Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Dorset
Droga do Tyneham
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Droga do Tyneham
Tyneham — wieś niegdyś zamieszkiwana zarówno przez czarodziejów, jak i mugoli, od przeszło dziesięciu lat gromadzi jedynie magicznych obywateli, po tym jak ludzi przymusowo wysiedlono, rzekomo z powodówu dziwnej wojny. Tak naprawdę mieszkańcy opuścili wioskę ze względu na uciążliwą dla nich aurę— krucze gromady, stroniące od ludzi, dzikie koty, stale unosząca się mgła, wszechobecne i trudne do wyjaśnienia w lecie zimno i wiecznie zachmurzone niebo, a do tego wszystkiego niewyjaśnione zniknięcia niemagicznych mieszkańców. Mieścina od wieków była szczególnie lubowana przez wiedźmy i pasjonatów czarnej magii, którzy podobno bez skrupułów odbywali swe praktyki na niewinnych mugolach. Droga do miasteczka prowadzi od północy i u jego stóp znajduje się drewniany most, który każdemu, kto na niego wejdzie snuje krótkotrwałe psikusy, mające zniechęcić włóczykijów, lękliwych czarodziejów i mugoli przed wtargnięciem.
Po wejściu na most należy rzucić kością k6.
1 - Most zaczyna się kołysać delikatnie na boki, powoli, coraz mocniej. Woda pod nim zaczyna delikatnie bulgotać i parować. Otaczająca cię aura wzbudza strach, lecz jest niegroźna. Wystarczy przezwyciężyć dziwny, nieuzasadniony lęk i ruszyć dalej.
2 - Liny utrzymujące most przemieniają się w spętane ze sobą węże, które żółtymi ślepiami śledzą każdy twój ruch. Nim zdołasz zejść na drugi brzeg spróbują cię pokąsać.
3 - Deski, po których stąpasz zaczynają się rozpuszczać z każdym twoim krokiem, jakby twoje podeszwy parzyły. Musisz ruszyć szybko przed siebie, aby uniknąć kąpieli w bagnie — ST przedostania się na brzeg wynosi 40 (do rzutu należy doliczyć unik). Jeśli ci się nie powiedzie i wpadniesz, ktoś szybko musi udzielić ci pomocy, inaczej zaczniesz się topić. Na szczęście chroniąca to miejsce magia ma jedynie odstraszyć, nie zabić, więc bagno samoistnie wyrzuci cię na brzeg.
4 - Jedna z desek dosłownie zapadła się pod tobą, na szczęście szczelina była wystarczająco niewielka, by utknęła ci w niej jedynie noga. Nabawiłeś się kilku zadrapań i siniaków, lecz oprócz tego jesteś cały. Jeśli dalej chcesz — możesz przejść na drugi brzeg bezpiecznie.
5 - Most stanął w płomieniach. Musisz szybko zdecydować, co robić — ugasić pożar (obowiązuje ST spisu zaklęć), ruszyć biegiem na któryś brzeg (ST dotarcia wynosi 60, do rzutu należy doliczyć unik) lub zaryzykować teleportacją (ST uniknięcia rozszczepienia wynosi 70). Jeśli nie uda ci się przezwyciężyć ognia zostaniesz poparzony i stracisz 10 PŻ.
6 - Nie wydarzyło się zupełnie nic — najwyraźniej jesteś tu mile widziany.
Lokacja zawiera kości.Po wejściu na most należy rzucić kością k6.
1 - Most zaczyna się kołysać delikatnie na boki, powoli, coraz mocniej. Woda pod nim zaczyna delikatnie bulgotać i parować. Otaczająca cię aura wzbudza strach, lecz jest niegroźna. Wystarczy przezwyciężyć dziwny, nieuzasadniony lęk i ruszyć dalej.
2 - Liny utrzymujące most przemieniają się w spętane ze sobą węże, które żółtymi ślepiami śledzą każdy twój ruch. Nim zdołasz zejść na drugi brzeg spróbują cię pokąsać.
3 - Deski, po których stąpasz zaczynają się rozpuszczać z każdym twoim krokiem, jakby twoje podeszwy parzyły. Musisz ruszyć szybko przed siebie, aby uniknąć kąpieli w bagnie — ST przedostania się na brzeg wynosi 40 (do rzutu należy doliczyć unik). Jeśli ci się nie powiedzie i wpadniesz, ktoś szybko musi udzielić ci pomocy, inaczej zaczniesz się topić. Na szczęście chroniąca to miejsce magia ma jedynie odstraszyć, nie zabić, więc bagno samoistnie wyrzuci cię na brzeg.
4 - Jedna z desek dosłownie zapadła się pod tobą, na szczęście szczelina była wystarczająco niewielka, by utknęła ci w niej jedynie noga. Nabawiłeś się kilku zadrapań i siniaków, lecz oprócz tego jesteś cały. Jeśli dalej chcesz — możesz przejść na drugi brzeg bezpiecznie.
5 - Most stanął w płomieniach. Musisz szybko zdecydować, co robić — ugasić pożar (obowiązuje ST spisu zaklęć), ruszyć biegiem na któryś brzeg (ST dotarcia wynosi 60, do rzutu należy doliczyć unik) lub zaryzykować teleportacją (ST uniknięcia rozszczepienia wynosi 70). Jeśli nie uda ci się przezwyciężyć ognia zostaniesz poparzony i stracisz 10 PŻ.
6 - Nie wydarzyło się zupełnie nic — najwyraźniej jesteś tu mile widziany.
The member 'Asbjorn Ingisson' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Krutnik, pojedynczym skinięciem głowy przyjął wdzięczność alchemika by w kolejnym ruchu skierować swoje kroki w strony niewielkiego budynku. Ciężarem ciała oparł się w sprawnym manewrze na zwilgotniałych drzwiach. Jeżeli istniały w nich jakiekolwiek rygle to przestały - odgryzając strzępki drewna, w obłoku drzazg wpadły do wnętrza sieni wraz z byłym aurorem, jak i alchemikiem. Wywołane przez Skamandera zaklęcie boleśnie poturbowało czarodzieja będącego jego odbiorcą. Silny podmuch wiatru wzbił tumany kurzu, wzmocnił zapach stęchlizny, poprzeciągał po niewielkim pomieszczeniu luźne lekkie przedmioty zrzucając je z półek oraz blatów na podłogę. As korzystając z sytuacji spętał mężczyznę który zgodnie z domysłami był ich celem. Anthony podszedł do odsuniętej różdżki by teraz ją podnieść pozwalając alchemikowi wyrównać porachunki. Czujnym spojrzeniem rozglądał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu dodatkowej, nieprzewidzianej obecności lub innych elementów wystroju mogących w jakiś sposób im zaszkodzić. Uniósł wyżej brew odnotowując, czym obcokrajowiec napoił swą ofiarę - Zajmę się jego pamięcią gdy będziemy wychodzili. Zmienię ją tak by myślał, że w pojedynkę tak go załatwiłeś. Nie powinien ci się już wtedy naprzykrzać - wyjaśnił nie chcąc ryzykować że będzie musiał prostować pamięć czarodzieja dwukrotnie jeżeli ten przypadkiem się wybudzi podczas ich myszkowania.
- Na pewno będą zabezpieczone. Próbuj w każdym pomieszczeniu carpiene, claro, hexa revelio. Niewykluczone, że wszystko może być schowane w niemagiczny, staroświecki sposób pod deską, czy za jakąś półką, obrazem i tak dalej by uniknąć łatwego wykrycia. Trzeba będzie wszystko obmacać - brzmiało to upierdliwie i czasochłonne. Takie też było - Zacznę od kuchni - Zakomunikował idąc do pomieszczenia, które zaczął z zawodową skrupulatnością przeszukiwać zaczynając od zaklęć. Otwierał i zaglądał do szafek często wyrzucając połowę ich zawartości na podłogę, ruchami różdżki odsuwał je od ścian poszukując w nich, jak i podłodze głuchego pogłosu. Tak samo robił w pozostałych pomieszczeniach pozostawiając za sobą nie małe pobojowisko by ostatecznie spotkać się wraz z alchemikiem w sypialni. Jej deski w zetknięciu z obcasem wydawały z siebie ten charakterystyczny dźwięk sprawiając, że oczy aurora momentalnie z większą uwaga zaczęły przyglądać się nawierzchni. Przykucną na jedno kolano. Przetarł deski wyczuwając z pomiędzy szpar zimne powietrze bijące z głębi ziemi, spod budynku - Pod nami jest dodatkowe pomieszczenie. Gdzieś tu powinna być klapa... - obrócił w palcach różdżkę dając do zrozumienia, że jeżeli jej nie znajdą to on bez większych trudności był w stanie zmontować przejście. Nie było to jednak potrzebne. Już po chwili oboje byli w stanie zaglądać pod powierzchnię podłogi w której znajdowała się prowizoryczna piwnica pełna...wszystkiego - Pójdę przodem - zapowiedział zrzucając na podłogę letnią, wierzchnią pelerynę jak i ciążącą przy biodrze torbę. Było tam wąsko, nisko, ciasno, a co dziwne pomieszczenie wydawało się nie mieć końca. Czyżby było magicznie wydłużone...? - Coś z tego ci się z tego przyda...? - Skamander nie wiedział czego w ogóle powinien tu szukać, jak miałaby wyglądać jego własność. Feeria kolorów alchemicznych kolb i innych dziwów przytwierdzonych do ścian lub zwisających girlandami przytłaczała byłego aurora. Do tego ciągle musiał się kurczyć i garbić by czegoś nie strącić co mu się nie udało - nieopatrznie szturchnięty słoik momentalnie pomnożył się szturchając kolejny który nie pomieścił się na półce i spadł z trzaskiem na podłogę. Nim Anthony zorientował się że na przedmioty narzucone jest zaklęcie gamino niemała fala przedmiotów zaczęła ich wypierać z pomieszczenia. Poruszył różdżką myśląc [url=Finite Incantatem]Finite Incantatem[/url].
- Na pewno będą zabezpieczone. Próbuj w każdym pomieszczeniu carpiene, claro, hexa revelio. Niewykluczone, że wszystko może być schowane w niemagiczny, staroświecki sposób pod deską, czy za jakąś półką, obrazem i tak dalej by uniknąć łatwego wykrycia. Trzeba będzie wszystko obmacać - brzmiało to upierdliwie i czasochłonne. Takie też było - Zacznę od kuchni - Zakomunikował idąc do pomieszczenia, które zaczął z zawodową skrupulatnością przeszukiwać zaczynając od zaklęć. Otwierał i zaglądał do szafek często wyrzucając połowę ich zawartości na podłogę, ruchami różdżki odsuwał je od ścian poszukując w nich, jak i podłodze głuchego pogłosu. Tak samo robił w pozostałych pomieszczeniach pozostawiając za sobą nie małe pobojowisko by ostatecznie spotkać się wraz z alchemikiem w sypialni. Jej deski w zetknięciu z obcasem wydawały z siebie ten charakterystyczny dźwięk sprawiając, że oczy aurora momentalnie z większą uwaga zaczęły przyglądać się nawierzchni. Przykucną na jedno kolano. Przetarł deski wyczuwając z pomiędzy szpar zimne powietrze bijące z głębi ziemi, spod budynku - Pod nami jest dodatkowe pomieszczenie. Gdzieś tu powinna być klapa... - obrócił w palcach różdżkę dając do zrozumienia, że jeżeli jej nie znajdą to on bez większych trudności był w stanie zmontować przejście. Nie było to jednak potrzebne. Już po chwili oboje byli w stanie zaglądać pod powierzchnię podłogi w której znajdowała się prowizoryczna piwnica pełna...wszystkiego - Pójdę przodem - zapowiedział zrzucając na podłogę letnią, wierzchnią pelerynę jak i ciążącą przy biodrze torbę. Było tam wąsko, nisko, ciasno, a co dziwne pomieszczenie wydawało się nie mieć końca. Czyżby było magicznie wydłużone...? - Coś z tego ci się z tego przyda...? - Skamander nie wiedział czego w ogóle powinien tu szukać, jak miałaby wyglądać jego własność. Feeria kolorów alchemicznych kolb i innych dziwów przytwierdzonych do ścian lub zwisających girlandami przytłaczała byłego aurora. Do tego ciągle musiał się kurczyć i garbić by czegoś nie strącić co mu się nie udało - nieopatrznie szturchnięty słoik momentalnie pomnożył się szturchając kolejny który nie pomieścił się na półce i spadł z trzaskiem na podłogę. Nim Anthony zorientował się że na przedmioty narzucone jest zaklęcie gamino niemała fala przedmiotów zaczęła ich wypierać z pomieszczenia. Poruszył różdżką myśląc [url=Finite Incantatem]Finite Incantatem[/url].
Find your wings
Norweg mruknął z aprobatą i skinął głową Anthony'emu. Tak, najlepiej byłoby, gdyby pokurcz nie pamiętał obecności Skamandera, ale pamiętał, dlaczego stał się biedniejszy. A właściwie nie biedniejszy: dlaczego jego stan posiadania zgadza się z tym, jak powinien on wyglądać w rzeczywistości. Może trochę skromniej niż gdyby uczciwie zapłacił za wykonaną przez alchemika robotę.
– Postaram się – odparł na polecenie aurora, bo tak naprawdę wybitny w czarach nie był. Jednego z wymienionych zaklęć rzucić nie potrafił, a jedno wychodziło mu tylko czasem w stopniu wystarczającym, aby pojąć o co chodzi. Za to Carpiene było jak najbardziej możliwe. Zaczął więc snuć się po domostwie. W czasie gdy Skamander sprawdzał kuchnię, Ingisson zajął się pokojem dziennym. Jak mieszkał na Nokturnie takie akcje zdarzały mu się właściwie dość często: brał kogoś na kim w miarę można było polegać i szedł wyrównać rachunki. Zaśmiał się w duchu, że choć tak naprawdę zmieniło się wszystko to tak naprawdę wiele się też nie zmieniło. Okoliczności może i były inne, ale samo sedno nie.
Po rzuceniu zaklęć sprawdzających Åsbjørn zaczął od dokładnego ostukania podłogi niezastawionej przez żadne meble. Sprawdził też lichy kominek i palenisko. Upewnił się, czy w nogach stołu i krzeseł nie ma wydrążonych dziur. Później zaczął przebierać w półkach i regałach, wyrzucając większość rzeczy. Sprawdzał tylne ścianki mebli, odsuwał je, stukał i szukał. I nie mógł nic znaleźć. Machnął różdżką, przestawiając meble na miejsce, ale nie porządkując reszty bałaganu, która powstała przy okazji poszukiwań. Nie obchodziło go to. W sypialni, która była zatęchła i śmierdziała niemytym człowiekiem przy pomocy magii sprawdził, czy obleśny materac nie jest wypchany czymś wartościowym. Dołączył do niego Skamander, a kiedy podłoga odpowiedziała im obiecującym stuknięciem, obaj spojrzeli po sobie znacząco. Alchemik nawet nie śmiał zaczynać wątpić w to, że Anthony był w stanie skombinować jakieś wejście pod poziom podłogi. Na szczęście sprawa była łatwiejsza w przebiegu i tym razem nie musieli używać brutalnej siły. Gestem wskazał aurorowi zejście do podziemia, wyrażając tym samym brak obiekcji przed tym, aby czarodziej poszedł na przedzie. Ingisson wiedział, że ustąpienie komuś w pewnych sytuacjach jest bardzo zachowawcze i nie zawsze wszędzie opłacało się być jako pierwszy.
Zostawiając Skamanderowi sprawdzanie drogi alchemik zaczął zajmować się mijanymi półkami, skanując wzrokiem ich zawartość.
– Coś na pewno – odparł ku przygarbionym plecom drugiego z Zakonników, samemu również musząc wyginać się pod nieprzyjemnymi kątami. Norweg znajdował się już w połowicznym zamyśleniu kalkulując, co mógłby zabrać. Wtedy jego oczy dotarły do najbardziej niepozornej i przeciętnej szafeczki szafeczki, która fasonem była mu dobrze znana. Sam kiedyś miał taką u siebie w pracowni.
– Tam jest... – zaczął, lecz nie dane mu było dokończyć. Rozległ się stukot i odgłos tłuczonego szkła, a chwilę później cała piwniczka wraz z dwójką czarodziejów zaczęła tonąć w brzęczących słoikach. Norweg chciał sięgnąć po różdżkę, lecz jego lewe ramię zostało przygniecione falą słoików. Nie mógł sięgnąć rękojeści. Na całe szczęście, nie był sam. Skamander zadziałał i słoiki przestały się mnożyć, niestety wciąż zagracały wąskie pomieszczenie. Alchemik odetchnął z ulgą i poruszył się w brzęczącym morzu szkła, uwalniając prawą rękę i sięgając nią do kieszeni. – Zajmę się tym – mruknął, palcami namierzając odpowiednią fiolkę z intensywnie zielonym eliksirem. Przytrzymał ją zębami, a następnie wydobył metalową, rozszerzającą się tulejkę, której otwór przesłonięty był metalową blaszką z perforacjami. Norweg odkorkował fiolkę, nałożył na jej wylot tulejkę i ostrożnie zaczął skrapiać słoiki. Pilnował przy tym, aby nie oblać siebie samego czy Anthony'ego, choć i na to znalazłby radę w swoich kieszeniach. Chwilę później piwnica była odgruzowana, choć na podłodze walało się mnóstwo malutkich słoiczków przypominających wyłażące po deszczu zwykłe ślimaki. Zresztą tak samo chrupały pod butami.
Uważając żeby niczego więcej bez sensu nie dotknąć Norweg podszedł do szafeczki i bezpardonowo uderzył w nią pięścią. Machając dłonią po uderzeniu przypatrywał się temu, jak na drzwiczkach materializował się zamek. – Alohomora – wymamrotał, a drzwiczki ustąpiły. – Bingo – mruknął, zaczynając grzebać w zawartości. Pierwszą rzeczą jaką wyciągnął był obiecująco brzęczący mieszek. Alchemik zważył go w dłoni, po czym wyciągnął ku Anthony'emu. – Proszę – powiedział, podał aurorowi sakiewkę, a następnie zaczął zgarniać resztę zawartości szafeczki: trochę łatwych do spieniężenia kamieni i parę droższych ingrediencji, które mógł wykorzystać. – Sam miałem kiedyś taką szafkę. Parę lat temu stały się niestety dość popularne na Nokturnie, więc swojej się pozbyłem – powiedział, chowając swoje zdobycze i zerkając na Skamandera. – To chyba tyle, idźmy stąd – stwierdził i zaczął wracać do klapy.
– Postaram się – odparł na polecenie aurora, bo tak naprawdę wybitny w czarach nie był. Jednego z wymienionych zaklęć rzucić nie potrafił, a jedno wychodziło mu tylko czasem w stopniu wystarczającym, aby pojąć o co chodzi. Za to Carpiene było jak najbardziej możliwe. Zaczął więc snuć się po domostwie. W czasie gdy Skamander sprawdzał kuchnię, Ingisson zajął się pokojem dziennym. Jak mieszkał na Nokturnie takie akcje zdarzały mu się właściwie dość często: brał kogoś na kim w miarę można było polegać i szedł wyrównać rachunki. Zaśmiał się w duchu, że choć tak naprawdę zmieniło się wszystko to tak naprawdę wiele się też nie zmieniło. Okoliczności może i były inne, ale samo sedno nie.
Po rzuceniu zaklęć sprawdzających Åsbjørn zaczął od dokładnego ostukania podłogi niezastawionej przez żadne meble. Sprawdził też lichy kominek i palenisko. Upewnił się, czy w nogach stołu i krzeseł nie ma wydrążonych dziur. Później zaczął przebierać w półkach i regałach, wyrzucając większość rzeczy. Sprawdzał tylne ścianki mebli, odsuwał je, stukał i szukał. I nie mógł nic znaleźć. Machnął różdżką, przestawiając meble na miejsce, ale nie porządkując reszty bałaganu, która powstała przy okazji poszukiwań. Nie obchodziło go to. W sypialni, która była zatęchła i śmierdziała niemytym człowiekiem przy pomocy magii sprawdził, czy obleśny materac nie jest wypchany czymś wartościowym. Dołączył do niego Skamander, a kiedy podłoga odpowiedziała im obiecującym stuknięciem, obaj spojrzeli po sobie znacząco. Alchemik nawet nie śmiał zaczynać wątpić w to, że Anthony był w stanie skombinować jakieś wejście pod poziom podłogi. Na szczęście sprawa była łatwiejsza w przebiegu i tym razem nie musieli używać brutalnej siły. Gestem wskazał aurorowi zejście do podziemia, wyrażając tym samym brak obiekcji przed tym, aby czarodziej poszedł na przedzie. Ingisson wiedział, że ustąpienie komuś w pewnych sytuacjach jest bardzo zachowawcze i nie zawsze wszędzie opłacało się być jako pierwszy.
Zostawiając Skamanderowi sprawdzanie drogi alchemik zaczął zajmować się mijanymi półkami, skanując wzrokiem ich zawartość.
– Coś na pewno – odparł ku przygarbionym plecom drugiego z Zakonników, samemu również musząc wyginać się pod nieprzyjemnymi kątami. Norweg znajdował się już w połowicznym zamyśleniu kalkulując, co mógłby zabrać. Wtedy jego oczy dotarły do najbardziej niepozornej i przeciętnej szafeczki szafeczki, która fasonem była mu dobrze znana. Sam kiedyś miał taką u siebie w pracowni.
– Tam jest... – zaczął, lecz nie dane mu było dokończyć. Rozległ się stukot i odgłos tłuczonego szkła, a chwilę później cała piwniczka wraz z dwójką czarodziejów zaczęła tonąć w brzęczących słoikach. Norweg chciał sięgnąć po różdżkę, lecz jego lewe ramię zostało przygniecione falą słoików. Nie mógł sięgnąć rękojeści. Na całe szczęście, nie był sam. Skamander zadziałał i słoiki przestały się mnożyć, niestety wciąż zagracały wąskie pomieszczenie. Alchemik odetchnął z ulgą i poruszył się w brzęczącym morzu szkła, uwalniając prawą rękę i sięgając nią do kieszeni. – Zajmę się tym – mruknął, palcami namierzając odpowiednią fiolkę z intensywnie zielonym eliksirem. Przytrzymał ją zębami, a następnie wydobył metalową, rozszerzającą się tulejkę, której otwór przesłonięty był metalową blaszką z perforacjami. Norweg odkorkował fiolkę, nałożył na jej wylot tulejkę i ostrożnie zaczął skrapiać słoiki. Pilnował przy tym, aby nie oblać siebie samego czy Anthony'ego, choć i na to znalazłby radę w swoich kieszeniach. Chwilę później piwnica była odgruzowana, choć na podłodze walało się mnóstwo malutkich słoiczków przypominających wyłażące po deszczu zwykłe ślimaki. Zresztą tak samo chrupały pod butami.
Uważając żeby niczego więcej bez sensu nie dotknąć Norweg podszedł do szafeczki i bezpardonowo uderzył w nią pięścią. Machając dłonią po uderzeniu przypatrywał się temu, jak na drzwiczkach materializował się zamek. – Alohomora – wymamrotał, a drzwiczki ustąpiły. – Bingo – mruknął, zaczynając grzebać w zawartości. Pierwszą rzeczą jaką wyciągnął był obiecująco brzęczący mieszek. Alchemik zważył go w dłoni, po czym wyciągnął ku Anthony'emu. – Proszę – powiedział, podał aurorowi sakiewkę, a następnie zaczął zgarniać resztę zawartości szafeczki: trochę łatwych do spieniężenia kamieni i parę droższych ingrediencji, które mógł wykorzystać. – Sam miałem kiedyś taką szafkę. Parę lat temu stały się niestety dość popularne na Nokturnie, więc swojej się pozbyłem – powiedział, chowając swoje zdobycze i zerkając na Skamandera. – To chyba tyle, idźmy stąd – stwierdził i zaczął wracać do klapy.
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To co robił, to co miało tutaj miejsce starał się z niezwykłą gorliwością zamknąć w znanych mu dobrze ramach czegoś co mogło uchodzić za odpowiednie, konieczne. Nie było się co oszukiwać, że bycie najemnikiem truciciela chcącego wyrównać prywatne porachunki z oszustem wychodziło poza pewne ramy odpowiedniości, właściwości. To ciążyło, frustrowało - to upominające drapanie podświadomości. Parł jednak pomimo tego naprzód. Wbrew wszystkiemu i wszystkim. Liczyło się tylko to, że cel osiągnie szybko i sprawnie ze swoimi umiejętnościami - zarobi, będzie efektywny. Potem będzie mógł kontynuować swoją krucjatę. Jak gdyby nigdy nic.
Wypuścił z sapnięciem nadmiar powietrza wracając myślami do tu i teraz - zdemolowanej kuchni, a zaraz potem łazienki po to by ostatecznie pochylać się nad klapą w podłodze sypialni prowadzącej do ukrytej piwnicy. Auror zmarszczył nos. Pachniało tu nie lepiej niż na powierzchni, a może nawet gorzej - alchemiczne odczynniki drażniły nos powodując niemalże łzawienie. Nic poza tym jednak nieprzyjemnego go nie spotkało. Piwnica nie posiadała żadnych klątw lub pułapek. Przynajmniej jak się miało po chwili okazać tych oczywistych. Szczęśliwie gemino nie zdążyło wyrządzić więcej szkód i krzywdy niż mogło. Alchemik również uporał się z nieprzyjemnymi skutkami zaklęcia sprawiając, że ciasne, piwniczne pomieszczenie odzyskało nieco na metrażu. Skamander czekał w milczeniu na to aż alchemik odzyska to po co przybył. Samemu nie ingerował w ten świat przypuszczając że więcej narobi szkody niż dobrego - norweg zdawał się doskonale zdawać sprawę z tego czego szukali.
Thony chwycił podrzucony w jego ręce mieszek po to by wyceniając podrzucić go ponownie w wyceniającym geście. Brudne, prawdopodobnie krwawe monety zaciążyły w jego ręce, lecz on sam starał się zwrócić uwagę tylko na to, że były przede wszystkim użyteczne. Użyteczną zdała się mu też bezwiednie rzucona myśl przez alchemika - Masz jakiś sprawdzony kontakt do twórców magicznych mebli? - spytał unosząc nieznacznie wyżej jasną brew. Potrzebował zakupić szafkę zniknięć, a odpowiednich źródeł wcale nie było tak dużo jak można było się spodziewać. To samo tyczyło się pośredników.
Przed tym jak opuścili miejsce, zgodnie z założeniem Skamander poświęcił uwagę spętanemu czarodziejowi na którym to wykorzystał swoje umiejętności legitymacji by zmienić wspomnienia tego wieczora w felernym dostawcy Norwega - wymazał z nich swoje istnienie, a działania alchemika w wyważony sposób gloryfikował. Nie powinien już więcej mieć odwagi oszukać.
- Możemy się zbierać - zasądził gdy było już po wszystkim. Ta noc była okropna.
|zt
Wypuścił z sapnięciem nadmiar powietrza wracając myślami do tu i teraz - zdemolowanej kuchni, a zaraz potem łazienki po to by ostatecznie pochylać się nad klapą w podłodze sypialni prowadzącej do ukrytej piwnicy. Auror zmarszczył nos. Pachniało tu nie lepiej niż na powierzchni, a może nawet gorzej - alchemiczne odczynniki drażniły nos powodując niemalże łzawienie. Nic poza tym jednak nieprzyjemnego go nie spotkało. Piwnica nie posiadała żadnych klątw lub pułapek. Przynajmniej jak się miało po chwili okazać tych oczywistych. Szczęśliwie gemino nie zdążyło wyrządzić więcej szkód i krzywdy niż mogło. Alchemik również uporał się z nieprzyjemnymi skutkami zaklęcia sprawiając, że ciasne, piwniczne pomieszczenie odzyskało nieco na metrażu. Skamander czekał w milczeniu na to aż alchemik odzyska to po co przybył. Samemu nie ingerował w ten świat przypuszczając że więcej narobi szkody niż dobrego - norweg zdawał się doskonale zdawać sprawę z tego czego szukali.
Thony chwycił podrzucony w jego ręce mieszek po to by wyceniając podrzucić go ponownie w wyceniającym geście. Brudne, prawdopodobnie krwawe monety zaciążyły w jego ręce, lecz on sam starał się zwrócić uwagę tylko na to, że były przede wszystkim użyteczne. Użyteczną zdała się mu też bezwiednie rzucona myśl przez alchemika - Masz jakiś sprawdzony kontakt do twórców magicznych mebli? - spytał unosząc nieznacznie wyżej jasną brew. Potrzebował zakupić szafkę zniknięć, a odpowiednich źródeł wcale nie było tak dużo jak można było się spodziewać. To samo tyczyło się pośredników.
Przed tym jak opuścili miejsce, zgodnie z założeniem Skamander poświęcił uwagę spętanemu czarodziejowi na którym to wykorzystał swoje umiejętności legitymacji by zmienić wspomnienia tego wieczora w felernym dostawcy Norwega - wymazał z nich swoje istnienie, a działania alchemika w wyważony sposób gloryfikował. Nie powinien już więcej mieć odwagi oszukać.
- Możemy się zbierać - zasądził gdy było już po wszystkim. Ta noc była okropna.
|zt
Find your wings
Ingisson spojrzał na Skamandera z uniesionymi brwiami, nieco zaskoczony jego pytaniem o magiczne meble.
– Kiedyś znałem jednego stolarza – zaczął, kierując się już ku wyjściu. – O ile jeszcze żyje to mogę cię z nim skontaktować – przyznał. W tych czasach nie był już taki pewien, czy aby na pewno jego niezerwane kontakty jeszcze żyją. Próbował odnaleźć jednego ze swoich starych dostawców ingrediencji, niestety facet był mugolakiem i zamiast sprzedawać składniki alchemiczne sam się nimi stał. Od tego czasu zaczął uznawać ostatnich nieobrażonych na niego znajomych za potencjalnie martwych i nie robił sobie zbytnich nadziei.
Wejście znów do sypialni przywitało ich ludzkim smrodem, a choć w szpitalach pojawiały się gorsze zapachy to Norweg nie miał ochoty tego za bardzo wdychać, więc lekko pośpiesznym krokiem wrócił do pokoju dziennego, gdzie jego były, szemrany klient wciąż smacznie spał po wypiciu przeterminowanego eliksiru nasennego. Norweg zerknął przez ramię na Anthony'ego, ale widząc wyraz twarzy czarodzieja stwierdził, że woli tego nie widzieć. Wyszedł więc na podwórze i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni szaty papierośnicę, z której wyciągnął jednego ziołowego papierosa. Odpalił go z namaszczeniem i zaciągnął się. Akompaniowały temu procederowi krzyki z wnętrza domu. Ingisson słyszał o tym, jak bolesna jest legilimencja, teraz słyszał jak bolesna jest legilimencja. Wiedziony nagłą ciekawością obrócił się znów przodem do frontu domu i zajrzał przez okna do środka. Mruknął pod nosem i uniósł brwi w zaciekawieniu. Wydawało się, że ten społeczny liszaj wciąż znajdował się pod wpływem eliksiru słodkiego snu. Umysł alchemika od razu zaczął galopować, zastanawiając się jak użycie inwazyjnej zewnętrznej magii mogło wpłynąć na doświadczenia związane z działaniem eliksiru. Na poczekaniu mógłby wysnuć kilka hipotez, lecz wtedy głos zamarł. Alchemika zajrzał znów przez okno i zobaczył, jak Skamander podnosi się i rusza w kierunku drzwi.
Na stwierdzenie aurora Norweg skinął tylko głową, po czym sięgnął po papierośnicę i zaoferował Skamanderowi papierosa. Dłużej nic ich tu już nie trzymało.
| zt
– Kiedyś znałem jednego stolarza – zaczął, kierując się już ku wyjściu. – O ile jeszcze żyje to mogę cię z nim skontaktować – przyznał. W tych czasach nie był już taki pewien, czy aby na pewno jego niezerwane kontakty jeszcze żyją. Próbował odnaleźć jednego ze swoich starych dostawców ingrediencji, niestety facet był mugolakiem i zamiast sprzedawać składniki alchemiczne sam się nimi stał. Od tego czasu zaczął uznawać ostatnich nieobrażonych na niego znajomych za potencjalnie martwych i nie robił sobie zbytnich nadziei.
Wejście znów do sypialni przywitało ich ludzkim smrodem, a choć w szpitalach pojawiały się gorsze zapachy to Norweg nie miał ochoty tego za bardzo wdychać, więc lekko pośpiesznym krokiem wrócił do pokoju dziennego, gdzie jego były, szemrany klient wciąż smacznie spał po wypiciu przeterminowanego eliksiru nasennego. Norweg zerknął przez ramię na Anthony'ego, ale widząc wyraz twarzy czarodzieja stwierdził, że woli tego nie widzieć. Wyszedł więc na podwórze i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni szaty papierośnicę, z której wyciągnął jednego ziołowego papierosa. Odpalił go z namaszczeniem i zaciągnął się. Akompaniowały temu procederowi krzyki z wnętrza domu. Ingisson słyszał o tym, jak bolesna jest legilimencja, teraz słyszał jak bolesna jest legilimencja. Wiedziony nagłą ciekawością obrócił się znów przodem do frontu domu i zajrzał przez okna do środka. Mruknął pod nosem i uniósł brwi w zaciekawieniu. Wydawało się, że ten społeczny liszaj wciąż znajdował się pod wpływem eliksiru słodkiego snu. Umysł alchemika od razu zaczął galopować, zastanawiając się jak użycie inwazyjnej zewnętrznej magii mogło wpłynąć na doświadczenia związane z działaniem eliksiru. Na poczekaniu mógłby wysnuć kilka hipotez, lecz wtedy głos zamarł. Alchemika zajrzał znów przez okno i zobaczył, jak Skamander podnosi się i rusza w kierunku drzwi.
Na stwierdzenie aurora Norweg skinął tylko głową, po czym sięgnął po papierośnicę i zaoferował Skamanderowi papierosa. Dłużej nic ich tu już nie trzymało.
| zt
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
|18.10.1957
Cholerne jebane zadupie. Błądzę już tu przez ponad godzinę. Na szczęście, ślad jeszcze się nie urwał.
Moja nowa ofiara. Standard - dłużnik. Cholerny pierdolony chujek. Miał szczęście, że wtedy tam w Londynie, kiedy go dopadłam w tamtym zaułku, zdołał uniknąć mojego zaklęcia. Trzeźwość mi nie służy, ręce się trzęsą, że nawet najprostszych czynności nie mogę wykonać. Kurwa.
Jestem wściekła, że aż mnie nosi.
-Блядь!* - krzyczę, po czym dodaję do tego jeszcze wiązankę goblińskich przekleństw.
Na mój gardłowy wrzask okolica odpowiada echem. Najbliższe drzewo obrywa pięścią. Słyszę metaliczny zgrzyt poszczególnych elementów protezy. Nic jej nie będzie… porządna goblińska robota. A ja w sumie nigdy nie byłam siłaczką.
Dopadnę, znajdę go, przysięgam na złote ręce Ragnuka Pierwszego, i wypruje skurwielowi jelita. Zawiąże jak krawat pod szyją i dostarczę klientowi. I wtedy da mi hajs. A hajs - równa się alkohol. A alkohol równa się spokój.
Mimo palącej wściekłości zaczynam zastanawiać się, dlaczego właściwie wybrał akurat to miejsce na kryjówkę. Było setki, a nawet tysiące innych, bardziej oddalonych od Londynu miejsc. Chyba że myślał, że tutaj - na ziemiach podległych innym zasranym szlachcicom, nie zostanie ukarany za długi. Niedoczekanie.
Może kto inny by się wahał, nie ryzykowałby wychodzenie poza Londyn, bojąc się mugoli, terrorystów, czy innych bajeczek. Ale ja nie jestem “inni”. Ja mam pracę i umowę do dotrzymania. Albo jestem już tak zdesperowana, że dla przyszłej flaszki najtańszego ginu albo innego gówna jestem gotowa zapłacić życiem i zdrowiem.
Tak, chyba tak.
Widzę przed sobą most i ten nie wygląda solidnie. Na szczęście jestem lekka. Jedyny plus tej beznadziejnej sytuacji. Poprawiam skórzaną kurtkę. Miałam szczęście, że ja zdobyłam. Trwała i wygodna. Jak i te spodnie z bliżej nieokreślonego materiału, które również mam na sobie. Tylko nogawki musiałam podwinąć. Cóż. Obiecuje sobie, że na starość będę chodzić w sukienkach. Jak już będę bogata i w ogóle dożyję tej chwili.
Deski stukają pod moimi stopami. Faktycznie, konstrukcja wytrzymała - chujowa ale stabilna, jak to mówią... jednak nagle słyszę przeciągły syk gdzieś w przy moim uchu. Bardzo powoli podnoszę wzrok. Może już mam jakieś halucynacje?
-Ах ты ж ебанный ты нахуй…** - wyrywa mi się z ust na widok lin, które - sama nawet nie wiem, w którym momencie - zmieniły się w wygłodniałe i wściekłe węże. Szybko wydobywam różdżkę, jak tylko widzę, że przeklęte gady podnoszą głowy, przygotowując się do ataku.
Nie miałam zamiaru tak łatwo się poddać.
most mnie straszy
*Kurwa
**Oż ty jebany
Cholerne jebane zadupie. Błądzę już tu przez ponad godzinę. Na szczęście, ślad jeszcze się nie urwał.
Moja nowa ofiara. Standard - dłużnik. Cholerny pierdolony chujek. Miał szczęście, że wtedy tam w Londynie, kiedy go dopadłam w tamtym zaułku, zdołał uniknąć mojego zaklęcia. Trzeźwość mi nie służy, ręce się trzęsą, że nawet najprostszych czynności nie mogę wykonać. Kurwa.
Jestem wściekła, że aż mnie nosi.
-Блядь!* - krzyczę, po czym dodaję do tego jeszcze wiązankę goblińskich przekleństw.
Na mój gardłowy wrzask okolica odpowiada echem. Najbliższe drzewo obrywa pięścią. Słyszę metaliczny zgrzyt poszczególnych elementów protezy. Nic jej nie będzie… porządna goblińska robota. A ja w sumie nigdy nie byłam siłaczką.
Dopadnę, znajdę go, przysięgam na złote ręce Ragnuka Pierwszego, i wypruje skurwielowi jelita. Zawiąże jak krawat pod szyją i dostarczę klientowi. I wtedy da mi hajs. A hajs - równa się alkohol. A alkohol równa się spokój.
Mimo palącej wściekłości zaczynam zastanawiać się, dlaczego właściwie wybrał akurat to miejsce na kryjówkę. Było setki, a nawet tysiące innych, bardziej oddalonych od Londynu miejsc. Chyba że myślał, że tutaj - na ziemiach podległych innym zasranym szlachcicom, nie zostanie ukarany za długi. Niedoczekanie.
Może kto inny by się wahał, nie ryzykowałby wychodzenie poza Londyn, bojąc się mugoli, terrorystów, czy innych bajeczek. Ale ja nie jestem “inni”. Ja mam pracę i umowę do dotrzymania. Albo jestem już tak zdesperowana, że dla przyszłej flaszki najtańszego ginu albo innego gówna jestem gotowa zapłacić życiem i zdrowiem.
Tak, chyba tak.
Widzę przed sobą most i ten nie wygląda solidnie. Na szczęście jestem lekka. Jedyny plus tej beznadziejnej sytuacji. Poprawiam skórzaną kurtkę. Miałam szczęście, że ja zdobyłam. Trwała i wygodna. Jak i te spodnie z bliżej nieokreślonego materiału, które również mam na sobie. Tylko nogawki musiałam podwinąć. Cóż. Obiecuje sobie, że na starość będę chodzić w sukienkach. Jak już będę bogata i w ogóle dożyję tej chwili.
Deski stukają pod moimi stopami. Faktycznie, konstrukcja wytrzymała - chujowa ale stabilna, jak to mówią... jednak nagle słyszę przeciągły syk gdzieś w przy moim uchu. Bardzo powoli podnoszę wzrok. Może już mam jakieś halucynacje?
-Ах ты ж ебанный ты нахуй…** - wyrywa mi się z ust na widok lin, które - sama nawet nie wiem, w którym momencie - zmieniły się w wygłodniałe i wściekłe węże. Szybko wydobywam różdżkę, jak tylko widzę, że przeklęte gady podnoszą głowy, przygotowując się do ataku.
Nie miałam zamiaru tak łatwo się poddać.
most mnie straszy
*Kurwa
**Oż ty jebany
Ostatnio zmieniony przez Zlata Raskolnikova dnia 20.03.21 17:39, w całości zmieniany 1 raz
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Działo się coś złego. Wiedział to, jakoś wiedział. Podświadomie to wiedział, od kiedy tylko wszedł do pobliskiego lasu. Szedł do Tyneham. Nie. Nie szedł, biegł ile sił miał w nogach. Pierwsze co mu mimowolnie przyszło na pamięć to możliwość udziału wiadomo-kogo. Albo próbował go tutaj zwieść, albo kontynuował swoje podłe dzieło. Być może był przewrażliwiony, ale w ostatnim czasie uczucie bycia śledzonym go nie opuszczało. A jego potencjalny tropiciel doskonale wiedział gdzie go szukać i jak go śledzić. Nie mniej, patrolował okolicę, wiedząc że kiedyś lubili w niej bywać czarnoksiężnicy. Z dna duszy ich nienawidził. Musiał działać i upewnić się, że jeżeli jakikolwiek mugolak znajdował się w pobliżu – to nie zagrażało mu nic złego. Biegł co sił w nogach, próbując odnaleźć jakiekolwiek znaki. Ale nic niezwykłego nie widział.
Coś jednak sprawiało, że przeczuwał problemy. Głupie uczucie w brzuchu, które wykręcało mu żołądek. Może miał nie zdążyć? Albo naprawdę miał go dopaść… nie. Nie. Ale i tak coś go mdliło, coś sprawiało, że odczuwał niepokój. Biegł dalej, próbując dotrzeć jak najszybciej do pobliskiego mostu. Wszedł na niego nagle, bez zastanowienia. Być może to był jego błąd. Nie zauważył węży od razu… Dostrzegł je dopiero wtedy, kiedy most się zahuśtał, a on spróbował chwycić za prowizoryczna poręcz. Natychmiast cofnął się o krok. Coś było nie tak. Tylko co? I jak miał niby przejść do końca? I w ogóle czy dobrze widział, czy coś mu się przewidziało?
Nie zwykł się bać… nie często. Dlatego zacisnął zęby i szedł powoli naprzód. Ostrożnie, próbując łapać równowagę. Chwycenie poręczy nie wchodziło w grę. Żałował, że nie znalazł innej drogi. Ale czy była inna? Nie przypominał sobie. I nagle w oddali zauważył niską sylwetkę. Kim była ta osoba? Czarnoksiężnik? Mugol? Dziecko? Nie miał pojęcia. Czujność go nie opuszczała.
– Kim jesteś?! – Zakrzyknął, chcąc wiedzieć czy powinien się przygotować na konflikt. Machinalnie sięgnął po różdżkę i przy okazji sprawdził czy miał przy sobie zwykłą piersiówkę z wódką w wewnętrznej kieszeni. Mógłby się napić, ale nie był to miejsce i czas. – Przedstaw się! – Dodał, wyciągając różdżkę przed siebie.
Robię nam trochę piekło z mostu - k6
Coś jednak sprawiało, że przeczuwał problemy. Głupie uczucie w brzuchu, które wykręcało mu żołądek. Może miał nie zdążyć? Albo naprawdę miał go dopaść… nie. Nie. Ale i tak coś go mdliło, coś sprawiało, że odczuwał niepokój. Biegł dalej, próbując dotrzeć jak najszybciej do pobliskiego mostu. Wszedł na niego nagle, bez zastanowienia. Być może to był jego błąd. Nie zauważył węży od razu… Dostrzegł je dopiero wtedy, kiedy most się zahuśtał, a on spróbował chwycić za prowizoryczna poręcz. Natychmiast cofnął się o krok. Coś było nie tak. Tylko co? I jak miał niby przejść do końca? I w ogóle czy dobrze widział, czy coś mu się przewidziało?
Nie zwykł się bać… nie często. Dlatego zacisnął zęby i szedł powoli naprzód. Ostrożnie, próbując łapać równowagę. Chwycenie poręczy nie wchodziło w grę. Żałował, że nie znalazł innej drogi. Ale czy była inna? Nie przypominał sobie. I nagle w oddali zauważył niską sylwetkę. Kim była ta osoba? Czarnoksiężnik? Mugol? Dziecko? Nie miał pojęcia. Czujność go nie opuszczała.
– Kim jesteś?! – Zakrzyknął, chcąc wiedzieć czy powinien się przygotować na konflikt. Machinalnie sięgnął po różdżkę i przy okazji sprawdził czy miał przy sobie zwykłą piersiówkę z wódką w wewnętrznej kieszeni. Mógłby się napić, ale nie był to miejsce i czas. – Przedstaw się! – Dodał, wyciągając różdżkę przed siebie.
Robię nam trochę piekło z mostu - k6
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Anthony Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 2
'k6' : 2
W myślach szybko przewijam opcję pozbycia się parszywych gadów w najmniej destrukcyjny dla mostu. Chyba że to iluzja? Niestety, zanim decyduję się na pierwsze zaklęcie, cała konstrukcja z drewna i lin zaczyna się chwiać. Szybko uginam kolana, żeby chwycić się jednej ze starych chropowatych desek dla zachowania równowagi. Kurwa. Ktoś tu jest.
Mocniej zaciskam w dłoni różdżkę i słucham. Kroki zbliżają się wprost w moją stronę. Może to nasz Pan Dłużnik rozsądnie, z resztą, uznał, że nie ma sensu dłużej uciekać i się ukrywać, tylko spokojnie oddać się w moje ręce. Oh, gdyby tylko to była prawda - dzień stałby się lepszy o jakieś milion procent. Nawet brak alkoholu nie bolałby tak mocno. No, dobra. Oszukuję się. Nadal byłoby chujowo.
Jednak to nie moja ofiara w panice wbiegła na most. Postawny mężczyzna z dziwną paniką w oczach.
Chwilę zajęło mi zrozumienie, skąd kojarzę jego twarz. No oczywiście. I oto mój dzień stawał się lepszy, gdyż wprost w moją stronę biegło dziesięć tysięcy galeonów. Mimowolnie się uśmiecham i oblizuje zaschnięte, popękane usta.
Cholera. Trudna decyzja. Czy atakować od razu? Czy może pozwolić, aby węże, których jakimś cudem stało się dwa razy więcej, odpowiednio go wymęczyły? Będę tylko musiała stworzyć odpowiednią historyjkę… Chce mi się? Dla nagrody za żywego bądź martwego “zdrajcy krwi”, czy czym on tam jest dla miejscowej władzy - i owszem. Dlatego ostatecznie stawiam na drugą opcję rozpoczęcia znajomości. Dodatkowo popatrzę, jak “tubylec” radzi sobie z miejscowymi magicznymi pułapkami. W tym kraju wszystko działało w jakiś pokrętny, zjebany sposób. Tak samo, jak ludzie.
-Proszę pana! Proszę pana, pomocy! - zdobywam się na krzyk, który z założenia ma brzmieć jak głos przestraszonej panny w potrzebie. Od brzmienia własnego głosu robi mi się niedobrze, ale czego się nie robi dla złota. - Tu są węże! Miliony węży!
Pozostawiam w swoim głosie charakterystyczny rosyjski zaśpiew. Mam to obcykane - kiedy moi rozmówcy słyszą, że nie jestem miejscowa, od razu uznają mnie za głupszą i mniej ogarniętą niż jestem w rzeczywistości.
Podnoszę się z kolan i udając panikę, celuję po kolei w syczące gady, ale nie nawet nie staram się splatać zaklęć. Tylko czekam i zerkam ukradkiem na to, co zrobi mój klucz do szczęśliwego i pijanego życia.
Mocniej zaciskam w dłoni różdżkę i słucham. Kroki zbliżają się wprost w moją stronę. Może to nasz Pan Dłużnik rozsądnie, z resztą, uznał, że nie ma sensu dłużej uciekać i się ukrywać, tylko spokojnie oddać się w moje ręce. Oh, gdyby tylko to była prawda - dzień stałby się lepszy o jakieś milion procent. Nawet brak alkoholu nie bolałby tak mocno. No, dobra. Oszukuję się. Nadal byłoby chujowo.
Jednak to nie moja ofiara w panice wbiegła na most. Postawny mężczyzna z dziwną paniką w oczach.
Chwilę zajęło mi zrozumienie, skąd kojarzę jego twarz. No oczywiście. I oto mój dzień stawał się lepszy, gdyż wprost w moją stronę biegło dziesięć tysięcy galeonów. Mimowolnie się uśmiecham i oblizuje zaschnięte, popękane usta.
Cholera. Trudna decyzja. Czy atakować od razu? Czy może pozwolić, aby węże, których jakimś cudem stało się dwa razy więcej, odpowiednio go wymęczyły? Będę tylko musiała stworzyć odpowiednią historyjkę… Chce mi się? Dla nagrody za żywego bądź martwego “zdrajcy krwi”, czy czym on tam jest dla miejscowej władzy - i owszem. Dlatego ostatecznie stawiam na drugą opcję rozpoczęcia znajomości. Dodatkowo popatrzę, jak “tubylec” radzi sobie z miejscowymi magicznymi pułapkami. W tym kraju wszystko działało w jakiś pokrętny, zjebany sposób. Tak samo, jak ludzie.
-Proszę pana! Proszę pana, pomocy! - zdobywam się na krzyk, który z założenia ma brzmieć jak głos przestraszonej panny w potrzebie. Od brzmienia własnego głosu robi mi się niedobrze, ale czego się nie robi dla złota. - Tu są węże! Miliony węży!
Pozostawiam w swoim głosie charakterystyczny rosyjski zaśpiew. Mam to obcykane - kiedy moi rozmówcy słyszą, że nie jestem miejscowa, od razu uznają mnie za głupszą i mniej ogarniętą niż jestem w rzeczywistości.
Podnoszę się z kolan i udając panikę, celuję po kolei w syczące gady, ale nie nawet nie staram się splatać zaklęć. Tylko czekam i zerkam ukradkiem na to, co zrobi mój klucz do szczęśliwego i pijanego życia.
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
I on zastanawiał się jak pozbyć się węży, które nagle zastąpiły liny. Jak się to w ogóle stało? Jak? Prócz tego, gady kojarzyły mu się ze Ślizgonami, ale również z przeklętymi konserwatywnymi czarodziejskimi rodzinami. Najchętniej, gdyby tylko mógł, zacząłby im odcinać łby… ale nie miał jak… no i pytanie czy most wytrzymałby takie działanie. Węży z kolei zrobiło się nagle więcej i to w momencie, kiedy przekroczył pierwszą deskę. Każde z nich śledziło za nim wzrokiem, jak gdyby szykowały się do ataku. Przerażały go te spojrzenia, ale próbował to ukryć. Czy naprawdę zamierzały go ukąsić? Oby nie. Miał taką nadzieję.
Most odrobinę się bujał. W innej okoliczności powiedziałby, że było to całkiem ekscytujące… ale teraz niezbyt. Ciężko było mu utrzymać równowagę. Kroki stawiał naprawdę powoli, w obawie, że któraś z desek mogłaby pęknąć… albo gdyby któryś z węży zamierzał go zaatakować.
Martwiło go to, że w oddali dostrzegł nieznajomą sylwetkę. To mógł być naprawdę każdy. Osoba mogła być niska i wydawać się nieszkodliwa, ale znał wielu czarodziei, którzy byli wyjątkowo niebezpieczni pomimo swojego wzrostu. A i były kobiety, które walczyły lepiej od niego i rzucały potężniejsze zaklęcia. Och, znacznie potężniejsze. Sam gryzł się z tym, co powinien zrobić. Zaatakować? Ale co gdyby osoba przed nim okazała się niewinną? Postanowił więc zaczekać na odpowiedź na pytanie, które zadał.
Była kobietą, to pewne, poznał po głosie. I potrzebowała pomocy. Jak mógłby jej nie pomóc? Był naiwny. Cholernie naiwny. Na tyle, że ani przez chwilę nie pomyślał o tym, że nieznajoma mogła chcieć wykorzystać go do własnych celów… albo zabić. Kiedy zaczęła krzyczeć i nawoływać o pomoc, nie mógł się nie przejąć. Brzmiała naprawdę przekonująco. Węże były dla niej problematyczne i wyraźnie się ich bała. Rozumiał dlaczego i stwierdził, że powinien coś zrobić. Natychmiast. Tylko co? Jak powinien zacząć działać?
Przez głowę przeleciała mu cała gama zaklęć… ale miał problem z wybraniem właściwego. No i… były takie, które musiałby rzucić kilkadziesiąt razy.
– Animal Somni – postanowił rzucić w stronę jednego z węży z nadzieją, że urok zadziała. Testował możliwości zaklęcia. Nie chciał wyjść na kompletnego debila, który nie potrafił uratować damy w opałach. – Proszę, niech Pani zaczeka w miejscu – zaproponował.
Most odrobinę się bujał. W innej okoliczności powiedziałby, że było to całkiem ekscytujące… ale teraz niezbyt. Ciężko było mu utrzymać równowagę. Kroki stawiał naprawdę powoli, w obawie, że któraś z desek mogłaby pęknąć… albo gdyby któryś z węży zamierzał go zaatakować.
Martwiło go to, że w oddali dostrzegł nieznajomą sylwetkę. To mógł być naprawdę każdy. Osoba mogła być niska i wydawać się nieszkodliwa, ale znał wielu czarodziei, którzy byli wyjątkowo niebezpieczni pomimo swojego wzrostu. A i były kobiety, które walczyły lepiej od niego i rzucały potężniejsze zaklęcia. Och, znacznie potężniejsze. Sam gryzł się z tym, co powinien zrobić. Zaatakować? Ale co gdyby osoba przed nim okazała się niewinną? Postanowił więc zaczekać na odpowiedź na pytanie, które zadał.
Była kobietą, to pewne, poznał po głosie. I potrzebowała pomocy. Jak mógłby jej nie pomóc? Był naiwny. Cholernie naiwny. Na tyle, że ani przez chwilę nie pomyślał o tym, że nieznajoma mogła chcieć wykorzystać go do własnych celów… albo zabić. Kiedy zaczęła krzyczeć i nawoływać o pomoc, nie mógł się nie przejąć. Brzmiała naprawdę przekonująco. Węże były dla niej problematyczne i wyraźnie się ich bała. Rozumiał dlaczego i stwierdził, że powinien coś zrobić. Natychmiast. Tylko co? Jak powinien zacząć działać?
Przez głowę przeleciała mu cała gama zaklęć… ale miał problem z wybraniem właściwego. No i… były takie, które musiałby rzucić kilkadziesiąt razy.
– Animal Somni – postanowił rzucić w stronę jednego z węży z nadzieją, że urok zadziała. Testował możliwości zaklęcia. Nie chciał wyjść na kompletnego debila, który nie potrafił uratować damy w opałach. – Proszę, niech Pani zaczeka w miejscu – zaproponował.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Anthony Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 81
'k100' : 81
Mój piękny złoty rycerz jednak uznał, że mi pomoże. Jakie to słodkie. Uważnie obserwuję jego twarz, żeby mieć pewność, że nie robi mnie w chuja, przypadkiem zaraz sam nie rzuci we mnie zaklęciem i nie ucieknie. To by było… bardzo nieprzyjemne.
Na szczęście jego emocje i chęć pomocy są prawdziwe. On serio chce uratować mnie przed tymi cholernymi linami! Wężami. Wężo-linami. Cokolwiek. To zbyt pojebane miejsce, żeby się nad tym rozwodzić.
Robię parę drżących kroków w tył, patrząc na boki. Węży faktycznie było dużo… za dużo, żeby się z nimi przepychać, żeby próbować przedostać się na drugi koniec mostu. No i ostatecznie… po co mi tamten dłużnik, kiedy w tej chwili mam przed sobą o wiele lepszy fant. Tylko żeby go węże nie dojechały. Bo jak go zabiją, a on spadnie gdzieś w przepaść, to po pierwsze - będę musiała też tam zejść, żeby odszukać zwłoki, a po drugie, jak się za bardzo poobija, to mogą mi nie uwierzyć, że ta odcięta głowa, która właśnie im podaję, należy właśnie do pana zdrajcy Macmillana. No a po trzecie - jakby był żywy, to może by mi więcej zapłacili? W końcu będą mogli go przesłuchać i zdobić więcej potrzebnych informacji.
Ta myśl uderza mnie jak grom z jasnego nieba.
Kurwa. Muszę tego zjebusa dostarczyć w jednym kawałku.
Węże!
-Panie, Panie to nie ma sensu. Trzeba uciekać! Ich za dużo!- robię ponownie kilka kroków w stronę początku mostu - tej strony, z której przybyłam. - Trzeba uciekać! Szybko!
Tylko jak by go zmusić, żeby poszedł za mną i nie używać do tego dość wygodnych i poręcznych zaklęć czarnomagicznych? Ich użycie bardzo by ułatwiło łapanie, chociaż wtedy to już nici z pułapki.
Myśl! Szybko! Do chuja pana!
Mózg działał stanowczo za wolno. Kompletnie pozbawiony ulubionego wysokoprocentowego paliwa, zamienił się w zardzewiałą kupę złomu.
Złomu. To jest jakiś pomysł.
Tłumię lekki uśmiech i wystawiam lewą rękę bliżej węży. Jeden z nich zwinął się w zygzak, żeby już po chwili jak sprężyna wystartować w moją stronę i wgryźć się w skórzaną kurtkę.
W tym samej chwili wrzasnęłam wniebogłosy, jakby faktycznie działa mi się krzywda. Magiczny wąż, wyraźnie zdziwiony całą sytuacją i tym, że chyba złamał sobie ząb na mojej protezie, zawisł na moim rękawie, którym zaczęłam potrząsać dla dodania sytuacji dramatyzmu.
-Idź sobie! Zostaw mnie! Pomocy!
Na szczęście jego emocje i chęć pomocy są prawdziwe. On serio chce uratować mnie przed tymi cholernymi linami! Wężami. Wężo-linami. Cokolwiek. To zbyt pojebane miejsce, żeby się nad tym rozwodzić.
Robię parę drżących kroków w tył, patrząc na boki. Węży faktycznie było dużo… za dużo, żeby się z nimi przepychać, żeby próbować przedostać się na drugi koniec mostu. No i ostatecznie… po co mi tamten dłużnik, kiedy w tej chwili mam przed sobą o wiele lepszy fant. Tylko żeby go węże nie dojechały. Bo jak go zabiją, a on spadnie gdzieś w przepaść, to po pierwsze - będę musiała też tam zejść, żeby odszukać zwłoki, a po drugie, jak się za bardzo poobija, to mogą mi nie uwierzyć, że ta odcięta głowa, która właśnie im podaję, należy właśnie do pana zdrajcy Macmillana. No a po trzecie - jakby był żywy, to może by mi więcej zapłacili? W końcu będą mogli go przesłuchać i zdobić więcej potrzebnych informacji.
Ta myśl uderza mnie jak grom z jasnego nieba.
Kurwa. Muszę tego zjebusa dostarczyć w jednym kawałku.
Węże!
-Panie, Panie to nie ma sensu. Trzeba uciekać! Ich za dużo!- robię ponownie kilka kroków w stronę początku mostu - tej strony, z której przybyłam. - Trzeba uciekać! Szybko!
Tylko jak by go zmusić, żeby poszedł za mną i nie używać do tego dość wygodnych i poręcznych zaklęć czarnomagicznych? Ich użycie bardzo by ułatwiło łapanie, chociaż wtedy to już nici z pułapki.
Myśl! Szybko! Do chuja pana!
Mózg działał stanowczo za wolno. Kompletnie pozbawiony ulubionego wysokoprocentowego paliwa, zamienił się w zardzewiałą kupę złomu.
Złomu. To jest jakiś pomysł.
Tłumię lekki uśmiech i wystawiam lewą rękę bliżej węży. Jeden z nich zwinął się w zygzak, żeby już po chwili jak sprężyna wystartować w moją stronę i wgryźć się w skórzaną kurtkę.
W tym samej chwili wrzasnęłam wniebogłosy, jakby faktycznie działa mi się krzywda. Magiczny wąż, wyraźnie zdziwiony całą sytuacją i tym, że chyba złamał sobie ząb na mojej protezie, zawisł na moim rękawie, którym zaczęłam potrząsać dla dodania sytuacji dramatyzmu.
-Idź sobie! Zostaw mnie! Pomocy!
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Wciąż nie wiedział jak poradzić sobie w wężo-linami. Sytuacja nie wyglądała na zbyt kolorową. Było ich zbyt wiele. Bezsensownym byłoby zapewne usypiać każdego z nich… powtarzałby pewnie inkantację w nieskończoność, a to trwało by zbyt długo. Z drugiej strony nie miał pojęcia czy nie miały okazać się zbyt wielkim problemem dla nich obu i czy na przykład były jadowite.
O ile nie martwił się zbytnio o samego siebie, to martwił się o bezpieczeństwo nieznajomej kobiety. Nie wiedział czy była doświadczoną w walce czarownicą, ale jego typowo męski jak na pięćdziesiąty siódmy rok umysł podpowiadał mu, że była „słabsza”. To jest… tak mu się zdawało. Głupio mu było jednak dostosować się do jej propozycji ucieczki. Żaden Macmillan tak po prostu nie uciekał z pola walki! Nawet jeżeli toczył bitwę z przeklętymi wężami! Rozumiał zatroskanie nieznanej damy, ale nie należał do tchórzy! O nie, nie! Nie zamierzał się tak łatwo poddawać! Nie kiedy po drugiej stronie czekała na niego niewinna kobieta!
– Reducio! – rzucił kolejny urok w stronę kolejnego gada, który szykował się do ataku na jego osobę. Musiał jak najszybciej przedostać się w stronę niskiej czarownicy, żeby jej pomóc. Tylko jak? Wężów i tak było zbyt wiele! Może jednak powinien zaryzykować przejście w jej stronę? Nabrał powietrza i ponownie powoli ruszył w stronę nieznajomej blondynki. Ostrożnie stawiał kroki na moście, co by to nie zostać pogryzionym, ale też nie spaść.
– Reducio! – ponowił znowu urok, kierując różdżkę w kolejnego napastliwego gada. Choć udało mu się pokonać znaczną odległość, to wciąż brakowało mu kilku kroków do czarownicy. Pech chciał że zajmując się kolejną turą zwierząt… przeoczył fakt, że któreś z nich na nią napadło. Nagły wrzask sprawił, że natychmiast podniósł głowę i utkwił w czarownicy swoje spojrzenie. Ruszył jej jak oparzony na pomoc. – Powoli się wycofaj – polecił jej. – Ostrożnie. W razie czego rzucę zaklęcie, gdyby któreś ponownie chciało cię zaatakować – zaproponował, mając nadzieję, że choć trochę ją uspokoi. – Jak tylko zejdziemy z mostu dam ci alkohol, żeby przeczyścić ranę – dodał, mając nadzieję, że ta go posłucha.
Potem zrobił kolejny krok do przodu i kolejny. Zajmując się głównie obroną kobiety nie zauważył kiedy jeden z węży zaatakował także i jego. Ugryzł go prosto w lewą dłoń, pozostawiając jedynie ślad, gdzie zęby przebiły skórę. Zacisnął zęby, nie chcąc dawać po sobie znać, że coś go bolało.
– Daj mi rękę, proszę – poprosił, wyciągając z wewnętrznej kieszeni piersiówkę z whisky. Byli już w bezpiecznym miejscu, z dala od szalonego mostu, który próbował ich zabić.
O ile nie martwił się zbytnio o samego siebie, to martwił się o bezpieczeństwo nieznajomej kobiety. Nie wiedział czy była doświadczoną w walce czarownicą, ale jego typowo męski jak na pięćdziesiąty siódmy rok umysł podpowiadał mu, że była „słabsza”. To jest… tak mu się zdawało. Głupio mu było jednak dostosować się do jej propozycji ucieczki. Żaden Macmillan tak po prostu nie uciekał z pola walki! Nawet jeżeli toczył bitwę z przeklętymi wężami! Rozumiał zatroskanie nieznanej damy, ale nie należał do tchórzy! O nie, nie! Nie zamierzał się tak łatwo poddawać! Nie kiedy po drugiej stronie czekała na niego niewinna kobieta!
– Reducio! – rzucił kolejny urok w stronę kolejnego gada, który szykował się do ataku na jego osobę. Musiał jak najszybciej przedostać się w stronę niskiej czarownicy, żeby jej pomóc. Tylko jak? Wężów i tak było zbyt wiele! Może jednak powinien zaryzykować przejście w jej stronę? Nabrał powietrza i ponownie powoli ruszył w stronę nieznajomej blondynki. Ostrożnie stawiał kroki na moście, co by to nie zostać pogryzionym, ale też nie spaść.
– Reducio! – ponowił znowu urok, kierując różdżkę w kolejnego napastliwego gada. Choć udało mu się pokonać znaczną odległość, to wciąż brakowało mu kilku kroków do czarownicy. Pech chciał że zajmując się kolejną turą zwierząt… przeoczył fakt, że któreś z nich na nią napadło. Nagły wrzask sprawił, że natychmiast podniósł głowę i utkwił w czarownicy swoje spojrzenie. Ruszył jej jak oparzony na pomoc. – Powoli się wycofaj – polecił jej. – Ostrożnie. W razie czego rzucę zaklęcie, gdyby któreś ponownie chciało cię zaatakować – zaproponował, mając nadzieję, że choć trochę ją uspokoi. – Jak tylko zejdziemy z mostu dam ci alkohol, żeby przeczyścić ranę – dodał, mając nadzieję, że ta go posłucha.
Potem zrobił kolejny krok do przodu i kolejny. Zajmując się głównie obroną kobiety nie zauważył kiedy jeden z węży zaatakował także i jego. Ugryzł go prosto w lewą dłoń, pozostawiając jedynie ślad, gdzie zęby przebiły skórę. Zacisnął zęby, nie chcąc dawać po sobie znać, że coś go bolało.
– Daj mi rękę, proszę – poprosił, wyciągając z wewnętrznej kieszeni piersiówkę z whisky. Byli już w bezpiecznym miejscu, z dala od szalonego mostu, który próbował ich zabić.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Anthony Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 15, 9
'k100' : 15, 9
Plan się sprawdzał. Oh, kto by pomyślał, że pomysł z pannicą w opałach może zadziałać. Przecież nie wyglądam jak typowa kobieta - włosy krótkie, skórzana kurtka, ciężkie wojskowe buty i do tego na dupie mam spodnie. Ale miło jest trafić na kogoś, kto mimo takich… wybryków modowych nadal widzi we mnie damę.
Jaka szkoda, że niedługo będziemy musieli się pożegnać. Ale nie szkodzi, mój złoty, o twoim dobrym uczynku będzie mi przypominać ciężka sakiewka po brzegi wypchana galeonami. Złoto za złotego chłopca.
Romantycznie.
-D-dobrze. - wydusiłam z siebie, starając się zabrzmieć jak najbardziej histerycznie. No już… chodź za mną, no chodź.
I wtedy padło TO słowo.
Słowo-muzyka jak chóralny śpiew prześlicznych aniołów.
Alkohol. Al-ko-hol.
Moje serce zaczęło szybciej bić.
On da mi alkohol. Napije się boskiej ambrozji i jeszcze dostanę nagrodę! Co za cudowny dzień! Czyżby nareszcie los miał mi w końcu zafundować coś dobrego?
Kiedy kierowałam się w stronę bezpiecznego brzegu, na ustach już rozgościł się szeroki uśmiech, z którym było ciężej walczyć, niż z tymi wszystkimi wężami razem wziętymi. Ale musiałam się postarać. Jeszcze chwila. Jeszcze sekunda.
Usiadłam na pniu, ponownie próbując wejść w rolę osoby, będącej prawdziwym obrazem nędzy i rozpaczy, przyciskając “ranną” rękę do piersi. Tak naprawdę czekałam tylko na moment, aż mężczyzna podejdzie bliżej. Wystarczająco blisko, aby po raz ostatni spojrzeć na niego wielkimi oczami niewinnej sarenki... i sekundę później z impetem walnąć go metalowym łokciem mojej protezy prosto w krocze.
Szybko odsunęłam się na bezpieczną odległość, patrząc, czy nie upuścił piersiówki, czy też różdżki.
-Miło w końcu Was poznać, Panie Macmillan. - cała sztuczna delikatność i nieporadność wyparowała i w końcu byłam sobą. Chociaż pozostał w moim głosie wschodni zaśpiew. Wymierzyłam różdżkę prosto w jego durny szlachecki łeb. - Widzę, że jesteście warci swojej ceny. To co, pójdziecie ze mną po dobroci…
Moja twarz prawie w ogóle jest pozbawiona mimiki, a głos zrobił się lodowaty i ostry.
-Czy chcecie, żebym Wam pokazała przedsmak tego, co Wam zrobię, jeśli zaczniecie fikać?
Mój wzrok niestety był skutecznie rozpraszany przez cholerną piersiówkę.
Nie… cudowną piersiówkę.
Jaka szkoda, że niedługo będziemy musieli się pożegnać. Ale nie szkodzi, mój złoty, o twoim dobrym uczynku będzie mi przypominać ciężka sakiewka po brzegi wypchana galeonami. Złoto za złotego chłopca.
Romantycznie.
-D-dobrze. - wydusiłam z siebie, starając się zabrzmieć jak najbardziej histerycznie. No już… chodź za mną, no chodź.
I wtedy padło TO słowo.
Słowo-muzyka jak chóralny śpiew prześlicznych aniołów.
Alkohol. Al-ko-hol.
Moje serce zaczęło szybciej bić.
On da mi alkohol. Napije się boskiej ambrozji i jeszcze dostanę nagrodę! Co za cudowny dzień! Czyżby nareszcie los miał mi w końcu zafundować coś dobrego?
Kiedy kierowałam się w stronę bezpiecznego brzegu, na ustach już rozgościł się szeroki uśmiech, z którym było ciężej walczyć, niż z tymi wszystkimi wężami razem wziętymi. Ale musiałam się postarać. Jeszcze chwila. Jeszcze sekunda.
Usiadłam na pniu, ponownie próbując wejść w rolę osoby, będącej prawdziwym obrazem nędzy i rozpaczy, przyciskając “ranną” rękę do piersi. Tak naprawdę czekałam tylko na moment, aż mężczyzna podejdzie bliżej. Wystarczająco blisko, aby po raz ostatni spojrzeć na niego wielkimi oczami niewinnej sarenki... i sekundę później z impetem walnąć go metalowym łokciem mojej protezy prosto w krocze.
Szybko odsunęłam się na bezpieczną odległość, patrząc, czy nie upuścił piersiówki, czy też różdżki.
-Miło w końcu Was poznać, Panie Macmillan. - cała sztuczna delikatność i nieporadność wyparowała i w końcu byłam sobą. Chociaż pozostał w moim głosie wschodni zaśpiew. Wymierzyłam różdżkę prosto w jego durny szlachecki łeb. - Widzę, że jesteście warci swojej ceny. To co, pójdziecie ze mną po dobroci…
Moja twarz prawie w ogóle jest pozbawiona mimiki, a głos zrobił się lodowaty i ostry.
-Czy chcecie, żebym Wam pokazała przedsmak tego, co Wam zrobię, jeśli zaczniecie fikać?
Mój wzrok niestety był skutecznie rozpraszany przez cholerną piersiówkę.
Nie… cudowną piersiówkę.
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
Droga do Tyneham
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Dorset