Wydarzenia


Ekipa forum
Sala numer trzy
AutorWiadomość
Sala numer trzy [odnośnik]09.12.15 17:06
First topic message reminder :

Sala numer trzy

To chyba jedna z najprzestronniejszych i najładniejszych sal nie tylko na tym piętrze, ale i całym szpitalu. Do pomieszczenia wpada duża ilość światła, przez co nie wydaje się ono tak ponure jak pozostałe części Munga. Zazwyczaj sala pęka w szwach i ciężko znaleźć tu jakiekolwiek wolne łóżko - trafiają tutaj stali bywalcy oddziału na dłuższe leczenia lub podczas kolejnych, rutynowych pobytów. Dla komfortu i prywatności pacjentów zamocowano przy każdym łóżku zwiewne, białe kotary, natomiast na końcu sali stoi duży doniczkowy kwiatek - wszak odrobina zieleniny jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Sala numer trzy - Page 13 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Sala numer trzy [odnośnik]23.08.18 10:12
Odganiał chmury, które płynęły nad jej głową. Wiatr, to on bezczelnie rozmywał jej myśli, gdy przebywała w bezpiecznym domu, wśród rodziny, wśród bliskich. To on zmieniał białe obłoki puszyste jak świeży twaróg w straszące kolorem stali chmurzyska, przyganiał burzę. Na horyzoncie grzmiało, zanosiło się na deszcz, a słońce na dobre zniknęło za chmurami. Podniosła się z wilgotnej trawy, patrząc w dal. Ściemniało się, straszyło załamaniem pogody. W mig zrobiło się i ciemno i zimno, nim się zorientowała wiatr targał jej włosy i sukienkę, a ledwie gdy się podniosła z ziemi lunął deszcz. Biegła w dół, stronę domu — nie było już Jamiego na niebie, ani Josepha gdzieś w pobliżu. Poza szumiącymi drzewami, pluskiem deszczu i grzmotami walącymi gdzieś za płaszczem groźnych chmur nie było słychać nic. Biegła coraz szybciej, a dom wcale się nie zbliżał. Stał w miejscu, a może to ona stała, będąc daleko poza jego zasięgiem. Ściemniało się. Zbliżał się koniec.
Ciemność rozgoniło światło świec, biel prześcieradeł i płacht falujących pod wpływem ruchu powietrza jak wątłe, ruchome ściany. Niewyraźne spostrzeżenia z każdą chwilą rozjaśniały się coraz bardziej, nad nią ktoś stał. Rozpoznała tę twarz.
— Alex — szepnęła, kojarząc uzdrowiciela, członka Zakonu, przyjaciela Freda i Bena. — Ben — wydukała. Mrugała, ale to nie pomagało jej lepiej widzieć, potrzebowała czasu, by przyzwyczaić oczy do otoczenia. — Gdzie jest?— Powoli zaczynała kojarzyć, przypominać sobie — jeśli stał nad nią Alex, musiała znajdować się w szpitalu, to wyjaśniało wszechobecną biel, jego turkusowy kitel. A może był w kolorze szmaragdu? — Co się stało?— Nie mógł wiedzieć, co zaszło. Pamiętała lecące w jej kierunku zaklęcia, krew, która lała się strumieniami, ból. W głowie słyszała krzyki swojego brata, zduszone jęki, a w ciele czuła jego cierpienie. — Co z nim? — dopytywała. Miała wrażenie, że źle widzi, że musi obracać silniej głowę, by objąć wszystko wzrokiem. Ruszyła wpierw ręką, później drugą. Widząc, że potrafi operować wciąż własnym ciałem, spróbowała się podnieść do pozycji siedzącej. — Zaatakowali nas — odpowiedziała, nim zdążył zapytać. Nie mogła mu powiedzieć wszystkiego, nie, jeśli w pobliżu ktoś mógł tego słuchać. Chwyciła Alexandra za uniform, zacisnęła na nim pięść, by się przytrzymać, nieco się chwiała. Musiała dowiedzieć się, co się stało z Benjaminem — czy był cały, czy w ogóle żył? Czy zamaskowany czarnoksiężnik ich oszczędził, czy może ktoś im pomógł? Czując jak zbierają się w niej wszystkie wspomnienia, wszystkie emocje, wybuchnęła płaczem. Łzy polały się z jej oczu, lecz spływały tylko po jednym policzku. Płakała gęsto i głośno, ale nie czuła wcale smutku, ani przerażenia, nie bolało ją już tak, jak wtedy — dzięki Alexandrowi było lepiej; nie mogła przestać, nie przestała też się ruszać. Spuściła nogi z łóżka, przytrzymując się Alexa. Musiała znaleźć Bena, musiała zobaczyć, że jest cały, upewnić się, że przetrwał.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Sala numer trzy - Page 13 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Sala numer trzy [odnośnik]08.09.18 18:03
Nie musiałem długo czekać. Hannah sama wracała do świadomości, krok po kroku.
- Cześć, Hania - powiedziałem, pod uśmiechem kryjąc uchodzące ze mnie nerwowe skupienie. Przywrócenie jej do stanu jako-takiej używalności zajęło mi zdecydowanie za długo, byłem przecież w stanie zrobić to o wiele szybciej. - Ben? - zapytałem, podchodząc do niej bliżej, jednocześnie ukradkowe spojrzenie posyłając w kierunku kręcącego się obok stażysty. Szczerze wątpiłem, by to Ben był sprawcą obrażeń swojej młodszej siostry, jednak jeżeli dobrze kojarzyłem fakty o jako Gwardzista znajdował się w grupie podwyższonego ryzyka w zagrożeniu wizytą w szpitalu. A jeśli to dotyczyło spraw Zakonu...
- Hannah, nie ruszaj się! - powiedziałem może odrobinę zbyt karcąco, nadto się unosząc. Fakt pozostawał jednak faktem, zbytni wysiłek groził jej rozsadzeniem zabliźnionego oczodołu. Moje dłonie od razu powędrowały na jej ramiona, przytrzymując wyrywające się z łóżka dziewczę w miejscu. Wyrywające się, łkające dziewczę. Uniosłem spojrzenie znad jej zalewanej łzami twarzy, bezbłędnie umiejscawiając je na obliczu mojego towarzysza na placu boju.
- Oliver, rozejrzyj się proszę po piętrze, całym szpitalu jak zajdzie potrzeba. Znajdź mi Benjamina Wrighta, ciężko go przeoczyć, wielki jak dziura w Dziurawym Kotle. Dowiedz się w jakim jest stanie i wróć - wydałem polecenie, skupiając się po tym już tylko na swojej pacjentce. - Hania, połóż się, proszę - jedną rękę zostawiając na jej ramieniu, drugą starając się odczepić jej zaciśnięte palce od mojej szaty, próbowałem ułożyć ją z powrotem w białej pościeli. - Oliver zaraz wróci i dowiesz się, co z Benjaminem. Jeśli się położysz to obiecuję, że nigdzie nie pójdę - przyrzekłem, przykucając przed nią. Zamknąłem jej dłoń, wcześniej tak kurczowo trzymającą limonkowy materiał, w pewnym uścisku swoich. Bardzo chciałem dowiedzieć się, co zaszło, dlaczego panna Wright trafiła pod moją różdżkę wyglądając tak, a nie inaczej - okoliczności jednak nie sprzyjały takiej rozmowie. - Później opowiesz mi, co się stało, dobrze? - ścisnąłem jej palce chcąc zwrócić jej uwagę. Wkoło pełno było innych pacjentów, to nie był czas ani miejsce na rozmowy o czymś, co najprawdopodobniej tyczyło się spraw Zakonu. Może i nie pamiętałem zbyt wiele, jednak niezwykle szybko nadrabiałem zaległości i łącząc ze sobą wszystko kropka po kropce. - Jest coś, o czym muszę z tobą porozmawiać - oznajmiłem zaraz, starając się przybrać zdecydowany ton głosu. - Minie trochę czasu, zanim całkiem dojdziesz do siebie. Cztery tygodnie dokładnie - dodałem, zastanawiając się, jak najlepiej ująć w słowa całąsytuację. Jako, że była to Hannah, a nie ktoś inny, zdecydowałem się od razu postawić sprawę jasno. - Mam nadzieję, że zawsze chciałaś zostać piratem, Hanka. Teraz masz ku temu bardzo dobre predyspozycje. A jeżeli to nie było szczytem twoich marzeń to miesiąc chodzenia w przepasce na oko na pewno to zmieni - powiedziałem żartobliwie, lekko klepiąc ją w kolano. - Nie masz oka, Hanka, odrośnie za miesiąc. Będzie cały, calutki miesiąc rosnąć w słoiku, z którego później je wyjmę i ci je elegancko wstawię. Obiecuję, będzie jak nowe, nie zauważysz różnicy.


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Sala numer trzy - Page 13 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Sala numer trzy [odnośnik]17.09.18 11:49
— Ben, Ben, mój brat, Ben, Jamie, Benjamin Wright. Zapomniałeś? — wyrzuciła z siebie zdenerwowana, patrząc na Alexa z irytacją; nie pamiętał? Nie pamiętał Benjamina? Zdążył już zapomnieć od ostatniego spotkania Zakonu Feniksa? Patrzyła na niego gniewnie i pretensjonalnie, czując, że emocje zaczynają w niej wzbierać. Jego dłonie na jej ramionach zaciskające się mocno i próbujące przywrócić ją do pozycji leżącej, takiej, na którą nie chciała się zgodzić, nie mogła położyć się do łóżka, nie wiedząc, co stało się z jej bratem. Nie było siły, która powstrzymałaby ją przed odepchnięciem od siebie każdego, kto próbowałby ją zatrzymać. Musiała dowiedzieć się, co stało się z Jamiem, czy jest cały — oczywiście, że był, musiało to tylko do niej dotrzeć, przecież byle jaki czarnoksiężnik nie byłby w stanie go powalić. Adrenalina ponownie zaczynała buzować w jej żyłach, opierała się Alexowi, nie chciała się położyć, musiała iść, poszukać go, zaraz, teraz, już, natychmiast. Była pewna, że jest od niego silniejsza, szczególnie teraz, że gdyby chciała mogłaby go skutecznie odepchnąć, powstrzymać jego próbę powstrzymania jej. Dopiero po chwili, gdy młody uzdrowiciel kazał stażyście rozejrzeć się za Benjaminem odwróciła głowę w jego kierunku, dziwnie, musiała obrócić ją mocniej, by na niego spojrzeć.
— Nie, to ja muszę iść — zaprotestowała, przestając wkładać tyle siły w zachowanie pionowej pozycji, wbrew jego woli. — Ja sama, musze go znaleźć, muszę go zobaczyć — jakby nie była w stanie uwierzyć nikomu na słowo. W tej chwili była przekonana, że powiedzą jej wszystko, byle ją uspokoić, a ona nie zamierzała słuchać tego uzdrowicielskiego bełkotu, o tym, że powinna odpoczywać, że z jej bratem wszystko jest w porządku. Wiedziała, że powinno być — pamietała jednak jego twarz tuż przed tym, jak straciła przytomność; jego stan. Znała go też na tyle, że wiedziała: będzie ją bronić za wszelką cenę. Serce jej drżało na samą myśl, że mógł popełnić jakąś głupotę, a czasem był uparty jak osioł i głupi nie jak but, a cały obuwniczy sklep. Patrzyła na Alexa błagalnie — musiał zrozumieć, że od tego zależało jej własne życie, od tego, czy przeżył, czy wszystko było z nim w porządku. — Muszę wiedzieć, że żyje — załkała jeszcze przez chwilę, czując, że próbuje odblokować żelazny uścisk jej palców, które zakleszczyły się na jego limonkowym kitlu. W końcu ustąpiła, czując, że gwałtownie traci siły. Spróbuję za chwilę, za moment, gdy tylko się odwróci, powtarzała sobie w myślach, patrząc na jego dłoń, gdy zaciskał go na jej własnej. Zacisnęła ją mocno, aż paznokcie nie wbiły się w skórę głęboko.
Pokiwała powoli głową, przełknąwszy ślinę; opowie mu o wszystkim, co pamięta, choć i jej pamięć płatała figle, miała wrażenie, że ktoś pozbawił ją kawałka tego wieczoru, wyrwał go z jej głowy. Czuła się skonfundowana, a przecież musiała podzielić się wieściami o tym, kto... no właśnie, kto?, ich zaatakował, dlaczego, co robił. Przez chwilę kiwała głową, a łzy przestały wreszcie płynąć po jej policzku. Na jej bladej twarzy zaczęło stopniowo malować się skupienie, brwi pomknęły ku sobie; nie rozumiała.
— Doszłam... doszłam do siebie — wydukała głucho i cicho, wchodząc mu pomiędzy słowa. "Nie masz oka", dopadło ją po chwili, ale nie bardzo wiedziała, o czym on właściwie mówił. Patrzyła na niego analizując jego słowa, w milczeniu i ciszy, przerywanej jedynie przez jej głośne oddechy, które powoli wracały do miarowego rytmu. — Co?— Spytała po dłuższej chwili i podniosła dłoń, do twarzy, instynktownie, dotykając swojej twarzy po właściwej stronie; dopiero kiedy dotknęła palcami ziejącej pustką dziury, odsunęła dłoń jak oparzona, podskakując na siedzisku. Wtedy też zdała sobie sprawę, że widzi tylko jedną część swojego nosa. Oddech znów przyspieszył, serce zabiło mocniej.
— Dziękujęza pomoc; za opiekę. Ton głosu był chłodny, poważny. Zacisnęła usta w wąską kreskę, milknąc znów, choć przecież zwykle usta jej się nie zamykały, gadała co tylko ślina jej przyniesie na usta. Patrzyła w jeden punkt przed sobą.
Ale to Ben, wciąż Ben był najważniejszy. Nie mogła myśleć o niczym innym.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Sala numer trzy - Page 13 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Sala numer trzy [odnośnik]19.10.18 22:55
Zabolało. Zapomniałeś?
Jedno słowo było rzucone niczym mokry kawałek szmaty w twarz. Oczywiście, że pamiętałem. Oczywistym było też, że Hannah nie była właśnie w najlepszej kondycji i myślenie o innych zdecydowanie nie znajdowało się w tym momencie na szczycie listy jej priorytetów. Dlatego też zebrałem się w sobie, by nie okazać bólu, jaki ta uwaga mi sprawiła. Przyoblekłem twarz w miarę neutralny, spokojny wyraz, jednak kosztowało mnie to wiele wysiłku aby nie zdradzić zranionych emocji.
- Oczywiście, że pamiętam - powiedziałem, nadal niezbyt gwałtownie próbując przytrzymać pannę Wright w miejscu. Troska o najbliższych - to było to, co niezwykle często napędzało człowieka w chwilach, w których nic innego nie dawało już wsparcia. Lecz była to również i rzecz, która potrafiła doprowadzić do największych błędów: w walce o bliskich pragnęliśmy czynić wszystko szybko, najlepiej jak potrafimy my sami, a także inni. Dlatego często zdarzało się, że uzdrowiciele byli odsuwani od akcji ratowniczych przeprowadzanych na ich najbliższych - umiejętność rozgraniczania pracy i życia osobistego przychodziła z trudem nawet takim personom, jakimi byli ordynatorowie. To nie było coś, co szło łatwo wyplenić ze swojego umysłu niczym niechcianego chwasta na grządce. Nawet lata praktyki nie umożliwiały takiego opanowania. Ewentualnie, sztuka oklumencji - ta jednak była trudna, a żeby ją posiąść trzeba było praktyki i determinacji.
- Hannah... - popatrzyłem w jej oczy, w których malowała się rozpacz, błaganie, determinacja. - Oliver nie skłamie, ja również obiecuję powiedzieć ci tylko i wyłącznie prawdę - powiedziałem, w geście wsparcia delikatnie ściskając dłońmi jej ramiona. Owszem, zamierzałem być szczery z panną Wright, jednak zamierzałem oszczędzić jej ewentualnych najgorszych szczegółów. Skoro młodsza siostra Gwardzisty wylądowała w szpitalu w takim stanie bałem się pomyśleć, co dopiero mogło przydarzyć się Wrightowi. Układałem Hannah na miejscu, nie zważając na boleśnie wpijające się w moją skórę paznokcie. To było w końcu nic, drobnostka, chwilowy dyskomfort. Najważniejsza była Hannah i to, jak zareaguje na przekazane jej informacje.
Zszokowało ją to - ciężko było o inną reakcję w jej stanie. Zniosła to jednak nadzwyczaj dzielnie. Uśmiechnąłem się więc lekko, odrobinę pocieszająco - nadal jednak byłem dość wstrzemięźliwy w jakichkolwiek słowach otuchy. Nie należało stosować ich nadmiaru, zwłaszcza że myśli Hani były teraz w zupełnie innym miejscu, kwestię oka zostawiwszy już dawno za sobą. Jak na zawołanie, do sali wpadł Oliver. Przejęty, lekko zaczerwieniony na zaokrąglonych policzkach. Poza wzrokiem Hani posłałem mu wiele znaczące spojrzenie. Ostrożnie ze słowami.
- Mów. Tylko się nie uduś, weź oddech - zachęciłem stażystę skinięciem głowy, po czym wsłuchałem się w krótką, acz treściwą relację. - Jest stabilny, zajęli się nim w sali numer jeden, na tym piętrze. Miał zdartą skórę twarzy, około tygodnia niemożności mówienia, liczne rany cięte, spora utrata krwi. Cała sytuacja została jednak opanowana, uzdrowiciel Sprout się nim zajęła - chłopak zrelacjonował, a ja przez cały czas nie puszczałem dłoni Hannah. Kiwnąłem głową i odwróciłem się do czarownicy. - Widzisz, żyje. Spróbuję zorganizować wszystko tak, żebyście leżeli w jednej sali - uśmiechnąłem się do niej pokrzepiająco. Jednak obrażenia, które zrelacjonował Oliver zaniepokoiły mnie mocno. Musiałem dowiedzieć się, kto tak pokiereszował rodzeństwo Wright. Moje myśli mimowolnie uciekły do myślodsiewni, która spoczywała aktualnie w salonie Fredericka - mogłaby okazać się przydatna. Jednak to pozostawało opcją awaryjną.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Sala numer trzy - Page 13 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Sala numer trzy [odnośnik]26.10.18 21:46
Wiedziała, że sprawiła mu ból, że zrobiła mu przykrość swoimi słowami. Wiedziała to od samego początku, kiedy rozpacz i lęk pęczniały w jej środku, powoli wypełniając całą wolną przestrzeń w brzuchu, w końcu wypychając narządy wewnętrzne na zewnątrz. Wiedziała, że popełniła głupstwo. Zdała sobie sprawę po fakcie. Patrząc na jego twarz zrozumiała, że powiedziała coś okropnego, że nie pomyślała zawczasu, że nie przewidziała, że nie zastanowiła się nad tym, co chciała, czy powinna rzec. Wyrzuciła to z siebie jak dziura w ziemi bagno pod wpływem ciśnienia, odrzucając przy tym niewinnego człowieka. Żałowała. Żałowała tego od pierwszych chwil, odkąd tylko jej własne słowa wybrzmiały w jej uszach w tak okropny sposób. Oczywiście, że pamiętał. Pamiętał. Musiał pamiętać. Musiał pamiętać jej brata, który miał mu być bliski, którego dobrze znał, nim to wszystko się wydarzyło. Nim ktoś dokonał brutalnego gwałtu na jego umyśle, odbierając mu wszystko. Pozostawiając go z niczym. Pustego, przytomnego i całkiem zagubionego.
— Przepraszam... — wydukała z siebie głucho. Zacisnęła usta, brwi wygięły się w stronę góry, a po policzkach spłynęły łzy, które tak bardzo chciała powstrzymać. — Jestem podła — przyznała, nie bojąc się powiedzieć o sobie prawdy. Zawsze to było jej domeną. Mówiła nim pomyślała, reagowała, nim podjęła decyzję. Nic jej nie usprawiedliwiało w tej chwili. Żadne roztargnienie, ból, czy strach. I bardzo tego żałowała.
Pokiwała głową, spoglądając mu w oczy. Pokiwała energicznie głową. Wierzyła mu. Był dobry, był szczery. Był bardzo prawdziwy. Jego głos przenikał ją na skroś, koił, otulał szczelnie całunem spokoju i bezpieczeństwa. Wiedziała, że zrobi wszystko, aby dowiedzieć się, co stało się z jej bratem. Nie mógłby jej okłamać. Spojrzała na jego dłonie, które zaciskały się na ramionach i trzymały ją w miejscu. Czuła się taka wątła, taka słaba. Jak marionetka w rękach aktora. Mógł teraz zrobić cokolwiek, a jej mięśnie poddałyby się jego dłoniom. Choć jeszcze chwilę temu tak zacięcie walczyły, protestowały przeciwko wszystkiemu. Patrzyła na jego twarz myśląc tylko o tym, by oddychać miarowo, by uspokoić się, aby opanować panikę.
Kiedy stażysta wpadł do sali, zadrżała, wstrzymała oddech, patrząc na niego, jak na posłańca niosącego wieści. Dobre, musiały być dobre, Broda opadła jej bezwładnie, a usta rozchyliły się, a niewyduszonym z siebie jęku. Słuchała jego relacji z zapartym tchem, jakby od tego zależało jej własne życie, cały czas ściskając dłoń Alexandra. Był w tej chwili jedyną osobą tutaj, jedyną, którą miała.
Słowa, które do niej dotarły wywołały w końcu jęk ulgi. Zacisnęła oczy, obie dłonie przykleiła do twarzy, zakrywając ją, choć tej czerwieni i opuchlizny od płaczu nie była już w stanie ukryć. To wszystko jednak opadło, porzuciło ją. Wyżuło i wypluło na raz, a ona poczuła spokój. I wdzięczność.
— Dziękuję, dziękuję, dziękuję — szeptała, uspokajając się, aż w końcu odjęła dłonie od twarzy i uniosła się, by go przytulić. Wyściskać mocno, choć nie miała szans na niedźwiedzi uścisk Wrightów.


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Sala numer trzy - Page 13 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Sala numer trzy [odnośnik]27.12.18 0:57
Chwilowo zranione uczucia były niczym w ujęciu całościowym - życie było dłuższe niż chwilowe fochy, szkoda było na to czasu. Dlatego uparcie trzymałem fason, nic takiego się przecież nie stało. Nie byłem jednak w stanie nic nie zrobić, gdy zaczęła się kajać.
- Och, Hannah - westchnąłem, przysiadając się do niej na twardy szpitalny materac. Ostrożnie przyciągnąłem ją do siebie, zamykając w delikatnym uścisku ramion. Powoli, jakby bojąc się, że przy gwałtowniejszym ruchu rozleci się na tysiąc kawałków niemożliwych do zebrania na powrót w jedną całość pogładziłem ją po włosach. - Nie przejmuj się tym, naprawdę. To nic, oboje wiemy, że nie to miałaś na myśli. Nie jesteś podła. Już, już - musnąłem dłonią jej plecy w czymś na kształt pocieszającego klepnięcia. Poczekałem jeszcze moment, nim odsunąłem się od niej z nieśmiałym uśmiechem na ustach. Nim zdążyłem nad tym dobrze pomyśleć uniosłem dłoń do jej policzka i starłem kciukiem łzy spływające z lewego - i jedynego - oka czarownicy. Zmieszałem się jednak zaraz i z nie do końca zręcznym uśmiechem odsunąłem się jeszcze kawałek. Jej dłoni nie wypuszczałem jednak ze swoich, wiedząc, że potrzebuje teraz wsparcia i bliskości kogoś, kogo znała. Znalazła się w sytuacji tak przecież dla niej absurdalnej - czy ktokolwiek był w stanie dzień wcześniej przewidzieć i przygotować się na to, że będzie siedział okaleczony na szpitalnym łóżku, drżąc o życie jednej z najdroższych mu osób na świecie?
Zaskoczyła mnie tym, ile w niej energii, gdy rzuciła mi się na szyję. Wyściskałem ją raz jeszcze, czując narastający gdzieś w gardle śmiech. Widzisz? Wszystko będzie dobrze.
- Hanna, spokojnie! - powiedziałem, uśmiechając się. - Musisz wypoczywać - napomniałem ją, niezbyt surowo jednak. Na brodę Merlina, nie wiem jak sam zniósłbym inne informacje przyniesione przez Olivera. Odsunąłem ją na odległość ramienia, zaciskając lekko dłonie na jej własnych. - Wszystko będzie dobrze. A teraz pójdę porozmawiać z ordynatorem. I nie waż się nigdzie stąd ruszać, bo inaczej wszczepię ci za miesiąc oko tak, że będziesz zezować - pogroziłem jej palcem, jednak moja twarz nie wyrażała ani krzty powagi. Choć jakby faktycznie postanowiła wybrać się na jakąś wycieczkę po Mungu to już nie byłbym taki przyjemny.
Posłałem jej jeszcze jedno spojrzenie wyrażające niemożebną ulgę i opuściłem salę. Faktycznie chciałem porozmawiać z ordynatorem, lecz najpierw potrzebowałem jeszcze rzucić okiem na Wrighta.

| Alex zt <3


Alexander Farley
Alexander Farley
Zawód : Uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

Alex, you gotta fend for yourself

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Sala numer trzy - Page 13 9545390201fd274c78230f47f1eea823
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t927-alexander-farley https://www.morsmordre.net/t999-fumea https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t3768-skrytka-bankowa-nr-277 https://www.morsmordre.net/t979-a-selwyn#5392
Re: Sala numer trzy [odnośnik]12.01.19 22:33
[26.09]

Istny cyrk! Bastien miał wrażenie, że z każdym kolejnym dniem oddział staje coraz bardziej na głowie, a anomalia popisywała się coraz większą kreatywnością, przysparzając pracy uzdrowicielom. Do tego dochodziły zwyczajowe przypadki poszkodowanych w pojedynkach aurorów, pasjonatów pojedynków z tutejszego klubu czy inne, skrajne przypadki. Wszystko to sumowało się i w rezultacie dawało niezły kocioł, w którym musieli się odnaleźć. Mimo wycieńczającego tempa pracy i zawrotnej liczby pacjentów, Perrot pełnym energii, ale jak zawsze dystyngowanym krokiem przemierzał korytarze Munga, lawirując pomiędzy łóżkami. To pozwalało mu zapomnieć o niej, o tym, że odeszła i już nigdy nie będzie mógł usłyszeć jej melodyjnego uśmiechu, zobaczyć subtelnego uśmiechu rysującego się na delikatnej twarzy. Przy takiej ilości pacjentów ledwo starczyło mu czasu na wpadnięcie do pokoju przeznaczonego dla uzdrowicieli, w którym znajdował się zbawienny napój zwany kawą. Po kilku dniach ponownego zagrzewania jej w końcu odpuścił sobie, pijąc zimną.
Dzisiaj nie było inaczej, z delikatnym uśmiechem, który według niektórych budził zaufanie pacjenta. Uzbrojony w biały kilt przeskakiwał od pacjenta do pacjenta, robiąc to co każdy magomedyk; analizował, stawiał diagnozę i zalecał odpowiednie leczenie. Nie inaczej miało być w przypadku kolejnej pacjentki, którą miała być niejaka Justine Tonks. Zapewne któraś z pielęgniarek dorwała Perrota, dzierżąc w ręku wypisaną kartę. Ich pomoc była nieoceniona, miały często prawie tak samo rozległą wiedzę na temat magomedycyny co uzdrowiciele. Skinął głową i podszedł do jednego z łóżek, które - podobnie jak większość tutaj stojących - było oddzielone parawanem od reszty, dając pacjentowi więcej przestrzeni i prywatności. W końcu Sebastien wyrósł przed panną Tonks z tym samym, niezmiennym uśmiechem, który chyba już na stałe przykleił się do jego twarzy.
- Justine Tonks, prawda? - upewnił się jeszcze, pobieżnie zerkając na kartę. - Nazywam się Sebastien Perrot, jestem uzdrowicielem na tym oddziale i mam tę przyjemność panią zbadać - starał się mówić spokojnie i uprzejmie. Możliwe, że wyniósł to jeszcze z paryskiego szpitala, w którym zdobywał doświadczenie. Zresztą, nadal słychać było, że Bastien nie pochodzi stąd bo chociaż mówił poprawnie to francuski akcent nadal przebijał się dosyć wyraźnie.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala numer trzy [odnośnik]27.01.19 2:37
Spieszyło jej się. Dlatego też nienawidziała szpitalnej biurokracji. Wiedziała, że sama nie da rady się uleczyć, jej partner też nie był w stanie jej pomóc dlatego nie było innego, szybkiego wyjścia - musiała wejść do Munga. Ale wcześniej zazwyczaj oglądała go z drugiej strony. To ona dostarczała tutaj pacjentów, a nie była jednym z nich. To ona pomagała im na początku, a poważniejsze zranienia z którymi mogła sobie nie poradzić odsyłała do jednej z sal Munga w której otrzymywał pomoc. Tylko, większości się nie spieszyło - a jej tak. Dlatego gdy udało się jej już zarejestrować, a pielegniarka poprowadziła ją kulejącą do jednego z łóżek usiadła na nim, nawet się nie kładąc. Siedziała w zdenerwowaniu uderzając nerwowo nogą o kamienną posadzkę. Wiedziała, że w momencie anomalii mieli co robić, ale dlaczego to tyle trwało. W jej kierunku zmierzał mężczyzna którego nie znała. Skinęła głową na jego pytanie gdy wymówił jej personalia. Nie wyglądała za dobrze, oberwanie w plecy deprimo rzuciło ją prosto na ścianę w wyniku czego jej nos spotkał się z cegłami - a może jedną cegłą. Cóż, nikt się nie spodziewał, że pójście sprawdzenia tropu dotyczącego handlarzy śnieżki doprowadzi do tego, że znajdą właśnie ich.
- Perrot? Nie kojarzę cię. - stwierdziła po prostu podnosząc na niego niebieskie tęczówki. Zmierzyła go od góry do dołu jakby oceniając jego umiejętności, po czym jedynie skinęła głową. Bo co miała więcej zrobić? W sensie, po wyglądzie niewiele dało się powiedzieć. Może coś wyłuskać, jednak dopiero czyny świadczyły o umiejętnościach. - Załatwmy to szybko, sama jestem zbyt słaba, zresztą Mung jest odporny na anomalie. - chociaż tyle było w nim dobrego. Felerne anomalie nie mogły dodatkowo zaszkodzić jej życiu. Gdyby próbowała uleczyć się sama mogłaby to zająć jej dłużej, mogłaby wyczarować znów węże a z tymi w takim stanie mogłaby sobie nie poradzić. Podniosła się i zrzuciła z ramion płaszcz. Skrzywiła się lekko, gdy ruszyła zranioną dłonią. Wyciągnęła też ze spodni koszulę, by mógł operować tak, jak będzie to dla niego wygodnie. - Zwichnięcie przegrody nosowej, obicia z lewej strony, złamanie pierwszego żebra, możliwe że drugiego też - zaczęła wyliczać, lewą dłonią sięgnęła do guzika prawej dłoni i po chwili mocowanie udało jej się go rozpiąć. Zaczęła trochę koślawo podwijać rękaw. - i złamanie kości promieniowej prawej dłoni, możliwe, że nadkruszenie kości nadgarstka - tak, ono zdecydowanie było najgorsze, uniemożliwiało jej to rzucanie czarów i wymagało natychmiastowej interwencji. Podwijała dalej rękaw, ukazując długą szramę, która ciągnęła się aż od nadgarstka i ginęła pod materiałem, który podwinęła do łokcia. Dłoń była nienaturalnie wygięta. Spojrzała na niego wzrokiem go poganiając. Powinien zacząć działać, nadal miała robotę do dokończenia.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Sala numer trzy - Page 13 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Sala numer trzy [odnośnik]27.01.19 15:52
Podobno życie to nie koncert życzeń, a uzdrowiciele, lawirujący między łóżkami przypominali pracujące mrówki. Poniekąd tak było, Mung pełen był nagłych przypadków, a każdy pacjent powinien być tak samo ważny. Przynajmniej z takiego przekonania wychodził Bastien i na razie nie zmienił swojego zdania. Chociaż faktycznie, niektórych interwencji mogliby uniknąć, gdyby niektórzy czarodzieje w obliczu anomalii pohamowali się od niepotrzebnego rzucania zaklęć. Niestety, nie mieli na to wpływu, a ich obowiązkiem było zapewnienie odpowiedniej pomocy. Na szczęście zdarzały się jeszcze prostsze przypadku. Może nie tyle co prostsze, co bardziej klasyczne, gdzie niestabilna magia nie wprowadziła większego zamieszania niż jest to konieczne.
Na komentarz panny Tonks uśmiechnął się delikatnie. - Również cię nie kojarzę, ale jestem tu od niedawna więc zapewne to nic dziwnego - odparł uprzejmie przyglądając się uważnie pacjentce. Całe szczęście, że panna Tonks zdecydowania się na przyjście do szpitala. Jeszcze tego im brakowało - uzdrowicielskiej samowolki poza murami Munga, gdzie było bezpieczniej. - Na Merlina i chwała ci za to. Zaklęcia lecznicze w połączeniu z szalejącymi anomaliami nie są czymś, za czym tęsknię - rzucił, posyłając w jej stronę uśmiech. Śpieszyła się? Wszystkim zapewne gdzieś się śpieszyło, ale niestety nie mógł załatwić wszystkiego w zaledwie chwilę, musząc mieć pewność, że pacjent wyjdzie zdrowy z oddziału. Zaskoczyła go, niecodzienne spotyka się pacjenta, który sam postawiłby sobie diagnozę, ale wnioskując po jej wcześniejszym zdziwieniu na widok nieznajomej twarzy musiała mieć coś wspólnego z Mungiem i to nie jako stała bywalczyni. Chociaż? Uważnie słuchał tego co miała mu do powiedzenia Justine. - Widzę, że znasz się na rzeczy - odparł w sposób równie spokojny. Mimo wszystko sam przystąpił do oględzin poobijanego działa Tonks, między innymi zapoznając się z obrażeniami na jej żebrach, chcąc stwierdzić, czy drugie żebro faktycznie zostało uszkodzone. Był skupiony na swoich czynnościach.
- Rozumiem, że pani się śpieszy, ale proszę się położyć. Na obicie wystarczy proste Episkey, a złamania wyleczymy bez problemu, ale muszę się upewnić, że nigdzie nie doszło do uszkodzenia organów wewnętrznych - z przyzwyczajenia poinformował Tonks o koniecznych do wykonania czynnościach. Oczywiście pomógł jej z zajęciem wygodnej pozycji na łóżku, aby spokojnie mógł zbadać jej organy, szczególnie te, które mogły ulec uszkodzeniu w wyniku pękniętych i złamanych żeber. - Nieźle się pani poobijała - mruknął, nim dobył różdżkę, aby rzucić pierwsze zaklęcie. Pierwszym jego krokiem było rzucenie zaklęcia przeciwbólowego - nastawianie i zrastanie się kości nigdy nie było przyjemnym procesem.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala numer trzy [odnośnik]28.01.19 11:06
Była jak ze szkła. Sądziła, że twardego jak stal, hartowanego, którego nie przebiją ani najgorsze w świecie zaklęcia, ani słowa padające z ust ludzi, których znała i kochała, ani mugolska broń, a nawet czas. Wierzyła, że przetrwa wszystko — sądziła, że wszystko mogła. Ale widok Benjamina, którego pełen bólu głos wciąż rozsadzał jej czaszkę był nie do zniesienia. Słyszała jego echo. W ciszy, która była nie do zniesienia słyszała jego głos. Rozsypywała się na maleńkie kawałki, sypała się, kruszyła — ale tylko po to, by kolejnego dnia unieść wzrok wysoko i twardo położyć stopy na ziemi. By spojrzeć lustro bez cienia obrzydzenia do samej siebie — była w końcu kobietą, to jak wyglądało miało dla niej znaczenie, nawet jeśli okłamywała się, że nie. Została oszpecona. Była szkaradna. Ale nie miało to budzić w niej strachu ani grozy. To, co ich spotkało wstrząsnęło nią. Naprawdę i głęboko. Przyjdą chwile zwątpienia. Przyjdzie czas, w którym jej pewność zostanie poddana wyjątkowej próbie, lecz przyjdą też chwile i momenty, w których pokiwa głową ze zdecydowaniem, pewna tego, co nadejdzie, czymkolwiek by nie było.
Myślała w tej chwili o sobie. Ale myślała też o swoich braciach, o Fredericku, który zaufał jej i powierzył jej wyjątkową tajemnicę, o Jackie i Justine, które trwały w tym od dawna. I o Wiliiamie.
Spojrzała na Alexandra z dołu, układając się w końcu na szpitalnym materacu, powoli dochodząc do siebie, a raczej uspokajając nerwy i rosnącą w niej panikę. Ułożyła dłonie na brzuchu, ledwie zauważalnie zaciskając palce na materiale kołdry. Cienkiej i nieco szorstkiej
— Dziękuję, Alex — cichym, pozbawionym zdecydowania i charakteru głosem pożegnała go, krzywiąc głowę w karku, by na niego spojrzeć. Patrzyła jak odchodził. Jednym okiem. Patrzyła jak znikał za drzwiami, by sprawdzić, co działo się z jej bratem, ale jakoś wiedziała. Była pewna, że Ben był w dobrych rękach. Powoli uniosła wzrok w górę. Na biały sufit. I starała sobie wyobrazić gwiazdy. Gwiazdy nad wietrzną Szkocją.

| zt


Here stands a man

With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Hannah Moore
Hannah Moore
Zawód : Wiązacz mioteł
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna


take me back to the night we met


OPCM : 25 +8
UROKI : 15
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica
Sala numer trzy - Page 13 0a431e1c236e666d7f7630227cddec45ce81c082
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5207-hannah-wright https://www.morsmordre.net/t5219-poczta-hani https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t6218-skrytka-bankowa-nr-1286 https://www.morsmordre.net/t6213-h-wright
Re: Sala numer trzy [odnośnik]04.02.19 23:44
Niecierpliwiła się. Cholernie się niecierpliwiła. Dowson ruszył dalej, po tym jak zaczęli uciekać i martwiła się, że sam może sobie z nimi nie poradzić. Umówili się co prawda, że nie będzie ingerował, jedynie zobaczy gdzie się zatrzymają i nie ruszy bez niej. Albo nie ruszą wcale. Dowson był animagiem, mógł ich śledzić jako pies w którego się zmieniał bez problemu. To nie zmieniało faktu, że oczekiwanie na swoją kolej dłużyło się. Powinna chyba pomyśleć nad wnioskiem, by aurorzy byli przyjmowani natychmiast. W końcu usłyszała swoje nazwisko i powlekła się na wskazane miejsce słuchając słów, które wypowiadał mężczyzna. Tak, zdecydowanie go nie kojarzyła, ale skoro był tu od niedawna istniało na to wielkie prawdopodobieństwo.
- Czasem są ostatecznością. - odpowiedziała mu spokojnie, nie odpowiedziała na jego uśmiech, jej myśli nadal znajdowały się przy jej dzisiejszym partnerem i producentami śnieżki, których śledził. Cholerne firycki. Gdyby nie złamali jej prawej ręki nie siedziałbym tutaj teraz. Poradziłaby sobie sama. Jednak ze złamaną dłonią nie była w stanie w stanie zrobić nic. Zagryzła usta. - Znam. - potwierdziła, nie siląc się na sztuczną skromność. Nigdy nie była wybitna w tej dziedzinie, nie umywała się nawet do umiejętności Margaux. Ale potrafiła postawić trafną diagnozę i wykonać odpowiednie leczenie. Gdy miała sprawną rękę. Jedna pieprzona ręka, która przynosiła tyle problemów. Niecierpliwość sprawiała, że nadal lekko podrygiwała nogą, zerkając na zegar. Niezgrabnie rozpięła koszulę i wyciągnęła ją ze spodni zsuwając ją z ramion. Uniosła rękę, powalając by sam ją zbadał, bo uzdrowiciele już tak mieli, że rzadko wierzyli osądom pacjentów. Liczyła, że trafi na kogoś, kogo zna i ten od razu weźmie się do rzeczy. Skrzywiła się okazale, gdy z jego ust wypadła pani. - Procedury też znam, nie musisz ich tłumaczy. - mruknęła rozdrażniona, kładąc się na łóżku. Nie skomentował przeciągłej szarmy i była z tego zadowolona. - Pracowałam w Pogotowiu. - dodała jeszcze, jakby tłumacząc wszystko. Postanowiła wspaniałomyślnie powiedzieć mu, żeby wiedział. Żachnęła się na jego kolejne słowa. - Tak, sama samusieńka. Lubię czasem znaleźć coś wystającego i porzucać się na to, żeby złamać kość czy dwie. - powiedziała wpatrując się w sufit. Wzięła głęboki wdech, a potem wypuściła powietrze z płuc. Nim jednak cokolwiek zdarzyło się zadziać w pomieszczeniu pojawił się patronus o kształcie Rysia. W kilku słowach Dowson relacjonował, że znajduje się w Dokach i czeka, a ich przyjaciele nadal nie opuścili budynku do którego weszli. - Zacznij od ręki, jeśli możesz. - powiedziała unosząc ją do góry. Musiała mu odpowiedzieć, a żeby to zrobić musiała mieć możliwość przywołania własnego stróża. Trafiła na jego spojrzeniem i wzrokiem wskazała na rękę.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Sala numer trzy - Page 13 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Sala numer trzy [odnośnik]12.03.19 11:55
Od razu zorientował się z kim ma do czynienia. Oczywiście nie personalnie, ale widząc hardość wymalowaną na jej twarzy trudno było zwrócić uwagę na delikatność postury panny Tonks. Widać było, że jej drobne ciało było zdecydowanie za małe, aby pomieścić ducha, którego w sobie miała. Naturalnie, wszelkie uwagi zachował dla siebie, zajmując się tym, co do niego należało, a mianowicie pracą.
Pozostawało mu jedynie załamać mentalnie ręce nad nastawieniem panny Tonks, którego zupełnie nie rozumiał. Owszem, zdawał sobie sprawę z tego, że w terenie został jej partner, ale czy nie miała na tyle zdrowego rozsądku, aby wiedzieć, że obrzucając go nieprzychylnym wzrokiem i wypowiadając słowa w sposób pretensjonalny do niczego nie dojdą? Nie mówiąc już o tym, że to w żaden sposób nie pomoże czekającemu na nią partnerowi. Niemniej jednak postanowił przemilczeń uwagi rzucane w jego stronę z delikatnym uśmiechem, który nieco rozjaśniał szarą twarz Bastiena, która, gdyby nie wcześniej wspomniany, nieco sztuczny uśmiech, od razu wydałaby się Justine jakby zmięta. - Wy Anglicy i to wasze poczucie humoru - mruknął, nie mogąc powstrzymać słów, które aż strzępiły się na języku. Momentalnie jednak poczerwieniał z zawstydzenia swoim brakiem profesjonalizmu i wybełkotał szybkie przeprosiny. I ponownie skupił się na swojej pracy. Nie obejrzał się na Rysia, którego postać nieco rozświetliła szpitalne pomieszczenie. Zacisnął mocniej palce na różdżkę i skierował ją na uszkodzoną rękę. - Feniterio - wypowiedział formułę zaklęcia, obserwując nastawiające się złamanie, nie mógł przecież ryzykować drobnego przemieszczenia kości podczas zrastania, a takowe mogło nastąpić podczas czynności wykonywanej przez pannę Tonks. - Fractura Texta - kolejna inkantacja leczniczego zaklęcia powędrowała w stronę uszkodzonej ręki, a Bastien oczekiwał na jakikolwiek znak od Justinem gdyby w trakcie zrastania coś miało pójść nie tak, czego oczywiście nie przewidywał, co można zrzucić na zbyt dumną mentalność Francuza, pewnego swoich umiejętności. Trudno się dziwić, skoro tylko one mu pozostały i tylko na nich mógł polegać.
Gość
Anonymous
Gość
Re: Sala numer trzy [odnośnik]26.03.19 14:40
Może powinna być… cichsza? Albo bardziej powściągliwa, ale nie potrafiła. A może nie chciała. Wolała być sobą, a teraz zdobyła jeszcze pewność, że ona sama potrafiła się do czegoś przydać. Oczywiście, nie kiedy leżała na jednym ze szpitalnych łóżek i czekała, aż ktoś nie uleczy jej złamanej ręki, która sprawnie uniemożliwiała jej dalsze wykonywanie zadania, które otrzymali na kursie. I to ją frustrowało. Być możliwe dlatego też, że jej wnętrze już rwało się na zewnątrz. Zabawne, że kiedyś ona była tą, która nakazywała zostanie i upominała by Skamander pozwolił jej zająć się ranami, które dostrzegła. Znała też to spojrzenie, przypominało jej ono własne, choć nigdy go nie widziała. Nie, gdy pracowała nie, jeśli to nie było lustro. Teraz mogła zobaczyć jak ono wygląda, gdy ślizga się po ciele, ale nie by je podejrzeć, a zbadać wzrokiem i nim dostrzec pierwsze, zazwyczaj najlżejsze problemy. Przeniosła spojrzenie na sufit i zaczęła liczyć na nim rysy, biorąc głębokie wdechy. Wiedziała, że niczego nie przyspieszy, a jednak noga sama rwała się do nerwowego drgania. Gdy zdanie wyrwało się z jego ust, spojrzała znów w kierunku uzdrowiciela i widząc czerwoną twarz i usta bąkające przeprosiny zaśmiała się i pokręciła lekko głową.
- To nie Anglicy, to ja. - powiedziała do niego pogodnie. W jednej chwili, na kilka krótkich chwil była inna. Możliwe, że bardziej taka, jak była wcześniej. Odległa, bez problemów, a może bez świadomości o ich istnieniu. W końcu zerknęła na rękę w stronę której skierował swoją różdżkę. Zacisnęła zęby oczekując na nieprzyjemny moment nastawiania kości. Coś strzyknęło cicho i jasnym było, że kości wróciły na swoje miejsce. Po kolejnym z uroków odczekała chwilę i uniosła rękę. Obróciła nadgarstkiem sprawdzając jej sprawność. Działała. Dobrze. Sięgnęła po różdżkę i wywinęła dłonią formując gest odpowiedni dla patronusa. Przed nimi pojawił się jaśniejący koziorożec. - Nie działaj sam, Doson, jak umrzesz zanim dojdę. To znajdę cię w zaświatach i drugi raz zabiję. - wypowiedziała w kierunku patronusa, który już po chwili wymknął się znikając z ich oczu. Podniosła wzrok na uzdrowiciela. - Działajmy dalej. - mruknęła, mając na myśli jego. - Co sprawdziło cię do Londynu? - zapytała, próbując zająć czymś myśli i zwalczyć chęć by zwiać mu od razu.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Sala numer trzy - Page 13 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Sala numer trzy [odnośnik]05.07.19 12:05
roselyn & jayden29 grudnia, przed świtem
Musiał to przyznać — czuł się zaskoczony faktem, że nie został aresztowany i nie musiał się gęsto tłumaczyć z rzucania czarów na Ulicy Pokątnej ani ze swojej obecności w miejscu niechybnie zdruzgotanym magią. Zawalona cukiernia i dogasające szczątki były tylko jednym problemem, bo jak się okazało podczas przenoszenia go do Szpitala Świętego Munga, Słodka Próżności nie była jedynym miejscem, które zostało napadnięcie i wybuchło podczas szarpaniny dwóch stron. Słynna lodziarnia była teraz tylko kupką kamieni i nikt nie mógł nic na to poradzić. Nie unosił się przy niej żaden obrzydliwy napis, ale nie trzeba było go widzieć, żeby wiedzieć, że to była specjalnie zebrana grupa czarnoksiężników, którzy zdecydowali się na taki zamach. Jayden nie miał pojęcia, czy były ofiary śmiertelne, jednak na pewno widział rannych wychodzących na ulicę lub zwyczajnie ogłuszonych wybuchem dwóch budynków. On sam należał do tego grona, chociaż czuł się wyjątkowo paskudnie nie ze względu na obrażenia, a wstyd i gniew za własną bezsilność. Nie starał się wystarczająco mocno i przez to... Stało się to, co się stało. Nienawidził tego w sobie w tym momencie i chciał coś z tym zrobić. Coś. Cokolwiek. Na szczęście dla niego magiczni policjanci zwinęli go i podczas transportu do szpitala, uważnie wypytywali o całe zajście. Nie miało to być jedyne składanie zeznać, jednak na świeżo Vane mówił bez przerwy, opisując z uwagą najmniejszy moment całego zdarzenia. Nie omijał niczego, a czasami wręcz uzupełniał samego siebie, jeśli coś początkowo przegapił. Zanim znalazł się w szpitalu, policja miała już wszystko, a on mógł skupić się na niekrwawieniu na podłogę. Ratownicy skierowali go do recepcji, nakazując czekanie, jednak Jayden nie zamierzał przejmować się ich wskazówkami. Na tym oddziale nie kojarzono zbyt jego twarzy, jednak jako syn uzdrowiciela mógłby być od razu rozpoznany. A zresztą nie był to jedyny powód. Gdy tylko ratownicy zniknęli mu z pola widzenia, poszedł szukać Roselyn. Wiedział, że była w pracy. Musiał jej powiedzieć, że nie dotarł do niej do domu i że jej nieszczęsny brat raczej musiał sam sobie radzić jeszcze parę godzin z Melanie. Popytał po drodze paru pracowników, którzy obrzucili go dziwnym spojrzeniem, ale w końcu znalazł ją w pustej sali. Gdy przeszedł parę kroków, opadł głośno tyłkiem na najbliższym łóżku, skupiając na sobie uwagę przyjaciółki. - Hej - bąknął głupio spod pochylonej głowy i mokrej od deszczu grzywki. Nawet nie wyobrażał sobie, jak żałośnie musiał się prezentować. - Wspomożesz potrzebującego?

|obrażenia: 107/232 (30 - szarpane, 20 - poparzenia, 70 - cięte, 5 -osłabienie)


Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4372-jayden-vane#93818 https://www.morsmordre.net/t4452-poczta-jaydena#95108 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f113-irlandia-killarney-national-park-theach-fael https://www.morsmordre.net/t4454-skrytka-bankowa-nr-1135#95111 https://www.morsmordre.net/t4453-jayden-vane
Re: Sala numer trzy [odnośnik]10.07.19 14:30
Cień terroru ponownie okrył swoją ponurą powłoką czarodziejską część Londynu. O tym co stało się na ulicy Pokątnej dowiedziała się dopiero długi czas później, gdy w Świętym Mungu pojawiły się pierwsze ofiary. Młodsza uzdrowicielka, o imieniu Sarah, przybiegła do niej przynosząc przerażające wieści o tym co stało się w sąsiedztwie jej mieszkania. O tym co przytrafiło się rodzeństwu Fortescue i właścicielce Słodka Próżność , o plugawym napisie na murach zniszczonej cukierni. Wiedziała co to oznacza, wiedziała kto to uczynił i dlaczego. Pamiętała obecność Floreana Fortescue wśród zgromadzonych członków Zakonu Feniksa. Nowy odcień strachu wzbogacił jak dotąd znaną jej paletę barw, a słowa zakonników odbiły się w jej głowie echem.
Będziecie w niebezpieczeństwie. Wy. Wasi bliscy.
Myślała, że wiedziała co oznaczają.
Równie dobrze mógł to być jej dom, a tam mogła być jej córka. Kto mógł ją ochronić? Ona? Czarownica, która sama ledwie radziła sobie z podstawami magii obronnej? Bardzo by chciała być pod tym względem niezależna - sama być w stanie zapewnić córce bezpieczeństwo. Musiała być jednak realistką. Tej nocy myśl o odesłaniu Melanie do Szkocji stała się realnym i rozsądnym wyjściem. Nie mogła jej wychowywać tutaj. Sama. Siła jaką zdawała się do tej pory mieć, wydawała się być jedynie złudną samodzielnością dziecka, któremu tylko wydaje się, że ma kontrolę nad swoim życiem.
Jedynym ukojeniem była wiadomość, że Melanie jest bezpieczna. Z dala od Pokątnej i pod opieką brata Roselyn. Tylko dzięki temu była dzisiaj w stanie wykonywać swoje obowiązki. Ofiar było wiele, a każde z nich opowiadało im o tym co widzieli, tworząc niewyraźny aczkolwiek zarysowany obraz wydarzeń tej nocy.
Właśnie pośpiesznie segregowała eliksiry, gdy wyrosła przed nią sylwetka Jaydena. Usiadł na łóżku obok. - Hej - odpowiedziała bezbarwnym, oderwanym od rzeczywistości tonem, niemalże machinalnie odpowiadając na jego słowa. Uwaga jej skupiła się na tym jak wyglądał. Poczuła znajome, duszące uczucie w klatce piersiowej. Chwilowy brak tchu. - Co ci się stało? - zapytała, starając się panować nad głosem - Nie mów proszę, że tam byłeś - szepnęła. To zdawała się być najlogiczniejsza myśl w świetle dzisiejszych wydarzeń. Chociaż być może po prostu widząc go takiego, dramatyzowała, zakładała najgorsze.
Podeszła na tyle blisko, aby móc dostrzec widoczne rany, krew na ubraniu. Warga zadrżała jej niebezpiecznie, jednak odruch ten nie przerodził się w szloch. Przez dziury w odzieniu widać było obrażenia, które na oko wydawały się być niezbyt głębokie. Z wolna sączyła się z nich krew. - Ściągnij płaszcz i koszulę, muszę obejrzeć te rany - nakazała mu, starając się skupić nad tym co było w tym momencie najważniejsze. Było to trudne. Jak okrutnie to nie brzmiało, łatwiej było opiekować się obcymi. Nie ludźmi o których życie się troszczyła. Wciąż stała blisko na wypadek gdyby ból nie pozwolił mu na samodzielne rozebranie się.



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend


Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514

Strona 13 z 15 Previous  1 ... 8 ... 12, 13, 14, 15  Next

Sala numer trzy
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach