Wydarzenia


Ekipa forum
Ruiny
AutorWiadomość
Ruiny [odnośnik]10.03.12 23:12
First topic message reminder :

Ruiny

Na jednym ze wzgórz, blisko czterdzieści mil od przedmieść Londynu, znajdują się ruiny dawnej szesnastowiecznej fortecy obronnej. Porośnięte bujną roślinnością pozostałości kamiennych fundamentów stanowią namiastkę tejże niegdyś okazałej, solidnej budowy, która zniszczona została w skutek jednej z większych bitew toczących się na tym terytorium - do dziś jednak nie wiadomo, czy bitwa ta dotyczyła mugoli czy czarodziejów. Nieczęsto można tu kogoś spotkać - miejsce to otoczone jest bowiem rozległymi pasami zieleni i wzgórz, co czyni je trudno dostępnym i - z racji na obecny stan - nieciekawym. Niektórzy szepczą o rzekomych skarbach ukrytych gdzieś głęboko pod ziemią, lecz na ile jest to prawda?

W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.

Ognisko Poległych

Korzenie Brón Trogain sięgają legend o celtyckim bogu Lugh, który wyprawił pierwsze uroczystości związane z Festiwalem Lata (wyścigi i gry połączone z zawieszeniem broni) na cześć pamięci swojej przybranej matki, bogini ziemi, Tailtiu. Zgodnie z tradycją, na festiwalu od wieków wspomina się zmarłych i pali ogniska na ich cześć. Na wzgórzu, z którego widać całą panoramę Londynu, w pobliżu ruin, rozpalono wielkie ognisko na cześć czarodziejów poległych na wojnie. Każdy może dorzucić do ognia gałązkę by wspomnieć bliskich sobie zmarłych lub oddać hołd anonimowym bohaterom.

Obok ogniska przygotowane są wiązki chrustu, który można dorzucić do ognia. Jeśli zdecydujesz się cisnąć w płomienie gałąź, pomyśl o zmarłych i rzuć kostką k100:

Interpretacja rzutów
1: wymagana interwencja Mistrza Gry
2-10: nic się nie dzieje, a płomienie zdają się przygasać - czyżbyś niedostatecznie skupił/a się na zmarłych?
11-20: słyszysz ciche łkanie, a nad płomieniami materializuje się duch małego, zaledwie trzyletniego dziecka. W odpowiedzi na próbę rozmowy jedynie szlocha, ale możesz spróbować je uspokoić - wtedy wzbije się w powietrze i rozpłynie w chmurze dymu.
21-30: płomienie buchają mocniej i nagle unosi się nad nimi duch mężczyzny w mugolskim mundurze, który zaczyna wyzywać magów od odmieńców. Pobliscy czarodzieje w popłochu odsuwają się od ogniska, spanikowani, a na miejsce przybiega policjant z pobliskiego patrolu. Odgania ducha zaklęciem, a potem pyta podejrzliwie, czy ktoś ze zgromadzonych znał tego rebelianta. Masz szansę się oddalić, zanim ktoś z tłumu wskaże na ciebie. Jeśli jesteś Rycerzem Walpurgii lub należysz do arystokracji, nikt nie oskarży Cię o znajomość z duchem - ale samemu możesz spróbować obarczyć podejrzeniami kogokolwiek ze zgromadzonych.
31-40: przy ognisku materializuje się duch młodej dziewczyny o długim warkoczu. -Czy widzieliście gdzieś tego, komu oddałam serce? - pyta, rozchylając sukienkę. W miejscu jej serca widać jedynie pustą dziurę, przez którą prześwituje krajobraz Londynu.
41-50: płomienie zdają się przygasać, ale nagle wśród nich pojawia się duch starego czarodzieja o długiej, srebrnej brodzie i surowym spojrzeniu. -Nie odejdę stąd, dopóki nie powiesz mi czy wygraliśmy! Co dzieje się na froncie? - zwraca się wprost do Ciebie, z naciskiem.
51-60: za ogniskiem materializuje się postać kobiety o smutnych oczach i lekko zaokrąglonym brzuchu. W miejscu prawej dłoni ma jedynie kikut. -Pomszczono już nas? - pyta łagodnym, smutnym tonem.
61-70:  płomienie buchają jaśniej, a wśród nich unosi się duch młodego, zaledwie osiemnastoletniego chłopaka w mundurze szeregowców Ministerstwa Magii. Uśmiecha się wesoło, rozgląda z podziwem po jarmarku. -To dla nas? Zostałem bohaterem? Jeśli pracujesz w Ministerstwie Magii w Londynie, masz szansę kojarzyć tego chłopaka z widzenia - był entuzjastycznym rekrutem i zawsze uprzejmie witał się ze wszystkimi w windzie.
71-80: między płomieniami materializuje się blada, ledwo wyraźna zjawa - rozpoznajesz w duchu kogoś bliskiego, kogoś, za kim tęsknisz. Spoglądasz w twarz bliskiej osoby przez sekundę - wydaje się spokojna, pogodzona z losem. Masz szansę powiedzieć jej lub jemu kilka słów pożegnania, po których kiwnie lekko głowę by rozpłynąć się w powietrzu.
81-90: robi się zimniej i nagle obok materializuje się duch średniowiecznego rycerza w lśniącej zbroi. Zdejmuje hełm, odrzuca do tyłu, błyszczą jasne loki. -Co tu się dzieje? Kto wezwał Gilderoya Białego? - przygląda ci się uważnie. Jeśli jesteś kobietą - nachalnie oferuje ci pomoc i towarzystwo, a jeśli mężczyzną - próbuje cię wyzwać na pojedynek. Możesz porozmawiać z Gilderoyem i przekonać go do zostawienia cię w spokoju albo w inny sposób odwrócić jego uwagę - albo pomachać do najbliższego magicznego policjanta, który od razu odgoni natrętnego ducha.
91-99: za twoimi plecami materializuje się duch druida w długiej, białej szacie. Starzec uśmiecha się łagodnie, a potem kłania lekko, z wdzięcznością. -Przybyłem dzięki twoim wspomnieniom. Zawsze służę radą tym, którzy pamiętają o poległych czarodziejach. - jeśli zdecydujesz się spytać czarodzieja o radę, usłyszysz złote myśli, których nie będziesz potrafił zinterpretować, ale które tchną w Ciebie dziwne przekonanie, że wszystko się ułoży. Do końca trwania festiwalu (13 sierpnia) nie będą Cię dotyczyć efekty krytycznych porażek.
100: wymagana interwencja mistrza gry


[bylobrzydkobedzieladnie]
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ruiny - Page 8 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Ruiny [odnośnik]04.05.23 0:21
The member 'Cornelius Sallow' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 58
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ruiny - Page 8 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ruiny [odnośnik]09.05.23 23:39
Ciężka atmosfera tego miejsca osiadała nieprzyjemnie na ciele, oblepiała umysł lepkim smutkiem, który towarzyszył kilku osobom zebranym w pobliżu ogniska poległych. To było tak inne względem śmiechów i zabawy, rozbawienia i radości, które można było obserwować wszędzie indziej. Tutaj jednak nastroje wydawały się bardziej pasować do realiów wojny o jakich Anglicy zdawali się zapominać podczas trwania festiwalu. Nie oceniał ich za takie skrajności i nie odczuwał w sumie nic na myśl, że wystarczyło tak niewiele, aby zepchnięto na bok świadomość wielomiesięcznego wykrwawiania się przez kraj pod naporem dwóch przeciwnych stron konfliktu. Nie brał w tym udziału, do czasu nawet nie interesując się, co tak naprawdę działo się w kraju. Miał swoje priorytety wiele kilometrów stąd, własne obowiązki, które pochłaniały uwagę i czas. Teraz natomiast tkwił w Anglii pochłoniętej świętowaniem, spotykał ludzi szanujących zawieszenie broni, a może zwyczajnie zmęczonych byciem stroną w tym wszystkim.
Wsunął dłoń w kieszeń spodni, dobrze skrojona szata z drogiego materiału i robiona na zamówienie, zdradzała zamożność, ale wątpił, aby ktokolwiek tutaj zwrócił na to uwagę. Mijane przez niego osoby pochłonięte wspominaniem utraconych bliskich tonęły w swoich myślach. Sam stracił tylko jedną osobę, kogoś, kogo tak naprawdę nie zdążył nawet poznać. Życie, które skończyło się, zanim zdążyło się na dobre rozpocząć. Taka strata również bolała, ale nie przyszedł jej dziś tutaj wspominać. Tamten ból wyciszył w sobie ładnych kilka miesięcy temu, zapomniał o jego gorzkim smaku. Przechodząc obok kolejnych sylwetek, obserwował ukradkiem, pozornie bez zainteresowania. To był brzydki nawyk spoglądania na ludzi, kiedy opadały wszystkie maski. Uczenia się cudzych słabości, gdy byli tego nieświadomi. Dawno już rozgryzł najprostsze emocje i zrozumiał, co je tak naprawdę zdradza w mimice, a mimo to nadal w obrzydliwy sposób ciągnęło go w takie miejsca.
Uniósł wzrok na ogień, który płonął mocno, dostając raz po raz nieduże wiązanki chrustu. Karmiony zaklętymi w gałązkach wspomnieniami i cierpieniem dusz. Okrutne, że cudzy ból wzmacniał języki ognia. Coś, co wykańczało żywych, umacniało ten niszczycielski żywioł. Zastanowiło go to na dłuższy moment, pochłonęło w myślach. Tkwiąc tu w bezruchu, zerknął na dwie kolejne osoby, które szukały ukojenia i oddawały hołd własnej stracie. Tknięty niezrozumiałą potrzebą, sięgnął po niedużą wiązankę. Kciukiem przesunął po szorstkiej powierzchni gałązki. Myśli uciekły w kierunku osób, które powinny być dla niego martwe oraz tych, które faktycznie były. Za nich powinien wrzucić to do ognia? Poprosić los, aby zepchnął ich w ramiona śmierci, aby kolejnego roku mógł naprawdę szukać tu spokoju za nich?
Nie wiedział, a jednak przymknął na moment oczy, zanim spokojnym ruchem wrzucił gałązki do ognia. Poczuł jego ciepło na palcach, był niemal pewien, że języki płomieni dotknęły skóry. Spojrzał na swoją dłoń, ale nie dostrzegł tam żadnego brzydkiego śladu potwierdzającego przypuszczenia.
Spojrzał w górę czując na sobie czyjś wzrok, a następnie słysząc swe nazwisko. Błękitne tęczówki spoczęły na znajomym czarodzieju, kimś kto przez krótki czas był wręcz mentorem. Nie spodziewał się tego spotkania, a już zwłaszcza nie tutaj i teraz.
- Panie Sallow.- odparł w podobnym tonie, również niepewny czy powinni zejść ponownie na bardziej poufały grunt. Wiedział jednak, że to od niego zależy i że jeśli sam nie wykaże chęci to stojący kawałek dalej mężczyzna nie naruszy wyznaczonych granic. Różniła ich pozycja społeczna, różniło urodzenie i tym samym pochodzenie, które działały na jego korzyść. Coś, co mu się należało i z czym się urodził, a do czego Cornelius musiał wspinać się latami, by i tak stać niżej.- Corneliusie.- dodał, podchodząc bliżej i wyciągając ku niemu dłoń, by się najzwyczajniej przywitać.- Dobrze cię widzieć, chociaż w takich okolicznościach.- dopowiedział jeszcze, ciągle poważnym głosem, który nie pasował do słów.
- Przykre, że to ognisko musiało tu stanąć podczas tego festiwalu.- nie wnikał, dlaczego spotykali się przy nim i tym samym kogo mógł stracić Sallow. Nie był to jego interes oraz miał dość taktu, aby nie dopytywać. Teraz ani później, bo jeśli z czasem wróci ciekawość, dowie się tego i tak, ale na własnych zasadach.

gałązka w ogień
Blaise Selwyn
Blaise Selwyn
Zawód : Dyplomata i urzędnik w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Polityka to zawsze kłamstwo, nieważne kto ją robi
OPCM : 5 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11686-blaise-selwyn#361704 https://www.morsmordre.net/t11700-minerva https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t11701-skrytka-bankowa-nr-2541
Re: Ruiny [odnośnik]09.05.23 23:39
The member 'Blaise Selwyn' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 53
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ruiny - Page 8 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ruiny [odnośnik]05.06.23 20:41
Blaise Selwyn szybko skrócił dystans między nimi, dosłownie i w przenośni. Wyciągnął rękę, którą Cornelius uścisnął, z radosną satysfakcją rejestrując, że nadal mówią sobie po imieniu. Cenił sobie przyjaźń każdego artystokraty, a dzięki mądrym rządom lady Morgany, nazwisko Selwyn było dziś warte jeszcze więcej niż przed laty i stokroć więcej niż Prewett lub Macmillan.
–Blaise.–odpowiedział na powitanie z uśmiechem. -Dobrze cię widzieć na Festiwalu, w kraju. – zawiesił lekko głos, przypatrując mu się z ciekawością. Wrócił na czas uroczystości czy na dłużej?
Gdy wiązka upadła w płomienie, nad ogniskiem wzniósł się dym, szczypiąc Corneliusa w oczy. Zamrugał i choć nie patrzył już przed siebie, tylko na lorda Selwyna, to odruchowo powrócił wzrokiem do ognia.
Głupi, błędny odruch.
Chciał się tu pożegnać z bratem. Jeśli chciałby tutaj ujrzeć jakiegoś ducha, to jego. Może i chciał się od niego uwolnić, może i lękał się potępienia w jego wzroku, ale nigdy nie stracił nadziei na ujrzenie jego ducha.
Nigdy nie ujrzał jego ducha i w głębi serca wiedział, że nie ujrzy; że Solas odszedł bardzo daleko. Nie mogąc doświadczyć obecności brata, nie chciałby zatem zobaczyć tutaj nikogo. Spełniał ten rytuał tylko dla niego i tylko na pokaz, wmawiając sobie, że nie obchodzą go ofiary wojny. Że nie widzi już we własnych wspomnieniach i we własnym sumieniu jej ducha.
Tymczasem zobaczył ją za chmurą dymu. Płomienie buchnęły wyżej, rozmazując jej twarz, ale widział za nimi jasne włosy i zaokrąglony, ciężarny brzuch. Serce na moment stanęło mu w gardle.
Taką ją zapamiętał. Wiecznie młodą, noszącą pod sercem jego dziecko. Nie widział jak wpłynęły na nią mijające lata i ciężar samotnej opieki nad małym czarodziejem; nie zastanawiał się nad tym jak złamał jej serce i jak jego pożegnalna legilimencja spustoszyła jej umysł. A gdy próbował zobaczyć jak umarła, jego syn zdołał odgrodzić go od swoich wspomnień. Nie wiedział, co zrobił jej tamten człowiek, czy odciął jej dłoń — po co miałby to robić? — ale widział jak wzniosła do góry odcięty kikut, widział taki kikut w Tower.  Z wrażenia zapomniał o tym, że samemu pisał artykuł o wdowach z Warwick, którym mugole odcinali dłonie — by czarodziejki nie mogły już nigdy dzierżyć różdżki. Zapomniał, tkwiąc w fatamorganie własnych wspomnień i własnej winy.
Pomszczono już nas? — rozbrzmiał kobiecy głos, a zamiast smutku i łagodności Cornelius usłyszał w nim oskarżycielski wyrzut. Nas, ją i Marceliusa? Kto miał ich pomścić, on? Kiedyś, w pierwszej chwili, chciał. Anonimowo wysłał nawet Marceliusowi nazwisko jej zabójcy. Ale syn okazał się lekkomyślny i nieostrożny, a on miał zbyt wiele do stracenia. Miał swoją rodzinę, swoją pozycję, do cholery. Kiedyś mnie kochałaś, Layla, chciałabyś ciągnąć mnie na dno za sobą? — przemknęło mu przez myśl, chciałby jej to zarzucić, ale był przekonany, że jego głos zabrzmiałby głupio i słabo, bez zwyczajowej charyzmy. Chciał sięgnąć po różdżkę, by odegnać stąd ducha, ale pomimo emocji i ściskającego serce strachu zachował na tyle przytomności, by wiedzieć, że nie może ani się odezwać ani czarować ani zrobić nic głupiego. Nie przy lordzie Selwynie. Arystokrata mówił przed chwilą coś kurtuazyjnego, coś o tych ogniskach. Jak długo milczał Cornelius, wpatrzony w ducha? Kilka sekund, kilkanaście, dłużej? Na tyle, by wzbudzić podejrzenia?
Co, jeśli o n a powie coś kompromitującego?  - pomyślał z lękiem i odwrócił od niej wzrok. Oczy nadal go szczypały, nie zauważył jeszcze, że to n i e ona.
-W istocie, tyle… tragicznych historii. – wymamrotał odruchowo, bo wydawało mu się, że Blaise powiedział coś wymagającego podobnej odpowiedzi. Przynajmniej, dzięki latom w dyplomacji i tygodniom nudnych rozmów, wiedział jak sprawiać wrażenie, że słucha i znaleźć grzecznościowy zwrot na każdą okoliczność. -Przepraszam, czy… - zaryzykował, prędko układając w głowie plan. Nie chciał wyjść na wariata, choć bał się, że jest wariatem, ale w razie miał szansę przedstawić się jako człowiek wrażliwy i nadmiernie poruszony wojennymi reportażami. -…czy też widzisz? – skinął głową w stronę ogniska, za którym nadal snuła się mściwa zjawa.


Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Ruiny - Page 8 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Ruiny [odnośnik]06.07.23 21:30
10 Sierpnia

To święto... Nie kojarzyło Ci się z niczym przyjemnym. Tak jakbyśmy oboje czuli, że nie powinno nas tutaj być. Twój... Nie, nasz instynkt wariował przy tym wszystkim. Jednak musieliśmy uważać, być skupieni. Tam, gdzie bawiła się szlachta - nie chciałeś tam być. Nie był to twój świat, a dodatkowo większość osób, które mijałeś było "nad wyraz" wesołe. Nie znosiłeś nadmiernej wesołości. Może dlatego, że po prostu nie umiałeś do końca jej ukazywać albo ta wesołość nie wychodziła z dobrych przyczyn. Bron Trogain było jednak świętem zakochanych, które wypadało w okresie, gdy przypominałeś sobie, że najgorsze działo się właśnie w tym momencie - w tych dniach, tylko kilka lat temu. Nie wiedziałeś nawet wtedy, że owe święto będzie miało w ogóle miejsce. We wspomnieniach jednak przypominałeś sobie... ją. Jej uśmiech, jej otwartość względem ciebie i te duże oczy, które potrafiły zbić twoje porcelanowe maski, nieważne było ile ich posiadałeś na twarzy. One potrafiły przedrzeć się przez nie wszystkie, pozostawiając Cię nagim i niespokojnym, a jednak przy niej byłeś w pełni sił do utrzymywania powagi, chociaż wiedząc, że "ona wiedziała". Panna M siedziała Ci w głowie cały czas. Była twoim boginem, była zjawą, której bałeś się widzieć we snach. Kiedy tylko trafiałeś na jawie właśnie na nią, nie dało rady - nie potrafiłeś się powstrzymać i byłeś kompletnie inny. Tylko na tej jawie, gdzie nikt nie mógł Cię skrzywdzić. Widziałeś w tych snach jej mysie włosy... I szczery rozbrajający uśmiech. Czy ty nadal byłeś w tym miejscu tylko po to, aby nie musieć o niej pamiętać? Bo jeśli tak to popełniłeś karygodny błąd. W twoim gardle pojawił się gul uniemożliwiający jakiekolwiek odezwanie się do innych. Dyskomfort był wskazany, wychodziłeś z własnej strefy komfortu, aby przezwyciężyć ten strach - jednak co rusz byłeś przez niego paraliżowany. Kiedy tylko mijałeś inne znajome Ci maski, nie wypowiadałeś żadnych słów, jedynie kiwałeś głową z szacunkiem do tych, którzy byli od ciebie wyżej postawieni, a innym szybko dałeś do zrozumienia, że musisz zniknąć. Zniknąć im z oczu. W końcu dotarłeś do stołu z napojami, gdzie nalałeś sobie ze srebrno-miedzianego dzbana lekkie wino, które wypiłeś duszkiem, czując jak zaraz zelżał Ci w gardle gul, by zaraz móc znowu się odzywać. Wylałeś do reszty na ziemię napój po drodze i odstawiłeś kielich na stół. Kierowałeś się w kierunku najbliższych źródeł światła, którym okazały się ogniska. Na rany Merlina, nie wiedziałeś nawet na jaką pułapkę wpadłeś, czując jak twoje zmysły wariowały. Ci ludzie stali pod ogniskami i ciskali w nie jakieś gałązki, powodując, że naruszali cienką wyrwę, pajęczynkę, między światami żywych i zmarłych. Czułeś pulsowanie i różnego rodzaju zapachy, które tożsame były z nastrojami innych duch. Cierpienie, radość, smutek, duma, współczucie, śmiech... To wszystko działo się tak często, że kiedy finalnie miałeś już odejść, twoje rozkojarzone, lekko rozluźnione winem zmysły postanowiły podejść bliżej, złapać za pobliską gałązkę i cisnąć nimi w ogień, mówiąc imię panny M.
Matylda... — I co też oboje zobaczyliście... Bo nie byłeś sam, czując na sobie wzrok innej osoby, która nie wiadomo czy postanowiła do tego dołączyć czy też rozpoznała w tobie kogoś, ale nie kojarzyłeś. Tak czy siak - chciałeś udowodnić sobie, że całe to ciskanie to brednie.

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Vergil Zabini dnia 12.11.23 21:02, w całości zmieniany 1 raz
Vergil Zabini
Vergil Zabini
Zawód : Spirytysta, własciciel sklepu spirystycznego
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11353-vergil-zabini#349354 https://www.morsmordre.net/t11360-mercurio#349847 https://www.morsmordre.net/t12153-vergil-zabini https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11361-skrytka-bankowa-2481#349849 https://www.morsmordre.net/t11359-vergil-zabini#349845
Re: Ruiny [odnośnik]06.07.23 21:30
The member 'Vergil Zabini' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 47
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ruiny - Page 8 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ruiny [odnośnik]11.07.23 23:39
Kolejne dnie mijały jej na wszechogarniającej swobodzie. Zabawie, wypełniającej Waltham Forest, której oddawała się po raz pierwszy od dłuższego czasu na kilka dni pozwalając zawiesić sobie w przestrzeni większość planów. Nie śpieszyła się nigdzie, mogła skorzystać z dobrodziejstw jakie ofiarował festiwal, po raz pierwszy zjawiając się na nim jak żona. I skłamałby mówiąc, że odkąd tor jej relacji z Manannanem zawrócił gwałtownie, nie czuła się w małżeństwie dobrze. Wręcz przeciwnie, ofiarowana uwaga przynosiła jej zadowolenie i wprawiała w dobry humor. Czas spędzany z przyjaciółmi na swobodnych rozmowach, pogłębianiu wzajemnych relacji pozwalał celebrować bez wiszącej nad głową irytacji, która zsunęła się z jej ramion, zmyta przez spokojne, miarowe fale morza tamtej pamiętnej nocy. Z łagodnym uśmiechem przypatrywała się mężowi, kiedy późnymi wieczorami, gdy wino rozluźniało wszystkich zbawiał innych jedną ze swoich opowieści. Z nowością odkrywała, że czasem, mimowolnie jej wzrok uciekał ku niemu z jeszcze większym zadowoleniem krzyżując z nim spojrzenia, kiedy już zerkał ku niej. Coś nowego zbierało się w niej samej, będąc niewypowiedzianą chęcią, nienazwaną potrzebą, zbyt kruchą i nietrwałą jeszcze by próbowała ją nazwać. Jednego zaś, była całkowicie pewna, straciła pożądanie. Odkrywała to w urywanych oddechach i ciągnących ku sobie ciałach.
A jednak, pamiętała też czym właściwie było Bron Trogain. Było świętem zmarłych, którym należało się upamiętnienie. Dlatego dzisiaj wybrała trochę czasu dla siebie - nie było to trudne. Wszak, mimo iż dzielili ze sobą namiot oraz patetycznie mówiąc życie, każde z nich wykradło czas dla siebie. Nie widziała w tym ujmy, ani problemu. Noce przecież były jej. A chwilowe rozłąki, pozwalały obudzić łaknienie, które zaspokajała później. Nie mogła jednak nie pomyśleć w tym czasie o tych, których straciła bezpowrotnie. Których wszechświat wydarł im z rąk zdecydowanie za wcześnie. I choć do rytuałów - przynajmniej wcześniej, nim doświadczyła trudnych do określenia zjawisk i uczuć podczas otwarcia Festiwalu - podchodziła z pewną dozą sceptycyzmu, wiedziała, że prędzej czy później jej stopy odnajdą drogę ku ogniskom. Wędrowała spokojnym krokiem, choć z ciężkim sercem. Zastanawiając się, czy Marie też się tak czuła ledwie kilka miesięcy po tym, jak wyprowadziła się z domu. Żałowała, naprawdę żałowała że jej nie było kiedy wchodziła w ten aspekt życia. Matka nie wydawała jej się adekwatną pomocą, zresztą, zbyt mocno jej nie znosiła by to ją prosić o radę wcześniej. Ostatecznie, poradziła sobie sama, ale chyba nie o rozwiązanie problemu jej chodziło a obecność siostry, której najzwyczajniej brakowało. Po niej i po ojcu, pozostały puste miejsca i wiedziała, że tych nikt nie zdoła już wypełnić. Podchodząc zatrzymała się by sięgnąć po wiązkę chrustu. Nie rozglądała się na boki, choć zwyczajowo czuła na sobie spojrzenia, kiedy swobodnym, pełnym gracji krokiem przemierzała leśne ścieżki w lżejszych sukniach w kolorach mórz. Przesunęła się przed ognisko, skupiona na nim przynajmniej do czasu kiedy obok niej nie wypadło imię. Ciemne spojrzenie przesunęło się w kierunku mężczyzny, pomylił ją z kimś? Dawno jej się to nie zdarzyło. Mimo wszystko we własnej wspaniałomyślności - i dzięki dobremu humorowi postanowiła wybaczyć mu ten nietakt.
- Melisande. - poprawiła go. - lady Melisande Travers, zachodzi we mnie obaw iż opacznie wziął mnie pan za kogoś innego. - oznajmiła łagodnie, dźwigając lekko ku górze kącik ust. Nie zdarzało jej się to często - nigdy, byłoby właściwsze. Jej twarz była znana i trudna do porównania z kimś innym. Niosła w sobie dostojny, chłodny urok Rosierów, obleczony w zapach róż. Powędrowała spojrzeniem za gałązką. By za chwilę unieść brwi w zaskoczeniu na widok starszego ducha zwracającego się wprost do stojącego obok mężczyzny. Nie odpowiedziała jednak na zadane przez niego pytanie, gdyż nie kierował go do niej. Obróciła w palcach własną gałązek, spoglądając w ogień, na ducha, a później na człowieka którego czekała odpowiedź.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Ruiny [odnośnik]15.07.23 19:38
do posta

Sallow mógł czuć się wyjątkowo, gdyż rzadko skracał dystans tak szybko. Przez wzgląd na pochodzenie oraz stanowisko, sporadycznie pozwalał sobie na naruszenia naturalnie tworzącej się nierówności. Wiedział, że gdyby decydował się na to częściej szybko straciłby kontrolę, a jednak wiele osób wolał trzymać z daleka od siebie. Tak było mu komfortowo. Krótki i silny uścisk dłoni, prawie przywiódł wspomnienie pierwszego ich spotkania. Minęło jednak trochę lat, stali teraz naprzeciwko siebie teoretycznie, jak równi sobie. To już nie był TEN Cornelius i w pewnym sensie mentor.
- W końcu wypadało wrócić.- rzucił trochę od niechcenia na wzmiankę o kraju. Miał wiele do nadrobienia, a im dłużej przebywał w Anglii tym bardziej to do niego docierało. Właśnie dlatego wstrzymał się przed spotkaniami ze starymi znajomymi i przyjaciółmi. Poskąpił im również wiadomości o powrocie, najprawdopodobniej na stałe. Potrzebował czasu, który spożytkował najowocniej, jak mógł, a i tak czuł, że nie wszystko wie.
Kiedy wrzucone gałązki objął ogień, popełnił ten sam błąd co stojący obok mężczyzna. Spojrzał w płomienie, a chwilę później ponad nie. Duch kobiety, sprawił, że na chwilę zamarł przyglądając jej się. Nie była w żadnym stopniu znajoma, nie miał pojęcia kim mogła być. Czy mógł kogoś zepchnąć tak mocno w zapomnienie, by teraz nie potrafił wrócić do jakiegokolwiek wspomnienia? Nie, to nie możliwe. Przeniósł spojrzenie niżej na kikut, czując jak wewnątrz coś go skręca, lecz na twarzy nie pojawiły się żadne emocje. Szok zagrał na jego korzyść. Pytanie wyszeptane przez ducha, dopiero przykuło uwagę i zwróciło ją ku widocznie zaokrąglonym brzuchu. Przeklną pod nosem, a nieprzyjemny chłód i ponury ciężar osiadł gdzieś wewnątrz. Takie były właśnie ofiary każdego konfliktu, poświęcenie ku wyższym celom. Na ogół go to nie obchodziło ani poza krajem, ani teraz i tutaj. Tylko takie widoki były przykrym zderzeniem z rzeczywistością. Przyjdzie mu przywyknąć do czegoś podobnego, gdy zawieszenie broni wygaśnie? Nie miał pojęcia, ale wiedział, że się o tym przekona i znając złośliwość losu, szybciej niż by chciał.
Odwrócił głowę, by spojrzeć na Sallowa, ale ten zdawał się wpatrywać w to samo miejsce. Miał ochotę spytać, czy widzą to samo, ale coś w ciężkiej atmosferze przy tym konkretnym ognisku sprawiło, że milczał. Odpowiedź Corneliusa prawie puścił mimo uszu, nie skupił się na jego tonie... w sumie na niczym. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że to najgorsze miejsce w jakim mogli się przypadkowo spotkać. Przeciągał jednak ciszę, jakby zabrakło mu słów. Był dyplomatą, prowadził rozmowy w różnych okolicznościach i otoczeniu, które czasami nie sprzyjało, a jednak dopiero tutaj poczuł się jakoś wytrącony.
Pokiwał powoli głową.
- Tak, też ją widzę.- potwierdził, jednak nie dowierzał, że naprawdę widzą to samo. Jedna kobieta potrafiła wstrząsnąć dwójką mężczyzn do tego stopnia? To było chore. Chwila współczucia zmieniała się w poirytowanie, odruch, który wyrobił sobie lata temu, by maskować słabości własnego charakteru.- Tylko że jej nie znam. Którego z nas tak naprawdę dręczy? – spytał, orientując się dopiero po chwili, że tą myśl wypowiedział na głos. Spojrzał znów krótko na ducha, a później powrócił do stojącego obok mężczyzny. Błękitne tęczówki spoczęły na nim, chłodniejsze niż chwilę wcześniej.- Nie sądziłem, że takie słowa padną szybko z mojej strony... ale teraz naprawdę mam ochotę się napić, by wyprzeć ze świadomości to zdarzenie.- miał wrażenie, że to im się przyda. Alkohol był marnym rozwiązaniem, ale czego innego mógł szukać.
Blaise Selwyn
Blaise Selwyn
Zawód : Dyplomata i urzędnik w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Polityka to zawsze kłamstwo, nieważne kto ją robi
OPCM : 5 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 20 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11686-blaise-selwyn#361704 https://www.morsmordre.net/t11700-minerva https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t11701-skrytka-bankowa-nr-2541
Re: Ruiny [odnośnik]23.07.23 7:30
do posta Meli.

No tak. Los zawsze musiał sobie z nas robić pośmiewisko. Nawet jej imię nie było tak bardzo ważne, że została tutaj przywleczona przed twoje oblicze. Znajdujące się w żyłach upojenie tylko sprawiało, że nie zauważyłeś nawet tego, kto przychodził albo był za tobą czy obok ciebie. Sierpień nie był miesiącem, który przynosił Ci ukojenie, bo bardzo dobrze wiedziałeś co się w nim wydarzyło. Na języku oprócz posmaku wina tańczyło też przekleństwo, które chciałeś skierować we wścibską kobietę, która tak intymnie weszła w twoją relację z ogniem. Twoja głowa odwróciła się, aby przyjrzeć kto tak bardzo postanowił pogrywać... z niej. Przejechałeś wzrokiem od góry do dołu, przyjrzałeś się uśmiechowi. — Naaah, nie wydaje mi się bym dokonał pomyłki. Nawet nie wyglądasz jak ona, pani. — Rzuciłeś śmiałą opinię, ale nie wiedziałeś nawet czy zrozumie, że to nie o niej myślałeś w tej chwili. W sumie było Ci obojętne czy się obrazi czy też nie, bo ONA nie przyszła. Za to powoli z płomieni wychodziła inna postać. Postać starca, który nie zamierzał odpuścić zanim nie zostanie mu powiedziane czy wojna nie została zażegnana, albo kto wygrał.
Wojna wygrana, głupcze. Nie widzisz? Jesteśmy na imprezie, ludzie się bawią, cieszą... Wygraliśmy jedną z wojen, jesteśmy coraz bliżej kolejnego zwycięstwa... — Wiedziałeś, że to kłamstwo, jednak dobrze powiedziane mogło tylko dodać otuchy duszy, która spełni swój cel i zniknie w ten czas, byś mógł wrócić i spróbować jeszcze raz... Ale nie miałeś już chyba sił na to, aby jakkolwiek przejść się po kolejną gałązkę. Bo jedyne co zrobiłeś to wsunąłeś dłonie pod pachy, wpatrując się w tańczące płomyki ognia. Taniec... Pamiętałeś jak jeszcze kiedyś starałeś się go uczyć i w jakiś sposób Ci się udawało nie poplątać sobie nóg. Matka z siostrą próbowały, ale to dopiero M. potrafiła to zrobić. Wtedy przypominałeś i tańczyłeś dla niej - dla zabawy, pokazać, że nie musiałeś trzymać dla niej maski. Ale to już minęło - wraz z sierpniowym dniem... Nie było już jej, nie było też po co się starać w Wydziale Duchów. Za to zamiast M. stała obok inna osoba, której imię także zaczynało się na "M". Melisande Travers... Travers... Travers... Świtało w twojej głowie, że znałeś już jednego Traversa, jednak puściłeś mimo uszu pytanie jej o to. Nie był to temat obecnie wart rozwijania. Nie interesowałeś się szlachtą na tyle, aby każdego pamiętać. Kto z kim, kto gdzie, kto jak... Robiłeś swoje, a dopóty nie puszczałeś plotek na temat ich życia czy tego kogo wzywali - nie potrzebowałeś wiedzieć. — Możesz, pani, mówić do mnie prościej? Nie jestem znawcą savoir-vivre i wiele słów, które do mnie powiesz mogą oznaczać wiele... Wolę prostotę... Bo jestem prosty. — Czy o wszystkich tak myśleli szlachcice? Nie, ale na pewno ty tak sam myślałeś teraz o sobie. Byłeś prosty. Jak cep, który już trochę wypił.
Vergil Zabini
Vergil Zabini
Zawód : Spirytysta, własciciel sklepu spirystycznego
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11353-vergil-zabini#349354 https://www.morsmordre.net/t11360-mercurio#349847 https://www.morsmordre.net/t12153-vergil-zabini https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11361-skrytka-bankowa-2481#349849 https://www.morsmordre.net/t11359-vergil-zabini#349845
Re: Ruiny [odnośnik]23.07.23 16:29
Pozwoliła by jej brwi dźwignęły się ku górze na pierwsze właściwie mruknięcie. Jej broda uniosła się, a brwi zmarszczyły zaraz. Nie wydaje? Milcząco lustrowała jego sylwetkę, nie przesuwając po niej od góry do dołu - co on uczynił mierząc ją spojrzeniem. Nie skomentowała jednak tego rozciągając wargi w życzliwym geście. Cóż, festiwal zbierał różne jednostki - nie skażone już mugolstwem, jednak może inne niż te wśród których obracała się na co dzień.
- Proszę mi wybaczyć - nie pomyślałabym, że może się pan zwracać do siebie. - przeprosiła ze spokojem, zwracając się w stronę ogniska nie zamierzając więcej zakłócać spokoju człowieka, który - jak sam twierdził - nie zwracał się do niej. Rozmowę, uznając za skończoną. Nie zamierzała się narzucać. Nie musiała. Zerknęła jeszcze w jego kierunku kiedy podjął rozmowę z duchem, ale i jej nie skomentowała nawet słowem niepewna, czy powinna była go poprawiać. Może ludzie winni wierzyć, że wojna tak naprawdę była wygrana - zgodnie z wypowiadanym przez niego słowem. Nie była jeszcze - nie całkiem, póki nie wypełnione ognisk rebelii i buntu, przeciwko światu, który starali się zbudować. Ale jego kolejne słowa sprawiły, że zrozumiała, że po prostu wysłowił się nie do końca poprawnie. Gdyby wojnę, zmienił na bitwę sprawa w istocie byłaby jaśniejsza. Duch oddalił się, a ona spojrzała w ogień nie zamierzając wykazać się wścibstwem - zwłaszcza, że jednostka mężczyzny jej nie zainteresowała. Jego odpowiedź była odpychająca, a on nie postanowił się nawet przedstawić. Kiedy znów się odezwał - tym razem widocznie ku niej, nie miała co do tego wątpliwości - przesunęła ciemne tęczówki w których odbijały się płomienie ogniska, zawieszając je na nim. Pozwoliła by jej brwi uniosły się w wyrazie uprzejmego zaskoczenia a malinowe, pełne wargi niezmiennie wyginał czarujący uśmiech. O co właściwie ją prosił? Zastanowiła się mierząc go spojrzeniem. Wszak, nie używała skomplikowanego języka - przynajmniej, nie sądziła, by ten był trudny do pojęcia. Z zainteresowaniem - jakby właśnie trafiła na jakiś niecodzienny okaz - przekrzywiła odrobinę głowę.
- Odważny wniosek, panie, założyć, że zamierzam mówić ku tobie jeszcze. - zauważyła uprzejmie, śliczna twarz nadal częstowała go grzecznym, łagodnym uśmiechem. - Niech więc będzie - zgodziła się chwilę później - jeśli tego sobie życzysz. Pozwól mi zrozumieć - rozwiąż dla mnie tą zagadkę. Powiedz, co niezrozumiałego było w słowach które skierowałam ku tobie, pozwoli mi to dostosować język do poziomu, który prezentujesz. - pochyliła lekko głowę, uprzejmie, nie zaprzestając się uśmiechać - łagodnie, bez ironii, czy rozbawienia. Zmrużyła jedynie odrobinę oczy. Nie zdarzyło jej się wcześniej, by ktoś prosił by zmieniła sposób swojej wypowiedzi. Widziała już jak wzbudza zachwyt, zawstydzenie, jak ludzie peszą się w jej obecności, kłaniając nisko. Nikt jednak nigdy nie skarżył się na składność jej zdań i zasób słownictwa. Mogła jednak przystać na padającą prośbę - była wszak wychowana i wspaniałomyślna. - Pozwolę sobie jednak na początku się z panem nie zgodzić. - zauważyła uprzejmie, spoglądając na ogień. - Słowa w istocie, znaczeń posiadać mogą wiele - jednak, w trakcie konwersacji - przepraszam, rozmowy - poprawiła się chcąc pozostawić dobór własnych słów względnie w istocie prostym. - z rzadka używa się ich samodzielnie. Przez to więc, kiedy stawia je się w szeregu zdania, łatwo wysnuć bez problemów ich znaczenie. - zawyrokowała ze spokojem, bez zawahania. Splotła dłonie przed sobą, nadal trzymając między palcami gałązkę. - Zaś i o samym savoir-vivre zdajesz się panie posiadać niekompletne wrażenie. Nie jest on słownikiem, zbierającym trudne słownictwo służącym do wprowadzania w poczucie niższości rozmówcę. Jego istotą jest coś całkowicie innego, tak więc, jego znajomość nie jest konieczna, by wejść z kimś w dysputę... rozmowę. - na końcu poprawiła się raz jeszcze. Naprawdę się starając dopasować do rozmowy, choć mimowolnie składała zdania w znany sobie sposób. Powstrzymała lekkie westchnienie, obracając w palcach gałązkę, zastanawiając się, co powiedziałaby Marie? W jaki sposób by się zachowała? Na pewno poradziłaby sobie lepiej. Roztaczała wokół siebie więcej światła. Może dlatego - jak zrozumiała z czasem Melisande - że jej dusza w istocie była czysta i jasna. Ona zaś, zdawała posiadać w sobie cień, głód, który chciała zaspokoić. Rozplotła palce spoglądając w ogień, uśmiechając się łagodnie do własnych myśli.
Mam nadzieję, że - gdziekolwiek jesteś - wszystko jest zgodnie z tym czego pragniesz, Marie. - pomyślała, wrzucając gałązkę w ogień. Nie chciała wierzyć w to, że życie w istocie było jedno. Wolała drogę w której dusza szła dalej - bo to znaczyło, że może, mimo, że bez nich, jej siostra istniała jeszcze w czymś poza ich wspomnieniami. Jedna z niewielu naiwności na które Melisande - w zaciszu własnego wnętrza - naprawdę sobie pozwalała.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Ruiny [odnośnik]23.07.23 16:29
The member 'Melisande Travers' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 99
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ruiny - Page 8 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ruiny [odnośnik]23.07.23 18:58
6 VIII 1958


Dobrze było od czasu do czasu się zatrzymać.
Ostatni raz, gdy pragnęła porozmawiać ze zmarłymi, przeszkodziła jej wychudzona młoda dziewczyna napotkana przypadkiem na londyńskim cmentarzu. Wciąż nie miała więc okazji zwrócić się do osób, które opuściły już krainę żywych, a którzy w jej sercu w dalszym ciągu trwali tacy, jakich ich zapamiętała (lub jakich przedstawili jej ci, którzy zdążyli ich poznać). Valerie Sallow nie była zresztą pogodzona ze śmiercią — przynajmniej nieszczególnie świadomie, bo myśl o niej wzbudzała w niej silny niepokój, niezgodę, przestrach. Tym silniejszy, że ledwie kilka dni wcześniej widziała śmierć człowieka na własne oczy, w miejscu, które miało być bezpieczne, a wcale takim nie było.
Im bliżej podchodziła do ruin, im bardziej czuła w nozdrzach charakterystyczny zapach ogniska, im wyraźniej słyszała szczęk pękających gałązek chrustu, tym bardziej łapała się na tym, że wcale nie myśli o poległych, przynajmniej nie teraz. Że jej myśli uciekają do tych żywych, płaszczem troski otaczając najbliższych — Hersilię, nienarodzone dziecko, Corneliusa, matkę, teściów, braci i ich rodziny. Mogła, ale nie chciała wyobrażać sobie, co czuć musieli ci, którzy na wojnie stracili kogoś bliskiego. Nie musiała zresztą tego robić — wystarczyło spoglądnąć na twarze przecięte smutkiem, rozchylone, spierzchnięte usta, spomiędzy których nie wypływały już błagania o powrót, tylko ciche, a może nawet zupełnie nieme prośby, aby po drugiej stronie było chociaż lżej. Atmosfera zadumy nie pasowała do dotychczasowego, radosnego przebiegu festiwalu, który przypadł w udziale Valerie. Znalazłszy się wśród ruin, zastanawiała się nawet, czy nie zawrócić może, nie oddać się znów radości, nie zatopić podchodzącego pod gardło smutku i przestrachu kolejnym słodkim koktajlem, nie próbować zapomnieć. Ale wystarczyły kolejne spojrzenia rzucane na poszarzałe w smutku twarze, wystarczył impuls, który przypomniał jej, że nie była taka jak wszyscy. Nie mogła więc odwracać wzroku, w szczególności od trudnych emocji.
Na krańcu języka mogła niemalże poczuć zapach ziół, które przypisał jej na uspokojenie uzdrowiciel ze Shrewsbury, po niefortunnym polowaniu na przyjęciu Averych. Nie dojdzie do niczego, gdy będzie się cofać i uciekać.
Była w dodatku osobą publiczną. Jej własne akcje powinny dawać przykład gawiedzi, kształtować wzór kobiecości, nawet jeżeli kobiecość ta istnieć i nabierać znaczenia miała w obliczu wojny.
Przechadzała się więc spokojnym krokiem wokół ogniska, wzrok skupiając przede wszystkim w płomieniach. Ogień oczyszcza, ogień koi i przynosi ulgę, powtarzała sobie w myślach, choć czuła, jak serce zaciska jej się w strachu. Była już świadkiem pożaru, ogień nie kojarzył jej się dobrze, ale była madame Sallow, nie mogła odwracać wzroku. Drzewo niesmagane wiatrem rzadko kiedy wyrasta silne i zdrowie. Ogień w magicznym arboretum, tamten człowiek z lasu w okolicy Wenlock Edge. To wszystko wiatr, który miał ją zahartować. Uczynić z niej kobietę, która była w stanie poświęcić się dla rodziny, zadbać o jej byt.
Gdy wzniosła wzrok, a jej oczom ukazała się znajoma twarz, przez moment nie wierzyła własnym oczom. Corinne Avery, teraz już Rosier, jej uczennica, świeża bądź co bądź mężatka. Słyszała o jej ślubie tyle, ile słyszała wysoka socjeta, choć nie brała w nim udziału. Niemniej jednak, nawet wobec atmosfery zadumy, która panowała wokół ogniska, należało jej pogratulować. Dla tak młodej dziewczyny wyjście za mąż za starszego mężczyznę mogło być wyzwaniem. Miała jednakże nadzieję, że lord Rosier będzie przyjemniejszym małżonkiem niż trzykrotny, sześćdziesięcioletni wdowiec, któremu oddano rękę Valerie, gdy ona sama miała ledwo dwadzieścia lat.
Pewnym krokiem podeszła do damy i towarzyszącej jej służącej, dygając przed tą pierwszą w perfekcyjnie wyuczony sposób.
— Lady Corinne, niezwykłą radość sprawia mi widzieć lady w dobrym zdrowiu — przemówiła miękko, odrobinę poufale pozwalając sobie na zaadresowanie damy jej imieniem, nie zaś nazwiskiem. Ani starym, ani nowym. Znały się już trochę i miała nadzieję, że młoda arystokratka nie będzie jej miała tegoż zabiegu za złe. — Gratuluję zamążpójścia. Lord Rosier musi otaczać lady niezwykłą opieką, skoro nawet wśród dymu i ognia prezentuje się lady nieskazitelnie — Vanity nigdy nie szczędzili komplementów Averym; nie przeszkadzało im nawet, jeżeli zarówno jeden, jak i drugi nie nosili już swego rodowego nazwiska. Korzenie zawsze pozostawały te same. — Pozwoli lady, że będę jej towarzyszyć? To iście patriotyczna postawa, wspominać bohaterów wojennych... — wydawać by się mogło, że madame Sallow dorastała do reputacji jej nowej rodziny, płynnie manewrując rozmową tak, aby zahaczyć o patriotyczne tony. Wiedziała, że wokół nich znajdują się osoby godne plotek, dlatego też chciała od razu zaznaczyć, dlaczego się tu znalazła, jednocześnie niezdradzając bolączek, które toczyły jej serce.
Aby za słowami podążyły czyny, chwyciła też jedną z chrustowych gałązek, ruchem pełnym gracji i wyczucia składając ją w ofierze językom ognia.




tradition honor excellence
Valerie Sallow
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10881-valerie-vanity#331558 https://www.morsmordre.net/t10918-andante#332758 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f452-shropshire-sallow-coppice https://www.morsmordre.net/t10921-skrytka-bankowa-nr-2362#332773 https://www.morsmordre.net/t10919-v-vanity#332759
Re: Ruiny [odnośnik]23.07.23 18:58
The member 'Valerie Sallow' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 67
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ruiny - Page 8 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ruiny [odnośnik]25.07.23 0:51
| 06.08

Corinne nie mogła sobie odpuścić odwiedzenia festiwalu, choć oczywiście jako damie nie wypadało jej się poruszać samotnie, zawsze towarzyszyła jej służka pełniąca jednocześnie rolę przyzwoitki. Tak było przed ślubem i tak było również po nim. Minął już ponad miesiąc, odkąd wyszła za mąż i powoli przyzwyczajała się do obecnego stanu rzeczy, do tego, że nie mieszkała już w Ludlow i nie nazywała się Avery. Jednak mimo roli żony, wciąż pozostawała młodą dziewczyną, która chciała miło spędzać czas. I z racji swojego młodego wieku i wychowywania się pod kloszem, nie miała zbyt wielkiego pojęcia o wydarzeniach w wielkim świecie. Wiedziała tyle, ile pozwalano jej wiedzieć i głównie była to propaganda malująca czarodziejów nieczystej krwi, szlamy i mugoli w negatywnych barwach. A ona, lubiąc swoje wygodne i spokojne życie, wolała nie wiedzieć niczego, co mogłoby jej spokój ducha zmącić. Tym sposobem spędzała dnie głównie na zajmowaniu się sztuką czy różami w ogrodach Rosierów, ewentualnie płytkimi pogawędkami z innymi damami zamieszkującymi dwór Rosierów lub koleżankami w podobnym sobie wieku.
Rzecz jasna wybierając się na festiwal zadbała o nienaganną prezencję. Suknia w barwach rodu męża podkreślała smukłość jej sylwetki, bladość cery i złoty odcień długich, choć obecnie elegancko upiętych pukli. Stąpała z gracją, każdy kto na nią spojrzał nie miał wątpliwości, że była wysoko urodzona. Była dumna ze swojego pochodzenia i nie zamierzała się z nim kryć, tym bardziej, że obiecywano jej, że przecież tutaj, na festiwalu organizowanym przez ministerstwo dla prawdziwych czarodziejów, miała być bezpieczna. Szlamy nie powinny jej tutaj grozić, mugole tym bardziej. Panicznie bała się zdziczałych, nieokrzesanych i agresywnych mugoli, więc zdecydowanie wolałaby żadnego na swojej drodze nie spotkać.
Miała za to napotkać znajomą sobie twarz, poznaną jeszcze w czasach kiedy żyła wśród Averych. Valerie pochodziła z rodziny Vanity, szanowanej i czystokrwistej, która miała dobre stosunki z jej panieńskim rodem. Była piękną i utalentowaną muzycznie kobietą, i swego czasu udzielała Corinne lekcji śpiewu. Młódka wspominała to raczej pozytywnie, bo choć lepiej sobie radziła z grą na fortepianie niż śpiewaniem, to i śpiew na swój sposób lubiła. I doceniała talenty innych, a Valerie doskonale wiedziała, jak cieszyć słuch. W dodatku pamiętała o swoich powinnościach i wyznawała dobre poglądy, a to sprawiało, że Corinne także ucieszyła się na jej widok i wcale nie musiała tej radości udawać. Uśmiech pojawiający się na jej pięknej twarzy był delikatny, ale szczery.
- Mnie także miło panią widzieć, pani Sallow – odrzekła, zwracając się do kobiety jej nowym nazwiskiem. Obie w końcu od niedawna były mężatkami, obie przybrały nowe miano, ale każda z nich pamiętała o swoim pochodzeniu, o relacjach łączących ich panieńskie rodziny. Nowe nazwiska nie mogły wymazać przeszłości i korzeni. Nie miała jej za złe użycia imienia, ale ze względu na respektowanie różnicy wieku, zwróciła się do starszej kobiety nieco oficjalniej. – Dziękuję, pani także wygląda bardzo dobrze, małżeństwo pani służy – dodała; zdawała sobie sprawę, że dla Valerie było to już drugie małżeństwo, ale była wciąż młoda i piękna, poza tym nieszlachetnym czarownicom wolno było odrobinę więcej. – Oczywiście, bardzo cieszy mnie to, że mogłam tu spotkać kogoś znajomego. Może przejdziemy się i porozmawiamy? Możemy podziwiać to ognisko… Czy to prawda, że płonie ku pamięci czarodziejów, którzy oddali życie za słuszną sprawę i obronę tradycji? – spytała z ciekawością, choć tak naprawdę nie miała pojęcia o prawdziwej skali wojny i ofiar. Patetyczne opowieści o obrońcach tradycji brzmiały jednak na tyle pięknie, że Corinne wolała w nie wierzyć i smucić się losem dzielnych czarodziejów, którzy zginęli z rąk zdrajców i mugoli, by zachować ich wspaniały, czysty świat. Przecież to czysta krew była tą dobrą i słuszną, a mugole i szlamy pragnęli ją zniszczyć i sprowadzić wszystkich do swojego poziomu, ponieważ zżerała ich zazdrość i nie byli w stanie znieść tego, że komuś wiedzie się lepiej albo że urodził się z lepszą krwią. Tak przynajmniej postrzegała to młoda Corinne, wychowana w rodzie o bardzo antymugolskich poglądach. Avery nienawidzili mugoli, szlam i zdrajców. Z tego co zaobserwowała w nowym domu, Rosierowie również byli bardzo konserwatywni, co idealnie jej odpowiadało. – Dalej pani śpiewa, pani Sallow? Pamiętam nasze lekcje i pani niezwykły talent – odezwała się po chwili zadumy. Ostatecznie wiele rzeczy w życiu kobiet zależało od ich mężów, Corinne była ciekawa, czy Valerie po swoim ślubie wciąż mogła wieść żywot śpiewaczki, czy może obecny małżonek wolał, by nie występowała. Pochłonięta wchodzeniem w nową rolę, jaką było niedawno zawarte małżeństwo, nie była na bieżąco z wydarzeniami u swojej rozmówczyni, której nie widziała od tygodni. Ponadto Corinne z racji swojego urodzenia nie wypadało raczyć swoimi talentami gawiedzi. Mogła prezentować umiejętności rodzinie i przyjaciołom, ale pan ojciec nigdy nie pozwalał jej dawać koncertów publicznie, wątpiła też, aby pozwalał na to ród męża, więc jej talenty muzyczne i malarskie pozostawały jej prywatną sprawą, którą cieszyła siebie i najbliższych. Jej życiowa rola była inna. Miała być żoną Mathieu Rosiera, a w przyszłości także matką jego dzieci. Nawet to, że pobierała lekcje śpiewu, a przed laty i innych artystycznych aktywności, było podyktowane głównie tym, że musiała mieć czym czarować (wtedy jeszcze przyszłego i nieskonkretyzowanego) męża. Ale nieszlachetne kobiety takie jak Valerie mogły więcej.
Corinne Rosier
Corinne Rosier
Zawód : dama
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To nie miłość jest najważniejsza, lecz obowiązek wobec rodu.
OPCM : 4 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 8 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11795-corinne-rosier-avery https://www.morsmordre.net/t11797-listy-do-corinne https://www.morsmordre.net/t12113-corinne-rosier https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t11798-corinne-rosier
Re: Ruiny [odnośnik]14.08.23 17:29
W istocie rzeczy wystarczyło jedynie jedno spojrzenie na drobną, choć dumnie wyprostowaną młodą kobietę, aby wiedzieć, że miało się do czynienia z osobą wysokiego urodzenia. Zdecydowana większość bawiących się w Waltham Forest czarodziejów oddawała to, jak prezentowało się w chwili obecnej społeczeństwo magiczne; należeli przede wszystkim do wszystkich warstw klasy średniej, choć nie brakowało także tych, którzy ostrożnie podchodzili do jarmarcznych kramów, aby niedługo później odsunąć się od nich, bo nawet tak przyjemne i skłaniające do świętowania okoliczności nie sprawiały, że portfele magicznie napełniały się syklami i galeonami. Nawet wśród biedniejszych warstw nie było jednak pokus związanych z łamaniem prawa, chociażby w formie kradzieży, a przynajmniej do uszu dobrze rozeznanej w towarzystwie Valerie nie doszły o takich przypadkach nawet echa rozmów. Madame Mericourt sprawdzała się w roli Namiestniczki stolicy oraz gospodyni Festiwalu znakomicie, zapewne w sposób sobie tylko właściwy upewniając się, że obchody przebiegną spokojnie i bez większych zakłóceń.
Wystarczyło tylko rozejrzeć się wokół — w lesie odpoczywały rodziny z dziećmi, niektóre z nich puszczane były nawet samopas, bo wszyscy wiedzieli, że wśród drzew nie kryje się żadne rebelianckie niebezpieczeństwo, a funkcjonariusze Wiedźmiej Straży lub innych formacji zbrojnego ramienia Ministerstwa Magii musieli zostać postawieni w stan najwyższej gotowości. Deirdre opowiadała Valerie o bucie, jaką wykazywali się ci samobójczy przestępcy, wkraczając do miasta nawet w trakcie niemalże świętych uroczystości; wydawało się jednak, że wreszcie musieli odrobić zadane im lekcje i nie wkładali głowy w paszczę lwa niczym ostatni straceńcy.
Dzięki temu zarówno ona, jak i lady Rosier, ledwie rozkwitająca róża, mogły mieć dla siebie odrobinę spokoju. Widok uśmiechu układającego się na wargach szlachcianki był dla Valerie jak balsam na rany, o których nie wiedziała, że je posiada. Bo wśród przygotowań do własnego ślubu, wśród mnogości obowiązków, która stała przed nią w związku z oczekiwanymi pod koniec roku narodzinami kolejnego dziecka (choć ciążę w dalszym ciągu ukrywała), znalazła także chwilę, aby zatęsknić za towarzystwem młodej lady Corinne Avery, teraz już Rosier. Ich współpraca układała się naprawdę dobrze, nawet pomimo tego, że talenta muzyczne młodej damy były bardziej rozwinięte w kierunku fortepianu. Nie stanowiło to — zaznaczmy — żadnej ujmy dla śpiewaczki. Sama wszak, przed tragicznym wypadkiem z młodości była uczona gry na tym instrumencie z myślą, że to właśnie z fortepianem zwiąże swoją drogę życiową i karierę. Jednakże nawet, gdy nie było jej dane stać się instrumentalistką, wciąż miała sentyment do klawiszy, który przekazała także swej córce.
— Jest lady zbyt łaskawa — odpowiedziała płynnie na komplement, układając przy tym dłoń na wysokości serca, po czym pochyliła lekko głowę na znak podziękowania. Corinne, jak na damę przystało, uczona była gładkiego, grzecznego i eleganckiego sposobu prowadzenia rozmowy, który to idealnie zgrywał się z odrobinę ekstrawagancką, jak na artystkę przystało, manierą Valerie. Nie mogła zatem odrzucić propozycji wspólnego spędzenia czasu, zwłaszcza, że sama wystąpiła z tą samą intencją.
— Nie myli się lady. To ognisko jest szczególne, bo zostało w całości poświęcone pamięci bohaterów sprawy czarodziejskiej. Nie tylko tym, którzy swą ofiarą doprowadzili nas do dnia dzisiejszego, ale też tych, którzy swą odwagą pozwalają nam na bezpieczne życie dzisiaj — odpowiedziała ciepłym tonem, ruszając w powolny, czysto towarzyski spacer. Spodziewała się, że dama może wiedzieć o wojnie — jej prawdziwym obliczu — jeszcze mniej niż ona sama, gdy po raz pierwszy od dekady powróciła do kraju zupełnie na stałe. Ją także przed niepokojącymi informacjami chronili starsi bracia, choć przecież była od Corinne niemal dziesięć lat starsza. Specjalnie przybrała więc rolę kogoś, kto odciągnie uwagę i ewentualną dociekliwość damy od tematów, którymi — jeżeli nie było ku temu absolutnej konieczności — nie musiała się przejmować. Zalety szlacheckiego pochodzenia rozciągały się daleko poza majątek i wszelkie materialne wygody. Czasami zazdrościła damom, tym starszym i młodszym spokoju ducha. Życia w informacyjnej bańce, w której wszystko wydawało się iść jak po maśle. Sama co prawda starała się nie brać udziału w otwartych konfliktach, jej rola wśród Rycerzy Walpurgii skupiała się na kwestiach właściwych jej statusowi i płci, lecz wciąż pamiętała o rzeczach, o których opowiadał Cornelius, czy chociażby Elvira. A to nigdy nie były przyjemne historie.
— Och tak, wciąż mam do tego sposobność. Mój mąż, choć między nami wspomnę, że nie odebrał wykształcenia muzycznego, jest w stanie dostrzec, jak potężnym orężem potrafi być sztuka — gdyby ich historia potoczyła się inaczej, gdyby nie było w niej pierwszego męża Valerie, gdyby od samego początku została panią Sallow, nigdy nie rozwinęłaby skrzydeł kariery scenicznej. Potwierdził to sam Cornelius, przywołując słowa własnego ojca, rozkaz, któremu i tak by się podporządkowała. Dzisiaj jednak państwo Sallow nie byli parą początkującego polityka i ledwie wschodzącej gwiazdki estrady. Byli rzecznikiem Minsterstwa Magii oraz gwiazdą sceny operowej. Każde z nich posiadało swoje znajomości i układy, każde z nich zdolne było kreować rzeczywistość wedle swego uznania i przekazywać ten obraz szerszym masom. — Ostatnimi czasy nie występuję wyłącznie w operach. Początkowo nie byłam przekonana do innych form występów, lecz kultura czarodziejska zbyt długo była duszona przez niemagicznych. Mam marzenie, by wszyscy mieli do niej dostęp, mogli się cieszyć z naszego — wspólnego przecież — dziedzictwa. Dlatego wraz z mężem organizujemy patriotyczne występy w różnych miejscach kraju. Ostatnimi czasy odwiedziliśmy nasze Shrewsbury oraz odbudowywane wysiłkiem namiestnika Mulcibera Warwick — zdradziła szlachciance ściszonym do szeptu głosem, nachylając się w jej stronę tak, aby dodatkowo utrudnić podsłuchiwanie ewentualnym przechodniom. Na jej twarzy wciąż utrzymywał się pełny, radosny uśmiech, nieco niepasujący do pełnej zadumy atmosfery panującej przy ognisku. — Uważam, że krzewienie naszej kultury to mój patriotyczny obowiązek. Zwłaszcza teraz — dodała. Wydawało się, że miała jeszcze coś do powiedzenia i zmierzała do wygłoszenia czegoś jeszcze, lecz w tym samym momencie ogień obok nich buchnął, płomienie pojaśniały, a wśród nich pojawił się...
Duch młodego chłopaka.
Czy mógł być starszy od lady Corinne?
— To dla nas? Zostałem bohaterem? — spytał entuzjastycznie, wodząc wzrokiem pomiędzy Valerie, a Corinne i jej służącą.




tradition honor excellence
Valerie Sallow
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10881-valerie-vanity#331558 https://www.morsmordre.net/t10918-andante#332758 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f452-shropshire-sallow-coppice https://www.morsmordre.net/t10921-skrytka-bankowa-nr-2362#332773 https://www.morsmordre.net/t10919-v-vanity#332759

Strona 8 z 11 Previous  1, 2, 3 ... 7, 8, 9, 10, 11  Next

Ruiny
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach