Hotel Transylvania
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Hotel Transylvania
Raz do roku, dokładnie o zachodzie słońca 31. października na obrzeżach Londynu pojawiało się ukryte przed wzrokiem mugoli stare zamczysko, znane wszystkim czarodziejom jako Hotel Transylvania. Pojawiał się znikąd i znikał, kiedy tylko nadchodził świt. Nikt nie miał pojęcia dlaczego tak się działo, jednak wszyscy doskonale wiedzieli, co pojawienie się zamku oznaczało. Wraz z wybiciem północy śmiałkowie mogli zmierzyć się z kryjącymi się wewnątrz potwornej budowli tajemnicami, wyzwaniami tak przerażającymi, że tylko najodważniejsi - lub ci najbardziej ciekawscy - decydowali się na przekroczenie progu warowni. Na tych, którzy pokonali upiorne pokoje czekała nagroda - jednak co roku we wnętrzu czaiło się coś innego, nigdy nie wiadomo było, czego można się po starym zamczysku spodziewać. Podobno ci, którzy nie wydostali się ze środka zostawali uwięzieni w murach na zawsze, stając się straszącymi w zamku duchami - trzeba było więc zdążyć uciec z objęć wilgotnych murów przed pierwszym pianiem koguta.
Zasada była tylko jedna: nie używać magii.
To jak - wchodzisz, czy się boisz?
Zasada była tylko jedna: nie używać magii.
To jak - wchodzisz, czy się boisz?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 16.07.19 20:20, w całości zmieniany 3 razy
The member 'Johnatan Bojczuk' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 64
--------------------------------
#2 'k15' : 2
#1 'k100' : 64
--------------------------------
#2 'k15' : 2
Dawno, dawno temu była sobie dziewczynka o złotych włosach.
Frances miała dziwną relację ze strachem. Podobno można było go polubić i zawsze wydawało się jej to bardzo interesujące. Nie ma wielu uczuć lepszych od świadomości, że zachowało się zimną krew wtedy, gdy trzeba. Pewności, że można zakpić z niebezpieczeństwa i pójść stawić mu czoła bez krzty wątpliwości. Bywała odważna w ten sposób, całkiem często, chociaż także całkiem dawno temu; zawsze kończyło się źle. Świat jednak zmieniał się z dnia na dzień, nawet ci stroniący od kalkulowania ryzyka musieli zacząć oglądać się na każdym kroku. Nieuzasadnione lęki stawały się zupełnie zrozumiałym i wytłumaczalnym strachem. Potrzebowali czegoś innego, co kryło się za tajemnicą, czegoś tylko na chwilę, co zniknie z horyzontu wraz ze wschodem słońca, a im zostawi wyjątkowe wspomnienie. Dlatego postanowiła tym razem pójść do zamku widniejącego w oddali tylko przez jeden dzień w roku.
Był sobie mężny rycerz.
Jak do zamku, to tylko z rycerzem. Nie wiedziała, skąd Longbottom przyszedł jej na spotkanie, ale dobrze było akurat jego mieć przy sobie. Miał głowę na karku i coś takiego w sobie, co trzymało Frances mocno na poziomie gruntu. Znaleźli wejście do zamku, wspięli się schodami aż do korytarza, gdzie wreszcie się zatrzymali. Przez cały ten czas nie napotkali nikogo na swojej drodze, nie usłyszeli nawet echa ludzkiego głosu.
Szybko zmarzła. Czy to ze strachu, czy od chłodu kamiennych ścian, zaczęła szczękać zębami. Widziała, jak okruszki lodu odpadają od parasola Artura i poczuła, że coś się zaczyna, już nie mogli się cofnąć i wrócić do domu.
I był straszny, stary zamek.
Pokręciła głową przecząco. Nigdy wcześniej nie odważyła się na wejście tutaj. Żadna odpowiedź nie nadeszła, a Frances zrozumiała, że Artur nie patrzy na nią, tylko rozgląda się po korytarzu.
- Nie. – szepnęła, nie wiedząc, czy liczy na zapewnienie, że i on jest tu po raz pierwszy, czy przeciwnie – spodziewała się, że trenował tu już swą rycerskość i zebrał dość odwagi, by dorównać wyobrażeniom, jakie pojawiały się na widok jego królewskich blond włosów i silnie zarysowanej żuchwy.
Odkąd znaleźli tu siebie nawzajem, a potem drogę naprzód, w poszukiwaniu przygód lub zawału serca w nieprzyzwoicie młodym wieku, Frances przez cały czas trzymała rękę wyciągniętą w bok, by stale czuć ciągłość solidnej ściany i jakoś oprzeć się o świadomość, że zamczysko nie zamierza jeszcze znikać. Coś przed nimi skrzypnęło, cicho i zapewne całkiem zwyczajnie dla tego rodzaju miejsc, ale dłoń Fran zacisnęła się bezwiednie.
Przeraźliwe zimno zostało pod paznokciami.
- Lód… – szepnęła, a mgiełka oddechu z jej ust dotarła aż do Artura idącego tuż obok. Przycisnęła otwartą dłoń do ściany i trzymała ją tam tak długo, aż ręka całkowicie zdrętwiała, a zimno zaczęło sprawiać jej ból. W lodzie pozostał ledwie zauważalny, bardzo płytki odcisk jej dłoni. Ściana sprawiała wrażenie, jakby lód nie tylko ją pokrywał, a wręcz stanowił całą jej grubość.
- Dobrze powiedziane. – kiwnęła głową, podzielając zdziwienie swego towarzysza. O hotelu Transylvania mówiono różne rzeczy, historie, których słuchało się z charakterystycznym dreszczem wstępującym po karku, ale o lodowym korytarzu nigdy nie słyszała. Nie spodziewała się zresztą, że zobaczy tu cokolwiek znajomego.
Idąc przed siebie, po każdym kroku zostawiała teraz na ścianie niewielką rysę, jak kłębek nici albo okruszki chleba, odrobinę nadziei na drogę powrotną. Niedługo po rozwiązaniu tajemnicy wszechobecnego zimna, natrafili na drzwi. Nie były zamknięte.
- Popatrz tutaj. – trąciła rękę Artura, zatrzymując się wpół kroku przed progiem. – Wejdziemy? – już biorąc wdech, by zadać to pytanie wiedziała, jaką otrzyma odpowiedź. Pchnęła drzwi, wkładając w to trochę siły. Otworzyły się szerzej, a oni wkroczyli do środka.
Frances miała dziwną relację ze strachem. Podobno można było go polubić i zawsze wydawało się jej to bardzo interesujące. Nie ma wielu uczuć lepszych od świadomości, że zachowało się zimną krew wtedy, gdy trzeba. Pewności, że można zakpić z niebezpieczeństwa i pójść stawić mu czoła bez krzty wątpliwości. Bywała odważna w ten sposób, całkiem często, chociaż także całkiem dawno temu; zawsze kończyło się źle. Świat jednak zmieniał się z dnia na dzień, nawet ci stroniący od kalkulowania ryzyka musieli zacząć oglądać się na każdym kroku. Nieuzasadnione lęki stawały się zupełnie zrozumiałym i wytłumaczalnym strachem. Potrzebowali czegoś innego, co kryło się za tajemnicą, czegoś tylko na chwilę, co zniknie z horyzontu wraz ze wschodem słońca, a im zostawi wyjątkowe wspomnienie. Dlatego postanowiła tym razem pójść do zamku widniejącego w oddali tylko przez jeden dzień w roku.
Był sobie mężny rycerz.
Jak do zamku, to tylko z rycerzem. Nie wiedziała, skąd Longbottom przyszedł jej na spotkanie, ale dobrze było akurat jego mieć przy sobie. Miał głowę na karku i coś takiego w sobie, co trzymało Frances mocno na poziomie gruntu. Znaleźli wejście do zamku, wspięli się schodami aż do korytarza, gdzie wreszcie się zatrzymali. Przez cały ten czas nie napotkali nikogo na swojej drodze, nie usłyszeli nawet echa ludzkiego głosu.
Szybko zmarzła. Czy to ze strachu, czy od chłodu kamiennych ścian, zaczęła szczękać zębami. Widziała, jak okruszki lodu odpadają od parasola Artura i poczuła, że coś się zaczyna, już nie mogli się cofnąć i wrócić do domu.
I był straszny, stary zamek.
Pokręciła głową przecząco. Nigdy wcześniej nie odważyła się na wejście tutaj. Żadna odpowiedź nie nadeszła, a Frances zrozumiała, że Artur nie patrzy na nią, tylko rozgląda się po korytarzu.
- Nie. – szepnęła, nie wiedząc, czy liczy na zapewnienie, że i on jest tu po raz pierwszy, czy przeciwnie – spodziewała się, że trenował tu już swą rycerskość i zebrał dość odwagi, by dorównać wyobrażeniom, jakie pojawiały się na widok jego królewskich blond włosów i silnie zarysowanej żuchwy.
Odkąd znaleźli tu siebie nawzajem, a potem drogę naprzód, w poszukiwaniu przygód lub zawału serca w nieprzyzwoicie młodym wieku, Frances przez cały czas trzymała rękę wyciągniętą w bok, by stale czuć ciągłość solidnej ściany i jakoś oprzeć się o świadomość, że zamczysko nie zamierza jeszcze znikać. Coś przed nimi skrzypnęło, cicho i zapewne całkiem zwyczajnie dla tego rodzaju miejsc, ale dłoń Fran zacisnęła się bezwiednie.
Przeraźliwe zimno zostało pod paznokciami.
- Lód… – szepnęła, a mgiełka oddechu z jej ust dotarła aż do Artura idącego tuż obok. Przycisnęła otwartą dłoń do ściany i trzymała ją tam tak długo, aż ręka całkowicie zdrętwiała, a zimno zaczęło sprawiać jej ból. W lodzie pozostał ledwie zauważalny, bardzo płytki odcisk jej dłoni. Ściana sprawiała wrażenie, jakby lód nie tylko ją pokrywał, a wręcz stanowił całą jej grubość.
- Dobrze powiedziane. – kiwnęła głową, podzielając zdziwienie swego towarzysza. O hotelu Transylvania mówiono różne rzeczy, historie, których słuchało się z charakterystycznym dreszczem wstępującym po karku, ale o lodowym korytarzu nigdy nie słyszała. Nie spodziewała się zresztą, że zobaczy tu cokolwiek znajomego.
Idąc przed siebie, po każdym kroku zostawiała teraz na ścianie niewielką rysę, jak kłębek nici albo okruszki chleba, odrobinę nadziei na drogę powrotną. Niedługo po rozwiązaniu tajemnicy wszechobecnego zimna, natrafili na drzwi. Nie były zamknięte.
- Popatrz tutaj. – trąciła rękę Artura, zatrzymując się wpół kroku przed progiem. – Wejdziemy? – już biorąc wdech, by zadać to pytanie wiedziała, jaką otrzyma odpowiedź. Pchnęła drzwi, wkładając w to trochę siły. Otworzyły się szerzej, a oni wkroczyli do środka.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przeszliście przez drzwi i momentalnie uderzył was podmuch chłodnego, wilgotnego wiatru. Klamka wyślizgnęła się z uścisku palców i z głuchym trzaskiem drzwi zatrzasnęły się, pozostawiając Was na zasnutym mgłą wzgórzu. Trawy gięły się pod naporem żywiołu, a świszczący wiatr przeszywał was na wskroś, wysysając ciepło z ciał. Nagle zrobiło się jeszcze zimniej, a wasze oddechy przemieniły się w białe obłoczki mieszające się z mleczną mgłą dookoła. Ogarnęło was poczucie beznadziei, wiara w wydostanie się z zamku gdzieś wyparowała wraz z uczuciem szczęścia. I wtedy ich dojrzeliście: kilkunastu dementorów sunęło na was. Nie mogliście czarować, więc jedyną drogą pozostawała ucieczka w zupełnie innym kierunku. Biegliście, aż nagle zza mgły wyłoniła się rzeka zbyt rwąca, aby ją przepłynąć. A na drugim jej brzegu zamajaczył wam obrys kolejnych drzwi. Sponad spienionego nurtu wystawały samotne, zmurszałe pale, a na każdym z nich widniała pojedyncza runa. Nie wiadomo jak długo drewno tkwiło w wodzie i jak bardzo było stabilne, jednak nawet bez znajomości run wiedzieliście, że istnieją runy ochronne, które mogły w jakiś sposób wzmocnić pale. Teraz wystarczyło tylko trafić w te właściwe, tyle że z oddechem dementorów łaskoczącym kark.
Wybór odpowiednich pali ma ST równe 35 dla każdego z was, a do rzutu należy dodać bonus wynikający z posiadanego poziomu biegłości starożytnych run. Jeżeli tylko jedna z postaci posiada biegłość i zdecyduje się ruszyć pierwsza, wtedy druga osoba z pary idąc po jej śladach nie wykonuje rzutu na starożytne runy, a na zapamiętanie ścieżki - do rzutu dolicza więc bonus wynikający z poziomu biegłości: spostrzegawczość.
Statystyka zwinności obniża ST o 5 na każde pięć punktów posiadanych w tej statystyce (liczone w przedziałach 1-5, 6-10, 11-15, 16+).
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
Wybór odpowiednich pali ma ST równe 35 dla każdego z was, a do rzutu należy dodać bonus wynikający z posiadanego poziomu biegłości starożytnych run. Jeżeli tylko jedna z postaci posiada biegłość i zdecyduje się ruszyć pierwsza, wtedy druga osoba z pary idąc po jej śladach nie wykonuje rzutu na starożytne runy, a na zapamiętanie ścieżki - do rzutu dolicza więc bonus wynikający z poziomu biegłości: spostrzegawczość.
Statystyka zwinności obniża ST o 5 na każde pięć punktów posiadanych w tej statystyce (liczone w przedziałach 1-5, 6-10, 11-15, 16+).
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
Gwoli ścisłości i wyjaśnienia: Tuile nie zgodziła się na ten wariacki łamane na niedorzeczny łamane na chory pomysł dlatego, że na pannę Findlay spłynął nagle jakiś duch święty oratorstwa. Bo nie spłynął. Bez instrumentu w ręku Caileen miała w sobie tyle charyzmy, co brudne skarpety, które namiętnie rozrzucała po mieszkaniu. A nawet dwóch mieszkaniach. W każdym razie – nie. Ta tragiczna argumentacja Kajki w żadnym wypadku Tuilelaith nie skłoniła do tego, by wejść do nawiedzonego zamczyska.
Wystarczyła wizja, że wariatka z Argyll przyjdzie tu sama. Może i ich związek był tajemnicą, ale Tujce się nie spieszyło zostawać wdową, sekretną czy też nie.
Umierać też się jej nie spieszyło i zapewne dlatego właśnie, dosyć nietypowo dla siebie, powłóczyła nieco nogami, szła raczej wolno – czyt. ostrożnie – oraz robiła inne rzeczy, niespotykane zwykle w swojej mowie ciała. Nie miała zielonego pojęcia, czego się spodziewać, pomijając opcję najgorszego, więc wolała zachować ostrożność. A także zapamiętać drogę, którą wędrowały. Niestety wszystkie wąskie, ciemne korytarze wyglądały zupełnie identycznie; wystrój wnętrz nie istniał, a więc nie istniały również cechy charakterystyczne; Caileen zaś coś tam paplała jak zawsze, kompletnie wybijając Tuile z rytmu za każdym razem, kiedy ta próbowała w głowie odtworzyć przebytą dotychczas trasę.
Krótko mówiąc: jeśli coś zmusiłoby je do odwrotu, były w ciemnej i głębokiej du... niedoli. I naprawdę nie chciała wnikać w to, kto jeszcze przekroczył dziś próg nawiedzonego hotelu. Widok znajomych twarzy by raczej pannę Meadowes dobił niż pocieszył. Wolała wierzyć, że przynajmniej zna kogokolwiek normalnego, skoro zakochać się w kimś takim nie mogła.
Kiedy Caileen wreszcie postanowiła ogłosić najbardziej oczywiste stwierdzenie zaraz po fakcie, że niebo jest niebieskie, Tuile uniosła sceptycznie brew, krzyżując ramiona na piersi i wysuwając lekko nogę do przodu. Postawa zamknięta. Szkoda, że się nie zamknęła mentalnie na głupie pomysły Kajki, bo mogła tego wieczoru robić naprawdę cokolwiek innego.
– Nie, doprawdy? – zareagowała pytaniem na stwierdzenie ukochanej, dając popisowy pokaz swoich miernych, przerysowanych zdolności aktorskich. Albo to sceptycyzm przebiłby się nawet spod najdoskonalszej maski. Wywróciła oczami i sarknęła z irytacją. – Gdybyś przestała się na pięć sekund łudzić, że ci wierzę, i umilkła, byłabym w stanie zapamiętać z tej drogi cokolwiek. – Obrzuciła badawczym spojrzeniem okolicę, a kiedy jej wzrok podążył tam, gdzie patrzyła Caileen, i spoczął na makabrycznych rzeźbach, nie mogła darować sobie komentarza. Pstryknęła palcami, jakby na coś wpadła. – To powinnam była z tobą zrobić. Jakieś piętnaście lat temu.
Złośliwość złośliwością, ale wredne uwagi nie wyprowadzą ich z tej paranoi. Tuile oparła się plecami o kamienną ścianę, uciskając nasadę nosa. Właściwie ciężko czuć strach, kiedy do twoich drzwi puka migrena wywołana kolejnym durnym pomysłem połowicy. A mogłam zostać starą panną, pomyślała z rozdzierającym jej duszę na pół westchnieniem, unosząc znów wzrok na towarzyszkę. Po czym ściągnęła powoli brwi, dostrzegając coś ponad jej ramieniem.
Już-już miała otwierać usta, aby powiedzieć Kajce o uchylonych drzwiach, ale zawahała się. Znając Kajkę, będzie chciała przez nie przejść. A wtedy wracamy do kwestii wdowieństwa. Z drugiej strony... Mówimy o zaczarowanym, znikającym zamku. Bardzo możliwe, że droga, którą przebyły, aby znaleźć się w tym miejscu, nie istniała już w swoim obecnym kształcie. Cholera.
– Obróć się, geniuszu – poleciła wreszcie, nie ukrywając nawet rezygnacji w głosie. Odbiła się plecami od ściany, podchodząc do Caileen, aby w razie czego złapać ją za ramię i przytrzymać. W najgorszym wypadku zostanie jej po żonie górna kończyna.
200 PO | 0 PN
Wystarczyła wizja, że wariatka z Argyll przyjdzie tu sama. Może i ich związek był tajemnicą, ale Tujce się nie spieszyło zostawać wdową, sekretną czy też nie.
Umierać też się jej nie spieszyło i zapewne dlatego właśnie, dosyć nietypowo dla siebie, powłóczyła nieco nogami, szła raczej wolno – czyt. ostrożnie – oraz robiła inne rzeczy, niespotykane zwykle w swojej mowie ciała. Nie miała zielonego pojęcia, czego się spodziewać, pomijając opcję najgorszego, więc wolała zachować ostrożność. A także zapamiętać drogę, którą wędrowały. Niestety wszystkie wąskie, ciemne korytarze wyglądały zupełnie identycznie; wystrój wnętrz nie istniał, a więc nie istniały również cechy charakterystyczne; Caileen zaś coś tam paplała jak zawsze, kompletnie wybijając Tuile z rytmu za każdym razem, kiedy ta próbowała w głowie odtworzyć przebytą dotychczas trasę.
Krótko mówiąc: jeśli coś zmusiłoby je do odwrotu, były w ciemnej i głębokiej du... niedoli. I naprawdę nie chciała wnikać w to, kto jeszcze przekroczył dziś próg nawiedzonego hotelu. Widok znajomych twarzy by raczej pannę Meadowes dobił niż pocieszył. Wolała wierzyć, że przynajmniej zna kogokolwiek normalnego, skoro zakochać się w kimś takim nie mogła.
Kiedy Caileen wreszcie postanowiła ogłosić najbardziej oczywiste stwierdzenie zaraz po fakcie, że niebo jest niebieskie, Tuile uniosła sceptycznie brew, krzyżując ramiona na piersi i wysuwając lekko nogę do przodu. Postawa zamknięta. Szkoda, że się nie zamknęła mentalnie na głupie pomysły Kajki, bo mogła tego wieczoru robić naprawdę cokolwiek innego.
– Nie, doprawdy? – zareagowała pytaniem na stwierdzenie ukochanej, dając popisowy pokaz swoich miernych, przerysowanych zdolności aktorskich. Albo to sceptycyzm przebiłby się nawet spod najdoskonalszej maski. Wywróciła oczami i sarknęła z irytacją. – Gdybyś przestała się na pięć sekund łudzić, że ci wierzę, i umilkła, byłabym w stanie zapamiętać z tej drogi cokolwiek. – Obrzuciła badawczym spojrzeniem okolicę, a kiedy jej wzrok podążył tam, gdzie patrzyła Caileen, i spoczął na makabrycznych rzeźbach, nie mogła darować sobie komentarza. Pstryknęła palcami, jakby na coś wpadła. – To powinnam była z tobą zrobić. Jakieś piętnaście lat temu.
Złośliwość złośliwością, ale wredne uwagi nie wyprowadzą ich z tej paranoi. Tuile oparła się plecami o kamienną ścianę, uciskając nasadę nosa. Właściwie ciężko czuć strach, kiedy do twoich drzwi puka migrena wywołana kolejnym durnym pomysłem połowicy. A mogłam zostać starą panną, pomyślała z rozdzierającym jej duszę na pół westchnieniem, unosząc znów wzrok na towarzyszkę. Po czym ściągnęła powoli brwi, dostrzegając coś ponad jej ramieniem.
Już-już miała otwierać usta, aby powiedzieć Kajce o uchylonych drzwiach, ale zawahała się. Znając Kajkę, będzie chciała przez nie przejść. A wtedy wracamy do kwestii wdowieństwa. Z drugiej strony... Mówimy o zaczarowanym, znikającym zamku. Bardzo możliwe, że droga, którą przebyły, aby znaleźć się w tym miejscu, nie istniała już w swoim obecnym kształcie. Cholera.
– Obróć się, geniuszu – poleciła wreszcie, nie ukrywając nawet rezygnacji w głosie. Odbiła się plecami od ściany, podchodząc do Caileen, aby w razie czego złapać ją za ramię i przytrzymać. W najgorszym wypadku zostanie jej po żonie górna kończyna.
200 PO | 0 PN
Gość
Gość
Gdy Johny zaczął się śmiać i zorientowała się, że kolega cały czas z niej żartował, spojrzała na niego ostrzej.
– To nie jest śmieszne, Johny – stwierdziła z miną naburmuszonego szczeniaczka. – To nie jest idealna kryjówka, tu jest ciemno…
I wtedy właśnie drgnęła, kątem oka zauważając olbrzymią, zamkową salę jadalną oraz krążące wokół duchy. Chłód panujący w pomieszczeniu przeszył duszę Gwen, która przede wszystkim chciała uciekać z miejsca zdarzenia. Johny jednak ruszył do przodu, a uczepiona go malarka nie miała wyboru: mogła albo go puścić, albo pójść z nim i z dwojga złego wolała wybrać to drugie.
– Straszna ta jadalnia – mruknęła niemal niesłyszalnie, ze strachu z ledwością poruszając ustami.
Wtedy też dostrzegła duchy, które pojawiły się w jadalni. Zachowywały się tak, jakby wszystko było w porządku, rozmawiając i żartując, nie zauważając faktu bycia martwym. Jednocześnie Gwen zauważyła, że jej palce powoli zaczynają znikać, co wprawiło ją w jeszcze większe przerażenie.
– Johny… ja… ja znikam… ty… Na Merlina, Johny, ty też! – szepnęła przerażona, patrząc na swoją rękę.
Wtedy Johny wpadł chyba na pierwszy mądry pomysł tego wieczora… i zaczął przemawiać do duchów. Mówił całkiem sensownie i Gwen miała wrażenie, że zebrani arystokraci po prostu nie mogą go nie posłuchać, więc po prostu prędko sobie pójdą, a ich zniknięcie pozwoli i jej, i Johnemu zachować materialną formę.
Dla pewności jednak zawtórowała, mając nadzieję, że nie zniszczy efektu, który mógła zagwarantować im przemowa Bojczuka:
– Właśnie, właśnie panowie, niech panowie stąd pójdą, duchy nie powinny przecież rozmawiać o sprawach żywych! A nam trochę zależy na naszych życiach. – Trzęsła się na całym ciele, a jej głos brzmiał raczej słabo. Johny musiał czuć jej ciężar, bo Gwen nawet nie próbowała udawać, że utrzymuje się w pełni o własnych siłach. Gdyby była tu sama pewnie już dawno leżałaby nieprzytomna z przerażenia, bez jakichkolwiek szans na wyjście z tego strasznego, olbrzymiego budynku, którego korytarze przypominały najstraszniejszy labirynt. Z reszta, dla niej tym właśnie były.
| Retoryka II
– To nie jest śmieszne, Johny – stwierdziła z miną naburmuszonego szczeniaczka. – To nie jest idealna kryjówka, tu jest ciemno…
I wtedy właśnie drgnęła, kątem oka zauważając olbrzymią, zamkową salę jadalną oraz krążące wokół duchy. Chłód panujący w pomieszczeniu przeszył duszę Gwen, która przede wszystkim chciała uciekać z miejsca zdarzenia. Johny jednak ruszył do przodu, a uczepiona go malarka nie miała wyboru: mogła albo go puścić, albo pójść z nim i z dwojga złego wolała wybrać to drugie.
– Straszna ta jadalnia – mruknęła niemal niesłyszalnie, ze strachu z ledwością poruszając ustami.
Wtedy też dostrzegła duchy, które pojawiły się w jadalni. Zachowywały się tak, jakby wszystko było w porządku, rozmawiając i żartując, nie zauważając faktu bycia martwym. Jednocześnie Gwen zauważyła, że jej palce powoli zaczynają znikać, co wprawiło ją w jeszcze większe przerażenie.
– Johny… ja… ja znikam… ty… Na Merlina, Johny, ty też! – szepnęła przerażona, patrząc na swoją rękę.
Wtedy Johny wpadł chyba na pierwszy mądry pomysł tego wieczora… i zaczął przemawiać do duchów. Mówił całkiem sensownie i Gwen miała wrażenie, że zebrani arystokraci po prostu nie mogą go nie posłuchać, więc po prostu prędko sobie pójdą, a ich zniknięcie pozwoli i jej, i Johnemu zachować materialną formę.
Dla pewności jednak zawtórowała, mając nadzieję, że nie zniszczy efektu, który mógła zagwarantować im przemowa Bojczuka:
– Właśnie, właśnie panowie, niech panowie stąd pójdą, duchy nie powinny przecież rozmawiać o sprawach żywych! A nam trochę zależy na naszych życiach. – Trzęsła się na całym ciele, a jej głos brzmiał raczej słabo. Johny musiał czuć jej ciężar, bo Gwen nawet nie próbowała udawać, że utrzymuje się w pełni o własnych siłach. Gdyby była tu sama pewnie już dawno leżałaby nieprzytomna z przerażenia, bez jakichkolwiek szans na wyjście z tego strasznego, olbrzymiego budynku, którego korytarze przypominały najstraszniejszy labirynt. Z reszta, dla niej tym właśnie były.
| Retoryka II
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 53
'k100' : 53
W pewnym momencie Susanne prawie straciła nadzieję - nie obawiała się pytać, ale po paru próbach entuzjazm zdecydowanie oklapł, nieco odbierając chęci na dalsze poszukiwania - wszyscy mieli już plany, a przecież nie obejrzała się w ostatniej chwili. Wtedy też wzrok padł na jeden z listów, tworzących mały stosik w jej prywatnym zbiorze - pozwalając zakiełkować drobnej myśli. A może…?
A może Ingisson potrzebował czasem skoczyć na mrożącą krew w żyłach przygodę? Nie wyglądał na takiego, co wychodził często, dlatego postanowiła przybyć z propozycją, bardzo ciekawa jego reakcji - zarówno na samo pytanie, jak i na atrakcje. Prawdę mówiąc, nie spodziewała się przystania na propozycję, lecz równocześnie nie była świadoma, na jak zmarnowaną wyglądała, z nadzieją w błyszczących oczach zwracając się do kolejnej osoby.
W ten sposób, z niemałym entuzjazmem, razem z resztą ruderowiczów, postanowiła odpowiednio przyszykować się na wydarzenie - nie udało jej się wziąć udziału w dyniowym konkursie, nad czym ubolewała ogromnie, dlatego postanowiła zrekompensować sobie stratę aktywnym udziałem w najbliższej atrakcji. Długo zastanawiała się nad strojem, zrobiła nawet parę nieporadnych projektów, przypominających bardziej prace pięcioletniego dziecka z zaburzeniami, niż rzeczywistych szkiców możliwych do odczytania w jakikolwiek sposób - lecz ona, jako twórczyni, doskonale sobie z zadaniem poradziła, ostatecznie decydując się na wizerunek pewnej postaci z ponurej baśni, niegdyś snutej przez ojca. Nie przeczuwając jeszcze, że w listopadzie światem zatrząśnie niekończąca się burza, niejako wywróżyła przyszłość. Natapirowane włosy sterczały we wszystkich kierunkach, tworząc wokół bladej twarzy aureolę szpikulców - czarny proszek zabarwił je w niektórych miejscach, na myśl przywodząc rażenie piorunem. Gdzieniegdzie oprószyła też jasną cerę, nadając trochę wiarygodności zjawisku, zaakcentowała cienie pod oczami, dodała trochę krwistej czerwieni, strużkę płynącą z kącika ust, a starą szatę, która, jak się okazało, nie była już nikomu potrzebna, nadpaliła, wykorzystując do tego męski pierwiastek domu - sama ognia wolała nie tykać. Tak przygotowana zjawiła się na miejscu, mimo późnej pory z werwą machając zbliżającemu się Asowi. Już przechodził ją lekki dreszcz, Zamek nie przypominał Hogwartu, nie z zewnątrz - w środku nigdy jeszcze nie była.
- Jestem szalenie ciekawa, jak tam będzie - podzieliła się, nie kryjąc tego zaciekawienia. Już rozglądała się wokół, już wyobrażała sobie lochy i ciemne, ciężkie, zimne kraty. - Brałeś kiedyś udział w czymś takim? - zapytała, jeszcze zanim weszli do skrzydła - ona lekko pochylona, z uwagą wodząca wzrokiem po wnętrzu. Bez wahania chwyciła jeden z suszonych kwiatów i obejrzała go, z lekkim wzruszeniem ramion umieszczając w swojej usztywnionej, niecodziennej fryzurze. - Może się przyda - stwierdziła niewinnie, dostrzegając już drzwi. Lekkim krokiem znalazła się przy nich, już kładąc dłoń na ciężkim materiale - zimne.
- Skrzypną, prawda? Na pewno skrzypną! - wyrzuciła z siebie szeptem, pewna, że gdy tylko je popchną, wydadzą z siebie ten właśnie upiorny dźwięk.
A może Ingisson potrzebował czasem skoczyć na mrożącą krew w żyłach przygodę? Nie wyglądał na takiego, co wychodził często, dlatego postanowiła przybyć z propozycją, bardzo ciekawa jego reakcji - zarówno na samo pytanie, jak i na atrakcje. Prawdę mówiąc, nie spodziewała się przystania na propozycję, lecz równocześnie nie była świadoma, na jak zmarnowaną wyglądała, z nadzieją w błyszczących oczach zwracając się do kolejnej osoby.
W ten sposób, z niemałym entuzjazmem, razem z resztą ruderowiczów, postanowiła odpowiednio przyszykować się na wydarzenie - nie udało jej się wziąć udziału w dyniowym konkursie, nad czym ubolewała ogromnie, dlatego postanowiła zrekompensować sobie stratę aktywnym udziałem w najbliższej atrakcji. Długo zastanawiała się nad strojem, zrobiła nawet parę nieporadnych projektów, przypominających bardziej prace pięcioletniego dziecka z zaburzeniami, niż rzeczywistych szkiców możliwych do odczytania w jakikolwiek sposób - lecz ona, jako twórczyni, doskonale sobie z zadaniem poradziła, ostatecznie decydując się na wizerunek pewnej postaci z ponurej baśni, niegdyś snutej przez ojca. Nie przeczuwając jeszcze, że w listopadzie światem zatrząśnie niekończąca się burza, niejako wywróżyła przyszłość. Natapirowane włosy sterczały we wszystkich kierunkach, tworząc wokół bladej twarzy aureolę szpikulców - czarny proszek zabarwił je w niektórych miejscach, na myśl przywodząc rażenie piorunem. Gdzieniegdzie oprószyła też jasną cerę, nadając trochę wiarygodności zjawisku, zaakcentowała cienie pod oczami, dodała trochę krwistej czerwieni, strużkę płynącą z kącika ust, a starą szatę, która, jak się okazało, nie była już nikomu potrzebna, nadpaliła, wykorzystując do tego męski pierwiastek domu - sama ognia wolała nie tykać. Tak przygotowana zjawiła się na miejscu, mimo późnej pory z werwą machając zbliżającemu się Asowi. Już przechodził ją lekki dreszcz, Zamek nie przypominał Hogwartu, nie z zewnątrz - w środku nigdy jeszcze nie była.
- Jestem szalenie ciekawa, jak tam będzie - podzieliła się, nie kryjąc tego zaciekawienia. Już rozglądała się wokół, już wyobrażała sobie lochy i ciemne, ciężkie, zimne kraty. - Brałeś kiedyś udział w czymś takim? - zapytała, jeszcze zanim weszli do skrzydła - ona lekko pochylona, z uwagą wodząca wzrokiem po wnętrzu. Bez wahania chwyciła jeden z suszonych kwiatów i obejrzała go, z lekkim wzruszeniem ramion umieszczając w swojej usztywnionej, niecodziennej fryzurze. - Może się przyda - stwierdziła niewinnie, dostrzegając już drzwi. Lekkim krokiem znalazła się przy nich, już kładąc dłoń na ciężkim materiale - zimne.
- Skrzypną, prawda? Na pewno skrzypną! - wyrzuciła z siebie szeptem, pewna, że gdy tylko je popchną, wydadzą z siebie ten właśnie upiorny dźwięk.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 1
'k15' : 1
Spodziewał się sporego ruchu przed Świętem Zmarłych i się nie przeliczył. Przedłużył nawet odrobinkę działanie lokalu, bo ten dzień był zwyczajnie zbyt dochodowy by tego nie zrobić. Ostatecznie jednak wrócił do Rudery. Oczywiście że cały dzień był przebrany - miał pomalowaną na biało twarz, nakreślone czarną kredką linie pod i nad oczami, układające się w spiczaste trójkąty, usta podmalowane jakąś farbką na czerwono i poszerzone w wesołym, acz lekko strasznym uśmiechu. Podobno żeby zmierzyć się z lękiem, trzeba spojrzeć mu w oczy - Bertie jako dzieciak przez straszne historie zasłyszane w rodzinie szalenie bał się klaunów, dziś jednak sam postanowił mrocznym klaunem zostać.
Dziś w końcu wszyscy chcieli być straszniejsi od zjaw które wedle legend i przepowiedni właśnie tej nocy wychodzą, prawda? Paradował więc wymalowany, założył muszkę którą zaklęciem powiększył kilkakrotnie, jeszcze z zapożyczonym cylindrycznym kapeluszem, w spodniach na szelkach i w białej koszuli w czerwone kropki. W sumie to tylko szelki jeszcze musiał pożyczyć, więc trzeba uznać, że całkiem nieźle wyszło. Kiedy wrócił do domu, zapukał do Clary, bo już wcześniej ustalili że nocą idą zwiedzać straszne zamczysko i zobaczyć co tak naprawdę w sobie ono kryje. W sumie to malowanie i przebieranie było już niezłą częścią wyjścia - bo jeszcze Sue i Bojczuk wybierali się przecież do Hotelu, co prawda każdy z kimś i przed hotelem się porozdzielali do swojego towarzystwa, jednak już ten wstęp dodał Bertiemu entuzjazmu. On także z resztą musiał swój makijaż poprawić, bo w końcu w cukierni nie mógł naprawdę straszyć, za to w hotelu zamierzał! A jeszcze Bojczuk swoją wprawioną ręką mu pomógł w tym malowaniu po twarzy więc wyglądało to naprawdę dobrze, nie tak jakby sam to zrobił.
Ostatecznie szli ku wzgórzu piękni i straszni jak w tę noc powinno być.
- No. Jesteśmy dziś straszniejsi od najstraszniejszych zjaw więc to zamczysko nie powinno mieć przed nami żadnych sekretów. - stwierdził, otwierając przed Clarą jedno z licznych wejść i kłaniając się zapraszająco (zdejmując przy tym swój kapelusz rzecz jasna, a stopy układając jak na klauna przystało piętami do siebie!), by weszła przodem. On ruszył od razu za nią, zamykając drzwi nimi drzwi i rozglądając się dookoła. To nie była jego pierwsza wizyta w tym miejscu, ale każdą wspominał... cóż, wspominał. Było strasznie, ale jednocześnie ekscytująco, a ostatecznie młody Bott lubił ten dreszczyk emocji i adrenaliny. Szczególnie w ślicznym towarzystwie.
- Mogłem się w sumie przebrać za jakiegoś strasznego rycerza. - stwierdził, błądząc po pustym korytarzu, trzymając się blisko Clary. - Masz potem opowiadać, że ratował cię nawiedzony klaun? - zrobił smutną minę, kompletnie niewidoczną przez dzisiejszy makijaż, zaraz jednak wyszczerzył zęby, bo przecież to oczywiste że ten klaun jest w sercu rycerzem co planuje ratować damę z opresji. W pewnym momencie dostrzegł lekko uchylone drzwi, jakby zapraszające. Zerknął kątem oka na Clarę.
- Zobaczymy co się tam kryje? - zaproponował, by wraz z nią wejść zaraz do pomieszczenia, które wydawało się szczególnie magiczne. Piękne ściany, charakterystyczny zapach, kojąco wpływający na zmysły dźwięk. Oboje wiedzieli jednak, że za tym urokiem musi czaić się coś mrocznego.
Dziś w końcu wszyscy chcieli być straszniejsi od zjaw które wedle legend i przepowiedni właśnie tej nocy wychodzą, prawda? Paradował więc wymalowany, założył muszkę którą zaklęciem powiększył kilkakrotnie, jeszcze z zapożyczonym cylindrycznym kapeluszem, w spodniach na szelkach i w białej koszuli w czerwone kropki. W sumie to tylko szelki jeszcze musiał pożyczyć, więc trzeba uznać, że całkiem nieźle wyszło. Kiedy wrócił do domu, zapukał do Clary, bo już wcześniej ustalili że nocą idą zwiedzać straszne zamczysko i zobaczyć co tak naprawdę w sobie ono kryje. W sumie to malowanie i przebieranie było już niezłą częścią wyjścia - bo jeszcze Sue i Bojczuk wybierali się przecież do Hotelu, co prawda każdy z kimś i przed hotelem się porozdzielali do swojego towarzystwa, jednak już ten wstęp dodał Bertiemu entuzjazmu. On także z resztą musiał swój makijaż poprawić, bo w końcu w cukierni nie mógł naprawdę straszyć, za to w hotelu zamierzał! A jeszcze Bojczuk swoją wprawioną ręką mu pomógł w tym malowaniu po twarzy więc wyglądało to naprawdę dobrze, nie tak jakby sam to zrobił.
Ostatecznie szli ku wzgórzu piękni i straszni jak w tę noc powinno być.
- No. Jesteśmy dziś straszniejsi od najstraszniejszych zjaw więc to zamczysko nie powinno mieć przed nami żadnych sekretów. - stwierdził, otwierając przed Clarą jedno z licznych wejść i kłaniając się zapraszająco (zdejmując przy tym swój kapelusz rzecz jasna, a stopy układając jak na klauna przystało piętami do siebie!), by weszła przodem. On ruszył od razu za nią, zamykając drzwi nimi drzwi i rozglądając się dookoła. To nie była jego pierwsza wizyta w tym miejscu, ale każdą wspominał... cóż, wspominał. Było strasznie, ale jednocześnie ekscytująco, a ostatecznie młody Bott lubił ten dreszczyk emocji i adrenaliny. Szczególnie w ślicznym towarzystwie.
- Mogłem się w sumie przebrać za jakiegoś strasznego rycerza. - stwierdził, błądząc po pustym korytarzu, trzymając się blisko Clary. - Masz potem opowiadać, że ratował cię nawiedzony klaun? - zrobił smutną minę, kompletnie niewidoczną przez dzisiejszy makijaż, zaraz jednak wyszczerzył zęby, bo przecież to oczywiste że ten klaun jest w sercu rycerzem co planuje ratować damę z opresji. W pewnym momencie dostrzegł lekko uchylone drzwi, jakby zapraszające. Zerknął kątem oka na Clarę.
- Zobaczymy co się tam kryje? - zaproponował, by wraz z nią wejść zaraz do pomieszczenia, które wydawało się szczególnie magiczne. Piękne ściany, charakterystyczny zapach, kojąco wpływający na zmysły dźwięk. Oboje wiedzieli jednak, że za tym urokiem musi czaić się coś mrocznego.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
'k15' : 7
'k15' : 7
Weszliście do pokoju, a w środku czekał na was zatopiony w półmroku las. Strzeliste pnie drzew ginęły wśród czarnych chmur, a miękkie podłoże porośnięte było gąszczem pnączy. Drzwi przez które jeszcze chwilę temu przeszliście okazały się postawioną na środku polany futryną, prowadzącą donikąd. Ruszyliście przed siebie, zapadając się coraz głębiej w zarośla. Kiedy już nie możecie wykonać kolejnego kroku zauważacie przed sobą wielkie drzewo, w którego pniu dostrzegacie kolejne drzwi. Pnącza oplatają Was jednak mocno, zaciskając się na gardłach. Jest ciemno, las tętni echem niepokojących odgłosów, a wy zaczynacie się dusić. Musicie w jakiś sposób wymyślić, jak wydostać się ze śmiertelnego uścisku i uciec stąd, jak najdalej od tego koszmarnego lasu. Może jeżeli dostatecznie się skupicie to w półmroku dostrzeżecie, jakie rośliny próbują was zabić.
Wykonujecie rzut na zielarstwo, ST poprawnego rozpoznania diabelskich sideł wynosi 40 dla każdego z was.
Biegłość spostrzegawczości obniża ST o 5 na każdy posiadany poziom tej biegłości.
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
Wykonujecie rzut na zielarstwo, ST poprawnego rozpoznania diabelskich sideł wynosi 40 dla każdego z was.
Biegłość spostrzegawczości obniża ST o 5 na każdy posiadany poziom tej biegłości.
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
Kiedy Susanne przybyła do Little Kingshill i zapukała do drzwi Åsbjørn bez słowa wpuścił ją do domu. Nie byli na dziś umówieni na kolejną lekcję eliksirów, jednak nie kwestionował tego, że się pojawiła. Może tylko cienka zmarszczka pomiędzy brwiami sugerowała to, że zastanawiał się co ją sprowadzało w tak dalekie rejony. Nie zdążył nawet tak właściwie do końca wyartykułować "dzień dobry Sue" kiedy ta zaczęła mówić. A w miarę jak mówiła to Norweg zaczynał czuć bardzo dużo bardzo różnych emocji. Na pewno była wśród nich niepewność. Raczej nie ruszał się z domu i nie czuł za bardzo takiej potrzeby. Wychodzenie gdziekolwiek było ryzykowne, zwłaszcza dlatego, że dookoła szalały anomalie i Rycerze Walpurgii, a był wręcz pewien, że swoim przejściem na stronę aurorów zrobił pod górkę przynajmniej jednemu z ich znajomków. Nie lubił podejmować zbędnego ryzyka, wolał trzymać się tych bezpieczniejszych rejonów. Kiedy jednak Susanne mówiła i mówiła i widział ten przygaszony entuzjazm w jej oczach zaczął się łamać. No bo co złego było w końcu w Halloweenowej zabawie? Nie brzmiało to jak przelewki, ale przecież w jakiś sposób musiało to być zabezpieczone. Sensowne. Racjonalne. Dlatego pokiwał głową, a nawet uśmiechnął się delikatnie. Jedno wyjście mu nie zaszkodzi. Nie znał zresztą za bardzo tej tradycji, wiedział że coś takiego ma tu miejsce i rok w rok widział jak ludzie na jeden wieczór zdają się przemieniać w wielbicieli strachu. Żałował, że nie zapytał wcześniej Susanne jak tak właściwie powinien się ubrać. Czy coś. Ubrał się więc po prostu na czarno, w długą prostą szatę z ogromnym kapturem. Popatrzył na siebie krytycznie w lustrze i w końcu uniósł do góry brwi i podszedł do kominka. Zeskrobał trochę smoły i popiołu i rozmieszał je z tłuszczem na pastę. Znalazł pędzelek i namalował sobie na twarzy kilka wzorów wojennych z czasów kiedy jeszcze wikingowie siali postrach na morzach i oceanach. Kiwnął głową, zadowolony z efektu i opuścił dom. Na szczęście miał w miarę blisko - w końcu mieszkanie na obrzeżach się opłaciło.
Dostrzegł Susanne z daleka. Machała tak energicznie że przez chwilę nawet zastanawiał się, czy nie wyrwie sobie kości z jakiegoś stawu. Uśmiechnął się na powitanie. Też był ciekawy, było to zresztą widać na jego twarzy. - Napracowałaś się. Kim jesteś? - zapytał, wskazując na jej strój. Podobał mu się ciemny proszek we włosach Lovegood, ale tę uwagę zachował już dla siebie. - U nas nie ma święta duchów - odparł, ogarniając wzrokiem wielką budowlę. - A w poprzednich latach nie miałem okazji - odpowiedział zwięźle i wszedł przed Susanne rozglądając się po wnętrzu. Wzruszył ramionami i skinął jej ręką, że może wejść. Zaczęli błądzić po korytarzach, trafiając ostatecznie do części, w której było mnóstwo ususzonych kwiatów. Z zaciekawieniem obserwował jak czarownica wydłubuje jeden. Nie zdążył mrugnąć, a ta już stała przy drzwiach.
- Muszą - uśmiechnął się nieznacznie, po czym popchnął drewno i w akompaniamencie donośnego skrzypnięcia wszedł z Susanne do pomieszczenia.
Dostrzegł Susanne z daleka. Machała tak energicznie że przez chwilę nawet zastanawiał się, czy nie wyrwie sobie kości z jakiegoś stawu. Uśmiechnął się na powitanie. Też był ciekawy, było to zresztą widać na jego twarzy. - Napracowałaś się. Kim jesteś? - zapytał, wskazując na jej strój. Podobał mu się ciemny proszek we włosach Lovegood, ale tę uwagę zachował już dla siebie. - U nas nie ma święta duchów - odparł, ogarniając wzrokiem wielką budowlę. - A w poprzednich latach nie miałem okazji - odpowiedział zwięźle i wszedł przed Susanne rozglądając się po wnętrzu. Wzruszył ramionami i skinął jej ręką, że może wejść. Zaczęli błądzić po korytarzach, trafiając ostatecznie do części, w której było mnóstwo ususzonych kwiatów. Z zaciekawieniem obserwował jak czarownica wydłubuje jeden. Nie zdążył mrugnąć, a ta już stała przy drzwiach.
- Muszą - uśmiechnął się nieznacznie, po czym popchnął drewno i w akompaniamencie donośnego skrzypnięcia wszedł z Susanne do pomieszczenia.
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Otwieracie drzwi i waszym oczom ukazuje się ciemna, wilgotna grota. Wchodzicie, a drzwi zatrzaskują się za wami - echo odbija się od ścian, by po chwili zamrzeć. Jest przerażająco cicho, aż za cicho. I wtedy w grocie rozlega się okropny tumult, a setki nietoperzy opadają na was z sufitu, łopocząc swoimi skórzastymi skrzydłami. Dźwięki jakie wydają zdają się wam głosami wybrzmiewającymi w waszych głowach, mówiącymi dziwne, ohydne, przerażające rzeczy. Włochate ciała w wątłym świetle układają się natomiast w twarze o strasznych, powykręcanych grymasach. Musicie zachować trzeźwość umysłu: jeśli postaracie się dostatecznie mocno, w upiornych kształtach dostrzeżecie zwykłe zwierzęta.
Wykonujecie rzut na ONMS, ST pokonania własnego lęku wynosi 40 dla każdego z was.
Biegłość spostrzegawczości obniża ST o 5 na każdy posiadany poziom tej biegłości.
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
Wykonujecie rzut na ONMS, ST pokonania własnego lęku wynosi 40 dla każdego z was.
Biegłość spostrzegawczości obniża ST o 5 na każdy posiadany poziom tej biegłości.
Na odpis macie 48 godzin. Jedna z postaci dodatkowo wykonuje rzut k15. Po dodaniu postów należy zaczekać na wiadomość od Mistrza Gry.
Zza drzwi świeciło oślepiające, intensywne światło; Maeve zasłoniła oczy przedramieniem, powoli przekraczając próg komnaty, nie zastanawiając się wiele nad jego źródłem. Kolejnym, na co zwróciła uwagę, była zadziwiająco wysoka temperatura. Odczuła przejściowe zawroty głowy, momentalnie zaczęła się pocić; kto by przypuszczał, że we wnętrzu zamku może być tak gorąco? Spojrzała przez ramię w stronę towarzyszącego jej policjanta, by upewnić się, że nie weszła do tego dziwnego pokoju sama. Im dłużej w nim przebywała, tym większy niepokój odczuwała. Czym było to lepkie podłoże? I dlaczego łukowate ściany - pokryte płomykami - wznosiły się i opadały? Przełknęła z trudem ślinę, powoli stąpając w kierunku najbliższego fragmentu mięsa. Oddychała szybko, płytko, temperatura wcale nie pomagała myśleć, lecz wszystko wskazywało na to, że znaleźli się we wnętrzu... czegoś. Jednak czy nie było to absurdalne? - Jak myślisz, gdzie się znaleźliśmy? - zapytała, choć odpowiedź młodszego chłopaka nie mogła zmienić pierwszego wrażenia. Wtedy uderzył ich podmuch gorącego powietrza, a wraz z nim nadeszła wilgoć, która momentalnie zaczęła parować. Maeve zakaszlała, spoglądając zza kłębów pary na Elphiego; musieli coś zrobić, jeśli nie chcieli się tutaj usmażyć, zaś każda kolejna chwila tkwienia w tym skwarze odbierała im siły.
Nie znała się na magicznych stworzeniach, nie miała więc bladego pojęcia, we wnętrzu jakiego stworzenia przyszło im się znaleźć. Wieloletnie strażnicze szkolenie nie obejmowało również wiedzy z zakresu anatomii. Mimo to najnaturalniejszym planem działania wydało się jej atakowanie pomarańczowych brodawek i najbliższych płatów mięsa - dźgała je trzymaną w dłoni różdżką, kopała upaskudzonymi jakąś mazią butami, mając nadzieję, że chłopak podchwyci jej pomysł - albo zaproponuje coś lepszego.
| brak anatomii, brak ONMS
Nie znała się na magicznych stworzeniach, nie miała więc bladego pojęcia, we wnętrzu jakiego stworzenia przyszło im się znaleźć. Wieloletnie strażnicze szkolenie nie obejmowało również wiedzy z zakresu anatomii. Mimo to najnaturalniejszym planem działania wydało się jej atakowanie pomarańczowych brodawek i najbliższych płatów mięsa - dźgała je trzymaną w dłoni różdżką, kopała upaskudzonymi jakąś mazią butami, mając nadzieję, że chłopak podchwyci jej pomysł - albo zaproponuje coś lepszego.
| brak anatomii, brak ONMS
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Maeve Clearwater' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 47
--------------------------------
#2 'k15' : 5
#1 'k100' : 47
--------------------------------
#2 'k15' : 5
Hotel Transylvania
Szybka odpowiedź