Wydarzenia


Ekipa forum
Polana Świetlików
AutorWiadomość
Polana Świetlików [odnośnik]17.07.17 1:30
First topic message reminder :

Polana Świetlików

Na obrzeżach Londynu, pośrodku sosnowego lasku znajduje się polana z pozoru podobna do innych. Jednak żadna inna nie może pochwalić się tym, co ta. Przy bezwietrznej pogodzie, trochę wilgotnej (po deszczu), ciepłym wieczorem można trafić na prawdziwy spektakl wystawiany przez naturę. To właśnie to miejsce upodobały sobie świetliki, które letnią nocą latają nad polaną. To doprawdy zachwycający widok, każdy choć raz powinien być świadkiem lotu tych malutkich robaczków.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:17, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana Świetlików - Page 13 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Polana Świetlików [odnośnik]04.04.23 13:59
Złowroga wymiana urywanych zdań i gestów pomiędzy siwowłosą wiedźmą a Rosierami umknęła jej uwadze, w ferworze błogosławieństw, tańca i formowania się ponownie kręgu nie dostrzegła niczego niepokojącego. Rozkołysana atmosferą dzikiej celebracji nie potrafiła się niczym martwić, świat pierwszy raz od wielu miesięcy - a nawet lat - wydawał się jej miejscem pełnym przyjemności, utkanym z momentów błogostanu. Śpiew dziewcząt, rżenie reema, szum lasu, wszystko to docierało do jej uszu jakby przesłonięte membraną najniższej wibracji, łaskoczącej dotąd martwą część jej umysłu, pobudzając ją do życia - i do czucia.
Mocno zaciskała palce na dłoniach towarzyszących jej mężczyzn, obserwowała przebieg rytuału niemal chciwie chłonąc kolejne wydarzenia. Jej uwadze nie umknął pocałunek Drew i Melisande, zaskakujący i obraźliwy dla stojącego nieopodal męża szlachcianki, lecz moc kadzidła rozluźniała obyczaje, mącąc w głowie, łagodząc oburzenie, przekierowując galopujące myśli w stronę doświadczeń, nie ocen. Oby te nie pojawiły się jak najdłużej, nie potrzebowali ich; Deirdre przymknęła oczy, skupiając się tylko na sobie. I na nim, na mężczyźnie, którego kochała do szaleństwa, nie potrzebowała kadzideł i prastarej magii, by stracić dla niego rozum, zwłaszcza, gdy okazywał jej czułość pierwszy raz tak publicznie. To nic, że postronny obserwator nie dostrzegłby subtelnych gestów w ferworze frenetycznej celebracji, dla niej ten mocny dotyk był przełomem, wyrwą w wątpliwościach. Westchnęła ochryple, czując na szyi gorący oddech Tristana, zapach smoczego popiołu, świeżego lnu, róż i wody kolońskiej uderzył ją w nozdrza, zaciągnęła się mieszaniną woni, na moment zapominając, gdzie się znajdują. - Proszę - wychrypiała bezgłośnie, nagie ramiona pokryły się gęsią skórką, kiedy muskał ustami jej skroń. W pieszczocie ulotnej, delikatnej, lecz dla niej mającej siłę tysiąca najbardziej odważnych pocałunków. Prosiła o więcej - czy prosiła, by przestał, bo nie będzie w stanie się opanować, poskromić tego, co w niej budził? Gdy ostre kły wbiły się w jej kark, drgnęła gwałtownie, Mathieu musiał to poczuć, niemal szarpnęła ręką, przysuwając się bliżej Tristana, stojąc u jego boku, wtulona w niego na tyle, na ile mogła, nie przerywając kręgu. Zaledwie kątem oka widziała to, co działo się pośrodku, uniesioną różdżkę Ignotusa, zamieszanie przy potężnym cielsku reema, dla niej liczyło się tylko spojrzenie oczu Rosiera i cień Evandry, wyłaniający się zza jego ramienia, gdy pochwycił żonę i przysunął bliżej siebie, ich. Kadzidło wyczyściło zazdrość, jej leniwe tchnienie ledwie musnęło rozpalone gorączką pragnienie Deirdre, zamierzała je zaspokoić, gotowa unieść głowę z tym razem natarczywą prośbą o niewiadome, o łaskę pocałunku z ust nestora, lecz w ciągu kilku sekund wszystko się zmieniło.
Przytomność nie powróciła w pełni, przemieniła się jednak niemal boleśnie, zamiast rozkoszy mamiąc koszmarem. Inkantacja, która padła z ust Mulcibera, zdawała się przeszyć samo serce Deirdre, coś odcinało się od niej, uciekało, rosło; mrok, jaki w sobie nosiła, rozrósł się, wymknął zupełnie spod kontroli. Lament, skowyt, wrzask kobiet; romantyczna atmosfera prysła, zapadła ciemność, lepka i grząska. Mericourt nie puszczała ręki Tristana, ściskała ją z całych sił, czując, że i z nim dzieje się coś podobnego. Ich splecione cienie wydłużyły się, sięgnęły ku ofierze, tworząc coś...niestworzonego, obcego, dzikiego. Nie widziała szczegółów, mrok oblepił ją całą, oddychała z trudem, lęk mieszał się z fascynacją, kumulującą się w oślepiającym rozbłysku.
Zamrugała gwałtownie, czując, że jej cień pełznie z powrotem ku niej, tak samo jak ten Tristana, Drew i Ramseya. Muzyka wybrzmiała ponownie, czar narastał, celebracja zdawała się wracać do zmysłowej normy, zagrożenie - w postaci szalonego Ignotusa czy ich mrocznych mocy? - minęło. - Czułeś to? - spytała Tristana cicho, podnosząc na niego lekko otumaniony wzrok. Byli w tym razem, połączeni na zawsze mroczną magią skumulowaną w ich ciałach, nieprzewidywalnością dorównującą tylko emocjom i pragnieniu krwi. Lęk minął, dobra passa starszego z Mulciberów także; widziała, jak ciało czarodzieja znika pod dywanem z kwiatów, lecz to ofiara z reema na dobre przykuła jej wzrok. Krew została rozlana, kielich napełniony, ryk rozniósł się echem po polanie, przynosząc dziką radość. Ofiara została złożona i nadszedł czas dalszych błogosławieństw. Zapach krwi wypełniał polanę, soczysty, miedziany, kuszący; czarownice po kolei unosiły do ust kielich - gdy nadeszła kolej Mericourt, ta nie skrzywiła się ani nie zawahała, ujmując naczynie w lodowate dłonie.
- O, złoty Lugh, mistrzu handlu i rzemieślników, mistrzu wielu talentów, oddaję ci dziś cześć i proszę o pomyślność. Napełnij mnie siłą, jak użyźniasz nasze pola. O, złoty Lugh, srebrnousty mistrzu - wypowiedziała cicho, z powagą, choć w głębi serca interpretowała te słowa inaczej. Nie chciała nosić już dziecka, wypełniła swój obowiązek wobec rodziny, lecz potrzebowała sił, naznaczenia, opieki pradawnego bóstwa - miała przed sobą wiele wyzwań, nowy dom, jakim stał się Londyn, potrzebował matki i opiekunki. A ona zamierzała spełnić się w tej roli. Wypiła krew śmiało, z zadowoleniem, brakowało jej tego smaku; gdy kapłanka przesunęła się w bok, Mericourt oblizała powoli usta, nie chcąc stracić nawet najmniejszej kropli z błogosławieństwa. Nawet drobna kropla nie spłynęła po jej brodzie, nie zmarnowała ani grama trunku. Patrzyła, jak Evandra również dostępuje zaszczytu skosztowania ofiary, nie odrywała od niej oczu, ciekawa, czy się skrzywi, czy poblednie, czy na jej twarzy pojawi się przyjemność - tą na pewno potrafiła odczytać z profilu Tristana. Widok mężczyzny wgryzającego się w serce reema wywołał w niej kolejną falę pożądania, rumieńce wykwitły na jej zazwyczaj ich pozbawionej twarzy, a usta wygięły się w słodkim uśmiechu, podkreślając dołeczki w policzkach. Powstrzymała się od chęci dotknęcia jego zroszonych krwią warg, stała bez ruchu u jego boku, nie spodziewając się tego, co nadeszło po chwili. Zaproszenie do dalszej części rytuału; sądziła, że będzie musiała sama podejść do martwego reema, prosty gest Rosiera zalał ją ciepłem, skinęła głową z szacunkiem - wdzięcznością? - i ruszyła obok nestorstwa na środek polany, spoglądając z lekkim uśmiechem wprost w oczy Evandry. Czy ich wspólnota zostanie odebrana jako znak wsparcia dla owdowiałej czarownicy? Wyraz szacunku dla namiestniczki Londynu? Przypieczętowanie bliskiej przyjaźni? Prawda kryła się głębiej, nieoczywista i skryta dla postronnych. Tak bardzo chciałaby znów spleść własne palce z jego, pustka między palcami niemal bolała, domagając się zaspokojenia. Możliwego dopiero w chwili, wktórej zbliżyli się do reema. Z bliska, pomimo śmierci i postępującego już rozrywania na strzępy, okazał się jeszcze większy, magiczny, buchający gorącem. Mericourt przyklęknęła przy stworzeniu, muskając palcami jego sierść, pieszczotliwie niemal, nim włożyła rękę niemal do barku w trzewia bestii, mrużąc oczy w niepokojącym wyrazie satysfakcji. Ciepło, wilgoć, resztki życia umykające spomiędzy żeber, mięśni i wnętrzności. Zamknęła palce na nieznajomym kształcie i pociągnęła, ciekawa, co zdołała wydobyć z ofiary. Nie wstawała jeszcze z kolan, gotowa pomóc Evandrze w sięgnięciu głębiej w trzewia bawołu - nie tylko dlatego, że w półcieniu cielska mogłaby spleść z nią zakrwawione palce, zachwycając się ich delikatnością i śliskością.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 37 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 56 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Polana Świetlików [odnośnik]04.04.23 13:59
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością


'Uczta' :
Polana Świetlików - Page 13 2SYW38z

+
William Moore
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana Świetlików - Page 13 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Polana Świetlików [odnośnik]04.04.23 19:03
Nigdy nie zawierzała im do końca - nie dawała się pociągnąć całkowicie rytuałom, na które zazwyczaj zerkała z lekkim przymrużeniem oka, nie tyle co w nie nie wierząc, co nie sądząc, by rzeczywiście oddawały odpowiednie magiczne kroki, zapomniane przez lata. Wolała zdecydowanie fakty, albo namacalne dowody. I za taki z początku miała ten na polanie. Spektakl w którym wszyscy grali, ku rozrywce gawiedzi, ale i by zamanifestować ważne, czarodziejskie korzenie. Ale palące się na polanie kadzidło zdawało się odzierać ją z racjonalności, którą zawsze mocno trzymała dłońmi, błogość oddzielała od kontroli, stopy choć na stały na ziemi - razem z resztą ciała - zdawały się dziwnie lekkie, pragnące rozkoszy.
A potem go zobaczyła. Pięknego, złotowłosego byka, który odciągnął jej uwagę od wszystkiego i wszystkich. Nic więcej nie było ważne, poza nim. Wiedziona potrzebą - bo z pewnością nie rozsądkiem, ten uleciał wraz z unoszącym się ku niebu kadzidłowym dymem - wyciągnęła ręce, kompletnie niewzruszona gwałtownością ruchu zwierzęcia, rogiem, przecinającym powietrze niebezpiecznie blisko jej twarzy. Nieobecny uśmiech majaczył na jej twarzy, kiedy jakieś dłonie pociągnęły ją do tyłu. Ledwie je rozróżniała, te same dotykały jej przed chwilą? Nie była pewna, odwróciła głowę, a potem jej wargi dotknęły innych ust. Najpierw nowych, później znanych. Czas mieszał się w sobie w płynnej brei wszystkiego i niczego. Form i kształtów ostrych i wyraźnych tylko czasem. Bezbrzeżną akceptacją, w jej oczach malując wszystkich w niewyobrażalne piękno. Przymknęła powieki na chwilę dłużej, rozpoznając dłonie męża i jego wargi. Jakby ich ślad odcisnął się na niej wystarczająco dosadnie, by nawet w uniesieniu i otumanieniu mogła przypomnieć sobie tamto doznanie. Skupienie przychodziło falami, a zadanie zdawało się jej jedynym drogowskazem. Nie zarejestrowała krzyków ani inkantacji w porę - a może wcale. To drganie ciemności przy Drew pociągnęło jej spojrzeniem za sobą. To krzyk który rozdarł noc odwrócił jej głowę. Coś się zmieniło z każdym mrugnięciem przynosząc jej palącą potrzebę odnalezienia samej siebie. Ciemność ogarnęła ich znów, ale nie ona wołała najmocniej a ciche szepty rozchodzące się po polanie. I choć wybrzmiewające na polanie niezrozumiałe słowa wlewały chęć by obrócić głowę i rozejrzeć się, próbując uchwycić ich właściciela, Melisande nie mogła oderwać spojrzenia od kotłując się nad reemem ciemnej mocy, która rozciągała się i poruszała z wolna. Wabiąc ją ku sobie, niczym ćma, wabiona była do światła. Ledwie na obrzeżach swojej świadomości rejestrując, że znalazł się bliżej. Poczuła jednak jego palce na własnym nadgarstku, przyjęła je bez pretensji i głębszej refleksji. Tak samo przyjęła lamenty wokół i ciszę, muzykę, która nagle się urwała, tęczówki mając skupione w jednym punkcie.
Zrobiła krok, nieprzytomny, prawie nieobecny przysuwając się bliżej do Manannana - ale jednocześnie nie to miała na celu. Zmrużyła oczy w ciemności próbując jak najwięcej dostrzec, jak najwięcej uchwycić. Padające pytanie z boku dotarło do niej, ale choć przez chwilę próbowała nie umiała oderwać oczu od tego co próbowała dojrzeć.
- Słyszę. - przytaknęła drżącym głosem nie potrafiąc kontrolować rozbijających się w niej emocji. - Co to? - zapytała go, nie precyzując czy pyta o głosy, czy ciemną masę. - Dobrze. - zgodziła się bez głębszych analiz, zawsze podążała za Tristanem wykonując jego polecenia - jak wtedy w Stonehenge, kiedy wystarczyło jedynie wypowiedzenie jej imienia, by wiedziała, czego od niej wymaga. Teraz podążyła za poleceniem Manannana odkrywając w nim co innego, nowego, ale jednocześnie podobnego, przyzwyczajona do oddawania się pod opiekę, przysunęła się jeszcze trochę, wsuwając za niego, jednak pozostawiając sobie nieskrępowaną możliwość podziwiania nieznanej magicznej osobliwości.
Ciemność wokół objęła ich wszystkich wybijając przydługie tony na wątłym organie, ale ciepło od mężczyzny stojącego obok zdawało się chłodzić rozdygotane emocje. Z jednej strony, z drugiej, czuła inną obecność, niezapowiedzianą, niewidzialną. Czuła dłonie. Wyraźnie, jedną - ciepłą - zaciskającą się na jej nadgarstku, przeplataną zimniejszym odczuciem metali włożonych na palec. Ale czuła też inne, lepkie, sprawiające, że zrobiło jej się nieprzyjemnie, ciało zadrżało pod niekontrolowaną emocją. Choć sama nie była pewna, co czuje dokładnie. Rozbijała się na dwa fronty jednocześnie - ogarniającego ją strachu i niewypowiedzianej fascynacji. Tęsknoty, łaknienia i potrzeby nieskalania dłońmi innymi niż te należące do Manannana. I choć je czuła - jego jasne, przeszywające spojrzenie na sobie - to nie potrafiła zaprzestać prób obserwowania kłębiącej się nad ofiarą masy czując dudniące wewnątrz niej serce.
Mrugnęła raz, by jak najmniej stracić kiedy światło rozeszło się wokół od nieznanej masy, odchylając trochę ciało. Wiedziała, że nie podąży za wszystkimi, zdążyła dostrzec jedynie kierunki, podążając tylko za jednym, za tym, który był najbliżej. Uważnie - pytań jedynie jej przybywało. Wzrok zawisł na Macnairze, kiedy łapała ciężko powietrze w rozedrgane ciało dopiero kiedy Manannan ją puścił zwracając uwagę na to, jak mocno zaciskał wokół jej nadgarstka palce. W końcu zwróciła ku niego tęczówki pełne niewypowiedzianych pytań, nieotrzymanych odpowiedzi, przesuwając spojrzeniem po poważnej, strapionej? - choć myśl ta wydała jej się niecodzienna - twarzy. Przez krótką chwilę łapiąc ciężko oddech, rozchylając lekko wargi, zastanawiała się, czy coś powiedzieć. Może powinna w zapewnieniu wypowiedzieć słowa, które wtedy wyrzucił ku niej na plaży. Nie musisz się bać. Przekonywał ją, choć w całkowitym oderwaniu i do innej sytuacji. Czy strach nie zacisnął się wokół jej serca dzisiejszego dnia? Owinął, ściskając go mocniej na kilka długich sekund, ale z tym mieszała się niezachwiana pewność, że nic jej nie grozi. Gdzie była ona ulokowana? W nim? Jej własnej wartości? Bracie znajdującym się niedaleko? Nie potrafiła dostatecznie szybko złapać odpowiedzi. W końcu porzuciła słowa, nie znajdując żadnych odpowiednich, nie wiedząc o nim jeszcze tyle ile by chciała by mieć pewność, że wypowiedziane będę odpowiednie.
Ruszająca na nowo muzyka wyrwała ją z tego dziwnego stanu, otrząsnęła, pociągnęła do świata, który znajdował się wokół. Odwróciła spojrzenie na reema pozostawiano ruszając w jego kierunku, zerkając najpierw na namiestnika. Podchodząc bliżej, nadal ciężko łapiąc oddechy skupiona na tym, co pozostało do zrobienia wdychając znów przyjemnie rozluźniające kadzidła. Objęła złoty kielich dłońmi, podsuwając go pod ranę, którą zrobił napełniając kielich krwią. A potem podniosła się, nie potrafiąc pohamować ciała, które samo zatrzymało się przy Manannanie, rozświetlone spojrzenie zawisło na nim, pozostawiając gest i kilka francuskich zgłosek. A na krótką odpowiedź uniosła jedynie wargi wyżej. Kiedy znalazła się przed Lugh wzniosła ku niemu kielich, pochylając głowę. A gdy jej dłonie zostały oswobodzone cofnęła się o krok, by zawiesić na nim wzrok. Odebrała kielich, skierowany w jej stronę ciemne tęczówki zawieszając na kapłance. Wsłuchując się uważnie w wypowiadane słowa.
- O, złoty Lugh, mistrzu handlu i rzemieślników, mistrzu wielu talentów, oddaję ci dziś cześć i proszę o pomyślność. Napełnij mnie siłą, jak użyźniasz nasze pola. O, złoty Lugh, srebrnousty mistrzu. - powtórzyła głośno, wyraźnie, melodyjnie. Unosząc najpierw łagodnie kielich w stronę Lugh, a później bez zawahania przytykając go do malinowych warg, przekrzywiając. Czując obijające się w piersi serce. Nie zastanawiała się czy powinna, owładnięta niezrozumiała myślą i potrzebą. Wiarą, której nie podzielała wcześniej wcale. Jeszcze ciepła, czerwona ciecz zatańczyła na jej wargach, przemknęła do gardła, poczuła jej metaliczny smak ze zdziwieniem odkrywając, że nie czuje obrzydzenia, którego się obawiała. Opuściła badawcze spojrzenie na kapłankę oddając jej kielich, odprowadzając ją wzrokiem. Na chwilę dłużej zawieszając wzrok na drugiej z kapłanek, rozcinającą powstałą wcześniej ranę. Splotła dłonie przed sobą w milczeniu chłonąc chwilę, obserwując z uwagą Manannana gdy brał w dłonie ofiarowane mu serce, nie potrafiąc zrozumieć uczucia, które ogarniało ją dzisiaj. Obserwowała wędrówkę kropel krwi po jego dłoniach, wędrując razem z nimi do jego warg.
Dopełnili znów krąg, splatając splamione krwią ręce. Pierwsza z par nie przyciągnęła jej uwagi, ale Imogen wraz z Zacharym już tak i to na dłużej, odprowadziła ich, nie odrywając tęczówek, zapatrzona, zamyślona. Łapiąca spojrzenia, które mogły znaczyć więcej. Mające swoje wyrazy, które pewnie tylko oni mogli zrozumieć. Ale to widok Tristana, Evandry i Deirdre kroczących we trójkę ściągnął jej uwagę, serce obiło jej się lekko. Kiedy niezrozumienie objęło ją całkiem i może, gdyby nie otumaniająca woń kadzideł byłaby w stanie znaleźć logiczne wytłumaczenie dla widoku, który rozpościerał się przed nią, a może Tristan chciał mieć obok siebie w tej chwili obie kobiety, których potrzebował. Zamrugała odwracając spojrzenie wcześniej, spoglądając na Manannana. Przysunęła się odrobinę, otworzyła wargi chcąc coś wypowiedzieć, ale ilość słów cisnących się na jej usta uderzała w siebie marszcząc lekko jej brwi. A kiedy spojrzał ku niej, pociągając ją za sobą ku truchle zwierzęcia po prostu poszła. Bez zawahania podając mu dłoń, przyklękając obok podążając jego śladem wkładając ręce w wnętrzności - nieprzyjemne, ciepłe, zastanawiając się, co przeważa w niej bardziej - ciekawość, czy obrzydzenie. Jej twarz rozpogodziła się kiedy [/i]zrozumiała[/i] i poczuła spojrzenie. Złapała spojrzenie męża, a jej usta rozciągnął rozbawiony uśmiech.
- Zatańczysz dziś ze mną? - zapytała go na tyle cicho, by słowa pozostały tylko pomiędzy nimi, na chwilę przed tym, nim zacisnęła dłoń i wyciągnęła rękę ze zwierzęcego ciała.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Polana Świetlików [odnośnik]04.04.23 19:03
The member 'Melisande Travers' has done the following action : Rzut kością


'Uczta' :
Polana Świetlików - Page 13 Gt9rcbG

+
William Moore
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana Świetlików - Page 13 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Polana Świetlików [odnośnik]04.04.23 19:18
Miała wrażenie, że gdyby nie dotyk Corneliusa, mogłaby czuć się na tyle lekko, że stopy oderwałyby się wreszcie od ziemi, a ona sama uniosła nad nią, uduchowiona do granic. Kwietny zapach kadzidła objąłby ją całą i poniósł razem z sobą gdzieś daleko, tam, dokąd prowadził go wiatr. W każdej innej sytuacji próbowałaby pewnie dowiedzieć się, co jest przyczyną zamieszania przy reemie. W każdej innej sytuacji pewnie próbowałaby ułożyć jakiś plan ucieczki. Ale teraz liczyło się tylko ciepło mężczyzny tuż obok. Obserwowała go bez wytchnienia, a gdy oblizał usta — tak znacząco, gdzieś na krańcu świadomości zatańczyła myśl, że mogło być to na widok noża, że nawet tutaj dotarł duch Franza Kruegera, ale przegoniony został atmosferą rytuału, kolejnym dreszczem, który wstrząsnął jej ciałem.
— Twoja — odpowiedziała melodyjnym szeptem, zwracając głowę w jego kierunku, gdy tylko nachylił się bliżej, zanurzył w zapachu ulubionych perfum, którymi skropliła skórę przed wyjściem z domu. Skorzystała z okazji, złączyła ich usta w pocałunku, w sekundzie, w której zakończyła swą miłosną pieśń. Nie musiał do niej dołączać, nie w słowach — wystarczyło, że przypieczętuje swoje zaangażowanie, swoje intencje, swoja miłość w tymże pocałunku właśnie, a Lugh na pewno spojrzy na nich łaskawie.
Bo musiał nad nimi czuwać. Noc pełna była dziwów, a rytuał, dawno zapomniany — przypominał o tym, jak dalece zakorzeniona była czarodziejska kultura, ile znaczył prawdziwie magiczny potencjał.
Nie dało się ignorować zachowania Ignotusa. Choć wypowiedziana przez niego inkantacja zaklęcia była Valerie nieznana, sam zielony błysk zaklęcia mógł z powodzeniem wzbudzić przynajmniej zaniepokojenie (i tak stłumione przez kadzidło). Mrok pochłaniał światło, ale trwała w kręgu, ściskając rękę męża tak mocno, że pobladły jej knykcie. Z ręką Charlotte zrobiła zresztą to samo, pchana przeczuciem, że święty krąg nie mógł zostać jeszcze raz przerwany. Że wtedy stanie się coś jeszcze gorszego. Może nie była największą znawczynią magii, może zawsze zamiast przesiadywania nad książkami wolała blask cudzej uwagi, ale wiedziała jedno — ze starą magią nie należało postępować pochopnie. Krzyk starej czarownicy, skowyt, panika tancerek w akompaniamencie głuchej ciszy uderzyły ją mocniej, niż by tego oczekiwała czy chciała. Zacisnęła mocniej usta, uczucie, które ogarnęło jej ciało niedługo później, nie było przyjemne. Coś lub ktoś było, lub był obok, zrobiło się lepko, czy też duszno? Spojrzenie skupione było na czarnej masie powyżej reema, widziała coś takiego pierwszy raz w życiu, ale wiedziała, gdzieś podskórnie wiedziała, że nie powinna się z tego cieszyć.
To musiało się skończyć, jak najszybciej.
Błysnęło światło, cienie — tylko ten należący do Drew, który znajdował się na linii jej wzroku, czy wszystkie? — wydawały się być towarzyszami, aż wreszcie stopiły się w jedno ze swymi właścicielami. Postanowiła nie zajmować sobie tym głowy, Cornelius na pewno wiedział, o co w tym wszystkim chodziło, a jej serce biło w przyspieszonym tempie tym razem nie z pożądania, ale z zaniepokojenia.
Aż kadzidło znów nie objęło jej zmysłów. Widok przystrajanego Ignotusa, choć wcześniej wzbudził w Valerie czyste przerażenie swym szaleństwem nagle wydał się dość urokliwie zabawny. Uśmiechnęła się pokrzepiająco w kierunku dziewcząt, które zdążyła już naprawdę polubić, choć nie wymieniły ze sobą ani słowa, a ich kontakt był wyłącznie ograniczony do elementów rytuału. Ale w pewnym sensie przypominały one ją samą w podobnym wieku. Naturalnie zapałała do nich sympatią, nie chciała, by ten wyjątkowy wieczór zapisał się w ich pamięci w ciemnych barwach.
Reem tracił życie na ich oczach. Wzdrygnęła się, gdy runął na bok, jakby stanowiła jedność z trzęsącą się z tegoż samego powodu ziemią. Krew spływała do kielicha i to na niej skupiła swą uwagę. Z tej perspektywy przypominała wino — czerwone, o głębokiej barwie, choć metaliczny zapach krwi musiał dotrzeć i do jej nozdrzy. W chwili, gdy kapłanka z byczą twarzą, o sukni poplamionej tą samą krwią podała jej kielich.
Wtedy dopiero puściła dłonie czarodziejów znajdujących się obok, składając je na naczyniu. Ciepłym od rąk czarownic przed nią i samej kapłanki. Ciepłym od świeżej posoki.
— O, złoty Lugh, mistrzu handlu i rzemieślników, mistrzu wielu talentów, oddaję ci dziś cześć i proszę o pomyślność. Napełnij mnie siłą, jak użyźniasz nasze pola. O, złoty Lugh, srebrnousty mistrzu — słowa spływały z jej warg z niezachwianą pewnością. O, złoty Lugh, składam Ci w ofierze wszystkie trudy znane kobiecie, proszę o pomyślność. Napełnij siłą mnie i moje łono, srebrnousty mistrzu. O nic więcej nie śmiem prosić.
Te same, proszące wargi zetknęły się z krawędzią pucharu, śpiewaczka upiła łyk ciepłej krwi. Jej strużka wymsknęła się z kącika warg, spłynęła powoli w dół, czerwony szlak zakończył się na brwi. Przełknęła jednak wszystko, co znalazło się w jej ustach, wyprostowana i dumna ze swojej siły. Czy kiedyś byłaby w stanie podjąć się podobnej praktyki? Na pewno nie. Ale dziś, z błogosławieństwem Lugh była silniejsza. Czuła to. Chciała w to wierzyć całą sobą.
Opory, które miała wcześniej, nie pozwoliłyby jej przecież na to, co stało się później. Ale gdy tylko kapłanka podeszła do niej i Corneliusa, prowadząc ich nad nieruchome zwłoki magicznego stworzenia, nie oponowała. Co więcej, z całej jej postawy biła ufność względem postępowania i wskazówek kapłanki. Wsunęła dłonie w rozbebeszone ciało, a gdy wyczuła coś pod swoimi palcami, zacisnęła ręce, po czym wyciągnęła je z ciała.
Nie liczyło się nic innego od rytuału. Nie przeszkadzała krew na rękach, nie przeszkadzała krew na twarzy, jej zapach w powietrzu, ciepło bijące z pierwszego rozpalonego ogniska. Skłoniła głowę przed reemem, dziękując stworzeniu za jego ofiarę. Najwyższą. Ale złożoną w ręce Lugh, srebrnoustego mistrza.
— Dziękuję — szept uciekł spomiędzy jej warg. Dziękowała samemu Lugh, kapłanom, reemowi, tancerkom, Corneliusowi. Tego ostatniego złapała raz jeszcze za dłoń, gotowa do powrotu na wcześniej zajmowane miejsce, umożliwienie pozostałym uczestnikom rytuału dostąpienia do tej jego części.




tradition honor excellence
Valerie Sallow
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10881-valerie-vanity#331558 https://www.morsmordre.net/t10918-andante#332758 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f452-shropshire-sallow-coppice https://www.morsmordre.net/t10921-skrytka-bankowa-nr-2362#332773 https://www.morsmordre.net/t10919-v-vanity#332759
Re: Polana Świetlików [odnośnik]04.04.23 19:18
The member 'Valerie Sallow' has done the following action : Rzut kością


'Uczta' :
Polana Świetlików - Page 13 2SYW38z

+
William Moore
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana Świetlików - Page 13 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Polana Świetlików [odnośnik]04.04.23 21:32
Jakby niewidzialną, przyjemnie łaskoczącą nicią pociągał mnie w swoją stronę. Głos stanowczo rozprawiał się z moją nieustępliwością, roztapiał i tak rozgrzane już wewnątrz myśli mury, pożerał szorstkie zasłony, zewnętrzną powłokę tej zimowej, ponurej bestii gotowej głośno zagrozić światu. Jemu jednak zagrażać nie chciałam. Nie w sposób, który pogwałciłby zaszyfrowany sojusz siostry i brata. Czy jednak tylko taki? Dwa przyklejone ciała, złączone silną, wzbudzoną nagle mocniej więzią. Dwie pary oczu skrzyżowanych w nieskończonej głębi, wydobywających z siebie błysk, westchnienie, pragnienie dotąd nigdy nienazwane. A może wcześniej nieistniejące? Nie wiedziałam, jak czytać znaki płynące z jego patrzenia, jak przedostać się przez kłębowisko własnych spłoszonych emocji. Miałam je. Uczucia rozpływały się subtelnie, coraz większą falą drażniąc duszę. Brnęłam w to, w ramiona znane-nieznane, w fantazje dotąd przeze mnie samą wyśmiewane, choć nigdy niedotknięte, a nagle tak wabiące. Pociągał skutecznie, sprowadzał chłodne ciało w otchłań przyjemnego ciepła – w jego intrygującej, lodowej kopule, w objęciach ramion, w szorstkiej czułości spojrzenia. Taka ona była, ta czułość ograbiona z mdłej, nudnej słodyczy. Potrzebowałam jej więcej, intymnego nakazu, dogłębnego zrozumienia i opieki w chaotyczniej toni świeżych odczuć, zupełnie niespodziewanych doświadczeń. Wreszcie wyzwania czającego się w obietnicy pojedynku, możliwości odkrycia, co znajdowało się po tej drugiej stronie, gdzie nigdy dotąd nie dotarłam nawet w najbardziej abstrakcyjnych myślach. Teraz skradałam się tam i wydawało mi się, że zacierałam tropy, podążałam jak cień. On umiał mnie jednak złapać, przed nim nie mogłam się skryć i wcale nie chciałam. Błogość wstąpiła w wiecznie sztywne ruchy, w sylwetkę trwającą na nieznośnie czujnym posterunku. Gdy dotknął policzka, wtopiłam się w tę parzącą dreszczem dłoń, przyjmowałam elektryzujący promień odchodzący od łączących się ciał. Gdziekolwiek przekroczył granicę, jakkolwiek musnął, złapał, zagarnął dla siebie mnie – byłam jego. Nasze oddechy zebrały się w jedno pragnienie, moja dłoń podkradła się do jego ciała, otaczając go zaborczym pasmem, a wreszcie palce ulokowane na plecach, ścisnęły się mocniej, boleśnie, wieńcząc zdobycz bezgłośnym rykiem. Tylko dla niego możliwym do pojęcia. Przysunęłam się jeszcze, bardziej, zaledwie drobny ruch mógłby złamać ostatni zakaz i pozwolić mi pojąć urok jego ust. Przenikał mnie jego zapach, od zawsze znajomy, a nagle tak głęboko odurzający. A może się zmienił? Ostatnia rozłąka nagle stała się powodem irytacji, poczułam, jak bardzo mi go brakowało. Przecież mieliśmy tylko siebie, tresowani przez dwie te same bestie, na dwa różne sposoby w sobie zawsze odnaleźć mogliśmy zrozumienie. Arsentiy, Arsentiy, Arsentiy. Mój szept połaskotał łakomie jego usta, zabrakło tchu, by wydobyć z tego dźwięku cokolwiek więcej. Wewnątrz rozpędzona czaiłam się na bestię. Na niedźwiedzia. Pierwszy raz polowałam na niedźwiedzia. Kolana drżał, ciało szukało oparcia w tym drugim, a namolne łomotanie z piersi nie chciało zwolnić. Debiutujące uczucia tylko przy nim mogły rozkwitnąć, a przecież w śniegu nic nie miało prawa się narodzić.
Nagle coś nam odebrało, czoła rozdzieliły się, a oczy zwabione do środka kręgu popatrzyły na poruszającą się podniośle ciemność. Melodie wymieniły się na szepty, szlak głębszego oddechu przepłynął po kręgu rozanielonych sylwetek. Nakazano nam przypomnieć sobie o sercu tajemnego rytuału. Nie musiałam go znać, by zorientować się, jak wyjątkowy był to obrządek, jak bardzo magia wnikała pod powieki, wciskając się umiejętnie do najbardziej tajemnych myśli. Rozbestwiona w centrum moc tknęła mnie – a przynajmniej zdawało mi się, jakbym ją namacalnie poczuła. Powolnie ulatywał dar rozkosznych kadzideł. Zanurzona w mroku mimowolnie ścisnęłam sylwetkę tkwiącą u mojego boku. Wciąż tam był, ale w szaleństwie wydarzeń nie mogłam do niego wrócić. Światło wytrąciło ze mnie część tamtej śmiałości, wprowadzając jeszcze coś nowego. Tańczące sylwetki nagle objęły nas większą uwagą, a ja wciągnięta w ich wolę, rozsupłałam łączenie z bratem. Zaraz jednak znów powróciłam na dawne miejsce. Nie spojrzałam, choć wciąż czułam pokusę. W plątaninie opiekunów obrzędu działo się wiele. Ostrożnie, wciąż jeszcze bardziej miękkim spojrzeniem prześlizgnęłam się po ustawionych w kole postaciach. Wkrótce potem obserwowałam, jak ostrze boleśnie wbija się w ciało potwora. Wciągnęłam mocniej powietrze, czując, jak widok ten napełnia mnie niezmąconą ekscytacją. Nie interesowało mnie, kto zadawał cios, choć znałam nazwisko nikczemnika. Liczyła się zdobycz, triumf mordercy. Płynna wstęga czerwieni znacząca otoczenie i ludzi stojących blisko reema. Ryk wzniecił iskrę zadowolenia, która odważnie wstąpiła na mdło oświetloną twarz. Rozochocone po niedawnych uniesieniach ciało wchłonęło jeszcze jedną falę ekscytacji. Zupełnie inną. Stworzenie opadło umęczone przez bezlitosnych oprawców, odebrano mu walkę, odebrano mu życie. Zahipnotyzowana długo wpatrywałam się w spętane zwłoki, z których człowiek zaskarbiał sobie wszelkie dobro. Darowany między dłońmi kobiet kielich dotarł wreszcie do mnie. Przyjęłam go, odtwarzając obce słowa zaklęcia. W przebłyskach znaczeń i wciąż rozkojarzona nie sięgałam po większe pojęcie. Melodia tej modlitwy wyrażała jednak wiele. Słowa były symbolem. Co miały mi przynieść? Zanurzyłam usta w smaku ofiary, nawilżając je głęboką czerwienią. Wyschnięte w duchocie niedawnych oddechów domagały się ukojenia. Gdy odsunęłam kielich, symboliczna czerwień wciąż na nich tkwiła. Wtedy ośmieliłam się poszukać jego spojrzenia. W moich oczach kryły się duma i zachwyt. Za nimi jednak tłoczyło się niepokojącego. Coś, co dopiero miało nadejść i przeraźliwie mnie spętać.
Podążyłam razem z bratem do ciepłego wciąż truchła, w którym kolejne postacie chętnie zanurzały dłonie. Skupiona, nie potrafiłam przez tę chwilę myśleć o niczym innym. Jeszcze raz uczucie radości przemknęło od myśli po czubki końcówki palców. Przecież uwielbiałam to robić, zbierać wskazówki, uśmiercać, a potem czyścić krwiste wnętrze i nadawać mu dawny kształt. Najpierw z namaszczeniem, niemal w pieszczocie, przemknęłam po rozbabranym ciele bestii, a potem z przyjemnością wsunęłam dłoń w mokre bebechy, by wydobyć skarb.
Już drugi tej nocy.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Polana Świetlików [odnośnik]04.04.23 21:32
The member 'Varya Mulciber' has done the following action : Rzut kością


'Uczta' :
Polana Świetlików - Page 13 2SYW38z

+
William Moore
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana Świetlików - Page 13 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Polana Świetlików [odnośnik]04.04.23 23:02
Duszne kadzidło igrało ze zmysłami, zachęcając do skupienia się na bodźcach i emocjach - a nie myślach. Najsilniejszym bodźcem był zaś rozbrzmiewający przy uchu śpiew Valerie, ciepło jej dłoni, ciepło ludzkich dłoni - choć na trzeźwo Cornelius nie przepadał za dotykiem, to przyjemnie było trzymać dłoń Elviry we własnej, przyjemnie i błogo było w tym kręgu... Spojrzenie błądziło to ku żonie, to ku innym. Ze swojej pozycji w kręgu nie widział zwracającej na siebie spojrzenie Ignotusa Evandry, ale na moment zatrzymał zielone oczy na oszałamiająco pięknej i młodziutkiej lady Travers. A potem do zamroczonego umysłu przebiły się zaskakujące bodźce - czemu Ignotus unosił różdżkę, czemu gdzieś obok rozbrzmiał głos lorda Rosier (dokładny sens słów rozmył się w pieśni, lecz kpina pozostała wyczuwalna)? Cornelius zmarszczył leciutko brwi, posyłając zdziwione spojrzenie Ignotusowi - Mulciber prosił go niedawno o poradę w kwestii publicznych wyjść i to, co działo się obecnie nie mieściło się w scenariuszu podsuniętym przez Sallowa. Pracował co prawda z Wilhelminą Tuft na tyle długo, by nic nie zdołało go zaskoczyć, ale i tak... - i kolejna myśl rozpłynęła się w perfumach żony, w jej cichym szepcie, w delikatnym pocałunku. Cokolwiek nie robił Mulciber, rodzina na pewno powstrzyma i mogło to poczekać - Sallow nie puścił dłoni Valerie ani Elviry (choć niewiele brakowało, bo myśli zaczęły biec w innym kierunku) ale przymknął oczy, tonąc w delikatnym pocałunku i...
...nagle trochę otrzeźwiał, a Elvira cofnęła swoją dłoń, ale wcale nie przez jego małżeńskie czułości. Powietrze przecięła inkantacja, której nie poznawał - a o ile Ignotus nie posługiwał się zaawansowaną transmutacją, to Sallow znał większość poważnych inkantacji. To mogło oznaczać jedno, ale zanim zdążył się zastanowić - wszystko pociemniało. Nie chciał przerywać kręgu, powinien na oślep poszukać dłoni Multon, ale to nagle przestało się liczyć - instynktownie ścisnął mocniej dłoń żony i instynktownie postąpił o krok do przodu, chcąc ją osłonić przed... czymkolwiek to było. Nie zaklęciem, nie cieniem, tak gęsta ciemność była nienaturalna. A wrażenie czyjejś obecności, którego doświadczał obok siebie, trzymając rękę Valerie po omacku - było zgoła nieprzyjemne i inne od lęków, które prześladowały Corneliusa w innych sytuacjach.
-Spokojnie... - szepnął do żony, skłamał. Nie lubił tracić kontroli, nie lubił myśleć o gniewie bogów, nie lubił magii, której nie rozumiał - ale powziął przecież postanowienie, że zrozumie.
Ciemność hipnotyzowała, serce waliło szybko, ale potem rozległo się bicie bębnów, wszystko zaczęło wracać do normy. Kapłanki zaczęły naprawiać przerwany krąg, Mulciber wydawał się nieprzytomny, Sallow poszukał ręki Elviry - a ona jego, spletli dłonie nie czekając na reprymendę. Posłał żonie nieco nerwowy uśmiech, zerkając kontrolnie na jej twarz, widząc jak zaniepokojenie mija - a potem zerknął w stronę otumanionego Ignotusa, uniósł lekko brwi widząc zboża i kwiaty. Widok był dziwny, karykaturalny, ale Corneliusa nie bawił - posłał Mulciberowi współczujące spojrzenie, choć nie był pewien, czy ten jest w stanie je wychwycić.
Bębny bębniły, Lugh upił łyk krwi, potem to samo uczyniła lady Melisande, a potem każda kobieta w kręgu. Wodził za nimi oczyma, wreszcie zatrzymując wzrok na Valerie - zdrowy rozsądek znów przygasł, Sallow nie zastanawiał się czy to zdrowe ani obrzydliwe, wręcz przeciwnie - zielone oczy śledziły z dziwnym pragnieniem krew spływającą z warg żony, jej pewny głos hipnotyzował (jak zawsze, tak bardzo lubił jej głos), krwawa smuga kojarzyła się ze śmiercią Franza Kruegera, tak jakby Lugh wplątał i w tamten jednoczący ich czyn. Potem czekał cierpliwie, aż kapłanki podsuną serce jemu - śledząc wcześniej wzrokiem namiestnika Macnaira i innych. Gdy nadeszła jego kolej, czuł gorąc, czuł głód,
- O, złoty Lugh, mistrzu handlu i rzemieślników, mistrzu wielu talentów, oddaję ci dziś cześć i proszę o pomyślność. Napełnij mnie siłą, jak użyźniasz nasze pola. O, złoty Lugh, srebrnousty mistrzu. - powtórzył modlitwę wyraźnie, z dykcją typową dla polityka, ale nabrał już pewności, że to nie tylko spektakl, mimowolnie zaczął zastanawiać się, czy w podobnych rytuałach brali udział jego przodkowie. Jakie błogosławieństwa to im przyniosło.
Synów, chciał synów - poprosił w myślach. Nie był już młody, ale jak na czarodzieja nie był też stary. Chciał srebrnouste dziedzictwo, chciał powrócić do druidzkich tradycji przodków nawet jeśli już ich nie rozumiał, chciał wszystkiego - potęgi dla siebie, dla stojącej obok kobiety, dla owoców ich małżeństwa. Wielu, w liczności siła - zazdrościł liczności stojącym naprzeciwko Mulciberom i arystokratycznym rodom, nagle odczuł namacalnie nieobecność Solasa. Mógłby tu być, z tą swoją Jade, z bratankami i siostrzeńcami, których nigdy nie dała Corneliusowi.
No nic, założy rodzinę sam. Z błogosławieństwem bogów, a choć wszystko w życiu miało cenę - to gdy czegoś pragnął, był w stanie oddać naprawdę wiele.
Wgryzł się w mięso bez wahania i z niepodobną do siebie dzikością, oddał serce dalej, spojrzał na Valerie, oddychał ciężko.
Gdy kapłanki poprowadziły ich do truchła rema jako pierwszych, był trochę dumny, a trochę zdezorientowany (czy to znaczyło, że dobrze spełnili rytuał, że Lugh patrzy na nich łaskawie, czy cokolwiek znaczyło?). Zachował powagę, wysłuchując instrukcji, a potem spojrzał na żonę, łagodnie.
-Razem. - zaproponował krótko. Całe życie kroczył w pojedynkę, ale dłonie mógł wsunąć w reema równocześnie z nią. Wyprostowany, choć mgliście świadom krwi zasychającej na wargach, zakrwawił i własne ręce - wsuwając je w cielsko reema i szukając czegoś, co wydawało się właściwe. Na tyle długo, by wyciągnął kość z pewnością, ale mając świadomość kolejki i tego, że choć zostali wybrani jako pierwsi - to powinni zrobić miejsce dla innych. W nozdrza buchał nieznany zapach, w twarz buchało ciepło z żywego do niedawna cielska, choć truchło już stygło.
Splótł zakrwawioną dłoń z dłonią żony i wrócili na miejsce, a on z ciekawością zerknął na nowy łup.





Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Polana Świetlików - Page 13 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Polana Świetlików [odnośnik]04.04.23 23:02
The member 'Cornelius Sallow' has done the following action : Rzut kością


'Uczta' :
Polana Świetlików - Page 13 O9CmPAi

+
William Moore
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana Świetlików - Page 13 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Polana Świetlików [odnośnik]05.04.23 0:26
Powietrze drżało przesycone zapachami i dźwiękami, ciężkimi, przesiąknięty emocjami, które zawisły między ludźmi, zacieśniały się w kręgu. Odbierały oddech, odbierały rozsądek, sprawiały, że umysł dryfował na nieznanych jej wodach. Wielki reem zdawał się zajmować całe wnętrze okręgu, jego ryk powinien ranić, powinien wzbudzać współczucie, a jednak zamiast tego wibrował, płynął po ziemi aż do stóp, gdzie czuła jej drżenie. Choć trwało zamieszanie, nie widziała go, jej wzrok, otumaniony kadzidłem ogniskował się na kapanie, który był teraz słońcem. Ciało wołało o zabawę, chciało jak te tancerki wirować w rytm muzyki, wrzucać źdźbła i kłosy w powietrze. Pragnęła wyjąć szpilę z włosów, pozwolił ciemnym lokom opaść na plecy, otulić wąską kibić. Nagle zapragnęła lekkości, wolności i szaleństwa - tak bardzo odmiennego od jej codziennych pragnień, a może te należały do niej, ale głęboko skrywane właśnie zostały wyzwolone przez przedziwny rytuał, którego była świadkiem i uczestnikiem.
W przebłysku świadomości dostrzegła jak Ignotus zmierza w stronę Evandry. Nie miała wątpliwości, że urok przyjaciółki sprawił, iż stracił całkowicie rozum. Czy mogła mu się dziwić? Czarownica jaśniała niczym gwiazda zaranna na tle ciemnego, granatowego płaszcza niebios. Ciche westchnienie wyrwało się z drobnej piersi gdy pomyślała o tym co musieli czuć mężczyźni. Lekkie ukłucie zazdrości wbiło się cienką szpilką w serce, ale zaraz minęło.
Ostrze zalśnło w powietrzu i z cichym świstem przecięło powietrze, by wbić się w ciało zwierzęcia. Zadrżała słysząc ryk, uciekające życie splatające się ze smugami czarnej magii powinno ją odstraszać, powinna chciec uciec, a jednak patrzyła z zafascynowaniem. Szarłat zabarwił ubranie Melisande i Drew, krew kapała rubinowymi kroplami do kielicha.
Zwierzę padło na ziemię, ostateczny akt właśnie się odbił, a ona trwała w kręgu, zaczarowana, zafascynowana tym co właśnie widzi. Pradawny rytuał miał w sobie pierwotną i dziką siłę, taką która obezwładniła i pochłaniała w całości. Taką, jakiej się pożąda całym swoim istnieniem.
Ramsey zwrócił się ku Cassandrze, skupiony na niej, Yelena całą sobą lgnęła ku Ignotusowi, a Primrose czuła, że znów jej miejsce jest w cieniu, że dla jednych były wielkie uczucia, a dla innych jedynie bycie widownią. Umysł krzyczał, chciał się uwolnić z okowów rozsądku.
Wtem pojawił się przed nią kielich, który ujęła w dłonie.
-O, złoty Lugh, mistrzu handlu i rzemieślników, mistrzu wielu talentów, oddaję ci dziś cześć i proszę o pomyślność. Napełnij mnie siłą, jak użyźniasz nasze pola. O, złoty Lugh, srebrnousty mistrzu. - Powtórzyła słowa i uniosła naczynie do ust. Krew smakowała dziwnie słodko, z metaliczną nutą, ale nie odrzucała. Obawiała się, że jak tylko usta dotkną żywej czerwieni nie będzie w stanie przełknąć ani kropli. Stało się inaczej, a odcień rubinu pozostał na pełnych, kobiecych wargach. Umysł prosił o płodność, o to, aby stała się atrakcyjna dla kogoś, aby ktoś zechciał widzieć ją jako matkę swojego potomstwa. Mogła dać im siłę, niezłomność i upór płynący w żyłach rodu Burke. Mogła dać wiedzę wielu pokoleń. Czy tego rzeczywiście pragnęła? Serce zalśniło w dłoni kapłanki. Siła i potęga, to był prawdziwy, dziki symbol. Pierwotna magia, pierwotne życie kiedy byli bliżej natury niż teraz. Wycofani i odizolowania nagle zaczynali na nowo rozumieć skąd się wywodzili. Ich przodkowie, przed wiekami, świętowali właśnie w ten sposób, bez zbędnych zasad i reguł, żyli zgodnie z żywiołami. Czy dziś i oni bezkarnie mogli się temu poddać i dnia następnego zmyć z siebie za pomocą wody, symbolu oczyszczenia, wspomnienia tej nocy?

Przedziwne drżenie przeszyło jej ciało, kiedy Drew znów znalazł się obok, dołączając do kręgu, gdy dłonie ponownie zostały ze sobą splecione. Mężczyzna przystojny, pełen charyzmy jawił się teraz niczym wielki łowczy, który powalił dziką bestię jednym ruchem ostrza. Nieznane dotąd uczucie, przejęło panowanie nad lady Burke, żar palił żywym ogniem pierś, a oddech przyspieszył.
Ciało reema stawało się ołtarzem, miejscem zdobycia symboli, które mogły ich napełnić nową siłą. Nagle poczuła potrzebę podejścia tam, ale nie sama. Zawsze była sama. Zawsze musiała być jedyna, ponieważ tak było łatwiej, bezpieczniej, ale nie dziś. Mocniej zacisnęła palce na dłoni Drew. Uniosła szarozielone spojrzenie na profil mężczyzny, czując silną potrzebę podejścia do truchła wraz z nim.
Postąpiła jeden krok, suknia zaszeleściła przyjemnie wokół kostek.
Kolejny krok, prowadząc za sobą czarodzieja. Miała nadzieję, że za nią podąży i nie rozerwie splotu dłoni. Nie odejdzie, nie skieruje się ku innej. Tak bardzo pragnęła, aby trwał u jej boku.
Przyklęknęła obok reema, oddając mu tym samym szacunek. Stał się świętą ofiarą i nawet po śmierci nie należało obchodzić się z nim obcesowo.
Powoli wsunęła dłonie w ciepłe jeszcze wnętrzności, zaciskając dłoń na tym co napotkała. Następnie naprowadziła rękę Drew w cielsko reema, by również mógł pochwycić wróżbę dla siebie.



May god have mercy on my enemies
'cause I won't

Primrose Burke
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Polana Świetlików - Page 13 6676d8394b45cf2e9a26ee757b7eaa37
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8864-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t8880-listy-do-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t9143-skrytka-bankowa-nr-2090#276327 https://www.morsmordre.net/t8894-primrose-e-burke
Re: Polana Świetlików [odnośnik]05.04.23 0:26
The member 'Primrose Burke' has done the following action : Rzut kością


'Uczta' :
Polana Świetlików - Page 13 TVLm6jB

+
William Moore
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana Świetlików - Page 13 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Polana Świetlików [odnośnik]05.04.23 8:50
Nie była pewna, czy widziała to, co myślała, że widziała; odrywające się od niektórych sylwetek cienie, samowolne, podążające w kierunku składanej w sercu polany ofiary. A może raczej mknącej ku reemowi wiązki zaklęcia. Tylko co miałoby je do tego zmusić? Do tego niepojętego zachowania? Na pewno nie wypowiedziana przez otumanionego Mulcibera inkantacja; znajoma, której plugawą moc zdążyła już kiedyś ujrzeć, lecz nie opanować. Nie, nie taki powinna przecież przynieść efekt, nie tak powinno to wyglądać. Mrugnęła raz, drugi, nie dowierzając swym oczom, kiedy jednak malujący się przed nią obraz nie uległ zmianie – próbowała utrzymać je otwarte możliwie jak najdłużej. By nie stracić żadnego szczegółu, żadnego wzbudzającego niepokój, ale i napędzaną tym niepokojem fascynację momentu. Światło świec zbladło, przesłonięte nienaturalną błoną, lepką, utkaną z mrocznej materii. Wciąż jednak czuwała nad nimi kometa, zalewająca spleciony z pożądliwych ciał krąg złowróżbnym, krwawym blaskiem. Zamglony działaniem kadzidła umysł rejestrował kolejne zdarzenia z opóźnieniem; niemalże zwierzęcy skowyt kapłanek, nagłe objawienie się ciszy, która zastąpiła wygrywaną do tej pory muzykę. I to drżenie, przenikające na wskroś, mrowiące skórę niczym mgła Caeruleusio. Nim jeszcze wiedźmę zaczęła przytłaczać wszechobecna, wszędobylska ciemność, zamykając w utkanym z nieprzeniknionej czerni kokonie –klaustrofobicznym, wyciskającym z piersi resztki oddechu – skupiła ona wzrok na pulsującej ponad zwierzyną mocy. I gorączkowym, podszytym strachem szepcie; ten zdawał się docierać z każdej strony, falować wraz z gęstym, dusznym powietrzem, wprawianym w ruch przez tę obłapiającą ich Obecność. Odruchowo ścisnęła dłoń Varyi mocniej, jednocześnie zakleszczając nadgarstek Ignotusa w kurczowym uścisku nerwowych palców, nagle skrzywiona, choć nikt nie mógł tego zauważyć; z piedestału rozkoszy runęła wprost do otchłani lęku, galerii najstraszliwszych malunków, których przez dłużącą się chwilę nie mogła wyrzucić z umysłu, spod powiek. A wtedy królująca na polanie ciemność eksplodowała jasnością tak nieoczekiwaną i absurdalną, że aż Heather zachwiała się, ledwie utrzymując równowagę.
Choć nawykła do obcowania z niepojętym i niedookreślonym, to nie potrafiła – a już zwłaszcza teraz, rozedrgana od sprzecznych emocji, miotana między zdradliwym rozluźnieniem obyczajów i niepokojem – ustosunkować się do doświadczonych właśnie zjawisk. To jednak nie miało najmniejszego znaczenia.
W milczeniu obserwowała jak pomarszczona czarownica podąża wprost ku krnąbrnemu Mulciberowi, by następnie ukarać go za przewiny; wciąż ściskała jego nadgarstek, gdy przemienił się w nieruchomą rzeźbę, a także gdy tancerki przystrajały go zbożem i kwiatami, gałązkami i wieńcami. Nie znalazła w sobie współczucia względem mężczyzny – bo i nie okazał tej chwili, temu rytuałowi, należnemu szacunku. Igrał z mocami, których najwidoczniej nie rozumiał, otumaniony pięknem należącej do innego kobiety... Głupiec; nie potrzebował żadnej innej, gdy u boku miał ją. Przyczajony na granicy umysłu rozsądek walczył z poczuciem wspólnoty, nierozerwalnej więzi; ta połączyła ich wszystkich w momencie pierwszego nasyconego kadzidłem oddechu.
Dzierżony przez Macnaira sztylet zanurzył się w cielsku dostojnego reema, a ten ryknął, szarpiąc się w dramatycznej próbie ucieczki; było już jednak za późno. Rogi zwierzęcia świsnęły w powietrzu, liny napięły mocniej, a ostrze powiększyło ranę. Ofiara została złożona.
Spirytystka przyglądała się temu spektaklowi z niezdrowym zachwytem; widziała w nim piękno, poruszające sczerniałe serce oddanie tradycji. I choć nie rozumiała dokładnego znaczenia celtyckich inwokacji, to nie musiała. Rozumiała ich sens. Czuła go. A poczuła jeszcze mocniej, gdy górujący nad nimi Lugh upił pierwszy łyk zebranej w kielichu krwi. Niewiele później przyszedł czas na lady Travers, tę, która tak uparcie igrała z szamoczącym się na uwięzi bykiem, w końcu zaś i na nią. – O, złoty Lugh, mistrzu handlu i rzemieślników, mistrzu wielu talentów, oddaję ci dziś cześć i proszę o pomyślność. Napełnij mnie siłą, jak użyźniasz nasze pola – powtórzyła po kapłance bez choćby cienia zawahania, głosem ochrypłym od milczenia. Błogosławieństwo płodności; dla ich plonów, dla niej samej. Ujęła puchar w dłonie, zaraz później zanurzyła spragnione wargi w ciepłym, lepkim napitku. Metaliczny smak osiadł na języku, gorąc spłynął w dół gardła. Niech się stanie. Niech jej łono przyniesie w końcu owoc spełnienia.
Z niesłabnącym zainteresowaniem, odmalowaną w oczach i uśmiechu, który zdobił naznaczone krwią usta, fascynacją, obserwowała wędrówkę wydobytego z piersi reema serca; następni mężczyźni wymawiali uświęcone słowa, prosząc o siłę, o pomyślność, wspólnie pożerając wciąż ociekający posoką organ. A ona pomyślała, że nie widziała jeszcze nic bardziej pociągającego, pobudzającego zmysły, igrającego z wciąż obecnym pragnieniem.
Ogień zapłonął, rozganiając mrok; pierwsze z ognisk sięgnęło ku niebu, dając początek wszystkim kolejnym. Dopiero teraz festiwal miał się naprawdę rozpocząć.
Krąg znów się domknął, a oni wszyscy zbliżyli do siebie, natchnieni nieskalaną gniewem radością, poczuciem wspólnoty. Heather na powrót oddawała się dyktowanemu kadzidłem rozluźnieniu, zapominając o wzburzeniu czy palącej zazdrości. Wszystko było już dobrze; bezwiednie gładziła więc ściskane dłonie, racząc je czułą pieszczotą. Rozbrzmiewająca na polanie muzyka koiła zmysły, gdy tak obserwowała kolejnych czarodziejów nurzających się w krwi nieruchomego już zwierzęcia. Bez obrzydzenia czy strachu sięgając głębiej, ku jego wnętrznościom. Co ona mogłaby z nich wyczytać? Jaką wróżbę ujrzałaby w trzewiach reema?
Głupiec – mruknęła cicho, tak by słowo to dotarło jedynie do uszu Ignotusa, gdy Yelena z gracją ruszyła w kierunku truchła; zaklęta w nim nagana zabarwiona była wciąż towarzyszącą wiedźmie czułością. Czarnoksiężnik wykazał się ignorancją, brawurą, lecz czy była to tylko jego wina? Czy padł ofiarą własnych pragnień, zwykle trzymanych na uwięzi, zamkniętych w klatce rozsądku i logiki? – Wdzięczna jestem, że nie postanowiłeś rozgniewać duchów jeszcze bardziej – dodała. I choć może powinna zostawić go tak samego, zmusić do samodzielnego dźwigania wstydu, to nie ruszyła się z miejsca. Zamiast tego ostrożnymi ruchami pomagała oswobodzić mu się spod ciężaru kwietnych ozdób. Nie miała wątpliwości, że Cassandra dopełni rytuału u boku Ramseya, że Varya podąży do reema w towarzystwie brata, Yelena zaś już podjęła decyzję, by stanąć przed obliczem przeznaczenia w pojedynkę. Czuła się więc dziwnie odpowiedzialna za podprowadzenie Mulcibera bliżej, tak by i on mógł zanurzyć dłoń w złożonej ofierze. Może dzięki temu upewni się, że towarzysz nie wystąpi przeciwko tradycji w żaden inny sposób. – Chcesz pomóc? – dopytała krawcowej, gdy młódka powróciła już ku stryjowi, ujrzała jej palce sięgające w stronę zbóż, a później również męskiego ramienia; wypowiedź ta nie niosła znamienia sugestii czy krytyki, nie chciała dawać lubianej czarownicy do zrozumienia, że wolałaby zająć się tym sama, z jednej strony przepełniona poczuciem słodkiej więzi z ich dwojgiem, z drugiej – tknięta podsyconą oparami kadzidła zaborczością. Gdyby jednak Yelena zechciała im towarzyszyć, niewątpliwie eskorta wciąż dochodzącego do siebie mężczyzny okazałaby się łatwiejszym do zrealizowania zadaniem.
Pamiętała, że wcześniej Ignotus poruszał się o lasce, teraz porzuconej gdzieś wśród okolicznych traw – ujęła go więc ściśle, tak by mógł odnaleźć w niej oparcie, którego najpewniej potrzebował, i ruszyła ku miejscu, w którym zaległo martwe stworzenie. Odetchnęła głębiej, kiedy opadła już przed nim na kolana; bez choćby śladu obrzydzenia wsunęła dłoń do wciąż gorącego cielska, nie bacząc na szkarłat, który oblepił skórę, materiał sukni.
Od teraz jesteśmy ze sobą połączeni – uraczyła mężczyznę cichym szeptem, lecz dopiero w chwili, w której wszyscy troje wrócili już na swe miejsca; na próżno było szukać na bladej twarzy śladu rozbawienia czy kpiny, lecz niech sam zinterpretuje tę wypowiedź wedle woli. [bylobrzydkobedzieladnie]


If you rely only on your eyes,
your other senses weaken.


Ostatnio zmieniony przez Heather Moribund dnia 06.04.23 13:56, w całości zmieniany 7 razy
Heather Moribund
Heather Moribund
Zawód : wieszczka, medium
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna

I'm the fury in your bed
I'm the ghost in the back of your head

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11456-heather-vera-moribund https://www.morsmordre.net/t11469-alekto#354620 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11508-skrytka-bankowa-nr-2497 https://www.morsmordre.net/t11560-heather-vera-moribund#358278
Re: Polana Świetlików [odnośnik]05.04.23 8:50
The member 'Heather Moribund' has done the following action : Rzut kością


'Uczta' :
Polana Świetlików - Page 13 Tyu4fHh

+
William Moore
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Polana Świetlików - Page 13 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Polana Świetlików [odnośnik]05.04.23 22:24
Piękno tego wydarzenia na pewno na długo pozostanie w jego pamięci. Na samym środku pojawiło się żywe zwierzę, zachwycające, piękne i odbywające właśnie swoją ostatnią drogę, aby im zapewnić siłę i pomyślność. Całość okraszona niezwykłą magią, odurzającym zapachem kadzideł mieszających w głowie. Dźwięki przerywane ryczeniem złego byka. Teraz jednak odrzucił w niepamięć własne postrzeganie stworzeń z własnej perspektywy, skupiając się na innych aspektach, podziwiając piękno i kierując się pragnieniami. W całym tym pięknie nie zanotował momentu, w którym Ignotus poddany emocjom przerwał święty krąg. Nie skupił się też na drwinach Tristana podążając wzrokiem po delikatnych rysach twarzy żony. Dopiero promień czarnomagicznego zaklęcia skłonił go, aby przeniósł spojrzenie. Powietrze wypełnione magią, otumaniającym kadzidłem sprawiał, że czuł się błogo i swobodnie. Po raz pierwszy od długiego czasu czuł, jak jego mięśnie rozluźniają się, a myśli nie kierowane są z nastawieniem na czyhające zagrożenie, które może pojawić się nagle, dosłownie znikąd. Pragnienia była wręcz palące, tak intensywne i… z trudem pozwalając się skupić. Dopiero mrok, który pojawił się w chwili, kiedy magia błysnęła spowodował szybszy bycie serca. Słodki mrok, który zakiełkował w jego sercu miesiące temu. Mrok, którym karmił się, któremu pozwalał się rozwijać, który kusił swoją potęgą, zapach tej potęgi, który wiązał się ze śmiercią, a która była mrokiem w jego sercu. Muzyka ucichła, a on wbił spojrzenie w starą czarownicę. To, co przed chwilą czuł wyparowało w jednej sekundzie. Szept… znał go, nie pierwszy raz docierał do jego uszu. Ciemna, plugawa moc, na widok których ciemne tęczówki Rosiera błysnęły z zachwytu. Brakowało mu tego uczucia, brakowało mu widoku mroku, bólu i cierpienia. Zacisnął mocniej palce na dłoni Corinne. Nie sądził, aby jego żona wcześniej miała do czynienia z czymś tak niespotykanym. To zjawisko wzbudzało w nim liczne emocje, przyspieszone uderzenia serca, fascynacją, podnosiło adrenalinę, wzbudzało uczucie niepewności, może nawet strachu. Nie trwało to zbyt długo, aż znów światło rozproszyło ciemność, a świat zaczął wracać do poprzedniej formy. Czy to, co właśnie czuł… było tęsknotą?
Krąg wracał do kształtu, czarownica nie była zadowolona ani zachwycona występkiem, który właśnie miał miejsce. Czarodziej został ukarany, zadbano o to, aby wprowadzić porządek i ład. A kiedy wszystko było gotowe przelano krew stworzenia. Drew wbił sztylet w skórę Reema. Zwierzę walczyło, próbowało się cofnąć, ale nie miało żadnej możliwości ucieczki. Krople krwi spłynęły na trawę, kielich został napełniony. Obserwował każdy ruch Melisande, wszystko co działo się tam na samym środku, w centrum całego wydarzenia. Rytmiczne bębnienie, kapłanka z Pucharem, która odebrała puchar od Lugh i zwróciła się do Melisande recytując inwokację, później do każdej kolejnej kobiety, która stała w kręgu. Kiedy dotarła do Corinne przesunął wzrok na żonę, jej widok powtarzającej słowa, które miały zapewnić pomyślność i płodność, miały w sobie wspaniały wydźwięk. Ich wspólne uczestnictwo w tym wydarzeniu miało ogromne znaczenie, było ważnym elementem ich wspólnej, małżeńskiej drogi. A ona wyglądała zachwycająco, kiedy kilka kropli krwi spłynęło po jej podbródku. Kielich przemieścił się dalej, a dopiero później przyszła kolej na nich. Serce Reema. Kawałki trafiały do kolejnych mężczyzn stojących w kręgu, aż finalnie kapłanka stanęła przed nim.
- O, złoty Lugh, mistrzu handlu i rzemieślników, mistrzu wielu talentów, oddaję ci dziś cześć i proszę o pomyślność. Napełnij mnie siłą, jaką nasilasz nasze ziarna. O, złoty Lugh, srebrnousty mistrzu. – powtórzył inwokację, przyjmując żylaste mięso, którego gęsta krew rozpłynęła się po jego ustach. Rytuał dobiegał końca. Muzyka rozbrzmiała, dziewczęta uraczyły ich pięknym śpiewem, tańcząc, wirując radośnie. Cornelius wraz z piękną żoną Valerie zaproszeni zostali na środek, gdzie poinstruowani przez kapłankę, aby wyjąć z martwego ciała Reema swój symbol. Później trafiło na Zachary’ego i piękną Lady Imogen. Z kręgu występowały kolejne osoby, w pojedynkę lub w parach.
Sam w końcu wystąpił z kręgu, zaciskając mocno palce splecionej dłoni, z dłonią jego żony. Cały rytuał i wspólne uczestnictwo w tym wydarzeniu mogło być dla nich zupełnie nową drogą, nowym wspólnym pierwiastkiem w budowaniu czegoś większego. Skupił się na niej, bo to ona nosiła jego nazwisko, to ona będzie towarzyszyła mu podczas ich wspólnej życiowej drogi. Nie ktoś inny, tylko właśnie ta drobna blondynka, do której uciekał wzrokiem.
- To nasza wspólna droga, Corinne, od teraz połączona jeszcze bardziej. – szepnął, przepuszczając ją przed siebie. Wolną dłonią objął delikatnie jej talię, kiedy znaleźli się przy martwym ciele Reema. – Zróbmy to razem. – zaproponował cicho, ujmując jej dłoń, a kącik jego ust drgnął, gdy wspólnie wsunęli ręce w stygnące ciało.
Nie trwało to długo, choć miał wrażenie, że minuty trwały dłużej niż zwykle. Poprowadził żonę w miejsce, gdzie przedtem wspólnie stali uczestnicząc w rytuale. Stanął bliżej niej, może jeszcze nie przestała działać moc kadzideł, a może całe wydarzenie tak na niego wpływało. Odgarnął opadający na jej czoło kosmyk włosów i wsunął je za ucho, nie zważając na to, że zostawia na jej delikatnej skórze ślady krwi. – Wyglądasz zachwycająco. – nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że dzisiejszym uczestnictwem w tym wydarzeniu, wypiciem krwi z kielicha, wsunięciem dłoni w martwe ciało niezwykle mu zaimponowała. Miała możliwość wycofania się, ale tego nie zrobiła. Trwała u jego boku, była obok niego. To niesamowity wyraz oddania.



Mathieu Rosier


The last enemy
that shall be destroyed is

death
Mathieu Rosier
Mathieu Rosier
Zawód : Arystokrata, opiekun smoków
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Here’s the misery that knows no end
OPCM : 30
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0 +3
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 33 +2
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
To, że milczę, nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia.
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t7310-mathieu-rosier https://www.morsmordre.net/t7326-ehecatl https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t7421-skrytka-bankowa-nr-1782#202976 https://www.morsmordre.net/t7339-mathieu-rosier

Strona 13 z 18 Previous  1 ... 8 ... 12, 13, 14 ... 18  Next

Polana Świetlików
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach