1958 | Rodzina Doe
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Rodzinne ognisko Doe
Cyganie 1958
Eve Doe, James Doe, Sheila Doe, Thomas Doe i ewentualni goście.
Szafka na potrzeby odgrywania komunikacji oraz krótkich i szybkich dramatów rodzinnych wynikających z fabuły.
Eve Doe, James Doe, Sheila Doe, Thomas Doe i ewentualni goście.
Szafka na potrzeby odgrywania komunikacji oraz krótkich i szybkich dramatów rodzinnych wynikających z fabuły.
I show not your face but your heart's desire
Spojrzała na niego pytająco, czego mógł nie dostrzec bez odrobiny światłą, gdy odsunął się od niej. Niezrozumienie odbiło się na jej twarzy, ale milczała. Wiedziała, że to tylko sen, koszmar, który na szczęście się skończył. Położyła się na boku, wzrok mając cały czas utkwiony w jego twarzy, a przynajmniej póki nie obrócił się do niej plecami. Dopiero wtedy wsparła się na łokciu, przechylając w stronę chłopaka. Ciepła dłoń prześlizgnęła się po jego boku, gdy szukała podparcia. Złożyła lekki pocałunek na jego karku, ledwie muśnięcie ust.- Jimmy.- szepnęła przy jego uchu, czując zaraz, jak przeszedł ją dreszcz, kiedy dotarło do niej coś. Podobny gest chciała wykonać względem Thomasa we śnie, ale wtedy wydawał się nienaturalny.- Coś się stało?- spytała niepewnie.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Tommy, Tommy. Dłoń przesunęła się po boku. Poczuł jej ciepło zza pleców, ciężar kiedy się oparła, a w końcu lekki pocałunek. Zacisnął zęby, a wtedy mięśnie żuchwy i policzków napięły się, wyostrzając rysy. Chmurne, ciemne spojrzenie wbite miał w ścianę. Nie chciał się nie odzywać, nie chciał nic robić, ale nie mógł wymazać tego z pamięci. Tommy, chodźmy gdzieś indziej, mówiła. Robiła z nim, co chciała. Wodziła go za nos, mamiła tą swoją urodą. Przebłyski z pamięci kazały mu milczeć. Wspomnienia o tym, jak ojciec darł się na matkę, wyzywając ją od czarownic, twierdząc, że go podstępnie uwiodła. Cholernie niedaleko pada jabłko od jabłoni; Marcel miał rację. Tommy miał rację, był taki sam. Wysunął się spod niej, ostro i zdecydowanie, podnosząc znów do siadu. Nie nie mów, zamknij się i nic nie mów. Podniósł się z łóżka i zeskoczył na ziemię, chwytając po leżące na ziemi spodnie. — Nie było mnie miesiąc. Miesiąc — wyrzucił z siebie, zakładając spodnie. — Ale rozumiem. Nie było mnie końcu miesiąc. Sytuacja dynamicznie się rozwija — dodał z drwiącym uśmiechem, zapinając rozporek i guziki, zsuwały mu się z bioder, ale nie szukał nawet paska. Zabrał różdżkę.— Droga wolna. Idź. Śmiało, Tommy może czeka. Może jeszcze nie spierdolił — zgarnął z ziemi sweter i wyszedł z pokoju. — Nie musicie się ukrywać — dodał już do siebie, zerkając na drzwi do gabinetu, gdzie spał Thomas. Skierował się po schodach, nie zapalając świec. W półmroku, przy poręczy schodząc na dół i kierując się w stronę drzwi.
| zt chyba ;////
| zt chyba ;////
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie lubiła takich momentów, kiedy coś w jego zachowaniu mocno odbiegało od normy. Kiedy coś go męczyło i zgodnie ze swoim uporem, tłumił to w sobie. Martwiła się wtedy, błądziła za nim wzrokiem, czekając, aż w końcu przełamie się. Zawsze chcąc nie chcąc przekładała jego zmartwienia, jego problemy, jego osobę ponad własne. Może od zawsze to był błąd, ale dziś nie było inaczej. Zepchnęła na skraj świadomości ten cień strachu, jaki pozostał po koszmarze, dyskomfort, który nie uleciał z myśli. Bo coś było nie tak z Jamesem. Nie mogła nie zauważyć dystansu, jaki utrzymywał od powrotu, ale teraz to się pogłębiło. W kilka minut przytulał ją, żeby zaraz odtrącić. Chciała wiedzieć dlaczego, tylko tyle. Zamarła w pół gestu, gdy usiadł na łóżku i wstał moment później.
Zmarszczyła brwi, błądząc za nim spojrzeniem, kiedy zaczął ubierać spodnie.
- Co? – nie mogła zrozumieć, co on bredził. Poczuła zimno rozlewające się po ciele, dopiero kiedy padło Tommy. Czyżby z jednego koszmaru, trafiła w drugi? Usiadła powoli, wbijając spojrzenie we własne dłonie, zaciskające się teraz na kołdrze. W naiwnym odruchu uszczypnęła się w rękę, mając nadzieje, że za chwilę się obudzi, że nie będzie musiała wyjaśniać niczego. Nie obudziła się, nie spała. Poderwała głowę, kiedy wyszedł z pokoju, bezmyślnie zrywając się za nim. Zabrała porzuconą na krześle sukienkę, przeciągając ją przez głowę i ciągnąc materiał w dół, aby otulił ciało. Zbiegła za nim, nie myśląc nawet, jak niemądre to było i jak niewiele potrzeba było, aby w półmroku potknęła się na schodach. Złapała go za rękę, gdy tylko znalazła się obok.- Jimmy, stój, proszę.- wyrzuciła z siebie.- Ja nie... nie z Thomasem, nigdy - zamilkła, gdy zabrakło jej oddechu. Spuściła wzrok, wpatrując się w ziemię.
Zmarszczyła brwi, błądząc za nim spojrzeniem, kiedy zaczął ubierać spodnie.
- Co? – nie mogła zrozumieć, co on bredził. Poczuła zimno rozlewające się po ciele, dopiero kiedy padło Tommy. Czyżby z jednego koszmaru, trafiła w drugi? Usiadła powoli, wbijając spojrzenie we własne dłonie, zaciskające się teraz na kołdrze. W naiwnym odruchu uszczypnęła się w rękę, mając nadzieje, że za chwilę się obudzi, że nie będzie musiała wyjaśniać niczego. Nie obudziła się, nie spała. Poderwała głowę, kiedy wyszedł z pokoju, bezmyślnie zrywając się za nim. Zabrała porzuconą na krześle sukienkę, przeciągając ją przez głowę i ciągnąc materiał w dół, aby otulił ciało. Zbiegła za nim, nie myśląc nawet, jak niemądre to było i jak niewiele potrzeba było, aby w półmroku potknęła się na schodach. Złapała go za rękę, gdy tylko znalazła się obok.- Jimmy, stój, proszę.- wyrzuciła z siebie.- Ja nie... nie z Thomasem, nigdy - zamilkła, gdy zabrakło jej oddechu. Spuściła wzrok, wpatrując się w ziemię.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Tamten stan nie przejmowania się niczym, nikim, wyzbycia się wszystkiego, pustego egzystowania zaczynał za nim wołać. Nie chciał tego czuć. Nie chciał słyszeć tych myśli, które odzywały się w niewłaściwych momentach. Głowa pulsowała mu od nadmiaru tych wszystkich szeptów. Stuknął się w skroń, na chwilę, w korytarzu zamykając oczy.
— Dość już— warknął na mego siebie; nie potrafiąc zepchnąć tego za granice świadomości. Dziś to było jakieś trudne. Wyłączyć się, wyłączyć to wszystko. Podejść na spokojnie, chłodno. Co go to, kurwa, obchodziło w ogóle. O czym śniła, o czym... fantazjowała. O kim. Zdruzgotać się alkoholem - to był plan. Dzień jak co dzień. Miał dość wszystkiego, wszystkich, wtedy go złapała. Słyszał ją, jak biegnie za nim, ale dotarło to do niego z jakimś opóźnieniem. Chwyciła go za rękę, odwrócił się, chcąc ją wyciągnąć. — Ty, co? — w ciemności spróbował odszukać jej twarz. Po co? — To co to było? Koszmar? O taborze?! — podniósł głos, ale zaraz potem zbliżył się, robiąc zaledwie jeden krok w jej stronę. — Masz mnie za idiotę? Śpisz u mojego boku... ze mną... i myślisz... o nim? Ze wszystkich typów na świecie, o moim bracie?— spytał szeptem. Nigdy nie czuł tak palącego zażenowania. Nigdy, żadna dziewczyna nie ugodziła tak mocno w jego ego.
— Dość już— warknął na mego siebie; nie potrafiąc zepchnąć tego za granice świadomości. Dziś to było jakieś trudne. Wyłączyć się, wyłączyć to wszystko. Podejść na spokojnie, chłodno. Co go to, kurwa, obchodziło w ogóle. O czym śniła, o czym... fantazjowała. O kim. Zdruzgotać się alkoholem - to był plan. Dzień jak co dzień. Miał dość wszystkiego, wszystkich, wtedy go złapała. Słyszał ją, jak biegnie za nim, ale dotarło to do niego z jakimś opóźnieniem. Chwyciła go za rękę, odwrócił się, chcąc ją wyciągnąć. — Ty, co? — w ciemności spróbował odszukać jej twarz. Po co? — To co to było? Koszmar? O taborze?! — podniósł głos, ale zaraz potem zbliżył się, robiąc zaledwie jeden krok w jej stronę. — Masz mnie za idiotę? Śpisz u mojego boku... ze mną... i myślisz... o nim? Ze wszystkich typów na świecie, o moim bracie?— spytał szeptem. Nigdy nie czuł tak palącego zażenowania. Nigdy, żadna dziewczyna nie ugodziła tak mocno w jego ego.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie wiedziała, co mogła powiedzieć, by załagodzić sytuację. Nie potrafiła, nie teraz. Rozchyliła usta, ale żaden dźwięk nie wydobył się z gardła, które ścisnęło się nieprzyjemnie. Patrzyła na niego znów, błądziła wzrokiem po twarzy, chociaż nie mogła dostrzec szczegółów przez ciemność, do której oczy nie chciały się przyzwyczaić. Pochyliła lekko głowę, by uniknąć jego spojrzenia.- To był koszmar. O taborze, o wszystkim, co straciłam i czego nigdy nie miałam.- odparła cicho, aby śpiący na piętrze nie słyszeli nic. Nie chciała o tym mówić, nawet jemu.- Myślisz, że chciałam, aby śnił mi się twój brat? Że ze wszystkich chłopaków i mężczyzn na tym świecie, akurat On? – nie, nie chciała. Był ostatnim, którego potrzebowała w snach, gdy nie raz ciężko było znieść go na jawie.- Ten, którego czasami nadal nie potrafię przestać nienawidzić, za to do czego się przyczynił? – puściła jego dłoń, ale nie ruszyła się z miejsca.- Nie ufasz mi, aż tak bardzo... by posądzać mnie o coś takiego.– uniosła wzrok, poczuła się zraniona, ale nie pierwszy raz. Stali blisko siebie, bliżej niż wcześniej, dzięki czemu łatwiej było przejrzeć półmrok i dostrzec znajome rysy.- Nie zrobiłam nigdy niczego, abyś teraz traktował mnie jak dziwkę, która wykorzystuje moment, gdy Cię nie ma obok.- ani razu nie podniosła głosu, ale jej ton stał się ostrzejszy.- Zrobiłeś to na sylwestrze, zrobiłeś to teraz. Ile jeszcze razy? – cofnęła się o krok, chciała wrócić na górę, nawet sama. Wiedziała jednak, że już nie zaśnie, bała się zamknąć oczy i pozwolić by kolejny sen porwał ją tej nocy. Jeden senny koszmar i drugi na jawie wystarczył.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Przechylił głowę. Jego twarz, zdradziła cień uśmiechu, choć mało sympatycznego.
– Tak, to fakt. Nigdy nie miałaś — przyznał cierpko. W jej głowie, w tamtym szepcie było coś, co nie dawało mu spokoju. — A jednak. Jakimś trafem myślałaś o nim. Śniłaś. Ciepło... - Chciał powiedzieć, coś jeszcze, lecz nie przeszło mu to przez gardło. Mimo tego wszystkiego, co czuł, nie umiał jej tego powiedzieć, tak ją obrazić. Nie odpowiedział na jej pytania, zupełnie tak, jakby sam był gdzieś obok, a jej słowa wybiórczo przedzierały się przez barierę, za którą stał. — Nie wyglądało to jak koszmar. Raczej jak tęsknota za czymś, czego nigdy nie miałaś — sparafrazował jej słowa, prostując się. Zaraz potem zacmokał teatralnie i pokręcił głową.— Nie wykorzystujesz momentu. Byłem, kurwa, obok! — Wściekł się w jednej chwili, patrząc jej w oczy, zaraz jednak odsunął się i uspokoił, wierzch dłoni przystawiając do ust. W kilku sekundach ciszy i milczenia myślał, a potem pokiwał głową. Jak zwykle nie było w tym jej winy, wszystko potrafiła obrócić na swoją korzyść, obrócić do góry nogami. Nie zamierzał się już kłócić. Uniósł dłonie w geście kapitulacji. Poddał się, choć poczuł jak pęka mu serce. — Dobrze. Ani razu więcej— powiedział cicho. — Oddałaś mi bransoletki. — Zacisnął usta w wąską kreskę, po czym obrócił się, kontynuując swoją trasę do wyjścia.
– Tak, to fakt. Nigdy nie miałaś — przyznał cierpko. W jej głowie, w tamtym szepcie było coś, co nie dawało mu spokoju. — A jednak. Jakimś trafem myślałaś o nim. Śniłaś. Ciepło... - Chciał powiedzieć, coś jeszcze, lecz nie przeszło mu to przez gardło. Mimo tego wszystkiego, co czuł, nie umiał jej tego powiedzieć, tak ją obrazić. Nie odpowiedział na jej pytania, zupełnie tak, jakby sam był gdzieś obok, a jej słowa wybiórczo przedzierały się przez barierę, za którą stał. — Nie wyglądało to jak koszmar. Raczej jak tęsknota za czymś, czego nigdy nie miałaś — sparafrazował jej słowa, prostując się. Zaraz potem zacmokał teatralnie i pokręcił głową.— Nie wykorzystujesz momentu. Byłem, kurwa, obok! — Wściekł się w jednej chwili, patrząc jej w oczy, zaraz jednak odsunął się i uspokoił, wierzch dłoni przystawiając do ust. W kilku sekundach ciszy i milczenia myślał, a potem pokiwał głową. Jak zwykle nie było w tym jej winy, wszystko potrafiła obrócić na swoją korzyść, obrócić do góry nogami. Nie zamierzał się już kłócić. Uniósł dłonie w geście kapitulacji. Poddał się, choć poczuł jak pęka mu serce. — Dobrze. Ani razu więcej— powiedział cicho. — Oddałaś mi bransoletki. — Zacisnął usta w wąską kreskę, po czym obrócił się, kontynuując swoją trasę do wyjścia.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie musiała patrzeć na niego, wystarczył cierpki ton, aby mogła domyślić się, jaki grymas wkrada się na jego usta.- To nie był ciepły sen, nie było w nim nic miłego.- nie wiedziała, jak miała go przekonać. Czuła się źle z samą myślą, co działo się w trakcie koszmaru, co musiała obserwować, a On teraz potęgował te odczucia. Nie wiedziała, jak mogła udowodnić mu, że nie chciała tego. Nie miała przecież wpływu na swoje sny, tego, co podsuwała jej psychika. Nie miał prawa mieć do niej o to pretensji, a jednak właśnie to robił.- Nie.- wydusiła jedynie z siebie. Nie tęskniła za niczym, co miało związek z Thomasem. Wzbudzał w niej niechęć, denerwował tak często, jak tylko się dało. Jakim cudem Jamie, mógł teraz o tym zapomnieć, że obecność szwagra akceptowała z konieczności, a nie wyboru. Poczuła, jak się w niej zagotowało, a poczucie winny zaczynało gasnąć.- Spałam! Nie miałam na to wpływu! Mam się tłumaczyć ze snów, które nie są moim wyborem?! – ta sytuacja była chora, a nerwy najwyraźniej puszczały z obu stron. Pokręciła powoli głową, kiedy widziała, że kapitulował. Nie tak, nie w ten sposób Jimmy. Znała go za dobrze, by rozumieć, co kryło się za tym gestem.- Oddałam, ale nadal nie dotarło do Ciebie dlaczego, prawda? – spytała, ale wiedziała przecież.- Chociaż ten symbol nie miał dla Nas żadnego znaczenia... Dałeś mi je, jako dowód zaufania, miłości i wierności. Ale mi nie ufasz.- szepnęła. Podążyła wzrokiem za nim.- Powiedz to, Jamie. Że już wystarczy, że już masz dość i starczy. Powiedz, a wrócę do panieńskiego nazwiska... i rano zabiorę swoje rzeczy, dam ci spokój.- to była tylko głupia kłótnia, która mogła nigdy nie mieć miejsca, a jednak miała wrażenie, że dotarli do ściany. Nie było już miejsca na dalsze manewrowanie, błądzenie. Ostatnia decyzja leżała po jego stronie.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Pokiwał głową, spoglądając w bok. Nie spojrzał na nią, kiedy się uniosła. Jej tłumaczenie było głupie. Jego zachowanie także, ale nie potrafił z tym nic zrobić. Sposób w jaki się czuł nie pozwalał mu na to, by zrobić coś, cokolwiek innego. Chciał opuścić ten dom, znaleźć się gdzieś daleko. Przestać o tym myśleć, o niej. Miał wrażenie, że czegoś chciał, ale sam nie wiedział czego, ani czy w ogóle mogła mu to dać.
— Jak byś się czuła — nie, co byś pomyślała. — Gdyby było odwrotnie? Hm? — Gdyby powtarzał przez sen imię jej siostry, przejęzyczył się bez związku i bez przyczyny? Spojrzał na nią, unosząc brwi, kiedy wyjaśniła mu kwestię bransoletek. Wyrobił sobie inne zdanie na ten temat. Póki je miała, należała do niego. A teraz? Teraz poczuł ziąb, zimny dreszcz przemknął mu po plecach. W zdumieniu spojrzał na nią, przez chwilę nie umiejąc, nie potrafiąc zareagować. Ta chwila ciągnęła się w nieskończoność, zdawało mu się, że milczał kilkanaście minut. — To wszystko? — spytał, nieprzerwanie patrząc w jej stronę. — Tyle to znaczy? Całe to... małżeństwo, znaczy tylko tyle? Kilka słów, głosek, kilkanaście liter? I już? Po wszystkim?— Nie mógł uwierzyć, że to wszystko sprowadzało się do tego. Że dotarli do punktu, z którego nie było już ucieczki ani ratunku. Pokręcił głową. Nie, nie powie tego. Nie zamierzał. Złość zelżała, na jej miejscu pojawił się zawód jej kapitulacją.
— Jak byś się czuła — nie, co byś pomyślała. — Gdyby było odwrotnie? Hm? — Gdyby powtarzał przez sen imię jej siostry, przejęzyczył się bez związku i bez przyczyny? Spojrzał na nią, unosząc brwi, kiedy wyjaśniła mu kwestię bransoletek. Wyrobił sobie inne zdanie na ten temat. Póki je miała, należała do niego. A teraz? Teraz poczuł ziąb, zimny dreszcz przemknął mu po plecach. W zdumieniu spojrzał na nią, przez chwilę nie umiejąc, nie potrafiąc zareagować. Ta chwila ciągnęła się w nieskończoność, zdawało mu się, że milczał kilkanaście minut. — To wszystko? — spytał, nieprzerwanie patrząc w jej stronę. — Tyle to znaczy? Całe to... małżeństwo, znaczy tylko tyle? Kilka słów, głosek, kilkanaście liter? I już? Po wszystkim?— Nie mógł uwierzyć, że to wszystko sprowadzało się do tego. Że dotarli do punktu, z którego nie było już ucieczki ani ratunku. Pokręcił głową. Nie, nie powie tego. Nie zamierzał. Złość zelżała, na jej miejscu pojawił się zawód jej kapitulacją.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nigdy nie przypuszczała, że może dojść do tak durnej sytuacji. Że kilka słów wypowiedzianych nieświadomie, okaże się mieć podobne skutki i na nic zdadzą się argumenty, zwłaszcza gdy te okazywały się mało błyskotliwe. Zabolał fakt, że po raz kolejny wątpił w nią. Kochała tylko jego, ale najwyraźniej obojętnie ile razy udowadniała mu to i powtarzała, przypominała... to nadal było za mało, aby wierzył jej. Spojrzała na niego, kiedy padło pytanie.
- Źle, ale próbowałabym zrozumieć.- i nadal pozostałoby to zadrą, która budziłaby zazdrość, ale tego raczej nie musiała mówić, było zbyt oczywiste.
Nie uciekała wzrokiem, kiedy spojrzenia ciemnych oczu spotkały się. Czekała na jego decyzję, którą sama próbowała na nim wymusić i wiedziała dobrze, że gdy zapadnie, głupie serce rozpadnie się na kawałki.- Nie wiem.- szepnęła.- Kocham cię, bardziej niż kogokolwiek mogłabym, ale nie mam pojęcia, dokąd to zmierza już... to małżeństwo i ile jeszcze znaczy.- przyznała, naprawdę nie potrafiła określić, co próbują osiągnąć. Ta relacja nie była normalna od tygodni, może ponad miesiąca. Rozchyliła usta raz jeszcze, chcąc coś dodać, ale słowa nie przeszły jej przez gardło.
- Źle, ale próbowałabym zrozumieć.- i nadal pozostałoby to zadrą, która budziłaby zazdrość, ale tego raczej nie musiała mówić, było zbyt oczywiste.
Nie uciekała wzrokiem, kiedy spojrzenia ciemnych oczu spotkały się. Czekała na jego decyzję, którą sama próbowała na nim wymusić i wiedziała dobrze, że gdy zapadnie, głupie serce rozpadnie się na kawałki.- Nie wiem.- szepnęła.- Kocham cię, bardziej niż kogokolwiek mogłabym, ale nie mam pojęcia, dokąd to zmierza już... to małżeństwo i ile jeszcze znaczy.- przyznała, naprawdę nie potrafiła określić, co próbują osiągnąć. Ta relacja nie była normalna od tygodni, może ponad miesiąca. Rozchyliła usta raz jeszcze, chcąc coś dodać, ale słowa nie przeszły jej przez gardło.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Może mieli racje. Ci starsi. Małżeństwo wszystko zmieniało. Nigdy nie wątpiłby w nią, jako w przyjaciółkę. Nigdy się na niej nie zawiódł. Nigdy nie zrobiła niczego przeciw niemu. Skąd to pasmo nieszczęść? Skąd zwątpienie, żal, niema rozpacz? Widziała, wiedziała, że ten idiotyzm, który miał miejsce przed chwilą zabolał. Mimo to zdawała się nie rozumieć. Nie rozumieć, że na sylwestrze wściekł się przez alkohol, zazdrość, przez... miłość. I tęsknotę. Serce zgubiło na moment rytm, kiedy usłyszał jej wyznanie, lecz zaraz po tym nadzieja zbladła, zgasła. To, co powiedziała później przyćmiło te dwa słowa, zupełnie tak, jakby miały tylko załagodzić katastrofę, która nadciągała, rychły koniec. Zmiękczyć upadek. Stał przez chwilę w bezruchu, patrząc na nią z mieszaniną emocji, których nie potrafił nawet wyodrębnić. Zaskoczenia? Żalu? Zrozumienia? Bólu? Nie wiedział. Linię dolnych rzęs zrosiły łzy, które odgonił mruganiem. Więc to tak.
Niespełna dwa miesiące odpychała go od siebie. Po tym, jak przywitała go uderzeniem. Dwa miesiące po dwóch latach niewiedzy, nadziei gaszonej przez wizję żałoby. Dwa miesiące, po których dwa tygodnie zalały go złudnym, krótkotrwałym szczęściem. Myślał, że rozumiał jej zachowanie wtedy, ale rozumiał dopiero teraz. Wystarczył tydzień, by to wszystko szlag trafił. A więc to tak. To już nic nie znaczy.
Odwrócił wzrok. Nie odpowiedział. założył na siebie płaszcz Jaydena i wyszedł.
| zt
Niespełna dwa miesiące odpychała go od siebie. Po tym, jak przywitała go uderzeniem. Dwa miesiące po dwóch latach niewiedzy, nadziei gaszonej przez wizję żałoby. Dwa miesiące, po których dwa tygodnie zalały go złudnym, krótkotrwałym szczęściem. Myślał, że rozumiał jej zachowanie wtedy, ale rozumiał dopiero teraz. Wystarczył tydzień, by to wszystko szlag trafił. A więc to tak. To już nic nie znaczy.
Odwrócił wzrok. Nie odpowiedział. założył na siebie płaszcz Jaydena i wyszedł.
| zt
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Echo jej słów wisiało w powietrzu, wypełniało przestrzeń korytarza. Nie umiała przerwać już powstałej ciszy, żadne słowa nie chciały opuścić gardła, wydobyć się spomiędzy rozchylonych delikatnie ust. Patrzyła na niego z cieniem prośby i nadziei, że cokolwiek powie. Nie zrobił tego, ale nie miała do niego żalu. Sama była temu winna, ile mogła się oszukiwać, że nie. Czekając nie wiadomo na co, zaczynała żałować, że wróciła wtedy. Mogła się uprzeć, odmówić Marcelowi, obojętnie jak bardzo naciskałby. Zamiast tego stała tutaj, obserwując, jak padają ostatnie fundamenty, które przetrącali sami. Była naiwna słuchając, że miłość to piękne uczucie, cudowny stan... w ich przypadku to był ból, emanujący z dwóch sylwetek.
Stała nieruchomo, nawet kiedy trzasnęły drzwi. Zostając znów samej, lecz tym razem bez celu do którego brnęłaby uparcie. Czuła jak łza ucieka z kącika oczu, ale zaraz zacisnęła powieki, aby kolejne nie poszły śladem tej jednej. Ruszyła się z trudem, wracając na górę. Machinalnie sięgając po torbę i zabierając kilka ubrań, nic ponad to. Ciche zaklęcie pomniejszające i chwilę później trzepot sroczych skrzydeł. Nie chciała czekać do rana, wyjaśniać czegokolwiek pozostałym Doe.
| zt
Stała nieruchomo, nawet kiedy trzasnęły drzwi. Zostając znów samej, lecz tym razem bez celu do którego brnęłaby uparcie. Czuła jak łza ucieka z kącika oczu, ale zaraz zacisnęła powieki, aby kolejne nie poszły śladem tej jednej. Ruszyła się z trudem, wracając na górę. Machinalnie sięgając po torbę i zabierając kilka ubrań, nic ponad to. Ciche zaklęcie pomniejszające i chwilę później trzepot sroczych skrzydeł. Nie chciała czekać do rana, wyjaśniać czegokolwiek pozostałym Doe.
| zt
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Zeszło jej o wiele więcej czasu, niż przypuszczała. Miała tylko zajść w jeszcze jedno miejsce, załatwić coś i wrócić. Obiecała to Sheili, kiedy się rozchodziły. Była pewna, że w domu, który czasowo zajęli, She była bezpieczna i nie musiała się niczym martwić. Nie spieszyła się, pokonując, jak zawsze cichą ulicę w Dolinie. Spokój tego miejsca był czasami nierealny; rzadko widywała tu obce twarze, co dawało może zwodnicze poczucie, że nic niebezpiecznego nie czai się za rogiem. Wsunęła dłonie w kieszenie płaszcza, podnosząc wzrok na zarys domu, dawniej należącego do profesor Bagshot. Dobrze im tu było, ale nie łudziła się, że to potrwa długo. Thomas albo James musieli zrobić coś, co zniszczy tą monotonie, tacy już po prostu byli.
Odruchowo przeszła na tył domu, aby wejść do środka przez ogród. Robiła tak często, chociaż nie potrafiła wytłumaczyć samej sobie po co. Tym razem jednak przystanęła po kilku krokach, by zawiesić spojrzenie na Paprotce, siedzącej w ogrodzie.- Sheila.- mruknęła, by zwrócić jej uwagę.- Co się stało, kochanie? – spytała łagodnie, przysiadając na kamiennej ławeczce obok niej.- Co się dzieje? – dopytała jeszcze, nie chcąc naciskać, ale samotna obecność cyganki wzbudzała niepokój. Nie zwróciłaby na to uwagi, gdyby gdzieś w zasięgu wzroku kręcił się, któryś z jej braci albo obaj. Nawet Marsa brakowało, co tym bardziej nie wyglądało dobrze.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Brakowało jej prywatności w takich chwilach – małych, ciasnych przestrzeni, w które mogłaby się wcisnąć, w których nikt by ją nie znalazł. Nie mogła wybiec (Thomas ją dogonił i pewnie teraz miał dopilnować, aby już nie uciekła), nie mogła też schować się w jakimś miejscu, bo zaraz też ktoś zacząłby jej szukać. Jak teraz, kiedy na głos Eve drgnęła, zaraz też kuląc się jeszcze bardziej. Może wejdzie do środka, może zostawi ją samą….może pójdzie?
- Chcę do domu – wypaliła nagle, chociaż w ogóle nie wiedziała, czemu teraz. Ale chciała, chciała do miejsca, gdzie czuła się bezpiecznie, gdzie nie było takich problemów. Gdzie dało się przebrnąć więcej niż tydzień bez niepokoju. Dopiero po chwili spojrzała na Eve, wzdychając cicho.
- Przyszli tutaj ludzie z listów gończych, Castor im powiedział gdzie jesteśmy. – Chyba nie było do końca tak, a może tak właśnie było? W końcu kto skąd wiedział kto gdzie mieszka? – Ta…Kerstin, od Tomka. Okazało się, że jest siostrą jednego z nich i cały czas nas okłamywała. – Chyba wolała dawkować rewelacje, dlatego spojrzała najpierw na reakcję Eve i jej zachowanie.
- Chcę do domu – wypaliła nagle, chociaż w ogóle nie wiedziała, czemu teraz. Ale chciała, chciała do miejsca, gdzie czuła się bezpiecznie, gdzie nie było takich problemów. Gdzie dało się przebrnąć więcej niż tydzień bez niepokoju. Dopiero po chwili spojrzała na Eve, wzdychając cicho.
- Przyszli tutaj ludzie z listów gończych, Castor im powiedział gdzie jesteśmy. – Chyba nie było do końca tak, a może tak właśnie było? W końcu kto skąd wiedział kto gdzie mieszka? – Ta…Kerstin, od Tomka. Okazało się, że jest siostrą jednego z nich i cały czas nas okłamywała. – Chyba wolała dawkować rewelacje, dlatego spojrzała najpierw na reakcję Eve i jej zachowanie.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
Patrzyła zaniepokojona na dziewczynę, kiedy ta skuliła ramiona. Wyglądała na przestraszoną czy to coś innego? Mimo to nie ruszyła się z miejsca, siedząc obok Sheili i spoglądając na nią uważnie.
- To chodź do środka.- nie wiedziała, co powstrzymywało Doe przed tym. Przecież drzwi do domu pozostawały otwarte tak jak codziennie. Co się zmieniło? Czuła narastający stres, kiedy pytania piętrzyły się w głowie, ale nie dostawała żadnej odpowiedzi.
Milczała, kiedy ta zaczęła mówić, zdradzając, co miało miejsce pod jej nieobecność. Castor. Nie rozumiała, dlaczego miałby to zrobić, po co. Zaraz jednak przypomniała sobie kilka twarzy, które zapamiętała z listów gończych.- Którzy? – nie było to w sumie istotne, nie wiele zmieniało, ale chciała wiedzieć. Westchnęła cicho, słysząc o kłamstwach Kerstin. Dlaczego nie zaskakiwało ją to? Thomas nie mógł przygruchać sobie normalnej dziewczyny, jakiejś niegroźnej, za którą nie ciągnęły się kłopoty.- Co się stało, kiedy przyszli? – spytała zaraz. Chciała spytać o chłopaków, ale powstrzymała się.
- To chodź do środka.- nie wiedziała, co powstrzymywało Doe przed tym. Przecież drzwi do domu pozostawały otwarte tak jak codziennie. Co się zmieniło? Czuła narastający stres, kiedy pytania piętrzyły się w głowie, ale nie dostawała żadnej odpowiedzi.
Milczała, kiedy ta zaczęła mówić, zdradzając, co miało miejsce pod jej nieobecność. Castor. Nie rozumiała, dlaczego miałby to zrobić, po co. Zaraz jednak przypomniała sobie kilka twarzy, które zapamiętała z listów gończych.- Którzy? – nie było to w sumie istotne, nie wiele zmieniało, ale chciała wiedzieć. Westchnęła cicho, słysząc o kłamstwach Kerstin. Dlaczego nie zaskakiwało ją to? Thomas nie mógł przygruchać sobie normalnej dziewczyny, jakiejś niegroźnej, za którą nie ciągnęły się kłopoty.- Co się stało, kiedy przyszli? – spytała zaraz. Chciała spytać o chłopaków, ale powstrzymała się.
Learn your place in someone's life,
so you don't overplay your part
Brakowało jej w takich chwilach wozu, mniejszej przestrzeni, gdzie można było po prostu się zaszyć. W pewnym sensie odciąć się od rzeczywistości, podłej, okrutnej i nie do wytrzymania. Tutaj nie było to możliwe, bo dom zawsze miał być czymś obcym.
- Nie tego domu, tego prawdziwego. - Mruknęła, zniżając głos tak, że ledwie było ją słychać. Nie patrzyła nawet na Eve, czubkiem buta grzebiąc w śniegu.
- Tonks...przyszedł Michael, a przez wielkiego świecącego się feniksa zapowiedziała się jeszcze Justine. - Naprawdę nie bała się feniksów, ale fakt, że nagle do twojego domu wlatuje wielki i świecący patronus, oznajmiający ci, że zamierza tam wejść kolejna osoba, która wcale nie była przyjaźnie nastawiona.
- Tonks on...niezbyt nawet słuchał, co się do niego mówi. Kerstin panikowała, Thomas starał się jakoś załagodzić sytuację, Mars...Marsa uśpili zaklęciem. I potem była kłótnia, co się dzieje, że Thomas ma walczyć, bo mamy bronić Kerstin i...i kazał Marcelowi przysięgać za nas, bo Marcel jest w Zakonie. - To wszystko było chaotyczne, ale i wszystkie myśli odnośnie tego były chaotyczne. - A Thomas gdzieś w tym jeszcze powiedział, że chciał się oświadczyć.
- Nie tego domu, tego prawdziwego. - Mruknęła, zniżając głos tak, że ledwie było ją słychać. Nie patrzyła nawet na Eve, czubkiem buta grzebiąc w śniegu.
- Tonks...przyszedł Michael, a przez wielkiego świecącego się feniksa zapowiedziała się jeszcze Justine. - Naprawdę nie bała się feniksów, ale fakt, że nagle do twojego domu wlatuje wielki i świecący patronus, oznajmiający ci, że zamierza tam wejść kolejna osoba, która wcale nie była przyjaźnie nastawiona.
- Tonks on...niezbyt nawet słuchał, co się do niego mówi. Kerstin panikowała, Thomas starał się jakoś załagodzić sytuację, Mars...Marsa uśpili zaklęciem. I potem była kłótnia, co się dzieje, że Thomas ma walczyć, bo mamy bronić Kerstin i...i kazał Marcelowi przysięgać za nas, bo Marcel jest w Zakonie. - To wszystko było chaotyczne, ale i wszystkie myśli odnośnie tego były chaotyczne. - A Thomas gdzieś w tym jeszcze powiedział, że chciał się oświadczyć.
Only those who are capable of silliness can be called truly intelligent.
1958 | Rodzina Doe
Szybka odpowiedź