Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk
Leśny park niespodzianek
Strona 5 z 5 •
1, 2, 3, 4, 5

AutorWiadomość
First topic message reminder :


Leśny park niespodzianek
Park niespodzianek to ogrodzony teren nieopodal plaży, gęsto zalesiony, głównie drzewami liściastymi. Kręte, przyjemne dla oka ścieżki widokowe są idealnym miejscem na odprężające piesze wycieczki. Rośnie przy nich wiele gatunków rzadkich ziół, kwiatów i grzybów, jest to jednakże rezerwat przyrody i wynoszenie z niego czegokolwiek, niszczenie roślinności, jest kategorycznie zabronione. Na wysokich gałęziach drzew da się zaobserwować nieme, błękitnoskrzydłe memortki, ponad nimi szybują dzikie ptaki drapieżne. Czarodziej z czujnym okiem wypatrzy między krzakami wozaka albo kuguchara - te ostatnie, wyjątkowo inteligentne stworzenia, często zbliżają się do ludzi. Nauczyły się już, że tutaj nie uczynią im krzywdy, przeciwnie - podrapią za uchem, a może nawet podrzucą coś na ząb. Szczególną atrakcją parku są jednak magiczne jelenie o biało-złotym umaszczeniu, które nie występują nigdzie indziej w Europie. Są inteligentne i, choć płochliwe, zbliżają się do ludzi; odbiegają jednak od razu, gdy dostrzegą jakikolwiek niepokojący gest ze strony czarodziejów.
Gdy rodzina była uratowana z pożaru, mogli się swobodnie ewakuować. Podziękowania kobiety sprawiały, że można byłoby oblać się rumieńcem, ale nie było na to zwyczajnie czasu. Teren wcale nie był bezpieczny i Justine miała rację, musieli zaraz stąd znikać. Pomoc, jaką im okazali była naturalna i Stevie nie wyobrażał sobie, by mógł postąpić kiedykolwiek inaczej, gdy chodziło o ludzkie życie. Trwała wojna, czarodzieje i mugole umierali każdego dnia, a jednak coś właśnie w nim pękało, gdy uświadomił sobie, że naprawdę ich uratował. Tamten topielec w listopadzie, chociaż dla Becketta skończył się potężną gorączką, był kolejnym przykładem na to, w jaki sposób każde istnienie miało sens. Wypuścił głośniej powietrze, gdy serce dopiero schodziło ospałym krokiem z gardła na swoje miejsce. - Co się wydarzyło, że rozpoczął się pożar? - zapytał nagle, przyglądając się ruinie. Nie było tam instalacji elektrycznej, to też ta nie mogła być problemem, a ciężko było uwierzyć, że mogłoby to stać się przypadkiem, gdy przecież mieli przy sobie różdżki. Na wszelki wypadek rozejrzał się po okolicy, gdy coś w duszy mówiło, że to nie był przypadek. - Homenum Revelio - wypowiedział, różdżką wskazując na miejsca wokół, ale czuł wyraźnie, że zaklęcie nie podziałało. - To szmalcownicy - powiedział w końcu starszy mężczyzna, chwytając w dłoń ramkę ze zdjęciem która ostała się w zgliszczach domu. Widać było, że się spieszy, ale Beckett rozumiał, dlaczego chciał wziąć jeszcze tylko to. Zrobiłby to samo. Wtedy nieprzyjemne ukłucie w żołądku powróciło. Layla... Kim była Layla. Pearl już dawno nie żyła, a tamto spotkanie z Corneliusem Sallowem pozostawiało więcej pytań niż odpowiedzi. - Grozili nam, bo ukryliśmy kiedyś kogoś... Może to był błąd. Mugoli... - zawahał się starszy czarodziej. - Ratowanie życia nigdy nie jest błędem, druhu - powiedział jeszcze Stevie, klepiąc go po ramieniu. Jeśli rzeczywiście teren podpalili szmalcownicy, to należało go sprawdzić. - Homenum Revelio - ponownie wskazał różdżką na teren wokół. Było pusto, nikt nie nadchodził. Widocznie myśleli, że wykonali już swoje działo i mogli zająć się innym. Polowali na takich jak on i polowali na takich jak Justine Tonks. Rodzina w końcu deportowała się, sprawiając, że zostali tam sami. - Nie znam się na tropieniu - powiedział cicho, nachylając się nieco nad sporo niższą kobietą. - Ale jeśli gdzieś tu są szmalcownicy, to wolałbym na nich nie wpaść - wyjątkowy spokój, jaki miał w głosie wydawał się wręcz nieadekwatny do tego jak czuł się w środku. Mógłby stanąć do walki z nimi nawet twarzą w twarz, ale po wykonaniu zadania, jakie powierzył mu zakon, a tymczasem nie był nawet w połowie drogi. - Kogo mamy o tym poinformować? - zapytał jeszcze, drapiąc się po brodzie, ze świadomością, że Tonks znała się na tym nie tylko o niebo lepiej, ale i prawdopodobnie sama byłaby w stanie się z nimi rozprawić. W głowie już miał miejsca, które musieli jeszcze odwiedzić, aby sprawdzić świstokliki. Tu był zaledwie jeden, ale kto wie, co czekało ich w następnych lasach i wsiach.
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Bezpiecznie było założyć, że ktoś tutaj mógł jeszcze być. Tak dużo ogień pojawiający się znikąd przeważnie był dziełem człowieka. Szczerze wątpiła, że to nieuwaga, czy ogień z kominka zrobiła nagły, tak duży pożar, który strawił praktycznie wszystko. Mało możliwe. Ciemne kłęby dymu unosiły się do góry z gaszonego sprawnie ognia. Ten z pewnością był widoczny daleka, a oni dzisiaj nie mieli poszukiwać odpowiedzialnych za to zdarzenie. Dzisiaj była jedynie wsparciem, pomocą dla mężczyzny. A może bardziej zabezpieczeniem. Przytaknęła jeszcze krótko na wypowiedziane przez Steviego słowa. Przesuwając jasnymi tęczówkami po rodzinie, która powinna się już zbierać. I zrobiła to, chwilę po tym, jak podała im adres pod którym mogli ich odnaleźć. Wypuściła powietrze z ust, kiedy pozostali sami, spojrzenie przesunęło się wokół ale niezmiennie nie dostrzegała nic, co mogłoby zwrócić jej uwagę. Wypowiedziane przez niego słowa uniosły jej wzrok ku górze, na jego twarz którą przez kilka chwil lustrowała w milczeniu. Brwi zmarszczyły się na chwilę. Jeśli po okolicy grasowali szmalcownicy, nie dobrze było ich puścić. Ale oni nie powinni tutaj zostawać, zwłaszcza, że mili do zrobienia coś innego.
- Jeśli wrócą pożałują. - mruknęła bardziej do siebie. Była zła za to, co robili, za to jak panoszyli się po świecie, który należał nie tylko do nich. Była zła. Wściekła na to, że byli ludzie, którzy sądzili, że mogli więcej. Kiedy z ust Steviego padło pytanie, tylko jedno imię pojawiło się prawie automatycznie w jej głowie. Uniosła różdżkę skupiając się na kształcie feniksa, na melodii i tym, co znaczyła ona dla niej. - Expecto Patronum. - wypowiedziała z mocą, oczekując na pojawienie się magicznego obrońcy. - Znajdź Maeve. Przekaż: w Norfolk, kilka mil na wschód od Leśnego Parku Niespodzianek znajdziesz zgliszcza spalonego domu. Właśnie uratowaliśmy rodzinę, która w nim mieszkała. Twierdzą że podpalenie jest wynikiem działania szmalcowników. Nie jestem w stanie ruszyć w tej chwili za nimi. Jeśli możesz znajdź kogoś i spróbuj ich znaleźć. Trzeba się nimi zająć. - zamilkła obserwując jak patronus znika z pola widzenia. Odwróciła się w stronę mężczyzny. - Potrzebujesz coś jeszcze tutaj zrobić, czy możemy się zbierać do kolejnego miejsca? - zapytała, nie chciała zostawać tutaj dłużej, niż było to konieczne. Nie chciała też wdawać się w walkę w tym momencie musieli doprowadzić sprawę do końca.
- Jeśli wrócą pożałują. - mruknęła bardziej do siebie. Była zła za to, co robili, za to jak panoszyli się po świecie, który należał nie tylko do nich. Była zła. Wściekła na to, że byli ludzie, którzy sądzili, że mogli więcej. Kiedy z ust Steviego padło pytanie, tylko jedno imię pojawiło się prawie automatycznie w jej głowie. Uniosła różdżkę skupiając się na kształcie feniksa, na melodii i tym, co znaczyła ona dla niej. - Expecto Patronum. - wypowiedziała z mocą, oczekując na pojawienie się magicznego obrońcy. - Znajdź Maeve. Przekaż: w Norfolk, kilka mil na wschód od Leśnego Parku Niespodzianek znajdziesz zgliszcza spalonego domu. Właśnie uratowaliśmy rodzinę, która w nim mieszkała. Twierdzą że podpalenie jest wynikiem działania szmalcowników. Nie jestem w stanie ruszyć w tej chwili za nimi. Jeśli możesz znajdź kogoś i spróbuj ich znaleźć. Trzeba się nimi zająć. - zamilkła obserwując jak patronus znika z pola widzenia. Odwróciła się w stronę mężczyzny. - Potrzebujesz coś jeszcze tutaj zrobić, czy możemy się zbierać do kolejnego miejsca? - zapytała, nie chciała zostawać tutaj dłużej, niż było to konieczne. Nie chciała też wdawać się w walkę w tym momencie musieli doprowadzić sprawę do końca.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks

Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag

Zakon Feniksa


Gdy małżeństwo i ich syn zniknęli, a Stevie i Justine zostali sami, wokół zrobiło się nieprzyjemnie cicho. Zapach spalenizny wciąż unosił się w powietrzu, a oni spędzili tam już wystarczająco dużo czasu. Nie wypuścił różdżki z kieszeni, gdy towarzyszka wyczarowała patronusa z wiadomością do niejakiej Maeve. Nie zdziwiłby się gdyby to była ta sama kobieta, która złożyła u niego zamówienie na świstokliki. Nie zamierzał jednak dopytywać, uznając, że w takich tematach im mniej wie, tym lepiej. Nie był wojownikiem i nie znał się na magii ofensywnej. Potrafił co najwyżej bronić się gdy była taka potrzeba, ale to transmutacja była jego konikiem. Poczekał aż ta nada wiadomość patronusem i dopiero gdy była gotowa, wznowił rozmowę. - Nie. Jeśli tamten jest bezpieczny, to muszę jeszcze sprawdzić jeden - był zmęczony, bieg przez las w tym wieku wiązał się z ryzykiem pokręcenia stawów i chociaż to nie było szczególnym problemem, bo te dało się naprawić, to samo złapanie oddechu chwile trwało, zwłaszcza gdy dopiero schodziła z niego adrenalina. Czasem w głowie rządził rozum, który próbował przekonać go, że to, co robi, jest złe, że powinien siedzie w pracowni, a najlepiej to uciec gdzieś daleko za granice, zabrać Beatrix i już nigdy nie wracać. Nie potrafił jednak opuścić tego kraju, zbyt wściekły za to co im robili. Przecież był naukowcem, robił, co mógł, byleby tylko pomóc, nawet ostatni projekt o tym świadczył, ale... Ale wciąż silna w nim była potrzeba działania, albo po prostu lubił to uczucie ryzyka, bo tylko ono dawało życie. - Muszę udać się do Gloucestershire, do Elkstone - powiedział wyjątkowo cicho, rozglądając się ponownie na boki. - Jest tam opuszczona rzeźnia i w rzeźni schowany jest jeden - wypowiedział licząc, że Justine wie, gdzie może się udać. Był zmęczony, ale wciąż miał siłę do działania. - Mam nadzieję, że nic im nie będzie. Kilka tygodni temu spotkałem w lesie człowieka. Moja córka uznała, że to szmalcownik, ale mi się wydaje, że zwykły pijak, ale... - spojrzał jeszcze na zgliszcza domu, gdzie kiedyś był cały ich dobytek. Najważniejsze, że przeżyli, owszem, ale utrata domu... To musiało boleć. Pod adresem podanym im przez Justine nic nie powinno im grozić, a Beckett postanowił, że na pewno ich odwiedzi, może podrzuci jakiś świstoklik, jeśli tylko znajdzie nieco więcej pyłów, które będą się ku temu nadawać. - Ale znał potężną transmutację. Najpierw rzucił na mnie petrificusa, a potem zmienił się w coś w rodzaju mgły? - bardziej pytał, niż oświadczał. - Była szara i... jakby to powiedzieć... gęsta? Znam się na transmutacji, Justine, a w życiu czegoś takiego nie widziałem. Wpadł we mnie, zostawiając mi kilka siniaków. Spotkałaś się z czymś takim? - dopytał jeszcze. Tonks była w niejednym miejscu i niejedno widziała. Jeśli ktoś miał pomóc, mu ocenić czym mogło być to zjawisko, to przede wszystkim ona. Gotowy był, aby się teleportować.
Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Zgodziła się, w ich oczach dostrzegła potrzebę zapewniania, złożenia obietnicy, może poczucia, że nie są sami. I nie byli. Nadal znajdowali się ludzie którym zależało na innym, niezależnie od ich pochodzenia. A oni sami, mogli nieść tą wieść dalej. Mogli posiadać świadomość, że nadal walczyli, że walka jeszcze nie została rozstrzygnięta. Że jeszcze mieli szansę. Nie miało być łatwo - nie mogło być. Ale póki istniała szansa, nadzieja, póki w jej żyłach pulsowała krew, puty zamierzała walczyć i stawać naprzeciw tym, którzy za nic mieli ludzkie życie, jeśli nie niosło ono wyznawanych przez nich wartości. Uniosła różdżkę przyzywając swojego patronusa, przekazując mu wiadomość, patrząc, jak ten oddala się i niknie w zamiarze mając odnaleźć znajomą kobietę. Była jej pierwszą myślą, jeśli chodziło o podejmowanie tropów. Nie wahała się, by przekazać tą sprawę właśnie jej. Jasne tęczówki przeniosła ponownie na Steviego by po chwili skinąć krótko głową. Chociaż tyle, że nie musieli zostawać tutaj dłużej, przesunęła tęczówkami po okolicy finalnie zawieszając je na zgliszczach domu. Słuchając wypowiadanych przez niego słów ponownie skinęła głową. - Kojarzę ją, ale powinniśmy być ostrożni. Opuszczone miejsca ostatnimi czasy nabywają nowych lokatorów. - zauważyła cicho. - Na wschód od rzeźni jest polana przez którą przechodzi rzeka. Kojarzysz? - upewniła się, zawieszając znów na nim tęczówki. Musieli do niej dojść od zewnątrz i sprawdzić, czy nikogo nie będzie w środku. Teleportacja prosto na miejsce mogła wiązać się z wpadnięciem w niepewną, nieznaną sytuację.
- Muszą sobie poradzić. - nie mieli innego wyjścia. Ale co najważniejsze żyli i byli razem. Odwróciła się na pięcie, mając zamiar odejść kilka kroków przed teleportacją ale zatrzymały ją słowa wypowiadane przez Becketta, odwróciła się w jego kierunku przystając. Jej brwi zeszły się bardziej, a twarz przybrała groźniejszego wyrazu.
- Niektórzy Rycerze potrafią się zmieniać w ciemną mgłę. Widziałam ją na własne oczy w przypadku kilku. - odpowiedziała z powagą, która nie zeszła z jej twarzy. - Istnieje prawdopodobieństwo, że spotkaliście jednego z nich. - mruknęła marszcząc odrobinę nos. Pijak, tylko jeden co chwila ciągnął z piersiówki, ale nie wierzyła w aż tak duże przypadki. - Opowiedz mi wszystko, ale najpierw się przenieśmy. - zadecydowała, czekając aż Stevie jako pierwszy nie teleportuje się z miejsca. Zniknęła chwilę po nim.
| zt x2
- Muszą sobie poradzić. - nie mieli innego wyjścia. Ale co najważniejsze żyli i byli razem. Odwróciła się na pięcie, mając zamiar odejść kilka kroków przed teleportacją ale zatrzymały ją słowa wypowiadane przez Becketta, odwróciła się w jego kierunku przystając. Jej brwi zeszły się bardziej, a twarz przybrała groźniejszego wyrazu.
- Niektórzy Rycerze potrafią się zmieniać w ciemną mgłę. Widziałam ją na własne oczy w przypadku kilku. - odpowiedziała z powagą, która nie zeszła z jej twarzy. - Istnieje prawdopodobieństwo, że spotkaliście jednego z nich. - mruknęła marszcząc odrobinę nos. Pijak, tylko jeden co chwila ciągnął z piersiówki, ale nie wierzyła w aż tak duże przypadki. - Opowiedz mi wszystko, ale najpierw się przenieśmy. - zadecydowała, czekając aż Stevie jako pierwszy nie teleportuje się z miejsca. Zniknęła chwilę po nim.
| zt x2
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks

Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag

Zakon Feniksa


14 lipca
Czas w istocie pojęciem był ciekawym. Obdarowany nim został każdy, kogo wszechświat powołał na ten świat. A jednocześnie tak wielu, marnotrawiło najzwyczajniej otrzymane minuty. Melisande zdecydowanie do nich nie należała. Jej dnie, przeważnie w większości były zaplanowane. A jednocześnie, potrafiła być elastyczna - tego, by taką pozostawać nauczył ją ojciec. Umieć dopasować się do sytuacji, odnaleźć. Tworzyła dziwną mieszankę, czasem łącząc w sobie cechy, całkowicie przeciwstawne. Wolała być przygotowana na sytuacje, mieć zaplanowane odpowiednie reakcje i działania wychodząc z założenia, że odpowiednie przygotowanie znacząco usprawnia wiele procesów. A znów, konieczność przysłowiowego pójścia na żywioł - choć wlewała w nią niezadowolenie, a może wygodę, nie nastręczała jej większych problemów. Ostatnie dni, zdawały się nad wyraz przepełnione. Nie mogła, a może nie chciała, zmarnować najmniejszych momentów. Nie, kiedy sprawy przybierały oczekiwany przez nią kierunek, choć wiedziała, że będzie musiała uporządkować je dokładnie, lepiej, tak, by nie przemęczyć się całkiem, co znacząco mogłoby wpłynąć na jakość dostarczanej przez nią pracy. Bo bycie żoną - w pewien sposób - postrzegała jako taką. Dziś jak - co stało się jej nowym zwyczajem - co tydzień, odwiedzała jedno z miejsc w Norfolku, pozwalając sobie na jego poznanie i na to, by mieszkańcy mogli zobaczyć ja na własne oczy. Była dla nich enigmą, plotką, powtarzaną z ust do ust opowieścią. Nieznajomą, która pojawiła się u boku znanego im władcy. Zaczęła od nadmorskich miejscowości, bo te miały dla niej najwięcej sensu. I choć wiedziała, że zmiany i zaufania nie buduje się szybko, miała czas, a irytujące wcześniejsze milczenie Manannana jedynie dało go jej więcej. Więc pojawiła się, prowadząc rozmowy z mieszkańcami, sprawdzając ich nastroje, zakupując wytworzone produkty, by później ofiarować je miejscom, które pomagały. O Leśnym Parku niespodzianek usłyszała od jednego z mieszkańców okolicznej wioski choć miejsce przystosowane było dla ludzi i niegroźne od czasu pojawienia się komety zaczęły krążyć różne plotki. Zwłaszcza to dotyczące zachowania zwierząt, czy niewyjaśnione zaobserwowane zdarzenia przyciągnęły jej uwagę. Znała się na magicznych stworzeniach. Z rozsądkiem, w ciągu dnia, mogła rzucić na to okiem, wyciągnąć pierwsze wnioski, podjąć kolejne kroki. Dlatego właśnie ku niemu się skierowała, wyznaczając trasę, za sobą mając jak cień podążającą Anithę i mężczyznę, który miał dziś zadbać o jego bezpieczeństwo. Szybko zeszła z głównego szlaku, zadzierając poły sukienki przesuwała się powoli, zerkając na rośliny, które zdawały kierować się ku komecie, zamiast słońcu. Przy jednym z drzew dostrzegła niebieskie pióra memrotka. Kucnęła obok.
- Anitho, zabierz go. - poleciła służce spokojnym głosem, podniosła się, chcąc postawić kolejny krok, kiedy jej wzrok padł na biało złote zwierzę. Słyszała o nich, dumie niewielkiego parku. Jej wargi mimowolnie rozciągnął uśmiech. Lubiła zwierzęta. Potrafiła docenić ich dumę, urodę. Uszanować, że pełnią odpowiednią rolę w świecie w którym funkcjonowali wszyscy. Wyciągnęła powoli ręką, drugą wstrzymując gest towarzyszących jej ludzi. Nachyliła się trochę. Chodź do mnie. Zdawało się mówić ciemne spojrzenie, wabiąc, zapraszając. Chciała poczuć pod palcami strukturę jasnej sierści. Przyjrzeć mu się z bliska, sprawdził reakcje a potem porównać z danymi by móc stwierdzić, czy nie odbiegają od normy. Był blisko, coraz bliżej, ale nim jej palce opadły na łeb zwierzęcia, łamana - z pewnością nadepnięta gałąź - postawiła jego uszy i chwilę później znikał już między drzewami. W przeciwnym kierunku do tego z którego wyłoniła się właśnie sylwetka brata Alpharda. Ciemne spojrzenie zawisło na nim, a wyciągnięta ku górze ręka opadła, splatająca się z drugą.
Don't reveal too much. Let them assume. Let them
wonder.
Melisande Travers

Zawód : badacz; behawiorysta smoków; przyszły dyplomata rezerwatu Kent
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 6 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii


Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Leśny park niespodzianek
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Norfolk