Ogród
Strona 2 z 2 •
1, 2

AutorWiadomość
First topic message reminder :


Ogród
Wejście na teren Niedźwiedziej Jamy odgrodzony jest wysoką kutą bramą, przeważnie niegościnnie zamkniętą dla obcych - brakuje też jakiegokolwiek dzwonu, który mógłby zawiadomić gospodarzy. O pojawieniu się gości przeważnie świadczy głośna reakcja trolla, która bez trudu zwraca uwagę wyczulonych na jego zachowania domowników. Ogrody wydają się dość duże, są jednak w pełni zagospodarowane: oprócz leczniczych ziół i krzewów oraz kilku mało wymagających warzyw ku niebu piętrzą się stare drzewa, w tym jabłoń, brzoskwinia i grusza oraz wiekowy owocujący wiggen. Między ich gałęziami łatwo zaobserwować przyczajonego kota, często przemyka dróżkami z upolowanymi pisklętami.
Mimo wyczuwalnego oporu Car poddał się moim poleceniom, jego ruch był jednak niespokojny. Parskał, kręcił łbem, jakby ciągnęło go w stronę niespodziewanego gościa. Nie rozumiałem zachowania konia, początkowo wiążąc go z reakcją na nagłe uniesienie trolla, teraz jednak wyczuwałem, że szarpał się agresywnie, wyrywając w kierunku Elviry. Nie znałem jeszcze dobrze tego zwierzęcia, ale miałem spore doświadczenie jeździeckie - nigdy wcześniej nie spotkałem się jednak z czymś takim. Nieustannie próbowałem odwracać uwagę konia, kierować go z dala od bramy, od trolla, od wszystkich. Walczył ze mną uparcie, a ja konsekwentnie reagowałem ze spokojem, wiedząc, że tylko zimna krew mogła uchować mnie od upadku. Choć w jednej chwili wydarzyło się wszystko, a moje skupienie uczepiło się opanowania spłoszonego zwierzęcia, kątem oka widziałem wiązkę zaklęcia, przenikającą tuż obok mnie. Odwróciłem gniewnie głowę w kierunku czarownicy, mierząc ją spojrzeniem zimnym jak syberyjska noc.
- Co pani robi. - Namaszczony wschodnim akcentem głos niósł w sobie wyniosłość i zdenerwowanie. Czy to zaklęcie było przyczyną dziwnego zachowania konia - tego nie wiedziałem, ale była to jedna z możliwości. Za bramą troll porykiwał jak opętany, kręcąc się równie niepokornie, co Car, nie zważając nawet na Lysandrę, wobec której zwykle był posłuszny. Pomiędzy powarkiwaniami słyszałem i rozumiałem słowa panny Multon - już spokojniejsze, wyraźne. Wydawała się przekonana co do tego, że Ramsey powinien wiedzieć o zajściu - wiedziałem, że należał do jednej z czterech osób pozostających najbliżej Czarnego Pana, miał wgląd w znacznie więcej spraw, jej prośby należało więc wysłuchać. Ignotus przytaknął jej słowom, nie było więc potrzeby, abym i ja to robił. Nie wiedziałem jednak, czy kuzyn przebywał obecnie w domu, a w obecnej chwili ani ja, ani Ignotus nie byliśmy w stanie tego sprawdzić. Wuj stanął w obronie wnuczki, która chyba nie zdawała sobie sprawy z zagrożenia, ja natomiast próbowałem wyperswadować o konia posłuszeństwo, choć o przejeździe przez bramę przy rozjuszonym trollu mogłem zapomnieć.
- Co pani robi. - Namaszczony wschodnim akcentem głos niósł w sobie wyniosłość i zdenerwowanie. Czy to zaklęcie było przyczyną dziwnego zachowania konia - tego nie wiedziałem, ale była to jedna z możliwości. Za bramą troll porykiwał jak opętany, kręcąc się równie niepokornie, co Car, nie zważając nawet na Lysandrę, wobec której zwykle był posłuszny. Pomiędzy powarkiwaniami słyszałem i rozumiałem słowa panny Multon - już spokojniejsze, wyraźne. Wydawała się przekonana co do tego, że Ramsey powinien wiedzieć o zajściu - wiedziałem, że należał do jednej z czterech osób pozostających najbliżej Czarnego Pana, miał wgląd w znacznie więcej spraw, jej prośby należało więc wysłuchać. Ignotus przytaknął jej słowom, nie było więc potrzeby, abym i ja to robił. Nie wiedziałem jednak, czy kuzyn przebywał obecnie w domu, a w obecnej chwili ani ja, ani Ignotus nie byliśmy w stanie tego sprawdzić. Wuj stanął w obronie wnuczki, która chyba nie zdawała sobie sprawy z zagrożenia, ja natomiast próbowałem wyperswadować o konia posłuszeństwo, choć o przejeździe przez bramę przy rozjuszonym trollu mogłem zapomnieć.



Arsentiy Mulciber

Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni


Była tylko dzieckiem. Dzieckiem, które widziało strach, przerażenie w oczach wiernego towarzysza, w ruchach, w sposobie jaki się zachowywał.
Ciocia E, pokryta krwią, celując różdżką w wujka wydawała się groźna… niebezpieczna jak krzyczał Umhra, a jednak nadal pozostawała ciocią, która przynosiła podarunki, która odwiedzała Matule, choć ostatnio w ogóle nie była obecna w życiu Małej Sroki.
Świat dorosłych czasami był jak zawiły labirynt, którego bez odpowiedniej nici nie mogła pokonać.
Była tylko dzieckiem. Dzieckiem pragnącym poznać świat, ciekawym go niczym mały ptaszek, który ledwo wyfrunął z rodzinnego gniazda, ale nadal ma obawy przed lataniem dalej, poza drzewo, tak dobrze znane.
Krzyk dziadka sprawił, że podskoczyła. Nikt nigdy na nią nie krzyczał. Nie musiał.
Stanęła niepewna, pomiędzy szalejącym Umhrą, a rozzłoszczonym dziadkiem. Rozdarta, pomiędzy posłuszeństwem, a chęcią niesienia pomocy.
-Ciii… Umhra… Ciii… ciocia E zaraz pójdzie. - Spojrzała ze smutkiem na blondynkę i posłuchała dziadka wycofując się. Usta wygięły się w podkowę, ale nie uroniła ani jednej łzy stojąc skula za czarodziejem. Ani drgnęła więcej, tylko patrzyła.
Obserwowała czujnie, jak małe zwierzątko zza krzaków.
Pełna obaw.
Pełna poczucia bezradności.
Ciocia E wstała z ziemi. Widziała jak w niej również rośnie poczucie bezradności.
Chciała do niej podbiec, rwała się do czarownicy, ale wcześniejszy ostry ton dziadka sprawił, że nie drgnęła ani o milimetr. W duchu obiecała sobie, że napisze list do cioci. Zapyta o zdrowie, prześle suszone kwiaty oprawione w szkiełka albo w szklany słoiczek do postawienia na półce.
Stojąc skubała rabek fartuszka prawie go strzępiąc z tego poddenerwowania jakie jej towarzyszyło. Łzy piekły pod powiekami, ale nie chciała płakać. Musiała być dzielna. Tak jak dzielna jest matula, tak dzielne są inne czarownice, które spotkała w swoim życiu. One na pewno nigdy nie płaczą.
Odprowadziła smutnym spojrzeniem szmaragdowych oczu blondynkę, a potem przeniosła wzrok to z Umhry to na dziadka, a na koniec na wujka i Cara.
Co teraz? Pytała niemo.
Ciocia E, pokryta krwią, celując różdżką w wujka wydawała się groźna… niebezpieczna jak krzyczał Umhra, a jednak nadal pozostawała ciocią, która przynosiła podarunki, która odwiedzała Matule, choć ostatnio w ogóle nie była obecna w życiu Małej Sroki.
Świat dorosłych czasami był jak zawiły labirynt, którego bez odpowiedniej nici nie mogła pokonać.
Była tylko dzieckiem. Dzieckiem pragnącym poznać świat, ciekawym go niczym mały ptaszek, który ledwo wyfrunął z rodzinnego gniazda, ale nadal ma obawy przed lataniem dalej, poza drzewo, tak dobrze znane.
Krzyk dziadka sprawił, że podskoczyła. Nikt nigdy na nią nie krzyczał. Nie musiał.
Stanęła niepewna, pomiędzy szalejącym Umhrą, a rozzłoszczonym dziadkiem. Rozdarta, pomiędzy posłuszeństwem, a chęcią niesienia pomocy.
-Ciii… Umhra… Ciii… ciocia E zaraz pójdzie. - Spojrzała ze smutkiem na blondynkę i posłuchała dziadka wycofując się. Usta wygięły się w podkowę, ale nie uroniła ani jednej łzy stojąc skula za czarodziejem. Ani drgnęła więcej, tylko patrzyła.
Obserwowała czujnie, jak małe zwierzątko zza krzaków.
Pełna obaw.
Pełna poczucia bezradności.
Ciocia E wstała z ziemi. Widziała jak w niej również rośnie poczucie bezradności.
Chciała do niej podbiec, rwała się do czarownicy, ale wcześniejszy ostry ton dziadka sprawił, że nie drgnęła ani o milimetr. W duchu obiecała sobie, że napisze list do cioci. Zapyta o zdrowie, prześle suszone kwiaty oprawione w szkiełka albo w szklany słoiczek do postawienia na półce.
Stojąc skubała rabek fartuszka prawie go strzępiąc z tego poddenerwowania jakie jej towarzyszyło. Łzy piekły pod powiekami, ale nie chciała płakać. Musiała być dzielna. Tak jak dzielna jest matula, tak dzielne są inne czarownice, które spotkała w swoim życiu. One na pewno nigdy nie płaczą.
Odprowadziła smutnym spojrzeniem szmaragdowych oczu blondynkę, a potem przeniosła wzrok to z Umhry to na dziadka, a na koniec na wujka i Cara.
Co teraz? Pytała niemo.

The girl...
... who lost things
Ignotus spróbował ochronić przed trollem zarówno bramę, jak i Elvirę. Zaklęcie było stosunkowo proste, nie wykraczało poza jego umiejętności, ale ryki Umhry i troska o bezpieczeństwo wnuczki dekoncentrowały Mulcibera. Nie mógł mieć pewności, czy Clausana Foreno zadziałało tak jak powinno - Elvira zaczęła się oddalać, więc troll nie próbował sforsować bramy aby pokonać niebezpieczeństwo. Z drugiej strony, nawet gdyby Ignotus skutecznie zablokował bramę - staranowanie płotu obok nie stanowiłoby dla Umhry problemu, a zaklęcie nie było w stanie objąć całego ogrodzenia.
Koń nadal się szarpał, ale Arsentiy próbował opanować wierzchowca, a Elvira trzymała się w rozsądnej, dalekiej odległości. Jeźdźcowi udało się utrzymać Cara w miejscu, a Multon mogła odejść dalej. Znalazłszy się poza bezpośrednim niebezpieczeństwem i dalej od konia i trolla, mogła poczuć, że pomimo przykrych emocji łatwiej jej zebrać myśli i że teleportacja nie powinna już stanowić dla niej zagrożenia.
Car parskał cicho i nerwowo rył kopytem w ziemi, ale kontrolowanie konia wymagało już od Arsentiya mniejszego wysiłku. Niebezpieczeństwo minęło, Mulciber zyskał pewność, że zdoła utrzymać się w siodle.
Gdy Multon znalazła się dalej, ryki trolla stały się trochę cichsze. Umhra stopniowo przytomniał, choć nadal był wzburzony. Kilka metrów za nim leżał przewrócony kosz z jabłkami i zgnieciony przez niego owoc. Nie wiedział jeszcze, co uczynił, ale nie będzie umiał wybaczyć sobie niedopilnowania Czerwonych Kamieni Małej Pani.
Mulciberowie mogli wywnioskować, że niezrozumiałe zachowanie trolla i konia było skorelowane z obecnością Elviry. Gdy zaczęła odchodzić, zwierzęta zaczęły się stopniowo uspokajać, a przy nikim innym nie zachowywały się wcześniej równie gwałtownie - nawet Umhra, który, choć agresywny wobec wrogów, uważał zwykle na Lysandrę. Samej Lysandrze Umhra zdradził już przyczynę swojego gniewu. Troll nie rozumiał powodu własnej agresji - dla niego była szczera i intensywna, a zagrożenie prawdziwe. Nawet spokojniejszy, nie zdołałby ubrać swoich motywacji w inne słowa.
Elvira już od kilku miesięcy doświadczała agresywnych zachowań zwierząt, nawet własnej sowy. Koń i troll Mulciberów wpisywały się w ten schemat.
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki w ogrodzie, ale w razie potrzeby - odpowie na pytania.
Elvira, jeśli zdecydujesz się powrócić do Moulton - przed podjęciem akcji na targu poczekaj na uzupełnienie Mistrza Gry.
Koń nadal się szarpał, ale Arsentiy próbował opanować wierzchowca, a Elvira trzymała się w rozsądnej, dalekiej odległości. Jeźdźcowi udało się utrzymać Cara w miejscu, a Multon mogła odejść dalej. Znalazłszy się poza bezpośrednim niebezpieczeństwem i dalej od konia i trolla, mogła poczuć, że pomimo przykrych emocji łatwiej jej zebrać myśli i że teleportacja nie powinna już stanowić dla niej zagrożenia.
Car parskał cicho i nerwowo rył kopytem w ziemi, ale kontrolowanie konia wymagało już od Arsentiya mniejszego wysiłku. Niebezpieczeństwo minęło, Mulciber zyskał pewność, że zdoła utrzymać się w siodle.
Gdy Multon znalazła się dalej, ryki trolla stały się trochę cichsze. Umhra stopniowo przytomniał, choć nadal był wzburzony. Kilka metrów za nim leżał przewrócony kosz z jabłkami i zgnieciony przez niego owoc. Nie wiedział jeszcze, co uczynił, ale nie będzie umiał wybaczyć sobie niedopilnowania Czerwonych Kamieni Małej Pani.
Mulciberowie mogli wywnioskować, że niezrozumiałe zachowanie trolla i konia było skorelowane z obecnością Elviry. Gdy zaczęła odchodzić, zwierzęta zaczęły się stopniowo uspokajać, a przy nikim innym nie zachowywały się wcześniej równie gwałtownie - nawet Umhra, który, choć agresywny wobec wrogów, uważał zwykle na Lysandrę. Samej Lysandrze Umhra zdradził już przyczynę swojego gniewu. Troll nie rozumiał powodu własnej agresji - dla niego była szczera i intensywna, a zagrożenie prawdziwe. Nawet spokojniejszy, nie zdołałby ubrać swoich motywacji w inne słowa.
Elvira już od kilku miesięcy doświadczała agresywnych zachowań zwierząt, nawet własnej sowy. Koń i troll Mulciberów wpisywały się w ten schemat.
Elvira, jeśli zdecydujesz się powrócić do Moulton - przed podjęciem akcji na targu poczekaj na uzupełnienie Mistrza Gry.
Zaklęcie rzucone przez starszego mężczyznę nie było jej dobrze znane; kojarzyła intonację, być może słuchała o nim podczas jakiegoś wykładu, w tej chwili jednak nie była całkiem pewna jego działania i to jeszcze bardziej ją zaniepokoiło. Po krótkim oddechu, po którym nie wydarzyło się nic gorszego ponad cały już trwający chaos, odpuściła jednak i posłała czarodziejowi zmęczony uśmiech wdzięczności. Czy zadziałało, czy nie, to nie miało znaczenia, bo po chwili przyznał, że przynajmniej wreszcie do niego dotarło, że to nie był czas na sprzeczki.
- Dziękuję ci, panie...? - zapytała na odchodnym, kilka kroków dalej bo zdała sobie sprawę, że właściwie mężczyzna jej się nie przedstawił. Podejrzewała, że Ramsey i tak nie zdąży, mogła mu poświęcić jeszcze sekundę w czasie, gdy jeździec opanowywał rozjuszonego konia.
Widok Lysandry na granicy płaczu początkowo szarpnął czułą strunę jej natury, ale szybko wzięła się w garść i wyartykuowała do dziewczynki szeptane, niemal nieme: nie martw się, duszko. Arsentiy'ego obdarzyła zaledwie spojrzeniem, kiwając głową w geście, który mógł być tak kpiący jak wdzięczny. Nie zamierzała się wylewnie żegnać. Gonił ją czas. Gdy ryki ucichły za jej plecami przymknęła powieki, wytarła zakrwawioną dłoń w materiał szaty i ścisnęła różdżkę.
Oczami umysłu zobaczyła samą granicę placu w Moulton, przestrzeń zaraz za mostem, od której zaczynali tego dnia swój spacer z Drew. Ten obraz był mniej chaotyczny i bezpieczniejszy od wszystkiego co wydarzyło się potem przy stoiskach.
próbuję teleportacji z powrotem na most
- Dziękuję ci, panie...? - zapytała na odchodnym, kilka kroków dalej bo zdała sobie sprawę, że właściwie mężczyzna jej się nie przedstawił. Podejrzewała, że Ramsey i tak nie zdąży, mogła mu poświęcić jeszcze sekundę w czasie, gdy jeździec opanowywał rozjuszonego konia.
Widok Lysandry na granicy płaczu początkowo szarpnął czułą strunę jej natury, ale szybko wzięła się w garść i wyartykuowała do dziewczynki szeptane, niemal nieme: nie martw się, duszko. Arsentiy'ego obdarzyła zaledwie spojrzeniem, kiwając głową w geście, który mógł być tak kpiący jak wdzięczny. Nie zamierzała się wylewnie żegnać. Gonił ją czas. Gdy ryki ucichły za jej plecami przymknęła powieki, wytarła zakrwawioną dłoń w materiał szaty i ścisnęła różdżkę.
Oczami umysłu zobaczyła samą granicę placu w Moulton, przestrzeń zaraz za mostem, od której zaczynali tego dnia swój spacer z Drew. Ten obraz był mniej chaotyczny i bezpieczniejszy od wszystkiego co wydarzyło się potem przy stoiskach.
próbuję teleportacji z powrotem na most

Kłamałem więcej niż kiedykolwiek chciałbym przyznać. A w moich żyłach płynęła krew
zimniejsza niż stal
Elvira Multon

Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
and I said
Hello Satan
I believe it is time to go
Hello Satan
I believe it is time to go
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii


Elvira skutecznie teleportowała się na granicę placu w Moulton.
jest to jedynie post uzupełniający dla Elviry
Troll wciąż szalał próbując dostać się do kobiety, która przedstawiła się jako Elvira Multon, imię i nazwisko, które nie mówiło mu zbyt wiele, ale o którym z pewnością zamierzał dowiedzieć się więcej przed następnym spotkaniem. Nie wiedział czy rzucone zaklęcie zadziałało, czy rzeczywiście zdołałoby przynajmniej spowolnić próbę sforsowania płotu, na szczęście świat powoli zdawał wracać do swojego leniwego, letniego rytmu.
- Mulciber - odpowiedział na pytanie kobiety. Nie miał pewności czy go usłyszała, oddalała się już ścieżką, którą musiała tu przybyć chwilę wcześniej, a on nie miał czasu upewniać się czy wiedziała kim był. I to pomimo że wraz ze zwiększaniem przez nią odległości Umhra zdawał się uspokajać. Ignotus wciąż jeszcze nie chował różdżki, pozostając w gotowości, ale wszystko zmierzało ku dobremu. Przynajmniej tak myślał dopóki jego wzrok nie padł ponownie na Lysandrę, która grzecznie odsunęła się od płotu i spoglądała na niego zagubiona i smutna. Na widok jej miny, zalały go wyrzuty sumienia. Nie powinien był podnosić głosu, zwykle tego nie robił. Ale jak miał ją chronić, kiedy wchodziła w centrum zamieszania, bezbronna i nieświadoma niebezpieczeństw, które mogły ją jeszcze spotkać. Musiał jej to wyjaśnić, ale za chwilę. Przetarł dłonią oczy, kiedy troll zdawał się coraz lepiej panować nad sobą i nic nie wskazywało na to, by miały ich dosięgnąć kolejne niespodziewane wypadki.
- Arsentiy? Wszystko w porządku? - Zapytał po rosyjsku spoglądając na mężczyznę na szalejącym koniu. - Spróbuję zabrać Umhrę, żebyś mógł wjechać z Carem.
Jeszcze raz rozejrzał się wokół i stwierdzając, że jest dość bezpiecznie, schował różdżkę, podchodząc do Lysandry.
- Musimy wziąć Umhrę z daleka od bramy, żeby Car mógł wjechać - ukucnął żeby jego twarz znalazła się na wysokości twarzy wnuczki i złapał ją delikatnie za ramię, głaszcząc je nieporadnie. - Byłaś bardzo dzielna, tak jak ciocia E, na pewno sobie poradzi - dodał próbując uśmiechnąć się pokrzepiająco i przegnać zbierająca się pod powiekami łzy. Nie chciał być ich powodem, ale nie potrafił łudzić się, że odpowiadał za to wyłącznie stres związany z samą sytuacją. - Zabierzemy Umhrę, żeby koń się nie przestraszył i zaniesiemy resztę jabłek do kuchni, zobaczymy, co z tym plackiem, pomożesz mi? - Wstał spoglądając na dziewczynkę, czekając na jej odpowiedź. Uspokojonego trolla mógłby może przekonać samodzielnie do odsunięcia się od bramy, ale Lysie zawsze szło z nim lepiej. Dlatego wyciągnął w jej stronę rękę, czekając czy ją przyjmie, wciąż czując niesmak wcześniejszego krzyku w ustach.
- Mulciber - odpowiedział na pytanie kobiety. Nie miał pewności czy go usłyszała, oddalała się już ścieżką, którą musiała tu przybyć chwilę wcześniej, a on nie miał czasu upewniać się czy wiedziała kim był. I to pomimo że wraz ze zwiększaniem przez nią odległości Umhra zdawał się uspokajać. Ignotus wciąż jeszcze nie chował różdżki, pozostając w gotowości, ale wszystko zmierzało ku dobremu. Przynajmniej tak myślał dopóki jego wzrok nie padł ponownie na Lysandrę, która grzecznie odsunęła się od płotu i spoglądała na niego zagubiona i smutna. Na widok jej miny, zalały go wyrzuty sumienia. Nie powinien był podnosić głosu, zwykle tego nie robił. Ale jak miał ją chronić, kiedy wchodziła w centrum zamieszania, bezbronna i nieświadoma niebezpieczeństw, które mogły ją jeszcze spotkać. Musiał jej to wyjaśnić, ale za chwilę. Przetarł dłonią oczy, kiedy troll zdawał się coraz lepiej panować nad sobą i nic nie wskazywało na to, by miały ich dosięgnąć kolejne niespodziewane wypadki.
- Arsentiy? Wszystko w porządku? - Zapytał po rosyjsku spoglądając na mężczyznę na szalejącym koniu. - Spróbuję zabrać Umhrę, żebyś mógł wjechać z Carem.
Jeszcze raz rozejrzał się wokół i stwierdzając, że jest dość bezpiecznie, schował różdżkę, podchodząc do Lysandry.
- Musimy wziąć Umhrę z daleka od bramy, żeby Car mógł wjechać - ukucnął żeby jego twarz znalazła się na wysokości twarzy wnuczki i złapał ją delikatnie za ramię, głaszcząc je nieporadnie. - Byłaś bardzo dzielna, tak jak ciocia E, na pewno sobie poradzi - dodał próbując uśmiechnąć się pokrzepiająco i przegnać zbierająca się pod powiekami łzy. Nie chciał być ich powodem, ale nie potrafił łudzić się, że odpowiadał za to wyłącznie stres związany z samą sytuacją. - Zabierzemy Umhrę, żeby koń się nie przestraszył i zaniesiemy resztę jabłek do kuchni, zobaczymy, co z tym plackiem, pomożesz mi? - Wstał spoglądając na dziewczynkę, czekając na jej odpowiedź. Uspokojonego trolla mógłby może przekonać samodzielnie do odsunięcia się od bramy, ale Lysie zawsze szło z nim lepiej. Dlatego wyciągnął w jej stronę rękę, czekając czy ją przyjmie, wciąż czując niesmak wcześniejszego krzyku w ustach.

Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber

Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni


Zmierzyłem Muton gniewnym spojrzeniem - nie pokusiła się ani na przeprosiny, ani na wyjaśnienia, odchodząc bez słowa. Zupełnie nie potrafiłem zrozumieć tej sytuacji. Pochodzenia krwi na szacie kobiety, wyjącego Umhry, rozjuszonego Cara. Im jednak Elvira była dalej, tym koń stawał się spokojniejszy, chętniej oddając mi władzę nad sobą. Coraz pewniejszy w siodle, odwróciłem się za uzdrowicielką, odprowadzając ją wzrokiem, patrząc jak z cichym trzaskiem rozpływa się w pejzażu poranka. Troll również zaniechał prób forsowania bramy, nie miałem jednak pełnego zaufania do stworzenia - ostrożnie i powoli pokierowałem wierzchowca pod bramę, pozostając jednak poza ogrodzeniem, chcąc upewnić się, że agresja odeszła razem z Multon. Odnalazłem spojrzenie Ignotusa, który wydawał się równie mocno pogubiony w tym chaosie co ja. - Już tak. - Odparłem po Rosyjsku, niepewnie spoglądając na wyrośnięte stworzenie, którego nastawienie zmieniło się jak za pstryknięciem palca. - To zastanawiające… ale koń uspokoił się, jak tylko odeszła. - Wyglądało na to, że nie tylko on. - Myślę, że sobie poradzę. Lepiej, by Umhra nie zrobił krzywdy Lysandrze. - Troll był już spokojny, ale nagłe, dziwne zachowanie obu stworzeń było czymś spowodowane - w Anglii działo się wiele niewyjaśnionych rzeczy, moc magii drzemiąca w żyłach obcej ziemi była silna, wypełzała w sposób nieoczekiwany i często nieokrzesany. Dostrzegałem to od pierwszych dni pobytu na wyspach, jeszcze silniej - odkąd zamieszkałem w Warwick. - Czego chciała? Co się wydarzyło? - Ignotus musiał rozumieć więcej, w czasie, gdy ja szarpałem się z koniem, rozmawiał o czymś z Multon. Nie wydawało się jednak, by ją znał, co wydało mi się dość nietypowe, choć nie na tyle, bym poświęcał tym myślom więcej uwagi.
Gdy brama ustąpiła, Car już ze spokojem minął stworzenie. Pogładziłem go po grzbiecie, w rodzimym języku chwaląc za posłuszeństwo, nie ruszałem jednak jeszcze w kierunku stajni, jakby upewniając się, że niebezpieczeństwo minęło.
Gdy brama ustąpiła, Car już ze spokojem minął stworzenie. Pogładziłem go po grzbiecie, w rodzimym języku chwaląc za posłuszeństwo, nie ruszałem jednak jeszcze w kierunku stajni, jakby upewniając się, że niebezpieczeństwo minęło.



Arsentiy Mulciber

Zawód : księgowy, ekonomista
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
watch them fall
blood on a marble wall
I like the way they all
scream
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni


Atmosfera była gęsta tak, że mogła ją ciąć nożem niczym to ciasto, o którym jeszcze nie tak dawno rozmawiała z dziadkiem. Teraz ta wymiana zdań wydawał się być bardzo odległa. Jakby zeszłego dnia.
Trwała nadal nieruchomo czekając na dalszy rozwój wypadków. Umhra już spokojniejszy nie wydawał się wściekły i gotowy do zaatakowania kogokolwiek, a jednak, choć bardzo chciała do niego podejść, tak bała się drgnąć.
Czekała.
Miała nadzieję, że zaraz będzie mogła się oddalić i zaszyć wraz z rysikami i kartkami. Zamknie się w swoim świecie; odwiedzi ją trójoki lis, a może znów podąży śladami niedźwiedzia lub złapie kota za czubek ogona, a on poprowadzi ją krętymi ścieżkami świata wśród cieni i mar.
Mała Sroka chciała zniknąć.
Wtem głos dziadka sprawił, że szmaragdowe spojrzenie oderwała od ścieżki, na której zniknęła ciocia E.
-Dobrze. - Kiwnęła głową posłuszna, cicha i ukryta wewnątrz siebie. Ujęła dłoń czarodzieja i sięgnęła drugą po koszyk, który wcześniej trzymał troll. Skupiła teraz całą uwagę na stworzeniu. -Umhra. - Powiedziała łagodnie do towarzysza licznych popołudniowych herbatek. -Idziemy do domu. Chodź. - Mówiła dalej, trochę gardłowo jakby podstawy języka trolli osadzały się swoją barwą na głoskach słów. Poczekała, aż troll ruszy za nimi. Co jakiś czas zerkała na Umhrę chcąc się upewnić, że jest tuż obok.
Łzy zostały przegnane, ale poczucie wstydu nadal piekło policzki.
Krzyk, nie był jej znany.
Zawsze kojący głos matki, spokojny głos wujka R, szorstki śmiech cioci E, miękkie sylaby cioci Ti. Otaczały ją dźwięki najróżniejsze, bezpieczne; krzyk obcy wbijał się w jej świadomość niczym sztylet w miękkie tkanki.
Obcy i niezrozumiały.
Obejrzała się na wujka, który dumnie dosiadał Cara, chciała kiedyś go poprosić o naukę jazdy, ale czy mogła? Czy dorośli nie uznają, że nie jest to dla niej bezpieczne, tak jak Umhra nie wydawał się idealnym towarzyszem dziecięcych zabaw, a jednak nim był.
Kosz pełen jabłek zakołysał się w zgięciu ramienia.
Czerwień się pyszniła niczym potężne korale.
Trwała nadal nieruchomo czekając na dalszy rozwój wypadków. Umhra już spokojniejszy nie wydawał się wściekły i gotowy do zaatakowania kogokolwiek, a jednak, choć bardzo chciała do niego podejść, tak bała się drgnąć.
Czekała.
Miała nadzieję, że zaraz będzie mogła się oddalić i zaszyć wraz z rysikami i kartkami. Zamknie się w swoim świecie; odwiedzi ją trójoki lis, a może znów podąży śladami niedźwiedzia lub złapie kota za czubek ogona, a on poprowadzi ją krętymi ścieżkami świata wśród cieni i mar.
Mała Sroka chciała zniknąć.
Wtem głos dziadka sprawił, że szmaragdowe spojrzenie oderwała od ścieżki, na której zniknęła ciocia E.
-Dobrze. - Kiwnęła głową posłuszna, cicha i ukryta wewnątrz siebie. Ujęła dłoń czarodzieja i sięgnęła drugą po koszyk, który wcześniej trzymał troll. Skupiła teraz całą uwagę na stworzeniu. -Umhra. - Powiedziała łagodnie do towarzysza licznych popołudniowych herbatek. -Idziemy do domu. Chodź. - Mówiła dalej, trochę gardłowo jakby podstawy języka trolli osadzały się swoją barwą na głoskach słów. Poczekała, aż troll ruszy za nimi. Co jakiś czas zerkała na Umhrę chcąc się upewnić, że jest tuż obok.
Łzy zostały przegnane, ale poczucie wstydu nadal piekło policzki.
Krzyk, nie był jej znany.
Zawsze kojący głos matki, spokojny głos wujka R, szorstki śmiech cioci E, miękkie sylaby cioci Ti. Otaczały ją dźwięki najróżniejsze, bezpieczne; krzyk obcy wbijał się w jej świadomość niczym sztylet w miękkie tkanki.
Obcy i niezrozumiały.
Obejrzała się na wujka, który dumnie dosiadał Cara, chciała kiedyś go poprosić o naukę jazdy, ale czy mogła? Czy dorośli nie uznają, że nie jest to dla niej bezpieczne, tak jak Umhra nie wydawał się idealnym towarzyszem dziecięcych zabaw, a jednak nim był.
Kosz pełen jabłek zakołysał się w zgięciu ramienia.
Czerwień się pyszniła niczym potężne korale.

The girl...
... who lost things
Strona 2 z 2 • 1, 2
Ogród
Szybka odpowiedź