Wydarzenia


Ekipa forum
Zejście do Azkabanu
AutorWiadomość
Zejście do Azkabanu [odnośnik]14.03.19 18:35
First topic message reminder :

Zejście do Azkabanu

W związku z utratą połączenia z budynkiem Azkabanu, podjęto decyzję o budowie więzienia o zaostrzonym rygorze głęboko pod podziemiami Tower of London w którym mieścił się dotychczasowy areszt. Budowę ukończono w listopadzie 1956 r. i pozostano przy starej nazwie Azkabanu.
Zejście do niego odchodzi od głównej odnogi strzeżonego korytarza piwnic Tower, przy którym nieustannie dryfuje trzech dementorów. Wpierw pokonać należy równo trzysta sześćdziesiąt schodów prowadzących w dół. Im schodzi się niżej, tym chłodniejsza panuje temperatura i tym trudniej wziąć jest oddech. Po pokonaniu schodów pozostają trzy przejścia będące chwiejnymi drewnianymi mostami prowadzącymi nad przepaściami prowadzącymi w nicość: ponoć na ich dnie mieszkają stworzenia wyrwane z najstraszniejszych koszmarów. Ich szepty złowieszczo niosą się po grocie, pozostając słyszalne w niemal każdym ich zakątku. By otworzyć ostatnią bramę należy przyłożyć dłoń do strzegących ją drzwi. Otworzą się wyłącznie przed uprawnionymi - wyżej postawionymi aurorami lub wysoko postawionymi uprawnionymi politykami Ministerstwa Magii.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zejście do Azkabanu - Page 15 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Zejście do Azkabanu [odnośnik]05.01.21 20:59
Znalazłszy się przy brzegu, gdzie zostawiliśmy łódkę, położyłem ciało Lydii w bezpiecznym miejscu, lecz bynajmniej nie czułem się spokojny, mimo że opuściliśmy Azkaban i wyjście z Tower znajdowało się całkiem niedaleko. Nie przywiązaliśmy łódki, zdążyła odpłynąć, by do niej wsiąść musiałbym wejść do wody, nie wiadomo jak głębokiej. To był jednak najmniejszy z problemów. Z dziedzińca dochodziły liczne głosy, odgłosy kroków, nawet pomruk olbrzyma. Tak chyba musiał brzmieć. Wiedziałem, że są na usługach Rycerzy Walpurgii.
- Kurwa... - szepnąłem niemal bezgłośnie.
Gdyby teraz nas znaleźli, byłoby po nas. Ruszyłem jednak do wnętrza budynku, aby zabezpieczyć sufit. Może znaleźliby sposób, nawet jeśliby się zawalił, lecz kosztowałoby to ich kolejne cenne sekundy, a cała armia strażników mogła przybyć tu lada chwila. Zaklęcie było silne, czułem to, dostrzegłem też, że sufit całkiem znieruchomiał. Na jak długo? Lepiej gdybyśmy nie musieli się o tym przekonywać.
Z półmroku wyłoniła się sylwetka Williama, na miotle, nie był sam - po chwili zrozumiałem, że wciąż miał ze sobą tę dziewczynkę i wydostał ciało Pomony. Zacisnąłem usta w wąską kreskę.
- William, żyjesz, na Merlina - wydusiłem z siebie. - Strażnicy zaraz tu będą. Mają ze sobą olbrzyma. Wiesz coś o pozostałych? - wyjaśniłem mu po krótce, wycofując się w stronę Bramy Zdrajców i gestem wskazując, by uczynił to samo. Zanim jednak zdążył mi odpowiedzieć zmaterializował się przed nami lśniący wilk, który przemówił głosem Michaela. Żyli, mieli Justine, zmierzali do wyjścia. W chwili, gdy Tonks rzucał to zaklęcie, musieli być już całkiem blisko, bo kilka chwil później ujrzeliśmy z Williamem i ich. Vincent trzymał drobną, wychudzoną kobietę w rękach, w żelaznej masce, takiej samej jaką miała na twarzy Pomona. Wciąż jednak pozostałem spięty i czujny - to jeszcze nie był koniec.
- Co z Justine? - spytałem. Wyglądała potwornie. - Lydia, potrzebuje twojej pomocy, Alexandrze. Widziała pocalunek, który dementor złożył na Pomonie... Jak wysysa jej duszę. To tak nią wstrząsnęło, że postradała zmysły, nie udźwignęła tego. Jest nieprzytomna, ale żyje, oddycha. Jest przy łódce - mówiłem cicho, zwracając się do Farleya i wskazując, byśmy wszyscy udali się na brzeg. - Ze strażnikami jest olbrzym, mogą zjawić się tu lada chwila... - dodałem jeszcze.
Nagle zrobiło się zimno, tak jak w podziemiach, w Azkabanie i wszyscy wiedzieliśmy co to oznacza. Zbliżali się dementorzy i zostało nam coraz mniej czasu. Spojrzałem na miotłę w rękach Michaela, maleńką, pomniejszoną. Wycelowałem w nią różdżką, by spróbować ją powiększyć.
- Engiorgio.


when injustice
becomes law
resistance
becomes duty



Cedric Dearborn
Cedric Dearborn
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
anger makes you stupid

stupid gets you killed
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zejście do Azkabanu - Page 15 Hss7
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7241-cedric-dearborn https://www.morsmordre.net/t7249-nike#195067 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f238-oaza-chata-nr-30 https://www.morsmordre.net/t7248-skrytka-bankowa-nr-1776#195061 https://www.morsmordre.net/t7247-cedric-dearborn#195054
Re: Zejście do Azkabanu [odnośnik]05.01.21 20:59
The member 'Cedric Dearborn' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 46
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zejście do Azkabanu - Page 15 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Zejście do Azkabanu [odnośnik]06.01.21 0:22
Schody w górę ciągnęły się w nieskończoność wysysając z partnerów resztki sił. Brodzili w ciemności przyciśnięci do zimnej, wilgotnej ściany. Z każdym korkiem oddalali się od piekielnej czeluści, której oddali znaczącą część siebie. Nie słyszał przenikliwych krzyków wdzierających się w warstwy umysłu. Nie czuł charakterystycznego, przenikliwego, zupełnie innego zimna pochodzącego od zakapturzonych, wysysających życie kreatur. Spoglądał pod nogi, aby nie dopuścić do najmniejszego potknięcia, jednakże jasne światło błękitnego, zwierzęcego kształtu zmusiło do uniesienia głowy. Bernardyn, patronus Moora przemówił jego głosem, a on sam, na moment wciągnął powietrze przygotowany na najgorsze. Wyszliśmy z Azkabanu. Wracamy do domu. Przełknął ślinę, czy to mogła być prawda? Jakim cudem opuścili korytarze tak szybko? Co stało się w bliźniaczej odnodze, z której jeszcze kilkanaście minut temu dobiegały tak straszliwe krzyki? Smutna wiadomość dotycząca śmierci byłej Zakonniczki przecięła jego wnętrze. Westchnął cierpiętniczo zdając sobie sprawę jak niewiele dzieliło ich od śmierci. Spojrzał na twarz ukrytą pod żelazną maską dziękując w duchu, że los był dla nich choć odrobinę łaskawy. Przekraczając próg dostrzegł falę ogromnych zniszczeń. Rozszerzył źrenice i rozejrzał się po ruinach, obalonym tynku i pogniecionych kamieniach. Pobojowisko musiało być dziełem towarzyszy walczących na pierwszej linii frontu. Nie dowierzał własnym oczom, jeszcze chwilę temu przechodzili przez nienaruszoną, obrzydliwą i zaklętą bramę. Spojrzał na Tonksa, który wyraźnie odrodzony recytował widok podświetlonych przez zaklęcie sylwetek. Zmarszczył brwi podciągając ciało uwięzionej i kiwając głową dodał: – Skoro ukazał się nam jego patronus, musi być gdzieś niedaleko. – odpowiedział ciszej, wyraźnie zachrypniętym głosem. Odchrząknął. Poczuł, że eliksir zaczyna działać, tak samo jak zaklęcie zaoferowane przez Farelya. Spojrzał na niego z wyraźną wdzięcznością. Gdyby nie jego umiejętności zapewne zostaliby w podziemnej czeluści. Utracone siły wypełniły wszystkie tkanki, zniwelowały ból mięśni oraz głowy, przywróciły jasność umysłu odganiając coraz większe zmęczenie. Udało mu się usadowić na miotle razem z nieprzytomną Zakonniczką. Przytrzymując jej ciało ruszył przed siebie pokonując odległość w niskim locie, bardzo powoli. Nie minęło zbyt wiele czasu, kiedy natrafili na pozostałych. Mężczyzna nie mógł uwierzyć własnym oczom, stali tuż przed nimi w tak samo opłakanym stanie. William był w towarzystwie, domyślał się, że zabrał martwe ciało Vane, lecz był tam ktoś jeszcze. Czy to mogła być jego młodsza siostra? Odgonił paskudne myśli i zatrzymał miotłę. Zaparł się nogami o podłoże cały czas podtrzymując nieprzytomną dziewczynę. Odetchnął z ulgą mówiąc: – Dobrze was widzieć. – wydusił nie potrafiąc odnaleźć właściwych słów. Te zamarły jeszcze bardziej gdy pytanie Cedrica opadło na zimną powierzchnię. Otworzył usta, spojrzał na niego, potem na Justine i wybełgotał chwiejne: – Jest, jest nieprzytomna, ale… – zatrzymał na moment, jakby nie był pewny swoich słów oraz skrajnych myśli. Przełknął ślinę: – Ale żyje. – wytłumaczył już bardziej poważnie nie pozwalając nawet na moment zawahania. Żyła, uratowali ją, za kilka godzin będzie bezpieczna, uleczona, świadoma. Wysłuchał pozostałych słów Dearborna z uwagą. Nie mieli zbyt wiele czasu, lecz szybka pomoc medyczna mogła być nieoceniona. - Alex, czy potrzebujesz jakiejś pomocy? - zapytał gotowy do działania. Dziwny, znajomy chłód uderzył niespodziewanie. Wiedział, że zwiastował rychłe niebezpieczeństwo. Strażnicy i dementorzy wisieli im na ogonie, musieli uciekać. Idąc w ślady towarzysza, czując nieco więcej sił, postanowił sięgnąć po magię, po raz pierwszy od dawna. Przytrzymał dziewczynę lewą ręką,trzonek miotły zacisnął między kolanami i wyciągając różdżkę powtórzył inkantację: – Engiorgio. – usłyszał też słabe nawoływanie byłego aurora. Odwrócił się spoglądając w oczy tracące ludzką świadomość. Wilk powracał, skutki pocałunku dementora odżywały w najmniej oczekiwanym momencie. Przeraził się, nie mógł do tego dopuścić. Wywołał go, dlatego zareagował:
- Michael, opanuj to. Nie daj przejąć nad sobą kontroli, nie teraz. – rzucił głośno, ostro, aby wybudzić go z otumanienia. – Dasz radę to zrobić, przecież możesz tego dokonać. Jesteś człowiekiem, żaden wilk nie będzie tobą dyrygował. – wypowiedział jeszcze mając nadzieję, że słowa okażą się pomocne. – Zrób to dla niej, przecież po to walczysz, po to tu jesteśmy prawda? Walcz i teraz. – postanowił zahaczyć temat siostry spoczywającej w jego ramionach. Nie mieli czasu, wróg zbliżał się nieubłaganie.



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Zejście do Azkabanu [odnośnik]06.01.21 0:22
The member 'Vincent Rineheart' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 18
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zejście do Azkabanu - Page 15 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Zejście do Azkabanu [odnośnik]06.01.21 14:41
To, co działo się w jego umyśle, szarpało sercem, kotłowało się w płucach, wydawało się niemożliwe do opisania; nigdy wcześniej nie czuł się w ten sposób – po żadnym wyczerpującym treningu, w żadnej walce rozgrywającej się na ogarniętych wojną ulicach Londynu, ani na skutek żadnej tragedii, odbierającej resztki tlącej się w nim nadziei. Miał wrażenie, że czas i przestrzeń skurczyły się wokół niego, zmalały, zapadły do środka – ograniczając się do niewielkiej bańki, w której się poruszał, raz po raz zmuszając się do kolejnych czynności: do rzucenia zaklęcia, do zaciśnięcia palców na trzonku miotły, do pokonania kolejnego metra, do wzięcia kolejnego oddechu. Za każdym razem myślał, że już nie da rady; pozornie drobne, podstawowe zadania urastały w jego wyobrażeniach do tych niewykonalnych, nawet gdy udało mu się odciążyć nieco miotłę, sprawiając, że chwiejące się przed nim ciało Pomony stało się lżejsze. To powinno go zaalarmować, to, że mógł zmienić jej ciężar w ten sposób – ale oczywiste wnioski wciąż rozbijały się o ochronną barierę zaprzeczenia, którą wzniósł we własnym umyśle, wiedząc, że jeśli zaakceptuje rzeczy takimi, jakie były – że jeśli pozwoli sobie przyjąć do wiadomości fakt, że nie mógł już pomóc ani Zakonniczce, ani siedzącej przed nią dziewczynce – podda się, złamie, zupełnie tracąc z oczu ostatni jasny punkt, na którym był jeszcze w stanie zawiesić spojrzenie.
Krótkotrwałe ukłucie szczęścia wywołanego pojawieniem się patronusa pozwoliło mu na pokonanie kolejnego rozwidlenia, ale gdy po raz pierwszy zobaczył Cedrica – stojącego przy korytarzu prowadzącym do bramy zdrajców, samotnie – uznał, że mu się przywidziało. Spojrzał na byłego aurora nieprzytomnie, mrugając powiekami – i dopiero jego głos, imię, proste: żyjesz, przywróciło go do rzeczywistości. – Cedric – odezwał się, prostując się na miotle, choć wydawało mu się, że jeśli to zrobi, od wysiłku pęknie mu kręgosłup. – G-g-gdzie jest Lily? – zapytał, zamiast udzielić odpowiedzi na pytanie Dearborna. Rozejrzał się raz jeszcze, zupełnie, jakby się spodziewał, że wcześniej mógł jej nie zauważyć, podczas gdy nieokreślony, ale zupełnie realny strach wypełniał jego płuca. Zostawił ją? Nie, niemożliwe; nie mógł tego zrobić, widział ich przecież, niósł ją na rękach. Gdzie więc była? Przełknął ślinę, starając się pozbyć rosnącej mu w gardle guli. Czuł się jak w gorączce, choć był pewien, że jego ciało było wychłodzone; jego dłonie drżały, szczęka poruszała się niekontrolowanie. – Dostałem patronusa od Alexa, mówił, że w-wy-wychodzą – odpowiedział, przypominając sobie o świetlistym kruku. – Że zn-n-naleźli… – zaczął, nim jednak zdążyłby dokończyć zdanie, znów poczuł przy sobie ciepło bijące od patronusa, a tuż obok nich przysiadł wilk – który okazał się jednocześnie zwiastunem nadejścia pozostałych; odwrócił się na dźwięk kroków, dostrzegając ich wszystkich – Alexandra, Vincenta wraz z drobną postacią, którą musiała być Justine – prawie przestał wierzyć, że jeszcze kiedykolwiek ją zobaczą – i Michaela. Ulga, która zalała go w reakcji na ten widok, prawie pozbawiła go czucia w ramionach; odetchnął, po raz pierwszy chyba, odkąd rozdzielili się w Azkabanie, choć wciąż daleki był od rozluźnienia – tak samo jak oni wciąż dalecy byli od powrotu do Oazy.
Oaza.
Musiał zanieść wiadomość.
Alex – odezwał się, odwracając się na miotle, tak, by móc spojrzeć prosto na Gwardzistę. To była ostatnia rzecz, którą mógł jeszcze zrobić – ostatnia różnica, jaką mógł uczynić; osamotniony, zamknięty wewnątrz samodzielnie zbudowanego z bezsilności więzienia, stracił ją na jakiś czas z oczu, ale powrót pozostałych członków Zakonu Feniksa wydawał się obudzić go z jakiegoś letargu, przywrócić część utraconej nadziei, pomóc na nowo ujrzeć cel; jego zadanie tutaj jeszcze się nie zakończyło, miał być posłańcem – nawet jeśli wieści, które  ze sobą niósł, należały do tych najgorszych. – Musimy… Muszę w-w-wrócić do…Oazy, zatańczyło mu na ustach, ale dobiegł do niego tupot stóp – podbitych ciężko, złowrogich, prawie zapomniał o strażnikach; chłód dotarł zaraz potem, wywołując gęsią skórkę, zamieniając oddech w parę; zacisnął dłonie w pięści, nie; nie mógł znowu mu się poddać, pozwolić się wepchnąć w tę ciasną pułapkę, z której tak trudno było odnaleźć wyjście; ukłucie paniki zatrzymało go na moment, ale tym razem nie był sam – mógł mówić dalej – tam, skąd p-p-przyszliśmy, wszyscy są w nieb-b-bezpieczeństwie. Oni wiedzą, Rycerze znają d-d-drogę, jeśli ich nie ostrzeżemy, umrą, sp-p-płoną w pożodze. – Jego własne słowa mieszały się z tymi zaczerpniętymi ze wspomnień, wypowiadanymi zachrypniętym głosem staruszki, ale nie był tego świadomy; rzeczywistość załamywała się wokół niego, gięła na krawędziach; podskórnie wiedział, że to musiał być efekt osłabienia, że ledwie trzymał się na miotle – prawdopodobnie tylko dlatego, że wciąż w jego żyłach krążył eliksir – ale wykorzystywał ostatnie chwile jasności. – Muszę mu p-p-powiedzieć. Nadchodzi ciemność, której światło nie rozgoni, muszę… – Urwał, żeby zaczerpnąć powietrza, spojrzeć po reszcie; musiał mówić jak potłuczony – ale nie miał czasu na wyjaśnienia, strażnicy mieli za moment wyłonić się zza zakrętu. – Nie jestem w st-t-tanie niczego udowodnić, ale musicie mi uw-w-wierzyć – powiedział, głosem, w którym zatańczyła błagalna nuta. Właściwie sam nie był pewien – dlaczego te słowa, pozornie szaleńcze, wyryły się w jego umyśle tak mocno, ani dlaczego w miarę, jak przemierzał korytarze Azkabanu, uwierzył, że były prawdziwe; może zwyczajnie potrzebował odnaleźć w tym wszystkim, w tej wyprawie, w swojej tu obecności, przynajmniej skrawek sensu – może chodziło o to, że kobieta jakimś cudem znała jego imię i wiedziała, że świetlisty bernardyn należał do niego – a może naprawdę oszalał. Pewnie mieli wkrótce się przekonać. – Ile mamy mioteł? Czy kt-t-toś może wziąć Sarah? Nie wiem czy dam radę… D-do-dolecieć z nimi obiema – zapytał, rozglądając się, i dopiero wtedy dostrzegając pomniejszoną miotłę tkwiącą wciąż w rękach Michaela. Oraz to, że sam Michael wydawał się roztrzęsiony, nieswój; czy również zobaczył w Azkabanie coś, co wytrąciło go z równowagi? Czy chodziło o jego siostrę, nieprzytomnie wiszącą w ramionach Vincenta? – Co się z nim dzieje? – zapytał. – Sp-p-próbuję z tym pomóc – zaoferował, wyciągając wciąż trzymają w dłoni różdżkę i kierując ją na miotłę, chcąc ją powiększyć; nie mieli czasu do stracenia, a potrzebowali każdej jednej. – Engiorgio – wypowiedział. Inkantacja brzmiała w jego ustach obco, jakby kanciasto, ale zaklęcie chyba nie należało do trudnych – miał nadzieję, że tyle był jeszcze w stanie z siebie wykrzesać.




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Zejście do Azkabanu [odnośnik]06.01.21 14:41
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 32
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zejście do Azkabanu - Page 15 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Zejście do Azkabanu [odnośnik]06.01.21 20:48
Wędrówka ciągnęła się w nieskończoność, lecz kiedy napotkali po drodze bernardyna Billy'ego to Farley jakoś minimalnie żwawiej zaczął poruszać nogami. W uzdrowicielu nie pozostało już jednak za wiele sił i wizja rychłego zakończenia tej wycieczki do Azkabanu była bardziej niż kusząca. Chciał tylko położyć się i zasnąć.
Nie zapowiadało się jednak na to, że był to całkowity koniec.
Zatrzymując się na krótki moment na zrujnowanym korytarzu po raz kolejny dopadły ich złe wieści. Spodziewał się, że będą musieli jeszcze wyminąć strażników, jednak mimo wszystko westchnął cicho. Drugi raz już nie westchnął, choć na cichy lament Tonksa odnośnie magii miał ochotę.
Tak działa transmutacja. Jeżeli pomniejszenie nie jest czasowa to możesz odwrócić je tylko transmutacją powiększającą albo niwelującą działanie wcześniejszej transmutacji – powiedział niczym rasowy maruda i niszczyciel dobrej zabawy, mając przy tym nadzieję, że ominie go tłumaczenie, że wełny z ciał będą musieli pozbyć się w ten sam sposób... albo się ogolić. Temat ten jednak sprawił, że Alexander spróbował sięgnąć do swojej metamorfomagii żeby ponownie przyjąć własną postać i z zaskoczeniem odkrył, że jego dar odpowiada na jego wolę. Twarz Mulcibera stała się nieco nieostra, zaczęła zmieniać formę aż nie osiągnęła kształtu nautralnego dla Farleya.
Ruszyli jednak dalej, tak jak w pierwszej kolejności dostali się do Tower, ku uldze Farleya odnajdując na końcu korytarza prowadzącego do Bramy Zdrajców pozostałych Zakonników. Kiedy dotarli do reszty drużyny nie czekała na nich tkliwa scena ponownego spotkania i radości. Alexander przeciął spojrzeniem drugą część grupy widząc tylko rozpacz i zmęczenie. Zacisnął usta i skinął głową Cedricowi i Williamowi, a później powiódł spojrzeniem po Pomonie i...
Tam było dziecko? – zapytał, a w głosie uzdrowiciela w końcu zabrzęczała jakaś emocja, którą poczuł. Bezbrzeżne zdziwienie, które stopniowo wraz z upewnianiem się co do stanu rzeczy przemieniało się we wściekłość. Chwilowo nie był w stanie dać jej ujścia, lecz było to dobrą siłą napędową aby spróbować działać dalej. Usłyszawszy, że Lydia została przy brzegu nie zwlekał.
Chodźmy do niej, tam zajmę się wszystkimi, byle dalej od korytarzy – rzucił, zaczynając iść w stronę miejsca, gdzie leżała Lydia. Na pytanie Vincenta ściągnął lekko brwi, po czym skinął głową. – Nie wzgardziłbym jakimś eliksirem na wzmocnienie – mruknął, wiedząc, że jeżeli będzie chciał użyć patronusa do prędkiej pomocy poszkodowanym – nie mieli czasu na więcej, musiał po prostu wszystkich przywrócić do stanu używalności – to przyda mu się jakaś regeneracja, albo chociaż zniwelowanie piętna zostawionego na nim przez okropności Azkabanu.
Dobiegające zza ich pleców odgłosy strażników w Tower i, według słów Cedrika, olbrzyma nie nawały im zbyt wiele czasu. Chłód, który ciągnął od więzienia także mógł oznaczać tylko jedno. Alexander obejrzał dziecko przyniesione przez Billy'ego, a także ciało Pomony, po czym nachylił się nad Lydią. Zatrzymał się jednak wpół ruchu gdy dotarły do niego słowa Williama. Spojrzał na szukającego ściągając brwi, zaraz unosząc je i rozchylając lekko usta tylko po to aby zaraz mocno je zacisnąć w wąską kreskę. – Więzień – powiedział, zerkając po pozostałych. – Więzień na panoptikonie mówił, że Justine wymieniała nazwiska i miejsca – powiedział tonem wypranym z emocji, czując jakby grunt usuwał mu się spod stóp. Umysł młodego Gwardzisty ogarnęło poruszenie: musiał wymyślić jak mieli się stąd wydostać. Musiał.
I to co pierwsze zrozumiał w tej kwestii sprawiło, że opuściły go resztki nadziei na to, że wydostaną się wszyscy.
Lecąc do Tower mieliśmy dwa wolne miejsca, wychodzimy w stanie plus trzy – powiedział chłodno, rzeczowo, wzrok skupiając na nieruchomej Lydii. Ciężko było poznać po kimś, że przeszedł traumę, jednak słowa Cedrica musiały w tej mierze wystarczyć. – Jeżeli Lydia straciła nad sobą kontrolę to najlepiej będzie jeżeli pozostanie nieprzytomna. Uzdrowię ją, ale nie będę wybudzał – powiedział, spoglądając najpierw na Williama, a następnie na Dearborna. – Cedric, weźmiesz ją, Vincent poleci z Justine, Billy weźmie ciało Pomony, Michael... – zaczął, lecz wtedy z Tonksem zaczęło dziać się coś bardzo niedobrego. Alexander słuchał, jak Rineheart próbuje uspokoić aurora, samemu zastanawiając się już jak odpowiednio dobrać słowa. Kiedy Vincent skończył to Alexander zwrócił się wtedy do Tonksa.
Michael – powiedział raz jeszcze, powoli wyciągając dłoń w stronę Tonksa. – To gniew, o którym rozmawialiśmy. Musisz z nim żyć, jednak nie musi być tym, co wyciąga z ciebie najgorsze rzeczy, te o których nikt nie chce mówić głośno. Każdy z nas ma swoje demony, ale, Michael – podniósł się ostrożnie i podszedł bliżej aurora, choć ten zaczynał drżeć niekontrolowanie. – Nie tylko one mogą się żywić gniewem. Wściekłość może być siłą napędową. Wiesz czemu wyszedłem z tego cholernego Azkabanu? Bo cały czas byłem wściekły, bo w tej wściekłości parłem dalej naprzód, chcąc udowodnić wszystkim niedowiarkom, że mogę – powiedział, podchodząc już całkiem blisko. – I ty też możesz, Michael. Gdyby nie było ciebie to nie byłoby też wilka. To on jest uwięziony w tobie, a nie ty w nim. To ty masz dłoń na wierzchu, to ty masz kontrolę. Pomogę ci trochę żebyś sobie o tym przypomniał – powiedział, po czym uniósł różdżkę. – Paxo Maxima – powiedział inkantację, lecz zrobił to zbyt nieschludnie. – Paxo Maxima – powtórzył, ściągając brwi i przykładając się bardziej do inkantacji, po czym cofnął się nieco. – Wdech i wydech, Tonks – powiedział, przez krótką chwilę przypatrując się jeszcze aurorowi.
Po tym uklęknął znów przy Lydii. Korzystając ze skupienia potrzebnego do leczniczego czaru Alexander przymknął na moment powieki i przywołał do siebie raz jeszcze wspomnienie z próby. Wyobraził sobie skute lodem jezioro, nad którym wiatr gnał spiętrzone niczym fale płatki śniegu. Przywołał do siebie spokój jaki niósł chłód powietrza i chłód wody, przywołał do siebie ciszę i światło bijące od wygaszacza, po czym zaczerpnął ze swojej mocy chcąc przelać ją w pannę Moore i przywrócić jej utracone zdrowie. – Expecto Patronum – wypowiedział inkantację, otwierając znów oczy. Jaśniejący kruk opadł na Lydię i wniknął w jej zmęczone ciało, napełniając je chwilowo blaskiem. Podniósł się następnie i popatrzył po towarzyszach.
Uzdrowię was na tyle na ile jestem w stanie, nie mamy wiele czasu. Tak jak mówiłem, Billy weźmie ciało Pomony, Cedric zabierze Lydię, Vincent poleci z Justine, a Michael weźmie ze sobą Sarah – powiedział, zerkając przelotnie na dziecko. Nie pytał nawet, skąd Billy wiedział jak ma na imię albo dlaczego nadał jej takie imię. Nie było na to czasu, po prostu przyjmował wszystko do wiadomości. – Mamy osiem miejsc na miotłach, więc ja zabezpieczę wasz odwrót i spróbuję teleportować się z wykorzystaniem białej magii Zakonu – oświadczył. Podobno było to możliwe, choć obarczone pewnym ryzykiem. Nikt nigdy jeszcze tego nie sprawdzał w praktyce, ale kiedyś musiał nadejść czas, w którym ktoś przetestuje słowa profesor Bagshot. I tak nie było dla niego miejsca na miotłach, a on posiadał magiczny kryształ, który podejrzewał, że jest w stanie zapobiec rozszczepieniu, które musiało towarzyszyć tak silnemu wyrzutowi magii.
Powiódł raz jeszcze spojrzeniem po swojej drużynie, zwracając wpierw uwagę na Williama. Farley przyjrzał się Moore'owi, decydując, że ten wyglądał gorzej niż Cedric. Alexander był bowiem świadom, że nie będzie w stanie przywołać więcej niż jednego patronusa, który byłby w stanie przywrócić siły. Zdecydował się więc na wsparcie szukającego. Przymknął znów oczy i skierował różdżkę na Billa, skupiając się na wspomnieniu z próby. Zanurzył się znów w lodowym pustkowiu, wrócił do ciszy i spokoju, lecz tym razem przywołał wśród białej zamieci twarz ojca. Musiał obudzić w sobie wszystkie pokłady energii, a jak przed chwilą sam przyznał, złość i determinacja napędzała go w takich chwilach jak mało co. Musieli stąd wyjść i ratować Oazę. Wspomniał więc to, jak pokonał swojego ojca, przechytrzył tego, który zawsze patrzył na niego z góry, uważał za nic. Wspomniał rodzinę, która dzięki Alexandrowi uniknęła tragedii. Wspomniał Garretta, którego wtedy poświęcił, a który wierzył, że młody Selwyn będzie potrafił podjąć właściwe decyzje. Nie zamierzał zawieść przyjaciela, po którym pozostało mu tylko jedno wspomnienie. – Expecto Patronum – powtórzył inkantację, przelewając wraz z nią swoje siły w Williama, wzmacniając go. – Dotrzecie tam, ostrzeżecie wszystkich – powiedział Moore'owi, po czym przesunął się w stronę Dearborna. – Pozwól – powiedział, czując się już nieco wyssany od tak intensywnego korzystania z magii, lecz nie mógł zostawić Cedrica z niczym. – Paxo Maxima – wymówił inkantację i wykonał staranny ruch różdżką, czując, że zaklęcie było udane.
Pustka, którą Alexander czuł wcześniej, teraz ogarnęła go całkowicie. Był obojętny. Na płonący stos Wendeliny, nie zrobiłoby mu nawet różnicy gdyby teraz umarł. Zrobił już wszystko co miał, nie pozostało nic poza zapewnieniem wszystkim szansy na ucieczkę. Na ostatek jednak wyciągną różdżkę raz jeszcze, postanawiając spróbować odwrócić zmniejszenie miotły Tonksa. – Engiorgio – wymówił znaną sobie inkantację i skupił się na ruchu różdżką, choć nie miał pewności, czy był jeszcze w stanie cokolwiek wyczarować.

| Tutaj rzucam po kolei na: Paxo Maxima dla Michaela (pierwsze nieudane, drugie udane), leczniczego patronusa dla Williama, leczniczego patronusa dla Lydii, Paxo Maxima dla Cedrica, a teraz rzucam na Engiorgio na miotłę Michaela (bo jak wszyscy to i ja).


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Zejście do Azkabanu - Page 15 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Zejście do Azkabanu [odnośnik]06.01.21 20:48
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 71
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zejście do Azkabanu - Page 15 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Zejście do Azkabanu [odnośnik]06.01.21 21:17
Spoglądał to na ciało żony Jaydena, to na dziecko o pustych oczach, to na wychudzoną Just, to w stronę korytarza, z którego słychać było kroki i czuć zimno dementorów. I rosła w nim wściekłość, i paląca wściekłość - pozwalająca mu jeszcze poprosić o pomoc Vincenta, ale bardziej otumaniająca z każdą chwilą. Zacisnął zęby, chwilowo upatrując największego niebezpieczeństwa we własnym, zdradliwym ciele: drżących kolanach, trzęsących się dłoniach, pulsującej bólem głowie i gorącu rozlewającym się po mięśniach. Dopiero słowa Rinehearta, a później Farleya, przywróciły go na moment do porządku, uświadamiając mu, że może i musi nad tym zapanować.
Wziął głęboki, roztrzęsiony wdech.
Nie teraz, nie teraz. Miałeś nam pomóc uporać się z zagrożeniem, a nie utrudniać ucieczkę. - przymknął oczy, z mieszanką odrazy i strachu zwracając się do wilka, albo do samego siebie. Bał się tej części swojej osobowości, sięgał do niej jak najrzadziej, ale Farley miał rację. To on był panem tego ciała, nie powinien lękać się samego siebie. Nikt nie będzie nim dyrygował! Oboje chcemy żyć i nie trafić do klatki, więc ucisz się i nie utrudniaj. - dodał, zgodnie z sugestią Alexa przekuwając gniew w determinację. Jeszcze chwilę temu nie był właściwie pewien, czy chce żyć, ale wiedział, że wilk chciał - a znalezienie się poza Azkabanem ułatwiło mu podjęcie decyzji. Chciał dotrzeć do Oazy, chciał zobaczyć jak Justine zdrowieje, chciał chronić ją i Kerstin i wszystkich potrzebujących, chciał oddać własne życie w razie prawdziwego zagrożenia, a nie szarżując samobójczo na strażników Tower. Poczuł, że krew w tętnicach zaczyna z powrotem zwalniać, a bicie serca się uspokajać - Paxo Maxima w połączeniu z radami kolegów pomogło mu się uspokoić.
-Ja... dziękuję. Przepraszam. Już... już lepiej. - szepnął, otwierając oczy. Na palący wstyd przyjdzie czas później, mieli sporo do zrobienia. Z zażenowaniem obserwował, jak wszyscy próbują powiększyć jego miotłę, aż z wdzięcznością przyjął pomoc Alexa.
-Teleportować, stąd? - uniósł lekko brwi, a potem bez namysłu sięgnął po swój wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu. -Uważaj na siebie. To na wszelki wypadek. - przekazał Gwardziście eliksir, który pomagał na rany po rozszczepieniach po teleportacji.
Wzdrygnął się na słowa o informacjach, które mogła przekazać Ministerstwu Justine, ale odsunął te myśli na bok, nie mógł się dalej stresować.
-Lećmy. Spotkamy się w Oazie. - potwierdził rozkaz dowódcy, wsiadając na miotłę i odbierając od Billy'ego dziecko. Żywe? Chyba tak, ale jakieś dziwne. Wolał nie pytać. Usadził Sarah na miotle i przywiązał do siebie paskiem, a potem skierował różdżkę na wylot korytarza, w którym widział wcześniej sylwetki strażników.
-Salvio Hexia. - szepnął, chcąc odgrodzić ich od siebie barierą niewidzialności i usprawnić tym samym przelot na miotłach. Rozejrzał się jeszcze po towarzyszach, czekając aż będą gotowi - a potem poderwał do lotu.

salvio hexia
jeśli już mogę, opuszczam Tower i lecę do Oazy!



Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Zejście do Azkabanu - Page 15 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Zejście do Azkabanu [odnośnik]06.01.21 21:31
Zamiast od razu odpowiedzieć na pytanie o pozostałych, William najpierw zapytał o swoją siostrę, rozumiałem to. Sam szalałbym ze zmartwienia, gdybym był na jego miejscu. Gdyby zamiast Lydii znajdowała się Lizzie.
- Jest przy brzegu, bezpieczna, musiałem zabezpieczyć sufit przed zawaleniem się - odpowiedziałem mu krótko, by go uspokoić. Nie wyglądał dobrze. Właściwie to wyglądał koszmarnie. Był blady jak śmierć i podejrzewałem, że i on nie usiedzi na miotle zbyt długo.
Na Merlina, nie potrafiłem określić jak uradowało mnie pojawienie się Alexandra, Vincenta i Michaela, razem z Justine. Cała czwórka była żywa. Słowa Rinehearta uspokoiły mnie nieco co do stanu Tonks, choć wyglądała na tak chudą, jakby lada dzień miała umrzeć z głodu.
Zawiesiłem spojrzenie na Williamie, który mówił o Rycerzach wiedzących o Oazie i szatańskiej pożodze mogącej ją strawić. Słyszałem to już, nie wiem ile wcześniej, ale jeszcze w Azkabanie. Wciąż nie miałem pojęcia od kogo to usłyszał, skąd to wiedział i na ile to było wiarygodne, ale nad tym będziemy się wszyscy zastanawiać, kiedy tylko dotrzemy do Oazy. Wydostanie się z Tower było w tej chwili najważniejsze, lada chwila mogli zjawić się Strażnicy. Farley też o tym wiedział. Od razu wszyscy przeszliśmy korytarzem w stronę Bramy Zdrajców, gdzie zostawiłem Lydię.
- Nie mam już żadnego eliksiru - odpowiedziałem na mruknięcie Alexandra. Wszystkie fiolki, które ze sobą zabrałem, były puste.
Kiedy William spytał, czy ktoś mógłby zabrać ze sobą Sarah, dotarło do mnie, że mieliśmy za mało mioteł. Zacisnąłem usta w wąską kreskę, zastanawiając się nad tym, ale Farley zdążył już zdecydować. Skinąłem głową, przyjmując rozkaz; nie wiedziałem jedynie co sam planował, jak miał zamiar się stąd wydostać.
- Może tak będzie lepiej. Mam wrażenie, że gdy na mnie patrzyła, widziała kogoś innego - mruknąłem w odpowiedzi na decyzję, aby pozostawić Lydię nieprzytomną. Obawiałem się, że to jedyne wyjście, że mimo patronusa, który kilka chwil później wchłonął się w jej ciało, to uleczył jedynie ciało, a nie zraniony umysł i jedynie utrudni nam ucieczkę. - Przywiążę ją do siebie paskiem i swetrem - zdecydowałem, zerkając na Williama, który to samo uczynił z obcą dziewczynką. Dziwiło mnie, że dziecko dalej nic nie powiedziało. Nie reagowało w żaden sposób.
- Michael, jesteś na tyle silny, by to przezwyciężyć - powiedziałem cicho, zwracając się do przyjaciela, zaniepokojony jego stanem. Nie wiedziałem co konkretnie się z nim działo, o czym mówili inni, lecz dołączyłem do nich, by wesprzeć Tonksa choć słowem - zdawałem sobie sprawę z tego, co może oznaczać utrata kontroli przez niego, zwłaszcza, kiedy Vincent wspomniał o wilku. To ostatnie czego teraz potrzebowaliśmy.
Czekałem z boku, przyglądając się niecierpliwie działaniom Alexandra, który uwijał się tak szybko jak mógł. Nasłuchiwałem jednocześnie, czy strażnicy nie są już zbyt blisko, czy nie jest jeszcze za późno. Kiedy kolejny lśniący kruk pomknął ku Williamowi, ściągałem już pasek miotły z tułowia, by zacisnąć ręce na jej trzonku, gdy Farley stanął obok. Jego zaklęcie sprawiło, że poczułem się dużo spokojniejszy.
- Dziękuję - powiedziałem cicho. Na wylewniejsze podziękowanie przyjdzie czas później. - Mógłby mi ktoś pomóc? - spytałem, przekładając nogę przez miotłę i zaciskając ją udami. Odpiąłem pasek od spodni i wyciągnąłem go ze szlufek. Zawsze był za długi i teraz miało to zadziałać na moją korzyść. Znalazł się przy mnie William i obaj podnieśliśmy nieprzytomną Lydię. Złapałem ją za łydkę, by przełożyć jej nogę przez miotłę, by siedziała na niej przede mną. W czasie, kiedy Billy ją przytrzymywał, ja obwiązałem siebie w pasie paskiem i przewiązałem go w talii Lydii, zapinając na tak dalekie oczko jak tylko się dało. Związałem nas w ten sposób także swetrem, który miała przy sobie Lydia, tak na wszelki wypadek.
- Gotowi? - spytałem, oglądając się na innych, lecz nie zwlekałem. Jedną ręką trzymałem trzonek miotły, drugą obejmowałem nieprzytomną Lydię, aby nie zsunęła się z miotły i odepchnąłem się nogami od ziemi, by wznieść się lekko w powietrze.
Poszybowałem nad wodą, przez korytarz, którym się tu dostaliśmy. Brama, na cale szczęście, nie została zamknięta. Nie rozglądałem się, nie patrzyłem, czy spetryfikowany (ile czasu temu?) strażnik wciąż leżał tam, gdzie go zostawiliśmy, czy nie. Skupiłem się na tym, by lecieć przed siebie, a wyłoniwszy się z korytarza, przy którym znaleźliśmy łódź, unieść w górę i jak najszybciej oddalić się od Tower - zostawić to przeklęte miejsce za nami, w nadziei, że na murach nie czekali na nas strażnicy i nie zdołają nas dogonić. Musieliśmy dotrzeć do Oazy.

| zt Cedric i Lydia?


when injustice
becomes law
resistance
becomes duty



Cedric Dearborn
Cedric Dearborn
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
anger makes you stupid

stupid gets you killed
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zejście do Azkabanu - Page 15 Hss7
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7241-cedric-dearborn https://www.morsmordre.net/t7249-nike#195067 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f238-oaza-chata-nr-30 https://www.morsmordre.net/t7248-skrytka-bankowa-nr-1776#195061 https://www.morsmordre.net/t7247-cedric-dearborn#195054
Re: Zejście do Azkabanu [odnośnik]06.01.21 22:05
Zaklęcie nie powiodło się, nie był zdziwiony biorąc uwagę obniżoną koncentrację, czy rzadko używaną dziedzinę magii. Westchnął przeciągle chowając różdżkę do podręcznej, skórzanej torby. Wyciągnął trzonek miotły z pomiędzy kolan i ponownie trzymał go prawą dłonią, aby drugą ręką podtrzymywać opartą na torsie i części barku Tonks. W skupieniu z mocno zaciśniętymi brwiami spoglądał na wszystkich towarzyszy, przez dłuższą chwilę koncentrując się na roztrzęsionym Zakonniku. Moore wypowiadał przerażające słowa, które docierały do niego z pewnym opóźnieniem. Przełknął ślinę przerażony, nie dowierzał, że coś takiego może mieć miejsce. Nie odezwał się, analizował wszystkie przesłanki, które przecież nie mogły być kłamstwem. Tak długi pobyt pod zwierzchnictwem wrogów prawdopodobnie został przez nich dogłębnie wykorzystany; musieli wyciągać z niej poufne informacje za pomocą długich przesłuchiwań i świadomych tortur – psidwacze kreatury! Dłoń silniej zacisnęła się na drewnie w geście frustracji, chęci wyniszczenia przeciwników dopuszczających się tak bestialskich czynów. Jeżeli uda mu się szybko dojść do siebie, na pewno nie odpuści! Nie tylko oni byli teraz w niebezpieczeństwie, musieli niezwłocznie przedostać się do Oazy. Przenosząc się w miejsce gdzie jakiś czas temu pozostawili drewnianą łódkę, kątem oka dostrzegł bezwładne, kobiece ciało należące do współtowarzyszki. Paskudna atmosfera więziennej otchłani odcisnęła na niej swe okrutne piętno. Przenosząc wzrok na Farleya przytrzymał go na nim próbując wyrwać się z chwilowego zamyślenia. Przypomniał sobie, że w ekwipunku znajdował się jeszcze jeden, przydatny eliksir. Znów przytrzymał trzonek między kolanami i szybko wygrzebał odpowiednią fiolkę z eliksirem niezłomności. – Tutaj mam eliksir niezłomności, weź go, powinien pomóc. rzekł i wystawił rękę w stronę Gwardzisty podając malutkie opakowanie. Gdy były auror padł ofiarą obezwładniających skutków niedawnych wydarzeń, starał się stanąć na wysokości zadania, wspomóc go po raz kolejny. Domyślał się, że członkowie drugiej grupy mogli być zdziwieni, a może odrobinę przerażeni? Jednakże z pomocą reszty przemówili do blondyna przeganiając wilczego demona, który pragnął wydostać się na chłodną powierzchnię. Vincent odetchnął z ulgą, gdy rosły mężczyzna odezwał się swym naturalnym, skruszonym głosem. Wzmocnienie, które chwilę wcześniej podarował mu Alexadner robiło swoje. Zdobył się jeszcze na krótkie: – Dasz radę Michael. – po czym z podziwem spoglądał na działania dowódcy. Bez większego problemu przywrócił siły pozostałym członkom wyniszczającej misji. Bez wahania i trudu posługiwał się magią, lecz słowa, które wypowiedział zaskoczyły go wyraźnie: – Jesteś pewien Alex? – zapytał jeszcze trochę retorycznie widząc, że ilość miejsc na miotłach nie była wystarczająca. Zmartwił się, choć w głębi duszy wierzył, że młody uzdrowiciel da sobie radę. Gdy pozostali szykowali się do lotu on sam zabrał się do działania. Starał się manewrować ciałem Justine, aby ułożyć je na sobie jak najoptymalniej. Głowa opadała na lewe ramię, a reszta sylwetki usadowionej przed nim dziewczyny opierała się na torsie i napiętych mięśniach brzucha. Lewę ramię oplótł wokół jej nienaturalnie szczupłej talii, mogąc złapać jeszcze fragment miotły od doły. Przysunął ją do siebie i pochylił się delikatnie, aby ułatwić sterowanie. Prawa dłoń pewnie zaciskała się na trzonku. Widząc, że pozostali są gotowi i wzbijają się do lotu, na odchodne kiwnął głową w stronę Gwardzisty i odpychając się od wilgotnej ziemi ruszył przed siebie, ku Oazie, lecąc zaraz za Dearbornem.

| przekazuję eliksir niezłomności z ekwipunku Alexandrowi

| zt Vincent i Justine


[bylobrzydkobedzieladnie]



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself


Ostatnio zmieniony przez Vincent Rineheart dnia 11.01.21 17:59, w całości zmieniany 3 razy
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Zejście do Azkabanu [odnośnik]07.01.21 0:24
Pojawienie się Alexandra wraz z pozostałymi członkami Zakonu Feniksa sprawiło, że poczuł, jakby ktoś z barków ściągnął mu olbrzymi ciężar – i to nie tylko ze względu na to, że wszyscy okazali się być żywi; do tej pory, skupiony głównie na próbie przetrwania i wydarcia z mroków Azkabanu ciała Pomony oraz malutkiej Sarah, nie był świadomy, jak bardzo brakowało mu obecności kogoś, do kogo należało podejmowanie decyzji; jak bardzo brakowało mu dowódcy. On sam nim nie był; reagował instynktownie, bardziej niż chłodnej kalkulacji, ufając odruchom – teraz więc cieszył się, że mógł zaufać komuś innemu, może i młodszemu wiekiem, ale zdecydowanie bardziej doświadczonemu w sytuacjach, w których życie ścierało się ze śmiercią.
Ruszył w kierunku wskazanym przez Alexandra i Cedrica, przyspieszając nieco, gdy zobaczył Lydię; wydawała się jeszcze bledsza niż zapamiętał, z błękitem żył prześwitujących przez skórę pod podkrążonymi oczami. Coś szarpnęło się boleśnie w jego klatce piersiowej, a na języku poczuł gorycz; wyrzuty sumienia i strach zapłonęły w jego wnętrznościach, chciał protestować – błagać Alexandra, żeby ją uzdrowił i obudził, bo w tamtym momencie niczego nie chciał tak bardzo, jak tego, by zwyczajnie otworzyła oczy i się odezwała – ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Farley był uzdrowicielem, musiał wiedzieć, co robił. – Pomóż jej, p-p-proszę – odezwał się więc tylko, odsuwając się, żeby zrobić Gwardziście miejsce – ale wtedy coś innego odwróciło jego uwagę. Skręcił miotłę w drugą stronę, przyglądając się Michaelowi, drżącemu, wyglądającemu, jakby prowadził jakąś wewnętrzną walkę. Zmarszczył brwi w konsternacji, czując odruchowy opór na myśl o przekazaniu mu kruchej dziewczynki, ale Alexander i Vincent zdawali się panować nad sytuacją, być może rozumiejąc ją lepiej niż on sam. – Na p-p-pewno dasz radę ją wziąć? – zapytał, spoglądając na poszarzałą twarz aurora. Nie zamierzał jednak dyskutować z rozkazami wydanymi przez ich dowódcę, nie mieli na to czasu – echo kroków w korytarzu, który dopiero co opuścili, narastało, podobnie jak chłód – wspinający się coraz wyżej wzdłuż jego ramion i klatki piersiowej.
Przyglądał się Alexandrowi, gdy ten pochylił się nad Lydią, wyciągając różdżkę w jej stronę. Spodziewał się obco brzmiących, leczniczych inkantacji, ale Gwardzista zamiast tego sięgnął po patronusa; Billy więc obserwował – z podziwem, którego nie potrafił ukryć – jak świetlisty kruk, który wcześniej przekazał mu wiadomość, wnika w ciało jego siostry, na moment rozświetlając je dodającym otuchy, ciepłym blaskiem. – Co z nią b-b-będzie? Alex? – zapytał, nie będąc w stanie powstrzymać słów, które cisnęły mu się na usta. Chociaż poczucie obowiązku i wspomnienie wygłoszonej przez staruszkę przepowiedni gnały go na zewnątrz, zmuszając, żeby się pospieszył, przez chwilę jeszcze nie potrafił się poruszyć – mógł tylko wpatrywać się w nieruchomą twarz Lydii, jego młodszej siostry, z jednej strony wiedząc, że nie był w stanie nic dla niej zrobić – a z drugiej przytrzymywany w miejscu przez tę samą siłę, która zatrzymywała ludzi przy łóżkach ich nieprzytomnych, zmagających się z chorobą bliskich.
Widok pojawiającego się ponownie patronusa znów przywrócił go do rzeczywistości; odwrócił wzrok, żeby spojrzeć na świetlistego kruka dokładnie w chwili, w której ten zniżał lot, żeby wniknąć w jego klatkę piersiową – i ledwie to zrobił, poczuł rozchodzące się wewnątrz ciepło, siłę przezwyciężającą nawet przenikający go na wskroś chłód Azkabanu. Odetchnął, po raz pierwszy od długiego czasu – swobodniej, czując powracającą do niego nadzieję, że wciąż mogło im się udać. – Dziękuję – powiedział na wydechu, posyłając pełne wdzięczności spojrzenie Gwardziście. A później nie tracił już czasu – przytrzymując Sarah i Pomonę, zsiadł z miotły, ostrożnie – sprawdzając najpierw, czy zranione kolano było w stanie unieść jego ciężar. Asekurując związane ciała, zsunął je na ziemię, a później rozpiął – najpierw podnosząc drobną postać dziewczynki. Wydawała się jeszcze szczuplejsza niż wcześniej, przelewała mu się przez ręce; podszedł jednak wraz z nią do Michaela, żeby pomóc usadzić ją przed nim na powiększonej przez Alexandra miotle. – W p-p-porządku? – zapytał go cicho; czy czuł się na siłach, żeby to zrobić? Przywołany przez Cedrica, w jednej chwili znalazł się przy nim i przy Lydii, żeby pomóc mu ją podnieść, a później upewniając się, że siedziała stabilnie. – Lećcie ostrożnie – powiedział cicho, kierując te słowa głównie do aurora i spoglądając na niego poważnie; później sięgnął jeszcze do bezwładnie zwisającego ramienia siostry, żeby na moment złapać ją za dłoń i unieść ją w górę, a następnie w jakimś jednocześnie rozpaczliwym i troskliwym geście pocałować jej chłodne knykcie. Jeszcze trochę, Lily, starał się jej przekazać, choć jego wargi pozostawały zaciśnięte. Musisz wytrzymać jeszcze trochę.
Do Pomony i własnej miotły wrócił na samym końcu, raz jeszcze schylając się, żeby podnieść bezwładne ciało z ziemi – dzięki zaklęciu znacznie lżejsze, do punktu, w którym wydało mu się to niewłaściwe; nie pochylał się jednak nad tą myślą zbyt długo, resztki sił wykorzystując do posadzenia Zakonniczki na miotle. Usiadł tuż za nią, przyciągnął ją do siebie i raz jeszcze użył paska, by ściągnąć ich oboje na wysokości pasa; chciał móc lecieć szybciej, nie mieli czasu do stracenia.
Zanim nachylił się niżej nad miotłą i ruszył w stronę bramy zdrajców, odwrócił się jeszcze przez ramię, odnajdując spojrzeniem Alexandra. Nie wiedział, w jaki sposób Gwardzista planował deportować się z Tower, ale wierzył, że była to decyzja podjęta świadomie. – W-wi-widzimy się w Oazie – powiedział, kiwając w jego stronę głową – tym razem naprawdę w to wierzył – a później odbił się nogami od posadzki i ruszył, chcąc oddalić się od strażników, dementorów i tego koszmarnego miejsca, a później unieść ponad mgłę i dalej – ku Oazie.




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Zejście do Azkabanu [odnośnik]07.01.21 1:41
Farley uniósł spojrzenie znad Lydii, przenosząc je na Williama.
Będzie żyć, choć nie mam pewności, czy będzie całkowicie taka jak dawniejjak i każde z nas, pomyślał, odpowiadając na pytanie Billy'ego z całkowitą szczerością. Wątpił, czy ślady po ich wycieczce do Azkabanu znikną, a nawet jeżeli tak, to na pewno nie prędko.
Czas go gonił i Alexander spieszył się jak tylko mógł, jednak kiedy skończył dookoła było już całkowicie zimno. Alexander przyjął z wdzięcznością fiolki od Michaela i od Vincenta. – Dziękuję – powiedział i schował eliksiry do sakw na pasie. – Dam sobie radę – odpowiedział na wątpliwości Tonksa i Rinehearta, obserwując jak towarzysze szykują się do odlotu. Podszedł jeszcze do Billy'ego i wyciągnął ku niemu lusterko dwukierunkowe, oddając je szukającemu. Sam sięgnął następnie po schowany kryształ z białego deszczu, od razu czując bijącą od niego moc, tego jak zdawał się ściśnięty i zbity. Nie namyślając się za wiele położył białomagiczny kamień na języku, po czym połknął go.
Uważajcie na siebie. Widzimy się w Oazie – skinął głową na słowa Billy'ego, obserwując jak Zakonnicy wzbijają się w powietrze i odlatują. Poczekał aż znikną, a kiedy tak się stało to Farley zrozumiał, że został całkiem sam. Wokół niego echem niosły się odgłosy pościgu i kroczącego olbrzyma. Skierował się w stronę wyjścia z korytarza, wziął głęboki oddech i obrócił w palcach różdżkę. Zadrżał, przejęty zimnem bijącym od wnętrza magicznego więzienia, od wspomnienia okropieństw, których doświadczyli, których nadal doświadczały niezliczone istnienia zamknięte setki metrów pod ziemią w potępieńczej otchłani. Farley wypuścił drżący oddech, po czym zamknął oczy, powoli nabrał powietrza w płuca i zebrał resztki sił po morderczej wyprawie, którą właśnie kończyli. Zacisnął palce na hikorowej różdżce, swojej jedynej towarzyszce w tej całkowicie przerażającej chwili, po czym rzucając się na głębię nieznanych wód sięgnął do krążącej w nim jasnej mocy Zakonu, teleportując się z Tower.

| Biorę eliksiry od chopaków, Billy'emu oddaję lusterko, połykam ten kryształ i po odlocie wszystkich teleportuję się przy użyciu mocy Zakonu.


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Zejście do Azkabanu - Page 15 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Zejście do Azkabanu [odnośnik]11.01.21 1:33
Spotkanie wszystkich Zakonników częściowo pozwoliło dodać nieco utraconej dotąd otuchy, że żyją i jakkolwiek się mieli, wciąż byli cali. Wymienili się informacjami, ale nie mieli na to zbyt wiele czasu. Ten upływał, a wokół robiło się coraz zimniej i bardziej niebezpiecznie, a odgłos kroków z każdą chwilą się zwiększał.

Głód w Michaelu narastał, a wilk, tak jak obiecał, zamierzał przejąć kontrolę nad rozdygotanym, osłabionym czarodziejem, w którym tliły się wyjątkowo silne emocje — od strachu, aż po złość. Z pomocą przyszli jednak przyjaciele, którzy wsparli go, pomagając mu się wyciszyć. Słowa Vincenta, podobnie jak Alexandra pozwoliły mu na uspokojenie się. Niestety, zaraz potem nadeszła apatia i to ciągłe, nieustające poczucie niepewności, jakie wiązało się z obecnością dementorów.

Farley, który przez cały czas wyglądał jak jeden ze swoich wrogów odmienił się na oczach wszystkich, powoli powracając do swojej własnej postaci.

Próba powiększenia miotły przez Michaela nie powiodła się. Nie udało się to też Cedricowi ani Vincentowi, ani też Williamowi.
Nie było to szczególnie trudne zaklęcie transmutacyjne, należało do podstawy programowej Hogwartu, jednak czarodzieje nie wzięli pod uwagę, że korzystanie z dziedziny, w której żadne z nich nie było biegłe mogło być znacznie utrudnione po wizycie w Azkabanie. Udało się to dopiero Alexandrowi.

Dotarłszy do Bramy Zdrajców Farley obejrzał trzy ciała. Ciało dziewczynki, określanej przez Williama jako Sarah było żywe — jako uzdrowiciel mógł wyraźnie potwierdzić, że oddychała i posiadała wszystkie lub prawie wszystkie funkcje życiowe. Niestety, wyglądało na to, że nie była niczego świadoma, a nawet po otwarciu oczu nie reagowała na to, co działo się wokół. Pomona była zdecydowanie martwa. Przyglądając jej się nie mógł od razu ustalić przyczyny zgonu, ale ewentualne późniejsze oględziny mogłyby mu pomóc wykazać, że zmarła od uduszenia. Trzecie ciało — ciało Lydii, było żywe, ale kobieta była zupełnie nieprzytomna. Ze zdanej relacji wynikało również, że mogła postradać zmysły. Rozsądne wydawało się więc nie budzenie jej tutaj, gdy zagrożenie było tak wysokie.
Uzdrowiciel, pomimo trudnych warunków, odgłosów strażników (coraz wyraźniejszych) i olbrzyma, postanowił zabrać się za wzmocnienie swoich towarzyszy. Zaklęcie rzucone na Michaela pomogło mu się uspokoić. Po przywołaniu silnych wspomnień związanych z Zakonem i wypowiedzeniu inkantacji, świetlisty kruk na sekundę wyłonił się z jego różdżki, by przeniknąć przez ciało Lydii. Ta, choć była nieprzytomna poczuła jak wypełnia ją dobra, pozytywna energia, a jej sen stał się znacznie spokojniejszy. Zaraz potem powtórzył to samo w stronę Williama. Patronus przeszył jego serce, wypełniając go ciepłem, pozytywną energią, mocą i wiarą, która została mu brutalnie odebrana w podziemiach Tower. Na końcu skierował różdżkę na Cedrica, którego zdążył jeszcze wzmocnić, nim echo głosów strażników silnie poniosło się po dziedzińcu.

Tonks przekazał uzdrowicielowi eliksir, a potem, przywiązawszy do siebie dziewczynkę paskiem, usiadł na miotłę i wzniósł się w powietrze. Jego zaklęcie było udane, wyglądało na to, że nikt nie zwrócił uwagi na wznoszące się w powietrze postaci. Cedric również nie zwlekał dłużej. To samo uczynił z nieprzytomną Lydią i zaraz potem wzniósł się na miotle. Vincent, nim wsiadł na miotłę z nieprzytomną Tonks przekazał uzdrowicielowi jeden ze swoich eliksirów. Na samym końcu wystartował William z martwą Pomoną przed sobą. Przy Bramie Zdrajców pozostał tylko Alexander, który podjął ryzykowną decyzję. Nim się jednak deportował, rozgryzł kryształ, który ze sobą zabrał. Wtedy jeszcze nie mógł wiedzieć, czy jego działanie uchroni go przed dramatycznymi skutkami działań. Kiedy jednak to zrobił, zrozumiał — że było warto; nic mu się nie stało.

Wszyscy opuścili Bramę Zdrajców w samą porę. Tuż nad nią pojawiło się kilkoro strażników, wskazujących w stronę Białej Wieży. Zakonnicy nie byli jednak w stanie dostrzec nic więcej, gęsta mgła przysłaniała im widok.

| Na odpis macie czas do czwartku, 14 stycznia godz. 12:00. Odpisujecie w szpitalu stworzonym w Oazie. Tam też po upływie terminu pojawi się post Mistrza Gry. Do tej pory możecie napisać tyle postów ile macie ochotę i wykorzystać tyle akcji ile jesteście w stanie.

Alexander, deportowałeś się tutaj. I tutaj możesz pisać swobodnie, nie czekasz na Mistrza Gry.

Tutaj, w Azkabanie, to już jest koniec. Mistrz Gry bardzo dziękuje wszystkim za sprawne, rozbudowane i bardzo emocjonujące odpisy.

Za udział w wydarzeniu Księżniczka na wieży otrzymujecie: 2PB, 75PD oraz osiągnięcie. Dobrze się spisaliście. Sprawy mechaniczne (dopisanie punktów, osiągnięcia, rozliczenie eliksirów) odbędzie się w przeciągu najbliższych dwóch-trzech dni. Proszę o cierpliwość!

Lydia, byłaś świadkiem pocałunku dementora, ten obraz pozostanie w Twojej pamięci jeszcze na długo.  Będą towarzyszyć ci okresowe stany depresyjne, szczególnie w samotności — towarzystwo będzie działać na Ciebie jak lekarstwo, podobnie jak upływający czas. Na początku towarzyszyć będzie Ci apatia, zniechęcenie, zmęczenie i ogólna niechęć, brak apetytu. Jeśli w najbliższym czasie ujrzysz leżące, nieruchome ciało wszystkie wspomnienia do Ciebie powrócą. Powinnaś wspomnieć o uzyskaniu pomocy lub wsparcia (uzdrowiciela lub eliksirów, nie musisz z nich korzystać mechanicznie). Prócz tego, jeden raz na każdy wątek (w dowolnym momencie) tylko do końca października rzucasz kością k8.

K1 - masz atak paniki. Nie potrafisz opanować reakcji swojego ciała, przestaje do ciebie docierać to, co się naprawdę dzieje. Zaczynasz mieć halucynacje, omamy wzrokowe i słuchowe. Osoba przy Tobie zaczyna przybierać formę ciała, które ulegało zmianie podczas obserwowanego pocałunku, a wspomnienie odżywa. Ktoś musi udzielić ci pomocy lub wsparcia, inaczej atak zakończy się konwulsjami i utratą przytomności.
K2 - zaczynasz mieć problemy z oddychaniem, serce zaczyna walić Ci w klatce piersiowej jak oszalałe, masz zawroty głowy, a z nosa spływa ci stróżka świeżej krwi. Gdziekolwiek jesteś, czujesz, że zbliża się niebezpieczeństwo. Wiesz, że ktoś Ci bliski padł ofiarą pocałunku dementora, a zaraz może to spotkać Ciebie. Dopóki się nie uspokoisz lub ktoś nie pomoże Ci tego zrobić, nie jesteś w stanie myśleć o niczym innym.
K3, K4 - Czujesz niepokój, sytuacja robi się niekomfortowa. Masz wrażenie, że w pobliżu spada temperatura, a oddech zmienia się w kłęby pary. Czujesz gwałtowny spadek nastroju, staje się przygaszona, apatyczna.
K5, K6, K7, K8 - nie dzieje się zupełnie nic;

Michael - byłeś świadkiem pocałunku dementora i choć wiele w życiu już widziałeś, ten koszmar będzie Ci się śnił po nocach jeszcze długo. Przez cały okres fabularny otaczająca cię cisza będzie budziła w Tobie niepokój. Na początku będziesz apatyczny, niemrawy, pogrążony we własnych rozmyślaniach. Często będziesz bujał w obłokach. W nadchodzących miesiącach wilczy głos w głowie będzie częstszy i bardziej intensywny. Będzie wpędzał Cię w poczucie winy i chętnie walczył z Tobą o dominację nad ciałem. Powinieneś wspomnieć o uzyskaniu pomocy lub wsparcia (uzdrowiciela lub eliksirów, nie musisz z nich korzystać mechanicznie). Dodatkowo w każdym wątku (w dowolnym momencie) tylko do końca października rzucasz kością k8:

K1 - dopada Cię potężna fala smutku, rozpaczy. Wspomnienia z Azkabanu wracają do Ciebie z wielką intensywnością, przypominasz sobie moment pocałunku; wilk pragnie wyjść z ciebie i znaleźć się z dala od twoich koszmarnych wspomnień, chce przejąć kontrolę nad tym, co się z Tobą dzieje lub uciec. Karmi się twoimi emocjami, walczy z Tobą. Powoli przegrywasz walkę ze swoją drugą naturą; rzucasz kością na przemianę i dostosowujesz się do wyniku zgodnie z mechaniką.
K2 - potworne obrazy dopadają Cię niespodziewanie. Robi ci się zimno i gorąco na zmianę, masz zawroty głowy, serce bije ci głośno w piersi. Ogarnia Cię skrajna rozpacz, przygnębienie, żal, niechęć do życia. Trudno jest Ci przemówić do rozsądku.
K3, K4 - wokół ciebie nagle robi się potwornie zimno, a twój oddech zamienia się w kłęby pary, przynajmniej tylko dla Ciebie. Ogarnia cię apatia, zniechęcenie, bezsilność.
K5, K6, K7, K8 - nic się nie dzieje;

William - obrazy, które widziałeś w Azkabanie odbiły się na Tobie dość mocno i trudno będzie Ci się ich pozbyć. Przez cały okres fabularny otaczająca cię cisza będzie budziła w tobie niepokój, a samotność prawdziwy lęk — o siebie i o innych. Towarzyszyć Ci będzie irracjonalne wrażenie niebezpieczeństwa. Będą nawiedzać Cię koszmary z udziałem Twoich bliskich. Będziesz budzić się zlany potem, jednocześnie zziębnięty, dygocąc — trudno jednak powiedzieć, czy w gorączce, ze strachu czy chłodu. Powinieneś zażywać eliksiry antydepresyjne (nie musisz ich zużywać mechanicznie) przez kilka najbliższych tygodni. Dodatkowo, we wszystkich wątkach do końca października, w dowolnym momencie rzucasz kością k6:

K1 - w twoim otoczeniu pojawia się martwe ciało dziecka. Obraz będzie ci towarzyszył tak długo, póki ktoś nie wyprowadzi Cię z błędu i nie objaśni, że to tylko przywidzenie. Z twojego nosa spływa stróżka krwi.
K2 - zdaje ci się, że gdzieś wokół ciebie przemieszcza się postać przypominająca kobietę ciągnącą zwłoki. Nie jesteś w stanie jej zlokalizować, ale jej obecność nie daje Ci spokoju. Serce zaczyna walić Ci w piersi, odczuwasz zawroty głowy, musisz usiąść by to okiełznać, a jeśli tego nie robisz, na chwilę tracisz przytomność.
K3 - wokół Ciebie robi się jakby zimniej, ale tylko Ty to odczuwasz. Wzrasta w Tobie niepokój. Masz trudności z oddychaniem, serce łomocze Ci w piersi.
K4, K5, K6 - nic się nie dzieje;

Alexander - byłeś o włos od pocałunku dementora. Przez cały okres fabularny otaczająca Cię cisza będzie budziła w Tobie niepokój podobnie jak ciemność, w której będziesz upatrywać się zagrożenia. Za każdym razem, gdy spojrzysz w swoje odbicie ujrzysz kogoś kim nie jesteś, jednego z Rycerzy Walpurgii. Powinieneś zażywać eliksiry (nie musisz ich używać mechanicznie) lub próbować zadziałać na siebie i swój stan psychiczny znanymi Tobie sposobami. Dodatkowo, tylko do końca października rzucasz kością k6 w każdym wątku, w dowolnym momencie:

K1 - jesteś niemalże pewien, że widziałeś w pobliżu Lorda Voldemorta, rozmywającego się z kłębów Czarnej Mgły, wszędzie go szukasz. Wpadasz w panikę. Serce dudni Ci w piersi, skacze Ci ciśnienie, nie potrafisz nabrać powietrza w płuca. To przeświadczenie będzie Ci towarzyszyć tak długo, dopóki ktoś nie wyprowadzi Cię z błędu — a jeśli skrzywdzisz tą osobę w jakikolwiek sposób, ono zniknie samoistnie.
K2, K3 - masz gęsią skórkę, serce wali Ci w piersi jak oszalałe, oblewasz się zimnym potem. Czujesz kościstą dłoń dementora a swoim ramieniu, ale gdy się odwracasz, nikogo za Tobą nie ma.
K4, K5, K6 - nie dzieje się zupełnie nic;

Cedric - przez cały okres fabularny otaczająca Cię cisza będzie budziła w Tobie niepokój. W nocy będą dręczyć Cię koszmary, w których pojawiać się będą trzy kobiety. Żona, córka, kochanka. Zaczniesz mówić do siebie, werbalizować wszystkie swoje myśli. Brak odgłosów, szeptów będzie dla Ciebie dziwny. W każdym rozegranym wątku w następnym okresie fabularnym rzucasz kością K100. Jeśli wynik będzie niższy niż 10 zaczniesz odczuwać silną potrzebę odnalezienia włosów Pomony, cokolwiek z nimi zrobiłeś, nie spoczniesz póki ich nie znajdziesz lub ktoś Ci nie przeszkodzi. Jeśli będzie niższy niż 5, zaczniesz myśleć o duszeniu osoby najbliżej Ciebie w hipotetyczny sposób, wierząc, że tylko tak możesz ją ocalić i ukrócić jej cierpienie.

Vincent - przez cały okres fabularny samotność będzie Twoim wrogiem. W ciszy zaczniesz słyszeć szepty i dźwięki Azkabanu. Odgłosy ludzi, którzy popadli w obłęd, ich rozmowy, krzyki, spekulacje i bezsensowne rozmowy. W Twojej głowie może pojawiać się lekka paranoja — obcy będą kojarzyć Ci się z więźniami Azkabanu, którzy w szaleńczym ataku mogą nagle i niespodziewanie próbować Cię skrzywdzić. Wąskie przejścia będą wywoływać w Tobie lęk przejścia przez nie, z obawy na pozostawioną tam lodową pułapkę. Ciemność będzie przypominać Ci o przebytym koszmarze. W zatłoczonych miejscach będziesz czuć niepokój i stałe, niegasnące poczucie zagrożenia. W Twoich koszmarach staniesz się więźniem labiryntu - ściany będą wyrastać tuż przed Tobą nigdy nie pozwalając Ci wyjść.

Justine: przeżyłaś w Azkabanie piekło. Przez cały okres fabularny będzie Ci się wydawać, że słyszysz głosy, cisza stanie się nienaturalna, obca, niepokojąca. Samotność będzie Cię przerażać, a towarzystwo pomagać w dochodzeniu do siebie. Ciemność wyda Ci się potworna i straszna, a nagły, niespodziewany dotyk wywoła w Tobie drżenie i dreszcz. Twoje nadgarstki będą wciąż obolałe, niewyleczone zwichnięcia będą wymagały wypracowania i praktyki, by powrócić do swojej sprawności. (-30 do wszystkich czynności wymagających użycia dłoni w październiku). Nad lewą brwią posiadła pamiątkę po strażnikach: szeroką bliznę. Z powodu średnio udanego przeszczepu będziesz seplenić i czuć dyskomfort spowodowany z mówieniem i wydawaniem dźwięków tak długo, dopóki język nie zostanie w pełni naprawiony — usunięty i przyszyty od nowa (oznacza to też karę -15 do czarów werbalnych).

Działające zaklęcia i eliksiry:
Caldasa (Alexander, Lydia, Michael, William, Cedric, Vincent)
Fera Ecco (Cedric)
Fera Ecco (Lydia)

Użycie Patronusa Alexandra: 3/3

Ekwipunek:

Żywotność:
[/size]
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zejście do Azkabanu - Page 15 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 15 z 15 Previous  1 ... 9 ... 13, 14, 15

Zejście do Azkabanu
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach