Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Dorset
Leśna polana
Popioły z rytualnych, rozpalanych podczas Festiwalu Lata ognisk, są każdego poranka zbierane do urn i zanoszone do namiotu rozstawionego na zacienionej polanie. Namiot wykonany jest z czarnego, ciężkiego materiału, który o zmroku zdaje się niemal stapiać z gwieździstym niebem i cieniami drzew.
Codziennie o zachodzie słońca na polanie ustawiają się kolejki - po zmroku w namiocie wróży z popiołów wiedźma, wprawiona w sztuce spodomancji. Nikt nie wie, skąd przybyła ta czarownica, jak ma na imię, ani ile ma lat. Pojawia się w Weymouth co roku i pamiętają ją nawet najstarszy bywalcy Festiwalu Lata, którzy zarzekają się, że jej wróżby się sprawdzają. Choć wiedźma ma pomarszczoną twarz i garba, to w namiocie, w świetle świec zmarszczki zdają się wygładzać, a plecy prostować.
W namiocie płoną świece, oświetlając hebanowy stół nakryty białym materiałem. Na stole leżą niewielkie kości zwierząt, poświęconych w rytuałach Festiwalu Lata. Do środka wchodzi się pojedynczo. Pod czujnym okiem wiedźmy, każdy może nabrać garść popiołu i rozsypać go na zwierzęcych kościach.
Popiół układa się w obrazy, czasem abstrakcyjne, a czasem przerażająco realistyczne. Czarownica służy pomocą w interpretacji wróżb.
Aby otrzymać wróżbę, rzuć kością k15:
- Wróżby:
- 1: Przez mgnienie sekundy widzisz kształt ponuraka, a potem popiół ześlizguje się ze zwierzęcych kości i nie widać już nic. Wiedźma jedynie kręci głową z posępną miną.
2: Popiół rozsypuje się w kształt przypominający chmury. Zejdź na ziemię, bo nigdy się nie obudzisz - szepcze wiedźma.
3: Kształt przypomina głowę kota. Strzeż się zdrady, otacza cię fałszywość - wyrokuje czarownica.
4: Okrągły kształt kojarzy się z jajkiem. Nowy początek, nowe życie. - wiedźma uśmiecha się ciepło, choć jej oczy pozostają nieobecne.
5: Popioły układają się w Twoją własną twarz, zadziwiająco realistyczną. W miejscu oczodołów lśnią zwierzęce kości. Zdejmij wreszcie maskę, bo zrośniesz się z nią na stałe. - starucha wznosi oczy do góry.
6: Na kościach lśni ciemny kształt jabłka, z lekko nierównym bokiem. Miłość może być darem, lecz może być też trucizną. - wyrokuje czarownica.
7: Popioły rozsypują się szeroko, przy odrobinie skupienia możesz z nich wyłonić kształt orła. Mierz wysoko, a zajdziesz daleko. - wiedźma przygląda ci się z niekrytym zainteresowaniem.
8: Rozsypany popiół wygląda trochę jak motyl z rozłożonymi skrzydłami. To czas zmian, transformacji. Zrzuć kokon i stań się motylem. - tłumaczy wróżbitka.
9: Popiół układa się w idealny okrąg, w którego środku znajduje się jedna z kości. To obrączka lub zamknięty krąg. Za rok o tej porze znajdziesz szczęście rodzinne albo znajdziesz się w pułapce bez wyjścia. - wiedźma mruży oczy, dwojako interpretując znak.
10: Popioły rozsypują się wszędzie, punktowo, niczym gwiazdy na niebie. Czeka cię szczęście, ale musisz je znaleźć samodzielnie. - uśmiecha się czarownica.
11: Popioły układają się w symbol nierównego trójkąta, górskiego szczytu. Ciężka praca i nowe wyzwania. Jeśli nie zdołasz wspiąć się na szczyt, spadniesz boleśnie. - interpretuje wiedźma.
12: Kształt z popiołów przypomina kołyskę, przeciętą w połowie jedną ze zwierzęcych kości. Jeśli nic nie zmienisz, będziesz tylko narzędziem swoich przodków. - krzywi się czarownica.
13: Popioły rozsypują się w poziomą linię, która urywa się na jednej ze zwierzęcych kości. Twoja droga podąża w ślepy zaułek. - marszczy brwi wróżbitka.
14: Popioły wyglądają jak koło otoczone promieniami. Słońce zwiastuje szczęście i przypływ majątku. - uśmiecha się starucha.
15: Popiół układa się w zadziwiająco wyrazisty obraz smoka. Wzbijesz się wysoko, gdy spopielisz przeszłość w ogniu. - spojrzenie czarownicy jest mgliste, a głos ochrypły.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 13.02.23 0:27, w całości zmieniany 3 razy
Strach pachniał neutralnie. Ani przyjemnie, ani źle. Samą, jakby bardziej wyczuwalną obecnością. Czasem Mike zastanawiał się, czy w istocie cokolwiek czuje - zapach był na tyle subtelny, że może tylko mu się wydawało. Wolałby zresztą nie polegać tak na węchu i być zwykłym człowiekiem. Widzieć stres tak samo, jak przed laty - gdy ćwiczył oko podczas aresztowań i przesłuchań. Szybkie kroki, nerwowe ruchy, spięte mięśnie. Sam bał się chyba zresztą tak samo mocno, choć u niego stres manifestował się agresją.
Rozpoznał jednak nieznajomego pierwszy i opuścił gardę. Poczucie zagrożenia osłabło i przebiła się przezeń jedna, posępna myśl: o n też się m n i e boi?
Aurorzy powinni wzbudzać zdrowy respekt - pewna nuta strachu była pożądana, gdy ścigali przestępców, a młodszy Michael wytrwale ćwiczył się w zastraszaniu tych złych.
Co innego wilkołaki. Ich boją się wszyscy - dorośli, dzieci, nieznajomi i bliscy. Bał się sam Michael, zanim stał się jednym z nich. Boi się nadal, doskonale wiedząc, że jego bogin jest teraz nim samym. Strach już nie pomaga. Odczłowiecza, boli, stawia granice. W końcu widzi się ten strach wszędzie, szczególnie jeśli jest się owładniętym myślą o własnych danych w rejestrze wilkołaków. W końcu strach zakorzenia się w życiu tak głęboko, że paranoja odzywa się nawet przy dalszych znajomych, którzy nic nie wiedzą, nie mają prawa nic wiedzieć. Człowiek - a może wilk - nie może już spojrzeć w lustro bez zastanawiania się, czy zdradza go coś innego niż ministerialne dokumenty i blizny pod koszulą. Jakaś dzikość w spojrzeniu, zacięte rysy twarzy, gwałtownie drżące nozdrza? W końcu człowiek wierzy, że inni widzą i stopniowo, z gorzką rezygnacją, staje się dla świata samotnym wilkiem, bo to wszystko i tak jest przecież bez sensu.
Uśmiechnął się blado, ale bez śladu wesołości. Nie pana jednego potrafię wystraszyć, panie Marlowe. - odparowałby, ale coś w pozie młodzieńca go powstrzymało. Może ta ulga, szczera. Zupełnie jakby blondyn cieszył się, że go widzi.
-Pan mnie też. - przyznał niechętnie, z posępnym rozbawieniem. -Nigdy nie spodziewałem się kłopotów w Dorset, ale... - wzruszył lekko ramionami, uznając, że nie ma sensu nic ukrywać. Ollie Marlowe prędzej czy później zobaczy jego list gończy, nawet jeśli nie czyta "Walczącego Maga." Może już go widział. -...jeszcze nie wiem, czego się spodziewać z nagrodą za moją głowę. - westchnął ciężko. Może przed laty przejąłby się potencjalnym spektrum dziwnych reakcji, ale większe niezręczności przeżył już chyba z powodu likantropii.
-Nie kogoś, czegoś. Poluję. - wyjaśnił krótko, nie wyglądając na człowieka, który potrzebuje pomocy. Jeśli będę jej potrzebował, przyjdę do pańskiej lecznicy. Pomimo trudnych przeżyć, był jednak zbyt uprzejmy by grubiańsko spławić znajomego - zwłaszcza takiego, który w przyszłości może ratować mu zdrowie i życie. -A pan? To chyba nie jest też dobre miejsce na spacery. - doradził. Szczególnie podczas księżycowych nocy - spędzili niedaleko z Castorem przedostatnią pełnię.
Może jednak lepiej porozmawiać o polowaniu.
-Jak na złość, nic tu nie... - chciał się pożalić, ale właśnie wtedy jego wzrok przykuł jakiś ślad w śniegu, za Olliem. Zmrużył oczy i przyjrzał się uważniej, początkowo nie zauważając paniki samego młodzieńca. Dopiero potem podniósł na niego wzrok i uśmiechnął się szerzej, tym razem szczerze - zdziwiony blondyn wyglądał rozbrajająco zabawnie.
-...jednak coś jest. Ślad... na oko zająca, za panem. Rozejrzyjmy się. - zaproponował, przykładając palec do ust. Nie chciał spłoszyć zwierzyny, ale ta już wpadła mu w oko. Uniósł kuszę, lustrując wzrokiem kolejne ślady i wypatrując zająca między drzewami.
losuję odległość od zająca w metrach (k60, szczęście I obniża odległość o 5 metrów)
Can I not save one
from the pitiless wave?
'k60' : 41
Zdziwiły go zatem słowa mężczyzny o liście gończym, a w jego oczach zaiskrzyło coś wyjątkowo smutnego, odzwierciedlenie kilku przykrych myśli na temat szaleństwa, w jaki popadł ten świat.
- Smuci mnie to, że dobrzy ludzie są w taki sposób odrzucani. - odpowiedział z pewnym żalem w głosie, może nawet nutką obrzydzenia względem nieprzychylnej im władzy. - Pańską głowę przynajmniej wycenili. To chyba znaczy, że może Pan coś jeszcze zmienić. - nieoczekiwanie rzucił nieco optymistyczniej, próbując znaleźć w tej marnej sytuacji jakiegokolwiek, nawet najmniejszego pocieszenia. Znowu to jednak robił, skrywał swoją słabość i strach przed wzięciem sprawy w swoje ręce za słowami otuchy kierowanymi w stronę silniejszych od siebie. Nienawidził w sobie tej bezradności i czekania, aż sprawy się jakoś ułożą. Do tej pory nigdy się "jakoś" nie układały...
Momentalnie spuścił głowę, zdając sobie sprawę, że wykazał się bardzo dużym egoizmem zrzucając na czyjeś barki ciężar zmian. - Proszę mi wybaczyć za moje słowa... - rzucił już mniej entuzjastycznie, z dużo większą skruchą i ściszonym tonem. Nie wiedział jak Michael mógłby odebrać jego słowa, ani czy przeprosiny były w ogóle konieczne. Dla Olliego jednak były, bo znał motyw swojej wypowiedzi, znał myśli i obawy, jakie mu wtedy towarzyszyły. Czułby się fatalnie nawet przed samym sobą, gdyby teraz za te słowa nie przeprosił.
Uwaga Tonksa w kwestii spacerów speszyła go nieco, malując na jego delikatnej twarzy wyraz nieśmiałego zakłopotania i zaskoczenia. Do tej pory nikt nie zwrócił mu na to uwagi, nikt też specjalnie nie interesował się jego bezpieczeństwem, choć to stwierdzenie mogło być zbyt dużym uogólnieniem. Z pewnością znalazłoby się grono zaprzyjaźnionych mu osób, które akurat byłyby skłonne sprawdzić, czy aby na pewno wszystko u niego w porządku, i czy niczego mu nie brakuje. Nie pamiętał jednak, aby ktokolwiek zwracał mu uwagę na coś tak prozaicznego jak spacer, nawet pomimo faktu, że aktualnie każde przemieszczenie się mogło wiązać się z ogromnym ryzykiem utraty zdrowia, albo nawet konsekwencjami gorszymi od śmierci. Może właśnie to wszechobecne niebezpieczeństwo wszystkim spowszechniało na tyle, że mało kto mówi drugiej osobie, aby na siebie uważał. Bo jest to naturalne, że jest niebezpiecznie. Co za absurd...
- To pomaga mi oczyścić umysł. Wie Pan, od... wszystkiego. Każdy chyba ma na to swój sposób. Co Panu zatem pomaga? - odpowiedział towarzyszowi nieco skrępowany, jakby przyłapany na gorącym uczynku, z którego musiał się teraz tłumaczyć i wstydzić. Sam nie wiedział czemu czuł się tak dziwnie, ale możliwe że powodem były pewne trudności w mówieniu o swoich odczuciach i ponurych, nawracających myślach, czy też wątpliwościach.
Powoli przekręcił głowę w kierunku potencjalnych zajęczych śladów, szukając w śniegu wgłębień po odciskach łap. Przy pierwszym spojrzeniu oślepiająca biel zasp aż biła go niemiłosiernie po oczach, z czego zdał sobie sprawę dopiero teraz. Dopiero przy dłuższym przyglądaniu się i wskazówkom Michaela był w stanie zauważyć coś więcej. Całe szczęście, że nierówności w białym puchu były o wiele łatwiejsze do wychwycenia, niż na wiosennej glebie.
- Będę tuż za Panem, ale nie bardzo wiem co mam robić, Panie Tonks... - rzucił do mężczyzny szeptem, wygrzebując się bardzo powoli i ostrożnie ze swojego zastanego przez niespodziewane spotkanie miejsca. Śnieg zdołał mu już z tego wszystkiego przysypać stopy niemalże do kostek. Poczekał aż Michael zacznie się przemieszczać w kierunku celu i podążał tuż za nim, starając się naśladować jego idealnie cichy i metodyczny sposób poruszania się. Od razu widać było, że miał w tym aspekcie wprawę - w przeciwieństwie do Olliego, który ostatni raz w taki sposób zakradał się w Hogwarcie, kiedy chciał uniknąć kontaktu z męczącymi go Ślizgonami.
Chyba gdzieś po drodze poświęcił też własne serce - gdy zrozumiał, że podziały krwi mogą być silniejsze niż uczucia. Ale o tym wolał nie myśleć.
W końcu prawie uwierzył, że wrósł w ich świat, że ten stał się jego światem. Do mugolskiego świata nie było już zresztą powrotu, pozostawił go za sobą jako dziecko, nie miał tam świeższych znajomości ani nawet prawa jazdy.
A potem zaczęli zabijać, takich jak on. Jawnie, w nocy, na ulicach Londynu. Tak długo ignorował nienawistne słowa i zaczepki, że przez moment był nawet zaskoczony, gdy chodniki spłynęły krwią.
Wzruszył lekko ramionami.
-Byliśmy - podkreślił sylabę "my", doskonale wiedział przecież, że i jego rozmówca nosi mugolskie nazwisko -odrzucani całe życie, panie Marlowe. - odpowiedział, odwracając uwagę od listu na rzecz doli wszystkich mugolaków. -Czasem po prostu przymykaliśmy na to oczy, przynajmniej ja. - westchnął ciężko, uświadamiając sobie, jak bardzo był ślepy. Czy gdyby wiedział, że życie doprowadzi go w końcu na skraj przepaści, na wojnę, byłby kilka lat temu bardziej zapalczywy, mniej skory do wybaczania, nie dławiący gniewu na rzecz pokoju i współpracy?
Puste slogany, w które wierzył niegdyś szczerze. Dobro, prawda, nadzieja, miłość, prawo, sprawiedliwość. To wszystko przestawało się liczyć, gdy świat spływał krwią.
A krew pachniała tak dobrze.
Zamrugał nieco nieobecnie, jak zawsze, gdy on próbował wślizgnąć się w jego myśli. Wziął głęboki wdech, mroźne powietrze pomagało. A pan Marlowe coś mówił, coś o nagrodzie za list gończy i o wybaczeniu.
-Proszę nie przepraszać. - zaprotestował szybko. -W sumie to pewna ulga, móc z tego... zażartować. - uśmiechnął się blado, niepewny, czy taka była intencja Marlowe'a. Coś zmienić, może to żart. Przynajmniej to lepsze od gniewu, niepokoju, czy strachu, gamy emocji na twarzach bliskich.
-Rozumiem. - świeże powietrze dobrze robiło na oczyszczenie umysłu. Kiedyś też mu to pomagało, ale gdy Ollie o to spytał, Michael mimowolnie pomyślał nie o czymś, a o kimś. Skrzywił się lekko i wzruszył ramionami. -Polowania pomagają. - skłamał prędko, choć kiedyś faktycznie pomagały. Po prostu od tego cholernego listu gończego wydawało się mu, że nic nigdy już go nie odpręży. Jeszcze nie oswoił się z nagrodą za własną głowę, choć uparcie próbował robić dobrą minę do złej gry.
-Spokojnie, panie Marlowe. Proszę po prostu być cicho i iść jak najciszej, tak jak ja. Jeszcze jest daleko, nie słyszy nas... - szepnął, nerwowo spoglądając w stronę zająca. Umilkli więc i skradali się, Michael lepiej, Ollie trochę gorzej. Żaden nie był w tym ekspertem, ale tyle wystarczyło, by Tonks wziął zająca na cel. Zwierzę chyba ich zobaczyło, bowiem poruszyło się nerwowo - ale Mike posłał już w jego stronę bełt.
zając jest 36 (41-5)m od nas, st 80 zgodne z mechaniką rzutu do celu, zgodnie z mechaniką łowiectwa ignoruję wymagania dotyczące sprawności, a do rzutu zamiast zwinności dodaję biegłość spostrzegawczości +60
Can I not save one
from the pitiless wave?
'k100' : 27
- Byliśmy... przepraszam, dla mnie to wszystko jest nowe, zbyt świeże. Dziwne po prostu. - odpowiedział mu spokojnie, łagodnie, zgodnie ze swoimi odczuciami względem tego tego wszystkiego. Po chwili westchnął jednak ciężko, czując że przy Michaelu może sobie pozwolić na nieco więcej. Wyrazić swoje przemyślenia, być może poznać jakiś nowy punkt widzenia, albo skonfrontować swoją wizję sytuacji z inną, bardziej praktyczną.
- Nie rozumiem tego wszystkiego, panie Tonks. Z każdym pacjentem coraz mniej. W takim tempie zniszczeń i śmierci, możemy wybić nawet z połowę populacji czarodziejów, o ile nie samej Anglii. Chyba nikomu nie chodzi o to, żeby rano po otwarciu zasłony zobaczyć jeden wielki stos gruzu i zniszczenia... Czy szlacheckie, antymugolskie rody naprawdę potrafią być tak... barbarzyńskie? - spojrzał mężczyźnie głęboko w oczy, a przynajmniej bardzo próbował. Twarz mu zmarkotniała, wyrażała dużo żalu i niezrozumienia, ale też jakby oczekiwała jakichś budujących słów ze strony byłego aurora. Być może Ollie chciał też poczuć, że jego sposób myślenia jest choć trochę prawidłowy, że nie jest całkowicie wyidealizowany i abstrakcyjny, że jeszcze może być lepiej. Poczuć odrobinę nadziei na zmianę.
Częściowa ulga przyszła dość szybko za sprawą słów mężczyzny, na które młodzieniec sam uśmiechnął się mimowolnie. Był to co prawda ponury typ humoru, ale wystarczał żeby choć trochę rozładować ciężką atmosferę. Z braku alternatyw i taki się nadał. Spojrzał gdzieś w bok odruchowo, zdawało mu się powiem że słyszy nieopodal jakiś podejrzany dźwięk, ale prawdopodobnie była to tylko chwila przewrażliwienia. Wystarczyła natomiast, żeby nie przyjrzeć się twarzy mężczyzny i nie wyłapać z niej kłamstwa, jakie kryło się za jego odpowiedzią.
- Dobrze że pan też coś takiego ma. Praktyczne i pożyteczne. - skwitował dość pośpiesznie, bo zaraz miał zachować całkowitą ciszę i pozwolić swojemu towarzyszowi działać. Uzdrowiciel musiał sam przed sobą przyznać, że obserwowanie pana Tonksa w procesie polowania było dość hipnotyzujące. Kroki stawiał z niesłychaną ostrożnością drapieżnika, poruszał się bezszelestnie i całkiem zwinnie, w jego ruchach nie było czuć ani odrobiny zawahania. Nawet gdyby postawić tutaj obcą osobę zamiast Olliego, z pewnością ta osoba mogłaby stwierdzić, że myśliwy był specjalistą w swojej dziedzinie. Nic też dziwnego że po krótkiej chwili, która paradoksalnie zdawała się niemiłosiernie dłużyć, zając powalony został idealnie wymierzonym strzałem.
- Niesamowite! Zrobił to pan tak... naturalnie. - wyrzucił z siebie dość impulsywnie z wyraźną radością i uznaniem w głosie. Blondyn nigdy nie marzył o byciu myśliwym, do tej pory nawet taka myśl nie przyszłaby mu do głowy. Czasy się jednak zmieniły, inne umiejętności zaczęły być pożądane, a nieraz wręcz wymagane do przeżycia, z polowaniem plasującym się gdzieś w czołówce tej listy. Nie miał jednak parcia aby się tego uczyć, nie miał też zbyt wiele czasu żeby wychodzić swobodnie na polowania, choć paradoksalnie mógłby to robić właśnie w tym momencie zamiast spacerów. Przynajmniej byłoby to w jakiś sposób pożyteczne nie tylko dla niego, ale może też dla kogoś innego... Potrząsnął głową szybko, zganiając się w myślach za powtórne uciekanie w mroczne odmęty autodestrukcyjnych myśli i umniejszania samemu sobie. Oczy zabłysły mu jednak pod wpływem nagłej, o wiele sensowniejszej myśli, a twarz delikatnie się zarumieniła z niepewności. Głowę miał nieco spuszczoną, tak że niemal spoglądał na Michaela spod pętli złotych loków, całkowicie nieśmiało jak dziecko, które nie powinno o takie rzeczy pytać.
- Panie Tonks... nauczy mnie pan się lepiej bronić? - zapytał wreszcie, mając rzecz jasna na myśli obronę przed czarną magią jak i samą walkę przy pomocy zaklęć. Palce nerwowo masowały uchwyt różdżki w oczekiwaniu na odpowiedź rozmówcy. Nie wiedział czy nie nadużywa jego czasu, być może pytanie zostanie uznane za zuchwałe, być może były auror miał teraz lepsze zajęcia od nauki walki jakiegoś podrzędnego uzdrowiciela, który przecież powinien zajmować się właśnie tym, w czym jest dobry. Ollie uważał jednak, że jeżeli nie będzie w stanie obronić samego siebie, nie będzie też w stanie obronić swoich pacjentów przed zagrożeniem. Byłaby to największa porażka jego życia, do której nie chciał nigdy dopuścić.
...uprzedzenia i upokorzenia nigdy się nie skończyły. Ba, eskalowały. Choć pozostawał boleśnie świadom podziałów w czarodziejskim świecie, a w pracy na co dzień stykał się z najpodlejszym rodzajem magii, to najczarniejszych koszmarach nie przypuszczał, że czarodzieje zaczną zabijać siebie nawzajem i zwrócą się przeciw bezbronnym mugolom.
Też nie rozumiał.
-Też... nie rozumiałem i nie wierzyłem, panie Marlowe. Ale potem byłem na ulicach w trakcie Bezksiężycowej Nocy, widziałem... - odchrząknął szybko, bo wychwycił, że głos zaczyna mu się łamać. -Nie mogliśmy temu zapobiec, wszyscy wyszkoleni aurorzy i sprzyjający nam pracownicy Ministerstwa, nawet my... rozumie pan? - dokończył ochrypłym głosem, trochę chaotycznie, z nagłą niecierpliwością szukając usprawiedliwienia. Nie potrafili ich powstrzymać, pierwszego kwietnia. Wtedy rozpoczęła się wojna, a ich było za mało, byli nieprzygotowani, byli ślepi, zawiedli.
-Wtedy widziałem barbarzyństwo, później też. - dokończył prędko, odpowiadając na pytanie rozmówcy. Pytanie, na które nie znał przecież odpowiedzi - i gdzieś na dnie błękitnych oczu błysnęła jakaś niepewność, jakaś iskra nadziei, że nie wszyscy są tacy, że świat nie stanie w ogniu. Szybko ją zdusił.
Atmosfera stała się ciężka, ale na szczęście uratował ją zając. Mike z satysfakcją spoglądał na upolowane zwierzę, a komplementy Olliego zbył krótkim podziękowaniem i bladym uśmiechem.
-Wystarczy kusza i bystre oko - magia tego urządzenia bardzo pomaga. - wzruszył lekko ramionami, myśląc sobie, że polowanie z magiczną kuszą było o wiele łatwiejsze od mugolskich sposobów.
Kucnął przy zwierzęciu, ale gdy pan Marlowe zapytał o lekcje samoobrony, Mike natychmiast się podniósł. Posłał mu nieco szerszy uśmiech, momentalnie odzyskując rezon i trochę dobrego humoru.
-Oczywiście, panie Marlowe. - dłoń sięgnęła po różdżkę, szybko, być może - dla Olliego - ledwo dostrzegalnie. -Broń się! Expelliarmus!
Lekcja pierwsza - nie dać się zaskoczyć.
po Twoim poście (lub przed?) wchodzimy do szafki
Can I not save one
from the pitiless wave?
'k100' : 75
Zasmuciła go wieść o nieudanej próbie powstrzymania konfliktu, a w głowie kotłowała mu się setka pytań i potencjalnych scenariuszy, próbujących jakoś zobrazować i wytłumaczyć tamto wydarzenie. Co było prawdą, a co kłamstwem? Z jakiej perspektywy należałoby spojrzeć, żeby jak najlepiej pojąć problem całego konfliktu? Czy wystarczył tu jedynie surowy, analityczny umysł obecnej sytuacji, czy może trzeba było sięgnąć jeszcze głębiej w historię magii? Ministerstwo pod rządami Longbottoma dzielnie starało się zaprowadzić odpowiedni porządek, to właśnie wtedy też Ollie podjął staż w Mungu czując, że jest to najbezpieczniejszy moment na tego typu nauki. Później jednak wszystko ponownie zaczęło się sypać, aż do pamiętnej, krwawej wiosny roku 1957, której na szczęście udało mu się uniknąć, będąc poza Londynem. Sama myśl jednak, że aurorzy i członkowie ministerstwa przychylni mugolskiej sprawie nie byli w stanie stawić oporu, napawała poważnym poczuciem bezradności, smutkiem i strachem. Marlowe spojrzał na Tonksa z wyraźnym zrozumieniem, chociaż to zrozumienie wcale nie sprawiało, że czuł się on lepiej.
- To nie jest pana wina, panie Tonks. Zrobiliście... zrobił pan wszystko, co wtedy dało się zrobić. - słowa same cisnęły mu się na usta, przypłynęły do niego zupełnie naturalnie i chciały dotrzeć do byłego aurora. Czuł, być może błędnie, że Michael tego właśnie w tym momencie potrzebował - odrobiny zrozumienia, zrzucenia z jego barków ciągłej odpowiedzialności za sytuację w kraju. Wszyscy w końcu byli tego częścią, nie tylko pracownicy ministerstwa.
- Magiczna kusza? Pierwszy raz o czymś takim słyszę. Jej pociski są jakieś... celniejsze? - zapytał z zainteresowaniem, zastanawiając się nad jej magicznymi właściwościami. Być może sam powinien sobie taką sprawić? Sroga zima mocno utrudniała zdobywanie pożywienia, a polowanie zdawało się być jedynym sposobem jego pozyskania. O tej porze nie można było liczyć na bogactwa natury.
Prośba młodszego z mężczyzn spotkała się z zaangażowaniem Tonksa, który natychmiast postanowił wdrożyć swój plan szkoleniowy w życie. Ollie zupełnie nie spodziewał się ataku, ale dość szybko i instynktownie roztoczył dostatecznie silną tarczę, która zdolna była zneutralizować zaklęcie Michaela. Ofensywy uzdrowiciela nie spotkały się jednak z dostatecznie dużą siłą przebicia, nawet pod wpływem wzmacniających zaklęć Michaela, i jedynie w sposób nieudolny rozbijały się o tworzone przez niego bariery. Nie sama siła uroków była jednak najcenniejsza podczas ich pojedynku, a wiedza jaką gotów przekazać był mentor, przedstawiając młodszemu uczniowi konkretne zaklęcia obronne i różne metody, z pomocą których można było skutecznie zniechęcić napastnika do dalszej walki. Marlowe w przypływie bitewnej inspiracji postanowił ostatecznie posłać bardziej ofensywne zaklęcie, które jednak całkowicie chybiło celu, dając jasno do zrozumienia o wyczerpujących się pokładach magicznej energii i lekkim zmęczeniu.
- Dawno nie miałem takiego treningu. Jest pan naprawdę świetnym nauczycielem. Jak pan w ogóle doszedł do takiej wprawy? - rzucił do mężczyzny z lekką zadyszką, w końcu tkanie zaklęć angażowało nie tylko umysł, ale również ciało czarodzieja. Loczki skleiły mu się figlarnie od potu, a twarz przyozdobił szczery i pełen radości uśmiech. Z jego bojową formą nie było ostatecznie aż tak źle, a nawet udało mu się ukształtować kilka solidnych tarcz!
- Zazdroszczę panu tej siły, to coś czego mi brakuje. Chciałbym... chciałbym być w stanie zrobić coś więcej, niż tylko chować się po kątach lecznicy i własnego domu. Mogę liczyć kiedyś na rewanż?
Spróbował uśmiechnąć się blado, ale na jego twarzy odmalował się jedynie smutny grymas. Najwyraźniej to pan Marlowe chciał go pocieszyć.
-Ja... dziękuję za te słowa, panie Marlowe. - stwierdził, choć bez większego przekonania. Przybity listem gończym i zbliżającą się pełnią, miał dzisiaj zbyt kiepski nastrój, by pocieszenie trafiło na podatny grunt. Może te słowa jednak zakiełkują i wrócą do Michaela po jakimś czasie? Dzisiaj na melancholię pomógł sam trening. Świadomość, że mógł komuś pomóc podszkolić się z samoobrony. Zajęcie, które odrywało myśli od wszystkiego innego.
-Zależy jakie pociski się kupi. - odpowiedział zgodnie z prawdą, gdy pan Marlowe zainteresował się kuszą. -Te podstawowe wystarczają do ubicia leśnej zwierzyny, ale gdybym stanął oko w oko z magicznym stworzeniem, potrzebowałbym mocniejszych. Magia sprawia też, że kusza sama się naciąga - do jej obsługi nie potrzeba siły, wystarczy dobre oko. - wyjaśnił. Sam nie narzekał na kondycję, ale i tak był wdzięczny za magiczny naciąg, to pozwalało się skupić i nie marnować niepotrzebnie energii.
Wszystkie inne tematy szybko zeszły na dalszy plan - sparing całkowicie pochłonął obu mężczyzn, a gdy skończyli, Mike uśmiechał się wreszcie choć odrobinę szczerze. Chyba na widok pana Marlowe, który wyglądał na... naprawdę szczęśliwego.
Miłe uczucie, zrobić dla kogoś coś... dobrego, praktycznie bez wysiłku.
Roześmiał się, pierwszy raz od dawna, gdy został spytany o wprawę.
Mógłby opowiedzieć mu o wojnie i o tym, że bez wprawy już dawno by zginął - ale jakoś nie miał serca.
-W pana wieku kończyłem już kurs aurorski - odpowiedział w zamian -a tam podobne sparingi mieliśmy codziennie, po kilka godzin. Reszta jest historią. - wzruszył lekko ramionami. -Proszę ćwiczyć, panie Marlowe - nawet z drzewami i powietrzem. Klucz to przywołać odpowiednią ilość energi magicznej, znać na pamięć inkantancje, wyćwiczyć odpowiednie gesty dłoni. To nie siła, to trening. A siły panu nie brakuje. - dodał zachęcająco. -Z przyjemnością wpadnę na rewanż - do lecznicy, tak? - uśmiechnął się, a potem nachylił po truchło zająca. Zgłodniał.
Odkroił kawałek, aby wręczyć Olliemu - nawet wbrew jego protestom, młodzieniec wyglądał na prawie tak chudego jak Castor - a potem pożegnał się uprzejmie. Zasiedział się w tym lesie, czas wracać do domu.
/zt Mike
Can I not save one
from the pitiless wave?
- Niesamowite jak magia potrafi nam ułatwić życie. Ciekawi mnie czy w kontakcie z magicznym stworzeniem nie prościej byłoby korzystać z zaklęć, ale tu pewnie wchodzi już kwestia czyichś kompetencji. Jak tak teraz myślę, to... prędzej bym w takiej sytuacji poradził sobie z kuszą, niż ze swoimi zdolnościami bojowymi. - rzeczywiście do walki z magicznymi stworzeniami potrzebne były nie tylko odpowiednie magiczne umiejętności, ale przede wszystkim wiedza na temat ich funkcjonowania. Nawet najpotężniejszy czarodziej mógłby sobie zapewne nie poradzić ze smokiem, gdyby nie miał kompletnego pojęcia w jaki sposób mógłby go zneutralizować. Marlowe wątpił oczywiście też że kusza zdałaby się i w tym przypadku, chyba że wzmocniona jakimś silnie odurzającym zaklęciem. I to tylko z założeniem, że dałoby się taki pocisk skonstruować, i zakląć go odpowiednio dużym pokładem energii. Jeżeli jednak kwestia odurzania magicznych istot była podobna co dozowanie leków i trucizn u człowieka, w kontekście masy smoka ładunek ten musiałby być gigantyczny...
Informacje o wielogodzinnych, codziennych sparingach na kursie aurorskim wzbudziły w nim niemały podziw i zdziwienie. Niby powinien spodziewać się, że osoby szkolone na aurorów zajmują się przede wszystkim walką, ale gdzieś z tyłu głowy pozostawała ta wątpliwość, że nie jest to głównym elementem ich szkolenia. Gdyby się tak jednak zastanowić... dlaczego miałoby nie być? Program aurorski musiał obejmować o wiele więcej, niż przeciętny czarodziej mógł sobie wyobrazić.
- Aż... trudno mi ze zdumienia coś więcej powiedzieć. Patrząc na pana umiejętności, mogę tylko podziwiać za wytrwałość. Tyle godzin treningów musiało być naprawdę męczące. - skomentował, wyobrażając sobie jednak jakie możliwości dawał taki kurs. Prawdziwa elita wśród wojowników, można by powiedzieć. Dopiero kiedy blondyn pomyślał ponownie o sytuacji w Londynie, świadomość ta wywarła na nim jeszcze większy niepokój. Nawet wtedy, po takim wyszkoleniu, nie było to wystarczająco aby powstrzymać wroga. Zmartwienie przybyło na jego twarz, szybko jednak ustępując umiarkowanemu optymizmowi i rozchmurzeniu, wszystko to pod wpływem wskazówek i miłych słów Michaela.
- Dziękuję za to co pan mówi. Będę ćwiczył tak jak mi pan polecił, postaram się żeby zaklęcia bojowe weszły mi bardziej w nawyk. Może nawet uda mi się kogoś zachęcić do treningu, kto wie? - zaśmiał się krótko, masując tył głowy z delikatnego zażenowania. - Tak, do lecznicy. Zapraszam, mam nadzieję że się jeszcze tam spotkamy, na rewanż oczywiście! Wolałbym pana nie widzieć jako pacjenta, ale jeśli już coś się wydarzy, to zna pan to miejsce. Zawsze pana przyjmę. Albo kogokolwiek, kogo pan potrzebuje przyprowadzić. - dodał jeszcze dość szybko. Początkowo wzbraniał się przed przyjęciem zająca, ostatecznie jednak postanowił nie wykłócać się z byłym aurorem o racje i przyjął połowę zwierzęcia. Sam był głodny, a zająca nie jadł już od jakiegoś czasu.
- Do zobaczenia panie Tonks, mam nadzieję w niedalekiej przyszłości. - pożegnał się z mężczyzną i sam udał się do własnego mieszkania, bogatszy o nowe doświadczenia i umiejętności. Spacery jednak potrafiły uczyć nie tylko wyciszenia.
(z/t Olek <3)
Popioły z rytualnych, rozpalanych podczas Festiwalu Lata ognisk, są każdego poranka zbierane do urn i zanoszone do namiotu rozstawionego na zacienionej polanie. Namiot wykonany jest z czarnego, ciężkiego materiału, który o zmroku zdaje się niemal stapiać z gwieździstym niebem i cieniami drzew.
Codziennie o zachodzie słońca na polanie ustawiają się kolejki - po zmroku w namiocie wróży z popiołów wiedźma, wprawiona w sztuce spodomancji. Nikt nie wie, skąd przybyła ta czarownica, jak ma na imię, ani ile ma lat. Pojawia się w Weymouth co roku i pamiętają ją nawet najstarszy bywalcy Festiwalu Lata, którzy zarzekają się, że jej wróżby się sprawdzają. Choć wiedźma ma pomarszczoną twarz i garba, to w namiocie, w świetle świec zmarszczki zdają się wygładzać, a plecy prostować.
W namiocie płoną świece, oświetlając hebanowy stół nakryty białym materiałem. Na stole leżą niewielkie kości zwierząt, poświęconych w rytuałach Festiwalu Lata. Do środka wchodzi się pojedynczo. Pod czujnym okiem wiedźmy, każdy może nabrać garść popiołu i rozsypać go na zwierzęcych kościach.
Popiół układa się w obrazy, czasem abstrakcyjne, a czasem przerażająco realistyczne. Czarownica służy pomocą w interpretacji wróżb.
Aby otrzymać wróżbę, rzuć kością k15:
- Wróżby:
- 1: Przez mgnienie sekundy widzisz kształt ponuraka, a potem popiół ześlizguje się ze zwierzęcych kości i nie widać już nic. Wiedźma jedynie kręci głową z posępną miną.
2: Popiół rozsypuje się w kształt przypominający chmury. Zejdź na ziemię, bo nigdy się nie obudzisz - szepcze wiedźma.
3: Kształt przypomina głowę kota. Strzeż się zdrady, otacza cię fałszywość - wyrokuje czarownica.
4: Okrągły kształt kojarzy się z jajkiem. Nowy początek, nowe życie. - wiedźma uśmiecha się ciepło, choć jej oczy pozostają nieobecne.
5: Popioły układają się w Twoją własną twarz, zadziwiająco realistyczną. W miejscu oczodołów lśnią zwierzęce kości. Zdejmij wreszcie maskę, bo zrośniesz się z nią na stałe. - starucha wznosi oczy do góry.
6: Na kościach lśni ciemny kształt jabłka, z lekko nierównym bokiem. Miłość może być darem, lecz może być też trucizną. - wyrokuje czarownica.
7: Popioły rozsypują się szeroko, przy odrobinie skupienia możesz z nich wyłonić kształt orła. Mierz wysoko, a zajdziesz daleko. - wiedźma przygląda ci się z niekrytym zainteresowaniem.
8: Rozsypany popiół wygląda trochę jak motyl z rozłożonymi skrzydłami. To czas zmian, transformacji. Zrzuć kokon i stań się motylem. - tłumaczy wróżbitka.
9: Popiół układa się w idealny okrąg, w którego środku znajduje się jedna z kości. To obrączka lub zamknięty krąg. Za rok o tej porze znajdziesz szczęście rodzinne albo znajdziesz się w pułapce bez wyjścia. - wiedźma mruży oczy, dwojako interpretując znak.
10: Popioły rozsypują się wszędzie, punktowo, niczym gwiazdy na niebie. Czeka cię szczęście, ale musisz je znaleźć samodzielnie. - uśmiecha się czarownica.
11: Popioły układają się w symbol nierównego trójkąta, górskiego szczytu. Ciężka praca i nowe wyzwania. Jeśli nie zdołasz wspiąć się na szczyt, spadniesz boleśnie. - interpretuje wiedźma.
12: Kształt z popiołów przypomina kołyskę, przeciętą w połowie jedną ze zwierzęcych kości. Jeśli nic nie zmienisz, będziesz tylko narzędziem swoich przodków. - krzywi się czarownica.
13: Popioły rozsypują się w poziomą linię, która urywa się na jednej ze zwierzęcych kości. Twoja droga podąża w ślepy zaułek. - marszczy brwi wróżbitka.
14: Popioły wyglądają jak koło otoczone promieniami. Słońce zwiastuje szczęście i przypływ majątku. - uśmiecha się starucha.
15: Popiół układa się w zadziwiająco wyrazisty obraz smoka. Wzbijesz się wysoko, gdy spopielisz przeszłość w ogniu. - spojrzenie czarownicy jest mgliste, a głos ochrypły.
Niecierpliwił się w długiej kolejce, choć las wyglądał bardzo ładnie w promieniach zachodzącego słońca i choć nie stał tutaj sam. Właściwie, gdyby nie był sam, nie stałby tutaj wcale - choć alternatywa, spędzenie bezczynnego wieczoru gdy dziadkowie postanowili świętować z wnukiem (Hector też był zaproszony, rzecz jasna, ale z uprzejmym uśmiechem obiecał, że dołączy później...) wcale nie była lepsza. Był wdzięczny Oliverowi za wyciągnięcie go pod namiot spodomantki, choć obawiał się, że być może nie będzie w stanie wykrzesać z siebie dostatecznego entuzjazmu. Kolejka i możliwość spędzenia z nim części Festiwalu była przecież równie dobra, jak spacer przy ogniskach - tak czy siak, na Festiwalu, w tłumie, zachowywali się jedynie jak dobrzy znajomi. A potem może pójdą na jakieś ciekawsze atrakcje - choć i tu można się wykazać... naukową ciekawością.
-Wierzysz w to? - zapytał towarzysza, a jakaś kobieta obejrzała się przez ramię. Nie musiał na nią patrzeć, by wyczuć lekkie potępienie. Ups. Miał ochotę przewrócić oczami, ale tego nie zrobił. -We wróżby na zawołanie? - doprecyzował, uprzejmie zniżonym głosem.
Nie lekceważył wróżb, wierzył w przeznaczenie - ale w jego wyobrażeniach przychodziło niespodziewanie. Wierzył w przepowiednie Cassandry, nagłe i przerażające, okupione bólem i cierpieniem i wstydem przyjaciółki. Wiedział, że lękała się swojego daru i właśnie to - brak chęci zysku, brak chęci poklasku - czyniło go w jego oczach autentycznym.
A może chodziło o ból, o to, że wszystko co cenne zdawało się okupione bólem. O momenty cudu i zachwytu, które były w życiu rzadkie.
Choć zebrani szeptali o wieszcce z namaszczeniem, choć zdawało się, że to ta sama wieszczka o której słyszał jeszcze w dzieciństwie od Archibalda, to jej nie znał. Nie poszedł po wróżby ani wtedy ani później, chyba lękając się przyszłości albo klątwy śmiejącej mu się w twarz. Nie widział tajemniczej kobiety, widział za to kolejkę do namiotu, a choć nie płaciło się tutaj za usługi spodomantki, to sam fakt kolejki kojarzył mu się z wróżkami, którym się płaci. Z Milicentą, z pozyskiwaniem klientów, w jakiś sposób nawet z własną praktyką magipsychiatryczną.
Uśmiechnął się blado (ale szczerze), widząc minę Olivera. Bywał sceptyczny, ale w najgorszym razie po prostu spędzą razem czas.
Kobieta przed nimi weszła do namiotu, a po chwili - Hector myślał, że to zajmie dłużej - z niego wyszła, z roziskrzonymi oczyma i błogim uśmiechem zadowolonej pacjentki. Westchnął w duchu, spróbował nie okazać sceptycyzmu. Nadeszła ich kolej.
-Idź pierwszy. - zaproponował, zakładając, że blondyn bardziej na to czeka. -Spotkamy się zaraz, pod namiotem.
Hidin' all of our sins from the daylight
Widok zakochanych par spacerujących bez nawet jednej troski wypisanej na twarzach, oddających się swobodnie wyrazom łączącej ich miłości kłuł gdzieś pod żebrami, tą okropną, znienawidzoną przez Olivera świadomością, że jemu nigdy nie będzie to dane. Nie w taki sposób. Z jednej strony zdawało mu się, że zdążył przywyknąć do dyskrecji, że w pewnym sensie stała się ona jednym z wielu elementów jego życia. Nie krył przed światem w końcu wyłącznie swej miłości — krył to, kim stawał się co pełnię, bywali tacy, przed którymi krył to, kim miał być od urodzenia, krył przynależność do Zakonu Feniksa. Mógł się przyzwyczaić. Był czas się przyzwyczaić.
A jednak to i tak bolało, w szczególności w chwilach takich, jak ta.
Dlatego tym bardziej cieszył się, że Hector zgodził się mu towarzyszyć, przynajmniej do namiotu spodomantki. Spacerowali w stosownym odstępie, Oliver na tę okazję ubrał się nawet elegancko. Rękawy białej koszuli wydostawały się spod jasnobrązowej kamizelki w kratę, a marynarkę do kompletu przewieszoną miał przez ramię w nieco nonszalancki sposób. Wieczór zbliżał się nieubłaganie, wśród mijających ludzi niosły się głosy, że to już, to najlepsza pora. Oliver zmrużył oczy, poprawiając ułożenie okularów na nosie, po czym ustawił się w kolejce, cierpliwie, między dwiema starszymi paniami.
Z Hectorem, oczywiście.
— Mhm — odpowiedział bez zastanowienia, dodatkowo kiwając głową na "tak". Zauważył, że stojąca przed nimi kobieta odwróciła się w ich stronę, dlatego na kilka chwil przeniósł spojrzenie otwartych szerzej, w połączeniu zmieszania i zdziwienia oczu, w jej kierunku. Podarował jej jeszcze przepraszający uśmiech, pochylając nieco głowę do dołu. Dopiero wtedy, gdy kobieta fuknęła coś niezrozumiałego pod nosem i odwróciła się, znów stając przodem do kolejki, Summers przechylił się nieco w stronę Hectora. — Wiesz... Nie znam się na tym wszystkim, znaczy na wróżeniu i tak dalej. Ale... lubię wiedzieć — choć jemu samemu zdawało się, że właśnie dzielił się z Hectorem czymś w rodzaju osobistej tajemnicy, nie mógł zdradzić mu nic bardziej oczywistego. Po chwili przesunął spojrzenie na namiot, który coraz bardziej zlewał się z ciemnością nieba i cieniem lasu. Wyprostował się wreszcie, nareszcie próbując wyzbyć się zawstydzenia, które spłynęło na niego w momencie karcącego spojrzenia posłanego przez tamtą kobietę. — Chociażby w ten sposób. Zakładam, że to daje jakąś pewność w niepewnych czasach. Nawet jak ma wyjść coś nieprzyjemnego, to... Lepiej się na to przygotować? — zagryzł nieco dolną wargę, rozkładając wreszcie ręce na boki. Mógł mówić wyłącznie o swoich motywacjach, ale jak zawsze — nie wiedział, czy miały one jakikolwiek sens.
Potrafił być niemal irytująco dokładny, irytująco podnosząc wyżej mędrca szkiełko i oko niż patrzanie w serce. A jednak dzisiaj, gdzieś głęboko w sobie wierzył, że to właśnie wróżby pokażą mu, w którym kierunku powinien iść, czy jego życie miało w ogóle jakiś sens. Czy przypominał trochę pyłek na wietrze? Oczywiście, że tak. Czy jak na dorosłego mężczyznę wciąż zbyt wiele pozostawiał w rękach niedoprecyzowanego losu? Jak najbardziej.
Wreszcie kolejna osoba wyszła z namiotu, pozostawiając ich dwójkę bezpośrednio przed wejściem. Nie ruszał się przez chwilę, nie mogąc zdecydować się, czy zżerająca go ciekawość powinna wziąć górę, czy może powinien zachować się grzecznie — i przepuścić Hectora, jako starszego, przodem. Na całe szczęście Vale postanowił pomóc mu z tym dylematem osobiście.
— Dobrze... Będę czekał — odpowiedział, podnosząc ciemną połę namiotu i wstępując do środka.
Przywitała go ciemność, rozświetlona ciepłym światłem świec. Musiał skupić się bardziej, wyostrzyć wzrok, aby jak najszybciej rozpoznać kontury wnętrza. Nie chciał przecież wpaść na jakikolwiek mebel, jeszcze nie daj Merlinie zniszczyć wnętrza namiotu czy spowodować pożaru. Dlatego też chodził powoli, nie spoglądając z początku w twarz starej wiedźmy, po części z grzeczności, po części z ostrożności.
— Weź trochę, chłopcze — głos czarownicy zadrapał w uszy, ale zaoferował jakąś instrukcję. Blondyn z drobnym wahaniem sięgnął ręką do naczynia, w którym trzymano zebrany wcześniej popiół. Nabrał jego niewielką garść, rozsypując ją po kościach, niedaleko ręki wiedźmy, pokazującej przestrzeń przeznaczoną na wróżby.
Po otrzymaniu wyniku wyjdzie z namiotu, czekając na Hectora i jego wgląd w to, co przed nimi.
Miał tylko nadzieję, że los będzie dla nich łaskawy.
| k15 na wróżby
Zniecierpliwieni teraźniejszością, wrogowie przeszłości, pozbawieni przyszłości, przypominaliśmy tych, którym sprawiedliwość lub nienawiść ludzka każe żyć za kratami. |
And there are times when
the only feeling I have
is one of mad revolt. ❞
'k15' : 7
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Dorset