Wydarzenia


Ekipa forum
Ścieżka w lesie
AutorWiadomość
Ścieżka w lesie [odnośnik]26.09.15 22:19
First topic message reminder :

Ścieżka w lesie

Ścieżka wiodąca przez pobliski las, wydeptana pośród rozległych krzew oraz rozłożystych koron drzew zamykających dopływ światła. Gęstość zarośli tworzy zaklętą atmosferę tajemniczości oraz romantyzmu, subtelnie podsycone bladą iskrą niepokoju. Nawet za dnia tę część lasu otula półmrok rozświetlany jedynie wąskimi, rzadkimi prześwitami słońca przez liście wysokich drzew. Słychać pohukiwania sów oraz tętent kopyt zwierząt przemierzających las. 
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ścieżka w lesie - Page 11 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Ścieżka w lesie [odnośnik]03.11.23 22:27
Łatwo było po prostu uśmiechnąć się do podekscytowanego Blue i ugiąć kolana, by podrapać go za uchem. Łatwo było spoglądać w wielkie, ufne oczy zwierzęcia i wyobrażać sobie, że jego radość przenika przez nią i ociepla skostniałą od zdenerwowania duszę. Łatwo było wmawiać sobie, że spotkali się tylko po to, by pokazać szczeniakowi nową leśną ścieżkę, pachnącą sosnowym igliwiem, suchym drewnem i żywicą, albo po to, żeby schronić się od słońca paraliżującego życie na dzienne godziny, razem, bo razem było weselej. Ale tego nie zrobili, ona - nie mogła tego zrobić, dłużej zakłamywać własnych emocji, by jeszcze na chwilę odroczyć rozkwit strachu ściskającego żołądek w ciasny supeł. Pokręciła więc głową, kwitując w ten sposób kwestię grzybów, bo chociaż była przekonana, że mięsiste różowe organizmy potrafiły dotkliwie pogryźć i zostawiały na skórze cyklamenowe blizny, podobne kolorem do włosów, które kiedyś zaczarowała na głowie Neali, to okazało się, że to nie do końca było prawdą - i nie miało znaczenia. Liczył się wyłącznie smutek utrwalony na jego twarzy, ciążący na spojrzeniu, które badała nieśmiało. Co było gorsze? Widzieć w nim odrazę i zniechęcenie, czy przygnębienie? Wstręt był jej znajomy, rozlewał się po niej, tym często odpowiadało jej zwierciadło i wykrzywione twarze strażników z Tower of London, gdy jeszcze próbowała walczyć - ale ból, jego ból, rozrywał duszę na strzępy.
Słuchała go. O jego trosce, desperacji, gotowości do rzucenia się na większego od siebie, żeby upewnić o jej bezpieczeństwie, zamroczona kolorami, które uderzyły w kształty świata i skrzyły się w zasięgu wzroku, gdy na moment zabrakło jej tchu. Zapomniała o powietrzu, jakby ciało wyłączyło w niej inne priorytety i całe siły pchnęło w serce wygrywające w niej obłąkańczy rytm.
- Jak mogłabym? - szepnęła głucho. Ale czy nie tak pozwoliła mu myśleć? Swoją przeciągającą się ciszą, teraz i wtedy. - Nie chcieć z tobą rozmawiać? Ja... Wystraszyłam się tego noża. Zatopił się w ciele. Chciałam znaleźć cię później, upewnić się, co z tobą, ale... To był pierwszy raz, kiedy pomyślałam, że nie wiem jak spojrzeć ci w oczy - przyznała cierpko, ze wstydem. Tyle dla niej zrobił i jak go potraktowała? Zagubienie nie usprawiedliwiało jej zachowania, nic tego nie robiło. Zostawiła go samego, z krwawiącym, połamanym nosem i podkulonym ogonem, z gorzkim poczuciem opuszczenia przez przyjaciółkę i przez dziewczynę, w której widział kogoś więcej, do kogo czuł coś więcej. Zawiodła go. Zawodziła od zawsze, w porcie nie słuchała jego ostrzeżeń przed Aquilą Black, zawiodła go sprowadzeniem do Parszywego szwadronu umundurowanej policji, zawiodła przymuszeniem go do narażenia własnego życia, gdy musiał wydobyć ją z pociągu, zawiodła go głupotą Thomasa i zawiodła go zachowaniem z jarmarcznej bijatyki, a wreszcie zawiodła też ciszą, która po tym nastąpiła. Być może gdyby nie pozwoliła sobie wierzyć w to, jak niewiele znaczyła, gdy nie odezwał się do niej po ognisku Neali... Ale on niczego jej nie obiecywał. - Tylko? Mógł cię zabić, ale odskakiwałeś, widziałam, że to robiłeś, jakby świat nie mógł cię przy sobie utrzymać. Nikt inny nie byłby tak szybki - zaoponowała, nie po to, by rozlać miód na ranach poszarpanej dumy, ale dlatego, że to była prawda. Gdyby nie emocje, była pewna, że uniknąłby każdego ciosu, który w jego kierunku ciskali zarówno przeklęty Victor, jak i rozjuszony Ben, któremu przecież mówiła, że zamierzał się na jej przyjaciela. Wtedy naprawdę sądziła, że przedstawienie Marcela w tej roli stworzyłoby pomiędzy nimi sojusz, lecz sprawy z każdą sekundą komplikowały się coraz bardziej, aż nawet niesamowita zwinność Carringtona nie mogła go uchronić. - Już z nim dobrze? - spytała niepewnie. Neala opowiadała jej, że wyleczyła złamanie, ale czy to wystarczyło?
Stanął przed nią, odnalazł jej wzrok i zadał pytanie, a ona zastygła niemal jak uderzona. W szeroko otwartych oczach błysnęła membrana łez, dłonie rozplotły się zza pleców i drgnęły w powietrzu; chciała go dotknąć, jednak zamarła, opuszczając je wzdłuż swoich boków.
- Oczywiście, że ma - zaprzeczyła rozemocjonowana, oddychając płytko. - Zawsze będzie mieć. Jesteś dla mnie ważny, Marcel, jesteś nie tylko moim przyjacielem, ale najlepszym przyjacielem. Zaczynaliśmy od nicości i dochodziliśmy do tego kroczek po kroczku. A potem... Jeszcze w Londynie... - zawiesiła drżący głos. Kochała go już wtedy, przed Parszywym, kochała go w febrycznych wizjach z Tower, kochała, aż serce się poddało. - Nie chcę tracić naszej przyjaźni - gardło zdawało się boleśnie zaciśnięte, gdy na policzek skapnął kryształek łzy, który półwila prędko otarła jedną dłonią. Po tym, jak się zachowała, nie miała prawa oczekiwać, że będzie gotów podtrzymać wiążący ich węzeł relacji, a jednocześnie nie potrafiła go o to nie poprosić, zlękniona, przejęta i przygotowana na najgorsze, bo świat uczył takich jak oni, że najgorsze zawsze nadchodziło.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Ścieżka w lesie [odnośnik]03.11.23 23:44
Jak mogłabyś, Celine? A jak mogłaś mi to zrobić? Jak możesz robić mi to teraz? Opadł o drzewo obok, wspierając się o nie bokiem, na chwilę uciekł spojrzeniem, błądząc nim po trawach i gałęziach, na Blue szarpiącego się z wystającym korzeniem, zbierając myśli. Nie wiedziała, jak spojrzeć mu w oczy - dlaczego, jeśli nic do niego nie czuła? Czy to było takie trudne, powiedzieć mu, że kogoś sobie znalazła? Czy nie powiedziałaby o tym przyjacielowi?
- Zamierzałaś mi o nim powiedzieć? - spytał więc od innej strony, powracając ku niej spojrzeniem, bez wyrzutu, z niegasnącym smutkiem w jasnych oczach. Nie wiedział, jak długo się znali. Czy od dni, tygodni, czy od miesięcy, czy lat. Nie wiedział, kim był. Chyba nawet nie chciał widzieć, bał się prawdy. Nie chciał prawdy. Pokręcił głową, gdy mówiła o nim, próbowała go pocieszyć, ale nie potrzebował tego. Te słowa nie zmieniały wyniku tamtej walki, walki o jej serce, do której już podchodził z pozycji przegranego. A jednak chwilę wcześniej to przy nim była, jego chciała dotykać, z nim spędziła czas. Bawiła się nim wtedy? Nie chciał w to uwierzyć, nie była taka. Znał jej dobre serce i wrażliwość, znał je jak niewielu, bo niewielu spędziło z nią tyle czasu, co on. Nie potrafił wyrzucić z głowy tego giganta. Teraz, kiedy przed nią stał, widział ją w jego ramionach. Widział ją przy nim, z nim. Marcel krwawił, krwawił tu i teraz z otwartej rany serca, wcale się z tym nie krył, a ona niewiele sobie z tego robiła. Więc jednak - cały ten czas nic dla niej nie znaczył. Bo był tylko nikim. Nieudolnym żałosnym nikim. Przecież to nic nowego, dlaczego to tak bolało? Niedbale kiwnął głową, gdy spytała o nos, to nie było ważne. Nie chciał z nią o tym rozmawiać, nie w ten sposób. Chwytała się wszystkiego, tylko nie tego, co w jego słowach było najważniejsze. Że był tam wtedy, że zrobił to, bo mu zależało. Może nie chciała tego słyszeć. Widocznie nie chciała. Zrozumiałby przecież, że dziewczyna taka jak ona chciała od życia czegoś więcej. Czegoś więcej niż on. Ale to, co ich połączyło, istniało, było namacalne, pamiętał tego smak, czuł to. Coś się zmieniło. Nie wiedział co, chodziło o to ognisko? To wtedy wszystko się zmieniło. Była o to zła. Musiała być. Gdy spotkali się pierwszego sierpnia była już wycofana, przecież to zauważył. Próbował się zbliżyć do niej potem, w wodzie, wydawało mu się, że było dobrze. Źle mu się wydawało.
Jego wzrok przesunął się ku jej spojrzeniu, gdy zaprzeczyła jego słowom, lecz to też była ułuda - ułuda, bo zaraz zapadł katowski topór. Boleśnie. Krwawo. Nagle i brutalnie, zbyt szybko, szkląc jego oczy. Nie chciała tracić jego przyjaźni, ale sama ją odrzucała. Czuł się jakby to, co ich łączyło, wyparowało za sprawą niewidzialnej mocy, zniknęło, łącząca ich nić pękła i opadła, pozostawiając po sobie zimny mur i pustkę. Nie rozumiał jej.
- Myślałem, że ja też jestem dla ciebie kimś więcej - dokończył zatem, walcząc ze wstydem, już nie ze strachem, bo nie dało się bać prawdy, którą już się znało. W jego tonie przebijała się rezygnacja. Nawet nie zrozumiała, o co pytał. Nie chciała rozumieć, prawda? - Chodzi o tamto ognisko u Neali? - spytał niepewnie, jego głos znów zatańczył w gardle, złamany związał się na supeł. Bał się poruszać tego tematu, ale strachu już próbował słuchać. Nie wyszło mu to na dobre. - Przepraszam, dałem ciała. Byłaś... wyglądałaś bardzo pięknie. Zawsze wyglądasz. Ale wtedy za dużo wypiłem i... byłem nachalny, prawda? Rano... Przepraszam, było mi tak wstyd, że... Że naraziłem cię, skrzywdziłem, po tym jak... - Nigdy nie rozmawiali o tym, co przydarzyło jej się w Tower, nie miałby odwagi spytać, ale był tam, widział i miał wyobraźnię. Tak bardzo chciał odnaleźć na jej twarzy dawny uśmiech, dawną siebie, sprzed pobytu w tym strasznym miejscu. Chciał chronić ją przed przeszłością, otoczyć opieką, przecież walczył o nią jak lew. O jej komfort. Naprawdę odbierała to tylko jako przyjacielską przysługę? - A potem zachowywałem się, jakby nic się nie stało. Było mi wstyd. Wstyd, że ci to zrobiłem, a nigdy nie chciałem potraktować cię bez szacunku. Kilka razy kreśliłem przeprosiny, ale żadne słowa... żadne nie mogły tego pewnie naprawić. - Teraz też ich nie znał. Teraz też wiedział, że tego nie naprawi. Teraz mógł tylko prosić o przebaczenie, walcząc o to, co i tak było stracone. Nie mógł jej zaoferować niczego, czego nie dałby jej nikt inny, przecież wiedział. Mknęło za nim upiorne fatum rujnujące wszystko, co dawało nadzieję. Czarne chmury przysłaniające każdy promień słońca. Ona nim była. Słońcem. Dziś tylko pochmurnym niebem. - Daj mi jeszcze jedną szansę, Celine - poprosił, żałośnie, szukając jej spojrzenia własnym; czy go kochasz, chciał spytać, lecz nie miał odwagi. Powinien cieszyć się teraz jej szczęściem, powiedzieć, że raduje go to, co odnalazła, że teraz miała szansę na coś lepszego, powinien, ale ani go to nie cieszyło ani nie chciał tego mówić. Chciał ją dla siebie. - Proszę - szepnął drżącym głosem, nawet nie mrugnął, nie chcąc tracić z oczu jej twarzy ni na chwilę, jakby wierzył, że w ten sposób wyczyta z jej ust więcej niż słowa, które, był gotów, okażą się równie okrutne, co poprzednie.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Ścieżka w lesie [odnośnik]04.11.23 1:38
Nie powinna czuć wstydu, nie z tego powodu, a jednak go czuła. Nie powinna wstydzić się tego, że zaufała komuś na tyle, by dopuścić go do sprofanowanego ciała i pozwolić, by odarł ją z niektórych strzępków więzienia, jakim stała się dla niej fizyczność. Nie powinna - ale skrępowanie zalewało ją jak kaskada wodospadu, gwałtownie uderzając we wszystkie wnętrzności, aż te skwierczały pod wpływem ostrzału i wiły się w marnej próbie ucieczki. Nie miały dokąd, ona nie miała dokąd, musieli o tym porozmawiać i wyjaśnić zalegające pomiędzy nimi złogi zaskakującej toksyny.
- On nie jest moją tajemnicą - odparła drżąco, namiętność pomiędzy nią a Benem eksplodowała niespodziewanie, zrodzona z pokrewnych cierni wbitych w dusze i blizn, które żłobiły wyraźne ścieżki w jednym ciele, a pozostawały niewidzialne na drugim. Ufała mu, pomimo śladów cierpienia Ben był dla niej atrakcyjny, nie bała się go, a więc podążyła za pragnieniem i skonsumowała je, odrzucając od siebie woalkę czystości, której przecież i tak w niej nie było, nie po Tower of London. Czy Marcel by to zrozumiał? On również nosił w sobie duchy doświadczeń, o jakich przyjemniej byłoby zapomnieć, miał w sobie demony, które wykluły się w nim jak larwy goryczy podrzuconej przez przeznaczenie. Ale czy zrozumiałby, jak trudno jej było mieszkać w ciele, które zostało zniszczone? Jak desperacko poszukiwała sposobu, by zaleczyć te rany? W końcu jej się to udało, przynajmniej częściowo, lecz nigdy nie pomyślałaby, że konsekwencją okaże się tyle krzywd, które po drodze wyrządziła. Nieświadomie, nie chciała tego, nie chciała krzywdzić żadnego z nich, a jednak to robiła - bo nauczono ją, że tylko do tego się nadaje, tego i kurwienia się w imię cudzej przyjemności, nie tylko by przeżyć, ale dlatego, że taka była. Uwierzyła w to, w echo chrapliwych głosów cedzących do ucha inwektywy i epitety, zagubiła się.
Szkliste oczy Marcela jeszcze mocniej zalały jej wnętrzności stygnącym żelazem. Widziała ile to dla niego znaczyło, czuła rezonujący od niego ból i desperację, balansowali na cienkiej granicy pomiędzy wszystkim a nicością. Sekundy dłużyły się boleśnie, wbijając rozżarzone szpile w powłokę duszy, smagając ją jednocześnie zimnem i gorącem. Gdyby wszystko potoczyło się inaczej, przyciągnęłaby go teraz do siebie za pożółkłą koszulę i pocałowała, szepcząc, że nic ich nie rozdzieli, ale los spisał inny scenariusz, pozostawiając ją niedowierzającą w to, co słyszała. Czym innym było usłyszeć od Jima o złamanym sercu przyjaciela, a czym innym dowiedzieć się tego od niego i widzieć jak bardzo przez to cierpiał.
- Byłeś - przyznała. Skoro on zdobywał się na odwagę i przezwyciężał wstyd, ona mogła zrobić to samo, zagwarantować mu szczerość, której oboje potrzebowali. - Przez długi czas. Ja... Wzdychałam do ciebie, Marcel. Kiedy trawiła mnie gorączka, tam, ty przychodziłeś do mnie w półśnie choroby i ty tańczyłeś ze mną po deskach pięknych scen. A później... Później pojawiłeś się i zabrałeś mnie stamtąd, i czułam to dalej. Ale nadzieja obumierała. Aż zniknęła. Nie wierzyłam, że mógłbyś... - urwała, nie mogła dokończyć. Mnie pokochać. Dłonie drżały, przyciśnięte do materiału spódnicy, ale nawet nerwowe obracanie w palcach skrawków tkaniny nie pomagało na targające nią uczucia. Balansowała na pograniczu rozpadu, poznając jego perspektywę; los znów z nich zakpił i sprawił, że rozminęli się w tej historii, a świadomość tego miażdżyła jej duszę. Półwila pokręciła głową, kiedy zapytał, czy był wobec niej nachalny na przyjęciu Neali.
- Nie zrobiłeś nic złego - odpowiedziała szeptem, oboje nie zrobili. Nie doszło między nimi do niczego, czego nie wyjaśniłaby sobie w skrzywionej głowie przypadkowością alkoholu, bo nie wierzyła w myśl, że wybrałby ją świadomie. On jednak mówił dalej, a z jej oczu ciekły łzy; nie próbowała ich powstrzymać, kiedy wytyczały na policzkach połyskliwe ścieżki, pociągnęła nosem, na chwilę przymknąwszy powieki. Próbował przeprosić, dobrać odpowiednie słowa spisane atramentem, jednak nic z tego nie wyszło, a każdy przeciągający się dzień ciszy wbijał w jej serce kolejny sztylet. Głupia, naiwna, czego oczekiwałaś?, pytały szepty ubrane w męskie głosy, znajome i jednocześnie zlewające się w jedną więzienną masę.
A potem wszystko przeistoczyło się w zgliszcza.
Uniosła powieki i odnalazła jego twarz, wpatrując się w niego z osłupieniem. Słowa, o których marzyła, wreszcie nadeszły, jednak nie mogła ich już przyjąć. Czerwona wstążka wiązała ją z innym, do niego teraz śpiewało jej serce, do niego mknęły myśli przed snem.
- Nie mogę - jęknęła żałośnie, czując narastającą w sobie panikę, sięgającą do myśli i ogłuszającą każde inne uczucie; czy to był koniec? Czy tak kończyła się ich historia? - Nie mogę, Marcel, nie mogę - uniosła dygoczące dłonie i wplotła palce w srebrzyste kosmyki, ciągnąc za nie, żeby ukłucie fizycznego bólu sprowadziło ją z powrotem do trzęsawiska strachu, któremu zaczynała ulegać. Niszczyła go, łamała mu serce, było tak, jak powiedział Jim. Było tak, choć do ostatniej chwili nie chciała w to uwierzyć. - Moja przyszłość leży gdzie indziej - szepnęła, łzy skapywały po twarzy, a wzrok opadł na ziemię, bo znów nie była w stanie spojrzeć mu w oczy. Nie była w stanie widzieć go, gdy będzie kruszał pod ciężarem tych słów i niespełnionego pragnienia. Nie była w stanie widzieć tego, co zrobiła.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Ścieżka w lesie [odnośnik]04.11.23 2:25
Może i nie był tajemnicą - ale jemu o nim nie powiedziała, mimo wszystkiego, co ich połączyło. Nie odpowiedziała na jego pytanie, rana w sercu żarzyła się i jątrzyła, jakby ktoś drążył w niej rozgrzanym prętem. Nie rozumiał, co za tym stało. Nie rozumiał jej. Wymykała mu się z rąk jak piesek przelewający się między palcami, a im mocniej próbował zacisnąć dłoń, tym szybciej ją tracił. Naiwnie wierzył, że łączyło ich coś wyjątkowego, że rozumieli się tak dobrze, że łącząca ich pasja mogła im pomóc przezwyciężyć wszystko. Zawsze był naiwny. Za kogo się miał - za kogoś więcej niż to? Żałosnego małego kundla z cyrku? Znów poczuł wstyd - że w ogóle próbował. Że w ogóle przed nią stanął. Po co? Jej serce go nie chciało. Taki już był, bezdomny od dziecka. Nic stałego - prócz Jima - w życiu nigdy nie miał. Naiwnie uwierzył w nią, a powinien wiedzieć. Że jest zbyt piękna dla niego. Zbyt dobra.
Był, czas przeszły w jej słowach zabolał kolejnym ciosem, co się zmieniło?
- Przyszedłem po ciebie za późno - zrozumiał wreszcie. - Przepraszam. - Naprawdę chciał wcześniej, zastanawiał się, jak przedrzeć się do Tower niepostrzeżenie, zdobył nawet włos własnego ojca - chcąc wedrzeć się do środka eliksirem wielosokowym, poznał kogoś, kto powiedział mu, że to możliwe. Ale wszystko trwało zbyt długo. Ale warty pod Tower zmieniały się zbyt często. Aż w końcu odnalazł ją przypadkiem, pewnie sądziła, że nie szukał jej wcale. Jego głos drżał mocniej, niż wcześniej, jak mógł mierzyć się z własną niemocą? Wypowiedział dla niej wojnę światu, ale sam jeden nie potrafił jej wygrać. Czy gdyby był potężniejszy - zaradniejszy - czy wtedy wszystko skończyłoby się inaczej?
Mówiła, że nie zrobił nic złego, a on rozumiał tylko mniej. Patrzył na łzy na jej twarzy, kontrastowały ze słowami, którymi odrzucała go kolejny raz. Odrzucała go od zawsze. Od tamtej pory w porcie, gdy odeszła do Blacków, gdy nie mogła już się z nim widywać, gdy nie chciała na niego spojrzeć wtedy, w Parszywym, gdy tak bardzo pragnął choć spróbować ją ocalić, gdy dostrzegł ją z innym, gdy wybrała innego. Odrzucała go cały czas, a mimo to wciąż stał przed nią - czego więcej było jej trzeba? Co więcej mógł jej dać? Nie potrafił zrozumieć paniki tak mocno odmalowującej się na jej twarzy, nie potrafił zrozumieć wypowiadanych przez nią słów, nie rozumiał jej uczuć.
- Odrzucasz mnie kolejny raz - zaczął, nieprzerwanie drżącym głosem. Umilkł, przełykając ślinę, by go wzmocnić, nie mógł znów ukazać przed nią słabości. Wydać się znów mniejszym jeszcze, niż był. Czuł, że znów musiał toczyć o nią walkę. Był zmęczony, ale wiedział, że gdy dziś się podda, kolejnej szansy już nie będzie. - A ja kolejny raz proszę - zostań przy mnie. Jest dla mnie dobra, mówiłaś, kiedy prosiłem, ale to ja, Celine, ja byłem dla ciebie dobry. Gotów uchylić ci nieba, znów wybierasz innego. I znów wrócisz, gdy cię porzuci? Nie traktuj mnie w ten sposób. Nie udowodniłem ci jeszcze, ile znaczy moje słowo? Czy zawiodłem cię kiedyś? Skrzywdziłem? Czy dałem ci powód, byś się ode mnie odwróciła? Przysięgam ci, że nigdy celowo. - Niepewnie wysunął dłonie z kieszeni spodni, niepewnym gestem zatrzymując je w pół ruchu do niej - sięgnął jednak nieśmiało dalej, chwytając dłonie, którymi chciała uczynić sobie krzywdę. Zamknął - obie - w uścisku własnych, nie chcąc jej na to pozwolić. Nigdy nie chciał jej pozwolić, by sama krzywdziła siebie, a ona wciąż to robiła. - Twoja przyszłość - powtórzył po niej, patrząc wprost ku niej, choć jej wzrok sięgał ziemi - zależy tylko od twoich decyzji - wyszeptał cicho, drżącym głosem, nie wypuszczając jej dłoni z własnych. Serce załomotało silniej, mimo przelanej krwi wciąż zdolne do odczuwania bólu. Strachu i rozpaczy. Lęku i rozczarowania. Napięcia, gdy naiwna nadzieja, matka głupców, nie przestawała tlić się, czyniąc go jeszcze bardziej żałosnym.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Ścieżka w lesie [odnośnik]04.11.23 22:45
Jak mogła mu to wytłumaczyć, jak znaleźć słowa? Chwiejność sprzed Tower rozkołysała się po ucieczce jak oddechy huraganu, czuła wszystkiego za dużo, bo przez tak długo nie czuła nic poza strachem i obrzydzeniem. Każda emocja wybrzmiewała w niej głośniej niż w innych, każda pokusa wydawała się słodsza, każdy lęk jeszcze mocniej od poprzedniego ostrzył zębiska, aż spalała się na stosie własnej duszy i zasypiała w pięknych popiołach. Naiwnie sądziła, że pewnego dnia zdoła opowiedzieć o tym Marcelowi w tańcu, języku, który rozumieli i kochali oboje, jednak zawsze brakowało im stosownej melodii. Los im jej poskąpił, zazdrosny o to, jak niegdyś potrafili ze sobą tańczyć, lekko, naturalnie, wręcz eterycznie, na pograniczu jawy i snu.
- Ale przyszedłeś - przypomniała cicho. Nie zrobił tego nikt inny, zimne mury Tower pozostały niesforsowane, a kiedy opuściła ją nadzieja na to, że jeszcze kiedykolwiek przyjrzy się wschodzącemu swobodnie słońcu, przeznaczenie podarowało jej Marcela, który odnalazł do niej drogę. Dokonał tego, pokonawszy mizerne szanse, żeby ostatecznie zwrócić jej wolność - lecz kiedy to się stało, była już zniszczona, złamana twardym więziennym butem, niezdrowa. Pełna niewidocznych blizn, z których kluła się szarańcza, podgryzając wnętrzności i żywiąc się krwią. Była tworem, nie człowiekiem, a on na twór nie zasługiwał. Kiedy zobaczyła go z Aishą, wyławiającego jej wianek i pomagającego dziewczynie zsiąść z klaczy, by ułożyć na jej głowie kwiecistą girlandę, życzyła im jak najlepiej, bo choć widok rozbudzał żale, do jakich nie miała już prawa, to jego dobro stawiała ponad własną goryczkę. Nie liczył się smutek zaglądający do serca, nie liczyła zazdrość, tylko to, że mógł wreszcie zaznać szczęścia. Czy tak nie byłoby idealnie? Siostra Jima, śliczna, ciepła i wesoła, uwielbiająca tańczyć, wolna jak wiatr i pachnąca słońcem. Ale jego serce nie poszukiwało Aishy.
Wspomnienia Aquili Black podkreślały, że miał rację. Marcel od zawsze wiedział, kiedy ładowała się w tarapaty, i usiłował ją z nich wyciągnąć, zanim było za późno, odsuwał od niej wszystkie świece - lecz ona i tak znajdowała sposób, by włożyć dłoń w płomienie. Decyzje, które podejmowała, prowadziły do zguby, czy tak miało być i tym razem? Nie wierzyła w to, czerwona wstążka niosła za sobą obietnicę dobrej przyszłości, przyszłości, której chciała, jednocześnie nienawidząc siebie za to, że doprowadziła go do tego miejsca. Do szansy, jakiej nie mogła mu powierzyć. Otwierał przed nią serce, do którego tęskniła tak długo. Walczył, wreszcie walczył, szczery i zdesperowany, i sięgał do jej dłoni, by rozsupłać palce spomiędzy srebrnych kosmyków, za które jeszcze chwilę temu zapalczywie pociągała, chcąc złagodzić sztorm myśli. Udeptana ziemia ścieżki przed jej oczami zamieniła się w rozmytą smugę brązu, na którą skapywały łzy półwili; nigdy jej nie skrzywdził, nigdy tego nie zrobi, a jednak czy w pewien pokrętny sposób jej nie zawiódł? Ciszą, podczas której próbował utkać słowa przeprosin, a którą ona spożytkowała na to, by wyobrażać sobie, jak bardzo była dla niego nieważna i jak bardzo była go niegodna. Żadne z nich tego nie chciało, zatrzepotała głową, zaciskając powieki, żeby odepchnąć od siebie czarne pasmo paniki oplatające się wokół duszy. Oddychała tak, jak uczył ją tego Hector; nie była pewna, ile czasu trwało, zanim otworzyła oczy i spojrzała na niego zbolałym, szklistym wzrokiem, jedną z ujętych przez niego dłoni przysuwając do jego twarzy, by delikatnie dotknąć policzka o letnich, wyraźniejszych piegach.
- Nie mogę - powtórzyła zduszonym szeptem. Czy po tym wszystkim mogli jeszcze kiedykolwiek być przyjaciółmi? Czy sam jej widok nie byłby dla niego torturą, sam dźwięk jej głosu? - J-ja już... podjęłam decyzję. Przepraszam. Wybrałam ścieżkę dla tej przyszłości, nie wiem, czy dobrą, ale moją, i taką, w którą wierzę... Dlatego nie mogę dać ci tego, o co prosisz, Marcel - szepnęła i wysunęła palce z jego ostrożnego uścisku, pozwalając, by drżące dłonie - opadły do spódnicy, zamiast powrócić do włosów. Złamałaś mu serce, powiedział Jim, nazwał ich przeznaczenie, tak musiało być. Na końcu Jeziora Łabędziego Zygfryd znajdował Odettę za późno. - Tak bardzo cię przepraszam - ponowiła rachitycznie, czy taki mieli zatańczyć epilog, na zawsze? Jim nieustannie przemawiał do niej z moczarów wspomnień jak zapętlona gramofonowa płyta, słyszała w sobie jego cichy, niepewny głos, potężny jak górskie echo, złamałaś mu serce.


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Ścieżka w lesie [odnośnik]04.11.23 23:47
Czekał - w milczeniu czekał, aż złapie oddech, cóż więcej mógł uczynić? Jeszcze kilka dni temu wziąłby ją w ramiona, otarł łzy. Teraz stał tu przed nią, stał mimo wszystko, bo jak zawsze wybaczał, stał, mimo upokorzenia, które mu uczyniła, mimo bólu, który mu zadała, mimo milczenia, którym teraz go zbywała. Gdy zapraszała go na spacer spodziewał się wyjaśnień - jakichkolwiek - spodziewał się móc zrozumieć, kim był ten gigant, skąd się u niej wziął, dlaczego - ale Celine nie uważała, by jakiekolwiek wyjaśnienia była mu winna. Mimo to stał tu. Mimo złości, mimo zazdrości, która ściskała poranione serce, mimo tego, że na wyznanie o jego uczuciach uciekła, nie odwracając się za siebie. Zawsze był tylko tym, prawda? Nie potrafił uwierzyć w jej zapewnienia o dawnej miłości, gdy wyrzuciła go z pamięci tak łatwo. Czy ledwie kilka krótkich tygodni starczyło, by zapomnieć o ostatnich długich miesiącach? Jego serce było lojalne, oddane i wierne. Nie potrafił nikogo wyrzucić z niego tak łatwo, jak uczyniła to ona. Nie potrafił zrozumieć, by ktokolwiek mógł to uczynić. W życiu kochał go tylko Jim - i będzie kochał zawsze. Kochała go matka, która kochała go aż do śmierci. Kochali go bezgranicznie - taką miłość znał. Takiej miłości pragnął. Szklące się oczy błysnęły wyraźniej, łza spłynęła po policzku mimo jego woli. Błysnęły cierpieniem, którego nie potrafił wyrazić żadnym słowem, a które musiało stać się konsekwencją świadomości potwornej prawdy. Był tylko chwilą. Zabawką na trochę. Wygodnym oparciem - bo przecież gotów był zrobić dla niej wszystko. Wlazł do pieprzonego śmietnika Blacków tylko po to, żeby znaleźć jej cholerną jaszczurkę i trzymać ją, póki się nie odnajdzie - nigdy, ale to nigdy nie tracąc nadziei. Przecież wiedziała, że nie odejdzie, nie zniknie. Wiedziała, że cokolwiek nie zrobi - nawet jeśli nim wzgardzi, odejdzie do porąbanej arystokratki - wiedziała, że on będzie czekał. Mogła robić z nim co chciała. I wybrała wreszcie go porzucić - jak niechciane zwierzę w ciemnym lesie. Przecież nie był więcej wart.
Jej dłoń dotknęła jego policzka - a on patrzył na nią w milczeniu. Wiedział, wiedział, że James miał rację, choć za prawdę prawie pozbawił go tchu - też dla niej - wiedział, a mimo to wciąż stał przed nią, wierząc, że odnajdzie w jej słowach nadzieję na to, że ich historia jeszcze się tutaj nie kończy. I ona też wciąż tu była - czy to znaczyło dla niej cokolwiek, czy była po prostu ciekawa, jak długo wytrzyma - te łzy, spojrzenie i bezduszne słowa? Upokarzała go, a on gotów znieść był więcej, szukając w jej sercu prawdy. Mimo okrucieństwa - wierząc, chcąc wierzyć, chcąc przekonać może ją, może siebie, że jej serce było wtedy szczere. Miłość nie gaśnie tak szybko, nie prawdziwa. Złudna - być może. Pełna iluzji. Ledwie odnosiła się do jego słów, nie był nawet pewien, czy go słuchała. Jej przeprosiny - jej przeprosiny brzmiały jej pięknym głosem, ale znaczyły dziś tyle, co jego uczucia. Głucha na jego słowa chyba nie wiedziała nawet, za co przeprasza. Chciał walczyć. Chciał walczyć dalej. Ale ona nie wyglądała nawet, jakby bawiła ją ta walka. Nudziła ją, prawda? Więź, która wydawała mu się tak silna, okazała się krucha jak topniejący lód. Próbował odnaleźć w jej sercu dawny ogień - ale odnajdywał w nim tylko obojętność, której nie znał, której nigdy wcześniej mu nie okazała.
Nie zachowywała się dziś ani jak ktoś, kto darzył go kiedyś miłością, ani jak ktoś, kto kiedykolwiek darzył go przyjaźnią.
Stał i patrzył - wzrok błyszczał rozpaczą - lecz nie odezwał się już ni słowem. Chciała iść swoją drogą, a on nie zatrzyma jej na niej siłą. Dalej niczego nie rozumiał. Ani tego, co zrobił źle, ani tego, czego nie zrobił dobrze. Nie rozumiał, bo Celine wcale nie chciała z nim rozmawiać.
Może po prostu wrócimy do chorbotków?
Odwrócił wzrok na bok, idź już, Celine. Pewnie na ciebie czeka.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Ścieżka w lesie [odnośnik]05.11.23 2:03
Nie zdziwiłaby się, wiedząc, że widział w niej okrucieństwo. Że sądził, że się nim ledwie bawiła, że był kroplą w wielkim oceanie uniesień i przeżyć, że lekceważyła jego wyznania i nie cierpiała, słysząc ich rozdzierające serce brzmienie. Tym dla niego była? Femme fatale, która uwiodła jego uczucia, pożywiła się nimi i wypluła kości obgryzione z mięsa? Walczył o nią, gdy była poza zasięgiem ręki, poszukiwał jej, gdy była daleko, nieosiągalna, biegł do niej wtedy przez płomienie, rozżarzone węgle i huragany, lecz kiedy znalazła się blisko, prawdziwa, wolna, krążąca wokół niego jak brzękotka wokół rozgrzanej skóry, nie przekuł jej gotowości w rzeczywistość. Oboje nie byli w tym bez winy, choć Celine uparcie wypierała zawód, którego doznała, bo Marcel w jej odczuciu zawsze był krystaliczny, dzielny, niesamowity. Niczym bohater z baśniowej przygody, odważnie przedzierający się przez horrory podróży, by dotrzeć do zamku i wydostać królewnę z najwyższej wieży. Tym był dla niej i tym pozostawał, jednak miłość w jej sercu, ta płomienna emocja, która rysowała jego portrety w snach, uschła jak niepodlewana roślina. Celine potrzebowała uwagi - znaków, obecności, dotyku, łaknęła ich jak powietrza i dusiła się, gdy ich brakowało. A ich zabrakło. Nie rozumiał tego i nie potrafiła mu tego wyjaśnić, zbyt przytłoczona wstydem za samą siebie, by rozjaśnić mu zagadki zaczerpnięte z ich rozmowy. Nie potrafił patrzeć na nią inaczej? Zbyt wiele razy zawiodła jego oczekiwania, by dziś nie spoglądał na nią z goryczą rozlaną w sercu? To właśnie robiła, zawodziła oczekiwania. Stawała mu się obca, choć bez wzajemności. W jej mniemaniu wciąż był jej bliski, wciąż był jej przyjacielem, musiała jednak postawić krok w tył, gdy prosił o coś, czego nie mogła mu zagwarantować.
Patrzył na nią w milczeniu, a ona odpowiadała mu milczeniem. Nić związana między ich duszami kruszała, spalając się w ciszy, czerniejąca i sypka. Widziała w jego oczach, tych rozmytych łzami ognikach, że jej nie rozumiał, widziała, że go rozczarowała i rozdarła jego serce na pół, ale co mogła zrobić, by temu zapobiec? Nie spodziewała się, że dziś poprosi ją o szansę. Naiwnie sądziła natomiast, że stwierdzi, że słowa Jima były wyolbrzymieniem i uszanuje każdą decyzję, którą podjęła. Ona by to dla niego zrobiła, patrzyła więc na niego przez własny pryzmat, łkając, a gdy przez jego policzek przetoczyła się łza, zadrżała i otarła ją delikatnie opuszką palca wskazującego. To bolało podwójnie, widok jego słonego zawodu, cierpienia; naprawdę posądzał ją o obojętność? Nieważne, łagodnie starła wilgotny ślad z muśniętej słońcem skóry, zanim odsunęła dłonie i ułożyła je w fałdach spódnicy, skrywając palce w materiale. Potem odwrócił głowę i jego spojrzenie zniknęło. Zapatrzył się w horyzont, na którym jej nie było, nie tańczyła dla niego w leśnych ostępach, nie lawirowała wokół drzew na wprawnych stopach, nie śpiewała w zachęcie, by do niej dołączył. A tam, gdzie zmierzała ona, nie było jego, nie w sposób, który niegdyś wyśniła. Prosiła go o przyjaźń, ale zrozumiała, że to było dla niego zbyt bolesne, czy miała prawo naciskać? Dla jego komfortu odsunęłaby się w cień, zniknęła z pajęczyny przyjacielskiego życia, aby zaleczył rany, które w nim pozostawiła, zrobiłaby to dla niego kosztem własnych sympatii i przywiązania do ludzi, którym ufała. Postąpiłby tak samo, gdyby role się odwróciły?
- To, co dla mnie zrobiłeś - zaczęła wahliwie, niepewnie, unosząc dłoń do własnego serca, - zawsze tu będzie. Tu, we mnie. Nigdy tego nie zapomnę. Myślałam, że robiłeś to wszystko jako mój przyjaciel, bo zrobiłbyś to samo dla każdego bliskiego człowieka, prawda? Myślałam, że było inaczej, że... Że na trzeźwo byś mnie nie chciał - wyznała w końcu, przymykając powieki. Jak trudno było to nazwać, wypowiedzieć na głos, pozwolić temu nabrać kształtu i mocy. Dziś rozumiała poszlaki, które jej zostawiał, lecz wtedy były dla niej niewyraźne, nie do odczytania, nie w sposób, którego oczekiwał. Powoli uniosła powieki, tym razem ocierając kaskadę własnych łez. - A dziś myślałam, że mimo wszystko, jakoś, może... - może udałoby się im to poskładać, pociągnęła nosem i lekko pokręciła głową. Jak mogła spodziewać się, że młodzieniec, który ją kochał, zadowoli się jedynie przyjaźnią? Westchnęła cicho, przez moment po prostu na niego patrząc - jakby chciała zapamiętać każdy jego szczegół, każdą krzywiznę ciała, każdy pieg na jego twarzy, po czym odsunęła się o krok. - Przepraszam, że ci to zrobiłam - szepnęła; że złamałam ci serce i sprawiłam, że cierpisz. Czy kiedyś skończyłaby za to przepraszać? Nie wiedziała, cofnęła się znowu. - Twoje szczęście gdzieś tu jest, czeka. Ale ono... nie jest ze mną - powiedziała jakby do siebie, znów, oswajając się z goryczą tych słów, z ich definitywnością. Splotła ręce za plecami, nerwowo wyginając palce. To była jej decyzja, jej wybór, uszanowałby to? Oddech palił płuca, szeroko otwarte powieki okalały szkliste oczy o różnokolorowych tęczówkach, patrzyła na niego, choć on chyba nie był w stanie już na nią spojrzeć. - Będę czekać, Marcel. Jeśli zdecydujesz, że możesz wciąż... być moim przyjacielem, jeśli to zrobisz, będę czekać - obiecała miękko, szeptem; na znak, cokolwiek, co powie jej, że był w stanie przeboleć ranę, którą w nim wyryła. Musieliby nauczyć się tego od nowa, zostawić za sobą to, co dziś się wydarzyło. Ale czy potrafiliby o tym zapomnieć?


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Ścieżka w lesie [odnośnik]05.11.23 3:01
I znów poczuł palący wstyd, gdy sięgnęła jego łzy. Oczy zeszkliły się mocniej, zaczerwieniły, to krew z otwartej rany. Teraz też nie potrafił być silny. Teraz tez łamał się jak słabe kruche drzewo, bo nie potrafił przełknąć konsekwencji własnych czynów. Czy to by coś dało, gdyby potrafił być jak ten gigant? I tak nigdy się już tego nie dowie. Przeniósł ku niej spojrzenie dopiero, gdy odezwała się ponownie, pokręcił głową, przecząco.
- Nie - poprosił, by umilkła. - Przestań - Nie tego chciał. Nie tak powinna kończyć się ich rozmowa. - Nie robiłem tego po to, żebyś teraz... - Żebyś się nade mną litowała? Żeby trzymało cię do mnie przyzwoite przywiązanie, które nie wiąże się w żaden sposób z uczuciami? Nie żałował niczego, co zrobił, był zły, ale nie żałował. To samo zrobiłby dla przyjaciół, których też kochał, miała rację, wiele z tych rzeczy zrobiłby też dla obcych, lecz czy miałby w sumie wówczas tyle werwy, tyle sił, by toczyć o nią wojnę z całym światem? Sheila, Thalia, Samuel, Thomas, lista ciągnęła się w nieskończoność - ale był gotów staranować ich wszystkich tylko dla jej komfortu. Robił to. Dzień po dniu. I nie był przy tym wcale pijany, jej słowa zabolały. Nie widziała tego, jak często rozmawiał o niej, bez niej, jak często odgradzał od niej tych, którzy mogli jej zagrozić. Nigdy jej o tym nie mówił - po co? Nie robił tego dla poklasku, nie robił tego dla wdzięczności, robił to, bo mu zależało. Bo chciał jej szczęścia. Czy to źle, że potrafił być ofiarny dla obcych? Czy powinien być bardziej obojętny, by jego prawdziwe emocje były mocniej obnażone? Czy poświęcił jej w tym wszystkim za mało prozaicznej, codziennej uwagi? Być może. Być może wszystkie piętrzące się kłopoty przytłoczyły go zbyt mocno, zabierały zbyt dużo czasu, by mógł - po prostu - spróbować potrzymać ją za rękę. On też bał się odrzucenia. On też nie zawsze rozumiał siebie. Nie chciał, nigdy nie chciał doprowadzić do tej rozmowy. Do rozmowy, w której go odrzuci. Do rozmowy, która złamie jego serce i spopieli resztki tego, co jeszcze ich łączyło. Zniszczy przyjaźń, która, wydawało mu się, też była piękna. Nie chciał jej tracić w żaden sposób, a przecież musiał, bo tego nie dało się już ocalić. Po tym, co musiał dziś powiedzieć, nie chciał być już tylko przyjacielem. Nie potrafiłby dłużej nim być. Jej widok w obcych ramionach będzie jątrzył rozdartą ranę, uśmiech jej ust będzie wywoływał tęsknotę. Znajomość z jej gigantem też nie zaczęła się najlepiej - prędzej czy później i tak zażąda od niej, żeby zniknął. Nie wierzył, że go kochała. Nie wierzył, bo miłość nie znikała tak szybko. Nie wierzył, bo gdyby pozostała w niej choć krztyna tej emocji, ona też nie chciałaby jego bliskości w nowej drodze. - Zapomnij - dodał, wciąż drżącym głosem - tak będzie lepiej. - Ona też nigdy nie powiedziała mu o tym, co czuła. Był mężczyzną, wiedział, powinien być odważniejszy. Jimowi też nie mówił, a jednak on po prostu wiedział.
Uniósł spojrzenie, dziś myślała - o czym? Nadzieja mętnie rozpaliła się w oczach i zgasła, była matką głupców, a on był królem głupców. Nie próbowała mówić o tym, o czym pomyślał. Nawet nie myślała o tym, by spojrzeć na niego dziś z łaską, przebaczyć - za to, że nie potrzymał jej za rękę. Wydawało mu się to niesprawiedliwe, bo przytłaczał go żal. Żal, sprzeciw i bezbrzeżny smutek. Nie potrafił pogodzić się z jej wyborem. Być może gdyby kochał prawdziwie potrafiłby, być może pozwoliłby jej odejść, by była szczęśliwa. A być może był tylko człowiekiem i nie ze wszystkim potrafił sobie poradzić. Odsunęła się o krok - a jemu zdawało się, że właśnie runęła w przepaść. Wisiał nad nią i pragnął pochwycić jej dłoń, ale był zbyt wolny, a ona spadała zbyt szybko. Mógł tylko patrzeć. Jak oddala się coraz bardziej. Jak w końcu znika w ciemnościach dalekiej szczeliny. Cofnęła się drugi krok, jego dłonie niezręcznie odnalazły z powrotem kieszenie spodni. Nie, Celine. Mojego szczęścia nigdy nie ma. Ale to nic. To nic takiego.
Nie chciał tego - nie chciał być tym żałosnym przyjacielem, któremu będzie zwierzała się ze swoich miłosnych rozterek, rozkosznym młodszym bratem, którego nie trzeba traktować do końca poważnie, a który i tak wie o niej wszystko. Nie tym byli. Nie tak go traktowała. Nie do tego go przyzwyczaiła. Kiwnął głową, potakując, gdy obiecała, że będzie czekać - uśmiechnął się, nie potrafiąc pozbyć się cierpkiego grymasu z ust. Nie chciał jej ranić, choć wiedział, że nigdy nie przyjdzie.
Ja też, chciał odpowiedzieć, ale nie potrafił.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Ścieżka w lesie [odnośnik]05.11.23 14:44
Jak mogłaby zapomnieć? Zetrzeć te wspomnienia na proch to jak wymazać go kompletnie, absolutnie, zniszczyć to, co miało jej po nim pozostać na zawsze, jeśli rozwidlone drogi nigdy więcej się nie złączą. Stali na rozdrożu, spoglądając w innych kierunkach. Chociaż jej serce krwawiło, zmuszone do wyrządzenia mu tej samej krzywdy, nie chciała wycinać z tkanki pamięci wspomnień, w których od zawsze był bohaterem. Jej i wielu innych ludzi.
Wiedziała, że walczył o nią bezinteresownie, taki właśnie był. Ale bezinteresowność nie oznaczała, że o tych czynach nie należało mówić głośno - nazywać ich, ubierać w słowa, które dla mniej, być może nie dla niego, miały prawdziwą wartość, bo nie potrafiłaby zakłamać tak głębokiej wdzięczności. Nie potrafiła zakłamać też miłości, choć wielu posądziłoby ją o miałkie zauroczenie, rozsypujące się na wietrze jak kiść jesiennych liści, niesionych tu i tam, bez celu, po to tylko, by gnić w obumierającej i zasypiającej ziemi. Czerwień jego oczu bolała, bolały jego łzy, ale nie potrafiła ich dzisiaj wyleczyć. Czy kiedykolwiek potrafiła? Był przy niej szczęśliwy, gdy była obok, jednak ona tego nie wiedziała, nie rozumiała, zniszczona cieniem Tower of London i skrupulatnie dopisująca pod swoim adresem szereg epitetów, których nie mogli wypowiedzieć strażnicy, więc wypowiadała je ona. Błąd za błędem, emocja za emocją, i wszystko to doprowadziło ich do tej rozmowy. Rozmowy, w której oboje ronili łzy i cierpieli, bo to, najwyraźniej, było pożegnaniem. Nie podniosą się z tego, prawda? Wierzyła, że może tego dokonają, że kiedy miłość ostygnie w obojgu sercach, powrócą do tego, co mieli przedtem - ale może to od początku, również z jego strony, było uczucie wymykające się ramom przyjaźni? Tańczyli wokół siebie w niespełnionym pas de deux, a kiedy wreszcie mogliby złączyć się na scenie, opadała kurtyna i powietrze wypełniało się gromkimi owacjami. Chciała go objąć, choćby ostatni raz, ale czy to by mu pomogło, czy zaszkodziło? Mięśnie jej ramion drżały, gdy walczyła z myślami, bojąc się wyrządzić mu jeszcze gorszą krzywdę, niż to dotychczas zrobiła.
Nie była Jimem spędzającym z nim niemal każdą wolną chwilę, słuchającym prawd wyciekających z serca, jeszcze mętnych i nieoswojonych, ale wyraźnych dla kogoś, kto znał ich smak i samemu ich doświadczył. To, że zorientował się przed nią, że zrobił to w ogóle, wcale jej nie dziwiło. To, że stanął w obronie przyjaciela, również. Przy dużym oknie w wykuszu dolinowego domu powiedziała mu, że była mu wdzięczna za to, że odciągnął Marcela na zewnątrz i uchronił go przed katastrofą Parszywego Pasażera kosztem jej własnego bezpieczeństwa, i to nie miało się zmienić, tym razem jednak katastrofą była ona. Jim nie zdążył teraz odciągnąć go na czas, rana rozlała się zbyt głęboko, ale pewnego dnia będzie musiała się zabliźnić. Czy gdy opadną już złość i żal, Marcel będzie w stanie spojrzeć na to z jej perspektywy? Zapewne nie, nie wyjaśniała mu, czym ta perspektywa była, bo nie potrafiła tego zrobić, słowa nigdy nie były jej mocną stroną. Porozumiewała się dotykiem, emocją, tańcem, reszta przychodziła z trudem.
Ocierając łzy z policzków, wciąż miała wrażenie, że czuje na skórze ich fantomowy ślad, jakby nie mogła pozbyć się wilgoci, która zalała je na dobre; był taki smutny, taki rozgoryczony, taki przytłoczony, wszystko przez nią. Wybaczy jej kiedyś? Nie dziś i nie jutro, nie nawet za tydzień, ale może za rok, może jeszcze później. Jego uśmiech nie miał w sobie ani śladu radości, jego cisza była pożegnaniem - nie naprawią tego, ale ona będzie czekać, bo to mu obiecała. Celine opuściła głowę, pozwoliła, by srebrne kosmyki na moment przysłoniły twarz i odetchnęła głęboko. Do zobaczenia?, chciała zapytać, ale żaden dźwięk nie przecisnął się już przez zaciśnięte gardło. Uniosła drżącą rękę i spróbowała dotknąć jego ramienia, pytając go o to w ten sposób, choć spodziewała się, że mógł sobie tego nie życzyć, uchylić się przed rozedrganymi palcami, jednak i tak podjęła tę próbę, po chwili znów unosząc na niego spojrzenie. I nie powiedziała już nic. Nie mogła prosić go, by zdobył się na ostateczną ofiarę i pozostał jej przyjacielem, jeśli tego nie chciał lub jeśli nie był na to gotowy, czuła więc, że może tylko zejść mu z oczu. Przepraszam, dodałaby po raz ostatni, ale to niczego by nie zmieniło, słowo ugrzęzło w jej poruszonym spojrzeniu, które zatrzymała jeszcze na jego twarzy, by potem wykonać kolejny krok w tył - i kolejny, i kolejny, i jeszcze następny. Szła do niego przodem, spadając w przepaść, w której by jej nie dogonił, patrzyła na niego długo, aż dusza nie wytrzymała. Odwróciła się wtedy plecami i odeszła, uciekła, z dłonią mocno, wręcz boleśnie przyciśniętą do ust, by zdławić szloch, który pragnął się z nich wyrwać.

zt? tears


paruje świt. mgła półmrok rozmydla. wschodzi światło spomiędzy mych ud, miodem rozlewa i wsiąka w trawę.
Celine Lovegood
Celine Lovegood
Zawód : Baletnica, tancerka w Palace Theatre
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
i was given a heart before i was given a mind.
OPCM : 2 +3
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30+3
SPRAWNOŚĆ : 17
Genetyka : Półwila

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9177-celine-lovegood#278139 https://www.morsmordre.net/t9212-dziadek#279452 https://www.morsmordre.net/t12088-celine-lovegood#372637 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9214-skrytka-bankowa-2148#279459 https://www.morsmordre.net/t9213-celine-lovegood#279455
Re: Ścieżka w lesie [odnośnik]05.11.23 22:16
Dotknęła jego ramienia, Marcel się nie poruszył - patrzył na nią, kręcąc przecząco głową, nie chcąc wcale, żeby odchodziła. Nie chcąc, żeby go zostawiała. Tak wiele rzeczy zrobiłby inaczej, gdyby tylko wiedział, że zaczynało budzić się w niej wahanie; tak wiele rzeczy zrobiłby inaczej, gdyby znał jej pragnienia, gdyby wiedział, że chciała czegoś innego, niż to, co jej dawał. Ale ona nigdy mu o tym nie powiedziała. Ale ona nigdy mu nie powiedziała, że traktował ją źle. Że jest gotowa - po tym co przeszła - że chce czegoś więcej. Patrzył na nią, mając nadzieję, że cofnie okrucieństwo wypowiedzianych słów, że zostanie teraz przy nim, że wyzna, że jego tylko pragnie. Nic z tego się nie wydarzyło. Była zimna, oschła i odległa - jak nigdy wobec niego. Tlące się w jej spojrzeniu emocje nie ciągnęły ku niemu. Nie były tęsknotą za nim. Nie były miłością do niego. Milczała, milczał też on, patrzył na nią- patrzył, póki nie zniknęła w oddali, nie potrafiąc ruszyć się z miejsca. Czy jeśli zamknie oczy na dłużej i otworzy je z powrotem, czy wtedy znajdzie się w tym samym miejscu i o tej samej porze, ze wspomnieniem wszystkiego, co spotkało go przed chwilą? Czy może tkwił właśnie w narkotycznym transie, który szeptał mu do uszu złe myśli i podpowiadał złe obrazy, a gdy przebudzi się, to wszystko okaże się nieprawdą? Najbardziej bolesne w tej tragedii było dla niego to, że nie spodziewał się jej wcale. Że sądził, że było dobrze, że powolne kroki wiodły ich razem z odmętów piekła ku lepszemu. Zaopiekował się nią, gdy je opuściła, może za mocno kojarzył jej się z tym, co złe. Może robił za mało. Może pił za dużo. Może nigdy nie traktowała go poważnie. Sam nie rozumiał, dlaczego uwierzył, że on i dziewczyna taka jak ona mogli stworzyć razem coś więcej, niż jednostronne rozczarowanie. Dlaczego dziś chciał walczyć, choć ostatnie miesiące żył przekonaniem, że walki tej nie zwycięży. Wierzył? Sam już nie wiedział, w co wierzył. Pewne było tylko to, że jego świat dziś runął, świat, który znał, a historia jego i pięknej tancerki dobiegła ostatecznego końca. Cichy głos z tyłu głowy szeptał, że ta kurtyna nie opada pierwszy raz, ale próbował go od siebie odpędzić, nie chcąc mamić się złudną nadzieją. Nie chcąc znów być tym, do którego - wzgardziwszy nim wcześniej - powróci poraniona dusza. Czy rzeczywiście nie chciał? Ja też, Celine, ja też będę czekać, choć nie interesuje cię to wcale. Przemknął wzrokiem za Blue, psidwak pobiegł za Celine kilka susów, lecz w pół drogi - zdezorientowany - obrócił się w kierunku Marcela. Sam nie wiedział, ile tam jeszcze stał. Kilka, kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt minut, wpatrując się w pustą przestrzeń, z echem kolejno wypowiadanych przez nią oschłych słów. Nie wiedział, że tak można. Oswoić kogoś - a potem porzucić, jakby nie było go wcale. Bolało go. Bolało go, że jego słowa nie miały dziś znaczenia. Że to, o co pytał na samym początku - czy to, co myślał, miało znaczenie - nie było wcale prawdą. Podjęła decyzję za ich oboje - ale bez niego.
Może to wszystko było tylko wymysłem jego wyobraźni, tęsknotą zranionego serca, może nic ich nigdy tak naprawdę nie łączyło. Może wmawiał sobie, jej dotyk, spojrzenia, może to on - pijany - lgnął do niej jak ćma, nie zauważając nawet nachalności swoich gestów. Może to on był temu wszystkiemu winien. Sam sobie był winien. Może zachował się dzisiaj źle. Nieodpowiednio, egoistycznie, natarczywie. Może nie miał do tego nigdy żadnego prawa. Poczuł się mały, nic nie znaczący. Niepotrzebny. Porzucony. Niechciany. Sam. Nic w życiu nie przerażało go tak jak wizja samotności, samotności, którą właśnie na sobie poczuł. Wspinała się wzdłuż jego pleców, chwytała kark, dreszczem przemykała wzdłuż jego kręgosłupa, wiła się wokół szyi jak ciężki szal, jak kajdany.
Zawiał zimny wiatr.

/zt


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Ścieżka w lesie [odnośnik]08.11.23 20:32
| dla Kerstin

Dziecko znikające za drzewem powinno wzbudzić w Argusie trochę niepokoju, jakiś dreszczyk emocji i przebłysk odpowiedzialności. Przecież Penelope mogła zgubić się w lesie, zejść ze ścieżki, skuszona najdrobniejszym bodźcem, mogła zwieść ją ciekawość, wiecznie żywa w młodym sercu. Na ogół trzymała się blisko. Pilnowała się, wolała mieć opiekuna w zasięgu wzroku - przyłapywał ją czasem, jak odwraca się i upewnia dwa razy, że nie zniknął. Zazwyczaj wracała sama - została boleśnie doświadczona przez życie, odwaga kłóciła się w niej z niepewnością, straciła kochających rodziców, naturalnie potrzebowała więc poczucia bezpieczeństwa, on z kolei przyzwyczaił się do jej zaradności i zaufania, niepotrzebnie biorąc rozsądek ośmiolatki za pewnik. Nieświadomie patrzył na dziewczynkę przez pryzmat własnych doświadczeń, skrajnie odmiennych, inaczej kształtujących charaktery - bywał ślepy na oczywistości, a przede wszystkim święcie przekonany, że i tak kiedyś ją zawiedzie, to nic więcej niż kwestia czasu. Ta myśl uwielbiała wracać, zawsze gotowa do ataku, i mimo że na festiwalu radził sobie całkiem nieźle, nawet tutaj nie dawała mu spokoju, przecinając czoło krechą chmurnego grymasu. Zelżał na moment, ustępując zaskoczeniu na widok zagubionej Kerstin, lecz gdy formułował odpowiedź, znów wyglądał marudnie. Żadne odstępstwo od normy, tak już miał, trzeba było się jedynie przyzwyczaić.
- Bawi się tylko. W sarnę czy coś tam - odpowiedział zwięźle, wzrokiem podążając do ostatniego pnia, za którym mignęła Penelope. Łatwo było ją namierzyć, kiedy zza drzewa wystawał znajomy materiał dziecięcego ubrania. Na ten widok przewrócił oczami, nie skomentował jednak niedopatrzenia, ponownie skupiając spojrzenie na Tonks - zawstydzonej i zmieszanej. Nie powinien się dziwić, sprawiała wrażenie nieśmiałej, wrażliwej osoby, a chwilowy wybuch na plaży nie zmieniał wiele w temacie, może tylko wskazywał, że na czymś jej zależało, coś ją przerosło albo przytłoczyło. Puściły jej nerwy, każdemu czasem puszczały. Jemu wyjątkowo często, chociaż wolał udawać, że wcale się tak nie działo, a na brzegu cały czas zachowywał spokój. Przez chwilę był na nią zły, poddając się sytuacji, przede wszystkim wkurwiającemu Cyganowi, który brzęczał irytująco w tle zamiast zachować się, jak na faceta przystało - ale z tej dwójki to Cygan był mu obojętny, Kerstin wolał widzieć spokojną i bezpieczną, złość więc rozmyła się względnie szybko, a przynajmniej nie wykraczała poza codzienne normy, z którymi przecież radził sobie doskonale. Czyżby szukała spokoju po gwałtownej wymianie zdań? - Daj spokój, niepotrzebnie się przejmujesz - burknął wymijająco, chociaż czy była to prawda? Nie znał zawiłości irytującego zamieszania, nie miał pojęcia, co wydarzyło się w jej życiu, jak więc miał ocenić, czy przejmuje się za dużo? Nie to zaprzątało teraz myśli, interpretował sprawę po swojemu - musieli jej zajść za skórę. - Jak się czujesz? Ci Cyganie, naprzykrzają ci się? - dopytał, mrużąc oczy, zaciętym tonem akcentując drugie z pytań. Do tej pory byli mu obojętni. Dopóki nie wchodzili w paradę - świetnie, niech sobie żyją, niech robią, co chcą. Sam był traktowany, jak wyrzutek, więc do wyrzutków miał ciut życzliwości, ale jeśli Cyganie zachowywali się, jak ten Cygan - to niech sczezną w tych swoich norach, wytykani palcami, bo im się, kurwa, należało.


note by note
bruise by bruise




Argus Filch
Argus Filch
Zawód : strażnik porządku w lecznicy, pianista
Wiek : 29
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler

I crossed a line a life ago

OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8 + 3
Genetyka : Charłak

Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t11606-argus-morpheus-filch https://www.morsmordre.net/t11618-panie-filch#359353 https://www.morsmordre.net/t12161-argus-filch#374483 https://www.morsmordre.net/f223-somerset-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t11619-szuflada-filcha#359354 https://www.morsmordre.net/t11617-argus-filch#359351
Re: Ścieżka w lesie [odnośnik]20.11.23 19:56
Argus miał zwyczaj krzywienia się, kiedy ktoś mu się przyglądał. Często marszczył brwi (będzie miał zmarszczki), często też zniżał głos, kiedy rozmawiał z kimś dłużej, jakby mniej lub bardziej świadomie chciał w ten sposób dać do zrozumienia, że najlepiej się od niego trzymać z daleka. Dla dobra innych, samego siebie... nie mogłaby się domyślić, bo też od samego początku sądziła, że to nie jest prawda. Sprawiał wrażenie człowieka, który poza tym że jest pracowity i słowny lubi też samego siebie oceniać najbardziej surowo. Kerstin umiałaby to pewnie zrozumieć, ale była zbyt życzliwa (zbyt naiwna), żeby patrzeć na ludzi i dostrzegać w nich cokolwiek innego niż ich najlepsze cechy. Nawet w Jamesie, nawet w tych okropnych Cyganach, którzy tak ją skrzywdzili. Ale siebie nawzajem kochali tak mocno.
Nigdy nie przeszkadzało jej szorstkie obycie Argusa, lubiła jego towarzystwo w lecznicy. Nie znali się długo, a Filch nie był też skłonny do długich rozmów, ale może to właśnie ta jego milcząca pewność, milcząca stałość dawała jej poczucie, że może mu zaufać. Nie nazwałaby go przyjacielem, ale nigdy też nie pomyślała o nim rzeczy, które czasem słyszała szeptane w Dolinie; że jest zgorzkniały i podły. Podli ludzi nie pracowali w lecznicach, nie mieli kotów, nie tworzyli muzyki i nie mieli takich szczęśliwych córek.
- W sarnę? To słodkie - powiedziała cicho z bladym uśmiechem, również nie mogąc oderwać wzroku od drzewa, za którym zniknęła maleńka istotka. Jej troskliwa natura niemalże zmuszała ją do tego, by pilnować dziecka w lesie; instynktownie zaczęła powolny spacer w kierunku, w którym dziewczynka wcześniej pobiegła, byleby tylko i ona i Argus nie oddalili się od niej zbyt mocno. Jej uśmiech przygasł nieco, kiedy Argus jej odburknął, ale zaraz wrócił ze zdwojoną siłą. Mieszkała się z Michaelem, taki ton na nią nie działał, gdy podskórnie czuła, że jest w dobrym towarzystwie. Bezpiecznym. Zresztą Argus sam jej to udowadniał, raz za razem, pytając o to jak się czuje, czy potrzebuje pomocy; mógł brzmieć przy tym na złego, ale on po prostu taki był, a ona nie zamierzała go oceniać. - Nie jest źle - przyznała, ale z jej tonu (zupełnie nie potrafiła kłamać) dało się odczytać, że sama nie jest co do tego przekonana. - Wstyd mi. Uciekłam zanim zdążylibyśmy zatańczyć, to wbrew tradycji. - Opuściła wzrok i splotła palce dłoni, wykręcając je i strzelając kostkami. Często to robiła, uciekała, chowała twarz za włosami i udawała, że jest jeszcze mniejsza niż w rzeczywistości. Skrajne przeciwieństwo Just, która była od niej nawet niższa a jakoś zawsze potrafiła sprawiać wrażenie najsilniejszej persony w towarzystwie. - Oni... - Cyganie, czy naprzykrzali jej się? - Na razie nie. Ale martwi mnie to wszystko. Starałam się być dla nich zawsze dobra, pomagać im, nawet... - ...kochała jednego z nich. Czy będzie skłonna to wyznać? Nie. - ...ciągle spędzałam z nimi czas. I naprawdę nie wiem co zrobiłam źle. To Thomas mnie porzucił, a James myśli, że to moja wina. I chce się na mnie mścić. Za rzeczy, które mówiła Just, a o których on pewnie nawet nie wie. W ogóle nic nie wie. I Just też to nie interesuje - zdawała sobie sprawę, że rzeczy, które mówi, nie mają większego sensu; westchnęła więc z frustracją, mimo bladoróżowych policzków. - Chciałabym, żeby ktoś kiedyś wybrał mnie, Argus. Nie walkę, nie przygodę, nie ucieczkę. Chciałabym być warta zachodu. Warta miłości. - Usta jej zadrżały, ale dzielnie powstrzymała się przed łzami. W zaroślach nadal skrywała się sarenka i za nic nie chciała jej przestraszyć.


So for a while things were cold, they were scared down in their holes
Kerstin Tonks
Kerstin Tonks
Zawód : Pielęgniarka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
wszystko wali się
a ja nie mogę biec
może ten deszcz udaje łzę
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Charłak
wake up
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t8101-kerstin-tonks https://www.morsmordre.net/t8192-parapetowa-skrzynka-pocztowa#235933 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t8799-skrytka-bankowa-nr-1965#261717 https://www.morsmordre.net/t8213-kerstin-tonks
Re: Ścieżka w lesie [odnośnik]31.12.23 19:59
Tak było prościej. Zatrzasnąć drzwi z hukiem, zniechęcić słowem, zadrwić i zmącić, w ten sposób wiedział zawczasu, jak zostanie odebrany - miał nad tym kontrolę, nie musiał obawiać się krytycznych ocen za samo istnienie - po prostu wyprzedzał fakty. Kiedyś świadomość bycia rozczarowaniem bolała, przekuł ją więc w satysfakcję, w triumf. System sprawdzał się idealnie, dopóki czyjaś opinia nie zaczynała mieć znaczenia, co może nie zdarzało się często, ale mąciło w skrupulatnie układanym chaosie. Nie chciał, by Penny postrzegała go tak, jak widział go świat. Niewygodne, niepraktyczne pragnienie nabrania wartości w jej oczach narzucało zmiany w dotychczasowym postępowaniu - zmiany, których wcale nie chciał wprowadzać w życie. W przeciwieństwie do Kerstin, Argus miał talent do dostrzegania i wyciągania na wierzch ludzkich wad, lata wcześniej zachwycił się potencjałem gnębienia rozmówców ich własnymi przywarami i zdarzało mu się odwracać bieg konwersacji tylko po to, by dać negatywom zabłysnąć. Towarzystwo dobierał zaś kapryśnie i wcale nie krył przed sobą, że był podły - potrafił jednak wybierać, kogo i kiedy przed tym uchroni. Oblicze ujawniane przed pielęgniarką było taryfą ulgową, złagodzone dziwnym instynktem, który od czasu do czasu budził się wraz z nicią sympatii, lecz i ją musiał tłumaczyć przed sobą chęcią utrzymania dobrej atmosfery w pracy, przecież nawiązywanie więzi z ludźmi było poniżej jego poziomu. Zerknął na Kerstin, wzruszywszy obojętnie ramionami, niepodatny na niewinność dziecięcego umysłu.
- Zawsze coś wymyśli - prychnął wymijająco pod nosem, kwitując w ten sposób wymyśloną grę, choć pod marudną fasadą wcale nie miał jej tego za złe. Penelope ułatwiała mu zadanie - kiedy niezgrabnie potykał się o własne nogi, próbując odnaleźć kroki na skomplikowanej trasie rodzicielstwa, potrafiła wyręczyć go w codziennych niezręcznościach i zająć się zabawą, nie musiał kombinować, wymyślać, stawać na głowie żeby zająć dziewczęcą uwagę. Była zaradna, i dobrze, gdyż zaczerpnięcie inspiracji z własnego dzieciństwa byłoby, delikatnie ujmując, fatalnym pomysłem. Argus miał na tyle zdrowy rozsądek, by nie zapoznawać dziecka ze sposobami na pętanie owadów w torturze słonecznym promieniem, przepuszczonym przez szklane oko. Nie pamiętał eksperymentów z lupą w detalach, jeszcze mocniej rozmyte wydawało się towarzystwo przyjaciela, tylko czasami wspomnienia wracały pod postacią dyskomfortu - dziwacznego wewnętrznego skrętu, jakby niewidzialne dłonie wyżymały z wnętrzności przebłyski głosów, twarzy, lęku. Nie chciał pamiętać, ale prędzej czy później wszystko wracało. Nie życzył tego małej, nie chciał nawarstwiać jej niewygody, przeszła już wiele, zbyt wiele, ale sam błądził po omacku, bo w jej wieku dostawał po łapach, bił, kradł - mało odpowiedni trop dla ośmiolatki, niech lepiej udaje sarny i zbiera kwiatki.
Zaśmiał się krótko, z wyraźnym niedowierzaniem, kiedy Kerstin próbowała mydlić mu oczy. Nie jest źle aż prosiło się o cyniczny komentarz, ale powstrzymał się, zerkając na Tonks z ukosa. Tradycja, ach. Nie jego, a magicznych - nie czuł się specjalnie urażony, że jej nie dopełnił. - Nadrobimy, to nie koniec świata - stwierdził zwięźle, nawet nie musząc udawać, że sprawa nie robi na nim żadnego wrażenia. Nie powinna zawracać sobie tym głowy, on za to, wbrew skłębionej niechęci do ludzkich interakcji, tańczyć lubił, zwłaszcza do dobrej muzyki.
Odpowiedź na drugie z pytań okazała się... zagmatwana. Zmarszczył brwi, początkowo próbując połapać się w zawirowaniach cygańskich powiązań, lecz nie, byli mu skrajnie obcy i nawet wysiłek podjęty przy przywołaniu słów padających na brzegu niewiele zmienił. Miał parę tropów, całkiem jasnych - Kerstin została porzucona, w sprawę zamieszane były dwie rodziny, ale reszta? Abstrakcja. O co poszło, komu, kiedy? Całkiem sprawnie ukrył fakt, że ostatnie słowa pielęgniarki wywołały niespodziewane ukłucie - coś sprawiało, że rozumiał, wygrał jednak dyskomfort, niechęć do rozgrzebywania tych myśli, wolał prychnąć na siebie i zignorować niewygodę - chociażby skupiając się na blondynce, w duchu śmiejąc się gorzko, że ktokolwiek decydował się przed nim otwierać. Średni wybór, doprawdy. Mało co go peszyło, nawet emocjonalne wyznanie nie zbiło Argusa z pantałyku, ale w kwestii uspokajania rozdygotanych nerwów mógł zjawiskowo polec, niekoniecznie przejęty łagodzeniem własnego obejścia, które mogło tylko dolewać oliwy do ognia. Już mu się zdarzało, ludzie na granicy płaczu nie reagowali na arogancję zbyt dobrze.
- Niby nie jesteś? - zapytał zbyt szorstko, kiedy podejrzliwie mrużył oczy. - Nie twoja wina, że trafiłaś na kretyna - wymamrotał z wyraźną irytacją, zatrzymując się prawie w tym samym momencie, bo zza drzewa, za którym znikała Penelope, dobiegł ich podejrzany szelest, wyraźnie sugerujący upadek. Zignorował to, wierząc, że podniesie się, otrzepie w mig i ruszy dalej. On by tak zrobił. - Co właściwie mówiła Just? - zapytał, mało taktownie wracając do burzliwego tematu, nie przyspieszając spaceru, chociaż w leśnych skarbach mignął mu znajomy bucik, porzucony na mchu. Rzeczywiście zgubiła kopyto albo zostawiała im trop, w obie opcje byłby w stanie uwierzyć. Gorzej, że potem będzie musiał doprać te cholerne skarpety...


note by note
bruise by bruise




Argus Filch
Argus Filch
Zawód : strażnik porządku w lecznicy, pianista
Wiek : 29
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Kawaler

I crossed a line a life ago

OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8 + 3
Genetyka : Charłak

Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t11606-argus-morpheus-filch https://www.morsmordre.net/t11618-panie-filch#359353 https://www.morsmordre.net/t12161-argus-filch#374483 https://www.morsmordre.net/f223-somerset-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t11619-szuflada-filcha#359354 https://www.morsmordre.net/t11617-argus-filch#359351
Re: Ścieżka w lesie [odnośnik]12.01.24 21:52
Właściwie nie wiedziała co myśli o niej Argus, nie mogła tego wiedzieć, jeżeli nigdy nie próbowali o tym rozmawiać; była zbyt nieśmiała na to by zaczynać takie rozmowy, a Argus pewnie nie chciał się określać ani w ogóle poruszać tematów wymagających uzewnętrzniania swoich przemyśleń. Może była naiwna, ale wierzyła w to, że ją lubi - ostatecznie zawsze dobrze im się razem pracowało, nawet w tym milczeniu, które przecież nigdy nie zdawało się Kerstin niezręczne. Jakichkolwiek nie miałby powodów nigdy nie zachował się wrednie w stosunku do niej i ona zawsze traktowała go z szacunkiem. Był pracowity, zaradny, samodzielny. Ostatecznie nie miał też chyba żadnej żony, a chociaż ani myślała dopytywać co się stało z matką tej dziewczynki, to przecież wystarczyło spojrzeć jak swobodnie mała czuje się w jego towarzystwie, by wiedzieć, że jest dla niej dobry.
No i był artystą, samo to już ją zachwycało, nawet jeśli nigdy nic dla niej nie zagrał.
- Ja kiedy byłam mała bawiłam się czasem w czarodziejkę... - powiedziała cicho, nie przejmując się jego prychnięciami, przyzwyczajona do nich nie mniej niż do wywracanych oczu Justine i warknięć, które czasami wyrywały się Michaelowi z gardła chyba wbrew jego woli. - Mama wiedziała, że jest mi przykro, gdy wszyscy jadą do Hogwartu a ja zostaję w domu, więc czasem pozwalała mi rzucać zaklęcia. To jest, ona je rzucała, a ja udawałam, że to ja. To był jedyny czas, gdy w ogóle widziałam mamę używającą magii, nie robiła tego prawie nigdy, nasz dom był raczej... raczej zwykły. Przestałam jak trochę podrosłam i zaczęłam uczyć się, żeby dostać do szkoły pielęgniarskiej. - Brała na siebie większość ciężaru rozmowy, gdy już podjęli się tego spontanicznego spaceru przez leśne poszycie; tropienia małej sarenki. Wchodząc do lasu chciała być sama, ale teraz nie żałowała spotkania akurat Argusa. Jej spojrzenie zrobiło się nieco mętne, rozmarzone, a w głos wkradła się tak częsta ostatnio melancholia. - Ale nigdy nie przestało mi być przykro - dodała znacznie ciszej, bo właściwie był to sekret.
Nie chciała, żeby wiedziało o tym jej rodzeństwo, to nie była ich wina, poza tym by tego nie zrozumieli. Ale Argus przecież rozumiał.
Potem uniosła głowę i uśmiechnęła się nieco, w opozycji do jego oschłego tonu. Doprawdy byli czasem jak dzień i noc.
- Byłoby mi bardzo miło - Gdyby mieli jeszcze kiedyś okazję zatańczyć. Nie była w tym najlepsza, ale przecież znała podstawowe kroki. Dawniej, w Londynie, zdarzało jej się nawet chodzić z koleżankami ze szkoły na potańcówki. Co to były za czasy! Czuła się tam wtedy tak bezpiecznie. W domu. Ciekawe co zrobili z ich szpitalem w Denmark Hill. Co teraz tam stało. Na samą myśl kurczył jej się żołądek.
Kerstin był ufna i gdy raz kogoś zaakceptowała pozostawała taka aż do momentu gdy dał jej dobry powód, żeby się wycofała. Argus jeszcze jej go nie dał, ale i tak wzdrygnęła się nieco, gdy na tak naturalne dla niej mówienie prawdy o tym co czuje zareagował... właściwie o co mu chodziło?
- Niby... nie wiem - powiedziała z zażenowaniem i lekką frustracją, i tym razem odwróciła wzrok. Ot co. Nie jej wina, że trafiła na kretyna? Pewnie nie, ale żadne z ich wspólnych wspomnień nie sugerowało, by Thomas był kretynem. To wszystko co zrobił później zraniło ją do głębi, ale nigdy przecież nie miał okazji jej tego wyjaśnić. Tylko czy to miało znaczenie, jeśli tej okazji nie szukał? Michael na pewno by chciał, żeby o nim zapomniała. I może rzeczywiście, rumiana twarz o roześmianych, brązowych oczach zaczynała zacierać się w jej pamięci przy grozie ostatnich tygodni, ale pozostało gorzkie poczucie odrzucenia. Do tej pory każdy mężczyzna zostawiał ją prędzej czy później, a nie robiła się młodsza... niemal wszystkie koleżanki w jej wieku miały już narzeczonych albo mężów, więc coś musiało być z nią nie tak jak powinno.
Na szeleszczący dźwięk upadku zareagowała żywiej niż Argus; uniosła głowę z uwagą, a potem zajrzała za najbliższe drzewo, rozglądając się dokładnie aż odkryła zaledwie ślad odgniecionych paproci, podeptanych przez małe stopy. I bucik. Schyliła się, żeby go podnieść i otrzepać z ziemi, a potem - po pewnym zawahaniu - wyciągnęła go do Argusa.
- Czy ona nie miała białych skarpetek? - zapytała mimowolnie, bo zapamiętywała takie szczegóły. I to było lepsze niż odpowiadać od razu na pytania, które teraz, po pierwotnej reakcji Argusa wydawały jej się wyjątkowo niewygodne. - Wtedy, o Thomasie? Do tego chyba nie chcę wracać, ja... w ogóle nie powinnam była zaczynać tematu, przepraszam - powiedziała spokojniej, czując jakoś podświadomie, że chyba tego właśnie oczekuje od niej Argus. Nie wydawał się szczególnie zaabsorbowany jej sprawami i może nie powinna oczekiwać od niego, że nagle... że nagle będzie chciał jej pomóc. Bo dlaczego by miał? - Chcesz mi coś opowiedzieć o Penelope? Nie miałam okazji jej lepiej poznać - zapytała ostrożnie, ale z nutą opiekuńczego ciepła, która wkradała się do jej serca za każdym razem, gdy miewała do czynienia z dziećmi.


So for a while things were cold, they were scared down in their holes
Kerstin Tonks
Kerstin Tonks
Zawód : Pielęgniarka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
wszystko wali się
a ja nie mogę biec
może ten deszcz udaje łzę
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Charłak
wake up
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t8101-kerstin-tonks https://www.morsmordre.net/t8192-parapetowa-skrzynka-pocztowa#235933 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t8799-skrytka-bankowa-nr-1965#261717 https://www.morsmordre.net/t8213-kerstin-tonks

Strona 11 z 11 Previous  1, 2, 3 ... 9, 10, 11

Ścieżka w lesie
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach