Irina Karkarow Macnair
Nazwisko matki: Wilkes
Miejsce zamieszkania: Londyn, Nokturn
Czystość krwi: czysta ze skazą
Status majątkowy: średniozamożny
Zawód: właścicielka domu pogrzebowego
Wzrost: 169
Waga: 61
Kolor włosów: ciemny brąz
Kolor oczu: szary
Znaki szczególne: mocne spojrzenie, postawna sylwetka, odważny krok
9 cali, sztywna, tarnina i łuska Kappy
Hogwart, Slytherin
niedźwiedź
Igor jako zdrajca, zapatrzony w szlamy, oddany brudnym ideom
mroźne powietrze, metal, wilgotne liście, mokra ziemia
Igor dorastający na wiernego i potężnego sługę Czarnego Pana
czarna magia, tortury, rzeźbiarstwo
Czarnemu Panu
tępienie szlam, łowienie trupów, pogrzebowe rytuały
kołysanek, pieśni pogrzebowej
Angelina Jolie

Z ziemi wyrastały i w ziemi zasypiały. Kamieniały ich krwiste uśmiechy, ochładzały się zwalniające nagle serca. Babki, matki, siostry – wszystkie zastygłe w blednących wspomnieniach, wyciszone w sennych głosach. Martwe, wtulone w czarne płaszcze wiecznych piasków. Nie znała ich, ale odżywały pod mocą pozostawionych upiornych figur, które ciężko przygniatały resztki istnienia do ciemnych kopców. Każda z tych rzeźb była dziełem tej, która wydała ją na świat. W ich kręgu brudziła kolana, zaziębiała zafascynowane ciało, im oddawała najmniejszą dziecięcą fantazje. Kamienne imiona z ogrodu, pękające nagrobki sprzed wieków. Podglądała twarde twarze postaci, poszukując w nich oczu rodzicielki, poszukując opowieści o śmierci i przygodzie spisanej w podziemiach.
Ojciec nigdy jej nie upominał, chociaż przychodziła tutaj nieustannie, najchętniej po zmroku, najchętniej w szalach jesiennych liści, kiedy wiatr niszczył ostatnie promienie ciepła. Milczeniem opatrywał rany po starcie, nigdy nie objawił bólu. Być może nawet go nie czuł. Odgrywał swą rolę bez zawahania. Od zawsze podglądała jego powagę: pomarszczony przez klątwy, wyżarty przez mroki i diabolicznie cichy. Nie odwiedzał cmentarzyska skrytego za domem w murach chwastów, nie opowiadał historii, nie rozmawiał z dzieckiem czule, ale i nie krzywdził tej rozkwitającej niebezpiecznie wyobraźni. Pozwalał jej tu być, bawić się miedzy zagraconymi korytarzami niedokończonych kawałków sztuki, rysować w kurzu wzory, przeglądać ogromne księgi pamiętające potęgę dziś pokaleczonej familii dumnych czarodziejów. On nie pozostał jednak ani dumny, ani rozgoryczony – zdziwaczał. Niewiele różnił się od spetryfikowanych sylwetek zza domu. Irinie wydawało się, że umarł dawno temu, że tak naprawdę w kruszącym się dworze nikogo nie ma oprócz niej i tych duchów uwięzionych w skalnych sarkofagach. Wszystkich oprócz matki, dla której nigdy nie zrobiono figury. Jedynie płaska płyta z posępnymi literami. Pustymi i beznadziejnie prostymi. Pieczętowały tajemnicę. Niedaleko tego grobu dzikie trawy porastały inny, znacznie mniejszy, z najpiękniejszą rzeźbą, jaką kiedykolwiek ujrzała. Bez dat, bez imion i szarych oczu. Dopiero później dowiedziała się, że miała siostrę, którą zakopano w ziemi, nim zdążyła przekrzyczeć księżyc. Ten sekret próbowała odsłonić. Miała wtedy kilka lat. Wydrapywała ziemię, wyrywała korzenie, zderzała się z głazem, nie podejmując jednak walki z tak nienormalną potrzebą dostania się do pod pierzynę trupa. Poddała się, ale zbudziła się w niej moc, która posłuchała dziecka, przywołała energię zdolną porozklejać zastygłe płyty i wydostać przeszłość. Maleńkie cztery deski rozpadły się, pozwalając dziecku zanurzyć dłonie w jedynym śladzie po dziewczynce. Po siostrze, którą nazwała Fanny i o której śniła później przez wiele lat.
Zanim wysłano ją do szkoły, zdążyła przedostać się do każdego domowego zakamarku, zwiedzić wszystkie szafy i przyjrzeć się każdej figurze. Dotykała twardych kawałków, odkrywając ich gładkość, odtwarzając niewidzialnymi liniami to, co nie zostało nigdy wykute. Nudę karmiła marnymi próbami uplastyczniania kamienia. W towarzystwie nagrobków próbowała formułować z gliny postacie, dłubała w drewnie, sięgając po przyrządy, które tylko mogły się znaleźć blisko dziecka. Nikt jej nigdy nie opowiedział, nikt nie poprowadził drobnych palców. Wydawało je się jednak, że wie, fantazja kierowała dłonią, szeptała na ucho, kusząc okrutnie. Przodkowie czuwali wyprostowani, choć wraz z upływem lat marniały sztywne posągi. Czasem z nimi rozmawiała, poszukiwała rady, pokazywała niewinne próby tworzenia. Kiedy ojciec wychodził z domu, nie mogąc już znieść potęgi run dewastujących jego duszę, pociągał ją za sobą do miasta. Tam oglądała. Oglądała wszystkie twarze o obcej formie i jakże innej praktyce. Ciekawość rozgrzewała jej spojrzenie, chciała dotykać pomników, chciała gubić się w labiryntach cmentarza. Znaleźć się jeszcze bliżej śmierci, której nie pojmowała, którą wyobrażała sobie jak przedziwny spektakl pełen nieruchomych figur i czerwonych wstęg. Kilka miesięcy przed opuszczeniem rodzinnego domu otrzymała nową szatę, wyjątkową, elegancką, ale wcale nie był to strój uczennicy. Macnair poprowadził ją na pogrzeb. Żegnano ciotkę, o której nigdy nie słyszała. To jednak nie miało znaczenia. Zapamiętała każdy detal, z morza płaczów wynurzało się serce dziewczynki wyciągającej szyję, byleby tylko ujrzeć mistyczne przedstawienie: trumnę tonącą w nieskończonym dole, deszcz ziemi, błyski ognia, dziobiący wilgotne policzki wiatr i ściskające się w sobie duże sylwetki. Pamiętała zgaszone spojrzenia obcych ludzi. Wyrwana z więzi ojcowskiego oka odważyła się zajrzeć do martwej. W nijakich, przysypanych widokach nie było nic, ale nie potrafiła porzucić hipnotyzującego obrazu. Czuła, że chce ograbić śmierć z każdego cienia, nauczyć się jej słów. Stać się najbardziej tajemniczą magią. Jak matka i jej rzeźby, które próbowały igrać z kostuchą, czyniąc z martwych nieśmiertelne kreacje.
Pod sztandarem zieleni i srebra dzieci zdawały się wiedzieć o wielu sprawach, o których nie powinny. Zaopatrzona w odpowiedzi na przemilczane dotąd sprawy zaczęła dorastać. Zagrzewała się w niej krew: czysta, niezwykła, święta. Grono Ślizgonów nie kryło swej dumy. Córkę Macnaira przywitano jak swoją, jak siostrę, jak przeznaczoną wężom i ich niewdzięcznym praktykom. W wilgotnych lochach nie przesypiano przerw między lekcjami. Szeptano o mroku, fascynowano się jawnie podejrzaną magią, fantazjowano o świecie pozbawionym szlam. W myśl idei swojego założyciela dojrzewali w poczuciu wyjątkowości. Nagle Irinie zaczęło towarzyszyć wiele głosów, prawdziwych, donośnych i podążających drogą jednej myśli. Ofiarowano jej prawdy, silne ramiona, solidne podstawy i święte racje, które prowadziły ją przez kolejne lata. Doceniała roztopione w jej krwi moce, rozkwitała w niej niesamowita pewność. Czuła, że tylko czarodzieje mają szansę dokonać wielkich rzeczy, że tylko dzięki magii można zatańczyć ze śmiercią, ale świat przepełniały plugawe punkty, rozproszone jak robactwo istoty, które dusiły piękno, panoszyły się zbyt odważnie, mieszały sprzeczne rzeczywistości. W murach starego zamku uplastyczniła się jej aura – coraz twardsza, jeszcze bardziej mroczna niż w dziecięcych, niewyraźnych prologach. Niebezpieczna. I to te nauki, te sekretne, te groźne i te niedostępne interesowały ją najbardziej, ale mogła jedynie szlifować umiejętności obrony przed czarną magią, a jej samej dotykając jedynie w sennych wizjach. Była cwana, w przypadku pozostałych dziedzin czyniła ledwie minimalne wysiłki, czując, że nie one są jej pisane. Próbowała się dowiadywać, zdobywała kontakty, poszukiwała treści zakazanych, błądziła, zachwycając się architekturą zamku i zamieszkującymi go kamiennymi figurami. Ujmowały ją szczegóły, które bez trudu potrafiła wyłapać. Przyjaciół czarowała baśniami o mrocznych spektaklach, wyobrażając sobie, że te stają się wstępem do czegoś naprawdę wielkiego. Wciąż jednak pozostawała nienasycona, niezaspokojona tym, co ofiarowała jej szkoła. Wciąż nie odkryła własnej formy. Latem powracała do sztuki, powracała do przykurzonych ksiąg i rozpytywała ojca o klątwy, pragnąc dowiedzieć się jak najwięcej o bólu, jaki mogą zadać i o władzy nad drugą istotą. Nie stała się jednak córką klątw, choć doceniała je. Przeistaczała się we własną matkę – tak przynajmniej sobie powtarzała, odnajdując z martwą postacią więcej wspólnego niż z posępnym Macnairem, który nie do końca zdawał się pojmować własne dziedzictwo. Dziedzictwo, które upadało z pokolenia na pokolenie. Mimo to szanowała ojca. Z czasem pojęła, że był mistrzem, sięgał do najpodlejszych zakamarków magii, ale ta zdawała się wyssać z niego życie. Irytowała ją jednak jego ignorancja w sprawie przodków, piramidy sekretów i wygodne, obrzydliwe milczenie. Zdawało się, że nie pojmował siły przeszłości, piękna własnej krwi. Macnairowie nigdy nie byli przeciętni. Tymczasem on z roku na rok stawał się nijakim robotnikiem. Pasja przerodziła się w rutynę, okazywał beznadziejną słabość, aż w końcu nauczyła się z niego drwić, dojrzałość zadeptała resztki szacunku, choć wciąż pozostawała podległa jego woli i wierna krwi, dumna i przekonana o wyjątkowej przyszłości. Szkołę opuściła jednak jako ta niezapamiętana przez nauczycielskie towarzystwo. Nie była głupia, nie rozprawiała na prawo i lewo o swych pragnieniach i dopiero po porzuceniu czarnej szaty mogła ubrać tę prawdziwą. Jedyną, którą kiedykolwiek chciała nosić.
Już nie musiała bać się granic wyznaczanych przez linię wieku. Zresztą i te nigdy specjalnie jej nie przerażały. Gdy czegoś chciała, odważnie ruszała do przodu, domyślając się, że nawet w świecie czarodziejów nic nie bierze się znikąd. Starzejący się Macnair nie był zachwycony wizjami Iriny. Nie upatrywał jej przyszłości w rzeźbiarstwie, nie chciał zdradzić jej tajemnic, które kreowały jego klątwy. Przestała się trudzić, pojęła, że rozkwitająca w nim beznadzieja nigdy nie wesprze własnego dziecka. Ograbiała więc ojca z pieniędzy i czarnomagicznych woluminów. Wypełzała z domu po zmroku i spotykała się z dawnymi przyjaciółmi w wątpliwych miejscach. Nie chciała marnować kolejnych lat na żałosne prośby. Niepokoje wkradające się na ulice Londynu sprzyjały mrokom. To tam poznała Yavora Karkarowa, brodatego młodzieńca pochodzącego z Bułgarii. Do stolicy przygnały go interesy. Karkarowowie nadzorowali wydobycie złota, posiadali kopalnię, ich nazwisko nie było obce branży jubilerskiej. Ich nazwisko było też niebezpieczne, brali udział w wielu nielegalnych interesach, handlowali czarnomagicznymi amuletami. Ostrzegano ją przed nim. Władczy, brutalny, piekielnie ambitny. Dość szybko odkryła, że posiadł moce, których pragnęła, że ich ciemne echo odbijało się w granatowych oczach. Nie odstraszyło jej to. Imponował jej odwagą, w złu upatrywał potęgę, w krwi wielkość, której tak potrzebowała, a której nie mogło jej ofiarować koczowanie pod dachem ojca. Był też bogaty i niepowstrzymany w szerzeniu idei czystej krwi. Kumulujące się w niej przez lata pragnienia odnalazły wreszcie ujście. Sięgnęła po jego serce, będąc gotową na wszystko, co miał przynieść los. Stał się jej grzechem, morzem namiętności i siły. Nie byli miłością, raczej grą. Irina wystrzegała się głębokich uczuć, niespecjalnie upatrując w nichj wzmocnienie. Spełniali się w sobie, czarujący romans, wspólne zgłębianie czarnej magii, drogie kamienie zdobiące kobiecą szyję i widoki o wiele ciekawsze od ponurego domu. Uczyniła z Bułgara swój lepszy świat.
Opuściła Anglię jako Irina Karkarow. Miała zaledwie dwadzieścia dwa lata. Obce krainy przywitała jak własne, z obcych głosów uczyniła swój. Zanurzony w sprawach rodzinnego biznesu Karkarow dał jej przestrzeń, którą przygarnęła dość łakomie, choć szybko znudziło jej się zgłębianie bułgarskiej tradycji. Chciała tworzyć dzieło razem z nim, zagłębić się w świat złota i ogromnych pieniędzy. Szybko też pojęła, że znalazła się pod herbem podłej rodziny. Był to dom pozbawiony wzruszeń i błędów. Tu nie wybaczano, dążono do perfekcji i wymagano bezwzględnego posłuszeństwa. Zaangażowanie w sprawy kopalni oznaczało pieczęć wierności. Nie zaufali jej od razu, ale z czasem otrzymała więcej. Widywała trupy wrogów, otrzymywała groźby, pluto na święte obyczaje i drwiono z cholernego wyzyskiwacza. Ojciec Yavora wyciskał z ludzi wszystko, a jego syn wkrótce stał się nim. Spierali się, zadawali ciosy, przelewali wspólną krew. Ich konflikt osłabiał interes, wtargnął do małżeńskiego łoża, dusił Irinę, ale pozostała wierna przysięgom. Choć stała się częścią złotej rodziny, dziczejący i coraz bardziej brutalny Yavor zaczął postrzegać ją jako wybrakowaną. Wybrakowaną jak ród Macnairów. Nie dawała mu syna, choć mijały lata pełne pożądania. Nigdy nie dowiedział się, że truła własne ciało od dawna, opętana przez głębokie przekonanie o przekleństwie kobiet ze swojej rodziny. Umierały. Jak matka, jak siostra. Podejrzewała, że nie przetrwa, że dziecko w jej łonie oznaczało śmierć. Frustracja Karkarowa stawała się jednak nie do zniesienia. Wyniszczała ją znacznie bardziej niż tamte lęki. Pozwoliła mu na to. Jego rodzina przestała drwić. Nie chciała już nigdy więcej widzieć w ich oczach żałosnego odbicia samej siebie. Igor przyszedł na świat krótko po wojnie, która zdewastowała świat mugoli i czarodziejów. W Bułgarii wpływy Grindelwalda były potężne, ten kraj oddał się mu jako pierwszy. Irina była pewna, że stary Karkarow pozostawał w dobrej relacji z budzącym grozę czarnoksiężnikiem. Karkarowowie byli wierni jego ideom, wspólnie z nim siali terror. Był intrygujący, wszechmocny i niezwyciężony. Pragnęła stanąć bliżej niego, ale została matką i to dziecku oddała kolejne lata, kiedy ogarnięci żądzą mordu krewni zaangażowali się w działania Gellerta. Zazdrościła im, okrutnie zazdrościła, przyciskając syna do piersi w cieniu komnat. Wbrew obawom nie umarła, a malec stawał się jej rosnącą dumą. Przeczuwała, że kiedyś będzie wspaniałym czarodziejem, że połączenie dwóch tak oddanych magicznemu dziedzictwu rodów uczyni go postacią istotną na kartach historii. Rósł otoczony wsparciem matki i chłodem ojca, który przemieniał się w najgorszego potwora. Pilnowała męża, wciąż podążając z dumą u jego boku, ale nie miał już w sobie energii, która urzekła ją przed laty. Oddawał się pracy, zaangażowany w konflikt uczynił z rodziny wygodne narzędzie. Nie był dobrym ojcem, wymagał zbyt wiele, wykonanie poleceń egzekwował brutalnie. Tak w pracy jak i w domu. Drażnił ją, drażnił coraz mocniej. Wybuchała, wciskając zidiociałemu mężowi różdżkę między żebra. Dewastował wszystko, czego przez lata strzegła. Igor patrzył, jak jego rodzice pogrążają się we wzajemnej nienawiści. Nie chciała tego. Tęskniła za Anglią, od której odgrodziło ją nowe nazwisko. Rewolucje ogarniały dawną stolicę, dowiadywała się o nowych porządkach. Podobały jej się te zmiany. Tkwiła jednak w Bułgarii w tonie złota i rosnącej irytacji. Męczyli ją Karkarowowie, ale nigdy ich nie porzuciła.
Późną zimą, krótko przed objawieniem znaków wojny nad ulicami Londynu, Yavor pogwałcił wszystkim, co do tej pory budowali. Wiele mogła znieść, trudno było ją złamać, trudno było ją utracić, ale istniały idee, którymi nigdy nie ośmieliłaby się wzgardzić. I tego samego oczekiwała od męża, choć wiedziała, że nie był święty. Świętość nigdy nie szła w parze z męskością. Widoku kochanki we własnym łożu nie mogła znieść, to wydawało się niewyobrażalne, wstrętne, bestialskie. Ale przecież Karkarow był bestią, która dawno utraciła resztki człowieczeństwa. I jak bestia zginął, nagi, poniżony. Nie miała litości. Widział w jej oczach gniew, ostateczny wybuch gromadzonej przez długie miesiące złości. Bolesne światło różdżki odcięło mu wszystkie kończyny. Jedną po drugiej. Darł się, rozpływając czerwienią w pościelach, aż w końcu ucichł, a Irina przeniosła rozognione spojrzenie na przerażoną dziwkę. Ta nie zdążyła nawet krzyknąć. Zapach krwi objął ją ciasno, kiedy spoglądała na człowiecze resztki. Widok ten wyjątkowo ją rozbawił. Przepadł wielki pan. Śmiech odbił się od ściany, a kiedy powrócił, wiedziała, że nie ma dużo czasu. Karkarowowie skłonni byli dość chętnie przypisać jej mord, którego przecież nie uczyniła. Misternie przedstawiona historia wydała się dość logiczna: kochanka zabiła Yavora, więc Irina zabiła ją, by pomścić ukochanego męża. Wierzyli czy nie – pogrążona w żałobie Irina nie zamierzała dłużej gościć na bułgarskich salonach. Pochowała męża, a dwie noce później była już w drodze do Londynu. Z Igorem i toną złota Karkarowów. W tym domu nie czekało na nich już nic. Nie chciała oddać dziecka pod musztrę Durmstrangu i chłodnego dziedzictwa. Nigdy nie opuściłaby jednego potomka. Ochrzciła się na nowo Iriną z rodu Macnairów. Wróciła.
Wróciła do cuchnącej trupem stolicy. Oczyszczający się ze szlamu Londyn mierzył się z buntownikami, ale ciemne moce przyjemnie otulały wszystkie bramy miasta. Szybko nadrobiła historie o czarnoksiężniku, który zaprowadzał nowe porządki. Z zadowoleniem przyjęła fakt, że Macnairowie poświęcali się w imię jego chwały, upatrując w nim drogę do odbudowy dawnej potęgi. Również zamierzała oddać się tej sprawie, wyczekując chwili, w której godni czarodzieje raz na zawsze uciszą obrzydliwy szlam. W ruinie starego domu nie odnalazła niczego, ojciec szykował się na śmierć. Za wykradzione złoto kupiła mieszkanie na Nokturnie, odwiedziła starych przyjaciół i groby tych, którzy oddali życie za Czarnego Pana. Nie zaszyła się w ciemnych kątach, nie ustawała w działaniu. Zamierzała wykorzystać wszystko, czego nauczyli ją Karkarowowie, a oddech wojny tylko jej to ułatwił. Działała, orientując się, że w niektórych kręgach jej nazwisko otwierało wiele dróg. Szyld pogrzebowego domu zawisł na wyczyszczonej z brudu Pokątnej. Odżyły wszystkie dawne fantazje, na nowo dotykała rzeźb, bawiąc się znów ze śmiercią. Wiedziała, jak należy prowadzić biznes, a stosy trupów z londyńskich uliczek zaczęły znikać. Sojusznicy dostarczali jej pracy. Załatwić potrafiła wszystko. Rzędy ckliwych płaczek, rosłych oprychów dźwigających ciężkie trumny, misterne ozdoby i zdolnych ceremoniarzy. Na wielkie rytuały jednak nie było czasu, zwłoki po zwłokach wynoszono z zakładu, cmentarze wypełniały się upiornymi nagrobkami. Chętnie współpracowała z alchemikami, dostarczając im wygrzebanych z ciał ingrediencji. Odzyskała rzeźby matki, powracała do zapominanych pasji, ćwiczyła mordercze zaklęcia. Wspierała ponurą mgłę unoszącą się ponad miastem i dbała o dobro chłopca schowanego pod jej suknią.
Był przyszłością.
Statystyki i biegłości | |||
Statystyka | Wartość | Bonus | |
OPCM: | 15 | 2 (rożdżka) | |
Uroki: | 0 | 0 | |
Czarna magia: | 20 | 3 (rożdżka) | |
Magia lecznicza: | 0 | 0 | |
Transmutacja: | 0 | 0 | |
Eliksiry: | 0 | 0 | |
Sprawność: | 5 | - | |
Zwinność: | 5 | Brak | |
Język | Wartość | Wydane punkty | |
Język angielski | II | 0 | |
Język bułgarski | II | 2 | |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty | |
Anatomia | I | 2 | |
Historia Magii | II | 10 | |
Kłamstwo | I | 2 | |
Perswazja | II | 10 | |
Spostrzegawczość | II | 10 | |
Skradanie | I | 2 | |
Zręczne ręce | I | 2 | |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty | |
Ekonomia | II | 10 | |
Odporność magiczna | I | 5 (+2) | |
Wytrzymałość Fizyczna | I | 2 | |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty | |
Rycerze Walpurgii | - | 3 | |
Rozpoznawalność | I | 0 | |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty | |
Muzyka (wiedza) | I | 0.5 | |
Rzeźba (tworzenie) | II | 7 | |
Rzeźba (wiedza) | I | 0.5 | |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty | |
Latanie na miotle | I | 0.5 | |
Pływanie | I | 0.5 | |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty | |
Brak | - | (+0) | |
Reszta: 5,5 |
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Irina Macnair dnia 09.09.20 18:08, w całości zmieniany 1 raz



Witamy wśród Morsów
Kartę sprawdzał: Justine Tonks
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 11.09.20 11:30, w całości zmieniany 4 razy


[11.09.20] Kryształ (lipiec-wrzesień)
[31.01.21] Komponenty (październik/grudzień)
[12.08.21] Komponenty (styczeń/marzec)
[07.08.21] Wsiąkiewka (październik-grudzień): +1 PB
[09.09.20] Karta Postaci
[22.01.21] Aktualizacja postaci
[25.01.21] Wsiąkiewka (lipiec-wrzesień): +30 PD
[29.05.21] [G] Magiczne wytrychy
[23.07.21] Spokojnie jak na wojnie: +62 PD, +2 PB organizacji
[07.08.21] Wsiąkiewka (październik-grudzień): +60 PD


W tym miejscu możesz przelogować się na inne konto i przesłać wiadomość. Pamiętaj, że treść posta zapisywana jest w obrębie danego konta. Aby uniknąć ewentualnej straty, pamiętaj o skopiowaniu treści posta przed przelogowaniem się.