Wydarzenia


Ekipa forum
Gabinet Mulcibera
AutorWiadomość
Gabinet Mulcibera [odnośnik]07.10.22 15:14

Gabinet Mulcibera

Dość przestronny gabinet jest jednym z pierwszych pokoi jakie napotyka się w surowym, kamiennym korytarzu Departamentu Tajemnic. Sąsiaduje z innym, a także palarnią, ale dźwięki zza ścian nie docierają do środka. Wnętrze przypomina pozostałe pomieszczenia socjalne i gabinety; wyłożone jest orzechowym drewnem. Podobnymi deskami obudowany jest także kominek niepodłączony do sieci Fiu. Spore wnętrze mimo wszystko wydaje się źle zagospodarowane. Drewniane biurko skierowane jest przodem w stronę wejścia, za nim mieszczą się regały wypełnione woluminami, a przed nim postawione są dwa fotele obite brązową skórą. W jednym z rogów stoi zawsze czysta tablica, a w drugim sporej wielkości żerdź dla sowy, która wlatuje do środka poprzez okno uchylające się do wnętrza Ministerstwa Magii. Biurko zawalone jest stertą pergaminów i listów; a także wydań Walczącego Maga i Horyzontów Zaklęć, ale niewiele można w środku uświadczyć istotnych zapisków, czy prywatnej korespondencji.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Gabinet Mulcibera Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Gabinet Mulcibera [odnośnik]20.10.22 15:28
|Przychodzimy z kawiarni


Twarz mężczyzny została przysłonięta jasnym dymem, sprawiając, że kontury twarzy rozmyły się; budowały wokół niego aurę mogącą onieśmielać.  Z wierzchu niewzruszona w środku gotowała się, zdradzało ją jedynie spojrzenie, iskrzące się niczym dwa płomienie.
-Można tak to ująć. - Zgodziła się oszczędnie z porównaniem Nokturnu do drugiego domu. To właśnie w sklepowej pracowni powstało najwięcej jej prac, to tam realizowała zamówienia dla klientów mając wszystkie składniki pod ręką. Próby i eksperymenty przeprowadzała w Durham, to tam dokładnie notowała swoje spostrzeżenia, opisywała wszelkie wyniki, które następnie pomagały w tworzeniu coraz lepszych talizmanów. Nie spoczywała na laurach wciąż pędząc ku wiedzy, ku ulepszeniu swoich umiejętności. -Czasami jest na naszą korzyść jeżeli inni pewnych rzeczy nie widzą. Zgodzi się pan? - Zapytała uśmiechając się nieznacznie. Czy wyłapała komplement? Ciężko stwierdzić. To nie ona otrzymywała ich pełne kosze tylko przyjaciółki kiedy lady Burke stała w cieniu i obserwowała jak pięknieją z każdym słowem skierowanym w ich stronę.
A obok niej zawsze był Rigel Black. Trochę cichy, trochę zepchnięty w kąt na rzecz starszego brata. Korzystał z tego, że nikt na niego nie zwracał uwagi. To jego brat miał nieść na swoich barkach obowiązki rodu. Jego nagła śmierć była ciosem dla wszystkich, ale przede wszystkim sprawiła, że świat Rigela się zachwiał. Nigdy nie chciał być na świeczniku, nigdy nie miał ambicji politycznych. Wybrał karierę w Ministerstwie Magii gdzie swój naukowy umysł skierował ku nieodgadnionym sprawom. Chciał poznawać świat magii, pragnął odkrywać nieznane, a teraz wszystko runęło, zawaliło się. Teoretycznie każdy młody szlachcic był kształcony i przygotowywany do tego aby wziąć w dłonie ród gdy zajdzie taka potrzeba, ale zdawała sobie sprawę, że jej przyjaciel się do tego nie nadaje. Był honorowy, uczciwy i… czasami naiwny. Nie mogła odmówić panu Mulciberowi racji. W tej kwestii byli zgodni. -Jest młodym człowiekiem. - Zwróciła się do swojego rozmówcy. -Oczywiście, nie można wszystkiego tłumaczyć młodym wiekiem, ale wiem po sobie, że naiwność jest wpisana w młodość. W ten sposób zdobywamy doświadczenie, mądrość życiową, o którą wcześniej trudno. - Świadomość jakie oczekiwania stawiane są przed jej przyjacielem były bolesne, ponieważ wiedziała, że to one przygniatają młodego lorda. Musiał być silny, musiał stać dalej wyprostowany pomimo ciężarów na barkach, a jej pozostawało jedynie stanie u jego boku, wspieranie słowem i czynem. Nie mogła uczynić nic więcej dla niego. Świat był równie okrutny dla kobiet jak i dla mężczyzn. Czasami zastanawiała się, czy w pewnych aspektach one miały lepiej.
-Być może.- Odpowiedziała nieznacznym uśmiechem na zaczepkę, prawdziwe zaproszenie do otwartej rozmowy. Nie miała zamiar rzucać się na głęboką wodę dyskusji kiedy nie znała jeszcze jej prądów. Na razie wolała brodzić, sprawdzać, analizować sytuację nim ostatecznie wskoczy głębiej pozwalając sobie na większą otwartość. Upiła kolejny łyk kawy dostrzegając, że czarodziej nie tknął swojego napoju, za to zgasił resztkę papierosa uznając najwyraźniej, że czas przejść do miejsca gdzie będa mogli rozmawiać dalej. Poczuła dreszcz przebiegający po plecach spowodowany paroma ciekawskimi spojrzeniami kiedy wstali i opuścili kawiarnię. Starała się nie zwracać na nie uwagę, ale liczyła się z tym, że plotki mogą krążyć. Miała zamiar być konsekwentną w swoich decyzjach, choć wybrała krętą i wyboistą drogę. Nie obawiała się jej, bo wokół niej trwały osoby wspierające ją w działaniu. Dłonie jej drżały gdy wchodziła do winy na miękkich nogach. Nie mogła pozwolić sobie na rezygnację, ponieważ takich rozmów może ją czekać więcej. Przeniosła spojrzenie ze znikającej kobiety na czarodzieja, który zdawał się być cztery razy wyższy od niej w ciasnej przestrzeni windy.
-Nie ośmieliłabym się nazwać pana potworem, panie Mulciber. Człowiekiem o wybujałym ego - prędzej. - Odparła zaskoczona własną szczerością; język powiedział szybciej niż rozum zdołał go powstrzymać. Ponownie, zbyt butna natura lady Burke wzięła górę nad odpowiednim wychowaniem. Wychodząc z winy dostrzegła surowość otoczenia, a echo niosło odgłos ich kroków daleko w głąb korytarza. Odczekała aż drzwi zostaną przed nią otwarte i dopiero wkroczyła do środka gabinetu. Biurko zawalone stertą papierów jako pierwsze rzuciło się w oczy, dopiero potem czysta tablica, która zapewne służyła do wielu zapisków. Gabinet nie nosił w sobie żadnych śladów indywidualnych, tak jakby Mulciber nie chciał ukazywać siebie… a może to było właśnie idealne odzwierciedlenie jego osoby? Niespiesznie podeszła do jednego fotela by spojrzeć na czarodzieja z pytaniem w oczach, czy może zająć miejsce? Gdy uzyskała zgodę usiadła i dopiero wtedy odpowiedziała.
-Artykuł umniejsza kobietom. - Wyjaśniła w trzech słowach. -Wskazuje w nim pan, że “Wykorzystanie magii w stopniu zaawansowanym działa na ich organizmy wyniszczająco, a także przyczynia się do szybszego wyczerpania magicznego potencjału, co prowadzi do szybszej śmierci niż w przypadku czarodziejów w tym samym wieku.”. Mam nadzieję, że nie przekręciła cytatu. - Zwróciła się do czarodzieja ze spokojem w głosie choć rzeczowym tonem.-To zdanie daje argument aby zabronić czarownicom używanie jakiejkolwiek magii. Ograniczyć jej użycie do polewania herabty, plewienia grządek kiedy mamy tyle zdolnych czarownic uzdrowicielek, kłątwołamaczek, alchemiczek. Wszystko to wymaga używania zaawansowanej magii. - Złożyła dłonie na kolanach siedząc wyprostowana niczym struna. -Jednocześnie krzywdzące jest stwierdzenie, że kobiety kierują się jedynie emocjami, a mężczyźni racjonalnością. Każde uniesienie, większą emocję nazywanie histerią. Widziałam wielu mężczyzn, którymi targają emocje.- Sięgnęła do szpili, która trzymała kapelusz, który teraz zdjęła z głowy ukazując elegancko upięte włosy w kok tuż nad karkiem.-Kobiety są częścią społeczności magicznej, umniejszanie im działa na jej szkodę.



May god have mercy on my enemies
'cause I won't

Primrose Burke
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Gabinet Mulcibera 6676d8394b45cf2e9a26ee757b7eaa37
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8864-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t8880-listy-do-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t9143-skrytka-bankowa-nr-2090#276327 https://www.morsmordre.net/t8894-primrose-e-burke
Re: Gabinet Mulcibera [odnośnik]21.10.22 10:29
Słuchając jej był pewien, że między nimi mogła istnieć dziwna, tajemnicza i może nieodkryta wciąż nić porozumienia, zupełnie tak jakby podobieństwa między nimi potrafiły zbudować stabilny fundament, na różnicach, które niczym podmokły, nieco  ruchomy teren utrudniały każde tworzenie. Uśmiechnął się, nie odpowiadając jej jednak. Zatrzymał na niej wzrok stalowych oczu. Tak wolał. Był niewidoczny, dla wielu całkiem anonimowy. Jego nazwisko nie budziło zbyt wielu emocji, nie licząc Nokturnu, na którym z wieloma czarodziejami od czasu do czasu robił niekoniecznie legalne interesy.  Arystokraci go nie znali, a jego twarz nie pojawiała się w żadnej z gazet. Nie lubił publikować, dzielić się własną, z trudem zdobytą wiedzą. Nie interesowała go naukowa sława, nie szukał pogłosu, poklasku. Trafiając do Departamentu Tajemnic pragnął tej wiedzy dla siebie.
— Jest? — spytał, zamiast podważyć jej próbę wytłumaczenia go. Minęło wiele lat, odkąd musiał opuścić szkołę, choć nigdy nie spoglądał w jego metrykę. Wierzył, że miał go wystarczająco dużo, by odpowiednie nauki przyjąć. Był mężczyzną. Czy lady Burke próbowała uparcie ignorować ten fakt? — Ty nie wydajesz się być ani naiwna, ani lekkomyślna, choć wciąż jesteś młoda, lady Burke. Byłabyś w stanie dźwigać ciężar rodzinnych obowiązków? Już teraz? — Czy Rigel był? Czy będąc na jego miejscu poradziłaby sobie lepiej? Uśmiechnął się, słysząc jej słowa o wybujałym ego. Nie dotknięty tą szczerą uwagą, nie skrępowany jej krytyką. Nie obrócił tego w żart i nie wytłumaczył się, cisza okazała się być jego odpowiedzią. Zbyt dobrze zdawał sobie sprawę, że tylko tacy ludzie osiągali sukces. Nie zależało mu na sympatii, bliższego, dalszego otoczenia. Wokół byli tylko ludzie, którzy mogli bardziej lub mniej pomóc sobie wzajemnie.
Czekał na ten moment. Na chwilę, w której wprost, otwarcie i szczerze nazwie swoje zarzuty, choć niekoniecznie chciał się z czegokolwiek tłumaczyć. Wątpliwości lady Burkę niepokoiły go z innego powodu. Kiedy zajęła miejsce, nie usiadł naprzeciw niej. Chwilę pokręcił się po biurze, nie zawieszając na niej wzroku, analizując jej słowa. Pokiwał głową, jakby się z nią zgadzał, ale zaraz potem uśmiech, który zagościł na jego twarzy zaprzeczył temu wrażeniu. Nie chciał potraktować jej z pobłażliwością, choć przecież była kobietą, nie wszystko musiała rozumieć. To, do czego dążył ten artykuł także.
— Artykuł nie jest skierowany do kobiet  — przyznał szczerze. Nie był naiwny, wysyłając w świat takie sformułowania nie łudził się nawet, że większość z nich go przeanalizuje pod właściwym kątem. Wątpił, by część z nich naprawdę zastanowiła się nad jego sensem. Liczył jednak, że kobiety, które darzył szacunkiem, takie, które potrafiły mu zaimponować — dostrzegą prawdę. — To zdanie nie dąży do tego, by ograniczyć czarownicom dostęp do jakiejkolwiek magii. Takie kobiety szykują twoje suknie, podają ci filiżankę gorącej herbaty, piorą twoją pościel i sprzątają toaletkę — mruknął, podchodząc do biurka. Spojrzał na nią powoli. Przysiadł na jego skraju, patrząc na nią z góry, ale w wyrazie twarzy nie było ani pogardy, ani świadomej próby uzyskania przewagi. Mimo to, to miejsc zajął z wrodzoną łatwością, bez wahania. Zamilkł na chwilę.— Szczerze żałuję, że tak powierzchownie to oceniasz.– W jego głosie rozbrzmiał żal, a wyraz twarzy zmienił się na strapiony choć trudno było przyznać, czy szczerze. — Nie czujesz się doceniona, lady Burke? Przez mężczyzn? Środowisko? Twoje słowa brzmią jakbyś poczuła się osobiście dotknięta tym artykułem. — Bo chyba nie pojawiła się tu, by bronić honoru swoich koleżanek? Przechylił głowę na bok. Oparł się dłońmi o kant biurka po obu stronach własnych bioder. Znajdował się bliżej boku, nie przed nią. Zamilkł na chwilę, jakby chciał zebrać myśli, zmarszczył brwi i spojrzał w stronę drzwi w krokiem zadumie.
— W swoim liście napisałaś, że jesteś przeciwniczką kobiet na froncie, bowiem ich rolą jest spełnianie się na polu rodzinnym — przypomniał sobie jej wiadomość napisaną niedługo po publikacji artykułu. Spojrzał na nią, wciąż milcząc, ale samo spojrzenie nie mogło dziś zastąpić słów. — Artykuł, który pojawił się w Horyzontach Zaklęć nie jest osobistym manifestem ani rzuconą rękawicą w stronę dam. Nie wyobrażam sobie toczyć wojny domowej kiedy stoimy w obliczu prawdziwego niebezpieczeństwa. Chciałbym mieć w tobie sprzymierzeńca, nie wroga. Chciałbym, byś rozumiała i podzielała tę wizję, widziała w niej prawdę, a nie tylko sformułowania. Szczerze powiedziawszy opisane badania nawet nie stanowią mojego obiektu zainteresowań, ale widzisz, lady Burke, jesteśmy w stanie wielkiej wojny nie tylko o budynki, terytoria, czy ludzi, ale przede wszystkim o przyszłość i naszą czarodziejską spuściznę, która obejmuje także role, jakie sprawujemy. Przyznam — choć z bólem i też jako mężczyzna z rozdmuchanym ego — jako pierwsza linia oporu z tym chaosem zobligowany jestem wykorzystywać wszystkie dostępne narzędzia w walce z wrogiem. Walka o tradycje to także walka o to, jak zostaliśmy wychowani, do czego zostaliśmy powołani i jaka odpowiedzialność spoczywa na naszych barkach. Ciężko pogodzić się z losem, szczególnie wtedy, gdy nas nie oszczędza, a my czujmy się ubezwłasnowolnieni, ale jeśli pozwolimy na pękniecie w tamie, nie będzie już ratunku. Nie załatamy dziury żadnym zaklęciem, a ścieki, nie dadzą jej żadnych szans. Nam także. Wystarczy mrugnięcie okiem, by odesłały ją w przeszłość, zalewając nas nieczystościami. Nasi wrogowie chełpią się ideami, które są nieprzyzwoite, a my nie możemy pozwolić, by nasze społeczeństwo i nasze kobiety brały z tego przykład. Wiesz, o co walczą? Zastanawiałaś się kiedyś nad tym?— spytał, nie odwracając od niej spojrzenia. Nie sądził, by musiał to wszystko mówić. Nie była kobietą, która zamknięta w pracowni była głucha na to co się działo wokół, a fakt, że dostąpiła zaszczytu aktywnego uczestniczenia w obradach i poznania najważniejszych tajemnic potwierdzał, że powinna doskonale zdawać sobie z tego wszystkiego sprawę. A jednak, nie powiedziawszy tego wszystkiego nie mógł dotrzeć do odpowiedzi na jej wątpliwości. — O sprawiedliwość. Oni pragną sprawiedliwości pomiędzy mugolakami i arystokracją. Mugolami i czarodziejami. Równego traktowania. — Nie chciała tego. Niezależnie od tego, co myślała o mugolach, nie wierzył, że chciała takiej równości. Oni także nie mogli sobie pozwolić na równość. Nie z pogardy, z powodu przeszłości, idei, tradycji. Upadek jednego będzie początkiem upadku wszystkiego. Naukowe dowody podważano bardzo często, niedowiarków było znacznie więcej niż ludzi oświeconych. — Nasz dom to ty, ja, Anglia, surowość bliskich, a nawet nieustanna pogoń za znalezieniem swojego miejsca. Pielęgnujemy nasze tradycje i zwyczaje. Wywyższamy wyjątkowość szlachetnych rodów, chociaż dla niektórych są... przestarzałym tworem. Chciałabyś porzucić ten twór i patrzeć jak wszystko na twoich oczach się rozpada? Jak spuścizna twoich przodków zostaje zbrukana? — Zmarszczył brwi mocniej. — Jestem człowiekiem o otwartym umyśle, lady Burke. Inaczej nigdy bym tutaj nie trafił — rozłożył ręce na boki, wskazując ściany gabinetu. Droga do Departamentu Tajemnic jest długa i wyboista, nie bez powodu niewymowni byli uznawani za szczególny typ czarodziejów, a ich tajemnice bardzo często zostawały tu lub umierały razem z nimi. Tajemnice dziejów magii. — Rozumiem zmiany, świat się zmienia. Dążymy do zmian, rozwoju. My wszyscy... — I czarodzieje i czarownice. — Ale dzisiaj musimy dokonać pewnych wyborów. Nigdy nie wygramy wojny, podkreślając to, co nas łączy z rebeliantami. Nigdy nie zwyciężymy jeśli przyznamy im rację choćby w jednym aspekcie. Dlatego właśnie musimy podkreślać różnice, budować podziały, przepaść. A te różnice tkwią w nas samych. Każdy z nas urodził się w określonym miejscu w tej hierarchii i by przetrwać musimy walczyć o to, by taki podział zachować, a nie się go pozbywać. Rozumiesz, lady Burke? Jeśli nie, pozwól, że przedstawię ci to bardziej obrazowo. Twój dom potrzebuje ciebie, kobiety, która będzie chronić domowego ogniska, przed złem. Matki, która ochroni swoje dzieci. Nasze dzieci, dzieci, które są naszą przyszłością. Bez nich, a więc i bez ciebie pieczołowicie pielęgnującej tego, co najcenniejsze wszyscy zginiemy. Wszystko będzie stracone. Upadniemy. — Pochylił się w jej kierunku, ściszając nieco głos.— Myślisz, że to głos nienawiści, leczenia własnego ego, czy może jednak hołd kierowany wobec najważniejszej funkcji w tym świecie? Dla ciebie to próba sprowadzenia inteligentnych, aktywnych i zaangażowanych kobiet do nieszczęsnej roli, dla mnie to nieprawdopodobne i godne wielbienia poświęcenie dla czegoś więcej niż własna satysfakcja w życiu. By wygrać tę wojnę każdy z nas musi coś poświęcić, będąc egoistami doprowadzimy własny gatunek do ruiny. — Wyprostował się znów w miejscu, w którym siedział. Zrobił krótką pauzę, szukając w jej oczach czegoś więcej niż ślepej pogoni za własną ambicją. — Ten artykuł nie mówi o korzystaniu przez kobiety z magii, a o sztukach ofensywnych, a także o tym, że kobiety angażujące się w konflikt bezpośrednio narażają nie tylko własne zdrowie i życie, ale także naszą wspólną przyszłość, bo bez nich czeka nas zguba.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Gabinet Mulcibera Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Gabinet Mulcibera [odnośnik]21.10.22 20:46
Jak bardzo ludzie mogą różnić się od siebie było widoczne na malującym się właśnie obrazie w cichych i surowych korytarzach Ministerstwa Magii. Czy mogła znaleźć nić porozumienia z człowiekiem, który zdawał się nie przejmować się nikim ani niczym, a jednak zdecydował się na rozmowę, ale przecież nie po to by bronić własnych racji. Uprzedzenia były silne w lady Burke, która zgodnie z rodową dewizą obserwowała, oszczędnie zaś używała słów. Chłód stalowego spojrzenia przeszywał ją na wskroś, tak jak wtedy w sklepie gdy przybył zamawiać talizman. Wtedy była pewna swego, swojej wiedzy i umiejętności, napędzana chęcią wykazania się wspinała się po szczeblach ambicji.
-To oznacza, że umiejętność maskowania swojej naiwności osiągnęłam do perfekcji. - Ileż to razy jej brak wiedzy i doświadczenia życiowego wpędził w kłopoty. Ileż to razy Edgar wzdychał nad poczynaniami siostry jednocześnie wskazując jej właściwy kierunek. Nigdy zaś nie zatrzymywał jej w biegu, nie zamykał drzwi, nie stawiał muru, którego nie mogła przeskoczyć. -Ciężar rodzinnych obowiązków noszę na swych barkach praktycznie od urodzenia. - Zripostowała pytanie, które raczej zaliczało się do retorycznych. Od dziecka kształtowana i wychowywana na damę, z każdym rokiem otrzymywała coraz to nowe obowiązki, którym musiała sprostać. Samo noszenie nazwiska Burke, było nie lada wyzwaniem.
Pewny siebie, nie musiał wiele mówić by odpowiadać całym zdaniem. Kiwnęła jedynie nieznacznie głową, dając tym samym sygnał, że zrozumiała.
-Mężczyzn raczej nie trzeba przekonywać do tego, że są lepsi.- Odparła uderzona stwierdzeniem, że artykuł nie był skierowany do kobiet. Traktował o nich, ale nie dla nich. Jeszcze mocniejszy policzek, który poczuła na skórze, choć ciosu fizycznego nikt nie zadał. Obserwowała mowę ciała, swobodę jaką się wykazywał. Niczym nie skrępowany wytaczał personalne działa w dyskusji. Zaprzeczanie i brnięcie tylko by ją ośmieszyło.
-Owszem. Uraził mnie, jako kobietę i jako czarownicę. Jako przedstawicielkę połowy społeczności magicznej. - Stanowiły jej trzon, gdyby nie one, nie byłoby ludzi na świecie. Kobieca biologia była ich siłą i jednocześnie największą słabością. -Nie jestem zwolenniczką kobiet walczących na pierwszym froncie, ale daleko mi do tego aby odmawiać innym przedstawicielką mojej płci jakiekolwiek aktywności, która nie jest związana z rodziną. - Starała się dokładnie dobierać słowa w liście aby nie zarzucił jej histerii. Co było paradoksem, że musiała skrywać swoje emocje by zostać potraktowaną poważnie, co i tak nie było w zupełności pewne. Każde kolejne słowo jakie opuszczało usta czarodzieja wprawiały ją w coraz większe osłupienie. Nie tak odbierała artykuł jaki napisał. Nie była to pochwała tradycjom, nie był to artykuł nawołujący do bronienia wartości świata czarodziejskiego. Na Salazara! Mówił, że czarownice są mniej zdolne magicznie tylko na podstawie ruchomości nadgarstka ręki wiodącej i na podstawie zwojów uważają, że kobieta jest tworem pomiędzy dzieckiem a mężczyzną, co za tym idzie nie jest równa mężczyźnie. Wzięła głębszy oddech aby nie wybuchnąć jak wtedy kiedy przeczytała artykuł po raz pierwszy. Nie przerywała całego wywodu, czekała aż skończy i wyłoży swoją troskę o prawdziwe wartości. Starała się siedzieć nieruchomo, niczym nie wzruszona figura, co nie było łatwe gdy chciała krzyczeć. -Wartości rodzinne to jedno, ale mówienie, że kobiety mają gorszy potencjał magiczny, to coś zupełnie innego. Ograniczanie roli kobiety, tylko do pielęgnacji domu to hipokryzja kiedy mężczyzna może być wojownikiem i ojcem. - Zauważyła gdy skończył mówić, a ostatnie słowa zawisły przez chwilę w ciszy, nim zdecydowała się zabrać głos. Czy doprawdy nie rozumiał, że bez kobiet, bez wykorzystania ich wiedzy i zdolności nic nie osiągną? Zjednoczone społeczeństwo magiczne, nie podzielone przez tradycję, która skostniała nie wspierała ich sprawy, a wręcz jej szkodziła, mogło przechylić szalę wojny na ich korzyść. Powoli wstała gdyż nie mogła usiedzieć w miejscu. Kapelusz ułożyła na poduszce fotela. Podeszła do pustej tablicy krzyżując ramiona na piersi. Zmarszczyła nieznacznie brwi zbierając dalszą myśl. -Chce mi pan powiedzieć, że ten artykuł miał wymiar czysto propagandowy mający na celu wzmocnienie naszych działań przeciwko rebeliantom, nie zaś spychanie czarownic do ról jedynie matek, które nie mogą realizować się również na innych polach takich jak ekonomia, działalność społeczna, charytatywna, a nawet zawodowa? - Uniosła szarozielone spojrzenie na Ramseya. Czy miała uwierzyć w to, że treść słów jakie zawarł w swojej pracy miały zbudować przepaść między nimi, a zwolennikami Longbottoma. Miał dać poczucie siły i wyższości tym, którzy stawiali czynny opór rebeliantom podając za przykład niezachwianą tradycję jako spoiwo? -Stwierdzenie, że rola matki jest tą nieszczęsną to daleka nadinterpretacja, panie Mulciber. - Odparła słysząc kolejny zarzut, ukryte stwierdzenie, że ambicje i chęć realizacji się na innych polach jest… wulgarne. -Bycie matką to jedna z wielu ról jakie może pełnić kobieta. Wszystkie czarownice, które są matkami i zajmują się wychowywaniem dzieci jednocześnie są uzdrowicielkami, które składają was, walczących na froncie. Kolejne zaś zajmują się szeroko pojętą alchemią tworząc chociażby talizmany, które mają wspomóc was w walce. Inne szyją szaty, dzięki którym możecie lepiej się bronić na froncie. - Uśmiechnęła się pod nosem.-Używa pan argumentów, które mocno celują w wartości rodzin szlacheckich, gratuluję. - Powiedziała bez cienia ironii w głosie, a z uznaniem. Obawiała się, że zacznie traktować ją pretensjonalnie udowadniając, że kobiecy umysł nie jest w stanie pojąć wielu, jakże ważnych spraw. Choć gdyby była bardziej przewrażliwiona być może tak właśnie by odebrała parę zdań jakie już padły w ciszy gabinetu. -Jeżeli macierzyństwo nazywamy poświęceniem, to już przegraliśmy tę wojnę. - Dodała jeszcze, tablica choć pusta pomogła jej zebrać myśli. Oczami wyobraźni widziała, jak wypisuje na niej wszelkie argumenty jakie padły ze strony czarodzieja i jak może je odeprzeć lub pokazać inny punkt widzenia. -Zamknięcie nas w domach nie pomoże wojnie. Nie zachęcajcie do walki na froncie, ale nie zabraniajcie rozwoju i samodoskonalenia się. Małe rewolucje zawsze będą, bo świat się zmienia. Ta wojna zmienia nasz świat. Dzieli całe rodziny, całe miasta i mniejsze społeczności lokalne. Doprowadza do ruiny. Z drugiej strony wojna napędza postęp. Kobiety są w tej wojnie potrzebne, nie tylko jako opiekunki domowego ogniska, ale przede wszystkim jako wsparcie walczących. - Odwróciła się od tablicy, aby skupić całą swoją uwagę na Ramseyu, który uderzał w tony bardzo ją dotykające. Była panną, nie narzeczoną, nie żoną ani tym bardziej matką. Swoją energię i czas darowała dzieciom kuzyna, które zostały bez opieki matki zmarłej na smoczą ospę. Resztę dni spędzała na działalności społeczno - ekonomicznej, gdyby teraz ją zamknęli w czterech ścianach i zabronili działalności to jaki byłby jej cel w Rycerzach Walpurgi. -Zastanawia mnie jedna rzecz. Madam Mericourt, jest matką i kobietą, która walczy, aktywnie działa. Otrzymała tytuł Namiestnika za swoje zaangażowanie oraz order za zasługi. Trochę stoi to w sprzeczności z tym co zawiera w sobie artykuł.



May god have mercy on my enemies
'cause I won't

Primrose Burke
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Gabinet Mulcibera 6676d8394b45cf2e9a26ee757b7eaa37
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8864-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t8880-listy-do-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t9143-skrytka-bankowa-nr-2090#276327 https://www.morsmordre.net/t8894-primrose-e-burke
Re: Gabinet Mulcibera [odnośnik]14.12.22 6:30
Uśmiechnął się, słysząc jej przypuszczenie, po krótkiej chwili pozwalając sobie bardziej na ocenę niż pochwałę, której w istocie wcale nie potrzebowała. Wydawała się dostatecznie świadoma własnych ograniczeń.
— To dobrze.— Maskowanie własnych słabości było istotne i nie zamierzał udawać, że kobiet to nie dotyczyło. Zawsze wierzył, że ludzie, którzy ukrywali niedoskonałości i potrafili ukryć przed światem ułomności byli potężniejsi, mogli więcej. Primrose jednak samą swoją obecnością zdradzała wiele, a on nie zamierzał w zaproszeniu pozostawać jej dłużny. Nie ośmielił się wydawać werdyktów dotyczących rodzinnych obowiązków, chociaż jego myśli początkowo kierowały się w inną stronę, a pytanie miało sięgać prawdopodobnie innej sfery niż ta, którą wzięła pod uwagę odnosząc się. Odpowiedział jej więc tylko krótkim uśmiechem, uznając ją za satysfakcjonującą, a przynajmniej wystarczającą.
— A więc zmieniamy retorykę na lepszy i gorszy — odparł zdziwiony bezpośrednią i niepoprawną jego zdaniem interpretacją. Zaczynała naprawdę mówić o tym, co jej nie odpowiadało. Zadumał się na chwilę, w końcu ryzykując sprostowaniem, nie rozbawionym, a jednocześnie wcale nie będącym żartem: — Wolałbym jednak, byśmy trzymali się faktów. Te zaś mówią o tym, do czego jesteśmy powołani, do czego się nadajemy i czym możemy się przysłużyć, a czym popaść w zagładę. — Uniósł brwi, kącik ust mu drgnął. Wyraz twarzy miał poluźnić dramatyczny ton i słowa. — Teraz ja czuję się urażony, lady Burke, insynuowaniem, że uważam cię za gorszą — mruknął, odwracając wzrok. Primrose nie znała go tak dobrze, nie zdawała sobie sprawy, że mimo wielu rozbieżności pewne przekonanie ostatecznie zbiegało się gdzieś na samym końcu skrajnie różnych filozofii: kobiety potrafiły być bardziej niebezpieczne niż wiązki mknących zaklęć. — Obawiam się, że cokolwiek nie odpowiem dziś, wyrobiłaś już zdanie o mnie i o tym artykule. O tym, co pragnąłem w nim przekazać i co zamierzam uzyskać. Naprawdę, bardzo mi przykro, że poczułaś się urażona i zapewniam, że nie miałem tego na celu. Szczerze szanuję twoją wiedzę i umiejętności. Gdyby tak nie było, zapewne udałbym się do mistrza cechu po talizman, zamiast... do kobiety. A moje potrzeby w tym zakresie właściwie stale rosną i nie zamierzałem kończyć naszej współpracy. — Wzruszył ramionami lekko z zaskakującą bezradnością. — Zwykłem też szanować czarodziejów, którzy posiadają wiedzę i umiejętności, których sam nie przyswoiłem. Wiem dobrze, ile potrzeba czasu na zgłębienie najbardziej skomplikowanych arkanów wiedzy. I jak ważna jest empiria. — Spojrzał na jej kapelusz, który nagle zmienił miejsce z jej ściągniętych ku sobie kolan na poduszkę fotela, kiedy wstała, by podejść do tablicy. Nie powiódł za nią wzrokiem, wpatrując się wciąż w miejsce, które zajmowała. Jej słowa wybrzmiały w gabinecie, a on spoważniał. Nie sądził, że musiał to robić. Właściwie wiedział, że nie, a jej słowa były albo błędną interpretacją wywołaną naturalną dla kobiet emocjonalnością, albo perfidną próbą wyprowadzenia go z równowagi.
— A czy ja zaliczam się do tego niechlubnego grona ludzi ograniczających jakąkolwiek aktywność czarownic? — spytał, przechylając niego głowę, by za nią w końcu podążyć spojrzeniem. — O ile pamiętam, zwróciłem uwagę na jej niewłaściwy kierunek, nie jakiekolwiek istnienie — podkreślił, odchylając się nieco do tyłu. — Oczywiście, przy innej okazji chętnie podzielę się z lady moimi własnymi odczuciami, preferencjami, czy prywatnym stosunkiem do pewnych czarownic, czarodziejów, ich działań. Jednak to temat na inną rozmowę — mógłby jej podać przykłady wraz z konkretnymi nazwiskami. Poddać ocenie dane osoby i podeprzeć opinię doświadczeniami, spostrzeżeniami i wrażeniami. Czemu nie, jeśli to mogło uczynić go w jej oczach bardziej ludzkim i zrozumiałym. Wiedział jednak, że jeśli uczyni to dziś odbierze jego słowa przez pryzmat naukowych treści i przesłania, na którym mu zależało. On dziś stał z boku. Nie to było ważne.
Jej słowa były pełne frustracji, czuł to. Ich dobór, połączenie wraz z jej tonem głosu wskazywały na złość, którą starała się maskować. Nie mógł jej się dziwić emocjom, te bowiem były pierwszym doradcą. Fakt, że trzymała je na wodzy mu imponował. To, że próbowała mu udowodnić, że się mylił — jeszcze bardziej. Lubił wyzwania.
— Nie odważyłbym się ograniczać czarownicy wyłącznie do roli matki. Istnieje wiele innych ról, ale także zawodów, profesji, w których zwyczajnie sprawdzają się lepiej niż mężczyźni. Ale mężczyźni także są ograniczeni. Twierdzenie, że granice dotyczą wyłącznie czarownic jest wielce niesprawiedliwe. Wielu rzeczy nie możemy zrobić i wbrew temu, co próbujemy ukryć, nie jesteśmy samowystarczalni. Doskonałość naszego świata opiera się na równowadze i harmonii. Inaczej nie bylibyśmy sobie potrzebni. Każde zaburzenie prowadzi do anomalii, anomalia do zniszczenia tak długo póki nie nauczymy się nad nią panować. Oczywiście, możemy wywracać wszystko do góry nogami, ale to nie postęp, to rewolucja. Różni się od postępu tym, że trzeba po niej posprzątać. Trzeba stworzyć nowe zasady, a to wszystko pochłania znacznie więcej czasu i energii niż pozwolenie naturalnemu światu się zmieniać i dostosowywać w jego naturalnym rytmie. — Zatrzymał się na moment, spoglądając pod własne nogi, które skrzyżował. — Więc wspomnę jeszcze raz. Dziś — ponieważ to jest dla nas istotne — nie potrzebujemy więcej rewolucji. Wystarczy nam wojna, korą wywraca świat do góry nogami.— Spojrzał na nią powoli, przemykając przez podłogę, po jej kostkach i sylwetce, aż do twarzy. — Lady Burke, zaczynam się zastanawiać, co ma na celu ta rozmowa. Co jest t w o i m celem. Nie bądźmy kuriozalni. Czy czarownica samotnie wychowująca dzieci nie jest wojowniczką i bez wychodzenia na front? Wierzę, że to z czym się musi mierzyć i borykać jest często o wiele poważniejsze niż to, z czym walczy niedoświadczony mężczyzna rzucający pierwsze zaklęcia ofensywne. Czy ojciec, mąż nie jest jednocześnie opiekunem, który stara się zapewnić rodzinie wszystko, czego potrzebuje? — Wiedział do czego zmierzała i co próbowała podkreślić. Droczył się z nią, dlatego na koniec uśmiechnął się lekko. Był pewien, że podkreślił jakie różnice były niemożliwe do rozdzielenia i ignorowania. I co było ich celem. Gdy wspomniała o propagandzie, kąciki ust wygięły mu się mocniej. Wstał, odrywając się od blatu biurka, by wsunąć dłonie w kieszenie spodni.
— Taki mógłby być jeden z jego celów. Może najistotniejszy. Prawda jest taka, że na chwile obecną tę wojnę wygrywamy. Potrzebujemy silnego społeczeństwa mówiącego jednym głosem i dbającego o swoją przyszłość. Ale wciąż, jesteśmy w stanie wojny, a w jej trakcie musimy dobrze przeanalizować priorytety. Pewne kwestie mogą poczekać na lepszy, spokojniejszy czas. Na inne będzie za późno. Sugerowanie, że treść tego artykułu spycha utalentowane czarownicy wyłącznie do roli matek jest wyrazem ignorancji. Dość wygodne dla czarownic, które nie osiągnęły bądź nie są w stanie objąć takiej roli — dodał nieco cierpko, nie spuszczając z niej wzroku. Zrobił kilka kroków w jej stronę i spojrzał na pustą tablicę, jakby znajdowały się tam określone słowa, które szczególnie zapadły mu w pamięci. Błądził po niej wzrokiem, jak po mapie.— Lub które są wyjątkowo nieszczęśliwe. Ale czy naprawdę z powodu samej roli, czy może raczej braku pomysłu na to, jak ją mądrze wykorzystać? — Zerknął na Primrose pytająco. — Wszystko, co jest nam dane możemy wykorzystać na wiele sposobów. Najgorsze ograniczenia nakładamy na siebie sami. W naszej głowie. — Uniósł brew, odwracając się od tablicy z miną kogoś, kto nie wyczytał na niej nic interesującego. — Treść tego artykułu mówi, że czarownice są do tej roli naturalnie powołane i dziś, w sytuacji w jakiej się znajdujemy, gdzie na froncie ginie wielu czarodziejów i wiele niewinnych czarownic, jest rolą najważniejszą, bowiem tylko ona jest w stanie zapewnić przetrwanie. Bycie matką to jedna z wielu ról, jakie przyjmuje kobieta w ciągu całego swojego życia— powtórzył po niej łagodnym głosem, kiwając głową z lekkim uśmiechem. — Z tym nie sposób się nie zgodzić. Więc właściwie gdzie tkwi problem? Ten artykuł jest także przestrogą. Na co dzień to istota śmierci mnie zajmuje najmocniej, nie kobiety. Nieustannie wkłada mi pani w usta słowa, których nie wypowiedziałem ani nawet, których nie miałem na myśli — dodał spokojnie, patrząc na nią bez ustanku. — Jestem wdzięczny czarownicom, które w taki sposób stanowią wsparcie, nie tylko podczas wojny, ale także w czasach pokoju. Czarownicom, które leczą rany, tworzą talizmany i szyją pancerze, które bronią wojowników. Ponieważ bez ich pomocy było by trudniej. Równie trudno przejść obojętnie obok zmarnowanego potencjału poświęconego karierze — dodał z rezygnacją. — Więc czym zatem jest macierzyństwo? — Na myśl przychodziło mu wiele potencjalnych odpowiedzi, ale nie chciał gdybać. Wolał usłyszeć to bezpośrednio od niej. Czym dla niej, a może dla kobiety było macierzyństwo.
Westchnął lekko, na jego twarzy odmalowywały się wciąż te same emocje. Prawdziwe czy nie, nie tracił ani cierpliwości ani chęci do przedstawienia jej swojego punktu widzenia.
— Jak sądzisz, lady Burke. Czy gdybym naprawdę mówił o tym, co próbujesz mi przypisać, siedzielibyśmy tu? Czy może uznałbym to za marnowanie czasu?— Nie miał obowiązku prowadzić z nią podobnej konwersacji, nie był do niczego zobligowany, a trudno to nazwać było rozrywką. Anie przy chwilę nie próbował jej ośmieszyć. Wspomnienie Dierdre nie wzbudziło w nim niczego więcej, wyjątek od reguły. Deirdre nigdy nie będzie dobrą matką. Oddała się czarnej magii, ale powiła dzieci, które kiedyś dzięki możliwościom — jej bądź ich ojca — osiągną wielkość.
— Madame Mericourt jest Śmierciożercą... a swoje życie w pierwszej kolejności oddała służbie Czarnemu Panu. Jest wyjątkowa, prawda? Każda służba to rodzaj poświęcenia. Pozwolisz, że na tym zakończę, rozprawianie o niej byłoby nieeleganckie z mojej strony, a ja czuję względem niej rodzaj szczególnego... braterskiego oddania. — Prawa nadane przez Lorda Voldemorta stały ponad wszystkim innym, o tym nikt nie miał prawa dyskutować. Mroczny Znak na przedramieniu stał ponad każdym innym symbolem w kraju i czarodziejskim świecie, a każdy kto ośmieliłby się to kwestionować znalazłby dziś przytulny kąt w lochach Tower lub mniej, w cmentarnych kryptach. — Jesteś usatysfakcjonowana z miejsca, w którym się znajdujesz dzisiaj, lady Burke? Oczywiście, nie musisz odpowiadać jeśli pozwalam sobie tym pytaniem na zbyt wiele. Jak już wiesz, jestem człowiekiem ciekawym. I otwartym. — Kąciki ust lekko mu drgnęły lekko.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Gabinet Mulcibera Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Gabinet Mulcibera [odnośnik]16.12.22 21:59
Dryfowała na niebezpiecznych wodach dyskusji, której przecież nie mogła wygrać. Im dłużej słuchała słów mężczyzny, tym bardziej zaczynała wątpić w słuszność swojej decyzji, ale czy przyznając się do tego, nie poniesie sromotnej klęski i porażki. Czy była gotowa na jej przyjęcie?
-Czy sam pan nie rozpoczął tej retoryki? - Zapytała słysząc zarzut. Czyżby tak źle się wypowiedziała, że przyjął to jako atak w jego stronę. -Czy nie pan zaznaczył, że kobiety nie mają takich zdolności magicznych jak mężczyźni? W liście zasugerował pan, że może przedstawić szereg badań, których nie zawarł w swojej pracy. - Zaczynała powoli gubić się w tej całej wymianie zdań. Starała się nie tracić gruntu pod nogami, ale czuła, że zbacza ze ścieżki, że daje się prowadzić zupełnie inną drogą niż tą, jaką zaplanowała. Nie była biegła w dyskusjach, w potyczkach słownych nie miała wielkiej wprawy. Wciąż młoda i naiwnie wierząca, że może coś zdziałać. -Kto ustalił do czego jesteśmy powołani? - Zadała kolejne pytanie, choć gdy wybrzmiało wiedziała jak może paść odpowiedź. -Natura. Natura definiuje, że kobiety rodzą dzieci, mężczyźni odpowiedzialni są za byt rodziny. Tylko czasy się zmieniają, a magia… magia pozwala na tak wiele. Ułatwia nam życie na każdym kroku, dlaczego więc jednym pozwalamy jej używać bez ograniczeń, a innym mówimy, że nie są zdolni do pełnego jej użycia? - Czy nie to napisał w swoim artykule? Doskonale pamiętał jak określił, że kobieta jest kimś pomiędzy dzieckiem a mężczyzną. Uważał płeć męską za lepszą, lepiej przygotowaną do używania magii niż czarownice. Kolejne słowa mężczyzny zbiły ją z tropu. Leciała w dół w tej rozmowie, zgubiła się w niej. Straciła ślad, po którym kroczyła. -Dlaczego więc te słowa zawarł pan w artykule? - Nie powinna pytać, pokazuje tym samym, że nie rozumie, że nie jest godną osobą do prowadzenia tej rozmowy. Lady Burke, która jeszcze jakiś czas temu była gotowa palić wszelkie mosty, by udowodnić, że artykuł jest pomyłką, teraz zaczynała wątpić we własne twierdzenia. -Gdybym wyrobiła sobie zdanie niezmienne, nie byłoby mnie tu panie Mulciber. - Spojrzała na czarodzieja, wzrok miała spokojny, chłodny, ale wewnątrz kotłowało się w niej od emocji. Czuła jak te tężeją kulą w krtani, jak wiąż się wokół serca, które bijąc jak oszalałe chciało się wyrwać z klatki piersiowej. Nie pozwalała emocjom przejąć nad nią panowania, choć balansowała na granicy. -Jestem tutaj, ponieważ pragnę zrozumieć, pojąć tok myślenia, odkryć ścieżkę jaką pan podążał pisząc ten artykuł. Przyznając otwarcie - nie ułatwia mi pan tego. - Na kobiecych ustach pojawił się cień uśmiechu ni to okraszony smutkiem ni to rozczarowaniem. Cóż bowiem mogła dodać więcej? Wątpiła, aby więcej kobiet odważyło się napisać wprost do autora artykułu, celem wyrażenia swojego zdania. Nie to zaprzątało teraz ich głowy, miały inne problemy. Może zbagatelizowały problem jaki dostrzegła lady Burke, a może nigdy go nie było. Słowa o harmonii i równowadze świata, trafiały na podatny grunt, czarodziej świadomie lub nie, zasiewał w umyśle młodej czarownicy ziarna wątpliwości. Sama często powtarzała, że równowaga musi zostać zachowana. Skoro trwała wojna, ona walczyła o to, aby nie zniszczyła doszczętnie świata,w którym żyli. Toczyła bitwy o miejsca pracy, o domy, o bezpieczne schronienia dla zwykłych czarodziejów. Starała się na prochach pożogi tworzyć życie. -Ma pan rację. - Skinęła nieznacznie głową, odwracając spojrzenie od pustej tablicy. Nie znalazła na niej nic, absolutnie nic, co mogłoby jej pomóc w tej batalii. Batalii, którą już dawno przegrała. -Obawiam się jedynie, że każda zmiana, każda nowość, zostanie odebrana jako rewolucja, a wtedy zmiany będą przychodziły w bólu, w złości, w szarpaninie, która nie miałaby miejsca, gdyby istniała odwaga przyjęcia to co nowe. - Mówiła teraz z rezygnacją w głosie. Nie ważne co powie, była kobietą, jej głos nie był ważny. Była jedyna, stała samotnie na tym polu, absolutnie bez żadnego wsparcia. -Wojna jest rewolucją. Zmienia obecny stan rzeczy i najbardziej zadziwiające jest to, panie Mulciber, że na tą rewolucję godzimy się bez zająknięcia. Podkreślamy jej słuszność, wskazujemy cele do jakich prowadzi. - Wyminęła mężczyznę, podeszła do fotela, na którym spoczywał kapelusz. Ujęła go delikatnie w dłonie. Wyprostowała się, nagle nie wiedzieć czemu ogarnął ją spokój. Wyciszenie, które przyszło wraz z momentem, kiedy uznała, że nie ma po co walczyć. Należało zejść z pola walki, wiedząc, że się przegrało. -A boimy się zmian jakie przynosi i uporczywie trzymamy się starych zasad, które zostały zniszczone, w momencie rozpoczęcia wojny.
Przeczytała wiele książek, wiele historii o rewolucjach, przewrotach, zmianach, które po tym następowały. Nie wszystkie były dobre, nie wszystkie były idealne, ale popychały świat do przodu, wprowadzały zmiany. -Zadaje mi pan pytanie, na które powinnam znać odpowiedź, ponieważ jestem kobietą. - Podążyła za nim wzrokiem, wdając się w dalszą dyskusję, chociaż powinna ją skończyć, przerwać. Mimo tego, ulegała dalszym słowom i pytaniom. -A jednak nie znam. Nie wiem czym jest macierzyństwo. Jedni powiedzą, że powołaniem. Inni, że powinnością, a jeszcze inni, że naturalną koleją rzeczy. Życiem. Nie będąc matką, nie roszczę sobie prawa do wygłaszania w tej sprawie twardego stanowiska. - Czuła powoli zmęczenie, wiele energii poświęcała na czas jaki spędzała w murach gabinetu Ramseya Mulcibera. On choć cierpliwy i wytrwały w dalszych tłumaczeniach musiał zapewne mieć już dość jej obecności. Doceniała, że nie wyprosił jej już jakiś czas temu. Podejmował rozmowę, odpowiadał na pytania, czy chciał rzeczywiście przedstawić jej swój punkt widzenia, wytłumaczyć jak postrzega zagadnienie, zgłębić jego temat? Na to pytanie musiała odpowiedzieć sobie jakiś czas później. Temat Madame Mericourt zwinnie wyminął. Wyczuła to, takie odpowiedzi słyszała na salonach, kiedy ktoś nie chciał zgłębiać danego tematu i wyraźnie dawał znać, że dalsze drążenie doprowadzi do niemiłej atmosfery. Nałożyła kapelusz na głowę.-Czy gdybym była w pełni zadowolona, prowadziłabym dyskusję o roli kobiety w magicznym społeczeństwie? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie uśmiechając się przy nieznacznie. -Zajęłam panu dość czasu, panie Mulciber. Oderwałam od obowiązków. Dziękuję za żywą dyskusję. Podarował mi pan temat, do kolejnych przemyśleń.
Wyciągnęła w jego stronę dłoń na pożegnanie.



May god have mercy on my enemies
'cause I won't

Primrose Burke
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Gabinet Mulcibera 6676d8394b45cf2e9a26ee757b7eaa37
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t8864-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t8880-listy-do-primrose-burke https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f76-durham-durham-castle https://www.morsmordre.net/t9143-skrytka-bankowa-nr-2090#276327 https://www.morsmordre.net/t8894-primrose-e-burke
Re: Gabinet Mulcibera [odnośnik]19.12.22 11:12
Czekał na chwilę, w której wspomni o badaniach, którym chciała rzeczywiście się przyjrzeć. Wszystkie dokumenty znajdowały się w archiwum departamentu, ale przecież zapraszając ją tu, do gabinetu, doskonale zdawał sobie z tego sprawę, podobnie jak z tego, że nie były one przeznaczone dla publiki — ale także innych badaczy, niezwiązanych z tematem.
— A przyjąłem? — spytał beznamiętnie. Przyglądał jej się, nie mrugnąwszy ani razu, kiedy przytaczała wspomniane przez niego treści. Nie poruszył się, nie dał też po sobie poznać, by cokolwiek się zmieniło — ani jego pewność, ani teza, przy której się upierał. Był świadom, że prowadzona w ten sposób rozmowa robiła się z czasem męcząca.— Życzysz sobie zatem obejrzeć siedem kartonów notatek, raportów, zapisków z eksperymentów właśnie teraz? — spytał, ale nim zdążyła odpowiedzieć dodał: — Departament Tajemnic to szczególny departament. Czarodzieje, którzy mają tu dostęp zgłębiają tajemnice magii i świata korzystając ze wszystkich znanych i nieznanych sposobów, wykraczając poza ogólnie przyjęte i przyswajalne schematy myślenia o bytach, rzeczach, zdarzeniach. Między nami, lady Burke, większość z nich nie ujrzała światła dziennego i pewnie jeszcze długo — a może nigdy? — bo ludzie nie są na to gotowi. Pewne odkrycia bywają tak miażdżące, że dzieląc się nimi badacze muszą sprowadzić je do najbardziej prymitywnego toku myślenia, by mogły być choć w ułamku przyswojone. Nam, niewymownym, nie wolno zaburzać pewnego porządku, a jednocześnie pośrednio odpowiadamy za każdą jedną zmianę i rewolucję. Więc po co to wszystko odkrywać, jeśli nie można podzielić się osiągnięciami ze światem? Hm?— Ile z tych badań i eksperymentów, które mógł lub zamierzał jej pokazać były prawdą, a ile nie? Ile z nich mógł a może musiał zataić i ukryć z powodu nieprzystosowania? Prawda była niebezpieczna. Postęp był niebezpieczny. Kto więc tak naprawdę trzymał świat w dłoniach, jeśli nie ludzie, którzy bezpośrednio odpowiadali za jego odkrycie i przekazanie bezmyślnej masie?— Wśród nas jest kilka niezwykłych kobiet, lady Burke — dodał po chwili i uśmiechnął się lekko. Kilka niezwykle mądrych, utalentowanych czarownic, które poświęciły wszystko inne dla wiedzy. Może pomyliła się co do siebie. Może jej miejsce było zupełnie gdzie indziej niż zakładała.
Klatka piersiowa unosiła się powoli, wygodnie mu było w obranej pozycji więc nie ruszał się przez dłuższy czas, aż w końcu pokusił się na wzruszenie ramion — pozornie bezradne i niewinne.
— Czymże jesteśmy by zarzucać naturze błędy? — spytał, a brwi mu lekko drgnęły.— Czy posiedliśmy już taką wiedzę, by móc stwierdzić, że to, co stworzyła jest dla nas złe? Czy może podważanie fundamentów tego świata wynika z naszej arogancji i wyłącznie przekonana o tym, że wszystko już wiemy? — Oczywiście nie oczekiwał od niej odpowiedzi, ciągnął więc dalej. — Magia jest darem, który czyni nas, czarodziejów, istotami obdarowanymi niezwykłym narzędziem. A naszym obowiązkiem jest mądrze je wykorzystywać. Jednak wszystko ma swoje ograniczenia, a każdy czarodziej ma inne. Powtarzanie, że każdy z nas może wszystko jest ignorancją i niepotrzebnym mydleniem oczu, służącym jedynie krótkotrwałej mobilizacji sił. Ale większość z nich nigdy nie osiągnie potencjału, który się jej wmawia, niezależnie od pracy i włożonego wysiłku. Gdyby każdy z nas rodził się z jednakowym potencjałem wszystko zależałoby od leniwych i pracowitych, a oboje wiemy, że nie tylko to nas od siebie różni. Naprawdę wierzysz, że los był na tyle szczodry, by podzielić potencjał równo między nas wszystkich? — Nie próbował żartować, nie starał się nawet brzmieć niepewnie. Zarz jednak krótkotrwała ciężkość, która wstąpiła w jego głos zniknęła. — Jestem całkowicie pewien, że ująłem je zgrabniej — zażartował, opuszczając spojrzenie na blat biurka. — Skoro tak lady uważa... Choć śmiałbym zaryzykować stwierdzeniem, że twój list brzmiał, jak zaproszenie do wojny. — Miło było słyszeć, że niczego jej nie ułatwiał. Przechylił głowę na lewą stronę, a palcami lewej dłoni zastukał w podłokietnik. Był leworęczny. — Lubi pani proste rozwiązania? — spytał w odwecie. Mogła się spodziewać tryumfu na twarzy, szerszego uśmiechu lub dumy bijącej z oczy, kiedy z ciężkim trudem przyznawała mu rację, ale nawet jeśli dotknęło go słodkie ukłucie satysfakcji zadbał o to, by nie odbiło się nawet cieniem na jego twarzy. Bo przecież nie o to dziś w tej rozmowie chodziło — o tryumf pozorny, krótkotrwały, a o zwycięstwo w całej wojnie, nie tylko bitwie.
— Zmiany są nieuniknione, choć mało kto je lubi, a wszyscy zdają sobie z tego sprawę. Przywiązujemy się do jakiegoś tanu rzeczy, bo w poukładanym środowisku, monotonnej, rytualnej codzienności czujemy się bezpiecznie. Nikt nas nie może zaskoczyć, bo wszystko możemy przewidzieć. Dlatego zmiany trzeba wprowadzać ostrożnie, a im trudniej będzie je dostrzec tym większa szansa, ze się przyjmą. — Ale nie tylko wtedy. Zmian dokonywało się także podczas rewolucji — wojen, kiedy jeden dramat mógł przyćmić szereg innych. Kiedy jedną decyzję można było uzasadnić wyższa koniecznością i dobrem innych, nawet jeśli intencje były całkiem inne. Tego jednak pomysłu podsuwać jej nie zamierzał, nie powinni męczyć się dłużej z takimi kłopotami.
Uniósł brwi w zdumieniu, słysząc jej ocenę. Surową, nieprzychylną na temat pielęgnowania zasad i tradycji, które wojna zaburzyła — nie zburzyła. Nie zgadzał się, nie pochwalał tego podejścia. W świecie, który tworzyli było mu wygodnie i nigdzie się nie wybierał. Nie skomentował tego, pewien, że wyraził już swoje zdanie na temat konieczności trzymania się tych zasad i pielęgnowania ich szczególnie w trakcie tej wojny — a ona o tym wiedziała.
— Brak doświadczenia nie odbiera nam prawa do wysuwania tez, ale rozumiem, że ta rozmowa zabrnęła za daleko — mruknął. Nie chciała się z nim dzielić tą opinią, bo sięgała spraw, które ją zajmowały. I choć nie miał żadnej wiedzy na temat jej osobistego życia, czuł, że dobrnęli do miejsca, z którego chciała się wycofać. A to była cenniejsza informacja niż mogłaby przypuszczać. — Przykro mi to słyszeć, lady Burke. Naprawdę — przyznał, podnosząc się z krzesła, kiedy jednak zdecydowała się zakończyć rozmowę. Wygładził przód szaty i podszedł do niej, ujmując jej dłoń. Żegnał ją tak, jak witał, nie zmieniając ani zdania ani podejścia po usłyszeniu od niej wszystkich zarzutów i wątpliwości. Lekko wargami musnął knykcie, prostując się po chwili. — I szczerze mam nadzieję, że ta sytuacja się wkrótce zmieni. Twoja sytuacja — podkreślił, by nie wzbudzić żadnych wątpliwości. — I zaznasz nie tylko szczęścia, ale i satysfakcji z miejsca, w którym się znajdziesz. To była przyjemność, gościć cię tutaj.
Uśmiechał się powoli, leniwie, odprowadzając ją w stronę drzwi, gdy była już gotowa — a potem aż do windy.
— Z przyjemnością dostarczę kolejnych, jeśli będziesz sobie tego życzyć. Lady Burke. — Skinął głową, nie ruszając się z miejsca i ie spuszczając z niej wzroku, póki nie zniknęła za zamkniętymi drzwiami jadącej w górę windy.

| zt :pwease:



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Gabinet Mulcibera Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Gabinet Mulcibera [odnośnik]03.02.23 10:06
3 maja


Przeglądał notatki przygotowane przez Rigela, dzięki czemu nie musiał już zajmować się numerologicznym rozpisaniem dwóch pozornie banalnych, choć z punktu widzenia struktury wzoru nieco skomplikowanych czarów. Namiar nie był systemem doskonałym. Wskazywał miejsce, ale nie potrafił wskazać osoby, która jej używała, kiedy więc w domu pełnego czarodziejów rzucano zaklęcia, tego nie weryfikował. Pragnął, by na podstawie tego zapisu jego system działał lepiej choć niekoniecznie w tym aspekcie inaczej. Nie obchodziła go tożsamość osób, które wpadną w pułapkę. Nie zamierzał nikogo szukać, cel miał być prosty — namiar łapie daną osobę, kimkolwiek by nie była. Wskazuje jej lokalizacje. Młody Black, podczas ich spotkania w Białej Wywernie martwił się o prywatność. Czy przetrwa? Czy przy takim systemie inwigilacji będzie miała sens? Nie chciał zdradzać mu szczegółów, nie tylko dlatego, że wizja, która mogła być rozpostarta przed młodym badaczem mogła zaburzyć jego sposób myślenia. Nie miał do niego zaufania. Był młody, był naiwny, a jego głupiutkie i poczciwe podejście do wielu spraw mogło sprawić, że to, co chciał osiągnąć się nie powiedzie. Celowo bądź nie, Black mógł sabotować projekt, który dla niego znaczył najwięcej ze wszystkich dotychczasowych. To miało zmienić wszystko — kiedy skończy, kiedy dokona, nie tylko przyczyni się do zwiększenia potęgi Lorda Voldemorta, ale także uczyni go sławnym. Zapisze jego nazwisko w kartach historii, naukowej, wojennej, światowej.
Rozwinął otrzymane zwoje, przyłożył na ich krańce odważniki, które zapobiegały zamknięciu. Długie gęsie pióro zaniżył w kałamarzu i rozpoczął przepisywanie pierwszych linijek numerologicznego zapisu. Być może i to mógł zlecić młodemu stażyście, ale wiedział, że i tak będzie musiał to po nim sprawdzić. Nie zamierzał pozwalać sobie na błąd, każdą notatkę, każdą wizję i wersję poddając dogłębnej weryfikacji. Odkładał kartkę za kartką na lewą stronę, aż w końcu dotarł do miejsca, które rozpoczynało sekwencję zapisów związków z różdżka. Otworzył kwadratowy nawias, a w nim, cyrylicą, celowo nie po angielsku, zapisał proste sformułowanie, wskazujące na związki z różdżką. Przeskoczył po linijkach zapisanych grubym, koślawym pismem, wczytując się w liczby. Dla niektórych były to tylko cyfry, dla niego układały się w litery, znaki i symbole jasno skazujące rozwiązanie. Dokończył wzór, po nawiasie, dopisując na sam koniec cztery czwórki, przy nich postawił wykrzyknij. Pióro ułożył na boku, a zwoje, kiedy atrament wyschnął zwinął w rulon i związał sznurkiem. Schował je do szuflady, gdzie poczekają do jutra, gdy zabierze się za wykorzystywanie wzorów obu zaklęć do konstruowania właściwego. Teraz wziął jednak zapiski Rigela i schował je do zapełnionej kilkoma kartkami, papierowej teczki. I ją też schował do zupełnie innej szuflady.

| zt



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Gabinet Mulcibera Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Gabinet Mulcibera [odnośnik]03.02.23 15:04
1 lipca

Zamknął drzwi do gabinetu zaklęciem. Nie chciał, by ktokolwiek mu przeszkodził podczas pracy. Jednym ruchem lewego nadgarstka rozpalił kaganek, który stał na biurku i podszedł do tablicy, by zdjąć z niej płachtę z jasnego, pokrytego białym pyłem materiału. Kiedy opadła, jego oczom ukazał się długi, skomplikowany wzór, który rozpisał już wcześniej. Długo nad nim pracował, odsuwając się z dotychczasowych badań w Sali Śmierci. Nie miał na tyle czasu, by skoncentrować się nad wszystkim. Od świtu do późnego popołudnia zalegał w salach Departamentu Tajemnic, bardziej skupiony na własnym projekcie, który pragnął skończyć jak najszybciej, niż na wspólnych badaniach dotykających niechlubnej nekromancji, w którą przeistoczyły się wielomiesięczne analizy. W popołudnia i wieczory odwiedzał Warwickshire, miejsca, które wymagały jego uwagi, także doprowadzany do ładu dom, który zdecydował się kupić dla siebie i całej swojej rodziny, która miała w tym hrabstwie rozpocząć nowy rozdział. Noce, które zdecydowanie wolałby spędzić w ciepłej pościeli pachnącej mlekiem, miodem i ziołami poświęcał na naukę rzeczy, które były wymagane — a może których wymagał od siebie, by stać się dobrym zarządcą. Ekonomia, historia, ale także rodzimy język rosyjski, w którym bieglej mógł porozumiewać się z bracią. Mimo bezsenności, na która cierpiał, doba była za krótka, ale tutaj nikt nie pytał, nikt nie dociekał, wiedząc, że praca badawcza składa się z wielu różnych etapów. Być może nikt nie kręcił nosem wiedząc jaką pozycję zajmował, kim dzisiaj był i jak blisko stał Czarnego Pana. Nikt jednak nie miał prawa odmówić mu pracowitości, fanatycznej, obłędnej wręcz — zagłębianiu się w rozwój, naukę. Samotność była mu sojusznikiem, podobnie jak cisza, której najlepiej mu się słuchało. Własne chaotyczne myśli twórcze docierały do niego znacznie lepiej. Oaza spokoju, jakim stał się jego gabinet po zamknięciu drzwi miał zapewnić mu kilka godzin.
Na biurku, obok magicznego kaganka czekał na niego skórzany kuferek. Podszedł od niego i odłożywszy różdżkę na blat chwycił delikatnie wieko. Mosiężna klapka odskoczyła, otworzył skrzynkę i ostrożnie wyciągnął z niej pozornie nijaką i nieważną, a jednak dla niego niezwykle drogocenną zawartość. Dziennik w skórzanej oprawie. Odłożył go na bok delikatnie, ale to nie było wszystko. Sięgnął też po duże, krucze samopiszące pióro, które otrzymał od jednej z urzędniczek w Ministerstwie. Obejrzał je dokładnie — zażądał od niej, by było bez skaz, ubytków. Zaklęte miało pisać wszystko to, co zostanie podyktowane, ale on potrzebował zmodyfikować jego działanie. Ułożył je tuż obok wypełnionej po brzegi, świeżej fiolki z atramentem, z którą było połączone i dopiero wtedy zatrzasnął kuferek i odłożył go na ziemię, zostawiając przed sobą sporo miejsca do pracy. Modyfikacja działania pióra nie była trudna, ale zostawił ją na później, by wpierw zająć się tuszem. Zależało mu na tym, by pióro później powiązane z jego autorskim namiarem mogło nieprzerwanie i bez ograniczeń zapisywać najistotniejsze informacje. To właśnie z tym systemem informowania zapoznał się wcześniej, lecz zamiast odwiedzić biuro, w którym pojawiały się wszystkie zgłoszenia korzystania czarów przez nieletnich skorzystał z archiwów Departamentu Tajemnic, by pozyskać gotowe, rozpisane już schematy. Jeśli coś działało, jeśli ktoś coś stworzył musiał być po tym ślad. I choć większość dokumentów nie przetrwała pożaru, który miał miejsce w Ministerstwie Magii, to właśnie Departament Tajemnic znajdujący się na najniższym piętrze, najlepiej zabezpieczony i najsłabiej dotknięty pożogą, doczekał się najlepszej odbudowy. W dokumentach które znalazł był komplet informacji, choć papierowa teczka, którą trzymał — jak wiele innych — była zabezpieczona przed ogniem i wodą, i tak nosiła ślady tamtych zdarzeń. I to właśnie ją otworzył, by wykorzystać sprawdzone metody. Tusz i pióro. Dwa nieodłączne elementy. To pierwsze w późniejszym czasie zespolone zaklęciem I drugie, na które skierował swoją różdżkę. Kałamarz powiązał w kilku ruchach z samopiszącym piórem. Czynność banalnie prosta, możliwa do wykonania przez każdego czarodzieja, który je posiadał. Fiolka musiała być uzupełniana, inaczej na stronach dziennika nie zostaną żadne ślady i rejestry po zlokalizowanych zdarzeniach. Nie to było jednak najważniejsze. Atrament, który miał zostawić ślad nie mógł ulec zmazaniu i modyfikacji. To, co znajdzie się w dzienniku zostanie przekazane odpowiednim służbom, każda próba zafałszowania jego treści będzie oznaczała wprowadzenie ich w błąd. O ile nie sądził, by kiedykolwiek ktoś z ministerstwa mógłby sabotować działanie służb porządkowych i szmalcowników, tak nie mógł mieć pewności, że w przyszłości wrogowie nie wnikną do środka i postanowią zniweczyć ich działania. Musiał założyć ewentualne błędy i problemy, dlatego zaklęcie tuszu było pierwszym krokiem do uzyskania odpowiednich środków bezpieczeństwa. Chwycił własne, gęsie pióro, by na boku, na czystym pergaminie zanotować kilka cyfr, a następnie przystąpił do działania. Lewy nadgarstek, który dzierżył różdżkę drgnął w kilku ruchach — cyfry, które dla wielu były pismem nieprzyswajalnym, dla niego od dawna brzmiały jak instrukcja skomplikowanych czynności. Bazując na obszernej wiedzy, tym, co znał łatwo było modyfikować i urozmaicać proste działania, trudniej było je zespolić w jedno. Kiedy skończył, chwycił w dłoń znów własne pióro, zaniżył końcówkę w atramencie i na tym samym arkuszu zapisał kilka nic nieznaczących wyrazów. Musiał sprawdzić, czy działanie się powiodło. Różdżka znów pojawiła się w lewej dłoni. Drgnęła w rzucanych niewerbalnie zaklęciach. Zmazanie atramentu nie było możliwe, nie dało swe ukryć treści i zastąpić ją inną. Nadpisać.
Pióro i kałamarz odłożył na bok. Uprzątnąwszy biurko przed sobą musiał zająć się dziennikiem. Chwycił go ostrożnie w palce, tak, by nie naruszyć niczego, choć skóra wydawała się być twarda i niemożliwa do uszkodzenia w taki sposób. W środku był zupełnie pusty. Każda strona była czysta. Odszukał ze zbioru własnych notatek zapiski, które przygotował sobie wcześniej. Na podstawie zaklęcia duplikującego stworzył alternatywę, która miała pozwolić na nieskończone i trwałe duplikowanie czystych stron. Nie było to nic ani czasochłonnego ani pracochłonnego, urzędnicy czasem wykorzystywali podobne techniki raportowania, zwykle były nieużyteczne. Sprawdzały się w miejscach takich jak Bank Gringotta, który mógł zawierać pewnie i wszystkie rejestry wejść od początku istnienia. Dziennik, który miał przed sobą mógł zawierać ich znacznie więcej, ale z czasem ilość będzie malała, aż w końcu pióro przestanie pisać cokolwiek. Zastosował tę technikę w kilkunastu machnięciach różdżką, nie odczuwając, że cała jego praca pochłonęła wiele godzin spędzonych w samotności.
Ostatnią czynnością, jaką postanowił zrobić było wchłanianie wszystkich innych atramentów. Pióro, które zapisywało pozyskane informacje i dziennik, który zawierał o nich dane i szczegóły lokalizacyjne mógł być potężnym narzędziem, ale miało służyć temu jednemu konkretnemu celowi. Skierowawszy różdżkę na oprawiony w smoczą skórę notatnik rozpoczął wypowiadanie cichych inkantacji. Powiązanie tych wszystkich trzech przedmiotów było kluczowe. Pióro, atrament i dziennik, w którym można było notować wyłącznie specjalnym tuszem. Kiedy kończył w ustach czuł suchość sygnalizującą o silnym pragnieniu. Czas, jaki poświęcił na recytowanie i czarowanie był zaskakująco długi, ale musiał jeszcze sprawdzić, czy wszystko mogło ze sobą współgrać. Oparł się wygodnie w fotelu, mając przed sobą wszystkie wzbogacone magicznie przedmioty, które były wynikiem wielogodzinnej, a nawet tygodniowej pracy i nakładów.
— Ministerstwo Magii, rejestr nadużyć— podyktował tytuł samopiszącemu pióru, które drgnęło i rozpoczęło skrobanie. Obserwował jak napisy kreślą się na czystej stronie w dwóch rzędach. A kiedy skończyło, sięgnął po różdżkę i jak wcześniej, na własnym pergaminie, spróbował zmazać napis. Bez skutku. Sięgnął po gęsie pióro i ręcznie, korzystając z własnego atramentu, spróbował napisać datę powstania dziennika, ale tusz, z którego skorzystał, znikał powoli, wsiąkał w pierwszą stronę, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.
Westchnął, ale głośno wypuszczone z płuc powietrze było wyrazem zadowolenia równie wielkiego, co zmęczenia. Kiedy spojrzał na zegarek uzmysłowił sobie, że był już wieczór, a miał jeszcze plany względem szykowanego domu. Zapakował dziennik do kuferka, a po nim atrament i pióro, zamknął i zabezpieczył zaklęciem, kufer wsunął pod biurko, na wypadek, gdyby komukolwiek przyszło rozglądanie się po jego gabinecie. Opuścił go w późnych godzinach wieczornych, a zamiast do Warwick udał się do lecznicy na Nokturnie.

| zt



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Gabinet Mulcibera Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Gabinet Mulcibera [odnośnik]29.04.23 15:39
| stąd

Podążył odruchowo za spojrzeniem Ramseya, na chwilę jeszcze zawieszając wzrok na fontannie; połyskujące na jej dnie monety, zniekształcone przez zmarszczoną powierzchnię wody, w jakiś odległy sposób kojarzyły mu się z rybimi łuskami pokrywającymi grzbiet wielkiego, pogrążonego w drzemce, morskiego stworzenia. – Nah – zaprzeczył; machnął dłonią, jakby odpędzał od siebie muchę. – Obawiam się, że moje życzenia miałyby znacznie wyższą cenę – wyjaśnił. Słyszał o kryjących się w głębinach, tajemniczych istotach, które za odpowiednią zapłatą gotowe były spełnić prośby naiwnych marynarzy, ale wiedział też, że przysługi, jakich żądały w zamian, niemal zawsze były dotkliwe. Zamyślił się na moment, czy gdyby obiecano mu to, czego szukał przez ostatnie lata – Sguaba Tuinne, zaginiony, jedyny w swoim rodzaju okręt – zgodziłby się na zawarcie paktu z diabłem? – Zjawiłbym się tak czy inaczej – zaoponował, krzyżując dłonie na plecami i ruszając za Mulciberem w stronę wind. Był Śmierciożercą, musiał zdawać sobie sprawę, że Manannan nie odmówiłby mu pomocy, nawet gdyby poprosił o przetłumaczenie trytońskiej książki kucharskiej na angielski. – Ale ciekawość w istocie uczyniła tę podróż mniej nieznośną – dodał, spoglądając na Ramseya z zainteresowaniem, czekając na kolejne szczegóły – ale jego odpowiedź okazała się tak samo enigmatyczna, jak otrzymany przed paroma dniami list. Uniósł wyżej brwi, nie kryjąc rozbawienia. – Czy wszyscy niewymowni są tacy tajemniczy, czy obawiasz się, że jeżeli zbyt szybko zdradzisz mi, o co chodzi, odmówię zejścia na dół? Nie zrobię tego – zapewnił, poważniejąc; jedną dłoń przełożył do przodu, żeby przycisnąć ją do mostka w nieco teatralnym geście.
W odpowiedzi na kolejne słowa Mulcibera, skinął głową. – Dobrze to słyszeć – przytaknął, nie dodając, że miał nadzieję, iż wszyscy nielojalni głupcy, których pozbyło się ministerstwo, zawiśli na placu przed Tower of London. Rzucił ostatnie spojrzenie na opływające w dekoracjach atrium, zanim winda szarpnęła się, ciągnąc ich w dół – mocniej w głąb potężnego, podziemnego gmachu. Przestąpił z nogi na nogę, starając się ukryć lekki dyskomfort; nie przepadał za świadomością setek ton ziemi i cegieł, spoczywających jak gdyby nigdy nic nad jego głową. – Pytasz mnie o wystrój? – Rzucił mu krótkie spojrzenie z ukosa. – Intrygujący, powiedziałbym. Łatwo zapomnieć, że jesteśmy w samym środku wojny – powiedział. Opływające złotem zdobienia stanowiły tak duży kontrast dla zmagającego się z biedą kraju, że nawet Traversowi trudno było tego nie zauważyć. Nie żeby specjalnie go to raziło, sam nigdy nie doświadczył ubóstwa, choć w trakcie licznych podróży sporo się na nie napatrzył. – O, tu za to macie całkiem gustownie – skomentował, gdy drzwi windy ponownie się otworzyły, a oni znaleźli się na końcu ciemnego korytarza o ścianach z gładkiego, połyskującego lekko kamienia. Rozejrzał się z zaciekawieniem, departament tajemnic od zawsze wydawał mu się owiany tajemniczą aurą niezwykłości – wiedział, że to właśnie tutaj najtęższe umysły pochylały się nad magią potężną i dla większości czarodziejskiej społeczności niezrozumiałą – ale ku swojemu rozczarowaniu spod szczelnie zamkniętych drzwi nie wychylał się choćby jej skrawek.
Gabinet Mulcibera również wydał mu się względnie zwyczajny; zmierzając w stronę biurka, zerknął przelotnie na tytuły zgromadzonych na regałach ksiąg, lecz jego uwagę bardzo szybko zaskarbiła wyciągnięta przez mężczyznę skrzynka. Pochylił się, żeby zajrzeć do środka nim jeszcze z cichym zgrzytem przesunęła się po blacie; z zaskoczeniem spojrzał na notatnik. To chciał mu pokazać? Pusty dziennik? – Hm – mruknął, chwytając ostrożnie za obity skórą grzbiet; zważył notatnik w dłoniach, jednocześnie zajmując miejsce na jednym z dwóch stojących przed biurkiem foteli. – Nie jestem specjalistą, ale znam kilka prostych zabezpieczeń – powiedział, odkładając dziennik na blat. – Szkoda, że nie napisałeś, o co chodzi wcześniej, mógłbym ci tu ściągnąć jednego handlarza, poznałem go w Hiszpanii, choć to chyba Francuz. Didier się nazywa. Konstruowanie pułapek to jego hobby, potrafi wyczarować prawdziwe cuda. Opowiadał mi raz – ciągnął, siadając wygodniej w fotelu i opierając się o podłokietnik – o korsarzu, który prowadził dziennik, trochę jak twój, nie? Krążyły legendy, że zapisuje tam współrzędne wszystkich skarbów i artefaktów, które ukrył. Ale każdy kto go dotknął – wyprostował się nagle, żeby otwartą dłonią uderzyć o bok fotela; w gabinecie rozległo się głośne pacnięcie – trach! Ślepł na prawe oko. I tracił przytomność, żeby po paru godzinach ocknąć się na jakiejś dryfującej bez celu łajbie, albo szalupie. Albo wyspie. A ten korsarz? Od tej pory mógł spoglądać na świat okiem nieszczęśnika, wystarczyło, że zajrzał w dziennik. Wszystko widział. Dlatego oślepieni żeglarze zaczęli nosić czarne przepaski na oku, żeby nikt nie mógł ich śledzić – dokończył. Nie wiedział, ile w tej historii było prawdy, a ile zmyślił Didier, chcąc opchnąć mu jeden ze swoich notatników, ale nie miało to dla niego większego znaczenia. Potarł krawędź żuchwy w zamyśleniu. – No, ale jeśli wystarczą ci nieskomplikowane zaklęcia, to myślę, że mogę pomóc – podjął, jak gdyby nigdy nic wracając do pierwotnego tematu. – Jest jedno, które sprawi, że okładka rozgrzeje się jak szatańska pożoga, jeśli wejdzie tu ktoś oprócz ciebie. Nie spłonie, rzecz jasna, dziennik pozostanie nietknięty – wyjaśnił, gestykulując. Prawą dłoń wyciągnął przed siebie, żeby zastukać w blat palcem wskazującym. – Jedyny minus jest taki, że zabezpieczenie jest ukorzenione w miejscu – będzie działało tylko w obrębie tego pokoju, albo innego obszaru, który wybierzesz. Jeśli wyniesiesz go poza te granice, notatnik ostrzeże cię że ktoś niepowołany wszedł do twojego gabinetu, ale sam pozostanie niechroniony – doprecyzował. Niedawno nałożył podobną pułapkę, chcąc mieć pewność, że przeklęci rebelianci nie spróbują ponownie skontaktować się ze skorumpowanym talizmaniarzem handlującym w Cromer; chociaż mężczyzna, po odpowiednio owocnej rozmowie, poprzysiągł lojalność Rycerzom Walpurgii, Manannan mu nie ufał – wierząc, że ktoś, kto już raz zdradził, z pewnością zrobi to ponownie. Miał zamiar zadbać, by nie miał ku temu okazji.




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Gabinet Mulcibera [odnośnik]01.05.23 15:37
Uśmiechnął się w odpowiedzi, podążając wzrokiem jeszcze na ułamek sekundy na fontannę. Złote figury połyskiwały znacznie mocniej niż monety rzucone na dno , a jednak to właśnie ich ilość bardziej przyciągała uwagę niż sama statua.
— W takim razie musisz uważać, czego sobie życzysz — odparł, spoglądając jeszcze na niego z lekkim, nieco enigmatycznym uśmiechem. — Los upomni się o zapłatę zanim zdążysz wypowiedzieć je głośno.— dodał szeptem, jakby to była przestroga, ale uśmiech jaki zagościł na jego twarzy mógłby uczynić te słowa zwykłym, nic nieznaczącym żartem. Przeznaczenie lubiło kpić, zwykła myśl potrafiła rozpocząć lawinę zdarzeń, na które ludzie najczęściej nie byli gotowi, wbrew temu, co mówili. Nie był wróżbitą, który zdradzał ludziom przyszłość za opłatą; dla niego dar, który otrzymał był czymś istotniejszym niż sposobem na życie. Mógł zmienić przyszłość, wierzył w to. Przesądność nakazywała mu ostrożność wobec życzeń, arogancja pchała do wyzywania przeznaczenia na pojedynek — znał jednak ryzyko, a to pozwoliło mu ostrzec towarzysza przed zbyt nachalnym myśleniem o rzeczach, których koszt może przerosnąć oczekiwania.
— Wolałbyś, żebym przedstawił sprawę w liście, żebyś zdążył się przygotować i podszkolić? — spytał, siląc się na śmiertelna powagę. — Chciałem cię wziąć z zaskoczenia, wybacz, stawianie gości w niekomfortowej sytuacji to jedyna rozrywka dla pracowników ministerstwa — dodał wzdychając teatralnie. Pokręcenie głową było jedynym gestem, na który się zdobył, zaraz potem zerknął na Manannana. — Oczywiście, że nie. Pod ziemią trzymamy istoty znacznie niebezpieczniejsze niż kraken, ale nie jesteś tchórzem — napomknął jeszcze z pewnością, odrywając rozbawione spojrzenie od mężczyzny. Sprawa, którą chciał mu przedstawić była znacznie ważniejsza niż lord Travers mógł sądzić, nawet jeśli na taką nie wyglądała. To jednak miał dowiedzieć się dopiero za kilka minut, gdy ciemność departamentu całkiem ich pochłonie. Uśmiechnął się pod nosem, gdy dotarli na miejsce. I jemu znacznie bardziej pasował klimat tego miejsca. Nie było tu przepychu, luksusów, bogactw i wszystkich dowodów władzy, które przejawiały się w każdym zakątku ministerstwa. Surowe korytarze nie zachęcały do zwiedzania, ciemność ograniczała widzenie, drzwi do sal zatrzymywały wszystkie tajemnice wewnątrz miejsc, których sekrety odkrywali nieliczni. Przede wszystkim, co najważniejsze, brakowało tu ludzi, masy i motłochu pałętającego się wte i wewte bez najmniejszego sensu.
Nie zdumiał go brak ekscytacji ze strony Traversa po zobaczeniu notatnika. Zapewne sam zareagowałby w podobny sposób. Sceptycyzm, a może raczej rozczarowanie taką prozaicznością w tak tajemniczym miejscu było dobrą reakcją. Dał mu chwilę na zapoznanie się z przedmiotem, nie zdradzając jeszcze zbyt wiele. Zaciekawiony wysłuchał opowieści o korsarzu, a raczej artefakcie, który posiadał. Prawdopodobnie poważniej niż Travers podszedł do legendy; wierzył, że stworzenie czegoś podobnego było możliwe. W tym świecie, z ich możliwościami wszystko było możliwe. — Wierzysz w to? W tą bajkę? — spytał poważnie, nieco podchwytliwie, zatrzymując wzrok na czarodzieju i usiadł po drugiej stronie biurka. — Szukałeś tego artefaktu, czy coś innego masz... na oku? Bądź oczach, nie wyglądasz jakbyś cierpiał na częściową ślepotę— spytał, przechylając się w krześle na jedną stronę. Ciężar ciała oparł na lewym przedramieniu, sylwetka pochyliła się na bok. Od zawsze wiedział, że mieli ze sobą coś wspólnego. Obaj byli poszukiwaczami — zupełnie innymi, ciągnącymi w inne strony, ale obaj mieli cel, do którego dążyli. Dla wielu nierealny, ale dla nich jakże ważny. — Napisałem do ciebie bo zależy mi, żeby zajął się tym ktoś zaufany. I by zrobił to Rycerz Walpurgii, jeśli to możliwe. Szanuję cię i wiem, że nikt nie zrobi tego lepiej — zaczął w końcu. — Oczywiście zrozumiesz, że nie mogę zdradzić ci przyszłości tego dziennika, ale powinieneś wiedzieć, że ten przedmiot posłuży zwiększeniu potęgi i władzy Czarnego Pana. To nasza wspólna sprawa.— Właśnie dlatego poprosił go o pomoc. — To żaden minus— sprecyzował, kręcąc głową. Na razie nie było innego miejsca, ale nie widział lepszego niż jego gabinet. Tu, w Departamencie Tajemnic obecność nieproszonego gościa zaraz zostanie zauważona, nikt nie ośmieliłby się tu wtargnąć. Dziennik był bezpieczny znajdując się na tym piętrze, ale potrzebował czegoś jeszcze; był przezorny. Teraz, na czas prób, dopóki badania nie zostaną sfinalizowane nie potrzebował poważniejszych zabezpieczeń. — To wystarczy. Będę wdzięczny, jeśli to dla mnie zrobisz. — Wskazał obiema dłońmi dziennik, chcąc przez to powiedzieć, że mógłby przejść od razu do rzeczy. — To smocza skóra, ale oczywiście potrzebne są dodatkowe zabezpieczenia — dodał po chwili. Dziennik został w nią oprawiony przed spotkaniem z Traversem. Poprosił o materiał w celach badawczych, a następnie o oprawienie samego dziennika tak, by zabezpieczyć go przed ogniem. Okładka była pomarszczona i specjalnie przedłużona na zakładkę tak, by zamknięty móc dobrze związać. — Napijesz się czegoś? — spytał, wyciągając z kieszeni papierośnicę. Podsunął ją Manannanowi, częstując skręconymi, magicznymi papierosami z dobrego i dziś trudno dostępnego tytoniu. — Co u lady Travers? Podoba jej się Norfolk? — spytał, choć wciąż dziwnie było mówić o Melisande w ten sposób.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Gabinet Mulcibera Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Gabinet Mulcibera [odnośnik]13.07.23 23:15
Los już dawno się o nią upomniał – odpowiedział, pozornie rozbawiony – typowym dla siebie, lekkim tonem – ale krzywy uśmiech mógł zdradzać, że był to raczej czarny humor. Za przerwane nagle poszukiwania legendarnego okrętu zdążył już słono zapłacić, choć winą za splot niefortunnych wydarzeń nie obarczał wcale własnej śmiałości; w jego przekonaniu sprawczynią rządzącego jego życiem chaosu była przeklęta jasnowidzka, to od jej słów wszystko się zaczęło – i to jej słowa rok po roku ożywały na jego oczach, odbierając mu wszystko to, co uważał za drogie. Do czasu? Nie był pewien, choć im dłużej działał w szeregach Rycerzy Walpurgii, im więcej uwagi poświęcał służbie Czarnemu Panu, tym mocniej wierzył w to, że to właśnie była ścieżka, która pozwoli mu oszukać rzucone na niego przekleństwo – odwrócić bieg wydarzeń, odnaleźć to, czego tak długo szukał.
Ha! – zaśmiał się krótko w odpowiedzi na kolejne słowa Ramseya, w jakiś sposób nie było mu trudno uwierzyć w to, że ministerialni urzędnicy nie posiadali innych rozrywek; praca w departamentach zawsze wydawała mu się niemożliwie wręcz nudna, choć z drugiej strony – nigdy nie zaklasyfikowałby niewymownych w szeregi zwyczajnych gryzipiórków. Krążące wokół nich opowieści i otaczająca ich aura tajemnicy zostawiała duże pole wyobraźni, a tę Manannan miał wyjątkowo dobrze rozwiniętą – nietrudno było mu więc snuć domysły o niezwykłościach, którymi na co dzień zajmowali się koledzy z pracy Mulcibera. – W takim razie wszystko wybaczam – zadeklarował, przykładając pozbawioną palca dłoń do klatki piersiowej. W reakcji na wspomnienie o żyjących w podziemiach istotach jego brwi powędrowały jednak w górę. – Doprawdy? – podjął, rzucając wyczekujące spojrzenie Ramseyowi. Nie mógł rzucić w jego stronę podobnego komentarza i zamilknąć, Manannan chciał usłyszeć więcej. W jego głosie zadźwięczało niedowierzanie, odkąd stanął oko w oko z krakenem, nie wierzył, by istniało stworzenie potężniejsze i bardziej dostojne; może za wyjątkiem smoków, choć te spotkać było znacznie łatwiej.
Być może to właśnie te słowa sprawiły, że widok zwyczajnego, oprawionego w skórę dziennika, nie zrobił na nim wrażenia. Postarał się jednak nie okazać tego w żaden sposób, nie prychnął lekceważąco ani nie odetchnął ze zniecierpliwieniem, zresztą – poniekąd zdawał sobie sprawę, że nawet niepozorne notatniki mogły skrywać w sobie sekrety istotniejsze niż potężne artefakty. Odłożył ostrożnie przedmiot na blat biurka, odchylając się wygodniej w fotelu. – W bajkę? – powtórzył, unosząc brwi. – Wierzę, że jest w niej tyle samo prawdy, co przechwałek zmyślnego handlarza. Takie opowieści rzadko kiedy są złożone z samych faktów, ale zazwyczaj bywają mocno zakorzenione w rzeczywistości. Lepiej się o nich mówi przy bezwietrznej pogodzie, kiedy są… nieco barwniejsze – powiedział, gestykulując ciężką od grawerowanych pierścieni dłonią. Żeglarze uwielbiali opowiadać o swoich przygodach, a chociaż niemal zawsze przedstawiały one wydarzenia odbite w krzywym zwierciadle – czy to ze względu na ilość wypitego rumu, czy mnogość dni spędzonych na morzu – to na ogół nikomu to nie przeszkadzało. – Szukałem czegoś innego – sprostował, pocierając dłonią krawędź żuchwy. Zawahał się – na trudną do wychwycenia sekundę. – Póki co mam jednak inne priorytety – dodał. Prędki powrót do kraju nie był jego wyborem, zawinął do portu na wyraźne polecenie Koronosa, ale początkowe niezadowolenie z tej decyzji już minęło; dzisiaj był skory przyznać nestorowi rację, statek zaginiony od setek lat mógł poczekać jeszcze trochę – zwłaszcza odkąd wyeliminował konkurencję w postaci zdradzieckiego przyjaciela.
Jestem zaszczycony – mruknął cicho, bez dźwięczącej pomiędzy głoskami ironii. Nie kpił z Ramseya, naprawdę doceniając to, że zwrócił się właśnie do niego. – Nie potrzebuję wiedzieć nic więcej, mogę zająć się tym od razu – potrzebuję jedynie kwadransa – powiedział, zabezpieczenie, o którym wspomniał Śmierciożercy, należało do prostszych – choć efektywnych. Mimo że był ciekaw przeznaczenia dziennika, zdawał sobie sprawę, że nie powinien dopytywać – powściągnął więc własne zainteresowanie i zamilkł, prostując się nieco w fotelu. – Dziękuję – wtrącił, sięgając po papierosa. Wsunął go do ust i odpalił, pocierając palcami. – I chętnie. Czegoś mocniejszego, jeżeli masz. – Nie spodziewał się zabawić u Ramseya dłużej, ale skoro proponował… – Melisande – podjął, ukrywając zaskoczenie pytaniem; zaciągnął się dymem, zastanawiając się przez moment, co powinien odpowiedzieć – ma się dobrze. Mam wrażenie, że zaczyna czuć się w Norfolku jak w domu – odparł, nie starając się ukryć lekkiego uśmiechu, który wypłynął na jego usta. Nie umknęły mu drobne zmiany, które zaczęła już wprowadzać jego żona, ani pochlebne słowa służby skierowane w jej stronę; nie był jeszcze pewien, co o tym sądził, ale wiedział jedno: trudno było odmówić jej uroku osobistego. – O szczegółach na pewno chętnie opowiedziałaby ci sama – może do nas wpadniesz? – zaproponował, wydmuchując dym w stronę sufitu.




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Gabinet Mulcibera [odnośnik]19.07.23 15:20
Kwestie przeznaczenia i długów zaciąganych wobec okrutnego losu interesowały go szczególnie, dlatego nie krył zaintrygowania słowami korsarza, wpatrując się w niego niemal wyczekująco — liczył na rozwinięcie tej historii, a ponieważ sama nie nadeszła, pociągnął:
— Jesteś pewien, że była to już zapłata, czy może tylko ostrzeżenie? — Ludzie lubili interpretować napotkane trudności, jak porażki. Nie było w tym nic uwłaczającego, taki bowiem był cel działań losu.— Kiedy musimy zejść w błoto suchą stopą, a innej drogi nie ma zaczynamy przygotowywać się na to, że dalej możemy spotkać się z jeszcze trudniejszymi wyzwaniami, choć najczęściej liczymy, że to test na wytrwałość. Cel zwykle wart jest poświęcenia, o ile jesteśmy gotowi zapłacić tą cenę. W każdym innym przypadku kłody pod nogi są dobrą wskazówką, by na razie się wycofać. — Bo w tym świecie nic nie przychodziło samo, a to co otrzymano łatwo było stracić. Życie było ciągłą walką o sukces i osiąganie tego, czego się pragnęło.
Opowieść o istotach trzymanych w Departamencie Tajemnic nie miała mieć dalszego ciągu. Uśmiechnął się pod nosem, widząc zaintrygowanie Traversa. Z całą powagą przytaknął, a mrukliwe "hmm" miało pozostawić go bez satysfakcjonującej odpowiedzi.
— Chętnie bym ci o nich opowiedział, albo pokazał, ale... To Departament Tajemnic. Sam rozumiesz. To tajemnica — wyjaśnił, poważniejąc. Twarz pozbawiona wyrazu pozostała taka przez kilka chwil. Trochę się z niego nabijał. Dał mu jasny sygnał, że stroił sobie żarty, gdy w końcu klepnął go w ramię lekko i uśmiechnął tuż po tym jak znaleźli się już w gabinecie.
Dziennik nie wyglądał imponująco. I nie miał. Zupełnie normalny, połączony z silna magią w bardzo złożonej konstrukcji. Był ledwie elementem składowym wielkiego projektu. Każdy konstruktor, niezależnie od tego czy parał się zaklęciami, nauką, czy wznoszeniem budowli świadom był, że dopiero efekt końcowy mógł robić wrażenie. I tak było i tym razem.
— Bajki także. Mówimy o nich jak o fikcji, ale często bazują na tym, czego naprawdę w życiu doświadczamy. Przemycamy w nich to, co najważniejsze uzupełniając tylko puste miejsca.— Nie próbował go urazić swoim stwierdzeniem. — Dziennik z tej bajki brzmi jak coś, co mogłoby być obiektem pożądania wielu. Śmię twierdzić, że może być prawdziwy, tylko ta cześć o skradzionym oku wydaje się być całkiem skuteczną przestrogą zniechęcającą do wykradzenia artefaktu. A może się mylę? — spytał, chcąc poznać jego zdanie.— Czegoś innego — powtórzył po nim; Manannan był enigmatyczny, ale nie mógł krytykować go za strzeżenie własnych tajemnic. Dopiero co sam to zasugerował. — Kwadransa! — jęknął zaskoczony. Tylko tyle to miało trwać. — Wspaniale. Coś się znajdzie — założył, marszcząc brwi. Ruszył do szafki, ale nie od razu znalazł to, co chciał ujrzeć. Nie pijał w pracy, bo alkohol tępił umysł — był dobry na sen i prywatne spotkania z towarzyszami, którzy musieli czuć aurę prywatności i swobody, a i gości nie przyjmował w gabinecie zbyt często. Dlatego kiedy trafił na butelkę i kilka kieliszków obróconych do góry nogami, wyjął wpierw je, a dopiero potem alkohol. — Co prawda nie rum, bo koniak, ale naprawdę wyborny — zapewnił, choć szklana karafka wydawała się prawie pełna. — Dostałem go od jednego z poszukiwaczy artefaktów. Był tak hojny, że obdarował mnie tez kilkoma interesującymi woluminami i zwojami. Oczywiście dlatego, że służę Czarnemu Panu.— Prezent nie był zbyt fortunnym określeniem, bowiem tamten człowiek był im winien informacje i wszystkie cenne przedmioty. Pod imperiusem Deirdre zapewne wciąż służył wiedzą i kontaktami. Rozlał po równo, do obu kieliszków i choć jeden podsunął Manannanowi, swojego jeszcze nie tknął.
— Jest bardzo temperamentną kobietą — zauważył, zerkając na Manannana; miała w sobie ogień, który opanowywało dobre wychowanie, ale jakie musiało nastąpić zderzenie tych dwóch światów. Woda i ogień, dwa potężne żywioły. — I bardzo inteligentną. Jesteś szczęściarzem — uśmiechnął się, swobodni, zaciągając papierosem. — Z przyjemnością skorzystam z zaproszenia, dziękuję. Nie bywałem zbyt często w tych stronach, ale nie docierają do mnie szczególnie niepokojące wieści z tamtych rejonów. Wojenny chaos nie daje wam się we znaki? — Nie podpytywał bez powodu, interesowało go to, jak radzili sobie z problemami — rewolucjonistami, wahaniami nastrojów, katastrofami, które wstrząsały krajem.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Gabinet Mulcibera Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Gabinet Mulcibera [odnośnik]19.10.23 17:39
Czy kiedykolwiek możemy być tego pewni? – odpowiedział pytaniem na pytanie, unosząc wyżej brwi. On – nie był, głównym zadaniem zdawkowego stwierdzenia było skierowanie rozmowy na inne tory, bo w rzeczywistości Manannan zdawał sobie sprawę z tego, że ponowne podjęcie przerwanych poszukiwań – kiedykolwiek miałoby nastąpić – będzie wymagało kolejnych poświęceń. Słowa Ramseya właściwie go zaskoczyły, czy może – zrobił to ich dobór, bo to właśnie ostrzeżeniem swoją przestrogę nazwała spotkana przed laty wieszczka. Czy Mulciber mógł wiedzieć więcej niż zdradzał? Zerknął na niego z ukosa, nie; z pewnością nie. – Mówią, że jeśli za coś nie zapłaciliśmy, to nie ma to żadnej wartości – wspomniał. Nie do końca zgadzał się z tym powiedzeniem, ale w przypadku rzeczy naprawdę cennych zdawało się wybrzmiewać pewną prawdą. Nikt, kto do czegoś w życiu doszedł, nie zrobił tego bez ubrudzenia sobie rąk.
Naigrywasz się ze mnie – stwierdził, zanim jeszcze rozbawione klepnięcie w plecy potwierdziło jego przypuszczenia. Na ostatnich głoskach zatańczyła wątpliwość, jakby jeszcze przez moment miał nadzieję, że niewymowny puści parę z ust i uraczy go przynajmniej skrawkiem chowanych przez departament sekretów – ale ostatecznie również parsknął krótkim śmiechem, wraz z wejściem do gabinetu porzucając temat. Dobrze, niech zachowa swoje tajemnice. – Prawie ci uwierzyłem – oznajmił, zupełnie jakby od początku zdawał sobie sprawę z tego, że Mulciber celowo drażni jego wrodzoną ciekawość.
Wzruszył ramieniem w reakcji na skierowane ku niemu pytanie, na moment odrywając wzrok od swojego rozmówcy; raz jeszcze spojrzał na dziennik, ważąc go w dłoni. – Kto wie? Może pierwszy złodziej dziennika tak się ucieszył, że upił się do nieprzytomności, wdał się w bójkę i sam nie pamiętał, w jaki sposób wylądował na tratwie. Albo załatwił go zazdrosny wspólnik – zasugerował; na ostatnich słowach w jego spojrzeniu zatańczyło coś ciemnego, głoski zabarwił ślad emocji – które jednak prędko stamtąd zniknęły. – Żeglarze raczej nie przyznają się do tego, że wypadli za burtę, bo potknęli się o własną butelkę rumu. Wystarczyło, że wymyślił historię, a ona poszła dalej. Końcowej wersji zapewne nie rozpoznałby sam twórca. Wciąż – podsumował, odkładając dziennik na blat – podążanie za takimi legendami bywa ciekawsze niż to, co znajduje się na końcu. – Manannan to uwielbiał, ten zew nieznanego; wystarczył mu skrawek mapy czy usłyszana w pubie historia, żeby ruszył na poszukiwania. I nie przeszkadzało mu, że częściej niż rzadziej sekrety okazywały się niewarte odkrycia, tracąc urok zupełnie w chwili, w której przestawały być sekretami.
Z zaginionym okrętem miało być inaczej. – Czegoś innego – przytaknął, nie elaborując dalej; kiedyś już popełnił błąd, opowiedział przyjacielowi zbyt wiele – a chociaż nie podejrzewał Ramseya o wykazanie zainteresowania legendarnym statkiem, to nie miał zamiaru ryzykować kolejnym potknięciem.
Kiwnął głową, potwierdzając słowa Śmierciożercy, po czym wyprostował się w fotelu, odruchowo podwijając rękawy. Nie śledził mężczyzny wzrokiem, gdy ten przeszukiwał szafkę, zamiast tego zdecydował się przygotować. Przesunął opuszkami palców po okładce ze smoczej skóry. – Hm – mruknął, wstając i wyciągając różdżkę z przytroczonego do paska uchwytu. – Tak po prostu się z nimi rozstał? – zapytał, nie oczekując tak naprawdę odpowiedzi. – Dziękuję – dodał. Sięgnął po szklankę lewą ręką, nie odrywając jednak wzroku od dziennika. Upił niewielki łyk, zaraz potem odstawiając koniak na blat; końcem różdżki dotknął wzmocnionego grzbietu, po czym przesunął wzdłuż niego.
To prawda – zgodził się ze wszystkimi trzema stwierdzeniami jednocześnie, spoglądając na Ramseya. Na ustach zatańczył mu rozbawiony uśmiech, czego jak czego, ale Melisande nie można było odmówić temperamentu. Inteligencji też nie. – Chociaż początkowo popełniłem błąd nie doceniając jej – przyznał, po czym podjął po której pauzie: – Dobrze się znacie? – Musieli, nie miał jednak pewności, czy pozostawali w kontakcie.
Chyba wszystkim daje się we znaki – powiedział, obracając różdżkę w dłoni. – Ale odkąd Suffolk jest w rękach Macnaira, jest nam znacznie łatwiej panować nad sytuacją. Yaxleyowie dobrze pilnują swoich ziem, a na statkach wprowadziliśmy kontrole, więc to kwestia czasu, nim pozbędziemy się zdrajców i mugolskich niedobitków – streścił. Zawieszenie broni wymusiło na nim tymczasowe zaniechanie nakreślonych planów, ale ani przez moment nie miał zamiaru przypiąć do piersi otrzymanego odznaczenia i spocząć na laurach; w koordynowanej przez Tristana akcji przejęcia kontroli nad morską cieśniną wciąż pozostawało wiele do zrobienia, poza tym – i w jego głowie kiełkował pomysł wykorzystania drzemiącego u wybrzeży krakena do wytyczenia nowych granic na morzu, musiał tylko pomówić na ten temat z Melisande. – Jak wygląda sytuacja w Warwickshire? – zapytał; zniżył dłoń, ponownie dotykając różdżką dziennika. – Ach – mruknął, jakby coś nagle rozproszyło jego uwagę. – Daj mi moment – poprosił, znów skupiając się na skórzanej oprawie, na której nakreślił kilka niewidzialnych znaków – najpierw jeden, a później kolejne, biegnące wzdłuż prostopadłych krawędzi. Przekręcając lekko nadgarstek, sięgnął po pierwszą z inkantacji, na chwilę przestając zupełnie zwracać uwagę na to, co działo się w gabinecie; palcami drugiej dłoni przesunął po okładce, jakby badając jej strukturę, upewniając się, że magia wniknęła w nią prawidłowo. Nie chciał wywołać w materiale widocznych zmian, musiał jednak jednocześnie odpowiednio go zabezpieczyć; dziennik byłby bezużyteczny, jeśli ewentualne rozgrzanie go do czerwoności uszkodziłoby chroniącą go skórę lub spowodowało zapalenie się pergaminu. Kiedy już się upewnił, że miał pozostać niewrażliwy na działanie wysokiej temperatury, zaczął krótkimi, energicznymi ruchami raz po raz podrywać różdżkę do góry, by niewidzialnymi, magicznymi nićmi połączyć przedmiot z pomieszczeniem. Nie spieszył się przy tym, pracując powoli, ale dokładnie; zaklęcie dziennika było w oczywisty sposób ważne dla Mulcibera, nie miał więc zamiaru pozwolić sobie na pomyłkę.
Weź go – odezwał się po dłuższym milczeniu, odkładając na bok różdżkę. – Musisz dotknąć go jako pierwszy – wyjaśnił. – Zaraz potem się rozgrzeje, bo wyczuje moją obecność – ostygnie jednak, kiedy wyjdę – uprzedził. Zaraz potem usiadł z powrotem w fotelu, dłonią wykonując zachęcający gest. Sam chciał się upewnić, czy wszystko poszło właściwie – chociaż biorąc pod uwagę prostotę pułapki, nie spodziewał się nieprzewidzianych niespodzianek.




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Gabinet Mulcibera [odnośnik]30.11.23 11:36
— Wszystko ma swoją cenę — skwitował ostatecznie, patrząc przez chwilę na korsarza, jakby próbował z jego twarzy wyczytać coś więcej. Zgadzał się z tym, co mówiono, bo przecież w życiu nigdy nic ni otrzymywało się całkiem za darmo, za wszystko należało uiścić opłatę, nie zawsze w formie brzęczących w kieszeni monet. Nawet by zapisać się w historii świata należało przypłacić za to życiem. Wiedział to dobrze także dlatego, że to sam osiągnął nie przyszło tak po prostu. Wiedzę i władzę, jaką zyskał, jaką otrzymał od Czarnego Pana i jakiej się nauczył miał tylko dlatego, że zaprzedał za to własną duszę. Przekleństwo, które na nim ciążyło za śmierć jednorożca, nieznany pasożyt, którego nosił w sobie z podziemi Gringotta, czarna magia. To wszystko wymagało od niego ofiary, a jaka mogła być wyższa cena od własnego życia?
Uśmiechnął się zaraz potem, lekko i szczerze.
— Obowiązuje mnie tajemnica niewymownych, za której złamanie grozi dożywocie w Azkabanie — ciągnął dalej zgodnie z prawdą, by załagodzić dyskomfort Manannana. Nie sądził, by dziś mu to groziło; nikt nie odważyłby się go za to skazać, a mimo to tajemnice traktował bardzo poważnie i zdradzał je wyłącznie Czarnemu Panu. Westchnął głośno, wyraźnie i spojrzał na czarodzieja z lekkim żalem. — Prawie. Następnym razem mi się uda — mruknął w końcu, kończąc temat sekretów ministerstwa i potworów, które prawdopodobnie w nim nie istniały. Prawdopodobnie, bo przecież zamknięty we własnym gabinecie i sali, w której prowadził badania nie zaglądał do pozostałych, w których niewymowni strzegli swoich własnych sekretów. Słuchał dalej teorii i przypuszczeń kapitana Szelmy. Niewiele wiedział o morskich zwyczajach ani o dumie marynarzy, a raczej wiedział tylko tyle ile niosło się w plotkach, mniej lub bardziej złośliwych. — Nikt nie lubi obnażać ułomności — marynarze także. Nie pytał Traversa, czy on także kreował wokół siebie historie, sam rozsiewał plotki o swoich dokonaniach i tworzył tajemnicze legendy. Wiedział, że nie odpowiedziałby mu szczerze.
— Tak po prostu — odpowiedział po nim, tym samym tonem, kiedy i on chwilę wcześniej uczynił to samo. — Widocznie był mu zupełnie niepotrzebny — ciągnął jednak dalej, spoglądając na barwę koniaku. — A może trochę mu pomogłem... — dodał z uśmiechem, zbliżając się już do biurka. — Zrozumieć, że już mu się nie przyda. Xenophilius Morgan, może słyszałeś o nim kiedyś? Dorobił się majątku na nielegalnych procederach, ma w swojej zabezpieczonej piwnicy wiele interesujących zbiorów. Odwiedziliśmy go z Deirdre w zeszłym roku, szukając sposobu, by przekonać likantropów do poparcia Czarnego Pana.. Akurat się złożyło, że miał coś, na czym im zależało.— Nie miał powodu, by ukrywać przed Traversem ani jego personaliów ani sposobu, w jaki wszedł w posiadanie koniaku.
Obserwował poczynania Traversa z dziennikim. Nigdy nie przykładał się do transmutacji i choć wiedział, że była bardzo przydatną dziedziną, nie poświęcał jej zbyt wiele czasu. Z ciekawością obserwował więc ruchy nadgarstka Manannana, to w jaki sposób wykorzystywał magię, zaklinając i zabezpieczając skórzany notatnik. Stalowe spojrzenie uniosło się na żeglarza po chwili.
— Wychowaliśmy się razem — mało kto o tym wiedział, mało kto o tym pamiętał. — Ale tak, myśle, że dobrze. — Dlatego nie mógł nie przyznać, że mu się poszczęściło. Melisande była żądna wiedzy i zawsze pragnęła nie tylko teorii, ale i działania; wiedzę lubiła zgłębiać na wiele różnych sposobów, a przy tym nie była czarownicą, której nie trzeba było ograniczać. Doskonale wiedziała kim była i czego od niej oczekiwano. — Od czasu do czasu wymieniamy ze sobą korespondencję, głównie naukowo — dodał zaraz, zamyślając się na chwilę. Dawno nie pisał, pochłonęły go obowiązki. Powinien nakreślić kilka słów, spytać ją osobiście. — Stabilizuje się, powoli. Pozbywamy się sukcesywnie rebeliantów, nim zdecydują się podburzyć mieszkańców, ale wciąż jesteśmy na początku drogi. Ludzie nie byli przyzwyczajeni, że ktokolwiek interesował się ich losem, a ja wciąż mam wiele rejonów do poznania, wiele dziedzin do wtajemniczenia — wyznał bez wstydu, wciąż przed nim była długa droga. — Nie ma na to lepszego momentu niż teraz. — Kiedy podczas zawieszenia broni mógł zapoznawać się z sytuacją w hrabstwie, problemami i poszukiwaniem rozwiązań. — Moja żona przejęła pieczę nad zrujnowaną lecznicą w mieście. Postanowiła doprowadzić ją do porządku i wspomóc rejon swoimi umiejętnościami i wiedzą. W kraju brakuje uzdrowicieli, nie wszyscy zdołają dotrzeć do Munga. — Moja żona, ta z którą nie związałem swojego losu rzeczywiście ale której osobę powinien już przedstawić światu, zważywszy na to, jak długo ją ukrywał. Umilkł, dając czarodziejowi czas na zajęcie się dziennikiem. Wiedział, że potrzebował skupienia, dlatego sięgnął po własne notatki i zaczął je uzupełniać. Wciąż nie mieli przedmiotu, który nadawałaby się do połączenia go z dziennikiem, ale pomyślał, że któryś z twórców talizmanów, mógłby taki stworzyć na zlecenie Ministerstwa Magii. Kiedy Travers skończył, on sam odłożył pióro do kałamarza i spojrzał ostrożnie na czarodzieja. W obie dłonie, powoli chwycił dziennik. Patrzył na niego chwilę, dopiero po czasie czując, jak okłada rozgrzewa się pod palcami.
— I już? — spytał kontrolnie, zerkając na Manannana. — To wszystko? Niezwykłe — przyznał, zainspirowany wykraczającą poza jego wiedzę magią. Może dla samego lorda nie było to nic wielkiego i szczególnego, ale sam nie potrafił ten uczynić. Był pod wrażeniem. — Dziękuję. — Uśmiechnął się i odłożył go na bok, układając obok prawej dłoni na biurku. Patrzył na niego przez chwilę. — To nie wszystko. Będę potrzebował w niedalekiej przyszłości rozlokować pewne przekaźniki. Muszę to zrobić także na terenie Norfolku, o czym uprzedzę cię jeszcze wcześniej, ale gdybyś zechciał mi w tym pomóc byłbym zobowiązany. Nikt nie zna terenu lepiej niż ty i twoi bliscy, a mnie przydadzą się miejsca, szczególnie takie, które mają swobodny przepływ magii. A gdyby udało się znaleźć takie, które cieszą się szczególnie dużym nasyceniem jej w okolicy, byłoby doskonale. Potrafisz to ocenić, prawda? — spytał, przechylając głowę. — Kiedy dojdziemy do tego momentu, zdradzę ci na temat tego dziennika i przekaźników to, co będziesz chciał wiedzieć, ale póki co temat jest na bardzo początkowym etapie. Wiele jeszcze może zdarzyć się po drodze.Co o tym myślisz?



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Gabinet Mulcibera Kdzakbm
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Gabinet Mulcibera
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach