Wydarzenia


Ekipa forum
Jadalnia
AutorWiadomość
Jadalnia [odnośnik]03.05.15 1:53
First topic message reminder :

Jadalnia

Jadalnia jest urządzona elegancko i reprezentacyjnie. To ciepłe wnętrze o marmurowej podłodze, z ustawionym pośrodku długim, hebanowym stołem, otoczonym rzędami wysokich bogato zdobionych krzeseł obitych złotym aksamitem, od tyłu obszyte francuską lilią. Nad salą wiszą lekkie kryształowe żyrandole rozświetlające pomieszczenie silnym jasnym światłem. Do wnętrza prowadzą trójskrzydłowe drzwi z korytarza oraz drugie - takie same, lecz okryte delikatną firanką - bezpośrednio z ogrodu. Krótki korytarz prowadzi również do kuchni. Ściany ozdobione są dziełami sztuki z różnych stron świata, głównie obrazami, w tym portretem Acartusa Rosiera, wybitnego smokologa, a także antycznymi wazami, w których najczęściej poukładane są kwitnące czerwone róże, główne wejście zdobi także marmurowa rzeźba nagiej nimfy. Wzorem francuskim Rosierowie jadają i celebrują wszystkie posiłki wspólnie, o ściśle wyznaczonych porach; śniadanie o godzinie 9, lekkie i krótkie, obiad o godzinie 13, obfitszy, z przystawkami, wreszcie kolację o godzinie 20, najczęściej trwającą najdłużej.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Jadalnia - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Jadalnia [odnośnik]20.03.22 23:21
Świat zmieniał się na ich oczach, wojna sprawiła, że na wiele wartości należało spojrzeć z zupełnie innej strony, a niektóre uznać za przestarzałe i nie mające racji bytu. Był to jednak proces mozolny i powolny, taki, który stanowczo szedł za wolno i to irytowało lady Burke. Chciała działać, dlatego tak wiele rzeczy się uczyła, łaknęła wiedzy, kierowała swój wzrok i umysł w różne rejony świata nauki i społeczeństwa. Miała wiele przywilejów, ale za nimi szły jeszcze większe obowiązki o czym zdawało się jej, że spora część arystokracji zapomniała lub uważała za mało istotne.
-Być może to zbyt idealistyczne, ale jeżeli z czasem każda osoba z naszego środowiska zobaczyć, że zmiany te są konieczne i słuszne, to oznacza, że został osiągnięty sukces. - Odparła mając nadzieję, że taki dzień nadejdzie i czarodzieje oraz czarownice będą mogli ramię w ramię budować nową i lepszą przyszłość, w świecie, w którym nikt nie będzie musiał się obawiać i ukrywać swoich umiejętności.
Coś się zmieniło, nie potrafiła powiedzieć co takiego, ale spojrzenia które jej posyłał, bliskość w terrarium trochę ją speszyła. Nie powinna, a jednak coś wisiało w powietrzu i tego lady Burke się najbardziej lękała. Nieznanego, niezrozumiałego, czegoś czego nie mogła zamknąć we wzorze numerologicznym i opisać za pomocą cyfr oraz run. Emocje były często nielogiczne i nieskładne, jak takie coś wytłumaczyć na spokojnie. Skarciła się w myślach, że znów za dużo myśli, zbytnio wszystko analizuje i Mathieu wyczuje, że coś jest nie tak. Głos mężczyzny i jego prośba zatrzymały ją w połowie ruchu. Wodziła wzrokiem za nim kiedy stanął przed nią, wysoki, postawny, a zapach jego perfum znów ją otulił miękkim, niewidzialnym szalem. Ciemne oczy błyszczały w świetle świec, a ona stała jak zahipnotyzowana. Słowa o misji sprawiły, że otworzyła szerzej oczy; doskonale rozumiała o czym mówił. Ileż to razy widziała jak kuzyni i brat wychodzili z Durham na misję, a ona nie wiedziała czy i kiedy wrócą. Zawsze wracali, ale w różnym stanie, a ona zaciskała dłonie w bezsilności, że nic nie może zrobić. Dlatego zaczęła się bardziej angażować, dlatego oferowała swoją pomoc nie tylko jako wytwórca talizmanów. Stanie z boku i obserwowanie męczyło ją bardziej niż sama praca.
-Zostanę. - Powiedziała nie mogąc odmówić takiej prośbie. Uderzyło ją to, że pragnął jej towarzystwa, jej osoby w takiej chwili. Przyjęła podaną dłoń, a kobieca ręka wydawała się tak krucha i mała; stanęła bliżej unosząc wyżej głowę by móc spojrzeć na Mathieu. Serce zabiło mocniej, bo gest ten i prośba rozbudziły dane nadzieje, tak głęboko zakopane i zamknięte. Jedno machnięcie różdżki, a po pomieszczeniu rozlała się muzyka dając sygnał do tańca. -Ostatni raz tańczyliśmy na sabacie. - Zagadnęła równie cicho, pełen głos zdawał się teraz przeszkadzać i nie pasować do sytuacji.

|muzyka



May god have mercy on my enemies
'cause I won't

Primrose Burke
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Jadalnia - Page 7 6676d8394b45cf2e9a26ee757b7eaa37
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8864-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t8880-listy-do-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t9143-skrytka-bankowa-nr-2090#276327 https://www.morsmordre.net/t8894-primrose-e-burke
Re: Jadalnia [odnośnik]21.03.22 22:47
Zmianom nie dało się zapobiec. Nie można było ich przeskoczyć, zignorować. To tyczyło się zarówno tego, co działo się w świecie, jak i tego co działo się z poszczególnymi jednostkami. W rzeczy samej – Mathieu zmienił się. Zrobił postęp, przeszedł długą drogę w akceptacji samego siebie, a to było dopiero nowym początkiem. Rok pełen zawirowań, uświadomienia sobie istotnych kwestii, podjęcie próby działania były dla niego nowa drogą. Przede wszystkim własną drogę. Przestał uparcie trzymać się schematów. Jeśli chciał stworzyć coś własnego, co zostanie zapamiętane i kontynuowane musiał działać i od miesięcy robił to bezustannie. Nie było już czasu na stanie w miejscu, na krążenie wydeptanymi przez pokolenia ścieżkami. To czas poszerzania horyzontów, zdobywania nowych doświadczeń. Primrose miała rację, wiele w nim uległo zmianie. Poza podejściem zmienił też sposób postrzegania własnego otoczenia. Dostrzegł więcej w tych, w których zdawał się widzieć niewiele. A może to wszystko zwyczajnie powiązane było ze sobą, jak jeden scalony element. Przedtem nie dostrzegał jej uroku, pięknych oczu, bo skupiał się na czymś zupełnie innym.
Był ślepy.
Zaślepiony mrzonkami i historią. Skupiony na tradycjonalnym podejściu z zasadami grającymi pierwsze skrzypce. Tylko, że te zasady działały jak kajdany, zaciskające się coraz mocniej, krępując ruchy i odbierając dech. Pragnienie wolności było tym większe, im bardziej mu się poddawał. Kto inny mógł go zrozumieć, jeśli nie właśnie Primrose. Sama przyznawała, że konserwatywne podejście, wielopokoleniowe tradycje to coś, co nie mogło trwać wiecznie. Nie mówił o burzeniu murów czy nieprzestrzeganiu podstawowych zasad, ale o działaniu wspólnym w imię wspaniałej przyszłości, w której nie będą musieli ukrywać się przed tymi, którzy uznawali się za lepszych. To oni obdarowani niezwykłą mocą byli tymi lepszymi.
Pozwoliła porwać się do tańca. Delikatnie poprowadził ją do wolnej części jadalni, gdzie swobodnie mogli poruszać się w rytm muzyki, która rozbrzmiała jak na zawołanie. Ostatni raz trzymał ją tak blisko siebie na sabacie, kiedy wśród tłumnie zgromadzonych gości bawili się do białego rana. Wtedy jeszcze zafascynowany był czymś zupełnie innym, głupim i bez przyszłości, z perspektywy czasu sam przyznawał się do popełnionego błędu.
- Zbyt mało uwagi wtedy Ci poświęciłem. – powiedział cicho, a później wykonał lekki, taktowny obrót, aby znów ująć ją w objęcia i prowadzić. – Czasem żałuję, że nie mogłem wtedy zaoferować Ci więcej… – szepnął cicho. Czy miał na myśli sabat? A może coś zupełnie innego? Może chodziło o całokształt ich znajomości, która rozwijała się niebywale szybko. Co takiego masz w sobie, że chcę do Ciebie wracać. Pomyślał skupiony na jej zapachu i bliskości tego tańca. Zabawne, jak ich spotkania zmieniały się z minuty na minutę. Jak bardzo dynamiczny stawał się świat, kiedy byli blisko siebie. Chyba nadal nie wszystko pojmował i prędko nie pojmie. – Chciałbym dać Ci więcej… – szepnął i spojrzał w jej oczy, jej drobne ciało układające się w jego objęciach podczas tańca wyglądało niezwykle niewinnie. Tak samo jak pełna niewinności była cala ta sytuacja. Byli blisko i to się tylko liczyło.



Mathieu Rosier


The last enemy
that shall be destroyed is

death
Mathieu Rosier
Mathieu Rosier
Zawód : Arystokrata, opiekun smoków
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Here’s the misery that knows no end
OPCM : 30
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0 +3
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 33 +2
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
To, że milczę, nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia.
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t7310-mathieu-rosier https://www.morsmordre.net/t7326-ehecatl https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t7421-skrytka-bankowa-nr-1782#202976 https://www.morsmordre.net/t7339-mathieu-rosier
Re: Jadalnia [odnośnik]21.03.22 23:41
Ostatnimi miesiącami wraz z gwałtowną zmianą świata, ona sama również musiała spojrzeć na pewne sprawy z innej perspektywy. Jeszcze rok temu była lady Burke, która żyła beztroską swojego życia, która skupiała się tylko na sobie i rodzinie; cała reszta nie miała znaczenia. Ileż to się zmieniło gdy świat stanął w płomieniach, a oni musieli zmierzyć się z okrutną rzeczywistością, w której nie wszyscy wyznawali tych samych wartości. Ich wspólna historia zaczęła się w momencie, w którym poprosiła o naukę, a on ją przyjął i przyszedł do biblioteki. Kiedy się tak do siebie zbliżyli? Kiedy ich drogi się krzyżowały i rozchodziły? Mijali się i byli obok; trwali w tym dziwny układzie od paru miesięcy. Widziała jego uśmiech, błysk w oku, zadziorność, pewność siebie ale też pewien mrok czający się gdzieś w tle, wciąż towarzyszący Mathieu.
Mrok, który jej nie przerażał.
Mrok, który ją przyciągał.
Nie mogli ulegać zasadom tradycji, tak głęboko zakorzenionej, musieli coś zmienić w tym świecie. Podjęła już dawno decyzję, że zacznie wyznaczać szlak, który nie był na rękę innym. Szlak, z którego będzie odciągana i zachęcała by wróciła na stare, dobrze wydeptane drogi, ale to one wiodły ich wszystkich ku zgubie. Tyle drzwi było przed nią, wystarczyło jedynie wyciągnąć dłoń i pochwycić klamkę.
Prowadził w tańcu, a ona podążała za nim, delikatnie drobiąc kroki w kolejnej figurze. Wiedząc, że ich nie zmyli, ponieważ był pewny w swoich działaniach. Świece, zdawało się, że przygasły, a skrzat domowy jakby nagle zniknął nie chcąc przeszkadzać. Muzyka rozbrzmiewała spokojnie pozwalając zatopić się im w zapomnieniu i trwać jedynie w jej uniesieniu; następny dzień mógł nie nadejść, choć było to jedynie iluzją.
-To był sabat. Wiele masek, wiele osób. - Odpowiedziała równie cicho, bowiem nie miała mu za złe, że więcej tego wieczora ich drogi się nie skrzyżowały. Zabawa trwała, każdy świętował nowy rok licząc, że przyniesie on wiele zmian. Primrose liczyła, że będzie to rok kiedy wojna się zakończy. Mrzonki bo wszystko dopiero nabierało tempa. Zawirowała w obrocie kiedy mogła złapać oddech, ale zaraz znów znalazła się w silnych ramionach. Bliskość Mathieu oszałamiała, a jego oddech muskał jej twarz kiedy wypowiadał słowa, których nie rozumiała do końca. -Zaoferowałeś mi wiele… - Spojrzała w bok, gdyż ciemne oczy speszyły ją i obawiała się, że jak znów w nie spojrzy to całkowicie się w nich zatraci. Kiedy z przyjacielskich pogawędek i siedzenia wspólnie na śniegu przeszli do takiej sytuacji jak ta, gdzie powietrze było gęste i ciężkie, a jednocześnie tak słodkie? Podniosła od razu wzrok, napotkała czerń oczu i pokręciła głową. -Nie oczekuję wie… le. - Nie zdążyła ugryźć się w język i wydusiła z siebie ostatnie słowo. -Podarowałeś mi bardzo dużo. - Dodała po chwili by zamazać niezręczność poprzedniej wypowiedzi. Dlaczego tak na mnie patrzysz? Rozbudził nadzieję, ale bała się jeszcze o niej otwarcie mówić. Utkwiła roziskrzone spojrzenie w twarzy czarodzieja wciąż tańcząc w rytm muzyki, która porwała ich ku tej przedziwnej rozmowie.



May god have mercy on my enemies
'cause I won't

Primrose Burke
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Jadalnia - Page 7 6676d8394b45cf2e9a26ee757b7eaa37
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8864-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t8880-listy-do-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t9143-skrytka-bankowa-nr-2090#276327 https://www.morsmordre.net/t8894-primrose-e-burke
Re: Jadalnia [odnośnik]22.03.22 19:08
W tym miejscu nie było masek, zrzucili je dawno temu, kiedy ich relacja zaczęła się zacieśniać, stawać coraz bliższa. Przyjaźń połączona z dziwnym przyciąganiem była czymś nowo odkrywanym, przynajmniej przez niego. Kiedy celowali do siebie różdżkami wspólnie trenując zrzucili ostatnie ograniczające ich konwenanse i oficjalność tej relacji. Kiedy z Lady Burke przeszedł na Primrose, kiedy ona przestała mówić do niego Lordzie, a miękko wypowiadała jego imię. Naturalność tego procesu aż zaskakiwała, to działo się szybko, niespodziewania i zaskakująco przyjemnie. Nie musieli przed sobą niczego udawać, wiedział to od miesięcy. Przez ten czas zdał sobie sprawę, że Primrose nie oceni go nigdy, nie przerazi się mrokiem skrytym w jego sercu, demonem dręczącym jego myśli czy ciemnością, która otaczała jego świat. Nie cofnie się, bo była obok w wielu – gorszych i lepszych – momentach jego życia. Czy Isabella, Callista lub Calypso byłyby w stanie zaakceptować go dokładnie takim, jakim był? Miał poważne wątpliwości i zaczynał rozumieć, że los celowo postawił na jego drodze przeszkody, aby zaczęło docierać do niego, jak wiele traci szukając czegoś, co nawet w najmniejszym stopniu nie zapewni mu szczęścia.
- Nie oczekujesz? – spytał, zwalniając nieco w tańcu i nawet na moment nie odrywając wzroku z jej tęczówek. Przez moment zawahał się, nie był pewien czy to odmowa na delikatną sugestię z jego strony, czy może Primrose nie to miała na myśli. Spróbowała się zreflektować słowami, jakoby Mathieu już dał jej bardzo dużo. – A co jeśli chciałbym dać Ci jeszcze więcej? – ponownie spytał, tym razem zatrzymując się wraz z cichnącą muzyką. Teraz był o wiele poważniejszy, przenikliwym wzrokiem lustrując zieleń jej oczu. Przełkną ślinę. – Chciałabyś? – spytał, przesuwają wzrokiem po jej twarzy, światło bijące z kominka otulało ciepłem ich sylwetki. Primrose przy nim wydawała się jeszcze drobniejsza. Patrzył z góry na jej oczy, stojąc ledwo krok lub dwa od niej, a jego dłoń wciąż delikatnie przytrzymywała jej talię. Stali dokładnie w tej pozie, w której zatrzymał ich taniec. Muzyka w tle grała cicho, ale teraz nie ten dźwięk był dla niego najważniejszy, a jej odpowiedź.
- Nie musisz odpowiadać. – kącik ust drgnął. Nie chciał, aby poczuła się niekomfortowo w jego towarzystwie. – Możesz odpowiedzieć… kiedy wrócę. – przynajmniej będzie miał powód, aby zrobić wszystko jak należy i w razie nawet najgorszych problemów nie poddawać się. Wiedział, jak trudne czekało go zadanie, a tak przynajmniej będzie jeszcze bardziej zmotywowany. Powoli zsunął dłoń z jej talii, choć wcale tego nie chciał. Drugą dłoń nadal trzymał jej smukłe palce, które uniósł, składając na wierzchu dłoni Primrose delikatny pocałunek. – Dziękuję za taniec.



Mathieu Rosier


The last enemy
that shall be destroyed is

death
Mathieu Rosier
Mathieu Rosier
Zawód : Arystokrata, opiekun smoków
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Here’s the misery that knows no end
OPCM : 30
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0 +3
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 33 +2
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
To, że milczę, nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia.
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t7310-mathieu-rosier https://www.morsmordre.net/t7326-ehecatl https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t7421-skrytka-bankowa-nr-1782#202976 https://www.morsmordre.net/t7339-mathieu-rosier
Re: Jadalnia [odnośnik]22.03.22 21:22
Nie tego się spodziewała przychodząc do Smoczych Ogrodów, nie tak wyobrażała sobie ten dzień. Gubiła się w tym wszystkim, odbierając sprzeczne sygnały, a może to ona je tak interpretowała? Nigdy nie otrzymawszy od mężczyzny innego zainteresowania jak to wynikające z jej pracy, nie wiedziała jak odbierać to, które teraz otrzymywała. Tyle przeczytanych romansów nocami aż do świtu na nic się zdało, kiedy postawiona w podobnej sytuacji co ich bohaterki nie wiedziała co zrobić. Od lorda Carrow otrzymała jedynie pogardę i chłód, nie szanował jej, nie potrafił przełamać swojej niechęci wobec osoby narzeczonej. Zaręczyny zakończyły się równie szybko jak zaczęły. Nawet kiedy jeszcze nie byli małżeństwem wybrał kochankę nad przyszłą żonę. Nie potrafił zachować pozorów, nie potrafił okazać jej krzty szacunku. Nie oczekiwała od niego wielkiego uczucia, a jedynie szczerości. Nawet na to nie było go stać.
Mathieu wpatrywał się w nią, w powietrzu wisiało wiele niezadanych pytań, a przecież je słyszała choć nie wybrzmiały na głos.
Wirowała w ramionach czarodzieja w takt kolejnych nut utworu, poruszając się sprawnie i z gracją, nadążając za partnerem; wyczuwała w jakim kierunku chciał zakręcić. Zwolnili, zrozumiała, że nie usłyszał odpowiedzi na jaką liczył. Zmarszczyła delikatnie brwi słysząc pytanie. -Mathieu, ja… - Zaczęła powoli starając się znaleźć odpowiednie słowa, choć na usta cisnęło się jej jedno -Czego ode mnie oczekujesz? I dlaczego tak nagle? - Chyba powoli do niej docierało o co pytał, skąd ten intensywny wzrok i słowa, które nie mówiły wprost, ale wskazywały tak wiele. Otworzyła szerzej oczy czując jak dreszcz przebiegł jej po plecach. Czy chciałaby, o to zapytał. Górował nad nią, zasłaniając sobą cały widok, będąc tak blisko czuła ciepło bijące od niego i zapach piżma oraz bergamotki. Nie potrafiła odwrócić wzroku widząc w jego spojrzeniu pytanie jakie zadał. Czekał na odpowiedź i gdy już była gotowa postanowił dać jej furtkę, a dokładniej czas na jej udzielenie. -W takim razie musisz wrócić. - Odpowiedziała gdy uwalniał ją ze swoich ramion i uniósł dłoń do swych ust. -Ponieważ będę czekać, aż zrealizujesz swoje pragnienie.
Dotyk warg palił żywym ogniem na jasnej skórze dłoni. Skłoniła się delikatnie w podzięce jak zawsze gdy taniec właśnie został ukończony. -To była przyjemność.
Pozwoliła sobie na cień uśmiechu, choć serce waliło jak oszalałe, a nogi drżały. Czy właściwie zinterpretowała jego słowa i zachowanie? Czy może to jej wyobraźnia i nadal pytał ją jak przyjaciółkę, bliską i oddaną, ale tylko tyle.



May god have mercy on my enemies
'cause I won't

Primrose Burke
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Jadalnia - Page 7 6676d8394b45cf2e9a26ee757b7eaa37
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8864-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t8880-listy-do-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t9143-skrytka-bankowa-nr-2090#276327 https://www.morsmordre.net/t8894-primrose-e-burke
Re: Jadalnia [odnośnik]23.03.22 23:05
Czasem warto było poczekać, aż perspektywa sama ulegnie zmianie. Nie ważne jak wiele sytuacji przyjdzie im przeżyć, jak wiele kierunków zmienić i nowych dróg obrać. Nabieranie doświadczeń pozwalało na klarowanie się poglądu na świat. Zarówno Mathieu, jak i Primrose przebyli długą drogę, zawirowaną i intensywną. Czasem zastanawiał się dlaczego los pchał ich ku sobie, pomimo różnic w podejściu i pojmowaniu wielu kwestii. Może Mathieu w swojej pogoni za króliczkiem nie zauważył, że ten stoi tuż obok? Był pewien, że los właśnie w ten sposób chciał wpłynąć na jego charakter, pozwolić mu odkrywać wszystko na nowo. Czasem tak bardzo poszukiwało się czegoś więcej, że wiele istotnych spraw umykało z naszego widoku. Czego oczekiwał, na co czekał, co chciał tak właściwie osiągnąć.
Carrow popełnił błąd wzgardzając Primrose, ale w głębi duszy Mathieu odczuł ulgę kiedy dowiedział się, że z tego ślubu nic nie wyjdzie. Arogancki dupek z Yorkshire nawet nie wiedział co tracił. Lepiej dla Primrose, nie musiała znosić upokorzeń z jego strony i narażać własnego dobrego imienia. Aranżowane małżeństwa potrafiły w brutalny sposób sprowadzić na ziemię. On przeżył swoje niedoszłe małżeństwo, ona swoje – zdaje się, że tej kwestii również doskonale się rozumieli. Uniknęli czegoś, bo los tak chciał i to było najważniejsze.
Oczekiwał prostej odpowiedzi. Chciała czegoś więcej? Wolała, aby ich znajomość została na tym samym poziomie, na którym była obecnie? Zbyt wiele razy zraził się w swoich staraniach, żeby po raz kolejny pożałować własnej decyzji, co nieodwracanie mogłoby wpłynąć na ich przyjaźń. Pytanie było banalnie proste. Podobnie jak odpowiedź. Zawisło jednak w powietrzu, a Primrose chyba nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, o co pytał. Kącik ust drgnął. Nie chciał jej peszyć, ani stresować. Nie było takiej potrzeby. Przekręcił głowę w bok, kiedy zaczęła mówić. Musiał wrócić, aby zrealizować to pragnienia. Nie odpowiedziała na pytanie wprost, równie wprawnie jak on owijała to co wisiało w powietrzu jako niewypowiedziane słowa, ubierając je w piękne ozdoby. Skoro jednak będzie czekała, aż je zrealizuje. Uznawał to za akceptację.
- Wrócę. Do Ciebie. – powiedział cicho, ponownie wpatrując się w jej tęczówki. Zabawne, jak intensywnie ewoluowała ich znajomość. Tak rozbieżnie podchodzili do tego na samym początku, teraz było zupełnie inaczej. Nowy porządek świata zbliżał się wielkimi krokami, cóż innego im pozostało, jeśli nie zaprowadzenie własnego porządku.
- Odprowadzę Cię. – szepnął i skierował się wraz z nią ku wyjściu. Wziął od służby jej wierzchnie odzienie i pomógł jej przyodziać je jeszcze przed wyjściem. Skrzat towarzyszący Lady Burke przyglądał im się uważnie, kiedy Mathieu odprowadzał Primrose pod same drzwi. Pożegnanie było krótkie, Mathieu wolał nie myśleć o tym, że może być ich ostatnim. O wiele przyjemniej było myśleć, że za kilka dni spotkają się ponownie i znów będzie mógł zaglądać w te zielone tęczówki.

ZT x 2



Mathieu Rosier


The last enemy
that shall be destroyed is

death
Mathieu Rosier
Mathieu Rosier
Zawód : Arystokrata, opiekun smoków
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Here’s the misery that knows no end
OPCM : 30
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0 +3
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 33 +2
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
To, że milczę, nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia.
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t7310-mathieu-rosier https://www.morsmordre.net/t7326-ehecatl https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t7421-skrytka-bankowa-nr-1782#202976 https://www.morsmordre.net/t7339-mathieu-rosier
Re: Jadalnia [odnośnik]05.12.22 17:01
29/06/1958
Vive les mariés

Nerwowa atmosfera panująca w Château Rose dawała się we znaki każdemu domownikowi. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik, spełniać wymagania postawione przez Lady Evandrę Rosier, która zajmowała się organizacją dzisiejszego wydarzenia. Bukiety kwiatów zajmowały swe miejsca przy stołach Kryształowej Sali, w głównym holu i każdym innym miejscu pałacu, które na czas trwającego spotkania udostępniono dla gości. Zgodnie z planem ceremonia miała rozpocząć się o godzinie siedemnastej, a całość prowadzona w stylu francuskim, zgodnie z procedurami obowiązującymi w kraju, z którego wywodził się Ród Rosier. Le vin d’honneur – część rozpoczynała się zaraz po ceremonii, kiedy małżonkowie złożą już przysięgę. Uroczysty Aperitif z szampanem, winem i przekąskami miał trwać aż do godziny dwudziestej, gdzie znacznie większa część gości właśnie wtedy miała oddalić się z przyjęcia. Zaproszono wielu, bliższych i dalszych, aby każdy mógł uczestniczyć w tym wydarzeniu. Kolacja rozpoczynała się o godzinie dwudziestej. Ta część należała do wybranych gości, stanowiących najbliższą rodzinę i najbliższych przyjaciół młodych małżonków. Sączenie wina, desery, rozmowy. Dopiero po północy poda się mocniejszy alkohol. Procedura przebiegu zaślubin była mu dobrze znana.

Moi, Mathieu…

Stał w swojej komnacie patrząc na szatę, która czekała aż będzie gotów. Nienagannie uczesane i przycięte włosy, przystrzyżony zarost, skrzętnie ukryte blizny. Zapalony papieros wpuszczał wąską stróżkę dymu. Wiedział, że umowa zawarta pomiędzy rodem Rosier i Avery jest oficjalna i zawarta, osobiście złożył na niej swój podpis, zgrabnymi literami kreśląc w tuszu własne imię i nazwisko. Wiedział, że tak należało uczynić, wszak jego ostatnia pomyłka miała być ostatnią na drodze odwlekania małżeństwa. Pełen świadomości własnej decyzji wiedział, że dziś nie było odwrotu, a sytuację mógł uratować tylko cud lub katastrofa. Evandra przybyła przypomnieć mu jeszcze kilka ważnych kwestii, zwróciła uwagę na istotne szczegóły, przypomniała, aby mimo tego, że dopiero za kilka chwil pozna swoją żonę, podszedł do sprawy odpowiednio. Nie musiała tego mówić, poczucie obowiązku było u niego wyjątkowo wyostrzone. Zagasił papierosa, kiedy ten prawie wygasł. Czas przyjąć to, co dawał mu los, nie bacząc na późniejsze konsekwencje. Wziął głęboki oddech, zapinając starannie ozdobne guziki szaty. Strój szyty na miarę, z najlepszego materiału i dostosowany do jego surowych wymagań i stylu. Nie był przesadzony, ale do skromności było mu daleko. Obfitował w rodowe symbole, szczególnie na elementach ozdobnych – guzikach, zapięciach i klamrach. Wszyta srebrna nić dodawała stylu i szyku. Musiał prezentować się godnie. Jak na męża przystało.

Je te reçois Corinne comme épouse…

Nie pamiętał drogi na ślubny kobierzec, gdzie wszystkie oczy skierowane były w jego stronę. Stanął po prawej stronie, zgodnie z obyczajem francuskim, a za nim świadkowie. Czas mijał nieubłaganie, a już lada moment miała zjawić się ta, którą wybrano na jego żonę. Corinne Avery. Nie wiedział o niej nic poza prostymi informacjami. Miała dwadzieścia jeden lat, jasne blond włosy, błękitne oczy. Choć tyle, preferował blondynki, więc istniał cień nadziei, że trafi w jego gust. Niemniej jednak, nie wiedział jaka była, nie znał jej charakteru, nie miał pojęcia czy to nie przypadkiem kolejna idealna wyuczona zachowania młódka, która zrobi wszystko, aby prezentować się perfekcyjnie, a która nie będzie wnosiła nic do życia. Obawy istniały zawsze, szczególnie w momentach takich jak ten, kiedy niepewność brała górę. Dzieliło go kilka chwil od ostatecznego zakończenia błogiego okresu kawalerstwa, który przeciągał się w nieskończoność… a przynajmniej do dziś. 28 czerwca 1958 roku. Goście zajęli swoje miejsca, a on patrzył w jeden punkt, skupiony na wpojonych procedurach, które dzisiaj należało przestrzegać. Jeszcze kilka godzin i będzie mógł wrócić do swoich normalnych obowiązków, bez dziesiątek czy nawet setek oczu zwróconych właśnie na niego. Przymknął na moment powieki, a później spojrzał na swoje honorowe odznaczenia, przypięte do klapy odświętnej marynarki. Wojna, walka i działania. Czym straszniejszym może być małżeństwo?

Et je te promets de te rester fidèle…

Niespiesznie pokonywała kolejne metry dzielące ją od punktu podróży. Podniósł wzrok, kiedy usłyszał szmer, gdy goście zwrócili twarze w jej kierunku. Prezentowała się pięknie. Delikatna, bardzo drobna postura. Na pewno czuła się równie komfortowo jak on sam, kiedy wszyscy patrzyli właśnie na nią. Pierwsze wrażenie było najważniejsze. Chyba nie powinien stać tak poważny, z wyrazem twarzy pozbawionym wszelkich emocji. Praca nad własną mimiką była istotna. Dziś wielki dzień ślubu, powinien być szczęśliwy i przynajmniej prezentować godnie zadowolenie, o które było naprawdę bardzo ciężko. Przywołał na twarz uśmiech i naprawdę postarał się o to, aby był pogodny i nie wyglądał co najmniej odstraszająco. Stanęła po jego lewej stronie. Tradycja wywodząca się jeszcze z czasów średniowiecza. Pan młody powinien mieć wolną prawą rękę i możliwość dobycia różdżki w razie ataku. Później wszystko odbyło się niezwykle szybko, a może trwało bardzo długo? Nie znalazł punktu odniesienia, nie potrafił się skupić na tyle intensywnie, aby zapamiętać z tego coś więcej.

Dans le bonheur et dans les épreuves, dans la santé et la maladie, pour t'aimer tous les jours de ma vie…

Lord Mathieu i Lady Corinne Rosier. Brzmiało co najwyżej abstrakcyjnie, kiedy brał ją pod rękę i odchodzili spod ślubnego kobierca i kierowali się wśród rzędu krzeseł, aż do miejsca, gdzie miała odbyć się pierwsza część przyjęcia weselnego. Ogrody Château Rose były idealnym miejscem na świętowanie. Gości uraczono szampanem, winem i przekąskami. Nie zjadł nic, wypił jedynie lampkę wina, dla ukojenia tłumionych emocji. Wystarczającym wyzwaniem było przywdzianie uśmiechu na twarz, który po kilku godzinach na pewno doprowadzi do bólu mięśni twarzy. Nie zwykł uśmiechać się przez tak długi czas, ale w imię gry pozorów musiał się poświęcić. Wraz z Corinne przyjmowali piękne życzenia od zgromadzonych gości. Nie pamiętał, ile razy słyszał zdanie „Tous mes voeux de bonheur! Toutes mes félicitations!”. Przestał liczyć. Tradycyjnie musieli odbyć choć krótką rozmowę z każdym z gości. Czuł się zmęczony już po drugiej godzinie, choć wiedział, że to dopiero początek i nijak nie zapowiadało się, że czas dobiega końca. Czerwcowe, prażące słońce w końcu zaczęło chylić się ku zachodowi. Goście raczyli się lekkim alkoholem i przekąskami, w tle grała spokojna muzyka. Francuskie przyjęcia weselne nie były huczne, intensywne i obfitujące w ekscytację. A dziś postawiono na całkiem francuski styl, co odpowiedziało Mathieu. Nie wiedział tylko czy Corinne wyrwana z surowego Ludlow podzielała jego zdanie. Goście zaproszeni jedyna na część pierwszą wydarzenia zaczynali się rozchodzić, czas najwyższy przejść do kolejnego etapu spotkania, a każdy kolejny zbliżał ich do samego końca.
Wystawna kolacja przeznaczona dla najbliższej rodziny i przyjaciół. Dobrze, że Evandra decydowała o rozlokowaniu gościu przy stole, w zasadzie… decydowała o wszystkim, co było mu całkiem na rękę. Nie znał się szczegółowo na procedurach przygotowywania uroczystości, ale będzie musiał jej szepnąć kilka słów na temat zaangażowania, pomimo trudów, które ostatnio spotkała na drodze. Wraz z małżonką zasiadł przy stole w wyznaczonym miejscu. Dłuższy czas siedzenia przy stole i czas przetrwać przystawkę, danie główne, sery, deser, sącząc przy tym delikatne wino, uśmiechając się i oddając przyjemnej rozmowie z osobami w najbliższym otoczeniu. Chwała Evandrze, że nie posadziła Lady Diany w jego pobliżu. Przynajmniej w tym całym zdarzeniu oszczędzono mu konieczności rozmawiania z matką. Jedzenie było dobrze, ale jakoś niespecjalnie był w stanie coś przełknąć. Kątem oka spojrzał na Corinne, która ewidentnie podobnie jak on pozbawiona była apetytu.
Jeszcze tylko kilka godzin…
To jedyna myśl, która trzymała go na granicy normalnego funkcjonowania tego wieczoru. Północ była wybawieniem. Pierwszy taniec i modlitwa, aby nie podeptać Corinne. Znał podstawy i ich się trzymał, choć chyba już wolałby tańczyć niezgrabne jezioro łabędzie w londyńskim parku. Parkiet wypełnił się tańczącymi parami, a czas nagle przyspieszył. Goście rozchodzili się miarowo, aż w końcu została tylko najbliższa rodzina. Zakończenie wydarzenia i jeszcze jeden niezmiernie ważne element. Ten odbył się już sam na sam, tylko on i Corinne, bez świadków, którzy całą sytuację mogliby jedynie utrudnić.
Długi dzień i długa noc, ale przetrwali oboje, już jako mąż i żona…

***

Niedzielny poranek upływał pod znakiem poruszenia. O godzinie dziewiątej trzydzieści zgodnie z panującymi w tym miejscu zasadami miało odbyć się oficjalne śniadanie. Rosierowie oraz Avery mieli zasiąść wspólnie do śniadania po wczorajszym świętowaniu zaślubin Mathieu i Corinne, zanim Lordowie Shropshire wrócą do zamku Ludlow i wszystko ucichnie. Służba przygotowywała najważniejszy posiłek dnia, aby wszyscy goście opuścili jadalnię zadowoleni i syci, mogąc w spokoju uznać wydarzenie za pełen sukces. Evandra dołożyła wszelkich starań do tego, aby całe Chateau Rose było przygotowane na każdą ewentualność, a każdy element był dopasowany do siebie idealnie. Pochlebne słowa spływające w kierunku Lady Doyenne z pewnością były dla niej odrobiną przyjemności w obliczu ostatnich wydarzeń, które nie przeszły bez echa. Wzmożona czujność wszelkich strażników, którzy dbali o bezpieczeństwo pałacu była więc całkiem uzasadniona. A i on aprobował te decyzje. Bezpieczeństwo Evandry i wszystkich innych bliskim im osób było kwestą nadrzędną.
Piętnaście po dziewiątej opuścił swoją komnatę, przygotowany w mniej odświętny strój, ale nadal spełniający wszelkie wymagania dobrego gustu i stylu. Czekał na Corinne, niewłaściwym byłoby, aby przybyli na śniadanie osobno. Fakt, że po skonsumowaniu małżeństwa wrócił do swoich komnat był dla niego raczej kwestią oczywistą, dla nich obojga wczorajszy dzień był dniem pełnym wrażeń i emocji, lepiej byłoby, aby mogli w spokoju ochłonąć po tym wszystkim. Niemniej jednak, zapowiedział, że będzie na nią oczekiwał i tak też uczynił, aby mogli wspólnie udać się do jadali i spożyć pierwsze, wspólne śniadanie w towarzystwie najbliższej rodziny. Nie potrafił jeszcze przystosować się do myśli, że ta młoda kobieta została jego żoną i oboje musieli teraz uczestniczyć w tym festiwalu masek, uprzejmości i stosownych gestów. Uwielbiał poranki, kiedy gra pozorów była serwowana jeszcze przed śniadaniem. Przywitał Corinne i wraz z nią ruszył w stronę schodów, trzymając ją pod rękę. Jadalnia w pałacu to pierwszy i miejmy nadzieję ostatni punkt podróży, musiał solidnie odreagować całą sytuację, a na razie wdzięczył się w przyjemnym uśmiechu, chcąc zaprezentować się jak najlepiej.
Do Sali weszli wspólnie. Powitał zgromadzonych w niej gości. Tristan, Evandra, Melisande z mężem, najmłodsza z sióstr. Szanowna matka weszła parę kroków za nimi, ale Mathieu nie uraczył jej nawet dłuższym spojrzeniem. Timothee, dobrze, że przeżył, wczoraj stresował się zupełnie tak, jakby był na własnym ślubie. Lady Cedrina, rozmawiała z Lordem Nestorem rodu Avery, nieopodal stał jego teść i szwagier. Nie pamiętał nawet czy zamienili ze sobą choć kilka słów, pewnie dlatego, że przewinęła się cała masa gości, a oni musieli wysłuchać wszystkich i każdego z osobna. Nikt chyba nie będzie im wypominał, to był dzień pełen wrażeń. Grzecznie odsunął krzesło Corinne i zasiadł zaraz obok niej, zgodnie z tradycyjnym rozkładem miejsc, kobiety siedziały na przemian z mężczyznami. Kuzynostwo jego żony, kuzynostwo Rosierów. Ludzie, których znał mniej lub bardziej, ewentualnie wcale. Jak na cenzurowanym, wszyscy zwracali na nich uwagę. Przebrnąć przez tą część i pójdzie z górki.
- Evandro ceremonia była przepiękna. - Lady Diane postanowiła odezwać się jako jedna z pierwszych osób i zwrócić się bezpośrednio do organizatorki tego wszystkiego, niedługo po rozpoczęciu śniadania. Później matka Mathieu przeniosła spojrzenie na syna i na synową. - Corinne wyglądałaś zachwycająco, pięknie razem wyglądaliście. - dodała. Z trudem powstrzymał się przed wywróceniem oczami. Grzeczność matki była dla niego okraszona zakłamaniem, w którym tkwiła przez wiele lat i nie potrafił spojrzeć na nią w inny sposób. Wiele lat pielęgnowanych kłamstw nie mogły przejść bez echa. Chyba jednak wolałby, aby wszyscy przybrali stanowisko Averych, cisza, milczenie, grobowe miny, fakt faktem, zachowanie idealnie pasowałoby na stypę, a nie śniadanie po weselu, a chyba ani on, ani Corinne nie byli chętni do żywych, wesołych rozmów. Szkoda tylko, że jej ojciec najwyraźniej wyczuwał jego lekkie podirytowanie z drugiego końca stołu, bo jego "przychylne" spojrzenie mogłoby go zabić. Mogli już sobie darować to śniadanie, dla ich i własnego zdrowia psychicznego. Może sam powinien się odezwać? Coś o pogodzie? Świeciło słońce, ale to Anglia, więc deszcz mógł ich zaskoczyć w każdym momencie. Nie, to bez sensu. O smokach? Co Averych interesowały smoki? A może trolle?
Jesteś dorosłym człowiekiem, Mathieu... ogarnij się.
- Lordzie Niklasie, poza sprowadzaniem i handlem trollami zajmujecie się również ich tresurą, prawda? Eliasie, o ile dobrze kojarzę Ty również osobiście się tym zajmujesz, Lord Niklas także? - przecież go nie uduszą za zagajenie rozmowy, trzeba przełamać pierwsze lody, bo w kompletnej ciszy to śniadanie będzie trwało w nieskończoność. - Chętnie zasięgnąłbym informacji na temat tresury tych stworzeń. - odezwał się ponownie, przesuwając wzrok z teścia na szwagra i ponownie na teścia. No cóż, zawsze jakiś dobry początek, miejmy nadzieję, że dobry.

| Czas na odpis do godź. 18 dnia 08.12.2022 r.



Mathieu Rosier


The last enemy
that shall be destroyed is

death
Mathieu Rosier
Mathieu Rosier
Zawód : Arystokrata, opiekun smoków
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Here’s the misery that knows no end
OPCM : 30
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0 +3
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 33 +2
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
To, że milczę, nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia.
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t7310-mathieu-rosier https://www.morsmordre.net/t7326-ehecatl https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t7421-skrytka-bankowa-nr-1782#202976 https://www.morsmordre.net/t7339-mathieu-rosier
Re: Jadalnia [odnośnik]05.12.22 17:14
Dym papierosa gryzł ją w gardło, dusił, a mimo tego, uparcie się nim zaciągała. Już nie było wyjścia. Nie było odwrotu. Czas na bunt się skończył (nie wykorzystała go wcale), nadeszła pora zawiązywania umów i sojuszy (w których była tylko podrzędnym pionkiem); powinna siedzieć w Ludlow, zrobić coś z włosami, wbić się w suknię, wybrać biżuterię. Powinna, powinna, powinna.
― Co za gówno ― stwierdziła gorzko, obracając papierosa w palcach. Twarda gałąź wbijała jej się w plecy, przez liście dębu przesączały się promienie słońca, raziły ją w oczy. Jak na złość, akurat dziś obudził się w niej dawny buntownik, któremu wizja ustawianego małżeństwa była wyjątkowo nie w smak.
― Dobrze, że cię ojciec nie słyszy ― dobiegł ją wesoły głos z dołu. Corinne nie ruszyła się nawet o centymetr; dalej leżała na gałęzi, dalej nie miała zamiaru zejść, dalej nie miała zamiaru… ― Jeszcze by ci skórę przetrzepał za ten niewyparzony jęzor, panienko.
― Odczep się ― fuknęła i zaraz potem poczuła palce zakleszczające się na kostce i gwałtowne szarpnięcie. Zleciała z gałęzi, ale nie na ziemię, a prosto w ramiona brata. Elias wyszczerzył się do niej bandycko, odstawił na ziemię i zabrał papierosa.
― Pozbawiasz mnie ostatniej przyjemności w życiu ― westchnęła Cora. ― Oddawaj.
― Ani mi się śni ― parsknął, zaciągnął się dymem. ― Jeszcze cię nestor zobaczy i dopiero będą kłopoty.
Przygryzła wewnętrzną stronę policzka, zmierzyła go rozbawionym spojrzeniem, wsunęła dłonie w kieszenie spódnicy. Nie sposób było odmówić mu racji.
― Poza tym, no weź, nie będzie wcale tak źle. Na pewno na podwieczorek podadzą cytrynowe ciastka.
― Nawet gdyby całe Château Rose było z cytrynowych ciastek, to nadal nie poczułabym się lepiej ― oznajmiła posępnie, Elias westchnął. Przez chwilę oboje spoglądali w stronę ponurego Ludlow, starej warowni, siedziby ich rodu.
― Podobno Château ma dużo okien ― stwierdził Elias tonem godnym naukowca.
Corinne parsknęła.
― Ile Rosierowie ci płacą za reklamowanie ich pałacu, co? ― Dźgnęła go palcem pod żebra. ― Butelkę wina? Dwie?
Elias prychnął.
― Myślisz, że jestem taki tani? ― Zgasił papierosa na kamieniu i nagle rzucił się w jej kierunku, złapał bez trudu i przerzucił sobie przez bark, jak worek kartofli; ruszył w stronę zamku.
― Elias!
― Powinnaś wiedzieć, że wyceniam się co najmniej na skrzynkę.
***
Corinne obróciła w palcach flakonik wiśniowych perfum, spojrzała posępnie w lustro. Kwadrans po kwadransie czuła się coraz gorzej. Buntowniczy duch z poranka gdzieś zniknął, została tylko zwyczajowa apatia i brak woli walki. Służąca pomogła jej się ubrać w suknię, która średnio jej się podobała, wypróbowały parę upięć, które również średnio jej się podobały, ale były stosowne do okazji. Potem dobrały kolczyki (również podobające jej się w stopniu średnim), a kiedy przyszło jej ocenić finalny efekt w lustrze ― wzruszyła ramionami. Był odpowiedni. Dopasowany do okazji.
― Pięknie wyglądacie, panienko ― zapewniała służąca. (Jak się nazywała? Anna? Edwina? Za nic nie potrafiła sobie przypomnieć, jakby z tego wszystkiego powoli zapominała o wszystkim, co wiązało się z Ludlow).
― To i tak nie ma znaczenia. ― Sięgnęła po lekki szal przewieszony przez oparcie krzesła, otuliła nim ramiona. W zamku panował chłód, grube, kamienne ściany skutecznie odcinały ich od słońca i ciepła. ― Nic nie ma znaczenia.
― Skoro tak rzekliście, to tak musi być ― służąca skłoniła głowę, zabrała jej poprzedni ubiór, chyba do prania, i zniknęła za drzwiami. Corinne westchnęła ciężko, ucisnęła palcami nasadę nosa. Chciało jej się płakać. Chciała powyrywać sobie włosy z głowy, chciała rzucić flakonem w ścianę, chciała zdemolować komnatę, chciała…
Cofnęła dłoń, kiedy usłyszała skrzypnięcie drzwi. Obejrzała się przez ramię, skrzyżowała spojrzenia z bratem. Elias uśmiechnął się przepraszająco, ze współczuciem.
― Jest ślicznie ― mruknął, podchodząc bliżej. Po chwili wahania zamknął ją w objęciach, pochylił się, ucałował jej czoło.
Cora czuła się jak kłoda. Wrzucona w prąd rzeki, której nie da się zatrzymać, zmierzającej prosto w stronę ryczącego wodospadu. Narastający strach i stres powoli ją paraliżowały.
― Ślicznie, nie ślicznie. To nie ma znaczenia, Elias. Mogłabym przyjść nawet w worku po kartoflach, a Rosier i tak nie miałby żadnego wyboru.
Tym razem jej nie odpowiedział. Stali więc w milczeniu, tuż obok lustra, w które nie chciała patrzeć. Pociągnęła nosem, zacisnęła powieki, czując, jak zbiera jej się na płacz. Wtuliła się mocniej w brata. Elias cofnął jedną rękę, sięgnął do kieszeni; usłyszała ciche tykanie kieszonkowego zegarka, szmer długiego łańcuszka, którym był przypięty.
― Cora ― szepnął w jej włosy, ostrożnie zaczesał jasny kosmyk za ucho, musnął palcami długi kolczyk. ― Musimy iść.
― Nie chcę ― burknęła w jego koszulę.
To, że odsunął się pierwszy, bolało podwójnie.
***
― Ty ― Niklas Avery wskazał palcem na Eliasa ― żadnego błaznowania. Ty ― wskazał na Corinne ― żadnego publicznego wypłakiwania sobie oczu. ― Spojrzał to na jedno, to na drugie. ― Wyrażam się dostatecznie jasno?
― Tak, ojcze ― odpowiedzieli chórkiem.
To, co było potem, zapisało się w jej pamięci jak rozmyty obraz. Kształty i figury były niewyraźne, odgłosy stłumione, oddalone. Nowe zapachy pojawiały się i znikały, ludzie coś do niej mówili, ale słowa ginęły, zanim zdążyła je uchwycić i przyswoić. Wszystko działo się za szybko.
Kiedy w końcu stanęła u boku swojego już-prawie-męża, poświęciła wszystkie siły, żeby wykrzesać z siebie choć ułamek entuzjazmu, zdobyć się na wygięcie warg w uśmiechu, jakąś pogodniejszą minę. Sam chyba też próbował tej taktyki, wydawało jej się, że zanim podeszła to miał równie uradowaną minę, co ona. Ale może to było tylko takie wrażenie.
Z samej ceremonii zapamiętała tylko tyle, że strasznie drżały jej dłonie. Starała się nad tym panować, zachować zimną krew, ale na Merlina, nie dało się.
Odetchnęła krótko, kiedy znaleźli się w ogrodach, ale była tak spięta i zdenerwowana, że nie przełknęła nic poza drobnym łykiem szampana przy toaście, a na więcej nie było czasu. Potem zaczęła się niekończąca litania kolejnych życzeń, rozmów, pogawędek i tym podobnych, a na wszystkich musiała wypaść jak najlepiej, szczególnie przed nestorami. Uśmiechała się, ale uśmiech ważył trzy kamienie i z każdą kolejną chwilą kosztował ją coraz więcej.
Kiedy ojciec składał im życzenia, obrzuciła go nieprzychylnym spojrzeniem, niemal oskarżycielskim. Kiedy przyszła kolej na brata, miała ochotę wybić komuś zęby.
Czuła się zmęczona, czuła się zdradzona, czuła się samotna, czuła się przygnębiona.
***
Wybawieniem okazał się parkiet, możliwość ucieczki w taniec. Mathieu nie palił się do spędzenia na nim większej ilości czasu, niż przewidywało dobre wychowanie, więc Corinne przetańczyła chyba wszystkich przedstawicieli płci męskiej, jacy byli obecni. Wydawało się, że pamięta dość ożywioną wymianę zdań z bratem, kiedy to on ją porwał w taniec. (O czym rozmawiali? Mgliście nasuwał jej się temat trolli i kokosów). Nie zapamiętała natomiast tego, kiedy i jak trafiła na Tristana, z transu obudziło ją dopiero jego pytanie o wrażenia odnośnie Château Rose. (Czy ona naprawdę n a p r a w d ę odpowiedziała mu wtedy, że ma dużo ładnych okien?). Na samą myśl, że faktycznie mogło tak być robiło jej się słabo.
Najbardziej wyczekiwany przez nią moment tego szaleństwa ― ostateczny koniec i zasłużony sen ― wiązał się z najgorszą częścią całej ceremonii. Na samą myśl o tym, co miało się stać, kiedy zostaną sami, ogarniały ją niekontrolowane dreszcze i drżenie ciała. Nie pamiętała, czy to zauważył, ale pewnie tak. Trudno było cokolwiek ukryć, kiedy jest się tak blisko.
Po wszystkim nie został, wymknął się do siebie. Nie wiedziała, czy ma mu dziękować, czy się martwić, ale po prawdzie ― nie miała już więcej sił, by się tym przejmować. Ważne było jedno: przetrwali.
***
Była już dziewiąta, a ona nadal siedziała przed toaletką i nie potrafiła się uspokoić. Podpierała głowę rękami, usiłowała wyregulować oddech (raz-dwa, raz-dwa, wdech-wydech); zamknęła oczy, spróbowała oczyścić myśli, pozbyć się tego dziwnego, nieprzyjemnego uczucia duszności. Nic się nie dzieje, Cora, przekonywała samą siebie. Teraz będzie już łatwiej, z górki. Przetrwasz śniadanie, a potem obiad. Po obiedzie przetrwasz kolację, a potem już nikt nie będzie niczego od ciebie wymagał. Aż do rana. Aż do kolejnego dnia. Aż przywykniesz i przestaniesz odstawiać dziką szopkę odkąd tylko otworzyłaś oczy.
Podniosła głowę; Cora w zwierciadle spoglądała na nią beznamiętnym, zmęczonym spojrzeniem osoby, która powinna najbliższy dzień spędzić na spaniu i odreagowywaniu nadmiaru wrażeń, a nie ładować się w kolejne, ale czy miała jakiekolwiek wyjście? Przecież nie wymówi się niedyspozycją. Poza tym, sam Mathieu zapowiedział, że na nią poczeka, że pójdą razem. Miałaby go zawieść już pierwszego dnia? Wystawić?
Jeszcze raz spojrzała w zwierciadło, szybko wpięła w uszy kolczyki. Niedoczekanie.
Z komnaty wyślizgnęła się idealnie o czasie, nie pozwoliła na siebie czekać.
***
Kiedy weszła do sali, od razu złowiła spojrzenie ojca. Było chmurne, w błękitnych oczach błyskało ostrzeżenie, jakaś niewypowiedziana groźba, ale nie wiedziała, czy ma ją odbierać personalnie, czy być może nie jest to wcale wiadomość przeznaczona dla niej. Starała się robić dobrą minę do złej gry: opanować szumiącą w uszach krew i tłukące się w piersi serce, miała nadzieję, że jej to wychodzi. Może coś się stało wczoraj, podczas tych wszystkich pogawędek, życzeń, rozmówek, toastów i tym podobnych? Może coś jej po prostu umykało.
Zerknęła w stronę Eliasa, minę miał równie grobową, co ojciec, ale jego oczy błyszczały przekorą i żartem, wyglądał, jakby już znalazł sobie niszę w której odnajduje się perfekcyjnie i nie czuje żadnego dyskomfortu.
Kiedyś taka aklimatyzacja przychodziła jej równie łatwo, co jemu.
Zajęła miejsce ― posłała mężowi krótki, nerwowy uśmiech, kiedy odsunął jej krzesło ― przelotnie pomyślała o tym, że pomiędzy jego matką, a nim musi być jakiś niezakopany topór wojenny i być może będzie dobrze zapytać go o tę kwestię. Później. Jutro. Za tydzień, albo może jednak nigdy. Nie była do końca pewna.
Jakby czytając jej w myślach, pierwsza odezwała się właśnie lady Diana. Corinne skinęła przymilnie głową w podzięce za komplement, sama nie znalazła jednak słów na tyle odpowiednich, by zabrać głos. Nerwowo okręciła obrączkę na palcu, potem splotła ze sobą dłonie, wbiła wzrok w wystawny talerz.
Chciała zostać sama. Chciała-zostać-sama. Chciałazostaćsama.
Kątem oka zauważyła, że jej ojciec skinął Mathieu głową; w porannym świetle ta paskudna szrama na jego policzku wydawała się po dwakroć bardziej widoczna niż zazwyczaj.
Zgadza się, lordzie Rosier ― przytaknął mu głosem nie zdradzającym cienia sympatii, ale i nie zawierającym w sobie wrogości. Tematu jednak nie podjął dalej, zwłaszcza, że dalsza część pytania dotyczyła bardziej Eliasa, niż jego. Ojciec nigdy nie zwykł się zbytnio rozwodzić nad kwestiami, które tego nie wymagały. Ponadto ― jak lord nestor ― uważał, że nie ma kryzysu ani problemu tak poważnego, że nie dałoby się go rozwiązać w dwadzieścia minut. Zapewne stąd brała się ta absolutna zwięzłość wypowiedzi.
Kiedy tylko uwaga przypadła w udziale jej bratu ― uśmiechnął się jak szelma, w oczach mignął cień sympatii. Ojciec lubił narzekać, że o wiele więcej w nim Malfoya, niż Avery, ale Elias niespecjalnie się tym przejmował. W zasadzie, czasem wydawało jej się, że jej brat przejmuje się bardzo niewielką ilością spraw. Może dzięki temu wszystko przychodziło mu tak łatwo.
Do tresury trzeba ogromnego doświadczenia z tymi stworzeniami ― odparł lekko ― znać zwyczaje, klucz zachowań, język. Masz rację, zajmuję się tym, acz w mniejszym stopniu niż lord Niklas. Gdy w grę wchodzi doświadczenie, obawiam się, że nie mam z nim szans. ― Spojrzał w stronę ojca spod oka, a jego ogólnej wesołości nie przygasiła nawet ponura mina Nielsa. Zaraz wrócił spojrzeniem do Mathieu, przechylił lekko głowę. ― Moją domeną są polowania. Dbanie o to, by w Ironbridge było co robić. Niebezpieczny jest to sport, ale domyślam się, że nie wywiera to aż takiego wrażenia na opiekunie smoków.
Informacje najlepiej przyswaja się przez praktykę ― dodał, odgarniając jasne włosy z czoła ― dlatego liczę, że znajdziesz w swoim grafiku dość czasu, by wybrać się ze mną na polowanie.
Corinne podniosła wzrok na brata, nagle ożywiona, skrzyżowała z nim spojrzenia.
Nawet nie próbuj, starała się mu przekazać, jakoś magicznie przesłać myśl wprost do jego czaszki, ale Elias albo nie zrozumiał, albo ją celowo ignorował.
Ufam, że moja droga siostra wprowadzi cię w szczegóły, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba.
Nie baw się w zasranego swata, Elias.
Podzielam twoją chęć do poszerzania horyzontów ― przyznał szczerze ― dlatego z chęcią posłucham czegoś o smokach. Jest być może coś, jakiś fakt, historia, którą mógłbyś nam tu przytoczyć? ― spytał, wodząc wzrokiem pomiędzy Mathieu, a Tristanem, zupełnie, jakby chciał usłyszeć także zdanie nestora Rosierów.


Sad to see you go
Was sorta hopin' that you'd stay


Corinne Avery
Corinne Avery
Zawód : arystokratka
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rumor, humor, huk, harmider
dzikie harce, rozhowory
huczą bory, dzikie stwory
leśne strachy idą w tan
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Jadalnia - Page 7 UDbNATz
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11472-corinne-rosier https://www.morsmordre.net/t11474-piolun#355148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t11477-skrytka-bankowa-nr-2505 https://www.morsmordre.net/t11478-corinne-rosier#355348
Re: Jadalnia [odnośnik]07.12.22 10:58
Powiedzmy sobie szczerze, w pierwszym momencie, kiedy oświecono go, że ma zostać świadkiem na ślubie Mathieu miał wrażenie, że ktoś sobie z niego stroi żarty. Niestety poważny ton i mimika twarzy świadczyły o tym, że to wszystko jest całkiem serio. No, nie miał wyboru, musiał się zgodzić, bo przecież takich rzeczy się nie odmawia, ale czuł narastający strach. A jak coś sobie pomyli i zepsuje całą uroczystość? Dramat! Do tej pory był jedynie odległym tłem na takich wydarzeniach, to zupełnie co innego siedzieć sobie gdzieś pośród tłumów gości i pilnować się, żeby ciotka Éléonore nie miała się o co przyczepić, jeśli chodzi o zachowanie. Easy peasy.
Z tego też powodu, kiedy Evandra zajmowała się organizacją całej uroczystości, miała jeszcze jednego natręta do ogarnięcia. Timmy zalewał ją wręcz pytaniami na temat roli jaka mu przypadła, często po wielokroć tymi samymi, tak jakby nie ufał własnej pamięci. Aż cud, że kuzynka nie wyrzuciła go przez okno. Chociaż pewnie miała nie raz pokusę by tak zrobić.
Samą ceremonię pamiętał piąte przez dziesiąte, ot dał się ponieść rozwojowi wydarzeń. Wbił się w elegancką szatę z rodowymi symbolami, odpowiednią do okazji i pilnował, aby na jego twarzy gościł lekki, typowy dla niego, uśmiech, tyle mógł zrobić. Ktoś kto go znał lepiej mógł zauważyć panikę w oczach. Do tego czuł, że jego dłonie są lodowate.
Odetchnął, tak troszkę, gdy już Mathieu i Corinne zostali połączeniu węzłem małżeńskim. Jakby nie było najtrudniejsze już było za nim. W ogrodach chętnie sięgnął po szampana, a potem po wino, na razie pilnował się jednak, żeby nie przesadzić, powoli turlał się przez różne konwersacje, które obchodziły go mniej lub bardziej, przy okazji pilnując, żeby być w miarę blisko pary młodej, gdyby Ci czegoś potrzebowali. Kolacja w sumie nie zmieniła wiele. Ot, tyle że musiał siedzieć w jednym miejscu i był skazany na konwersację z osobami siedzącymi tuż obok. Raz mu szło lepiej, raz gorzej, bo palnął jakąś głupotę, na szczęście nie było to nic co mogłoby być wypominane przez dłuższy czas.
Dopiero rozluźnił się całkowicie, kiedy parkiet zaczął się zapełniać tańczącymi parami. On sam może nie był wybitnym tancerzem, ale radził sobie na tyle by móc czerpać z tej aktywności przyjemność, a panien chętnych do tańca nie brakowało. Timothee również robił użytek z mocniejszego alkoholu, tak jakby chciał sobie powetować wcześniejsze nerwy.
Sam nie pamiętał do końca jak trafił do własnego łóżka. Pamiętał za to bardzo dobrze moment pobudki. Kto w ogóle wymyślił to całe śniadanie? Nie mogli poprzestać na obiedzie? Beznadzieja. Młody Lestrange nieco apatycznie doprowadził się do jako takiego porządku i akurat pojawił się w jadalni jakieś pięć minut przed nowożeńcami.
-Bonjour- rzucił jakoś w eter, a minę miał nieco nieszczęśliwą. Dla niego ten dzień raczej nie zaliczał się do kategorii „bon”. Timothee kiedy siadał na swoim miejscu równocześnie smętnym wzrokiem przeglądał podane dzisiejszego ranka potrawy. Ot, rozważał, bardzo poważnie zresztą, co ma najmniejsze szanse mu nie zaszkodzić. Niechciałby się najeść wstydu na sam koniec, prawda? Najchętniej wróciłby z powrotem do łóżka i został tam przez resztę dnia. Wiedział jednak, że to życzenie raczej miało marne szanse na spełnienie.
Timothee Lestrange
Timothee Lestrange
Zawód : solista
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Here is no choice but either do or die.
OPCM : 4
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 1
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11300-timothee-lestrange-w-budowie https://www.morsmordre.net/t11356-eclair https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t11311-skrytka-bankowa-nr-2566#347764 https://www.morsmordre.net/t11310-timothee-lestrange
Re: Jadalnia [odnośnik]08.12.22 2:38
Przygotowania do ceremonii przede wszystkim musiały zajść szybko. Niezręczny ciąg zdarzeń został przerwany trzeźwą propozycją Evandry, z którą musiał się zgodzić - i z którą pogodził się również Mathieu. Nie mogli sobie pozwolić na dłuższe narażanie na szwank reputacji, nie tylko jego, ale ich wszystkich - a czas na jego kuzyna nadszedł już dawno. Najważniejszym było uniknąć skandalu i wyciszyć plotki, którym zaślubiny miały wreszcie położyć ostateczny kres. Wierzył, że związane z tym obowiązki skutecznie odciągną też myśli jego żony od ostatnich zdarzeń, których groza pozostała przecież tajemnicą dla towarzystwa, nawet jeśli konieczność ich podjęcia dały jej łyk wolności, której mieć teraz nie powinna. Złudna nadzieja, gdy sam przestać o tym myśleć nie potrafił - wciąż czuł w nozdrzach ziemisty zapach piwnicy, duchotę zmieszaną z krwią i smak jej łez. W jednym dniu niemal utracił ich dwoje - Evandrę i nienarodzone dziecko. Po tym, jak naraziła się bezmyślnie. Nie była to najlepsza chwila na zabawę, lecz ostatecznie chodziło o układ, którego należało dopilnować. Szczęśliwie lub nie, ich dzisiejsi goście hucznego przyjęcia ani szampańskich nastrojów gospodarzy nie oczekiwali.
Większość wieczoru spędził w towarzystwie lorda nestora Avery'ego, w oparach tytoniu, rozprawiając o nowych możliwościach i potencjalnych umowach, które można było już teraz zawrzeć w oparciu o zaufanie, jakim darzyć powinna się rodzina. Wiele ich łączyło, a fakt, że w dawnych latach praktykował u ojca chrzestnego przy tresurze trollów Yaxleyów, pomógł mu zapewne zyskać w oczach starszego czarodzieja. Był przyzwyczajony, nieustannie, ze względu na młody wiek, musiał udowadniać, że dorósł do pełnionej przez siebie roli. Wiedział jednak, że tak było, a to pomagało podejść mu do tego zadania z ambicją łatwo ukrytą pod maską nonszalancji. Ich rozmowy toczyły się konkretnie, bez zbędnych kurtuazji, których nowy sojusznik nie potrzebował, a na które Tristan w ostatnim czasie i tak nie miał ochoty. Na parkiet wyszedł tylko trzy razy, za nakazem dobrego obyczaju, za pierwszym z żoną, bez zaangażowania, którego brak dostrzegła zapewne tylko ona, za drugim z Elaine, wdową po Averym, z którą więź splotła go nim jeszcze poznał Evandrę, za trzecim, późniejszym wieczorem, z samą panną młodą, z żalem odkrywając, że nie była wiele bardziej elokwentna od reszty swojej rodziny. Była za to ładna i to musiało wystarczyć. Kilkakrotnie w trakcie ceremonii odnalazł wzrokiem młodego panicza, który praktykował pod jego okiem w Smoczych Ogrodach. Czy to zdołało zaostrzyć jego charakter, mogła wiedzieć tylko jego rodzina.
Nad śniadaniem to matka Mathieu, mimo niechęci syna, usiłowała zadbać o dobrą atmosferę, jednak fakt, że nie spotkała się z jego reakcją, podkreślał tylko rosnące napięcie. Nie mógł po nim oczekiwać, by publicznie chwalił małżonkę po tak krótkim czasie. Czy na pewno dobrze zrobili, stawiając go przed faktem dokonanym? Rzecz się stała, a oni mieli rozpocząć budowę fundamentów pod zupełnie nowe możliwości. Widział w tym szansę, której nie zamierzał marnotrawić. Skrojone, pieczone w kuchni Chateau Rose kawałki bagietek skroplone świeżą oliwą towarzyszyły foie gras na jego talerzu - potrawa przygotowana specjalnie na wesele Mathieu niewątpliwie stanowiła największy rarytas na stole. Rozlana do filiżanek różana herbata miała powitać nową rodzinę tym, co najlepsze.
Zebrani przy stole mężczyźni posiadali ogromną wiedzę o magicznych stworzeniach. Nie wtrącił się w opisy trollów, jego doświadczenia z dawnych lat były ledwie powierzchowne, lecz kwestia tresury interesowała go żywo: czynić sobie zwierzę wiernym i podległym sprawiało mu nie lada satysfakcję. Nie dotyczyło to jednak smoków, zbyt potężnych i pewnie zbyt inteligentnych, by dały się tak ukorzyć. Gonitwa za nimi przypominała raczej łowy, ale i na mniejsze zwierzę wychodził chętnie - już tylko dla zabawy.
- Jaką zwierzynę można napotkać w Ironbridge? - zwrócił się do brata panny młodej, gdy wspomniał o swojej pasji. Nie miał nigdy okazji wyruszyć na łowy w Sropshire, nie było ku temu okazji, a on wcale nie znał tamtejszych ziem. - Doszły mnie słuchy, że pod Dover wylęgły się młode cietrzewie, rzadki to widok. Latają już po niebie. Zapraszam, panowie, być może szczęście nam dopisze. - Wpierw zwrócił się do lorda nestora, później dopiero przenosząc wzrok znów na Eliasa, końcowo na Mathieu i Timothee'go, teraz dopiero dostrzegając, jak niewyraźnie wyglądał. Doskonale, im obu przyda się łyk świeżego powietrza. Gdy spytali o smocze opowieści upił łyk herbaty, zastanawiając się, jak odpowiedzieć, by nie raczyć ich banałami, które dobrze znali lub o których mieli już okazję usłyszeć wieczorem. - W smoczych ogrodach mamy skrupulatnie opisywane, od setek lat zbierane ekspozycje ukazujące rozwój szkieletu stworzeń z Kentu. To cenne źródła wiedzy dla pasjonatów ewolucjonizmu, tym ciekawsze, że odnoszące się do bestii długowiecznych. Jeśli tylko podobne materiały napotkają się z zainteresowaniem, skłonni jesteśmy zaoferować do nich dostęp. Wkrótce zaczniemy wzbogacać je o informacje odnoszące się do wężów, u których wymiana pokoleniowa zachodzi znacznie bardziej dynamicznie - oznajmił lekko, poruszali się przecież po tej samej dziedzinie, nie byli sobie dalecy. Ich zbiory mogły stanowić cenne źródło wiedzy pomocne w hodowli i doborze osobniczym poszczególnych okazów. Jeśli tylko uwzględni się różnice gatunkowe, a nawet gromadnie, naturalnie, trolle były ssakami, lecz oświecony człowiek poszerzał horyzonty również w nieoczywistych kierunkach. Sojusz traktował poważnie, czyż nie dał temu właśnie wyrazu? Mogli wspomóc się wzajemnie na więcej niż jednej płaszczyźnie. Gromadzone i przeprowadzane przez nich badania niejednokrotnie prowadziły do ciekawych wniosków, z których wystarczająco bystry umysł mógł zrobić użytek. - Ale wydaje mi się, że zanudzamy panie - dodał po chwili, wiele poważnych rozmów już się odbyło i wiele jeszcze się odbędzie, nad talerzami korzystali ze wspólnego towarzystwa. - Corinne, czym lubiłaś zajmować się w Ludlow? - Nie było w tonie jego głosu przyjaznej nuty, oceniał ją, a pytanie nieprzypadkowo padło w obecności jej rodziny. - Czy miałaś okazję z rana obejrzeć już część pałacu? - I może zobaczyć w nim coś oprócz okien? W następnych słowach przemknął wzrokiem po twarzach pozostałych gości, nie kierując się do nikogo konkretnego. - Żywię nadzieje, że udało wam się odpocząć po długiej nocy. Moja żona lubi być przygotowana na każdą okazję, ale tym razem sytuacja wynikła dość nagle i nie zdążyła zaprosić piaskowego dziadka - rzucił swobodnie, sądząc, że mogli porzucić już oficjalne tony, zachowując jednak na twarzy udawaną powagę.
Lancelot Rosier, jeden ze starszych członków rodziny, schorowany jednak na tyle, by oddać swoje obowiązki i przywileje Tristanowi, po tym jak wtrącił swoje trzy grosze odnośnie smoczych eksponatów bezpośrednio w kierunku siedzącej obok niego, nieszczególnie zainteresowanej tym tematem ciotki Corinne, uchwycił spojrzeniem pobladłą twarz siedzącego naprzeciw niego Timothee'go.
- Czy ktoś w tym domu w ogóle karmi naszego gościa z kontynentu? - zapytał, wyraźnie rozbawiony jego stanem. - Spójrzcie na niego, jaki zabiedzony. Foie gras, chłopcze, jest doskonałe, z radością podam. Zapachnie ci ojcowizną! - oznajmił z entuzjazmem, nie czekając na jego reakcję pochwycił i przysunął ku niemu odpowiedni półmisek. Tłusty pasztet o intensywnym zapachu wydawał się najgorszym możliwym wyborem na kaca, lecz najwyraźniej stary czarodziej uważał, że z kaca należało przede wszystkim wyciągnąć lekcję.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Jadalnia - Page 7 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier
Re: Jadalnia [odnośnik]08.12.22 10:10
Mimo iż dotąd nie organizowała żadnego ślubu, to przyjęcie nie było jej pierwszym. Sprawnie sporządziła listę zadań, zupełnie jakby przygotowana już była na tą chwilę i tylko czekała na moment realizacji. Drażliwość lady doyenne wszystkim dawała się we znaki, oczekiwania wyciągnięte do perfekcji i piętrzące się z każdą chwilą niezadowolenie. Służba rzucała to na karb brzemienności i w sporej części miała rację. Lady Cedrina i lad Diane starały się podsunąć czarownicy swoje sugestie, niejako odciążyć półwilę od ogromu zadań, lecz ta nie zamierzała okazywać żadnej słabości, ani tym bardziej pozwolić, by ktoś inny przejął jej obowiązki. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik, ustawione w określonym miejscu, każdy zaznajomiony z kolejnością zaplanowanych punktów. Sytuacji nie poprawiał Timothee z tą swoją nieustającą lawiną pytań, który doprowadzał ją do szewskiej pasji. Nie raz miała ochotę cisnąć w niego ognistą kulą i odesłać tam, skąd przybył. Zaciskała tylko splecione ze sobą palce, skrajnie bielące się knykcie, w jakie ładowała niechęć, byleby ta nie znalazła odbicia na jej twarzy. W ostatniej jeszcze chwili kroczyła po Kryształowej Sali, wymachując wiązową różdżką i przesuwając kryształowe wazony z bukietami, klnąc w myślach nad ignorancją i lenistwem tych, którzy otrzymując polecenia kiwali potakująco głowami, by finalnie i tak zawieść na całej linii. Przed samą ceremonią wychyliła kieliszek laudanum, by ograniczyć nadmierne drżenie dłoni. To miał być pierwszy raz w tak licznym gronie. Pierwszy od dnia opuszczenia ciasnej, zatęchłej piwnicy starego wiatraku.
Zła była na Mathieu za złamanie serca Primrose. Nie bez zawodu odczytała list od przyjaciółki, a później wysłuchała jej żali w kwestii niespełnionych obietnic. Czy to możliwe, że wciąż był mało stabilny emocjonalne, że ani morze, ani wszelkie próby wyjścia na prostą spełzły na niczym? Nie mogła wprost uwierzyć, że szwagier w krótkim czasie tak wiele razy zmieniał obiekt swych westchnień, poszukując weń partnerki na resztę życia. Dla Evandry jasnym już wtedy było, że smokolog nie może podejmować tak istotnych dla całego rodu decyzji. Należało wziąć sprawy we własne ręce. Jeśli ktokolwiek miał zapanować nad Mathieu, dopasować się do rodowej maksymy i spełnić oczekiwania wszystkich, lady Corinne Avery była tu idealną kandydatką. Blondynka była znaną jej czarownicą, lecz nigdy przesadnie bliską. Ceniła sobie jej towarzystwo, dobrze znała jej mocne i słabe strony, wiedziała czego się po niej spodziewać. Nigdy nie przypuszczała, że jako przeciwniczka ustawianych ślubów zdecyduje się poprzeć podobną decyzję u bliskiej sobie osoby. Jeszcze przed miesiącem oburzała się na wieść o lady Odetcie obiecanej czarodziejowi, z którym dotąd nie utrzymywała żadnych kontaktów, o przyjaźni nawet nie wspominając. Popychana złością i surową obowiązkowością niemal od razu zaproponowała mężowi rozwiązanie tej niewygodnej sytuacji. Sylwetka czarownicy przypomniała jej się zupełnym przypadkiem, choć wolała nazwać to zrządzeniem losu. Jeśli w Château Rose miała pojawić nowa lady Rosier, musiała to być osoba, która sprosta jej oczekiwaniom i nie będzie sprawiać wielu problemów.
Z przybraną na twarz radością przyjmowała kolejne komplementy o zachwycającym przyjęciu, tyle że żadne ze słów nie mogło prawdziwie podnieść jej na duchu. W sercu Evandry panowała pustka, całe wydarzenie traktowała jak obowiązek, zwykłe zadanie na szczycie listy, które należy odhaczyć dla prawidłowego funkcjonowania rodziny. W tej kwestii radziła sobie już świetnie, doskonale wiedząc co należy zrobić dla harmonijnego zgrania, nawet jeśli czuła wciąż na sobie niezadowolone, rozczarowane spojrzenie męża. Uratował ją z objęć porywaczki, przyprowadził z powrotem do domu, lecz w jego oczach i gestach próżno szukać sympatii czy radości. Nie mogła mu się dziwić, sama była sobą zawiedziona, dlatego też nie oponowała nałożonym ograniczeniom. Pozostanie w zamknięciu w pałacowych ścianach było jej na rękę.
W przeciwieństwie do wszystkich innych zorganizowanych dotąd przyjęć, nie zabiegała o rozmowę z każdym z gości, by dać się poznać jako świetna gospodyni. Tego dnia zainteresowanie czy uznanie mało ją obchodziło, chętnie zanurzała się w dyskusje, w których nie musiała się zbytnio wysilać i niczego tłumaczyć. Każdy dopytywał o kolejne wydarzenia charytatywne, gratulując zaszczytnego Orderu Morgany, jak i spodziewanego dziecka. Ciąża była już widoczna, zaokrąglony brzuch odznaczał się lekko pod warstwą spódnicy, stanowiąc już bezsprzeczny dowód, że plotki zamieszczone na łamach Czarownicy pokrywają się z prawdą. Tańczyła machinalnie, pozwalając prowadzić się partnerom, odruchowo godząc się na każdą propozycję. Ostatnie, czego pragnęła, to wzbudzać w gościach wątpliwość, że cokolwiek szło niezgodnie z planem. Jako jedna z nielicznych obecnych na weselu nie wychyliła ani jednej lampki wina czy szampana, zasłaniając się swoim stanem. Powód był jednak nieco inny, stale wywołujący nagłe przyspieszenie serca oraz strach. Co rusz wydawało jej się, że między gośćmi dostrzega upiorną, kobiecą twarz o przeszywającym spojrzeniu i z wytatuowanym na linii szczęki rzędem więziennych liczb. To niemożliwe, powtarzała sobie w myślach, gdy rozglądając się czujnym wzrokiem próbowała odeprzeć do siebie wrażenie jej obecności. Justine Tonks nie mogła pojawić się w Château Rose - nie tu, nie dziś - a mimo to wciąż towarzyszył jej niepokój, zmuszający do ciągłego, ukradkowego zerkania przez ramię.
Sen nie przyniósł ukojenia, którego zresztą się nie spodziewała. Póki po pałacu krzątała się reprezentacja Averych musiała utrzymywać pozory normalności, by nie wywoływać żadnych podejrzeń. Także i dla siebie, dla imitacji spokoju ducha, przypominała sobie kłamstwa o dobrym, a przynajmniej neutralnym samopoczuciu, wszak wielokrotnie powtarzane miały stać się prawdą. Podczas śniadania była milcząca, o co nikt z towarzystwa nie chciał dopytywać, pogrążony we własnych myślach. Była im za to wdzięczna, choć wiedziała, że nie robią tego dla niej. Skupiła się na swoim talerzu, aromatycznej bagietce z foie gras i owocową konfiturą. Porcja warzywnych pikli i pleśniowego sera dopełniały kompozycji smaku, już dawno przestała przejmować się zaciekawionym spojrzeniami tych, którzy nie do końca rozumieli jak w tym czasie działają kubki smakowe oraz wiecznie nienasycony żołądek lady doyenne. Częściowo przysłuchiwała się prowadzonym przy stole rozmowom. Lady Diane podziękowała uprzejmym uśmiechem, zresztą podobnie jak poprzedniego dnia, gdy wraz z innymi matronami komplementowała przyjęcie, szalenie dumna z małżeństwa syna.
- Dziękuję, Diane. Wasza pomoc przy organizacji była nieoceniona. To wspaniałe mieć świadomość, że zawsze mogę zwrócić się do was po radę - odparła na słowa czarownicy, dzieląc spojrzenie między nią a swoją teściową. Nawet jeśli podczas przygotowań do tego przyjęcia usilnie odtrącała ich udział, słowa wdzięczności musiały wybrzmieć w towarzystwie. Dyskusja o trollach, polowaniach i tresurze niezbyt ją dzisiaj interesowały. Marzyła wyłącznie o tym, by wreszcie zakończyć te wszystkie uprzejmości i znaleźć się we własnym zaciszu, z dala od krytycznych spojrzeń, najlepiej z książką w ręce. Puściła mimo uszu wzmiankę o zaproszeniu piaskowego dziadka. Daleka była dziś od żartobliwego nastroju. Na słowa lorda Lancelota zwróciła swój wzrok w stronę kuzyna. Czyżby słaba głowa była domeną rodu Lestrange? Po ceremonii widziała go w towarzystwie, nie licząc mu jednak kolejnych kieliszków.
- Sądzę, że to, co przyda się Timothee, to orzeźwiający spacer - skwitowała, unosząc do ust filiżankę z różaną herbatą. - Polecam udać się na plażę przy uroczysku. Piękny widok, kojący szum morza, czego więcej chcieć w niedzielny poranek? - O ile nie dobije go wcześniej mnogość prowadzących z sali balowej schodów.



show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8762-evandra-rosier https://www.morsmordre.net/t8771-dzwoneczek#260729 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t9233-skrytka-bankowa-nr-2076#280737 https://www.morsmordre.net/t8767-evandra-rosier#260654
Re: Jadalnia [odnośnik]08.12.22 19:34
Przedstawienie, z którego jak nigdy nie mógł się wykręcić. Doceniał starania Evandry, która tak pięknie przygotowała każdy szczegół zarówno ceremonii, jak i świętowania po niej. Wiedziała, że Mathieu nie należał do fanów tego typu spotkań, a tym razem musiał być obecny, ba… musiał brać czynny udział w każdej jego części, włączając w to śniadanie, które właśnie się rozpoczynało. Zapewne wszyscy zgromadzeni zauważali barierę, a może lodowy mur, który wyrósł pomiędzy nim, a jego matką. Czy powinien powstrzymać się choćby na te kilkanaście godzin, aby Avery przypadkiem nie pomyśleli, że dokładnie w ten sposób będzie traktował Corinne jako żonę? Zerknął na nią kątem oka, bawiła się równie wybornie jak on sam i zapewne zaszyłaby się gdzieś, gdzie nie dojrzy jej nikt, podobnie jak on. Nie… Musiała robić dobrą minę, prezentować się wspaniale i obdarowywać wszystkich uśmiechem. Kolejne rozdanie w grze zwanej polityką, ktoś inny pociągał za sznurki, a oni byli jedynie pionkami na tej planszy. Czy nie do tego właśnie przywykł i nie to gryzło go, mierziło od tak wielu lat? Odtrącił tę myśl, racząc się serwowaną herbatą. Nawet nie miał ochoty na jedzenie, choć zauważył, że innym apetyt dopisywał. Wielogodzinna impreza dnia poprzedniego najwyraźniej ich pobudziła.
Spojrzał na młodego lorda Lestrange. Biedny Timothee, wyglądał jakby zaraz miał wyzionąć ducha. Czy to wina ilości spożytego wczoraj alkoholu? Zdawał się być bardzo przejęty rolą, którą wczoraj odgrywał, może również musiał odreagować. Przesunął wzrok na Tristana, a kącik jego ust lekko drgnął. Ich umowa nie mogła trwać wiecznie, już i tak folgował mu wielokrotnie i odpuszczał, bo Mathieu wolał jednak swoją wolność, niż uwierający kawałek metalu na palcu i kogoś, kto będzie próbował wpłynąć na jego życie. Tym bardziej ktoś, kogo nie znał. Akceptował jednak konieczność, która zaistniała. Sojusz z Rodem Avery był budujący, a Mathieu lojalność wobec własnego rodu zawsze stawiał na pierwszym miejscu. Błąd w ocenie mógł doprowadzić do tego, że wśród nich znalazłby się ktoś, kto nijak nie potrafiłby być tak oddanym i lojalnym. Który to już raz? Może Corinne Av… Corinne Rosier okaże się wybawieniem dla tego pechowca, bo do tej pory wybory przyszłych żon dla Mathieu były raczej trefne. Pominął wzrokiem matkę i ostatecznie spojrzenie padło na Evandrę. Wiedział, że jej zażyłość z Primrose była wyjątkowo silna. Wolał jednak unikać tego tematu, wątpił by Evandra stanęła po jego stronie… A skoro Primrose powiedziała Rigelowi, to Evandrze z pewnością też, jaki to z niego straszny potwór bez serca, w oczach drogiej bratowej z całą pewnością również stracił. Szkoda tylko, że skazała Corinne na życie z tym potworem.
- Podlegają selekcji przed decyzją o rozpoczęciu tresury? – spytał. Z jego informacji wynikało, że tylko najmądrzejsze z nich nadawały się do ochraniania czarodziejów, a fakt, że były to stworzenia o dość niskiej inteligencji, na pewno nie każdy nadawał się do wytresowania. – Słyszałem też, że czasem można spotkać górskie trolle jeżdżące na garborogu. To pewnie rzadko spotykany widok, ale jeśli na polowaniu miałbym okazję go ujrzeć, z chęcią przyjmę Twoją propozycję, Eliasie. – powiedział spokojnie, pewnym siebie głosem. Magiczne stworzenia leżały w kręgu jego zainteresowań, to przecież nie tak, że interesował się jedynie smokami. Sięgnął po bagietkę, trzeba było przyspieszyć bieg tego śniadania, inaczej wykończy się psychicznie. Tristan w piękny sposób powiedział ciekawostkę o Smoczych Ogrodach i planach rozwojowych, idealne do pory śniadania. Mathieu przytaknął mu, mógł go oprowadzić po tym miejscu, tam na pewno rozwinąłby skrzydła jak Albiony na tle błękitu nieba.
Pytanie padło i w stronę Corinne. Dlaczego tylko on miał się silić na uśmiech i przyjemny wyraz twarzy, siedziała przestraszona jak królik na miedzy, a przecież nie miała się czego obawiać. Może natłok wrażeń ostatniego dnia odebrał jej mowę, a cała sytuacja była tak przytłaczająca i dusząca, że ciężko było się połapać. Znał to i doskonale ją rozumiał. Podniósł spojrzenie na Evandrę, która stwierdziła, że Timothee może ożyłby, gdyby zaczerpnął świeżego powietrza. Biedny, młody człowiek. Foie gras, które właśnie przed nim wylądowało z całą pewnością było gwoździem do trumny dla jego zmęczonego alkoholem żołądka.
- Timothee jest u nas w gościach. – stwierdził krótko, kierując słowa do Corinne. Przecież nie powie jej, że sprawa była odrobinę bardziej skomplikowana. – Pl... – zaczął, ale matka weszła mu w słowo. Spojrzał na nią, nie powinna tego robić. Zignorowała jednak jego spojrzenie i wpatrywała się w Corinne.
- Może przejdziemy się na plażę, kiedy panowie zajmą się cietrzewiami? To piękne miejsce, z pewnością przypadnie Ci do gustu. Evandro, co o tym sądzisz? Każdemu przyda się powiew morskiej bryzy po tak intensywnych wydarzeniach... - powiedziała przesuwając wzrokiem pomiędzy Corinne, Evandrą, Cedriną i pozostałymi kobietami zgromadzonymi w Jadalni.
- Jedz Timothee, potrzebujesz energii na polowanie, markotnie wyglądasz. - skoro matka postanowiła dalej zagadywać jego żonę, on skupi się na rozmowie w ich męskim gronie. Może to dobry pomysł, żeby skacowany Timothee zjadł odrobinę foi gras, tłuszcz i cholesterol mogą pogorszyć sprawę, ale następnym razem będzie wiedział, żeby pasztet strasburski jeść przed spożyciem alkoholu, a nie po.



Mathieu Rosier


The last enemy
that shall be destroyed is

death
Mathieu Rosier
Mathieu Rosier
Zawód : Arystokrata, opiekun smoków
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Here’s the misery that knows no end
OPCM : 30
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0 +3
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 33 +2
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
To, że milczę, nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia.
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t7310-mathieu-rosier https://www.morsmordre.net/t7326-ehecatl https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t7421-skrytka-bankowa-nr-1782#202976 https://www.morsmordre.net/t7339-mathieu-rosier
Re: Jadalnia [odnośnik]09.12.22 22:30
Elias splótł ze sobą dłonie, uśmiechnął się przelotnie, jakby na szybko decydując o czym warto wspominać, a o czym lepiej będzie milczeć. Corinne tymczasem zainteresowała się swoją filiżanką z herbatą, uznając, że skoro nic nie może zjeść ze stresu, to przynajmniej się napije. Szczęście zdawało się jej sprzyjać i póki co nikt zbytnio się nią nie interesował. Owszem, była lady Diana i jej komplementy, ale to była bezpieczna uwaga. Taka, od której nie miała ochoty uciec do sąsiedniego hrabstwa.
W miesiącach letnich nie mamy się raczej czym pochwalić ― odparł dyplomatycznie Elias. ― Główną zwierzynę stanowią sarny, norki, bażanty i dziki. Zdecydowanie bardziej polecałbym wizytę w Shropshire wczesną jesienią, kiedy rozpoczyna się główny sezon łowiecki. Wtedy na wrzosowiska wychodzą pardwy, pojawiają się też słonki, aktywniejsze stają się borsuki. Z grubszej zwierzyny mamy byki i rogacze, polowanie na nie są chyba najbardziej ekscytujące, przynajmniej dla mnie. Ale pańskiemu zaproszeniu na cietrzewie nie sposób odmówić ― skinął Tristanowi z uznaniem, odwrócił głowę w stronę nestora rodu.
Niech pan poda datę ― oznajmił nestor, a Corinne wydawało się, że jego ton jest nieco mniej oschły niż zwykle, co brała za dobrą monetę. ― Cietrzewie są szybkie i zwinne, to dobra rozrywka.
Corinne w milczeniu uniosła brwi, upiła łyk herbaty. Czy to właśnie było najdłuższe zdanie nestora Avery odkąd się tu pojawił? Fascynujące.
Nasi przodkowie swego czasu kolekcjonowali podobne dane o trollach ― znów odezwał się Elias, który chyba wziął sobie do serca stanowisko głównego reprezentanta rodu. ― Ale z uwagi na wąski zakres zbieranych danych, raczej nie były one zbyt… obiecujące, bo zbiorów zaniechano w zeszłym wieku.
Rozmowa toczyła się swoim rytmem, Corinne straciła początkową czujność. Rozejrzała się ostrożnie po jadalni, równie ostrożnie przyjrzała się osobom, które dziś z nimi biesiadowały i z cieniem współczucia odkryła, że parę z nich raczej powinno nadal tkwić spokojnie w łóżku, najlepiej w towarzystwie wiaderka na ewentualnie niespodzianki. Pytanie Tristana zastało ją więc po raz kolejny rozbrojoną i rozkojarzoną, a sytuacji wcale nie poprawiał fakt, że byli w towarzystwie. Niemal czuła na sobie palące spojrzenie nestora Avery, a jej poprzednia błazenada z tańców była jak łatka, której nigdy się już nie pozbędzie; niewygodna i wstydliwa, głupia.
Nie wiedziała nawet kiedy, ale ukradkiem odszukała pod stołem dłoń męża, ścisnęła ją z siłą o którą nikt, łącznie z nią samą, by jej nie podejrzewał.
Lubiłam zajmować się eliksirami. Moje specyfiki były wsparciem podczas polowań, szczególnie te, dzięki którym krok łowcy staje się bezszelestny. Tworzyłam też drobne talizmany, choć z nimi mam o wiele mniejsze doświadczenie. ― Potoczyła w jego stronę najbardziej okrągłą wypowiedź, na jaką było ją w tym momencie stać. Po drugim pytanie uścisk na dłoni Mathieu rozluźnił się znacząco.
Wczesnym rankiem odwiedziłam pracownię alchemiczną. Planowałam zapoznać się także z resztą skrzydła, ale czas nie okazał się moim sprzymierzeńcem.
Nie zająknęła się, nie zemdlała, odpowiedź brzmiała całkiem logicznie, co brała za sukces. Puściła w końcu dłoń Mathieu (kiedy ona go złapała za rękę?), posłała mu roztargniony uśmiech (przepraszam?), potem znów zajęła się herbatą.
Może wcale nie będzie aż tak źle, pocieszała się w duchu.
Zaryzykowała spojrzenie w stronę przygaszonej Evandry, jednego z nielicznych sprzymierzeńców przy stole. Nie miała pojęcia, co ostatnio przechodziła, ale czuła, że coś jest nie tak. Zresztą, znała ją już ładny kawałek czasu, zazwyczaj brylowała w towarzystwie, lśniła niczym klejnot, a dzisiaj, wczoraj…
Chciałaby zostać z nią chociaż chwilę sam na sam, spytać, czy na pewno wszystko w porządku, zaoferować pomoc, uścisnąć dla otuchy. Ewentualnie ― wspólnie pomilczeć. W tym chyba była najlepsza.
Tak, selekcja to jeden z najistotniejszych etapów ― podjął gładko Elias, składając dłonie w piramidkę ― tylko osobniki przejawiające wysoką, jak na ten gatunek, inteligencję są dobrym materiałem do tego, by je szkolić. Reszta jest… ― wzruszył ramionami, nieco niedbale ― próbą szkoleniową.
Mięsem armatnim ― szepnęła do siebie Corinne, doskonale pamiętając jedną ze swoich nie-do-końca-legalnych wycieczek do Ironbridge. Brutalność tych stworzeń czasami ją zadziwiała.
To w istocie rzadki widok ― potaknął jej brat ― ostatnim przedmiotem naszych badań była właśnie zdolność trolli do nagięcia do swojej woli innego stworzenia, jak chociażby garboróg, ale nie mamy jeszcze jednoznacznych danych do zaprezentowania. ― Uśmiechnął się przebiegle, ale miło. ― Kto wie, może dopisze nam szczęście. Jeśli zapuścimy się głęboko w górskie rejony, to szansa na zobaczenie tego zjawiska na pewno wzrośnie.
Czy jej się wydawało, czy jej brat autentycznie złapał jakąś cienką nić porozumienia z Mathieu?
Tak? ― podjęła, spoglądając w stronę Timothee’go, szczerze zaciekawiona sprawą, ale niestety, interesująco zapowiadająca się ciekawostka utonęła w słowach jej teściowej. Cora zerknęła w stronę Mathieu, który akurat gromił matkę wzrokiem i wyjątkowo zgodnie podzielała jego zdanie na ten temat.
Z miłą chęcią udam się na spacer ― odparła miło, głos jej nie zadrżał, znów nic złego się nie stało.


Sad to see you go
Was sorta hopin' that you'd stay


Corinne Avery
Corinne Avery
Zawód : arystokratka
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rumor, humor, huk, harmider
dzikie harce, rozhowory
huczą bory, dzikie stwory
leśne strachy idą w tan
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Jadalnia - Page 7 UDbNATz
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11472-corinne-rosier https://www.morsmordre.net/t11474-piolun#355148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t11477-skrytka-bankowa-nr-2505 https://www.morsmordre.net/t11478-corinne-rosier#355348
Re: Jadalnia [odnośnik]10.12.22 23:43
Nie zdążył nawet zebrać bardziej myśli w skołatanej głowie, żeby zdążyć cokolwiek odpowiedzieć Lordowi Lancelotowi, ten już zdążył podsunąć mu pod nos nieszczęsny pasztet. W normalnym przypadku nie pogardziłby tym przysmakiem, dzisiaj jednak nie było to coś na co mógłby mieć ochotę.
-Och, dziękuję…- odpowiedział tylko i nałożył sobie kawałek bagietki wraz z francuskim specjałem, w końcu nie wypadało mu odmówić. Przez moment przyglądał się udręczony w foie gras całkiem poważnie zastanawiając się czy warto ryzykować jego konsumpcję. Czy może lepiej było narazić się staremu Rosierowi.
- Może faktycznie skorzystam po śniadaniu- odpowiedział na słowa Evandry, całkowicie zapominając o rzeczonych schodach. Mimo, że mieszkał już w Château Rose już jakiś czas, to pałac nadal potrafił go czymś zaskoczyć. Nic dziwnego, przecież był ogromny.
Zerknął ponuro na Mathieu, kiedy wrócił tematem do nieszczęsnego pasztecika. A już miał nadzieję, że ten sobie poleży na talerzu, aż do końca [s]tej tortury[/s] śniadania. Widać nie było mu to dane.
- Nie masz się czym przejmować- oznajmił i nawet wysilił się, żeby na swoją twarz przywołać typowy dla niego uprzejmy uśmiech licząc na to, że ten wygląda w miarę naturalnie, a nie jakby właśnie dopadł go szczękościsk. -Do polowania zdążę odżyć- zapowiedział. Po czym jakby dla potwierdzenia, że wcale nie jest tak źle, sięgnął po rarytas jaki miał na talerzu i zjadł go pospiesznie. Może mało elegancko, ale przynajmniej nie ryzykował, że zatnie się w połowie. Po przełknięciu pasztecika Timothee wyglądał na… bardzo skupionego, szczękę miał wręcz zaciśniętą i chyba nawet pobladł jeszcze bardziej o ile to było w ogóle możliwe. Dopiero po długiej chwili sięgnął po herbatę różaną, a potem z determinacją wypisaną na twarzy nałożył sobie dokładkę foie gras. Czyżby młody Lestrange wykazywał cechy masochizmu? Czy może raczej naiwnie uznał, że po tej demonstracji będzie miał już spokój? Tak czy siak czarodziej powtórzył cały proces raz jeszcze, chociaż po zjedzeniu drugiej porcji wyglądał jeszcze gorzej niż przedtem i co gorsza miał świadomość tego, że to całe śniadanie nie miało się skończyć w ciągu najbliższego kwadransa. A szkoda. Nie pozostało mu nic innego tylko zająć się opróżnianiem kolejnej filiżanki herbaty. Ta przynajmniej nie robiła mu krzywdy.
Timothee Lestrange
Timothee Lestrange
Zawód : solista
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Here is no choice but either do or die.
OPCM : 4
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 1
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 3
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11300-timothee-lestrange-w-budowie https://www.morsmordre.net/t11356-eclair https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t11311-skrytka-bankowa-nr-2566#347764 https://www.morsmordre.net/t11310-timothee-lestrange
Re: Jadalnia [odnośnik]11.12.22 18:38
Cedrina, słysząc słowa Evandry, spojrzała na nią bez większego entuzjazmu i bez uśmiechu - spojrzeniem kobiety, która lubiła mieć kontrolę, a która na skutek naturalnej kolei rzeczy zaczynała ją tracić. Jej rady i sugestie w większości zostały odrzucone, a z czasem mniejsze znaczenie zaczął mieć dla niej efekt końcowy a większe to, do kogo należała decyzja. Ciężko było jej się pogodzić z tym, że już nie do niej, zwłaszcza wobec niefrasobliwego zachowania Evandry w ostatnim czasie, lecz rzeczywisty przebieg przygotowań znały przecież tylko one trzy.
- Doskonale sobie poradziłaś - przyznała zatem w końcu z zakamuflowaną urazą, nie chcąc jednakowo psuć humoru Dianie, która wreszcie mogła świętować zaślubiny syna.
Tristan wsłuchiwał się w słowa Elisa, skinięciem głowy przyjmując informacje, przeciągnął palcami po brodzie, w duchu przyznając, że chętnie zwiedziłby te lasy jesienią - ale to jeszcze mnóstwo czasu, a on wolał działać, niż snuć tak dalekosiężne plany.
- Niedalekie ścierniska robią się interesujące już w letnim sezonie - zapewnił, był koniec czerwca, ze zwierzyną już można było się zabawić - stąd jego uprzednia propozycja. Przeniósł wzrok na nestora, gdy spytał o datę. - Sądzę, że koło godziny wystarczy, by nasza służba przygotowała konie i ubrania dla gości - Wątpił, by na przyjęcie zabrali ze sobą strój odpowiedni na polowanie, ale z całą pewnością mogli sami zaoferować adekwatne wyposażenie. Jego wzrok przemknął po Timotheem, który w przypływie może odwagi, a może głupoty, podjął się wyzwania, który postawił przed nim wuj. Czy godzina spaceru, zgodnie z sugestią Evandry, wystarczy mu, żeby doszedł do siebie? Musiała. Młody Lestrange zaimponował mu determinacją, i najwyraźniej zaimponował też wujowi, który uniósł wysoko brwi na zapytanie o dokładkę, ale z zaintrygowanym uśmieszkiem podał mu półmisek, obserwując dalszy ciąg żołądkowych zmagań.
Miał ochotę westchnąć, gdy jego słowa nie napotkały odpowiedzi. Mniemał, że goście nie spali źle, tylko nie są najlepsi w towarzyskich rozmowach. Być może rządząc strachem nigdy ich nie potrzebowali. Cisza go nudziła tym bardziej, gdy splot ostatnich zdarzeń nie tylko jego, a większość zebranych przy stole ciągnął raczej do zacisza komnat, niżeli wspólnego biesiadowania. Musieli przez to przebrnąć. Skinął głową Eliasowi. - Chętnie spojrzę na to, co udało wam się zebrać, jeśli zapiski pozostały kompletne - zapewnił, jednak w myśl swojej poprzedniej deklaracji zmierzał raczej do ucięcia tematu niż jego kontynuacji, badania magizoologiczne nie interesowały wszystkich przy stole. Pozostawały jednak intrygujące dla niego samego i zgłębi się w nie z przyjemnością w wolnej chwili. Obdarzył Corinne dłuższą uwagą, gdy odpowiedziała na jego zainteresowanie.
- Naprawdę? - podchwycił jej słowa z zainteresowaniem większym, niż wynikałoby to z jej słów. - Mathieu uwielbia talizmany - rzucił, trochę z przekory, wspominając jego wcześniejszą, choć porzuconą sympatię, wskazując na niego trzymanym w dłoni czystym jeszcze widelcem - chwilę przed tym, jak zanurzył go w pasztecie na własnym talerzu. To, co tak naprawdę kryło się pod tymi słowami, oczywiste było tylko dla tych, którzy sytuację w Chateau Rose znali. - A co z oknami w pracowni alchemicznej? - dopytał Corinne, spoglądając na nią z nie mniejszą powagą, niżeli wcześniej. - Corinne opowiadała mi wczoraj, że jest pasjonatką okien - wyjaśnił szerszej publice, by nie pozostawała poza tematem.



the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n

Tristan Rosier
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Jadalnia - Page 7 0a7fa580d649138e3b463d11570b940cc13967a2
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t633-tristan-rosier#1815 https://www.morsmordre.net/t639-vespasien https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-dover-upper-rd-13 https://www.morsmordre.net/t2784-skrytka-bankowa-nr-96 https://www.morsmordre.net/t977p15-tristan-rosier

Strona 7 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Jadalnia
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach