Dom Pogrzebowy Macnair
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Dom Pogrzebowy Macnair
Macnairowie stoją na straży śmierci. Ulokowany w kamienicy na końcu uliczki lokal, przyjmuje zatroskane dusze, obiecując godny pochówek ich bliskich. Szeroki wybór wyściełanych atłasami trumien, znakomici rzeźbiarze, klimatyczna oprawa muzyczna, doskonale ponure płaczki, malowane ręcznie urny, kwiaty sprowadzane z najsłynniejszych angielskich cieplarni i silne ramię gotowe być podporą w chwili przykrego pożegnania. Dom oferuje solidne usługi, dopełnia formalności i wychodzi naprzeciw wszelkim potrzebom, pozwalając krewnym przeżyć smutek bez troski o organizację ceremonii. W chłodnych piwniczkach oczekują zwłoki, którymi opiekują się mistrzowie fachu. Na parterze znajduje się duża sala, pozwalająca żałobnikom pożegnać się ze zmarłym przed dniem pochówku. Dom posiada również salę z ekspozycją imponujących cmentarnych rzeźb i najnowszych modeli trumien. Cichy, mroczny lokal szanuje każde wspomnienie, oswaja ze śmiercią i wspiera żywych w chwili tak bolesnej straty.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:21, w całości zmieniany 1 raz
11 lipca 1957 r.
Blady jak ściana, nienaturalnie wysoki człowieczek z bardzo nieodgadnionym wyrazem twarzy przywitał panienkę. Zgodnie z zapowiedziami. Jedenastego lipca o godzinie szóstej, w jasności wieczoru, w ponurości ogarniętej oddechem wojny ulicy Pokątnej. Kamienica była wąska, długa, od samego wejścia wabiła nieskończonym sznurem schodków. Metalowy szyld powiewał nad ciężkimi wrotami, w korytarzu stała niezbyt radosna roślina o wyjątkowo ciemnych liściach. Ciemne dywany, ciężkie, czarne kotary przysłaniające okna. I świece. Mnóstwo świec, zapach dusznego wosku unosił się w powietrzu, choć w lecie o tej godzinie słońce wciąż spoglądało na Londyn. Irina nie znosiła jednak jasności. Ze wstrętem spoglądała w uroczo błękitne niebo. Brzydziły ją widoki rześkich poranków i sennych obłoczków. Ohyda. Dom pogrzebowy izolował się. Smutków nigdy nie wystawiano na pokaz. Wszystko osłonięte, wszystko spowite mrokiem i chłodem. Nie chciano tutaj zielonych atłasów i krwistoczerowych poduch. Czerń i szarości dominowały, ale panna Multon nie miała okazji ujrzeć czegoś więcej.
Poprowadzono ją w dół. Schody nie skrzypiały jak w fantazjach pisarzy, którzy umiłowali sobie najbardziej przerażające gatunki. Na pewno nie te schody, które dzień po dniu wciągały żywych lub martwych do piwnicy. Posępny pracownik szedł pierwszy. Milczał. Poważne spojrzenie rozciąć mogło jej najdrobniejszą myśl. Za ich plecami załomotał przeciąg. Mężczyzna mruknął coś nieco strapiony. W basenie wszechobecnej ciszy nawet szept irytował. Korytarz był długi. Mnóstwo pomieszczeń, migające płomyki świec i echo kroków. On chodził niemal bezgłośnie, wyuczony, ale gość niekoniecznie mógł zorientować się w tutejszych nawykach. Gość mógł nie wiedzieć, że w salach ponad nimi głaskano ten ostatni raz martwe serca, wylewano niesłyszalne łzy, czuwano aż do późnych godzin. Nawet długo po tym, jak zamknęły się od środka drzwi zakładu.
Przystanął. Koścista dłoń otoczyła metalową gałkę. Obrót. Drzwi ustąpiły, a gest człowieczka nakazywał wejście. Nie mogła się wycofać. Za jej plecami zatrzasnęły się drzwi. Kostnica. Lodowata, wabiąca śmiertelnym oddechem. A między rzędami zwłok ona. Głaszcząca czule jakąś dziewczęcą główkę. Białe policzki, zaszyte powieki, sine usta i ciało, które przeszło piekło. Irina nie podniosła głowy, by zerknąć na gościa. – Jak myślisz, panno Multon? – zaczęła, odsuwając się wreszcie lekko od stołu. Wciąż jednak spoglądała na zwłoki. – Napadli ją i zgwałcili, a potem zabili, czy może kolejność była odwrotna i mamy do czynienia z paskudnym uwielbieniem dla zwłok? Dziewica, błękitna krew. Szlachetny ród. Zgubiła się, rodowy pierścień przyciągnął uwagę. A może ta ładna buzia? – zastanawiała się głośno. – O tym pogrzebie usłyszy cały kraj – oznajmiła bez cienia skromności. Wciągnęła mocno powietrze. Przez kilka chwil każdy trup jest bogiem. A potem znika w głębi własnego prochu. Albo zduszony ziemią. Ta mała na pewno miała ze dwa tuziny portretów w swoim pałacu. Jakże szkoda, że padło na prawdziwą czarownicę. Potomkinie tych pierwszych, tych świętych. Pomnik będzie wspaniały. Olbrzymia komnata w rodzinnym grobowcu, rzeźby, misterne zdobienia. I równie wspaniały rachunek. Nie o tym jednak powinna teraz myśleć. Przecież miała gościa. Gościa, który już w liście zdradził podejrzaną wiedzę. Czyżby sława zaczynała ją wyprzedzać? A może któryś z nich miał za długi język? – Elvira Multon – powiedziała głośno. – Uzdrowicielka, pasjonatka anatomii. Ma ofertę. Marzy ci się dłubanie w moich zwłokach czy potrzebujesz organów? – zapytała wprost, wyciągając z kieszeni spodni papierosy. Kieszeń była długa, fajki również. I cholernie cienkie. Jak igły. Iskra sprowokowała dym. Elviry nikt nie poczęstował. Wiele tu było takich jak ona. Blondyneczka, chudziutka, smutnawa buzia i oferty nie do odrzucenia. Tu nie będzie żadnego zaskoczenia.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Elvira Multon była zafascynowana śmiercią, lecz jedynie cudzą. Dla uzdrowiciela od lat aktywnego w zawodzie, osoby, która niejednego trupa zakrywała prześcieradłem i niejedną krew smakowała na wargach, gdy puls serca wyrzucił szkarłat daleko poza rozerwaną tętnicę, śmierć stanowiła swoistą formę towarzystwa. Nie tego trzymanego pod ramię, doskonale poznanego, przyjaciela. Nie, Elvira znała śmierć jako ostatniego wroga, przeciwnika w wyścigu, w którym czas liczyło się ułamkami sekund, tego złośliwego mordercę, obcinającego sznurki tam, gdzie uzdrowiciel starał się je na nowo powiązać. W życiu Elviry śmierć bytowała stale od lat - nigdy za nią, nigdy przed nią, zawsze obok. Nie wyobrażała sobie, by mogła znaleźć się gdziekolwiek indziej niż obok. Ludzie umierali, owszem, lecz nie ona. Jak każdy egoistyczny człowiek, Multon nie umiała wyobrazić sobie, że te bezdenne, czarne ślepia pewnego dnia zatrzymają się i na niej.
I być może z tego powodu tak wiele spokoju przynosiło jej pracowanie w prosektorium, z narządami. Ponieważ w zimnych piwnicach to ona miała kontrolę nad śmiercią, nie na odwrót - bezwymiarowe słowo przybierało namacalną formę. Kiedy pracowała ze zwłokami, śmierć była ciągle tylko obok. Rozcinając sztywne ciała, bardziej niż zwykle czuła, że żyje.
Nie przypominała sobie, aby do tej pory zdawała sobie sprawę z istnienia domu pogrzebowego na Pokątnej - więcej, była bardziej niż pewna, że budynek, przed którym stała, wcześniej był wyłącznie nieciekawym pustostanem. Nie była może ekspertem w sprawie Nokturnu, czy dalszego Londynu, ale na tej ulicy mieszkała od lat, wiedziałaby, gdyby mieściła się tutaj kostnica. Dlatego też zareagowała szybko, gdy owa informacja do niej dotarła. Była zafascynowana, zadowolona, zapowiedziała się w pierwszym dogodnym terminie. Ostatnimi czasy nawinęła sobie kilku stałych uczniów anatomii, a gdyby tego nawet nie zrobiła, chciała tu zajrzeć dla siebie.
Miejsce robiło wrażenie minimalistyczną elegancją wystroju, klimatem oraz - przede wszystkim - zapachem. Elvira nieomal zmrużyła oczy z przyjemności, gdy jej płuca wypełniło pierwsze tchnienie chłodnego powietrza przesiąkniętego jedyną w swym rodzaju wonią śmierci. Nie była to w pełni formalina ani polerowane drewno trumien ani, rzecz jasna, rozkład. W czarodziejskich kostnicach nie pozwalano na gnicie zwłok przed pogrzebem, to nie przystawało. A szkoda, bo na pewien pokraczny sposób tęskniła również i za tym - za swądem kończyn nie do odratowania, starych ran i łez.
Pozwoliła sprowadzić się na dół w milczeniu. Jej towarzysz nie należał do rozmownych, ceniła to, bo nie zamierzała marnować języka na kogoś innego niż właścicielka. A gdyby nawet zechciała, zapewne przygryzłaby usta. Podejrzanie wysoki jegomość i jego potępieńcze spojrzenie wprawiały ją w nieznane uczucie osaczenia.
Nieprzyjemne wrażenie minęło, gdy tylko zatrzasnęły się za nią z hukiem drzwi kostnicy. Nie lękała się, nie pochylała ramion, nie wodziła spojrzeniem po bladych kafelkach. Ten zapach, ten widok, to wszystko było Elvirze znane - znalazła się w swoim żywiole i nie próbowała nawet udawać przykrości, gdy zbliżyła się do stołu i obejrzała młode zwłoki z dłońmi splecionymi za plecami. Nie nawykła do rozpoczynania rozmowy od rzucanych wyzwań, ale skoro takowe padło, podejmie rękawicę.
- To zależy - uznała rzeczowo. - Jak rozumiem, ciało jest po sekcji? Należałoby porównać domniemaną godzinę zgonu z obrażeniami wynikającymi z gwałtu. Siniaki, otarcia, rozerwana skóra, nasienie. Dobre zaklęcia diagnostyczne sobie z tym poradzą. A jeszcze lepiej przyda się wprawne oko - Przesunęła dłońmi po nodze zmarłej, zatrzymując ją nieco ponad kolanem. - Pytanie: czy ma to znaczenie? Rodzinie zależy, by wiedzieć, ile córeczka wycierpiała przed zgonem? Jej to już przecież wszystko jedno. - Uśmiechnęła się niewesoło i zabrała rękę. - Poza tym, czy ich to boli, czy nie, nie pochowają jej jako dziewicy. - dodała ciszej, ostrożniej, na krótki moment odwracając głowę i wzdychając lekko, niechętnie.
Odsunęła się następnie, rozglądając po pomieszczeniu, po kamiennych półkach, stołach z narzędziami, po długich kawałkach tkanin złożonych w schludne prostokąty. Była ciekawa wszystkiego, nie dlatego, że było jej nieznane - przeciwnie, miała wrażenie, że po długim czasie znalazła się znów tam, gdzie jej miejsce.
- Irina Macnair - odpowiedziała w podobnym tonie, co i kobieta, nie mając zamiaru pozwolić się zdominować. Trzymała się prosto i bezczelnie patrzyła starszej w oczy. Położyła nacisk na jej nazwisko, ciekawa, czy łączyło ją coś z tym Macnairem, którego znała. Nie zapytała go o to, w ostatnim czasie w ogóle nie chciała z nim rozmawiać. - Wiele rzeczy mi się marzy. Tu jednak jestem z ofertą, którą starannie rozszyfrowałaś. Potrzebuję organów. - Nie owijała w bawełnę, nie kryła swoich intencji, były czyste jak leżące pomiędzy nimi dziewczę; przynajmniej dawniej, bo raczej nie w tej chwili. - Zaintrygowało mnie jednak to twoje dłubanie w zwłokach. Potrzebujesz eksperta do sekcji? - Uniosła brew, przechylając głowę na jedną stronę i wbijając w kobietę niemal nieprzytomne spojrzenie. - Mogłabym ci w ten sposób płacić. Za organy. Powiedzmy, że mam doświadczenie. - Podczas pracy na internie więcej dłubała w żywych, niż w martwych, ale reguła była ta sama; jako uzdrowiciel bezbłędnie odróżniała rany zadane fizycznie od tych wywołanych zaklęciami, przy odrobinie wysiłku i niezbędnej w tym zawodzie wyobraźni potrafiłaby nakreślić ciąg zdarzeń prowadzących do śmierci.
Po prawdzie, pragnęła zostać tu dłużej niż chwilę. Ostatnio wiele ryzykowała i tęskniła za śmiercią, która byłaby tylko obok.
[bylobrzydkobedzieladnie]
I być może z tego powodu tak wiele spokoju przynosiło jej pracowanie w prosektorium, z narządami. Ponieważ w zimnych piwnicach to ona miała kontrolę nad śmiercią, nie na odwrót - bezwymiarowe słowo przybierało namacalną formę. Kiedy pracowała ze zwłokami, śmierć była ciągle tylko obok. Rozcinając sztywne ciała, bardziej niż zwykle czuła, że żyje.
Nie przypominała sobie, aby do tej pory zdawała sobie sprawę z istnienia domu pogrzebowego na Pokątnej - więcej, była bardziej niż pewna, że budynek, przed którym stała, wcześniej był wyłącznie nieciekawym pustostanem. Nie była może ekspertem w sprawie Nokturnu, czy dalszego Londynu, ale na tej ulicy mieszkała od lat, wiedziałaby, gdyby mieściła się tutaj kostnica. Dlatego też zareagowała szybko, gdy owa informacja do niej dotarła. Była zafascynowana, zadowolona, zapowiedziała się w pierwszym dogodnym terminie. Ostatnimi czasy nawinęła sobie kilku stałych uczniów anatomii, a gdyby tego nawet nie zrobiła, chciała tu zajrzeć dla siebie.
Miejsce robiło wrażenie minimalistyczną elegancją wystroju, klimatem oraz - przede wszystkim - zapachem. Elvira nieomal zmrużyła oczy z przyjemności, gdy jej płuca wypełniło pierwsze tchnienie chłodnego powietrza przesiąkniętego jedyną w swym rodzaju wonią śmierci. Nie była to w pełni formalina ani polerowane drewno trumien ani, rzecz jasna, rozkład. W czarodziejskich kostnicach nie pozwalano na gnicie zwłok przed pogrzebem, to nie przystawało. A szkoda, bo na pewien pokraczny sposób tęskniła również i za tym - za swądem kończyn nie do odratowania, starych ran i łez.
Pozwoliła sprowadzić się na dół w milczeniu. Jej towarzysz nie należał do rozmownych, ceniła to, bo nie zamierzała marnować języka na kogoś innego niż właścicielka. A gdyby nawet zechciała, zapewne przygryzłaby usta. Podejrzanie wysoki jegomość i jego potępieńcze spojrzenie wprawiały ją w nieznane uczucie osaczenia.
Nieprzyjemne wrażenie minęło, gdy tylko zatrzasnęły się za nią z hukiem drzwi kostnicy. Nie lękała się, nie pochylała ramion, nie wodziła spojrzeniem po bladych kafelkach. Ten zapach, ten widok, to wszystko było Elvirze znane - znalazła się w swoim żywiole i nie próbowała nawet udawać przykrości, gdy zbliżyła się do stołu i obejrzała młode zwłoki z dłońmi splecionymi za plecami. Nie nawykła do rozpoczynania rozmowy od rzucanych wyzwań, ale skoro takowe padło, podejmie rękawicę.
- To zależy - uznała rzeczowo. - Jak rozumiem, ciało jest po sekcji? Należałoby porównać domniemaną godzinę zgonu z obrażeniami wynikającymi z gwałtu. Siniaki, otarcia, rozerwana skóra, nasienie. Dobre zaklęcia diagnostyczne sobie z tym poradzą. A jeszcze lepiej przyda się wprawne oko - Przesunęła dłońmi po nodze zmarłej, zatrzymując ją nieco ponad kolanem. - Pytanie: czy ma to znaczenie? Rodzinie zależy, by wiedzieć, ile córeczka wycierpiała przed zgonem? Jej to już przecież wszystko jedno. - Uśmiechnęła się niewesoło i zabrała rękę. - Poza tym, czy ich to boli, czy nie, nie pochowają jej jako dziewicy. - dodała ciszej, ostrożniej, na krótki moment odwracając głowę i wzdychając lekko, niechętnie.
Odsunęła się następnie, rozglądając po pomieszczeniu, po kamiennych półkach, stołach z narzędziami, po długich kawałkach tkanin złożonych w schludne prostokąty. Była ciekawa wszystkiego, nie dlatego, że było jej nieznane - przeciwnie, miała wrażenie, że po długim czasie znalazła się znów tam, gdzie jej miejsce.
- Irina Macnair - odpowiedziała w podobnym tonie, co i kobieta, nie mając zamiaru pozwolić się zdominować. Trzymała się prosto i bezczelnie patrzyła starszej w oczy. Położyła nacisk na jej nazwisko, ciekawa, czy łączyło ją coś z tym Macnairem, którego znała. Nie zapytała go o to, w ostatnim czasie w ogóle nie chciała z nim rozmawiać. - Wiele rzeczy mi się marzy. Tu jednak jestem z ofertą, którą starannie rozszyfrowałaś. Potrzebuję organów. - Nie owijała w bawełnę, nie kryła swoich intencji, były czyste jak leżące pomiędzy nimi dziewczę; przynajmniej dawniej, bo raczej nie w tej chwili. - Zaintrygowało mnie jednak to twoje dłubanie w zwłokach. Potrzebujesz eksperta do sekcji? - Uniosła brew, przechylając głowę na jedną stronę i wbijając w kobietę niemal nieprzytomne spojrzenie. - Mogłabym ci w ten sposób płacić. Za organy. Powiedzmy, że mam doświadczenie. - Podczas pracy na internie więcej dłubała w żywych, niż w martwych, ale reguła była ta sama; jako uzdrowiciel bezbłędnie odróżniała rany zadane fizycznie od tych wywołanych zaklęciami, przy odrobinie wysiłku i niezbędnej w tym zawodzie wyobraźni potrafiłaby nakreślić ciąg zdarzeń prowadzących do śmierci.
Po prawdzie, pragnęła zostać tu dłużej niż chwilę. Ostatnio wiele ryzykowała i tęskniła za śmiercią, która byłaby tylko obok.
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
What is desire but to consume?
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Słusznie. Śmiercią należało się interesować – szczególnie dziś, w godzinie wojny, w chwili kiedy żałosne szlamoluby rzucały się na samobójcze misje i tym samym wręcz wpychały w ramiona kostuchy. Nie było jej ich żal, ani przez chwilę. Mogła jednak zacmokać nad nędznymi resztkami żywota, a potem wypisać rachunek. Szlama czy nie – ktoś płacił za zakopanie zwłok, ktoś błagał o odprawienie rytuału, wygrzebując nierzadko z pomiętych kieszeni ostatnie knuty. Musiał ich mieć jednak wiele, by Irina zechciała kiwnąć palcem. Chciała służyć czarodziejom, a nie nędznym pomiotom. Ostatecznie to jednak oni przybywali służyć jej – żywi i martwi. To niesamowite, jak jedno morderstwo sprzed kilku miesięcy otworzyło przed nią wrota nieskończonej wręcz pomyślności. Spijała więc zanurzone w krwistych pucharach pieniądze, czarowała melodią upiornych organów i zadrapywała ciemne sprawki tych, którzy jej się przysłużyli. Interes rodził interes. Rzeźbiła własną potęgę, wykorzystując do tego kości obcych. Zaklinała dusze w kamieniu, przez trupy pomnażała święte dziedzictwo czystokrwistych. Ze śmierci wyrastało życie. Jedni robili miejsce drugim, żywy wyciskał wiec z martwego, pozwalając, by rosła jego chwała. Niektórym sprawom należało pomóc, ale inne dziwnym trafem działy się pod mocą czystych przypadków. A może jednak nie? W losach jawił się jakiś plan. Może chory, może szalony i piekielnie niesprawiedliwy. Akcję należało jednak inicjować, w mętnej rzeczywistości tonęło się zbyt łatwo i zbyt żałośnie. Irina nie zamierzała być kolejnym lichym pionkiem. Chciała być graczem. Powrót do Londynu i objęcie ciepłymi skrzydłami wszystkich zimnych podopiecznych okazały się strzałem w dziesiątkę. Potrzebowali jej, więc była. I miała do zaoferowania bardzo wiele.
Ale ta dziewucha o niczym nie mogła wiedzieć. Odczytywała jej słowa jak wyzwanie, ale myliła się. Nie czyniła z własnego wywodu wstępu do testu – wyjątkowo nieuprzejmego powitania. Nie badała jej zdolności, nie próbowała złapać na braku wiedzy. Snuła opowieść, celowo wchodząc w rolę kiepskiego żałobnika. Dywagowała, zadając śmierci pytania. Rozwiązania jednak powstać mogły jedynie dla zaleczenia smutków krewnych – te jednak wyparują niezależnie od tego, co Multon mogła jej powiedzieć. Jakże gorzki i ponury widok, jakże marne zakończenie młodziutkiego życia. Posłużyła zwyrodnialcowi. Przed ostatnim spojrzeniem czy już po? Nieoczywiste odpowiedzi potrzebowały nieoczywistych badań. No tak. – Rodzinie już na niczym nie zależy. Stracili swój produkt. Cokolwiek im powiemy, ona i tak zostanie pochowana jako dziewica. By ratować dumę żyjących. Umarła, bo trafiła na głodnego bydlaka, bo znalazła się w jego spojrzeniu w złej godzinie. Umarła nie dlatego, że umknęła z domu i złamała obietnicę złożoną ojcu. Historię jednak można stworzyć tak, by pokrzepić tych nawet zupełnie nieczułych. Nikt z jej krewnych tego nie potrzebuje. Jeszcze. Pojmujesz moc opowieści o śmierci, Elviro Multon? – zapytała na koniec, ślizgając się po niej lodowatym spojrzeniem. – Śmierć jest tyle warta, ile tylko zdołamy z niej wycisnąć. Możemy ją wykreować. Dopełnić łzami wysuszone korytarze, zawyć nad martwą powieką. Wyczarować emocje tam, gdzie nigdy jej nie było. Stworzyć rany, których nigdy nie zadano.
Faktycznie bezczelne spojrzenie, zbyt dumne. Ale czy imponujące? Za wcześnie na osądy, za późno na pierwsze wrażenia. Już wiedziała dużo, może aż nadto. Pozwalała jej oswajać się z grozą tego miejsca, domyślając się jednocześnie, że złotowłosa medyczka czuła się w tym miejscu jak ryba w wodzie. Bardzo przyjemny zapach, łaskoczące ciepło, miękkie ściany, podłogi, zasłony. Niewidzialne bzdury, które zwykli wyobrażać sobie jej pracownicy – wariaci. Powiadają, że nikt normalny nie pieścił się ze śmiercią. Kim ona więc była, wsuwając się tak chętnie do cuchnącej paszczy mroku?
– Co z nimi robisz? – zapytała od razu, nie bawiąc się w słodziutkie podstępy. – Eksperymentujesz w ponurej piwnicy? Rozdłubujesz do najmniejszego kawałeczka? Musiałabym być podła, by wkładać do trumny córki pozbawione serca. Biedne matki łkające nad grobem. Czy to nie wydaje ci się wstrętną praktyką? – zapytała, wypuszczając znów kolejny mglisty okrąg. Wetknięty między dwa palce papieros kurczył się nieznośnie szybko. Na szczęście stać ją było na niekończące się zapasy. – Lubisz trupy? Intrygują cię? Poruszają? – pytała więc dalej. Możliwe, że właśnie rozważała jej propozycję. Z pewnością jednak wodospady pytań potrzebowały pewnej łodzi. Jeśli ją miała, mogły współpracować. – Londyn gnije zasypany trupami. Dobry ekspert jest jak klejnot. Chciałabym wiedzieć, czy nim jesteś – zakomunikowała wreszcie, tym razem bez owijania rzeczywistości w śmiertelne metafory. To miejsce potrzebowało odpowiednich twarzy, odpowiednich dłoni i odpowiednio odpornych dusz, które przyczynią się do potęgi. Potęgi Iriny i potęgi całej rodziny Macnairów. – Ale ja potrzebuję pracownika, strażnika ciał. Opiekuna, badacza. Nie gościa, Elviro. Jak dużo czasu jesteś gotowa poświęcić moim… - przerwała, by zaszczycić spojrzeniem rzędy trupów. – Podopiecznym? – dokończyła zgrabniej, lokując finalnie spojrzenie na kobiecej buzi. Wydawała się taka młoda. Była dziewczęciem czy kobietą? W takim zawodzie raczej nie przetrwałaby żadna wiotka pannica.
Ale ta dziewucha o niczym nie mogła wiedzieć. Odczytywała jej słowa jak wyzwanie, ale myliła się. Nie czyniła z własnego wywodu wstępu do testu – wyjątkowo nieuprzejmego powitania. Nie badała jej zdolności, nie próbowała złapać na braku wiedzy. Snuła opowieść, celowo wchodząc w rolę kiepskiego żałobnika. Dywagowała, zadając śmierci pytania. Rozwiązania jednak powstać mogły jedynie dla zaleczenia smutków krewnych – te jednak wyparują niezależnie od tego, co Multon mogła jej powiedzieć. Jakże gorzki i ponury widok, jakże marne zakończenie młodziutkiego życia. Posłużyła zwyrodnialcowi. Przed ostatnim spojrzeniem czy już po? Nieoczywiste odpowiedzi potrzebowały nieoczywistych badań. No tak. – Rodzinie już na niczym nie zależy. Stracili swój produkt. Cokolwiek im powiemy, ona i tak zostanie pochowana jako dziewica. By ratować dumę żyjących. Umarła, bo trafiła na głodnego bydlaka, bo znalazła się w jego spojrzeniu w złej godzinie. Umarła nie dlatego, że umknęła z domu i złamała obietnicę złożoną ojcu. Historię jednak można stworzyć tak, by pokrzepić tych nawet zupełnie nieczułych. Nikt z jej krewnych tego nie potrzebuje. Jeszcze. Pojmujesz moc opowieści o śmierci, Elviro Multon? – zapytała na koniec, ślizgając się po niej lodowatym spojrzeniem. – Śmierć jest tyle warta, ile tylko zdołamy z niej wycisnąć. Możemy ją wykreować. Dopełnić łzami wysuszone korytarze, zawyć nad martwą powieką. Wyczarować emocje tam, gdzie nigdy jej nie było. Stworzyć rany, których nigdy nie zadano.
Faktycznie bezczelne spojrzenie, zbyt dumne. Ale czy imponujące? Za wcześnie na osądy, za późno na pierwsze wrażenia. Już wiedziała dużo, może aż nadto. Pozwalała jej oswajać się z grozą tego miejsca, domyślając się jednocześnie, że złotowłosa medyczka czuła się w tym miejscu jak ryba w wodzie. Bardzo przyjemny zapach, łaskoczące ciepło, miękkie ściany, podłogi, zasłony. Niewidzialne bzdury, które zwykli wyobrażać sobie jej pracownicy – wariaci. Powiadają, że nikt normalny nie pieścił się ze śmiercią. Kim ona więc była, wsuwając się tak chętnie do cuchnącej paszczy mroku?
– Co z nimi robisz? – zapytała od razu, nie bawiąc się w słodziutkie podstępy. – Eksperymentujesz w ponurej piwnicy? Rozdłubujesz do najmniejszego kawałeczka? Musiałabym być podła, by wkładać do trumny córki pozbawione serca. Biedne matki łkające nad grobem. Czy to nie wydaje ci się wstrętną praktyką? – zapytała, wypuszczając znów kolejny mglisty okrąg. Wetknięty między dwa palce papieros kurczył się nieznośnie szybko. Na szczęście stać ją było na niekończące się zapasy. – Lubisz trupy? Intrygują cię? Poruszają? – pytała więc dalej. Możliwe, że właśnie rozważała jej propozycję. Z pewnością jednak wodospady pytań potrzebowały pewnej łodzi. Jeśli ją miała, mogły współpracować. – Londyn gnije zasypany trupami. Dobry ekspert jest jak klejnot. Chciałabym wiedzieć, czy nim jesteś – zakomunikowała wreszcie, tym razem bez owijania rzeczywistości w śmiertelne metafory. To miejsce potrzebowało odpowiednich twarzy, odpowiednich dłoni i odpowiednio odpornych dusz, które przyczynią się do potęgi. Potęgi Iriny i potęgi całej rodziny Macnairów. – Ale ja potrzebuję pracownika, strażnika ciał. Opiekuna, badacza. Nie gościa, Elviro. Jak dużo czasu jesteś gotowa poświęcić moim… - przerwała, by zaszczycić spojrzeniem rzędy trupów. – Podopiecznym? – dokończyła zgrabniej, lokując finalnie spojrzenie na kobiecej buzi. Wydawała się taka młoda. Była dziewczęciem czy kobietą? W takim zawodzie raczej nie przetrwałaby żadna wiotka pannica.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Elvirę praca związana z pogrzebami, ze wszystkimi rytuałami, jakich dokonywano wobec zwłok na moment przed złożeniem w trumnie, interesowała nieznacznie. Raczej preferowała unikanie cmentarzy, od kiedy pamięć sięgała stosowała wszelakie wymówki, aby wymigiwać się od obecności na pochówkach, aż wreszcie doznała spokoju i nie była na nie więcej zapraszana. Odnosiła wrażenie, że wszystko, co się na nich dzieje, jest robione nad wyrost. Za piękne dają nagrobki tym, którym na nic się już one nie zdadzą, za wiele fałszywych słów wypływa z ust bliskich, za wiele niepotrzebnych łez. Człowiek powinien ostawać się w pamięci innych czymś więcej niż tylko ładną, marmurową płytą, poza tym Elvira nienawidziła ględzenia nad niezmiennym. Co chwilę ktoś umierał, tak po prostu było, na cóż marnować siły na żałobę?
Tak to sobie tłumaczyła, choć w głębi ducha unikała pogrzebów z bardziej egoistycznego powodu - stojąc nad wykopaną głęboko dziurą, chcąc nie chcąc wyobrażała sobie, że sama w nią kiedyś wpadnie. Obawiała się tego i nie zamierzała brać pod uwagę. Nie teraz, za młoda była na to. Zdeterminowana i silna, przede wszystkim, ponieważ leżąca na stole dziewczyna też ledwo zdążyła uszczknąć życia, okazała się jedynie za słaba, aby poradzić sobie z jego przeciwnościami. Trudno.
Trupy i kostnice nie wzbudzały w Elvirze równie silnego poczucia dyskomfortu. Wiedziała, że może otworzyć ciała jak książkę, przy pomocy kilku zaklęć, dyskretnych dłoni i czujnego spojrzenia rozszyfrować wszystkie skrywane przez nie tajemnice. To była nauka i sport w jednym. A przede wszystkim pasja i szaleńcza ciekawość tego, co jeszcze można odkryć o czarodziejskich organizmach. Nie wstydziła się więc popędliwości ani tego, że każde mijane narzędzie koronerskie brała w palce i oglądała z bliska.
- Masz na myśli: czy pojmuję wagę i moc kłamstwa w zaspokajaniu iluzorycznego poczucia, że można przejąć kontrolę nad przeszłością? Że słowami da się przekreślić czyny? Że tytuły nadawane pośmiertnie przywrócą martwemu godność? - cmoknęła cicho, przechylając głowę i uciekając spojrzeniem w bok. - Pojmuję. Co nie znaczy, że robi to na mnie wrażenie. Ja jestem szanującą się czarownicą, Irina. Nie zamierzam pozwalać, by mnie ktoś oszukiwał, ale sama chętnie oszukuję innych - Zmarszczyła lekko brwi, po sekundzie już niezadowolona z własnego doboru słów. Zapewne nie robiła sobie w ten sposób korzystnej opinii. - Wydajesz się być właściwą osobą we właściwym miejscu - pociągnęła więc, aby nieco zatrzeć ten efekt. - Pasjonuje cię śmierć, prawda? Nie tylko praktycznie. Teoretycznie również. - Nie wysilała się, by uformować z tego pytanie. Czuła, że ma rację.
Zakończyła powolny, dokładny obchód po kostnicy i wróciła do stolika, na którym spoczywała piękna ofiara. Niektórzy członkowie rodzin odwiedzający zmarłych w szpitalu po raz ostatni przed odebraniem ciał przez służby pogrzebowe, rzucali czasem w eter frazesy bez pokrycia. Wygląda jakby spała.
Elvira przyjrzała się z bliska papierowosinej skórze, cieniom po wybroczynach, podbiegnięciom krwawym na nadgarstkach, a potem złapała dziewczynę na próbę za palce, sprawdzając, jak bardzo już zesztywniały.
Gówno prawda. Wygląda po prostu jak trup. Tak by odpowiedziała, gdyby mogła. Może wyrzuciliby ją wtedy szybciej z pracy. Może tak byłoby lepiej.
Zacisnęła mocno zęby, posyłając Irinie niewesoły uśmiech.
- Nie wydaje mi się wstrętną praktyką. Obie wiemy, że te ciała się prędzej czy później i tak rozpadną, każde zaklęcie konserwujące w końcu się wyczerpuje. Równie dobrze można je na coś wykorzystać. Popiołem i cieniem i wspomnieniem się staniesz. Czy nie tak? - szepnęła Elvira, przekonana, że jest to czyjeś motto, jakiegoś rodu, ale nie pamiętała czyjego ani kto jej tę informację przekazał - Można powiedzieć, że lubię trupy. Nie dlatego, że mnie one poruszają, widzę po prostu ich wartość. Dla siebie. Dla nauki. Dla medycyny. Dla ciebie pewnie też, w końcu z czegoś żyjesz - Podparła się dłońmi na zimnym stole, nie przejmując tym, że krańce jej jasnych włosów musnęły klatkę martwej dziewczyny. - Nie eksperymentuję w ciemnej piwnicy, jestem doświadczonym uzdrowicielem i anatomem. Badam organy, rozwijam wiedzę, prowadzę lekcje dla innych. Będę wiedziała, co zrobić. - skinęła głową, zabierając rękę i zaplatając ramiona za plecami. Iście profesjonalnie. Nie miała do zaoferowania Irinie żadnej pewności, co do tego, czy będzie mogła tu przybywać regularnie. Chciałaby, ale potrzebowała załatwić wpierw swoje sprawy.
Przyszła tu dzisiaj nie podpisywać kontrakt, a jedynie rozeznać się - przekonać, czy jest sens poświęcać cenny czas. Wyglądało na to, że się nie przeliczyła, choć na słowo "podopieczni" rzuciła Irinie długie, zainteresowane spojrzenie.
Stojąc tak dumnie z papierosem między palcami, Irina sprawiała wrażenie poważnej, doświadczonej kobiety, Elvira jednak dostrzegała między wierszami ślady intrygującego szaleństwa. No ale chyba nie powinna spodziewać się osoby w pełni zdrowej na umyśle, w szyldzie zakładu miała przecież wpisane Macnair.
- Możesz mnie sprawdzić, jestem swoich umiejętności pewna - wyznała bez wahania. - Nie oczekuję, że uwierzysz mi na słowo, byłabyś głupia. Co się natomiast tyczy współpracy w dłuższym zakresie... - Przygryzła usta. - Spodziewaj się odpowiedzi wkrótce. Na razie jestem ciebie równie niepewna, co ty mnie
[bylobrzydkobedzieladnie]
Tak to sobie tłumaczyła, choć w głębi ducha unikała pogrzebów z bardziej egoistycznego powodu - stojąc nad wykopaną głęboko dziurą, chcąc nie chcąc wyobrażała sobie, że sama w nią kiedyś wpadnie. Obawiała się tego i nie zamierzała brać pod uwagę. Nie teraz, za młoda była na to. Zdeterminowana i silna, przede wszystkim, ponieważ leżąca na stole dziewczyna też ledwo zdążyła uszczknąć życia, okazała się jedynie za słaba, aby poradzić sobie z jego przeciwnościami. Trudno.
Trupy i kostnice nie wzbudzały w Elvirze równie silnego poczucia dyskomfortu. Wiedziała, że może otworzyć ciała jak książkę, przy pomocy kilku zaklęć, dyskretnych dłoni i czujnego spojrzenia rozszyfrować wszystkie skrywane przez nie tajemnice. To była nauka i sport w jednym. A przede wszystkim pasja i szaleńcza ciekawość tego, co jeszcze można odkryć o czarodziejskich organizmach. Nie wstydziła się więc popędliwości ani tego, że każde mijane narzędzie koronerskie brała w palce i oglądała z bliska.
- Masz na myśli: czy pojmuję wagę i moc kłamstwa w zaspokajaniu iluzorycznego poczucia, że można przejąć kontrolę nad przeszłością? Że słowami da się przekreślić czyny? Że tytuły nadawane pośmiertnie przywrócą martwemu godność? - cmoknęła cicho, przechylając głowę i uciekając spojrzeniem w bok. - Pojmuję. Co nie znaczy, że robi to na mnie wrażenie. Ja jestem szanującą się czarownicą, Irina. Nie zamierzam pozwalać, by mnie ktoś oszukiwał, ale sama chętnie oszukuję innych - Zmarszczyła lekko brwi, po sekundzie już niezadowolona z własnego doboru słów. Zapewne nie robiła sobie w ten sposób korzystnej opinii. - Wydajesz się być właściwą osobą we właściwym miejscu - pociągnęła więc, aby nieco zatrzeć ten efekt. - Pasjonuje cię śmierć, prawda? Nie tylko praktycznie. Teoretycznie również. - Nie wysilała się, by uformować z tego pytanie. Czuła, że ma rację.
Zakończyła powolny, dokładny obchód po kostnicy i wróciła do stolika, na którym spoczywała piękna ofiara. Niektórzy członkowie rodzin odwiedzający zmarłych w szpitalu po raz ostatni przed odebraniem ciał przez służby pogrzebowe, rzucali czasem w eter frazesy bez pokrycia. Wygląda jakby spała.
Elvira przyjrzała się z bliska papierowosinej skórze, cieniom po wybroczynach, podbiegnięciom krwawym na nadgarstkach, a potem złapała dziewczynę na próbę za palce, sprawdzając, jak bardzo już zesztywniały.
Gówno prawda. Wygląda po prostu jak trup. Tak by odpowiedziała, gdyby mogła. Może wyrzuciliby ją wtedy szybciej z pracy. Może tak byłoby lepiej.
Zacisnęła mocno zęby, posyłając Irinie niewesoły uśmiech.
- Nie wydaje mi się wstrętną praktyką. Obie wiemy, że te ciała się prędzej czy później i tak rozpadną, każde zaklęcie konserwujące w końcu się wyczerpuje. Równie dobrze można je na coś wykorzystać. Popiołem i cieniem i wspomnieniem się staniesz. Czy nie tak? - szepnęła Elvira, przekonana, że jest to czyjeś motto, jakiegoś rodu, ale nie pamiętała czyjego ani kto jej tę informację przekazał - Można powiedzieć, że lubię trupy. Nie dlatego, że mnie one poruszają, widzę po prostu ich wartość. Dla siebie. Dla nauki. Dla medycyny. Dla ciebie pewnie też, w końcu z czegoś żyjesz - Podparła się dłońmi na zimnym stole, nie przejmując tym, że krańce jej jasnych włosów musnęły klatkę martwej dziewczyny. - Nie eksperymentuję w ciemnej piwnicy, jestem doświadczonym uzdrowicielem i anatomem. Badam organy, rozwijam wiedzę, prowadzę lekcje dla innych. Będę wiedziała, co zrobić. - skinęła głową, zabierając rękę i zaplatając ramiona za plecami. Iście profesjonalnie. Nie miała do zaoferowania Irinie żadnej pewności, co do tego, czy będzie mogła tu przybywać regularnie. Chciałaby, ale potrzebowała załatwić wpierw swoje sprawy.
Przyszła tu dzisiaj nie podpisywać kontrakt, a jedynie rozeznać się - przekonać, czy jest sens poświęcać cenny czas. Wyglądało na to, że się nie przeliczyła, choć na słowo "podopieczni" rzuciła Irinie długie, zainteresowane spojrzenie.
Stojąc tak dumnie z papierosem między palcami, Irina sprawiała wrażenie poważnej, doświadczonej kobiety, Elvira jednak dostrzegała między wierszami ślady intrygującego szaleństwa. No ale chyba nie powinna spodziewać się osoby w pełni zdrowej na umyśle, w szyldzie zakładu miała przecież wpisane Macnair.
- Możesz mnie sprawdzić, jestem swoich umiejętności pewna - wyznała bez wahania. - Nie oczekuję, że uwierzysz mi na słowo, byłabyś głupia. Co się natomiast tyczy współpracy w dłuższym zakresie... - Przygryzła usta. - Spodziewaj się odpowiedzi wkrótce. Na razie jestem ciebie równie niepewna, co ty mnie
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
What is desire but to consume?
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Manifest zdradzał świadomość, świadomość zaś stawała się siłą. Świadomość, jej soczystość, czyniły kobiecość niezwykle pełną, określały ją dość wyraźnie. W otoczeniu Iriny nie było miejsca na zabłąkanych wędrowców. Tu trzeba było umieć odnaleźć wyjście z niewątpliwego labiryntu, w który wpędzała z premedytacją napotkanych towarzyszy. I tylko niektórzy, naprawdę nieliczni, mogli dotrzymać jej kroku, być wzmocnieniem, a nie ciężką udręką uwierającą jak kula u nogi. Lewitowała między życiem a śmiercią, tu nie było miejsca na błędy i niepewność. Zawsze była wymagająca, zawsze wiedziała, czego potrzebuje. Nie znosiła trwania w drapiącej stagnacji. Gdy trzeba, przywoływała burze, potrząsała rzeczywistością, gniotła wszystko wokoło, ale musiała dostać się tam, gdzie pragnęła. Musiała realizować misje i kształtować swą przyszłość w każdej chwili, a nie tylko wtedy, kiedy los podsyłał przyjazne momenty. Czym była obecność uzdrowicielki w lodowatych korytarzach piekła? Wskazówką, przestrogą? A może radą? Z jej ust wypływały dowody na to, że dobrze wie, gdzie się znalazła i w jakim języku mówią zmarli, że umie rozpieścić żywego i zaopiekować się resztkami zapłakanego trupa. Imponujące. Jeśli miała kogokolwiek brać pod rękę, to chciała poruszenia martwym światem, ale i niespotykanego pojęcia. To, co przeżywali tutaj żywi i to, co dokonywało się pod zatrzaśniętą pokrywą trumny, nie było ani tak oczywiste ani też specjalnie magiczne. Irina chroniła niesłychane procesy, strzegła wielkich pożegnań. Widziała siebie w roli bramy. Bramy, która mogła zupełnie przypadkiem zielonym pejczem przyciągnąć do siebie nieroztropnego śmiałka.
– Nawet w samym sercu Nokturnu tak głośne przyznawanie się do bycia oszustką jest nieroztropne – odpowiedziała najpierw, po wyraźniej pauzie. – Niektóre rzeczy wiedzą o tobie od razu, nie musisz ich nazywać. A inne z nich trzeba im wykrzyczeć głośno w twarz, aż ogłuchną opętani mocą, którą lekceważyli. Branża pogrzebowa bywa bardzo, ale to bardzo niedoceniana. Dopiero gdy masz brata do pochowania, uświadamiasz sobie, jak bardzo świat ma gdzieś jego śmierć, jak bardzo ty miałeś go gdzieś, kiedy jeszcze żył. Ceremonią łatamy zgrzyty przeszłości. Przez chwilę płyniemy w chwalebnej melodii, przez chwilę smutek scala się z tęsknotą, a potem ulga, niemożliwy spokój. Wszystko tu ma swój porządek. Zapach poprzedniego trupa nie zdąży wywietrzeć, a już zjawia się kolejny. W godzinie wojny jesteśmy jak sklep Ollivandera u schyłku wakacji. Wchodzą i wychodzą. Płaczą i płacą. Jesteśmy ulgą, łatamy podziurawione księgi, uspokajamy rozdrażnione sumienia. A ponad tymi wszystkimi żałobnikami śmierć spogląda z politowaniem. Ci, co wyszli, zaraz znów wrócą – podzieliła się tajemnicą pogrzebowego życia. Ktoś, z kim potencjalnie mogła współpracować, winien pojąć i uszanować moc ostatnich rytuałów. – O tak, jestem na właściwym miejscu – odpowiedziała bez skrępowania, chwaląc bystrość dziewczyny. Gdyby tu nie pasowała, nigdy nie pochwyciłaby tylu sukcesów w tak krótkim czasie. Cmentarze błyskawicznie zapełniały się chorągiewkami domu pogrzebowego. Wizytówki roztapiały się w rozpalonych dłoniach. Wojenna trucizna zapewniała jej niesamowity rozgłos. Dziewczyna mówiła od rzeczy. – Mimo wszystko, podchodząc do interesu wyłącznie jak do interesu, nigdy nie osiągniesz wiele. Ale to zapewne wiesz sama – odpowiedziała, pozwalając sobie na lekkie uniesienie kącika ust. W uśmiechu krzywym czy może triumfującym aż bezczelnie? – Śmierć to podobno to, czego boimy się najbardziej. Zmora, udręka, przekleństwo i niepewność. Wiecznie nieodgadniona i zarazem taka banalna. Wyjątkowo interesująca, przyznaję. – Lekko pokiwała głową, wierząc, że panna Multon potrafiła zbliżyć się do tego zjawiska bardziej niż na odległość dwóch niewymagających wiele wysiłku myśli. Dla niektórych samo wspomnienie mrocznej, bezkształtnej siły oznaczało potężne tortury. Tacy nie byli warci jej uwagi. Wyrzuciłaby stąd dziewczynę już dawno, gdyby twierdziła, że ta ignoruje praktykę, która kreuje moc tego miejsca. Ale rozmawiały dalej.
Nie bez przyczyny wysunęła teorię o obrzydliwej praktyce. Uśmiech skrzyżował się z uśmiechem Mogły się pogryźć albo zjednoczyć. Irina zapraszała, zmyślnie pociągając za sznurki, ale ta druga strona wcale nie próżnowała. To jej się podobało. – Dla niektórych niemożliwym do pojęcia jest to, że żeby ocalić, trzeba najpierw poświęcić. Przedłubać się przez dno, rozebrać zwłoki, kiedy już przestaną budzić zainteresowanie śmierci. Mogę się nimi z tobą dzielić, o ile nie zaczniesz ich wskrzeszać. Wtedy sama cię zabije. Interesu trzeba pilnować, czyż nie? – rzuciła kąśliwie, siląc się na dość mdły żart. Gdyby jednak Elvira okazała się zbyt dobra, ubywałoby tych złotych łez, które wypełniały skarbiec rodu Macnair. – Żyję ze wspomnienia o żywych, z ich więzi, miłości i dokonań. W końcu za hołd zmarłych płacą ci, których serca jeszcze biją. Truchła same w sobie nie są zbyt wielką wartością. Muszą być, ale przy pożegnaniu nikt już nie zapyta, co jest pod sztywnym opakowaniem – przyznała, ofiarowując ją zgodę. Najwyraźniej tu ich myśli znów serdecznie raczyły się złączyć. Niesłychane.
Oczywiście, że potrzeba sprawdzenia. Rozdzielała je nie tylko tan nitka rozpływającego się potoku dymu tytoniowego. Musiały sobie zaufać, jeśli miały zawrzeć sojusz. Byle kogo nie przyciągała pod swoje skrzydła, byle komu nie ofiarowała swojej opieki, byle komu nie oddawała swojej namiętności. Irina pilnowała porządku, w każdym możliwym aspekcie, od umów po rachunki, aż po twarze wyłącznie zaufane. – Zajmują cię zobowiązania – rozszyfrowała, strzepując śnieg popiołów na lodowate kafelki. – Doskonale. Skoro nie jestem jedyną twoją opcją, to znaczy, że nie tak łatwo cię wykończyć, że coś już znaczysz. Pamiętaj tylko, że szczególnie tutaj nikt nie będzie czekał wiecznie. Ja mogę łatwo sprawdzić ciebie. Zdradź mi, jak ty zamierzasz sprawdzić mnie. Co pozwoli ci zaufać? W czym chcesz się upewniać? – zapytała, nie przyjmując na razie swoistej propozycji przetestowania uzdrowicielki na już. O wiele bardziej zainteresowała się drugą stroną medalu. Pierścień z rodowymi symbolami obejmujący jej palec błysnął, kiedy światło zaczepiające z sufitów zawiesiło na nim oko. Kogo mogła w jej osobie dostrzegać, Elvira Multon?
– Nawet w samym sercu Nokturnu tak głośne przyznawanie się do bycia oszustką jest nieroztropne – odpowiedziała najpierw, po wyraźniej pauzie. – Niektóre rzeczy wiedzą o tobie od razu, nie musisz ich nazywać. A inne z nich trzeba im wykrzyczeć głośno w twarz, aż ogłuchną opętani mocą, którą lekceważyli. Branża pogrzebowa bywa bardzo, ale to bardzo niedoceniana. Dopiero gdy masz brata do pochowania, uświadamiasz sobie, jak bardzo świat ma gdzieś jego śmierć, jak bardzo ty miałeś go gdzieś, kiedy jeszcze żył. Ceremonią łatamy zgrzyty przeszłości. Przez chwilę płyniemy w chwalebnej melodii, przez chwilę smutek scala się z tęsknotą, a potem ulga, niemożliwy spokój. Wszystko tu ma swój porządek. Zapach poprzedniego trupa nie zdąży wywietrzeć, a już zjawia się kolejny. W godzinie wojny jesteśmy jak sklep Ollivandera u schyłku wakacji. Wchodzą i wychodzą. Płaczą i płacą. Jesteśmy ulgą, łatamy podziurawione księgi, uspokajamy rozdrażnione sumienia. A ponad tymi wszystkimi żałobnikami śmierć spogląda z politowaniem. Ci, co wyszli, zaraz znów wrócą – podzieliła się tajemnicą pogrzebowego życia. Ktoś, z kim potencjalnie mogła współpracować, winien pojąć i uszanować moc ostatnich rytuałów. – O tak, jestem na właściwym miejscu – odpowiedziała bez skrępowania, chwaląc bystrość dziewczyny. Gdyby tu nie pasowała, nigdy nie pochwyciłaby tylu sukcesów w tak krótkim czasie. Cmentarze błyskawicznie zapełniały się chorągiewkami domu pogrzebowego. Wizytówki roztapiały się w rozpalonych dłoniach. Wojenna trucizna zapewniała jej niesamowity rozgłos. Dziewczyna mówiła od rzeczy. – Mimo wszystko, podchodząc do interesu wyłącznie jak do interesu, nigdy nie osiągniesz wiele. Ale to zapewne wiesz sama – odpowiedziała, pozwalając sobie na lekkie uniesienie kącika ust. W uśmiechu krzywym czy może triumfującym aż bezczelnie? – Śmierć to podobno to, czego boimy się najbardziej. Zmora, udręka, przekleństwo i niepewność. Wiecznie nieodgadniona i zarazem taka banalna. Wyjątkowo interesująca, przyznaję. – Lekko pokiwała głową, wierząc, że panna Multon potrafiła zbliżyć się do tego zjawiska bardziej niż na odległość dwóch niewymagających wiele wysiłku myśli. Dla niektórych samo wspomnienie mrocznej, bezkształtnej siły oznaczało potężne tortury. Tacy nie byli warci jej uwagi. Wyrzuciłaby stąd dziewczynę już dawno, gdyby twierdziła, że ta ignoruje praktykę, która kreuje moc tego miejsca. Ale rozmawiały dalej.
Nie bez przyczyny wysunęła teorię o obrzydliwej praktyce. Uśmiech skrzyżował się z uśmiechem Mogły się pogryźć albo zjednoczyć. Irina zapraszała, zmyślnie pociągając za sznurki, ale ta druga strona wcale nie próżnowała. To jej się podobało. – Dla niektórych niemożliwym do pojęcia jest to, że żeby ocalić, trzeba najpierw poświęcić. Przedłubać się przez dno, rozebrać zwłoki, kiedy już przestaną budzić zainteresowanie śmierci. Mogę się nimi z tobą dzielić, o ile nie zaczniesz ich wskrzeszać. Wtedy sama cię zabije. Interesu trzeba pilnować, czyż nie? – rzuciła kąśliwie, siląc się na dość mdły żart. Gdyby jednak Elvira okazała się zbyt dobra, ubywałoby tych złotych łez, które wypełniały skarbiec rodu Macnair. – Żyję ze wspomnienia o żywych, z ich więzi, miłości i dokonań. W końcu za hołd zmarłych płacą ci, których serca jeszcze biją. Truchła same w sobie nie są zbyt wielką wartością. Muszą być, ale przy pożegnaniu nikt już nie zapyta, co jest pod sztywnym opakowaniem – przyznała, ofiarowując ją zgodę. Najwyraźniej tu ich myśli znów serdecznie raczyły się złączyć. Niesłychane.
Oczywiście, że potrzeba sprawdzenia. Rozdzielała je nie tylko tan nitka rozpływającego się potoku dymu tytoniowego. Musiały sobie zaufać, jeśli miały zawrzeć sojusz. Byle kogo nie przyciągała pod swoje skrzydła, byle komu nie ofiarowała swojej opieki, byle komu nie oddawała swojej namiętności. Irina pilnowała porządku, w każdym możliwym aspekcie, od umów po rachunki, aż po twarze wyłącznie zaufane. – Zajmują cię zobowiązania – rozszyfrowała, strzepując śnieg popiołów na lodowate kafelki. – Doskonale. Skoro nie jestem jedyną twoją opcją, to znaczy, że nie tak łatwo cię wykończyć, że coś już znaczysz. Pamiętaj tylko, że szczególnie tutaj nikt nie będzie czekał wiecznie. Ja mogę łatwo sprawdzić ciebie. Zdradź mi, jak ty zamierzasz sprawdzić mnie. Co pozwoli ci zaufać? W czym chcesz się upewniać? – zapytała, nie przyjmując na razie swoistej propozycji przetestowania uzdrowicielki na już. O wiele bardziej zainteresowała się drugą stroną medalu. Pierścień z rodowymi symbolami obejmujący jej palec błysnął, kiedy światło zaczepiające z sufitów zawiesiło na nim oko. Kogo mogła w jej osobie dostrzegać, Elvira Multon?
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Irina prezentowała sobą interesujący dualizm natury - jeżeli nie mówiła nic, zdawała się nieruchoma i beznamiętna niczym posąg, niedostępna, wyniosła, jakby nikt w jej bezpośrednim otoczeniu nie zasługiwał, by marnowała na niego przesiąknięte dymem powietrze. Zabierając głos natomiast prędko popadała w dziwaczną dramaturgię, za którą Elvirze trudno było nadążać. Nie była przyzwyczajona do słuchania monologów, lecz jeszcze bardziej nie byłaby w stanie ich samodzielnie prowadzić (nie na tak abstrakcyjny temat), toteż słuchała Iriny w milczeniu, z nieznacznie przechyloną głową i dłońmi niewinnie splecionymi za plecami. W pewnym momencie wyłączyła się, przestała skupiać na wiązankach pięknych słówek i porównań, by zamiast tego powieść spojrzeniem po wysokiej sylwetce Macnair, w poszukiwaniu czegoś charakterystycznego. Zdrowa czarownica w średnim wieku, dojrzałej urody, wysoka, lecz nie tak jak Elvira. Pewna była, że gdyby się do siebie zbliżyły, mogłaby spojrzeć jej w oczy z wysoka. No, może gdyby założyła obcasy.
- Hmmm - mruknęła wreszcie i wymownie opuściła spojrzenie na ciało. Lubisz dźwięk swojego głosu, prawda?, zapytałaby, gdyby nie zależało jej tak na tym, by nie zostać pierwszego dnia wyproszoną. - Olbrzymia pewność przez ciebie przemawia, nic dziwnego, że zakład prosperuje prężnie. - Zamilkła na kilka przepełnionych napięciem sekund, wpatrując się uważnie w zaszyte powieki dziewczęcia. Śmierć nadała cienkiej skórze półprzeźroczysty charakter, na upartego pod szarą powłoką można by się było doszukiwać odbicia źrenic. Zmętniałych, skrytych za wieczną mgłą. - We mnie śmierć nie wzbudza lęku. - Uznała Elvira cicho, unosząc brodę dumnie i z ustami wygiętymi w fałszywy wyraz buty.
Chowając się za słowami ze stali, za ironicznie uniesioną brwią, pragnęła odegnać od siebie przypływ niepewności, jaki wzbudziły w niej słowa o powrotach. Nagle zaczęło uwierać jej, że Irina tak wiele emocji wkładała w opisy ceremonii, obrzędów, które dla niej były drugorzędne. Śmierć z mechanicznego punktu widzenia była znacznie ciekawsza od tego, co pozostawiała po sobie w umysłach żywych krewnych. Mogła docenić zbijanie pieniędzy na cudzych emocjach, bo w społeczeństwie targanym wojną była to żyła złota, pewna stabilność. Nic więcej. Elvira nie była w stanie, nie chciała doszukiwać się w tym głębszego znaczenia.
- Zdaję sobie z tego sprawę - odpowiedziała nieco ostrzej na zawoalowany zarzut, bo i w istocie, ona też miała swoje pasje, swoje najgoręcej doceniane zdolności, które były dla niej więcej niż wyłącznie pracą; ich priorytety były jednakże inne. - Prywatnie myślę, że śmierć ma nam do zaoferowania znacznie więcej niż tylko strach, czy udrękę. - Musiało tak być, inaczej walka z własnymi demonami nie miałaby sensu, tak samo zresztą jak życie ogółem. Lata kariery uzdrowicielskiej spędzała szczycąc się tym, że łapie śmierć pod władanie, że to jej decyzje i czyny, mniej lub bardziej perfekcyjne, stanowią ostateczną determinantę tego, co stanie się z pacjentami. Lubiła myśleć, że to ona jest lalkarzem, ale w rzeczywistości miała swoje sznurki jak każdy inny, i wiele minie czasu, zanim zdoła dosięgnąć je na tyle, by ocalić przed odcięciem.
Nie zawsze też dostrzegała, kiedy jej ruchy stawały się kontrolowane; kiedy to druga strona przyciągała ją do siebie, mamiąc obietnicami. Pewnym jednak pozostawało, że nie stanie się nigdy łatwym celem. Nawet schwytana, potrafiła zaskoczyć i stać się na nowo skrajnie nieprzewidywalna.
- A od kiedy uczonych interesuje to, co nie do pojęcia dla chłopa? - rzuciła miękko, zaciekawiona, czy będzie w stanie wciąć się w niezachwianą pewność siebie Iriny, zmusić ją do odkrycia kart pozostających w cieniu. - Poza tym nawet w samym sercu Nokturnu nie jest roztropnym grozić nieznajomym śmiercią. Nigdy nie wiesz, kto stoi po drugiej stronie różdżki - sparafrazowała jej uprzedni komentarz, pozwalając sobie na frustrujący uśmieszek. Rozmawiały o teoriach, frazesach. I tak nie były teraz na Nokturnie. - Poważnie jednak, nie musisz się obawiać. Moje uzdrowicielskie obowiązki kończą się tam, gdzie ustają rytmy serca. - Przesunęła palcami wzdłuż bladej dłoni martwej dziewczyny, a potem odeszła od stolika, aby przyjrzeć się najbliżej ustawionym narzędziom. Czuła, że małymi krokami dochodzą do porozumienia, ale sama rozmowa nie była żadnym wyznacznikiem. Słowa rozbrzmiewały w przestrzeni szybko i równie szybko w niej ginęły.
Wróciła do stołu, dzierżąc w dłoni skalpel, niewielki i ostry jak brzytwa. Do tej pracy narzędzia nadawały się lepiej niż różdżka; pozwalały skupić się wyłącznie na zdobyczy, a nie na tym, by jeszcze przy okazji kontrolować kapryśne podrygi mocy. Magię rezerwowała żywym, bo była szybka, względnie bezbolesna - martwi nie potrzebowali podobnej kurtuazji.
- Owszem, zajmują. - potwierdziła, bez choćby prób zasłaniania się wymówkami. - Na co dzień jestem uzdrowicielem szanownej lady Wendeliny Selwyn. Nie potrzebują mnie każdego dnia, ale jeżeli już mnie zawezwą, nie mogę odmówić. - Chyba była dość domyślna, by to zrozumieć? - Może zabrzmię pazernie, ale nie wystarcza mi to. Selwynowie mi dają złoto. A ja pragnę też rozwoju. - Oparła dłonie na zimnym stole i spojrzała Irinie w oczy, aby odczytać reakcję na zamiar, którego się przecież domyślała. - Pytasz, co pozwoli mi zaufać? Czas, Irino Macnair. Czas i kilka innych drobiazgów, które w tym momencie preferuję zachować dla siebie.
Wzrok Elviry zatrzymał się na pierścieniu, zdobiącym smukłe palce kobiety. Symbole, których nie rozpoznawała, a jednak mimowolnie skrzywiła się, zniesmaczona własnymi domysłami, obrazami pojawiającymi się w głowie znów i znów, złośliwie.
- Skóra z rzadka pokazuje cokolwiek przydatnego - Podjęła wreszcie, dość mając gadania i mierzenia się wzrokiem. To co potrzebne na początku, teraz nie miało większego celu. - Krwiaki przebijające na powierzchnię to zazwyczaj tylko szczyt góry lodowej. Prawda o tym, co spotkało człowieka przed zgonem, jest zapisana w tkankach podskórnych. - Oparła czubek skalpela na wnętrzu białego przedramienia. - Chcesz to zobaczyć? - zapytała szeptem, zalotnie wręcz.
Wiedziała, że wszystkie sznyty jakie zrobi będzie w stanie bez problemu zespolić z powrotem.
- Hmmm - mruknęła wreszcie i wymownie opuściła spojrzenie na ciało. Lubisz dźwięk swojego głosu, prawda?, zapytałaby, gdyby nie zależało jej tak na tym, by nie zostać pierwszego dnia wyproszoną. - Olbrzymia pewność przez ciebie przemawia, nic dziwnego, że zakład prosperuje prężnie. - Zamilkła na kilka przepełnionych napięciem sekund, wpatrując się uważnie w zaszyte powieki dziewczęcia. Śmierć nadała cienkiej skórze półprzeźroczysty charakter, na upartego pod szarą powłoką można by się było doszukiwać odbicia źrenic. Zmętniałych, skrytych za wieczną mgłą. - We mnie śmierć nie wzbudza lęku. - Uznała Elvira cicho, unosząc brodę dumnie i z ustami wygiętymi w fałszywy wyraz buty.
Chowając się za słowami ze stali, za ironicznie uniesioną brwią, pragnęła odegnać od siebie przypływ niepewności, jaki wzbudziły w niej słowa o powrotach. Nagle zaczęło uwierać jej, że Irina tak wiele emocji wkładała w opisy ceremonii, obrzędów, które dla niej były drugorzędne. Śmierć z mechanicznego punktu widzenia była znacznie ciekawsza od tego, co pozostawiała po sobie w umysłach żywych krewnych. Mogła docenić zbijanie pieniędzy na cudzych emocjach, bo w społeczeństwie targanym wojną była to żyła złota, pewna stabilność. Nic więcej. Elvira nie była w stanie, nie chciała doszukiwać się w tym głębszego znaczenia.
- Zdaję sobie z tego sprawę - odpowiedziała nieco ostrzej na zawoalowany zarzut, bo i w istocie, ona też miała swoje pasje, swoje najgoręcej doceniane zdolności, które były dla niej więcej niż wyłącznie pracą; ich priorytety były jednakże inne. - Prywatnie myślę, że śmierć ma nam do zaoferowania znacznie więcej niż tylko strach, czy udrękę. - Musiało tak być, inaczej walka z własnymi demonami nie miałaby sensu, tak samo zresztą jak życie ogółem. Lata kariery uzdrowicielskiej spędzała szczycąc się tym, że łapie śmierć pod władanie, że to jej decyzje i czyny, mniej lub bardziej perfekcyjne, stanowią ostateczną determinantę tego, co stanie się z pacjentami. Lubiła myśleć, że to ona jest lalkarzem, ale w rzeczywistości miała swoje sznurki jak każdy inny, i wiele minie czasu, zanim zdoła dosięgnąć je na tyle, by ocalić przed odcięciem.
Nie zawsze też dostrzegała, kiedy jej ruchy stawały się kontrolowane; kiedy to druga strona przyciągała ją do siebie, mamiąc obietnicami. Pewnym jednak pozostawało, że nie stanie się nigdy łatwym celem. Nawet schwytana, potrafiła zaskoczyć i stać się na nowo skrajnie nieprzewidywalna.
- A od kiedy uczonych interesuje to, co nie do pojęcia dla chłopa? - rzuciła miękko, zaciekawiona, czy będzie w stanie wciąć się w niezachwianą pewność siebie Iriny, zmusić ją do odkrycia kart pozostających w cieniu. - Poza tym nawet w samym sercu Nokturnu nie jest roztropnym grozić nieznajomym śmiercią. Nigdy nie wiesz, kto stoi po drugiej stronie różdżki - sparafrazowała jej uprzedni komentarz, pozwalając sobie na frustrujący uśmieszek. Rozmawiały o teoriach, frazesach. I tak nie były teraz na Nokturnie. - Poważnie jednak, nie musisz się obawiać. Moje uzdrowicielskie obowiązki kończą się tam, gdzie ustają rytmy serca. - Przesunęła palcami wzdłuż bladej dłoni martwej dziewczyny, a potem odeszła od stolika, aby przyjrzeć się najbliżej ustawionym narzędziom. Czuła, że małymi krokami dochodzą do porozumienia, ale sama rozmowa nie była żadnym wyznacznikiem. Słowa rozbrzmiewały w przestrzeni szybko i równie szybko w niej ginęły.
Wróciła do stołu, dzierżąc w dłoni skalpel, niewielki i ostry jak brzytwa. Do tej pracy narzędzia nadawały się lepiej niż różdżka; pozwalały skupić się wyłącznie na zdobyczy, a nie na tym, by jeszcze przy okazji kontrolować kapryśne podrygi mocy. Magię rezerwowała żywym, bo była szybka, względnie bezbolesna - martwi nie potrzebowali podobnej kurtuazji.
- Owszem, zajmują. - potwierdziła, bez choćby prób zasłaniania się wymówkami. - Na co dzień jestem uzdrowicielem szanownej lady Wendeliny Selwyn. Nie potrzebują mnie każdego dnia, ale jeżeli już mnie zawezwą, nie mogę odmówić. - Chyba była dość domyślna, by to zrozumieć? - Może zabrzmię pazernie, ale nie wystarcza mi to. Selwynowie mi dają złoto. A ja pragnę też rozwoju. - Oparła dłonie na zimnym stole i spojrzała Irinie w oczy, aby odczytać reakcję na zamiar, którego się przecież domyślała. - Pytasz, co pozwoli mi zaufać? Czas, Irino Macnair. Czas i kilka innych drobiazgów, które w tym momencie preferuję zachować dla siebie.
Wzrok Elviry zatrzymał się na pierścieniu, zdobiącym smukłe palce kobiety. Symbole, których nie rozpoznawała, a jednak mimowolnie skrzywiła się, zniesmaczona własnymi domysłami, obrazami pojawiającymi się w głowie znów i znów, złośliwie.
- Skóra z rzadka pokazuje cokolwiek przydatnego - Podjęła wreszcie, dość mając gadania i mierzenia się wzrokiem. To co potrzebne na początku, teraz nie miało większego celu. - Krwiaki przebijające na powierzchnię to zazwyczaj tylko szczyt góry lodowej. Prawda o tym, co spotkało człowieka przed zgonem, jest zapisana w tkankach podskórnych. - Oparła czubek skalpela na wnętrzu białego przedramienia. - Chcesz to zobaczyć? - zapytała szeptem, zalotnie wręcz.
Wiedziała, że wszystkie sznyty jakie zrobi będzie w stanie bez problemu zespolić z powrotem.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
What is desire but to consume?
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
W niej śmierć nie wzbudza lęku. Krótko, konkretnie, bez łez, poezji i krwi. Wielka odwaga czy głupota? Rozprawy o odejściu, monologi konających, wzruszenia żyjących i nieustająca udręka – ich wszystkich. Doceniała to wyznanie. Ktoś, kto mierzył się każdego dnia z groźbami mroku, ktoś, kto resztki życia wyciągał z wygłodniałych ramion śmierci, musiał wiedzieć, co robi. Oswoiła ją sobie, to widmo, ten ból, ten spryt wślizgujący się cwanie przez rany, otwory i poharatane fałdy duszy. To jasne, że lęk malał. Była jedną z tych żywych, którzy rzucali wyzwania, którzy sprzeciwiali się zbyt pośpiesznym odejściom, łatali głupotę innych i przynosili odrobinę pomyślności tym pechowym. Tylko dla odmiany czynili to bez histerii. Medycy. Jednych trzymała blisko, upatrując porządnych sojuszników, którzy wzmocnią biznes, a tymi drugimi gardziła, wiedząc dobrze, że odbierali jej robotę swymi nadzwyczajnymi zdolnościami. Dziś utknęli jednak w czasach ran tak głębokich, że żaden uzdrowiciel nie był w stanie zbawić ich wszystkich. Zwłoki pływały w królestwie Iriny Macnair jak gnijące ryby w Tamizie. W ilościach nieskończonych, niezmierzonych tak samo jak dobrze wypełniony skarbiec. A mówili jej, że mogłaby nakładać klątwy, że krew zobowiązywała do rzeczy dużo większych niż kopanie nieboszczyków. Już to znalazła, już brała udział w czymś potężnym, jakże obiecującym. A rzędy zimnych trumien trwały jako istotna część planu.
Bardzo manifestowała pewność siebie. Odważni ludzie wzbudzali trwogę pośród tchórzy, żerowali na ich słabościach, ograbiali ich z resztek wartości. Po nich wspinali się na szczyt. Tak samo jak prawowici czarodzieje stojący ponad bandą bezużytecznych mugoli i innych mieszańców, którzy nigdy nie zasłużyli na tajemnice świata magii. Irina przeczuwała, że to potrwa jeszcze tylko kilka chwil, a potem fala triumfu przeleje się przez kraj. Anglia miała być dopiero początkiem. Londyn był wulkanem, jego mord, jego prawa, jego siła wkrótce objąć miała dużo dalsze zakątki. – O tak, o wiele, wiele więcej – zgodziła się, pozwalając sobie na niezbyt szeroki, nieco tajemniczy uśmiech. – Dla ciebie szczególnie, ale i dla mnie, jako tej, która przekopuje się przez sekrety martwych. Pod kurtynami kurzu kości potrafią strzec czegoś, co nie śniło się żywym – napomknęła jeszcze, wznosząc brodę i wlepiając spojrzenie w mdły sufit. Miała do powiedzenia dużo więcej, ale zapewne zabrakłoby im nocy, gdyby miały utonąć w tym chwalebnym dla mroków monologu. Nie teraz, to zła pora na filozofowanie. Niejeden teoretyk padłby zawstydzony tym, jak dalekie od prawdy są jego teorie. Irina poniekąd czuła, że myśliciele wiecznie błądzą i nic nie wynika z nudnych pergaminowych wywodów. Nie potrafili przywoływać śmierci, nie znali jej. Ze wszystkich naukowców akurat uzdrowicieli mogłaby obdarzyć zaufaniem. Uzdrowicieli i tych, którzy zgłębiali najpotężniejszą magię. A uczeni? Czy nie była jedną z nich?
– Od kiedy zdaje im się, że mają moc tłumaczenia rzeczywistości. Zapanowania nad jej tajemnicami. Nikt z nas jej nie posiada. Może nam się jedynie zdawać. Jedni zbliżają się bardziej, a inni pozostają zupełnie daleko. A świat, którego nie doświadczamy, nie powie nam zbyt wiele. Wiesz to sama – stwierdziła, przykładając znów do warg swoją przyjemną słodycz. Lubiła takie rozmowy. – Nie kusi cię? Nigdy nie myślałaś o zanurzeniu się w tych tajemnicach? O przywołaniu życia? – zapytała poważnie, z tym skupionym spojrzeniem, dość podejrzliwym. Znała takich, którzy twierdzili, że zbliżyli się do tej magii, że ją przełamali, że powstrzymali śmierć lub przywołali życie w krytycznym momencie, w chwili całkowitej beznadziei. Bez resztek oddechu. Elvira wyglądała na osobę zdolną do przyjęcia wielu wyzwań. Może i pozwalała sobie czasem zbłądzić w te zakazane rejony, rozważyć oszukanie samej natury. Mogła te pragnienia posiadać lub nigdy nawet im się nie poddać. Podejrzewała drugą opcję, ale i tak chciała to usłyszeć.
Z niespecjalnym zainteresowaniem śledziła jej ruchy, jej przyloty i odloty, oczy zanurzające się w trupie, dłonie wołające o narzędzie i możliwą obietnicę, zaklętą w kolejnych gestach. Obietnicę przedstawienia dla pani Macnair. Chłodna pamiątka po człowieku zdawała się błagać o zabawę, o ostatni akt zaintrygowania. Gdyby nie Multon, zapewne jutro zostałaby wpakowana do trumny i wyrzucona w ciemna ziemię bez ostatniego dotyku. Będzie czułość czy może brutalna babranina? Różnych już widziała uzdrowicieli, różne mniej lub bardziej finezyjne praktyki.
– Robisz więc za bandaż królewny. Mało pracy, mnóstwo galeonów. Sprytnie. Lepiej służyć im, niż wspierać nędzne życia szlam – podsumowała dość szorstko. – To coś, co chciałabym usłyszeć. Nie pragniesz łatwiej pracy. Słusznie. Bez wyzwań nie ma rozwoju. Dwór arystokratów brzmi baśniowo i tylko takiej roboty bym się tam spodziewała – zakpiła otwarcie. Szanowała szlachetne rody, ale nie zamierzała czynić z ich członków niesłychanych bóstw, nie oczekiwała cudów. Nietrudno się domyślić, że nie Multon nie wypełniała tam z powodzeniem wszystkich swoich aspiracji. – Człowiek bez tajemnic jest żałośnie pusty. Niech i będzie – zgodziła się nagle, być może oferując jej ten czas i szansę. Wyrzuciła resztki tytoniu w kąt ciekawa jej spektaklu.
Wysłuchała jej, czyniąc te dwa kroki, byleby znaleźć się po drugiej stronie, przy lodowatej dłoni. Osaczały martwą, ale ta nigdzie już nie zdoła uciec. Będzie tylko dla nich, skazana na ostrze i bystre oko. Jeszcze chwila i utraci ostatnią dozę intymności. – Pokaż – pokiwała subtelnie głową.
Pokaż mi ją. Jej śmierć.
Bardzo manifestowała pewność siebie. Odważni ludzie wzbudzali trwogę pośród tchórzy, żerowali na ich słabościach, ograbiali ich z resztek wartości. Po nich wspinali się na szczyt. Tak samo jak prawowici czarodzieje stojący ponad bandą bezużytecznych mugoli i innych mieszańców, którzy nigdy nie zasłużyli na tajemnice świata magii. Irina przeczuwała, że to potrwa jeszcze tylko kilka chwil, a potem fala triumfu przeleje się przez kraj. Anglia miała być dopiero początkiem. Londyn był wulkanem, jego mord, jego prawa, jego siła wkrótce objąć miała dużo dalsze zakątki. – O tak, o wiele, wiele więcej – zgodziła się, pozwalając sobie na niezbyt szeroki, nieco tajemniczy uśmiech. – Dla ciebie szczególnie, ale i dla mnie, jako tej, która przekopuje się przez sekrety martwych. Pod kurtynami kurzu kości potrafią strzec czegoś, co nie śniło się żywym – napomknęła jeszcze, wznosząc brodę i wlepiając spojrzenie w mdły sufit. Miała do powiedzenia dużo więcej, ale zapewne zabrakłoby im nocy, gdyby miały utonąć w tym chwalebnym dla mroków monologu. Nie teraz, to zła pora na filozofowanie. Niejeden teoretyk padłby zawstydzony tym, jak dalekie od prawdy są jego teorie. Irina poniekąd czuła, że myśliciele wiecznie błądzą i nic nie wynika z nudnych pergaminowych wywodów. Nie potrafili przywoływać śmierci, nie znali jej. Ze wszystkich naukowców akurat uzdrowicieli mogłaby obdarzyć zaufaniem. Uzdrowicieli i tych, którzy zgłębiali najpotężniejszą magię. A uczeni? Czy nie była jedną z nich?
– Od kiedy zdaje im się, że mają moc tłumaczenia rzeczywistości. Zapanowania nad jej tajemnicami. Nikt z nas jej nie posiada. Może nam się jedynie zdawać. Jedni zbliżają się bardziej, a inni pozostają zupełnie daleko. A świat, którego nie doświadczamy, nie powie nam zbyt wiele. Wiesz to sama – stwierdziła, przykładając znów do warg swoją przyjemną słodycz. Lubiła takie rozmowy. – Nie kusi cię? Nigdy nie myślałaś o zanurzeniu się w tych tajemnicach? O przywołaniu życia? – zapytała poważnie, z tym skupionym spojrzeniem, dość podejrzliwym. Znała takich, którzy twierdzili, że zbliżyli się do tej magii, że ją przełamali, że powstrzymali śmierć lub przywołali życie w krytycznym momencie, w chwili całkowitej beznadziei. Bez resztek oddechu. Elvira wyglądała na osobę zdolną do przyjęcia wielu wyzwań. Może i pozwalała sobie czasem zbłądzić w te zakazane rejony, rozważyć oszukanie samej natury. Mogła te pragnienia posiadać lub nigdy nawet im się nie poddać. Podejrzewała drugą opcję, ale i tak chciała to usłyszeć.
Z niespecjalnym zainteresowaniem śledziła jej ruchy, jej przyloty i odloty, oczy zanurzające się w trupie, dłonie wołające o narzędzie i możliwą obietnicę, zaklętą w kolejnych gestach. Obietnicę przedstawienia dla pani Macnair. Chłodna pamiątka po człowieku zdawała się błagać o zabawę, o ostatni akt zaintrygowania. Gdyby nie Multon, zapewne jutro zostałaby wpakowana do trumny i wyrzucona w ciemna ziemię bez ostatniego dotyku. Będzie czułość czy może brutalna babranina? Różnych już widziała uzdrowicieli, różne mniej lub bardziej finezyjne praktyki.
– Robisz więc za bandaż królewny. Mało pracy, mnóstwo galeonów. Sprytnie. Lepiej służyć im, niż wspierać nędzne życia szlam – podsumowała dość szorstko. – To coś, co chciałabym usłyszeć. Nie pragniesz łatwiej pracy. Słusznie. Bez wyzwań nie ma rozwoju. Dwór arystokratów brzmi baśniowo i tylko takiej roboty bym się tam spodziewała – zakpiła otwarcie. Szanowała szlachetne rody, ale nie zamierzała czynić z ich członków niesłychanych bóstw, nie oczekiwała cudów. Nietrudno się domyślić, że nie Multon nie wypełniała tam z powodzeniem wszystkich swoich aspiracji. – Człowiek bez tajemnic jest żałośnie pusty. Niech i będzie – zgodziła się nagle, być może oferując jej ten czas i szansę. Wyrzuciła resztki tytoniu w kąt ciekawa jej spektaklu.
Wysłuchała jej, czyniąc te dwa kroki, byleby znaleźć się po drugiej stronie, przy lodowatej dłoni. Osaczały martwą, ale ta nigdzie już nie zdoła uciec. Będzie tylko dla nich, skazana na ostrze i bystre oko. Jeszcze chwila i utraci ostatnią dozę intymności. – Pokaż – pokiwała subtelnie głową.
Pokaż mi ją. Jej śmierć.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Elvira była człowiekiem czynu, nie słów. Nigdy nie należała do uzdolnionych mówców, którzy potrafili porywać towarzystwo zdaniami objuczonymi artyzmem, pobudzającymi umysł do tworzenia plastycznych obrazów - w tym przypadku różniły się z Iriną znacznie, gdyż szanowna lady Macnair miała talent do przyciągania mową, oplatania nią jak wdowa pajęczą nicią (nie, nie lady, skarciła się w myślach po chwili, choć z niejasnego uczucia sympatii, przyjemności, jaką dawała wspólnota w głębokiej atmosferze kostnicy, chętniej przychodziło jej nadawanie takiego umownego tytułu niż gdy spędzała czas w herbacianych salonach). Mimo iż czasami zdawało się, że Elvira niczego tak nie uwielbia jak mądrzyć się na każdy temat, w rzeczywistości przyjemniej jej było chwalić się umiejętnością, mocą, wiedzą. Pole do monologu upatrywała tam, gdzie mogła uczyć - a choć nie lubiła robić tego w pracy ze stażystami, zwykle nie, bo frustrowało ją istnienie słabych jednostek wciskających się jak ciernie między pojedynczych zdolnych, wystarczył odpowiedni uczeń i pełna swobody pracy, by poczuła, że znajduje się we właściwym miejscu, właściwym czasie.
Irinę poznała zaledwie piętnaście minut temu, lecz niedostrzegalne połączenie pasji, bezwstydności i dominacji łączyło je od pierwszych chwil. Może winę ponosiła też tęsknota do pracy prosektoryjnej, bo pod ziemią, przy stole, ze sklapelem w ręku czuła się bardziej sobą niż przez większość ostatnich tygodni.
- Nie - odpowiedziała po momencie ciszy, przesuwając przydługimi paznokciami po srebrzącej się w świetle świec blaszce ostrza. Opuściła głowę, a potem gładkim ruchem odłożyła nóż i złapała ostatnie wolne kosmyki włosów by związać je w prosty supeł na karku. Wygodny. - Nie chcę przywoływać życia, wtłaczać na nowo dusze w rozpadające się trupy - Sama myśl była niewygodna, lecz gdyby sama umarła, zapewne... - Większe znaczenie ma dla mnie nie dopuścić do śmierci. Jestem uzdrowicielem, nie nekromantą. Nasze biznesy się tu odrobinę ścierają, nie sądzisz? - Uśmiechnęła się niemiło, dogryzając, aczkolwiek łagodnie; nie zamierzając wzbudzać w Irinie poczucia rozpoczętej walki. - Masz jednak powód do zadowolenia, bo to, co przegram, przypadnie tobie i na pewno już po to nie wrócę. Zobaczysz mnie tu wyłącznie w roli badacza. Vita sine litteris mors est. - Łacina, którą wybrała sobie na fakultet i do której przykładała przez lata, spływała z jej języka równie miękko co rodzima angielszczyzna. - To już prawie sojusz. - dorzuciła żartobliwie, wyzywająco spoglądając kobiecie w oczy.
Komentarz o pracy na salonach mógłby ubóść ją spłyceniem roli, zdołała jednak przekuć igiełkę frustracji w krzywy uśmiech i spojrzenie przez moment zdające się bez wyrazu, nieobecne. Nie była niczyim bandażem; zgodzić się jednak należało, że praca w Boreham zapewniała jej komfort, o jakim w szpitalu mogłaby co najwyżej pomarzyć. Najdoskonalej było mieć wybór i dobierać sobie tylko tych pacjentów i praktyki, które były jej akuratnie na rękę. Tym większą chęć odczuwała, aby podjąć się dodatkowych wyzwań stawianych przez los w tym nowo utworzonym królestwie.
- Niech tak będzie - powtórzyła za nią cicho, a potem powiodła spojrzeniem za płynnym ruchem odrzucenia papierosa, za miękkim krokiem, wybrzmiewającym w podziemiach stukotem obcasów. - Patrz. Słuchaj. Wyobraź sobie to, czego czas nie może zatrzeć.
Przed przystąpieniem do sekcji odnalazła na stoliku białe rękawiczki; nie była wybredna, jeżeli wymagałaby tego sytuacja, nie czułaby obrzydzenia, aby zawilgocić ręce, które i tak później dokładnie by umyła. Korzystała jednak z tego, co było, nie zamierzając odzierać z siebie widma profesjonalizmu. A robiła to wszak nie po raz pierwszy. Zaczynała na studiach, na zaliczeniach, przeszła drogę jako nauczyciel anatomii, dopóki stażyści nie zaczęli na nią narzekać, potem kilka razy sama dopraszała się do koronerów jako konsultant, specjalista chorób wewnętrznych. Ile to lat, a ile miesięcy przerwy? Nic dziwnego, że nie mogła powściągnąć uśmiechu pełnych warg zagryzionych w podnieceniu.
Mówiono, że pierwsze cięcie ma prawo być niepewne; że to ostatni moment, gdy dłoń może zadrżeć, umysł dać się oszukać oporowi skóry, który w rzeczywistości, przy odpowiednio dobranych narzędziach, istniał wyłącznie w głowie. Elvira uznawała inaczej, miała własny ideał praktyki. Jej pierwsze cięcie wychodziło zawsze idealne - im głębiej w las, tym mniej ostrożności, ale upajała się chwilą, gdy nienaruszone ciało otwierało się niczym najskrytsza, najsłodsza tajemnica. Wystarczyło odrobinę skupienia, pracy, tkanki bowiem nie potrafiły oszukiwać.
A zmarli nie kłamią.
Pod palcami mogła wyczuć wyłącznie chłód i sztywność pośmiertną, a ostrze powiodła płytko, ledwo zanurzając w skórę, perfekcyjnie równo od dołu łokciowego, wzdłuż żyły odpromieniowej; wedle wzoru anatomicznego, gdyż zapadnięte naczynia nie przebijały pod pergaminową powłoką. Krew nie trysnęła - cokolwiek zostało, dawno zdążyło skrzepnąć. Na ich korzyść. Bez zawahania wsunęła skalpel płasko, rozwierając tkankę podskórną, odklejając ją od cieniutkiej warstewki tłuszczu, uwidaczniając powięź. Szczególną uwagę poświęciła okolicy nadgarstka, obiema rękami preparując i wyłuszczając więzadło poprzeczne i pozostałości torebki stawowej.
Nie zrobiła wiele, lecz uważnie wodząc wzrokiem po brunatnych, siwiejących mięśniach z żółtymi naddatkami oraz spodniej warstwie odpreparowanej skóry bez najmniejszego problemu dostrzegała czarnoczerwone, krwiste nacieki. Nadgarstek był jeszcze ciekawszy, mięśnie tknięte nekrozą, a więzadła nienaturalnie napięte. Rozsunęła mięśnie ostrożnie i przecięła więzadło wzdłuż, aby uwidocznić fragmenty stawu.
- Torebka rozerwana, staw zwichnięty. Kości niestabilne względem siebie, w tym miejscu mogły naciskać na tętnicę. - Powiodła palcem wzdłuż najgorzej wyglądających mięśni, nie preparując ich jeszcze, by dostać się do głębokich naczyń. Wiedziała, gdzie być powinny. - Stąd nekroza. - Uniosła głowę, spojrzała na Irinę z bliska, mrużąc oczy z satysfakcją. - Ślady wykrzepiania na tkankach podskórnych, tu, tu i tu. Była ściskana za przedramiona, niezbyt mocno, kość jest cała, jej ręce były po prostu delikatne. - Włożyła dłoń do ciała i przesunęła po wystających głowach kości. - Oprawca trzymał ją za nadgarstek. Prawdopodobnie chciała się wyrwać, staw jest zwichnięty w linii prostej, nie bocznej. Gdyby złapał ją tutaj - Powiodła wzdłuż niewidocznej pod mięśniami kości promieniowej. - To przy szarpaninie zrobiłaby się przeciwwaga. Doszłoby do złamania, nawet przy minimalnej sile. Można tak załatwić silniejszego od siebie. - Oblizała usta, uniosła brew. - To tylko przedramię, a tyle informacji. Główne pytanie leży jednak gdzie indziej, czyż nie?
Co było przyczyną zgonu?
Irinę poznała zaledwie piętnaście minut temu, lecz niedostrzegalne połączenie pasji, bezwstydności i dominacji łączyło je od pierwszych chwil. Może winę ponosiła też tęsknota do pracy prosektoryjnej, bo pod ziemią, przy stole, ze sklapelem w ręku czuła się bardziej sobą niż przez większość ostatnich tygodni.
- Nie - odpowiedziała po momencie ciszy, przesuwając przydługimi paznokciami po srebrzącej się w świetle świec blaszce ostrza. Opuściła głowę, a potem gładkim ruchem odłożyła nóż i złapała ostatnie wolne kosmyki włosów by związać je w prosty supeł na karku. Wygodny. - Nie chcę przywoływać życia, wtłaczać na nowo dusze w rozpadające się trupy - Sama myśl była niewygodna, lecz gdyby sama umarła, zapewne... - Większe znaczenie ma dla mnie nie dopuścić do śmierci. Jestem uzdrowicielem, nie nekromantą. Nasze biznesy się tu odrobinę ścierają, nie sądzisz? - Uśmiechnęła się niemiło, dogryzając, aczkolwiek łagodnie; nie zamierzając wzbudzać w Irinie poczucia rozpoczętej walki. - Masz jednak powód do zadowolenia, bo to, co przegram, przypadnie tobie i na pewno już po to nie wrócę. Zobaczysz mnie tu wyłącznie w roli badacza. Vita sine litteris mors est. - Łacina, którą wybrała sobie na fakultet i do której przykładała przez lata, spływała z jej języka równie miękko co rodzima angielszczyzna. - To już prawie sojusz. - dorzuciła żartobliwie, wyzywająco spoglądając kobiecie w oczy.
Komentarz o pracy na salonach mógłby ubóść ją spłyceniem roli, zdołała jednak przekuć igiełkę frustracji w krzywy uśmiech i spojrzenie przez moment zdające się bez wyrazu, nieobecne. Nie była niczyim bandażem; zgodzić się jednak należało, że praca w Boreham zapewniała jej komfort, o jakim w szpitalu mogłaby co najwyżej pomarzyć. Najdoskonalej było mieć wybór i dobierać sobie tylko tych pacjentów i praktyki, które były jej akuratnie na rękę. Tym większą chęć odczuwała, aby podjąć się dodatkowych wyzwań stawianych przez los w tym nowo utworzonym królestwie.
- Niech tak będzie - powtórzyła za nią cicho, a potem powiodła spojrzeniem za płynnym ruchem odrzucenia papierosa, za miękkim krokiem, wybrzmiewającym w podziemiach stukotem obcasów. - Patrz. Słuchaj. Wyobraź sobie to, czego czas nie może zatrzeć.
Przed przystąpieniem do sekcji odnalazła na stoliku białe rękawiczki; nie była wybredna, jeżeli wymagałaby tego sytuacja, nie czułaby obrzydzenia, aby zawilgocić ręce, które i tak później dokładnie by umyła. Korzystała jednak z tego, co było, nie zamierzając odzierać z siebie widma profesjonalizmu. A robiła to wszak nie po raz pierwszy. Zaczynała na studiach, na zaliczeniach, przeszła drogę jako nauczyciel anatomii, dopóki stażyści nie zaczęli na nią narzekać, potem kilka razy sama dopraszała się do koronerów jako konsultant, specjalista chorób wewnętrznych. Ile to lat, a ile miesięcy przerwy? Nic dziwnego, że nie mogła powściągnąć uśmiechu pełnych warg zagryzionych w podnieceniu.
Mówiono, że pierwsze cięcie ma prawo być niepewne; że to ostatni moment, gdy dłoń może zadrżeć, umysł dać się oszukać oporowi skóry, który w rzeczywistości, przy odpowiednio dobranych narzędziach, istniał wyłącznie w głowie. Elvira uznawała inaczej, miała własny ideał praktyki. Jej pierwsze cięcie wychodziło zawsze idealne - im głębiej w las, tym mniej ostrożności, ale upajała się chwilą, gdy nienaruszone ciało otwierało się niczym najskrytsza, najsłodsza tajemnica. Wystarczyło odrobinę skupienia, pracy, tkanki bowiem nie potrafiły oszukiwać.
A zmarli nie kłamią.
Pod palcami mogła wyczuć wyłącznie chłód i sztywność pośmiertną, a ostrze powiodła płytko, ledwo zanurzając w skórę, perfekcyjnie równo od dołu łokciowego, wzdłuż żyły odpromieniowej; wedle wzoru anatomicznego, gdyż zapadnięte naczynia nie przebijały pod pergaminową powłoką. Krew nie trysnęła - cokolwiek zostało, dawno zdążyło skrzepnąć. Na ich korzyść. Bez zawahania wsunęła skalpel płasko, rozwierając tkankę podskórną, odklejając ją od cieniutkiej warstewki tłuszczu, uwidaczniając powięź. Szczególną uwagę poświęciła okolicy nadgarstka, obiema rękami preparując i wyłuszczając więzadło poprzeczne i pozostałości torebki stawowej.
Nie zrobiła wiele, lecz uważnie wodząc wzrokiem po brunatnych, siwiejących mięśniach z żółtymi naddatkami oraz spodniej warstwie odpreparowanej skóry bez najmniejszego problemu dostrzegała czarnoczerwone, krwiste nacieki. Nadgarstek był jeszcze ciekawszy, mięśnie tknięte nekrozą, a więzadła nienaturalnie napięte. Rozsunęła mięśnie ostrożnie i przecięła więzadło wzdłuż, aby uwidocznić fragmenty stawu.
- Torebka rozerwana, staw zwichnięty. Kości niestabilne względem siebie, w tym miejscu mogły naciskać na tętnicę. - Powiodła palcem wzdłuż najgorzej wyglądających mięśni, nie preparując ich jeszcze, by dostać się do głębokich naczyń. Wiedziała, gdzie być powinny. - Stąd nekroza. - Uniosła głowę, spojrzała na Irinę z bliska, mrużąc oczy z satysfakcją. - Ślady wykrzepiania na tkankach podskórnych, tu, tu i tu. Była ściskana za przedramiona, niezbyt mocno, kość jest cała, jej ręce były po prostu delikatne. - Włożyła dłoń do ciała i przesunęła po wystających głowach kości. - Oprawca trzymał ją za nadgarstek. Prawdopodobnie chciała się wyrwać, staw jest zwichnięty w linii prostej, nie bocznej. Gdyby złapał ją tutaj - Powiodła wzdłuż niewidocznej pod mięśniami kości promieniowej. - To przy szarpaninie zrobiłaby się przeciwwaga. Doszłoby do złamania, nawet przy minimalnej sile. Można tak załatwić silniejszego od siebie. - Oblizała usta, uniosła brew. - To tylko przedramię, a tyle informacji. Główne pytanie leży jednak gdzie indziej, czyż nie?
Co było przyczyną zgonu?
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
What is desire but to consume?
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Zatem nie dała się kusić, trzymała własny los w mocnym uścisku, spoglądała w jasnym kierunku. Nie błądziła jak wiele łatwych w manipulacji młodych głów, nie pozwalała, by ambicja otruła ją i odciągnęła od spraw, które zapoczątkowały w niej pasję. Dobrze było słyszeć zdecydowanie. Jak wiele kryło się w tym gry? A może opowiadała prawdę? Trudno było stwierdzić w paru szorstkich minutach, kogo los przyprowadził jej do piwnicy i kogo zamierzał zaraz stąd wyprowadzić, pieczętując tę znajomość znakomitą tajemnicą.
Przy tym wszystkim czułe oko Iriny wyłapało, że nie drżał jej podbródek i możliwe, że nawet nie zbłądziła rozproszonym spojrzeniem gdzieś daleko od tej, która ośmieliła się pytać. Dziewczyna powinna już przywyknąć do pułapek, do wyzwań, do nieustannej podejrzliwości. Irina nie lubiła pieścić się z nikim, szczególnie gdy chodziło o interesy. W tym układzie stała wyżej i nie powstrzymywała się przed okazywaniem tego. To ona pozwalała na te przedstawienia i to ona w każdej chwili mogła je zatrzymać. Niech się jednak dzieje. W resztkach dymu emocje stawały się zupełnie matowe. Dobrze, że charaktery nie bladły. Byłoby wielce szkoda zniweczyć potencjał związany z tym spotkaniem. Czyżby? Ostry uśmiech, przesunął się do kącika ust Iriny i gdyby nie był zbudowany z ust, pociąłby z łatwością przestrzeń między nimi.
- Nie ścierają – odpowiedziała całkowicie pewna. – Cokolwiek uczynisz ty i tobie podobni, nie da się uratować wszystkich i nie da się przedłużać momentu odejścia w nieskończoność. Czarodzieje się sypią. Nie jesteśmy nieśmiertelni. Choć pewnie i do czasu… - stwierdziła, wciskając dłoń w brzegi szafki znajdującej się za jej plecami. Paznokcie zadzwoniły nieprzytomnie po spotkaniu z wdzięcznym meblem. – Czyń jednak to, co czynić powinnaś. Nie wszyscy umierają w odpowiedniej chwili. Nie wszyscy są godni śmierci. Ona jest jak ulga, a ja wierzę, że niektórym potrzeba jeszcze odrobinę tortury – obwieściła, przesuwając powoli spojrzeniem po chudym dziewuszysku. Badacz. Zastanawiające. Gdyby była mężczyzną, zaśmiałaby się gorzko, zadrwiłaby z lichych dłoni, które chciały rzucać wyzwanie śmierci. Ale nie była. Rozumiała więcej od nich. Obydwie rozumiały. – Badaczka. Tak pożądana, jak jej odkrycia. I słusznie, bierz tylko to, co może cię wzmocnić. Nawet jeśli świat spróbuje wmówić ci, że nie do tego jesteś stworzona. Ty jedna wiesz – kontynuowała niespecjalnie poruszona łaciną. Łacinę znała tylko z nagrobków, choć może jako kobieta obyta w świecie powinna pojmować więcej jej sekretów. Wystarczył jednak ten bułgarski, język, w którym musiała nauczyć się myśleć, jeśli chciała przechytrzyć męża. Choć czasami i bez słowa potrafiła przejąć nad nim kontrolę.
Nie uczyniła zatem niczego, co kłóciłoby się z instrukcjami tej zuchwałej medyczki. Zaproszona między dzieci Iriny odważyła się podążyć śladami zaklętymi w martwych trzewiach. Oprowadzała Elvira czy to Elvirę oprowadzały one? Milcząco przyjmowała kolejne cięcia, odsłaniane kawałki wnętrzności i zawieszone czasem spojrzenie, które wypatrywało odpowiedzi, ale jednocześnie zdawało się nie pozwalać sobie na błahą fantazję. To były wnioski a nie wymysły. Tego chciała Macnair. Zobaczyć pewność, a nie nerwowe zerkanie po zasinieniach i bladościach martwej. Chociaż nijak nie mogła zweryfikować skomplikowanych wywodów, bo i od szczegółowej anatomii miała ludzi i znać się na niej aż tak nie musiała, to jednak interesowało ją coś zupełnie innego. Podejście, kreacja, zgodność i jedność, którą poczuć może kiepski znawca. Multon nie dawała jej finału, prowadziła, rozdział po rozdziale, pozwalała na ekscytację związaną ze zbliżającym się finałem. Sugestia skryta w jej ostatnim pytaniu pogryzła się jednak z faktycznymi potrzebami Iriny (bo tu już nie było zrozpaczonych krewnych i oczu śledczego).
– Największe wskazówki to momenty przed śmiercią, a nie ona sama. I te również ekscytują mnie najmocniej. Plątanina zdarzeń wydaje się lepsza od ostatniego ciosu. Nie lubię myśleć o takiej śmierci jak o jednym momencie. Ostatni kawałek nie daje właściwego obrazu. Możesz zatem kontynuować, aż natrafisz na koniec. Aż dziewczyna przestanie istnieć – odparła, zawieszając spojrzenie na uzdrowicielce. Wielu tu takich, którzy bez trudu odgadują, co zabiło, ale kłopoty pojawiają się, gdy trzeba powiedzieć dlaczego i po co. – Nie jednak dla pociechy krewnych czy połechtania policyjnego nosa – ich udręki już wcale nas nie interesują... Ale dla mnie, Elviro Multon. Dla mnie zajrzyj jeszcze głębiej, nim wydasz osąd. Powiedz coś, czego nie powiedzieli ci przed tobą i nie powiedzą ci po tobie.
Zaimponuj mi. Pokaż, że jesteś warta więcej od wszystkich pozostałych. Że warto mieć w tobie sojusznika.
Przy tym wszystkim czułe oko Iriny wyłapało, że nie drżał jej podbródek i możliwe, że nawet nie zbłądziła rozproszonym spojrzeniem gdzieś daleko od tej, która ośmieliła się pytać. Dziewczyna powinna już przywyknąć do pułapek, do wyzwań, do nieustannej podejrzliwości. Irina nie lubiła pieścić się z nikim, szczególnie gdy chodziło o interesy. W tym układzie stała wyżej i nie powstrzymywała się przed okazywaniem tego. To ona pozwalała na te przedstawienia i to ona w każdej chwili mogła je zatrzymać. Niech się jednak dzieje. W resztkach dymu emocje stawały się zupełnie matowe. Dobrze, że charaktery nie bladły. Byłoby wielce szkoda zniweczyć potencjał związany z tym spotkaniem. Czyżby? Ostry uśmiech, przesunął się do kącika ust Iriny i gdyby nie był zbudowany z ust, pociąłby z łatwością przestrzeń między nimi.
- Nie ścierają – odpowiedziała całkowicie pewna. – Cokolwiek uczynisz ty i tobie podobni, nie da się uratować wszystkich i nie da się przedłużać momentu odejścia w nieskończoność. Czarodzieje się sypią. Nie jesteśmy nieśmiertelni. Choć pewnie i do czasu… - stwierdziła, wciskając dłoń w brzegi szafki znajdującej się za jej plecami. Paznokcie zadzwoniły nieprzytomnie po spotkaniu z wdzięcznym meblem. – Czyń jednak to, co czynić powinnaś. Nie wszyscy umierają w odpowiedniej chwili. Nie wszyscy są godni śmierci. Ona jest jak ulga, a ja wierzę, że niektórym potrzeba jeszcze odrobinę tortury – obwieściła, przesuwając powoli spojrzeniem po chudym dziewuszysku. Badacz. Zastanawiające. Gdyby była mężczyzną, zaśmiałaby się gorzko, zadrwiłaby z lichych dłoni, które chciały rzucać wyzwanie śmierci. Ale nie była. Rozumiała więcej od nich. Obydwie rozumiały. – Badaczka. Tak pożądana, jak jej odkrycia. I słusznie, bierz tylko to, co może cię wzmocnić. Nawet jeśli świat spróbuje wmówić ci, że nie do tego jesteś stworzona. Ty jedna wiesz – kontynuowała niespecjalnie poruszona łaciną. Łacinę znała tylko z nagrobków, choć może jako kobieta obyta w świecie powinna pojmować więcej jej sekretów. Wystarczył jednak ten bułgarski, język, w którym musiała nauczyć się myśleć, jeśli chciała przechytrzyć męża. Choć czasami i bez słowa potrafiła przejąć nad nim kontrolę.
Nie uczyniła zatem niczego, co kłóciłoby się z instrukcjami tej zuchwałej medyczki. Zaproszona między dzieci Iriny odważyła się podążyć śladami zaklętymi w martwych trzewiach. Oprowadzała Elvira czy to Elvirę oprowadzały one? Milcząco przyjmowała kolejne cięcia, odsłaniane kawałki wnętrzności i zawieszone czasem spojrzenie, które wypatrywało odpowiedzi, ale jednocześnie zdawało się nie pozwalać sobie na błahą fantazję. To były wnioski a nie wymysły. Tego chciała Macnair. Zobaczyć pewność, a nie nerwowe zerkanie po zasinieniach i bladościach martwej. Chociaż nijak nie mogła zweryfikować skomplikowanych wywodów, bo i od szczegółowej anatomii miała ludzi i znać się na niej aż tak nie musiała, to jednak interesowało ją coś zupełnie innego. Podejście, kreacja, zgodność i jedność, którą poczuć może kiepski znawca. Multon nie dawała jej finału, prowadziła, rozdział po rozdziale, pozwalała na ekscytację związaną ze zbliżającym się finałem. Sugestia skryta w jej ostatnim pytaniu pogryzła się jednak z faktycznymi potrzebami Iriny (bo tu już nie było zrozpaczonych krewnych i oczu śledczego).
– Największe wskazówki to momenty przed śmiercią, a nie ona sama. I te również ekscytują mnie najmocniej. Plątanina zdarzeń wydaje się lepsza od ostatniego ciosu. Nie lubię myśleć o takiej śmierci jak o jednym momencie. Ostatni kawałek nie daje właściwego obrazu. Możesz zatem kontynuować, aż natrafisz na koniec. Aż dziewczyna przestanie istnieć – odparła, zawieszając spojrzenie na uzdrowicielce. Wielu tu takich, którzy bez trudu odgadują, co zabiło, ale kłopoty pojawiają się, gdy trzeba powiedzieć dlaczego i po co. – Nie jednak dla pociechy krewnych czy połechtania policyjnego nosa – ich udręki już wcale nas nie interesują... Ale dla mnie, Elviro Multon. Dla mnie zajrzyj jeszcze głębiej, nim wydasz osąd. Powiedz coś, czego nie powiedzieli ci przed tobą i nie powiedzą ci po tobie.
Zaimponuj mi. Pokaż, że jesteś warta więcej od wszystkich pozostałych. Że warto mieć w tobie sojusznika.
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Łączyło je zaangażowanie, brak skrupułów w okazywaniu własnego ja, pewność granicząca z arogancją; istotne, jeżeli nie najistotniejsze elementy charakteru, które nietrudno było dostrzec podczas spotkań tak intymnych jak sekcja zwłok. Nawet, jeżeli był to ich pierwszy raz razem - pierwszy taki wspólny wieczór. Stanowił dopiero wstęp, preludium pięknej relacji skrapianej łzami i krwią, głęboko zagrzebanej we wspólnej chęci wyciągania korzyści. Intrygująca i piękna kobieta, jaką była Irina, zasługiwała na jej uwagę, mimo swej frustrująco wyższej pozycji w tym konkretnym przybytku i jeszcze bardziej frustrującego nazwiska. Roztaczała wokół siebie aurę czarownicy potężnej, niezależnej; intrygowała. Nie zgadzały się jednak we wszystkim, a Elvira nie musiała otwierać ust ani marszczyć brwi, by Irina zdała sobie z tego sprawę, z pewnością. Wystarczyła sekunda zamglonego spojrzenia, blada twarz uciekająca w stronę cieni spowijających piwnicę, usta rozchylone w celu zaczerpnięcia głębokiego oddechu. Dla Elviry śmierć nie byłaby ulgą, niezależnie od wydarzeń, od tortur. Takim właśnie była teatrem sprzeczności, równocześnie pożądając śmierci - gdy była cudza, obca, towarzyszem, tajemnicą, obok - i traktując ją jako największy lęk. Wiele rzeczy chciało się testować i badać na innym człowieku, których w żadnym razie nie chciałoby się doświadczyć na własnej skórze. Taka była natura badacza. Może była perfidna, z całym prawdopodobieństwem okrutna - ale nie wstydziła się tego. Tej hipokryzji.
- Ja jedna wiem, Irino - powtórzyła za nią, oblizując różową wargę i pozwalając powiekom opaść na krótki moment, jakby uległa głębokiemu zastanowieniu lub upajała się wzniosłością oferowanej przez Macnair władzy, perspektyw przyszłości. W rzeczywistości była jedynie zmęczona, dała temu upust w subtelny sposób, łącząc go niejako z tą aktorską grą.
Najważniejsze, że kobieta nie próbowała później wchodzić jej w drogę, nie wcinała się w pół słowa jak niektórzy uzdrowiciele, może i starsi wiekiem, doświadczeniem, ale beznadziejnie tępi. Stała się najlepszym obserwatorem, jakiego Elvira mogła sobie wymarzyć, nie odsuwając się, nie uciekając od drastycznego piękna ludzkiego ciała ani nie ingerując w jej przestrzeń działania. Dopiero, gdy sama podjęła temat, dała jej pole do wyrażenia opinii, również uniosła głowę i zamilkła wyczekująco. W trakcie rozmowy dla zaoszczędzenia cennego czasu przesunęła palcami wzdłuż martwych mięśni dziewczęcia, otulając je powięzią, a potem powoli zamykając warstwy skórne, jak książkę. Wystarczyło jedno zaklęcie, by po szramie nie pozostał nawet ślad; dla uzdrowiciela skalpel nie stanowił godnego wroga, co najwyżej sojusznika.
- Nie sposób się nie zgodzić - przytaknęła, bo dostrzegała w słowach Iriny głębszy sens. - Rozsądny patolog podejmuje się sekcji kompleksowo, rekonstruuje bieg zdarzeń. Nawet, jeżeli odnajdzie bezpośrednią przyczynę, czasami, nie mając szerszego kontekstu, może wysnuć błędne wnioski. - Uśmiechnęła się lekko, lecz uśmiech ten nie objął oczu, skupionych na nagim ciele, pergaminowatej skórze, która tylko czekała. - Niech będzie, że pokażę. Dla ciebie. Inni mnie nie obchodzą - Chciała powiedzieć "krewni", lecz w skupieniu nie zdołała zapanować w pełni nad tym, co przyszło jej na język. Nieistotne. Miała Irinie do pokazania znacznie więcej. Nerki blade z długotrwałego niedokrwienia, stłuczoną śledzionę po uderzeniu w brzuch, mięsień sercowy pogrubiony paniką.
Po nitce do kłębka i od kłębka do nitki.
/zt x 2
- Ja jedna wiem, Irino - powtórzyła za nią, oblizując różową wargę i pozwalając powiekom opaść na krótki moment, jakby uległa głębokiemu zastanowieniu lub upajała się wzniosłością oferowanej przez Macnair władzy, perspektyw przyszłości. W rzeczywistości była jedynie zmęczona, dała temu upust w subtelny sposób, łącząc go niejako z tą aktorską grą.
Najważniejsze, że kobieta nie próbowała później wchodzić jej w drogę, nie wcinała się w pół słowa jak niektórzy uzdrowiciele, może i starsi wiekiem, doświadczeniem, ale beznadziejnie tępi. Stała się najlepszym obserwatorem, jakiego Elvira mogła sobie wymarzyć, nie odsuwając się, nie uciekając od drastycznego piękna ludzkiego ciała ani nie ingerując w jej przestrzeń działania. Dopiero, gdy sama podjęła temat, dała jej pole do wyrażenia opinii, również uniosła głowę i zamilkła wyczekująco. W trakcie rozmowy dla zaoszczędzenia cennego czasu przesunęła palcami wzdłuż martwych mięśni dziewczęcia, otulając je powięzią, a potem powoli zamykając warstwy skórne, jak książkę. Wystarczyło jedno zaklęcie, by po szramie nie pozostał nawet ślad; dla uzdrowiciela skalpel nie stanowił godnego wroga, co najwyżej sojusznika.
- Nie sposób się nie zgodzić - przytaknęła, bo dostrzegała w słowach Iriny głębszy sens. - Rozsądny patolog podejmuje się sekcji kompleksowo, rekonstruuje bieg zdarzeń. Nawet, jeżeli odnajdzie bezpośrednią przyczynę, czasami, nie mając szerszego kontekstu, może wysnuć błędne wnioski. - Uśmiechnęła się lekko, lecz uśmiech ten nie objął oczu, skupionych na nagim ciele, pergaminowatej skórze, która tylko czekała. - Niech będzie, że pokażę. Dla ciebie. Inni mnie nie obchodzą - Chciała powiedzieć "krewni", lecz w skupieniu nie zdołała zapanować w pełni nad tym, co przyszło jej na język. Nieistotne. Miała Irinie do pokazania znacznie więcej. Nerki blade z długotrwałego niedokrwienia, stłuczoną śledzionę po uderzeniu w brzuch, mięsień sercowy pogrubiony paniką.
Po nitce do kłębka i od kłębka do nitki.
/zt x 2
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
What is desire but to consume?
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
| późny wieczór, 20 grudnia '57 |
Grobowa cisza nie jest dźwiękiem, to najlepszy balsam dla tego, co niełatwe w dotknięciu dłonią. Dusza - nigdy nie wierzyłem w coś ponad fizycznością człowieka, a jednak te miejsca przyprawiały o wiarę we wszystko, co tylko zarządca zapewnił. W Leningradzie był to Żerca, tutaj... szkoda w ogóle marnować słów, których i tak nie potrafiłem, a nawet wciąż nie potrafię wypowiedzieć. Dźwięczność tego języka mnie odrzucała, a jednak prostota w komunikacji zmuszała do używania go coraz częściej. Wolałem więc odgrywać rolę mruka, nikogo nie zaczepiałem, nie starałem się o posłuch, bo przecież jak?
Szukałem tego wyciszenia, które zaoferować mogło tylko towarzystwo tych najzimniejszych. Rozumiałem się z nimi bez słów, skrupulatnie badając wzrokiem i dotykiem wszystko, co było z nimi związane, a jednak tutaj? W Anglii nic nie było tak proste, jak w rodzimym kraju. Najpiękniejsze wspomnienia zawsze i tak tyczyły się Instytutu szkolnego, jednak te czasy już dawno musiałem pozostawić za sobą, za tamtym morderstwem, którego dopuściłem się wręcz machinalnie w
Teddy Boys. Dziwaczne fryzury, napompowane i skrócone w nogawkach spodnie, złote i srebrne elementy... z takimi rzeczami z pewnością znaleźliby się trupami w najbliższej ulicy. Tęskniłem za tym brudną kostką brukową Leningradu, tam wszystko było proste i zrozumiałe, jak moja flanelowa koszula, której objętość przyduszał szary płaszcz. Nie były to rzeczy pierwszej jakości, ale prezentowałem się o niebo lepiej od tych obdartusów, którzy mówili na siebie fashion, co to za obrzydliwe słowo?
Nie wiedzieć jak, nogi same mnie poniosły przez jakąś bardzo znaną ulicę, którą potrafiłem zidentyfikować pomimo codziennego tłumu; mimo stolicy Londyn wydawał się bardzo wyludniony, dziwny. Słyszałem wiele historii, a jedna z nich szczególnie przypadła mi do gustu, miała w sobie oczywiście elementy mrocznego humoru, który byłem w stanie skomentować tylko uśmiechem. Teraz nie potrzebowałem uśmiechu, musiałem nagiąć los do dostosowania się pod moje zasady.
Szyld "Dom Pogrzebowy Macnair" nie był smętny, był idealny, dokładnie taki jaki potrzebowały dostrzec moje oczy w tym cieniu światła latarni. Poczułem mocniejsze uderzenie serca, wiedziałem już, co należy zrobić. Odnalazłem swoją Londyńską idyllę, wiedziałem to od razu.
Powolnym krokiem podszedłem do drzwi, rozglądając się za ewentualnymi wścibskimi parami lub pojedynczymi oczami, które mogłyby śledzić moją mało postawną, prostą sylwetkę. Bez ostrzeżenia zainkantowałem zaklęcie na klamkę niewerbalnie, po czym nacisnąłem klamkę. Ona z kolei zaprosiła do zwiedzenia cichych zakątków wspaniałego przybytku, w którym niemalże od razu poczułem się jak w domu. Skrzypienie przeszkadzało mi w napawaniu się widokami, które chłonąłem jak dziecko swoje ulubione czekoladki, które może oglądać przed napchaniem ich sobie do buzi. Mój szacunek do takich miejsc na szczęście powstrzymywał przed takimi chorymi myślami, aby starać się zrobić cokolwiek tak odrażającego, a jednak ledwo rozświetlająca łuna zza okna pozwalała mi wchodzić głębiej do wielkiej sali, gdzie znajdowała się wspaniała, dębowa trumna, a raczej jej część. Zafascynowany podchodziłem coraz bliżej, chcąc dojrzeć, czy przyjdzie mi jeszcze dotknąć nieboszczyka, którego ciało zbadałbym nawet za pomocą samej różdżki. Żerca z pewnością nie byłby zadowolony, jednak narkotyczna potrzeba zbadania i zgłębienia się w tajniki śmierci były mi zbyt bliskie, bym mógł pozostać cierpliwym dla konwenansów. Nie była to zwykła sytuacja, dlatego niczym dziwnym było to, że stojąc nad miejscem pożegnań, nachyliłem się, wdychając duszący zapach, dzięki któremu dreszcze przeszły wzdłuż całego mojego ciała. Profanacją byłoby wchodzenie do trumny, zresztą te sytuacje były rezerwowane głównie dla narkotycznych przygód, których niestety nie posiadałem zbyt często w Londyńskich zakamarkach. Uwolnienie umysłu od ciała zdawało się niemożliwym, nie w Londynie, nie na tych ulicach, nie w ciągu dnia, jednak tutaj... tutaj był całkiem inny świat, którego każdy skrawek wprawiał mnie w dawno zagubiony, błogi spokój. Jedyne czego jeszcze potrzebowałem, to truchło.
Spokojnym, choć błyszczącym wzrokiem sięgnąłem ponad miejsce spoczynku pożegnania ze zmarłymi, nie było w nim nikogo, a ciepłe poduszki oznaczały jedynie dłuższy brak zimnego ciała w tym miejscu. Lekko zawiedziony rozejrzałem się po pomieszczeniu i niemalże od razu zauważyłem przepiękne, cmentarne rzeźby. Jedna z nich, stojąca nieopodal miała minę groźną, choć stateczną, jakby ostrzegała przed samym sobą. Długą, szczupłą dłonią dotknąłem posągu, pozwalając jego zimnu skonfrontować się z moim ciepłym ciałem. Nieziemski efekt różnicy temperatur przypominał mi wiele dobrego. Chciałem więcej, potrzebowałem wiedzieć, kto to stworzył, jaką techniką, skąd się tutaj wzięło, przy jakim grobie zostanie postawione i oczywiście - gdzie jest nieboszczyk.
Jeśli był to dom pogrzebowy, to ciała powinny znajdować się tam, gdzie naturalna konserwacja polepszała jedynie ich stan, a to oznaczało piwnicę. Podekscytowany, choć bardzo spokojny zacząłem rozglądać się za schodami, które zdołałyby poprowadzić mnie na dół, tam, gdzie leżało całe serce i gwóźdź programu. Nie martwiłem się o nic, byłem w narkotycznej potrzebie dowiedzenia się czegoś, nauczenia się kolejnej rzeczy, choć mój krok ani na chwilę nie został zmącony, to samo tyczyło się spokoju. Poprawna postawa oraz schludny wygląd były ważnymi aspektami, o które dbałem nawet w momentach tak przełomowych, jak ten, kiedy odnalazłem dom poza granicami rodzinnego kraju.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Konstantyn Kalashnikov dnia 30.04.21 23:11, w całości zmieniany 1 raz
Prosektorium domu pogrzebowego było jej królestwem, pracą i ukojeniem zarazem - najlepszą decyzją, jaką podjęła zeszłego lata zaraz po tej, która zapoczątkowała misję w szeregach Rycerzy Czarnego Pana. Pojawiała się tutaj często, przynajmniej raz w tygodniu, a w ostatnim czasie chwytała za skalpel chętniej niż za nóżkę ozdobnego kielicha w sypialni pałacu Selwynów. Luksus już Elvirze nie wystarczał, każda przyjemność koniec końców kończyła się niedosytem. Wyłącznie nauka, rozwój, badania, wyścig po potęgę - rozpuszczone we krwi, napędzające życie, tak frustrujące i pełne wyzwań. Chłodna, cicha kostnica spełniała wszystkie warunki wyśnionego raju. Od samotności, władzy, po zawsze interesujące zagadki do rozwiązania. Zwykle odwiedzała piwnicę w nocy - zapracowany człowiek z rzadka miał okazję oddawać się pasji w świetle słońca, a zimni przyjaciele nigdzie się przecież nie wybierali, przebaczali najdłuższe spóźnienia.
Dziewiąta już wybiła, Elvira była wolna i nikt jej nie przeszkadzał.
Irina o tej porze zwykle przesiadywała w gabinecie nad księgami, listami, projektami - wolała nie ingerować w tę papierkową robotę, łączył je zresztą konsensus wzajemnego szacunku i nie wchodzenia sobie w drogę. Jeżeli tylko Irina miała chęć poobserwować uzdrowicielkę podczas pracy, wtedy przyjmowała ją ze szczerą ochotą.
Królowa cmentarzy była jedną z niewielu czarownic, o których Elvira mogłaby rzec, że rozumieją, co znaczy być istotą z podziemia - znaczenie i powagę obcowania ze śmiercią. Dogadywały się dobrze, z każdym miesiącem lepiej, mimo drobnych nieporozumień ceniąc swe towarzystwo.
Jeżeli tego wieczora Macnair nie czekała na nią na dole, uzdrowicielka wiedziała, że ma inne zajęcia, nie potrzebowała jej szukać ani dopytywać, zrzuciła więc czarny płaszcz, zsunęła z łokci długie rękawiczki, aby zastąpić je białym, elastycznym materiałem, każdorazowo magicznie dezynfekowanym. Tutaj zawsze zamiast spódnic przywdziewała spodnie, buty na płaskim obcasie nigdy nie stukały o kamienną podłogę, burząc sacrum i mieszając w skupieniu. Aksamitne włosy spięła nad karkiem, na granatową koszulę zarzuciła biały kitel. Młody mężczyzna czekał na preparację, rozpostarty nago na jednym ze stołów. Już wyceniała go spojrzeniem, szukając śladów wybroczyn, zniekształceń powłok, nienaturalnych wybrzuszeń. Błękitne tęczówki zwężały, gdy źrenica wyłapała wzniesienia za linią prawego podżebrza. Oparła tam dłoń, przesuwając palcami wzdłuż krawędzi wątroby - ostrożnie, subtelnie, nim łapczywie wcisnęła paznokcie pod spód, oceniając odległość od ostatniego żebra. Hepatomegalia. Czy to choroba? Wrodzona, dziedziczna, nabyta? Czy zwyczajny degenerat, który zaćpał się w rynsztoku? Wygięła łokcie w stawach, obejrzała plamki po pękniętych naczyniach. Jeszcze płatki nozdrzy.
Taka wątroba mogła jej się przydać do badań.
Sięgnęła do stolika na skrzypiących kółkach, zdając sobie dopiero sprawę, że zapomniała wyciągnąć narzędzi. Prychnęła do siebie pod nosem, podirytowana przerwaniem raz rozpoczętego procesu. Musiała teraz ściągnąć rękawiczki, wycofać do niewielkiego pomieszczenia przypominającego składzik, mieszczącego się za drugimi drzwiami przy długim rzędzie głębokich umywalek. Tam też znajdowała się, wybierając błyszczące ostrza, gdy ciszę prosektorium przerwało skrzypnięcie zawiasów. Zamarła, wstrzymała oddech.
Na bezgłośnych podeszwach zbliżyła do uchylonych drzwi składzika, by w mglistym świetle wielu świec dostrzec sylwetkę szczupłego, eleganckiego chłopaczka. Nie powinien się tu znaleźć, jeżeli nawet zmarły był jego krewniakiem, o tej godzinie dom pogrzebowy był od dawna zamknięty. Wiedziała o tym dobrze - sama go zamykała. Dwukrotnie spróbowała rzucić na drzwi składzika niewerbalne Prastigiatio, ale zrezygnowała, dochodząc do wyczerpującego wniosku, że czarowanie bez użycia słów nie jest jej mocną stroną.
A ten skurwiel, ten spacerujący jak u siebie skurwiel nie miał najmniejszego prawa nachodzić jej w czasie pracy i wkrótce tego pożałuje. Jakikolwiek miał powód, pozostawał włamywaczem.
Bezszelestnie prześlizgnęła się do głównej sali kostnicy i od razu, energicznie i bezwstydnie uderzyła tępym końcem nożyc żebrowych w odchodzące od umywalek rury. Były cienkie, wydały głośny, metaliczny dźwięk, który obwieścił jej obecność.
I dobrze. Wypuściła narzędzia z rąk, posypały się na ziemię srebrzystym deszczem, a w jej dłoni zaraz mignęła różdżka.
Znała układ pomieszczeń kamienicy wystarczająco, by wiedzieć, że te niknące w suficie rury przebiegają również przy komodzie w gabinecie Iriny. W milczącym domu pogrzebowym każdy dźwięk niósł się przeciągłym echem - zwróci na to uwagę, powiąże kropki nawet szybciej niż Elvira. To ona wszak konstruowała ten przybytek.
- Adolebitque - powiedziała cicho, celując w nieproszonego gościa, nie trudząc się zadaniem choć jednego pytania.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Dziewiąta już wybiła, Elvira była wolna i nikt jej nie przeszkadzał.
Irina o tej porze zwykle przesiadywała w gabinecie nad księgami, listami, projektami - wolała nie ingerować w tę papierkową robotę, łączył je zresztą konsensus wzajemnego szacunku i nie wchodzenia sobie w drogę. Jeżeli tylko Irina miała chęć poobserwować uzdrowicielkę podczas pracy, wtedy przyjmowała ją ze szczerą ochotą.
Królowa cmentarzy była jedną z niewielu czarownic, o których Elvira mogłaby rzec, że rozumieją, co znaczy być istotą z podziemia - znaczenie i powagę obcowania ze śmiercią. Dogadywały się dobrze, z każdym miesiącem lepiej, mimo drobnych nieporozumień ceniąc swe towarzystwo.
Jeżeli tego wieczora Macnair nie czekała na nią na dole, uzdrowicielka wiedziała, że ma inne zajęcia, nie potrzebowała jej szukać ani dopytywać, zrzuciła więc czarny płaszcz, zsunęła z łokci długie rękawiczki, aby zastąpić je białym, elastycznym materiałem, każdorazowo magicznie dezynfekowanym. Tutaj zawsze zamiast spódnic przywdziewała spodnie, buty na płaskim obcasie nigdy nie stukały o kamienną podłogę, burząc sacrum i mieszając w skupieniu. Aksamitne włosy spięła nad karkiem, na granatową koszulę zarzuciła biały kitel. Młody mężczyzna czekał na preparację, rozpostarty nago na jednym ze stołów. Już wyceniała go spojrzeniem, szukając śladów wybroczyn, zniekształceń powłok, nienaturalnych wybrzuszeń. Błękitne tęczówki zwężały, gdy źrenica wyłapała wzniesienia za linią prawego podżebrza. Oparła tam dłoń, przesuwając palcami wzdłuż krawędzi wątroby - ostrożnie, subtelnie, nim łapczywie wcisnęła paznokcie pod spód, oceniając odległość od ostatniego żebra. Hepatomegalia. Czy to choroba? Wrodzona, dziedziczna, nabyta? Czy zwyczajny degenerat, który zaćpał się w rynsztoku? Wygięła łokcie w stawach, obejrzała plamki po pękniętych naczyniach. Jeszcze płatki nozdrzy.
Taka wątroba mogła jej się przydać do badań.
Sięgnęła do stolika na skrzypiących kółkach, zdając sobie dopiero sprawę, że zapomniała wyciągnąć narzędzi. Prychnęła do siebie pod nosem, podirytowana przerwaniem raz rozpoczętego procesu. Musiała teraz ściągnąć rękawiczki, wycofać do niewielkiego pomieszczenia przypominającego składzik, mieszczącego się za drugimi drzwiami przy długim rzędzie głębokich umywalek. Tam też znajdowała się, wybierając błyszczące ostrza, gdy ciszę prosektorium przerwało skrzypnięcie zawiasów. Zamarła, wstrzymała oddech.
Na bezgłośnych podeszwach zbliżyła do uchylonych drzwi składzika, by w mglistym świetle wielu świec dostrzec sylwetkę szczupłego, eleganckiego chłopaczka. Nie powinien się tu znaleźć, jeżeli nawet zmarły był jego krewniakiem, o tej godzinie dom pogrzebowy był od dawna zamknięty. Wiedziała o tym dobrze - sama go zamykała. Dwukrotnie spróbowała rzucić na drzwi składzika niewerbalne Prastigiatio, ale zrezygnowała, dochodząc do wyczerpującego wniosku, że czarowanie bez użycia słów nie jest jej mocną stroną.
A ten skurwiel, ten spacerujący jak u siebie skurwiel nie miał najmniejszego prawa nachodzić jej w czasie pracy i wkrótce tego pożałuje. Jakikolwiek miał powód, pozostawał włamywaczem.
Bezszelestnie prześlizgnęła się do głównej sali kostnicy i od razu, energicznie i bezwstydnie uderzyła tępym końcem nożyc żebrowych w odchodzące od umywalek rury. Były cienkie, wydały głośny, metaliczny dźwięk, który obwieścił jej obecność.
I dobrze. Wypuściła narzędzia z rąk, posypały się na ziemię srebrzystym deszczem, a w jej dłoni zaraz mignęła różdżka.
Znała układ pomieszczeń kamienicy wystarczająco, by wiedzieć, że te niknące w suficie rury przebiegają również przy komodzie w gabinecie Iriny. W milczącym domu pogrzebowym każdy dźwięk niósł się przeciągłym echem - zwróci na to uwagę, powiąże kropki nawet szybciej niż Elvira. To ona wszak konstruowała ten przybytek.
- Adolebitque - powiedziała cicho, celując w nieproszonego gościa, nie trudząc się zadaniem choć jednego pytania.
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Ostatnio zmieniony przez Elvira Multon dnia 12.03.21 17:24, w całości zmieniany 2 razy
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
What is desire but to consume?
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
The only difference between a kiss and a bite
is how deep the teeth go.
Both can kill.
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 45
--------------------------------
#2 'k10' : 6
#1 'k100' : 45
--------------------------------
#2 'k10' : 6
Oderwała oczy od rozłożonych ksiąg. Odciągnęła obolałe plecy od zielonego obicia krzesła i rozprostowała się, poszukując w tej nowej pozie dodatkowej ulgi. Zwabiony przez światła świec cień przemknął po jej twarzy. Dłoń skierowała gdzieś na sam środek kręgosłupa. Roztarła palące miejsce lekko ściśniętą pięścią, a potem uniosła głowę, na moment ledwie zaczepiając oczy na wytwornym suficie. O tak, ten gabinet musiał być fantastyczny, wymyślny, bogaty tak, jak usługi, które mogła zaoferować wszystkim zamożnym czarodziejom. Zgasły już kilkadziesiąt minut temu świetliste żyrandole. Za ciężkimi kotarami kryły się nikłe światła wlepione w ściany pojedynczych domostw. Ulica zasypiała, mendy wypełzały z nor, śmierć spacerowała magicznymi korytarzami, badając, czy jej sprawy mają się tak, jak tylko sobie tego życzyła. Dom pogrzebowy zatrzasnął swe drzwi jeszcze przed nastaniem wieczora, ale wewnątrz wciąż trwały prace. Ludzie nie umierali między śniadaniem a obiadem. Trupy nie pytały o porę, nie żyły rytmem snu i przebudzenia, nie miały żadnych planów. Co innego jednak Irina, która lubiła organizować ludzi tak, by to właśnie w szacunku nocy, pod okiem śmierci, w tajemniczych ciemnościach pielęgnować cielesne powłoki. Przez wzgląd na ciszę, przez wzgląd na przejmujący nastrój, jaki zakradł się od podłogi do powiek wraz z nadejściem tej wytwornej pory. Za dnia ciekawe oczy dopraszały się o uwagę, której czasami nie umiała znieść. Ten spokój pozwalał pracować.
Oni mieli się uczyć. Zdecydowanie jednak nie bez odpowiedniej oprawy, bez muzyki dolatującej gdzieś z drugiego końca gabinetu i nie bez wytwornego napitku, szlachetnego wina wabiącego prosto z eleganckich szkieł. Skoro był u niej, to ośmielała się wybierać, polewać, dodawać smakiem odpowiedniej motywacji dla jakże ważnych powinności. Siedzieli już dość długo. Stosy listów, obwiązane taśmami teczki, prześwitujące dno kałamarza. Obróciła zdrętwiałą szyję, by upewnić się, że wciąż jej słuchał.
– Nigdy nie powierzaj tego obcym – obwieściła surowo, ku przestrodze. – Choćbyś dostał na usługi eksperta, choćbyś miał potwierdzenie jego profesjonalizmu… nie. Jeśli chcesz zarobić, działaj sam. Nie oddawaj liczb tym, którzy otrzymają za to mniej niż ty. Sam wpisuj rachunki, sam analizuj wydatki. Świat pełen jest manipulacji… O, spójrz – urwała, zgarniając nagle w dłonie pergamin z wyliczeniem kosztów za usługi stolarskie. Suma piorunująca, zbyt wielka, by uwierzyć, że drewno kosztowało ich aż tyle – w dodatku w ciągu zeszłego miesiąca. – Wszystko trzeba kontrolować. Bądź czujny. Analizuj to w szerszej perspektywie. Ta kwota jest podejrzana. Bezpiecznie jest zajrzeć, jak to wyglądało w poprzednich miesiącach. Trzeba wziąć pod uwagę ilość zleceń, poszukać spisu zakupionego towaru… Pozycja po pozycji, bez przeoczenia. Cwani biznesmeni myślą, że ugrają więcej – zakpiła, postukując lekko pędzelkową końcówką pióra o stosy pergaminów. Sięgnęła po kieliszek z winem i upiła łyk, pozostawiając na szkle ślad ciemnoczerwonej szminki. Gdy ugasiła pragnienie, rozłożyła potrzebne wykazy widocznie, w porządku, by móc dokładnie to rozpisać i przedstawić kuzynowi. – Zaraz się dowiemy, skąd ta kwota. I jak bardzo ich zaboli, kiedy złożę im wizytę. Osobiście – oznajmiła, podkreślając znów, jak ważne było zadbanie o bezpośrednie, przyjazne kontakty biznesowe. Drew to akurat powinien wiedzieć. W rzędach zaczęła uzupełniać kwoty, a gdzieś pod biurkiem przełożyła nogi, układając się w nieco wygodniejszej pozycji. Gdy siadała do rachunków, zawsze spinała mocno włosy.
Dudnienie, podejrzany stłumiony łomot gdzieś w ścianach, odciągnął jednak jej uwagę. Uniosła głowę i zmrużyła oczy. Dźwięk był potężny, alarmujący, jak echo niósł się gdzieś jakby z piwnicy. To nie było rozbite szkło, ani też pokraczne ruchy współpracowników. Nie miała w swoich szeregach żadnej łamagi. Albo więc trup ożył, albo doszło do bardzo nieprzyjemnego zdarzenia.
– Trzeba to sprawdzić – mruknęła, odsuwając się od biurka. Wstała natychmiast, przelotnie jeszcze chwytając za morderczy kawałek drewna. Postawiona w stan gotowości, obejrzała się na kuzyna. – Kostnica. Elvira pracuje w ciszy. Nikogo więcej nie ma – wyjawiła krótko, rzucając szybką sugestię. Nie była sama? Coś jej się stało? Machnęła energicznie różdżką, by otworzyć wrota gabinetu. Błyskawicznie przemknęła przez korytarze, za naturalne przyjmując towarzystwo śmierciożercy. Poprowadziła go po schodach aż do chłodnej, dość nieprzyjemnej piwnicy. Podziemia kryły kilka istotnych pomieszczeń. Nie zwolniła, dobrze wiedziała, dokąd pójść. Ktokolwiek ośmielił się zakłócać spokój tego miejsca, pożałuje. Znów magia pchnęła drzwi kostnicy, a tam ujrzała Multon i jakiegoś szczeniaka. – Litości – mruknęła, wchodząc pewnie do pomieszczenia. Czarownica wypowiedziała czarnomagiczną formułę a wtedy Irina była już pewna. Złodziej, intruz, psychopata. Robal zwabiony świętym spoczynkiem zmarłych. A może szukał skarbca? Nie tędy droga. Nie będzie się panoszył po jej ziemi, w komnacie śmierci zapanować miał spokój. – Ani mi się waż ją tknąć! Organus dolor!
Oni mieli się uczyć. Zdecydowanie jednak nie bez odpowiedniej oprawy, bez muzyki dolatującej gdzieś z drugiego końca gabinetu i nie bez wytwornego napitku, szlachetnego wina wabiącego prosto z eleganckich szkieł. Skoro był u niej, to ośmielała się wybierać, polewać, dodawać smakiem odpowiedniej motywacji dla jakże ważnych powinności. Siedzieli już dość długo. Stosy listów, obwiązane taśmami teczki, prześwitujące dno kałamarza. Obróciła zdrętwiałą szyję, by upewnić się, że wciąż jej słuchał.
– Nigdy nie powierzaj tego obcym – obwieściła surowo, ku przestrodze. – Choćbyś dostał na usługi eksperta, choćbyś miał potwierdzenie jego profesjonalizmu… nie. Jeśli chcesz zarobić, działaj sam. Nie oddawaj liczb tym, którzy otrzymają za to mniej niż ty. Sam wpisuj rachunki, sam analizuj wydatki. Świat pełen jest manipulacji… O, spójrz – urwała, zgarniając nagle w dłonie pergamin z wyliczeniem kosztów za usługi stolarskie. Suma piorunująca, zbyt wielka, by uwierzyć, że drewno kosztowało ich aż tyle – w dodatku w ciągu zeszłego miesiąca. – Wszystko trzeba kontrolować. Bądź czujny. Analizuj to w szerszej perspektywie. Ta kwota jest podejrzana. Bezpiecznie jest zajrzeć, jak to wyglądało w poprzednich miesiącach. Trzeba wziąć pod uwagę ilość zleceń, poszukać spisu zakupionego towaru… Pozycja po pozycji, bez przeoczenia. Cwani biznesmeni myślą, że ugrają więcej – zakpiła, postukując lekko pędzelkową końcówką pióra o stosy pergaminów. Sięgnęła po kieliszek z winem i upiła łyk, pozostawiając na szkle ślad ciemnoczerwonej szminki. Gdy ugasiła pragnienie, rozłożyła potrzebne wykazy widocznie, w porządku, by móc dokładnie to rozpisać i przedstawić kuzynowi. – Zaraz się dowiemy, skąd ta kwota. I jak bardzo ich zaboli, kiedy złożę im wizytę. Osobiście – oznajmiła, podkreślając znów, jak ważne było zadbanie o bezpośrednie, przyjazne kontakty biznesowe. Drew to akurat powinien wiedzieć. W rzędach zaczęła uzupełniać kwoty, a gdzieś pod biurkiem przełożyła nogi, układając się w nieco wygodniejszej pozycji. Gdy siadała do rachunków, zawsze spinała mocno włosy.
Dudnienie, podejrzany stłumiony łomot gdzieś w ścianach, odciągnął jednak jej uwagę. Uniosła głowę i zmrużyła oczy. Dźwięk był potężny, alarmujący, jak echo niósł się gdzieś jakby z piwnicy. To nie było rozbite szkło, ani też pokraczne ruchy współpracowników. Nie miała w swoich szeregach żadnej łamagi. Albo więc trup ożył, albo doszło do bardzo nieprzyjemnego zdarzenia.
– Trzeba to sprawdzić – mruknęła, odsuwając się od biurka. Wstała natychmiast, przelotnie jeszcze chwytając za morderczy kawałek drewna. Postawiona w stan gotowości, obejrzała się na kuzyna. – Kostnica. Elvira pracuje w ciszy. Nikogo więcej nie ma – wyjawiła krótko, rzucając szybką sugestię. Nie była sama? Coś jej się stało? Machnęła energicznie różdżką, by otworzyć wrota gabinetu. Błyskawicznie przemknęła przez korytarze, za naturalne przyjmując towarzystwo śmierciożercy. Poprowadziła go po schodach aż do chłodnej, dość nieprzyjemnej piwnicy. Podziemia kryły kilka istotnych pomieszczeń. Nie zwolniła, dobrze wiedziała, dokąd pójść. Ktokolwiek ośmielił się zakłócać spokój tego miejsca, pożałuje. Znów magia pchnęła drzwi kostnicy, a tam ujrzała Multon i jakiegoś szczeniaka. – Litości – mruknęła, wchodząc pewnie do pomieszczenia. Czarownica wypowiedziała czarnomagiczną formułę a wtedy Irina była już pewna. Złodziej, intruz, psychopata. Robal zwabiony świętym spoczynkiem zmarłych. A może szukał skarbca? Nie tędy droga. Nie będzie się panoszył po jej ziemi, w komnacie śmierci zapanować miał spokój. – Ani mi się waż ją tknąć! Organus dolor!
Irina Macnair
Zawód : Właścicielka domu pogrzebowego
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Ty się boisz śmierci, a ja nazywam ją przyjaciółką. Ja nią jestem.
OPCM : 15 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 22 +6
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Dom Pogrzebowy Macnair
Szybka odpowiedź