Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Durham
Opuszczone zamczysko
Strona 2 z 2 •
1, 2

AutorWiadomość
First topic message reminder :


Opuszczone zamczysko
Władcy Durham już kilka stuleci temu porzucili jedną ze swych posiadłości, spisując ją na straty i pozwalając, by stała się ona schronieniem dla leśnych stworzeń. Od lat nikt o nią nie dba, nikt się do niej nie zbliża, nikt – nawet ciekawskie latorośle rodu Burke – nie śmie zajrzeć do środka. Zamek stał się grobowcem i samotnią dla swego jedynego mieszkańca, którego obecność sprawiła, że panowie Durham bezwzględnie zabronili odwiedzania popadającego w ruinę budynku. Wyłącznie biegli w historii magii czarodzieje wiedzą, iż przed wiekami, młoda lady Burke sprzeciwiła się świętej woli swego ojca nakazującego jej poślubić wybranego przez siebie kandydata. Dziewczyna nie chciała tego uczynić i z rozpaczy zamknęła się w skrzyni, w jakiej rodzice trzymali jej wiano. Udusiła się, a po śmierci powróciła jako duch. Wstydliwa historia nie jest znana nawet samym Burke’om, gdyż starsze pokolenia robiły, co mogły, aby zatrzeć wstydliwą plamę na honorze rodziny. Dziś już prawie nikt o tym nie pamięta, ale i tak nikt nie zapuszcza się w okolice zamczyska, pomny na przestrogi oraz specyficzną aurę otaczającą ruiny.
- Niewiele, tylko że zostało opuszczone i nikt nie wie dlaczego - odpowiedział jej. Słyszał, jak oddala się; śnieg skrzypiał pod jej nogami, dając znać, że przemieszcza się wzdłuż murów, które wyznaczały granice posiadłości. Cokolwiek robiła jednak, jego spojrzenie wciąż błądziło po trzymanych papierach, ale to przecież nie tak, że miała mu gdzieś zaraz uciec, albo od razu ruszyć do wnętrza ponurej rudery. Jej głos był melodyjny, nawet pomimo twardej, charakterystycznej nuty i przyjemnie płynął po śniegu, dzięki niemu będąc doskonale słyszalnym mimo odległości, jaka zaczęła ich dzielić. Dopiero kiedy wspomniała o pożarze, a on akurat skończył lustrować nieco uważniej dokumenty, podniósł spojrzenie najpierw na nią, a potem na samo domostwo. Faktycznie, jeśli się przyjrzeć, kamień był poczerniały w charakterystyczny niemal sposób, chociaż fakt ten w żaden sposób nie wpływał na to, że liczby wydawały się być w porządku.
- Rozumiem, więc nie ma co liczyć na jakiekolwiek archiwa - westchnął, wreszcie ruszając się z miejsca i podchodząc do niej, przelotnym tylko spojrzeniem zahaczając o runę, która znajdowała się na kamieniach. - Trójka - odpowiedział jej też zaraz lakonicznie. - Cóż... na pewno sprzyjała podejmowaniu kreatywnych decyzji. Jeśli ktoś postanowił spalić Beamish Hall i tym samym ukryć tę tragedię, to musiał improwizować, działać szybko. - na moment zamilkł, patrząc na Primrose, albo raczej przez nią, wyraźnie się nad czymś zastanawiając - Nie znam się na obrazach, ani tym bardziej ich tworzeniu, ale czy skoro jesteśmy w stanie przenieść kogoś na płótno, sprawić że będzie się zachowywać jak za życia, móc rozmawiać... Może istnieje sposób by w magiczny sposób zmusić portrety do mówienia? - zasugerował mimowolnie. Sam nie był pewien, czy to najlepszy z pomysłów, ale zawsze był jakiś, nawet jeśli niekoniecznie z jego dziedziny.
- W każdym razie, może patrzymy na to ze złej strony? Może powinniśmy zwrócić większą uwagę na negatywne cechy przywołanych liczb? Nawet jeśli aura zamku sama w sobie jawi się jako tajemnicza, a do tego działa jak gąbka, przez wzgląd na dwójkę, to może podejście od drugiej strony pozwoli nam lepiej zrozumieć i ominąć panującą nad tym miejscem aurę? Próbowała lady podejść do tego w ten sposób? - zapytał jeszcze, spoglądając na Primrose uważnie, z delikatnym zaciekawieniem malującym się na twarzy. Nie był pewien, czy ten sposób działania może im jakkolwiek pomóc, ale zawsze był czymś co nie zaszkodzi.
- Rozumiem, więc nie ma co liczyć na jakiekolwiek archiwa - westchnął, wreszcie ruszając się z miejsca i podchodząc do niej, przelotnym tylko spojrzeniem zahaczając o runę, która znajdowała się na kamieniach. - Trójka - odpowiedział jej też zaraz lakonicznie. - Cóż... na pewno sprzyjała podejmowaniu kreatywnych decyzji. Jeśli ktoś postanowił spalić Beamish Hall i tym samym ukryć tę tragedię, to musiał improwizować, działać szybko. - na moment zamilkł, patrząc na Primrose, albo raczej przez nią, wyraźnie się nad czymś zastanawiając - Nie znam się na obrazach, ani tym bardziej ich tworzeniu, ale czy skoro jesteśmy w stanie przenieść kogoś na płótno, sprawić że będzie się zachowywać jak za życia, móc rozmawiać... Może istnieje sposób by w magiczny sposób zmusić portrety do mówienia? - zasugerował mimowolnie. Sam nie był pewien, czy to najlepszy z pomysłów, ale zawsze był jakiś, nawet jeśli niekoniecznie z jego dziedziny.
- W każdym razie, może patrzymy na to ze złej strony? Może powinniśmy zwrócić większą uwagę na negatywne cechy przywołanych liczb? Nawet jeśli aura zamku sama w sobie jawi się jako tajemnicza, a do tego działa jak gąbka, przez wzgląd na dwójkę, to może podejście od drugiej strony pozwoli nam lepiej zrozumieć i ominąć panującą nad tym miejscem aurę? Próbowała lady podejść do tego w ten sposób? - zapytał jeszcze, spoglądając na Primrose uważnie, z delikatnym zaciekawieniem malującym się na twarzy. Nie był pewien, czy ten sposób działania może im jakkolwiek pomóc, ale zawsze był czymś co nie zaszkodzi.
Augustus Rookwood

Zawód : Poszukiwacz Śmierci, badacz, naukowiec, numerolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Quiet, crawl to the in-between
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni


Rozumiała w pełni żal Rookwooda, sama też nad tym ubolewała. O ileż bardziej prostsze byłoby ich zadanie gdyby mieli dostęp do starych zapisków, ale jednak ktoś bardzo się postarał aby kolejne pokolenia się o niczym nie dowiedziały. Zmarszczyła delikatnie brwi analizując słowa mężczyzny.
-Nie znam się również na obrazach, ale nigdy nie pomyślałam w ten sposób. Zapewne przez wzgląd na szacunek jakim darzę poprzednie pokolenia. - Choć sam pomysł wydawał się kuszący i mógłby mieć szanse powodzenia, to świadomość, że przez następne miesiące postacie w obrazach będa jej uprzykrzyć życie nie zachęcała do tego typu działania. Zawsze jednak mogłaby spróbować zapytać lady Fawley co ona o tym sądzi. Była malarką, dedykowała tej twórczości cały swój wolny czas, z tego co zrozumiała Primrose więc może mogłaby udzielić na to pytanie wyczerpującej odpowiedzi.
Zatrzymała się i obejrzała na Augustusa zaplatając dłonie za plecami.
-Negatyw trójki i dwójki? - Zapytała starając się zrozumieć co ma na myśli mężczyzna poprzez skupienie na innym aspekcie tych liczb aby przełamać barierę, która prawdopodobnie zakłóca odbiór numerologiczny tego miejsca. - Uległość i pokorność dwójki, prowadzi do nadużyć, złości ale takiej, która nie przejawia się działaniem. - Nie wiedziała czy idzie dobrym tropem, ponieważ wcześniej nie patrzyła na to zagadnienie z tej strony.-Trójka w negatywie nie jest stała, potrafi zaburzać stabilność otoczenia… - Powiedziała z lekkim wahaniem w głosie i nagle urwała i podeszła szybkim krokiem do Augustusa i spojrzała na opis Beamish Hall jaki trzymał w dłoniach.-A gdyby dokonać obliczeń na bazie ekstrapolacji, moglibyśmy prognozować wartość zmiennej poza zakresem, dla którego mamy dane, przez dopasowanie do istniejących danych pewnej funkcji, następnie wyliczenie jej wartości w szukanym punkcie.
Spojrzała na mężczyznę ciekawa jego reakcji na jej słowa. Nie było to łatwe, ale to mogłoby im pomóc obejść aurę zamku, przy jednoczesnym wykorzystaniu negatywów liczb jak wspomniał czarodziej. Gdyby im się udało to ustalenie wartości pewnej numerologicznej zamku byłoby by o wiele prostsze do oszacowania, a to oznaczało, że z dość dużym prawdopodobieństwem by odnaleźli właściwą liczbę.
-Nie znam się również na obrazach, ale nigdy nie pomyślałam w ten sposób. Zapewne przez wzgląd na szacunek jakim darzę poprzednie pokolenia. - Choć sam pomysł wydawał się kuszący i mógłby mieć szanse powodzenia, to świadomość, że przez następne miesiące postacie w obrazach będa jej uprzykrzyć życie nie zachęcała do tego typu działania. Zawsze jednak mogłaby spróbować zapytać lady Fawley co ona o tym sądzi. Była malarką, dedykowała tej twórczości cały swój wolny czas, z tego co zrozumiała Primrose więc może mogłaby udzielić na to pytanie wyczerpującej odpowiedzi.
Zatrzymała się i obejrzała na Augustusa zaplatając dłonie za plecami.
-Negatyw trójki i dwójki? - Zapytała starając się zrozumieć co ma na myśli mężczyzna poprzez skupienie na innym aspekcie tych liczb aby przełamać barierę, która prawdopodobnie zakłóca odbiór numerologiczny tego miejsca. - Uległość i pokorność dwójki, prowadzi do nadużyć, złości ale takiej, która nie przejawia się działaniem. - Nie wiedziała czy idzie dobrym tropem, ponieważ wcześniej nie patrzyła na to zagadnienie z tej strony.-Trójka w negatywie nie jest stała, potrafi zaburzać stabilność otoczenia… - Powiedziała z lekkim wahaniem w głosie i nagle urwała i podeszła szybkim krokiem do Augustusa i spojrzała na opis Beamish Hall jaki trzymał w dłoniach.-A gdyby dokonać obliczeń na bazie ekstrapolacji, moglibyśmy prognozować wartość zmiennej poza zakresem, dla którego mamy dane, przez dopasowanie do istniejących danych pewnej funkcji, następnie wyliczenie jej wartości w szukanym punkcie.
Spojrzała na mężczyznę ciekawa jego reakcji na jej słowa. Nie było to łatwe, ale to mogłoby im pomóc obejść aurę zamku, przy jednoczesnym wykorzystaniu negatywów liczb jak wspomniał czarodziej. Gdyby im się udało to ustalenie wartości pewnej numerologicznej zamku byłoby by o wiele prostsze do oszacowania, a to oznaczało, że z dość dużym prawdopodobieństwem by odnaleźli właściwą liczbę.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke

Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, B&B
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii


Szacunek, o którym wspomniała Primrose, był kwestią, którą nad wyraz rozumiał. W końcu rody czystokrwiste, a w szczególności te arystokratyczne, wychowywane były w pełnym poszanowaniu do dziedzictwa i rodowej schedy. Obrazy były pamiątkami; ważnymi i hołubionymi, z zaklętymi w nich postaciami przodków, którzy doprowadzili rodziny do danego stanu. Na miejsce na ścianie najczęściej sobie zasłużyli, w końcu nie na każdego chciało się marnować i pieniądze i pamięć. Przodkowie więc byli obserwatorami; ich czujne spojrzenia śledziły poczynania potomków, a uszy podchwytywały sekrety domostw. Byli strażnikami, elementami historii, jej przekaźnikami, ale też po prostu farbą na płótnie ze szczyptą magii. Nadąsane portrety mogły być uciążliwe, ale jeśli Rookwood miał być szczery, dla niego były tylko i zaledwie reliktami.
- Dwójka wepchnięta w swoją negatywną wibrację faktycznie wybitnie podatna jest na nadużycia, ale prawdę powiedziawszy - niekoniecznie musi się w odwrocie do pozytywu znajdować. Na pewno symbolizuje lękliwość czy apatię, a nawet żal do siebie i całego świata, jeśli szerzej się nad tym rozwodzić. Siódemka dodatkowo zabarwia się melancholią, trąci wręcz mrokiem i depresyjnością. No i w końcu trójka, która w niewłaściwy sposób obrasta w dumę, próżność i arogancję. Oczywiście, są to słowa dość... ludzkie, że to tak ujmę, ale jeśli mam być szczery, to wygląda trochę na to, że liczby zostały wytrącone ze swoich pozytywnych wibracji. Myślę, że mogło się zdarzyć tak, że cokolwiek doprowadziło do ruiny Beamish Hall, wyjątkowo mocno oddziaływało z negatywną stroną numerologiczną zamku. To musiał być cały proces, który wciąż w jakiś sposób trwa, skoro posiadłość zostawiona sama w sobie nie wróciła do naturalnego stanu. - zamilkł na moment, przestępując z nogi na nogę, jakby w ten sposób chcąc chociaż odrobinę odgonić zimno, które przez zastanie bardziej dawało się we znaki. W końcu też pozwolił jej powiedzieć, co miała na myśli. Pokiwał głową, przez moment mrużąc oczy i patrząc w zastanowieniu na sylwetkę budowli pośród śnieżnego puchu - Lepiej zacząć od aproksymacji, pozwoli nam to wykluczyć błędy na późniejszym etapie. - powiedział wreszcie, przez moment jeszcze jakby przekładając w głowie kolejne informacje, aż w końcu pokiwał nią, przenosząc spojrzenie na lady Burke - Tak, aproksymacja będzie pewniejsza na początek.
- Dwójka wepchnięta w swoją negatywną wibrację faktycznie wybitnie podatna jest na nadużycia, ale prawdę powiedziawszy - niekoniecznie musi się w odwrocie do pozytywu znajdować. Na pewno symbolizuje lękliwość czy apatię, a nawet żal do siebie i całego świata, jeśli szerzej się nad tym rozwodzić. Siódemka dodatkowo zabarwia się melancholią, trąci wręcz mrokiem i depresyjnością. No i w końcu trójka, która w niewłaściwy sposób obrasta w dumę, próżność i arogancję. Oczywiście, są to słowa dość... ludzkie, że to tak ujmę, ale jeśli mam być szczery, to wygląda trochę na to, że liczby zostały wytrącone ze swoich pozytywnych wibracji. Myślę, że mogło się zdarzyć tak, że cokolwiek doprowadziło do ruiny Beamish Hall, wyjątkowo mocno oddziaływało z negatywną stroną numerologiczną zamku. To musiał być cały proces, który wciąż w jakiś sposób trwa, skoro posiadłość zostawiona sama w sobie nie wróciła do naturalnego stanu. - zamilkł na moment, przestępując z nogi na nogę, jakby w ten sposób chcąc chociaż odrobinę odgonić zimno, które przez zastanie bardziej dawało się we znaki. W końcu też pozwolił jej powiedzieć, co miała na myśli. Pokiwał głową, przez moment mrużąc oczy i patrząc w zastanowieniu na sylwetkę budowli pośród śnieżnego puchu - Lepiej zacząć od aproksymacji, pozwoli nam to wykluczyć błędy na późniejszym etapie. - powiedział wreszcie, przez moment jeszcze jakby przekładając w głowie kolejne informacje, aż w końcu pokiwał nią, przenosząc spojrzenie na lady Burke - Tak, aproksymacja będzie pewniejsza na początek.
Augustus Rookwood

Zawód : Poszukiwacz Śmierci, badacz, naukowiec, numerolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Quiet, crawl to the in-between
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni


Im dłużej przebywała w towarzystwie Augustusa Rookwooda tym coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że dobrze postąpiła kontaktując się z nimi i prosząc o pomoc. Miał ogromną wiedzę i podszedł do sprawy obliczeń Beamish Hall profesjonalnie i ze skupieniem. Czuła, że z nim jest w stanie dowiedzieć się jaka jest przybliżona, prawidłowa liczba numerologiczna dla tego miejsca i być może nigdy się nie dowie co takiego miało miejsce w przeszłości, co doprowadziło ową posiadłość do ruiny, ale przynajmniej będą z Edgarem wiedzieć z czym mają do czynienia. Być może, kiedyś, uda się rozwikłać zagadkę rodową. Możliwe, że Rookwood właśnie rozpoczął ten skomplikowany proces.
Słysząc, że należy dokonać obliczeń wyciągnęła w jego stronę samopiszące pióro aby mógł notować zapiski.
-Wobec tego należy stworzyć bazę aproksymacji. – Odezwała się, a pióro natychmiast naniosło odpowiedni wzór pod, który mieli podstawić cyfry. –Pytanie tylko czy w obszarze omega i w funkcji Phi w iksie, phi ma być trójką czy dwójką? – Zmarszczyła brwi –Czy może pójdziemy na cel, który jest na dziewiątce? Gdzie iksem będzie siedem a omegą dwa? To wtedy może nam wyprowadzić ostatecznie liczbę, której szukamy?
Zerknęła na mężczyznę sprawdzając czy podobnie myśli, a może ma całkowicie inny pomysł, który mógłby im wyprowadzić ostateczny wynik, którego oczekują?
Numerologia zdawała się z początku nudna, ale im bardziej zgłębiała naukę tym bardziej ją fascynowała i pochłaniała. Nie sądziła, że kiedyś będzie mistrzem w tej dziedzinie, zdecydowanie runy były jej ulubieńcami, ale liczby pomagały w określeniu jakich materiałów powinna użyć do stworzenia talizmanu, jak je połączyć aby ich siła była połączona, aby się nawzajem nie zwalczały w przedmiocie, który miał chronić. Podobnie było z klątwami, im lepiej klątwa współpracowała z przedmiotem, na który była nałożona tym większa jej skuteczność. Czuła jak zimno wdziera się zza ubranie, jak palce u stóp kostnieją, jak grabieją dłonie, a to oznaczało, że powinni niedługo kończyć jeżeli nie chcieli się zamienić w sopel lodu.
Słysząc, że należy dokonać obliczeń wyciągnęła w jego stronę samopiszące pióro aby mógł notować zapiski.
-Wobec tego należy stworzyć bazę aproksymacji. – Odezwała się, a pióro natychmiast naniosło odpowiedni wzór pod, który mieli podstawić cyfry. –Pytanie tylko czy w obszarze omega i w funkcji Phi w iksie, phi ma być trójką czy dwójką? – Zmarszczyła brwi –Czy może pójdziemy na cel, który jest na dziewiątce? Gdzie iksem będzie siedem a omegą dwa? To wtedy może nam wyprowadzić ostatecznie liczbę, której szukamy?
Zerknęła na mężczyznę sprawdzając czy podobnie myśli, a może ma całkowicie inny pomysł, który mógłby im wyprowadzić ostateczny wynik, którego oczekują?
Numerologia zdawała się z początku nudna, ale im bardziej zgłębiała naukę tym bardziej ją fascynowała i pochłaniała. Nie sądziła, że kiedyś będzie mistrzem w tej dziedzinie, zdecydowanie runy były jej ulubieńcami, ale liczby pomagały w określeniu jakich materiałów powinna użyć do stworzenia talizmanu, jak je połączyć aby ich siła była połączona, aby się nawzajem nie zwalczały w przedmiocie, który miał chronić. Podobnie było z klątwami, im lepiej klątwa współpracowała z przedmiotem, na który była nałożona tym większa jej skuteczność. Czuła jak zimno wdziera się zza ubranie, jak palce u stóp kostnieją, jak grabieją dłonie, a to oznaczało, że powinni niedługo kończyć jeżeli nie chcieli się zamienić w sopel lodu.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke

Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, B&B
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii


Augustus sam miał nadzieję, że zagadka spoczywająca w starych, zakurzonach Beamish Hall kiedyś się rozwieje. Nie chodziło tutaj o jakiejś dobre życzenia czy sympatię dla rodu Burke, co to to nie, przy całym szacunku dla nich. Głównym powodem, dla którego sprzyjał całej tej sprawie, była aż i zaledwie jego ciekawość. Kochał zagadki. Szukanie rozwiązań, szczególnie w kwestiach pozornie nierozwiązywalnych, sprawiało mu czystą przyjemność. Rozwiązywanie ich zaliczał do swoich szczerych pasji, a ta właśnie posiadłość, była jedną wielką zagadką. Jej historia rzucała się cieniem długim i ciemnym, ale wciąż pozostawała ona nieuchwytna, mimo tak wyraźnego znaku, jaki po sobie pozostawiła.
Widząc, że pióro wchodzi w grę, znalazł jakąś czystą kartkę, której nie będzie nikomu żal i tak oto zaczęła się przygoda na poważnie w krainie liczb. Rookwood patrzył raczej na Primrose, jak na to, co kreśliło pióro zgodnie z jej słowami. Dopiero kiedy skończyła, spojrzał na zapisane wzory, pociągając lekko nosem. Zimno dawało się we znaki coraz bardziej.
- Myślę, że wystarczy skoncentrować się na przestrzeni liniowej. Trzeba określić trzy podzbiory; pierwszy funkcji aproksymowanych, drugi funkcji aproksymujących, a ostatni funkcji liniowych. Dla drugiego winne to być wielomiany uogólnione - na moment zamilkł, przeczesując wolną rękę włosy i patrząc na to co naskrobało pióro, jakby sprawdzał czy rzeczywiście zapisuje tak, jak powiedział. - Weźmy sumę ze zmienną wartością od 1 do 9. Dalej, odnośnie tego co tyczy się pierwszego wcześniej wymienionego podzbioru, czyli funkcji aproksymowanych... wie Lady jak korzystać z n-wymiarowej podprzestrzeni? - zapytał, chociaż krótka pauza stawiała pod znakiem zapytania, czy było to faktyczne pytanie czy może retoryczne. Nawet jeśli jej odpowiedź mogła brzmieć nie, to równie dobrze mogła się właśnie nauczyć. Chociaż po prawdzie w to spotkanie nie wliczał czasu na ewentualne korepetycje - Proszę zająć się zbudowaniem wielomianu, w którym liczba fi należy do bazy funkcji aproksymowanych, a ja dokonam obliczeń na jej zbiór, a później funkcjonały liniowe.
Widząc, że pióro wchodzi w grę, znalazł jakąś czystą kartkę, której nie będzie nikomu żal i tak oto zaczęła się przygoda na poważnie w krainie liczb. Rookwood patrzył raczej na Primrose, jak na to, co kreśliło pióro zgodnie z jej słowami. Dopiero kiedy skończyła, spojrzał na zapisane wzory, pociągając lekko nosem. Zimno dawało się we znaki coraz bardziej.
- Myślę, że wystarczy skoncentrować się na przestrzeni liniowej. Trzeba określić trzy podzbiory; pierwszy funkcji aproksymowanych, drugi funkcji aproksymujących, a ostatni funkcji liniowych. Dla drugiego winne to być wielomiany uogólnione - na moment zamilkł, przeczesując wolną rękę włosy i patrząc na to co naskrobało pióro, jakby sprawdzał czy rzeczywiście zapisuje tak, jak powiedział. - Weźmy sumę ze zmienną wartością od 1 do 9. Dalej, odnośnie tego co tyczy się pierwszego wcześniej wymienionego podzbioru, czyli funkcji aproksymowanych... wie Lady jak korzystać z n-wymiarowej podprzestrzeni? - zapytał, chociaż krótka pauza stawiała pod znakiem zapytania, czy było to faktyczne pytanie czy może retoryczne. Nawet jeśli jej odpowiedź mogła brzmieć nie, to równie dobrze mogła się właśnie nauczyć. Chociaż po prawdzie w to spotkanie nie wliczał czasu na ewentualne korepetycje - Proszę zająć się zbudowaniem wielomianu, w którym liczba fi należy do bazy funkcji aproksymowanych, a ja dokonam obliczeń na jej zbiór, a później funkcjonały liniowe.
Augustus Rookwood

Zawód : Poszukiwacz Śmierci, badacz, naukowiec, numerolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Quiet, crawl to the in-between
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni


Augustus postanowił podejść do sprawy trochę inaczej niż ona zamierzała na samym początku; jednak nie przeszkadzało to lady Burke. Jeżeli pomysł czarodzieja miał ułatwić im zadanie to nie będzie obstawać przy swoim.
Obserwowała jak pióro zapisuje co mówi Rookwood i zmarszczyła lekko brwi. Nie podchodziła do obliczeń w ten sposób. Po prawdzie było to dla niej coś nowego. Rozumiała co miał na myśli i jakiego wyniku oczekiwał, ale nigdy wcześniej tego nie robiła.
- Przestrzeń jest nieskończenie wymiarowa, jeśli nie ma bazy złożonej ze skończenie wiele wektorów. Wyliczę iloczyn podprzestrzeni i dokonamy potem sumy. – Wyjaśniła mężczyźnie, bo teorię znała, z praktyką bywało gorzej. Sięgnęła po kawałek czystej kartki i zaczęła dyktować obliczenia, a pióro szybko i sprawnie dokonywało zapisków. To samo zrobiło kiedy Augustus dokonywał własnych obliczeń aby mogli z dużym prawdopodobieństwem wyciągnąć właściwą liczbę dla Beamish Hall, aby określić jaka jest prawdziwa natura tego miejsca. Potem mogła prowadzić dalsze badania aby wyjaśnić powody zakłóceń jakie zniekształcały obraz całości. Kiedy Rookwood skończył swoje obliczenia dokonali sumowanie podprzestrzeni.
-Dziewięć – Powiedziała Primrose patrząc na cyfrę jaką pisało pióro pod plątaniną całego ciągu wzorów i wyliczeń. – Liczba prawdopodobieństwa dla Beamish Hall to dziewięć.
W jej głosie dało się wyczuć nutę ekscytacji tym odkryciem. Posłała mężczyźnie uśmiech wdzięczności. Na chwilę zapomniała o przeraźliwym zimnie jakie zaciskało się wokół nich niczym żelazna obręcz. Zadrżała.
-Zapraszam do rozgrzewającą herbatę w Beamish Town, panie Rookwood. – Zwróciła się do Augustusa zwijając ich notatki, a samopiszące pióro szybko zniknęło w jukach konia. –Zimno daje się we znaki, a ja pana nie puszczę bez rozgrzania w drogę powrotną.
Chciała też mężczyźnie się odwdzięczyć za jego pomoc jakiej jej udzielił, a była ona ogromna. Dla samej lady Burke rozwiązanie otwierało drzwi do dalszych badań nad dawną siedzibą rodową. Mogła wyniki dzisiejszego dnia przedstawić bratu i z dumą ogłosić, że mogą teraz skupić się na poznaniu natury konfliktu jaki zakłóca prawidłowe wyliczenia.
|zt x 2
Obserwowała jak pióro zapisuje co mówi Rookwood i zmarszczyła lekko brwi. Nie podchodziła do obliczeń w ten sposób. Po prawdzie było to dla niej coś nowego. Rozumiała co miał na myśli i jakiego wyniku oczekiwał, ale nigdy wcześniej tego nie robiła.
- Przestrzeń jest nieskończenie wymiarowa, jeśli nie ma bazy złożonej ze skończenie wiele wektorów. Wyliczę iloczyn podprzestrzeni i dokonamy potem sumy. – Wyjaśniła mężczyźnie, bo teorię znała, z praktyką bywało gorzej. Sięgnęła po kawałek czystej kartki i zaczęła dyktować obliczenia, a pióro szybko i sprawnie dokonywało zapisków. To samo zrobiło kiedy Augustus dokonywał własnych obliczeń aby mogli z dużym prawdopodobieństwem wyciągnąć właściwą liczbę dla Beamish Hall, aby określić jaka jest prawdziwa natura tego miejsca. Potem mogła prowadzić dalsze badania aby wyjaśnić powody zakłóceń jakie zniekształcały obraz całości. Kiedy Rookwood skończył swoje obliczenia dokonali sumowanie podprzestrzeni.
-Dziewięć – Powiedziała Primrose patrząc na cyfrę jaką pisało pióro pod plątaniną całego ciągu wzorów i wyliczeń. – Liczba prawdopodobieństwa dla Beamish Hall to dziewięć.
W jej głosie dało się wyczuć nutę ekscytacji tym odkryciem. Posłała mężczyźnie uśmiech wdzięczności. Na chwilę zapomniała o przeraźliwym zimnie jakie zaciskało się wokół nich niczym żelazna obręcz. Zadrżała.
-Zapraszam do rozgrzewającą herbatę w Beamish Town, panie Rookwood. – Zwróciła się do Augustusa zwijając ich notatki, a samopiszące pióro szybko zniknęło w jukach konia. –Zimno daje się we znaki, a ja pana nie puszczę bez rozgrzania w drogę powrotną.
Chciała też mężczyźnie się odwdzięczyć za jego pomoc jakiej jej udzielił, a była ona ogromna. Dla samej lady Burke rozwiązanie otwierało drzwi do dalszych badań nad dawną siedzibą rodową. Mogła wyniki dzisiejszego dnia przedstawić bratu i z dumą ogłosić, że mogą teraz skupić się na poznaniu natury konfliktu jaki zakłóca prawidłowe wyliczenia.
|zt x 2
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke

Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, B&B
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Rycerze Walpurgii


| kończenie wątku
Jeśli jakiś duch przeszłości ostał się jeszcze w zrujnowanych posadach niegdysiejszej dumy rodu Burke, trafiło mu się dziś szampańskie widowisko. Dwóch synów Durham ścierało klingi w ferworze drapiącej, dobrze znanej rywalizacji, która wraz z upływem lat nabrała może dojrzalszej formy, lecz pojona ogniem determinacji nadal nie wygasła; sam Charon wątpił, by to kiedykolwiek nastąpiło. Choć podjęli inne ścieżki, podchodzili do nich z równym zaangażowaniem i nieustępliwością – nikt nie śmiałby stanąć na drodze Edgara dążącego do obranego celu, a i głupstwem byłoby stawiać tajemnice przez głodem wiedzy jego młodszego brata. Niewątpliwie istniały pewne różnice chociażby w preferowanych sposobach rozgrywania swych życiowych kart, lecz budulec ich charakterów pochodził z tej samej gliny. W początkowym akcie pojedynku teza ta znajdowała potwierdzenie; historyk z niemal każdym wyskokiem przełamywał dobrze utarty wynik poprzednich starć, faworyzujący lorda nestora. Szmer lawirujących przy unikach nogawek mieszał się w jedność z wyraźnie zaznaczonym przyspieszonym oddechem, a on starał się nie puszczać wodzy nadziei i ze zdwojonym wysiłkiem panował nad ruchami zwykle dość niezręcznego ciała. Posłuszne mięśnie ulegały instynktom, same reagowały na dynamikę starcia – w końcu odruch wyprzedzał myśl, pozwalał zyskać przewagę w krytycznych momentach. Ale początkowa przewaga nie oznaczała wygranej, powinien był o tym pamiętać. Być może to właśnie przedwczesne zadowolenie podyktowane dziecinną satysfakcją z otarcia ostrza o odsłoniętą gardę przeciwnika, który całe życie jawił się jako niepokonany; a może był to po prostu efekt obranej strategii wedle której zużył całą energię na ofensywę już na samym początku, przez co pozbawił się możliwości skutecznej obrony w samym finale. Może taka była kara za zuchwałość.
W jednej chwili prowadził dobitnie, przepełniony pewnością, że to, co zaraz nastąpi, zakończy się widowiskowo nieudanym wystosowaniem ataku, a w drugiej zmagał się z osłupieniem, które wybiło jego szpadę z mocnego uścisku po to by skierować dłonie w stronę źródła bólu. Nie zdążył zareagować, nie było czasu. Zmiana trajektorii odbyła się tak zręcznie, że gdy odzyskał władzę nad myślami wiedział już, iż przegrał. Poddał się drżeniu kolan, które sprowadziło go na ziemię; prawą rękę oparł o krzywe, kamieniste podłoże, a lewą wciąż przyciskał do dotkliwie pulsującego boku. Fizyczny ból zawsze był w stanie znieść bez narzekań; stanowił on naturalne dopełnienie egzystencji, nie dało się go uniknąć ani mu zaprzeczyć. Z dużo większą trudnością akceptował gorycz przegranej, zwłaszcza gdy zwycięstwo zdawało się być tak blisko. Lecz i to musiał oswoić i zaakceptować. Pozwolił sobie wziąć głębszy oddech zanim sięgnął po wystawioną w jego kierunku dłoń. Na zadane pytanie odpowiedział jedynie skinieniem głowy, wciąż zbierając siły po precyzyjnym ciosie, który otrzymał przed momentem. Podniósłszy się z brukowanej ziemi zaczął mimochodem strzepywać osiadły kurz i brud, który przyczepił się do jego stroju przy całym zamieszaniu. Prędko jednak zaniechał tych działań, gdyż dostrzegł odpryski krwi na poczerwieniałych z wysiłku dłoniach oraz skrawki podartego materiału koszuli w miejscach, gdzie ostrze szabli niebezpiecznie zbliżyło się do jego ciała. Nie powstrzymał krótkiego westchnienia nad losem całkiem porządnych ubrań, co chciał zamaskować, pośpiesznie podejmując wątek: — Chętnie — odparł, niemal idealnie panując nad tonem głosu, który jeszcze przed chwilą wybrzmiałby pewnie z rozedrganą nutą. Zanim podążył za Edgarem, podniósł wcześniej rzuconą w pośpiechu broń i przyjrzał jej się pobieżnie, poszukując ewentualnych rys. Na szczęście przedmiot wykonany był z wielką starannością i przetrwał już niejedno starcie. — To był naprawdę solidnie wystosowany cios — skwitował, zawierając w tych słowach szczerą pochwałę. Nie był specjalnie uzdolnionym mówcą, więc być może komplement miał przemknąć niedostrzeżony. Cień przygaszonego uśmiechu zagrał jednak na jego wargach; z chęcią przyjął też poczęstunek, przypominając sobie, że prócz tytoniu miał zabrać ze sobą coś jeszcze. Jednak po bliższym przewertowaniu wnętrza obszernej, skórzanej torby, okazało się, że nie było w niej nic poza marynarką i różdżką. Trudno; wierzchnie ubranie ułożył sobie na kolanach, a sztywne drewienko mopane umieścił przy sobie. Narobili trochę hałasu swoim pojedynkiem, kto wie czy dźwięki nie skusiły czyjejś – potencjalnie wrogiej – obecności.
Kiedy nauczyłeś się tak parować ciosy? Dokończył pojedynczego kabanosa zanim otrzepał opuszki palców i zebrał się do odpowiedzi. Pominął milczeniem zaczepną uwagę na temat jego umiejętności, by rzeczowo zastanowić się nad tym kiedy mógł nabrać większej wprawy. Nie chciałby tego przyznać, ale sam był niejako zdziwiony początkowym powodzeniem, jakie towarzyszyło jego technice. Zważywszy na ostateczny wynik byłby raczej skłonny uznać, że Edgar umyślnie pozwolił mu na poczucie przewagi, by następnie wystosować cios z zaskoczenia; jednakże podczas żadnego ich treningu, żadnej potyczki obecny nestor nie uznawał udzielania forów przeciwnikowi, więc wątpliwe by było, by dzisiejszy przypadek stanowił wyjątek.
— Jak wiesz, moje doświadczenia szermiercze nabywałem w walce z tobą. Może w końcu coś zapamiętałem? — dokończył, pozwalając sobie na wątły uśmiech wzniesiony jednym kącikiem ust. Natężenie bólu zelżało, oderwał więc dłoń od zranionej okolicy i bezwiednie przesunął nią po gęstej brodzie.
Jeśli jakiś duch przeszłości ostał się jeszcze w zrujnowanych posadach niegdysiejszej dumy rodu Burke, trafiło mu się dziś szampańskie widowisko. Dwóch synów Durham ścierało klingi w ferworze drapiącej, dobrze znanej rywalizacji, która wraz z upływem lat nabrała może dojrzalszej formy, lecz pojona ogniem determinacji nadal nie wygasła; sam Charon wątpił, by to kiedykolwiek nastąpiło. Choć podjęli inne ścieżki, podchodzili do nich z równym zaangażowaniem i nieustępliwością – nikt nie śmiałby stanąć na drodze Edgara dążącego do obranego celu, a i głupstwem byłoby stawiać tajemnice przez głodem wiedzy jego młodszego brata. Niewątpliwie istniały pewne różnice chociażby w preferowanych sposobach rozgrywania swych życiowych kart, lecz budulec ich charakterów pochodził z tej samej gliny. W początkowym akcie pojedynku teza ta znajdowała potwierdzenie; historyk z niemal każdym wyskokiem przełamywał dobrze utarty wynik poprzednich starć, faworyzujący lorda nestora. Szmer lawirujących przy unikach nogawek mieszał się w jedność z wyraźnie zaznaczonym przyspieszonym oddechem, a on starał się nie puszczać wodzy nadziei i ze zdwojonym wysiłkiem panował nad ruchami zwykle dość niezręcznego ciała. Posłuszne mięśnie ulegały instynktom, same reagowały na dynamikę starcia – w końcu odruch wyprzedzał myśl, pozwalał zyskać przewagę w krytycznych momentach. Ale początkowa przewaga nie oznaczała wygranej, powinien był o tym pamiętać. Być może to właśnie przedwczesne zadowolenie podyktowane dziecinną satysfakcją z otarcia ostrza o odsłoniętą gardę przeciwnika, który całe życie jawił się jako niepokonany; a może był to po prostu efekt obranej strategii wedle której zużył całą energię na ofensywę już na samym początku, przez co pozbawił się możliwości skutecznej obrony w samym finale. Może taka była kara za zuchwałość.
W jednej chwili prowadził dobitnie, przepełniony pewnością, że to, co zaraz nastąpi, zakończy się widowiskowo nieudanym wystosowaniem ataku, a w drugiej zmagał się z osłupieniem, które wybiło jego szpadę z mocnego uścisku po to by skierować dłonie w stronę źródła bólu. Nie zdążył zareagować, nie było czasu. Zmiana trajektorii odbyła się tak zręcznie, że gdy odzyskał władzę nad myślami wiedział już, iż przegrał. Poddał się drżeniu kolan, które sprowadziło go na ziemię; prawą rękę oparł o krzywe, kamieniste podłoże, a lewą wciąż przyciskał do dotkliwie pulsującego boku. Fizyczny ból zawsze był w stanie znieść bez narzekań; stanowił on naturalne dopełnienie egzystencji, nie dało się go uniknąć ani mu zaprzeczyć. Z dużo większą trudnością akceptował gorycz przegranej, zwłaszcza gdy zwycięstwo zdawało się być tak blisko. Lecz i to musiał oswoić i zaakceptować. Pozwolił sobie wziąć głębszy oddech zanim sięgnął po wystawioną w jego kierunku dłoń. Na zadane pytanie odpowiedział jedynie skinieniem głowy, wciąż zbierając siły po precyzyjnym ciosie, który otrzymał przed momentem. Podniósłszy się z brukowanej ziemi zaczął mimochodem strzepywać osiadły kurz i brud, który przyczepił się do jego stroju przy całym zamieszaniu. Prędko jednak zaniechał tych działań, gdyż dostrzegł odpryski krwi na poczerwieniałych z wysiłku dłoniach oraz skrawki podartego materiału koszuli w miejscach, gdzie ostrze szabli niebezpiecznie zbliżyło się do jego ciała. Nie powstrzymał krótkiego westchnienia nad losem całkiem porządnych ubrań, co chciał zamaskować, pośpiesznie podejmując wątek: — Chętnie — odparł, niemal idealnie panując nad tonem głosu, który jeszcze przed chwilą wybrzmiałby pewnie z rozedrganą nutą. Zanim podążył za Edgarem, podniósł wcześniej rzuconą w pośpiechu broń i przyjrzał jej się pobieżnie, poszukując ewentualnych rys. Na szczęście przedmiot wykonany był z wielką starannością i przetrwał już niejedno starcie. — To był naprawdę solidnie wystosowany cios — skwitował, zawierając w tych słowach szczerą pochwałę. Nie był specjalnie uzdolnionym mówcą, więc być może komplement miał przemknąć niedostrzeżony. Cień przygaszonego uśmiechu zagrał jednak na jego wargach; z chęcią przyjął też poczęstunek, przypominając sobie, że prócz tytoniu miał zabrać ze sobą coś jeszcze. Jednak po bliższym przewertowaniu wnętrza obszernej, skórzanej torby, okazało się, że nie było w niej nic poza marynarką i różdżką. Trudno; wierzchnie ubranie ułożył sobie na kolanach, a sztywne drewienko mopane umieścił przy sobie. Narobili trochę hałasu swoim pojedynkiem, kto wie czy dźwięki nie skusiły czyjejś – potencjalnie wrogiej – obecności.
Kiedy nauczyłeś się tak parować ciosy? Dokończył pojedynczego kabanosa zanim otrzepał opuszki palców i zebrał się do odpowiedzi. Pominął milczeniem zaczepną uwagę na temat jego umiejętności, by rzeczowo zastanowić się nad tym kiedy mógł nabrać większej wprawy. Nie chciałby tego przyznać, ale sam był niejako zdziwiony początkowym powodzeniem, jakie towarzyszyło jego technice. Zważywszy na ostateczny wynik byłby raczej skłonny uznać, że Edgar umyślnie pozwolił mu na poczucie przewagi, by następnie wystosować cios z zaskoczenia; jednakże podczas żadnego ich treningu, żadnej potyczki obecny nestor nie uznawał udzielania forów przeciwnikowi, więc wątpliwe by było, by dzisiejszy przypadek stanowił wyjątek.
— Jak wiesz, moje doświadczenia szermiercze nabywałem w walce z tobą. Może w końcu coś zapamiętałem? — dokończył, pozwalając sobie na wątły uśmiech wzniesiony jednym kącikiem ust. Natężenie bólu zelżało, oderwał więc dłoń od zranionej okolicy i bezwiednie przesunął nią po gęstej brodzie.
| kończenie wątku
Rywalizacja z Charonem od dziecka przychodziła mu z naturalną łatwością, choć przecież nigdy nie nastawiano ich przeciwko sobie. Wręcz przeciwnie, wedle nauk surowego ojca mieli dbać o siebie nawzajem i stawać u swego boku w gotowości do pomocy. Obaj reprezentowali ten sam ród i jego wartości, obaj byli jego przyszłością – choć to na Edgarze zawsze ciążyło więcej obowiązków, jakby sam fakt urodzenia się chwilę wcześniej miał mieć największy wpływ na jego życie, a nie predyspozycje charakteru czy nabyte umiejętności. W dzieciństwie ta chęć pokazania swojej wyższości wynikała przede wszystkim z lekkich, ale dość częstych ukłuć zazdrości – w dorosłym życiu budziła się rzadko i była raczej kwestią przyzwyczajenia, w dodatku często nieświadomą. Po Szczycie w Stonehenge ostatecznie pogodził się ze swoim losem głowy rodziny i nawet zaczął się w niej odnajdywać, a nie podejrzewał, by to kiedykolwiek było możliwe.
– Silny i skuteczny, to prawda – zgodził się z bratem, rozsiadając się wygodniej na chłodnym kamiennym murku, który zapewne pamiętał zamierzchłe czasy ich przodków. – Ale też trochę przypadkowy – przyznał, a po jego twarzy przemknął rozbawiony uśmiech. Nie dało się nie zauważyć, że przed tym ostatecznym ciosem omal się nie potknął i nie nadział na własną broń – wtedy pewnie byłby zbyt zażenowany swoim marnym występem, by się z tego śmiać.
Wyciągnął z torby jeszcze jednego kabanosa i zaczął powoli go przeżuwać, delektując się tym orzeźwiającym uczuciem zmęczenia po wzmożonym wysiłku. Ostatnio tak się zasiedział, że zdążył już zapomnieć jakie to przyjemne. – Na to wygląda – zgodził się, wcale nie mając zamiaru sprzeczać się o swój udział w umiejętnościach brata, bo faktycznie najczęściej ćwiczyli razem. Walki z nauczycielem były raczej pozbawione tego dreszczyku emocji. – Musimy to powtórzyć – stwierdził po chwili, prostując nogi. – Może podczas przerwy świątecznej – dodał, zerkając kontrolnie na brata. W jego wyobrażeniach Charon był dzisiaj zdecydowanie młodszy, nawet długa broda nie psuła tej wizji. Wystarczyło, że spojrzenie szarawych oczu pozostało bez zmian. – Chyba że nie zamierzasz wracać, nie zdziwiłoby mnie to – westchnął, sięgając po jeszcze jedną suchą kiełbaskę, która z braku laku stała się w tym momencie największym rarytasem. Nie miałby do brata o to żalu, sam niegdyś wolał zostać na święta w Hogwarcie pod pretekstem nauki do egzaminów, choć w rzeczywistości otworzył książkę maksymalnie dwa razy, i to bez większych efektów. Podobało mu się wówczas to uczucie złudnej wolności i możliwości decydowania o sobie samym – dla nastolatka takiego jak on to było coś niezwykle ważnego i wyczekanego. – Nie wziąłeś nic do picia? – Mruknął, rozglądając się za bukłakiem z wodą, ale najwidoczniej zapomnieli o najważniejszym.
Rywalizacja z Charonem od dziecka przychodziła mu z naturalną łatwością, choć przecież nigdy nie nastawiano ich przeciwko sobie. Wręcz przeciwnie, wedle nauk surowego ojca mieli dbać o siebie nawzajem i stawać u swego boku w gotowości do pomocy. Obaj reprezentowali ten sam ród i jego wartości, obaj byli jego przyszłością – choć to na Edgarze zawsze ciążyło więcej obowiązków, jakby sam fakt urodzenia się chwilę wcześniej miał mieć największy wpływ na jego życie, a nie predyspozycje charakteru czy nabyte umiejętności. W dzieciństwie ta chęć pokazania swojej wyższości wynikała przede wszystkim z lekkich, ale dość częstych ukłuć zazdrości – w dorosłym życiu budziła się rzadko i była raczej kwestią przyzwyczajenia, w dodatku często nieświadomą. Po Szczycie w Stonehenge ostatecznie pogodził się ze swoim losem głowy rodziny i nawet zaczął się w niej odnajdywać, a nie podejrzewał, by to kiedykolwiek było możliwe.
– Silny i skuteczny, to prawda – zgodził się z bratem, rozsiadając się wygodniej na chłodnym kamiennym murku, który zapewne pamiętał zamierzchłe czasy ich przodków. – Ale też trochę przypadkowy – przyznał, a po jego twarzy przemknął rozbawiony uśmiech. Nie dało się nie zauważyć, że przed tym ostatecznym ciosem omal się nie potknął i nie nadział na własną broń – wtedy pewnie byłby zbyt zażenowany swoim marnym występem, by się z tego śmiać.
Wyciągnął z torby jeszcze jednego kabanosa i zaczął powoli go przeżuwać, delektując się tym orzeźwiającym uczuciem zmęczenia po wzmożonym wysiłku. Ostatnio tak się zasiedział, że zdążył już zapomnieć jakie to przyjemne. – Na to wygląda – zgodził się, wcale nie mając zamiaru sprzeczać się o swój udział w umiejętnościach brata, bo faktycznie najczęściej ćwiczyli razem. Walki z nauczycielem były raczej pozbawione tego dreszczyku emocji. – Musimy to powtórzyć – stwierdził po chwili, prostując nogi. – Może podczas przerwy świątecznej – dodał, zerkając kontrolnie na brata. W jego wyobrażeniach Charon był dzisiaj zdecydowanie młodszy, nawet długa broda nie psuła tej wizji. Wystarczyło, że spojrzenie szarawych oczu pozostało bez zmian. – Chyba że nie zamierzasz wracać, nie zdziwiłoby mnie to – westchnął, sięgając po jeszcze jedną suchą kiełbaskę, która z braku laku stała się w tym momencie największym rarytasem. Nie miałby do brata o to żalu, sam niegdyś wolał zostać na święta w Hogwarcie pod pretekstem nauki do egzaminów, choć w rzeczywistości otworzył książkę maksymalnie dwa razy, i to bez większych efektów. Podobało mu się wówczas to uczucie złudnej wolności i możliwości decydowania o sobie samym – dla nastolatka takiego jak on to było coś niezwykle ważnego i wyczekanego. – Nie wziąłeś nic do picia? – Mruknął, rozglądając się za bukłakiem z wodą, ale najwidoczniej zapomnieli o najważniejszym.



We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke

Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii


Być może owa łatwość wynikała z faktu, iż najmłodszy z braci sam dążył do udowodnienia sobie oraz światu, że może na równi mierzyć się z pozostałymi dziedzicami rodu Burke. Dorastając wśród wysoko stawianych murów zawsze czuł potrzebę pokonywania ich na podobnym poziomie, co pozostali; w końcu trudno o uregulowanie różnic narzucanych przez wiek, gdy w pojedynku ostawał się jeden zwycięzca, gdy lisia kita stanowiąca trofeum polowania występowała pojedynczo. Może Edgar, a nawet dużo bardziej wyrozumiały Everard, nie zdawali sobie sprawy z duszącej ciężkości przegranej, która była częstą towarzyszką dorastającego Charona. Zawsze w tyle, zawsze ostatni, zawsze o krok – w mgławicy wspomnień on sam był przygasłą gwiazdą, łatwą do przegapienia zważywszy na bliskość zahartowanych już bytów konstelacji. Mimo to, po każdym upadku wspinał się na nogi choćby ostatkiem sił; nie składał broni dopóki płonęła w nim ostatnia iskra determinacji. Wyczerpywanie się do cna bywało zgubne, wytrącało z równowagi i pchało do porywczości – decyzje podejmowane w takim stanie rzadko obracały się w korzyść, częściej zaś stanowiły o nie do końca oswojonych rysach charakteru. Lecz mimo pewnych oczywistych błędów, mimo naciąganych granic, bracia nie nosili w sercach żalu czy urazy; więzy krwi były wszak nierozerwalne, a jedność i patrzenie w tym samym kierunku obierały górę nad potyczkami zrodzonymi na drodze rywalizacji.
Teraz już nie zazdrościł bratu brzemienia, którym obdarzył go los; twardy charakter spleciony z pasm niezłomności i usidlonych węzłem umiejętności doświadczeń nigdy nie miał zaznać wytchnienia. I choć przygotowywał się do tej roli od dnia narodzin, tytuł nestora znalazł go nader wcześnie. Zdarzenia, których sceną stała się niemal cała Anglia, nie pozostawiły właściwie innego wyboru – świat drżał w posadach i ktoś musiał opanować jego rozdygotaną przyszłość.
— Ach tak? — odrzekł, ważąc ostrożnie szczere sprostowanie, które padło z ust Edgara. Niegdyś nie spodziewałby się podobnej odpowiedzi, a teraz przyjął ją z pewną ciekawością. Wzniósł na moment wzrok wracając pamięcią do ostatnich ciosów wystosowanych w pojedynku. — No proszę. — Cichemu podsumowaniu towarzyszył nieśmiały, rozbawiony uśmiech wzniesiony w lustrzanej odpowiedzi; oczywiście na licu Charona trudniej było zauważyć pojedyncze zmiany, ze względu na ich zatopienie w warstwach poskręcanej brody. Nie wątpił jednak w uważność nestora.
Z pomrukiem ulgi zabrał się za kolejnego kabanosa; trudno było orzec czy owa reakcja wynikała z możliwości odetchnięcia po wyczerpującym treningu, czy z satysfakcji dostrzeżenia ludzkiego pierwiastka w sylwetce brata, która przez tak długi czas wydawała mu się niedościgniona.
— Oczywiście — przytaknął na propozycję ponownego spotkania o podobnym celu. Niegdyś dbanie o kondycję było naturalne, stanowiło część ich codzienności; od jakiegoś czasu klingi ścierały się w Durham nieco rzadziej, zapewne dlatego, że wypadały niejako trywialnie w porównaniu z siłą i potencjałem czarnej magii, a także z odpowiedzialnością, która łączyła wielu członków ich rodziny wobec słusznego celu.
Nieświadomy chwiejności pamięci, która mąciła w tym momencie w głowie brata, w pierwszym momencie nie był pewien, czy dobrze usłyszał. Zmarszczył nieznacznie gęste brwi, przenosząc czujne spojrzenie na twarz rozmówcy. Czyżby to miał być przytyk do jego częstych nieobecności w zamku? Czy zapomniał o czymś, co złożył w obietnicy? — Nie rozumiem, Edgarze. Przecież nie planuję nigdzie wyjeżdżać — odparł ostrożnie, przerywając szperanie w obszernej torbie, by nie pominąć żadnego sygnału z jego strony. Prowadził szczegółowe notatki i zawsze wywiązywał się z nadanych mu obowiązków – nawet tych związanych z uczęszczaniem na wyjątkowo pretensjonalne uroczystości. W sylwetce i postawie brata nie wykrył jednak wrogości; jego wzrok wydawał się sięgać jednak gdzieś daleko i Charon nagle uświadomił sobie, co musiało kryć się za dziwnie oderwaną uwagą na temat nieobecności podczas przerwy świątecznej. To wciąż była dość niezbadana sytuacja i nie wiedział jak najlepiej radzić sobie z czasowymi przeskokami. Przyjął strategię nie zgłębiania ich meandrów i prędko podchwycił kolejny temat. — Wybacz — rzucił, po czym dodał: — A czy nie masz przypadkiem bukłaka przy siodle Berberysa? — Przechylił nieznacznie głowę, spoglądając w kierunku skubiącego trawę na uboczu konia. Zgadywał. A właściwie rzucał zupełnie na oślep sugestią, byle przytrzymać brata przy teraźniejszości.
Teraz już nie zazdrościł bratu brzemienia, którym obdarzył go los; twardy charakter spleciony z pasm niezłomności i usidlonych węzłem umiejętności doświadczeń nigdy nie miał zaznać wytchnienia. I choć przygotowywał się do tej roli od dnia narodzin, tytuł nestora znalazł go nader wcześnie. Zdarzenia, których sceną stała się niemal cała Anglia, nie pozostawiły właściwie innego wyboru – świat drżał w posadach i ktoś musiał opanować jego rozdygotaną przyszłość.
— Ach tak? — odrzekł, ważąc ostrożnie szczere sprostowanie, które padło z ust Edgara. Niegdyś nie spodziewałby się podobnej odpowiedzi, a teraz przyjął ją z pewną ciekawością. Wzniósł na moment wzrok wracając pamięcią do ostatnich ciosów wystosowanych w pojedynku. — No proszę. — Cichemu podsumowaniu towarzyszył nieśmiały, rozbawiony uśmiech wzniesiony w lustrzanej odpowiedzi; oczywiście na licu Charona trudniej było zauważyć pojedyncze zmiany, ze względu na ich zatopienie w warstwach poskręcanej brody. Nie wątpił jednak w uważność nestora.
Z pomrukiem ulgi zabrał się za kolejnego kabanosa; trudno było orzec czy owa reakcja wynikała z możliwości odetchnięcia po wyczerpującym treningu, czy z satysfakcji dostrzeżenia ludzkiego pierwiastka w sylwetce brata, która przez tak długi czas wydawała mu się niedościgniona.
— Oczywiście — przytaknął na propozycję ponownego spotkania o podobnym celu. Niegdyś dbanie o kondycję było naturalne, stanowiło część ich codzienności; od jakiegoś czasu klingi ścierały się w Durham nieco rzadziej, zapewne dlatego, że wypadały niejako trywialnie w porównaniu z siłą i potencjałem czarnej magii, a także z odpowiedzialnością, która łączyła wielu członków ich rodziny wobec słusznego celu.
Nieświadomy chwiejności pamięci, która mąciła w tym momencie w głowie brata, w pierwszym momencie nie był pewien, czy dobrze usłyszał. Zmarszczył nieznacznie gęste brwi, przenosząc czujne spojrzenie na twarz rozmówcy. Czyżby to miał być przytyk do jego częstych nieobecności w zamku? Czy zapomniał o czymś, co złożył w obietnicy? — Nie rozumiem, Edgarze. Przecież nie planuję nigdzie wyjeżdżać — odparł ostrożnie, przerywając szperanie w obszernej torbie, by nie pominąć żadnego sygnału z jego strony. Prowadził szczegółowe notatki i zawsze wywiązywał się z nadanych mu obowiązków – nawet tych związanych z uczęszczaniem na wyjątkowo pretensjonalne uroczystości. W sylwetce i postawie brata nie wykrył jednak wrogości; jego wzrok wydawał się sięgać jednak gdzieś daleko i Charon nagle uświadomił sobie, co musiało kryć się za dziwnie oderwaną uwagą na temat nieobecności podczas przerwy świątecznej. To wciąż była dość niezbadana sytuacja i nie wiedział jak najlepiej radzić sobie z czasowymi przeskokami. Przyjął strategię nie zgłębiania ich meandrów i prędko podchwycił kolejny temat. — Wybacz — rzucił, po czym dodał: — A czy nie masz przypadkiem bukłaka przy siodle Berberysa? — Przechylił nieznacznie głowę, spoglądając w kierunku skubiącego trawę na uboczu konia. Zgadywał. A właściwie rzucał zupełnie na oślep sugestią, byle przytrzymać brata przy teraźniejszości.
Strona 2 z 2 • 1, 2
Opuszczone zamczysko
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Durham