się z tobą widywać – odpowiedziałam szczerze, ponuro i dobitnie jak zazwyczaj. Nie próbowałam oszukiwać ani siebie ani jego. Irytował mnie. – To dobrze. Nie zamierzam tego więcej powtarzać – odpowiedziałam natychmiast, ze zdziwieniem reagując na szybkie, symboliczne przymknięcie oka. O co mu chodziło? Zupełnie nie wyłapałam ani kłamstwa, ani zaklęcia czającego się za gestem.
Dopiero potem nieco złagodniałam, zapominając o grymasie zaklętym w spojrzeniu, o ustach zaciskających się nerwowo nieco częściej, niż bym wolała i o dłoniach gotowych zacisnąć się na jego szyi, jeżeli tylko jeszcze raz wyskoczy z jakimś absurdem. Słuchałam, nie przerywając, właściwie nawet z zainteresowaniem. Podobało mi się, gdy ludzie mieli pasje, przygody i szlaki, które pozwalały im rozwijać się i zgłębiać samego siebie. Życie było wędrówką. Tylko niektórzy gnili marnie, nie szukając dla siebie szansy. – Przywiozłeś stamtąd coś wyjątkowego? – zapytałam tak po prostu, zaciekawiona. Spodziewałam się, że miał do czynienia z wieloma tajemnymi przedmiotami, skoro to one przyciągały go do oddalenia się od domu o tysiące kilometrów. Nie miałam jednak pewności, czy zechce mi o tym opowiedzieć więcej. – Mogłabym… - zawahałam się wyraźnie, pauza dała czas na uporządkowanie myśli. – może mogłabym uznać, że już kiedyś, dawno temu robiłeś to. Że trzymałeś kuszę i celowałeś w zwierzę. A dziś twoje dłonie ożyły, twoje oczy stały się torem lotu bełtu. Albo po prostu – poszło ci przyzwoicie jak na pierwszy raz – przyznałam i wypowiedzenie tego wszystkiego nie przyszło mi z aż tak wyraźnym trudem. Wręcz przeciwnie. Jednak zaraz po ostatnim słowie odwróciłam spojrzenie, nie mając ochoty na kolejny obraz jego cwanego uśmieszku. Zamiast tego wzięłam głęboki wdech i wypuściłam głośniej powietrze z ust – gotowa zająć czymkolwiek ręce. I tym bardziej myśli.
A jednak nasze spojrzenia skrzyżowały się ze sobą znów. O wiele szybciej, niż mogłam tego pragnąć. Na jego wyrażone głośno zdziwienie nie odpowiedziałam. Jego rozpogodzona twarz była jeszcze jednym wejrzeniem, zbyt promiennym, wabiącym w nieskuteczną pułapkę. Tego wieczoru nie była to ostatnia, w jaką postanowił mnie wpędzić. Ja zaś w nie wszystkie wpadałam zbyt łatwo, wciąż byłam jak ćma wirująca wokół morderczego żaru. Czułam to, ale nie umiałam nic na to poradzić. Pod chłodnym spojrzeniem czaił się gniew i echo bezradności. Podświadomie pragnęłam się z nim rozprawić.
W wodzie było lżej. Otulający z każdej strony płaszcz zimna pomagał ostudzić i nieprzyjazne myśli i zbyt gorącą w ramionach słońca skórę. Ludzie na łódce nie mieli dla mnie znaczenia. Odwróciłam się tyłem do nich i tyłem do niego, zamierzałam zająć się sama ze sobą, popływać i zyskać parę chwil świętego spokoju. Oczywiście znów nie poszło po mojej myśli. – Bólem, strachem i udręką. Co ty na to? – burknęłam gorzko, wychodząc naprzeciw jego biesiadnym fantazjom. Tego chciał? Na lądzie czy w wodzie – wciąż kontynuowaliśmy spektakl złośliwości. On miał tysiąc jeden kpiących uśmiechów, a ja zbierałam się w sobie, by w końcu mu przywalić. Albo go zatopić tu, w tym jeziorze. Jak tylko świadkowie stracą nas z oczu.
Patrzyłam potem, jak wreszcie wyłazi z wody, nie szczędząc mi słodkiej scenki. Co czekało mnie na lądzie? Może to on powinien zatańczyć, nie ja. Osadzone na tafli wody dłonie zafalowały charakterystycznie, kiedy unosiłam się w jeziorze. Podpłynęłam kawałek bliżej gotowa wyjść z tej wody, przeżyć niekoniecznie przyjemne gapiostwo, a potem włożyć ciuchy i zapomnieć. Nie pozwolił mi. W mgnieniu oka porwał wszystkie rzeczy i czmychnął w las. Gnojek. Ciężkim, chlupoczącym krokiem wyszłam z tej wody. Bez pisku i rozpaczliwego wołania o pomoc. Sam się o to prosił. Natychmiast wzięłam samotnie leżącą na trawie kuszę. Miałam tylko jednego bełta. Patrzyłam na półnagą bestię oddalającą się od naszego obozowiska. Ja ci zaraz dam.
Uwolniłam strzałę, celując prosto w jego przeklęty tyłek.
k60 odległość od zwierzyny (Drew) i k100 na czarodziejską kuszę
- Wcale nie – mruknęłam, ale złowroga nuta w głowie dawała wyraźną wskazówkę, że nie do końca mogło tak być. Że być może obawiałam się, że mnie przerośnie. A może było jeszcze coś? Może po prostu nie chciałam wiązać się kolejną obietnicą spędzania wspólnych chwil we dwójkę. Szczególnie że drażnił mnie niemiłosiernie. Ust nie zamykał, oczy diabelsko mu się świeciły i na każde moje domknięcie tematu znajdował pięć sposobów na pociągnięcie go dalej. Był upierdliwy i uparty, nie dawał mi spokoju. I nie umiał wysiedzieć w ciszy. – Po prostu nie zamierzam więcej się z tobą widywać – odpowiedziałam szczerze, ponuro i dobitnie jak zazwyczaj. Nie próbowałam oszukiwać ani siebie ani jego. Irytował mnie. – To dobrze. Nie zamierzam tego więcej powtarzać – odpowiedziałam natychmiast, ze zdziwieniem reagując na szybkie, symboliczne przymknięcie oka. O co mu chodziło? Zupełnie nie wyłapałam ani kłamstwa, ani zaklęcia czającego się za gestem.
Dopiero potem nieco złagodniałam, zapominając o grymasie zaklętym w spojrzeniu, o ustach zaciskających się nerwowo nieco częściej, niż bym wolała i o dłoniach gotowych zacisnąć się na jego szyi, jeżeli tylko jeszcze raz wyskoczy z jakimś absurdem. Słuchałam, nie przerywając, właściwie nawet z zainteresowaniem. Podobało mi się, gdy ludzie mieli pasje, przygody i szlaki, które pozwalały im rozwijać się i zgłębiać samego siebie. Życie było wędrówką. Tylko niektórzy gnili marnie, nie szukając dla siebie szansy. – Przywiozłeś stamtąd coś wyjątkowego? – zapytałam tak po prostu, zaciekawiona. Spodziewałam się, że miał do czynienia z wieloma tajemnymi przedmiotami, skoro to one przyciągały go do oddalenia się od domu o tysiące kilometrów. Nie miałam jednak pewności, czy zechce mi o tym opowiedzieć więcej. – Mogłabym… - zawahałam się wyraźnie, pauza dała czas na uporządkowanie myśli. – może mogłabym uznać, że już kiedyś, dawno temu robiłeś to. Że trzymałeś kuszę i celowałeś w zwierzę. A dziś twoje dłonie ożyły, twoje oczy stały się torem lotu bełtu. Albo po prostu – poszło ci przyzwoicie jak na pierwszy raz – przyznałam i wypowiedzenie tego wszystkiego nie przyszło mi z aż tak wyraźnym trudem. Wręcz przeciwnie. Jednak zaraz po ostatnim słowie odwróciłam spojrzenie, nie mając ochoty na kolejny obraz jego cwanego uśmieszku. Zamiast tego wzięłam głęboki wdech i wypuściłam głośniej powietrze z ust – gotowa zająć czymkolwiek ręce. I tym bardziej myśli.
A jednak nasze spojrzenia skrzyżowały się ze sobą znów. O wiele szybciej, niż mogłam tego pragnąć. Na jego wyrażone głośno zdziwienie nie odpowiedziałam. Jego rozpogodzona twarz była jeszcze jednym wejrzeniem, zbyt promiennym, wabiącym w nieskuteczną pułapkę. Tego wieczoru nie była to ostatnia, w jaką postanowił mnie wpędzić. Ja zaś w nie wszystkie wpadałam zbyt łatwo, wciąż byłam jak ćma wirująca wokół morderczego żaru. Czułam to, ale nie umiałam nic na to poradzić. Pod chłodnym spojrzeniem czaił się gniew i echo bezradności. Podświadomie pragnęłam się z nim rozprawić.
W wodzie było lżej. Otulający z każdej strony płaszcz zimna pomagał ostudzić i nieprzyjazne myśli i zbyt gorącą w ramionach słońca skórę. Ludzie na łódce nie mieli dla mnie znaczenia. Odwróciłam się tyłem do nich i tyłem do niego, zamierzałam zająć się sama ze sobą, popływać i zyskać parę chwil świętego spokoju. Oczywiście znów nie poszło po mojej myśli. – Bólem, strachem i udręką. Co ty na to? – burknęłam gorzko, wychodząc naprzeciw jego biesiadnym fantazjom. Tego chciał? Na lądzie czy w wodzie – wciąż kontynuowaliśmy spektakl złośliwości. On miał tysiąc jeden kpiących uśmiechów, a ja zbierałam się w sobie, by w końcu mu przywalić. Albo go zatopić tu, w tym jeziorze. Jak tylko świadkowie stracą nas z oczu.
Patrzyłam potem, jak wreszcie wyłazi z wody, nie szczędząc mi słodkiej scenki. Co czekało mnie na lądzie? Może to on powinien zatańczyć, nie ja. Osadzone na tafli wody dłonie zafalowały charakterystycznie, kiedy unosiłam się w jeziorze. Podpłynęłam kawałek bliżej gotowa wyjść z tej wody, przeżyć niekoniecznie przyjemne gapiostwo, a potem włożyć ciuchy i zapomnieć. Nie pozwolił mi. W mgnieniu oka porwał wszystkie rzeczy i czmychnął w las. Gnojek. Ciężkim, chlupoczącym krokiem wyszłam z tej wody. Bez pisku i rozpaczliwego wołania o pomoc. Sam się o to prosił. Natychmiast wzięłam samotnie leżącą na trawie kuszę. Miałam tylko jednego bełta. Patrzyłam na półnagą bestię oddalającą się od naszego obozowiska. Ja ci zaraz dam.
Uwolniłam strzałę, celując prosto w jego przeklęty tyłek.
k60 odległość od zwierzyny (Drew) i k100 na czarodziejską kuszę
Varya Mulciber

Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 13
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Rycerzy Walpurgii


The member 'Varya Mulciber' has done the following action : Rzut kością
#1 'k60' : 5
--------------------------------
#2 'k100' : 98
#1 'k60' : 5
--------------------------------
#2 'k100' : 98
Jezioro Loch Lomond
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja