Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Kent
Podziemia
Strona 19 z 20 • 1 ... 11 ... 18, 19, 20
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Podziemia
Rozbudowane w czasach napoleońskich oraz podczas II Wojny Światowej podziemne korytarze sięgają trzech pięter wgłąb ziemi. Na wzgórzu znajduje się kilka wylotów, które prowadzą do dwóch najwyższych poziomów. Trzeci, najniższy i najmniej znany znajduje się pod starą warownią. Podczas II wojny światowej funkcjonował tutaj szpital polowy i przeprowadzane były tajne operacje wojskowe, ale ponoć działania te zakończyły się w momencie, w którym mugole przypadkiem przekopali się do tuneli należących do goblinów. W rzeczywistości zdarzenie to nie miało miejsca, a pogłoskę o goblinach wymyślono, by trzymać czarodziejów agresywnie nastawionych wobec niemagicznych z dala od prowizorycznego szpitala. Dziś okoliczna ludność czarodziejów spokrewnionych z mugolami, wciąż korzystając z kłamliwej protekcji potencjalnego niebezpieczeństwa, spotyka się pod ziemią na potańcówki w wyjątkowej scenerii.
Podziemia nie są bezpieczne, trudno jest ku nim zejść, a jeszcze trudniej wyjść - chwiejna drabinka nie daje poczucia stabilności, a o gruzy nietrudno jest się potknąć. Nie przeszkadza to amatorom mocnych wrażeń.
Podziemia nie są bezpieczne, trudno jest ku nim zejść, a jeszcze trudniej wyjść - chwiejna drabinka nie daje poczucia stabilności, a o gruzy nietrudno jest się potknąć. Nie przeszkadza to amatorom mocnych wrażeń.
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 87
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 87
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Szlag, przeklął w myślach, kiedy promień jego zaklęcia rozbił się o kamienną ścianę - nie mógł wiedzieć, kim był człowiek, który przed nimi umknął, ale mógł się spodziewać, że pełnił rolę zwiadowcy - lub kogoś jemu podobnego. A jeśli nie pełnił jej na co dzień, to z całą pewnością będzie ją pełnił dzisiaj. Przerażony chłystek mógł zawiadomić wszystkich o obecności intruzów - co gorsza, zdradził się już ze swoimi zamiarami, lekkomyślnie ciskając zaklęcie. Mógł dać mówić Skamanderowi - ale było za późno na odwrócenie błędu. Wciąż zaciskał lekko drżące palce na rękojeści drogiej mu różdżki, wpatrując się w ciemność zalegającą w przestrzeni pobliskiego korytarza, powoli przenosząc spojrzenie na swojego towarzysza.
- Nie prześlizgniemy się - przytaknął na słowa aurora, niechętnie, o ileż prostsza byłaby ta wyprawa, gdyby byli ostrożniejsi. Gdyby był? - Zaczekajmy ze... wspomagaczami - jego niechęć do eliksirów była silna, ale w tym momencie kierował nim rozsądek - zwykł oszczędzać siły, radykalne rozwiązania zachowując na radykalne momenty. To wtedy podobnych specyfików brakowało najmocniej - jeszcze nie byli otoczeni wrogami, jeszcze byli w stanie się bronić samodzielnie. Choć nie mogli wiedzieć, jak długo podobny stan zdoła się utrzymać. I być może to był kolejny błąd - którego jeszcze nie dostrzegał, zaglądając do pobliskiego, opuszczonego pomieszczenia, w którym przestrzeń zajmowało jedynie kilka pustych półek - starczyły dosłownie sekundy, aby je przeszukać. Szedł dalej - komnaty wypełnione kuframi, szafami, kredensami, ale w nich znajdowały się jedynie szaty, przedmioty codziennego użytku, nieinteresujące ich specyfiki - w jednym miejscu, zdawało mu się, dostrzegł nawet diable zielę. Nigdzie jednak nie dostrzegał tego, po co naprawę tutaj przyszli, a kiedy przeglądał kolejne bałaganiarsko rozrzucone ubrania, tracił nadzieję. Nieco podejrzane było to, że nikt im nie przeszkadzał - czyżby przerażony mugol nie zdecydował się jednak ostrzec swoich towarzyszy? Im mocniej wgłąb korytarza się zapuszczali, tym wyraźniej słyszeli pobliskie dźwięki - trwało przyjęcie, wielkie świętowanie, zapewne kolejnego udanego przekrętu. Skrzywił się z niesmakiem, zamierzając wejść do kolejnego pomieszczenia - kiedy dostrzegł Samuela, który przystanął przy dalszym przejściu. Spojrzał na niego, uchwyciwszy jego porozumiewawczy wzrok - po czym skinął głową, idąc jego śladem.
Tak naprawdę nie dostrzegł przyczajonych w mroku przeciwników - usłyszał jedynie inkantację zaklęcia tarczy wypowiadają przez Samuela. Szarpnął różdżką, powtarzając jego ruch - zamierzając i siebie osłonić przed bezosobowym, niewidzialnym atakiem - dali się wciągnąć w pułapkę jak dzieci.
- Protego - zażądał, wykonując nadgarstkiem obronny gest, w pośpiechu, być może niedbale, ale na więcej - nie było czasu.
- Nie prześlizgniemy się - przytaknął na słowa aurora, niechętnie, o ileż prostsza byłaby ta wyprawa, gdyby byli ostrożniejsi. Gdyby był? - Zaczekajmy ze... wspomagaczami - jego niechęć do eliksirów była silna, ale w tym momencie kierował nim rozsądek - zwykł oszczędzać siły, radykalne rozwiązania zachowując na radykalne momenty. To wtedy podobnych specyfików brakowało najmocniej - jeszcze nie byli otoczeni wrogami, jeszcze byli w stanie się bronić samodzielnie. Choć nie mogli wiedzieć, jak długo podobny stan zdoła się utrzymać. I być może to był kolejny błąd - którego jeszcze nie dostrzegał, zaglądając do pobliskiego, opuszczonego pomieszczenia, w którym przestrzeń zajmowało jedynie kilka pustych półek - starczyły dosłownie sekundy, aby je przeszukać. Szedł dalej - komnaty wypełnione kuframi, szafami, kredensami, ale w nich znajdowały się jedynie szaty, przedmioty codziennego użytku, nieinteresujące ich specyfiki - w jednym miejscu, zdawało mu się, dostrzegł nawet diable zielę. Nigdzie jednak nie dostrzegał tego, po co naprawę tutaj przyszli, a kiedy przeglądał kolejne bałaganiarsko rozrzucone ubrania, tracił nadzieję. Nieco podejrzane było to, że nikt im nie przeszkadzał - czyżby przerażony mugol nie zdecydował się jednak ostrzec swoich towarzyszy? Im mocniej wgłąb korytarza się zapuszczali, tym wyraźniej słyszeli pobliskie dźwięki - trwało przyjęcie, wielkie świętowanie, zapewne kolejnego udanego przekrętu. Skrzywił się z niesmakiem, zamierzając wejść do kolejnego pomieszczenia - kiedy dostrzegł Samuela, który przystanął przy dalszym przejściu. Spojrzał na niego, uchwyciwszy jego porozumiewawczy wzrok - po czym skinął głową, idąc jego śladem.
Tak naprawdę nie dostrzegł przyczajonych w mroku przeciwników - usłyszał jedynie inkantację zaklęcia tarczy wypowiadają przez Samuela. Szarpnął różdżką, powtarzając jego ruch - zamierzając i siebie osłonić przed bezosobowym, niewidzialnym atakiem - dali się wciągnąć w pułapkę jak dzieci.
- Protego - zażądał, wykonując nadgarstkiem obronny gest, w pośpiechu, być może niedbale, ale na więcej - nie było czasu.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Brendan Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 19
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 19
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Tu walczyliśmy
Nie mógł się już powstrzymać przed zamaszystym kopnięciem węża, który raz jeszcze próbował go atakować. Ciężki but uderzył w łeb gada, a samo stworzenie odleciało w bok i znieruchomiało.
Trójka z ich przeciwników - leżała spetryfikowana i ranna i Samuel nie sądził, by posiadali tak wybitne zdolności, by bez pomocy z zewnątrz - wybudzić się. Spojrzał zapobiegawczo na Brendana, wokół którego wciąż wirowały zabójcze ostrza. Skuteczna forma ataku, Zdecydowanie. Ale tylko na bliski dystans - Wygląda na to, że się nas spodziewali. A przynajmniej kogoś, kto zechce się tu pojawić. Nie sądzę, by tak zaciekle bronili...niczego - czarnoksiężnik, który wyglądał na przywódcę, zdawał się być najbardziej interesujący. Okrwawiona koszula, która zdobiła pierś nieznajomego, albo oznaczała wcześniejsza ranę, albo... nie należała do niego. I to nasuwało kilka intrygujących pytań. Z im właściwie mieli do czynienie? Z kim przyszło im się zmierzyć? Byli przygotowani. Czekali na nich? Czy krzyczący nieznajomy zdążył ich ostrzec? Zapewne, ale nadal dostrzegał niejasności, które chciał poznać. I zrozumieć. Podstawą jednak była misja, z którą przybyli. Jeśli cały toczący się cyrk miał na celu powstrzymanie ich przed dotarciem do cennego artefaktu - musieli pospiesznie go znaleźć.
Odetchnął ciężko, zerkając najpierw w dół, a ślad po ukąszeniu. Jedyny znak, że jeszcze niedawno był porządnie ranny. Dopiero potem omiótł wzrokiem całość, skalnego pomieszczenia. Zaklęcie veritas clario wciąż działało i mogło to im pomóc w rozeznaniu w sytuacji. Ale to, co przyciągnęło jego wzrok, znajdowało się w górze. Spękane sklepienie, które ruszyło się i sypało na głowy leżących i prawdopodobnie za chwilę i na nich - Trzeba to jakoś zatrzymać, zanim nie sprawdzimy wszystkiego - nie można było pozwolić, by poszukiwany artefakt - jeśli tu w ogóle był, zniknął pod zwałami gruzu. A oni razem z nim. Niby w starożytnym grobowcu. Czyżby planowano im zostanie wiecznymi strażnikami? Niepokojąca perspektywa.
- Glacius - wskazał różdżką pękający sufit. Lodowa skorupa, przynajmniej na jakiś czas pozwalała utrzymać sklepienie w całości. Potem, będą zastanawiać się, co dalej. A tymczasem czekało ich przeszukanie pomieszczenia. Skrzynia, którą dostrzegli na samym początku, mogła być odpowiedzią. Albo - zmyłką. Liczył, że magia zaklęcia, które wciąż trwało, pomoże mu rozeznać się - co prawdziwie warte było sprawdzenia.
2/5 Veritas Clario
Nie mógł się już powstrzymać przed zamaszystym kopnięciem węża, który raz jeszcze próbował go atakować. Ciężki but uderzył w łeb gada, a samo stworzenie odleciało w bok i znieruchomiało.
Trójka z ich przeciwników - leżała spetryfikowana i ranna i Samuel nie sądził, by posiadali tak wybitne zdolności, by bez pomocy z zewnątrz - wybudzić się. Spojrzał zapobiegawczo na Brendana, wokół którego wciąż wirowały zabójcze ostrza. Skuteczna forma ataku, Zdecydowanie. Ale tylko na bliski dystans - Wygląda na to, że się nas spodziewali. A przynajmniej kogoś, kto zechce się tu pojawić. Nie sądzę, by tak zaciekle bronili...niczego - czarnoksiężnik, który wyglądał na przywódcę, zdawał się być najbardziej interesujący. Okrwawiona koszula, która zdobiła pierś nieznajomego, albo oznaczała wcześniejsza ranę, albo... nie należała do niego. I to nasuwało kilka intrygujących pytań. Z im właściwie mieli do czynienie? Z kim przyszło im się zmierzyć? Byli przygotowani. Czekali na nich? Czy krzyczący nieznajomy zdążył ich ostrzec? Zapewne, ale nadal dostrzegał niejasności, które chciał poznać. I zrozumieć. Podstawą jednak była misja, z którą przybyli. Jeśli cały toczący się cyrk miał na celu powstrzymanie ich przed dotarciem do cennego artefaktu - musieli pospiesznie go znaleźć.
Odetchnął ciężko, zerkając najpierw w dół, a ślad po ukąszeniu. Jedyny znak, że jeszcze niedawno był porządnie ranny. Dopiero potem omiótł wzrokiem całość, skalnego pomieszczenia. Zaklęcie veritas clario wciąż działało i mogło to im pomóc w rozeznaniu w sytuacji. Ale to, co przyciągnęło jego wzrok, znajdowało się w górze. Spękane sklepienie, które ruszyło się i sypało na głowy leżących i prawdopodobnie za chwilę i na nich - Trzeba to jakoś zatrzymać, zanim nie sprawdzimy wszystkiego - nie można było pozwolić, by poszukiwany artefakt - jeśli tu w ogóle był, zniknął pod zwałami gruzu. A oni razem z nim. Niby w starożytnym grobowcu. Czyżby planowano im zostanie wiecznymi strażnikami? Niepokojąca perspektywa.
- Glacius - wskazał różdżką pękający sufit. Lodowa skorupa, przynajmniej na jakiś czas pozwalała utrzymać sklepienie w całości. Potem, będą zastanawiać się, co dalej. A tymczasem czekało ich przeszukanie pomieszczenia. Skrzynia, którą dostrzegli na samym początku, mogła być odpowiedzią. Albo - zmyłką. Liczył, że magia zaklęcia, które wciąż trwało, pomoże mu rozeznać się - co prawdziwie warte było sprawdzenia.
2/5 Veritas Clario
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 93
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 93
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Jego kolano uderzyło w brzuch napastnika, zmusiło go do zgięcia się w pół, a wirujące wokół niego kolce krwawo przeszyły jego ciało; wiązka zaklęcia ciśnięta przez Samuela dokończyła dzieła - tak osłabiony przeciwnik nie miał najmniejszych szans się przebudzić. Z wciąż zaciśniętymi pięściami, chwilę stał nad bezwładnymi ciałami, z wciąż skupionym wyrazem twarzy - nim wyszeptał formułę finite incantatem, która przerwała wirującą wokół niego osłonę. Pulsowanie żwawo krążącej w skroni krwi powoli się uspokajało - obejrzał się na towarzysza, odpowiadając mu tym samym porozumiewawczym skinięciem głowy. Nie pracowali ze sobą pierwszy raz.
- Miejmy nadzieję, że nie czekali na kogoś jeszcze - odparł na słowa starszego aurora, obchodząc ciała - machnąwszy dłonią celem wywołania światła. - Lumos - Nie musieli się już przecież kryć, prawdopodobnie wokół nie było nikogo, kto mógłby ich jeszcze zaatakować. A oni - potrzebowali widoczności. Gdzieś musieli ukryć skarb. - Większe posiłki mogłyby się okazać problematyczne, ale w krytycznej chwili możemy się stąd wynieść. Musimy tylko znaleźć to, po co przyszliśmy. - Moc Zakonu pozwalała im teleportować się z nawet najbardziej krytycznej sytuacji. Dużym kosztem - ale gra, którą aktualnie prowadzili, była przecież warta świeczki. Samuel miał słuszność w zasadniczej kwestii - byli uzbrojeni, wściekle nastawieni do intruzów, a zatem świadomi, że znajdowali się w posiadaniu wyjątkowego skarbu. Być może trop, który obrali, nie był mylny - być może doprowadzi ich wprost do mistycznego kamienia, o którym dotąd nie miał pojęcia, że istniał poza światem baśni. Do teraz - nie do końca w to wierzył. - W porządku? - rzucił do towarzysza, zamierzając upewnić się odnośnie jego samopoczucia - ugryzienie węża nie wyglądało poważnie, same węże nie sprawiały wrażenie trujących, ale jako auror wiedział przecież, że pierwsze wrażenie bywało złudne - niepozorne bywało najbardziej złowieszcze; kły mogły nieść truciznę. Z obawą spojrzał w górę - ale ubiegł go refleks Samuela, jego zaklęcie wzmocniło sklepienie - najpewniej na wystarczająco długo, by mogli wyjść z tego cało. Pod ziemią, blisko morza, chłód był na tyle duży, że lód z pewnością nie zacznie topnieć zbyt wcześnie. Nachylił się nad kolejnymi ciałami, zabierając różdżki bandytów - jeśli stanie się cud i któryś z nich się przebudzi, lepiej żeby nie miał ich pod ręką. - Zostanę na czatach - zaoferował się, obrzucając spojrzenie pomieszczeniem - z wolna wycofał się, unosząc różdżkę na tyle, by dało jak najwięcej światła w pomieszczeniu. - I wyślę patronusa do biura - nie damy rady ich stąd zgarnąć sami - Kimkolwiek byli przemytnicy - zaatakowali aurorów na służbie, a za to groziło więzienie. - Expecto patronum - wyartykułował spokojnie, przekazując informacje tak o kryjówce, jak spetryfikowanych czarodziejach.
- Miejmy nadzieję, że nie czekali na kogoś jeszcze - odparł na słowa starszego aurora, obchodząc ciała - machnąwszy dłonią celem wywołania światła. - Lumos - Nie musieli się już przecież kryć, prawdopodobnie wokół nie było nikogo, kto mógłby ich jeszcze zaatakować. A oni - potrzebowali widoczności. Gdzieś musieli ukryć skarb. - Większe posiłki mogłyby się okazać problematyczne, ale w krytycznej chwili możemy się stąd wynieść. Musimy tylko znaleźć to, po co przyszliśmy. - Moc Zakonu pozwalała im teleportować się z nawet najbardziej krytycznej sytuacji. Dużym kosztem - ale gra, którą aktualnie prowadzili, była przecież warta świeczki. Samuel miał słuszność w zasadniczej kwestii - byli uzbrojeni, wściekle nastawieni do intruzów, a zatem świadomi, że znajdowali się w posiadaniu wyjątkowego skarbu. Być może trop, który obrali, nie był mylny - być może doprowadzi ich wprost do mistycznego kamienia, o którym dotąd nie miał pojęcia, że istniał poza światem baśni. Do teraz - nie do końca w to wierzył. - W porządku? - rzucił do towarzysza, zamierzając upewnić się odnośnie jego samopoczucia - ugryzienie węża nie wyglądało poważnie, same węże nie sprawiały wrażenie trujących, ale jako auror wiedział przecież, że pierwsze wrażenie bywało złudne - niepozorne bywało najbardziej złowieszcze; kły mogły nieść truciznę. Z obawą spojrzał w górę - ale ubiegł go refleks Samuela, jego zaklęcie wzmocniło sklepienie - najpewniej na wystarczająco długo, by mogli wyjść z tego cało. Pod ziemią, blisko morza, chłód był na tyle duży, że lód z pewnością nie zacznie topnieć zbyt wcześnie. Nachylił się nad kolejnymi ciałami, zabierając różdżki bandytów - jeśli stanie się cud i któryś z nich się przebudzi, lepiej żeby nie miał ich pod ręką. - Zostanę na czatach - zaoferował się, obrzucając spojrzenie pomieszczeniem - z wolna wycofał się, unosząc różdżkę na tyle, by dało jak najwięcej światła w pomieszczeniu. - I wyślę patronusa do biura - nie damy rady ich stąd zgarnąć sami - Kimkolwiek byli przemytnicy - zaatakowali aurorów na służbie, a za to groziło więzienie. - Expecto patronum - wyartykułował spokojnie, przekazując informacje tak o kryjówce, jak spetryfikowanych czarodziejach.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Brendan Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 46
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 46
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Szykując się na misję, a wcześniej przeglądając zebrane notatki, nie przewidywał, że wszytko pójdzie gładko. Byłoby za prosto, gdyby w docelowym miejscu po prostu znaleźli poszukiwany artefakt i z happy endem wrócili zwycięsko. Co prawda, byli już po walce i rzeczywiście zwycięsko zmierzyli się z wrogami, ale satysfakcję mogli odłożyć na później. Kilka plugawców mniej na świecie się panoszyło, a czarnoksięskie śpiące królewny wcale nie wywoływały na ustach Skamandera uśmiechu. Walczyli zajadle, na tyle, że atakowali nawet mimo coraz większych ran. Nie próbowali uciekać. Albo.. nie mieli gdzie. To też była opcja, chociaż przy przygotowaniu, jaki wydawali się ogarniać, opcja zniknięcia też powinna była znajdować się w ich zakresie.
- Jeśli czekali, to najwyżej godnie ich zastąpimy w powitaniu - auror nie uśmiechnął się, ale jeśli Brendan mógł mieć rację, to z zaskoczenia mogli sobie poradzić z nowymi napastnikami. Wolał jednak skupić się na poszukiwaniach, nie szukaniu nadchodzącego zagrożenia.
Zamrugał, gdy światło lumosa błysnęło, rozświetlając sylwetkę przyjaciela wyraźniej. Oczy przyzwyczaiły się do półmroku, więc przez sekundę musiał mrużyć ślepia, na nowo wyłapując, wyraźniejsze kontury pomieszczenia. Oprócz skrzyni, było jeszcze kilka miejsc, w które należało zajrzeć, a skalne ustępy, tworzyły dodatkowe, naturalne skrytki. Magia mogła być jednak pomocna, jeśli chodziło o rozeznanie - Aktualnie, znalezienie, to nasz największy problem - kiwną głową mężczyźnie, zgadzając się w pełni ze słowami, które padły. Jeśli rzeczywiście zrobi się gorąco, mieli możliwość zniknięcia, nim wspomniany gorąc dosięgnie ich dwójki. A przy odrobinie szczęście, legendarny kamień trafi w ich ręce - Tak - spojrzał jeszcze na pozostały, piekący ślad, ale była to przysłowiowa pchła, żeby się nią przejmować - Ten drugi mógł być bardziej groźny, gdybyś się go nie pozbył - niezbyt byłaby to śmierć chwalebna, gdyby zginął od gadziego pokąsania. Choć brzmiało to co najmniej dziwnie, wolał obrywać zaklęciami, niż kłami węża. Spojrzał jeszcze na towarzysza, ale nie dostrzegłszy większych urazów, wrócił do zadania.
Kruszący się sufit szybko przestał być problemem, gdy lodowa fala całkiem grubą warstwą osiadła na sklepieniu. Samuel słyszał charakterystyczny zgrzyt ocierających się o siebie skał, które ucichły, gdy oblekła je magia. Pełgające od różdżki ciepło w znajomy sposób dodawało sił - Dobry pomysł - odwrócił się do Brendana, spoglądając przez ramię - Racja - potwierdził raz jeszcze - Uważaj tam - dodał ciszej, patrząc jeszcze jak smuga światła kształtuje się w materialną sylwetkę Patronusa, po czym wrócił spojrzeniem do oględzin. Skrzynia, to raz. Ale nie omieszkał spróbować znaleźć innych skrytek, czy kluczy, które mogli mieć spetryfikowaniu i pozbawieni różdżek przeciwnicy.
3/5 Veritas Clario
- Jeśli czekali, to najwyżej godnie ich zastąpimy w powitaniu - auror nie uśmiechnął się, ale jeśli Brendan mógł mieć rację, to z zaskoczenia mogli sobie poradzić z nowymi napastnikami. Wolał jednak skupić się na poszukiwaniach, nie szukaniu nadchodzącego zagrożenia.
Zamrugał, gdy światło lumosa błysnęło, rozświetlając sylwetkę przyjaciela wyraźniej. Oczy przyzwyczaiły się do półmroku, więc przez sekundę musiał mrużyć ślepia, na nowo wyłapując, wyraźniejsze kontury pomieszczenia. Oprócz skrzyni, było jeszcze kilka miejsc, w które należało zajrzeć, a skalne ustępy, tworzyły dodatkowe, naturalne skrytki. Magia mogła być jednak pomocna, jeśli chodziło o rozeznanie - Aktualnie, znalezienie, to nasz największy problem - kiwną głową mężczyźnie, zgadzając się w pełni ze słowami, które padły. Jeśli rzeczywiście zrobi się gorąco, mieli możliwość zniknięcia, nim wspomniany gorąc dosięgnie ich dwójki. A przy odrobinie szczęście, legendarny kamień trafi w ich ręce - Tak - spojrzał jeszcze na pozostały, piekący ślad, ale była to przysłowiowa pchła, żeby się nią przejmować - Ten drugi mógł być bardziej groźny, gdybyś się go nie pozbył - niezbyt byłaby to śmierć chwalebna, gdyby zginął od gadziego pokąsania. Choć brzmiało to co najmniej dziwnie, wolał obrywać zaklęciami, niż kłami węża. Spojrzał jeszcze na towarzysza, ale nie dostrzegłszy większych urazów, wrócił do zadania.
Kruszący się sufit szybko przestał być problemem, gdy lodowa fala całkiem grubą warstwą osiadła na sklepieniu. Samuel słyszał charakterystyczny zgrzyt ocierających się o siebie skał, które ucichły, gdy oblekła je magia. Pełgające od różdżki ciepło w znajomy sposób dodawało sił - Dobry pomysł - odwrócił się do Brendana, spoglądając przez ramię - Racja - potwierdził raz jeszcze - Uważaj tam - dodał ciszej, patrząc jeszcze jak smuga światła kształtuje się w materialną sylwetkę Patronusa, po czym wrócił spojrzeniem do oględzin. Skrzynia, to raz. Ale nie omieszkał spróbować znaleźć innych skrytek, czy kluczy, które mogli mieć spetryfikowaniu i pozbawieni różdżek przeciwnicy.
3/5 Veritas Clario
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Chybotliwe światło zaklęcia rozświetliło półmroki pomieszczenia, nie na tyle wyraźnie, by byli w stanie w jednej chwili otulić je całe pobieżnymi spojrzeniami i przez to bez trudu wypatrzyć chroniony przez przemytników skarb, ale z całą pewnością na tyle, żeby bez trudu mogli poruszać się po pomieszczeniu i wreszcie natrafić na to, czego szukali. A to mogło być wszystkim i wszędzie, gdzieś tu, gdzieś w pobliżu, czaił się skarb skrywany przez bandytów zdeterminowanych, aby go ochronić. Musieli go zdobyć - i to zanim uformowany przez niego patronus zawiadomi o wszystkim biuro. Był lojalny wobec Bones, ale kamień, jeśli to on był przedmiotem ochrony, miał trafić do Bathildy Bagshot, nie w ręce Ministerstwa, któremu mimo politycznych roszad - wciąż nie ufał. Skinął głową.
- Zaczynam mieć w tym wprawę - stwierdził bez entuzjazmu, po tym jak przez cały czas trwania Walczącego Maga walczył z pełzającymi po trawie wężami atakującymi zawodników zamiast brać udział w rywalizacji, te szkodniki nie budziły w nim pozytywnych emocji. - Może się przekwalifikuję. Myślisz, że w dezynsekcji dobrze płacą?
Uważnie obserwował mgiełkę, która wymknęła się z jego różdżki, kształtując w formę obszernego niedźwiedzia, który, gdyby tylko miał barwy, z pewnością zabłysnąłby rdzą; odczekał jednak z komunikatem, który zamierzał przekazać Bones - odwracając się w kierunku przyjaciela. Nie mogli ryzykować. Najpierw w ich ręce musiał wpaść kamień - dopiero potem mogli zaprowadzić tutaj innych. Zostawiając toteż patronusa w przejściu, wycofał się i pobieżnie przejrzał pobliskie półki, z różdżką wysoko uniesioną tak, by dawała światło nie tylko jemu, ale także Skamanderowi. W ten jednak przystanął na bardziej chybotliwej desce, marszcząc brew, gdy ta zaskrzypiała złowieszcze. Coś tu było nie tak - obejrzał się na Samuela, upewniając się, że i on to słyszał - i cofnął się o krok, by przykucnąć i postukać knykciami, poszukując pustego miejsca. Znalazł - skrytka. Uniósł spojrzenie, tuż obok leżał jeden z czarodziejów - czy to tego miejsca strzegli? Wstał, by z impetem kopnięciem wbić deskę w dół i przebić się przez zabezpieczenie - gdy jego oczom ukazała się niewielka drewniana skrzynka.
- Sam - zapewne narobił tyle rabanu, że Skamander doskonale go usłyszał - ale imię aurora wymknęło się z jego ust niemal bezwiednie. - Tutaj - dodał, wpierw ostrożnie upewniając się, że na skrzyni nie ciążyła klątwa - dopiero później chwyciwszy je w dłonie uniósł w górę i obejrzał ze wszystkich stron, podchodząc z nią bliżej towarzysza. - Sprawdźmy to - dodał, po drodze ostrożnie otwierając wieko.
- Zaczynam mieć w tym wprawę - stwierdził bez entuzjazmu, po tym jak przez cały czas trwania Walczącego Maga walczył z pełzającymi po trawie wężami atakującymi zawodników zamiast brać udział w rywalizacji, te szkodniki nie budziły w nim pozytywnych emocji. - Może się przekwalifikuję. Myślisz, że w dezynsekcji dobrze płacą?
Uważnie obserwował mgiełkę, która wymknęła się z jego różdżki, kształtując w formę obszernego niedźwiedzia, który, gdyby tylko miał barwy, z pewnością zabłysnąłby rdzą; odczekał jednak z komunikatem, który zamierzał przekazać Bones - odwracając się w kierunku przyjaciela. Nie mogli ryzykować. Najpierw w ich ręce musiał wpaść kamień - dopiero potem mogli zaprowadzić tutaj innych. Zostawiając toteż patronusa w przejściu, wycofał się i pobieżnie przejrzał pobliskie półki, z różdżką wysoko uniesioną tak, by dawała światło nie tylko jemu, ale także Skamanderowi. W ten jednak przystanął na bardziej chybotliwej desce, marszcząc brew, gdy ta zaskrzypiała złowieszcze. Coś tu było nie tak - obejrzał się na Samuela, upewniając się, że i on to słyszał - i cofnął się o krok, by przykucnąć i postukać knykciami, poszukując pustego miejsca. Znalazł - skrytka. Uniósł spojrzenie, tuż obok leżał jeden z czarodziejów - czy to tego miejsca strzegli? Wstał, by z impetem kopnięciem wbić deskę w dół i przebić się przez zabezpieczenie - gdy jego oczom ukazała się niewielka drewniana skrzynka.
- Sam - zapewne narobił tyle rabanu, że Skamander doskonale go usłyszał - ale imię aurora wymknęło się z jego ust niemal bezwiednie. - Tutaj - dodał, wpierw ostrożnie upewniając się, że na skrzyni nie ciążyła klątwa - dopiero później chwyciwszy je w dłonie uniósł w górę i obejrzał ze wszystkich stron, podchodząc z nią bliżej towarzysza. - Sprawdźmy to - dodał, po drodze ostrożnie otwierając wieko.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Pokonani przeciwnicy nie stanowili już zagrożenia, tak samo jak trzeszczący nad głowami czarodziejów sufit. Porządnie zamrożony, przypominał teraz skrzącą się mroźnymi iskrami kopułę, pozwalającą Zakonnikom spokojnie przyjrzeć się ukrytej skrzynce. Jej wieko otworzyło się bez większego problemu, z cichym skrzypnięciem - mieliście niewiele czasu zanim Patronus przywoła innych, zdołaliście się jednak dokładnie przyjrzeć ciemnemu wnętrzu. W środku walało się kilka dziwnych przedmiotów, jakichś pozamykanych artefaktów a także brudnych materiałów. W jednym z nich - w zwiniętej, karmazynowej chuście, noszącej ślady długotrwałego użytkowania - odkryliście jednak coś innego, coś, co od razu wzbudziło w was dziwne mrowienie. Biały kamień lśnił wyraźnie, emanował także ciepłem, oświetlał wasze twarze delikatną łuną. Na pewno nie miał nic wspólnego z czarnomagicznym przemytem a jego ostre krawędzie wskazywały, że jest częścią większej całości. Mogliście z powodzeniem stwierdzić, że właśnie trzymaliście w rękach to, po co tutaj przyszliście.
Było coś intrygującego w wydłużających się cieniach, które roztańczyły się na skalnych ścianach, gdy tylko błysnęło zaklęcie lumosa. Dwie sylwetki aurorów przypominały karykaturalne, pochylające się i gnące w dziwacznych ukłonach duchy. Samuel zamrugał gwałtownie, odrzucając napływającą do oczu wizję. Potrzebne było skupienie i zdecydowanie pośpiech, jeśli mieli cokolwiek znaleźć. A musieli. Trójka czarnoksięzników musiała czegoś tak zajadle bronić, stojąc zapewne na ostatniej linii oporu.
- Słyszałem - odpowiedział cicho - twoja sława cię wyprzedza - dodał w tym samym tonie, ale nie odwrócił się do przyjaciela, wciąż przeglądając ściany pomieszczenia. Zaklęcie szukające magicznych skrytek - nie ujawniło niczego konkretnego. Musieli więc się zdać na własną spostrzegawczość i umiejętności przeszukiwania. Samuel zerknął w stronę aurora dopiero na kolejne stwierdzenie - Zakładam, że aktualnie maja masę roboty. Miałbyś wzięcie, to i zarobek byłby sensowny - odrobina czarnego humoru nikomu nie szkodziła, a i uwolnione ciało z kotłującej się pod skórą adrenaliny. Nadwrażliwa czujność pozostała, wiercąc się w oczekiwaniu, na nieznane, ale wydawało się (może tylko pozornie), że najgorsze mieli dziś za sobą. Przez chwilę było w końcu poważnie, a rozcięta i podarta kurtka na piersi przypominała o ranach, jakie otrzymał. Skórę znaczyły cienkie blizny, wliczając się w kolekcję już otrzymanych, głębszych. Te były wpisane w pracę nie tylko aurora, ale i gwardzisty.
Światło zaklęcia, przez kila sekund zlewało się z tym cieplejszym, bliższym, bijącym od świetlistego niedźwiedzia, który całkiem zwinnie pognał w górę, znikając za załomem. Pozostawieni sami, mogli pospiesznie rozejrzeć się po pomieszczeniu, przestępując ostrożnie nadal spetryfikowanych mężczyzn.
Na głos swojego imienia, zareagował instynktownie. Coś w głosie Brendana było z napięcia, a cichy trzask wcześniej, sygnalizował zmianę. Odwrócił się, najpierw przyglądając się przyjacielowi, potem pospiesznie zbliżając się do pochylającej się sylwetki - To, to - odetchnął ciężko, kiedy ich oczom ukazała się ukryta skrzyneczka. Zawiniątko, które zawierała i ciepła magia, która od niego biła, mówiła sama za siebie. Nawet, jeśli mieli do czynienia z czymś innym, przedmiot, który emanował tak pozytywna mocą, nie mógł zostać w podziemiach. Musieli go zanieść pani Profesor - Bren, zwijamy się - ich misja zakończyła się rzeczywistym sukcesem.
- Słyszałem - odpowiedział cicho - twoja sława cię wyprzedza - dodał w tym samym tonie, ale nie odwrócił się do przyjaciela, wciąż przeglądając ściany pomieszczenia. Zaklęcie szukające magicznych skrytek - nie ujawniło niczego konkretnego. Musieli więc się zdać na własną spostrzegawczość i umiejętności przeszukiwania. Samuel zerknął w stronę aurora dopiero na kolejne stwierdzenie - Zakładam, że aktualnie maja masę roboty. Miałbyś wzięcie, to i zarobek byłby sensowny - odrobina czarnego humoru nikomu nie szkodziła, a i uwolnione ciało z kotłującej się pod skórą adrenaliny. Nadwrażliwa czujność pozostała, wiercąc się w oczekiwaniu, na nieznane, ale wydawało się (może tylko pozornie), że najgorsze mieli dziś za sobą. Przez chwilę było w końcu poważnie, a rozcięta i podarta kurtka na piersi przypominała o ranach, jakie otrzymał. Skórę znaczyły cienkie blizny, wliczając się w kolekcję już otrzymanych, głębszych. Te były wpisane w pracę nie tylko aurora, ale i gwardzisty.
Światło zaklęcia, przez kila sekund zlewało się z tym cieplejszym, bliższym, bijącym od świetlistego niedźwiedzia, który całkiem zwinnie pognał w górę, znikając za załomem. Pozostawieni sami, mogli pospiesznie rozejrzeć się po pomieszczeniu, przestępując ostrożnie nadal spetryfikowanych mężczyzn.
Na głos swojego imienia, zareagował instynktownie. Coś w głosie Brendana było z napięcia, a cichy trzask wcześniej, sygnalizował zmianę. Odwrócił się, najpierw przyglądając się przyjacielowi, potem pospiesznie zbliżając się do pochylającej się sylwetki - To, to - odetchnął ciężko, kiedy ich oczom ukazała się ukryta skrzyneczka. Zawiniątko, które zawierała i ciepła magia, która od niego biła, mówiła sama za siebie. Nawet, jeśli mieli do czynienia z czymś innym, przedmiot, który emanował tak pozytywna mocą, nie mógł zostać w podziemiach. Musieli go zanieść pani Profesor - Bren, zwijamy się - ich misja zakończyła się rzeczywistym sukcesem.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Kontynuowanie tematu zmiany pracy oraz rozwinięcia swej kariery jako magiczny tępiciel robactwa wszelkiego rodzaju nieco rozluźniało spięte ciało Brendana. Nie tracił jednak czujności, ciągle znajdowali się w stanie zagrożenia - niebezpośredniego, zwyciężyli przecież w trakcie pojedynku, znajdowali się już blisko tego, czego szukali, ale Weasley nie byłby zapobiegawczym sobą, gdyby pozwolił sobie na całkowite rozluźnienie przed zakończeniem akcji. Dalej mocno trzymał w dłoni różdżkę, tak, że aż pobielały mu knykcie. Mimo to, zerknął w bok, na Samuela, marszcząc rudawe brwi. - Rozważę to - odparł prawie rozbawionym tonem, choć nie było mu do śmiechu. Wizja ciężkiej pracy w brygadzie zajmującej się dezynsekcją może i była kusząca, zwłaszcza biorąc pod uwagę szacunek, jakim cieszyła się profesja aurora, ale Brendan nawet podczas najcięższych chwil nie rozważał na poważnie przebranżowienia. Robił to, co wychodziło mu najlepiej - łapał czarnoksiężników, czyszcząc czarodziejski świat z szkodliwych, obrzydliwych person, czyhających na życie niewinnych. Nie widział się w żadnym innym miejscu, zwłaszcza odkąd dołączył do szeregów Zakonu Feniksa, wypełniając powierzone mu, ważne zadania. Choć, musiał przyznać, odławianie czarnoksięskiej zarazy w zasadzie trochę ocierała się o obowiązki typowego desynsektora.
Skrzypnięcie deski wyczuliło jego zmysły; przeniósł różdżkę przed siebie, wpatrując się w wyrąbaną kopnięciem dziurę w podłodze. Pod zbutwiałą deską znajdowała się mała skrzyneczka, szybko wyciągnięta na górę. Weasley zdawał sobie sprawę z tego, że mieli naprawdę niewiele czasu, zanim zjawią się tutaj posiłki - otworzył więc bez wysiłku wieko, odsłaniające wnętrze kuferka. Zagracone, pełne przeróżnych materiałów, połamanych drewienek oraz różnego rozmiaru artefaktów. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że w tym chaosie nie znajdą niczego wyjątkowego, ale wystarczyło zajrzeć głębiej, sięgając po coś owiniętego karmazynową chustką, by poczuć specyficzne ciepło, emanujące od skrytego pod materiałem przedmiotu.
Brendan również pochylił się nad znaleziskiem, podzielając pewność Samuela. Znaleźli część kamienia, nie było co do tego wątpliwości. Ich oczom ukazał się kawałek nierówno ciosanej skały, ledwie wystający spoza zawiniątka. Wibrował czymś dobrym, silnym, jasnym; bez wątpienia powinni zanieść to do profesor Bagshot. - Masz rację - odparł krótko, chowając zawiniątko za pazuchą czarodziejskiej szaty, kilkukrotnie upewniając się, że ten nie wysunie się przy gwałtowniejszym ruchu. Musieli zanieść odnaleziony kamień jak najszybciej, posiadał on niezgłębioną moc i był przydatny ich wspólnej sprawie. - Chodźmy - mruknął, podążając za Skamanderem w stronę wyjścia. Ciągle trzymał różdżkę w pogotowiu, gotów odeprzeć ewentualny atak, chociaż był więcej niż pewien, że najgorsze miel już za sobą - przynajmniej tego wieczoru.
zt x2
Skrzypnięcie deski wyczuliło jego zmysły; przeniósł różdżkę przed siebie, wpatrując się w wyrąbaną kopnięciem dziurę w podłodze. Pod zbutwiałą deską znajdowała się mała skrzyneczka, szybko wyciągnięta na górę. Weasley zdawał sobie sprawę z tego, że mieli naprawdę niewiele czasu, zanim zjawią się tutaj posiłki - otworzył więc bez wysiłku wieko, odsłaniające wnętrze kuferka. Zagracone, pełne przeróżnych materiałów, połamanych drewienek oraz różnego rozmiaru artefaktów. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że w tym chaosie nie znajdą niczego wyjątkowego, ale wystarczyło zajrzeć głębiej, sięgając po coś owiniętego karmazynową chustką, by poczuć specyficzne ciepło, emanujące od skrytego pod materiałem przedmiotu.
Brendan również pochylił się nad znaleziskiem, podzielając pewność Samuela. Znaleźli część kamienia, nie było co do tego wątpliwości. Ich oczom ukazał się kawałek nierówno ciosanej skały, ledwie wystający spoza zawiniątka. Wibrował czymś dobrym, silnym, jasnym; bez wątpienia powinni zanieść to do profesor Bagshot. - Masz rację - odparł krótko, chowając zawiniątko za pazuchą czarodziejskiej szaty, kilkukrotnie upewniając się, że ten nie wysunie się przy gwałtowniejszym ruchu. Musieli zanieść odnaleziony kamień jak najszybciej, posiadał on niezgłębioną moc i był przydatny ich wspólnej sprawie. - Chodźmy - mruknął, podążając za Skamanderem w stronę wyjścia. Ciągle trzymał różdżkę w pogotowiu, gotów odeprzeć ewentualny atak, chociaż był więcej niż pewien, że najgorsze miel już za sobą - przynajmniej tego wieczoru.
zt x2
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
| 23/11/1957
Przed Mathieu stało nie lada zadanie – miał poznać nazwiska osób odpowiedzialnych za knowania w Kent i zająć się nimi odpowiednio. Nie miał litości dla tych, którzy sprzeciwiali się rządzącym w jakikolwiek sposób, a nadmierne panoszenie się wielbicieli wszelkiego szlamu irytowało go jeszcze bardziej. Droga była dość trudna i wyboista, nie było łatwo i musieli zmierzyć się z wieloma trudnościami. Mógł liczyć na pełne wsparcie i pomoc ze strony Friedricha, a to było dla niego istotne. Wiedział też, że w razie czego może zwrócić się o pomoc do innych Rycerzy bądź sojuszników, aby osiągnąć cel. Nie chodziło w tym wszystkim tylko o Dover, Kent, czy Rezerwat Albionów, ale o to co robili przeciwko nim. Dlatego po krótkiej rozmowie gdzieś w tak zwanym międzyczasie postanowił zwrócić się o drobne wsparcie do panny Multon.
Działania z Friedrichem to jedna sprawa, a sprawdzanie innych miejsc tu zupełnie odrębna możliwość. Nazwiska, które podał Schmidtowi mogły być tylko cząstką całej siatki sprawców, którzy występowali przeciwko nim. Umówił się więc na spotkanie z Elvirą nieopodal Warownii, aby stamtąd skierować swoje kroki w kierunku Podziemi. Czy istniało inne, lepsze miejsce, gdzie można było się ukryć lub zorganizować spotkanie poza oczami publiki? Nie mieli pewności, że cokolwiek tam znajdą, kogokolwiek uda im się wyłapać, ale jeśli istniał cień szansy na taką możliwość należało to sprawdzić. Podziemia były niebezpiecznym miejscem, siatką zawiłych korytarzy, w których atmosfera nie była specjalnie przyjazna.
- Panno Multon. – przywitał się skinieniem głowy i spojrzał na kobietę. Jak dobrze, że tak liczni chcieli opowiedzieć się otwarcie po stronie Czarnego Pana i robili wszystko, aby przyświecający im cel był tym najważniejszym i przede wszystkim – zrealizowanym. – Dziękuję, że zechciałaś mi pomóc. Nie możemy pozwolić, aby fani szlam panoszyli się po ziemiach Kent, jak i również po całej Anglii. – powiedział spokojnie i przepuścił kobietę, aby mogli znaleźć się w miejscu docelowym. – Poznałem kilka nazwisk, te osoby prawdopodobnie występują przeciwko nam skrzętnie ukrywając swoje prawdziwe zamiary. Uznałem zatem, że miejsce takie jak to może być idealne do ich spotkań, ewentualnie ukrywania zbiegów. Co o tym sądzisz? – spytał nieco ściszonym głosem, wszak echo w kamiennych podziemiach odbijało się dość mocno.
Przed Mathieu stało nie lada zadanie – miał poznać nazwiska osób odpowiedzialnych za knowania w Kent i zająć się nimi odpowiednio. Nie miał litości dla tych, którzy sprzeciwiali się rządzącym w jakikolwiek sposób, a nadmierne panoszenie się wielbicieli wszelkiego szlamu irytowało go jeszcze bardziej. Droga była dość trudna i wyboista, nie było łatwo i musieli zmierzyć się z wieloma trudnościami. Mógł liczyć na pełne wsparcie i pomoc ze strony Friedricha, a to było dla niego istotne. Wiedział też, że w razie czego może zwrócić się o pomoc do innych Rycerzy bądź sojuszników, aby osiągnąć cel. Nie chodziło w tym wszystkim tylko o Dover, Kent, czy Rezerwat Albionów, ale o to co robili przeciwko nim. Dlatego po krótkiej rozmowie gdzieś w tak zwanym międzyczasie postanowił zwrócić się o drobne wsparcie do panny Multon.
Działania z Friedrichem to jedna sprawa, a sprawdzanie innych miejsc tu zupełnie odrębna możliwość. Nazwiska, które podał Schmidtowi mogły być tylko cząstką całej siatki sprawców, którzy występowali przeciwko nim. Umówił się więc na spotkanie z Elvirą nieopodal Warownii, aby stamtąd skierować swoje kroki w kierunku Podziemi. Czy istniało inne, lepsze miejsce, gdzie można było się ukryć lub zorganizować spotkanie poza oczami publiki? Nie mieli pewności, że cokolwiek tam znajdą, kogokolwiek uda im się wyłapać, ale jeśli istniał cień szansy na taką możliwość należało to sprawdzić. Podziemia były niebezpiecznym miejscem, siatką zawiłych korytarzy, w których atmosfera nie była specjalnie przyjazna.
- Panno Multon. – przywitał się skinieniem głowy i spojrzał na kobietę. Jak dobrze, że tak liczni chcieli opowiedzieć się otwarcie po stronie Czarnego Pana i robili wszystko, aby przyświecający im cel był tym najważniejszym i przede wszystkim – zrealizowanym. – Dziękuję, że zechciałaś mi pomóc. Nie możemy pozwolić, aby fani szlam panoszyli się po ziemiach Kent, jak i również po całej Anglii. – powiedział spokojnie i przepuścił kobietę, aby mogli znaleźć się w miejscu docelowym. – Poznałem kilka nazwisk, te osoby prawdopodobnie występują przeciwko nam skrzętnie ukrywając swoje prawdziwe zamiary. Uznałem zatem, że miejsce takie jak to może być idealne do ich spotkań, ewentualnie ukrywania zbiegów. Co o tym sądzisz? – spytał nieco ściszonym głosem, wszak echo w kamiennych podziemiach odbijało się dość mocno.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ostatnio zmieniony przez Mathieu Rosier dnia 13.06.21 21:28, w całości zmieniany 1 raz
Wiadomość od lorda Rosiera Elvira przyjęła z zaskoczeniem i nietrudno było jej się dziwić. Choć pomału i systematycznie odbudowywała swoją kruchą pozycję w oczach brytyjskiej szlachty, nie spodziewała się ze strony przedstawicieli największych, najbardziej szanowanych rodów, że już teraz zechcą powierzać jej co pilniejsze zadania. Nawet, gdy w grę wchodziły misje ściśle dotyczące spraw rycerskich. Może się myliła; może nawet dla Rosiera, Blacka, czy Burke'a przynależność do popleczników Lorda Voldemorta stanowiła świętość przekraczającą ramy zwykłej szlacheckiej etykiety i opinii. To miałoby sens i stanowiłoby dla niej dobrą prognozę na przyszłość. Chciała w to wierzyć, dlatego ochoczo przyjęła kolejne wyzwanie, stawiając się we wskazanym miejscu w pełni przygotowana.
Spodziewając się wyprawy na niesprzyjające tereny, zadbała o buty z mocniejszą podeszwą i niezbyt powłóczystą szatę, żeby nie krępowała ruchów, ale też nie plątała się pomiędzy nogami wtedy, gdy będzie musiała biec. Białe włosy uwiązała w skromnego warkocza, powieki tknęła czernią; z narzuconą na ramiona peleryną wyglądała poważnie, nie odstając dużo od arystokratycznego lorda.
- Lordzie Rosier - przywitała się gładko, pozwalając mężczyźnie doprowadzić się do drabiny schodzącej w ciemne podziemia.
Nie mogła ukryć subtelnego drżenia łokci i kolan, gdy zsuwała się na dół do mrocznej czeluści. Po Locus wciąż ciężko przychodziło jej akceptować przebywanie pod ziemią; stare, brzydkie tunele z czasów mugolskich wojen nie wyglądały wprawdzie ani odrobinę tak majestatycznie i morderczo jak druidzkie korytarze, lecz wciąż - nad głową nie dostrzegała nieba. Była uwięziona. Żeby nie myśleć o tkwieniu w pułapce i nie szukać w wilgotnym powietrzu śladów woni rozkładu, skupiła myśli na tym, by dobrze lorda wysłuchać.
- W pełni się z lordem zgadzam - przyznała wcale nie przymilnie, delikatnie unosząc brodę. - Z tego, co udało mi się odnaleźć na temat tych podziemi, mieścił się tutaj dawniej szpital polowy dla mugoli i innego robactwa. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby poszli za tą historyczną symboliką... - Uśmiechnęła się półgębkiem. - Może uznali, że będzie to dla nas zbyt oczywiste? Najciemniej pod latarnią... - Im głębiej szli, tym ciemniejsze stawały się wąskie przejścia. Rozsądnym byłoby wzbudzić światło na krańcu różdżki, lecz zanim to... - Cave Inimicum.
Spodziewając się wyprawy na niesprzyjające tereny, zadbała o buty z mocniejszą podeszwą i niezbyt powłóczystą szatę, żeby nie krępowała ruchów, ale też nie plątała się pomiędzy nogami wtedy, gdy będzie musiała biec. Białe włosy uwiązała w skromnego warkocza, powieki tknęła czernią; z narzuconą na ramiona peleryną wyglądała poważnie, nie odstając dużo od arystokratycznego lorda.
- Lordzie Rosier - przywitała się gładko, pozwalając mężczyźnie doprowadzić się do drabiny schodzącej w ciemne podziemia.
Nie mogła ukryć subtelnego drżenia łokci i kolan, gdy zsuwała się na dół do mrocznej czeluści. Po Locus wciąż ciężko przychodziło jej akceptować przebywanie pod ziemią; stare, brzydkie tunele z czasów mugolskich wojen nie wyglądały wprawdzie ani odrobinę tak majestatycznie i morderczo jak druidzkie korytarze, lecz wciąż - nad głową nie dostrzegała nieba. Była uwięziona. Żeby nie myśleć o tkwieniu w pułapce i nie szukać w wilgotnym powietrzu śladów woni rozkładu, skupiła myśli na tym, by dobrze lorda wysłuchać.
- W pełni się z lordem zgadzam - przyznała wcale nie przymilnie, delikatnie unosząc brodę. - Z tego, co udało mi się odnaleźć na temat tych podziemi, mieścił się tutaj dawniej szpital polowy dla mugoli i innego robactwa. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby poszli za tą historyczną symboliką... - Uśmiechnęła się półgębkiem. - Może uznali, że będzie to dla nas zbyt oczywiste? Najciemniej pod latarnią... - Im głębiej szli, tym ciemniejsze stawały się wąskie przejścia. Rozsądnym byłoby wzbudzić światło na krańcu różdżki, lecz zanim to... - Cave Inimicum.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
Strona 19 z 20 • 1 ... 11 ... 18, 19, 20
Podziemia
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Kent