Wydarzenia


Ekipa forum
Pokój dzienny z jadalnią
AutorWiadomość
Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]23.12.18 16:53
First topic message reminder :

Pokój dzienny z jadalnią

Do pokoju dziennego wejść można prosto z przedpokoju lub okrążając dom i przechodząc przez kuchnię. Idąc pierwszym sposobem na wprost znajdują się dwie kanapy i ściana okien. Dalej, na prawo stoi stół jadalniany, a jeszcze dalej biały fortepian, wykonany przed wieloma laty na zamówienie matki Alexandra, podarowany mu na piąte urodziny. Za fortepianem znajduje się wyjście na werandę, a obok, na tej samej ścianie co przejście do przedpokoju - tyle, że na drugim końcu salonu naturalnie - wejście do kuchni.
Mapa parteru
Zaklęcia ochronne: Cave Inimicum, Mała twierdza (okna), Tenuistis
[bylobrzydkobedzieladnie]




Ostatnio zmieniony przez Alexander Farley dnia 02.03.21 22:13, w całości zmieniany 3 razy
Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Pokój dzienny z jadalnią - Page 5 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392

Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]17.08.21 23:03
Jeszcze nad ranem wraz z dawnym współpracownikiem z biura aurorów tropiliśmy ślad szmalcowników, którzy przeczesywali tereny wzdłuż granicy z Wiltshire. Swoje dawne ziemie znałem aż za dobrze - a linia obrony między nimi a hrabstwem podlegającym pod Abbottów wymagała stałego nadzoru. Mieliśmy jedno zadanie. Nie dopuścić, by pozorna władza pozostająca w rękach mojego ojca sprawiła, by ktoś w Somerset poczuł się zagrożony. Nie udało nam się dorwać zbrodniarzy - uciekli, choć z pustymi rękami, a to oznaczało darowane życie jednej mugolskiej rodziny, którą odnaleźli w ukryciu. Byłem też niemal pewien, że jeden z mężczyzn podczas dezercji doznał ciężkiego rozszczepienia, a drugi - nim się deportował - prawdopodobnie wchłonął ze sobą wiązkę rzuconego przeze mnie lamino glacio.
Kiedy obudziłem się, ciemność królująca za oknem była dezorientująca. Musiałem przespać całe popołudnie. Leżąc nadal w roboczych szatach powoli zwlokłem się na dół, do łazienki, szykując długą i gorącą kąpiel, by zmyć z siebie smród szmalcowników i należącą do nich krew. Nie spodziewałem się, że kiedy skąpany w ciepłej parze, z wilgotnymi włosami i swobodnej szacie wieczornej (nie mylić z wieczorową) opuszczę umywalnię, salon będzie pełen gości.
- O. Jest spotkanie. - Powiedziałem bardziej do siebie niż do pozostałych, licząc na to, że jednak zza winkla, poza siedzącym u szczytu stołu Alexem, raczej nikt nie zdołał mnie dojrzeć - choć akurat dokładnie w momencie, kiedy opuściłem łazienkę, do Kurnika weszli Vincent z Justine. No tak. Spotkanie. Alexander wspominał mi o swoim projekcie, ale ciężki poranek całkowicie wyczyścił mi pamięć. Na moment ukryłem się w łazience, przywołując zaklęciem nieco bardziej przyzwoite odzienie, po czym w pełnej krasie, bez cienia zażenowania, wkroczyłem do salonu. Każdego powitałem osobno. Zacząłem od Justine, przytulając ją krótko, po czym wymieniłem uścisk dłoni z Vincentem. - Romulusie. - Skinąłem głową siedzącemu obok Abbottowi, wyciągając ku niemu rękę. - Szanuję twoje wsparcie. - Rok temu, kiedy opuszczałem Anglię, był jeszcze moim zwierzchnikiem - Lordem Abbottem. Wojna wszystko zmieniła. Zajmujący sąsiednie krzesło mężczyzna - Herbert - nie był mi znany, dlatego wyciągając do niego dłoń przedstawiłem się, choć zapewne moja twarz oraz nazwisko nie były mu obce dzięki niezastąpionym listom gończym. - Fox. - Następnie okrążyłem stół, zatrzymując się między Bellą a rudowłosą czarownicą, witając już-niedługo-nie-pannę-Presley krótkim uśmiechem i nachylając się w jej kierunku, by w niemal ojcowskim geście czułości ucałować ją w czoło - w porę uzmysławiając sobie, że mimo przebywania w domowym zaciszu byliśmy w szerszym gronie. Zastygłem więc gdzieś w połowie drogi, z przesadną dramaturgią łapiąc się za pierś i teatralnie spoglądając Belli w oczy, po czym błyskawicznie, dla zatarcia śladów, odwróciłem głowę w kierunku jej sąsiadki. - Siostra Archibalda Prewetta, jak się domyślam. - Skinąłem czarownicy głową, nie dając po sobie poznać, że jej brat nie był moim ulubieńcem. Podążyłem dalej, uściskiem dłoni witając Samuela, rzucając mu ciche dobrze cię widzieć, a także Becketta wraz z córką, których znałem z sąsiedztwa. Ostatecznie zająłem miejsce obok Alexandra, opierając łokcie na stole i układając na splecionych palcach podbródek. Lekko przechyliłem się w kierunku Farleya, posyłając mu przepraszający uśmiech w rekompensacie za zapominalstwo. Z włosów nadal skapywały mi krople wody.

1, tam siedzę


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Pokój dzienny z jadalnią - Page 5 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]17.08.21 23:33
Zaproszenie na spotkanie od Alexandra właściwie nie było zaskakujące. Wiedziała - a może bardziej podejrzewała - że jak i ona, opracowywał on swoje plany mknące w trochę innym kierunku, ale równie potrzebne. O tym, co miało to być dokładnie mieli dowiedzieć się dzisiaj. Zanim jednak nadszedł wieczorny czas, skończyła swój patrol a później przeniosła się do Irlandii chcąc sprawdzić, czy lokal, który miała na oku przed tym, jak wszystko się tak spartaczyło nadal był na sprzedaż. I był, rudowłosy irlandczyk przywitał ją z uśmiechem, mimo głowy wartej galeony. Wiedziała, ze to będzie dobre miasteczko, przyjazne mugolom, rozeznała się w nim już wcześniej. Po krótkiej rozmowie i ustaleniu wstępnych terminów kolejnego spotkania przeniosła się do domu Rinehearta. Przysłowiowo pocałowała klamkę. Drzwi było zamknięte, a Vincent widocznie gdzieś wybył. Weszła używając klucza już od progu przywitana przez trochę już większą śnieżnobiałą kulkę.
- Dzień bez większych problemów? - zapytała witając go z zwyczajową charakterystyczną pozycją - nogami przerzuconymi przez oparcie - i książką na kolanach niezmiennie traktująca o zabezpieczeniach. W każdej wolnej chwili wczytywała się w kolejne wersy traktujące o formułach i inkantacja, transformacjach. Jeszcze nie wszystko rozumiała, nie wszystko było klarowne i miała coraz bardziej rosnącą pewność że będzie musiała poprosić o pomoc Becketta. Odprowadziła go spojrzeniem, kiedy zajął się sobą a później z wdzięcznością przyjęła - odkrywając z ulgą - kawę, za którą podziękowała wątłym nadal uśmiechem. Wyglądała już trochę lepiej niż we wrześniu, jednak nadal wiele pozostawało do wrócenia do minionego stanu.
O wyznaczonym czasie teleportowała się do Doliny Godryka, unosząc łagodnie brwi na wyciągnięte ku niej ramię. Nie potrafiła do końca przywyknąć do niewielkich gestów. Ale nie odmówiła, oplatając rękę wokół ramienia. Jasne tęczówki przesuwały się po cichej dolinie. Aż trudno było uwierzyć, że ledwie kilka dni temu tragedia przetoczyła się przez Staffordshire.
- Farley. - skinęła krótko głową byłemu gwardziście, wchodząc do mieszkania rozpinając guziki ciepłego, szarego płaszcza, dostrzegając kolejny pomocny gest. Uniosła jasne tęczówki na mężczyznę łapiąc za szalik, który odwiązała i schowała w rękaw wchodząc do pomieszczenia chwilę po nim. Ale to wychodzący z łazienki mężczyzna przyciągnął jej spojrzenie, unosząc brew ku górze. Uśmiech na chwilę rozmył się na moich wargach, żeby znikł, kiedy weszłam do salonu.
- Witajcie. - powiedziała, kiedy jasne tęczówki przesunęły się po osobach w pomieszczeniu, odnajdując znajome twarze. Rude włosy Mare przyciągnęły jej spojrzenie zerknęła ku niej chwilę dłużej. W końcu zajmując swoje miejsce. - Już odziany. - szepnęłam mu cicho do nadając zgłoskom trochę zawiedziony ton. Spoważniałam praktycznie od razu zajmując jedno z krzeseł. Radość czasem zjawiała się obok, żeby ulecieć w chwilach kiedy przypomniała sobie o trapiących problemach i o tym, co działo się wokół. Miała ochotę zsunąć but i podciągnąć stopę na krzesło, ale powstrzymała się, zamiast tego układając ją na krześle w zamiarze mając usiąść na niej tak, żeby buty nie dotykały siedzenia. Oparła dłonie o stół zbierając się do powziętej czynności, na chwilę przestając kiedy Vincent się prezentował. Przesunęła spojrzeniem po ludziach przy stole sprawdzając czy i ona kogoś nie zna, jasne tęczówki zawisły na sylwetce Skamandera na krótką chwilę, a później zerknęła na Rinehearta czując jego spojrzenie na sobie, kiedy jeszcze zajmowała się swoimi akrobacjami. Uniosła niemrawo wargi w imitacji uśmiechu w jego kierunku. Te nadal nie utrzymywały się zbyt długo w górze. Przez chwilę zastanowiła się na uzupełnieniem jego krótkiej prezentacji o specjalizacje, ale odpuściła. Mający prowadzić to spotkanie Alex i tak prawdopodobnie odniesie się się do którejś z umiejętności Vincenta jak i do każdego przy tym stole. Z jakiegoś powodu właśnie ich tu dzisiaj poprosił. Opuściła ciało w dół zasiadając i splatając dłonie ze sobą, pozostawiając je na wierzchu. Przeniosła tęczówki na Alexa.
Co wymyśliłeś, Farley?

siadam na 10



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Pokój dzienny z jadalnią - Page 5 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]18.08.21 3:01
Było to co najmniej dziwne. Niedawno jeszcze nie był w stanie dojrzeć światła, a teraz? Nie dość, że potrafił dostrzec jasność, to jeszcze zapalały się wszystkie te promyki nadziei na lepsze jutro, które oferowały coś znacznie ważniejszego niż prywatne rozterki i tragedie. Nie było czasu zamartwiać się o siebie, wystarczająco długo pozwolił na zamknięcie się w czterech ścianach, z których należało wyjść. Powinności musiało stać się zadość, nie bez powodu przyznał Haroldowi Longbottom'owi, że jest gotów. Niedługo po odzyskaniu wzroku potwierdził swoją obecność w spotkaniu zaproponowanym przez Alexandra.
Nie spodziewał się, że obecnych będzie wiele, w rzeczywistości to niewiele myślał ogółem, najważniejsze zdawało się wyrwanie z chatki, która była mu klatką. Nie mając jak nacieszyć się przestrzenią, która kojarzyła mu się raczej źle, próbował przełamać wszystkie te wątpliwości, jakie sięgały do niego, kiedy pozostawał sam, a teraz? Philippa poszła pracować, idealnym rozwiązaniem zdawało się wyjść nieco wcześniej i zorganizować świeży podarek, którym zdoła podziękować gospodarzowi za... wszystko.
Bez zbędnych zapytań, otworzył drzwi, za którymi ktoś zniknął. Dwie świeże plumpki zawinięte w papier znajdowały się w jego ręku. Spodziewał się najwyżej trzech osób, nie bez powodu praktycznie zastygł w drzwiach, kiedy kątem oka wyłapał całkiem konkretny stół, który zapowiadał o wiele więcej, niż był na to gotów. Mróz przeszedł całe jego ciało, zagnieżdżając się gdzieś w piersi, bo zobaczył tę rudą czuprynę, a raczej porządnie ułożone włosy Wuja Lorda. ZDECYDOWANIE nie był na to gotowy!
Spanikowany gotowy był do wyjścia, jednocześnie cały czas stojąc w drzwiach, które zamknęły się za nim, złapał w końcu wzrok Alexandra, który stał tuż obok, wyciągając w jego kierunku rękę. Bez słowa wyłapał jego wzrok i wręcz mechanicznym ruchem, zamiast przywitać się uściśnięciem dłoni, oddał mu ryby zawinięte w papier. - Ręce... umyć pójdę - powiedział cicho, bardziej do siebie niż do niego, poszedł we wskazanym kierunku, zaraz biorąc się za szorowanie dłoni. Przy okazji chlusnął sobie w twarz, żeby nieco pobudzić swoją zdolność myślenia, która zdawała się wychodzić poza normalne granice rozsądku. Nie był tchórzem, co do cholery! Dopiero po chwili zorientował się, że w pomieszczeniu jest strasznie duszno, a lustro jest jeszcze miejscami zaparowane. Dziwne, przecież nie było wcale tak gorąco...
Niedługo potem wyszedł z toalety cały wysuszony, kiwnął głową do Farley'a z kilkusekundowym, przepraszającym uśmiechem. Nie zamierzał robić żadnego zamieszania, dlatego nawet nie mówił ani słowa w obronie na całą tę sytuację. Przekroczył próg przedpokoju z jadalnią, podchodząc do jakiegoś wolnego miejsca z daleka od wzroku Wuja Lorda. Będąc po tej samej stronie stołu co lord Abbott, skinął głową w trzech kierunkach w geście powitania wszystkich. Nie był przesadnie wylewny, a tym bardziej okrzesany; taki trochę nijaki, neutralny, suchy. Widoczne było jedynie spięcie w jego twarzy, bo usta ściągnął w jedną linię zaraz po słowach - Dzień dobry wszystkim... państwu. - nie zatrzymywał wzroku na nikim dłużej niż trzech sekund, choć na widok wujka Steviego coś jakby trochę ruszyło jego poliki, które uniosły się lekko. Szybko zajął miejsce pomiędzy Vincentem a Herbertem, przez cały czas unikając wzroku tych, którzy wiedzieli o jego ślepocie. Wysyłał im wieści, ale czy teraz to miało jakiekolwiek znaczenie? Czuł się winny, bo nigdy nie powinien do tego doprowadzić. Swój wzrok ulokował na krawędzi stołu, gdzie położył dłonie, czekając na rozpoczęcie spotkania. Miał nadzieję, że pozbył się tego charakterystycznego zapachu po przyniesionych plumpkach.

| 12, świeże plumpki (dwie sztuki) dla Alexandra


Serce mnie bije
Dusza zapije

Żyję

Reggie Weasley
Reggie Weasley
Zawód : Prace dorywcze
Wiek : 28/29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
... here we go again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8733-regi-weasley https://www.morsmordre.net/t9176-poczta-uriena#278014 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f378-devon-okolice-plymouth-krecia-nora https://www.morsmordre.net/t9072-skrytka-bankowa-2069#273565 https://www.morsmordre.net/t9055-u-r-weasley#273095
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]18.08.21 22:23
Spóźni się. Na cały miot psidwaczych synów, spóźni się! Ciężki płaszcz zwisał niedbale z jego ramion, włosy miał lekko zmierzwione, jeszcze w progu własnego domostwa jakoś zaczesał kilka kosmyków grubymi palcami. Wszystko przez to, że po podjęciu męskiej decyzji o poworcie na stanowisko znów ugrzął w bagnie papierzysk. Tak naprawdę wciąć miał długą drogę do przebycia, aby wygrzebać się spod stosu zaległych raportów. Niegdyś z części tych obowiązków odciążała go sekretarka, lecz w czasach wojennej zawieruchy wcale się nie dziwił, że czarownica zdecydowała się trwać przy rodzinie, swoje administracyjne talenta wykorzystując w inny sposób. Złota kobieta, a takie zazwyczaj docenia się wtedy, gdy ich brak. Policzek miał umorusany atramentem, dobrze widoczna ciemna smuga ozdobiła chropowatą od zarostu strukturę.
Zastanawiał się, co właściwie miałby na czekającym go spotkaniu powiedzieć. Rozchodziło się o kwestie organizacyjne, więc był to pierwszy krok ku wdrożeniu planów w życie, zapewne tez ostatni dzwonek, aby zadać pytania czy zgłosić wątpliwości. Wolał jednak milczeć, pewnie znów wyjdzie na markotnego gbura, ale to wcale nie znaczy, że będzie tym samym niezaangażowany w dyskusję. Postawił sobie za cel, aby w całkowitym spokoju wysłuchać wszystkich bieglejszych w stosowaniu uzdrowicielskiej sztuki. Był też gotów zapewnić pełne wsparcie ze strony Biura Aurorów, nawiązanie współpracy mogłoby okazać się bardzo korzystne dla obu stron.
Jeden trzask rozbrzmiał w walijskim lesie, drugi w małej miejscowości w Somerset. Szybko dotarł przed Kurnik, nie kłopocząc się czynieniem choćby podstawowego rozeznania. Nie rozejrzał się zbytnio, śmiało ruszył do drzwi. Może wynikało to z faktu, że tym razem nie przypuszczał, aby miało na niego czekać jakiekolwiek zagrożenie. Dolina Godryka była mu dobrze znana, ziemie Abbottów były częścią sojuszu. Ale czasem także dochodziło do jakichś incydentów. Ostatecznie nie zdążył zgłębić pochmurnego tematu, bo do jednego z pokoi przyciągnęły go dobrze słyszane głosy i zapalone światło. Wszedł do środka, na powitanie skinał wszystkim głową. Chyba jednak zdążył. Na ostatnią chwilę, bardzo niepodobnie do niego, lecz nie sądził, aby ktoś się tym przejął. Zignorował zapach jedzenia, nie pomyślał o tym, aby obdarzyć dłuższym spojrzeniem Vincenta czy Justine – bo wciąż dziwnie mu było myśleć o wigili i związku syna – nawet obecność przedstawicielstwa szlachty nie zrobiła na nim wrażenia. Dobrze było zobaczyć znajome twarze, wszyscy wyglądali przyzwoicie – na pierwszy rzut oka bez dotkliwych ran, gotowi do działania. Och, znacznie ważniejszy okazał się zapach ryby, jakże nęcący. Szlag! Powędrował szybko do wolnego krzesła obok Steviego, zdjęty płaszcz zarzucił na oparcie, a potem usiadł.
Nie myśl o jedzeniu. Nie patrz na jedzenie. Nie jesteś żebrakiem!
Piwne spojrzenie umocował na sam koniec w osobie gospodarza. No, konkrety, drodzy państwo! – zakrzyknął umysł po przyjęciu przez ciało wygodnej pozycji.

| miejsce nr 2



There’s a storm inside of us. A burning. A river. A drive. An unrelenting desire to push yourself harder and further than anyone could think possible. Pushing ourselves into those cold, dark corners where the bad things live, where the bad things fight. We wanted that fight at the highest volume. A loud fight. The loudest, coldest, hottest, most unpleasant of the unpleasant fights.
Kieran Rineheart
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40+5
UROKI : 25+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny z jadalnią - Page 5 AiMLPb8
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5879-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/t5890-aedus#139383 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5895-skrytka-bankowa-nr-1467 https://www.morsmordre.net/t5907-k-rineheart#139780
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]18.08.21 22:41
Odległość dzieląca Kurnik od Lecznicy była na tyle krótka, aby nieszczelnie otulić się płaszczem i niezbyt starannie zawinąć szalik. Na tyle długa, by poczuć na skórze dotyk wprawiającego w drżenie mrozu. Szybkim krokiem mknęła śladem odśnieżonej ścieżki wiodącej do domu Alexandra, w pośpiechu próbując odnotować w pamięci czy na pewno zamknęła listę przydzielonych jej dzisiaj obowiązków. Dyżury spędzone w lecznicy były szybkie i chaotyczne. Pacjentów przybywało coraz liczniej, a uzdrowicieli było stanowczo za mało, aby zadbać o potrzeby ich wszystkich. Dzień rozpoczynał się w biegu i kończył uczuciem niedosytu. Zawsze pozostawało coś czego nie zdążyła zrobić, coś czym koniecznie musiała zająć się przed wyjściem.
Przekraczając próg Kurnika, pośpiesznie przywitała się z gospodarzem - Mam nadzieję, że się nie spóźniłam - powiedziała, ściągając z siebie zimowe odzienie, z ciekawością zerkając w głąb pomieszczeń, aby dopatrzeć się tam znajomych twarzy. Znała jedynie ogólniki tyczące się tematyki dzisiejszego spotkania. Większość szczegółów miała zostać przedstawiona w trakcie.
Pośpiesznie wślizgnęła się pokoju dziennego, zauważając że większość miejsc jest już zajęta. Spojrzenie ciemnych oczu przemknęło po twarzach zebranych w salonie gości. Większość była jej mniej czy bardziej znana. Zadziwiła ich różnorodność - lordowie Somerst i Derbyshire, aurorzy i uzdrowiciele, osoby znane jej z działalności naukowej i kilka niewiadomych. Nie wiedziała czego do końca ma się spodziewać, jednak pewnie wkroczyła w głąb pomieszczenia, zajmując miejsce między elegancką, rudowłosą kobietą, a niedoszłym szwagrem - Dzień dobry - przywitała się, przywołując na usta uprzejmy uśmiech. - Sam - dodała ściszonym tonem, skupiając wzrok na twarzy Skamandera, doszukując się w niej jakichkolwiek zmian. Nie widziała go od dawna, niegdyś również nie byli ze sobą blisko, był jednak czas - kiedyś, tak bardzo dawno temu, jakby w innym życiu, gdy miała nosić jego nazwisko. - Wyglądasz wyjątkowo mizernie - zamknęła niezręczność w kanciastym żarcie i bladym uśmiechu. Nie było sensu nosić w sobie uraz, nie takich i nie teraz.
Nieznacznie skinęła głową w stronę lorda Abbotta, mając w pamięci ich spotkanie sprzed kilku dni. Naprzeciwko siedzieli Justine i Vincent - uśmiechnęła się do nich krótko, kierując spojrzenie w stronę Alexandra. Czekając na to co ma im do powiedzenia.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]19.08.21 2:00
Nie minęła ekscytacja po wczorajszym dniu, kiedy to wspólnie z panem Beckettem zastanawiali się nad polepszeniem trudnej sytuacji, kiedy to zasiedli przy jednym stole, by jako ludzie nauki, oddani sprawie i pełni pasji dla poszczególnych dziedzin magicznego rzemiosła, debatowali nad istotnymi problemami. Nie minęła, a kolejny dzień dostarczyć miał jej tych emocji jeszcze więcej, albowiem razem z Alexem zaprosili mnóstwo znakomitych sylwetek, medyków, zielarzy, aurorów, z którymi wspólnie mogli popracować nad kolejną sprawą. Tak bliską jej sercu. Nad ulgą, nad ratunkiem, nad opieką tam, gdzie nie sięgały czułe ramiona leśnej lecznicy. Przyjacielskie krainy tonęły w krwi braci i sióstr, a oni nie mogli przecież patrzeć bezczynnie na to, jak znikają ograbione z opieki dusze. Energia Belli i ogromne oddanie Alexandra. To były dwa płomienie gotowe, by pociągnąć za sobą innych. Zawsze o tym wiedziała. Zawsze lubiła działać razem z nim. Wytrącony do tego świata znacznie wcześniej od niej posiadał dużo większe doświadczenie, stawał jako przywódca, a inni zakonnicy naprawdę go doceniali. No i był cudownym uzdrowicielem, każdego dnia pochłaniała od niego wiedzę, oczarowana podglądała, jak leczył i niósł ukojenie tym wypalonym. A jak wiele uczynić mogli wszyscy razem?
Nie zasiadła jeszcze przy stole, nie mogłaby tak po prostu spocząć, kiedy do pomieszczenia wkraczały kolejne sylwetki. Przyjaciele, znani Belli uzdrowiciele i ponownie naukowcy, których widziała ledwo wczoraj. Między nimi jednak i te mniej znane jej sylwetki. Tajemnicze, ale zaufane dla kuzyna. Najlepiej wiedział, jak rozdzielić zadania, kogo zaprosić i w jaki sposób zorganizować obmyślone przedsięwzięcie. Ona mogła wspierać go najlepiej, jak tylko potrafiła. Witała jednak każdego, oferowała szczery uśmiech i zachęcała do zajęcia miejsca. Jako jedna z pierwszych pojawiła się kuzynka Mare, dama. Bella speszyła się jednak, majac znów przed oczami dobrego ducha, którego nie widziała od… od pewnego czasu. – Jesteś przemiła, droga Mare! Och, cieszę się, że wciąż znajduję w sobie ten żar. Jest tak wiele do zrobienia. Dziękuję, że przyszłaś – obwieściła z entuzjazmem i ścisnęła lekko oparcie krzesła. Lady usiadła zaraz obok. Jej obecność miała wkrótce zadziałać na Bellę pokrzepiająco. Wnosiła do skromnej chatki blask. Pośrodku nich, wypalonych, wykreślonych, wyrzuconych pojawiało się coraz więcej znakomitości. Wkroczył majestatyczny lord Abbott, a Bella mimowolnie skierowała spojrzenie w jego stronę. Zaangażowanie lordów pozostawało bardzo istotną sprawą. Oni mogli wspomóc, oni posiadali zasięgi i narzędzia, bez których w tym projekcie będzie trudno im pójść dalej. Serce łomotało jej w przejęciu. Goście nie wiedzieli jeszcze, o co takiego zostaną poproszeni, a Isabella przypominała wulkan, który za chwilę miał polać się ognistą rzeką po całej krainie. Bez szkód jednak, a raczej jak ten dobroduszny deszcz spływający po suszy. – Lordzie Abbott, jakże miło mi, że zaszczycił nas lord obecnością – wymówiła pogodnie i ukłoniła się ładnie, jak nakazywał obyczaj. Po szanownym Romulusie weszli i kolejni, aż w końcu zjawił się i ten, który miał z nich wszystkich najbliżej. Frederick Fox. Współlokator, kolejny wyklęty lord, znakomity, czarujący i najwyraźniej opętany jakimś kapryśnym urokiem. Czy to czar zdezorientowania? Czy to senne oczy?Fredericku? westchnęła, gdy już wycofywał się z wypełnionego gośćmi saloniku. No tak. To odzienie zdecydowanie nie było odpowiednie dla takiej okazji, dla tak szlachetnego towarzystwa. Prędko jednak wrócił i dopełnił rytuału powitalnego. Bella odetchnęła gdzieś na boku, zastanawiając się, co takiego się stało wcześniej z paniczem Foxem. Wtedy też zjawił się obok i pochylił na tyle blisko, że serce jej stanęło w piersi, a oczy otworzyły się szerzej. Na pewno czuł się dobrze? Cokolwiek pragnął uczynić, zrezygnował nagle i skupił swoją uwagę na ognistowłosej Mare. Gdzieś za tą parą Isabella spróbowała wziąć oddech i przywołać się do porządku. Aż sama pogubiła się jednak w zawiłości tych dziwnych gestów.
Pojawiła się też bardzo waleczna panna Tonks, której wspólnie z Archibaldem przyszywali język, był i lord Urien, nad zdrowiem którego czuwała od feralnego grudniowego dnia, gdy otarł się o śmierć i dał spętać długiej ciemności. Byli wszyscy, najdrożsi. W końcu więc usiadła, oparła plecy, a pod stołem ścisnęła lekko palce na falbanie niebieskiej sukienki. Popatrzyła głęboko na Alexandra, który znajdował się naprzeciw niej. Pora zaczynać. Aż dziwne, że w obliczu tak licznych emocji jej usta pozostały zamknięte. Nie mogła jednak paplać bez sensu. Musiała się skupić i wesprzeć Farleya.
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Pokój dzienny z jadalnią - Page 5 A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]19.08.21 14:00
Styczeń okazał się pod wieloma względami niezwykle intensywny. Chociaż Isaiah zdawał sobie sprawę, że działalność Zakonu sięgała już wielu lat wstecz, to on sam po raz pierwszy mógł wykazać się zaangażowaniem, mając nadzieję, że jego skromny wkład i doświadczenie rzeczywiście na coś się przydadzą. Wszystko działo się tak szybko, jeszcze nie zdążył odetchnąć po wczorajszym spotkaniu w gronie znamienitych osobistości nauki, a dzisiaj czekał go kolejny interesujący wieczór.
Przybył na miejsce zaraz po Mare, odwzajemniając jej uśmiech i rozglądając się z zainteresowaniem na boki, aby w końcu wyciągnąć rękę w stronę Alexandra i serdecznie uścisnąć jego dłoń na powitanie. - Serdecznie dziękuję za zaproszenie. - Przekroczył próg mieszkania, pomógł szwagierce ściągnąć ramion ciężki, zimowy płaszcz, a potem oswobodził się z wierzchniego ubrania i ruszył w kierunku pomieszczenia wskazanego przez gospodarza. W dłoni trzymał opakowanie kakao i migdały, które przewidział na deser, gdy już wszyscy choć trochę posilą się przyniesioną przez Lady Mare rybą.
- Dobry wieczór. Isaiah Greengrass - powiedział, dostrzegając kilka znajomych osób, z którymi miał przyjemność spotkać się poprzedniego dnia. Jednak zdecydowana większość twarzy, na których spoczął jego zaciekawiony wzrok była mu nieznana. Rozpoznał Romulusa Abotta i ukłonił się uprzejmie, skinąwszy głową. - Lordzie Abott. - Jego wzrok powędrował następnie na Vincenta i Rose, aby zawiesić na moment wzrok na mężczyźnie, który wydawał mu się niezwykle znajomy, dopiero po kilku sekundach dotarło do niego, że od jakiegoś czasu widywał go na listach gończych. Frederick Fox. Posłał krótkie spojrzenie w stronę długowłosego czarodzieja, który wydał mu się niezwykle poważny, ale i zaangażowany, w milczeniu zajmując miejsce nie tak daleko od samego Isaiaha. Z zainteresowaniem przyglądał się kolejnym napływającym do pokoju osobom, witając się z każdym z nich serdecznie, czekając w skupieniu aż wszystkie miejsca wokół stołu zostaną zajęte i rozpocznie się spotkanie. Wydawało mu się, że w pomieszczeniu znalazło się wielu doświadczonych aurorów, ich zaciętość i pewność siebie natychmiast rzucała się w oczy, a sama ich obecność była w jakiś sposób uspokajająca.

| zajmuję miejsce 9, przynoszą kakao i migdały
Isaiah Greengrass
Isaiah Greengrass
Zawód : alchemik, lord, twórca malarskich barwników
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Znam nuty przekleństw, na wylot prawdę
aż urwie świt nas, każda z gwiazd zgaśnie.
W dłoniach rwę świat nasz tak bez pamięci
za wszystko co ból wziął na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10152-isaiah-greengrass https://www.morsmordre.net/t10368-kaszmir https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t10463-skrytka-nr-2204 https://www.morsmordre.net/t10370-i-greengrass
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]19.08.21 22:21
Jako pierwsi do Kurnika zawitali Stevie z Trixie, co w ujęciu odległości jaką mieli do pokonania wcale nie zdziwiło Alexandra.
— To ja dziękuję, panie Beckett. Jest mi niezmiernie miło móc ugościć was dziś w Kurniku. Panno Beckett — Alexander przyłożył dłoń do piersi i ukłonił się nieznacznie, zapraszając ich do środka, przy pannie puszczając subtelne oczko do zainteresowanej, po czym pomógł Trixie wyswobodzić się z palta. Jak zwykle poczuwał się dziś do roli gospodarza, a mimo że z Trixie byli zdecydowanie na ty to lubił od czasu do czasu wrócić do swojej niezwykle dobrze wychowanej osoby z może tylko dozą humoru, biorąc pod uwagę fakt, że Kurnik zdecydowanie nie był dworkiem. Dla Alexa jednak była to zdecydowana zaleta.
Jako drugi na progu Kurnika zameldował się Herbert Grey, z którym skontaktował się po zasłyszeniu dobrych słów od nieobecnego dziś Archibalda. — Dobry wieczór — odparł, starając się nie pokazać jak mocne wrażenie wywołał na nim uścisk dłoni  mężczyzny, którego znał z widzenia z licznych odwiedzin u Prewettów. Zaprosił oczywiście pana Greya do środka, parę razy dyskretnie zaciskając i rozprostowując palce prawej dłoni po naprawdę solidnym przywitaniu.
Na widok kolejnych gości Farley uśmiechnął się nieco inaczej, inny rodzaj ciepła pojawił się w rysach młodego uzdrowiciela. Mare powiał kuzynkę, zaraz po przekroczeniu przez nią progu i zdjęciu zimowego kaptura zostając pochwyconym w jej ramiona. Nie pozostał dłużnym, a kiedy zaczęła się wycofywać odpłacił się jeszcze nachylając się i w powitaniu składając na jej lewym policzku delikatny pocałunek. Zaraz jednak już ściskał prawicę Isaiaha. — Nie mógłbym cię pominąć na na tym towarzyskim spędzie — powiedział, zaraz jednak znów wracając do rudowłosej kuzynki, która pojawiła się z poczęstunkiem. — Mare... — powiedział tylko, resztę pozostawiając do dopowiedzenia w nieco zakłopotanym, lecz niezwykle wdzięcznym uśmiechu. — Jesteś wspaniała — dodał, prędko prezentując lady Greengrass bliźniaczego całusa, ale w drugi policzek. Kilkoma zaklęciami zaczarował zastawę, talerze w odpowiedniej ilości pojawiły się na stole wraz ze sztućcami, choć niestety nie posiadał dostatecznie wielu stricte do ryby, było ich może ze trzy komplety... i to nie do końca z jednego kompletu.
Nie zatrzymywał ich dłużej, zwłaszcza, że w progu pojawił się już Samuel. Alexander wyszczerzył się i klepnął aurora w ramię. — Dobrze cię widzieć — powiedział, a nie były to puste słowa: powrót Samuela niezwykle uradował młodego uzdrowiciela, w końcu tak wprawionych w boju czarodziejów można ze świecą szukać.
Kolejna postać, która pojawiła się na progu Kurnika była niezwykle dostojną figurą znaną Alexandrowi. — Sir Romulusie, jestem zaszczycony. Dziękuję, miewam się tak dobrze jak można w tych czasach — mam nadzieję, że i lordowi żadne dolegliwości nie dają się we znaki — odparł, odwzajemniając uścisk dłoni czarodzieja, zapraszając go do domu. Oszczędził sobie wspominanie o nieustającym wręcz zmęczeniu, które malowało się na młodej twarzy, lecz mówienie o tym było właściwie zbędnym: w końcu wszyscy mieli teraz zmartwień co nie miara.
Kolejni po lordzie Abbocie przybyli Justine i Vincent.
— Z wzajemnością, Vincencie — uścisnął dłoń Rinehearta, następnie z uśmiechem zwracając się do jego towarzyszki. — Tonks — odpowiedział Justine z wyżej podciągniętym jednym kącikiem ust. Dobrze było widzieć ją tak, a nie jak czasem widywał ją w koszmarach, kalkach z ostatniej wyprawy do Azkabanu. Jakby mógł sobie na to pozwolić, chętnie wymazałby tamte obrazy z pamięci, lecz były zbyt ważne by tak po prostu o nich zapomnieć.
Ten moment wybrał sobie jego współlokator, aby w chmurze pary niczym w oparach chwały wychynąć z łazienki. Alexander westchnął tylko i pokiwał głową na stwierdzenie Foxa, uśmiechając się niczym matka kiedy jej latorośl na nowo odkrywa koło. Alexander mógłby narzekać na wiele rzeczy, jednak na pewno nie na nudę: pozostali domownicy i sympatycy Kurnika czynili to niemożliwym.
Jako kolejny próg przekroczył Reggie: Alexander już otwierał usta by go powitać, lecz wtedy w jego dłoniach wylądowały dwie ryby. I jak ta ryba, Farley otworzył i zamknął raz usta, nim jego umysł się nie pozbierał. — Dziękuję. I.. tak, śmiało, czuj się jak u siebie — powiedział, wskazując łokciem w generalnym kierunku łazienki, nim nie czmychnął prędko do piwnicy, gdzie w spiżarce z lodem schował plumpki. Nie miał niestety teraz czasu nic z nimi zrobić, a nie ufał sobie z próbą szybkiego ich oprawienia i pozostawienia bez kontroli w piekarniku. Nie, to mogło skończyć się tragedią.
Jako jeden z ostatnich pojawił się Rineheart senior, na którego widok Alexander momentalnie spoważniał i skinął głową, wracając jednak do swojego bardziej lekkodusznego wcielenia gdy pojawiła się Roselyn. — Skądże, jesteś idealnie na czas. Wejdź, proszę — zaprosił czarownicę do środka.
Jako ostatni pojawił się Macmillan. Po powitaniu Anthony'ego w drzwiach Alexander pozwolił Macmillanowi w spokoju pozbyć się wierzchniego odzienia, samemu wracając do pokoju dziennego. I wtedy, o zgrozo, dostrzegł jak niefortunnie zdawały się rozkładać miejsca przy stole. Jeżeli pozwoli Weasley'owi usiąść między Herbertem a Vincentem, wtedy ostatnie wolne miejsce dla Anthony'ego byłoby zaraz obok lorda Abbotta... a to, biorąc pod uwagę wszystko co wiedział o relacjach między rodami lordów Kornwalii i Somerset, mogło zakończyć się naprawdę źle. A Farley nie zamierzał dziś być złym gospodarzem, ani tym bardziej uczynić afront rodzinie, na której ziemiach rezydował. Dlatego zgrabnym manewrem podszedł do Reggiego i otoczył go ramieniem, wraz ze swoim pędem zmuszając do przejścia dalej, na drugą stronę lorda Abbotta. — Reg, dobrze się masz po naszej ostatniej eskapadzie? — zagadnął, podchodząc do swojego miejsca u szczytu stołu, pozostawiając Reggiego w sytuacji, w której żeby odpowiedzieć musiał zostać przy nim tę chwilę dłużej, która potrzebna była dla Macmillana, aby zajął miejsce między Herbertem a Vincentem.
— Raz jeszcze chciałbym was serdecznie powitać w progach Kurnika, a także podziękować za przybycie dziś na spotkanie. Doceniam to niezmiernie, zwłaszcza, że nie dałem wam zbyt wiele wskazówek czego będzie dotyczyć — uśmiechnął się na koniec i na krótki moment uniósł spojrzenie ku sufitowi tak, jakby w dobroduszny sposób sam trochę nie miał do siebie siły. — Moja kuzynka postanowiła nas dziś nakarmić dobrami z kuchni Greengrassów, więc nie krępujcie się — powtórzył zaproszenie Mare, wskazując na przywołane wcześniej sztućce. Machnął jednak różdżką raz jeszcze, a na stół przyleciały dwie popielniczki i dwie papierośnice, które trafiły wprost do rąk gospodarza. — Jeżeli ktoś ma ochotę to poczęstujcie się również i tym — powiedział, puszczając papierośnice w obieg na obie strony stołu. Może i nie był fanem palenia w domu, ale czuł, że tego wieczora może się to przydać.
— Poprosiłem was dziś o przybycie, ponieważ potrzebuję waszego wsparcia w realizacji projektu, który przez kilka ostatnich tygodni wraz z Isabellą starałem się dopracować, lecz ze względów w pewien sposób ograniczonego wykształcenia nie jestem w stanie wypracować go do końca — zaczął, sięgając w międzyczasie po największy ze zrolowanych pergaminów, który leżał przed nim na stole. Alexander machnął różdżką i pergamin zafurkotał, rozwijając się przy nim w powietrzu: okazał się on być mapą zachodnich części Anglii z zaznaczonymi hrabstwami rodów, które wciąż opowiadały się za prawowitym Ministrem Magii, Haroldem Longbottomem. — Jak wiecie, od niespełna roku koordynuję działania lecznicy tutaj, w Dolinie Godryka i nie byłem w stanie zignorować tego, jak w ostatnich miesiącach okazało się być to niezwykle istotnym dla okolicznych, lecz nie tylko. Pojawiają się u nas także mieszkańcy sąsiednich hrabstw, jesteśmy wzywani do potrzebujących nawet w Northumberland — powiedział, zerkając przy tym na Justine, która wspierała go w takich sytuacjach jako jego prywatne magiczne pogotowie. — Wniosek jaki mi się nasunął z dotychczasowej pracy jest następujący: jedna lecznica to za mało na nasze potrzeby — powiedział, po czym kilkoma stuknięciami różdżki wyrysował na mapie kolejne punkty, opatrzone numerami od jedynki do siódemki. — Chcę poprosić was o pomoc w stworzeniu kolejnych — oznajmił, przebiegając spojrzeniem po wszystkich zebranych. Swoje następne słowa skierował konkretnie do szlachetnie urodzonych.
— Mamy wśród nas lordów i lady Półwyspu oraz Derbyshire i Staffordshire, będę także kontaktował się z lordami Lancashire i Northumberland. Chcę wam pomóc, wam i ludziom, którzy wam zaufali, szukając u was schronienia i opieki. Wszyscy wiemy, że czasy są ciężkie i musimy maksymalnie wykorzystać nasz potencjał. Dlatego zwracam się do was w pierwszej kolejności: najlepiej znacie potrzeby swoich ludzi, najlepiej znacie teren, posiadacie także większe możliwości jeżeli chodzi o zasoby. Jeżeli w waszych oczach to, co tu przedstawiam jest warte zachodu, chciałbym prosić o wsparcie szanownych lordów nestorów — powiedział. Jeżeli ktokolwiek miał wątpliwości czy Alex mówił na poważnie to w tej chwili powinny do reszty zniknąć. Zanim kontynuował, Alexander wykonał kilka ruchów różdżką, które poruszyły jego notatkami: te zaś rozpostarły się na stole, pozwalając przyjrzeć się bliżej dotychczasowym zapiskom.
— Dla umożliwienia działalności lecznic potrzebować będziemy odpowiedniego inwentarza: własnych hodowli roślin najczęściej używanych w magilecznictwie, pozostałych ingrediencji do wytwarzania eliksirów niezbędnych uzdrowicielom, gotowych mikstur, a także bandaży, chust czy pościeli — ciągnął, przenosząc wzrok kolejno na zasiadających przy stole Herberta, Vincenta oraz Isaiaha, a następnie Trixie i Roselyn. — Zaś jego zdobycie będzie wiązało się z mniej lub bardziej legalnym ich pozyskiwaniem, odbijaniem z rąk wroga — tu swoje spojrzenie skierował ku aurorom i wiedźmiemu strażnikowi, najdłużej skupiając je na Rinehearcie. — Trzeba będzie także zadbać o bezpieczeństwo — raz jeszcze spojrzał po aurorach i Regim — oraz odpowiednią komunikację między punktami medycznymi — tutaj spojrzenie młodzieńca pomknęło ku panu Beckettowi oraz ponownie ku Herbertowi. — Ostatnia, ale równie istotna jest kwestia obsady lecznic oraz doskonalenia umiejętności w zakresie podstawowej pomocy magimedycznej, zarówno naszej, jak i wśród ludności — powiedział, tutaj swoje spojrzenie kierując na zasiadającą naprzeciwko niego Isabellę, która miała poruszyć temat w większym detalu.
Po tym Alexander wziął nieco większy oddech i spojrzał po wszystkich zebranych, a w jego oczach wyraźnie widać było nadzieję.
— Czy jesteście w stanie zaangażować się w ten plan i jego realizację, wspomóc nas swoimi umiejętnościami i możliwościami? — zapytał, choć coś mówiło mu, że to pytanie było poniekąd formalnością. W końcu zaprosił tu ludzi, w których pokładał całkowitą wiarę.

| Tura druga, czas na odpis: 72 h.
Udostępniam 32 g tytoniu średniej jakości w postaci 32 papierosów.


Pokój dzienny z jadalnią - Page 5 NmANjbs




Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Pokój dzienny z jadalnią - Page 5 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]20.08.21 9:11
Był w chaosie, w jakim dotychczas nawet nie był. Styczeń najwyraźniej miał być miesiącem w którym miał stracić głowę. Nie dosłownie, choć i to mogło się ziścić, ale na pewno nie wiedział co powinno być jego priorytetem.
A tego dnia los go testował. Miał iść na umówione spotkanie, ale Ria zaczęła mówić o bólu. Łatwo się domyślić, że zaczął panikować jak nigdy. Oczywiście, że musiał spanikować! Mógł zachować spokój, częściowy, gdy tłukł się z jakimś podłym czarnoksiężnikiem lub zwolennikiem przeklętego Voldemorta, ale kiedy chodziło o żonę zwyczajnie nie potrafił go zachować. Bo kto by go w ogóle zachował? Bo co jeżeli miała zacząć rodzić, a on byłby z dala od domu? I jak to wyglądało, kiedy miał ją zostawić z magimedykiem, a sam wyjść jak gdyby nigdy nic się nie stało?
Zdecydowanie mu się to nie podobało. Nie podobało mu się też to, że i ona przeganiała go, mówiąc o czasie. Zupełnie zapomniał po co właściwie miał się spotkać, bo myśli odbiegały mu w drugą stronę. Może właściwie w ogóle nie powinien wychodzić? I nawet zamyślił się przed bramą nad tym czy po prostu nie zignorować zaproszenia i wrócić do domu… Ale potem zrozumiał, że na pewno chodziło o coś ważnego. Przeklął na głos samego siebie, a potem ruszył w stronę Doliny Godryka.
Na miejscu zjawił się ostatni, a jego mina wyraźnie wskazywała, że był zamyślony i nie potrafił skupić się na czyjejkolwiek twarzy na dłużej niż sekundę. Nawet nie dostrzegł, że Alexander pomógł mu zdjąć płaszcz… i że w ogóle go przywitał. I choć dostrzegł nawet lorda Abbotta, to nawet nie zrozumiał kogo zobaczył. Mruknął „dzień dobry” i usiadł na jedynym wolnym miejscu, które zobaczył, pomiędzy Herbertem i Vincentem (nie dostrzegając przy tym, że miejsce zostało taktycznie zwolnione przez Alexandra). I kilka minut spoglądał pustym wzrokiem przed siebie, jak gdyby wpatrywał się w pannę Beckett, choć tak właściwie wcale na nią nie patrzył.
Nawet nie dostrzegł, że znajdowały się przed nim talerze i sztućce… i niemal drgnął, kiedy widelec podskoczył po tym jak on położył rękę na stole, a właściwie na tym przeklętym widelcu. Wtedy też przypomniał sobie, żeby położyć na stół czekoladę i trzy butelki wódki, dopiero teraz rozumiejąc, że pomylił butelki i zamiast whisky wziął wódkę z przepisu, którą robił jeszcze w poprzednim roku.
Rozbudził go, choć na chwilę, głos Alexandra, a potem znowu zupełnie się zamyślił. I nawet nie usłyszał zaproszenia do jedzenia, bo dalej wpatrywał się gdzieś przed siebie, rozmyślając o swojej żonie. I pewnie by tak siedział, gdyby nie to, że usłyszał wzmiankę o szlachcie i nestorach, i o wsparciu i natychmiast podniósł głowę, żeby spojrzeć przelotnie na Alexandra, ale zaraz ponownie obrał sobie jeden punkt na stole.
Ile potrzebujesz pieniędzy? – Zapytał bez pardonu, bo jednak chciał wiedzieć o jakiej kwocie była mowa. – I gdzie dokładnie miałyby znajdować się te lecznice, w których miastach i w jakim miejscu? Które rośliny chcecie hodować? – Wypytywał dalej i pozwolił sobie sięgnąć po papierosa, bo zwyczajnie go potrzebował. Właściwie potrzebował zająć sobie dłonie.

| Przynoszę czekoladę mleczną (300 g) i trzy wódki mojej roboty według rosyjskiego przepisu


Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny z jadalnią - Page 5 4d6424bb796c4f2e713915b83cd7690217932357
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5779-anthony-macmillan https://www.morsmordre.net/t5786-bato https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f143-kornwalia-puddlemere-dwor-macmillanow https://www.morsmordre.net/t5790-skrytka-bankowa-nr-1421 https://www.morsmordre.net/t5806-anthony-macmillan
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]22.08.21 15:51
Pozwoliła sobie pomóc w ściągnięciu płaszcza, krótko witając się z Farleyem i ruszając w kierunku salony. Odpowiedziała na uśmiech Roselyn krótkim skinieniem głowy, biorąc głębszy wdech w płuca. Jej brwe mimowolnie uniosła się na położone na stole jedzenie. Wzrok przesuwając jeszcze po zaproszonych osobach. Uzdrowiciele, aurorzy, przedstawiciele szlacheckich rodów. Zmarszczyła na krótką chwilę brwi w zastanowieniu, zawieszając jasne tęczówki na Alexandrze.
Wszyscy zdawali sie zebrać, bo Alex zaczął mówić. Splotła więc dłonie układając je na stole. Wizja jedzenia nie pociągała jej właściwie wcale, za to papierosy wydały się kuszące, zwłaszcza że nie pamiętała kiedy miała jakiś w ustach. Wcześniej nie paliła zbyt wiele, bo zawsze znajdował się jakiś powód, dla którego nie powinna. Ostatecznie i z tego pomysłu zrezygnowała przenosząc ze zwitków tytoniu wzrok znów w kierunku gospodarza. Jasne tęczówki przesunęły się na rozwiniętą mapę która zawisła nad stołem, tylko na krótką chwilę krzyżując wzrok z prowadzącym, kiedy poczuła na sobie jego spojrzenie. Jej twarz na ten moment nie wyrażała wiele, bo nie była do końca pewna w jakim konkretnie celu zaprosił ją tutaj Alexander. Obecność Vincenta czy Herberta była dość jasna, zielarstwo było ich mocną stroną. Na ingerencjach, czy bandażach znała się jedynie tyle o ile. Mniej lub bardziej legalne pozyskiwanie. Nagle wszystko stało się jasne. Brwi zmarszczyły się jeszcze bardziej, dłonie zniknęły ze stołu. Oparła się na krześle, zaplatając ręce na piersi. Na razie się nie odzywała zastanawiając nad całą sprawą. Bo było sporo rzeczy, nad którymi trzeba było się zastanowić. Nie chodziło o samą kwestie zorganizowania tych miejsc, ale trudności, jaki mogli napotkać po drodze. Po pierwsze, każda potrzebowała zaopatrzenia i to, trzeba było jakoś zdobyć. Justine powoli domyślała się jak - podobnie, jak zdobywała inwentarz dla Oazy, niecały miesiąc temu. Musieli je w większości ukraść. Nie miała z tym problemu. Za samo istnienie chcieli pozbawić ich życia. Jednak większymi problemami wydawało się obłożenie lecznic odpowiednim personelem. Wątpiła, żeby była w stanie stacjonować w jakiejś na cały etat. Kurs i działania na rzecz zakonu zajmowały jej dostatecznie dużo czasu. Do wszystkiego dochodziła kwestia ochrony. Zmarszczą na czole pogłębiła się odrobinę.
- Masz moją różdżkę. - potwierdziła na razie, nie zadając konkretnych pytań, te musiały się jeszcze uformować w jej głowie.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Pokój dzienny z jadalnią - Page 5 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]22.08.21 18:50
Gdy tylko Alexander puścił w obieg papierośnicę, Isabella spięła się lekko i powędrowała spojrzeniem za odrobiną tytoniu. Drobne gesty mogłyby zasiać w myślach obserwatorów zaskakującą sugestię, jakoby ta panna ożywiła się na myśl o papierosie między ustami. Wykręcone ciało zwracało się jednak w stronę kuzyna, który już wkrótce miał otworzyć to zebranie i opowiedzieć pozostałym, co takiego planowali. – Paliłaś kiedyś, Mare? – szepnęła jednak do kuzynki i potem prędko ścisnęła ustka. To tylko ciekawość, czysta ciekawość, nic więcej. Ogień między wargami miał jednak w sobie jakąś formę pokusy dla byłej salamandry. Tym bardziej że tak często widywała lordów zrelaksowanych w tym dymie. Wyglądali na zadowolonych. Uzdrowicielska natura jednak nie pozwoliła jej uznać tego za całkiem miłe dla zdrowia. Wokoło siedziało jednak zbyt wiele bliskich, ważnych dla niej osób, by mogła sobie pozwolić teraz na takie oburzające dla damy eksperymenty. A jednak nie powstrzymała szeptu skierowanego do drogiej kuzynki.
Mapa objawiła się zebranym. Widoczne hrabstwa jawiły się jako punkty potrzebujące tu i teraz uwagi medyków, dobrego planu i zapewnienia odpowiedniego zaplecza, bez którego projekt nie miał szans. A to wszystko wymagało ogromnej pracy. Isabella, prowadząc rozmowy z kuzynem, odkrywała, jak wiele trzeba zrobić, jak złożona będzie to inicjatywa. Rozległa w przestrzeni, pochłaniająca uwagę i zdolności wielu osób, ale pozwalająca nieść pomoc tam, gdzie już nie sięgała leśna lecznica.
– Stwórzmy sieć. Nieśmy pomoc bliskim nam regionom. Wyobrażam sobie to jak jeden potężny organizm. Połączony ścieżkami, drogami, którymi przepływamy my, by zapewnić potrzebną opiekę i środki. A pośrodku tego wszystkiego leśna lecznica jak serce, pulsujące, bijące mocno, gotowe poprowadzić mniejsze oddziały medyczne, osłonić je i pomóc, ukorzenić, zaopatrzyć, otoczyć opieka szczególnie na początku. Tak wielu nas jest, wszyscy przy tym stole, ale i inni których moglibyśmy poprowadzić ku wspólnej inicjatywie. Te drobne punkty medyczne staną się ulgą dla pokrzywdzonych w tej wojnie dusz, zagubionych i pozbawionych pomocy uzdrowiciela. Ludzie cierpią każdego dnia, ale moglibyśmy zdjąć z ich barków te rany, zaleczyć je, wesprzeć. Nasza lecznica w dolinie dla wielu jest  zbyt daleka i wciąż nieznana, ale i, najmilsza lady, wielcy lordowie, wasze ziemie odetchną, kiedy tylko pośrodku z nich znajdzie się azyl. Choćby niewielki –
powiedziała niedługo po pierwszych słowach kuzyna. Spojrzenie skierowała do wszystkich szlachetnie urodzonych. Popatrzyła na Greengrassów, na sir Abbotta, wspaniałego Anthonego i lorda Uriena. – A wy znacie je jak nikt inny. Krainy i ludzi, którzy wybrali to miejsce na swój dom – dokończyła z uczuciem zaszytym w głębi spojrzenia. Alexander mówił o wsparciu. Wsparciu na wielu płaszczyznach, na wskazówkach, które mogłyby ułatwić im dalsze realizacje.
Kuzyn przedstawiał kolejne szczegóły przedsięwzięcia, przy którym każdy ze zgromadzonych tutaj osób mógłby znaleźć gałąź dla siebie. Medycy, alchemicy, krawcowe, zielarze, aurorzy. Każda pomoc była tutaj istotna i wręcz nieoceniona. Bella wierzyła, że razem uda im się stworzyć coś sprawnego, przynoszącego efekty i wsparcie. Musieli rozszerzyć pomoc, musieli, skoro byli jedyną szansą dla rozproszonych po przyjaznych i wrogich ziemiach ludzi. Zło docierało już wszędzie, było bezczelne i okrutne. Nie miało litości i swobodnie przekraczało granice. Przyjazne krainy nie mogły spłynąć krwią. To, co się tylko dało, należało zatamować i zaleczyć.Anthony, mowa o roślinach, z których uda nam się pozyskać najważniejsze w eliksirolecznictwie ingrediencje. Chcemy stworzyć przede wszystkim hodowle ślazu, piołunu, niesamowitego ciemiernika oraz tojadu. To szczególnie ważne, kiedy zmagamy się z kryzysem i zaczyna brakować składników. Pośród nas znajduje się grono wspaniałych zielarzy. Wiem, że wiecie, jak najlepiej zabrać się za stworzenie hodowli, że pod waszą opieką, w waszych cieplarniach mają szansę naprawdę się rozwinąć. Służę wam i ja, myślę, że wspólnie moglibyśmy podzielić się i wykonać wszelkie potrzebne w tym kierunku prace. Nie posiadam wiedzy tak rozległej jak niektórzy z was, ale z radością zaopiekuję się sadzonkami i wesprę początkowe prace – wyjawiła promienna, choć jej głos nie wypływał poza granice, nie tryskał energią, którą niektórzy goście znali aż za dobrze. Skoro była opiekunką tej inicjatywy, chciała być… spróbować nieco spoważnieć.
Skrzyżowane z Alexandrem spojrzenie i ostatnia kwestia, o której mogła opowiedzieć znacznie więcej. – Będziemy potrzebować lokalnych uzdrowicieli i wspierających ich młodych adeptów, alchemików, którzy stacjonować będą w poszczególnych lecznicach. Leśna przychodnia może koordynować ich pracę, ale z pewnością nie poradzi sobie z poprowadzeniem ich wszystkich przy pomocy swoich medyków. Chcemy więc poprowadzić rekrutację pośród lokalnych medyków. Będziemy także wdzięczni lordom i lady, jeśli wskażą odpowiednie osoby, które są godne zachowania i wykazały odpowiednią wiedzę i umiejętności. Roselyn, twa pomoc w tym względzie będzie z pewnością bardzo cenna. Powinniśmy ich sprawdzić, zanim powierzymy im zdrowie. I, tak jak wspomniał Alexander, zamierzamy poprowadzić szkolenie, podstawowy kurs z pierwszej pomocy, dawkowania eliksirów. Dla wszystkich was, dla każdego, kto chciałby zapoznać się z bazową wiedzą. W krytycznej chwili może być ona najcenniejszym skarbem, kiedy zabraknie obok uzdrowiciela. Możemy przekazać podstawową wiedzę z anatomii i pokazać podstawowe zaklęcia lecznicze. Warto rozeznać się, kto w naszych szeregach, kto z miejscowej ludności chciałby nabyć takie umiejętności. Proszę, spróbujcie się tego dowiedzieć. W zależności od dokładniejszych potrzeb i ilości chętnych rozplanujemy specjalne spotkania. My, alchemicy, możemy tworzyć niesamowite lecznicze wywary, które zaleczą rany w środku niebezpiecznej akcji, ale, by można było je podać towarzyszom i sobie samemu, potrzeba wiedzy, którą chętnie przekażemy. Im będzie ona większa, tym skuteczniejsze środki można zastosować – wyjaśniła tym z zebranych, którzy takiej wiedzy nie posiadali. Wojownicy, ci, którzy stawali na pierwszej linii ognia, niekoniecznie mogli być chętni do nauki, ale ta mogła naprawdę być opłacalna. Zbawienna dla zdrowia. Przecież każdego dnia ścierali się ze śmiercią. Tak też oni, medycy, mogli o nich zadbać.
Zatrzymało się w ściśniętej klatce Isabelli serce, gdy tylko Farley zadał pytanie. Popatrzyła po zgromadzonych. Przyjęła pierwsze pozytywne odpowiedzi. Byli niesamowici.
Isabella Cattermole
Isabella Cattermole
Zawód : Stażystka w lecznicy
Wiek : 22
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zamężna
Najmilszy sercu jest prawdziwy w nim pożar.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15+3
UZDRAWIANIE : 15+5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Pokój dzienny z jadalnią - Page 5 A8172ec5839139146051f7b54e49c5d0
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7405-isabella-selwyn https://www.morsmordre.net/t7416-iskierka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f84-boreham-palac-beaulieu https://www.morsmordre.net/t7417-skrytka-bankowa-nr-1810#202799 https://www.morsmordre.net/t7415-isabella-selwyn
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]22.08.21 19:18
Część z zebranych osób znał osobiście, inne z wiedzenia, a jeszcze inne twarze widział jedynie na listach gończych w całym Londynie. Miał nadzieję, że on sam tam jednak nie trafi, ponieważ wtedy mógł działać spokojnie na miejscu nie obawiając się rozpoznania. Kiedy Just go sprawdzała powiedział jej, że chce się zaangażować więc nie wahał się ani sekundy aby zjawić się na miejscu.
Widok lorda Abbotta, jego pracodawcy wcale go nie zaskoczyła, przecież obydwaj rozmawiali na temat działań na rzecz lepszej, nowej przyszłości. Macmillan był człowiekiem, do którego jako pierwszego się zgłosił oferując swoją pomoc, a Just znalazła go sama. Co wcale go nie zaskoczyła, miała swoje dojścia i była mocno zaangażowana w działania Zakonu. Farleya znał, choć bardziej jego wizerunek, w końcu Stary Szczur Portowy się w niego zamienił uciekając z Parszywego, a teraz miał możliwość poznania go osobiście, zobaczenia pierwowzoru.
Siedząc za stołem ułożył obok siebie mapy, które przyniósł, ale na razie się nie wychylał słuchając co inni mają do powiedzenia. Chciał poznać plan i tego czego potrzeba w tej zawiłej akcji, która przecież była tak bardzo potrzebna.
Na stole wylądowało jedzenie, a on poczuł jak mu w żołądku burczy. Racji żywnościowych było coraz mniej, oszczędzali z bratem ile mogli aby codziennie jeść, ale mniej.
-W Greengrove Farm posiadamy sporą szklarnię. - Odezwał się kiedy organizatorzy spotkania już przemówili. -Posiadamy też sporą hodowlę tojadu, a ten wykorzystywany jest w eliksirach, możemy robić to na większą skalę.
Z zielarstwem mogli pomóc i to sporo. Ich szklarnia była duża, nie stanowiło dla nich problemu aby wydzielić kolejną część na hodowlę, zwłaszcza, że Hal już opracował sposób ich hodowania. Ryba kusiła swoim wyglądem więc po nią sięgnął. Żołądek domagał się jedzenia, a Grey nauczony życia w Amazonii wiedział, że nie należy ignorować sygnałów dawanych przez organizm.
-Jeżeli zaś chodzi o komunikację. - Odezwał się ponownie kiedy ryba znalazła się na jego talerzu. -Opracowuje aktualnie szlaki jakie wykorzystywali alianci w czasie drugiej wojny światowej…-Wskazał na mapy, które ze sobą zabrał.-Wojnie mugoli, kiedy to przerzucali ludzi oraz zaopatrzenie medyczne. - Dodał szybko przypominając sobie, że część zebranych może nie wiedzieć do końca o czym mówił.


Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go


Herbert Grey
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9088-herbert-grey https://www.morsmordre.net/t9097-awanturnik https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t10001-skrytka-bankowa-nr-2134#302368 https://www.morsmordre.net/t9106-herbert-grey#274578
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]22.08.21 19:23
Zawsze była ciekawa kolejnych reakcji Alexandra. Po prostu nie mogła sobie odmówić tej krótkiej przyjemności oglądania jego rozpromienionej nawet tak prostym w oczach Mare gestem jak przyniesienie jedzenia. Nie byłaby przecież sobą, gdyby wiedząc dobrze o trudach sytuacji ekonomicznej toczącej Wyspy Brytyjskie, zgodziła się złożyć ciężar przyjęcia gości wyłącznie na barki kuzyna. Widać miała dobre przeczucie; oba buziaki złożone na jej policzkach pozwoliły jej na chociaż chwilowe odgonienie zmartwień, które nie zamykały się przecież wyłącznie do nadwyrężonych granic Staffordshire czy nawet Derbyshire.
— To nic takiego, Alexandrze, naprawdę... — pewnie w innej sytuacji machnęłaby na to ręką — ot, jedzenie, nic szczególnego. Jednakże wszyscy dzisiejsi goście Kurnika, niezależnie od pochodzenia, czy stanu majątkowego, znajdowali się na jednym wózku. A lady Greengrass nie potrafiła oglądać, jak tak dzielni ludzie tracili siły w wyniku niedożywienia. Z uśmiechem przyjęła pojawienie się na stole zastawy, choć brak sztućców do ryby nie umknął jej uwadze. Krótkie, choć wymowne spojrzenie rzucone raz jeszcze w kierunku gospodarza mogłoby wydać się karcące, gdyby nie wciąż obecny na jasnoróżowych wargach, ciepły uśmiech. Musi zapamiętać, by z okazji następnej wizyty sprezentować mu podobny zestaw na przynajmniej dwudziestu czterech gości.
Następne chwile poświęciła na witanie kolejnych gości. Jej szczególną uwagę przykuł oczywiście nie kto inny jak sam lord Romulus, który gestem godnym najwyższych szczytów dyplomatycznych uczynił jej honor powitania. Nie omieszkała wznieść się nieco w miejscu, dłoń wciąż otuloną jasnozieloną rękawiczką przykładając do własnej klatki piersiowej.
— Sama obecność lorda napawa me serce radością. I jest to radość o tyle szczególna, iż prezentuje się lord zupełnie tak, jak zapamiętałam z ostatniego spotkania — och, kiedy to było? Musiało minąć trochę czasu, gdy skrzyżowali ze sobą swe ścieżki, choć w gruncie rzeczy byli przecież rodziną. Zanotowała w myślach konieczność zadbania o kontakty między Dunster Castle a Derby, gdy tylko okoliczności będą temu sprzyjać. Miała zresztą wiele, wiele tematów do przedyskutowania z tak znamienitą personą, jak on.
W dalszej kolejności notowała pojawienie się kolejnych czarodziei. Ciemnowłosego, który zasiadł niedaleko niej, panny Tonks, w której kierunku skinęła głową, a intensywnie zielone spojrzenie pragnęło po raz kolejny wyrazić wdzięczność za jej zaangażowanie w sprawę. Chwilę debatowała nad zasadnością chwilowego przeproszenia siedzącej obok Isabelli, by zamówić kilka słów z odważną blondynką, lecz nagle cała jej uwaga trafiła na nikogo innego jak Fredericka we własnej osobie.
— Och, takie wyróżnienie nieobecności mego brata skłania mnie do wniosku... — choć uśmiech na jej wargach nie zamierzał zniknąć, samo uniesienie rudych brwi ku górze i zlustrowanie mężczyzny wzrokiem mogło rozwiać ewentualne wątpliwości co do pokrewieństwa Mare i Archibalda. Krótka pauza przerwana została, gdy głowa kobiety przekrzywiła się lekko w kierunku lewego ramienia, dzięki czemu zdolna była do posłania jednego, kontrolnego spojrzenia w kierunku niezaznajomionego ze znajomościami jej brata Isaiaha. — Że mam niewątpliwą przyjemność z panem Foxem, tak? Och, mój drogi brat zdołał o panu wspomnieć to i owo.
A czy "to i owo" było przyjemne, czy nie... Ufała ocenie człowieka o mokrych włosach. Z pewnością fakt zachowywania czystości osobistej był warty pochwał, lecz niefrasobliwość z doborem terminu kąpieli z pewnością zostanie podniesiona w jednej z towarzyskich pogawędek nad białą herbatą w Weymouth.
Kolejny raz jej uwaga spoczęła na Belli, której pytanie wnet wygładziło nieco napięte linie ramion rudowłosej kobiety oraz zmusiło do zsunięcia z dłoni rękawiczek, które spoczęły po lewej stronie od jej talerza.
— Palenie żółci zęby, a dym gnieździ się we włosach — powiedziała szeptem, co w ostatecznym rozrachunku oznaczało oczywiście odpowiedź przeczącą. Zresztą, Mare unikała co do zasady palenia głównie z powodu starań o męskiego potomka. Saoirse miała już dwa i pół roku, czas najwyższy był, aby w Grove Street 12 rozbrzmiało kolejne dziecięce kwilenie. Ale warto było zaznaczyć, że Mare co do zasady nie miała nic przeciwko paleniu przez mężczyzn i starsze kobiety. Młodym damom jednak to nie wypadało...
Tak samo jak lordom, co do zasady, nie wypadało przynosić wódki na takie spotkanie. Mogła jednak wybaczyć lordowi Macmillan taką wpadkę, przede wszystkim przez wzgląd na zażyłość, która łączyła go z jej bratem oraz stan jego żony. Ciekawa była jednak cóż na podobne zachowanie powie Romulus, na którym również skupiła swe spojrzenie, na kilka ułamków sekund. Biedny pan Grey, między młotem a kowadłem.
Przemowa Alexandra, a także późniejsze słowa Isabelli została przez nią wysłuchana w najgłębszym skupieniu. Pomysł uderzał w nuty jej osobistych zainteresowań, w dodatku wpisywał się także w najpilniejsze potrzeby ziem Greengrassów. Isaiah pewnie podzielał jej zdanie.
— Jestem przekonana, że żaden z lordów nie odmówi pomocy. Nie wiem, na ile zaznajomieni są państwo z sytuacją panującą na ziemiach mego rodu, jednakże lecznica, nawet jedna, jest na wagę złota. W sytuacji zagrożenia nie możemy marnować czasu na przemieszczanie się pomiędzy odległymi hrabstwami, choć umiejętności uzdrowicieli Leśnej Lecznicy nie uszły naszej uwadze — odezwała się wreszcie, spoglądając na poszczególnych lordów, w tym także nieodnajdującego się chyba w roli Uriena, szukając choć delikatnego potwierdzenia swych słów. — Myślę także, że położenie ewentualnych punktów medycznych najlepiej będzie omówić z samymi lordami nestorami. Jedną kwestią jest bowiem nasze przeczucie, inną realne możliwości udostępnienia lokali. Co zaś tyczy się obsługi uzdrowicielskiej... — raz jeszcze zwróciła się w kierunku równie pięknej, co mądrej Isabelli. — Nie są Ci pewnie obce moje działania na rzecz rozwoju medycyny w Derbyshire oraz Staffordshire. Funduję naukę utalentowanym stypendystom, jestem przekonana, że gotowi będą wesprzeć nasze szeregi swym doświadczeniem oraz umiejętnościami. Choć czasy mamy trudne, nic nie jest ważniejsze od ochrony i ratowania zdrowia. W skarbcu rodu Greengrass znajdą się odpowiednie fundusze. Dopilnuję również, by znalazły się takie w Dorset.
Biedny Archibald... Jedyną drogą do uniknięcia zobowiązań finansowych było pojawienie się osobiste na spotkaniu. A teraz Mare podjęła już decyzję o wykorzystaniu pełni swego daru przekonywania na obu ze swych najbliższych lordów nestorów...
Mare Greengrass
Mare Greengrass
Zawód : Arystokratka, mecenas nauki
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
it takes grace
to remain kind
in cruel situations
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
 Ab imo pectore
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10169-mare-catherine-greengrass#308845 https://www.morsmordre.net/t10364-unda#313340 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t10850-szuflada-m-greengrass#330582 https://www.morsmordre.net/t10365-m-greengrass#313341
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]22.08.21 19:40
Zapewne poczęstunkiem powinni zająć się na koniec spotkania, być może postawić z boku coś na wzór małego bufetu, z jakimi Kieran stykał się tylko podczas wesel. Jakoś gorące dania, alkohol, chleb i wędliny zawsze odnajdywały drogę prosto do stołów, ale po słodkie ciasta trzeba było się już samemu pofatygować. Na ministerialnych spendach było tak samo, obok rozmów pełnych nadęcia znajdowało się w kącie kilka stołów z przekąskami. Gospodarz jednak dał przyzwolenie na konsumpcję, sztućce przygotowane zawczasu także pozwalały poczuć się odrobinę swobodniej. Kieran w miarę dyskretnie spróbował przyjrzeć się reakcjom pozostałych gości, ale w końcu nie wytrzymał. Dlaczego miał czuć się skrępowany, czasy były ciężkie, miał prawo być z lekka głodny, na dodatek lady Greengrass nie przyniosłaby tak przedniego jadła, gdyby sytuacja jej na to nie pozwalała. Może to z jego strony było lekko niewdzięczne, ale nie bez powodu to osoby o szlachetnym pochodzeniu jako pierwsze wspierały Zakon także od strony finansowej. Niestety, czasem bez siły pieniądza nie da się ruszyć z miejsca. Strząsnął więc z ramion resztki krępacji. Jako pierwszy podniósł się z miejsca, potem złapał za talerzyk, jeszcze widelczyk, aby nałożyć sobie rybki, trzy ziemniaczki i do tego odrobinę tej śmietany jako sosik. Chyba w takiej zgiętej nad stołem pozycji miał wiele wspólnego z podstarzałą lady goszczącą na sabatach przede wszystkim z powodu jedzenia.
Ledwie nałożył sobie nie tak dużą porcję na talerzyk – wszak nie siedział przy tym stole sam, innym tez mógł doskwierać głód – a Alexander zaczął wyjawiać cel tej masowej wizyty złożonej w Kurniku. O tak, dobrze było się dowiedzieć dlaczego się tutaj zgromadzili, choć o szczytności celu wszyscy musieli być przekonani już wcześniej. Bardzo ostrożnie odłożył naczynie, w ostatniej chwili łamiąc się i nabijając na widelczyk kawałek ryby, który wpakował szybko do ust. Pod pierzynką ze śmietany nie mógł rozpoznać rodzaju ryby od strony wizualnej, więc musiał zdać się na smak. Mięso zwarte, tłuste, więc może karp? Nie, nie karp, ryba podobna w smaku i teksturze do karpia. Jednak rozpadło się w ustach, bo delikatne, nawet słodkawe, dobrze komponujące się ze śmietaną.
Na śliskie macki krakena, co to za ryba?
Spojrzał wprost na Macmillana, chyba jeszcze nie wiedząc czy należało go spojrzeniem zgromić, czy może jednak posłać mu niewymowną pochwałę. Tego właśnie im brakowało, aby całkiem się rozpić w trakcie spotkania, które miało traktować o logistycznym zabezpieczeniu działań uzdrowicieli stojących murem za Zakonem i Ministerstwem Magii kierowanym przez Harolda Longbottoma. Przecież nie trzeba być geniuszem, aby określić CO właśnie wylądowało na stole. Trzy butelki. Nie jedna, nie dwie, ale TRZY. Ocho! Rybka lubi pływać, więc taka w śmietanie też by wodą nie pogardziła, nawet ognistą.
Wziął się w garść, gdy zaczęły padać konkrety, na które przecież czekał. Inicjatywa musiała zostać oparta na politycznym przyzwoleniu szlachty, należało też zaangażować wiele osób, zwłaszcza takie obeznane z magią leczniczą, niekoniecznie kwalifikowanych uzdrowicieli, bo tacy to stali się na wagę złota. Przed zorganizowaniem kolejnych lecznic trzeba było znaleźć miejsca, zabezpieczyć je, także zdobyć materiały do ich wyposażenia. Kieran bardzo spokojnie wytrzymał spojrzenie, które zostało mu posłane i z początku tylko przytaknął, pozwalając wybrzmieć kolejnym słowom. Bardzo mocno zamyślił się nad kwestią, jak miałoby wyglądać odbijanie inwentarza z rąk wrogów. Tutaj trzeba było zrobić dokładne rozeznanie, ocenić siły wroga i także swoje własne możliwości. Ale w końcu na walce znał się najlepiej, był w stanie dołączyć do inicjatywy. Sprawa była cholernie pilna i ważna.
Do inicjatywy rzecz jasna dołączam. Mogę wesprzeć remonty i nakładać pułapki na kolejne lecznice, kwestia wykradania inwentarza jest nieco bardziej złożona, ale na tym polu także coś zdziałam – zerknął jeszcze na Samuela, potem na siedzącego obok Foxa. – Potrzeba będzie informacji, większego rozeznania w tym, gdzie i kiedy mogą pojawić się potrzebne materiały. Ale to chyba nie czas jeszcze na szczegółowe plany.
No tak, to było spotkanie organizacyjne. Zadowolony z siebie Kieran znów przytaknął, chyba bardziej dla potwierdzenia własnego stanowiska samemu sobie, następnie wziął kolejnego kęsa rybki, która nie była karpiem, ale trochę karpiem smakowała więc może to tołpyga? Co to za ryba? Tak jeszcze zerknął na Steviego, bo może on rozwiązałby tę kulinarną zagadkę. Głupio było jednak spytać o to w tej właśnie chwili.



There’s a storm inside of us. A burning. A river. A drive. An unrelenting desire to push yourself harder and further than anyone could think possible. Pushing ourselves into those cold, dark corners where the bad things live, where the bad things fight. We wanted that fight at the highest volume. A loud fight. The loudest, coldest, hottest, most unpleasant of the unpleasant fights.
Kieran Rineheart
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40+5
UROKI : 25+2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej
Pokój dzienny z jadalnią - Page 5 AiMLPb8
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5879-kieran-rineheart https://www.morsmordre.net/t5890-aedus#139383 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f205-opoka-przy-rzece-wye-walia https://www.morsmordre.net/t5895-skrytka-bankowa-nr-1467 https://www.morsmordre.net/t5907-k-rineheart#139780
Re: Pokój dzienny z jadalnią [odnośnik]22.08.21 19:56
Uśmiechał się szczerze do wszystkich wchodzących gości. Gdy zjawił się ciemnowłosy mężczyzna, którego na pierwszy rzut oka nie skojarzył, zaraz potem jednak przypominając sobie tę postać z pamięci. Kiwnął więc panu Greyowi głową w geście przywitania. Rudowłosa kobieta wydała mu się bardzo młoda, ale jej szyk ewidentnie wskazywał na klasę społeczną, z której pochodziła. I przyniosła... Oh... Zapach doskonale przyrządzonej ryby rozlał się po pomieszczeniu, a ściśnięty nie tylko z permanentnego stresu, ale i braku dostatecznych zapasów żołądek, zakręcił się wokół własnej osi, próbując namówić właściciela na skosztowanie rarytasu. Skinął głową na przywitanie panu Skamanderowi, siadającym obok jego córki, dla którego wykonał ostatnio zlecenie oraz panu Abbottowi, który usiadł niemal naprzeciwko. Ich ostatnie spotkanie z olbrzymem wciąż dokuczało w swych skutkach numerologowi, ale zdawało się, że obydwoje wyglądają już znacznie lepiej. Szeroki uśmiech posłał Vincentowi, dobrze było go widzieć w tym gronie, chociaż przecież spotkali się ledwie wczoraj. Fakt, że chłopak działał i angażował się, dodawał otuchy. Był wszechstronnie uzdolniony i ojciec powinien być z niego dumny. Ubrany nieco frywolnie i domowo Frederick zszedł nagle, zasiadając niedaleko. Stevie nie komentował stroju, przecież mężczyzna był praktycznie u siebie w domu. Dobrze było widzieć go razem z Justine, która usiadła tuż obok. Numerolog nie dopytywał, ale patrząc po tym jak wyglądała ich wigilia wigilii w Warsztacie, coś ewidentnie było na rzeczy. Wtem niczym burza wszedł Kieran, siadając obok niego i rzucając na oparcie płaszcz. Stevie spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem, jednak znów nie odezwał się słowem. Prawda była taka, ze każdy dzień, w którym stary druh okazywał się nie być martwy, w jakiś sposób dodawał otuchy. Było tu kilka osób, które widział ledwo dwadzieścia cztery godziny temu, jak na przykład Roselyn, doświadczona uzdrowicielka, której skinął głową w geście powitania. Tak samo zresztą obecność Isabelli, młodziutkiej narzeczonej Steffena, zdawała się być pocieszająca. Miło było widzieć pana Greengrassa, alchemika, który dzień wcześniej deklarował swoją pomoc. Mężczyzna nie próżnował. Zakon ewidentnie nie spoczywał na laurach, bo i nie miał na czym... Pojawił się również Anthony Macmillan, chłopak, któremu niegdyś Stevie odmówił pomocy. Dzisiaj lord, którego poszukiwało pół kraju. I wtedy dostrzegł rudą czuprynę, o którą zamartwiał się przez ostatnie tygodnie. Siłą powstrzymał odruch, aby wstać i przytulić młodzieńca. Wyglądał na zdrowego... Oczy miał całe. Była to wspaniała wiadomość. Stevie uśmiechnął się szerzej, mrużąc oczy do Reggiego. Był z niego dumny, że poradził sobie tak dobrze z tym co go spotkało, czymkolwiek to było. Gospodarz kazał się częstować, więc i on, nawet w geście wsparcia w swoim głodzie Kierana, nałożył małą porcję Trixie, a potem sobie, jednak nie zaczął jeszcze jeść, chociaż wyglądała apetycznie.
Temat poruszany przez Alexandra był wyjątkowo ciekawy i spotykał się z entuzjazmem, co nie mogło dziwić. Skomplikowana logistycznie operacja wymagała wielu tęgich głów, a także sprawnych różdżek. Słuchał o zawiłościach całego przedsięwzięcia, powoli kiwając głową, tak aby zapamiętać każde słowo. Wspaniałe wydarzenie. Tematy zielarskie pokrywały się z ich rozmowami dzień wcześniej, ale on sam nie znał się na tym bardziej, niż przy okazji hodowli pomidorów w szklarni, nie zamierzał więc też wtrącać się w to. Przed nim zostało właśnie postawione zadanie, które potrafił wykonać. Numerolog odczekał aż wypowie się pan Grey, spoglądając na niego i drapiąc się po brodzie. W pomieszczeniu było wiele osób, których nie do końca znał, nie chciał więc mówić, wszystkiego, ale... - Można? - spytał mężczyznę, przysuwając jego mapy nieco bliżej siebie i wsuwając okulary wyżej na nos, aby lepiej widzieć. - Wiele z tych miejsc jest zaopatrzone już w nasze świstokliki - jechał palcem po okolicach, które były tam narysowane. - Ale na pewno nie wystarczą. Trzeba będzie dobrze zorientować się w ich rozmieszczeniu przedmiotów, ale możesz liczyć na moją pomoc, Alexandrze - spojrzał teraz na gospodarza spotkania, unosząc wyżej brwi i przekazując mapy z powrotem do Herberta. Młody mężczyzna na pewno o wiele lepiej mógł sobie poradzić na szlaku, Stevie nie miał już zresztą tej samej kondycji co lata temu. Sam mógł zrobić dziesiątki świstoklików, ale i one musiały zostać przetransportowane. - Jeśli chodzi o komunikację, to... - zawahał się jeszcze, przyglądając młodemu Weasleyowi, a potem rzucając spojrzeniem na Kierana. - Opracowałem niedawno urządzenie... Nie chcę teraz rozwodzić się nad jego budową, bo tylko bym państwa zanudził - zaśmiał się krótko pod nosem, po czym nachylił nad stołem, wyraźnie z o wiele większym entuzjazmem. - Pozwoli na szyfrowaną komunikację za pomocą radioodbiorników - ponownie wzrok przesunął na Farleya. - Urządzenie jest małe i powinno pasować do każdego radia, a ja mam już technologię, potrzebowałbym tylko czasu na dopracowanie jej do potrzeb lecznic, a potem potrzebny byłby kolejny sprzęt radiowy. Mogę go zbudować, ale to dodatkowe nakłady materiału... Ale powinienem dać radę, muszę to tylko wszystko przeliczyć - zawahał się, mówiąc ostatnie zdanie, ostatecznie jednak postanawiając, że i tak nie ma wyboru. Musi pomóc. - Komunikacja byłaby podwójnie zabezpieczona i właściwie ekspresowa, ale potrzebuję czasu - nie zdradził zbyt wiele, nieco w obawie przed wydostaniem się starannie opracowanej technologii na zewnątrz. Formę działania, póki co znał tylko on i Asbjorn. Odwrócił wzrok do Kierana, bo ten patrzył na niego pytająco, ale pojęcia nie miał, jakie były ku temu powody. - No jedz, jak chcesz - wyszeptał do przyjaciela, tak cicho, jak tylko się dało, podsuwając mu pod nos własną nieruszoną porcję, pewien, że to o to chodzi Rineheartowi.


Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Stevie Beckett
Stevie Beckett
Zawód : twórca świstoklików, wynalazca
Wiek : 57
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
The blues ain't nothing but a good man feelin' bad.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9282-stevie-beckett https://www.morsmordre.net/t9293-einstein https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9294-skrytka-bankowa-nr-2137 https://www.morsmordre.net/t9295-stevie-beckett

Strona 5 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Pokój dzienny z jadalnią
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach