Pokój dzienny
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pokój dzienny
W centralnej części salonu znajdują się miękkie, obite aksamitem kanapy, fotele oraz krzesła, w większości przyozdobione narzutami wykonanymi z futer białych lisów oraz eleganckimi poduszeczkami haftowanymi we francuskie wzory. Salon połączony jest z niewielką biblioteczką, piętrzące się regały zawierają perły światowej literatury, z naciskiem na poezję, jak również wiele ksiąg z zakresu różnych sztuk magicznych, od uroków, przez transmutację, na traktatach alchemicznych skończywszy. Pośród nich na półkach znajduje się wiele pamiątek po przodkach, w tym popiersie Alarica Rosiera, wyjątkowo uzdolnionego czarnoksiężnika. Nad kominkiem, w którym poza cieplejszymi dniami nieustannie żarzy się ogień, wisi portret pięknej hrabiny Mahaut, protoplastki rodu oraz trucicielki francuskich królów. Za dnia pokój rozświetla obszerne okno, delikatnie przysłonięte ciężkimi kotarami, barwy krwistego szkarłatu, zza których tańczą eteryczne białe firanki, a nocą - rozłożysty kryształowy żyrandol o zdobieniach w kształcie róż. Pokój jest jasny, przestronny, najwięcej światła wpuszczają dwuskrzydłowe drzwi prowadzące do różanych ogrodów. Jasną posadzkę zdobią obszerne donice z roślinami dekoracyjnymi, a kremowe ściany wymalowano w zdobienia francuskiej korony.
Zaśmiała się łagodnie na wypowiedziane słowa kiedy pomiędzy nie wypadła głupota młodego wieku. Opuściła głowę i z uśmiechem zerknęła w stronę Primrose.
- Rzadko biorę pod uwagę słowa innych, jeśli nie niosą w sobie konstruktywnych rad. Gdyby im zawierzyć, okazałoby się, że frywolnie latam na grzbietach naszych smoków, co dzień ryzykując zdrowiem i życiem. - wypowiedziała widocznie rozbawiona, bo i takie słowa o sobie samej kiedyś usłyszała, kiedy jedna strapiona o nią szlachcianka widocznie martwiła się, że właśnie w ten sposób wygląda jej praca w rezerwacie. - To co niezrozumiałe, ubierane jest w różne formy. Ważne, że my znamy prawdę. - podzieliła się z kobietą swoją własną opinią. Zdecydowanie, każdy skrywał sobie zupełnie inną odwagę. A jej wygodniej walczyło się w sposób inny niż ten, który potrzebował magii. Zdecydowanie lepiej czuła się w słownych szermierkach, bo te nie przyniosły jej wiele trudności.
Skinęła krótko głową, kiedy Primrose potwierdziła, że właśnie na to liczyli. Cóż, osiągnęli zamierzony efekt. Tego nie można było im odmówić. Z pewnością wzbudzili zainteresowanie i sprawili, że mówiło się o nich jeszcze przed, jak i po samym koncercie.
- Trzeba. - zgodziła z wypowiadanymi przez nią słowami. - Jak powiedziałam, gdybyś potrzebowała pomocy, zawsze ją u mnie odnajdziesz. - nie wątpiła, że i jej młodsza siostra dostrzegła potrzebę działania, mimo że obie różniły się od siebie jak dzień do nocy. Tak różne, ale chwilami to podobne.
- Niebezpieczna. - powiedziała Melisande, unosząc kieliszek w stronę Primrose. Jasne tęczówki spoważniały, bo wiedziała, że lady Burke z pewnością zrozumie co kryło się za tym jednym słowem. Siłę liczyło się w różnych miarach. A mnogość posiadanych informacji, albo wiedza, była z pewnością jedną z nich. Nie dało się odmówić lady Nott umiejętności ich gromadzenia. Co prawda, ograniczała się do rad, ale co, jeśli postanowiłaby zrobić z nich użytek. Czy mogłaby? Do czego byłaby w stanie doprowadzić, gdyby chciała. Jak wiele, tak naprawdę wiedziała? To były kolejne pytania, które pojawiały się w głowie Melisande i na które w tej chwili nie miała odpowiedzi.
- Kilka na hrabstwo. - odpowiedziała znajomej unosząc kieliszek do ust. Pokazać się, przypomnieć, przynieść trochę pomocy tam gdzie była potrzebna. Zaznaczyć, że dbali o swoich ludzi. Nie pozwolić, żeby ci zaczęli wątpić. To jedno było pewne. - I niezmiennie rezerwat. - dodała, bo jego nie zamierzała w żaden sposób zaniedbać. - Ty pewnie też posiadasz już jakieś? - zapytała posyłając krótki uśmiech. Primrose, choć może - jak sama twierdziła - nie brylowała w towarzystwie, to z pewnością była typem działacza.
- Cieszę się, że mnie dzisiaj odwiedziłaś. - powiedziała, kiedy spory czas później wizyta chyliła się ku końcowi. Naprawdę tak myślała. Lubiła rozmowy z lady Burke, nie były miałkie i trącały o tematy ważne, pozostawiając sferę koronek i krojów tam gdzie te powinny się znajdować - w szafach
| zt?
- Rzadko biorę pod uwagę słowa innych, jeśli nie niosą w sobie konstruktywnych rad. Gdyby im zawierzyć, okazałoby się, że frywolnie latam na grzbietach naszych smoków, co dzień ryzykując zdrowiem i życiem. - wypowiedziała widocznie rozbawiona, bo i takie słowa o sobie samej kiedyś usłyszała, kiedy jedna strapiona o nią szlachcianka widocznie martwiła się, że właśnie w ten sposób wygląda jej praca w rezerwacie. - To co niezrozumiałe, ubierane jest w różne formy. Ważne, że my znamy prawdę. - podzieliła się z kobietą swoją własną opinią. Zdecydowanie, każdy skrywał sobie zupełnie inną odwagę. A jej wygodniej walczyło się w sposób inny niż ten, który potrzebował magii. Zdecydowanie lepiej czuła się w słownych szermierkach, bo te nie przyniosły jej wiele trudności.
Skinęła krótko głową, kiedy Primrose potwierdziła, że właśnie na to liczyli. Cóż, osiągnęli zamierzony efekt. Tego nie można było im odmówić. Z pewnością wzbudzili zainteresowanie i sprawili, że mówiło się o nich jeszcze przed, jak i po samym koncercie.
- Trzeba. - zgodziła z wypowiadanymi przez nią słowami. - Jak powiedziałam, gdybyś potrzebowała pomocy, zawsze ją u mnie odnajdziesz. - nie wątpiła, że i jej młodsza siostra dostrzegła potrzebę działania, mimo że obie różniły się od siebie jak dzień do nocy. Tak różne, ale chwilami to podobne.
- Niebezpieczna. - powiedziała Melisande, unosząc kieliszek w stronę Primrose. Jasne tęczówki spoważniały, bo wiedziała, że lady Burke z pewnością zrozumie co kryło się za tym jednym słowem. Siłę liczyło się w różnych miarach. A mnogość posiadanych informacji, albo wiedza, była z pewnością jedną z nich. Nie dało się odmówić lady Nott umiejętności ich gromadzenia. Co prawda, ograniczała się do rad, ale co, jeśli postanowiłaby zrobić z nich użytek. Czy mogłaby? Do czego byłaby w stanie doprowadzić, gdyby chciała. Jak wiele, tak naprawdę wiedziała? To były kolejne pytania, które pojawiały się w głowie Melisande i na które w tej chwili nie miała odpowiedzi.
- Kilka na hrabstwo. - odpowiedziała znajomej unosząc kieliszek do ust. Pokazać się, przypomnieć, przynieść trochę pomocy tam gdzie była potrzebna. Zaznaczyć, że dbali o swoich ludzi. Nie pozwolić, żeby ci zaczęli wątpić. To jedno było pewne. - I niezmiennie rezerwat. - dodała, bo jego nie zamierzała w żaden sposób zaniedbać. - Ty pewnie też posiadasz już jakieś? - zapytała posyłając krótki uśmiech. Primrose, choć może - jak sama twierdziła - nie brylowała w towarzystwie, to z pewnością była typem działacza.
- Cieszę się, że mnie dzisiaj odwiedziłaś. - powiedziała, kiedy spory czas później wizyta chyliła się ku końcowi. Naprawdę tak myślała. Lubiła rozmowy z lady Burke, nie były miałkie i trącały o tematy ważne, pozostawiając sferę koronek i krojów tam gdzie te powinny się znajdować - w szafach
| zt?
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
-Latanie na smokach mogłoby być całkiem ciekawym doświadczeniem. -Zaśmiała się cicho, bowiem sama niedawno miała takowy sen, choć o jego końcówce raczej nie powinno się mówić na głos. Towarzystwo kochało plotki, żywiło się nimi, wręcz oddychało. Należało umiejętnie między nimi lawirować i wyłapywać to co mogło okazać się choć po części prawdą. One znały prawdę, ale nie każdy chciał ją poznać, bowiem bywała nie raz mniej fascynująca od plotki, a to sprawiało, że czar historii prysnął jak bańka mydlana.
Ucieszyła ją wieść, że starsza z Róż również chce działać i widzi siebie w tej roli. Jakiś czas temu uznały z Evandrą, że należy zebrać siłę kobiet by zacząć działać razem. Wspólną pracą i wysiłkiem mogły osiągnąć wiele, być prawdziwym wsparciem dla braci, kuzynów czy mężów. Ich siła rosła wraz z ich zaangażowaniem i o tym była przekonana. Zawsze uważała, że za mężczyzną sukcesu stoi dobrze zorganizowana kobieta. Choć oni głośno tego nie przyznawali, to czerpali siłę właśnie od nich i dla nich, kobiet które były obecne w ich życiu.
-Bardzo niebezpieczna. - Zgodziła się z Melisande upijając ostatnie łyki wina. Podobnie jak Róża zastanawiała się nie raz co by było, gdyby lady Nott zechciała zebraną wiedzę wykorzystać, użyć w najmniej odpowiednim momencie dla nich w życiu. Posiadała w swoich rękach potężną broń, ale jak na razie kobieta korzystała z tych informacji w innym celu. Sabat zapewne miał na celu nie tylko dobrą zabawę ale też budowanie więzi i poczucia jedności. Można było, zabawę przez nią organizowaną, lubić mniej lub bardziej, ale na pewno spajało i cementowało przynależeć do pewnej grupy społecznej. Dawało siłę i poniekąd poczucie bezpieczeństwa.
-Przyznaję, że całkiem sporo. - Odparła sama zaskoczona tym jak bardzo zaangażowała się w działania na terenie Durham i nie tylko. -Oprócz tego zamówień na talizmany nie ubywa.
Dostawała coraz więcej próśb o stworzenie indywidualnie dopasowanego zamówienia. Robiła też szpilę do włosów dla Evandry i liczyła na to, że spodoba się przyjaciółce. Starała się oddać jej przynależność do rodu Róż, a jednocześnie oddać indywidualny charakter samej lady doyenne. -Miło było znów się spotkać.
Primrose ceniła sobie rozmowy z Melisande, bowiem czasami dzięki nim mogła poukładać sobie w głowie pewne sprawy. Podzielić się spostrzeżeniami czy przemyśleniami na tematy obecnie trawiące ich kraj, gdzie nie była rzucona uwaga, że nie powinna tym zajmować swojej ślicznej główki. Była przekonana, że kolejne spotkanie będzie równie owocne.
|zt x 2
Ucieszyła ją wieść, że starsza z Róż również chce działać i widzi siebie w tej roli. Jakiś czas temu uznały z Evandrą, że należy zebrać siłę kobiet by zacząć działać razem. Wspólną pracą i wysiłkiem mogły osiągnąć wiele, być prawdziwym wsparciem dla braci, kuzynów czy mężów. Ich siła rosła wraz z ich zaangażowaniem i o tym była przekonana. Zawsze uważała, że za mężczyzną sukcesu stoi dobrze zorganizowana kobieta. Choć oni głośno tego nie przyznawali, to czerpali siłę właśnie od nich i dla nich, kobiet które były obecne w ich życiu.
-Bardzo niebezpieczna. - Zgodziła się z Melisande upijając ostatnie łyki wina. Podobnie jak Róża zastanawiała się nie raz co by było, gdyby lady Nott zechciała zebraną wiedzę wykorzystać, użyć w najmniej odpowiednim momencie dla nich w życiu. Posiadała w swoich rękach potężną broń, ale jak na razie kobieta korzystała z tych informacji w innym celu. Sabat zapewne miał na celu nie tylko dobrą zabawę ale też budowanie więzi i poczucia jedności. Można było, zabawę przez nią organizowaną, lubić mniej lub bardziej, ale na pewno spajało i cementowało przynależeć do pewnej grupy społecznej. Dawało siłę i poniekąd poczucie bezpieczeństwa.
-Przyznaję, że całkiem sporo. - Odparła sama zaskoczona tym jak bardzo zaangażowała się w działania na terenie Durham i nie tylko. -Oprócz tego zamówień na talizmany nie ubywa.
Dostawała coraz więcej próśb o stworzenie indywidualnie dopasowanego zamówienia. Robiła też szpilę do włosów dla Evandry i liczyła na to, że spodoba się przyjaciółce. Starała się oddać jej przynależność do rodu Róż, a jednocześnie oddać indywidualny charakter samej lady doyenne. -Miło było znów się spotkać.
Primrose ceniła sobie rozmowy z Melisande, bowiem czasami dzięki nim mogła poukładać sobie w głowie pewne sprawy. Podzielić się spostrzeżeniami czy przemyśleniami na tematy obecnie trawiące ich kraj, gdzie nie była rzucona uwaga, że nie powinna tym zajmować swojej ślicznej główki. Była przekonana, że kolejne spotkanie będzie równie owocne.
|zt x 2
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
3 IV 1958
Po dłużącej się uroczystości Octavia musiała odpocząć i przedłużała ten okres nic nierobienia do aż dwóch dni. Trzeciego kwietnia otrzymała osobliwy list z zaproszeniem od Odetty Parkinson z którą może nie była szczególnie blisko, ale powinna to chyba zmienić. Jej krąg przyjaciół był praktycznie nieistniejący jeszcze od czasów szkolnych, a Evandra była fantastycznym przykładem tego co można osiągnąć z odpowiednią ilością charyzmy. Koneksje były ważne w socjecie, a młoda Lestrange zbyt często o tym zapominała.
Odwiedziła kuzynkę w punkt południe tak, jak się umówiły. Przywitała ją służba, która odprowadziła ją do pokoju dziennego. Octavia pozwoliła swojej eskorcie na odrobinę odpoczynku, a obie kobiety dygnęły i udały się na... cóż, cokolwiek robiły za zamkniętymi drzwiami. Prawdopodobnie plotki, bo cóż by innego? Nie ważne z którego poziomu społecznej piramidy się było - niektóre rzeczy pozostawały niezmienne.
Zatrzymała się przed szerokim wachlarzem możliwości w postaci wyboru siedziska. Widok czerwonych, aksamitnych foteli przypomniał jej o przedwczorajszej nocy. Wzdrygnęła się w zaskoczeniu i usiadła na końcu jednej z kanap. Oparła lewy łokieć o podłokietnik, a w palcach przewracała biało-szare pióro swojej sowy. Oczekując na przybycie Evandry zaczęła zastanawiać się co powinna odpisać Odetcie. Oglądanie jednorożców było kuszącym i fantastycznym pomysłem. Octavia zawsze miała słabość do koniowatych, ale z drugiej strony jej podejrzliwa, wręcz paranoiczna natura kazała myśleć, że to wszystko pretekst wymyślony przez Lorda Parkinsona. W końcu jakie były szanse na to, by akurat jego siostra wysłała jej sowę dwa dni po uroczystości? Bliskie zeru! Ah, chociaż, po cóż miałby chcieć z nią się widzieć drugi raz? Nie była ani trochę ciekawa, ani nie dzieliła z nim zainteresowań. O modzie wiedziała tyle, ile wyczytała w książkach.
Westchnęła i wcisnęła plecy mocniej w oparcie, tonąc w miękkości kanapy. Opuszkami palców wodziła po stosinie pióra. Z jakiegoś powodu pomagały jej w przemianie dwie rzeczy: zapach jej sowy oraz ryb. O te drugie zdecydowanie nie zamierzała prosić Evandry, ani tym bardziej nosić ich ze sobą w dłoni jak jakiś brudny rybak. Pióro było znośnym, choć niecodziennym wyborem w dłoni arystokratki.
Podniosła wzrok na tykający zegar zdobiący ścianę pokoju. Przygryzła dolną wargę i zaczynała się niecierpliwić. Prawdopodobnie nie czekała dłużej niż parę minut, ale kiedy pożerały ją jej własne myśli i wewnętrzne demony, czas zdawał się stawać w miejscu. Przeczesała palcem szarą chorągiewkę, której miękkość działała kojąco. Zaraz przyjdzie Evandra i uwolni ją od nieznośnego huraganu myśli.
◆ you look my way, what can I say? ◆
I wish I believed that things are going to be okay.i got played like an amateur, then he stabbed me like a murderer
I wish I believed that things are going to be okay.i got played like an amateur, then he stabbed me like a murderer
Octavia Lestrange
Zawód : arystokratka
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
- Just stop it, Octavia. What are you, five?
- Five times better than you, yeah.
- Five times better than you, yeah.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Po uroczystościach w Londynie lady doyenne Rosier zdążyła złapać nieco oddechu i przygotować się mentalnie na nadchodzące wydarzenia. Po intensywnym rozpoczęciu roku nie zamierzała zwalniać tempa, a nawet zwiększyć ilość swojej pracy i przyjmować coraz więcej obowiązków. Im częściej zajmowała się zadaniami zdecydowanie wykraczającymi poza oczekiwania młodych szlachcianek względem swej przyszłości, wypełniając czas nie tylko popołudniową herbatą z koleżankami, lekturą poezji czy spacerem po ogrodach, a coraz częściej organizacją wydarzeń charytatywnych i pilnowaniem finansów, tym silniej utrzymywała się w przekonaniu o (niemal) niezachwianej pewności siebie. Codzienne obowiązki przestały przerażać swym ogromem i niezrozumieniem zawiłości problemów, więc pomimo trudów Evandra z optymizmem spoglądała na terminarz kolejnych dni. Mimo mnogości zadań na pierwszym miejscu zawsze stawiała dbanie o rodzinę, więc gdy tylko dowiedziała się o powrocie kuzynki z Francji, zaprosiła ją do Kent na nadrobienie straconego czasu.
- Zobaczymy się dzisiaj z ciocią Octavią, cieszysz się? - zapytała malca, który już stęskniony wyciągał do niej obie rączki, domagając się objęć. Evandra nie pozwoliła mu długo czekać, biorąc chłopca na ręce. - Oh, rośniesz w siłę, czy tylko w funty? - W głosie półwili wybrzmiała ironia, ale mimo iż noszenie go stawało się z wolna uciążliwe, cieszyła się, że syn zdrowo się rozwija. Może i nie potrafił jeszcze składać żadnych zdań, a słowa w jego ustach brzmiały wyłącznie jak melodyjny bełkot, tak był bardzo gadatliwy i nie szczędził żadnej okazji, by dołączyć się do dyskusji.
Wychodząc z dziecięcych komnat w towarzystwie opiekunki Evana szła głównymi korytarzami, kiwając głową z (nie)zrozumieniem na zajmujący monolog syna. Malec miął maleńką rączką materiał kremowego swetra matki, swą prezencją rozczulając mijane w ramach obrazów sylwetki zmarłych krewnych. Rozkloszowana, sięgający połowy łydki spódnica półwili łopotała miękko burgundem przy każdy, jej fason zdecydowanie ułatwiał zabawy z dzieckiem, nie krępując ruchów. U boku doyenne kroczył dumnie kot rasy devon rex. Jego szczupła sylwetka pokryta była białym, miękkim futerkiem, a wysoko postawione spiczaste uszy czujnie nasłuchiwały dochodzące z otoczenia dźwięki. Moissanite dołączyła do ich rodziny zaledwie miesiąc temu, a już teraz była nieodłączną towarzyszką Evana, podążającą za malcem, jakby od bezpieczeństwa młodego Rosiera zależał jej koci honor.
- Octavio, kochana, jak dobrze cię widzieć - przywitała się z kuzynką, podchodząc doń z szerokim uśmiechem. - Nie mogliśmy się doczekać twoich odwiedzin - oświadczyła, nachylając się z pocałunkiem do policzka lady Lestrange. - Napijesz się herbaty? - Na krótko odwróciła się ku drzwiom i skinieniem głowy dała znak służącej, by przygotowano poczęstunek.
- Zobaczymy się dzisiaj z ciocią Octavią, cieszysz się? - zapytała malca, który już stęskniony wyciągał do niej obie rączki, domagając się objęć. Evandra nie pozwoliła mu długo czekać, biorąc chłopca na ręce. - Oh, rośniesz w siłę, czy tylko w funty? - W głosie półwili wybrzmiała ironia, ale mimo iż noszenie go stawało się z wolna uciążliwe, cieszyła się, że syn zdrowo się rozwija. Może i nie potrafił jeszcze składać żadnych zdań, a słowa w jego ustach brzmiały wyłącznie jak melodyjny bełkot, tak był bardzo gadatliwy i nie szczędził żadnej okazji, by dołączyć się do dyskusji.
Wychodząc z dziecięcych komnat w towarzystwie opiekunki Evana szła głównymi korytarzami, kiwając głową z (nie)zrozumieniem na zajmujący monolog syna. Malec miął maleńką rączką materiał kremowego swetra matki, swą prezencją rozczulając mijane w ramach obrazów sylwetki zmarłych krewnych. Rozkloszowana, sięgający połowy łydki spódnica półwili łopotała miękko burgundem przy każdy, jej fason zdecydowanie ułatwiał zabawy z dzieckiem, nie krępując ruchów. U boku doyenne kroczył dumnie kot rasy devon rex. Jego szczupła sylwetka pokryta była białym, miękkim futerkiem, a wysoko postawione spiczaste uszy czujnie nasłuchiwały dochodzące z otoczenia dźwięki. Moissanite dołączyła do ich rodziny zaledwie miesiąc temu, a już teraz była nieodłączną towarzyszką Evana, podążającą za malcem, jakby od bezpieczeństwa młodego Rosiera zależał jej koci honor.
- Octavio, kochana, jak dobrze cię widzieć - przywitała się z kuzynką, podchodząc doń z szerokim uśmiechem. - Nie mogliśmy się doczekać twoich odwiedzin - oświadczyła, nachylając się z pocałunkiem do policzka lady Lestrange. - Napijesz się herbaty? - Na krótko odwróciła się ku drzwiom i skinieniem głowy dała znak służącej, by przygotowano poczęstunek.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
W Château Rose nie było Tristana. Nie było także Evandry, ani Deirdre. Corinne zapewne odpoczywała, a Colette wyszywała lub grała na fortepianie. Kiedy Bernadette skończyła ją przebierać wydała dyspozycje i wyruszyła na spacer. Nie oddalała się zbytnio, ograniczyła aktywność do obejścia ogrodów, ale czuła, że potrzebowała świeżego powietrza. Delektowała się ciszą i spokojem, wiedząc, że lada moment przyjdzie jej zmierzyć się z irytującym szumem, jednakże niezbędnym i całkowicie zwiastującym sukces. W dłoni trzymała grzechotkę Evana znalezioną na żwirowanej ścieżce między idealnie przystrzyżonymi krzewami. Nie bawił się nią od dłuższego czasu, ale nie była pewna czy dlatego, że piastunka ją zgubiła, czy zwyczajnie wyrósł ze srebrnego brzękadełka. Na frontowym dziedzicu stał już powód ciągnięty przez zastęp testrali. Ani karocy ani służbie nie poświęciła zbyt wiele uwagi. Claude zatrzymał się tuż za drzwiami z walizą w dłoni, witając z nią, skinęła mu głową na powitanie, obdarzając go przyjemnym uśmiechem, ale to nie lokaj był powodem zadowolenia, a trzymany przez niego bagaż, który zaraz miał wylądować obok kufra na tyłach powozu. W holu zsunęła z dłoni cienkie rękawiczki — trudno było mówić o gwarze, jaki tu panował. Niewiele było rzeczy, których trzeba było się pozbyć, wystarczyło kilka osób, które w zgrany sposób, praktycznie jedna po drugiej zmierzały w stronę wyjścia, by zakończyć pewien etap. Na samym końcu pojawiła się opiekunka, trzymająca dwójkę ciemnowłosych dzieci.
— Lady Rosier, wszystko już gotowe. Czy mam zabrać dzieci do powozu? Może poczekam z nimi w saloniku? — spytała, ale Cedrina pokręciła tylko głową. Uśmiech na jej twarzy poszerzył się, gdy zbliżyła się do czarownicy, ale to na małym chłopczyku zogniskowała spojrzenie.
— Mogą poczekać na zewnątrz, pogoda jest w sam raz. Przyda im się trochę świeżego powietrza przed podróżą — odparła cicho, wyciągając dłoń z grzechotką w kierunku Marcusa. Chłopiec przyjął ją z zainteresowaniem, ale zaraz w jego kierunku wyciągnęły się kolejne małe rączki. Temu nie poświęciła już uwagi. Chwyciwszy suknię ruszyła na piętro, po drodze spotykając Bernadette, której podała swoje raczy. Powinna się znów przebrać, ale to mogło poczekać.
— Podaj herbaty do pokoju dziennego. — Wiedziała, że będzie miała gościa i zamierzała dać mu szansę na odwiedzenie się w godnych warunkach. W środku nie zastała nikogo — ani Corinne ani Colette. Ruszyła więc w kierunku aksamitnego fotela, ale w ostatniej chwili minęła go, by przystanąć pod komikiem. Spojrzenie wzniosło się ku górze i zastygło na podobiźnie hrabiny. Bernadette przybyła niedługo później z tacą ze świeżą herbatą różaną i porcelanowa filiżanką. — Zmieniłam zdanie. Napiję się Toujours Pur — powiedziała, odwracając się od obrazu i zajęła miejsca w fotelu.
Cedrina Rosier
Zawód : Królowa matka
Wiek : 51
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
Sens au coeur de la nuit
L'onde d'espoir
Ardeur de la vie
Sentier de gloire
L'onde d'espoir
Ardeur de la vie
Sentier de gloire
OPCM : 1
UROKI : 1 +1
ALCHEMIA : 20 +2
UZDRAWIANIE : 0 +2
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Nie dowierzała sowie, przysłanej przez Mathilde. Opiekunka zazwyczaj nie kontaktowała się listownie, ustaliły przecież, że powinna zawracać madame Mericourt głowę tylko wtedy, gdy wydarzy się coś naprawdę ważnego, dlatego dni i wieczory spędzane w La Fantasmagorii kojarzyły się z jej błogim spokojem od macierzyńskich obowiązków. Tym razem jednak sówka należąca do lojalnej niani natarczywie domagała się uwagi - i to w czasie wykwintnego obiadu, na który zaprosiła marszanda Fawleyów. Wystawiono go w ogrodach, pod kopułą zaklęcia chroniącego przed chłodem, lecz niestety nie przed uporczywymi popiskiwaniami płomykówki. Musiała odebrać list; wymówka przyszła łatwo, przede wszystkim była przecież Śmierciożerczynią - odczytywała w pośpiechu nakreślone przez dziewczynę słowa bez zmiany wyrazu twarzy, skutecznie ukrywając zdziwienie. Ustępujące miejsca szybko rosnącej irytacji. W pierwszej chwili zamierzała złajać Mathildę - dzieciom nic się nie stało, nie zamordowały Evana ani siebie nawzajem, wszystko więc było w porządku - lecz gdy przeczytała list raz jeszcze zrozumiała motywacje opiekunki. Informującej ją o dziwnych ruchach służby Chateau Rose, lewitujących bagażach i nianiach wiernych rodowi Rosierów, domagających się opieki nad bliźniętami akurat tego popołudnia. Wątpiła, by przesadzała, ufała jej z najbardziej intymnymi aspektami życia, postanowiła więc zaufać przypuszczeniom opiekunki.
Do Chateau Rose nie ruszyła jednak od razu. Doprowadziła rozmowę z Fawleyem do niezbędnego końca, uśmiechnęła się czarująco (i obiecująco) do oczekującego ją dyrektora literackiego baletu, domagającego się audiencji, dopiero później rozmywając się w strzępach czarnej mgły. Jak się okazało, uczyniła to zbyt późno. Przed schodami stała magiczna karoca, wokół kłębiła się służba - informująca ją o lady Cedrinie, oczekującej na nią w saloniku - oraz przejęta i zestresowana Mathilde. Deirdre rzuciła jej jedno chłodne spojrzenie: wystarczyło, by się opanowała. Może wystraszona, a może przejmująca lodowaty spokój, jakim emanowała Mericourt.
- Mathilde się nimi zajmie - poleciła nianiom zdecydowanym tonem, podchodząc do kobiet trzymających bliźnięta. Zaintrygowane nową przygodą. Musnęła ustami ich czoła, ignorując popiskiwania córki. - Co za brzydactwo - mruknęła tylko z niezadowoleniem, zauważając zapiaszczoną grzechotkę w pulchnej dłoni Marcusa. Wyciągnęła ją i wrzuciła do kieszeni fartuszka opiekunki, strzepując ze zdegustowaniem palce. Na usta cisnęło się jej wydanie polecenia powrotu do holu, ale dzieci nie wyglądały na przeziębione - a cała sytuacja była tylko idiotyczną farsą. Czuła się też ponad pokrzykiwaniem na zastraszoną przez matronę rodu służbę, ruszyła więc zdecydowanym krokiem w głąb posiadłości, biorąc po drodze dwa głębsze oddechy. Nie mogła dać się sprowokować. O to przecież chodziło; o to, by ją rozwścieczyć i udowodnić, jak dzika i obca jest. A choć kusiło ją, by sięgnąć za pas eleganckiej sukni po różdżkę, szybko rozwiązując konflikt skutecznym zaklęciem wpływającym na wolę ofiary, to szanowała Tristana na tyle mocno, by zrezygnować z finezyjnych rozwiązań.
Próg pokoju dziennego przekroczyła stanowczo, bez uśmiechu - dygnęła jednak na powitanie zgodnie z obowiązującą etykietą. - Lady Rosier - powitała ją beznamiętnie, mierząc czarownicę spojrzeniem o temperaturze lutowego poranka. - Mogę prosić o wyjaśnienie całej tej - pieprzonej farsy - sytuacji? Czy coś się stało? Nie planowałam podróży - choć spojrzenie niepokojąco czarnych oczu mogło mrozić, ton jej głosu pozostawał spokojny, niemal melodyjny. Może nie przyjazny, ale nie zdradzający nawet jednym załamaniem głoski targających Deirdre emocji. - Ani wyprowadzki. Biała Willa nie jest jeszcze gotowa - naprawdę nie rozumiała tego straceńczego ruchu ze strony Cedriny. Dlatego teraz? Dlaczego nagle? Cóż, miała nadzieję, że szybko się tego dowie - i jeszcze szybciej będzie obserwowała wycofującą się ze swej pozycji szlachciankę.
Do Chateau Rose nie ruszyła jednak od razu. Doprowadziła rozmowę z Fawleyem do niezbędnego końca, uśmiechnęła się czarująco (i obiecująco) do oczekującego ją dyrektora literackiego baletu, domagającego się audiencji, dopiero później rozmywając się w strzępach czarnej mgły. Jak się okazało, uczyniła to zbyt późno. Przed schodami stała magiczna karoca, wokół kłębiła się służba - informująca ją o lady Cedrinie, oczekującej na nią w saloniku - oraz przejęta i zestresowana Mathilde. Deirdre rzuciła jej jedno chłodne spojrzenie: wystarczyło, by się opanowała. Może wystraszona, a może przejmująca lodowaty spokój, jakim emanowała Mericourt.
- Mathilde się nimi zajmie - poleciła nianiom zdecydowanym tonem, podchodząc do kobiet trzymających bliźnięta. Zaintrygowane nową przygodą. Musnęła ustami ich czoła, ignorując popiskiwania córki. - Co za brzydactwo - mruknęła tylko z niezadowoleniem, zauważając zapiaszczoną grzechotkę w pulchnej dłoni Marcusa. Wyciągnęła ją i wrzuciła do kieszeni fartuszka opiekunki, strzepując ze zdegustowaniem palce. Na usta cisnęło się jej wydanie polecenia powrotu do holu, ale dzieci nie wyglądały na przeziębione - a cała sytuacja była tylko idiotyczną farsą. Czuła się też ponad pokrzykiwaniem na zastraszoną przez matronę rodu służbę, ruszyła więc zdecydowanym krokiem w głąb posiadłości, biorąc po drodze dwa głębsze oddechy. Nie mogła dać się sprowokować. O to przecież chodziło; o to, by ją rozwścieczyć i udowodnić, jak dzika i obca jest. A choć kusiło ją, by sięgnąć za pas eleganckiej sukni po różdżkę, szybko rozwiązując konflikt skutecznym zaklęciem wpływającym na wolę ofiary, to szanowała Tristana na tyle mocno, by zrezygnować z finezyjnych rozwiązań.
Próg pokoju dziennego przekroczyła stanowczo, bez uśmiechu - dygnęła jednak na powitanie zgodnie z obowiązującą etykietą. - Lady Rosier - powitała ją beznamiętnie, mierząc czarownicę spojrzeniem o temperaturze lutowego poranka. - Mogę prosić o wyjaśnienie całej tej - pieprzonej farsy - sytuacji? Czy coś się stało? Nie planowałam podróży - choć spojrzenie niepokojąco czarnych oczu mogło mrozić, ton jej głosu pozostawał spokojny, niemal melodyjny. Może nie przyjazny, ale nie zdradzający nawet jednym załamaniem głoski targających Deirdre emocji. - Ani wyprowadzki. Biała Willa nie jest jeszcze gotowa - naprawdę nie rozumiała tego straceńczego ruchu ze strony Cedriny. Dlatego teraz? Dlaczego nagle? Cóż, miała nadzieję, że szybko się tego dowie - i jeszcze szybciej będzie obserwowała wycofującą się ze swej pozycji szlachciankę.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Pokój dzienny
Szybka odpowiedź