Wydarzenia


Ekipa forum
Ratusz
AutorWiadomość
Ratusz [odnośnik]01.03.21 21:57
First topic message reminder :

Ratusz

Oaza zaczynała się rozrastać, a im więcej zamieszkiwało ją czarodziejów, tym bardziej potrzebna była ściślejsza organizacja. W połowie września 1957 r. ukończono budowę ratusza, który powstał przy samej wiosce, w nieznacznym oddaleniu od chatek mieszkalnych. Zamieszkał tam Harold Longbottom, który zawsze potrzebny był na miejscu, wraz z najbliższymi współpracownikami czuwającymi nad bezpieczeństwem wyspy i zdrowiem jej mieszkańców. To nieco większy budynek, w którym odbywają się rozmowy na szczycie, spotkania organizacyjne oraz audiencje u prawowitego Ministra Magii i jego delegatów. Wnętrze ratusza jest surowe, wojskowe, mało przytulne, brak elementów ozdobnych. Niewygodne drewniane meble zostały zbite przez Zakonników.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ratusz - Page 13 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Ratusz [odnośnik]03.06.22 14:19
Lucinda nie chciała się włączać w rozmowę o samosądach, bo nie uważała się w tym zakresie kompetentna. Merlin jej świadkiem, że sama popełniła w życiu wiele błędów, za które wewnętrznie się karała. Czuła, że historia i tak ich wszystkich osądzi na swój sposób, a kierowanie się zasadą ząb za ząb nikomu nie pomoże. To przepychanka, która w ogólnym rozrachunku nie przyniesie nic prócz zrealizowaną zemstą. Podczas pierwszego od dawna spotkania pojawiło się wiele niejasności i Lucinda cieszyła się, że takie spotkanie w ogóle miało miejsce. Jak widać potrzeba przekazywania sobie informacji była ogromna. Sama wiedziała jak to jest się czegoś domyślać, ale nie być pewnym. Jeżeli teraz wyniknęło tyle spraw, które należało przepracować, to czy mogli sobie pozwolić na to by nie widywać się zupełnie? Struktura Zakonu się zmieniała, zmieniali się też członkowie. Pojawiały się pytania dotyczące zaufania, a to nie było na wyciągnięcie ręki w dzisiejszych czasach. Lucinda utwierdzała się jedynie w przekonaniu, że wojna była aktualnie zbyt pasywna by pozostawać ze sobą w tak niewielkim kontakcie.
- Pamiętajmy, że ludzie w cierpieniu słyszą jedynie to co chcą usłyszeć. W pewnym momencie może zdarzyć się tak, że nawet w opinii publicznej będziemy tymi złymi. Nie traćmy czasu i energii na organizowanie nowych struktur. Wszyscy jesteśmy już zmęczeni, zrezygnowani, a w takim stanie łatwo o błędy. Może się mylę, ale nie chce abyśmy sami własnymi działaniami strzelili sobie w kolano. – dodała w odpowiedzi na słowa Williama dotyczące opinii publicznej. Rząd robił z nich terrorystów, ale nie powinni dawać im więcej okazji ku temu. Merlin jeden wie ile już stracili w tej bitwie, wie również jak trudne będzie odzyskanie tego. Powinni się skupić teraz na tym by ich walka przynosiła rezultaty. Nie umniejszała nikomu, po prostu już to przerabiali niejednokrotnie. W niektórych kwestiach nie ma zgody.
Lucinda skinęła głową słysząc o tablicy. O to dokładnie jej chodziło. Może i zebranych informacji nie było na niej zbyt wiele, ale jednak. Nawet dla nowych członków Zakonu Feniksa była to ważna informacja. Teraz jej tego brakowało. Tego, że nie znała twarzy, nie znała ludzi. Może przez fakt, że ciągle otaczała się tymi samymi osobami, może dlatego, że naprawdę było jej ciężko komuś zaufać. Nie chciała tego teraz roztrząsać. Czuła jednak, że po tym spotkaniu będzie pewniejsza co do późniejszej współpracy.
Czarownica przeniosła spojrzenie na Castora, kiedy wspomniał o treningu. Skinęła głową. – Wcześniej zbieraliśmy już informacje o tym kto i w czym najlepiej się czuje. Nie do końca wiem czy gdzieś te informacje nadal są, ale no wszyscy jesteśmy różni i każdy jest w jakiejś dziedzinie magii dobry. Ja na przykład nie pogardzę transmutacją, więc jeśli ktoś miałby ochotę mnie podszkolić, a raczej nauczyć podstaw, to też byłabym wdzięczna. – może i była dobra w zaklęciach z zakresu obrony przed czarną magią nie znaczyło, że nie miała potrzeb. Sama też chciała dalej się rozwijać. Uczyć się nowych rzeczy.
Lucinda skupiła się na słowach Zakonników dotyczących Cieni. Zmarszczyła brwi. Kolejna niepokojąca i nieznana przeszkoda do pokonania. – A w jakim momencie ten cień się pojawił? – zapytała z ciekawością w głosie. Może było coś co wywoływało jego obecność. Jeżeli była to czarna magia, to mogli spodziewać się, że prędzej czy później obróci się to przeciw nim.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Ratusz - Page 13 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Ratusz [odnośnik]03.06.22 15:48
- Kary nie są obiektem jednowymiarowym, który może wyglądać w jeden narzucony i określony sposób. Wymierzanie kar nie jest wprowadzaniem terroru - odpowiedział na niezrozumiałą przez niego interpretacje. - Nikt nie chce karać śmiercią niewinnych, nikt nie chce ich terroryzować. Jednocześnie brak odpowiedzi, brak wyciągnięcia konsekwencji z samosądów nie tylko pokazuje przyzwolenie na takie działanie, ale i fakt, że ci ludzie są sami, ci których rodziny cierpią na tym, kiedy nie wiedzą czy jutro ich ktoś nie zaatakuje - powiedział, przesuwając wzrokiem po Volansie, Thalii, Floreanie i Herbercie. Nie musiał tłumaczyć struktur, które przytoczył już Michael czy Maeve - ale nie mógł zrozumieć tak jednostronnego spojrzenia na problem, który wierzył, że nie był wyjątkiem wyłącznie dla Staffordshire i Derbyshire, a dla wszystkich terenów, na których panowała wojna. - Strach działa na wszystkich, jest potężną siłą, która napędza do działania - ludzi, którzy będą domagać się krwi jeśli zobaczą brak sprawiedliwości. Rodziny ludzi brutalnie zamordowanych początkiem stycznia, na których był pogrzebie - jakie emocje musiały w nich buzować? On sam był wściekły, nie mógł znaleźć upustu dla wszystkich emocji, kiedy to się działo. Po swoich bliskich widział rezygnację, strach - w Lavedale widział podobną mieszankę emocji u prostych mieszkańców, którzy chowali swoje dzieci i wnuki, babki i rodziców czy dalszą rodzinę - a ilu zmarłych tam nikt nie pożegnał? Ile grobów za kilka lat popadnie w zapomnienie, bo nie będzie osoby, która mogłaby złożyć kwiaty na nagrobku?
Ludzie dla samych siebie byli jedną niewiadomą, tak jak człowiek którego pojmali - Felix. Był osobą, która mieszkała między ludźmi, których wydała. Był ich sąsiadem.
- Prawo ma chronić ludzi przed krzywdą, ale ma im również przypominać, że ich czyny niosą konsekwencje. Dziwi mnie ślepa troska kierowana w stronę ludzi, którzy czynnie wprowadzają terror w życia tych, którzy sprzeciwiają się wojnie. Zakon Feniksa nie może być wszędzie, jeszcze przed wybuchem wojny wierzę, że przestępstwa były popełniane dlatego, że nie jest fizycznie możliwym, aby znajdywać się w każdym miejscu o każdym czasie i pilnować by ludzie nie dokonywali występków, ale to właśnie dlatego, kiedy w kraju jedni czują przyzwolenie na bezprawie, trzeba im przypomnieć o istnieniu struktur, które wiążą się zarówno z karami jak i bezpieczeństwem dla nich, kiedy są one przestrzegane - mówił pewnie i spokojnie, nie rzucając swoich wcześniejszych słów bez uprzedniego przemyślenia ryzyka, ale i zysków. Przychodziło mu to ciężko do zrozumienia, że ludzie nie posiadali silnej moralności w tych kwestiach - potrzebowali praw i zasad, potrzebowali kar, aby wiedzieć że czegoś nie mogli się dopuścić. Bez tego, co stało im na przeszkodzie?
- Czy jeśli nie posiadamy wielu informacji na temat tych... cieni? Nie powinniśmy zaznaczyć na mapie miejsc, w których one występowały i w miarę naszych możliwości przekazywać informacje, jeśli ponownie się na nie natkniemy? Może uda nam się zrozumieć ich schematy zachowania, czy posiadają takowe lub czy nie wykonują rozkazów tak jak zwykli robić to Dementorzy. Jeśli zrozumiemy ich naturę, będzie nam łatwiej zrozumieć z czym mamy do czynienia, zacząć się przed nimi bronić lub... wykorzystać na naszą korzyść jeśli pojawiłaby się ku temu okazja - zasugerował, nie będąc pewnym, jak dokładnie wyglądały te cienie i jakie miały zachowanie, nie komentując już zaprezentowanych przez niego dzisiaj wątpliwych kompetencji z zakresu ich dziedziny.




Hope's not gone
Elroy Greengrass
Elroy Greengrass
Zawód : Smokolog w Peak District
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
I won't talk myself up, I don't need to pretend
You won't see me coming 'til it's too late again
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10916-elroy-greengrass#332716 https://www.morsmordre.net/t10962-obsydian#334127 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f105-derby-grove-street-12-siedziba-greengrassow https://www.morsmordre.net/t10963-skrytka-bankowa-2372 https://www.morsmordre.net/t10961-elroy-greengrass#334126
[odnośnik]06.06.22 0:33
W tej całej burzliwej wymianie zdań zamierzał wysłuchać wszystkich obecnych tu osób i rozważyć ich stanowisko. Może to oni mają rację, a on się myli co do swoich poglądów i motywów, które nim kierują.
Ja również chciałbym wziąć w tym udział — Zaoferował swoją różdżkę, umiejętności i doświadczenie zdobyte podczas licznych pojedynków w czasach szkolnych i ze szmalcownikami. Taka bitwa wydawała mu się kwestią czasu i nie mógłby w niej nie uczestniczyć. Pytanie, które padło z ust Williama, skłoniło go do posłania mu pokrzepiającego uśmiechu. Z tej odległości nie mógł poklepać młodszego brata po ramieniu. Sam jeszcze nie założył rodziny i nie miał dzieci, ale miał tę świadomość, że utrata dziecka dla rodzica była niezwykle bolesna. Tak teraz postrzegał swojego brata. Zresztą zwykł rozpieszczać swoją bratanicę, którą bardzo kochał. Zmarszczył brwi, słysząc spostrzeżenie prowadzącego to spotkanie brata. Naprawdę chciałby w to wierzyć, jednak nie potrafił. Zwłaszcza w stosunku do Elroya.
Trudno mi w to wierzyć — Wymruczał pod nosem w duchu własnego sceptycyzmu. Poruszył się niespokojnie, jakby chciał podnieść się z krzesła i zacisnąć palce na krawędzi stołu. Spoglądał na Tonksa z zaniepokojeniem. Czarodziej zdawał się wszędzie widzieć czarnoksiężników, dopatrywać się w nawet w ofiarach wojny bezwzględnego zła. Zaczynał nabierać przekonania, że Michael nie nadaje się już do pełnienia służby jako auror.
Michael, w moim odczuciu zachowujesz się jakbyś wszędzie widział wrogów i był bliski posądzenia nas o wyrozumiałość dla wszystkich złych ludzi. A to coś, czego nikt z nas nie robi i nie zrobi. Każdego szmalcownika, z którym walczyłem, nie traktowałem ulgowo. Jedyną różnicą jest to, że nie szukamy sobie wrogów za wszelką cenę wśród przerażonych ofiar wojny i rozumiemy, że bycie jej ofiarą przybiera różne formy — Odrzekł poważni na słowa aurora, żywo przy tym gestykulując. Podobno to zdarzało się w tym zawodzie bardzo często. Jeszcze trochę, a któregoś dnia Tonks okrzyknie ich swoimi wrogami chociażby przez różnicę poglądów czy podobno powszechną dla aurorów paranoję.
Wstąpiłem do Zakonu Feniksa o to, by walczyć dla zwykłych ludzi zgodnie ze swoimi przekonaniami. One nie obejmują podejmowania działań mających na celu utrzymanie autorytetu lordów w nienaruszonym stanie. Nikt z nas nie powinien się tym zajmować — Tymi słowami zakończył swoją wymianę zdań z Tonksem. Do tej pory sądził, że Zakon Feniksa jest organizacją wolną od jakichkolwiek wpływów arystokracji. Wszystkie problemy tego typu lordowie powinni rozwiązywać we własnym zakresie, bez wciągania w to ich wszystkich. Widocznie się mylił w tej kwestii. Autorytet kilku lordów nie stanowił dla niego wartości, za którą należało walczyć. Zamrugał oczyma z wyraźnym niedowierzaniem, graniczącym z szokiem na słowa jakie padły z ust Castora. Kolejny zrozumiał ich stanowisko opatrznie. I to już był temat na inną rozmowę, której istotą byłoby tłumaczenie sedna ich poglądów. I sam już widział wiele okropieństw, reagując na nie i starając się zapobiegać kolejnym na różnych płaszczyznach. Z pewną pomocą przyszła mu Thalia, której skinął z uznaniem głową.
To dobry początek. Uważam, że przede wszystkim powinniśmy zadbać o to, by ci wszyscy ludzie nie musieli całkowicie polegać na nas i czekać aż przybędziemy im z odsieczą, tylko zapewnić im większą możliwość samoobrony. Powinni przekonać się, że nasi wrogowie choć są trudnymi przeciwnikami to jednak nie są niepokonani — Podzielił się swoim spostrzeżeniem z pozostałymi uczestnikami tego spotkania. Wyuczone umiejętności i zdobyte doświadczenie, znajomość zaklęć pojedynkowych dała mu dużo pewności siebie, kontrolę nad własnym strachem wynikającą z poczucia nie bycia bezbronnym. Czarodzieje, a zwłaszcza mugole nie powinni czuć się bezbronni. Jedni i drudzy chcieli chronić swoich bliskich. I mieli ku temu możliwości, które w końcu ktoś powinien im wskazać.
Uważam, że oazowe boisko bardziej się nada do nauki przywoływania patronusów — Z wielu względów bardziej przychylał się do propozycji brata. Chociażby dlatego, że Oaza była bezpieczniejsza, niż Derbyshire. Z osobistych powodów to podczas uczestniczenia w treningach na terenie Oazy nie czułby na karku krzywych spojrzeń Greengrassów. Nie zamierzałby zrezygnować z udziału w treningu umiejętności magicznych.
Nie mówię "nie" temu radiu. Słuchałbym takich audycji. Zwłaszcza tych satyrycznych — Stwierdził. Zdecydowanie chciał być lepiej zorientowany w kwestiach tej organizacji i szybciej otrzymywać wieści z hrabstw ościennych. Tym bardziej, że w nich działo się sporo. Przydałoby się też coś, co wnosi odrobinę radości w życie. — Jeśli naprawdę są stworzone z czarnej magii to są złe — Zwrócił się do Floreana, nie zamierzając nawet rozważać sensu tego stwierdzenia o pozytywnych aspektach tych mrocznych bytów. To nie pozostawiało najmniejszych wątpliwości. — Jak dla mnie to brzmi zbyt abstrakcyjnie, Castor — Stwierdził jedynie, zdając sobie z własnych ograniczeń. Nie mógł stwierdzić, że tak nie było albo, że przypuszczenia Castora są błędne. Były to rzeczy przekraczające jego zdolności pojmowania spraw nienaturalnych.
Stworzenie swoistej bazy informacji na temat tych istot to warty uwagi pomysł — Wyraził swoją aprobatę dla zasugerowanego przez Elroya rozwiązania. To mogłoby okazać się bardzo przydatne. Sięgnął po kolejnego racucha z talerza.
Volans Moore
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Ratusz - Page 13 Tumblr_myrxsem7AC1s8tqb9o1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9775-volans-moore-w-budowie#296523 https://www.morsmordre.net/t9914-sol#299801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f371-derbyshire-borrowash-pollards-oaks-11-8 https://www.morsmordre.net/t9921-szuflada-volansa#299859 https://www.morsmordre.net/t9913-volans-moore#299792
Re: Ratusz [odnośnik]16.06.22 23:36
Dzięki – odpowiedział krótko na zapewnienie Michaela, kiwając przy tym nieznacznie głową, przez cały czas starając się odsunąć niechętne myśli na dalszy plan. Tutaj nie było na nie miejsca – tocząca się ponad długim stołem dyskusja pochłaniała jego uwagę w całości, tym bardziej, im intensywniejsza się stawała; aż za dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jak szybko w trakcie spotkań Zakonu Feniksa emocje potrafiły wymknąć się spod kontroli, starał się więc reagować na nie od razu, chcąc załagodzić narastające nieporozumienia. W większości – niepotrzebne; nie miał wątpliwości co do tego, że nikt z obecnych w ratuszu nie kierował się złymi intencjami, wszyscy walczyli o to samo – ale byli też od siebie różni; z poglądami ukształtowanymi przez inne doświadczenia, a niektórzy – z ranami, które jeszcze nie do końca zdążyły się zabliźnić.
W odpowiedzi na milczące pytanie Castora pokręcił dyskretnie głową, krzyżując z nim spojrzenia dosłownie na chwilę i rozluźniając palce zaciśnięte na kubku; wzrokiem starając się przekazać jednocześnie: wszystko w porządku i przepraszam, a później na powrót skupiając się na temacie handlu ludźmi, choć każde kolejne zdanie sprawiało, że krew coraz bardziej się w nim gotowała. Mimo że już wcześniej był świadomy, czym zajmowali się szmalcownicy – do niedawna i za jego schwytanie wyznaczona była nagroda – to wchodząc tego dnia do ratusza nie miał pojęcia, jak powszechne stało się zjawisko wyceniania ludzkiego życia. Dzieci? Młode dziewczyny? Cofnął dłonie, chowając je pod stołem i zaciśnięte w pięści opierając na kolanach. Spojrzenie przeniósł na Marcela, wysłuchując z uwagą jego słów; nie oferował pomocy w zbieraniu informacji ani ewentualnym zwiadzie – z byciem niewidocznym i przedostawaniem się do miejsc, które dla większości były niedostępne, czarodziej radził sobie znacznie lepiej od niego – ale gdy Thalia zaproponowała pomoc w organizacji punktów przerzutowych, również się odezwał. – Mogę p-p-pomóc w transporcie i przygotowaniu schronień. W razie czego – powiedział, właściwie kierując te słowa tak samo do Marcela, jak i pozostałych.
Dyskusja na temat wymierzanych kar kojarzyła mu się ze stąpaniem po polu najeżonym pułapkami, chociaż po słowach Floreana i rzeczowej wypowiedzi Michaela, William odniósł (krótkotrwałe) wrażenie, że udało im się dojść do pewnego porozumienia; przeniósł spojrzenie na Tonksa na dłuższą chwilę, po raz pierwszy tego dnia spoglądając na aurora z wyraźnym szacunkiem – odrobinę zazdroszcząc mu klarowności i dobitności, z jakimi werbalizował swoje myśli. Surowe, ale trafne; kiwnął nieświadomie głową, zaraz potem przenosząc spojrzenie na Maeve; pod wszystkim, co powiedziała, również mógłby się podpisać. Dopiero słowa Castora wprawiły go w osłupienie; przeniósł wzrok na Sprouta, marszcząc brwi i zastanawiając się, czy przekręcenie wyciągniętej z kontekstu wypowiedzi Herberta wynikało z roztargnienia czy jakiegoś osobistego zatargu. Miał nadzieję, że z tego pierwszego, i że Castor zwyczajnie nie słuchał ich uważnie, być może myślami błądząc gdzieś indziej. – Ani Herbert, ani nikt z nas, nie p-p-proponował edukowania Rycerzy Walpurgii, Castorze – odezwał się spokojnie, przytakując poniekąd Thalii; łagodne, ale raczej chłodne spojrzenie skupiając na Sproucie. – M-m-mówimy o zwykłych ludziach – o tych, którzy nie wierzą w brednie o czystości krwi i bohaterskim mordowaniu mugoli, ale utknęli gdzieś p-p-pomiędzy, wepchnięci w wojnę, której nigdy nie chcieli. Jest różnica między szmalcownikiem, który zabija n-n-niemagiczne dzieci za galeony, a matką, która wydała sąsiada, bo grożono jej śmiercią dziecka. Ci p-p-pierwsi nie zasługują na litość – tak, jak mówi Marcel, nie mają w sobie już nic ludzkiego. Większość z nas widziała, do czego są zdolni – dodał gorzko. On też widział – i nigdy nie miał zapomnieć; ani ociekających krwią, odciętych głów dzieci, które przeklęty szmalcownik wyciągnął z płóciennego worka niczym makabryczne trofea, ani tego, co zastał w mieszkaniu mamy Marcela. Nie miał zamiaru wybaczyć: dziewczynki pozbawionej duszy w Azkabanie, straconego bezprawnie Rodericka, krzywd wyrządzonych Płazom i dziesiątkom innych dzieci. Nie pozbył się gniewu, który budziły w nim te wspomnienia, chował go za to głęboko – wierząc, że pewnego dnia będzie mu dane skierować go przeciwko psidwakosynom, którzy rozpętali to całe piekło. – Nie ma dla nich ratunku, zanim ta wojna się skończy, zap-p-płacą za swoje zbrodnie. Ale wciąż możemy pomóc ich ofiarom – tym, którzy uciekają się do p-p-przemocy, bo zostali postawieni pod ścianą. Zaoferować alternatywę, bezpieczne schronienie, ratunek dla członków rodziny – sp-p-prawić, że przestanie kierować nimi strach. Gdy od miesięcy tkwi się w ciemności, nietrudno jest zapomnieć o nadziei, ale czasami wystarczy ktoś, kto zap-p-pali światło. Radio może nam w tym pomóc – zakończył, powracając do tematu audycji, nie powtarzając tego, co mówili już inni – Florean, Maeve, Herbert – ale doceniając każdy pomysł na wykorzystanie tego środka komunikacji. Do rozwiewania fałszywej propagandy, do odnajdywania ludzi, którzy potrzebowali pomocy, do podnoszenia na duchu; nie wątpił, że w Zakonie Feniksa znajdowali się czarodzieje zdolni osiągnąć to wszystko. Na temat wprowadzenia do pluskiew nowych zabezpieczeń nie miał wiele do powiedzenia, kompletnie nie znał się na numerologii – ale wierzył, że Herbert poradzi sobie z tym zadaniem.
Kiedy będzie wiadomo, w jakim zakresie m-m-możemy bezpiecznie wykorzystać radio – proponuję, żebyśmy spotkali się raz jeszcze, żeby opracować konkretny sposób komunikacji – powiedział, spoglądając na pozostałych w poszukiwaniu aprobaty. – W międzyczasie p-p-pomogę w treningach – zapewnił, posyłając uśmiech Thalii, która wyraziła chęć nauki.
Opowieści o cieniach i niemożliwych do wytłumaczenia zjawiskach wywoływały u niego ten rodzaj niepokoju, który trudno mu było jednoznacznie umiejscowić; rozpychał się we wnętrznościach, ściskał za gardło; zagrożenie pozbawione konkretnego kształtu i formy było czymś zupełnie innym niż przeciwnik z krwi i kości – i chociaż słowa Castora sugerowały, że być może nie powinni traktować tego jak zła samego w sobie, to trudno mu było powtrzymać nieprzyjemne ukłucie strachu. Od zawsze bał się tego, czego nie rozumiał, a od czasu anomalii obawiał się tych niewiadomych podwójnie – wciąż pamiętając, jakie spustoszenie siała niestabilna magia w ciele Amelii. – Up-p-pewnię się, że lord Longbottom nie ma nic przeciwko i przeniosę tablicę ze starej chaty – odezwał się powoli, przenosząc spojrzenie z Floreana na Maeve, gdy oboje poparli ten pomysł. – Może p-p-powinniśmy wykorzystać ją do zbierania w jednym miejscu informacji o tych… istotach? – zaproponował; skoro co najmniej kilkoro z nich się już z nimi zetknęło, to prawdopodobnie kolejne incydenty były jedynie kwestią czasu. – I innych wydarzeniach, których nie p-p-potrafimy do końca wyjaśnić. Może wyłoni się z tego jakiś… sens. No i im więcej będziemy o nich wiedzieć, tym chyba lepiej. – Jeśli jego obawy były słuszne – jeśli Marcel miał rację, i cienie nie miały w sobie nic oprócz zła, stanowiąc nową broń wroga – to musieli być w stanie z nimi walczyć. – Zostawię tam też tą mapę i wszystko, co udało nam się do tej p-p-pory ustalić. Maeve, znalazłabyś chwilę? – zapytał, już chwilę wcześniej dostrzegając przed nią pergamin i pióro; na spotkaniu padło wiele informacji, notatki na pewno pomogłyby wszystko uporządkować. Zganił się milcząco, że sam o tym nie pomyślał.
W odpowiedzi na słowa Floreana skinął głową, zastanawiając się przez chwilę. Rozumiał, jak istotne było posiadanie drogi ewakuacji, sam jakiś czas temu zaczął opracowywanie awaryjnego planu dla Oazy; planował wrócić do tego na wiosnę, gdy nieco odpuszczą mrozy. Otworzył usta, chcąc zapytać o możliwość przetransportowania części świstoklików na wyspę, mieszkańcy musieli być gotowi na ewentualną ucieczkę – ale wyglądało na to, że pomyślał o tym w złą godzinę.
Wstrząs, który poruszył budynkiem ratusza, był tak silny, jak gdyby ktoś w niedalekim sąsiedztwie rzucił potężną bombardę; huk, który mu towarzyszył, zdawał się przetoczyć gdzieś pod nimi – wdarł się do uszu, rezonując w klatce piersiowej i sprawiając, że William prawie przygryzł sobie język. Zachwiał się – nie upadając jedynie dzięki opartym o blat dłoniom, jednak strach, który ścisnął jego wnętrzności sprawił, że i tak czuł się, jakby spadał; metalowe kubki zadzwoniły, obijając się o twardą powierzchnię, rozchlapując część wypełniających je napojów; szyby w oknach zadzwoniły, drewno, z którego zbudowane było sklepienie, zatrzeszczało ostrzegawczo – i przez jedną przerażającą sekundę był niemal pewien, że ratusz runie prosto na nich. Rozejrzał się dookoła, przyglądając się twarzom siedzących dookoła Zakonników, jakby oczekiwał, że któryś z nich wyjaśni, co właśnie się stało – ale nim zdążyłby uformować pytanie, na krótką chwilę znów zrobiło się cicho. Drżenie umilkło, przestrzeń znieruchomiała – by zaraz potem wypełnić się stłumionymi przez ściany krzykami, szuraniem, tupotem kroków gdzieś na korytarzu.
Co właśnie się stało?
P-p-powinniśmy wyjść na zewnątrz – odezwał się po chwili, która wydawała się trwać całą wieczność, zdziwiony tym, jak spokojnie brzmiał jego głos – bo jego własne myśli rozbrzmiewały w czaszce tak głośno, że czuł się prawie ogłuszony, zalewając go setką pytań, na które nie znał odpowiedzi; czy to był koniec? Gdzie były Płazy? Czy coś runęło? Przełknął ślinę. – Florean, Marcel, Sam – p-p-pomożecie mi sprawdzić, czy nikt w ratuszu nie potrzebuje pomocy? – zapytał. Wstrząs nadszedł nagle – i nie było wiadomo, czy wszystkie pomieszczenia pozostały w stanie nienaruszonym. – Spotkajmy się za dziesięć minut na głównym p-p-placu w wiosce – zasugerował, nie przypuszczając jeszcze – nie mając pojęcia – co mieli tam zastać.

| Tym miłym akcentem przechodzimy do fazy drugiej spotkania. :pwease: Post mistrza gry opisujący wydarzenia w Oazie znajduje się tutaj i proponuję, byśmy właśnie tutaj się na jednego postka zebrali – później wrzucając linki do locek, w których będziemy rozgrywać opanowywanie chaosu na wyspie. W poście jest mowa o przełomie stycznia i lutego, z oczywistych względów będziemy rozgrywać to teraz – początkiem kwietnia – reszta posta pozostaje jednak niezmienna, mistrz gry zgodził się, byśmy uznali, że zima w Oazie, ze względu na jej ulokowanie, trwa dłużej.

Niżej wrzucam kostki z urozmaiceniami dla poszczególnych obszarów, rzucanie nimi jest dobrowolne, możecie robić to też w dowolnym momencie – rzut wykonujecie kostką k6 i odnosicie się do opisu zgodnie z legendą.

1. Zabezpieczenie szczeliny (żółty kolor na mapce, samą szczelinę zaznaczyłam czarną kreską); legenda do k6:
1:
2:
3:
4:
5:
6:

2. Chaos w wiosce (niebieski kolor na mapce); legenda do k6:
1:
2:
3:
4:
5:
6:

3. Ożwieńcy (czerwony kolor na mapce); legenda do k6:
1:
2:
3:
4:
5:
6:




I wish that I could say
I am a light that never goes out
but I flicker
from time to time

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Ratusz [odnośnik]20.06.22 2:07
Umilkł, trochę speszony, czując na sobie spojrzenie Williama - tym razem miał trudności z odczytaniem jego mimiki twarzy (być może dlatego, że nie spodziewając się szacunku akurat z jego strony, nie potrafił dopasować odpowiedniej nazwy do wyrazu spojrzenia Moore'a), ale słysząc podziękowanie skinął mu lekko głową i chyba spróbował się blado uśmiechnąć.
Szybko sięgnął po kawę, ale kubek był już pusty.
-W temacie ostrożności - uzupełnił jeszcze słowa Maeve, podkreślającej wagę zabezpieczania informacji -nie zapominajmy o tym, że nasze własne bezpieczeństwo jest powiązane z bezpieczeństwem tych, którym już pomogliśmy. Już siedząc przy tym stole posiadamy wrażliwe informacje. - na moment spuścił wzrok, niektórzy z zebranych przy tym stole doskonale wiedzieli, że mówi teraz o bolesnym przykładzie Justine. Bezpieczeństwo Oazy już raz było zagrożone, a przecież nie tylko ona była wrażliwym punktem - kryjówki organizowali teraz w całym kraju. Mówienie o błędach własnej siostry i krytyczna refleksja nad własnymi były dla Michaela wystarczająco trudne, by elaborował - jeśli ktoś nie znał jeszcze pełnego kontekstu wydarzeń z sierpnia zeszłego roku, musiałby go usłyszeć od kogoś innego. -Jeśli potrzebujecie porad z zakresu obrony przed czarną magią, chętnie pomogę, a już leżące w zasięgu podstawowych możliwości Sphaecessatio może pomóc skutecznie ochronić tożsamość naszą albo osób, których pomagamy. -  doradził, pamiętając z dyskusji o patronusach, że nie każdy czuje się pewnie w zaawansowanej białej magii. Chciał nienachalnie zaoferować pomoc, zarazem świadom możliwości czasowych Zakonników i swoich własnych. Warto było przypomnieć zebranym o tym, że nie każdy środek ostrożności wymaga nakładów energii magicznej lub szczególnego talentu.
Wypowiedziawszy się na temat sądów, nie chciał już zabierać głosu - nie zamierzał wkładać kija w mrowisko, nawet jeśli samemu trudno byłoby mu się zdobyć na empatię dla choćby sąsiedek-donosicielek. Szkolenie autorskie nauczyło go spoglądać na ludzi strategicznie, a los jednej zastraszonej kobiety byłby mu obojętny gdyby jej donos naraził większą grupę ludzi. Docierało zresztą do niego, że nie każdy patrzy na sprawę podobnie - choć wymiany zdań między Castorem i Samuelem słuchał w milczeniu, to spojrzał krótko i porozumiewawczo na Skamandra, biorąc jego stronę. Nie znał szczegółów tamtej akcji, ale prawdopodobnie zareagowałby identycznie jak on - czy spriorytetyzowanie misji nad los Jackie czyniła go niewrażliwym człowiekiem? Czy to może utrata Justine zdążyła go zahartować?
Różne rodzaje emocjonalności i wrażliwości powinny zresztą stanowić siłę Zakonników - Tonks nie nadawał się choćby do radia - ale niespodziewanie doprowadziły do... żywszej wymiany zdań.
Choć, szczególnie po uzupełnieniu Maeve i Elroya (Clearwater zawsze uważał za nieco roztropniejszą od siebie, a Elroya za lepszego mówcę od siebie), uważał temat za zamknięty, to Thalia i Volans zwrócili się do niego bezpośrednio - a on uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony.  Wstąpił na kurs autorski jako siedemnastolatek, nie przywykł do kwestionowania hierarchii i struktur (a nie streszczał przy tym stole nic stojącego w sprzeczności z rozkazami otrzymywanymi od szefa, Ministerstwa i Ministra, Clearwater potwierdziła zresztą to samo z perspektywy wiedźmiej strażniczki). Zdawał sobie sprawę, że ich wątpliwości biorą się pewnie z dobrego serca, ale trudno było mu nie uznać dalszej rozmowy za bezzasadną - zarazem musiał się jednak niechętnie odnieść do ich słów, by nie zostać źle zrozumianym.
-Szmalcownicy, którym stawiłaś przy mnie czoła nie byli Rycerzami Walpurgii - doprecyzował chłodno w odpowiedzi na jej pytanie (retoryczne? Skupiony na treści, gubił się w niuansach) o to, czy stawia przeciętnych ludzi na równi z Rycerzami. -I pewnie niektórzy z nich, a na pewno ten, którego pamiętam z policji i którego spotkałaś ze mną w Northumberland byli przed wojną całkowicie przeciętni. - jak typowy auror, podchodził do kolegów z departamentu z podświadomą wyższością. Z drugiej strony mijał tamtego mężczyznę na korytarzach, widział go kiedyś przed Ministerstwem z ładną dziewczyną. Czy Thalia naprawdę sądziła, że nigdy nie widział w nim człowieka, że eliminacja wrogów nie była mniejszym złem i desperacką próbą zminimalizowania większej ilości ofiar? -Pamiętasz też, co szmalcownicy zrobili bezbronnym ludziom w Northumberland. - nie powiedział wszystkim o zabitym dziecku, wystarczyło, że Thalia wiedziała. I że wiedziała, że nigdy nie podniósł przy niej różdżki na nikogo niewinnego, przeciętnego lub zastraszonego - nie rozumiał więc jej obecnych oskarżeń. Choć zwracał się do Wellers raczej rzeczowo i chłodno, to wszyscy, którzy znali go lepiej (w tym sama Wellers) mogli wyczytać z jego miny, że chyba sprawiła mu wyraźną przykrość. Oskarżenia od osoby, którą tak dobrze znał, bolały bardziej niż wątpliwości Volansa Moore, z którym Michael nie miał jeszcze okazji pracować. Na niego spojrzał ze zdziwieniem, zastanawiając się jedynie, czy został źle zrozumiany i dlaczego rozmawiali o dwóch tematach na raz.
-Nie rozumiem, dlaczego od rozmowy o uzbrojonych czarodziejach dokonujących morderstw - dla niego tym były samosądy, czy źle się zrozumieli? Przesunął wzrokiem od Thalii do Volansa -przeszliśmy do dyskusji o zastraszonych matkach z dziećmi. Nie zajmuję się tymi drugimi, ale nigdy nie będę bagatelizował tych pierwszych. Wierzysz, że my nie szukamy wrogów za wszelką cenę - ale zaręczam ci, że oni poszukują nas, a wraz z nami informacji o tych, których obiecaliśmy chronić. Jeśli masz wątpliwości co do tego, czy sądy wojenne sprawiedliwie podchodzą do ofiar wojny, lepiej odpowiedzą na nie organizatorzy tych struktur niż ja - wiem natomiast, że już na polu walki chwila zawahania potrafi kosztować życie więcej niż jednej osoby. - odpowiedział, jak na siebie dość łagodnie, odnosząc się do niedawnych listów gończych i szczęśliwie nie wiedząc, co sądzi w duszy Volans o jego pracy. Aurorzy byli ramieniem wojskowym Longbottoma, nie stawali przeciwko cywilom - likwidacja najgroźniejszych przeciwników była pracą Tonksa, który zawsze stosował się do otrzymanych rozkazów. Nawet (zwłaszcza) tego najtrudniejszego, otrzymanego w sierpniu: czekania na organizację odsieczy Justine zanim ruszył szukać jej na własną rękę. Gdzieś w głębi duszy był świadom, że tamten stres przyczynił się do części jego obecnych problemów, ale nigdy nie przyszło mu nawet na myśl wątpić w decyzje przełożonych ani świadomie zwerbalizować tej myśli, a ostatnim czego potrzebował byli cywile roztrząsający hipotetyczną krzywdę matek z dziećmi i wtrącający się do jego sumienia. Pewnie polegli w walce wrogowie zostawili za sobą wdowy i sieroty - ale on myślał o wdowach po swoich kompanach, o sierotach widzianych w Oazie. Nie oczekiwał od nikogo równej zaciętości, ale, zahartowany swoją karierą, nie miał chyba ani typowych doświadczeń ani cierpliwości do dyskusji o wojennej moralności.
Teraz, na przykład, powinien zamilknąć - ale coś nie dawało mu spokoju. Był lojalny wobec osób, które okazały mu serdeczność, a jedna z nich była dziś nieobecna - Archibald Prewett, ścigany listem gończym i obiecujący pomoc najpierw mugolom i mugolakom, a teraz wilkołakom. Inni promugolscy lordowie, którzy poszli za jego przykładem, również narazili własne bezpieczeństwo - a Michael nie był naiwny. Wiedział, że Ministerstwo poszukiwało mugolaków, że z lordami pewnie by się ułożyło.
-Koalicja lordów Półwyspu Kornwalijskiego - nie był znawcą tytułów i ziem, więc użył skrótu myślowego obejmującego również Northumberland, Lancashire, Derbyshire i Staffordshire -ochroniła w kwietniu niewinnych przed rzezią. Ministerstwo zabiłoby wtedy mnie i ciebie i każdego mugolaka - przypomniał więc jeszcze Volansowi, -ale lord Archibald Prewett wciąż jest poszukiwany listem gończym za swoje działania dyplomatyczne mające na celu ochronę zwykłych ludzi, a uchodźcy znajdują azyl we wszystkich promugolskich hrabstwach, więc powstrzymanie destabilizacji na ziemiach wszystkich, którzy nam pomogli, leży w interesie wszystkich mieszkańców tych ziem. Żaden lord nie rozkazuje nikomu z nas i nie znam Twoich poglądów, ale stabilność hrabstw, interesy Zakonu Feniksa i los zwykłych ludzi są zbieżne. Wszyscy sobie pomagamy. - tym razem mówił ciszej i spokojniej, bo wypowiadał się przede wszystkim za siebie i nie znał Volansa na tyle, by wiedzieć, co dokładnie miał na myśli. Podczas Bezksiężycowej Nocy Kerrie i ojciec Michaela znajdowali się w Kornwalii - jak wyglądałaby wojna, gdyby nie opór lordów Macmillan, czy w ogóle by przeżyli? Nie miał pojęcia czy lordowie mogli pomóc im bardziej, może kiedyś będzie miał śmiałość zapytać o to Elroya, a może nie. Na razie czuł się zobligowany do pomocy zarówno poszukiwanymi Prewettowi, jak i innym arystokratom potrzebującym umiejętności aurora - zobligowany nie rozkazem, nie poglądami, a własnym sumieniem.
Nadal nerwowo obracał w dłoniach pusty kubek, aż wreszcie odłożył go na stół. A ten - nagle zaczął się trząść, zatrzęsła się też ziemia. Mike siedział przez chwilę osłupiały, choć momentalnie się wyprostował i instynktownie sięgnął po różdżkę - zaalarmowany, w głowie próbował oszacować, czy to Terremotio, czy może zetknął się z podobną czarną magią.

William odezwał się pierwszy i tym razem to Mike spojrzał na niego z mimowolnym szacunkiem, świadom, że szybka reakcja i uspokojenie zebranych - w tym przypadku instrukcjami - są tutaj kluczowe.
-Znam ratusz, pójdę z Carringtonem. - odezwał się, z jednej strony nie będąc pewnym czy Marcel i Florean bywali tutaj równie często jak autorzy, ale mając inny cel. Żałował, że przybył spóźniony, ale chciał zamienić z Carringtonem kilka słów po spotkaniu, w cztery oczy. Teraz nie będzie już okazji, więc musiał improwizować.
Skinął na Marcela (nieświadom nawet, że - poważny, skupiony i zaniepokojony - może wyglądać raczej groźnie) i przeszli do lewego skrzydła ratusza, Mike pierwszy. Sprawdzenie pozostałych pomieszczeń zostawili innym, powinni się rozsądnie podzielić.
-Homenum Revelio. - mruknął, omiatając pomieszczenia bacznym wzrokiem. Sylwetka Marcela rozbłysła znajomym światłem, ale wydawało się, że nikogo innego nie ma przed nimi - inne kształty Mike widział już dalej, poza budynkiem ratusza. Odczekał, aż Marcel jeszcze się rozejrzy, lepiej mieć pewność; zawołał "jest tu kto?", a potem stanął przed chłopakiem, usiłując podchwycić kontakt wzrokowy.  
Kilka lat temu może położyłby nawet uspokajająco dłoń na jego ramieniu, ale po pierwsze ostatnio trudniej mu było zdobyć się na podobne odruchy, a po drugie jedyny znany mu rówieśnik Marcela (Castor) miał święte prawo reagować alergicznie na dotyk na lewym barku. Mike zresztą też.
-Słyszałem o Thomasie Doe, od siostry. O tym, co zrobił nad rzeką Lune. - odezwał się od razu, z rozpędu nie uściślając od której. -Po pierwsze - przepraszam za tamto. - wypalił na jednym wydechu, choć lekkie zmarszczenie brwi zdradziło, że słowa nie przyszły mu łatwo. Myślał, że spirytus i wylewny jak na siebie list będą odpowiednią rekompensatą za stres, ale odkąd Justine powiedziała mu o przesłuchaniu, roztrząsał tamtą sytuację w głowie raz po raz. Do dzisiaj nie był pewien, czy postąpiłby wtedy inaczej - nie był wtedy w pracy, bezpieczeństwo Kerrie komplikowało mocno sprawę gdy wpadł do tamtego domu z niewypowiedzianą intencją wymazania wszystkim pamięci, a obecność innego Zakonnika skomplikowała wszystko jeszcze bardziej. W normalnej sytuacji polegałby na własnym instynkcie, ale zaufał Carringtonowi i jego - wydawałoby się, szczeremu - poręczeniu za tamtych ludzi. Zaufał też temu, jak Doe patrzył na jego siostrę - wtedy wydawali się pałać do siebie prawdziwym uczuciem.
A potem wszystko się posypało. Domyślał się, jak musi się czuć Carrington, zerkał na niego dyskretnie, gdy podczas spotkania padło nazwisko Doe. Po namyśle uznał jednak, że nawet gdyby mógł cofnąć czas - zaufałby młodszemu Zakonnikowi. Kim byłby, gdyby tego nie zrobił? To nie wina Marcela, że nie mógł polegać na przyjacielu, może to niczyja wina, może to tragiczny impas - a może coś, czemu powinni teraz zaradzić.
Spytałby, czy Carrington jest bezpieczny w Londynie i co z jego ręką, ale widział przecież odpowiedź - gdyby coś się posypało, blondyna by tu nie było.
-Wiem, jak to jest zaufać niewłaściwej osobie. Szczególnie takiej, którą zna się od zawsze. I wiem jakie potrafią być konsekwencje. - dodał łagodniej, zastanawiając się, czy blondyna zżarło już poczucie winy - i co właściwie Marcel wie o nim. Opowiedział kiedyś o likantropii na spotkaniu Zakonu, plotki o okolicznościach obiegły Ministerstwo już dawno, ale do Carringtona chyba nie miały jak dotrzeć. Żadne plotki i słowa nie oddadzą zresztą tego uczucia, gdy przez ułamek sekundy za długo wierzysz w dobre serce dawnego przyjaciela, a on przemienia się w wilkołaka i potem musisz już żyć z ciężarem śmierci trzech? dwóch przyjaciół. I nadal nie jesteś pewien, czy naprawdę był winny czy to wszystko cholerny wypadek i nie chcesz o tym myśleć, już nigdy, ale będziesz myśleć zawsze.
-Pomogę ci, wystarczy słowo - jeden list, a resztę powiedz mi na cmentarzu w Dolinie Godryka. Sphaecessatio i brak pięciu tysięcy galeonów nad moją głową znacząco ułatwią mi dostęp do Londynu. - powiedział  prosto z mostu, celowo nie uściślając jaką pomoc ma na myśli - Carrington wiedział chyba, że aurorzy mają całą gamę możliwości. -Wiesz gdzie go szukać, albo czy odpowie na Twój list? - upewnił się. -Pewnie odpowiedziałby na list Kerstin. - mruknął pod nosem, marszcząc lekko brwi. Nie podobała mu się wizja użycia siostry jako przynęty (i nie miał jeszcze pojęcia, czy by ją do tego przekonał), ale był to winien Carringtonowi - i przecież to on, nie ona przyszedłby na spotkanie.
-Jeśli będziesz mnie potrzebował, możemy to zrobić po mojemu albo po twojemu. - obiecał jeszcze. Po słowach Justine i pomimo łez Kerrie, stracił całą wyrozumiałość do tamtego chłopaka - ale to dla Carringtona Thomas Doe był (podobno?) jak rodzina. Mógłby poszukać Doe na własną rękę, mógłby (i powinien) zaufać, że Justine doprowadzi sprawę do końca, albo mógłby nie szukać go wcale, skupiony na tropieniu groźniejszych czarnoksiężników - ale wiedział, że Marcel Carrington powinien być tego częścią.  -Ale to ty znasz go najlepiej. Mój fałszoskop się przy nim nie odzywał, przynajmniej w połowie lutego. - dodał łagodniej, może na pocieszenie, wspominając tamten obiecany Doe trening. Włożył rękę do kieszeni, chwilę się wahając - nie był już ścigany listem gończym, przez chwilę korciło go podarować fałszoskop Marcelowi. Tyle, że w Londynie pewnie brzęczałby ciągle.
-Powinniśmy iść sprawdzić co na zewnątrz. - rzucił, zerkając za okno. Z jego strony rozmowa była krótka, nie mieli przecież czasu do stracenia - ale nie chciał znów tracić Carringtona z oczu i zostawić go samego w Londynie bez obietnicy wsparcia. Nie wiedział, z kim z Zakonu Marcel trzyma się najbliżej, ale polegał na własnej spostrzegawczości - i tym, że jeszcze w lutym chłopak wydawał się trochę zawstydzony i trochę nieśmiały. -Polecę na miotle sprawdzić okolicę z góry. Uważaj na siebie, Carrington. - ktoś, kto znał go lepiej mógłby dostrzec, że jest naprawdę o niego zmartwiony i że Carrington jest ostatnią osobą, którą wini za ten tragiczny splot wydarzeń - ale czy Marcel zrozumie przekaz?

/zt



Can I not save one
from the pitiless wave?



Ostatnio zmieniony przez Michael Tonks dnia 10.10.22 0:25, w całości zmieniany 1 raz
Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Ratusz - Page 13 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Ratusz [odnośnik]22.06.22 18:28
Milczał. Być może z góry powinien założyć podobny scenariusz, patrząc, jak szybko niektórzy wyciągali pochopne wnioski. Niezależnie, jakie fakty przedstawiał, coś na kształt ślepoty przysłaniało im rozsądek, który - wbrew pozorom rozumiał bardzo dobrze. Emocje potrafiły igrać z myślą i podpowiadać historię, które ciężko było nazwać zgodnymi z rzeczywistością. Bo dla mówców, jak najbardziej mogły wydawać się prawdziwymi. Zupełnie, jak w przypadku tematu Jackie. Nie bardzo rozumiał, w którym miejscu tak bardzo rozminęli się rozmowie. Powiadomił biuro o zaginionej, ale na miejscu nie znaleźli jej, a on sam, z dwójką na wpółprzytomnych osób, ledwie uniknął pochwycenia. Próba zawrócenia byłaby nie tylko zwykłą głupotą, ale także narażała bezpieczeństwo ich wszystkich. Decyzje, z którymi się mierzyli nie zawsze były proste. Właściwie, rzadko kiedy takie były - Nie szukajcie winnych wśród swoich - rzucił tylko, nie planując kontynuować rzuconych w pomieszczeniu rozterek. A to mieszane z naiwnością, potrafiło przygotować nieprzyjemną potworę.
Odetchnął, wciąż zaplatając ramiona przed sobą wiedząc, że był zrozumiały co najmniej przez większość zebranych, swoje kolejne słowa kierując na pytanie Williama - wiem, gdzie była. Posterunek przy Piccadilly Circus. Wciąż chcę to sprawdzić, najlepiej z czyjąś cichą pomocą - Skrzyżował spojrzenie z Tonksem, wcześniej podobne posyłając mu, gdy przedstawił w faktach sytuację sądów wojennych. Raz jeszcze, szukano winnych tam, gdzie ich nie było. Być może sam zapominał o tym. Czego brakowało im, by osiągnąć potrzebne porozumienie? Cel mieli wszyscy jeden. Tak przynajmniej zakładał. A wojna, wymagała od wszystkich skrajnych decyzji. Prędzej czy później, każdy musiał się z takimi mierzyć, niezależnie od aktualnego postrzegania. Światło bywało bolesne, gdy zbyt długo było się na nie niewidomym.
Zbierał informacje, które ruszyły dalszym torem, skupiając się na tym, co rzeczywiście było ważne, reagując uniesieniem brwi na głosy, które wracały brzydkim echem do sporów gdzieś z początków istnienia ich organizacji. Pozostawał jednak nieruchomo. Brakowałoby sensu w rozognianiu bardziej dyskusji, których celu i tak nie widział. Być może był zmęczony powtarzającym się mechanizmem, decydując się stawiać na słuszność działań - jego i jemu podobnych.
Drżenie, wywołało natychmiastową reakcję w postaci palców mimowolnie sięgających po różdżkę. Rozbrzmiewający huk zapiszczał w uszach, a z sufitu posypał się pył, osiadając na włosach, wdrapując się do ust. Drgania na tyle silne że zrezygnował z pierwotnej próby zerwania się od razu, odczekując chwilę, by chaos opadł. Nic co było tego przyczyną, nie wieściło czegoś dobrego. Pytaniem było tylko, czy odkrył ich wróg i oto rozpoczęła się masakra, czy rozchwiana magia zdecydowała się zamanifestować swoje niezadowolenie.
Podniósł się do pionu, gdy tylko świat znieruchomiał. W pierwszej kolejności sięgając krawędzi okna, szukając wrogów, którzy mogli tuż tuż się zbliżać. Szum nie odsłaniał jednak przyczyny - Tak - na wydechu odpowiedział przyjacielowi. Cokolwiek się działo - było na zewnątrz, ale w ratuszu wciąż znajdowali się ludzie - Pomożesz mi - skwitował tylko, mijając Floreana i to jego zapraszając do towarzystwa. Marcel już znalazł się pod skrzydłami Tonksa, z którym - chociaż chciał porozmawiać, tym razem rezygnując w pośpiechu. Wiedział, że Billy doskonale poradzi sobie nawet w najbardziej skrajnych warunkach. Liczył, że Ratusz był wystarczająco dobrze zabezpieczony, by nikomu nie stała się krzywda. Co innego - na zewnątrz.

| Wybaczcie krótkość, Florean, uśmiecham się i można lecieć dalej.




Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Ratusz - Page 13 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Ratusz [odnośnik]23.06.22 0:54
Nie do końca rozumiał słowne przepychanki, które nie miały końca, wzajemne oskarżenia o brak empatii, kiedy wszystkim przyświecał przecież ten sam cel. Znał Thalię, był pewien, że rozumiała, kogo można było nazwać złym człowiekiem, nie miał powodów, by inaczej sądzić o bracie Billa, ale wiele słyszał tez o aurorach, czy byliby w stanie skazać na śmierć niewinnych ludzi? Czy bardziej doświadczeni w walce rzeczywiście mogli rozumieć mniej, czy próbowano im wmówić, że pewnych aspektów nie pojmują? Emocje kłębiły się w pomieszczeniu, on nie wtrącał się w te rozmowy - słuchał. Nie znał też prawa, zawsze był z nim na bakier. Samosądy brzmiały jak bezradność wobec bezczynności władz, z którymi stykał się większość życia, konieczność zaostrzania jemu, często łamiącemu prawo, wydawała się brzmieć surowo, ale i na tym się nie znał: słuchał bardziej obeznanych od siebie, starając się z ich słów czerpać mądrość dla siebie.
Skinął głową Herbertowi, na potwierdzenie swojej poprzedniej deklaracji. Fakt, że zaufał mu ponownie po ostatniej misji mile łechtał jego ego; musiał być z niego zadowolony. Dopuszczono go do tego stołu, ale wielu Zakonników mimo to nie potrafiło obdarzyć go zaufaniem - cieszyły go każde jego przejawy.
Ale późniejszy harmider urwał dyskusje, na wyspie coś się wydarzyło - co? Poderwał się z krzesła, oglądając za pobliskie okno, gdy usłyszał trzeźwy głos Billego.
- Jasne - odpowiedział, kiedy poprosił go o pomoc w sprawdzeniu ratusza i już ruszał w jego stronę, kiedy zatrzymał go Michael. Spojrzał przepraszająco na Billy'ego - zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, auror pociągnął go w głąb ratusza. Nie do końca wiedział kogo lub czego szukają, co się wydarzyło, dokąd szli, ale naśladował ruchy aurora, po drodze szukając śladów ludzi, którzy mogliby potrzebować pomocy: - Homan... Homeno... Homenum revelio - Plączący się język daleki był od biegłości, lecz obserwował ruchy różdżki aurora, starając się pójść w jego ślady; policzki zapłonęły czerwienią, kiedy potrzebował więcej czasu, by poprawnie wypowiedzieć inkantację. On również nie dostrzegał ludzi w tej części ratusza. Pokręcił przecząco głową, spoglądając na Michaela, przekazując, że nikogo nie dostrzega, ale wtedy Tonks wspomniał o Thomasie - oczy Marcela otworzyły się szerzej. Wciąż nie wiedział, jakie mogą go czekać konsekwencje za słowa, która wypowiedział, by ratować ludzi, o których sądził, że są mu przyjaciółmi.
Ale Michael przeprosił? Wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczyma. Przedłożył bezpieczeństwo Kerstin ponad bezpieczeństwo obcych ludzi, ale dla niego w tamtym czasie ci obcy ludzie byli jak rodzina. Wydawało mu się, że bohaterowie równo dbają o wszystkich. Thomas był kretynem, ale nigdy nie miał go za złego człowieka. Za kogoś zdolnego zabić dziecko, żeby ratować własny tyłek. Za kogoś, kto sprzeda jego przyjaciół. Może jednak sam był sobie winien wobec braku zaufania w swoją stronę?
- Walczył pan o swoją rodzinę, a ja o swoją - odpowiedział, bez przekonania. Czy istniał jednak sens wypierać się tego, kim był? Naiwnym chłopcem znikąd, który swoich bliskich szukał wśród Cyganów, dla których sam był nikim. Ale innych bliskich nie miał. Pięknej i walecznej siostry, gotowej oddać życie za ideę Zakonu Feniksa. Doświadczonego brata, poznał przecież też Gabriela. Cała trojka gotowa była rzucić się w obronie najmłodszej, pewnie dlatego była taka rozpieszczona. Nie znał tego. Sam nigdy tego nie miał. Mamił się ułudą czegoś, co było tylko snem, złudzeniem, a może wspomnieniem czasów sprzed tragicznych wydarzeń. O Tonksie nie wiedział nic prócz tego, co widział na plakatach i tego, co sam sobie do nich dopowiedział. Informacja o tym, że i on zaufał kiedyś niewłaściwemu człowiekowi czyniła go bardziej ludzkim. Dotąd wszyscy pouczali go jak martwe posągi, które zapomniały już, czym są uczucia, a wykonane z brązu nigdy nie popełniały błędów. Spojrzał w inna stronę, kiedy mówił dalej. Nie szukał przecież zemsty na Thomasie, miał w niej pomóc Michaelowi? Umówić się na cmentarzu, zwabić tam Thomasa? I co dalej? Billy już o niego pytał. Coraz więcej ludzi o niego pytało. Wydawało mu się, że tak powinno być, że powinni go odnaleźć. Ale nie chciał brać w tym udziału. Choć w pierwszym odruchu kusiło, wykrzyczeć wszystko, powiedzieć wszystko, to zanim usiadł, żeby odpisać na list Billy'ego, uświadomił sobie: że nie był jak Thomas. Nie chciał tez zgubić się w ślepej zemście po to tylko, by stać się taki jak on. Gardził tym przecież. Możemy to zrobić po mojemu, co miał na myśli? Po jego: Marcel nie wiedział, co mógłby zrobić z Thomasem. Zawiódł go, jako człowiek, jako ktoś, kogo niegdyś miał za przyjaciela. Ale nic nie sprawi, że czas się cofnie, ani że Doe się zmieni.
- Nie - odpowiedział więc krótko, zdawkowo, na pytanie, czy Thomas odpisze na jego list. - To... niepotrzebne. Powinna trzymać się od nich z dala - dodał na wspomnienie możliwości związanych z Kerstin; rzeczywiście miał to na myśli, błąd Thomasa oznaczał, że siostra Tonksów nie zostanie przez nich do niego wypuszczona - a dzięki temu nie sprowadzi na nich zagrożenia. Bez niej byli znacznie mniej atrakcyjnym celem dla kogokolwiek. Fałszoskop Michaela nie był dla Marcela żadną wskazówką. Wiedział, że nie okłamywał aurora, był w chwili, w której Kerstin i Thomas się poznali. Widział to na własne oczy, wiedział, że to zrządzenie losu, czysty przypadek. Nieszczęśliwe spotkanie w Dolinie. Ale pokiwał głową. Chwilę później Tonksa już nie było - a on, z rękoma włożonymi do kieszeni kurtki, wpatrywał się w miejsce, w którym zniknął. Kamień spadł mu z serca, że nikt nie zamierzał wyciągać wobec niego konsekwencji pomimo złożonego poręczenia.
- Dziękuję - odpowiedział, choć prawdopodobnie Tonks nie mógł go już usłyszeć. Wrócił się, szukając Billy'ego. - Billy? Tam było czysto  - zawołał w ciemno, spostrzegając, że część Zakonników opuściła już ratusz - i podążył za nimi.

rzuty, zt


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Ratusz [odnośnik]23.06.22 19:53
Spotkanie dobiegało końca. Czułem się zdecydowanie lepiej niż przed jego rozpoczęciem – potrzebowałem tego poczucia wspólnoty, ostatnio bardziej niż zazwyczaj. Co prawda jak zwykle pojawiły się różne opinie i przeczące sobie wypowiedzi, ale właśnie po to spotykaliśmy się razem, żeby wszystko wyjaśnić. Poza tym miło było zobaczyć znajome twarze, szczególnie po ostatnich rewelacjach z Walczącego Maga. I te nowe, których jeszcze nie miałem okazji poznać, również – każda nowa różdżka do pomocy w tych ciężkich czasach podnosiła na duchu. Uważnie słuchałem wypowiedzi kolejnych osób, nie mając już wiele więcej do dodania. Podzieliłem się wszystkim tym, na czym choć trochę się znałem: na ewakuacji (niestety), odbiornikach radiowych (na szczęście) i podejrzanych czarnomagicznych masach (czy aby na pewno?). Dopiłem dolewkę herbaty i odsunąłem od siebie kubek, żeby już więcej mnie nie korciło; nie chciałem opijać i objadać gości. Dwa kubki ciepłej słodkiej herbaty i kilka świeżych racuchów było wystarczającym obżarstwem.
Nie sądziłem, że cokolwiek może się jeszcze wydarzyć, ale jak zwykle nie doceniłem porąbanego świata, w którym przyszło nam żyć. Nagłe trzęsienie ziemi, niepewność – przez chwilę dalej siedziałem na swoim miejscu, po prostu czekając, spoglądając w stronę drzwi, jakbym spodziewał się zastać tam hordę szmalcowników. Podświadomie ścisnąłem dłoń na różdżce, jak zwykle będąc w gotowości – nauczyłem się tego przez ostatnie miesiące (lata? tracę rachubę). – T-tak, jasne – mówię w końcu, słysząc głos Williama. Zaglądam szybko do kuchni, w której byliśmy dosłownie chwilę temu, ale nie dostrzegam tam żadnego czarodzieja. Wracam na główną salę, krzyżując spojrzenie z Samuelem. Nie podoba mi się jego władczy ton, ale nie mam powodu, żeby z nim nie pójść. Kiwam głową w odpowiedz i zmierzam w stronę wyjścia z ratusza, żałując, że nie wziąłem ze sobą nic oprócz różdżki. Nie mam pojęcia co możemy tam zastać.

zt x2 <3


not a perfect soldier
but a good man

Florean Fortescue
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ratusz - Page 13 F2XZyxO
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3393-florean-fortescue https://www.morsmordre.net/t3438-laverne#59673 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f278-pokatna-5-2 https://www.morsmordre.net/t4591-skrytka-bankowa-nr-854 https://www.morsmordre.net/t3439-florean-fortescue#59674

Strona 13 z 13 Previous  1, 2, 3 ... 11, 12, 13

Ratusz
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach