Morsmordre :: Devon :: Okolice
Canonteign Falls
AutorWiadomość
Canonteign Falls
Canonteign Falls to urokliwe miejsce położone w okolicach wioski Christow. Właśnie tu, w Devon, z dala od cywilizacji, znajduje się najwyższy wodospad w Anglii, skryty na terenie parku znanego z zapierających dech w piersiach widoków oraz piękna naturalnej przyrody. Można tu spotkać paprocie wyższe od człowieka, kręte strumienie, wyjątkowo rzadkie kwiaty i niespotykane nigdzie indziej gatunki ptaków. Spacery wzdłuż malowniczych ścieżek pozwalają na odcięcie się od rzeczywistości, sprzyjają rozmarzeniu i zadumie. Dotarcie na sam szczyt wodospadu nie należy do najprostszych, droga jest zawiła i niebezpieczna - warta jednak swojej ceny.
4 IV
Wodospad zieleni obmywa już zbocza gór, strugi roślinności spływają aż do podnóży monstrualnych wypiętrzeń, które w niezachwianym spokoju witają nadejście kolejnej wiosny. Jedna tylko więcej w ich wieczności nie ma znaczenia, jednak dla tego, który wśród nich zagościł, już tak. Tu wszystko budzi się do życia, w Londynie świat zasypia do śmierci, a Keat tkwi gdzieś pomiędzy, z trudem odnajdując się w nowej rzeczywistości.
Z przyciężkawym plecakiem na plecach, wyładowanym aż po brzegi sprzętem na wszelki wypadek, pnie się do góry, z premedytacją ignorując zawzięcie machającą do niego współtowarzyszkę wyprawy. Mógłby tak jak Gilly teleportować się aż przed samo wejście do jaskini, ale nawarstwiająca się przez ostatnie dni frustracja kłębi się w nim z zaciekłością roju owadów; potrzebuje tego zmęczenia - bólu tnącego mięśnie ud jak żyletka, płuc skurczonych niedoborem tlenu, kolejnych kroków stawianych z wściekłością, obsypując spod zakurzonych butów drobny żwir, ścigania się z wydolnością własnego organizmu, skracając do minimum czas niezbędny do przemierzenia dzielącego go od jaskini odcinka.
Połykając zachłannie każdy kolejny haust powietrza dociera w końcu do niewiele młodszego od niego dziewczęcia, rozłożonego na jednym z kamieni, z rękami założonymi pod głową i twarzą zachłannie wystawioną w stronę słońce - jak kwiat rozkładający płatki w stronę ciepła, chłonęła je zachłannie, rozleniwiona minutami spędzonymi na samym oczekiwaniu.
- Gillian, pośpisz sobie później, zróbmy najpierw to, po co nas tu przysłali - dobicie się, by zdobyć jej uwagę, nie było wcale takie łatwe, gdzieś w letargu zdawała się być głucha na wszelkie bodźce. - Gilly, błagam… - on sobie tu płuca wypluwa, żeby udowodnić sobie samemu cholera-wie-co, w końcu pojawia się, gotowy do akcji, nie odpoczywając ani chwili, a ona teraz ostentacyjnie robi wszystko, żeby mu pokazać, że wcale na niego czekać nie chciała… - Dobra, idę sam - rzucił w końcu, dając sobie spokój z innego rodzaju perswazją, i wyciągnął różdżkę z kieszeni, stawiając kilka kroków - tyle zdołał zrobić, nim usłyszał, że w końcu się podniosła, ruszając w ślad za nim. Nie czekał jednak, brnąc uparcie do przodu, znowu w szaleńczym tempie, jakby zaraz miał się skończyć świat (po prawdzie, w jakiś sposób już się skończył, nieodwracalnie).
Wiatr niósł krople wody z wodospadu szumiącego w tle, gdy wkroczył na skalistą ścieżkę, mokrą i śliską, wyślizgana podeszwa starego buta ledwie się na niej utrzymywała. Ale balansował na granicy ryzyka, po swojemu, wzrok utkwiony miał już w zarysowującej się gdzieś wyżej szczelinie, wąskiej, ciasnej, pozwalającej przebić się korytarzem utkwionym wewnątrz skały aż do szerokiej groty, która ciągnęła się do wylotu znajdującej się do drugiej stronie góry jaskini, potężnej, na tyle dużej, ze dorosły osobnik zamieszkujących te tereny smoczych gatunków bez wątpienia mógłby się w niej ulokować.
Chwilę później przeciskali się już we dwójkę przez napierające na siebie skały, które nadkruszyć trzeba było w niektórych miejscach, żeby w ogóle dało się iść dalej. Chłód przywierający do pleców i ten, który bił ze skały niemal dotykającej jego twarzy - w klinie znajdował się on, w pozycji nieszczególnie wygodnej, przesuwając się metodycznie do przodu.
- Myślisz, że nie ma cienia szansy na to, żeby wróciła, kiedy będziemy w środku? - zapytała Gilly, chwilę później również echo, przerywając ciszę, która między nimi zapadła. Po raz pierwszy dała po sobie poznać, że nie jest nieustraszona, i wolałaby nie natknąć się na pilnującą swego potomstwa smoczą matkę, zdolną do wszystkiego. - Jakaś pewnie jest, ale obserwowaliśmy ją przecież już kilka dni, każdy łowca powtarzał to samo, na żer zawsze wylatuje o tej samej porze, jaskinia powinna być teraz pusta, może ją obserwować, ale jedynie wejście, a my przecież robimy sobie swoje własne... nie wysyłaliby nas do środka, gdyby to nie było względnie bezpieczne, nie licz na konfrontację, jeśli wszystko dobrze pójdzie, to ona nawet nie zorientuje się, że tam byliśmy, ludzki zapach zdąży już wywietrzeć - monolog w tych warunkach to nie była taka łatwa sprawa. Prawie zadyszki dostał. - Nie wiem, czy się nie zaklinowałem... - westchnął tylko, poirytowany tym, że Gillian bez większego trudu pokonywała kolejne odcinki, od załomu do załomu, a on musiał kombinować pod górę, czasem dosłownie, bo lepiej było obejść wąski fragment szerszym prześwitem metr nad ziemią, niż popełniać samobójstwo, wciskając się w cienki jak papier przesmyk.
- Słuchaj, Keaton, jak już tam będziemy, to różdżka w gotowości, nie zamierzam skończyć jako popiół w tych cholernych górach, a instynkt macierzyński nie zawodzi, pewnie zanim potraktujemy ją jakimś zaklęciem, ona zdąży już posłać nam ognistego buziaka - no proszę, Gillian-wiem-wszystko-o-smokach-moja-cała-rodzina-to-smokolodzy nie jest aż taka harda. O tym, że przemawia przez nią zdrowy rozsądek, już nie pomyślał. - Plan jest jasny, mamy tylko sprawdzić, w jakim stanie są jaja, i ile zostało jeszcze do wyklucia się młodych, nie będziemy jej niepokoić, nie ma szans, żeby wróciła wcześniej... - trochę żałował, że nie przyjrzy jej się w naturalnym środowisku, ale wskazania z rezerwatu były jasne - mieli pozostać niewidzialni. Przybyli w roli obserwatorów - łowcy zdążyli już wcześniej spenetrować jaskinię, dwa tygodnie temu, wtedy też odkryli, że smoczyca jest tak niespokojna, bo złożyła jaja.
Pracownicy z Peak District wchodzili wtedy głównym wejściem jaskini, to jednak wiąże się z niepotrzebnym ryzykiem, narażając zarówno ich, jak i samo stworzenie na stres, gdyby czujne oko wypatrzyło intruzów naruszających jej teren. Pojawił się pomysł, żeby spróbować dostać się tam od tyłu właśnie. Upewnić się, w jakim stanie są jaja. I wrócić, w ten sam sposób. Zupełnie tak, jakby nikogo tam nie było.
- Gillian, wydaje mi się, że... to już - aż poczuł się zaskoczony, kiedy światło sączące się z różdżki oświetliło ogromną grotę, dwa kroki i w końcu mógł odetchnąć pełną piersią, bez obawy o to, czy nie obtłucze sobie żeber. Wyłoniła się zza niego, ciągnąc go za rękaw na lewo, bez słowa. Zauważyła je pierwsza.
Trzy kamienie, sporych rozmiarów, zbyt idealnie okrągłe - to jedno przykuwało uwagę i wyróżniało je spośród szarości otoczenia. Ruszyli w tamtą stronę, pochylając się nad cennymi znaleziskami, łuna światła otaczała je zimnym bladoniebieskim, uwypuklając wszystko, co odznaczało się od gładkiej powierzchni. Miał ochotę przekląć, z wrażenia, ale jakoś nie śmiał tego zrobić w smoczym sanktuarium. Uklękli naprzeciwko siebie, badając uważnie te małe cuda. - Czego tak właściwie mamy szukać, pęknięć? - po raz drugi dzisiaj przerwała ciszę, zerkając na niego niepewnie.
Burroughs pochylił się nad jednym z kamieni - mógłby go podnieść, ale oznaczyłby je wtedy ludzkim zapachem, wolał w ten sposób nie ryzykować, to już byłaby za duża ingerencja. - Wszystko, co świadczyć mogłoby o tym, że wyklują się przedwcześnie... tylko zastanawia mnie, co tak właściwie w rezerwacie zrobiliby z taką informacją, myślisz, że zabraliby jej jaja i dopilnowali, żeby młode wykluły się w kontrolowanych warunkach? - nie słyszał nigdy o takiej praktyce, ona już mogła, skoro od małego słyszała przeróżne opowieści z łowczego półświatka. - To kwestia wyboru mniejszego ryzyka, ten gatunek jest zagrożony, z każdego jaja powinien wykluć się smok, żeby zapewnić im ciągłość, nawet jeśli wcześniak okaże się słabowity, u nas miałby szansę przeżyć, kto wie, czy za jakiś czas nie nadawałby się do wypuszczenia na wolność - zawahała się, przerywając nagle. Chyba dostrzegła coś, co ją zaniepokoiło, lecz krótkie oględziny przegoniły zaniepokojenie. - Wiesz, że to się niemal nie udaje... nie, kiedy przywykną do bezpiecznej przestrzeni rezerwatu - odparł cicho, ale nie kontynuował już tego tematu, był szeroki jak rzeka, wiele argumentów padło już za i przeciw takim hodowli, a oni sami tego nie rozstrzygną. Na pewno nie tutaj.
Upewniwszy się, że z trzema smoczymi jajami wszystko jest w jak najlepszym porządku, wrócili dokładnie tą samą drogą, którą wdarli się do pieczary. Już na jednym z głazów nieopodal prześwitu spisali krótki raport, a on zgarnął zostawiony tam plecak, z którego zupełnie nic się nie przydało. Dopiero wtedy wrócili do rezerwatu.
zt
Wodospad zieleni obmywa już zbocza gór, strugi roślinności spływają aż do podnóży monstrualnych wypiętrzeń, które w niezachwianym spokoju witają nadejście kolejnej wiosny. Jedna tylko więcej w ich wieczności nie ma znaczenia, jednak dla tego, który wśród nich zagościł, już tak. Tu wszystko budzi się do życia, w Londynie świat zasypia do śmierci, a Keat tkwi gdzieś pomiędzy, z trudem odnajdując się w nowej rzeczywistości.
Z przyciężkawym plecakiem na plecach, wyładowanym aż po brzegi sprzętem na wszelki wypadek, pnie się do góry, z premedytacją ignorując zawzięcie machającą do niego współtowarzyszkę wyprawy. Mógłby tak jak Gilly teleportować się aż przed samo wejście do jaskini, ale nawarstwiająca się przez ostatnie dni frustracja kłębi się w nim z zaciekłością roju owadów; potrzebuje tego zmęczenia - bólu tnącego mięśnie ud jak żyletka, płuc skurczonych niedoborem tlenu, kolejnych kroków stawianych z wściekłością, obsypując spod zakurzonych butów drobny żwir, ścigania się z wydolnością własnego organizmu, skracając do minimum czas niezbędny do przemierzenia dzielącego go od jaskini odcinka.
Połykając zachłannie każdy kolejny haust powietrza dociera w końcu do niewiele młodszego od niego dziewczęcia, rozłożonego na jednym z kamieni, z rękami założonymi pod głową i twarzą zachłannie wystawioną w stronę słońce - jak kwiat rozkładający płatki w stronę ciepła, chłonęła je zachłannie, rozleniwiona minutami spędzonymi na samym oczekiwaniu.
- Gillian, pośpisz sobie później, zróbmy najpierw to, po co nas tu przysłali - dobicie się, by zdobyć jej uwagę, nie było wcale takie łatwe, gdzieś w letargu zdawała się być głucha na wszelkie bodźce. - Gilly, błagam… - on sobie tu płuca wypluwa, żeby udowodnić sobie samemu cholera-wie-co, w końcu pojawia się, gotowy do akcji, nie odpoczywając ani chwili, a ona teraz ostentacyjnie robi wszystko, żeby mu pokazać, że wcale na niego czekać nie chciała… - Dobra, idę sam - rzucił w końcu, dając sobie spokój z innego rodzaju perswazją, i wyciągnął różdżkę z kieszeni, stawiając kilka kroków - tyle zdołał zrobić, nim usłyszał, że w końcu się podniosła, ruszając w ślad za nim. Nie czekał jednak, brnąc uparcie do przodu, znowu w szaleńczym tempie, jakby zaraz miał się skończyć świat (po prawdzie, w jakiś sposób już się skończył, nieodwracalnie).
Wiatr niósł krople wody z wodospadu szumiącego w tle, gdy wkroczył na skalistą ścieżkę, mokrą i śliską, wyślizgana podeszwa starego buta ledwie się na niej utrzymywała. Ale balansował na granicy ryzyka, po swojemu, wzrok utkwiony miał już w zarysowującej się gdzieś wyżej szczelinie, wąskiej, ciasnej, pozwalającej przebić się korytarzem utkwionym wewnątrz skały aż do szerokiej groty, która ciągnęła się do wylotu znajdującej się do drugiej stronie góry jaskini, potężnej, na tyle dużej, ze dorosły osobnik zamieszkujących te tereny smoczych gatunków bez wątpienia mógłby się w niej ulokować.
Chwilę później przeciskali się już we dwójkę przez napierające na siebie skały, które nadkruszyć trzeba było w niektórych miejscach, żeby w ogóle dało się iść dalej. Chłód przywierający do pleców i ten, który bił ze skały niemal dotykającej jego twarzy - w klinie znajdował się on, w pozycji nieszczególnie wygodnej, przesuwając się metodycznie do przodu.
- Myślisz, że nie ma cienia szansy na to, żeby wróciła, kiedy będziemy w środku? - zapytała Gilly, chwilę później również echo, przerywając ciszę, która między nimi zapadła. Po raz pierwszy dała po sobie poznać, że nie jest nieustraszona, i wolałaby nie natknąć się na pilnującą swego potomstwa smoczą matkę, zdolną do wszystkiego. - Jakaś pewnie jest, ale obserwowaliśmy ją przecież już kilka dni, każdy łowca powtarzał to samo, na żer zawsze wylatuje o tej samej porze, jaskinia powinna być teraz pusta, może ją obserwować, ale jedynie wejście, a my przecież robimy sobie swoje własne... nie wysyłaliby nas do środka, gdyby to nie było względnie bezpieczne, nie licz na konfrontację, jeśli wszystko dobrze pójdzie, to ona nawet nie zorientuje się, że tam byliśmy, ludzki zapach zdąży już wywietrzeć - monolog w tych warunkach to nie była taka łatwa sprawa. Prawie zadyszki dostał. - Nie wiem, czy się nie zaklinowałem... - westchnął tylko, poirytowany tym, że Gillian bez większego trudu pokonywała kolejne odcinki, od załomu do załomu, a on musiał kombinować pod górę, czasem dosłownie, bo lepiej było obejść wąski fragment szerszym prześwitem metr nad ziemią, niż popełniać samobójstwo, wciskając się w cienki jak papier przesmyk.
- Słuchaj, Keaton, jak już tam będziemy, to różdżka w gotowości, nie zamierzam skończyć jako popiół w tych cholernych górach, a instynkt macierzyński nie zawodzi, pewnie zanim potraktujemy ją jakimś zaklęciem, ona zdąży już posłać nam ognistego buziaka - no proszę, Gillian-wiem-wszystko-o-smokach-moja-cała-rodzina-to-smokolodzy nie jest aż taka harda. O tym, że przemawia przez nią zdrowy rozsądek, już nie pomyślał. - Plan jest jasny, mamy tylko sprawdzić, w jakim stanie są jaja, i ile zostało jeszcze do wyklucia się młodych, nie będziemy jej niepokoić, nie ma szans, żeby wróciła wcześniej... - trochę żałował, że nie przyjrzy jej się w naturalnym środowisku, ale wskazania z rezerwatu były jasne - mieli pozostać niewidzialni. Przybyli w roli obserwatorów - łowcy zdążyli już wcześniej spenetrować jaskinię, dwa tygodnie temu, wtedy też odkryli, że smoczyca jest tak niespokojna, bo złożyła jaja.
Pracownicy z Peak District wchodzili wtedy głównym wejściem jaskini, to jednak wiąże się z niepotrzebnym ryzykiem, narażając zarówno ich, jak i samo stworzenie na stres, gdyby czujne oko wypatrzyło intruzów naruszających jej teren. Pojawił się pomysł, żeby spróbować dostać się tam od tyłu właśnie. Upewnić się, w jakim stanie są jaja. I wrócić, w ten sam sposób. Zupełnie tak, jakby nikogo tam nie było.
- Gillian, wydaje mi się, że... to już - aż poczuł się zaskoczony, kiedy światło sączące się z różdżki oświetliło ogromną grotę, dwa kroki i w końcu mógł odetchnąć pełną piersią, bez obawy o to, czy nie obtłucze sobie żeber. Wyłoniła się zza niego, ciągnąc go za rękaw na lewo, bez słowa. Zauważyła je pierwsza.
Trzy kamienie, sporych rozmiarów, zbyt idealnie okrągłe - to jedno przykuwało uwagę i wyróżniało je spośród szarości otoczenia. Ruszyli w tamtą stronę, pochylając się nad cennymi znaleziskami, łuna światła otaczała je zimnym bladoniebieskim, uwypuklając wszystko, co odznaczało się od gładkiej powierzchni. Miał ochotę przekląć, z wrażenia, ale jakoś nie śmiał tego zrobić w smoczym sanktuarium. Uklękli naprzeciwko siebie, badając uważnie te małe cuda. - Czego tak właściwie mamy szukać, pęknięć? - po raz drugi dzisiaj przerwała ciszę, zerkając na niego niepewnie.
Burroughs pochylił się nad jednym z kamieni - mógłby go podnieść, ale oznaczyłby je wtedy ludzkim zapachem, wolał w ten sposób nie ryzykować, to już byłaby za duża ingerencja. - Wszystko, co świadczyć mogłoby o tym, że wyklują się przedwcześnie... tylko zastanawia mnie, co tak właściwie w rezerwacie zrobiliby z taką informacją, myślisz, że zabraliby jej jaja i dopilnowali, żeby młode wykluły się w kontrolowanych warunkach? - nie słyszał nigdy o takiej praktyce, ona już mogła, skoro od małego słyszała przeróżne opowieści z łowczego półświatka. - To kwestia wyboru mniejszego ryzyka, ten gatunek jest zagrożony, z każdego jaja powinien wykluć się smok, żeby zapewnić im ciągłość, nawet jeśli wcześniak okaże się słabowity, u nas miałby szansę przeżyć, kto wie, czy za jakiś czas nie nadawałby się do wypuszczenia na wolność - zawahała się, przerywając nagle. Chyba dostrzegła coś, co ją zaniepokoiło, lecz krótkie oględziny przegoniły zaniepokojenie. - Wiesz, że to się niemal nie udaje... nie, kiedy przywykną do bezpiecznej przestrzeni rezerwatu - odparł cicho, ale nie kontynuował już tego tematu, był szeroki jak rzeka, wiele argumentów padło już za i przeciw takim hodowli, a oni sami tego nie rozstrzygną. Na pewno nie tutaj.
Upewniwszy się, że z trzema smoczymi jajami wszystko jest w jak najlepszym porządku, wrócili dokładnie tą samą drogą, którą wdarli się do pieczary. Już na jednym z głazów nieopodal prześwitu spisali krótki raport, a on zgarnął zostawiony tam plecak, z którego zupełnie nic się nie przydało. Dopiero wtedy wrócili do rezerwatu.
zt
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
2 czerwca
Misje nadawane przez Zakon nigdy nie były proste. Wymagały dużego zaangażowania, sprytu i dobrze opracowanego planu. Teraz to wszystko skomplikowało się jeszcze bardziej. Wszyscy byli poszukiwani, a Londyn nie był im przychylny. Oznaczało to, że teraz musieli postarać się jeszcze mocniej, tym bardziej, że chodziło o pozyskiwanie ważnych sprzymierzeńców. Lucinda w pamięci miała spotkanie Zakonu i słowa trochę mądrzejszych w tym kierunku od niej ludzi. Żeby przekonać do siebie olbrzymów musieli mieć coś w zanadrzu. Musieli mieć sposobność do zabrania w ich obecności głosu, a to wiązało się z kartą przetargową, której jak na razie w rękach nie mieli. Blondynka nawet to rozumiała. Wszyscy ignorowali olbrzymów nie chcąc prawdopodobnie wchodzić im w paradę. Prowadzili własne życie bez ingerencji czarodziejów i było im z tym wygodnie. Dlaczego teraz mieliby chcieć im pomóc skoro ci nie dali od siebie nic zachęcającego? Nie wyciągnęli do nich ręki, gdy ich potrzebowali. Nie wchodzili z nimi w żadne relacje. Sama miałaby wątpliwości co do tego czy pomóc, a przecież szlachcianka miała dobre serce i zwykle działała mocno bezinteresownie. Olbrzymy takie nie były i to był właśnie ich problem.
Naszukała się w wielu manuskryptach odpowiedniego sposobu na znalezienie wspólnego języka z olbrzymami. Merlin jej świadkiem, że prawie nic takiego nie znalazła, tym bardziej, że wybierali się z Abbottem do grupy tak tajemniczej, że mogli opierać się jedynie na domysłach. To co udało jej się ustalić to fakt, iż od wielu wieków olbrzymy z Canonteign Falls poszukują ukrytego pierścienia. Pierwsze co przyszło jej na myśl, że to idealna dla nich karta przetargowa. Nie pocieszał jedynie fakt, że tak wielu próbowało już odnaleźć ukryty pierścień i nikomu się to nie udało. Miała jednak zamiar spróbować. W końcu każda zagadka musi mieć swoje rozwiązanie.
Razem z Lucanem znaleźli się we wskazanym i miejscu. Podejrzewali, że gdzieś w okolicy musi znajdować się przejście. Zanim jednak zdążyli do niego dojść już znajdowali się na zatłoczonej ulicy miasta. Blondynka przeklęła w duchu. Wiedziała, że wszelkie próby innych czarodziejów właśnie tak się kończyły, ale miała nadzieje, że jej uda się dostrzec coś więcej. W końcu tym zajmowała się niemal na co dzień. Kiedy ponownie dotarli do początku ich wędrówki, miejsca wskazanego im jako początku, blondynka wyciągnęła różdżkę i rzuciła – Veritas Claro – miała nadzieje, że uda jej się dojrzeć prawdziwe oblicze tego miejsca.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Misje nadawane przez Zakon nigdy nie były proste. Wymagały dużego zaangażowania, sprytu i dobrze opracowanego planu. Teraz to wszystko skomplikowało się jeszcze bardziej. Wszyscy byli poszukiwani, a Londyn nie był im przychylny. Oznaczało to, że teraz musieli postarać się jeszcze mocniej, tym bardziej, że chodziło o pozyskiwanie ważnych sprzymierzeńców. Lucinda w pamięci miała spotkanie Zakonu i słowa trochę mądrzejszych w tym kierunku od niej ludzi. Żeby przekonać do siebie olbrzymów musieli mieć coś w zanadrzu. Musieli mieć sposobność do zabrania w ich obecności głosu, a to wiązało się z kartą przetargową, której jak na razie w rękach nie mieli. Blondynka nawet to rozumiała. Wszyscy ignorowali olbrzymów nie chcąc prawdopodobnie wchodzić im w paradę. Prowadzili własne życie bez ingerencji czarodziejów i było im z tym wygodnie. Dlaczego teraz mieliby chcieć im pomóc skoro ci nie dali od siebie nic zachęcającego? Nie wyciągnęli do nich ręki, gdy ich potrzebowali. Nie wchodzili z nimi w żadne relacje. Sama miałaby wątpliwości co do tego czy pomóc, a przecież szlachcianka miała dobre serce i zwykle działała mocno bezinteresownie. Olbrzymy takie nie były i to był właśnie ich problem.
Naszukała się w wielu manuskryptach odpowiedniego sposobu na znalezienie wspólnego języka z olbrzymami. Merlin jej świadkiem, że prawie nic takiego nie znalazła, tym bardziej, że wybierali się z Abbottem do grupy tak tajemniczej, że mogli opierać się jedynie na domysłach. To co udało jej się ustalić to fakt, iż od wielu wieków olbrzymy z Canonteign Falls poszukują ukrytego pierścienia. Pierwsze co przyszło jej na myśl, że to idealna dla nich karta przetargowa. Nie pocieszał jedynie fakt, że tak wielu próbowało już odnaleźć ukryty pierścień i nikomu się to nie udało. Miała jednak zamiar spróbować. W końcu każda zagadka musi mieć swoje rozwiązanie.
Razem z Lucanem znaleźli się we wskazanym i miejscu. Podejrzewali, że gdzieś w okolicy musi znajdować się przejście. Zanim jednak zdążyli do niego dojść już znajdowali się na zatłoczonej ulicy miasta. Blondynka przeklęła w duchu. Wiedziała, że wszelkie próby innych czarodziejów właśnie tak się kończyły, ale miała nadzieje, że jej uda się dostrzec coś więcej. W końcu tym zajmowała się niemal na co dzień. Kiedy ponownie dotarli do początku ich wędrówki, miejsca wskazanego im jako początku, blondynka wyciągnęła różdżkę i rzuciła – Veritas Claro – miała nadzieje, że uda jej się dojrzeć prawdziwe oblicze tego miejsca.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Ostatnio zmieniony przez Lucinda Hensley dnia 10.06.20 23:34, w całości zmieniany 1 raz
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 31
'k100' : 31
Czuł się bardzo niepewnie z tym pomysłem, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że drastyczna sytuacja wymagała sięgnięcia po drastyczne środki. Bratanie się z olbrzymami brzmiało jednak... bardzo niebezpiecznie. Czy mogli się chociaż łudzić, że dadzą radę w jakiś sposób przekonać grupy dzikich wielkoludów do współpracy z nimi? I to zanim na podobny pomysł wpadną poplecznicy Voldemotra? Lucan nie należał do osób ze zbyt szeroką wiedzą o magicznych stworzeniach i istotach, tym mniej pewnie czuł się na myśl o takiej wyprawie. Czy z olbrzymami dało się w ogóle porozumieć? Lucan potrafił być przekonywujący, ale zwykle jego umiejętności były wykorzystywane w rozmowach z ludźmi. Miał za to zupełną pustkę w głowie, kiedy myślał o olbrzymach. Ich misja miała jednak bardzo duże znaczenie, więc nie mógł się tak po prostu wycofać. Stawka była z resztą po prostu zbyt wysoka.
To dlatego poczuł się zdecydowanie pewniej, kiedy usłyszał od Lucindy o czymś, co może stać się kartą przetargową w pertraktacjach z olbrzymami. Zaginiony pierścień - informacja ta brzmiała niczym wyciągnięta żywcem z jakiejś fantastycznej opowieści. Jeśli jednak była prawdą, odnalezienie go było zdecydowanie priorytetem. Ich szanse na nawiązanie pozytywnych stosunków z olbrzymami wzrosłyby kilkukrotnie - a przynajmniej taką miał nadzieję. W tym całym planie nadal pozostawało wiele niewiadomych... ale jeśli mieli okazję aby zwiększyć swoje szanse, nie można było po prostu zrezygnować. A kto inny był lepszy w odnajdywaniu zaginionych artefaktów, jeśli nie Lucinda? Lucan był odrobinę pokrzepiony myślą, że we dwójkę dadzą sobie radę.
Początki nie mogły być jednak zbyt owocne. To by było za proste, gdyby udało im się odnaleźć wspomniany w historii wodospad i ukryte przejście już za pierwszym razem. Jego głowę wypełniało wiele wątpliwości, kiedy idąc za swoją towarzyszką wylądowali na zatłoczonej ulicy miasta.
- Przynajmniej wiemy, że te historie są prawdziwe - nie chciał się wcześniej przyznawać do swojego sceptycyzmu, ale opowieści ludzi zamieszkujących to miasteczko początkowo brzmiały naprawdę jak historia z książki dla dzieci. Jednak ta początkowa porażka okazała się na coś pomocna. Gdy więc powrócili do punktu wyjścia, Lucan także uniósł różdżkę. Nie przepadał za zaklęciem, na które zdecydowała się Lucinda. Nadal miał po nim lekki uraz gdy wspominał Azkaban. Mimo to, kiedy kobieta poniosła porażkę, sam także zdecydował się spróbować i jej pomóc: - Veritas Claro
Tutaj wrzuciłam rozwój, jeszcze nie zaakceptowany, ale mam nadzieję, że jest ok.
To dlatego poczuł się zdecydowanie pewniej, kiedy usłyszał od Lucindy o czymś, co może stać się kartą przetargową w pertraktacjach z olbrzymami. Zaginiony pierścień - informacja ta brzmiała niczym wyciągnięta żywcem z jakiejś fantastycznej opowieści. Jeśli jednak była prawdą, odnalezienie go było zdecydowanie priorytetem. Ich szanse na nawiązanie pozytywnych stosunków z olbrzymami wzrosłyby kilkukrotnie - a przynajmniej taką miał nadzieję. W tym całym planie nadal pozostawało wiele niewiadomych... ale jeśli mieli okazję aby zwiększyć swoje szanse, nie można było po prostu zrezygnować. A kto inny był lepszy w odnajdywaniu zaginionych artefaktów, jeśli nie Lucinda? Lucan był odrobinę pokrzepiony myślą, że we dwójkę dadzą sobie radę.
Początki nie mogły być jednak zbyt owocne. To by było za proste, gdyby udało im się odnaleźć wspomniany w historii wodospad i ukryte przejście już za pierwszym razem. Jego głowę wypełniało wiele wątpliwości, kiedy idąc za swoją towarzyszką wylądowali na zatłoczonej ulicy miasta.
- Przynajmniej wiemy, że te historie są prawdziwe - nie chciał się wcześniej przyznawać do swojego sceptycyzmu, ale opowieści ludzi zamieszkujących to miasteczko początkowo brzmiały naprawdę jak historia z książki dla dzieci. Jednak ta początkowa porażka okazała się na coś pomocna. Gdy więc powrócili do punktu wyjścia, Lucan także uniósł różdżkę. Nie przepadał za zaklęciem, na które zdecydowała się Lucinda. Nadal miał po nim lekki uraz gdy wspominał Azkaban. Mimo to, kiedy kobieta poniosła porażkę, sam także zdecydował się spróbować i jej pomóc: - Veritas Claro
Tutaj wrzuciłam rozwój, jeszcze nie zaakceptowany, ale mam nadzieję, że jest ok.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lucan Abbott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 7
'k100' : 7
Długi czas zastanawiała się nad tym od czego powinni zacząć swoją misję. Coś podpowiadało jej, że to nie mogło być tak bardzo skryte. Jeden mag nie mógł stworzyć tak idealnej iluzji. Własny egoizm podsunął jej stwierdzenie, że szukający do tej pory pierścienia czarodzieje z ignorancją podchodzili do tematu i nie zauważyli tego co prawdopodobnie leży dosłownie na ulicy. Szybko jednak przyszło jej skonfrontować się z własnym błędem. Iluzja była ciężka do odkrycia, a wodospad nadal pozostawał jedynie w mitach i manuskryptach. Nie do końca wiedziała od czego powinni zacząć. Przełamanie iluzji było pierwszym co wpadło jej do głowy. Rzadko zdarzało się, żeby ktoś ukrywał przedmioty tak niewiarygodnie silnie. Chyba nie mogli podejrzewać, że za setki lat ktoś będzie przeszukiwał okolice wodospadu by znaleźć zakopany tam pierścień. Jak szybko się okazało nie przyjdzie im się o tym dowiedzieć od razu. Zaklęcie, które próbowała rzucić nie powiodło się.
Przez myśl jej przeszło, że może nie powinni w ogóle szukać tego pierścienia. Skoro ktoś go tak mocno ukrył to nie z własnej chciwości. Zrobił to albo by chronić olbrzymów przed jego mocą, albo by chronić czarodziei przed olbrzymami. Wyciąganie podobnych wniosków nie przychodziło jej łatwo. Zwykle nie zastanawiała się nad naturą własnych działań. Jeśli musiała dostać się do jakiegoś przedmiotu, jeśli dostała na nie zlecenie to to robiła. Teraz jednak chodziło o coś większego. Chodziło o to by olbrzymi przeszli na ich stronę. Nie potrzebowali kolejnego problemu do kolekcji. A jednak nie wyobrażała sobie by przekonanie ich było możliwe bez tego pierścienia. Westchnęła widząc jak mężczyźnie zniesienie iluzji także się nie udało. – Może zmierzamy w złym kierunku? Może to nie jest iluzja, a ukryte przejście? – zapytała głośno. Z jednej strony domyślała się, że mężczyzna nie jest zbyt biegły w poszukiwaniach. Ona często myślała głośno odrzucając pomysły i wpadając na nowe rozwiązania. –Spróbuję jeszcze raz, a jeśli mi się nie uda to może powinniśmy spróbować z Dissendium? Co myślisz? – zapytała mając świadomość, że veritas claro było trudnym zaklęciem. Nie tylko do rzucenia, ale także do interpretacji.
Blondynka uniosła różdżkę i spróbowała kolejny raz rzucić zaklęcie, ale jej się nie udało. Wiąska jasnego światła tylko błysnęła delikatnie z jej różdżki, ale to było wszystko. Szlachcianka westchnęła kręcąc głową. Musiał istnieć inny sposób na pokonanie iluzji. Jeśli uda się mężczyźnie rzucić dissedium to sprawdzą czy magia tyczy się całego miejsca czy jedynie ukrytych drzwi.
tu rzucam na zaklęcie
Przez myśl jej przeszło, że może nie powinni w ogóle szukać tego pierścienia. Skoro ktoś go tak mocno ukrył to nie z własnej chciwości. Zrobił to albo by chronić olbrzymów przed jego mocą, albo by chronić czarodziei przed olbrzymami. Wyciąganie podobnych wniosków nie przychodziło jej łatwo. Zwykle nie zastanawiała się nad naturą własnych działań. Jeśli musiała dostać się do jakiegoś przedmiotu, jeśli dostała na nie zlecenie to to robiła. Teraz jednak chodziło o coś większego. Chodziło o to by olbrzymi przeszli na ich stronę. Nie potrzebowali kolejnego problemu do kolekcji. A jednak nie wyobrażała sobie by przekonanie ich było możliwe bez tego pierścienia. Westchnęła widząc jak mężczyźnie zniesienie iluzji także się nie udało. – Może zmierzamy w złym kierunku? Może to nie jest iluzja, a ukryte przejście? – zapytała głośno. Z jednej strony domyślała się, że mężczyzna nie jest zbyt biegły w poszukiwaniach. Ona często myślała głośno odrzucając pomysły i wpadając na nowe rozwiązania. –Spróbuję jeszcze raz, a jeśli mi się nie uda to może powinniśmy spróbować z Dissendium? Co myślisz? – zapytała mając świadomość, że veritas claro było trudnym zaklęciem. Nie tylko do rzucenia, ale także do interpretacji.
Blondynka uniosła różdżkę i spróbowała kolejny raz rzucić zaklęcie, ale jej się nie udało. Wiąska jasnego światła tylko błysnęła delikatnie z jej różdżki, ale to było wszystko. Szlachcianka westchnęła kręcąc głową. Musiał istnieć inny sposób na pokonanie iluzji. Jeśli uda się mężczyźnie rzucić dissedium to sprawdzą czy magia tyczy się całego miejsca czy jedynie ukrytych drzwi.
tu rzucam na zaklęcie
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Czy to był pech, czy zwyczajna złośliwość - nic im tego dnia nie wychodziło. Lucan przez kilka chwil myślał nawet o tym, czy nie powinni zawrócić i spróbować ponownie jutro lub jeszcze następnego dnia. Nie był nastrojony zbyt pozytywnie, widząc jak ponoszą jedną porażkę za drugą, jak najpierw błądzili na ślepo, a każde kolejne użycie magii kończyło się tylko delikatnym rozbłyskiem na końcu różdżki. Z drugiej strony te zaklęcia były trudne.
- Mam tylko cichą nadzieję, że z tym pierścieniem nie jest tak, jak z Excaliburem - mruknął, w sumie bardziej do siebie, niż go Lucindy. Sam nie wiedział, czemu akurat ta legenda się mu przypomniała. Chyba po prostu naprawdę chciał się trzymać nadziei, że jeśli wykażą się odpowiednim podejściem i umiejętnościami, będą w stanie zdobyć ten pierścień i zdobyć zaufanie olbrzymów. I że nie okaże się, że ten artefakt może zostać zdobyty tylko przez kogoś szczególnego, jakiegoś bohatera z legend. Lucan z pewnością się na takiego nie nadawał.
Na cycki Helgi, czy on naprawdę jednak zaczął myśleć o tej wyprawie, jak o jakiejś książkowej epopei? Mężczyzna aż potrząsnął głową, wracając na ziemię i skupiając się na swojej towarzyszce. Musieli na spokojnie pomyśleć, jak do tego podejść.
Fakt, spacery po lasach uskuteczniał głównie wtedy, kiedy odwiedzał rezerwat znajdujący się pod opieką jego rodziny. Rzadko zdarzało mu się udawać w głębsze odstępy głusz, nie należał do tego typu podróżników czy poszukiwaczy przygód. Należenie do zakonu wymusiło na nim jednak podobne wycieczki nie raz i nie dwa. Mimo to nadal nie czuł się pewnie, szczególnie kiedy miał do czynienia z iluzjami, a może nawet jakąś klątwą. Nie wiedział jak jeszcze ewentualnie mógł pomóc.
- Poczekaj - odezwał się. To Lucinda była tutaj ekspertem od łamania tego typu zabezpieczeń, jeśli sądziła, że inne, łatwiejsze zaklęcie się sprawdzi, musieli to przetestować. Lucan wiedział, że kobieta była bieglejsza w tym rodzaju magii - dlatego postanowił ją wesprzeć w inny sposób. Powinni tego spróbować wcześniej - Najpierw rzucę magicusa, będzie ci łatwiej. Magicus Extremos - powiedział, wykonując odpowiedni ruch różdżką.
- Mam tylko cichą nadzieję, że z tym pierścieniem nie jest tak, jak z Excaliburem - mruknął, w sumie bardziej do siebie, niż go Lucindy. Sam nie wiedział, czemu akurat ta legenda się mu przypomniała. Chyba po prostu naprawdę chciał się trzymać nadziei, że jeśli wykażą się odpowiednim podejściem i umiejętnościami, będą w stanie zdobyć ten pierścień i zdobyć zaufanie olbrzymów. I że nie okaże się, że ten artefakt może zostać zdobyty tylko przez kogoś szczególnego, jakiegoś bohatera z legend. Lucan z pewnością się na takiego nie nadawał.
Na cycki Helgi, czy on naprawdę jednak zaczął myśleć o tej wyprawie, jak o jakiejś książkowej epopei? Mężczyzna aż potrząsnął głową, wracając na ziemię i skupiając się na swojej towarzyszce. Musieli na spokojnie pomyśleć, jak do tego podejść.
Fakt, spacery po lasach uskuteczniał głównie wtedy, kiedy odwiedzał rezerwat znajdujący się pod opieką jego rodziny. Rzadko zdarzało mu się udawać w głębsze odstępy głusz, nie należał do tego typu podróżników czy poszukiwaczy przygód. Należenie do zakonu wymusiło na nim jednak podobne wycieczki nie raz i nie dwa. Mimo to nadal nie czuł się pewnie, szczególnie kiedy miał do czynienia z iluzjami, a może nawet jakąś klątwą. Nie wiedział jak jeszcze ewentualnie mógł pomóc.
- Poczekaj - odezwał się. To Lucinda była tutaj ekspertem od łamania tego typu zabezpieczeń, jeśli sądziła, że inne, łatwiejsze zaklęcie się sprawdzi, musieli to przetestować. Lucan wiedział, że kobieta była bieglejsza w tym rodzaju magii - dlatego postanowił ją wesprzeć w inny sposób. Powinni tego spróbować wcześniej - Najpierw rzucę magicusa, będzie ci łatwiej. Magicus Extremos - powiedział, wykonując odpowiedni ruch różdżką.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lucan Abbott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 66
'k100' : 66
Ona też miała nadzieje, że ukryte przejście i pierścień nie będzie wyrwaną z mitów męczarnią. To było ich zadanie i musieli je wykonać, ale to był problem, z którym ciężko było sobie im poradzić. Lucinda była poszukiwaczem artefaktów i zdawała sobie sprawy z tego, że niektóre zabezpieczenia były niezwykle trudne do zdjęcia. Mogli jedynie próbować znaleźć przejście używając znanej sobie magii. Szlachcianka spojrzała z wdzięcznością na mężczyznę, gdy ten postanowił ją wesprzeć. Czarownica ponownie uniosła różdżkę i rzuciła zaklęcie, ale to po raz kolejny na nic się zdało. Westchnęła. Albo to jej magia była dzisiaj przekorna, albo nie o to tutaj chodziło. Zdarzało się, że zaklęcia jej nie wychodziły. Bardzo często chcąc rzucić nawet najprostsze zaklęcie łapała się na tym, że nie potrafi. Nie chodziło o to, że miała zbyt małe umiejętności, ale zdarzało się, że magia jej nie słuchała. Kiedyś rozmawiała na ten temat z Alexem i on też uważał, że czasami nie chodziło o posiadane umiejętności. Czasami była to wola skupienia, siły zaklęcia. Nie powinna się obwiniać za to, że jej nie wychodzi, ale czuła się z tym źle. Nie mieli za dużo czasu na to by walczyć z uporczywą magią.
Szlachcianka spojrzała niecierpliwie na swojego towarzysza. On pewnie też zastanawiał się nad tym dlaczego magia była dla nich tak mało łaskawa tego dnia. – Spróbuj rzucić dissendium – powiedziała oddając magię na jego stronę. Skoro był w stanie ją wzmocnić to powinien być też w stanie rzucić zaklęcie na ukryte przejścia. Taką przynajmniej miała nadzieje. – Musi tu coś być. Skoro działa tu taka silna magia ochronna to znaczy, że jesteśmy blisko. – i nagle wpadło jej coś do głowy. Może to właśnie magia w tym momencie była dla nich problemem? Może powinni się jej pozbyć? Rzucenie pola antymagicznego mogło być niebezpieczne, bo tak naprawdę nie mogli przewidzieć tego co spotka ich w środku, ale z drugiej strony to była szansa z jakiej warto było skorzystać. Jeśli działała na tym terenie magia to mogli ją zatrzymać. – A co z polem antymagicznym? – zapytała ciekawa jego opinii.
tu rzut kością
Szlachcianka spojrzała niecierpliwie na swojego towarzysza. On pewnie też zastanawiał się nad tym dlaczego magia była dla nich tak mało łaskawa tego dnia. – Spróbuj rzucić dissendium – powiedziała oddając magię na jego stronę. Skoro był w stanie ją wzmocnić to powinien być też w stanie rzucić zaklęcie na ukryte przejścia. Taką przynajmniej miała nadzieje. – Musi tu coś być. Skoro działa tu taka silna magia ochronna to znaczy, że jesteśmy blisko. – i nagle wpadło jej coś do głowy. Może to właśnie magia w tym momencie była dla nich problemem? Może powinni się jej pozbyć? Rzucenie pola antymagicznego mogło być niebezpieczne, bo tak naprawdę nie mogli przewidzieć tego co spotka ich w środku, ale z drugiej strony to była szansa z jakiej warto było skorzystać. Jeśli działała na tym terenie magia to mogli ją zatrzymać. – A co z polem antymagicznym? – zapytała ciekawa jego opinii.
tu rzut kością
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Powiodło mu się - a to już był dobry znak. Bo powoli zaczynał mieć myśli, że może w okolicy było coś, co zakłócało rzucane przez nich zaklęcia. Jakiś kolejny system zabezpieczający pierścień, o którym jednak nikt nie raczył ich poinformować. Magiczny amulet czy zaklęty posążek, Helga jedna raczyła wiedzieć. Wychodziło jednak na to, że po prostu zaklęcie, które wybrali, a które zdawało się być przecież najodpowiedniejsze przy tego typu zadaniu, okazywało się być niezwykle kapryśne. I to pomimo faktu, że Lucanowi udało się wzmocnić swoją towarzyszkę.
Mężczyzna pozwolił sobie na ciche przekleństwo. Siedzieli w środku lasu, magia ich nie słuchała, a czas uciekał. Mieli do wyboru albo próbować do upadłego, albo iść do olbrzymów i liczyć na to, że te przedziwne, wielkie, agresywne stworzenia się na nich nie rzucą od razu. Zdecydowanie nie uśmiechał się mu drugi scenariusz. Postanowił więc wypróbować drugie z zaklęć, które zaproponowała Lucinda. Było prostsze. Pola antymagnetyczne też było interesujące, jednak nie zamierzał robić sobie nadziei. Było niemal tak samo zaawansowane - jeśli nie bardziej - co Veritas Claro.
- To też nie jest wcale proste zaklęcie - odpowiedział, drapiąc się w tył głowy. Poza tym, okej, być może magia, która cały czas wyprowadzała ich w pole, zostanie zdezaktywowana. Ale co jeśli na drodze stanie im jakieś niemagiczne niebezpieczeństwo, a oni nie będą mogli się ochronić? Nawet w tej chwili Lucan nie czułby się bezpiecznie - bo chociaż znajdowali się wcale niedaleko od wioski, to jednak las był pełen różnych drapieżników. Zwykły wilk byłby dla nich w tym momencie wyzwaniem.
- Dissendium - spróbował w końcu, podążając za radą Lucindy. Powoli już tracił cierpliwość, co niewątpliwie było słychać w jego głosie. Nie spieszyło mu się może jakoś wybitnie do olbrzymów, nie zamierzał jednak kwitnąć w tym lesie przez całą noc - i to z jakiego powodu. Bo nie byli w stanie rzucić jednego czy dwóch zaklęć.
Mężczyzna pozwolił sobie na ciche przekleństwo. Siedzieli w środku lasu, magia ich nie słuchała, a czas uciekał. Mieli do wyboru albo próbować do upadłego, albo iść do olbrzymów i liczyć na to, że te przedziwne, wielkie, agresywne stworzenia się na nich nie rzucą od razu. Zdecydowanie nie uśmiechał się mu drugi scenariusz. Postanowił więc wypróbować drugie z zaklęć, które zaproponowała Lucinda. Było prostsze. Pola antymagnetyczne też było interesujące, jednak nie zamierzał robić sobie nadziei. Było niemal tak samo zaawansowane - jeśli nie bardziej - co Veritas Claro.
- To też nie jest wcale proste zaklęcie - odpowiedział, drapiąc się w tył głowy. Poza tym, okej, być może magia, która cały czas wyprowadzała ich w pole, zostanie zdezaktywowana. Ale co jeśli na drodze stanie im jakieś niemagiczne niebezpieczeństwo, a oni nie będą mogli się ochronić? Nawet w tej chwili Lucan nie czułby się bezpiecznie - bo chociaż znajdowali się wcale niedaleko od wioski, to jednak las był pełen różnych drapieżników. Zwykły wilk byłby dla nich w tym momencie wyzwaniem.
- Dissendium - spróbował w końcu, podążając za radą Lucindy. Powoli już tracił cierpliwość, co niewątpliwie było słychać w jego głosie. Nie spieszyło mu się może jakoś wybitnie do olbrzymów, nie zamierzał jednak kwitnąć w tym lesie przez całą noc - i to z jakiego powodu. Bo nie byli w stanie rzucić jednego czy dwóch zaklęć.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lucan Abbott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 13
'k100' : 13
Mogliby próbować w nieskończoność, ale nie mieli aż tyle czasu. Dodatkowo nie mieli pojęcia co na ukryte przejście za działa. Dawno nie czuła się już w tak słabej formie. Nie wiedziała co na to wpływa, ale każde rzucane przez nią zaklęcie było nieudane. To tak jakby ktoś specjalnie nałożył na to miejsce odpowiednie zabezpieczenia chcąc zmniejszyć ich moc. Wiedziała, że to niepoważne tłumaczenie, a rzucane przez nich zaklęcia były trudne, ale musieli jakoś sobie z tym poradzić. Obejść zaklęte przejście, znaleźć zaginiony pierścień i udać się do olbrzymów, które w innym wypadku nie będą chcieli z nimi nawet rozmawiać. Wątpiła w to, że jest coś więcej co mogą zrobić lub im dać by chcieli stanąć po ich stronie, a ona nie chciała stracić tej szansy. Nie chciała stracić tak ważnego sojusznika jakim w otwartym starciu będą właśnie olbrzymy.
- Jest trudne, ale jeśli dissendium niczego nam nie ujawni to możemy nie mieć wyboru – odparła. Wiedziała, że poszukiwania należały do jej części zadania, ale z drugiej strony były to zaklęcia wszystkim dobrze znane. Musieli współpracować by osiągnąć jakikolwiek rezultat, bo to, że dostaną się do środka może być jedną z tragicznych rzeczy, które mogą ich spotkać. Pułapki, strażnicy i inne niebezpieczeństwa. Musieli być na to przygotowani, a patrząc na ich dzisiejsze umiejętności może nie być wcale tak prosto.
Pole antymagiczne wydawało jej się być dobrym pomysłem. Może i musieli trochę nad nim popracować, ale czy wtedy nie pozbędą się wszystkich niebezpieczeństw? Czy pułapki nie znikną, a dojście do poszukiwanego pierścienia nie powinno ułatwić im zadania? – Spróbuję jeszcze raz – odparła oddychając głęboko. Musiała się skupić. Zadanie wymagało od nich niewyobrażalnego wysiłku. Nawet jeśli zdawało jej się, że magia będzie im dzisiaj pomocna to się naprawdę mylili. Przepełniała już ją doza irytacji, ale to nie było najważniejsze. Tak czy tak misja musiała zostać wykonana. – Dissendium – rzuciła.
- Jest trudne, ale jeśli dissendium niczego nam nie ujawni to możemy nie mieć wyboru – odparła. Wiedziała, że poszukiwania należały do jej części zadania, ale z drugiej strony były to zaklęcia wszystkim dobrze znane. Musieli współpracować by osiągnąć jakikolwiek rezultat, bo to, że dostaną się do środka może być jedną z tragicznych rzeczy, które mogą ich spotkać. Pułapki, strażnicy i inne niebezpieczeństwa. Musieli być na to przygotowani, a patrząc na ich dzisiejsze umiejętności może nie być wcale tak prosto.
Pole antymagiczne wydawało jej się być dobrym pomysłem. Może i musieli trochę nad nim popracować, ale czy wtedy nie pozbędą się wszystkich niebezpieczeństw? Czy pułapki nie znikną, a dojście do poszukiwanego pierścienia nie powinno ułatwić im zadania? – Spróbuję jeszcze raz – odparła oddychając głęboko. Musiała się skupić. Zadanie wymagało od nich niewyobrażalnego wysiłku. Nawet jeśli zdawało jej się, że magia będzie im dzisiaj pomocna to się naprawdę mylili. Przepełniała już ją doza irytacji, ale to nie było najważniejsze. Tak czy tak misja musiała zostać wykonana. – Dissendium – rzuciła.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Lucinda Hensley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 56
'k100' : 56
Męczyliby się z tym polem antymagicznym tak samo jak z veritas claro, tak czuł w kościach. Przy szczęściu, które im dziś wybitnie nie sprzyjało, wolał nie testować kolejnych, wybitnie trudnych uroków. Był rozdrażniony, zniecierpliwiony i trochę zniechęcony. Czy choć raz coś nie mogło by pójść po ich myśli? Tak zwyczajnie i po prostu? Choć doskonale zdawał sobie sprawę, że gdyby tak było i w tym przypadku, pierścień już zwyczajnie by przepadł - pochwycony przez jakiegoś bezimiennego poszukiwacza artefaktów z opowieści.
Ale już po chwili postawa Lucana uległa zmianie. Coś sie stało. Czuł, że tym razem magia musiała posłuchać się czarownicy - choć sam Lucan niczego nie dostrzegał, bo przecież to nie on rzucił udane zaklęcie. Mężczyzna spojrzał pytająco na swoją towarzyszkę. Jeśli tym razem jej się powiodło, musiała dostrzec ścieżkę - albo chociaż jakieś wskazówki co do tego, gdzie mieli się kierować.
- Widzisz coś? - dopytał, chcąc się upewnić. Wciąż znajdowali się w lesie - dosłownie i w przenośni - więc bardzo chętnie przyjąłby teraz jakiś przełom w ich śledztwie. - Prowadź - zachęcił ją jeszcze, samemu decydując się na lekki ruch nadgarstkiem i wypowiedzenie zwykłego "lumos". Robiło się coraz ciemniej, a poza tym wedle legend, i tak mieli zejść pod ziemię. Tam światło będzie im bardzo potrzebne.
Ale już po chwili postawa Lucana uległa zmianie. Coś sie stało. Czuł, że tym razem magia musiała posłuchać się czarownicy - choć sam Lucan niczego nie dostrzegał, bo przecież to nie on rzucił udane zaklęcie. Mężczyzna spojrzał pytająco na swoją towarzyszkę. Jeśli tym razem jej się powiodło, musiała dostrzec ścieżkę - albo chociaż jakieś wskazówki co do tego, gdzie mieli się kierować.
- Widzisz coś? - dopytał, chcąc się upewnić. Wciąż znajdowali się w lesie - dosłownie i w przenośni - więc bardzo chętnie przyjąłby teraz jakiś przełom w ich śledztwie. - Prowadź - zachęcił ją jeszcze, samemu decydując się na lekki ruch nadgarstkiem i wypowiedzenie zwykłego "lumos". Robiło się coraz ciemniej, a poza tym wedle legend, i tak mieli zejść pod ziemię. Tam światło będzie im bardzo potrzebne.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Canonteign Falls
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Devon :: Okolice