Wydarzenia


Ekipa forum
Warwick
AutorWiadomość
Warwick [odnośnik]23.07.21 12:22
First topic message reminder :

Warwick

Stolica hrabstwa Warwickshire posiada bardzo bogatą historię sięgającą szóstowiecznego neolitu, przez dziewięciowieczne grodzisko, aż do czasów, w którym nad Warwick zaczął królować zamek. W siedemnastym wieku znakomita część miasta spłonęła - gdyby nie czarodzieje mieszkający pośród mugoli, pożar wzniecony przez kilka iskier z zakładu miejscowego kowala być może nie zostałby ugaszony przed zrównaniem całej miejscowości z ziemią. Od tamtej pory wielką uwagę przykłada się tu do bezpieczeństwa i sposobu wznoszenia architektonicznych konstrukcji. To, co stało się po latach przerażającą legendą, wciąż żyje pokoleniowym strachem w umysłach mieszkańców; magowie roztaczają wokół Warwick zaklęcia ochronne, a mugole upewniają się, że wszystko dopasowane jest do zaktualizowanych standardów. Obecnie miasto wydaje się być nieco opustoszałe ze względu na trwającą wojnę, ale niektóre czarodziejskie rodziny mieszkające w tym miejscu od pokoleń, wciąż utrzymują na jego terenie zaklęcia ochronne przed ogniem.

W lokacji nie można rzucić zaklęcia Szatańskiej Pożogi.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Warwick - Page 4 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Warwick [odnośnik]12.06.23 15:31
Nauki matki oraz reszty kobiet z rodziny Burke choć trafiały na zbuntowany grunt to przynosiły teraz owoce. Primrose wiedziona poczuciem odpowiedzialności nie miała zamiaru spocząć na laurach. Wojna zniszczyła kraj, zgasiła w ludziach chęć do życia oraz iskrę radości. Należało ją rozpalić na nowo. Liczyła na to, że jarmarki sprawią, iż mieszkańcy znajdą w sobie tę radość, która została w nich zgaszona, ale przecież tam była. Obudzenie jej było ich zadaniem.
-Liczę na to, że większość zacznie myśleć podobnie. - Odpowiedziała nim wkroczyli jeszcze do chłodnego wnętrza. Zdawało się jej, że większość z notabli zapomniała do czego byli powołani, jaka była ich rola w społeczności magicznej. Nie rozumiała tego podejścia i zdawała sobie sprawę, że część osób z jej środowiska krzywo patrzy na działania jakich się podejmuje. Nie miała jednak zamiaru rezygnować, a ich niechęć wzmacniała w niej działanie.
Zaprowadzona do wnętrza gospody, usiadła we wskazanym miejscu i poczekała, aż pani Fernsby przyniesie trunek. Nie uszło jej uwadze, że każdy kieliszek wyglądał inaczej, ale nie skomentowała tego. Odczekała, aż bordowy płyn wypełni szkło, a wcześniej skupiła się na tym co mówiła kobieta.
-Dziękuję bardzo. - Uśmiechnęła się nieznacznie na pochwałę odnośnie kapelusza. -Proszę powiedzieć, co macie na stanie dzisiaj?- Dlaczego nie miałaby skosztować czegoś co się podaje w gospodzie. Mówili przecież o jarmarkach, które mają promować region. -Czy jest coś co można nazwać specjalnością?
Kiedy zamówienie zostało przyjęte na powrót wzrok skupiła na swoich towarzyszach. Mając w pamięci ostatnią rozmowę z panem Mulciberem, nie sądziła, że ta będzie przebegała inaczej. Czy to obecność jego krewniaczki sprawiała, że ta brzmiała odmiennie od ostatniej, czy może temat jaki poruszali, który nie wywoływał tak odmienności zdań i podejścia do realizowanych zadań.
Unosząc kieliszek do góry najpierw zapoznała się z aromatem trunku, a następnie skosztowała niewielką ilość, delektując się smakiem. Właśnie takie rzeczy powinny znaleźć się na jarmarku, owoc pracy rąk ludzkich. To z czego są dumni, o czym mogą opowiadać. Nie zdziwiło ją zaś to, że temat kopalni zaintrygował samego Ramseya. Nie było do tej pory typowe, żeby kobiety działały w interesach. Zahukane, zamknięte w czterech ścianach dały sobie wmówić, że są słabsze, że ich rola sprowadza się do bycia jedynie matką i powinny być z tego dumne. Nawet jeżeli Ramsey temu częściowo zaprzeczał, to swoim artykułem jedynie pogłębił ten system myślenia, co sprawiło zapewne, że Mathieu Rosier uległ naciskom. Teraz już wiedziała, że mając nazwisko rodu róż nie mogłaby robić tego czym się teraz zajmowała. Być może powinna być im wdzięczna za odmowę. Sugestię zrozumiała od razu i nie miała zamiaru jej odmawiać, wręcz przeciwnie. Odstawiła kieliszek na blat stołu.
-Jest pan tam mile widziany. Chętnie pokażę co już udało się nam osiągnąć, jakie prace są planowane na dalszym etapie i w jakim czasie chcemy osiągnąć nasz cel uwzględniając potencjalne problemy i wypadkowe, które są niezależne od nas. - Gdyby nie pomoc zarządców, którzy znali się na ekonomii oraz planowaniu działań na większą skalę nie byłaby taka pewna tego o czym teraz mówiła. Ostatnie miesiące poświęcała na naukę i pilnie słuchała ludzi, którzy jej pomagali. Studiowała stare zapisy z kopalni oraz spędzała liczne godziny w bibliotece. Czasami czuła zmęczenie i bywały dni kiedy brakowało jej energii. Wiele spraw na głowie sprawiało, że zapominała o odpoczynku, od świtu do nocy mając pełną listę zadań. Mimo to, nie narzekała na swój los, zadowolona z tego, że może zająć się czymś produktywnym.
Podziękowała jej za podarowanego papierosa, choć zdarzało się jej podpalać opium, tak publicznie nie paliła.
Uwagi Ramseya były rozsądne i jakkolwiek pomysł polowania ją samą zachwycił to miał rację, że należało to przekuć na dobro całości.
-Bardzo dobry pomysł. - Zgodziła się na propozycję, która właśnie powstawała. -Polowanie dla panny Varayi, bo z tego co rozumiem, jest to pani pasja, z korzyścią dla jarmarku, który zostanie zwieńczony ucztą dla mieszkańców. Można też pomyśleć co ze skórami zrobić. Nic nie może się zmarnować. - Wszystko było bardzo cenne, zwłaszcza teraz. Budowanie obrazu namiestnika i jego rodziny należało zacząć od solidnych podwalin, które sprawią, że jego pozycja będzie niezachwiana. -Tworzenie przyszłości opiera się na solidnych fundamentach. Osoba władająca ziemiami musi wymagać lojalności, ale w zamian coś musi dać. Tyrania powoduje jedynie porażkę, może zdawać się na początku jedyną drogą wyjścia, ale to ślepy zaułek. Lepiej uczyć się na cudzych błędach. Buduje się kraj jak budynek, od ziemi w górę. Dając ludziom poczucie bezpieczeństwa, prawo które ich chroni a nie wykorzystuje, możliwość życia i pracy w uczciwy sposób, takich zarządca ziem otrzymuje nie tylko lojalność, ale też zaufanie. - Po wypowiedzeniu tych słów zrozumiała nagle, że mogła zostać odebrana jako ta, która poucza namiestnika jak powinien działać i co robić, więc uznała, że na tym zakończy. Wiedziała jaka krąży o niej opinia, a nie chciała teraz zniechęcać Ramseya do swoich pomysłów. -Co do promocji, nie mieszam się. Pozostawiam to w gestii namiestników oraz lordów, choć służę też poradą. Plakaty oraz ogłoszenia na głównym rynku przez heroldów jest dobrym pomysłem oraz puszczanie wici po karczmach i gospodach. Należy się liczyć z tym, że pierwszy jarmark może przyciągnąć mało ludzi, ale jeżeli stanie się to stałą tradycją, że co roku odbywa się takowy, to ludzie też będą bardziej ośmieleni. - Była świadoma tego, że na samym początku mieszkańcy mogą z niechęcią patrzeć na takie działania, zwłaszcza teraz kiedy wojna odebrała im praktycznie wszystko, łącznie z wolą życia.
Pani Fernsby zaś okazała się skarbnicą wiedzy. Primrose słuchała jej z zafascynowaniem, widać, że powrót do tradycji i tego co ludzie znali może ich bardziej zachęcić do udziału.
-Sądzi pani, że gdyby spróbować zorganizować taką zabawę, to nikt nie przyjdzie? - Dopytała nieznacznie kobietę, która wydawała się dość śmiała, otwarta i chętna do rozmowy. A skoro tak, to lad Burke miała zamiar z tego skorzystać. Wątpiła, aby jarmarkiem nikt nie był zainteresowany, choć z rezerwą na pewno się spotkają. Wstążki nie były dobrym momentem, ale konkurs z trunkami wydawał się rozwiązaniem, gdzie nawiążą do tego co było. -Co pan o tym sądzi? Uważam, że to wyśmienity pomysł.
Sięgnęła ponownie po swój kieliszek i upiła z niego łyk. Skinęła głową w stronę pani Fernsby tym samym oddając jej uznanie w kwestii napoju.


|Przepraszam za obsuwę, jeszcze do końca czerwca jestem w kratkę.



May god have mercy on my enemies
'cause I won't

Primrose Burke
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Warwick - Page 4 6676d8394b45cf2e9a26ee757b7eaa37
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8864-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t8880-listy-do-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t9143-skrytka-bankowa-nr-2090#276327 https://www.morsmordre.net/t8894-primrose-e-burke
Re: Warwick [odnośnik]12.06.23 19:59
Słuchałam eleganckiej czarownicy ze wzmożoną uwagą z co najmniej kilku powodów. Mogłyśmy być sobie bliskie wiekiem, osadzone we wspólnej idei, zaangażowane w dobro tych stron. Stron dla mnie bardziej nowych i nieoswojonych niż dla niej. Lady Burke była też tutejszą damą i zdawało się, że to im powinnam się przyglądać z jeszcze większą uwagą. Powinny zachowywać się dokładnie tak, jak oczekiwało angielskie społeczeństwo czarodziejów. Dama, kobieta, sojuszniczka. Patrząc jej w oczy, czasem może nazbyt głęboko, zbierałam informacje. Analizowałam gesty, nieswoją mowę i aurę, jaką wokół siebie roztaczała. Nie wiedziałam, jakim miejscem było wspomniane przez nią Durham. Nie czułam się jednak zniechęcona wizjami niesprzyjającej pogody. Musiałam wedrzeć się bardziej, poznać te krainy i ten świat, w którym historia czarodziejów pisała się na nowo. Nigdy nie kryłam się po kątach i nie osiadałam na stałe. Wręcz przeciwnie – chciałam iść dalej i sprawdzić, co znajduje się za horyzontem, nawet jeżeli miałabym napotkać na coś, co mogłoby mi się nie spodobać. To nie miało żadnego znaczenia, nie mogło być argumentem, który mógłby uwiązać mnie pod bezpiecznym dachem. Byłam wędrowcem, nie domatorem.
I z pewnością byłam też niezbyt upragnionym słuchaczem, gdy kolejny raz łapałam się na ściganiu się w sensach i znaczeniach wylewnych, zgrabnych wypowiedzi towarzyszącej nam damy. Trwałam u ich boku po to, by słuchać, by się uczyć, by poznawać, by rozpracować to, co działało na tej ziemi i na tych ludzi. Ramsey doceniał Primrose i jej zaangażowanie w sprawę, podkreślał to wyraźnie. Taka właśnie miałam być? Taka jak ona? Nie czułam się damą, nie czułam, bym znalazła się jakkolwiek blisko tej roli. Nigdy jednak nie marudziłam, nie wnosiłam sprzeciwu. Byłam posłuszna i gotowa zmierzyć się z tym wszystkim. Mogłam być przecież przydatna w zupełnie innej roli, obcej wobec własnych wyobrażeń. Akceptowałam to. Spomiędzy toczącej się miedzy kuzynem i lady rozmowy umiałam wyłuskać kilka istotnych wniosków. Rola kobiet nie była spychana gdzieś na marginesy. Primrose zdawała się płynnie poruszać w świecie damskich głosów, za którymi wyraźnie iść miały czyny, które trudno będzie przeoczyć światu. Gdy zadawałam pytanie, ona bez wahania ofiarowywała mi odpowiedź. – Znam takich, dla których twoje słowa, lady, byłyby nieprzyjemne i nieprawdziwe – rozpoczęłam, gdy tylko opisała kwestię opieki nad powierzonymi krainami. Postawa niektórych znamienitych starców z mojego kraju raziła w oczy. Najbardziej nie podobało mi się, gdy za ich kamienistym duchem podążali młodsi. Mój brat i ja przybyliśmy tutaj, wyczuwając zapach energii, działania, możliwości i faktycznej zmiany. W śniegach naszego domu czas zatrzymał się w miejscu. Tutaj każdy dzień przynosił spodziewane lub nie wyzwania. Oni wszyscy zdawali się być na nie gotowi. – Oni jednak nie niosą zmian. Za to ty tak, dajesz dobre wizje i miłe wrażenie – wyraziłam z serdecznością, która jednak nie była zdobiona słodką melodią głosu czy uśmiechem. Ze spotkania i towarzystwa czerpałam nauki, pozwalałam, by ich słowa przedzierały się bez przeszkód do moich uszy. Część z nich mogłam zapamiętać, a niektóre przekuć w ważne lekcje. Byliśmy jednym światem, my, Mulciberowie i oni, mieszkańcy tych stron, a jednak mogliśmy przyczynić się do ocieplania ponurych czasów. – Oddanie i zadowolenie mieszkańców staje się naszą siłą – podsumowałam po krótkiej chwili, wciąż ostrożnie dobierając słowa. Relacja, o której opowiadała, była wzajemna. Faktyczna opieka odmienić mogła los społeczności. Do tego więc dążyliśmy.
Wreszcie rozluźniłam nieco mięśnie, pozwalając im na moment przestać tak bardzo pilnować i tak bardzo słuchać. Moje spojrzenie zatopiło się w kieliszku, z którego wciąż nie upiłam ani jednego łyka. Czy na nas patrzyli? Nie byłam głodna, właściwie to nie byłam nawet spragniona, ale to nie o mnie chodziło. Zaś sam alkohol czy tu, czy tam, zdawał się odsłaniać więcej dróg i zdejmować więcej przeszkód. Wiedziałam o tym, zanim jeszcze nauczyłam się mówić pełnym zdaniem. W końcu jednak spróbowałam, porządny łyk rozpuścił przyjemny smak owoców na języku. Smakował trochę jak las. Świeżo i odurzająco. Właściwie mnie zaskoczył. Gdy gdzieś w oddali udało mi się skrzyżować spojrzenie z gospodynią, kiwnęłam głową, z uznaniem. Tak bardzo związana z tym co stare i sprawdzone, nie byłam raczej chętna do odkrywania. Alkoholu szczególnie. Tutaj pracowałam nad sobą jednak każdego dnia. Ambicje i pragnienia były bardziej istotne od własnego komfortu.
Moje oczy przedzierały się przez kłęby dymu, które otoczyły Ramseya, gdy skończył mówić. Nie rozumiałam. Czy powinnam? Zatrzymałam jednak ruch warg, zanim te wygłosiły to, co wydawało mi się aż nazbyt oczywiste. Nie pytał. Wątpił. Zaczęłam rozważać, czy dobrze pojęłam angielską mowę. W toczącej się bez przystanku dyskusji łatwo było o potknięcie. Od wygodnego dla mnie milczenia wolałam jednak próbować, szczególnie gdy poświęcano mi uwagę i zadawano pytania. – Tak właśnie zrobimy. Złapię coś wyjątkowego. Coś, czego dawno nie jedli. Okazja jest wielka. Dam im to dobro – odpowiedziałam po kolejnych słowach kuzyna. On i lady Burke znali Anglików lepiej ode mnie. Jeżeli wizje wspólnego polowania nie były odpowiednim pomysłem, mogłam przynieść dary. Jestem pewna, że Arsentiy przystanie na to bez wahania. Dla nas to była pasja i radość. Mogliśmy przełożyć ją na podarek dla mieszkańców. – Skóry oddać można na szaty. Przygotujemy je dobrze. Nie stracą się – przyznałam krótko, zwracając się do lady Burke. Wierzyłam, że wszystkie części złowionego stworzenia mogły posłużyć się dobrze. Dla nas nie stanowiło to niemożliwego wyzwania. Dla nich mogło kojarzyć się z ucztą, której zapewne nie doświadczyli od wielu ponurych dni.
Wykręciłam szyję, z pewnym zaskoczeniem wyłapując wzmiankę o niedźwiedziach. Znajomy dreszcz pod szatą pomknął w wzdłuż sztywnych, prostych pleców. Również wierzyłam, że ludzie nadejdą, gdy będą mogli ujrzeć coś, czego nie widzieli nigdy wcześniej. W złej godzinie śmierci i głodu teatr i śmiech przekształcały się w ponury dramat. Albo i nie istniały. Jarmark, o którym tyle rozmawiali, miał być dobrą gwiazdą ponad ogarniającym kraj nieszczęściem. Porządkowanie rzeczywistości zbierało krwawy plon. Te rany chciano uleczyć. Tak przynajmniej opowiadała o tym ciemnowłosa dama. – Ponad kuflem ludzi łatwiej namówić. Gdy jeden swój pójdzie, reszta podąży za nim – przyznałam, przytakując lekko słowom lady Burke. Odpowiednio rozpuszczona informacja nie musiała dotknąć każdego bezpośrednio. Wieści rozleją się same. Może powinniśmy napić się z nimi? Przerwałam jednak te myśli, kiedy zaskrzypiało stare drewno i zasiadła między nami owa pani Fernsby. Gdy Ramsey kolejny raz zdradzał wiedzę o tych stronach, mnie gniotło dezorientujące uczucie, bo sama również chciałam wiedzieć więcej. Zamierzałam to nadrobić. Prędko.
Nostalgia mieniła się w oczach tej kobiety. Z dumą w codziennej pracy nosiła ślady dziedzictwa, ślady historii, które ulokowały ją właśnie tu, na tej ziemi, na tej mapie. Była dumna, rozmowna i chętna cofnąć się wstecz. Szans jednak nie dawała zbyt wielkich na podobną uciechę dzisiaj. Pomyślałam o wielkim stole, przyrządzonej, wyśmienitej zwierzynie i różnorodnych trunkach wyrabianych w myśl lokalnej tradycji. Stół czekałby na tych, którzy powrócą ze wspomnianej zabawy, której zasad nie udało mi się do końca pojąć. Jednak… to było tak bardzo niemożliwe? Sięgnęłam kolejny raz po szkło z wonnym trunkiem. – Chętnie wzięłabym udział w wyścigu – jak równy z równym, jak ktoś, kto miał się stać częścią ich. - Może przez chwilę problemy byłby… dalekie.
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Warwick [odnośnik]29.08.23 12:05
Nie dał po sobie poznać zagubienia, które było naturalne dla kogoś wstępującego w nowe miejsce, środowisko i obejmujące nową, całkiem inną rolę. Słuchał Primrose uważniej niż mogłaby przypuszczać. Grzeczny, czarujący wyraz twarzy nie zmieniał się szczególnie mocno, nie pozwalając tym samym na zbyt szczerą rozmowę. Pod maską częściowej, naturalnej dla takich osób jak on nonszalancji wyłapywał wszystko, co mówiła, by móc później wyciągnąć z tego jak najlepsze wnioski. Miała obycie, miała doświadczenie, miała wiedzę i choć była bardzo młoda, wyrosła wśród tych, którzy o swoje ziemie musieli się troszczyć. Nie mogła mu pomóc w prawdziwym zarządzaniu terenami, przecież nie była i nigdy nie będzie Tristanem, Xavierem ani Manannanem, ale jej uwagi były słuszne, cenne i wartościowe, a jej spojrzenie mogło pomóc mu spojrzeć na zadania z szerszej perspektywy.
— Bierność nie sprzyja sukcesowi, a życzenia niepodparte działaniami pozostają w sferze marzeń. — ciągnął dalej, spoglądając na arystokratkę. Primrose nie była charyzmatyczna, brakowało jej umiejętności porwania tłumu, ale widział w tym znacznie większy pożytek, a zachęcająca inne arystokratki Primrose miała szansę zarazić je dobrą zmianą, zaangażowaniem, które pasowało im wszystkim. — Nie poprzestawaj na jarmarkach, lady Burke. Zachęć je do dbania o świat, w którym żyjemy, kiedy my, pomimo najszczerszych chęci, nie jesteśmy w stanie tego uczynić. Na razie. — Jarmarki nie były czymś, czym chciał i powinien się zajmować; kiedy musiał angażować się w sprawy najwyżej wagi — sprawy niebezpieczne, wymagające postawienia własnego życia na szali. Nie wynikało to z ludzkiej kapryśności, a praktyczności. Jego obecność mogła przydać się gdzieś indziej, a jego umiejętności odmienić bieg zdarzeń. A jednak jako świeży namiestnik ziemi danej pod opiekę, miał swoje obowiązki i musiał nauczyć się nie tyle z nich wywiązywać, co je dzielić i przekazywać innym. Sztuki dopatrywał się w odpowiednim zarządzaniu ludźmi, ich doborze, wyuczeniu w fachu. Varya ulepiona była z zupełnie innej gliny niż Primrose, ale nawet nie pomyślał o tym, by kształtować ją na jej podobieństwo. Lady Burke nie była dla niego wzorem cnót, ale jeszcze nie miał wyrobionego zdania na temat szkodliwości jej działań i zachowań, nie znał jej na tyle. Próbowała być samodzielna i użyteczna, ale zrzucał to na jej wiek, wiedząc, że wszystko się zapewne zmieni kiedy podejmie się roli, z którą się narodziła. Młodzieńcze kaprysy i bunty przeminą, a ona przysłuży się społeczeństwu najlepiej jak potrafi. Primrose była jednak mądra, posiadała kilka cennych talentów i mnóstwo koneksji, z których Varya mogłaby zrobić użytek, a znajomość ze szlachcianką wraz z zachowaniem posłuszeństwa i dostosowaniu się do obowiązujących w Anglii zasad stawała się krewniaczką idealną. Nie zamierzał jej zmuszać do zmiany samej siebie, lecz im prędzej nauczy się adaptować do angielskiej socjety tym szybciej zapuszczą tu korzenie — odmieńców nikt nie przyjmie, tych, którzy odrzucają obowiązujące normy i wartości nikt nie zaakceptuje. Dlatego nawet nie odezwał się do niej po rosyjsku odkąd zasiedli we wspólnym gronie, nawet w kwestii ledwie tłumaczeń zawiłych zwrotów, których używali. Wschodnia kultura nie była tu traktowana z wyższością i uznaniem, raczej jak każda obca — z niechęcią i nieufnością; to były angielskie ziemie i należało sprytnie oddać im cześć. Wiedział, że będzie musiał pomówić z Varyą po tym spotkaniu i wyjaśnić jej to, czego nie miała szans zrozumieć — nie tylko z padających słów, ale tym, co za nimi się kryło. Spojrzał na kuzynkę uważnie i czujnie analizując jej słowa i podejście, a kiedy pochwaliła lady Burke przeniósł na nią wzrok, by przyjrzeć się jej reakcji.
Pani Fernsby zaproponowała pieczoną gęś z ziemniakami. Zarzekała się, że gdyby wiedziała, że zjawią się tu takie panie, ubiliby świniaka, a oni przecież nie chcieli czekać. Mieli sprawy do załatwienia. Choć danie odbiegało od tego, czym mogła żywić się Primrose na co dzień, pani Fernsby zajmowała się gotowaniem wiele lat i to, co nie wyglądało szczególnie apetycznie dla wielu było smaczne i pożywne. To wystarczało w tych kręgach. Sam temat kopalni wydał mu się interesujący, także z powodu faktu, że Primrose się tym zajmowała i wyraźnie czuła dumę wspominając o swoim zaangażowaniu. Nie lubił obnosić się ze swoimi myślami, rzadko też dzielił się tym, co naprawdę sądził, więc uśmiechnął się lekko, z wdzięcznością, jedynie wyrażając zadowolenie z sukcesu próby wproszenia się na ten teren. Choć lady nie wspominała o krewnych i ich zaangażowaniu w sprawię, zapewne po to by podkreślić własną rolę, był przekonany, że nie istniała szansa, aby zajmowała się tym w pojedynkę. Jej kuzyni i brat musieli być w to zaangażowani. Nikt nie narażałby jej życia w takiej sprawie lekkomyślnie. Mimo to lekkie podekscytowanie pchnęło go do prowokacji, ujawnienia swojego zaintrygowania.
— Oprowadzi mnie twój zaufany człowiek, lady Burke, czy jednak zechcesz pokazać mi kopalnię osobiście? — Uniósł brwi nieco i uśmiechnął się odrobinę. Chciał na własne oczy to ujrzeć. I ją tam, przechadzającą się pomiędzy ciężko pracującymi robotnikami, w tumanach węgielnego pyłu i pod osłoną, na wypadek nagłego tąpnięcia. Arystokratkę pośród ciężko pracujących pracowników, czarodziejów narażających życie każdą sekundą tkwienia tam; brudnych, zmęczonych.
Pani Fernsby podała gęsinę z ziemniakami i koprem. Podziękował jej skinięciem głowy, powoli przenosząc spojrzenie na Varyę. Uśmiechnął się do niej, kiedy przytaknęła polowaniu, w którym weźmie udział z bratem. Mogła nie rozumieć tych zasad, ale wszystkiego powoli ją nauczy. Po tu tu dziś była — musiała zobaczyć, że gra nie zawsze ma takie zasady, jakie wydają się być spisane. — Varya jest znakomitym łowcą. Biada każdemu, kto przypadkiem znajdzie się w lesie i przeszkodzi jej w upolowaniu zwierzyny. Jej bełty są ostrzejsze niż zaklęcia niektórych— szczególnie tych, którzy migali się od wypełniania swoich obowiązków, uciekali od wojny. Wzrok powrócił do Primrose. — To szalenie ważne rady. Dziękuję, lady Burke — przyznał, lekkim gestem pochylając ku niej głowę. — Rozmawiamy o lojalności, o strachu, zaufaniu, ale o tyranii? Wierzę, że nie próbujesz mi zasugerować, że miałbym zadatki na takiego przywódcę — odparł z rozbawieniem, choć nie do końca szczerym. Tyrania brzmiała bardzo emocjonalnie i budziła wewnętrzny sprzeciw u każdego, kto o niej słuchał, ale historia przeobraziła ją w coś innego, skutecznego, bo u jej podstaw leżały rozsądne założenia. Był wojownikiem, walczył na froncie, podejmował strategiczne i operacyjne decyzje w towarzystwie najsilniejszych czarnoksiężników — Śmierciożerców. Struktura i hierarchia w tej grupie była jasna i określona, czy Primrose do tego nawiązywała? Pamiętał, kiedy przytoczyła kwestię Deirdre. Chyba nie aspirowała do podobnej roli?— Społeczność cywilna wcale nie tak bardzo różni się od społeczności czarodziejów walczących na froncie. Wszyscy mają takie same potrzeby. A zaufanie? Podczas wojny trudno o nie zabiegać, musi być dane natychmiastowo i na kredyt, ponieważ niesubordynacja może doprowadzić do katastrofy niepotrzebnej śmierci ogromnej ilości czarodziejów.— Został powołany na to stanowisko z pełną świadomością tego kim był i co osiągnął. Przywilej spadł na niego nieprzypadkowo. — Dlatego właśnie potrzebne są osoby, jednostki, które to zrównoważą. Dlatego właśnie takie osoby jak ty, lady Burke, i takie inicjatywy dla ludzi są niezbędne do zachowania balansu. I uniknięcia tyranii, oczywiście. — Nie był specjalista w dziedzinie, ale i bez tego był w stanie zauważyć, że nie mógł natrafić na lepszy moment, podatniejszy grunt. Czas chaosu, krwi i nędzy mógł go pogrążyć, ale mógł mu także pomóc. Dobrze wykorzystany przyniesie olbrzymie i trudne do podważenia profity, umacniające jego pozycję — ale także nazwisko tutaj, w Warwick — i pozycję jego rodziny. Im większej i silniejszej tym trudniejszej do usunięcia w przyszłości. Varya musiała wziąć z tego lekcję — role były podzielone już dawno temu, współpraca, a nie wewnętrzny spór, miała zapewnić im sukces. Każdy winien wiedzieć, co należało robić i jak się przyczynić do zdobycia celu. Wierzył, że społeczne zaangażowanie wśród ludzi było najlepszą i najsilniejszą bronią. Oni byli od działań operacyjnych, ale to właśnie takie czarownice jak Primrose, spełniając się wśród ludzi, nie na froncie, mogły zapewnić im prawdziwą wojnę strategiczną. Dobra organizacja obu wojennych działań przyniesie zwycięstwo. — Zna lady prace Platona? — spytał, upijając łyk nalewki, jeszcze nim tknął posiłek. — Był czarodziejem, filozofem. Ponoć powiedział niegdyś, że... — urwał na moment. — To, cośmy przy zakładaniu miasta przyjęli jako postulat bezwzględny, jest sprawiedliwością. A szło to, że każdy obywatel powinien się zajmować czymś jednym, tym, do czego by miał największe dyspozycje wrodzone. I że robić swoje, a nie bawić się i tym, i owym, to jest sprawiedliwość. — Nie odjął oczu od czarownicy, już wcale nie próbując sobie przypomnieć tamtych wersów, pamiętał je dokładnie. Odkąd został namiestnikiem sporo czasu spędzał w książkach, literaturze wszelakiej — ekonomicznej, filozoficznej, historycznej. Szukał wiedzy, rad, wartości, którymi powinien się podpierać.— Spośród tych rzeczy, któreśmy w państwie pod uwagę brali, po rozwadze, męstwie i mądrości zostało jeszcze to, co im wszystkim umożliwiało zakorzenienie się, a zakorzenionym zapewniało utrzymanie się, jak długo by trwało samo. Jak byś to odebrała, lady Burke? Interesujesz się polityką, więc i z pewnością filozofią — zagadnął zaciekawiony jej opinią na ten temat. Znacznie bardziej niż kwestią samych jarmarków, które oczywiście, w duchu jedności i wzajemnego dbania o siebie, o lud i sojuszników się odbędą. Mieli dawać dobry przykład. Urwał swoje rozważania i analizy, kiedy Pani Fernsby dosiadła się do stolika.
— Wyśmienity trunek, naprawdę. Proszę przygotować dla mnie całą butelkę. W istocie, potrzeba mu rozgłosu — zwrócił się do niej poufale z czarującym uśmiechem, patrząc jej głęboko w oczy. Starsza czarownica uśmiechnęła się i pokiwała głową, splatając dłonie na podołku.
— A bo ja wiem, może by i wzięli. Jakby się zachęciło ich tu i tam. Choć niektórych to i tak wielce nie trzeba zachęcać, przesiadują nad rzeką wieczorami szukając rozrywki, a tak to i by się zajęli czymś może — skomentowała, spoglądając na Ramseya, a ten przeniósł wzrok na Varyę, która wyznała chęć wzięcia udziału w wyścigu. Uśmiechnął się do niej, widząc, że młoda Mulciberówna sprawiła radość starszej czarownicy, która z każdą chwilą wydawała się coraz bardziej podekscytowana organizacją tego małego, lokalnego przedsięwzięcia. Odjąwszy stalowe oczy od kuzynki, spojrzał na młodą lady.
— A więc postanowione. Dziękujemy za gościnę i za podzielenie się z nami wszystkimi informacjami, pani Fernsby. — Zerknął jeszcze na kobietę i odczekał aż odejdzie, by zwrócić się do Varyi. — Sprawa wstążek mogłaby zainspirować naszą kuzynkę, Yelenę. Napiszę do niej niezwłocznie. A jak podoba ci się w Warwick, lady Burke? Ma bogatą historię, ale co ciekawsze od wielkiego pożaru w siedemnastym wieku wznieconego zupełnym przypadkiem przez nieuważnego kowala miasto jest objęte zaklęciami ochronnymi. Nie sposób go spalić do cna — podjął, umyślnie zwracając się z tym do Primrose. Varya mogła nie znać tej historii, ale wypadałoby aby udawała, że jest inaczej. Zgasił papierosa i sięgnął po sztućce, by zabrać się za jedzenie. Gęsina nie smakowała tak dobrze jak w Fantasmagorii, ale był wybredny. Odkąd opuścił Chateau Rose był zdany tylko na siebie.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Warwick - Page 4 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Warwick [odnośnik]02.09.23 18:08
Siedząc w gospodzie pomiędzy członkami rodziny Mulciberów zaskoczyło ją to, jak wszystko potrafiło się gwałtownie zmieniać. Jeszcze świeżo w pamięci była potyczka jaką stoczyła z Ramseyem w Ministerstwie Magii i po prawdzie, sama nie wiedziała co ma ostatecznie sądzić o tym człowieku. Poniekąd zrozumiała jaki cel był jego artykułu, ale z drugiej strony czuła, jakby chciał ją przeciągnąć na stronę, po której nie chciała się znaleźć. Teraz jednak rozmawiała z Namiestnikiem, z człowiekiem, który wykazywał chęć działania na ziemiach, które mu powierzono i który sprytnie od razu zaczął przedstawiać jej swoją rodzinę. Był to zabieg, który bardzo doceniła i wiedziała jaki był jego cel. Nie potępiała jego i sama miałą zamiar skorzystać z możliwości jakie właśnie jej podał.
Uśmiechnęła się na czarownicy, w swoich słowach była wyważona i ostrożna, wśród głosek i sylab dźwięczała nuta rodzimego języka, który był jej całkowicie obcy. Nie wiedziała, że miała być wzorem do naśladownia, prędzej spodziewała się, że każdy ojciec, brat, wuj powiedziałby, aby nie były jak lady Primrose Burke. Świadoma, że wzbudza kontrowersje, zadaje pytania, podważa istniejący porządek nie jest mile widziana, przynajmniej nie zawsze i nie wszędzie. Nie była prowodyrką skandali, nie dopuszczała do tego, aby postrzegano ją jako wichrzyciela, ale wiedziała, że się mówi i to całkiem sporo.
-Czy fakt ten miałby nas powstrzymywać przed działaniem? - Zagadnęła Varayę. Nie znała jej, ale czuł podskórnie, że jest to kobieta dzika w swojej naturze i pełna pasji życiowej. Nie była ubrana w pochlebstwa, uśmiech nie zdradzający myśli, ton głosu uczciwie wyrażał to co czuła. Powiew świeżości, którego ostatnio tak bardzo brakowało. A może to już sama lady Burke zapomniała jak to jest nie nosić tej maski. Uśmiechnęła z wdzięcznością do czarownicy. -Dziękuję, to bardzo uprzejme. - I nie kłamała. Przyjemnie było słyszeć, że jej działania mogą być postrzegane jako coś dobrego, nie zaś jako zagrożenie, które należy zwalczać. Przeniosła teraz swoją uwagę na Ramseya i kiwnęła nieznacznie głową. -Nie mam takiego zamiaru, panie Mulciber. Jarmarki to dopiero preludium, praca na ziemiach nigdy się nie kończy. A im większa, tym więcej obowiązków. Dlatego opiekę roztacza cała rodzina, a nie tylko jeden jej przedstawiciel. Każdy ma swoje obowiązki i dopóki się z nich wywiązuje, to wszystko działa jak należy. - Nie wiedziała jak liczna jest rodzina Mulciberów, nie miała okazji poznać nikogo więcej o tym nazwisku, poza przedstawioną jej dzisiaj Varayą. Gdyby umiała czytać w myślach czułaby się jednocześnie dotknięta i rozbawiona tym co sądzi o niej mężczyzna. Na szczęście nie musiała w tej chwili niczego udowadniać, pokazywać, że jest w błędzie opartych nie na złej woli, tylko błędnych spostrzeżeniach zbudowanych na wartościach, które ulegały zmianie, niezależnie jak bardzo nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Nie przeczyła temu, że każdy miał swoją rolę do wykonania, ale jak równy z równym, nie zaś w uporządkowaniu, gdzie jedni mieli być siłą dominującą, a drudzy ulegać jej za każdym razem nie mogąc samemu rozwinąć skrzydeł. Nigdy nie mogła pojąć tego, że na początku dawano możliwości, a potem z czasem je odbierano. -Jak najbardziej, nic nie może się zmarnować. - Przytaknęła pannie Mulciber. -A gest ten zostanie dostrzeżony. Nawet jeżeli ludzie nie będą wiwatować i wylewnie dziękować, to zauważą. Potrzeba czasu, aby się otworzyli, a taki podarunek jest dobrym krokiem ku temu. - Varaya była zaangażowana w planowanie choć mówiła zdecydowanie mniej niż jej krewny. -Tak to zwykle działa. - Zgodziła się. Plotka była najlepszym napędem do roznoszenia wieści i informacji. Salony były tego najlepszym przykładem. Wystarczyło powiedzieć coś w jednym kącie wielkiej sali i nie minęło pięć minut, a drugi już o wszystkim wiedział i to z nawiązką. Na chwilę rozmowa została przerwana kiedy aromatyczne danie zostało podane do stołu. Gęsina nie była złym mięsem, wręcz przeciwnie, delikatniejsza od wieprzowiny, krucha bardziej pasowała do gustu lady Burke. Zapewniła kobietę, że danie wygląda bardzo apetycznie i pozwoliła sobie na skosztowanie pierwszego kęsa. Pani Fernsby wiedziała jak doprawić mięso sprawiając, że się rozpływało w ustach. Niczego więcej nie potrzebowała i na pewno nigdy nie pozwoliłaby sobie na niegodne zachowanie względem gospodyni.
Zainteresowanie kopalnią ze strony czarodzieja jej nie dziwiło. Nie było to typowe dla kobiety, że zajmuje się taką inwestycją, w której brat dał jej wolną rękę. Wiadomo, że w dokumentach to Xavier widniał jako osoba decyzyjna, ale każdy wiedział, że to młoda lady opiekowała się projektem. Uniosła zaskoczone spojrzenie na Ramseya.
-Jeżeli chce pan wejść do szybów kopalnianych to oczywiście poproszę zarządcę, aby pana oprowadził. - Nie jej oceniać to, że mężczyzna chciał zejść do podziemi. W końcu mogła nim kierować czysta ciekawość, w czym nie było niczego złego. Zupełnie nieświadoma podejrzeń i pewnej złośliwej myśli jaka świtała w głowie rozmówcy, ciągnęła dalej. -Ze swojej strony mogę wskazać plany oraz prace w zaciszu gabinetu jaki znajduje się na terenie kopalni. - Dodała, aby nie myślał, że go porzuci i nie zobaczy osoby lady Burke na terenie skoro zgodziła się na przyjęcie jego osoby. -Jednak nie będę panom towarzyszyć na terenie bezpośrednio. - Nie, lady Burke nie wchodziła między robotników. Czekało ją sprawdzanie grud wydobytych z różnych szybów celem ocenienia jakości surowca i jego ilości. W końcu wykorzystywany był w wytwórstwie talizmanów, a w tym, jakby nie patrzeć na jej młody wiek, była już niezłym znawcą. -Służę pomocą na tyle, na ile potrafię. - Odparła również pochylając lekko głowę w stronę Ramseya. Z każdą kolejną inicjatywą zdobywała coraz większe doświadczenia, czerpiąc również pełnymi garściami z porad matki oraz babki, która swoim ostrym językiem mogła zapewne dorównać celności Varayi. -W takim razie należy korzystać z tych umiejętności. - Dodała jeszcze, a gdy czarodziej zadał pytanie, które miało raczej pozostać retorycznym, to i tak zdecydowała się na odpowiedź. -Nie wiem. Nie znam pana, panie Mulciber. - Uśmiechnęła się kącikami ust. -Ma pan? - Wypowiedziawszy te słowa przechyliła nieznacznie głowę ku prawemu ramieniu. Kolejne zdania niosły w sobie prawdę, obraz który oglądali przez ostatnie miesiące, ale czy zawieszenie broni nie miało pokazać, że wojna nie jest potrzebna, że pod rządami obecnej władzy, po opieką obecnych ludzi kraj będzie się rozwijał? -Tyrania korumpuje. Jak pokazała nam nieraz historia. - Każda władza upadała kiedy zaczynała zbytnio dobrze czuć się na swojej pozycji. Tyrani często tracili głowy ignorując niepokoje społeczne, wykazując się zbytnią pewnością siebie, a ta prowadziła do tragedii, którą łatwo było przewidzieć. Po prawdzie, łatwo było zapobiec gdyby tylko nie było się tak zacietrzewionym. Dlatego nie postrzegała ziem hrabstwa Durham jako własności, tylko jak coś co zostało powierzone w opiekę. Dzięki temu słuchała ludzi, wychodziła im naprzeciw, nie pozwalając sobie na pychę jaka po jakimś czasie ciągnie w dół. Wojna zmieniła struktury, otwierała drzwi dla tych, którzy wcześniej nie mieliby możliwości wzniesienia się ponad swoje urodzenie. Jedni i drudzy popełniali błędy napędzane źle rozumianą dumą. Miała nadzieję, że sama nie podąży tą ścieżką. Miała dość wojny, ale nie była na tyle naiwna, by sądzić, że jej nie ma. Nawet zawieszenie broni zdawało się być ciszą przed burzą. I to na pierwsze pioruny należało być gotowym. Dlatego wyszła z inicjatywą jarmarków, ludzie musieli czuć lojalność, musieli zaszczepić w nich poczucie przynależności. Dlatego nie zgadzała się z wizjami Platona, które przytoczył Ramsey i nie dziwiło jej to, że to akurat tego filozofa obrał sobie za przykład w ich rozmowie.
-Nie jest mi obca praca Platona, lecz proszę mi wybaczyć, że nie jestem w niej obeznana tak jak pan. - Uśmiechnęła się przepraszająco w stronę Ramseya. -Nie przepadam za jego wizją świata i tym samym państwa. Układu społecznego jaki uważał za idealny. Platon we wszystkim widzi materiał, plastyczną glinę, którą za pomocą ostrych, wręcz żelaznych zasad da się ukształtować w sprawiedliwe państwo. Nie zważając na to czy tym którzy mają żyć w tym świecie jest dobrze czy źle. Nie ma miejsca na indywidualność, na kreatywne myślenie i wychodzenie poza ramy. - Szarozielone spojrzenie spotkało się z uważnym wzrokiem namiestnika. -Zakorzenienie się, zapuszczenie rzeczonych korzeni jest w istocie bardzo ważne i do tego dążymy w naszej pracy jako opiekunowie ziem. Pytanie jakie należy sobie zadać to, jakimi metodami i które z nich, w perspektywie dalszej przyszłości, przyniosą lepsze owoce. - Mówiąc to z jej ust nie schodził delikatny uśmiech. Następnie uwagę swoją skupiła na gospodyni. Jej słowa niosły nadzieję, że małe przedsięwzięcie nie zostanie przez mieszkańców zignorowane. Powróciła do posiłku jaki zapewniła im pani Fernsby i przez jakiś czas jadła w ciszy delektując się smakiem jedzenia. Dopiero kiedy pierwszy głód został zaspokojony podjęła dalszą rozmowę. -Nie miałam okazji zwiedzić Warwick, jednak sama miejscowość zdaje się być przepełniona historią, która czeka na odkrycie. - I gdyby miała za dużo czasu wolnego, zapewne chętnie by wysłuchała paru legend i opowieści, albo nawet zanurzyła się w lekturze, ale nawet jej czas nie był z gumy. Gdy posiłek dobiegł końca, tak samo musiała wracać do innych obowiązków. -Dziękuję za spotkanie. Mam nadzieję, że organizacja jarmarku sprawi rodzinie Mulciber wiele radości i przyniesie chwile beztroski dla mieszkańców. Gdyby zaszła taka potrzeba, jestem do dyspozycji i służę wszelką pomocą. - Zapewniła jeszcze Varayię oraz Ramseya nim ostatecznie się pożegnała i opuściła Warwick.



May god have mercy on my enemies
'cause I won't

Primrose Burke
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Warwick - Page 4 6676d8394b45cf2e9a26ee757b7eaa37
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8864-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t8880-listy-do-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t9143-skrytka-bankowa-nr-2090#276327 https://www.morsmordre.net/t8894-primrose-e-burke
Re: Warwick [odnośnik]17.09.23 15:30
- Moja nadzieja, że nie zatrzyma, lady Primrose – zwróciłam się do damy. Choć słowa moje były skąpe i w angielskiej melodii o wiele bardziej proste, niż mogłabym tego pragnąć jako uczestnik naprawdę poważnej rozmowy, zależało mi na tym, by podkreślić walkę z zatwardziałą postawą, a nie płoszyć się niczym ofiara przed o wiele potężniejszym drapieżnikiem. Choć z daleka sytuacja mogła wydawać się nie tak wygodna i lekka, ostatecznie właściwe zaangażowanie mogło wnieść nowość dla wielu kojącą o bardziej, niż mogliby kiedykolwiek przypuszczać. Dlatego chwilę później chwalebnie wypowiedziałam się o arystokratce. Była postacią wyróżniającą się z grupy upudrowanych dam ściśniętych w ciasnym gorsecie starych tradycji. Była kobietą, której, zdawało się, obydwoje z Ramseyem słuchaliśmy, oddając wiarę jej doświadczeniom i pomysłom. Głos miała mądry i wcale nie musiałam rozczytywać się w znaczeniach najdrobniejszego zwrotu. Jawiła się jako postać wartościowa, choć zupełnie obca moim wejrzeniom na świat. Już teraz jednak świadoma byłam tego, że wkroczenie w angielską historię wiązało się ze zrzuceniem starej skóry i przyjęciem nowej. Nie jednak kosztem utraty samej siebie. To właśnie na nią miałam patrzeć? To ją miałam naśladować? To jej głos powinien mnie inspirować? Wydawała się wyborem bardziej zasadnym od tych szlachetnie urodzonych, które miałam do tej pory okazję poznać. Może za wyjątkiem Imogen, z której od samego początku (dość zgryźliwego) czułam dziwaczny rodzaj porozumienia, bo przecież była niemal wszystkim tym, czym nie byłam ja. Tymczasem obecna, milcząca, czujna chłonęłam, trwając blisko, lecz bez zdań tak obficie wylewających się z ust, jak to było w przypadku pozostałych uczestników spotkania. Pewne poruszane wątki były mgliste, dalekie od właściwego pojęcia, wciąż zbyt brytyjskie, bym mogła samodzielnie odczynić urok tajemnicy, lecz wierzyłam, że już wkrótce się to zmieni. Chciałam wszak być użyteczna, nawet jeżeli o wiele częściej niż inni wybierałam milczenie, czyniąc z wielu swych myśli coś nazbyt osobistego. Miałam wątpliwość, czy ten świat zechce przyjąć mnie właśnie taką.
Jednak z umiarkowanym zadowoleniem przyjęłam fakt, że Primrose zechciała zgodzić się z moją koncepcją. Między wylewnie prezentowanymi propozycjami damy oraz kuzyna, pragnęłam pozostawić swój ślad. Choćby drobny. Nie brakowało mi chęci, ale z pewnością obycia i możliwości nadążenia za rozwijającym się dynamicznie pomysłem. Delikatnie kiwnęłam głową po jej słowach. Nie oczekiwałam, by te niewielkie działania spotkały się z nieproporcjonalnie entuzjastyczną reakcją. Drobny znak skierowania uwagi na właściwą drogę był wystarczający. Każdy szlak przecież miał mieć swój początek. Nie karmiłam się złudną potrzebą wielkości i ofiarowania światu fałszywego, nadmuchanego wejrzenia.
Ponad pachnącym posiłkiem słuchałam uważnie rozmowy o kopalni. Delektowałam się powoli jadłem, nie upatrując w nim smaków aż tak odmiennych od tych, które poznałam. Pomiędzy kolejnymi kęsami udało mi się skrzyżować spojrzenia z gospodynią. Podarowałam jej wdzięczne spojrzenie, choć wciąż dalekie od elegancko rozpogodzonej dziewczęcej buzi – jakie to zwykłam mijać niejednokrotnie. Ostrożne gesty tępić miały obcość, którą zapewne długo jeszcze będę emanowała. W dyskusji damy i mojego namiestnika interesująca wydała mi się kwestia osobistego zejścia kobiety do kopalni. Jak daleko sięgała jej odwaga? Gdzie kończyła się jej powinność i jakiego zachowania od niej oczekiwano? Nie zeszłaby do podziemi, podczas gdy ja w pierwszej myśli nie poczułabym żadnych ku temu oporów. Powstrzymywały ją zasady ludzi wysoko urodzonych, brak odwagi, czy może stosownych umiejętności?
Moje oczy odszukały profil Ramseya, kiedy ten pochlebnie wypowiedział się o moich łowieckich zdolnościach. Niespodziewanie. Na mojej drodze, szczególnie na ziemiach brytyjskich, spotykałam się raczej z powątpiewaniem w magiczną broń, kiedy przyszło jej się mierzyć z mocą różdżki. Nie było to jednak dla mnie demotywujące. Konsekwentnie robiłam swoje, zamierzając któregoś dnia dojść do poziomu mistrzowskiego. Zupełnie jakbym urodziła się stworzona właśnie do tego, na niczym innym nie skupiona tak bardzo. Uznałam jednak za zbyteczne, by odzywać się w tej chwili, nawet jeżeli uczucie bycia głośno docenioną okazało się przyjemne. Kiedy mogłam dawać rodzinie coś pożytecznego za pomocą moich zdolności, czyniłam to bez wahania. Wciąż jednak niekoniecznie pewna byłam innych kwestii, w których również mogłabym okazać się przydatna. Liczyłam jednak, że to wkrótce się zmieni.
Nie zamierzałam głośno angażować się w trudną dysputę o polityce i dalej słowach wielkiego mędrca, które wydawały się zbyt zagadkowe w melodii angielskich akcentów. Powoli kończyłam danie pani Fernsby, pobocznie tylko starając się pojąć i zapamiętać jak najwięcej. Dziś nie byłam dostatecznie przygotowana, by zabierać głos w tym temacie, lecz… trudno było zignorować myśl ,że lady Burke była niewiele starsza ode mnie, albo może i nawet bliska mi wiekiem. Jako rodowita angielka pojmowała jednak działanie tutejszej rzeczywistości zapewne bardziej trafniej, niż ja mogłabym spróbować uczynić to teraz.
Dopiero temat wyścigu dał mi powód, bym mogła sensownie znaleźć swoje miejsce w dyskusji. Zmierzenie się w siodle mogło faktycznie ożywić tych, którzy pragnęli, jak to powiedziała gospodyni, znaleźć dla siebie rozrywkę. Ja zaś szukałam ostrożnie właściwej drogi, by poznać tutejszych mieszkańców. Może właśnie przez wspólną aktywność. Czy wspólna pasja podobnie jak i posiłek nie sprzyjały zjednoczeniu? W duchu cieszyłam się i ten raz, że będę mogła wnieść coś dobrego swoją obecnością. Ramsey wydawał się zadowolony. – Chciałam jeszcze kiedyś tu pobyć, pani Fernsby, bardzo dobry posiłek – spróbowałam z serdecznością zwrócić się do gospodyni, choć w moim wykonaniu zapewne nie wypadło to dostatecznie ciepło. – To dobra myśl, kuzynie. Nie widzę, by mogła inaczej – zgodziłam się z Ramseyem prostymi słowami, które zapewne w mowie ojców brzmiałyby zupełnie inaczej. Skoro jednak ani razu nie sięgnął do języka rosyjskiego, podążałam za tą decyzją wiernie, podejmując wyzwanie ciągłego mierzenia się z przeszkodą. Faktycznie obce były mi historie regionu, wciąż pozostawały czymś, co w natłoku nowości wreszcie będzie należało nadrobić. Tym bardziej, kiedy przyjdzie mi mocniej nasiąknąć tą krainą i zamieszkującymi ją ludźmi. – Lady Burkę, będzie bardzo miło, gdy ponownie wybierzesz Warwick – oświadczyłam, próbując w tych słowach zachęcić damę, by jeszcze kiedyś zawitała do tych stron. – I ja chętnie poznam twoją krainę – dopowiedziałam bez fałszu, bo przecież ten kraj nie kończył się na Londynie i Warwick. Pragnęłam zobaczyć więcej. Zresztą wędrówka i badanie kolejnych kawałków kraju głęboko wpisane było w moją naturę. Poniekąd też czułam się w obowiązku, bo dama uwagą i opieką postanowiła otoczyć przedsięwzięcie na naszych ziemiach. Jej znaczenie tutaj był zgoła inne, niż moja wizyta w jej domostwie, ale może dzięki temu nadarzyłaby się okazja, abyśmy mogły poznać się lepiej. Dama zdawała się nie ustawać w niesieniu wsparcia w kwestii organizacji jarmarku. – Jestem pewna, że tak się stanie – przyznałam, okazując wdzięczność. – Wielka twoja pomoc, lady Primrose. Dobra dla wszystkich – przyznałam, starając się pożegnać ją należycie, nawet jeżeli możliwości w tym zakresie miałam wciąż ograniczone. Gdy arystokratka nas opuściła, popatrzyłam na kuzyna.


Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Warwick [odnośnik]22.10.23 10:56
Przygotowanie jarmarków nie było łatwym przedsięwzięciem, szczególnie dla kogoś, kto nie miał żadnego doświadczenia w organizacji i wielkiego pojęcia o zarządzaniu terenem, na którym mieszkali ludzie. Wychował się jednak wśród arystokratów, a świat, który od siebie odsunął, i który ponownie się ku niemu zbliżał nie był wcale obcy. Spostrzeżenia dziecka musiały być podda weryfikacji i powtórnej analizie, a odległe wspomnienia przywołaniu, bo cóż mógł wyciągnąć z tych lekcji jako dziecko i bękart, któremu nigdy nie przypadną tak zaszczyt role. Miał jednak oczy i uszy zawsze otwarte, a ostanie wiele myślał o ludziach, których znał; arystokratach i ich podejściu do własnych obowiązków. Tym, jak je realizowali i jak się o nich wypowiadali. Co mówili i jak działali. Nie licząc Tristana, który jako przyjaciel i prawie brat służył mu radą i chętnie opowiedział o własnym miejscu od wewnątrz, tak wszyscy pozostali byli za szkłem i tak też mądrze musiał wyciągać wnioski. Lady Burke chętnie dzieliła się tym, co widziała, ale zakładał, że nie wiedziała o wszystkim wszystkiego, dopuszczona do tego, do czego chcieli dopuścić ją starsi i bardziej doświadczeni krewni. Korzystał jednak z szansy, jaka mu się przytrafiła z zainteresowaniem przysłuchując się jej słowom i z uśmiechem kwitując deklaracje. Potrzebowali takich inicjatyw, działań, które mogły wspomóc lokalną ludność. Wojna była wycieńczająca, nie tylko dla nich, jako wojowników, ale tak czarodziejów, którzy musieli funkcjonować na stałym oczekiwaniu i nasłuchiwaniu. Brak poczucia bezpieczeństwa wykańczał — widział o tym doskonale. Cierpiąc na chroniczną bezsenność wspomagał się nocą alkoholem, czasem eliksirami, ale one czyniły go bezbronnym wprowadzając w stan głębokiego transu, zaś jego brak wpływał na koncentrację i ciało, które nigdy nie należało do szczególnie silnych. Oddech, chwila radości i okazanie zainteresowania z strony lordów i namiestników miało dać im poczucie, że są ważni, a nie tylko są pionkami na szachownicy. I choć dla niego nimi byli, bo gotów był poświęcić każde jedno życie dla tej idei i wygranej wojny, potrzebował ich, by nie wrócić do miejsca, z którego rozpoczął swoją wędrówkę.
— Nie oczekujemy wiwatów i pokłonów. Nie jesteśmy tacy — poinformował Primrose bez uszczypliwości, ale jego słowa nie wynikały też z fałszywej skromności. Trzymali się na uboczu, kryli przed światem. Ten projekt był dla nich wszystkim wielkim wyzwaniem, bo wymagał od nich opuszczenia bezpiecznej ciemnicy i oazy spokoju i wyjścia do świata rozmaitych ludzi, których należało wysłuchać i wesprzeć. To nie był ich świat. Nie czuli się dobrze w tej roli, nie oczekiwali więc traktowania ich w ten sposób. Nie żądał całowania po dłoniach, bo i nie życzył sobie zbędnych petentów w domu, którzy zamierzają marudzić na nieurodzaj, czy powodzie. Chciał kompromisu pomiędzy tym, co najbardziej lubił i tym, co musiał zrobić, a więc i hołdem mu oddawanym i żądaniami.— Liczymy wyłącznie na lojalność.— Bo na tym zamierzał stawiać fundamenty przyszłości swojej rodziny tutaj. Na wierności, niezależnie czy budowanej strachem czy szacunkiem. Bezwzględnej i bezgranicznej lojalności. Razem mogli zbudować silne terytorium, hermetyczne środowisko, które będzie czujne i zawsze gotowa do bronienia tego, co ich.
— Cudowne — odpowiedział z uśmiechem, słysząc obietnicę zajrzenia do kopalni. Rzeczywiście chciał się temu przyjrzeć, a nie darzył zaufaniem kopalni na własnym hrabstwie. Chciał podejrzeć ich funkcjonowanie i to, w jaki sposób się to odbywa. Plany, które mogła mu przedstawić Primrose mogły wiele objawić. Powinien odwiedzić to miejsce z Arsentjim — młody ekonomista będzie mógł wyciągnąć z tego najwięcej i wiele może zrodzić się w głowie podczas wizyty.
— Mam?— zwrócił się do kuzynki, spoglądając na nią, kiedy podobne pytanie jemu zadała Primrose. Czy miał zadatki na tyrana? A czy Czarny Pan był tyranem, czy po prostu odpowiednim przywódcą, który doskonale potrafił prowadzić swoich ludzi, kierować ich ku celowi? Nauczył ich wyciągać ręce po to, czego pragnęli. Nauczył ich wykonywać rozkazy i je wydawać innym tak, by wszyscy zgodnie walczyli o to samo, bo tylko zjednoczeni i silni byli w stanie osiągnąć sukces. Zakon reprezentujący różnorodność i wyzwolenie był niczym rozsypana, chaotyczna garstka samozwańczych rebeliantów. Nie byli w stanie działać zgodnie, konsekwentnie i metodycznie. Reagowali emocjonalnie, głośno przy tym krzycząc o prawa, jakie im się należały. I do czego doprowadził ich run? Brak zasad, decyzyjność każdej jednej jednostki, która lepiej od innych wiedziała co jest dobre? Demokracja. Ludziom, którzy potrafili być prawdziwymi przywódcami zazdroszczono władzy, nazywając ich więc pysznymi i apodyktycznymi próbowano odebrać im zasługi i siłę, ale to właśnie ludzi zdecydowani i konsekwentnie, a często też ponoszący akceptowalne straty wokół siebie mogli osiągać sukces. Największą umiejętnością takich przywódców było dokonanie właściwego rachunku zysków i strat. I nie obawiał się, że to go zgubi. Varya nie znała go tak dobrze jak Cassandra, nie znała go lepiej niż Primrose, ale to właśnie w jej kierunku zwrócił się w celu uzyskania poparcia, nawet tego fałszywego. Bo nadrzędnym celem było zbudowanie silnej i skoncentrowanej rodziny ryczącej jednym głosem, nawet jeśli w jej obrębie istniały niezgodności.
— Nie szkodzi. Dla mnie to niezwykle świeży temat — stąd możliwość przytoczenia łatwo zapamiętanych, intrygujących i mądrych prawd. Uśmiechnął się lekko, słuchając jej opinii, nie zdradzającym tym uśmiechem jednak jak bardzo zgadzał się z tym poglądem i tą metodą. Pokiwał głową w zrozumieniu, fałszywie przyjmując różnicę jej zdania do przyszłego przemyślenia. Nigdy nie będzie tego rozważał. Nigdy nie będzie się nad tą istotą zastanawiał. Platońskie państwo funkcjonowało dlatego, że miało z góry wyznaczone zasady. I trwać mogło tak długo póki były przestrzegane.— Im większa rozbieżność tym większy chaos. Im większa samowola tym więcej niezgodności. Im więcej więcej osób wychodzących poza ramy tym trudniej o bezpieczeństwo... Interesujące — mruknął w krótkiej zadumie, sygnalizując nieprzemyślany dobór słów. — Jestem pewien, że rebelianci mogliby się z tobą zgodzić, lady Burke. Właśnie takie wartości próbują wynieść ponad wszystkie inne. — Zmarszczył brwi z wyraźnym zaniepokojeniem. Na moment zamilkł, a później zerknął na kuzynkę — porozumiewawcze spojrzenie było komunikatem dla niej, by to zapamiętała i nie popełniła takiego błędu. Zakończył na tym temat. Wymownie i z chłodem powoli ogarniającym jego spojrzenie, wyraz twarzy. Dopił nalewkę z wiśni i dopiero wtedy się odezwał. — Zależy nam na dobru i bezpieczeństwie mieszkańców Warwickshire. Razem z Varyą i całą naszą rodziną zrobimy wszystko, by przywrócić tu spokój. Mam nadzieję, że twoja inicjatywa, lady Burke, nam w tym pomoże. I jesteśmy ci bardzo wdzięczni za tę propozycje. Szczególnie doceniamy chęć pomocy i wsparcia. To dla nas dopiero początek tej drogi, a korzystając z waszego doświadczenia pozwolimy obie uniknąć podstawowych błędów — kurtuazyjnie i bez większych poufałości pożegnał Primrose, spoglądając na nią uważnie i czujnie. Podniósł się z krzesła, kiedy spotkanie dobiegło końca gotów pomóc zebrać się lady Burke do wyjścia. Puścił obie kobiety przodem, wcześniej zatrzymując się jeszcze by porozmawiać z gospodynią, podziękować i zapłacić za gościnę. Dołączył do Varyi i Primrose na zewnątrz, gdzie się pożegnali i rozstali.
Wracając piechotą do domu, po dłuższej chwili typowego dla obojga milczenia spojrzał na młodą kuzynkę w końcu.
— Co o tym myślisz? Co myślisz o lady Burke?— spytał po rosyjsku, wsuwając dłonie w kieszenie spodni.


| zt



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Warwick - Page 4 Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Warwick [odnośnik]03.11.23 21:10
Choć mówiłam skąpo, słuchałam chłonnie, całkowicie, z czujnością, która pozwalała uniknąć dodatkowego dyskomfortu. Jawiąca się w tym spotkaniu trudność nie powinna odmierzać wagi mojej udręki, lecz pozostać cenną lekcją. Po to tutaj byłam – by wyciągać wnioski, zacierać swą obcość, oswajać się z powinnościami. Lady Burke była damą, którą ja zapewne nigdy się nie stanę. Była obrotna, zorganizowana i przy tym wciąż wytworna. Nieznane mi były jej szczegółowe motywacje, nie wiedziałam, co w głębi myśli nadaje jej tej mocy, lecz przecież nie chodziło o to, bym spoglądała na nią i uczyła się odtwarzania podobnej roli. Mogłam się inspirować, mogłam chłonąć tę obecność i odpowiadać samej sobie na nigdy niewypowiedziane pytania. Intensywna to była rozmowa, ocierająca się o kwestie poważne i niekiedy dobitnie trudne. Nie dałam się przyłapać na rozproszeniu. Gdy Ramsey zwrócił się do mnie z powtórzonym za Primrose pytaniem, wiedziałam, co należało odpowiedzieć.
– Nie sądzę – padło skąpe, choć zapewne wystarczające stwierdzenie. Inna odpowiedź mogłaby wywołać krzywdzące dla jego dobrego imienia wrażenie, a my pozostawaliśmy sprężeni ze sobą, zgodni i nakierunkowali na realizację wspólnego celu. Rodzina i pisana własną krwią historia liczyła się ponad wszystko. Kruszące się od samego dna fundamenty niszczyły najbardziej dumne wieże. Domy Mulciberów były zaś budowane grubymi murami. Nie mogliśmy chwalić się najprzyjemniejszym wizerunkiem, lecz kwestię oddania, kwestię wierności uznawałam za świętą. Ryczenie przeciwko sobie siało spustoszenie znacznie większe od najbrutalniejszych potyczek. Historii rodu nie tworzyło się przy pomocy dziesiątek głów obróconych w dziesięć różnych kierunków. Te kwestie były aktualne i tu i na zimowej ziemi, choć różnicę w podejściu widziałam aż nazbyt dobrze. To ta różnica przygnała mnie właśnie na rozmokłe brytyjskie wyspy. Istniało bowiem coś, czego obawiałam się znacznie bardziej od wojennej rzezi. I właśnie dlatego trwałam na posterunku tutaj. Przy nim.
Trudno mi było nadążyć za filozoficzną dysputą, dlatego po prostu słuchałam, a padające twierdzenia nie wnikały głęboko we mnie. Raczej mijałam je bez wyrazistych refleksji, bo i samą przeszkodą było aktywne odnalezienie się w mnogości pojęć i wyższych twierdzeń. Poczułam jednak nutę rozczarowania w głosie kuzyna, który zaraz potem obdarował mnie kolejnym nieprzypadkowym spojrzeniem – wskazówką, że oto miałam do czynienia z istotnym momentem w rozmowie, być może wartym dodatkowego przemyślenia. Negatywnie przyjął słowa arystokratki. Mówiła głosem zdrajców? Czy to możliwe, podczas gdy pozostawała wsparciem tej samej sprawy? Nie rozumiałam.
Eleganckie zwieńczenie spotkania zapamiętałam aż nazbyt dobrze. Ramsey płynnie poruszał się po usłanej przeszkodami i zawiłymi zagadnieniami konwersacji. Podobnych zdolności ja sama nie posiadałam, a istotą tych braków wcale nie były dopiero szlifowane czary tej mowy, lecz coś jeszcze innego. Natura milczenia towarzyszyła mi wiernie od lat. Drobne słowa nie miały tak wielkiej mocy przekonania, jakiej najpewniej spodziewali się słuchacze. Zdawał się zawsze wiedzieć, co należy powiedzieć i jak właściwie zareagować. Tymczasem ja mogłam próbować i robiłam to, wychodząc z nazbyt sobie wygodnej pozy absolutnego marginesu dyskusji. Ostrożne kroki owocować miały w końcu dostrzegalnymi postępami. Miałam nadzieję.
Po pożegnaniu ścieżka powrotna naznaczona była hałasem moich myśli. Skrzętnie jednak je układałam, właściwie rozdzielając po szufladach umysłu. Wspomnienie lady Primrose, tak poważnej i dopasowanej do tego wszystkiego, stopniowo przygasało, lecz nie na tyle, bym całkiem tego dnia zdołała wyrwać ją ze swoich myśli. Kuzyn wreszcie zapytał, a ja pozwoliłam, by jeszcze przez chwilę odpowiadało mu jedynie świszczenie plączącego włosy wietrznego odzewu.
- Wydaje się zbyt mądra – jak na taką damę – podsumowałam ponuro w połowie drogi między gospodą i niedźwiedzim domem.  Pod stopami chrzęściły przyjemnie piaski. Od siedzenia zawsze wolałam wędrówki. – Imponująca i... podejrzana. Niemożliwe wydaje się pogodzenie tego wszystkiego z obowiązkami arystokratki. Jak wiele podobnych córek ma angielska elita?
Czy Primorse Burke była wyjątkowa? Czy była aż tak inna od reszty?
Ja jednak nie wiedziałam niemal nic o byciu damą. Towarzyszące mi wyobrażenie mogło pozostawać całkowicie dalekie od istoty sprawy.

zt
Varya Mulciber
Varya Mulciber
Zawód : łowczyni, twórczyni zwierzęcych trofeów
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Uczuł lód aż w głębi serca, które już miał na wpół zlodowaciałe; przez mgnienie oka zdawało mu się, że umiera, ale to minęło. Nie czuł już wcale zimna.
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +2
CZARNA MAGIA : 5 +4
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11435-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/t11445-olgierd#353862 https://www.morsmordre.net/t12091-varya-mulciber https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t11446-skrytka-bankowa-nr-2500#353865 https://www.morsmordre.net/t11447-varya-mulciber#353889
Re: Warwick [odnośnik]06.12.23 16:34
16 lipca
Niesamowite piękno lipcowego poranka rozpłynęło się po ciągłej linii szkockich ziem, pozłacając zroszone łodygi, wybudzając soczystą zieleń, rozgrzewając wysuszoną linię ziemi, jak i pojedyncze, rozrzucone kamulce. Rozproszone, oślepiające światło w kolorze intensywnego pomarańczu, wpadało przez uchylone okno niewielkiego salonu, witając wszystkie, niewybudzone jednostki, zapraszając do wspólnej celebracji. Przyroda zachwycała swą różnorodnością, rozpoczynając od kuszących dźwięków niosących się po okolicy. I choć ów dzień, nie różnił się od poprzedniego, miał w sobie coś wyjątkowego i niepowtarzalnego. Zwiastował coś niespodziewanego. Mimo delikatnej, letniej sielanki, skrócona noc była mu wrogiem. Powtarzalne koszmary o różnorakiej intensywności, wybudziły o zbyt wczesnej porze, nie pozwalając na długi i wyczekiwany odpoczynek. Dlatego też siedząc przy niewielkim stole nakrytym szydełkową serwetą, próbował doprowadzić się do należytego porządku. Kostki palców masowały okolice skroni, chcąc pozbyć się intensywnego, ćmiącego bólu. Przechodziły na przymknięte powieki, kąciki oczu, dolną granicę oczodołów, w odcieniu przezroczystej szarości. Parujący, ziołowy napar znajdował się tuż obok, łącząc ze sobą kilka pojedynczych listków: suszonej lipy, melisy i aromatycznego rumianku. Miał złagodzić dyskomfort, przynieść rozluźnienie, a przede wszystkim postawić go na nogi. Pojedyncza kromka kilkudniowego chleba posmarowana truskawkową marmoladą, spoczywała na samym środku mebla, jednakże nie zachęcała do tak wczesnej konsumpcji. Skórzany notatnik wyczekiwał na rozplanowanie dzisiejszych sprawunków, jednakże zwodniczy los, postanowił zakłócić tą wyjątkową rutynę. Charakterystyczny dźwięk nadlatującego obiektu, dotarł do jego uszu. Próbując przyzwyczaić się do rażącej jasności, zmarszczył brwi, przysłonił czoło i zerknął w stronę otwartej okiennicy, dostrzegając ogromnego, grafitowego puchacza. Sowa o sporych gabarytach, próbowała przedostać się przez wąską szczelinę, drapiąc w blaszany parapet, uderzając w cienkie szkło z systematycznym, lecz donośnym hukiem. – No już… – mężczyzna wstał i podbiegł do pierzastego sprawcy, próbując opanować sytuację. Nie chciał wybudzić domowników, wprowadzać niepotrzebnego zamieszania. - No poczekaj chwilę… – niezłomne ptaszysko nie dawało za wygraną, próbując wepchnąć się do środka, atakując walczącego adresata. Po krótkiej chwili, gdy okno rozwarło się na oścież, sowa zagruchała głośno wparowując do środka. Zakręciła potężne koło, upuściła listowny zawiniątek i wyfrunęła z pokoju, a ostre pazury przemknęły po kręconej czuprynie domownika, chylącego się w samą porę. Mężczyzna pokiwał głową z niedowierzaniem i odetchnął ciężko, nie nadążając za dynamiczną zmianą. Odrobinę oszołomiony, podniósł list, a także pamiątkowe pióro. Siadając na rogu łóżka, rozwinął starannie zapieczętowany pergamin, zapoznając się z jego treścią. Brwi powędrowały do góry, gdy wyraźne zaskoczenie rozkwitło na jego twarzy. Osoba, która zaszczyciła go ów wiadomością, nie należała do jego ulubieńców. Konkurencyjny dostawca, mimo sztucznej uprzejmości i chęci do współpracy, lubił kombinować, wpływać na bieg wydarzeń zgodnie ze swoją korzyścią: znikał, zapominał, nie dotrzymywał obietnicy, kantował. Nie omieszkał również wysłużyć się starym znajomym, gotowym przyjąć każde, proponowane zlecenie. Ciężkie czasy nie odpuszczały. Miał go dziś zastąpić; dostarczyć kilka brakujących składników do szpitala w Warwick. Czy mógł kojarzyć te placówkę, podczas ostatniej wizyty? Opuszczając pergamin, próbował odtworzyć wizualną mapę, lecz nie pamiętał dokładnego usytuowania ów miejsca. W szybkim tempie prześledził załączoną listę składników, które czekały na niego w jednej z aptek. Pokiwał głową na potwierdzenie ów misji, nie widząc odwrotu. Dokończył celebrację zakłóconego poranka, aby po kilkunastu minutach spakować najpotrzebniejsze przedmioty, gotowy do wyprawy.
– Tu się nie pali… – ochrypły skrzekliwy, kobiecy głos, wyrwał go z chwilowego letargu, gdy stojąc przed bocznym wejściem placówki, odpalił jeden z ziołowych papierosów. Gęsty dym otulił rosłą sylwetkę, zwężając pole widzenia. Niezadowolona pracownica stała tuż przed nim z rękami opartymi o biodra, z miną zwiastującą skarcenie i nadchodzące kłopoty. Jej włosy, spięte w niezgrabny kok, wystawały niczym anteny, gotowe porazić go niewidzialnym piorunem. Ciemnowłosy jak na zawołanie, uniósł ręce w obronnym geście i wyciągając filtr spomiędzy warg, zgasił go na kawałku betonu, zdeptując iskrzący żar. – Tylko zabierz pan to stąd… – żachnęła dodatkowo kręcąc głową z niezadowoleniem. Ku jego zaskoczeniu, odpowiedziała na kilka pytań, pomagających zidentyfikować odbiorcę roślinnych specyfików, trzymanych w brązowej torbie. Staruszka nakazała udać się na tyły szpitala, wprost do ogrodu i poczekać na rozwój wydarzeń. Czy naprawdę sądziła, iż dzisiejszego dnia, będzie miał aż tyle czasu? Przekręcając oczami i wzdychając ciężko, włożył dłonie w kieszenie ciemnych, lnianych spodni i ruszył w poszukiwaniu odpowiedniego przejścia. Z zaciekawieniem rozglądał się po nieznanej okolicy, oceniając budynek, wyłapując szczegóły, zerkając na ludzi, spacerujących po wydeptanych alejkach. Czyżby odbywali jeden z punktów przymusowej rekonwalescencji? Nie orientując się w nawiedzonej przestrzeni, zasiadł na jednej z ławek najbliżej wejścia. Siedzisko, choć całkiem krzywe, ukrywało go pomiędzy karłowatymi krzewami młodej jarzębiny, oddając cień i odrobinę swobody. Starając się nie tracić czasu, wyciągnął listę, którą otrzymał o poranku i krok, po kroku sprawdzał każdą, otrzymaną ingrediencję: płatki ciemernika, nasiona piołunu, gałązki suszonej szałwii i woreczek lawendy, który był jego osobistym dodatkiem. Kto wie, kogo przyjdzie spotkać mu tym razem?



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Warwick [odnośnik]31.01.24 14:23
Zawieszenie broni pozwalało na oddech, dzięki któremu mogła zadbać o lazaret w Warwick nim jeszcze ten zacznie być naprawdę potrzebny; lubiła być dobrze przygotowana, na miejsce zostało już przeniesione wszystko, co udało jej się zgromadzić w Londynie - jej przybytek na Nokturnie od pewnego czasu świecił pustkami, wszak szpital św. Munga ochoczo roztaczał opiekę nad każdym wyjętym spod prawa drabem, jeśli tylko ten zdołał wkupić się w łaski Ministerstwa zdobytą mugolską czaszką. Nie tęskniła za Nokturnem, bliżej natury żyło jej się lepiej. Okolicę znajdowała jako znacznie piękniejszą, doskonale wiedząc, że nade wszystko było to spokojniejsze i przyjemniejsze miejsce dla jej dzieci. Uczyła się doceniać piękno dnia, pośród rozległych łąk i okolicznych lasów promienie słońca potrafiły zachwycająco odbijać się w porannej rosie. Lubiła ten świeży zapach, zapach pól, zapach deszczu, zapach lasu, tak bardzo odległy od dławiącego odoru wielkiego miasta - przeklętego krwią, która przez nie spłynęła. Czasem czuła się tutaj jak w innym świecie. Innym czasie. Choć ślady wojny pozostawały w miasteczku zauważalne - warownia Warwick całkiem niedawno została wyrwana z rąk łowców czarownic - po raz pierwszy znalazła się w miejscu, które naprawdę nazywała domem. W szpitalu większość czasu spędzała nad kotłem, preparując zapasy maści i eliksirów, wszak gdy tylko czarodzieje powrócą na front, bardzo szybko znów zacznie ich brakować. Dziś wydawało się, ze bliskość walk im nie groziła, ale już od kilku miesięcy przewidywalność ścieżek wszechświata zdawała się mniej oczywista. Nawet gwiazdy na niebie, nawet arkana Tarota, wszystko prócz ognistej komety na niebie wydawało jej się dziwnie milczące - nie wiedziała, czy krył się za tym sekret, niewiedza czy groza. Wywar z polnego mniszka przyjemnie łaskotał nozdrza, unosił się w pomieszczeniu łagodnym ziołowym zapachem wsiąkającym w jej szatę, dym spod kociołka umykał kominem nad niedużą posiadłością zaanektowaną na szpital. Przez okno spostrzegła cień sylwetki w ogrodzie, przyszedł już, chciała pomówić z nim osobiście, dobijając targu na przyszłość; zależało jej, by zasiać w ogrodzie jak najwięcej cennych roślin, z których mogliby korzystać wobec braków w zapasach, a znacznie wygodniej było pomówić o tym w cztery oczy, niżeli listownie.
Na zewnątrz wyszła powolnym krokiem, skórzane pantofle nosiły się wygodnie i po lazarecie i po miękkiej trawie, bufiaste rękawy białej wiązanej na piersi koszuli podciągnęła do łokci, by nie przeszkadzały w pracy, ciemnobordowa rozkloszowana spódnica sięgała kostek. Starannemu wiązaniu kruczoczarnego koka z tyłu głowy, z którego umknęło kilka pofalowanych kosmyków, towarzyszyła głównie troska o higienę alchemicznej pracowni, lecz nawet w trakcie pracy zadbała o dokładne podkreślenie oczu czernią spreparowanego węgielka i o precyzyjne pokrycie skóry twarzy jasnym pudrem umiejętnie maskującym głębokie sińce pod oczami.
- Dzień dobry, panie Baker - zwróciła się do niego już od progu, skierowawszy jednak kroki w jego stronę. - Czy udało się panu zdobyć wszystko, o co poprosiłam? Przyznaję, że chciałam z panem pomówić o dalszej współpracy i miałam nadzieję, że uda nam się spotkać osobiście, papier zdecydowanie zbyt wolno oddaje... - Urwała nagle i w pół słowa, przyglądając się sylwetce, która objawiła się przed nią, nie był to pan Baker, z którym miała już przyjemność współpracować, był kimś innym, to oczywiste, lecz dlaczego zdało jej się, że dostrzegła ducha przeszłości? Jego posągowy profil, charakterystyczny nos, chmurność spojrzenia zaklęta w czarnych jak noc źrenicach, czy mogła się pomylić? - ... myśli. Przepraszam za rozkojarzenie. Spodziewałam się kogoś innego, a mimo to towarzyszy mi niezwykłe przekonanie, że kiedyś już mieliśmy okazję się spotkać. - Ale to niemożliwe, prawda? Ten, którego pamiętała, był chłopcem, nie mężczyzną. Słuch po nim zaginął, choć był jej pokrewną i bliską duszą. Ścieżka przeznaczenia w istocie lubi drwić sobie z tych, którzy po niej stąpią, niekiedy prowadząc w najmniej oczekiwane meandry losu. Jak mocno chichotał tym razem? - Wygląda pan... zupełnie jak ktoś, kogo znałam przed wieloma laty. Proszę wybaczyć, Cassandra Mulciber, to miejsce znajduje się pod moją opieką. - Zawahała się, unosząc wzrok ku jego oczom, z mącącą niepewnością usiłując dojrzeć w nich coś jeszcze, coś więcej, kogoś więcej. Ostatnie tygodnie drażniły mary przeszłości, czy to powrót Hectora wywołał przedziwne złudzenie? Rozwarte wargi zastygły w bezruchu, w pół poruszone a w spół spłoszone spojrzenie przyglądało mu się z napięciem, a serce przyśpieszyło rytm, gdy spostrzegła na jego brodzie charakterystyczne znamię. Pokręciła głową, ledwie zauważalnie, składając opuszczone dłonie razem, jakby przez ściśnięcie własnego nadgarstka chciała upewnić się, że nie śni. - Vincent...? - spytała w końcu z drżącą w głosie mieszaniną niepewności i niedowierzania, których wstrzymać, mimo szczerego wysiłku, nie potrafiła. Niewielu spotkała w życiu czarodziejów, których nazwałaby bliskimi, jeszcze mniej pośród nich było takich, o których nie chciałaby zapomnieć. Czy to możliwe, że ich ścieżki splotły się ponownie?




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947

Strona 4 z 4 Previous  1, 2, 3, 4

Warwick
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach