Wydarzenia


Ekipa forum
Między kamienicami
AutorWiadomość
Między kamienicami [odnośnik]12.01.21 21:31
First topic message reminder :

Między kamienicami

O szyby deszcz dzwoni, między szybami twarze, a na balkonach ciekawskie stopy młodzieży poszukujące kryjówek, kątów, spokojnych zakamarków i sprytnej drogi ucieczki - byleby jak najdalej od dorosłych. W szczelinach, między dachami powtykane młodzieńcze marzenia i dowody niepoprawnego odurzenia, tajemne bazgroły i listy miłosne. Tutaj sprytnie wymakają się cwaniaki, tutaj prowadzi się dziewczynę na randkę, tutaj niedojrzałe oczy rozmyślają o tym, jak podbić świat i dokąd wypłynąć na pierwszą morską wyprawę. Tutaj też chowa się chłop, by mieć spokój od baby i dopić wreszcie flaszkę i tutaj też wyłazi baba z koszem prania i zbyt ciekawskimi oczami. Między kawałkami firany da się podejrzeć największe sekrety sąsiadów, przez popękane szyby wymyka się małżeńska złośliwość i dziecięcy grymas.

Popatrz uważnie, może w którejś z porzuconych butelek odnajdziesz skarb. Rzuć kością k6:
1 – znajdujesz pękniętą butelkę, brudną i pustą w środku, ostra krawędź rani twój palec;
2 – znajdujesz rozpoczęty, nigdy nieskończony list, spisany dziewczęcą ręką, krótka historia o miłości; wetknięty do butelki, najpewniej miał dryfować po falach Tamizy, dotrzeć do morza, do marynarza, który nigdy już nie przeczyta tych słów;
3 – znajdujesz zamorskie cygaro, najpewniej dotarło do portu na pokładzie któregoś z handlowych statków, może ukradły je ręce podrzędnego majtka, który chciał posmakować egzotyki; postaci z biegłością hiszpańskiego co najmniej na pierwszym poziomie są w stanie domyślić się po napisach, że to kubańskie cygaro;
4 – znajdujesz roztrzaskaną butelkę, a na dnie spoczywa mały kompas;
5 – jeśli przyjrzysz się tej butelce bliżej, zauważysz, że wewnątrz znajduje się coś niewielkiego. Czy to zwykły pet, czy to diable ziele? Niezły traf! Ciesz się słodkim odurzeniem, młody odkrywco!
6 – znajdujesz oryginalnie zamkniętą butelkę rumu; masz dzisiaj szczęście! Pechowy tylko ten, kto ją tutaj pozostawił. Po kilku łykach rumu czujesz nieodpartą potrzebę zaśpiewania szanty. Jeśli opróżnisz całą zawartość, do końca dnia będziesz odczuwał pokusę porzucenia obecnego życia i wypłynięcia w morze.
Lokacja zawiera kości.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Między kamienicami - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Między kamienicami [odnośnik]21.05.21 12:24
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością


'k6' : 3
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Między kamienicami - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Między kamienicami [odnośnik]09.06.21 19:57
– Nie dam – odpowiedziała natychmiast, zbyt pewnie. Jakby odtwarzała nagraną sto lat temu odpowiedź. A jednak kłamała. Już to zrobiła. Już kilka miesięcy temu weszła bosymi stopami na rozżarzone węgle. Pociągana przez słabość, przeklęte uczucie. Sama miała to robić. Kusić, mamić, nęcić, oszukiwać i owijać wokół palca. Gnojków z Parszywego, a potem całego portu i jeszcze dalej. Jej odpowiedź przesycona była odwagą, zbyt totalną i ostateczną, ale tak musiało być. Nie chciała zawieść siebie, nie chciała dać się złapać w pułapki, które sama budowała. Na to jednak już za późno. Ostatnie tygodnie obfitowały w zbyt głębokie myśli. Uczyła się siebie od nowa. W gęstej pewności pojawiały się przebłyski czegoś zupełnie nowego. – Bo sama jestem taka jak oni. Buduję sobie jakiś lepszy świat, w tym wszystkim – wymówiła jakoś lżej, a dłonie uniosły się i charakterystycznie pofalowały, wskazując na ich bure otoczenie. – Od królewiczów wolę po prostu prawdziwe twarze, tych żebraków i oszustów – wyjawiła coś, czego mógł się domyślać. Chociaż była ambitna i na taką się kreowała, jej energia nie chciała wychodzić daleko poza to, co już miała. Nie próbowała grać jakiejś lady, naukowca czy innego wielkiego polityka. Tylko czasem chciała być bohaterką. Na razie jednak była tutaj. Pokaleczona przez te ostatnie tygodnie, nieświadoma tego, co jeszcze ją czeka.
Ale szła, zawsze szła dalej. Teraz też. Wspierana jego dłońmi, pociągana za obietnice czegoś, co kryło się bliżej chmur, na piętrze z dachów i resztek pozostawionych przez tych poprzednich. A może nawet jeszcze po ich ostatnim razie? Za sobą zostawiali sznury prania i wiązanki paskudnych oszczerstw. Przecież nic się nie stało, przecież nigdy ich tam nie było. Przecież nie dawali się złapać. Zwinięte w poszewkę krety chętnie zgarnęły podarek. Przez chwilę kwiliły podniecone skarbem, a potem stopniowo wyciszały się. Philippa popatrzyła w chłopięce oczy. – Spisałeś się. Ale nie wierzyłabym, że te monety do ciebie wrócą. Może kiedyś… - zasugerowała przeciągle, z uśmiechem. Nawet nie próbowała ufać, że finał będzie zgody z jego wolą. Nie z taką cwaną bandą. Zaraz. Podpisywał monety? Odruchowo zerknęła tam do środka, ale nie było teraz okazji do rozdłubywania tego wątku. Chciała pójść dalej. Wejść w głąb. W końcu dotarli już na sam szczyt. A wokół nich wiele wyższych budowli. Kominy doków przecież nigdy nie dorównają pięknym wieżom w Westminister. Albo tej wyjątkowej, lewitującej. Nie próbowała dociekać, jak to się właściwie stało. Już lato przyniosło masę dziwnych zdarzeń, dość przykrych, dziurawiących ich miejskie krajobrazy. Tylko że akurat w porcie były one mniej widoczne. Popatrzyła w bok. Mówił o pięknych widokach, wyśnionych, niemożliwych. Gdzieś w tym samym czasie prosto do jej piersi wspięły się dwie kudłate bestie. Objęła je bezpiecznie, dając tym samym wygodne miejsce. Przecież one tez chciały popatrzeć.
– Nigdy nie byłam w górach. Chciałabym kiedyś na nie popatrzeć. Wspiąć się wyżej niż na te dachy –
przyznała, dając się uwodzić wietrznym tańcom. I jego czarującej mowie. Raj. – Tutaj próbuję zrobić swój raj. Chociaż idzie marnie. Ale możesz mi opowiedzieć o swoim, o Anglii, którą widziałeś – stwierdziła zainteresowana. Naprawdę chciałaby posłuchać o czymś więcej, ujrzeć coś innego. Szczególnie teraz, kiedy widmo dziwnego kryzysu plątało się wokół jej kostek. – Czuję, że zaraz zechcę się tam znaleźć. Nie masz pod ręką jakiegoś świstoklika? – dopełniła nieco ciszej i znów spoglądała przed siebie. Na dach, na krawędzie, na kominy i próbujące się odnaleźć w tym bałaganie słońce. Na górze powietrze wcale nie było przyjemniejsze. – Co robisz? – zapytała zwabiona jego wędrówkami. Przechyliła lekko głowę w bok, kiedy strzelił szelkami. Odeszła kawałek od krawędzi i wyruszyła w jego stronę. Niuchacz oderwał głowę od dekoltu i też zerknął ciekawsko.
Dokąd mknął?
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Między kamienicami [odnośnik]06.07.21 1:19
Jej odpowiedź nie zdziwiła go specjalnie. Uniósł tylko brwi i skinął jej głową w wyrazie "ach, tak?", ale zamiast powiedzieć to głośno i skomentować, nie powiedział nic, a uśmiech zatańczył mu na wargach. Krnąbrny, łobuzerski. Każda tak mówiła. Kobiety dzieliły się na dwa typy — te, które o tym marzyły i te, które się zarzekały, że nigdy nie. I większość z nich i tak kończyła w ten sam sposób. Przynajmniej z tego, co zdołał zaobserwować, a znał ich dużo, choć większość (znaczną) tylko powierzchownie. Pomyślałby, że takie rzeczy należało robić z głową, ale z głową te w zamierzeniu szczęśliwe nie miały absolutnie nic wspólnego. Twarzą, dupą, sercem może. Ale nie z głową.
— Nie widzisz w tym zgrzytu? — spytał z rozbawieniem. Chyba nie była taka naiwna?— Wierzysz, że ci żebracy i oszuści tobie jednej pokażą prawdę o sobie, bo jesteś jedną z nich? Znasz życie, wiesz dobrze, jak się kręci. Prawda nikogo nie obchodzi. Prawdy nikt nie kupi, nikt o niej nie napisze piosenki, nie poruszy.— Wiedział o tym za dobrze. Prawda była gówno warta, każda, nawet jego własna. Zbliżył się do niej nieco, popatrzył jej w oczy czujnie. Wiatr mierzwił mu ciemne, gęste włosy, które otrzymał w genach po matce.— Chyba, że ci zależy. A jeśli tak, to znaczy, że... — Podszedł jeszcze bliżej, stanął tuż przy niej i nachylił się do niej, nie odrywając od niej spojrzenia, jakby opowiadał jedną z tych strasznych historii. — Może już dałaś się zwieść.— zakończył konspiracyjnym szeptem i uśmiechnął się znów, by przejść się po dachu, jak po własnych włościach. Ten dach był jego i jej. Niczyj i ich zarazem. Mogli sobie rościć do niego pełne prawo na ten wieczór.
Gdy znalazł cygaro, obejrzał je uważnie. Było nietknięte. Przystawił do nosa, by powąchać. Widział na papierku jakieś napisy w obcym języku, ale nie potrafił ich odczytać, a nawet domyślić się, skąd pochodziło. — Jesteś taka jak oni, czy to twoja wersja, która ma cię wpasować w świat, do którego nie należałaś. Na siłę, bo nie pasujesz nigdzie indziej. Pasujesz tu? — Zdziwił się. Według niego, nie. Nie była taka jak oni. Ludzie z portu. To, co nabyła, ta maniera, sposób zachowania, mówienia, krętactwo — nabyła to tutaj, ale była obca, jakby przyjezdna. Tak jak i on. Niby tu pasował, a jednak nie. Jej historia była znacznie głębsza. Ona była głęboka, spłycała się maksymalnie, aby jak najwięcej samej siebie ukryć przed każdym w obawie, że jeśli przyuważy cień czegoś więcej, postanowi babrać się w tym, a tego nie chciała. Pragnęła spokoju. Pragnęła by każdy kupował jej wersję zdarzeń. Rozumiał to doskonale, ale nie wierzył w to, że była jedną z nich. Chciała być. Na taką się kreowała. Ale nie taka była naprawdę.
Kwestię monet pominął — podejrzewał, że tak mogło się to skończyć. Podszedł do niej bliżej, usiadł na gzymsie, plecami do widoku. Wolał patrzeć na nią. Z kieszeni wyciągnął nożyk, położył cygaro na murku i zabrał się za cięcie końcówki. Nie wiedział po co się to robiło, ale widział to u lordów w mieście. Ale oni mieli do tego jakieś specjalne narzędzie.
— Widzisz sama. Marzysz o czymś innym. O górach. O swoim raju. Zadowalasz się tym tutaj i wmawiasz sobie, że to co cię otacza to maksimum twoich możliwości i oczekiwań od życia, ale to nieprawda — pokręcił głową. — Ludzie boją się marzyć, bo marzenia zdradzają prawdę o nas samych. Tę kiczowatą, niechcianą. Miałką — mruknął, w końcu radząc sobie z końcówką cygara. Wyglądało koszmarnie, zrobił to nierówno, ale scyzoryk nie był za ostry. I kiedy miał go już schować, zakręcił mu się w palcach i runął w dół. — Psia mąć — zaklął, odchylając się do tyłu, patrząc na ulicę. Było już po wszystkim. Wyciągnął rękę i podał jej cygaro. Gdzieś miał zapalniczkę. Zmacał się, szukając jej, a może przy okazji szukając czegoś wiecej w samym sobie. Też wiele ukrywał. Prawdę o sobie. Każdy to robił.
— Byłaś kiedyś w Devon?— spytał, spoglądając przez ramię na Londyn. — Właściwie dopiero co stamtąd wróciłem. Lynmouth. Ale wcześniej byłem w Blackpool. I widziałem tam klify porośnięte trawą tak zieloną, jak możesz sobie tylko wyobrazić. Strome, jak cholera, a pod nimi piaszczyste plaże, najpiękniejsze jakie widziałem. Ziarnka były drobne jak mąka i złote jak galeony. A to wszystko otaczała woda. Granatowa, bezkresna. I cisza. Spokój. Cichy szum. Brzmi jak tandetna zachęta, ale tak tam jest. — Uśmiechnął się, na samo wspomnienie. Miasta nie były piękne. Były zimne, surowe. Nieważne, czy Londyn, czy Birmingham, czy Luton. To takie miejsca, jak tamte klify zapadły w pamięci.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Między kamienicami [odnośnik]31.12.23 19:20
Na mapie złożonej z chmur i dachów nikt nas nie widział. Tylko te dwie pary oczu, tylko dwa nieustępujące spojrzenia i słowa, który miały wkrótce rozpuścić się w przeszłości. Patrzyłam nieustępliwie, choć nieco z rozdrażnieniem, bo kiedy próbował zachwiać moją pewnością, uparcie tylko zamierzałam przytupać moje głęboko przemyślane tezy. Czyżby? – Zdziwiłbyś się, Jamesie – odpowiedziałam raczej krnąbrnie, nieco niezadowolona z faktu, że próbował podważyć moje spostrzeżenia. Kiedy wiatr zatańczył z jego włosami, pokusiłam się o zanurzenie w nich palców, a temu zaś towarzyszyło dość pobłażliwe cmokanie. – Nie dam się zwieść, nigdy. – I tak, zależało mi, cholernie, ale tym razem pewność wciskała się mi do płuc wraz z każdym oddechem. I oprócz niej było coś jeszcze, namiastka trucizny, którą za wszelką cenę próbowałam zignorować. Chłopięcy szept rozbijał się o moje policzki, ale ja zamierzałam być ponad to. Umiałam poruszać się po świecie tak, by nie dać się powalić. Od życia dostałam po dupie i zapewne czekało mnie jeszcze przynajmniej kilka twardych kopniaków. Mojej wędrówki połamany obcas nie mógł jednak zatrzymać. Obydwoje byliśmy wolni, przynajmniej przez tę chwilę, tu na tym dachu, tu w tym krótkim ułamku czasu. W kamienicy na Pont Street, ciasno wciśniętej między dwie inne wątpliwe konstrukcje, niekiedy brakowało przestrzeni, zaś tu, na piętrze dachów, mieliśmy jej aż całe mnóstwo.
- A masz co do tego jakieś wątpliwości? Jestem taka, jaka chcę być, taka, z jaką czuję się najlepiej, żadna inna, Doe – Wzburzona brew poderwała się do góry, niuchacz powiercił się przy ciele. Czy Doe naprawdę sądził, że coś, co mnie ukształtowało, co nadało upragnioną tożsamość bezbarwnej sierocie, nie należało do mnie, że nie było częścią mnie, że nie było mi… należne? Nie istniało na świecie żadne inne miejsce, gdzie czułabym się lepiej, niż tu, w cuchnących dokach. Co prawda nigdzie indziej nie zagrzałam miejsca na dłużej, ale nie dopuszczałam tego do myśli. Byłam pewna, zdeterminowana i gotowa uwierzyć, że to całe cholerstwo należy do mnie i chociaż nie wygasła we mnie ambicja, chociaż pozostawałam głodna czegoś ponad nędzne życie, z jakiegoś powodu wcale nie próbowałam zagrabiać dla siebie więcej. To wydawało się wystarczające, chociaż zewsząd zdawały się spływać gorzkie wołania, wątłe tchnienia, ignorowane sny, w których byłam daleko stąd, pozbawiona widoków czarnego dymu i zagnojonych zaułków. Bez wielkiego miasta i osaczających mnie tłumnie przepitych gęb. Jim coś wiedział. Kurewsko mnie to drażniło, bo nikt nie powinien. Nikt poza mną. Z tego powodu nie chciało mi się o tym gadać, nie planowałam godzić się, by właził za głęboko, w odmęty, po których sama nie potrafiłam się poruszać – pełne pytań bez odpowiedzi, piekielnie szczerych wizji i dramatów zszytych na prędko czarującymi spojrzeniami. – Co tam znalazłeś, co? – zapytałam, wyłapując między jego palcami obraz znaleziska, które trzymał zbyt długo, by było gówno warte. Przeszłam kawałek, by mieć lepszy obraz na dziwaczne poczynania. Widywałam już coś takiego, rzecz jasna nie w porcie. Znałam jednego lorda, trochę lorda, trochę pirata. Palił to kiedyś. Właściwie to nie wiedziałam, co się z nim stało. Francis, Morgan, przyjaciel. Wargi zakleszczyły się, nim nieco tęskne westchnienie zdołało się spomiędzy nich wydostać.
A jaka jest ta prawda, co? Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ten gagatek znał moje marzenia lepiej ode mnie – a przynajmniej trafnie zdawał się rozprawiać z kwestią ich istnienia. Istnienia, kierunku wiatru, wraz z którym naturalnie zdawały się skręcać gdzieś w nigdy nieodwiedzoną dal, nieprecyzyjne krajobrazy i role dziś wręcz śmieszne dla mnie, Philippy Moss. – Nikt nie mówił, że doczekam w dokach końca swoich dni. Że nie zobaczę już niczego innego. Może pewnego dnia… - nie nawykłam do ckliwego zachwycania się tym, co niepochwycone i nierealne, ale czy właśnie nie wkraczaliśmy na obszar całkowicie daleki od burości tych dachów i tego potrutego nieba? Jim nie przestawał rozprawiać się z marzeniami, o których nie lubiłam mówić otwarcie. W oparach tej dziwaczej nostalgii język miał się jednak rozsupływać z pewną łatwością. Więcej niż zazwyczaj, szczerzej niż zazwyczaj. Kurwa, dokąd miało to nas zaprowadzić? Mnie. – Ale dziś nie wyobrażam sobie być gdzieś indziej. Zostawić was, zostawić swoją historię. Porzucić na rzecz nowej. I co dalej? Tu jest paskudnie, jest cholernie paskudnie, ale to jest mój dom. Ten wielki Londyn z tysiącem okien i tymi wszystkimi twarzami, które są cenne. Przynajmniej wiele z nich – snułam głośno prawdę, która wciąż jednak wydawała się prawdą okrojoną. Nie wypierałam się jednak marzeń. Wolałam myśleć o tym jako o chwili, która jeszcze nie nadeszła, o drodze, która jeszcze się dla mnie nie otworzyła. Durnowate przeświadczenie, że czekam na znak. Gdzie on był, gdzie był ten mój kierunek?
Chwyciłam cygaro i obróciłam je w palcach, wkrótce potem przyciągając do nosa, wonne, nęcące. – Byłeś do niego przywiązany? – spytałam, wspominając nóż, który przeżył niespodziewany lot, aż rozbił się pewnie gdzieś na ulicy. Oby nie na czyimś łbie. Raczej musiał się z nim pożegnać. Gdy błysk ognia zbliżył się do tej dziwnej fajki, mogłam posmakować. I jakoś wcale nie poczułam się urzeczona. Cygaro wróciło do Jima.
- Devon? To gdzieś na końcu świata – stwierdziłam, wciąż czując na wargach nieprzyjazny posmak. – Brzmi nieźle. Nigdy nie widziałam klifów, ale nie pogardziłabym nocną kąpielą w takiej wodzie, w takich falach. – Pozazdrościłam mu wycieczki. W tym miejskim gwarze, w codziennym hałasie Parszywego obietnicy ciszy wydawała się dość obiecująca, ale nie miałam pewności, czy mogłabym poczuć się z nią na dłużej. – Wcale nie taka tandetna, Jim. Daj znać, jeżeli będziesz planował tam wrócić. Może zabiorę się razem z tobą… - Żeby tylko nie spodobało mi się tam za bardzo, żebym tylko chciała wrócić. Dziś Devon brzmiało jak daleki obrazek, ładny, malowany opowieścią cygańskiego chłopca. Kuszący, piękny, ale czy możliwy? – Zwijajmy się, zgłodniałam. Wpadniesz na zupę? – Daleko nie miał, ledwie kilka schodów do góry, nie wyobrażałam sobie odmowy.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Między kamienicami [odnośnik]13.02.24 9:02
– Naprawdę? — spytał, unosząc brwi wysoko, aż po kopułę ciemnych loków i zaśmiał się rozbawiony. Jej palce we włosach przyniosłyby mu przyjemność, ale z tym tonem i tym cmoknięciem rozbrzmiały pobłażliwością, jaką zwraca się do małego dziecka, które z rozkoszą tarmosi się po włosach. Zadarł więc głowę, odciągając ją od jej ręki. Nie był chłopcem już, nie był dzieckiem. W czarnych oczach zatańczyła mu pewność siebie. — Nie wiesz co pleciesz. Ale twoja wiara jest rozbrajająca. Biorąc pod uwagę, że jesteś już dorosła i powinnaś wiedzieć, że nie zaplanujesz wszystkiego tak jak będziesz chciała — odpowiedział jej zaczepnie, przyglądając jej się, choć nie analizował i nie czytał jej wnikliwie. Odwrócił spojrzenie, by popatrzeć na Londyn, nabrać w płuca nieświeżo, parnego powietrza, które miało wkrótce jeszcze bardziej się przerzedzić. — Ale tego ci życzę. Żebyś nigdy nie dała się nikomu i niczemu zwieść. Naprawdę — dodał już poważniej. Nieplanowana znajomość, nieplanowana sąsiadka stała się pewną stałością, częścią rzeczywistością i elementem codziennego krajobrazu. Tu, w porcie, tu w kamieniach zawieszonych nad kanałem. Jej wzburzenie było wyczuwalne, więc powiódł wzrokiem za drżącymi głoskami, ale może te wibracje słyszał tylko on, uchem wyczulonym na najmniejsze drżenia, bo wszystko co słyszał, wszystko mogło być melodią — muzyką piękną lub straszną. Czuł przez chwilę jak powietrze tężało, a w niej rosło napięcie, jak dźwięk odbijał się od wnętrza sezonowego pudła, aż w końcu ucichł, ale jej struny wciąż lekko poruszały się w krótkotrwałym wspomnieniu nerwowego wyrzutu.
— Ładna odpowiedź, taka całkiem o niczym i całkiem nie na temat. Mam się zamknąć? Spoko, ale to nie sprawi, że ta myśl zniknie. Dobrze o tym wiesz. Nie będę grzebał w śmieciach, jeśli nie chcesz mówić prawdy, nie mów — odpowiedział lekko, wzruszając ramionami. Nie miał nic do tego. Stwierdzał fakt, dzielił się spostrzeżeniami. Czuł to, tak jak obcy zawsze się wyczują, złapią wspólną nutę, potrafiąc grać tę samą melodię nawet o tym nie wiedząc. — Nam wszystkim łatwiej żyć w kłamstwie, świecie wymyślonym przez nas samych, jakbyś nigdy nie dorośli — mruknął, ostatecznie decydując się porzucić temat. Zajął się czymś innym. — Naprawdę masz na imię Philippa Moss, czy to tylko pseudonim? — spytał w końcu z łobuzerskim uśmichem, a jego poza lekko wskazywała na ewentualną gotowość do ucieczki, gdyby zechciała go od razu zdzielić po głowie. Pseudonimów zwykle używały kobiety do towarzystwa, takie, którym za uciechę słono należało zapłacić nawet w porcie. Takie jak Rain, do których nie miało się zbyt wiele szacunku, nawet gdy darzyło się je jakąś sympatią. Uniósł na nią wzrok, zapominając prędko o nożyku, który zleciał w dół; był już przeszłością, a tej trzymał się kurczowo zbyt często, aż do bólu, zapominając o tym, że życie potrafi być piękne i lekkie. Tęsknił za tym. Za śmiechem, za wiatrem we włosach, za tańcami, muzyką. Dni robiły się coraz krótsze i coraz ciemniejsze, a rzeczywistość coraz bardziej przytłaczająca. Gdyby nie tęsknota za bliskimi, za rodziną — żyłby pełnią życia, ciesząc się, że nie umarł. Ale nie potrafił. Tęsknił, usychał z tęsknoty, a każda kropla wody, którą miał przed oczami, a której nie mógł dostać była istną torturą.
— Zostaniesz żoną i matką, będziesz prowadzić gospodarstwo na skraju lasku wysoko w górach? — dokończył za nią rozbawiony, ale jego oczy błyszczały, jak oczy kogoś kto był w trakcie snucia marzeń. Zamilkł. Ucichł i spoważniał, kiedy w końcu szczerze i otwarcie podzieliła się z nim tym, co myśli. I choć kąciki ust mu drgnęły w podtrzymanym uśmiechu, nie uśmiechnął się. Lubienie tego miejsca wydawało mu się formą adaptacji. Formą przyzwyczajenia. Wiedział, że Marcel miał inaczej, urodził się tutaj, żył tu. Tu był jego dom, tu były jego wspomnienia, tu była kiedyś jego ukochana mama. Ale oni nie byli stąd. I mogli być w miejscach piękniejszych, w których budowaliby nowe historie, nowe życie, tkali nowe wspomnienia. Bo tu było paskudnie, miała rację. Londyn śmierdział, Londyn był brudny i podły, a po Bezksiężycowej Nocy jawił się koszmarem. Śmierć kroczyła ulicami swobodnie, już nie zakradała się jak niegdyś między setkami, tysiącami ludzi przemierzającymi ulice. Dziś było pusto. Smętnie. Ponuro. Ale ona też tu odnalazła dom. Miała tu ludzi, na których jej zależało i rozumiał to. Pokiwał lekko głową.
— Nie bardzo, ale jeśli postanowisz się na mnie teraz rzucić to nie będę miał się czym bronić — mruknął z fałszywym zawodem i westchnął teatralnie. Chwycił za cygaro i zaciągnął się nim, od razu wpadając w głęboki, ciężki do powstrzymania kaszel. Gryzący dym dławił mu gardło i wycisnął łzy. — Co do... — jęknął chrapliwie, spoglądając na cygaro. Nie wiedział, że nie powinno si nim zaciągać, bo na co palić je jeśli nie miało służyć wdychaniu dymu? Zakasłał raz jeszcze i przysłaniając twarz przedramieniem przekazał jej znalezisko. — Dam znać. Widziałem... — umilkł na chwilę, łapiąc oddech po paskudnym cygarze. — Widziałem miejsce idealne na skoki do wody. Może kiedyś się uda. Może kiedyś razem popływamy — zamarzył z uśmiechem. Brzmiało jak plan, brzmiało jak beztroska. Mogliby wziąć przyjaciół, zebrać się. Nie szkoda, że była od nich starsza, poważniejsza. Nie pomyślał, że wypad z młodymi mężczyznami mógłby być dla niej mało interesującą rozrywką, bo sam już nie mógł się doczekać. — Jak tak zapraszasz to jak mógłbym ci odmówić? — spytał, przyłożywszy dłoń do serca. — Oczywiści, dziękuję.

Zt



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Między kamienicami [odnośnik]17.06.24 19:23
30 IX 1958


Do godziny policyjnej zostało jeszcze kilka godzin, ale słońce już zniknęło za linią domów, z każdą kolejną minutą pogrążając okolicę w przyjemnym półmroku. Latarnicy rozpoczynali swoją zmianę, dbając o zapalenie części z lamp, póki co skupiając się przede wszystkim na najbardziej zatłoczonych arteriach miasta, dopiero później stopniowo rozpełzając się w mniejsze alejki, uliczki i zaułki. Wśród tych mniejszych krążyła również Maria, z pakunkiem opakowanym w starą gazetę, któreś wydanie Czarownicy, upomniana już raz, że nie mogła do takich celów używać Walczącego Maga, bo to prosiło się tylko o kłopoty. Zresztą, przecież wybrałaby się do Londynu wcześniej, gdyby nie zawodowe obowiązki, które skutecznie opóźniały początek jej wyprawy. Miała odwiedzić w dokach jednego ze swoich szwagrów, dostał niedawno nową pracę, niezbyt dobrze płatną, ale przynajmniej nie musiał pracować fizycznie. Maria chciała przynieść mu coś dobrego do jedzenia, aby wieczorem mogli we trójkę — on, siostra i ona — poświętować przez chwilę, nim godzina policyjna nie będzie zbliżać się na tyle, aby zmusić Marię do powrotu do domu.
W dokach była właściwie tylko raz, jeszcze pod opieką zmarłego prawie dwa miesiące wcześniej ojca. Nie znała okolicy, jej charakter zmienił się zresztą przez deszcz meteorytów, ale przecież niedaleko była marina, do której uprzątnięcia została skierowana wraz z Marcelem i Igorem przez ministerialnych urzędników. To był właściwie dobry kierunek myśli, odnaleźć coś znajomego i wokół tego terenu dobudowywać sobie inne, nowe miejsca.
Zawiązane mocno, skórzane pantofle (była to jej jedyna para wyjściowych butów, służyły jej jeszcze za czasów szkolnych, ale dbała o nie najlepiej, jak potrafiła) stukały w równym rytmie o uliczny bruk, a sama Maria rozglądała się wokoło, rejestrując tutejszą architekturę z podziwem i przerażeniem w równych częściach. Miasto wydawało się ogromne, przytłaczające, zwłaszcza dla kogoś, kto całe niemalże życie spędził w lesie, z daleka od większej formy cywilizacji. Z drugiej strony, połączone małymi kładeczkami, niemalże daszkami balkony pomiędzy stojącymi blisko kamienicami sprawiały wrażenie, jakby cała zabudowa tworzyła jeden, przedziwny, ale zwarty organizm. Było w tym coś niemalże hipnotyzującego, nakazujacego podejście bliżej, przyjrzenie się temu tworowi humanistyczno—urbanistycznemu, o podobnych tworach rozpisywali się rosyjscy prozaicy, chyba najbardziej umiłowani w szukaniu piękna w tragedii zubożenia, zaraz po turpistach, którzy przecież we Francji, jak to często bywa, zdobyli spore uznanie. Charles Baudelaire mógł widzieć budynki londyńskie, mógł pewnie poczuć w głębi siebie ich przerażającą estetykę, tą kwitnącą ludzkość, a wtedy pewnie czuł się jak Maria Multon stojąca na wąskim chodniku, z lekko rozwartymi ustami i spojrzeniem dużych, zielonych oczu lustrującej z ostrożną ciekawością okolicę, w której się znalazła.
Gdzieś skrzypnęło zamykające się okno, a refleks światła przemknął po czymś, czego Maria nie zauważyła wcześniej. Zaciekawiona potencjalnym znaleziskiem przeniosła pakunek do lewej ręki, opierając część ciężaru na własnym biodrze, nim ruszyła — wprost pod balkony i daszki, aż coś stuknęło pod jej stopą i przeturlało się po okręgu. Kucnęła przed przedmiotem, którym okazała się butelka. Nie zwróciłaby na nią zbytniej uwagi, gdyby nie to, że w środku coś było. Odłożywszy na moment pakunek na bok, ukucnęła przy butelce, ostrożnie przekręcając ją tak, aby wypadł z niej...
Papieros? Sama nie paliła, pierwszy raz w życiu miała w ustach papierosa na imprezie sprzed tygodnia, która nie skończyła się dla niej dobrze. Schowała jednak przedmiot do kieszeni i już zbierała się, żeby powstać, zabrać pakunek i wycofać się do głównej uliczki, gdy...
— A co my tu mamy? — głos z pewnością należał do mężczyzny, chociaż śmiech, który rozlał się zaraz po nim bardziej przypominał śmiech jakiegoś wyrostka, jeszcze w wieku szkolnym. Maria napięła mięśnie, chcąc pochwycić pakunek, lecz dłonie, jak się później okazało, wychudzonego młodego chłopaka, były szybsze.
— Zostaw, to moje! — pisnęła od razu, zaciskając dłonie w pięści. Prędko jednak zmusiła się do rozprostowania palców, licząc naiwnie, że złodzieje — bo póki co za nich miała tę dwójkę — może nie okażą się tacy źli, może okazany upór zmusi ich do zawrócenia ze ścieżki. Wyciągnęła ręce z otwartymi dłoni w kierunku wyrostka, marszcząc przy tym gniewnie brwi. — Proszę, oddaj mi to — powtórzyła, znów bez skutku. Czuła, jak serce poczynało bić jej mocniej i mocniej z każdą chwilą, czy ludzie naprawdę musieli być tacy podli? — Bo zaraz zawołam magipolicję — zagroziła, nie widząc do tej pory żadnej reakcji ze strony tej dwójki. I tak, jak tylko wspomniała magicznych stróżów prawa, tak doczekała się wreszcie jakiejś odpowiedzi.
Nie spodziewała się jednak, nawet w swych najśmielszych snach, że starszy mężczyzna pochwyci jej rękę w nadgarstku, przeciśnie się przy ścianie tak, aby znaleźć się za jej plecami, po to tylko, aby wygiąć jej rękę boleśnie, pod nienaturalnym kątem przytrzymując ją przy plecach. Żałosny pisk wydostał się z jej gardła, gdy zacisnęła mocno powieki, próbując powstrzymać łzy bólu.
— A mogło być tak miło, mała — oddech mężczyzny, który szeptał jej do ucha pachniał kwaśno i nieprzyjemnie, jak tanie wino i jeszcze tańsza strawa wymieszane z papierosami. — Mogłaś się z nami podzielić, co masz, ale wolałaś walczyć... Skoro już tu jesteś, powinnaś wiedzieć, że magipolicja nie zagląda tu często. Jak dla mnie, możesz ich wołać do woli i tak cię nie usłyszą — mówił dalej, jednocześnie brodą wskazując chłopakowi, aby odłożył na moment pakunek i wyciągnął różdżkę. — Nie dałaś nam wyboru. Musimy cię trochę... Uciszyć.

| tutaj rzut na skarb


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : początkująca sanitariuszka, pomoc domowa
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Między kamienicami [odnośnik]18.06.24 19:16
Powoli wracała do portu. Przez chwilę, dłuższą, była gdzieś na jego granicy. Niby nadal jej, ale dziwnie nie czuła się tam jak kiedyś. Przez ten okres kiedy była nieobecna, stał się jej obcy, zmienił się, a ona musiała do tych zmian na nowo przywyknąć. Nigdy nie była kobietą, która lubiła zmiany. Nie lubiła także niespodzianek. Lubiła mieć wszystko zaplanowane, poruszać się po wcześniej wytyczonych ścieżkach. Pewne poczucie stabilności dawało jej nawet spotykanie codziennie tych samych twarzy. Teraz ich nie było, albo zmieniły się na tyle, że ich nie rozpoznawała. Powoli wracała do swojej stabilności, nawet rozważała powrót do swojego mieszkania, które obserwowała już od jakiegoś czasu i ku jej uciesze, nie ucierpiało w wyniku uderzających w cały kraj meteorytów. Chociaż port został dość mocno uszkodzony, to najgorsze już zostało naprawione.
Przechadzała się dzisiejszym popołudniem po ulicach, które tak dobrze znała. Obserwowała otoczenie, próbowała znowu wyczuć te uliczki, przywołać wspomnienia, sprawdzić, czy jej noga znowu może tu bezpiecznie stanąć. Wróciła do portu z celem. Z pewną misją, którą sama zarzuciła sobie na barki. Wróciła z chęcią spełnienia głęboko skrywanego marzenia. I tak naprawdę, podczas tego swojego dzisiejszego spaceru, nie robiła nic sensownego poza właśnie jakimś takim dumaniem, rozmyślaniem, planowaniem i liczeniem. Do godziny policyjnej było jeszcze trochę czasu, a ona na tyle zlewała się z otoczeniem, że nikt specjalnie nie zwracał na nią uwagi. A jeśli zwrócił, to albo jej nie rozpoznał, albo wręcz przeciwnie, rozpoznał i może z tego powodu wolał do niej nie zagadywać? Wszystko jej było jedno, byle miała spokój.
Ale tego spokoju za długo nie miała. Właśnie prawie udało jej się doliczyć, ile pieniędzy powinna zdobyć, gdy do jej uszu dotarł pisk jakiejś dziewczyny. Brew drgnęła jej ku górze, taki pisk nie oznaczał nigdy nic dobrego. Ale kimże była, żeby to oceniać. Normalnie by olała sprawę i poszła zajmować się własnymi rzeczami dalej. Nie pierwsze i nie ostatnie dziewczę, które pozna smak życia na ulicach portu, ale… no właśnie, ale nie mogła. Bo skręcając w uliczkę, stanęła idealnie na wprost rozgrywającego się zdarzenia. I mogła się domyślać, chociaż w sumie, to była praktycznie pewna, że to ta młodziutka blondyneczka była osobą, której głos słyszała. Huxley przez chwilę mocniej zabiło serce, ostatnią blondynkę, jaką widziała, to była jej Celinka. A dziewczyna przyciśnięta przez mężczyznę była w podobnym wieku, podobnej postury i o podobnym kolorze włosów. To wystarczyło, żeby myśl o zignorowaniu sytuacji, została kompletnie wypchnięta z umysłu czarodziejki.
- Zostaw ją – warknęła tylko do mężczyzny, zdecydowanie szybciej od nich wyciągając różdżkę i mierząc to do jednego to do drugiego. – Magipolicja może tu nie zagląda, ale ze mną nie chcecie mieć do czynienia. Prawda, Markus?
Nie była pewna, czy to on. Ale ten facet, co trzymał pakunek, przypominał jej mężczyznę, który bywał w Parszywym jeszcze kiedy tam pracowała. Poznała wtedy wielu ludzi, na wielu miała haki i czasami sporo o gościach mogła powiedzieć. Często paplali sami pod wpływem alkoholu i używek, czasem to ona podsłuchała, a czasem wyciągnęła te informacje w inny sposób.
Ale ludzie nie tylko znali ją z tego, że podawała piwo w Parszywym i dorabiała w pokojach na górze. Potrafiła się postawić i póki jeszcze Hagrida nie było, to sama musiała radzić sobie z takimi typkami. Nie raz dostała za to w skórę, ale czasem to ona wychodziła zwycięsko. I teraz była taka śmieszna sytuacja, że to ona mierzyła w nich różdżką.
- Tylko zobaczę, że sięgasz za pazuchę, to rozerwę ci jaja, puść ją i spierdalajcie, póki jestem miła – zrobiła krok w ich stronę, pokazując, że wcale się nie boi.
Nie wie, co zrobi, jeśli jej słowa i czyny ich nie zmuszą do odpuszczenia. Cóż, w najgorszym wypadku będą walczyć i wtedy wszyscy będą mieli przekichane.


Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5603-rain-huxley https://www.morsmordre.net/t5628-poczta-rain#131770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f121-dzielnica-portowa-welland-street-5-12 https://www.morsmordre.net/t5630-skrytka-bankowa-nr-1380#131776 https://www.morsmordre.net/t5629-rain-huxley#131774
Re: Między kamienicami [odnośnik]05.07.24 20:19
To mógł być koniec. Jej, jej głupiutkich zamiarów, ciekawości, która prowadziła już nie tylko na manowce, ale wprost pod nóż, czy różdżkę, jak teraz. Czuła, jak nogi powoli odmawiają jej posłuszeństwa, kolana miękną w obliczu strachu, choć tak naprawdę nie marzyła w tej chwili o niczym innym niż o ucieczce. Dałaby radę — gdyby tylko dostała jakiś impuls, gdyby szarpnęła się może mocniej, narażając staw. Ale bała się — bała się bólu, bała się konsekwencji swojej decyzji, obu tych nieznajomych, bo jakie miała szanse poradzić sobie z dwoma dorosłymi, gdyby ręka wiodąca odmawiała posłuszeństwa? Do tego jeszcze słowa prowodyra, wydawały się tak obleśne, lepkie w najbardziej nieprzyjemny sposób, a przy tym zimne jak jaszczurka na lodzie. Czuła się brudna, tak wewnętrznie, to najgorszy rodzaj brudu, nie wiedziała, czy kiedyś jeszcze uda się jej go zmyć.
Nie istnieje jednak ciemność bez światła, choćby światło przyjść miało nieoczekiwanie, w osobie (o czym Maria nie mogła wiedzieć i nawet się nie domyślała) portowej dziwki. Najpierw słyszała głos, ten kobiecy, który od razu z tego tylko powodu wzbudził jej zaufanie, nawet gdy rozum jeszcze nie brał pod uwagę tego, co mówiła Rain. Maria natomiast uniosła jedną powiekę w górę, ale załzawione od bólu i strachu oko nie potrafiło dobrze złapać zarysów i konturów otoczenia, wobec narastającej ciemności pozostawiając Marię z plamą w prekroju ciemnych barw.
— Rain? — odezwał się wreszcie głos zza ucha Marii, wciąż bardziej zaskoczony, niż zirytowany. Na moment poluźnił się uścisk na ręce, blondynka próbowała szarpnąć się, ale w tej samej chwili powietrze znów rozdarł pisk, a cały tułów dziewczyny, za sprawą poprawienia uścisku, wygiął się w tył, do napastnika. — Słuchaj, Huxley, nie mam teraz czasu, robię biznes, jakbyś nie zauważyła — dodał po chwili, tym razem z nutą irytacji, wskazując brodą na swojego kompana, już zaprzyjaźnionego z upuszczonym przez Marią pakunkiem. — Na ciebie mogę znaleźć potem, tam gdzie zawsze — uśmiech, którego nie mogła dojrzeć Maria, ale który jak na dłoni miała Rain, miał w sobie coś z dzikości, chociaż dominowała w nim zuchwałość. Człowiek ten wywęszył łatwy kąsek, prostą okazję i nie zamierzał jej odpuszczać.
Co innego jego młodszy kolega, który przyglądał się całemu zajściu z szeroko otwartymi oczami. Najwyraźniej był to pierwszy raz, gdy ktoś — i to jeszcze kobieta! — przeszkodził im w takim drobnym skoku. Gdy Rain przestąpiła krok do przodu, grożąc mu bezpośrednio tak słowem, jak i różdżką, chłopak podniósł obie dłonie do klatki piersiowej. Albo był wyjątkowo posłuszny w perspektywie groźby uszczerbku na zdrowiu, w dodatku tak ważnych organów, albo po prostu obleciał go strach. Tak czy inaczej, zza pleców Marii zadźwięczało zniecierpliwione chrapnięcie, tylko przez moment przykryte piskliwym głosem samej dziewczyny.
— Po...mocy... — chyba umknęło to uwadze drugiego z bandziorów, który najwyraźniej zdenerwowany niekompetencją swego towarzysza oraz nieustępliwością samej Rain, westchnął głośno, mocnym ruchem odrzucając Marię na pobliską ścianę, ale uwalniając przy tym z niewygodnego i bolesnego uścisku. — Aaa! — krzyknęła dziewczyna, ledwo zdążając wysunąć dłonie przed siebie, aby zamortyzować uderzenie i ocalić głowę przed spotkaniem z ceglaną ścianą.
— Słuchaj no, lalka, nie będziesz mi tu rozkazywać — Maria powoli zdobywała się na odwagę, aby otworzyć drugie oko. Gdzieś obok słyszała strzyknięcia wyłamywanych kości dłoni, charakterystyczne dla kogoś, kto nie obawiał się fizycznych konfrontacji. Klap, klap, klap, kroki przez kałużę. Gdy wreszcie spojrzała w kierunku zbirów... Dojrzała tylko jednego. Drugi z nich, ten młodszy, uciekł w główną uliczkę, pozostawiając paczkę Marii nietkniętą, a swojego towarzysza — osamotnionego. — Biorę sobie, co chcę i kiedy chcę, a tobie nic do tego!


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : początkująca sanitariuszka, pomoc domowa
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Między kamienicami [odnośnik]10.07.24 14:05
Nie do końca to przemyślała. Chyba. Pod wpływem impulsu, jakiegoś zrzeszenia jajników czy dziwnej dobroci, która ja ogarnęła, postanowiła kobiecie pomóc. Dziewczyna była bardzo młoda i tak bardzo przypominała jej Celinę, że nie była w stanie przejść obojętnie. I sama też, nie raz i nie dwa, tkwiła w takiej pozycji, tak przyciśnięta do ściany i wiedziała, jak bardzo jest to nieprzyjemne. Poprawiła tylko uścisk dłoni na różdżce, słysząc zdziwione pytanie mężczyzny.
- Dawno mnie tu nie było, wiem. Zostawić was na chwilę w tym porcie i wszyscy na psy schodzą. Powiedziałam z o s t a w j ą – warknęła jeszcze raz.
Zacisnęła usta, widząc jego uśmiech. Wiedziała, jaki miał plan, co do dziewczyny i co do niej. I jeśli myślał, że wyjdzie z tego cało, to się grubo mylił. Westchnęła tylko ciężko.
- No to, kurwa, mamy problem, bo ja też mam do niej interes i obawiam się, że twój będzie musiał poczekać – rzuciła, lekko wzruszając ramionami.
Nie robił na niej wrażenia. Znała takich typków, wiedziała, jak ich uspokoić i jak rozjuszyć, jak zgasić i jak pobudzić. Za to tego młodego nigdy na oczy nie widziała, bardziej ją martwił. Nie mogła się spodziewać tego, jak zareaguje, czy się na nią nie rzuci, może wyciągnie różdżkę, może zrobi coś innego głupiego. Ale tylko patrzył, z jakimś lekkim zdziwieniem czy ze strachem? Był jeszcze dzieciakiem, Marcus wybrał sobie złego kompana. Powinien nauczyć się już lepiej dobierać towarzystwo, przynajmniej takie, które ma jaja i nie ucieknie w długą, gdy tylko plany pójdą, chociaż troszkę nie tak jak by tego chcieli. Groźba utraty jąder chyba podziałała, przynajmniej na tego młodego. Stał wystraszony, nic nie zrobił i to tylko chyba starego pryka wkurzyło. Rain obserwowała jak puszcza dziewczynę, jak rzuca nią o ziemię. Nie odezwała się słowem, ale gdyby mogła przekazać jej swoje myśli, to kazałaby jej zwiewać, czym prędzej gdzie pieprz rośnie i więcej się tu nie pokazywać. Huxley sobie poradzi, w najgorszym wypadku, gdyby Marcus okazał się wyjątkowo silny i szybki, zajęłaby jej miejsce. Ta młoda dziewczyna nie zasługiwała na taki los.
- Taaa? – zapytała, nie opuszczając różdżki i mierząc nią prosto w jego klatkę piersiową. – Chyba wziąłeś sobie słabego kompana, dawno nie widziałam kogoś, kto tak szybko przebiera nogami. A teraz, weź się ogarnij, odpuść i spierdalaj. Pomóc ci? – zapytała z grzeczności, ale sama już zaczynała wykonywać odpowiedni ruch nadgarstka. - Everte stati!
Rzuciła zaklęcie, które uderzyło prosto w Marcusa. Bardzo proste zaklęcie, łatwo się przed nim obronić, ale najpierw trzeba by mieć różdżkę w dłoni, a on jej nie miał. Myślał, że sobie podejdzie do Huxley, pewnie strzeli ją w twarz i zajmie się najpierw blondynką, a potem nią. A tu guzik. Rain tylko patrzyła jak odlatuje na kilka metrów do tyłu, uderzając plecami o mokry chodnik. Sama nie opuściła różdżki, zbliżyła się tylko do dziewczyny, stanęła przed nią i na wszelki wypadek cały czas celowała do mężczyzny.
- Nic ci nie jest? – zapytała ją, nie spuszczając wzroku z oprawcy. – Ona jest moja. To JA biorę ZAWSZE to, co CHCĘ. Nie ty. Spierdalaj, ostatni raz ostrzegam – powiedziała głosem spokojnym, ale nie znoszącym sprzeciwu. Niech no tylko do nich podejdzie, to nie ręczy za siebie.


Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5603-rain-huxley https://www.morsmordre.net/t5628-poczta-rain#131770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f121-dzielnica-portowa-welland-street-5-12 https://www.morsmordre.net/t5630-skrytka-bankowa-nr-1380#131776 https://www.morsmordre.net/t5629-rain-huxley#131774
Re: Między kamienicami [odnośnik]26.07.24 21:15
Może i działanie Rain nie było do końca przemyślane, ale wcale nie musiało takie być. Szczęściu również trzeba pomóc, a kto nie ryzykował — ten nie przeżywał następnego dnia, nie w miejscu takim jak to. Maria mogła tylko obserwować, przynajmniej przez pierwszą część słownej przepychanki, nie wiedząc jeszcze, czy los uśmiechnął się do niej, zsyłając nieznajomą (i nieustraszoną) kobietę, czy może tylko robił sobie z niej tylko niezbyt śmieszny żart, dając nadzieję, którą mógł równie prędko odebrać. Słowa kobiety nastrajały pozytywnie, czy kiedyś też znalazła się w podobnej sytuacji? Nie brzmiała jak ktoś, kto przechodził tędy przypadkiem — w odróżnieniu od Marii — jednakże dalsze słowa, że miała do niej jakiś interes, natychmiast zmroziły młodą dziewczynę. Jeszcze tego nie czuła, odurzona napędzającą adrenaliną, ale trzęsły się nie tylko jej nogi, trzęsła się już cała.
— Chuj z nim — Marcus nie należał do najbardziej wychowanych ludzi, bezpardonowość jego zachowania była oczywista, w dodatku podszyta złością na Rain. Na zniweczenie ich planów. Mężczyzna zaciskał mocno zęby, zdążył poczerwienieć na twarzy, a na szyi i czole pojawiły się wyraźniejsze kontury skrytych pod cienką warstwą skóry żył. Wydawał się szukać dobrych albo przynajmniej lepszych, niż te użyte do tej pory, słów, lecz dość ostentacyjna prowokacja Rain proponująca pomoc w zabieraniu się z miejsca, rozjuszyła go zupełnie. Wyszarpnął różdżkę z kieszeni starego, poprzecieranego momentami płaszcza, lecz Rain była szybsza.
Kilka rzeczy wydarzyło się więc równocześnie. Jasne światło zaklęcia wystrzeliło z różdżki ciemnowłosej czarownicy, oświetlając na chwilę przestrzeń pomiędzy kamienicami. Wystarczyło, aby okoliczne szkodniki, przede wszystkim owady, opuściły zajmowane wcześniej miejsca. Pod nogami zaplątało się też kilka myszy, a może szczurów — moment był na tyle krótki, że żadne z nich nie dało rady przyjrzeć się stworzeniom. W tej samej chwili Maria wypuściła z ust krótki, bo prędko zdławiony własną dłonią, pisk. W tym samym czasie odrzucony zaklęciem Marcus przeleciał obok niej, w locie wypuszczając różdżkę z dłoni. Najpierw to on upadł na mokry chodnik, dopiero później, z charakterystycznym dźwiękiem ten sam los podzieliła jego różdżka, choć czarodzieja i jego własność dzieliło kilka metrów. O tym, że mężczyzna dalej żył, nie rozbijając sobie głowy o kamienny bruk lub cokolwiek, co mogło znajdować się między kamienicami, znać dał obu kobietom poprzez przeciągły, wyraźnie podszyty bólem jęk.
I choć Rain dalej była w bojowym nastroju, Markus czuł bowiem jej spojrzenie na sobie, nawet jeżeli w pierwszej chwili nie był w stanie odpowiedzieć jej tym samym, Maria nie zamierzała marnować okazji na ucieczkę.
— Uciekamy — oznajmiła, w szoku nie odpowiadając na pytanie czarownicy, a przynajmniej nie od razu. Podejmowanie decyzji ułatwił strach, ułatwiło także przeczucie, że nie była sama. Nie znała Rain i nie znała jej motywów — ale do zaufania, że była osobą, która jej nie skrzywdzi, wystarczyły właściwie dwie rzeczy. To, że jej pomogła oraz to, że była kobietą. Maria bowiem, w swej naiwności, wierzyła, że jeżeli ktoś mógłby ją skrzywdzić, to tylko mężczyźni. Kobiety, do których towarzystwa przywykła zawsze się wspierały.
Może Rain wolała, żeby to Markus spierdalał, lecz niewiele miała do powiedzenia, gdy palce Marii zacisnęły się na jej nadgarstku, aby następnie pociągnąć ją w kierunku głównej ulicy. Po drodze Maria schyliła się tylko po wypuszczoną przez uciekającego chłystka paczkę, biorąc ją pod pachę. Nikt nie był tak silny, jak przestraszona młoda dziewczyna, która myśli, że nie ma już sił.

| idziemy tutaj


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : początkująca sanitariuszka, pomoc domowa
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Między kamienicami
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach