Zaplecze
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Zaplecze
Pomieszczenie to stanowczo odbiega od standardowego wyobrażenie sklepów, które znajdują się na Nokturnie. Mimo że jest utrzymane w mrocznych klimatach, a charakteru dodają mu ludzkie, i nie tylko, czaszki, skurczone głowy, podejrzana przedmioty, które roztaczają dookoła siebie złowieszczą oraz tajemniczą aurę, to jego wnętrze jest nadzwyczaj czyste. Wszystko wydaje się na swoim miejscu, na pewno nie jest to chaotyczne gratowisko, a we znaki daje się kompletny brak pajęczyn czy kurzu. Półmrok został ocieplony magiczny żyrandolem, który rozprasza światło produkowane przez zaklęte świece. Nawet uschnięta roślinka wstawiona w fikuśny wazon zdaje się ożywać, chociaż może on wcale nie jest taka martw... Czy mi się wydawało, czy ona się poruszyła? Przynajmniej masz dokąd uciec, ponieważ zaplecze jest całkiem duże.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 18:46, w całości zmieniany 1 raz
Babranie się w ludzkich zwłokach stało się dla Deirdre czynnością naturalną. Z bezpośredniej bliskości żywych ciał, gorących, pełnych energii, podniecenia i potrzeb - do przebywania wśród świeżych trupów, niedawno, jej rękami, pozbawionych tchu. Jako Miu czyniła życie zachwycającym, obdarzała rozkoszą, nadającą egzystencji sens, a będąc sobą sprowadzała ludzi na drugą stronę, w mrok i tajemnicę, zamykając usta pocałunkiem ostateczności. Śmierci, potężnej i fascynującej, przynajmniej ze strony sprawczej. Bezwładny organizm, leżący przed nimi na środku stołu tej nocy, nie miał w sobie żadnej glorii i chwały, był tylko manekinem ćwiczebnym, płaszczyzną działań naukowych. Nie bawiła się z nim, nie czerpała przyjemności z wkładania dłoni w ciepłe jeszcze mięso - była tutaj z obowiązku, chcąc przysłużyć się Rycerzom Walpurgii. Odciążała Cassandrę na tyle, na ile mogła, pomagając stawić Quentinowi pierwsze kroki w tajemnej sztuce zgłębiania ludzkiego ciała.
- Okrężnica to część jelita grubego, największa część - odpowiedziała powoli, przypominając sobie podstawowe informacje. Nie pamiętała chorób, dokładnych opisów oraz łacińskich nazw, mogła jedynie delikatnie zarysować Burke'owi charakterystykę danego organu oraz jego umiejscowienie. - Pobiera substancje odżywcze, wodę i minerały z pokarmu, absorbuje je do organizmu - kontynuowała, przesuwając opuszkami palców po drgających mięśniach. - Trzustka także jest ściśle powiązana z procesem trawienia. Wydziela enzymy, niezbędne do tego procesu. Wytwarza także hormony - nie wiem dokładnie jakie, o to musisz spytać wykwalifikowanego uzdrowiciela - wyjaśniła, nie bojąc się przyznać do niewiedzy. Zgłębiła anatomię na podstawowym poziomie, nie zagłębiając się w niuanse; na razie musiało to Quentinowi wystarczyć, a i tak to, co musiał się nauczyć, mogło go przytłoczyć. Umiejętnie skryła zdziwienie, wywołane pytaniem o kobiece narządy płciowe. - W jajnikach produkowane są komórki jajowe, które później, dojrzewając, przesuwają się do macicy. Jeśli dojdzie do zapłodnienia, to właśnie w macicy przez dziewięć miesięcy rozwija się płód - informowanie o oczywistościach, które powinien przecież znać każdy lord, dbający choć odrobinę o swoje potomstwo, wydawało się jej zabawne, nie poskąpiła mu jednak tej wiedzy. Dla dobra przyszłej małżonki oraz ewentualnych eksperymentów nad płodnością. - Chcesz też wiedzieć, do czego służy pochwa? - spytała poważnym tonem, nie mogąc powstrzymać się od tej bezpruderyjnej prowokacji, ciekawa, czy Burke zareaguje w jakikolwiek sposób. Rumieńcem, obruszeniem się, dwuznacznym żartem? Ożywiłoby to nieco atmosferę. - To normalny zapach. Ciało rozkłada się, w zależności od warunków, dość szybko. Plamy opadowe, ustąpienie stężenia pośmiertnego, rozpad tkanek. Dopiero po kilku dniach odór jest nie do zniesienia - pocieszyła go, wyciągając ręce z jamy brzusznej, by przesunąć się nieco wyżej. Ostrożnie, by nie pokaleczyć się o żebra, zabrała się za wskazywanie kolejnych organów. - Serce. Na pewno już je widziałeś - w artefaktach, na rycinach, w baśniach - Utrzymuje przepływ krwi. Jest jakby...magiczną pompą, pozwalającą działać całej sieci żył i naczyń - obserwowała coraz powolniejsze bicie organu; mężczyzna powoli się wykrwawiał, umierając na ich oczach. Nie przejmowała się tym wcale, kontynuując lekcję. - Klatka piersiowa, żebra i mostek, chronią narządy wewnętrzne - wskazała na wyłamane zaklęciem kości, bielące się wśród lejącej się krwi. - Nieco pod nim zajmują się płuca, odpowiedzialne za proces oddychania. Są tu też oskrzela, także należące do układu oddechowego - przesuwała dłońmi pewnie, zaczynając żałować, że nie zna dokładniejszych szczegółów. Wagi, specjalistycznego nazewnictwa, sekretów, które skrywały różnobarwne organy, składające się na życie - natchnione i powołane dzięki magii.
- Okrężnica to część jelita grubego, największa część - odpowiedziała powoli, przypominając sobie podstawowe informacje. Nie pamiętała chorób, dokładnych opisów oraz łacińskich nazw, mogła jedynie delikatnie zarysować Burke'owi charakterystykę danego organu oraz jego umiejscowienie. - Pobiera substancje odżywcze, wodę i minerały z pokarmu, absorbuje je do organizmu - kontynuowała, przesuwając opuszkami palców po drgających mięśniach. - Trzustka także jest ściśle powiązana z procesem trawienia. Wydziela enzymy, niezbędne do tego procesu. Wytwarza także hormony - nie wiem dokładnie jakie, o to musisz spytać wykwalifikowanego uzdrowiciela - wyjaśniła, nie bojąc się przyznać do niewiedzy. Zgłębiła anatomię na podstawowym poziomie, nie zagłębiając się w niuanse; na razie musiało to Quentinowi wystarczyć, a i tak to, co musiał się nauczyć, mogło go przytłoczyć. Umiejętnie skryła zdziwienie, wywołane pytaniem o kobiece narządy płciowe. - W jajnikach produkowane są komórki jajowe, które później, dojrzewając, przesuwają się do macicy. Jeśli dojdzie do zapłodnienia, to właśnie w macicy przez dziewięć miesięcy rozwija się płód - informowanie o oczywistościach, które powinien przecież znać każdy lord, dbający choć odrobinę o swoje potomstwo, wydawało się jej zabawne, nie poskąpiła mu jednak tej wiedzy. Dla dobra przyszłej małżonki oraz ewentualnych eksperymentów nad płodnością. - Chcesz też wiedzieć, do czego służy pochwa? - spytała poważnym tonem, nie mogąc powstrzymać się od tej bezpruderyjnej prowokacji, ciekawa, czy Burke zareaguje w jakikolwiek sposób. Rumieńcem, obruszeniem się, dwuznacznym żartem? Ożywiłoby to nieco atmosferę. - To normalny zapach. Ciało rozkłada się, w zależności od warunków, dość szybko. Plamy opadowe, ustąpienie stężenia pośmiertnego, rozpad tkanek. Dopiero po kilku dniach odór jest nie do zniesienia - pocieszyła go, wyciągając ręce z jamy brzusznej, by przesunąć się nieco wyżej. Ostrożnie, by nie pokaleczyć się o żebra, zabrała się za wskazywanie kolejnych organów. - Serce. Na pewno już je widziałeś - w artefaktach, na rycinach, w baśniach - Utrzymuje przepływ krwi. Jest jakby...magiczną pompą, pozwalającą działać całej sieci żył i naczyń - obserwowała coraz powolniejsze bicie organu; mężczyzna powoli się wykrwawiał, umierając na ich oczach. Nie przejmowała się tym wcale, kontynuując lekcję. - Klatka piersiowa, żebra i mostek, chronią narządy wewnętrzne - wskazała na wyłamane zaklęciem kości, bielące się wśród lejącej się krwi. - Nieco pod nim zajmują się płuca, odpowiedzialne za proces oddychania. Są tu też oskrzela, także należące do układu oddechowego - przesuwała dłońmi pewnie, zaczynając żałować, że nie zna dokładniejszych szczegółów. Wagi, specjalistycznego nazewnictwa, sekretów, które skrywały różnobarwne organy, składające się na życie - natchnione i powołane dzięki magii.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Nie domyśliłbym się, że dawna Deirdre z czasów szkolnych byłaby w stanie robić tak paskudne rzeczy - to nawet ja takich nie robię. Dobra, słowo nawet jest tu bardzo na wyrost, ale wiecie chyba o co chodzi. Burke, dziedzic Asy, twórczyni zaklęcia niewybaczalnego, pomagający w rodowym biznesie jakim jest wszystko, co nielegalne. Powinienem więc mieć z miejsca licencję na zabijanie, a tu proszę. Słodka, niepozorna Tsagairt szasta śmiercionośnymi zaklęciami na prawo i lewo, przynosi do sklepu zaimperiusowanego jegomościa i grzebie przy mnie w jego obmierzłych flakach. To robi wrażenie, naprawdę. Staram się przede wszystkim pozostać profesjonalistą, dlatego nie krzywię się ani nie narzekam na jakość warunków. Do smrodu powoli się przyzwyczajam, chociaż to nie świadczy o mnie za dobrze. Z drugiej strony Borgin & Burke pamięta czasy wielu różnych odorów, ja również - tylko wypieram je ze świadomości.
Z nieukrywanym zainteresowaniem przyglądam się pracy czarownicy, zaglądając jej przez ramię do flaków postękującego gościa. Nawet nie wiedziałem, że ludzka anatomia może być tak interesująca. Jak dotąd to raczej interesowała mnie specyfika życia magicznych stworzeń, bo to one są mi potrzebne do zrozumienia alchemii - czyli do rozwijania swojej pasji oraz powinności względem Czarnego Pana. Ale nie może być tak, że nie wiem nic o ludzkim organizmie. Owe nauki przydadzą się w najbliższych prowadzonych badaniach i nie tylko zresztą. Muszę skrupulatnie notować każdą informację w głowie - przecież nie będę stał z pergaminem i piórem zapisując każde słowo Deirdre jak jakiś uczniak. Może powinienem, ale dość już błazenady jak na ostatni czas.
Kiwam głową słuchając uważnie każdej jednej informacji. Okrężnica, do jelita grubego. Tak, widać, że jest grube. I pewnie zagazowane, oby tylko Tsagairt go nie przecięła albo coś, wtedy to dopiero będzie śmierdzieć. Trzustka wydaje się w porządku - przede wszystkim ma estetyczniejszy wydźwięk. I tak jak słucham, to musi być niezwykle przydatna. Dobrze byłoby ludziom odbierać trzustki. - Aż tak mnie ten temat nie fascynuje - odpowiadam i gdybym nie był sobą, uśmiechnąłbym się i nadał tonu wesołości, ale tak to niestety brzmi on po prostu neutralnie. Ani dobrze, ani źle.
Płód rozwija się w jakiejś macicy, a nie w brzuchu - to niebywałe, wręcz wiekopomne odkrycie dla kogoś takiego jak ja. Uprzejmie unoszę zdziwiony brwi kiedy dowiaduję się o tym wszystkim. Och tak, zaległości mam naprawdę sporo. - Dobrze wiedzieć - mruczę pod nosem, raczej do siebie niż do nauczycielki. Marszczę brwi słysząc jej kolejne pytanie, nie wiedząc jeszcze, że zaraz zrobię z siebie idiotę. - Naturalnie wiem do czego służy pochwa - obruszam się. - Do przechowywania mieczy oraz szpad. Ale nie rozumiem co to może mieć wspólnego z omawianym tematem? - rzucam pamiętnie głupie zdanie, od czego nie ma już odwrotu. Nawet jako uczeń jestem beznadziejny, co tu dużo mówić. - Świetnie, ale nie zamierzam go tu tyle trzymać - stwierdzam po krótkim wykładzie. Zaraz bardziej jestem zainteresowany sercem. Pięknym, pulsującym. To jak trzymanie w ręku cudzego życia - uczucie musi być absolutnie uderzające. Chciałbym je potrzymać, ale wykład trwa dalej, więc zduszam w sobie irracjonalne pragnienia, a zamiast tego notuję w pamięci dalej. Oddychanie, żebra będące szkieletem organów wewnętrznych. Natura jest naprawdę zmyślna. Pomysłowa. - Czytałem kiedyś o płucach. Jedna informacja zapadła mi w pamięć. Podobno pęcherzyki płucne po rozciągnięciu miałyby powierzchnię boiska do Quidditcha - rzucam dla odmiany czymś mądrym, chociaż złe wrażenie trudniej jest zatuszować niż sprawić.
Z nieukrywanym zainteresowaniem przyglądam się pracy czarownicy, zaglądając jej przez ramię do flaków postękującego gościa. Nawet nie wiedziałem, że ludzka anatomia może być tak interesująca. Jak dotąd to raczej interesowała mnie specyfika życia magicznych stworzeń, bo to one są mi potrzebne do zrozumienia alchemii - czyli do rozwijania swojej pasji oraz powinności względem Czarnego Pana. Ale nie może być tak, że nie wiem nic o ludzkim organizmie. Owe nauki przydadzą się w najbliższych prowadzonych badaniach i nie tylko zresztą. Muszę skrupulatnie notować każdą informację w głowie - przecież nie będę stał z pergaminem i piórem zapisując każde słowo Deirdre jak jakiś uczniak. Może powinienem, ale dość już błazenady jak na ostatni czas.
Kiwam głową słuchając uważnie każdej jednej informacji. Okrężnica, do jelita grubego. Tak, widać, że jest grube. I pewnie zagazowane, oby tylko Tsagairt go nie przecięła albo coś, wtedy to dopiero będzie śmierdzieć. Trzustka wydaje się w porządku - przede wszystkim ma estetyczniejszy wydźwięk. I tak jak słucham, to musi być niezwykle przydatna. Dobrze byłoby ludziom odbierać trzustki. - Aż tak mnie ten temat nie fascynuje - odpowiadam i gdybym nie był sobą, uśmiechnąłbym się i nadał tonu wesołości, ale tak to niestety brzmi on po prostu neutralnie. Ani dobrze, ani źle.
Płód rozwija się w jakiejś macicy, a nie w brzuchu - to niebywałe, wręcz wiekopomne odkrycie dla kogoś takiego jak ja. Uprzejmie unoszę zdziwiony brwi kiedy dowiaduję się o tym wszystkim. Och tak, zaległości mam naprawdę sporo. - Dobrze wiedzieć - mruczę pod nosem, raczej do siebie niż do nauczycielki. Marszczę brwi słysząc jej kolejne pytanie, nie wiedząc jeszcze, że zaraz zrobię z siebie idiotę. - Naturalnie wiem do czego służy pochwa - obruszam się. - Do przechowywania mieczy oraz szpad. Ale nie rozumiem co to może mieć wspólnego z omawianym tematem? - rzucam pamiętnie głupie zdanie, od czego nie ma już odwrotu. Nawet jako uczeń jestem beznadziejny, co tu dużo mówić. - Świetnie, ale nie zamierzam go tu tyle trzymać - stwierdzam po krótkim wykładzie. Zaraz bardziej jestem zainteresowany sercem. Pięknym, pulsującym. To jak trzymanie w ręku cudzego życia - uczucie musi być absolutnie uderzające. Chciałbym je potrzymać, ale wykład trwa dalej, więc zduszam w sobie irracjonalne pragnienia, a zamiast tego notuję w pamięci dalej. Oddychanie, żebra będące szkieletem organów wewnętrznych. Natura jest naprawdę zmyślna. Pomysłowa. - Czytałem kiedyś o płucach. Jedna informacja zapadła mi w pamięć. Podobno pęcherzyki płucne po rozciągnięciu miałyby powierzchnię boiska do Quidditcha - rzucam dla odmiany czymś mądrym, chociaż złe wrażenie trudniej jest zatuszować niż sprawić.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Quentin zasługiwał na miano pilnego i wdzięcznego ucznia. Nie przerywał, nie zadawał idiotycznych pytań, nie podważał autorytetu swej nauczycielki z merliniej łaski - słuchał, kiwał głową i wypowiadał się cicho acz sensownie, dzięki czemu przeprowadzona przez Dei lekcja przebiegała bez jakichkolwiek zakłóceń, pozwalając jak najlepiej wyłożyć podstawową wiedzę z zakresu anatomii. Kobieta znała swe ograniczenia, Cassandra zapewne wyśmiałaby jej dość prymitywne określenia oraz wskazania poszczególnych narządów, ale na początek takie informacje powinny Burke'owi wystarczyć, dając mu solidną bazę do nadbudowania swej wiedzy o tajemnicach ludzkiego ciała. Wydawał się zainteresowany, wytrzymywał także dość obrzydliwe widoki pulsujących w agonii organów oraz nie mdlał na widok krwi, zalewającej stół i skapującej gęstymi kroplami na kamienną posadzkę. Zerknęła na niego z uznaniem, na sekundę wyciągając ręce z środka ciała - ale zadowolenie z pojętnego ucznia szybko rozprysło się wobec urażonego pytania retorycznego. Pojęcie pochwy rozumiał on bowiem zupełnie inaczej. Przez moment w wewnętrznym skonsternowaniu wpatrywała się w nieco obruszoną twarz Quentina - zastanawiała się, czy zniszczyć jego świat i poinformować go o tym, co znajduje się pomiędzy nogami każdej kobiety. - Pochwa to część kobiecych dróg rodnych - odpowiedziała po przedłużającej się chwili ciszy, mając nadzieję, że nie wprawi tym zdaniem Quentina w zakłopotanie, przekreślające dalszą szansę na naukę. - Kochałeś kiedyś kobietę, prawda? - spytała, dość retorycznie, dopiero teraz zastanawiając się nad romantyczną historią lorda Burke. - To miejsce do stosunku i stamtąd wychodzi na świat dziecko - poinformowała dość łagodnie, wspaniałomyślnie postanawiając nie zdradzać mężczyźnie innych określeń na kwiat kobiecości. Uczyli się tu anatomii, nie tajników alkowy; porzuciła więc ten zapewne zawstydzający Quentina temat, znów powracając wzrokiem do martwego już ciała. Kiwnęła głową, słysząc ciekawostkę o rozległości płuc; nie znała się na Quidditchu zupełnie, nie wypowiedziała się więc na ten temat, cieszyło ją jednak łączenie faktów przez Burke'a. Był dość cnotliwy - ale bez wątpienia niezwykle bystry. - Całe ciało przytrzymuje szkielet - wróciła do głównego tematu, przesuwając zakrwawionymi palcami po ciele mężczyzny. - Kręgosłup, poszczególne kości, łączone przez stawy, spajają organy i mięśnie w jedno - ciągnęła, pokazując poszczególne miejsca, ukryte pod napęczniałą od krwi tkanką, przesłaniającą biel szkieletu. - Pod czaszką skrywa się też mózg, dwie półkule, to on rządzi całym organizmem - mówiła prosto, nie wiedząc dokładnie, co kryje się w istocie szarej i białej; nie znała się na leczeniu ani anatomii w stopniu zaawansowanym, pojmowała jedynie podstawy, umiejscowienie narządów i ich podstawowe działanie. Nie wspomniała też wszystkich, które istotnie wspomagały życie. - Masz jakieś pytania? - spytała rzeczowo, woląc, by Burke pytał ją o wątpliwości niż gdyby sama miała dzielić się dalszymi informacjami. Więcej mógł dowiedzieć się od uzdrowicieli z szeregów Rycerzy Walpurgii. Ona jedynie wytyczyła mu najprostszą ścieżkę ku poznaniu sekretów ciała.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Mam wiele wad, ale na pewno nie mazgaję się ani nie mdleję na widok krwi. Krew jest piękna, o ile czysta - pozostała to po prostu płyny fizjologiczne, takie jak łzy czy ślina. Nie przywiązuję do tego większej wagi, gdyż nie jest mi to do niczego potrzebna. W procesie tworzenia eliksirów również używam osocza zwierząt, śliny także. Nie ma w tym nic obrzydliwego. Poza odorem śmierci, jaki unosi się w całym pomieszczeniu. Smród konającego menela nie jest najprzyjemniejszy, ale zmysł powonienia zwykle przyzwyczaja się do nieustającego zapachu. Zresztą, muszę się poświęcić dla chęci zdobycia wiedzy. Deirdre poświęca mi swój cenny czas kiedy mogłaby robić coś innego. Na pewno Cassandra popisałaby się rozleglejszą wiedzą na tematy anatomiczne, ale już odpuszczając fakt, że ma teraz na pewno całą masę Rycerzy do poskładania, to po prostu mogłaby za bardzo popłynąć w ściśle medyczne słówka, których za nic bym nie zrozumiał. Potrzebuję prostoty, łatwości w pojmowaniu tego, co dla mnie było dotąd niedostępne. I cieszę się, że czarownica nie bawi się w spekulacje lub dokładniejsze omawianie każdego z narządów. Prędko pogubiłbym się w tym całym nazewnictwie oraz funkcjach poszczególnych organów. Tak jest idealnie. Nie za szybko, nie za wolno. Resztę sobie przecież doczytam, bez przesady.
Niestety w pewnym momencie czuję, jak krew ucieka mi do policzków - te, zwykle chorowicie blade, nabierają delikatnego, czerwonego zabawienia. Och. Kobiece drogi rodne, mój poprzedni komentarz brzmi przy tym wyjątkowo idiotycznie, o czym jeszcze przed chwilą nie wiedziałem, a teraz już wiem. To tłumaczy jednak tę niezręczną ciszę, jaka między nami na moment zaległa. Wtłaczam powietrze wprost do płuc i zastanawiam się kiedy przestanę robić z siebie głupka. Chyba już nigdy.
Na kolejne pytanie patrzę na Tsagairt trochę z przerażeniem, bo co to za pytanie? Kochałem taką jedną lady Selwyn, ale… cóż, kolejne słowa rozmywają całkowicie wątpliwości o naturę pytania. Nie chodziło wcale o sferę uczuciową, a… tą czysto mechaniczną. Poczerwieniałbym jeszcze bardziej gdyby nie choroba genetyczna z jaką muszę się borykać. To ma swoje plusy, gdyż zakłopotanie czy zażenowanie nie jest aż tak widoczne jak w przypadku osób zdrowych. Zaczerwienienie przypomina ledwie muśnięcie policzka wstydem. - Tak, ja i lady Bulstrode… - Zaczynam się plątać w zeznaniach. - Nieważne, wiem o co chodzi - dodaję nie mniej zakłopotany niż przed chwilą. Merlinowi dziękuję w duchu, że temat kobiecości wreszcie zostaje zakończony. Aż poprawiam kołnierz szaty, żeby wpuścić tam trochę powietrza. Zatęchłego, ale zawsze.
Pilnie odnotowuję w głowie wszystkie wiadomości - szkielet, kręgosłup. Kości oraz stawy. Wszystko połączone w jedno. Stanowiące bazę dla mięśni, które tę bazę poruszają w ruch. Fascynujące. I na koniec perełka - mózg, złożony z dwóch półkul. Dopełniających siebie, magazynujących najcenniejsze informacje, wspomnienia, wiedzę. - Mogę wziąć do ręki serce? - To chyba jedyne pytanie, jakie mam w tej chwili. I które męczy mnie od dłuższego czasu. Już pokazałem swoją niewiedzę, więc gorzej już chyba nie będzie. A nie znam planów Deirdre odnośnie trupa, może chce go oddać Cassandrze do eksperymentów lub po prostu na sprzedaż? W zasadzie nie chcę go na stałe, tylko na chwilę. Poczuć jak to jest mieć w rękach ludzkie życie, nie w ten sam sposób co miotając czarnomagicznymi zaklęciami. Raczej taki bardziej namacalny.
Niestety w pewnym momencie czuję, jak krew ucieka mi do policzków - te, zwykle chorowicie blade, nabierają delikatnego, czerwonego zabawienia. Och. Kobiece drogi rodne, mój poprzedni komentarz brzmi przy tym wyjątkowo idiotycznie, o czym jeszcze przed chwilą nie wiedziałem, a teraz już wiem. To tłumaczy jednak tę niezręczną ciszę, jaka między nami na moment zaległa. Wtłaczam powietrze wprost do płuc i zastanawiam się kiedy przestanę robić z siebie głupka. Chyba już nigdy.
Na kolejne pytanie patrzę na Tsagairt trochę z przerażeniem, bo co to za pytanie? Kochałem taką jedną lady Selwyn, ale… cóż, kolejne słowa rozmywają całkowicie wątpliwości o naturę pytania. Nie chodziło wcale o sferę uczuciową, a… tą czysto mechaniczną. Poczerwieniałbym jeszcze bardziej gdyby nie choroba genetyczna z jaką muszę się borykać. To ma swoje plusy, gdyż zakłopotanie czy zażenowanie nie jest aż tak widoczne jak w przypadku osób zdrowych. Zaczerwienienie przypomina ledwie muśnięcie policzka wstydem. - Tak, ja i lady Bulstrode… - Zaczynam się plątać w zeznaniach. - Nieważne, wiem o co chodzi - dodaję nie mniej zakłopotany niż przed chwilą. Merlinowi dziękuję w duchu, że temat kobiecości wreszcie zostaje zakończony. Aż poprawiam kołnierz szaty, żeby wpuścić tam trochę powietrza. Zatęchłego, ale zawsze.
Pilnie odnotowuję w głowie wszystkie wiadomości - szkielet, kręgosłup. Kości oraz stawy. Wszystko połączone w jedno. Stanowiące bazę dla mięśni, które tę bazę poruszają w ruch. Fascynujące. I na koniec perełka - mózg, złożony z dwóch półkul. Dopełniających siebie, magazynujących najcenniejsze informacje, wspomnienia, wiedzę. - Mogę wziąć do ręki serce? - To chyba jedyne pytanie, jakie mam w tej chwili. I które męczy mnie od dłuższego czasu. Już pokazałem swoją niewiedzę, więc gorzej już chyba nie będzie. A nie znam planów Deirdre odnośnie trupa, może chce go oddać Cassandrze do eksperymentów lub po prostu na sprzedaż? W zasadzie nie chcę go na stałe, tylko na chwilę. Poczuć jak to jest mieć w rękach ludzkie życie, nie w ten sam sposób co miotając czarnomagicznymi zaklęciami. Raczej taki bardziej namacalny.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Urocze zarumienienie Quentina, postępujące w czasie tej naukowej rozmowy, dostarczało Deirdre wiele rozrywki. Przychodząc tutaj nie sądziła, że surowa i dość konkretna lekcja dotycząca podstawowych pojęć ludzkiej anatomii przyniesie jej także pewną radość - nie tylko z postępów czynionych przez pilnego ucznia, wdzięcznie słuchającego każdego słowa, ale i z jego nonszalanckiej niewiedzy na tematy dość podstawowe. Właściwie nie zdziwiła jej ta dezorientacja w sprawach kobiecości, arystokraci oczekiwali dzieci, zupełnie nie przykładając wagi do intymnego zdrowia kobiety. Dla nich liczyła się wyłącznie przyjemność, a perypetie związane z zapłodnieniem, ciążą, porodem i połogiem równie dobrze mogłyby dla nich nie istnieć. Wypełniła dziś dobry, feministyczny obowiązek, przybliżając nieco oficjalne nazewnictwo, chociaż wątpiła, by kiedykolwiek przydało się ono Quentinowi w życiu. Nie dociekała szczegółów jego relacji z lady Bulstrode, przeczuwając, że nie przyniesie to niczego dobrego. Dalej uśmiechała się łagodnie i wyrozumiale, przystępując do kontynuowania lekcji. - Ważne są też żyły. Główne. Aorta, żyła płucna, układ żyły wrotnej - mówiła, przesuwając palcami ponad martwym już ciałem, tam, gdzie pod mięsem znajdowały się odpowiednie przewody wypełnione krwią. - Są także tętnice, na przykład szyjna lub udowa - dłoń zabarwiona czerwienią zawisła nad nogą nieboszczyka - jeśli ją przerwiesz, na przykład celnym vulnerario, wykrwawienie będzie szybkie i efektowne - kontynuowała, po chwili opowiadając dalej o naczyniach włosowatych i o reszcie najważniejszych informacji z podstaw anatomii. Odpowiedziała na ewentualne pytania, na kilka nie znała odpowiedzi, ale postarała się przekazać wszelkie wiadomości, jakie posiadała, swojemu uczniowi. Dość śmiałemu, uśmiechnęła się lekko kącikiem ust, słysząc prośbę. - Oczywiście. Potrzebujesz nieco siły, by je wyrwać, ale poradzisz sobie - stwierdziła, nieco odsuwając połamane poprzednim zaklęciem żebra oraz kości klatki piersiowej, by ułatwić Burke'owi przyjrzenie się temu najbardziej romantycznemu organowi. - Nie wygląda jak na rycinach w Czarownicy - uprzedziła, wielu spodziewała się regularnego, zaokrąglonego kształtu, w niczym niepasującego do siedliska mięśni i komór. Tsagairt odsunęła się nieco od stołu i wytarła ręce w czarną szatę. Krew skapywała ze stołu, tworząc na posadzce kałuże; Dei obserwowała ostatnie zabawy Burke'a. - Pokaż mi żołądek. I aortę - poleciła, chcąc sprawdzić jego umiejętności. Gdy udało mu się spełnić te wytyczne, kiwnęła z zadowoleniem głową, sięgając do kieszeni po różdżkę. - Dalej potrzebujesz tego inferiusa? - spytała uprzejmie, obracając w dłoniach chłodne drewno. Nigdy nie próbowała tego zaklęcia, widziała jednak wielokrotnie Rosiera przyzywającego z martwych swych wojowników. Pamiętała inkantację oraz ruchy dłoni; wystarczyło je jedynie powtórzyć - ale czy na pewno? - Inferni - wyszeptała, podnosząc różdżkę na martwego manekina, uprzednio upewniając się, że Burke odsunął się na względnie bezpieczną odległość. Wątpiła, by ta trudna sztuka udała się jej za pierwszym razem, ale musiała przecież spróbować.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Tsagairt' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 92
--------------------------------
#2 'k10' : 10
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 92
--------------------------------
#2 'k10' : 10
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
Nie wypada znać się na kobiecej terminologii - nie mężczyznom. To byłoby dziwne, gdybym szafował nazwami żeńskich dróg rodnych oraz damskiej fizjologii. Niektóre informacje wciąż stanowią tabu, a skoro nie jestem uzdrowicielem, to ta wiedza nie jest mi niezbędna. Z drugiej strony uważam, że warto wiedzieć - więcej, lepiej, szybciej. Nawet na tak wstydliwe tematy, dlatego w gruncie rzeczy jestem Deirdre wdzięczny, że nie zraziła się moją ignorancją, a zamiast tego dostarczyła mi kolejnej dawki cennych informacji. Najpewniej nigdy w życiu ich nie wykorzystam, ale zawsze to będzie jakaś jedna wiadomość w zwojach mózgowych więcej.
Dobrze, że nie kontynuujemy tego wysoce niewygodnego tematu. Wolę skoncentrować się na pozostałych szczegółach anatomicznych - tak jest zwyczajnie bezpieczniej i na dodatek czuję się pewniej meandrując między krwią, żyłami oraz ich wypruwaniem; to zahacza już o czarną magię, która jest mi bliską. Nie tak jak eliksiry, ale też wspaniałą. Muszę i chcę tak o niej myśleć, o dziedzictwie nieco zaniedbanym przez czas oraz skierowanie uprzejmej uwagi na inne dziedziny nauki - szkoda, wiem.
Żyły. Piękne, pulsujące życiem. Lub śmiercią, jak w tym przypadku. Pompujące osocze do najważniejszych organów i chociaż płynąca w nich krew definiowała dosłownie wszystko, począwszy od zdrowia lub choroby aż po status w magicznej społeczności, zawsze wyglądała jednako. Ciemnoczerwona, wręcz szkarłatna, gęsta lub wręcz przeciwnie. Jeszcze nie widzę w tym analogii, gdyż nie mam tak rozległej medycznej wiedzy (wtedy na pewno wziąłbym pod uwagę jej odmienny wygląd w zależności od miejsca upływania), ale i tak wydaje mi się to tematem nad wyraz interesującym - co więcej moja nauczycielka wie, jak dodać tematowi więcej atrakcyjności. Ciemne oczy lśnią podekscytowaniem, niewidocznym nigdzie indziej.
- Muszę w takim razie doczytać gdzie te tętnice się znajdują, to bardzo przydatne informacje - zapewniam więc solennie, w skupieniu oraz koncentracji przyglądając się wnętrzu mężczyzny. Żałuję, że akurat żadnych żył nie widać w tym położeniu, ale nic straconego. Na pewno będę mieć jeszcze okazję, żeby taplać się w truchłach poległych, dlatego nie tracę nadziei. Zamiast tego wpadam w kolejną ekscytację, tym razem związaną z sercem - życiodajną pompą napędzającą cały organizm. Kiwam głową na odpowiedź Tsagairt, po czym rzeczywiście wkładam mnóstwo siły w wydobycie niepulsującego już organu. Nie ma więc takiego efektu jak wtedy, kiedy denat jeszcze oddychał, ale i tak wyobraźnia daje mi duże pole do popisu, dlatego czuję moc trzymając w dłoni życie w najczystszej postaci. Przyglądam mu się uważnie. - Rzeczywiście. Wygląda piękniej - stwierdzam cicho. Wreszcie odkładam je na miejsce i chociaż nie jest już przytwierdzone, to nie mam powodu, żeby dalej je trzymać u siebie.
Pokazuję żołądek oraz aortę - przed chwilą o tym rozmawialiśmy, więc jeszcze pamiętam. Jednak później na pewno będzie trudniej. Co tu dużo mówić - muszę przysiąść do książek oraz odkurzyć stare eksponaty szkieletów z zaplecza. - Tak - potwierdzam z mocą i nie muszę długo czekać, aż wspaniały, żywy trup unosi się na stole. - Dziękuję, jest wspaniały - zachwycam się nowym nabytkiem. Jeszcze trochę i badania nad eliksirem nabiorą mocy. Czarny Pan zyska niezniszczalne sługi. Duma aż przepełnia każdy kanalik nerwowy.
Raz jeszcze dziękuję Deirdre za poświęcony czas. Każę pracownikowi posprzątać - wszędzie wala się krew. Dostarczam inferiusa badaczowi, po czym wracam do domu. Rzeczywiście pora wyrzucić zaplamione szaty.
zt. x2
Dobrze, że nie kontynuujemy tego wysoce niewygodnego tematu. Wolę skoncentrować się na pozostałych szczegółach anatomicznych - tak jest zwyczajnie bezpieczniej i na dodatek czuję się pewniej meandrując między krwią, żyłami oraz ich wypruwaniem; to zahacza już o czarną magię, która jest mi bliską. Nie tak jak eliksiry, ale też wspaniałą. Muszę i chcę tak o niej myśleć, o dziedzictwie nieco zaniedbanym przez czas oraz skierowanie uprzejmej uwagi na inne dziedziny nauki - szkoda, wiem.
Żyły. Piękne, pulsujące życiem. Lub śmiercią, jak w tym przypadku. Pompujące osocze do najważniejszych organów i chociaż płynąca w nich krew definiowała dosłownie wszystko, począwszy od zdrowia lub choroby aż po status w magicznej społeczności, zawsze wyglądała jednako. Ciemnoczerwona, wręcz szkarłatna, gęsta lub wręcz przeciwnie. Jeszcze nie widzę w tym analogii, gdyż nie mam tak rozległej medycznej wiedzy (wtedy na pewno wziąłbym pod uwagę jej odmienny wygląd w zależności od miejsca upływania), ale i tak wydaje mi się to tematem nad wyraz interesującym - co więcej moja nauczycielka wie, jak dodać tematowi więcej atrakcyjności. Ciemne oczy lśnią podekscytowaniem, niewidocznym nigdzie indziej.
- Muszę w takim razie doczytać gdzie te tętnice się znajdują, to bardzo przydatne informacje - zapewniam więc solennie, w skupieniu oraz koncentracji przyglądając się wnętrzu mężczyzny. Żałuję, że akurat żadnych żył nie widać w tym położeniu, ale nic straconego. Na pewno będę mieć jeszcze okazję, żeby taplać się w truchłach poległych, dlatego nie tracę nadziei. Zamiast tego wpadam w kolejną ekscytację, tym razem związaną z sercem - życiodajną pompą napędzającą cały organizm. Kiwam głową na odpowiedź Tsagairt, po czym rzeczywiście wkładam mnóstwo siły w wydobycie niepulsującego już organu. Nie ma więc takiego efektu jak wtedy, kiedy denat jeszcze oddychał, ale i tak wyobraźnia daje mi duże pole do popisu, dlatego czuję moc trzymając w dłoni życie w najczystszej postaci. Przyglądam mu się uważnie. - Rzeczywiście. Wygląda piękniej - stwierdzam cicho. Wreszcie odkładam je na miejsce i chociaż nie jest już przytwierdzone, to nie mam powodu, żeby dalej je trzymać u siebie.
Pokazuję żołądek oraz aortę - przed chwilą o tym rozmawialiśmy, więc jeszcze pamiętam. Jednak później na pewno będzie trudniej. Co tu dużo mówić - muszę przysiąść do książek oraz odkurzyć stare eksponaty szkieletów z zaplecza. - Tak - potwierdzam z mocą i nie muszę długo czekać, aż wspaniały, żywy trup unosi się na stole. - Dziękuję, jest wspaniały - zachwycam się nowym nabytkiem. Jeszcze trochę i badania nad eliksirem nabiorą mocy. Czarny Pan zyska niezniszczalne sługi. Duma aż przepełnia każdy kanalik nerwowy.
Raz jeszcze dziękuję Deirdre za poświęcony czas. Każę pracownikowi posprzątać - wszędzie wala się krew. Dostarczam inferiusa badaczowi, po czym wracam do domu. Rzeczywiście pora wyrzucić zaplamione szaty.
zt. x2
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
14.07
Dzień jest płochliwy. Chmury suną po niebie smagane wiatrem, słońce przebija się przez obłoki skondensowanej pary, oznajmiając, że nadchodzi czas na wstanie z łóżka oraz pomoc w rodzinnym biznesie. Tak, dziś jest ten dzień, który spędzę w całości kisząc się wśród kurzu oraz ciemności Borgina & Burke’a. Z głową rodziny się nie dyskutuje i chociaż tak naprawdę nad całym rodem pieczę trzyma wuj lord Alaric, to ojcowi również należy się posłuszeństwo. Zatem bez szemrania ubieram się w wygodną szatę, nie dbając zbytnio o swój wygląd; zakopany na zapleczu interesu nie będę nikomu potrzebny. Nie w fazie przygotowywania zapasów dopiero mających udać się na sprzedaż. Zabezpieczanie potężnych artefaktów, układanie ich, katalogowanie - to brzmi jak żmudna robota dla mnie. Zwieńczona zresztą masową produkcją baz pod różnorodne klątwy, jakie klienci pragną rzucać na swoje ofiary. Nie tylko przedmioty, chociaż te są zdecydowanym pionierem popytowym, dlatego moim zadaniem będzie się tym zająć. Oczyszczony wcześniej złoty kociołek spoczywa bezpiecznie pod moją pachą, wszystkie ingrediencje zaś upchane w torbie zawieszanej przez ramię, więc mogę za pomocą świstoklika dostać się do sklepu. Nie jest to ani trochę przyjemne, a już na pewno niepraktyczne, żebym pracował właśnie tam zamiast w alchemicznej piwniczce, ale czasem zdarza się właśnie tak, że należy przedsięwziąć najgorsze rozwiązania tylko po to, żeby coś zrobić. Na miejscu.
Trochę wykręca mi żołądek to gwałtowne przeniesienie z Durham na Nokturn, ale po paru minutach jest mi już lepiej. Nikogo jeszcze nie ma w środku, dlatego otwieram tylne drzwi i rozkładam swoje klamoty. Wszystko musi być idealnie ułożone, gdyż nie lubię działać w chaosie. Zwykle. Czasem okazuje się, że to ja jestem najgorszym z tych nieporządków.
Podchodzę do szafki, gdzie znajdują się wszelkie zapiski dotyczące sprzedaży, umów oraz dostaw. Studiuję każdą jedną informację, jaka mogła mi umknąć od ostatniego razu. Jest tego sporo. Kilka paczek czeka na wysłanie, mnóstwo artefaktów powinno być zabezpieczone oraz ułożone w gablotach w celu kuszenia klientów przekraczających próg Borgina & Burke’a. Wzdycham trochę, bo świadomość ogromu czekających na mnie zadań była znana mi już wcześniej, ale dopiero teraz rozumiem jak bardzo moje wyobrażenia nie pokrywają się ze stanem rzeczywistym. Odkładam papiery na miejsce z zamiarem zaczekania na współpracowników. Nie mogę zająć się inwentaryzacją oraz swoją robotą kiedy nie ma nikogo do obsługi petentów. Czekam więc dobre kilkanaście minut krążąc bez celu po głównej sali, aż wreszcie dwójka sprzedawców pojawia się w miejscu pracy. - Nie znoszę spóźnień - informuję ich chłodnym tonem. Niech wiedzą, że ze mną również się nie zadziera. Nie spodziewali się mnie dzisiaj i myśleli, że mogą bezkarnie olać wyznaczone godziny otwarcia biznesu, ale mają dziś pecha, po prostu. Po wylewnych przeprosinach oraz moim zniecierpliwieniu nakazującym wzięcie się do dzieła, z jednym z nich udaję się na zaplecze.
- Rozniesiesz dziś zamówienia - informuję spokojnie. Siadam przy stoliku, każąc mężczyźnie przynieść odłożone po różnych zakamarkach paczki, po czym biorę listę, sprawdzam ich stan i rozdzielam pracę. - Ta pod numer siedemnasty - oznajmiam, podając pracownikowi niewielką paczuszkę. - Ta pod numer trzysta dwadzieścia osiem, tam z tyłu kamienicy, do pana Higgsa, wiesz gdzie to? - pytam, unosząc wzrok. Widząc żarliwe potakiwanie wręczam większe już pudełko na ręce jegomościa. Wertuję dalej pergamin, ale kątem oka widzę, że tamten dalej stoi. - Zapamiętasz? - zadaję kolejne pytanie, ale znów dostrzegam potakiwanie, zatem nie wtrącam się. - To jest niezwykle cenna przesyłka - mówię, unosząc w lewej dłoni pozornie niewyróżniającą się niczym paczkę. - O dziewiętnastej pójdziesz z nią pod studnię. Będzie tam czekał czarodziej na usługach lorda Avery. Masz mu przekazać tę rzecz. Hasło to jadowita tentakula w żywym ogniu - tłumaczę, starając się brzmieć wyraźnie i powoli. Chcę, żeby wszystko zrozumiał. - Odpowiadasz za nią swoim życiem, dlatego lepiej jej nie gubić i nie oddawać w niepowołane ręce - zaznaczam dobitnie. Niech nie myśli sobie, że może być głupi lub lekkomyślny. Potrącenie wypłaty to nic przy tym, co zrobimy z nim oraz jego rodziną jeśli narazi się wpływowym lordom swoją niekompetencją. Mam nadzieję, że wyraziłem się w tym zakresie jasno. - Ta na dziewięćdziesiąty siódmy - dodaję jeszcze, po czym pada parę numerów więcej, po których mogę odprawić dzisiejszego kuriera. Sam zaś mogę zająć się dużo bardziej interesującymi sprawami.
Jest cicho i spokojnie. Borgin & Burke to nie sklep spożywczy lub monopolowy, przez który przewijają się tłumy kupców, więc mogę bez obaw skoncentrować się na powierzonych mi przez ojca zadaniach. Rozpakowane, ziejące czarną magią artefakty są już odpowiednio zabezpieczone, zatem pozostaje mi je jedynie rozłożyć po wszelkich gablotach oraz półkach. Robię to skrupulatnie, przez atłasową ściereczkę, przy okazji przecierając wszystkie cenne przedmioty. Bogato zdobione szlachetnymi kamieniami kolie, magiczne kompasy, wszelkie mniej wartościowe (chociaż wciąż bajońsko drogie) błyskotki, niepozorne przedmioty wyglądające na zwykłe pamiątki, ale jednak niosące śmierć lub okaleczenie, względnie obłąkańcze majaki. Wszystkie niebezpieczne cudeńka świata, zebrane w jednym miejscu. Układam je pieczołowicie pomimo słabego zmysłu artystycznego starając się uwidocznić wszystkie ich zalety. Kilka interesujących, zakazanych ksiąg wsuwam do działu z obowiązkowymi lekturami dla wpływowych czarnoksiężników, aż budzę się po południu z pracowniczego letargu.
Wreszcie nadchodzi moment, aż mogę siąść cichutko w rogu oraz zająć się bazami pod klątwy. Dużo klientów o nie pyta, chcąc rozpocząć proces przekleństw, a ja nie jestem w stanie im odmówić - i przede wszystkim nie chcę, zwłaszcza, że ojciec pokłada we mnie duże nadzieje. To powoduje, że wlewam wody do kotła, po czym ją zagotowuję i w tak zwanym międzyczasie szykuję potrzebne mi ingrediencje. Część z nich mogę zresztą znaleźć wśród sklepowych szafek.
Zaczynam od najtrudniejszych, najpaskudniejszych klątw. Dobrze, że tak świetnie radzę sobie z eliksirami i cały czas się uczę, to niniejsze bazy nie stanowią dla mnie żadnego problemu. Współczuję tym, którzy mają zapaść na podaną mi listę przekleństw. Na pierwszy ogień idzie lykantropia, prawdziwie paskudna. Do gotującej się wody dodaję uprzednio oddzielone od miąższu serca jego włókno - silne oraz magiczne, szybko ląduje w bulgoczącej zupie. Tak jak poszatkowane ziele wilczomlecza. Zarówno łodygi jak i kwiaty oraz liście. Mieszam wszystko energicznie, cztery razy w lewo oraz pięć w prawo, obserwując zmieniający się kolor eliksiru. Po dziesięciu minutach intensywnego gotowania para układa się w pysk wilka, po czym rozmywa się w powietrzu. To znak, że wszystko poszło zgodnie z planem, zatem przelewam utworzony specyfik do dużej fiolki.
Po oczyszczeniu kociołka zabieram się za klątwę pożogi. Aż skóra cierpnie mi na samą myśl, że znów mógłbym stanąć w płomieniach szatańskiej pożogi. Ale bez szemrania kroję oko jakiegoś zakapiora, babrając się przy tym w mało ciekawych wydzielinach gałki ocznej. Wrzucam ją do wody, obserwując, jak ta zmienia barwę na mlecznobiałą. Wtedy obniżam temperaturę tak, żeby eliksir był ledwie ciepły. Dopiero wtedy dodaję ogniste nasiona, które i tak lekko wybuchają - odsuwam się więc na bezpieczną odległość. Wtedy studzę całkowicie powstały wywar i dopiero po jego ochłodzeniu podgrzewam go na nowo. Wszystko dlatego, że ogniste nasiona oraz ciepło niosą ze sobą dużą energię magiczną - nie chcę wysadzić sklepu w powietrze. Dlatego mieszam do całkowitego rozpuszczenia namoczonych składników, oddychając z ulgą. Jednak nie ruszam już wywaru - nie, kiedy jest taki ciepły. Zostawiam go do wystygnięcia i dopiero wtedy przelewam do fiolki.
Jeszcze klątwa opętania, tym razem potrzebna do zaklęcia przedmiotu. Tradycyjnie najważniejsza jest woda, do której dodaję kilka uncji szpiku kostnego - jego nie trzeba specjalnie obrabiać ani przygotowywać, więc tym razem całość stworzenia bazy przebiega bardzo szybko. Czternaście razy mieszać w prawo, dwadzieścia w lewo i pięć w prawo, powtarzam sobie jak mantrę podczas lawirowania różdżką. Jeszcze tylko rozdrobniona w moździerzu ikra ramory, która powoduje intensywny, rybi zapach unoszący się w powietrzu. Muszę wywar wygotować, żeby pozbyć się tego smrodu - niekorzystnego w przypadku nakładania klątw, jeszcze ktoś mógłby dosłownie wyczuć zagrożenie. Jednak zmniejszam ogień paleniska pod kotłem i pozwalam eliksirowi na spokojne wygotowywanie się oraz tym samym zagęszczanie.
Kiedy wszystko jest gotowe, tworzę jeszcze kilka wywarów - aż zastaje mnie ciemna noc. Zmęczony całodniowym wysiłkiem sprzątam zaplecze resztkami sił. Zamykam sklep i świstoklikiem powracam do Durham - do sypialni, do pożądanego w tej chwili łóżka. Mam nadzieję, że jutrzejszy dzień okaże się być mniej intensywny.
zt.
Dzień jest płochliwy. Chmury suną po niebie smagane wiatrem, słońce przebija się przez obłoki skondensowanej pary, oznajmiając, że nadchodzi czas na wstanie z łóżka oraz pomoc w rodzinnym biznesie. Tak, dziś jest ten dzień, który spędzę w całości kisząc się wśród kurzu oraz ciemności Borgina & Burke’a. Z głową rodziny się nie dyskutuje i chociaż tak naprawdę nad całym rodem pieczę trzyma wuj lord Alaric, to ojcowi również należy się posłuszeństwo. Zatem bez szemrania ubieram się w wygodną szatę, nie dbając zbytnio o swój wygląd; zakopany na zapleczu interesu nie będę nikomu potrzebny. Nie w fazie przygotowywania zapasów dopiero mających udać się na sprzedaż. Zabezpieczanie potężnych artefaktów, układanie ich, katalogowanie - to brzmi jak żmudna robota dla mnie. Zwieńczona zresztą masową produkcją baz pod różnorodne klątwy, jakie klienci pragną rzucać na swoje ofiary. Nie tylko przedmioty, chociaż te są zdecydowanym pionierem popytowym, dlatego moim zadaniem będzie się tym zająć. Oczyszczony wcześniej złoty kociołek spoczywa bezpiecznie pod moją pachą, wszystkie ingrediencje zaś upchane w torbie zawieszanej przez ramię, więc mogę za pomocą świstoklika dostać się do sklepu. Nie jest to ani trochę przyjemne, a już na pewno niepraktyczne, żebym pracował właśnie tam zamiast w alchemicznej piwniczce, ale czasem zdarza się właśnie tak, że należy przedsięwziąć najgorsze rozwiązania tylko po to, żeby coś zrobić. Na miejscu.
Trochę wykręca mi żołądek to gwałtowne przeniesienie z Durham na Nokturn, ale po paru minutach jest mi już lepiej. Nikogo jeszcze nie ma w środku, dlatego otwieram tylne drzwi i rozkładam swoje klamoty. Wszystko musi być idealnie ułożone, gdyż nie lubię działać w chaosie. Zwykle. Czasem okazuje się, że to ja jestem najgorszym z tych nieporządków.
Podchodzę do szafki, gdzie znajdują się wszelkie zapiski dotyczące sprzedaży, umów oraz dostaw. Studiuję każdą jedną informację, jaka mogła mi umknąć od ostatniego razu. Jest tego sporo. Kilka paczek czeka na wysłanie, mnóstwo artefaktów powinno być zabezpieczone oraz ułożone w gablotach w celu kuszenia klientów przekraczających próg Borgina & Burke’a. Wzdycham trochę, bo świadomość ogromu czekających na mnie zadań była znana mi już wcześniej, ale dopiero teraz rozumiem jak bardzo moje wyobrażenia nie pokrywają się ze stanem rzeczywistym. Odkładam papiery na miejsce z zamiarem zaczekania na współpracowników. Nie mogę zająć się inwentaryzacją oraz swoją robotą kiedy nie ma nikogo do obsługi petentów. Czekam więc dobre kilkanaście minut krążąc bez celu po głównej sali, aż wreszcie dwójka sprzedawców pojawia się w miejscu pracy. - Nie znoszę spóźnień - informuję ich chłodnym tonem. Niech wiedzą, że ze mną również się nie zadziera. Nie spodziewali się mnie dzisiaj i myśleli, że mogą bezkarnie olać wyznaczone godziny otwarcia biznesu, ale mają dziś pecha, po prostu. Po wylewnych przeprosinach oraz moim zniecierpliwieniu nakazującym wzięcie się do dzieła, z jednym z nich udaję się na zaplecze.
- Rozniesiesz dziś zamówienia - informuję spokojnie. Siadam przy stoliku, każąc mężczyźnie przynieść odłożone po różnych zakamarkach paczki, po czym biorę listę, sprawdzam ich stan i rozdzielam pracę. - Ta pod numer siedemnasty - oznajmiam, podając pracownikowi niewielką paczuszkę. - Ta pod numer trzysta dwadzieścia osiem, tam z tyłu kamienicy, do pana Higgsa, wiesz gdzie to? - pytam, unosząc wzrok. Widząc żarliwe potakiwanie wręczam większe już pudełko na ręce jegomościa. Wertuję dalej pergamin, ale kątem oka widzę, że tamten dalej stoi. - Zapamiętasz? - zadaję kolejne pytanie, ale znów dostrzegam potakiwanie, zatem nie wtrącam się. - To jest niezwykle cenna przesyłka - mówię, unosząc w lewej dłoni pozornie niewyróżniającą się niczym paczkę. - O dziewiętnastej pójdziesz z nią pod studnię. Będzie tam czekał czarodziej na usługach lorda Avery. Masz mu przekazać tę rzecz. Hasło to jadowita tentakula w żywym ogniu - tłumaczę, starając się brzmieć wyraźnie i powoli. Chcę, żeby wszystko zrozumiał. - Odpowiadasz za nią swoim życiem, dlatego lepiej jej nie gubić i nie oddawać w niepowołane ręce - zaznaczam dobitnie. Niech nie myśli sobie, że może być głupi lub lekkomyślny. Potrącenie wypłaty to nic przy tym, co zrobimy z nim oraz jego rodziną jeśli narazi się wpływowym lordom swoją niekompetencją. Mam nadzieję, że wyraziłem się w tym zakresie jasno. - Ta na dziewięćdziesiąty siódmy - dodaję jeszcze, po czym pada parę numerów więcej, po których mogę odprawić dzisiejszego kuriera. Sam zaś mogę zająć się dużo bardziej interesującymi sprawami.
Jest cicho i spokojnie. Borgin & Burke to nie sklep spożywczy lub monopolowy, przez który przewijają się tłumy kupców, więc mogę bez obaw skoncentrować się na powierzonych mi przez ojca zadaniach. Rozpakowane, ziejące czarną magią artefakty są już odpowiednio zabezpieczone, zatem pozostaje mi je jedynie rozłożyć po wszelkich gablotach oraz półkach. Robię to skrupulatnie, przez atłasową ściereczkę, przy okazji przecierając wszystkie cenne przedmioty. Bogato zdobione szlachetnymi kamieniami kolie, magiczne kompasy, wszelkie mniej wartościowe (chociaż wciąż bajońsko drogie) błyskotki, niepozorne przedmioty wyglądające na zwykłe pamiątki, ale jednak niosące śmierć lub okaleczenie, względnie obłąkańcze majaki. Wszystkie niebezpieczne cudeńka świata, zebrane w jednym miejscu. Układam je pieczołowicie pomimo słabego zmysłu artystycznego starając się uwidocznić wszystkie ich zalety. Kilka interesujących, zakazanych ksiąg wsuwam do działu z obowiązkowymi lekturami dla wpływowych czarnoksiężników, aż budzę się po południu z pracowniczego letargu.
Wreszcie nadchodzi moment, aż mogę siąść cichutko w rogu oraz zająć się bazami pod klątwy. Dużo klientów o nie pyta, chcąc rozpocząć proces przekleństw, a ja nie jestem w stanie im odmówić - i przede wszystkim nie chcę, zwłaszcza, że ojciec pokłada we mnie duże nadzieje. To powoduje, że wlewam wody do kotła, po czym ją zagotowuję i w tak zwanym międzyczasie szykuję potrzebne mi ingrediencje. Część z nich mogę zresztą znaleźć wśród sklepowych szafek.
Zaczynam od najtrudniejszych, najpaskudniejszych klątw. Dobrze, że tak świetnie radzę sobie z eliksirami i cały czas się uczę, to niniejsze bazy nie stanowią dla mnie żadnego problemu. Współczuję tym, którzy mają zapaść na podaną mi listę przekleństw. Na pierwszy ogień idzie lykantropia, prawdziwie paskudna. Do gotującej się wody dodaję uprzednio oddzielone od miąższu serca jego włókno - silne oraz magiczne, szybko ląduje w bulgoczącej zupie. Tak jak poszatkowane ziele wilczomlecza. Zarówno łodygi jak i kwiaty oraz liście. Mieszam wszystko energicznie, cztery razy w lewo oraz pięć w prawo, obserwując zmieniający się kolor eliksiru. Po dziesięciu minutach intensywnego gotowania para układa się w pysk wilka, po czym rozmywa się w powietrzu. To znak, że wszystko poszło zgodnie z planem, zatem przelewam utworzony specyfik do dużej fiolki.
Po oczyszczeniu kociołka zabieram się za klątwę pożogi. Aż skóra cierpnie mi na samą myśl, że znów mógłbym stanąć w płomieniach szatańskiej pożogi. Ale bez szemrania kroję oko jakiegoś zakapiora, babrając się przy tym w mało ciekawych wydzielinach gałki ocznej. Wrzucam ją do wody, obserwując, jak ta zmienia barwę na mlecznobiałą. Wtedy obniżam temperaturę tak, żeby eliksir był ledwie ciepły. Dopiero wtedy dodaję ogniste nasiona, które i tak lekko wybuchają - odsuwam się więc na bezpieczną odległość. Wtedy studzę całkowicie powstały wywar i dopiero po jego ochłodzeniu podgrzewam go na nowo. Wszystko dlatego, że ogniste nasiona oraz ciepło niosą ze sobą dużą energię magiczną - nie chcę wysadzić sklepu w powietrze. Dlatego mieszam do całkowitego rozpuszczenia namoczonych składników, oddychając z ulgą. Jednak nie ruszam już wywaru - nie, kiedy jest taki ciepły. Zostawiam go do wystygnięcia i dopiero wtedy przelewam do fiolki.
Jeszcze klątwa opętania, tym razem potrzebna do zaklęcia przedmiotu. Tradycyjnie najważniejsza jest woda, do której dodaję kilka uncji szpiku kostnego - jego nie trzeba specjalnie obrabiać ani przygotowywać, więc tym razem całość stworzenia bazy przebiega bardzo szybko. Czternaście razy mieszać w prawo, dwadzieścia w lewo i pięć w prawo, powtarzam sobie jak mantrę podczas lawirowania różdżką. Jeszcze tylko rozdrobniona w moździerzu ikra ramory, która powoduje intensywny, rybi zapach unoszący się w powietrzu. Muszę wywar wygotować, żeby pozbyć się tego smrodu - niekorzystnego w przypadku nakładania klątw, jeszcze ktoś mógłby dosłownie wyczuć zagrożenie. Jednak zmniejszam ogień paleniska pod kotłem i pozwalam eliksirowi na spokojne wygotowywanie się oraz tym samym zagęszczanie.
Kiedy wszystko jest gotowe, tworzę jeszcze kilka wywarów - aż zastaje mnie ciemna noc. Zmęczony całodniowym wysiłkiem sprzątam zaplecze resztkami sił. Zamykam sklep i świstoklikiem powracam do Durham - do sypialni, do pożądanego w tej chwili łóżka. Mam nadzieję, że jutrzejszy dzień okaże się być mniej intensywny.
zt.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 10 lipca
Słońce zaczęło zachodzić za horyzontem, ale na zapleczu nie robiło to żadnej różnicy. Nie było tutaj okien, więc w pomieszczeniu zawsze panował półmrok, przebijany światłem licznych świec. Edgar lubił pracować wieczorami, a już najbardziej cenił sobie pracę w nocy. Wtedy najczęściej nic się nie działo i nikt mu nie przeszkadzał, a dookoła panowały jedynie cisza i spokój. Mógł się w pełni oddać powierzonemu zadaniu i nie martwić o rozproszony umysł, co w jego zawodzie mogło skończyć się tragicznie. Tak jak dzisiejszego wieczoru, kiedy zamierzał posługiwać się potężną i skomplikowaną czarną magią. Prośba Quentina nie powinna była go zaskoczyć. Wiedział przecież, że jego brat prowadzi badania i potrzebuje do nich wielu inferiusów, lecz wcześniej nigdy o żadnego go nie prosił. Prawdopodobnie wiedział, że Edgar może napotkać na swej drodze problemy - mógł policzyć na palcach jednej ręki jak często rzucał to zaklęcie, a i tak nie zawsze z powodzeniem. Cóż, najwidoczniej Quentin również mierzył się z trudnościami, tym bardziej Edgar nie chciał zostawić go na lodzie. Już raz go zawiódł i nie mógł tego zrobić drugi raz, choć miał wrażenie, że i tak nigdy nie uda mu się do końca odkupić swoich win. Quentin mógł mówić co chciał, Edgar cały czas pluł sobie w brodę wspominając tamten pamiętny dzień.
Obszedł podłużny stół, na którym leżało martwe ciało, obracając w dłoniach swą różdżkę z palisandru. Jeżeli wszystko pójdzie po jego myśli, za chwilę ten trup ożyje, stając się poddanym jego woli. Jeżeli zrobi coś nie tak sam może narazić się na obrażenia, chociaż do tej myśli już przywykł, stykając się z czarną magią niemalże codziennie od wielu lat. Zdecydowanie bardziej nie chciał przyznawać się do błędu i zbyt niskich umiejętności, nie chciał stanąć przed bratem i powiedzieć, że go to przerosło. Był na to zbyt dumny, szczególnie, kiedy chodziło o tę dziedzinę magii.
Zatrzymał się, stając przy głowie martwego mężczyzny. Westchnął przeciągle, po czym wyciągnął różdżkę i rzucił - Inferni
Słońce zaczęło zachodzić za horyzontem, ale na zapleczu nie robiło to żadnej różnicy. Nie było tutaj okien, więc w pomieszczeniu zawsze panował półmrok, przebijany światłem licznych świec. Edgar lubił pracować wieczorami, a już najbardziej cenił sobie pracę w nocy. Wtedy najczęściej nic się nie działo i nikt mu nie przeszkadzał, a dookoła panowały jedynie cisza i spokój. Mógł się w pełni oddać powierzonemu zadaniu i nie martwić o rozproszony umysł, co w jego zawodzie mogło skończyć się tragicznie. Tak jak dzisiejszego wieczoru, kiedy zamierzał posługiwać się potężną i skomplikowaną czarną magią. Prośba Quentina nie powinna była go zaskoczyć. Wiedział przecież, że jego brat prowadzi badania i potrzebuje do nich wielu inferiusów, lecz wcześniej nigdy o żadnego go nie prosił. Prawdopodobnie wiedział, że Edgar może napotkać na swej drodze problemy - mógł policzyć na palcach jednej ręki jak często rzucał to zaklęcie, a i tak nie zawsze z powodzeniem. Cóż, najwidoczniej Quentin również mierzył się z trudnościami, tym bardziej Edgar nie chciał zostawić go na lodzie. Już raz go zawiódł i nie mógł tego zrobić drugi raz, choć miał wrażenie, że i tak nigdy nie uda mu się do końca odkupić swoich win. Quentin mógł mówić co chciał, Edgar cały czas pluł sobie w brodę wspominając tamten pamiętny dzień.
Obszedł podłużny stół, na którym leżało martwe ciało, obracając w dłoniach swą różdżkę z palisandru. Jeżeli wszystko pójdzie po jego myśli, za chwilę ten trup ożyje, stając się poddanym jego woli. Jeżeli zrobi coś nie tak sam może narazić się na obrażenia, chociaż do tej myśli już przywykł, stykając się z czarną magią niemalże codziennie od wielu lat. Zdecydowanie bardziej nie chciał przyznawać się do błędu i zbyt niskich umiejętności, nie chciał stanąć przed bratem i powiedzieć, że go to przerosło. Był na to zbyt dumny, szczególnie, kiedy chodziło o tę dziedzinę magii.
Zatrzymał się, stając przy głowie martwego mężczyzny. Westchnął przeciągle, po czym wyciągnął różdżkę i rzucił - Inferni
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Edgar Burke' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 35
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 35
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Od razu po wypowiedzeniu inkantacji wiedział, że coś poszło nie tak. Ciało martwego mężczyzny nawet nie drgnęło, za to poczuł niepokojące zmiany we własnym organizmie. Zaczęło się od gorąca, które przypominało mu atak transmutacyjnych zaników organowych. Wyjątkowo dużo czasu minęło odkąd musiał zmagać się z tą paskudną chorobą, tym bardziej obawiał się o jej niespodziewany nawrót. Po chwili zauważył, że to ciepło pojawiło się tylko w jego ręce, a nie w jamie brzusznej - to nie mógł być atak zaników. Podciągnął rękaw, obserwując z mieszanką strachu i ciekawości jak jego żyły uwypuklają się, a płynąca w nich krew zmienia zabarwienie z błękitnej na czarną. Jakby tak naprawdę była trucizną, systematycznie zabijającą całe ciało. Zawróciło mu się w głowie, musiał złapać dłonią krawędź stołu, żeby się nie przewrócić. Poczuł jak zbiera mu się na wymioty, będąc niemalże pewnym, że za chwilę przewróci się na chłodną posadzkę. Wolną dłonią zasłonił oczy, starając się oddychać miarowo; zabawa czarną magią właśnie tak się kończyła, wysysała siłę z czarodzieja, nawet wtedy kiedy jego zaklęcie niekoniecznie można było uznać za udane. Na szczęście po paru minutach wszystkie niepokojące obawy zniknęły: żyły stały się mniej widoczne, a krew powróciła do naturalnej barwy. Edgar wyprostował się i odsunął trochę od podłużnego stołu, jeszcze raz przyglądając się trupowi. To zaklęcie nie było proste, wręcz przeciwnie, należało do tych bardziej skomplikowanych i wymagających od czarodzieja dużej wiedzy i doświadczenia. Edgar wiedział, że wiedzę ma pokaźną - studiuje czarnomagiczne książki od kilkunastu lat, lecz czy wystarczająco często ją praktykuje? Najczęściej zajmuje się łamaniem klątw i dbaniem o artefakty, na tym zna się najlepiej, a to nie wiąże się z częstym rzucaniem zaklęć, szczególnie tych z zakresu czarnej magii. Niewystarczająco dużo czasu poświęca na praktykę, teraz sobie to uświadamia, ale nie ma zamiaru się poddawać. Ponownie celuje w mężczyznę, mówiąc - Inferni
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Edgar Burke' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 86
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 86
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Tym razem po wypowiedzeniu inkantacji był pewny, że mu się udało. Zaklęcie zdawało się opleść martwe ciało mężczyzny, natomiast on nie poczuł na sobie żadnych negatywnych skutków posługiwania się tym czarem. Nie zakręciło mu się w głowie, z nosa nie pociekła mu krew, żyły wyglądały tak jak powinny. Czuł się dobrze. Z fascynacją obserwował ten tajemniczy proces, zachodzący tuż przed nim, zastanawiając się co za chwilę nastąpi. Czy trup wstanie czy najpierw opanują go dziwne konwulsje? Czy na pewno rozpozna swojego twórcę czy rzuci mu się do gardła? Poczuł charakterystyczną, wręcz dziecięcą, ciekawość, która zawsze pojawiała się w nim kiedy robił coś nowego. Lubił się sprawdzać, stawiać siebie w nieznanych okolicznościach, może dlatego tak lubił podróże.
Czekał, czekał, czekał aż w końcu zrozumiał, że i tym razem poniósł sromotną klęskę. Z ciałem martwego mężczyzny nie stało się absolutnie nic. Wciąż leżał bez ruchu, oczy mając szeroko otwarte, jakby wpatrywał się w magiczny żyrandol. Niemniej Edgar nie zamierzał się jeszcze poddawać, w końcu to była dopiero druga próba, byłby niezwykle leniwy gdyby na niej poprzestał. Będzie próbował choćby do rana jeżeli tylko zajdzie taka potrzeba, lecz miał nadzieję, że w końcu mu się powiedzie. Owszem, to było niezwykle skomplikowane zaklęcie, ale przecież on nie był kompletnym laikiem. Może nie miał wielkiego doświadczenia w tworzeniu inferiusów, jednak rzucił w swoim życiu nie jedno czarnomagiczne zaklęcie, a i niejednego inferiusa miał okazję spotkać. W końcu musi mu się udać. Zresztą niektórzy czarodzieje mówią: do trzech razy sztuka! i niech to powiedzenie w tym momencie okaże się prawdą.
Spojrzał na przygotowanego wcześniej trupa, uspokajając rozbiegane myśli. Dlatego zabrał się za to dopiero teraz, wieczorem, kiedy nikt nie pałętał się po sklepie. Machnął odpowiednio różdżką, nie wypowiadając jeszcze inkantacji. Ot, łudził się, że takie przypomnienie sobie teorii pomoże mu w praktyce. Po chwili ponownie wyciągnął rękę i po raz kolejny rzekł - Inferni
Czekał, czekał, czekał aż w końcu zrozumiał, że i tym razem poniósł sromotną klęskę. Z ciałem martwego mężczyzny nie stało się absolutnie nic. Wciąż leżał bez ruchu, oczy mając szeroko otwarte, jakby wpatrywał się w magiczny żyrandol. Niemniej Edgar nie zamierzał się jeszcze poddawać, w końcu to była dopiero druga próba, byłby niezwykle leniwy gdyby na niej poprzestał. Będzie próbował choćby do rana jeżeli tylko zajdzie taka potrzeba, lecz miał nadzieję, że w końcu mu się powiedzie. Owszem, to było niezwykle skomplikowane zaklęcie, ale przecież on nie był kompletnym laikiem. Może nie miał wielkiego doświadczenia w tworzeniu inferiusów, jednak rzucił w swoim życiu nie jedno czarnomagiczne zaklęcie, a i niejednego inferiusa miał okazję spotkać. W końcu musi mu się udać. Zresztą niektórzy czarodzieje mówią: do trzech razy sztuka! i niech to powiedzenie w tym momencie okaże się prawdą.
Spojrzał na przygotowanego wcześniej trupa, uspokajając rozbiegane myśli. Dlatego zabrał się za to dopiero teraz, wieczorem, kiedy nikt nie pałętał się po sklepie. Machnął odpowiednio różdżką, nie wypowiadając jeszcze inkantacji. Ot, łudził się, że takie przypomnienie sobie teorii pomoże mu w praktyce. Po chwili ponownie wyciągnął rękę i po raz kolejny rzekł - Inferni
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Edgar Burke' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 31
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 31
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Wciąż czuł się dziwnie otumaniony, ale nie zamierzał siedzieć w domu, bo poruszenie, lub właściwie rozprężenie, na spotkaniu Rycerzy wcale nie nastrajało pozytywnie czy optymistycznie. Kompletny brak poświęcenia uwagi najważniejszym aspektom był irytujący. Okazywanie gniewu, sądzenie czy wymierzanie kar nie leżało jednak w jego obowiązkach ani żadnego innego Śmierciożercy. Od tego był Czarny Pan, który nie zamierzał pojawiać się już na spotkaniach i mimo było to w pewnym sensie zdjęcie ciężaru napięcia, wcale nie pomagało w utrzymaniu porządku. Niesubordynacja i wyraźny brak szacunku do wyższej hierarchii były aż nadto widoczne, lecz w stosunku do niego nie mógł oczekiwać od marginesu społecznego żadnego rozsądkowego, logicznego zachowania. Widzieli w nim jedynie dziecko, które siedziało z nimi przy stole bądź przewyższało ich rangą. Najmłodszy ze wszystkich Rycerzy Walpurgii nie oczekiwał szacunku, nie od mętów - łączyła ich jednak idea, za którą winni iść. Woleli mimo to szczekać i wykazywać się jeszcze większym brakiem rozumu, kompletnie ignorując ważne kwestie, woląc skupić się na chronieniu własnych interesów. O czepianiu się gromadzeniu ingrediencji nie chciał już myśleć. Dlatego gdy tylko dostał wiadomość o tym, że do Borgina i Burke'a dostarczono ciała trzech osób, by przemienić je w inferiusy, nie zastanawiał się zbyt długo. Chciał po prostu coś zrobić. Podejrzewał, że wielu chętnych nie było i wcale nie miał się pomylić. Mimo że teleportacja była niemożliwa, musiał posłużyć się świstoklikiem, który przeniósł go na Ulicę Pokątną. Stamtąd nie było już problemu, by przedostać się na Nokturn i odszukać właściwy lokal, w którym ostatnio był dawno temu jeszcze jako uczeń. Nie odezwał się do znajdującego się we wnętrzu sprzedawcy, tylko skierował się od razu na zaplecze - czarodziej nie zatrzymywał go, mając najwidoczniej takie polecenie. W całym budynku panowała względna cisza, lecz były to jedynie pozory. Wchodząc do docelowego pomieszczenia, od razu zauważył Edgara, któremu skinął głową w milczeniu, nie chcąc przeszkadzać w procedurach. Jego gospodarz był sam, co w jakimś stopniu sprawiło, że Morgoth poczuł się lżej. Dodatkowa para oczu nie była tu potrzebna. Bez słowa skierował się do jednego ze stołów, spojrzał na jednego z nieboszczyków i odetchnął. Nigdy nie rzucał tego zaklęcia. Nie wiedział nawet jak powinno się je odpowiednio zaintonować, dlatego dobrze, że Burke był tu przed nim i wchodząc, widział jak starszy mężczyzna to robił. Rzucanie zaklęć w tej chwili było ryzykowne, ale nie mieli wyjścia. Zanim wymówił odpowiednie słowo, zerknął jeszcze na Edgara, po czym skupił się na zaklęciu. - Inferni - powiedział cicho, licząc na to, że moc będzie dla nich łaskawa.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zaplecze
Szybka odpowiedź