Wydarzenia


Ekipa forum
Pokój dzienny z jadalnią
AutorWiadomość
Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]23.12.18 16:53
First topic message reminder :

Pokój dzienny z jadalnią

Do pokoju dziennego wejść można prosto z przedpokoju lub okrążając dom i przechodząc przez kuchnię. Idąc pierwszym sposobem na wprost znajdują się dwie kanapy i ściana okien. Dalej, na prawo stoi stół jadalniany, a jeszcze dalej biały fortepian, wykonany przed wieloma laty na zamówienie matki Alexandra, podarowany mu na piąte urodziny. Za fortepianem znajduje się wyjście na werandę, a obok, na tej samej ścianie co przejście do przedpokoju - tyle, że na drugim końcu salonu naturalnie - wejście do kuchni.
Mapa parteru
Zaklęcia ochronne: Cave Inimicum, Mała twierdza (okna), Tenuistis
[bylobrzydkobedzieladnie]




Ostatnio zmieniony przez Alexander Farley dnia 02.03.21 22:13, w całości zmieniany 3 razy
Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Pokój dzienny z jadalnią - Page 6 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392

Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]22.08.21 20:20
Reggiego zabrakło na Wigilii. Wysłał list ze zdawkowym tłumaczeniem, lecz od tego czasu nie pojawił się w Dolinie, nie odwiedził ich, nie posłał też sowy z zapewnieniem, że czuł się już lepiej - a Trixie czekała jak pies pozostawiony na dworcu kolejowym, na pana, który nie wysiadał z żadnego z pociągów. Nic więc dziwnego, że jej oczy rozwarły się nieco szerzej, błyszczące od zalewającego ją od środka poczucia ulgi, choć coś w karmazynie wkradającym się na policzki sugerowało, że gdyby znajdowali się w pomieszczeniu sami, raczej rzuciłaby mu się do gardła niż w ramiona. Żeby zrozumiał, że czasem warto było swojej przyszywanej siostrze wystosować chociażby krótką wiadomość. Skąd miała wiedzieć, że nie umarł? Albo że nieporadnie rzucone lapifors permanentnie nie przeistoczyło go w królika pląsającego wśród warstwy świeżego śniegu, próbującego dotrzeć do domu? Nie odezwała się jednak, nie zdążyła, bo niedługo po nim do pomieszczenia wkroczył mężny jak zawsze Kieran, zajmując miejsce obok jej ojca. Wyglądał... Lepiej niż na koniec grudnia, o dziwo. Najwyraźniej wyjadanie pożywienia z ich spiżarki czyniło cuda, jedynym pięknisiem w Warsztacie był niewątpliwie Rineheart, podczas gdy ojciec uginał się pod ciężarem wiatru jak bezsilna osika, a ona... Cóż, nauczyła się po prostu ignorować burczenie żołądka i ból, który niosło to za sobą w nieodłącznej paradzie wojennego niedożywienia.
- Cześć - wychyliła się przez Steviego i uśmiechnęła pogodnie do wuja, żałując, że nie miała jak go przytulić - ale będzie na to czas później, kiedy najważniejsze słowa zostaną wypowiedziane a tajemnica, jaką rozwiać przed nimi miał Alexander, przypieczętowana wspólną gotowością do działania. Gdy prostowała się znów na krześle, oparta o nie wygodnie, spojrzała jeszcze w drugi bok, na postawnego mężczyznę, który usadowił się tuż obok. Samuel Skamander. Kojarzyła go z plakatów poszukiwanych przez Ministerstwo person, pewna, że skoro tak bardzo zaszedł za skórę Ministerstwu, to musiał być człowiekiem odważnym i przede wszystkim diabelnie skutecznym. W innym wypadku nie wyznaczono by za jego głowę takiej sumy. - Jestem Trixie - przedstawiła się krótko, znów uśmiechnięta lekko, by nie musieli w swoim towarzystwie do końca przebiegu zebrania tkwić w anonimowości. Ten sam uśmiech posłała także Vincentowi i Justine. Dobrze było znów widzieć ich razem, całych i zdrowych; od czasu wspólne spędzonych Świąt stali się dla Trix rodziną - może jeszcze nie tak doskonale znajomą, ale za to wybraną i zwyczajnie ukochaną, podczas gdy na świecie krewnych z tej samej krwi pozostało niewielu. Później skierowała wzrok na lorda Abbotta, któremu wciąż winna była wdzięczność za doeskortowanie numerologa do domu po tym, jak zmierzyli się z przeklętym olbrzymem. Chciała zapytać czy wszystko z nim było w porządku, czy był zdrowy - ale nie zrobiła tego ostatecznie, notując w myślach, by skonfrontować go później. Nie przy wszystkich. - Nie, dziękuję - szepnęła do ojca, gdy ten podsunął jej talerzyk z nałożonym kawałkiem ryby. Choć żołądek trawił już sam siebie od środka, czuła podskórnie, że - nawet mimo zaproszenia gospodarza - nie wypadało zabierać się za jedzenie przed dopięciem wszystkiego na ostatni guzik. Nie przyszli tu pałaszować tych przepysznych, soczystych, doskonałych, pachnących dobroci przyniesionych przez lady Greengrass... Na moment przymknęła oczy i odetchnęła głębiej, uzbrajając się w żelazną silną wolę. Później. Może.
Zamiast na własnym głodzie skupiła się na słowach Alexandra i Isabelli, którzy uchylili przed nimi rąbka tajemnicy i opowiedzieli o planach utworzenia medycznej sieci mającej zapewnić pomoc promugolskim hrabstwom. Trixie odczekała spokojnie aż zebrani poruszą najważniejsze kwestie leżące im na sercu, a potem odchrząknęła cicho, patrząc to na Farleya, to na Presley, raz na jakiś czas zahaczając też o Roselyn.
- Do uszycia opatrunków będę potrzebować bawełny, muślinu. Mogę oczywiście zorganizować zbiórki na Półwyspie, mam nawet takie małe... stowarzyszenie kobiet, które na pewno byłyby skłonne pomóc, ale nie wiem czy byłoby tego wystarczająco - zastanowiła się głośno, kreśląc na krawędzi kartki notatnika przypadkowe wzory z atramentu na stalówce pióra. - Jeśli przy okazji przejmowania dóbr od wroga udałoby się wam przechwycić też takie materiały, byłoby doskonale - dodała, po czym powędrowała pamięcią do ostatniego zadania, które miała okazję wypełniać wraz z panem Dearbornem. - Nie mamy żadnych informacji o pozostawionych przez uciekinierów tkaninach na terenach pod dyktaturą Rycerzy? Z jednego takiego domu udało mi się ostatnio wynieść naprawdę sporo, pewnie znalazłaby się też bawełna na gazy i bandaże - skrupulatnie unikała przy tym spojrzenia ojca, któremu zapomniała powiedzieć o owej eskapadzie. Ale przecież to było u nich rodzinne. On też nie uprzedził, że zamierzał biegać po Anglii i pakować się w każde możliwe tarapaty. - Z pościelami raczej poradzę sobie z tym co mam... A jak nie, to coś wykombinuję - zapewniła pewnie. Nie pierwszy, nie ostatni raz.


and the lust for life
keeps us alive, 'cause we're the masters of our own fate, we're the captains of our own souls, there's no way for us to come away, 'cause boy we're gold, boy we're gold.


Ostatnio zmieniony przez Trixie Beckett dnia 23.08.21 0:29, w całości zmieniany 2 razy
Trixie Beckett
Trixie Beckett
Zawód : krawcowa, gospodyni w Warsztacie
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
I'll ignite the sun just like the spring has come.
flames come alive.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9401-trixie-beckett#285649 https://www.morsmordre.net/t9405-stevie#285909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9407-skrytka-bankowa-nr-2175#285917 https://www.morsmordre.net/t9406-trixie-beckett#285911
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]22.08.21 21:34
- Jak go znam, zapewne wsławiłał się w samych superlatywach - odparłem siostrze Archibalda, zgrabnie balansując na granicy ironii i grzeczności. Nie potrafiłem przypomnieć sobie ani jej imienia, ani nazwiska, które obecnie nosiła - uznałem jednak, że w trakcie spotkania ta zagadka sama się rozwiąże.
Kiedy obok mnie zasiadł Kieran, odwróciłem się w jego stronę, witając go milczeniem i krótkim skinieniem głowy. Wkrótce potem zabrał głos Alexander, a na stole zagościła smakowicie wyglądająca ryba. Bez względu na to, jak dobrze się nie prezentowała, nie zamierzałem kosztować jej do czasu poczynienia konkretnych ustaleń. Mimo przyjacielskiej atmosfery i spotkania w miejscu, które stanowiło dla mnie tymczasowy dom, sprawy, które mieliśmy poruszać tyczyły się wojny - a tę traktowałem poważnie. Doceniałem jednak gest ze strony - jak się szybko okazało - Lady Greengrass, bardziej niż o własnym żołądku myśląc o Oscarze, który albo siedział właśnie w pokoju Louisa, albo czaił się gdzieś na schodach, próbując podsłuchać, o czym będziemy mówić.
Zakładałem, że wybrał raczej drugą z opcji. Ja na jego miejscu zdecydowanie bym tak zrobił, gdybym miał piętnaście lat, a w salonie trwałoby spotkanie organizacji wyjętej spod prawa.
Nie znałem się na medycynie, ale zapotrzebowanie na lecznice było niepodważalne. Wielu ludzi zwyczajnie nie mogło już udać się do Munga, bo była to dla nich wycieczka w jedną stronę. Rząd chciał pozbyć się wszystkich, którzy przeczyli pseudonaukowym teoriom wygłaszanym przez fanatyków czystej krwi. Bo wiecie, mój stary to fanatyk czystej krwi. Pół Wilton zajebane kopiami Skorowidza Czystości Krwi, najgorzej. Ciekawe, czy ojciec dalej co tydzień robi objazd po wszystkich księgarniach w Anglii, żeby skompletować najnowsze wydania. Chyba by mnie to nie zaskoczyło.
Słuchałem innych w milczeniu, nie czując, bym na ten moment miał coś do dodania. Moja obecność była jednoznaczną deklaracją udziału, a z uwagi na posiadane umiejętności widziałem dla siebie tylko dwa pola, w których mogłem się przydać. - Jestem do dyspozycji w kwestii bezpieczeństwa i działań dywersyjnych.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Pokój dzienny z jadalnią - Page 6 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]22.08.21 21:42
Dostrzegał w Farleyu jego zmęczenie, więc zaledwie kiwnął głową, zdając sobie sprawę z trudności, które wywoływały „te czasy”. Zaprawdę ciekawe, chociaż podobno właśnie w takich żyło się najgorzej. – Żadne, które mogłyby mnie wykluczyć z tego spotkania – odparł z dozą powagi, bo pewne dolegliwości były, lecz o nich wolał nie rozmawiać. Ważniejsze tematy miały dziś zaprzątać umysły. Powitawszy pana Becketta, po jego stanie zdrowia wnosił, że rany zdobyte po ich ostatniej przygodzie leczyły się należycie. Również lekko uśmiechnął się do panny Beckett, która w jakiś dziwny sposób przypominała mu o jego własnej córce. Lady Greengrass, jak zwykle prawiła pięknym słowem, godnym dobrego wychowania w progach rodziny Prewettów. Przebiegł po rudych kosmkach spojrzeniem, dopływając do zieleni omszałych oczu, podobnych tym, które widział u swej żony i córki. Godność dam, odpowiednio wychowanych, dostrzegających, gdzie potrzebowano ich delikatnych dłoni i wrażliwych myśli. – Dziękuję, zaś lady rozkwita pomimo mrozów wojny – odwzajemnił komplement. Panny rodu Prewettów były rozłożystymi paprociami, których kwiaty mogli dostrzec jedynie nieliczni. Zaraz zwrócił się do panny Presley, która powitała go równie melodyjnym głosem. Cieszyło go, że pomimo trudów, damy wciąż pozostawały damami. Zaraz gdy usiadł, pojawił się kolejny gość, którego jako jednego z nielicznych nie kojarzył. Skinął Vincentowi głową, również pokrótce przedstawiając się, aby wszelkie uprzejmości zostały wymienione w odpowiedni sposób. Chwilę później w salonie pojawił się Fox, dobrze go znał i wiedział, jak wiele pracy wkładał w obronę niewinnych ludzi – być może właśnie to spowodowało, że zjawił się pośród gości dopiero teraz, chociaż przecież mieszkał w tym domostwie? Odpowiedział skinieniem, wymieniając jednocześnie uścisk dłoni. – Fredericku. Cieszę się, że mogę pomóc – ujął krótko, na towarzyskie rozmowy, być może przyjdzie czas po spotkaniu. Kolejną przybyłą okazała się panna Tonks, której skinął głową na powitanie, a zaraz potem pojawił się pan Rineheart, z którym niedawno odwiedził kilka miejsc, działając we wspólnej sprawie. Kiwnął mężczyźnie na powitanie, ciesząc się, że tak zorganizowana osoba zasiadła naprzeciw niego. Następnie w progu salonu pojawiła się postać, która wywołała ten krótki uśmiech na ustach lorda. Cenił Roselyn za jej wkład w sprawę, umiejętności, a także podejście do właśnie takich sytuacji. Chociaż w pierwszej chwili chciał podnieść się z krzesła, by skłonić, tak ostatecznie kiwną w kierunku kobiety, odprowadzając spojrzeniem do krzesła, które chciała zająć. Następnie pojawił się Isaiah, któremu skinął głową w geście powitania. – Lordzie Greengrass – ujął tytuł poważnie, by zaraz potem rozważyć w myślach propozycję zaoferowania Greengrassom noclegu w Dunster Castle, gdyby spotkanie miało się przeciągnąć. Lecz pojawiali się kolejni goście, a dzielący dystans między miejscami spowodował, że lord uznał, iż w tej kwestii zwróci się do lady Mare i lorda Isaiaha Greengrassów później. Wreszcie, udało mu się dostrzec lorda Uriena, którego prędko zagadnął Alexander. Posłał Weasley’owi dosyć poważne spojrzenie, ostatecznie witając się skinieniem głowy, podobnie, jak z całą resztą przybyłej kompanii. I wtedy zjawił się on… Lord Macmillan. Spóźniony z widocznie nieobecnym spojrzeniem. Czyżby znów pił? Chwilę potem zabrzęczały butelki, wraz z akompaniamentem spożywania posiłku przez innych gości. Butelki wódki. Alkohol… na takim spotkaniu? Czy on miał to spotkanie za kolejną biesiadę? Pojmował poczęstunek, lecz to…? Złapał spojrzenie z lady Greengrass, nie będąc pewien, czy czegoś od niego oczekiwała, lecz ani myślał pozostać w ciszy. Dar Macmillana był co najmniej nie na miejscu, gdyby miał zasiadać z nimi przy tej ławie lord Longbottom, dzieląc się poważnymi działaniami wojennymi, czy coś takiego również miałoby miejsce? Odchrząknął znacząco i zwrócił w stronę Farleya, wymownie wpatrując się w młodzieńca. Podejrzewał, że gest mógłby wystarczyć, lecz nie omieszkał również zabrać głosu. – Przepraszam, Alexandrze, nie sądzę, aby alkohol był odpowiedni przy omawianiu, tak istotnych kwestii. Kwestii, które mogą zaważyć o życiu ludzi. – Nadmienił, celowo nie zwracając się do Macmillana, a do gospodarza, któremu przyszło zarządzać tym spotkaniem. Przyzwyczajony, że w takich chwilach zwykle zjawiały się skrzaty, które zabrałyby butelki ze stołu, nie ruszył się z miejsca. Ostatecznie wyprostował się na średnio wygodnym krześle, wsłuchując się w sprawę, która stała się przyczyną dzisiejszego spotkania. Poczęstunek dobrodziejstwami z kuchni Greengrassów uznawał za jak najbardziej zasadny, dostrzegając, że wiele z obecnych tu osób mogło miewać braki w… posiłkach. Dlatego on powstrzymał się od prób kosztowania, zresztą – był już po posiłku.
Słuchając Farleya ciężko było nie przyznać racji jego słowom, w istocie Leśna Lecznica oraz uzdrowiciele w niej pracujący stanowili wsparcie nie tylko dla Doliny Godryka, lecz dla całego sojuszu kornwalijskiego. Gdy tylko Alexander skończył swoją wypowiedź skierowaną do szlachetnie urodzonych, Romulus nim podjął głos, upewnił się, że każdy, kto chciał go zabrać, to zrobił. Dlatego wysłuchał również panny Presley, przytakując niemo jej słowom, a następnie poczynił podobnie przy słowach lady Greengrass. Wreszcie sam postanowił zabrać głos. – Leśna Lecznica jest prężnie działającą placówką, pełną zdolnych uzdrowicieli, którzy niejednokrotnie ratowali nam – mieszkańcom Somerset i nie tylko – życie – zaczął, pozostawiając błękit spojrzenia na dłużej przy każdym uzdrowicielu znajdującym się przy stole. – Osobiście dopilnuję, aby lord nestor Remus Adam Abbott, został zaznajomiony z pomysłem jak najlepiej. Lecznica posiada swe korzenie – zerknął ku pannie Presley, a potem ponownie na Alexandra. – Tutaj; w Dolinie Godryka, na ziemiach, nad którymi my – Abbottowie – sprawujemy pieczę, więc wsparcie was to nasz obowiązek. Jeśli pojawią się, jakiekolwiek komplikacje – w co wątpię – możesz być pewien Alexandrze, że zorganizuję własne środki. Nie pozostawię was bez wsparcia. Jeśli zajdzie również potrzeba rozmów z resztą lordów nestorów – tu zerkną ku szlachetnie urodzonym, pomijając spojrzeniem lorda Macmillana. – Zobowiązuję się również pomóc. Dlatego Alexandrze może pomogę ci skontaktować się z lordem nestorem Ulyssesem Ollivanderem oraz lordem nestorem Nevillem Longbottomem? – zapytał zapobiegawczo. W kwestii lorda nestora Dorset spodziewał się, że wszystko zostało już ustalone lub dopiero będzie, inaczej jego siostra nie znajdowałaby się pośród gości. Przynajmniej tak zakładał. – Być może wraz z resztą szlachetnie urodzonych, którzy dziś zasiadają przy tym stole, moglibyśmy wystosować odpowiednie listy lub złożyć wizytę lordom Lancashire oraz Northumberlandu? – zapytał, ponownie spoglądając ku lordowi Urienowi, lordowi Isaiahowi, lady Mare oraz… niechętnie, lecz z szacunkiem ku lordowi Anthony’emu. Niezgoda rujnowała, dlatego zacisnął zęby i przełknął gorycz odczuwaną do Macmillana. – Oczywiście gdyby zaszła potrzeba w przypadku lorda nestora Ofera Greengrassa, lorda nestora Ronalda Septimusa Weasleya czy… lorda nestora Sorphona Macmillana, również mogę posłużyć pomocą. Wspólne działanie byłoby… cóż, efektywniejsze? – swoją wypowiedź skierował już nie tylko do szlachty, lecz również Alexandra. Rozumiał, że dla niektórych tytuły mogły być przesadą, lecz dla niego stanowiły konieczność, aby uświadomić niektórych, jakie obowiązki leżały na ich barkach. Myśląc o tym zerknął pobieżnie ku Urienowi, ostatecznie kończąc swój przydługi wywód, skupiając się na tym co inni mieli do powiedzenia. Następnie słuchał dalej, co było kolejnymi planami młodego Farleya, kiwając przy tym głową – raczej nie ze wszystkim się zgadzał, niemniej jednak gest po prostu świadczył o tym, że go słuchał. Równie pasjonujące były słowa panny Isabelli, jakie poniekąd pozwoliły mu wrócić do jego ostatnich rozważań. Przez chwilę wahał się ze swoją wypowiedzią, ostatecznie decydując się poruszyć temat. – Od jakiegoś czasu, zwróciłem uwagę, że podczas akcji w terenie umiejętności medyczne są nieocenionym wsparciem. Ratujemy ludzi, często takich, którzy są przy granicy życia i śmierci. Możecie potraktować mnie, jako jednego z ochotników na uczestnictwo w takim kursie, każda kropla wiedzy będzie przydatna – stwierdził, kierując słowa do uzdrowicieli. – Postaram się również o to, aby mój syn i córka skierowali się do was, by w jakiś sposób pomóc. Zaś w kwestii innych uzdrowicieli… postaram się dowiedzieć czy jest ktoś jeszcze na naszych ziemiach, mogący zaangażować się w sprawę, a kto nie jest pracownikiem Lecznicy – Dodał wreszcie, wierząc, że Livia oraz Hadrian będą mogli również okazać się przydatnymi. Myślał już od dłuższego czasu, jak córka mogłaby sprawdzić się w działaniach podobnych do tych, którymi parała się panna Presley, może był zbyt nadopiekuńczym ojcem, lecz przecież delikatne dłonie młodej lady Abbott również mogły okazać się przydatne. Wysłuchał również swojego ogrodnika, mając na uwadze ich rozmowy w kwestii szklarni Abbottów sprzed kilku tygodni. Zamyślił się więc, rozważając kwestie całkowitej przebudowy ogrodów, którą pierwej musiałby skonsultować z nestorem, dlatego nie wypowiedział się w tej kwestii ostatecznie, wiedząc, że tak świeży pomysł mógł być zbudowany na zbyt chwiejnych nogach. Zaraz potem pokiwał z uznaniem głową, słuchając pana Becketta, wiedząc mniej-więcej o jakim rodzaju komunikacji prawił. Jednak nie podjął prób wyrażania jakichkolwiek opinii.


Kto zatem czyni postępy?
Ten z was, kto machnąwszy z pogardą ręką na rzeczy zewnętrze, wszelkim staraniem otacza swą wolną wolę, tak ją zaprawia, tak ją hartuje i w rezultacie doprowadza ją do stanu takiej doskonałości, iż jest ona zgodna z naturą, prawdziwie wzniosła, wolna, niezależna od wszelkich trudności i przeszkód, wierna i skromna.


Romulus Abbott
Romulus Abbott
Zawód : Radca prawny
Wiek : 39
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
sprawiedliwości musi się stać zadość, choćby niebo miało runąć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9935-romulus-abbott#300392 https://www.morsmordre.net/t9965-minerva#301345 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f204-dolina-godryka-norton-avenue-dunster-castle https://www.morsmordre.net/t9968-skrytka-bankowa-nr-2258#301376 https://www.morsmordre.net/t9969-romulus-abbott#301428
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]22.08.21 22:06
Zaciekawione spojrzenie ciemnych oczu wędrowało po twarzach zebranych u stołu gości. Isabelle i Alexandra widywała niemalże każdego dnia, który poświęcała pracy w Leśnej Lecznicy, większość gości Kurnika była w jakiś sposób znajoma. Niektórych kojarzyła zaledwie z widzenia, tak jak pana Rinehearta - pamiętała jak ponad rok temu stanęli naprzeciwko siebie w Klubie Pojedynków. Wynik starcia, rzecz jasna, łatwy był do przewidzenia. Niemniej jednak wtedy nie przywiązała uwagi do faktu, że był ojcem jej kolegi ze szkolnej łatwy. Wzrok na chwilę przemknął między dwoma mężczyznami, próbując zanotować kilka podobieństw. Zaraz jednak umknął, skupiając się na słowach gospodarza.
Sytuacja w Leśnej Lecznicy z miesiąca na miesiąc była coraz bardziej napięta i chociaż nad pacjentami opiekę sprawował skład liczący sobie sześciu uzdrowicieli oraz pomoc w postaci Louisa i Kerstin, było ich stanowczo za mało - mieli za mało miejscu, za mało czasu, aby móc stanąć na wysokości zadania i chociaż każde z nich poświęcało swojej pracy tak wiele, to była zaledwie kropla w morzu potrzeb. Szczególnie teraz, gdy panujący głód pogłębiał się, a zimno i fatalne warunki życiowe powodowały, że chorych było coraz więcej. Jeszcze większym zagrożeniem byli grasujący na angielskich ziemiach szmalcownicy, wierni słudzy Ministerstwa Magii, poplecznicy Lorda Voldemorta… wszelkiego rodzaju łotry, którzy korzystali z panującego w kraju bezprawia. Lecznica była jedna, a do ataków i przemocy dochodziło na terenie całego kraju. Sieć punktów medycznych mogła usprawnić działanie uzdrowicieli, a także nieść pomoc na terenach gdzie dotąd była niedostępna. Zdawała sobie sprawę jednak z tego, że jeśli plan Alexandra i Isabelli miał wejść w życie będą potrzebowali gigantycznego nakładu środków, rąk do pracy. To co jednak martwiło ją najbardziej to brak personelu medycznego. Hogwart nie przygotowywał do tego rodzaju służby, a magia lecznica była w dużej mierze obca większości czarodziejów. Medycy spędzali długie lata na nauce, praktykowaniu profesji - nie łatwo było odnaleźć tych dość doświadczonych i na tyle szalonych, aby dołączyli do sprawy, która przecież w dzisiejszych dniach wydawała się być przegrana.
Część obaw rozwiały jednak słowa Isabelli, dotyczące rozpoczęcia szkoleń oraz rekrutacji medyków.
Dopiero wtedy zdecydowała się zabrać głos. - Oczywiście, postaram się pomóc dobrać odpowiednią kadrę, a także pomóc skoordynować działania związane czy to z przygotowaniem uzdrowicieli do pracy czy też ze szkoleniami, o których mówicie. Moja wiedza i umiejętności są do waszej dyspozycji - spojrzała na Alexandra, po czym wzrok padł na pannę Presley, a krótki, pokrzepiający uśmiech naznaczył wargi Roselyn. - Myślę, że jeśli planujemy rozpocząć szkolenia, warto zawczasu postarać się o odpowiedni inwentarz dla szkolących się medyków. Jak dotąd Londyn był naszą stolicą rozwoju, dziś dość ciężko o odpowiednią lekturę dla osób, chcących rozszerzać swoją wiedzę. Nie mówiąc już o tym, że z pewnością każde z nas ma ważniejsze wydatki niż zakup książek. Tak też w tym wypadku, uważam, że wielkim wsparciem byłoby wystąpienie o udzielenie nam dostępu do rodowych bibliotek, oczywiście w ramach wypożyczenia poszczególnych pozycji w celach szkoleniowych - powiedziała dość niepewnie, zerkając na lady Greengrass, nie wiedząc czy przez przypadek nie uraziła obecnych tu szlachciców albo czy może nie poprosiła o coś co mogłoby wydawać się im bezczelną prośbą. Enigmatyczne przemowy nie były jej mocną stroną, kierował nią zaledwie zdrowy rozsądek, a ten podpowiadał, że jeśli mają zamiar rozpocząć program nauczania należało zdobyć materiały, które pomogą niedoświadczonym adeptom jak najszybciej przyswoić wiedzę.
Gdy przyszła jej kolej na skorzystanie z papierośnicy, uprzejmie pokręciła głową i podała ją dalej. Postanowiła oszczędzić sobie jakichkolwiek uwag, osobiście uważała palenie za paskudny nawyk, niestety dość modny zarówno wśród mężczyzn jak i niektórych kobiet.
- Jeśli będę w stanie, pomogę ci w tym, Trixie - wychyliła się zza Samuela, próbując złapać spojrzenie młodej krawcowej. Co prawda umiejętności uzdrowicielki, nie mogły równać się z tymi doświadczonej szwaczki, ale mogła oferować swoją asystę, a z czasem być może więcej.
Na chwilę zamilkła, wsłuchując się w słowa Lorda Abbotta. Miała szansę poznać go osobiście lata temu, głównie jako przedstawiciela ministerstwa, od niedawno jako człowieka zaangażowanego w pomoc tym, na których wojna odciskała największe piętno. Jego słowa upewniły w podjętej przed kilkoma dniami decyzji
- Czy podjęliście już jakieś decyzje związane z funkcjonowaniem nowych placówek? Będziemy sprawować pieczę nad poszczególnymi, nowopowstałymi placówkami czy też wszystko zarządzane będzie stąd, a tam będą pracować ci, których przygotujemy do tego zadania? - zapytała, skupiając spojrzenie na Alexandrze.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]22.08.21 22:24
Coś w tych kilku7 krótkich wymianach powitań było krzepiącego. Nie tylko z faktu jego powrotu do żywych. Obecność osób, które pojawiały się na spotkaniu - tych znanych, świadczyła, że wciąż walczyli. Tych jeszcze nieznanych - że mieli wsparcie i zupełnie nowe sylwetki, które ową walkę kontynuowali. Dlatego tak na gest Alexandra, jak Foxa zareagował rozluźnieniem i krótkim, ale widocznym dla zainteresowanych uśmiechem. Obu dawnych gwardzistów znał wystarczająco długo, by złożyć w nich swoje pełne zaufanie. Nie zdziwiło go też pojawienie dawnego mentora i aktualnego szefa ich wyklętego biura aurorów.
Jego własne milczenie, gdy zajął miejsce poświecił na zwyczajową obserwację. Spojrzenie ślizgało się licach kolejnych, którzy zasiadali przy stole i być może niepotrzebnie, dłużej zatrzymał się przy parze, która siadła naprzeciw niego. Czy była w tym dawna bezczelność, chwycił także moment, by skrzyżować ciemne ślepia z tymi jasnymi, należącymi do Tonks. Nie odezwał się jednak, zerkając także na znanego już sobie, młodszego Rinehearta. Z pełną satysfakcją za to witał pojawiającego się Abbota. Nie trzeba było się domyślać, ze darzył arystokratę wielkim szacunkiem, chyba niemal wpisanym w rodową tradycję. Dobrze było mieć kogoś takiego w ich szeregach.
Na widok drobnej sylwetki uzdrowicielki, która podeszła do niego, niemal mimowolnie podniósł się z miejsca - Rose - odezwał się równie cicho, bardziej miękko, chociaż poważnie - spokojnie, nadrabiam już zaległości - dodał, nachylając się, gdy zajęła miejsce obok. Była dumna czarownicą. Wiedział o tym, ale skoro w tym uczestniczyła, wolał by znajdowała się niedaleko. Odetchnął też lekko, gdy na stole pojawiła się przeniesiona przez ognistowłosą Panią Greengrass, ryba, której talerzowy tor prześledził, niezależnie od skupienia na docierających ku niemu bodźców. Zdziwieniem było dla niego samego, że jego własny organizm żywiej zareagował na puszczone przez Alexandra w obieg papierosy. Nie omieszkał przygarnąć tytoniowy zwitek, zanim jednak wstał, złapał spojrzenie i słowa młodej czarownicy, obok której usiadł - Skamander - odezwał się niemal automatycznie przedstawiając się nazwiskiem, przyzwyczajony do podobnych elementów konwersacji - w pracy. Pośrednio zerkając też na genialnego znawcę świstoklików, z którego wiedzy i zdolności, zdążył już skorzystać. Zdążył zresztą zauważyć, że wśród zebranych znajdowało się wielu znawców w swej dziedzinie - Pozwolę sobie zapalić - rzucił bardziej w eter, wzrok utrzymując na prowadzącym spotkanie uzdrowicielu. Podczas gdy Kieran zdecydował się zapoczątkować rundę posiłkową, on wolał najpierw ugasić dawny nawyk, który pomagał mu w skupieniu i nieodzownie rozluźniał. Nie chcąc jednak zakłócać powietrza kobietom, wśród których się znajdował, odsunął się do tyłu, bliżej okna, opierając plecami o ścianę - mając jednocześnie doskonały widok na zebranych i mogąc w pełni uczestniczyć w relacji, jaką zaczął przedstawiać ich gospodarz. Dym rozlał się wokół jego twarzy, niczym aureola, ale dym umykał do okna, przez które zerkał co jakiś czas, jakby szukał zbliżającego się zagrożenia. Wiedział, ze Kurnik był skutecznie zabezpieczony, ale nawyki z pracy brały górę - Zaangażuję się we wszystkie akcje wymagające cięższej ofensywy, aktywnej obrony lub skutecznych zabezpieczeń - wymienił lakonicznie, czekając właściwie na bardziej szczegółowe wytyczne. Lubił wiedzieć w czym uczestniczy i co dzieje się na polu zakonnych inicjatyw - nie dlatego, że chciał nimi odgórnie dowodzić. W tym miał wystarczająco wiele pracy także tej aurorskiej. I chociaż wiele z tych działań krzyżowało się w celu, nie potrafił przypisać wszystkiego pod skrzydła zakonne. Niezależnie od tego, jaka pełnił rolę w organizacji - był łowcą czarnoksiężników. I miał nim pozostać już zawsze. Innej drogi nie widział, tym bardziej, że ta plaga rozprzestrzeniała się brzydko. Jeśli jednak mógł wesprzeć działania przeciw nim w inny sposób - miał zamiar wykorzystać podsuniętą szansę. Także, oferując ich popleczniczkom bezpieczne lecznice.


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny z jadalnią - Page 6 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]22.08.21 22:51
- Tak... tak w sumie to... - i dopiero usiadł, a przecież... przecież już myślał, że siadał obok Herberta, a jednak porwany przez ramię Alexandra został doprowadzony do prawicy gospodarza, tuż przy Wuju Lordzie... co się stało? Zdziwiony, to zbyt małe słowo na określenie stanu, w jakim się znajdował. Podniósł szeroko otwarte oczy, wyłapując postać znajomą nie tylko z listów gończych. Tuż na wprost siedział Lycus Frederic Malfoy-ale-już-nie-pieprzony-Malfoy. Nie bardzo wiedział, co sprawiło, że jego ręce zacisnęły się w pięść do walki, jakby zaraz miał mu strzelić w tę niby perfekcyjną szczękę, która wręcz wrzeszczała o tej aurze emanującej wyższością; niemożliwe, żeby rudzielec sam to sobie wymyślił. Dopiero dźwięk stawianych butelek uprzytomnił go, że są tu jeszcze inni zgromadzeni, a kiedy przeniósł wzrok do centrum stołu, zauważył nawet obecność ryby. Niemalże machinalnie wyciągnął rękę, jakby miał po coś sięgnąć, jednak uprzytomniwszy sobie kogo ma ze swojej prawej strony, wykonał ruch do poprawienia się na krześle, przytrzymując ręką stołu. Nie potrafił uwierzyć, że przyszedł na to spotkanie z własnej woli. Po co tu w ogóle był? Czy mógł jeszcze raz pójść do toalety umyć ręce? Tym razem chyba się już spocił ze stresu. Wuj Lord siedział obok niego.
Kątem oka wyłapał jeszcze inne postacie, które pojawiły się w trakcie jego obecności w łazience; pośród nich pojawił się nawet jego szwagier, który to wpadł na genialny pomysł poczęstowania osoby będącej na posusze alkoholowej czymś wyskokowym jak leczniczy syrop z procentami. Nie protestował, nawet pachnąca ryba przestała być tak interesująca w obliczu przejrzystych butelek, na które starał się nie patrzeć zbyt mocno. Wolał ulokować wzrok na wujku Steviem i Trixie, do których posłał cień uśmiechu. Wiedzieli, tak samo, jak Wuj Lord, Isabella i Alexander o tym, co wydarzyło się z jego zdrowiem, powinien więc ich jakoś zapewnić, że niby wszystko już było w porządku. Kątem oka wyłapał nawet kuzyna Sammiego, który to ostatnio wykazał się sprawnym okiem. Z pewnością miał dużo do roboty, a z całego tego zamieszania związanego z przeprowadzką zapomniał go poprosić o najważniejsze... może po spotkaniu, kiedy dowiedzą się, o co tak właściwie chodzi? Przecież Farley nawet nie postawił ryby na środek, zrobiła do Lady Greengrass, Mare, pamiętał ją jeszcze ze szkoły. Wydawało się, że wyładniała, no dobra, nie było złudzeń, miała w sobie te szlacheckie rysy, których tak nienawidził, ale niektórzy wydawali się w tym spełnieni; jej też życzył samych dobroci, a patrząc po tym, jak Kieran pochłonął kawałek ryby... faktycznie dobrze się wiodło. Samemu nie zamierzał się częstować, w pewien sposób wydawało mu się to niesprawiedliwe w stosunku do pozostawionej w domu Philippy. Kompletnym przeciwieństwem wydawało się poczęstowanie papierosem, który to pomimo drżących dłoni wyciągnął dość pewnie, niemal od razu wkładając go do ust i wtedy usłyszał głos lorda Abbotta, a że odwrócił się do niego, chcąc podać papierośnicę, złapał nawet jego jasne tęczówki, które wyrażały dezaprobatę. Nawet nie bardzo świadom tego, jak mało było w tym logiki, a nawet zwrotu do niego, po prostu wyciągnął różdżkę i zainkantował - Accio butelki Anthonego - Wuj Lord powinien być zadowolony, a on... a on miał przed sobą trzy flaszki, które uniosły się i przemieściły prosto przed jego twarz. Coś zabłysnęło w tym miodowym spojrzeniu, choć niemal od razu spojrzał oprzytomniały na Alexa z pytaniem na twarzy. Mógł to gdzieś odnieść, bardzo chętnie by się tym zajął w jakimś schowku, a nawet tej zaparowanej łazience. Cholera, trzy flaszki! Nawet nie poczuł, kiedy przegryzł końcówkę papierosa, pozwalając drobinkom tytoniu najść na język, jak miał palić bez ustnika? Zajmując czymś palce, po prostu odpalił skręta, kładąc różdżkę na stole i słuchając Farley'a.
Lecznica, a raczej lecznice... cóż za wspaniały pomysł. Miejsca, gdzie ludzie tracący zdrowie w różnych wypadkach zdołają otrzymać pomoc! On sam miał przyjemność skorzystać z czegoś równie korzystnego i niech mu Merlin będzie świadkiem, zdecydowanie widział ten plan jako wysoce prosperującą machinę ratującą życia. Dopiero kiedy Alexander zwrócił się do 'szlachetnie' urodzonej części towarzystwa trochę jakby wtopił się bardziej w krzesło, próbując nie stawać na przeszkodzie złapania wzroku Wuja Lorda i Farley'a. Niedługo potem pożałował wszystkiego, bo wyłapał ten surowy wzrok ze strony lorda Abbotta, jakby część słów kierował właśnie do niego. Wypuszczając dym gdzieś w lewy bok, starał się nie patrzeć zbyt często na zdrajcę Malfoy'ów naprzeciwko, a tym bardziej kogoś na swoją prawicę, dlatego całą uwagę skupił na gospodarzu, jedynie na głos wujka Steviego i Trixie zareagował uważnym spojrzeniem. Kilkukrotnie prawie nie mlasnął z dziwacznego uczucia w ustach, bo ten tytoń to... okropny miał smak. Szkoda, że nie mógł sobie zwilżyć gardła czymś konkretnym. Gdzie te flaszki? A tak, Wuj Lord obok... niedługo rudzielec musiał czekać na przymus wyprostowania się w krześle na ton głosu byłego sędziego. Tym razem postanowił zabrać głos, jego oczy skupione były na Alexandrze, wolał nie patrzeć na minę lorda Abbott'a, kiedy powie, to co powie.
- Możesz na mnie liczyć w każdym aspekcie wymagającym zdolności jak przy naszym ostatnim... wyjściu. W prawdzie to... jeśli chodzi o kwestię utworzenia takiego punktu w Devon, to myślę, że zdołam wziąć go na swoje barki, zajmę się koordynacją wszystkich aspektów potrzebnych do otwarcia lecznicy, jak tylko wprowadzisz mnie, co będzie potrzebne, żeby zacząć. - zaproponował momentalnie, bo wydawało się to naturalne, był przecież mieszkańcem, który miał świadomość użyteczności takich miejsc. Uratowali mu tam życie, czuł się dłużny wobec Isabelli i Alexandra. Zaraz zreflektował się szybko, próbując oczywiście dojść do sedna jedynego problemu, jaki widział - Jedyną przeszkodą są środki... - chciał rzucić kątem oka na wujka Steviego, bo przecież do jego projektu nie poszedł ani galeon, choć całe remonty i inwencja robiona była bezpośrednio z dobrą myślą. - ale jestem pewien, że wspólnymi siłami zdołamy coś zorganizować. - dokończył nieco koślawo, a może właśnie dokładnie tak jak powinien i myślał? To nie był czas na niepewność. - Tak jak wspomniał... - Wuj Lord Romulus - Lord Romulus, można na mnie liczyć w przypadku listów oraz audiencji. - przyznał bez żadnego zająknięcia, choć faktycznie głos jakby bardziej zafalował, kiedy przestawiał osobę siedzącą po jego prawej stronie. Nawet nie śmiał na niego spojrzeć. Dobrze, że szczypało go na tym języku od tytoniu, bo inaczej skupiłby się na tym stalowym wzroku, który napędzał mu jedynie stresu. Wzdłuż jego kręgosłupa chyba pojawił się jakiś kij, musiał być profesjonalny, musiał się nie dać presji Wuja Lorda... kogo on próbował oszukać? Przynajmniej nie trzęsły mu się kolana. Usłyszał szczęk sztućców i szczerze zazdrościł komuś tego apetytu.


Serce mnie bije
Dusza zapije

Żyję

Reggie Weasley
Reggie Weasley
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28/29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
... here we go again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8733-regi-weasley https://www.morsmordre.net/t9176-poczta-uriena#278014 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f378-devon-okolice-plymouth-krecia-nora https://www.morsmordre.net/t9072-skrytka-bankowa-2069#273565 https://www.morsmordre.net/t9055-u-r-weasley#273095
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]23.08.21 8:02
Czekał cierpliwie aż z gąszczu licznych powitań i uśmiechów wyłoni się w końcu wypowiedź gospodarza Kurnika. Mimo że w zaproszeniu, które otrzymał nie znalazło się wiele szczegółów na temat tematu samego spotkania, Isaiah podejrzewał, że będzie ono dotyczyć kolejnej inicjatywy ważnej nie tylko dla działania Zakonu, ale i dla wszystkich należących do sojuszników hrabstw.
Sięgnął po papierosa, odpalając jego końcówkę wyciągniętą z kieszeni marynarki różdżką i zaciągnął się, a jego twarz na moment zniknęła za dymną zasłoną. Nieco odsunął się od stołu, dbając o to, aby wypuszczany przez niego dym nie ulatywał w stronę osób, które zdecydowały się w końcu na zjedzenie przyniesionej przez Lady Greengrass ryby, aby nie drażniły nozdrzy osób, które nie przepadały za specyficznym zapachem tytoniu. Z tej pozycji miał też całkiem dobry widok na całe towarzystwo zgromadzone w pomieszczeniu, mógł więc swobodnie śledzić wymianę zdań i odnieść się do najważniejszych kwestii, co też niezwłocznie uczynił.
- Zdecydowanie, nie odmówimy naszego wsparcia. Tak jak wspomniała Lady Mare, ród Greengrass jest gotów na to, aby wspomóc wszelkie działania. Niezwłocznie zwrócę się do Lorda Ofera, aby ten oficjalnie okazał tej inicjatywie wsparcie, jestem pewny, że nie tylko doceni on, ale opowie się za pomysłem stworzenia punktu leczniczego na naszych ziemiach. Taka lecznica może okazać się niezbędna. Wierzę, że uda się to zorganizować nie tylko w Derbyshire, ale i Staffordshire, gdy tylko uda nam się opanować sytuację. - Uśmiechnął się do Rose i od razu odpowiedział na jej pytanie. - Oczywiście, tak jak już wspominałem wczoraj, z radością użyczymy zasobów naszej biblioteki wszystkim chętnym. Znajdzie się tam z pewnością także wiele dzieł traktujących o medycynie. Ja z mojej strony oczywiście obiecuję zaangażowanie się w sprawę w roli alchemika i zielarza. Posiadam już nawet niektóre składniki, aby zacząć przygotowania i uwarzyć skromną ilość odpowiednich mikstur leczniczych. Chętnie wezmę również udział w wyprawie po składniki, myślę, że zorganizowanie czegoś podobnego byłoby dobrym pomysłem.
Isaiah Greengrass
Isaiah Greengrass
Zawód : alchemik, lord, twórca malarskich barwników
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Znam nuty przekleństw, na wylot prawdę
aż urwie świt nas, każda z gwiazd zgaśnie.
W dłoniach rwę świat nasz tak bez pamięci
za wszystko co ból wziął na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10152-isaiah-greengrass https://www.morsmordre.net/t10368-kaszmir https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t10463-skrytka-nr-2204 https://www.morsmordre.net/t10370-i-greengrass
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]24.08.21 20:42
Pokój główny powoli zapełniał się kolejnymi, znajomymi jednostkami. Jeszcze przed wybraniem konkretnego miejsca, zdążył przywitać się z Foxem, który ukradkiem przemknął między schodami, a długim korytarzem. Zmarszczył brwi w wyraźnym zaciekawieniu, czyżby stał się nowym domownikiem sławetnego Kurnika? Zasiadając przy stole, prezentując swoją osobę, zdążył jeszcze prześlizgnąć się po twarzach zgromadzonych i rozsiąść wygodniej opierając o część krzesła. Z podręcznej torby wyciągnął dość zdezelowany notatnik, służący do zapisywania najważniejszych kwestii, porządkowania myśli podczas większych, grupowych spotkań. Rozejrzał się po pomieszczeniu, które pamiętał sprzed kilku miesięcy; przystrojone do weselnej ceremonii, tętniące podobnym życiem oraz gwarem wzmożonych rozmów. Ołówek krążył między długimi placami, a błękitne spojrzenie na krótko zatrzymało się na profilu długowłosego Skamandera siedzącego naprzeciwko. Nie uśmiechnął się, nie zaczepiał go. Asekuracyjnie zerknął w stronę swej blond partnerki próbując wyczytać jakiekolwiek odczucia, bardziej wyraźną reakcję. Obecność ojca nie zrobiła na nim wrażenia. Zdążył dostrzec go kątem oka, zauważyć z jak wyraźną gwałtownością zasiada na jednym z oddalonych krzeseł. Westchnął ciężko, odrobinę zbity z tropu. Brodę podparł otwartą dłonią, co jakiś czas uśmiechając się lekko w stronę siedzącej nieopodal Rose, młodej alchemiczki oraz Lorda Grengressa, którego nie widział od tak dawna. Cieszył się, że ich ścieżki połączyły się ponownie, pod jednym sztandarem, dla wspólnej i wymagającej sprawy. Kiedy kwestie organizacyjne zostały dopięte, gospodarz zabrał głos, a on wsłuchał się w każde słowo, chcąc poznać motyw dzisiejszego spotkania. Początek nowego roku okazał się niezwykle intensywny. Sroga zima nie zaszkodziła w podejmowaniu śmiałych kroków, kreowania coraz większych i bardziej wymagających inicjatyw. Siedząc w tak znamienitym gronie, po raz kolejny dostąpił szlachetnego zaszczytu, utwierdził się w niewielkim przekonaniu, iż jest postacią użyteczną, a nawet potrzebną. Kiedy pierwsze słowa rozbrzmiały w przestrzeni, a papierośnica powędrowała w ruch, nie omieszkał nie poczęstować się jednym z papierosów. Kiedy charakterystyczny zapach tytoniu trafił do jego nozdrzy, głód nikotynowy otworzył się niemalże od razu. Przełknął ślinę i na moment odłożył używkę, czekając na bardziej sposobny moment. Podziękował lekkim skinieniem głowy. Wychylił się do przodu wyciągając szyję, aby lepiej przyjrzeć się rozwiniętemu pergaminowi. Mapa ukazująca dobrze znane kontury angielskich hrabstw, wskazywała konkretne punkty. Dostrzegał malutkie dopiski, podkreślone zaznaczenia. Analizując informacje, czekając na finalizację wypowiedzi, otworzył notatnik i zapisał w nim kilka, pierwszych odnośników zadań. Wiedział już, że będzie w stanie zaangażować się w działanie:
- Dysponuję własną szklarnią, którą mogę oddać pod przedstawione przedsięwzięcie. – zaczął ze ściągniętymi brwiami. Podwórko było na tyle duże, iż mógłby wybudować kolejny budynek, nieco mniejszy, idealny na własne, handlowe potrzeby. – Posiadam niewielką hodowlę piołunu, nie widzę problemu, aby rozszerzyć ją na większą skalę. Mój dom w Irlandii może służyć również jako coś w rodzaju wstępnego, zabezpieczonego magazynu. – zaproponował jeszcze, gdyby takowa kwestia okazała się istotna. – Wesprę również przejmowanie ingrediencji. Mogę uruchomić swoje handlowe kontakty, jeśli będzie taka potrzeba. Dzięki nim uda nam się dotrzeć do informacji, gdzie takie składniki będą przetrzymywane, lub jaką drogą przewożone do konkretnych placówek. Znam kilka zaufanych osób, które mogą nas wesprzeć bez większego ryzyka. – profesja handlarza ingrediencjami, pozwalała na szerokie rozeznanie na terytorium kraju. Często sam zaopatrzał niektóre, bardziej znane apteki, pracownie, pojedynczych działaczy alchemicznego półświatka. Wiedział, że w tym momencie nie mieli nic do stracenia. Musieli działać intensywnie ii nie patrzeć wstecz. Na chwilę kończąc swoją wypowiedź, zerkną na Zakonnika, który zajął się rytuałem palenia. Złapał jego spojrzenie i podnosząc używkę, dołączył do czynności, podpalając ciemną końcówkę. On sam wysunął się na krześle, starając się nie skrzypieć zbyt mocno, a przy okazji nie narażać Justine na wdychanie szarawych oparów. Wypuścił dym teatralnie, wysoko do góry czując rozluźnienie mięśni. Uniósł kącik ust do góry, ciesząc się, że Lord Macmillan, dawno niewidziany przyjaciel zasiadł tuż obok niego - cały i zdrowy. Ostatnia, wymieniania korespondencja była dla niego dość niepokojąca. Nie zapomniał również o wujku oraz Beatrix, z którymi chciał zamienić kilka słów, już po zebraniu.



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]11.01.22 18:33
13 stycznia

Po wydarzeniach w Stoke-on-Trent prawie nie spałem. Nie z przejęcia, a z nadmiaru pracy i mobilizacji, która nadeszła ze strony rodu Greengrass. Byli cennym sojusznikiem. Pozostawienie Derbyshire i Staffordshire bez odpowiedniej opieki było dużym błędem taktycznym, który wrogowie wykorzystali w najgorszy z możliwych sposobów. Upadliśmy na kolana - ale dalej mieliśmy szansę się podnieść. Dopaść tych, którzy zdradzili. Nie zasługiwali na łaskę - i gdybym to na moich barkach spoczywał wydanie wyroku, kara byłaby najsurowsza.
Krew należało odkupić krwią.
Nie zawsze było mi z tą dewizą po drodze - skrajności nigdy nie wydawały się być skrojone na mnie, choć na moich przodkach układały się znakomicie. Ja jednak zawsze byłem niedopasowany. Nieforemny, jakby ulepiony z innej gliny, albo wypalony nie w tym piecu, co cała reszta. Pełen skaz i wybroczeń. Wojna mnie zmieniła - choć może nie tyle zmieniła, co skłoniła do spoglądania w innym kierunku. Nie słyszałem jeszcze o przypadku, w którym to łagodnością wygrywano bitwy, za to historia pełna była bohaterów, którzy za zbytnie zaufanie przypłacili życiem. A ja miałem dla kogo żyć.
Jedna z zaplanowanych akcji zbliżała się nieodwołalnie. Wiedziałem, że pomimo obiecanej różdżki jednego z Greengrasów, to na moich barkach będzie spoczywała odpowiedzialność za sprawne przeprowadzenie operacji. Posiadałem największe doświadczenie i dokonywałem rzeczy niemożliwych, a aurorskie szkolenie czyniło ze mnie profesjonalistę. Nie mogłem zawieść - dlatego też spośród własnych zapasów wybrałem cztery eliksiry, rozdzielając je na dwa niewielkie pakunki. Zasiadłem za biurkiem przy oknie, wyciągnąłem dwa zwoje pergaminu i zamoczywszy pióro w kałamarzu, skreśliłem krótkie listy.
- Ten dla Josephine - liścik z dwiema maleńkimi fiolkami przywiązałem do jednej nóżki Nietzschego - a ten dla Elroya - poinstruowałem sowę, obarczając drugą kończynę równie niewielkim pakunkiem. Puchacz spojrzał na mnie wielkimi oczyma, po rzym rozciągnął skrzydła, dając sygnał do lotu. Na jego znak machnięciem różdżki otworzyłem okno - przejmujący chłód natychmiast wpadł do pomieszczenia, ale nie zniechęciło to zwierzęcia, które poderwało się z żerdzi, by po chwili zniknąć w białym krajobrazie.

zt


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Pokój dzienny z jadalnią - Page 6 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]01.04.22 0:10
Pokój dzienny Kurnika wypełnił się obietnicą zmian. Być może jedną z tych, które miały pozostać niespełnione. Niedaleka przyszłość miała to zrewidować. Wiedziała, że nie rzucali słów na wiatr. Chcieli coś zasiać, zebrać plon. Ciężar wojennej rzeczywistości skutecznie jednak wypierał ideały, sprowadzał na ziemię. Ogrom prac był i miał być przytłaczający. Dziś poczynili pierwszy krok. Następny być może miał nastąpić wkrótce.
Milczenie osiadło w kącikach bladych warg. Nie odzywała się wiele. Słuchała. Wnioskowała. Rozmyślała nad tym co gotowa była poświęcić planowanemu przedsięwzięciu. Największym problem zdawał się być brak specjalistów, którzy gotowi byli połączyć trajektorię tętnic w jedno sprawnie bijące serce. Mieli wsparcie szlachty, która mimo upadłości reprezentowanej przez lwią część tej klasy, wciąż cieszyła się autorytetem. Mieli wsparcie aurorów, którzy byli w stanie zabezpieczyć ich starań. Było między nimi jednak niewielu uzdrowicieli. Ci obecni zresztą poświęcali większość czasu na utrzymanie okolicznej lecznicy. Chociaż chciała być pełna nadziei, nie była pewna czy jeszcze potrafiła.
Czy zmiany miały nadejść, czy nie. Dzień miał zakończyć się jak każdy poprzedni, a za nim miał nadejść kolejny. Wciąż wracała do Melanie, wciąż wracała do Doliny Godryka, nieporadnie łącząc ze sobą te dwa skrajnie różne światy.
Ten zimny, okrutny i ten ciepły, nadający sens, motywujący by do tego, by przetrwać, zacisnąć zęby, przeć do przodu.
W końcu Kurnik zaczął pustoszeć. Jako jedna z ostatnich szykowała się do wyjścia, poszukując szalika, który musiał zaplątać się wśród okryć innych gości domu Farleya.
Obecność Samuela była niemalże niewyczuwalna, póki nie uniosła wzroku, krzyżując z nim spojrzenia. Drgnęła raptownie - Przestraszyłeś mnie - powiedziała, łapiąc głębszy oddech. Zerknęła na niego. Krótko, nienachalnie. Notując w pamięci zmiany rysujące się na obliczu aurora - trudy jego pracy zdawały się wyostrzyć jego rysy, a być może był to po prostu upływ czasu. Dla niej zdawało się jakby było to całe wieki temu, gdy złożył im jedną z niewielu wizyt. Mel była jeszcze niemowlęciem. Żegnała go w ciasnym przedpokoju jej, ich starego mieszkania na Pokątnej. Dziś wciąż połączeni wątłą nicią pokrewieństwa, zdawali się być sobie tak bardzo obcy. Tym była dla Rose stała się rodzina jej dziecka, gdy na przestrzeni lat przestali zaznaczać swoja obecność, podobnie zresztą jak i sam Anthony. Gniew rozlał się jednak w niepamięć.
Pozostała jedynie duma. Mocno urażona. Nie na tyle jednak by pałać nienawiścią. Na tyle by niczego od nich nie oczekiwać i domagać się wsparcia.
W końcu poczuła pod palcami materiał miękkiego szalika. Otuliła się nim, zatapiając w połach ciężkiego, wysłużonego płaszcza. Niezręcznym było nie mieć do powiedzenia czegoś więcej. Nie oczekiwała tego ani od niego, ani od siebie. - Prawdopodobnie do rychłego zobaczenia, Sam.  - Ostatni raz zerknęła w głąb pomieszczeń, świadoma że być może nie był to ostatni raz gdy mieli mieć ze sobą styczność.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]03.04.22 22:20
Plany sięgały zakresem daleko. Dalej, niż początkowo zakładał, gdy po raz pierwszy czytał o wskazanym pomyśle. Perspektywa zmian i odpowiedzialność za nie, wzięta na barki gospodarzy, miała w sobie wiele z obietnic. Liczył, że zostaną spełnione. I miał zamiar do tego przyłożyć rękę, popychany wewnętrzną potrzebą działania. Nie tylko (a może przede wszystkim) kierowaną wartościami, jakie utrwaliły się szczególnie mocno przez ostatnie miesiące uwięzienia. Walka z demonami, które osiadły ciężko na barkach, skutecznie gnały go do spraw, które uciszały szponiaste koszmary. Fakt, że zajmował umysł sprawami wojny, dawało szansę na szybsze pozbycie się naleciałości z więzienia. Dlatego z uwagą słuchał kolejnych wytycznych i planów, oferując własną obecność do - przede wszystkim - bojowej dyspozycji, jako zabezpieczenie działań specjalistów.
Nie odzywał się ponad to, w jakiś sposób wciąż pamiętając roszady spięć, jakich był świadkiem podczas spotkań zakonnych. Działał na swój sposób i nie chciało mu się każdorazowo tłumaczyć konieczności sterowanych metod. Nikt nie był w stanie przekonać go do zmiany decyzji, ani słuszności wartości, jakie wyznawał. Szczęśliwie - każdy skupiał się na planowanych zadaniach, pozostawiając nieporuszonymi sprawy poglądów. A to wieściło pozytyw. Przynajmniej na początek współpracy.
Nie ruszał się z miejsca celowo, obserwując mało dyskretnie, jak kolejne sylwetki opuszczały pomieszczenia. Od czasu do czasu skinął głową, gdy zetkną się spojrzeniem, ostatecznie jednak skupiając się na jednak z ostatnich osób, które zostały w Kurniku. Drobna sylwetka uzdrowicielki, której nienachalna obecność tuż obok wciąż utrzymywała go w miejscu - Nie było to moją intencją - odezwał się krótko, raczej cicho, mając świadomość, ze przez moment i ona obserwowała jego oblicze - wciąż niosące zmamiona więziennej udręki. Odwzajemnił się krzyżując spojrzenia z bratową. Nie mieli zbyt wiele wspólnego ze sobą, jednocześnie i groteskowo, mając bardzo wiele. Coś na kształt niewidzialnej granicy milczenia, wciąż dzieliło ich przed sobą, ale - nie miał większego prawa na ingerencję w sprawy, które dzieliła z jego kuzynem. Niezależnie od nagromadzonych dystansów, niedopowiedzeń, czy emocji - nie zmieniało faktu, że nie mogła być mu obojętna.
Podniósł się chwilę po czarownicy, nie starając się nawet udawać, że robi to bez powodu. Nie oglądał się za siebie, gdy zgarnął z przedpokoju wyjścia ciężki płaszcz, wciskając w kieszeń, wciśnięty wcześniej papieros. Oparł się o ścianę wyjścia, gdy w końcu, raz jeszcze odezwała się do niego z pożegnaniem. Westchnął cicho przez nos, odpychając się od ściany i gestem uchylając drzwi tuż przed nosem Rose - Odprowadzę cię - skwitował krótko, bez pytajnika na końcu, nie próbując nawet robić z tego uprzejmej propozycji, a fakt podjętej decyzji. Nie czekał też na ewentualną odmowę wiedząc co nieco z opowieści Anthonego. Rose byłą dumną czarownicą, ale i mądrą. Nie sądził, by w zwykłej upartości zrezygnowała z jego towarzystwa.


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny z jadalnią - Page 6 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]04.04.22 0:47
Być może każde z nich szukało sposobu na poradzenie sobie z tym, że ich życia pochłonęła wojna. Świat, który znali rozbił się, powstały pęknięcia, które załamały obraz. Nosili w sobie własne strachy, przerażające wspomnienia, obowiązki względem rodzin, względem własnych bliskich i względem samych siebie. Wrzuceni w ekstremalne warunki, ściągali płaszcze złudzeń, pokazywali prawdziwe barwy. Szukali rozwiązań. Szukali odpowiedzi. Ona sama potrzebowała czuć, że każdy kolejny dzień nosi w sobie mniejszy, większy cel. Ten jej jakim było przetrwanie, zapewnienie bytu dla Melanie Nie była jedną z tych, którzy gotowi byli poświęcić wszystko. Wszystko nie było nią. Było Melanie. Było odpowiedzialnością, która nosiła sama i tą, którą odrzucił ojciec dziewczynki. Poświęcenie nie było dla niej. Poświęcała nie siebie. A jednak oddała swoją różdżkę rebelii, bo przekonana była że jeśli pragnie się zmiany, oczekuje się czegoś od ludzi, trzeba było być gotowym by na podjęcie własnej inicjatywy. Nie potrafiła żyć z myślą, że przez lata szkolona do udzielanie pomocy medycznej, teraz by jej odmawiała, nie oferowała jej wiedząc o wszystkim co działo się wokół. I nie tego chciała uczyć swoje dziecko. Jak mogła uczyć jej zresztą czegokolwiek, samej porzucając wszelkie zasady, najzwyklejszą empatię, współczucie. Cel zaś czynił rzeczywistość bardziej akceptowalną. Obowiązki i zobowiązania. Plan. Coś co rozpraszało strach i ból. Umysł pracujący na podwyższonych obrotach każdego dnia i zmęczenie, które rozpraszało szalone myśli, bo tuliło ją do ciężkiego snu.
Mimo, że jego obecność była cicha, niemal niezauważalna. To w jakiś sposób niewygodna. Zmuszczająca do przywoływania otulonych kurzem wspomnień, zadr i krzywizny, które powlekła całunem milczenia. Na pierwszy rzut oka obcy, wcale sobie tacy nie byli. Był wujem jej córki. Kiedyś, zdawać się mogło w zupełnie innej rzeczywistości, mieli być rodziną. W motłochu ucieczki z Londynu, pozostawiła po sobie nawet pierścionek zaręczynowy. Ostatnie materialne wspomnienie zerwanych obietnic i planów. Dziś już żyła innym światem, ale ten przeszły wciąż był i miał być jej częścią. Po prostu. Nie lubiła stawiać mu czoła.
- Nie ma takiej potrzeby, odwiedzam pacjenta kilka domów dalej - zapewniła go, kręcąc głową. Ruszyła naprzód, nie czekając, nie oczekując kolejnych słów.
Mimo to wciąż czuła jego obecność, słyszała tępe uderzenia ciężkich buciorów o śnieg i szelest płaszcza. Nie powinna się temu dziwić. Podobnie jak jego kuzyn, nie traktował jej sprzeciwów zbyt poważnie.
Westchnęła ciężko, pozwalając by zrównali ze sobą krok, decydując się przejść przez to ze względną godnością.
Spojrzenie uważnie przemknęło po surowym profilu Skamandera. - Czujesz, że doszedłeś już do siebie? Fizycznie? - zapytała bezpośrednio, nie bawiąc się w podchody i towarzyszące im grzeczności. Była tam. Wśród uzdrowicieli, którzy leczyli zbiegów tuż po odbiciu ich z Tower. Wiedziała o jego powrocie. Zajmowała się też już nim kiedyś. W noc powstania Oazy.  To też wydawało się trwać całe lata temu. Zazwyczaj tylko takie okoliczności prowadziły ich do siebie, co sprawiało że jedynie to zdawało się być neutralnym gruntem. Chociaż przecież neutralnym wcale nie było. Nie życzyła im źle i na swój sposób przejmowała się losem swojego niedoszłego szwagra.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]05.04.22 0:38
Poświęcenie miało być wpisane w jego życie, odkąd oddał się Próbie, składając wieczną przysięgę podążania ścieżką feniksa. Dziś, teraz, przez wszystkie wydarzenia, które miały miejsce, czasem trudno było mu nazywać to poświęceniem, a rezygnacją. Im dalej szedł tym częściej uświadamiał sobie, że byłby hipokrytą, gdyby swoim czynom i wyborom, dawał rangę poświęcenia. Nie dzielił się jednak swoim postrzeganiem wiedząc, że większość, bez kontekstu zaglądania w jego myśli i historię - nie zrozumiałaby przekazu. Tak, jak mimo wnikliwej obserwacji i rzeczywistego, wysokiego poziomu przenikania dostrzeganych emocji - nie był w stanie pojąć prawdy, jaka kryła się za działaniami Rose. Mógł dopisać im nazwę, przykleić definicję, którą sam ułożył, ale - wciąż działali za postawionymi wysoko granicami. Obcy. Wciąż byli sobie obcy, chociaż tak bardzo chroniła dziecko, które nosiło w sobie krew Skamanderów. Niezrozumienie w pierwszej kolejności rodziło nieporozumienia, a więc - i nie miał prawa decydować o słuszności, bądź jej braku w decyzjach czarownicy. Ale działało to w obie strony. Czy razem z jego kuzynem, zdążyła już dojść do tego momentu porozumienia, czy wciąż stali na dwóch stronach stromej szali, która od czasu do czasu przechylała się w jedną stronę? Jeśli miał zapytać, wolał to zrobić w obecności brata. Nie przeszkadzało mu to jednak w podejmowaniu działań, które sam uznał za słuszne. Niezależnie od oceny uzdrowicielki. Coś, co mogła nazwać lekceważeniem, mieszało się z troską. Daleką od kurtuazyjnej powinności.
Sytuacja w jakieś znaleźli się wszyscy, wymagała niekonwencjonalnego zachowania i równie niekonwencjonalnych decyzji. Potęgował to fakt, że profesja jaką pełnił, daleko wcześniej przekraczała granice normalności. Ktoś, kto ścigał się z ciemnością, niezależnie od chęci, nie był w stanie wieść konwencjonalnego życia. To co czaiło się w mroku zbyt łatwo sięgało po odkryte słabości. To co dla wielu było bezdusznym - w rzeczywistości miało zadanie chronić. Znowu - byłby egoistą, gdyby kazał Rose patrzeć na rzeczy w ten sam sposób. Nie o to chodziło. Tak, jak nie wymagał, by czarownica zmieniła zdanie - To nie potrzeba mną kieruje - wolał od razu wyklarować coś, co mogła uznać z formę litości, czy innej, nacechowanej dumą oceny. Nie dopowiadał również tłumaczeń, które skończyć się mogły większym nieporozumieniem.
Ruszył równo, zostawiając krótki dystans, jako granica, której przekroczenie - zostawiał uzdrowicielce. Nie przyspieszał, nie zwalniał, ścigając tylko cień, który zostawiała za sobą ciemnowłosa. Nie wyglądało jednak na to, by chciała umknąć. Ani tym bardziej konfrontować się sprzeczką o niechcianą obecność.
Zrównał krok dopiero, gdy kobieta zwolniła, właściwie odczytując intencję. I chociaż nie słyszał samego westchnienia wyraźnie, to obleczona w płaszcz ciało, nawet odwrócone, pozwalało mu ją zrozumieć. Nie do końca przygotowany na pytanie, przyzwyczajony do dzielonego częściej milczenia - Nie do końca. Ale pracuję nad tym - nie miał powodu do zbywania odpowiedzi, nie przy tak bezpośredniej konfrontacji, nie w sytuacji, gdy pytanie padło bez gorzko smakującej otoczki współczucia. Przetarł wierzchem dłoni spierzchnięte wargi, by potem samemu zweryfikować spojrzeniem jasne oblicze czarownicy, jeszcze zanim rzucając w chłodne powietrze pytanie, szukając odpowiedzi na jej twarzy - Jestem pewien, że jako uzdrowicielka jesteś w stanie ocenić, czy kłamię - przechylił głowę - jak sobie radzi mała? - skoro już i tak weszli w przestrzeń bardziej wrażliwych pytań, i on nie miał oporów sięgnąć po jedno. Tym bardziej, gdy tak niedawno sam dowiedział się, że ma syna. Chociaż język mu cierpł na samą myśl, że byłby dziś w stanie podzielić się tą wieścią z kimkolwiek. Było za wcześnie. Prawdopodobnie.


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny z jadalnią - Page 6 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]06.04.22 1:35
Na przestrzeni ostatnich miesięcy wciąż zadawała sobie te same pytania. Tyczące się słuszności własnych decyzji, tego jaką rolę miała pełnić w zdefiniowanym wojną świecie. Czy powinna pełnić jakąkolwiek. Łatwiej byłoby poddać się decyzjom innych. Zrzucić ciężar odpowiedzialności za podejmowane wybory.. Przelać czarę goryczy do cudzego kielicha. Być może łatwiej, lecz nie danym było jej tego sprawdzić. Ciężar odpowiedzialności opadł na barki dawno temu. Był już częścią jej. Nierozerwalną. Był częścią jej bytu i jak każdy stanowiący o sobie człowiek, musiała go zaakceptować. Nawet jeśli otoczona rodziną. Nawet jeśli w jej życiu byli ludzie, na których mogła liczyć. Była sama. Te decyzje należały wyłącznie do niej. Musiała zaufać sobie i własnemu osądowi. Uczyła się tego latami, stawiając czoła nowym wyzwaniom. Nie była tą samą osobą co kiedyś. Wątpiła już czy potrafiłaby się jeszcze odnaleźć w tamtych realiach i czy potrafiłaby oddać komuś decyzyjność. Chociaż wciąż nosiła w sobie żal, że nie tak powinno być. Że dziecko powinno mieć pełną rodzinę, że nie tylko ona winna być odpowiedzialną za jego byt.
Pogodziła się z tym. Przeszłość, chociaż wciąż rzutująca na teraźniejszość, była już przeszłością. Niezmienną. Ona zaś nauczyła się żyć przyszłością. Tym co miało nastać i to warunkowało kolej rzeczy. Za to nie czuła się winna. Przeszłość sprawiła, że żyła konsekwencjami. Podjęła się noszenia ich ciężaru. Teraz zdominowane było trudami wojennej codzienności. Strachem przed kolejnym dniem. Myślą o nadchodzącym jutro. Chociaż żal i złość wciąż w niej były, dziś ich barwy zmatowiały. Zbyt wiele się działo, by miały ją definiować. Nie pielęgnowała tych uczuć. Porzuciła w niebyt. Licząc, że pewnego dnia po prostu zniknął.
Dlatego, chociaż obecność Samuela budziła dyskomfort - jakby refleks bólu, którego tak naprawdę już nie odczuwała. Istniał jedynie w pamięci jej mięśni. Nie czuła gniewu. Nie czuła potrzeby przeprowadzenia ataku, nie było małostkowego pragnienia dopominania się starych praw i wypominania zawodów. Była po prostu świadomość owego stanu rzeczy. Nieufność wywołana latami milczenia.
Dystans, który wyrósł na fundamentach minionych uczuć. Tego, że chociaż Melanie nosiła ich nazwisko, to w jej życiu nie było żadnego Skamandera. Tego im zapomnieć nie potrafiła. Że w istocie musiała być dla nich tym czym przecież była - dzieckiem z nieprawego łoża, bękartem.
- Uwierzę ci na słowo, sam poniesiesz konsekwencję kłamstw - odpowiedziała, siląc się na uśmiech, ten osiadł na jej wargach na zaledwie krótką chwilę. Znikł, gdy Samuel zapytał o Melanie. Mięśnie spięły się niespokojnie, ton pozostał jednak rzeczowy, niezmącony złością. - Jest zdrowa i bezpieczna - odrzekła krótko, nie wchodząc w szczegóły, nie czując potrzeby by wyjawiać więcej. Wiedząc, że prawdopodobnie było to jedynym co go tak naprawdę interesuje.  - A twój kuzyn? - odbiła piłkę, skoro przestali mącić wodę uprzejmościami, udawać że powiązania między nimi nie tworzą właśnie oni - Melanie i Anthony.
Odpowiedź na pytanie zawisła między nimi.
- To tutaj. Dziękuję, Samuelu - powiedziała, ostatni raz spoglądając w stronę aurora.

|zt



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]08.04.22 21:13
Odpowiedzialność nosił aktualnie jak tarczę. Zupełnie inaczej, jak w przeszłości, gdy zbyt często przyglądał się konsekwencjom własnych wyborów - z daleka. Z perspektywy, lekkoducha, który nie przejmował się tym, co i kogo oswoił, pozostawiając za sobą, gdy tylko zabawa sięgnęła kresu. Nawet szczere uprzedzenia o zakończeniu, wydawały się wymówką. W końcu- długo przed tym, nim został aurorem, dostrzegał więcej. W zachowaniu, w kłamstwach, w nieoczekiwanych wydarzeniach. Ciągi zdarzeń dawały odpowiedzi, a ludzie - niezależnie od statusu, mówili do niego niekoniecznie z pomocą słów. To, kim stał się dziś, wydawało się zimniejszą kwintesencją umiejętności, którą nabywał i szlifował przez lata. Spostrzegawczość zmieniła się w czujność, która na miarę wojennych realiów, ostrzegała go przed niebezpieczeństwem.
Kłamstwa - były jednym z bardziej oczywistych dla niego symptomów zagrożenia. A niezależnie od motywów, czy chęci, badał w ten sposób każdego rozmówcę. Rose, nie była w tym wyjątkiem. Wiedział, jak intensywne potrafił mieć spojrzenie, jak nieprzyjemne wrażenie wywoływał, gdy zbyt długo skupiał się na rozmówcy. szczególnie wtedy, gdy potrzebował odpowiedzi. Ciężko było jednak prześwietlać kogoś, kto rzucał ci w twarz szczerością tak widoczną, ze w duchu mógłby zaśmiać się z własnego przewrażliwienia. Widział jednak też, że zbyt wiele razy ratowało mu to skórę. A uzdrowicielka zbyt wiele czasu spędziła w towarzystwie jego kuzyna, także aurora, by mogła się tym zrazić. Mógł być niewygodny, ale w jakiś sposób - wciąż mieli wiele wspólnego. A przynajmniej chciał w to wierzyć.
- Mówisz tak, jakbyś od razu zakładała moje kłamstwo - ciężko było odpowiedzieć inaczej. Intencjonalnie czy nie, czarownica mówiła tak, jakby nie wierzyła w szczerość wyznania. Daleko u jednak było do robienia wyrzutów, czy tłumaczenia się. Podobną taktykę obrała i ciemnowłosa, bo z precyzja odbiła pytanie, niby zaklęcie strzaskane o silne protego - To dobrze - nie sądził by miała chęci na bardziej szczegółowe odpowiedzi - bezpieczny i zdrowy - bez zająknięcia, niemal beznamiętnie sparafrazował jej własne słowa, chociaż "bezpieczny" było w ich aurorskim przypadku dość groteskowym pojęciem.
Większość pozostałej drogi, nie licząc falującej przez chwilę niezręczności, była spokojna. Śledził krok uzdrowicielki idąc tuz obok, niby cień i zatrzymując się dopiero wtedy, gdy wskazała cel dzisiejszej wizyty - Do zobaczenia, Rose - skinął głową i jeszcze przez moment dosyć wymownie trwał w miejscu, czekając, aż czarownica zniknie we wnętrzu budynku. Dopiero wtedy, upewniwszy się w sytuacji, ruszył własną ścieżką.

| zt


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny z jadalnią - Page 6 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340

Strona 6 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Pokój dzienny z jadalnią
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach