Wydarzenia


Ekipa forum
Las
AutorWiadomość
Las [odnośnik]17.07.17 1:24
First topic message reminder :

Las

Świeże powietrze, cisza, spokój. Tak można by opisać las znajdujący się poza granicami miasta. Schodząc ze ścieżki i idąc po suchych liściach, po okolicy roznosi się charakterystyczny, jakże przyjemny dla ucha, szelest. Jest to miejsce dość odosobnione, a jasność zależy od ilości padających promieni słonecznych. Oczywiście żyją tu dzikie stworzenia, które można spotkać na swojej drodze i prędzej natrafi się na wiewiórkę czy sarnę, niż nieśmiałka pilnującego jednego z drzew. Wprawne oko czarodzieja, znającego się na magicznych stworzeniach, dostrzeże chochlika kornwalijskiego ukrywającego się w bujnych koronach, a podczas pełni na nieostrożnych czyhają wilkołaki. Jest to jednak piękne i, w gruncie rzeczy, bezpieczne miejsce. Warte odwiedzenia, gdy chce się odetchnąć od zgiełku miasta.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Las - Page 7 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Las [odnośnik]16.10.20 22:55
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 79
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Las - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Las [odnośnik]18.10.20 21:57
wracamy z szafki, nie poszło nam za fajnie......

Elvira 174/204 (-12 psychiczne)
Wren 194/202 (-10 zerwane ścięgno)


Co się stało? Nie pamiętała. Nie wiedziała kiedy magia zwróciła się przeciwko niej stanowczą rebelią, kiedy przywołana włócznia zabłysła czerwienią i wybuchła zanim jeszcze na dobre opuściła kraniec różdżki. Dosięgnęła jej, nie Elviry - bo kto mieczem wojuje, ten ponoć od miecza ginie, to ostrze przecięło ją jednak dogłębnie. Grot wbił się w brzuch, odbił od niej i wycelował raz jeszcze, tym razem wbijając się boleśnie w klatkę piersiową, a sam wybuch oderwał lewe ucho. Zanim ból na dobre zajął jej ciało ogniem, straciła przytomność - upadła na ziemię, powalona własną mocą skoncentrowaną przeciwko niej, wzburzoną najwyraźniej wcześniejszym czarnomagicznym zaklęciem, które dodatkowo z całym impetem ugodziło ją w nogę: bo czy to możliwe, by jej własna siła rozchwiała się tak bardzo, samoistnie, nieprzymuszona do tego zewnętrznymi okolicznościami? Nigdy wcześniej podobne zdarzenie nie miało miejsca. Nigdy wcześniej nie okryła się tak wielkim wstydem, tak wielkim cierpieniem; a mimo wszystko, mimo to, że zaatakowała ją z zaskoczenia i z premedytacją, Elvira pochyliła się nad czarownicą i udzieliła jej niezbędnej pomocy. Zasklepiła otwarte, spozierające na nią złośliwie rany, mięso znikło pod skórą pokrytą bliznowatą tkanką pokrywającą sporą część jej ciała, od brzucha wzwyż. Dopiero magia lecznicza uzdrowicielki odjęła z jej umysłu nasiąknięte strachem boleści, sprawiła, że Wren odzyskała przytomność, wodząc po jej twarzy i widocznych nadeń koronach drzew nieprzytomnym jeszcze wzrokiem. Świat rozmywał się przed nią. Przed jej oczyma, raz po raz mrużącymi się w grymasie bólu, gdy kolejne zaklęcia zabezpieczały odniesione rany. Nie mówiła nic - oddychała ciężko, spocona, zakrwawiona, skołowana, absolutnie nieświadoma tego, co wydarzyło się przed momentem. Drżąca dłoń uniosła się do obnażonej piersi, palec delikatnie, ostrożnie przesunął się po zgrubieniach znaczących splecione ze sobą warstwy skóry, a rzucone na kolana ucho przywróciło ją do rzeczywistości niemal zbyt boleśnie. Czarne oczy błysnęły furią. Wściekłością tak okrutną, że na moment znów zakręciło się jej w głowie, a miejsce po utraconym organie zapiekło fantomowo. Wolna dłoń wystrzeliła w kierunku zasklepionego śladu, tam, gdzie powinna bez problemu odnaleźć małżowinę. Ale nie odnalazła jej. Bo ta znajdowała się na jej nogach - oderwana własnoręcznie wybranym zaklęciem. Kurwa. Wren przeklęła w myślach raz, drugi, trzeci, odrzuciła od siebie ucho z wściekłością, chwiejnie podnosząc się na nogi. Nie próbowała nawet zakryć nagości - nie musiała, nie przed Elvirą, która była chyba nie tyle jej byłą już kochanką, co i uzdrowicielem. Medykiem, który uratował jej życie, choć wcale nie musiał. Co za wstyd. Niepewnie trzymająca się na nogach - bo jedna z nich wciąż bolała niemiłosiernie, kłuła ogniem zerwanego ścięgna - czarownica oparła ciężar ciała na ścianie chaty, powoli, prawie zbyt powoli poruszając się w stronę uchylonych drzwi wejściowych. Gestem dłoni wskazała Multon, by ruszyła za nią do środka.
Przywitał je skromny salonik, ciemny, drewniany, pełen myśliwskich trofeów, w którym jedna z bardziej przytomnych, zmęczonych jednak chorobą mugolek gotowała wodę na herbatę - chyba tylko za jej sprawą nie dosłyszała dochodzącego zza ściany wybuchu. Na widok dwóch kobiet, jej drogiej przyjaciółki w tak okropnym stanie, niewinne oczy rozwarły się gwałtownie, a ona sama podskoczyła, skora nieść pomoc.
- Zostaw - warknęła jednak Wren, odepchnęła dziewczynę od siebie ostatkiem pobudzonej adrenaliną siły, a ta zakołysała się na nogach i oparła o odnalezioną za sobą szafkę, przelękniona. - Wynoś się stąd - na usta cisnęło się przekleństwo, ale nie zdążyła po nie sięgnąć, gdy wystraszona dziewczyna umknęła przed wzbierającym huraganem do jednego z pomieszczeń, gdzie znajdowała się reszta zakażonych mugolek. Wren opadła z kolei na kanapę. Posłanie było twarde ale stabilne, idealne na to, by mogła oddać się chwili ciężkiego, głębokiego oddechu mającego za zadanie ukoić umysł, choć nie przynosiło to jeszcze przesadnie spektakularnych rezultatów. Chyba nic nie było na sile teraz jej uspokoić. - Nie wiem jak do tego doszło. Widziałaś to? - zwróciła się do Elviry, z obrzydzeniem przyglądając się zasychającej posoce pokrywającej jej piersi, brzuch, boki. Czuła też lepką, metaliczną substancję na szyi, ale nie była w stanie dopuścić jeszcze do świadomości faktu utraconego ucha. Przez własną głupotę. Przez własną ślepą pewność. Zaraz po tym jej wargi zadrżały, a gardło ścisnęły wypełzające na powierzchnie słowa. - Dziękuję - wymamrotała cicho, szeptem, nieprzyzwyczajona do tak obcego sformułowania wypowiadanego melodią swego głosu. Zachrypniętego, wciąż zmęczonego. - Chciałam się z tobą podroczyć, tylko chwilę. A moja magia... To nigdy wcześniej nie miało miejsca. Nigdy. Nie wiem, nie rozumiem - mówiła przejęta, tak głęboko zanurzona we własnym wstydzie, że niemal nie czuła pulsującego wokół ścięgna Achillesa bólu.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Las [odnośnik]18.10.20 23:15
Nie mogła uwierzyć, że to już naprawdę koniec i że sobie tego wszystkiego nie wyobraziła. Jeszcze zaledwie dziesięć minut temu wędrowała spokojnie leśną ścieżką, wdychając otrzeźwiający zapach igieł sosnowych i wilgotnej gleby, tak dziwacznie kojarzący się z dzieciństwem. Nieznacznie przemęczona, przytłoczona namnażającą się nieustannie liczbą obowiązków, ale i otwarta na spotkanie z dawną znajomą, ciekawa tajemniczej choroby, o jakiej w liście wspomniano bez żadnego szczegółu. I nagle była tutaj, chwiejąc się na miękkich kolanach, tonąc podeszwami we krwi, która jako żywo krzepła już na rozmiękłych szyszkach. Czuła się jakby wokół głowy ktoś zawiązał jej zbyt ciasną apaszkę; nie tylko z winy czarnej magii, po którą sięgnęła instynktownie (bezmyślnie), ale i przytłoczenia wydarzeniami, dziejącymi się zbyt szybko, zbyt na raz.
W jednej chwili obawa przed nieznanym zagrożeniem i wściekłość na perfidnie ofensywną azjatkę spalała ją żywym ogniem, karminem na policzkach - w jednej chwili wszystko, czego chciała, to zadać jej ból, od którego zwinęłaby się w kłębek i zaczęła szlochać, błagając o wybaczenie.
I byłaby może zaspokojona, gdyby cokolwiek z tego wydarzyło się z jej winy, lecz nie - nie miała żadnej kontroli, Wren w kilka sekund załatwiła się sama pechowo wybranymi czarami i choć Elvira dostrzegła jak niewyobrażalnie żałosny był to obraz, nie mogła też całkiem wytłumić cierpkiego, iście uzdrowicielskiego pragnienia doprowadzenia jej do zdrowia.
Gdzieś pod żebrami potwór szarpał za kości, krzycząc, że jeszcze z tobą nie skończyłam, nie umrzesz tak, najpierw się wytłumaczysz, ukorzysz, przeprosisz!
W gruncie rzeczy kiedy już odetchnęła i w wymownym milczeniu pozwoliła wprowadzić do wnętrza ciasnej chaty, naszła ją niemożliwa do zignorowania refleksja, że wcale nie była na Wren aż tak wściekła jak powinna. Cieszyła się, że dziewczyna mówi, chodzi, czuje. Może te pijackie zabawy i wspólna zbrodnia (morderstwo miała na myśli, nie seks; kto wymyślił, żeby seks nazywać zbrodnią?) zbliżyły je nieco zbyt mocno, a może rzeczywiście dostrzegła w niej lustrzane odbicie własnej furii, które rzucało jej wyzwanie i mamiło i kusiło.
Wchodząc do środka, Elvira przepchnęła się bezceremonialnie obok chorej mugolki, nie zaszczycając jej nawet jednym spojrzeniem, a potem opadła na pierwsze wolne krzesło, odchyliła głowę i odetchnęła. Skutecznie rzucone Paxo nieco ukoiło nerwy, wciąż jednak miała wrażenie, że nie wszystko jest z nią w porządku. To mogło się odbijać na woskowej skórze jej twarzy, bardziej niż zwykle szklistych oczach. Nie w łzawy sposób. Rozgorączkowany.
- No i na co ci to było? - powtórzyła, bo wcześniej Wren była zbyt nieprzytomna, by zrozumieć.
Uniosła ironicznie brew, wodząc wzrokiem po rozerwanej w strzępy szacie, spod której wystawała skóra pokryta bliznami, lepka i brunatna od krwi. Ten kawałek chińskiej szmaty był niczym symbol - chciałaś zrobić przedstawienie i zobacz, ile ci z niego zostało.
- Nie widziałam - odpowiedziała z neutralnym wzruszeniem ramion. Para z niej zeszła, była cholernie zmęczona i najchętniej napiłaby się obiecanego wina, tyle że kurwa, jakoś go tu nigdzie nie było. Od początku to zaplanowała? Na pewno. - Tylko wybuch, potem już leżałaś nieprzytomna pod drzewem. Bez ucha - Uniosła kącik w złośliwym uśmiechu. Uratowała jej życie, ale nie zamierzała odmawiać sobie przyjemności patrzenia na jej pokrzywione urazem rysy. Zasłużyła. - Ale powiem, że całkiem ci do twarzy. Tylko musisz teraz, wiesz, sprytnie operować karkiem. Nadrabiać brak słuchu z jednej strony. Kto wie, kiedy następnym razem ktoś rzuci w ciebie podejrzanym zaklęciem? A ty nawet tego nie usłyszysz.
Słysząc szeptane podziękowania, Elvira westchnęła z gorzkim rozbawieniem i przyłożyła na moment palce do nasady nosa. Zupełnie nagle spadło na nią przytłaczające uczucie rozżalenia, które szybko od siebie odepchnęła. Nie miała czasu na sentymenty, tylko... kurwa, wciąż nie mogła zrozumieć, co ona im takiego zrobiła? Mogła je przecież skrzywdzić, oszukać, nie nauczyć tego, czego oczekiwały, porzucić nagie przy stawie, utopić, cokolwiek. A ona zrobiła wszystko jak chciały, nawet im się oddała, i jedyne co za to od tamtej pory dostała, to pretensje i problemy.
- Nie przepraszaj, tylko się ogarnij - podsumowała szorstko. - Trzeba było napisać, że masz się ochotę pona... - Pokręciła głową z cichym sykiem. - ...bić. Myślisz, że bym ci odmówiła dobrego pojedynku? Że bym się powstrzymała? Nie, ja się nigdy nie powstrzymuję - Spojrzała na Wren poważnie, opierając łokieć na blacie stołu. - Chang, trwa wojna. Jak mnie ktoś atakuje znienacka w lesie, to nie zakładam, że chce się podroczyć, tylko, że chce mnie zabić. Ja mogłabym ciebie zabić. Nie wzięłaś tego pod uwagę? Tak we mnie wątpisz? - Mówiła nad wyrost, to jasne. Nie potrafiła zaklęcia mordującego, musiałaby się znaleźć bliżej, próbować okrężną drogą rozciąć jej tętnicę. Potem zostawić, patrzeć jak się wykrwawia, uciec. To był tylko las, jedna ofiara więcej do niekończącej się puli. Co gorsze: mogła to zrobić. A co najgorsze: i tak nie zrobiła. - Widocznie ci na mnie za bardzo zależy - wyznała arogancko na to jej "nigdy" i "nie rozumiem", żeby rozluźnić napiętą atmosferę. Jebło to jebło. Magia bywała nieprzewidywalna. - To rozcięłam ci to ścięgno w końcu, czy nie? Nigdy jeszcze tego zaklęcia nie rzucałam - zapytała z rzeczową ciekawością, a potem oparła się wygodniej na krześle. - No i dostanę w końcu to wino? Bo jak dostanę, to wywalaj stopę na stół, jestem skłonna na nią spojrzeć.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Las [odnośnik]19.10.20 0:15
Na co jej to było - no właśnie. Nauczka była jednak pierwszą, jedyną w swoim rodzaju. Do tej pory atak z zaskoczenia, nieplanowany, nieogłoszony pojedynek nigdy nie zadziałał na jej niekorzyść; być może przesadnie popadła już w samozachwyt, zbyt zaufała wysokim lecz niedoskonałym umiejętnościom - lub po prostu przeceniła wpływ rozochoconych emocji na tak delikatną, precyzyjną sztukę, jaką przecież były uroki. Należało niebawem powrócić myślą do podstaw. Przerobić materiał od nowa, zasymilować jeszcze raz tonę wiedzy pozyskaną na przestrzeni lat i spróbować odnaleźć przyczynę podobnego zachowania magii. A może problem tkwił w jej różdżce? Wren pragnęła odpowiedzi, pragnęła ich tutaj, teraz, natychmiast, lecz ilekroć rozpoczynała myśleć o tym zbyt intensywnie, zawroty głowy znów nawiedzały jej umysł. A jeśli utrzymywały się zbyt długo, wywoływały w niej nudności. Kazały odchrząknąć głośno, wyzbyć się posmaku żółci zgromadzonej w gardle, zrezygnować z piętrzących się w myślach dywagacji. Nie mogły przynieść jej nic dobrego, nie w tym momencie, gdy wciąż przeżywała gwałtowne skutki uboczne zaklęcia, które wybuchło jej w dłoniach.
Multon kpiła, szydziła, karmiła ją złośliwością - bo robiła to zawsze, choć znały się niedługo, nie trzeba było posiadać intelektu równego Merlinowi by wydedukować, że tym właśnie był jej charakter. Chang miała jej to za złe, pragnęła wybuchnąć, ponownie stanąć przed nią twierdząc, że mogą dalej walczyć - ale ta chęć uleciała szybko, gdy zrozumiała, że uzdrowicielka najpewniej porozumiewa się po prostu we własnym języku. Albo dlatego, że była - zwyczajnie, po ludzku - zbyt zmęczona. Kąśliwa uwaga posłała ją jeszcze głębiej na posłanie kanapy, zrezygnowaną, obolałą i wciąż otumanioną; powoli, z pewnym obrzydzeniem sięgnęła jeszcze raz do miejsca, w którym powinno znajdować się lewe ucho. I znów go tam nie było. Leżało teraz wśród mchu i wilgotnych liści, zakrwawionych szyszek, zapomniane, nieważne. Może stanie się pożywką okolicznej fauny.
- Można coś z tym zrobić? - spytała zatem Elviry, drżącą wciąż dłoń odsuwając od boku swej głowy. Nie chciała tego czuć - tej pustki, która otępiała jej zmysł, tak bardzo przecież istotny. - Odtworzyć, przeszczepić, zrobić z tym cokolwiek? Nie chcę być - nie będę kaleką do końca życia - stwierdziła twardo, słowa te kierując bardziej już do siebie, niż do towarzyszki. Nie po to została stworzona. Nie po to, by wzbudzać fizyczną niedoskonałością litość, wstręt czy przerażenie; to Friedrich straszył dzieci, nie ona. I tak zostanie. Choćby świat miał się zawalić, tak zostanie. Azjatka zagryzła boleśnie dolną wargę, zmusiła ciało do poruszenia się, do siadu, by potem wstać z kanapy i sięgnąć po wypełniony wciąż chłodną wodą czajnik, drugi z kilku, którego mugolka nie zdążyła jeszcze umieścić na palniku, by przygotować herbatę. Jego zawartość przelała do znalezionej w szafce misy i tak uzbrojona powróciła na swoje miejsce, odrywając kolejny fragment poszarpanej, czerwonej wstęgi, która wcześniej przewiązywała w pasie jej sukienkę. Zamierzała obmyć się z krwi. Zobaczyć na własne oczy zniszczenia, których dokonała bezmyślnym zaklęciem.
- Twoja interwencja najwyraźniej nie byłaby nawet potrzebna. Zabiłabym się sama. Tak podstawowym, banalnym zaklęciem, które rzucałam tyle razy. Znam je jak swoje drugie imię, Multon, o co w tym chodzi? - skrzywiła się kwaśno, gdy zmoczony materiał dotknął uwrażliwionej zabiegiem leczniczym skóry brzucha, zmazując z niej odrobinę zaschniętej krwi. Zaraz jednak westchnęła ciężko, przymykając na moment powieki; od środka zżerał ją nie ból, a wstyd i strach. Mogłaby przecież oczyścić ciało zaklęciem. Ale bała się teraz sięgnąć po różdżkę, spróbować czegoś równie prostego - bała się, ona, bała się siebie samej, tego kasztanowego drewna, które towarzyszyło jej od tylu lat. Wren warknęła pod nosem, zagryzła zęby. - Nie powiesz o tym nikomu - wycedziła potem, wściekła na siebie, nie na Elvirę. Nie powiesz nikomu, że, zamiast ukarać cię za tamten wieczór, za tamto zaklęcie, zamierzałam się wysadzić. Detonować w miejscu, niczym stworzona przez mugoli bomba. - Walczyłam z Zakonnikiem, który zagrał nieczysto, jak na szczura przystało. Użył ich parszywej magii. Dziwnych, zakazanych sztuczek, przed którymi nie miałam szansy się obronić - bo jeśli nie mogła znieść prawdy, zniesie kłamstwo. Utka je z niczego, ochroni swą dumę, ochroni Elvirę przed wściekłością Schmidta, który rościł sobie wyłączne prawo do czynienia jej krzywdy. To nic, że w gruncie rzeczy uzdrowicielka pomogła zamiast zaszkodzić - w jego mniemaniu nie będzie miało to najmniejszego wręcz znaczenia, wiedziała to. Skinęła głową w odpowiedzi na pytanie dotyczące jej ścięgna - do tej pory zdawała się skutecznie ignorować pulsujący zeń ból - i wskazała wolną od mokrej, czerwonej szmatki dłonią w stronę jednej z szafek pod ścianą myśliwskich poroży jeleni.
- Barek - wytłumaczyła lakonicznie, słabym głosem, istotę tego, do czego prowadziła ją gestem. Nie wstała jednak o własnych siłach, by poszperać w zgromadzonych przez zmarłego łowczego trunkach; tę powinność i decyzję pozostawiła Elvirze, czekało na nią tam wszakże dużo, o wiele za dużo wszelkiego rodzaju butelek o stonowanych, postarzałych etykietach. - Chodź - zachęciła ją potem niemrawo, przesunęła się na kanapie i ułożyła na niej obolałą nogę o nieszczęsnym ścięgnie, na które Multon chciała rzucić okiem. - Boli jakby ugryzła mnie akromantula. Ale to nie tylko zasługa twojego zaklęcia - to cholerne protego, to moja tarcza sprawiła, że stało się silniejsze. Widziałam to, czułam - wymamrotała pod nosem. Była wyraźnie skonsternowana. Zaniepokojona. Czy mogła łączyć to z ostatnim spotkaniem z Deirdre, z pierwszym przedsmakiem słodkości czarnej magii? A jeśli tak, czemu osłabiło ją to tak znacząco? Wren odkaszlnęła i skrzywiła się zaraz, czując, jak nieprzyjemne kłucie rozeszło się po jej klatce piersiowej w miejscu, gdzie teraz dumnie spoczywała blizna. - Tobie nic nie jest? - spytała jeszcze profilaktycznie. Może wybuch dosięgnął też Elviry, ale jej obrażenia były sprytniej zakamuflowane, mniejsze - nie miała pojęcia, całkowicie odcięta od świadomości w kluczowym momencie.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Las [odnośnik]19.10.20 20:57
Multon nie dostrzegała tego, jak wiele słów wypływających z jej ust jest topornych, szyderczych; nie potrafiła tego zmienić. Po niektóre złośliwości sięgała umyślnie, bo po tym co się wydarzyło nie chciała pozostawić Wren z wrażeniem, że jest teraz jakimś jej aniołem, a co za tym idzie - że można pozwalać sobie przy niej na wszystko, bo i tak wybaczy. Elvira miała dobrą pamięć i jeszcze większe pokłady zawiści, wiedziała, że kiedyś sobie to odbije. Może nie dzisiaj, nie jutro. Pokonać Wren w tym stanie byłoby śmiesznie łatwo, a to nie dałoby żadnego poczucia spełnienia. Prawda?
Jednak nawet, gdy próbowała zmiękczyć ton i rozmawiać po ludzku, bez wpijania szpilek we wrażliwe miejsca, nie potrafiła sprawić, by jej głos stał się mniej szorstki. Przyjazny. To do niej nie pasowało. Kiedy do kogoś mówiła, to najczęściej z pretensją lub złością, czasem z ciekawością, z żądaniem. Nie miała przyjaciół. Przynajmniej przez większość życia... może teraz już miała? Zmarszczyła brwi i opuściła na chwilę głowę, przykładając palce do skroni w uniwersalnym geście wyczerpania. Kto wie? To nie tak, że miała zamiar zapytać kogokolwiek, czy są przyjaciółmi. To byłoby żałosne.
Zresztą, gdyby nawet Elvira miała zostać czyjąkolwiek przyjaciółką, to pewnie najgorszą na świecie.
- Można, nie panikuj - odparła w końcu sucho, unosząc głowę i posyłając Wren zmęczone spojrzenie. - Ale ja tego teraz nie zrobię. To skomplikowany proces. Najpierw potrzebny jest eliksir odtworzenia. Dopiero na jego pożywce będzie się dało wyhodować nowe ucho, bo stare do niczego się już nie nadaje. - Przygarbiła się i oparła łokciami na kolanach, powracając pamięcią do czasów pracy. Pozaklęciówka i Ratunkowy miały najwięcej przypadków oderwanych części ciał, Elvira była specem od genetyki i schorzeń długoterminowych, nie składania czarodziejów jak puzzle. Co nie oznaczało, że nie zamierzała wykorzystać sytuacji z Wren jako okazji do dalszej nauki. - Frances na pewno potrafi taki uwarzyć. Przechwalała się, że umie zrobić nawet Feliksa, a poza tym pracowała w szpitalu, nie wierzę, że nigdy go nie warzyła. - Westchnęła i wstała, krążąc wokół stołu i głośno myśląc. - Kiedy ucho będzie zrobione, musisz znaleźć uzdrowiciela, który będzie je w stanie właściwe zaadaptować do ciała. To mogłabym być ja - przyznała butnie, nie mając zamiaru odbierać sobie godności. - Ale tego nie zrobię. Ja się na co dzień nie zajmowałam transplantacjami, a już na pewno nie robiłam tego sama. Nie chcę na tobie eksperymentować. Znam jednak uzdrowicielkę, która powinna poradzić sobie z tym świetnie i mogę cię do niej zabrać. - Elvira nie miała wątpliwości, że Cassandra, zajmując się przez tyle lat ofiarami bójek, czarodziejskich potyczek i starć wojennych, potrafi poradzić sobie z urwanym uchem. Przy okazji była też jedyną uzdrowicielką, którą Elvira darzyła jak dotąd wystarczającym zaufaniem, by przyznać się bez zadry, że chce się przyjrzeć jak ona to robi i uzupełnić braki w wiedzy. - To jest, o ile nie boisz się chodzić na Nokturn. Boisz się, Wreniu? - zapytała już nieco bardziej frywolnie. Nie widziała powodu do zmartwień. Poradzą sobie z tym uchem, histeria na zapas nie miała sensu.
Odgarnęła jasne włosy na plecy i z przechyloną głową obserwowała jak Wren przynosi sobie miseczkę i zaczyna przemywać zasychające pozostałości po krwi. Czy zrobiła to, aby skusić Elvirę wyzywająco pikantną sceną, czy naprawdę mogła obawiać się sięgnąć po różdżkę? Elvira westchnęła i skrzyżowała ramiona, nie kryjąc się wcale z tym, że patrzy dziewczynie na biust. Widziała go już raz dobrze z bliska. Nie było takiego miejsca na ciele Wren, którego by nie widziała.
- Nie użalaj się, Chang - powiedziała w odpowiedzi na pytanie, tym razem naprawdę zniżając głos o pół tonu i posyłając jej intensywne spojrzenie, w którym trudno byłoby doszukać się kpiny. Wiedziała, rozumiała lęk przed śmiercią i to z własnych rąk. Poczuła nawet coś na kształt współczucia, ale tylko na ulotną chwilkę. Wren i tak na tym nie zależało, była tego pewna. - Takie rzeczy się czasem po prostu dzieją. Pracowałam w szpitalu wiele lat, nie jesteś ani pierwszym ani ostatnim przypadkiem osoby, której różdżka wymknęła się spod kontroli. Może jej ostatnio podpadłaś? Albo poniosły cię sprzeczne emocje? Gniew sprzyja pomyłkom. Dlatego trzeba nad nim panować. - Uśmiechnęła się niewesoło, a potem zbliżyła, by przejąć krwistą szmatkę z rąk Wren i wytrzeć smugę na prawym boku, którą ciągle przypadkiem omijała. - Ja też nie zawsze panuję. Jeszcze nie. - wyznała po chwili milczenia, ciężko, jakby w sekrecie. Pewnie w istocie tak było. Nie nawykła przyznawać się do własnych błędów. Czasami w ogóle ich nie zauważała.
Parsknęła niewesoło po usłyszeniu napastliwego tłumaczenia Wren. Naprawdę myślała, że ten wieczór był dla Multon sensacją, że chciała o nim rozprawiać na lewo i prawo?
No, może. Ale przy barze się nie liczy.
- Dobrze, że powiedziałaś, bo już widziałam w wyobraźni nagłówek Czarownicy: Azjatka uratowana przez piękną uzdrowicielkę po tym jak rozdarła się własną włócznią. Co za pech. Następnym razem. - Podniosła się na nogi, klepiąc Wren lekko po policzku. - Daj spokój. Tak jakby mi się spieszyło każdemu opowiadać, że się dałam zaskoczyć w lesie jakiejś wariatce.
Wciąż jeszcze niepewnym krokiem ruszyła we wskazanym przez dziewczynę kierunku, aby przyjrzeć się poustawianym tam butelkom alkoholi. Z zaskoczeniem przyznała, że niewiele z nich naprawdę rozpoznaje. Były stare i pokryte kurzem, ale mówiono, że alkohol jak facet. Im starszy, tym lepszy, czy coś takiego. Nieistotne. Wybrała tę stojącą po środku, pękatą, bo wyglądała na zwykłe czerwone wino. Po odkorkowaniu butelki zaklęciem i upiciu niewielkiego łyka, okazało się, że zgadła. Trunek był smaczniejszy niż się spodziewała - nie tylko wytrawny, ale też lekko gorzki i z nutą kwasku przypominającego cytrusy. Pomarańcza i anyż?
- Idę, idę - zawołała. - Straszny syf tu masz, te mugolki w ogóle coś robią, czy od czego je tu trzymasz? Bo chyba nie do dotrzymywania ci towarzystwa. - Machnęła ręką na szukanie szklanek i wróciła z samą butelką. - A co? Ugryzła cię kiedyś akromantula? - zapytała z realną ciekawością, a potem usiadła obok Wren na kanapie, podciągając jej nogę niedelikatnie na własne kolano. - A pierdolisz. Protego wzmocniło zaklęcie... Nie chcesz po prostu przyznać, że cię załatwiłam. - sięgnęła po różdżkę i oświetliła na moment nogę Wren, by lepiej przyjrzeć się pęczniejącej opuchliźnie na ścięgnie. Łydka i kawałek stopy były całe różowo-sine, gorące w dotyku. - A jeżeli serio masz takie chujowe Protego, że zamiast hamować zaklęcia, to je wzmacnia, to ja bym się na twoim miejscu nie chwaliła. - Uśmiechnęła się jakoś tak lżej niż zazwyczaj; jak na dłoni widać było, że tym razem naprawdę się droczy. Wręczyła Wren wino do ręki, żeby nie zajmowało rąk, a potem przyłożyła różdżkę do uszkodzonego miejsca. - W miarę. Moje zaklęcie... - uniosła na moment wzrok i spojrzała na nią ostro, a potem na chwilę odwróciła głowę, wodząc wzrokiem za miejscem, w którym niedawno zniknęły porwane mugolki. Tak, przy Chang chyba nie było sensu się hamować. - ...Nie wiem, ile wiesz o czarnej magii. Nie będę cię odpytywać. Ale moje zaklęcie też odbiło się na mnie mocniej niż bym preferowała. - przyznała niechętnie. - Niech pomyślę. Episkey Maxima - Powiodła różdżką powoli nad opuchlizną, najpierw w jednym kierunku, potem w drugim, wyobrażając sobie tkanki łączące się z powrotem w zwarty system.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Las [odnośnik]19.10.20 20:57
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 47

--------------------------------

#2 'k8' : 7, 6, 8, 7, 8
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Las - Page 7 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Las [odnośnik]19.10.20 22:37
Pewnego dnia nadrobią zaległości. Gdy minie osłabienie, minie otępienie, minie chwilowy przestrach korzystania z własnej różdżki, Multon otrzyma list - zjawią się w ustalonym miejscu, wyznaczonej daty, pokłonią naprzeciw siebie i oddadzą pożarowi emocji, fali adrenaliny zalewającej do cna organizm. Ale jeszcze nie dziś. Wren z niechęcią spoglądała teraz na drewno kasztanowca spoczywające gdzieś obok niej, patrzyła nań nieufnie, jakby zdradziło ją z okrutną wręcz premedytacją typową człowiekowi niż wiernemu orężowi; z pewnością pierwsze poprawnie rzucone po tym incydencie zaklęcie uświadomi jej, że wina nie leżała w różdżce, ani nawet w niej samej, a kapryśnym splocie okoliczności - lecz i to musiało poczekać. Póki co powolnymi, ostrożnymi ruchami ścierała z siebie krew, raz po raz mocząc szmatkę w wypełnionej chłodną wodą misie, by ta zaczęła zbierać z jej ciała więcej zaschniętej posoki. Wzrok Elviry jej nie krępował; nawet jeśli dzieliły ze sobą dotychczas tylko jedną noc, ta wystarczyła, by w jej otoczeniu czarownica czuła się swobodnie. Swobodniej niż wśród innych kobiet, których fizyczność przecież nie była jej obca - pamiętała jak dzisiaj widok kąpiącej się w krwi Lyanny, nie wzdrygnęła się wstydem wtedy, nie zrobiła tego i teraz.
- Frances - powtórzyła po niej ciężko, trochę wciąż nieprzytomnie, nieskora wyjaśniać alchemiczce jak doszło do okrutnej pomyłki i tragicznego w skutkach wybuchu. Tragicznego - dla niej, bo bardziej niż ciało ucierpiały emocje, a tych do kupy Elvira nie mogła poskładać. Nikt nie mógł, wyłącznie ona sama. I zrobi to, prędzej czy później rozłoży sytuację na czynniki pierwsze, dostrzeże to, czego dostrzec nie mogła w ogniu chwili. - Nie wiem nawet gdzie jest - mruknęła z przekąsem, spoglądając kątem oka na uzdrowicielkę; jej ucho zostało na zewnątrz, nie potrzebowała go, skoro nie było przytwierdzone do boku jej głowy. Nie spełniało swoich założeń. Mogło zatem zostać pożarte przez wygłodniałą, leśną zwierzynę. - Dość już eksperymentów, to fakt. Ta uzdrowicielka - ufasz jej? - nie mogła uwierzyć, że własną ocenę bazowała na odczuciach Multon, ale tak teraz prezentowała się rzeczywistość. Wspomnienie Nokturnu sprawiło, że zmarszczyła lekko brwi. Nigdy nie spodziewałaby się, że znajdował się tam ktoś godny uwagi - prócz Schmidta, choć i z nim czasem było ciężko -, a tym bardziej medycznie utalentowany. A z drugiej strony - ktoś musiał przecież leczyć te wszystkie zaplute jednostki włóczące się po niebezpiecznych uliczkach. - Nie bądź śmieszna, nie boję się dzielnicy. Żadnej. Ale ty chyba na niej nie mieszkasz, co? - spytała, niezdolna wyobrazić sobie tej jasnowłosej syreny o niebiańskiej twarzy pośród brudnego elementu; nie byłaby tam bezpieczna, a coś w podświadomości Wren pragnęło, by Elvira jednak nie wdawała się w niepotrzebne kłopoty. Dobrze było mieć ją blisko. Wtedy, w domu Frances - i teraz, gdy postawiła ją na nogi mimo rozległych ran cudem omijających najważniejsze organy wewnętrzne. - Trzeba będzie napisać do Frances... Już słyszę głos kolejnego wyjca, którego dostanę w odpowiedzi. Słyszę - pokręciła z niesmakiem głową, teatralnie wywróciła oczyma; dźwięki docierały do niej odrobinę bardziej tępo, ale słuch zdawał się nie ucierpieć na tym tak mocno, jak mogłaby się tego spodziewać. Przynajmniej tyle dobrego. O wiele gorszym scenariuszem byłoby trwałe uszkodzenie oka - z tym Wren pogodzić byłoby się zdecydowanie trudniej.
Czy podpadła swojej różdżce? Chyba nie, jeśli ta nie miała do niej wyrzutu o pakt zawarty tamtej nocy z Deirdre w cierniowym zakątku, obrzydzona perspektywą przymuszenia do rzucania czarnomagicznych zaklęć. Tylko to przychodziło jej na myśl. Czarownica zamruczała cicho, przyłożyła palec do suchych ust, lekko wbijając paznokieć w dolną wargę - bezwiednie powtarzając zatem gest, którym na koniec spotkania uraczyła ją Mericourt, przestrzegając, by nie powtarzała bezmyślnie nazw inkantacji, które jeszcze przekraczały jej możliwości.
- Nie jestem żadnym przypadkiem - poprawiła ją zimno, dumnie, gdy Elvira odebrała od niej materiał i jęła ścierać z niej posokę; nie była przecież statystyką, nie była nieudacznikiem lądującym na szpitalnym łóżku - nie w swoim mniemaniu, przekonana o pozornej wielkości, która dziś odwróciła się od niej w gromkim buncie. Na dalsze słowa wzruszyła ramionami, obrzucając kobietę lodowatym spojrzeniem, kiedy ta formowała przed nią treść nagłówka nieistniejącego artykułu. O Merlinie, ten na pewno wywołałby furorę. - Uważasz, że jesteś piękna? - spytała jakby od niechcenia, ponownie skupiła wzrok na ciele pozbawianym pociemniałej już czerwieni. Metaliczny zapach wciąż drażnił nozdrza, nie tak mocno jednak jak wtedy, gdy krew była świeższa, ledwo wypluta przez obfite zranienia. Dostrzegała już na swoim ciele rozległe blizny. Były jasne, zgrubiałe, odbijały światło świec rozstawionych nieopodal - i sprawiały, że Wren instynktownie krzywiła się za każdym dotykiem. Wydawał się tępy. Jakby czuła go przez szczelnie otulający ją materiał, gruby płaszcz; ale to świadczyło, że, wbrew wszystkiemu, wbrew przeznaczeniu, przeżyła. Nawet samą siebie.
- Są żadnym towarzystwem. Młode, głupie i płaczliwe, zbyt przejęte okropieństwem wojny, by cokolwiek z niej zrozumieć - przyznała z przekąsem, jednocześnie rozważając, czy wyjawić Elvirze tę tajemnicę. Dlaczego nie? Przecież uratowała jej życie. Już drugi raz udowodniła swoją przydatność, pewną przedziwną lojalność. Chang przechyliła głowę do boku. - Sprzedaję ich krew - wyznała półszeptem. - Szlachciankom, czarownicom, które chcą się odmłodzić. Pozbyć zmarszczek, niedoskonałości, na powrót usidlić niewiernych mężów. W pewnym sensie te dziewczęta są jak bydło, z którego zbierasz mleko, by puścić je w obieg - a teraz były chore i nieprzydatne, przeniesione do nieużywanej, nieodnowionej nijak kryjówki, by w jej drewnianych ścianach mogły dogorywać w głębokiej gorączce. Nie było już dla nich ratunku. Przestały być ważne w momencie, gdy Wren sama odniosła obrażenia - dlatego po chwili przeniosła spojrzenie czarnych oczu na Multon, przyglądając się jej uważnie. - Nie będziesz ich leczyć. Zabiję je - stwierdziła twardo. Zimno. Obojętnie. Zginą co do jednej. - To wszystko ich wina. Gdyby nie ich bzdurna choroba, nie musiałybyśmy tu dziś być - a ja nie... A ja wciąż byłabym cała. Zapłacą za to - byłabym śliczna, w jednym kawałku, nie zaś pokryta bliznami i trwale okaleczona, pozbawiona lewego ucha. Była wściekła na te głupie gęsi - na to, że śmiały zachorować i doprowadzić do tej sytuacji, na to, że najwyraźniej rzuciły na nią urok, który doprowadził do chwilowej niemocy. I musiały za to zapłacić. Wren ostrożnie ułożyła nogę na kolanie Elviry, sycząc z bólu, gdy uzdrowicielka zajmowała się siną kończyną; odebrała od niej szmatkę i znów sama zajęła się resztkami krwi, w gruncie rzeczy zostało ich już niewiele. Pokręciła głową na pytanie o akromantulę.
- Szkoda, że te twoje zaklęcia są na tyle słabe, by porażki innych musiały je wzmacniać - odgryzła się w odpowiedzi, odchylając głowę do tyłu, gdy do koniuszków palców u stopy przeciął ją ból. - Ach, a więc czarna magia; to ciekawe zaklęcie. Czyste, proste - niemal eleganckie - powiedziała cicho, mrużąc oczy, a potem odetchnęła z wyraźną ulgą, gdy zaklęcie odjęło od niej resztki palącego od środka bólu. Skóra powoli jęła powracać do swojego naturalnego, bladego kolorytu. Nie podziękowała tym razem werbalnie. Wciąż zakrwawioną dłonią sięgnęła tylko do głowy Multon, ułożyła palce na jej tyle i delikatnie popchnęła do przodu, by mogły złączyć ze sobą czoła. Oprzeć jedno o drugie, zamknąć oczy, zastygnąć tak w chwilowym bezruchu, harmonii, jaką dzielić ze sobą mogły wyłącznie kobiety. - Bądź z nami, Elviro - wyszeptała, głosem ujawniając zmęczenie organizmu; podejmowała tę decyzję za siebie i za zaprzyjaźnioną alchemiczkę, ale z jej konsekwencją upora się później. - Jesteś warta naszych tajemnic, Frances i moich. Opowiemy ci o nich przy następnej okazji. Bądź z nami - powtórzyła, dopiero wówczas pozwalając dłoni ponownie opaść na kanapę - ale nie cofnęła jeszcze głowy, opierając się o kobietę. Nienachalnie, ale wyczuwalnie.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Las [odnośnik]20.10.20 21:50
Elvira również oczekiwała okazji na rewanż. Częściowo przez nienasyconą potrzebę rywalizacji, darmo daną okazję na trening potężniejszych zaklęć bez obaw o to, że przeciwnik ucieknie przerażony bólem, wizją krwi. Przede wszystkim jednak chciała zemścić się na Wren w uczciwej walce, aby zatrzeć ten nieznośny ślad, jaki pozostawił w niej dzisiejszy dzień. Dziwnie czuła się z myślą, że uratowała życie kobiety, która pierwsza próbowała jej zagrozić. Niby mogła być dumna, że w magomedycynie pozostaje biegła, niezależnie od tego, kto znajdzie się na drugim końcu jej różdżki - przyjaciel, wróg, sojusznik, zdrajca. Żadna różnica dla potężnego uzdrowiciela. Wiązało się z tym jednak uczucie rozmiękłej słabości. Drażniące, osłabiające, podnoszące niemy wrzask, że nie chce być przedstawiana jako osoba litościwa.
Potrzebowała coś zniszczyć, wyżyć się. Zabić, jeżeli będzie trzeba. Aby tylko przestać patrzeć na Wren z taką rezerwą - aby poczuć się znów sobą.
- To nic, ja wiem. - powiedziała cicho. Nie do końca zgodnie z prawdą; nie miała pojęcia, czy młoda alchemiczka przebywa tam, gdzie zawsze, miała jednak pewność, że jeżeli wyśle do niej list, z pewnością im nie odmówi. Nawet, jeżeli będzie sfrustrowana. - Nie mieszkam na Nokturnie - odparła dość obojętnie, prawie bezwiednie przesuwając opuszkami palców po nodze Wren, od kolana do kostki i z powrotem. - Tak, ufam tej uzdrowicielce, co możesz uznać za najlepsze rokowanie. Ja prawie nikomu nie ufam. - Naprawdę była zrezygnowana, by pozwalać sobie na tak pozbawione skrytości słowa.
Uśmiechnęła się kącikiem ust, wspominając własnego wyjca od Frances. W tamtym momencie była na alchemiczkę wściekła, gdyż list złapał ją w Boreham i musiała przygnieść go poduszką, żeby nie pobudził lordów czy lady zażywających tych swoich wygodnickich przedpołudniowych drzemek. I tak było słychać, takiego listu nie dało się zagłuszyć w pełni, ale przynajmniej dźwięk nie poniósł się dalej niż w jej własnej komnacie, może na balkonie. Od tamtej pory nikt nie napomknął Elvirze ni słowem o wyjcach czy kobietach, na szczęście.
Dzisiaj więc myślała o tym incydencie wyłącznie z rozbawieniem.
- Uważam, że jestem zabójczo piękna - wyznała zgodnie z prawdą, przejmując od Wren brudną szmatkę i bez zawahania rzucając ją w odległy kąt szopy. - Uważam, że nikt mi nie dorównuje i nigdy nie będzie dorównywał. - Przesunęła językiem wyzywająco po ustach, bardziej w drwinie niż flircie. - A ty, Wren? Uważasz, że jesteś piękna? - zanim otrzymałaby odpowiedź, w oczy rzuciło jej się, że azjatka krzywi się przy ruchu. Choć należało się tego spodziewać, naszła Elvirę myśl, że być może poza ranami miała też złamane żebro, na które uprzednio nie zwróciła uwagi. - Weź się przez chwilę nie ruszaj. I ani się waż mnie teraz atakować. - Musiała się skupić, gdy znienacka i bez pytania schwyciła Wren dłońmi po obu stronach torsu i zsunęła ręce w dół, muskając palcami piersi, dociskając kości, by dość topornie upewnić się co do ich ciągłości. Na to i tak najlepsza była magiczna diagnostyka, ale bywały przypadki, gdy lepiej było wpierw skorzystać z prostych metod. Tak jak z Wren, zdaje się dziś uczuloną na magię. - Boli cię przy oddechu? A kiedy się ruszasz? Obróć się w lewo i prawo, ale bez odrywania tyłka od kanapy. - No dobrze.
Elvira upiła łyk trunku z butelki, niezbyt dużo, bardziej dla smaku i rozgrzania przełyku niż dla kuszącego efektu otępienia. Wcale nie czuła, by potrzebowała w tej chwili od czegoś się odcinać, na coś nabierać odwagi - wręcz przeciwnie. Dzisiejszego dnia nie miała już do Wren zaufania i nie zamierzała wystawiać się na łatwy cel. Może innym razem.
Temat stawał się zresztą ciekawszy z każdą chwilą. Podparła brodę na dwóch palcach, uśmiechając się półgębkiem i skinieniem głowy zachęcając dziewczynę do kontynuacji.
- Krew sprzedajesz? Czyżbym miała przed sobą słynną handlarkę, o których tyle mówią na rogach ulic? - Pokręciła głową z mieszaniną politowania... i zainteresowania. - Ja nie do końca wierzę w te artykuliki o zbawczej mocy mugolskiej krwi. Przecież to tylko posoka i to w dodatku najbrudniejsza z możliwych. Coś musisz robić, żeby ją oczyszczać. Coś pozyskiwać z surowej juchy. Opowiadaj - żądała bardziej niż pytała, ale temat przypadł jej do gustu.
Oddała butelkę w małe dłonie Wren, a potem zesztywniała z uniesionymi brwiami. Wyraz na ślicznej twarzy Multon zmieniał się płynnie, od sceptycznego rozbawienia, przez zdziwienie, aż do pogłębiającej się w błękitnych tęczówkach złośliwości. Westchnęła milcząco, a potem pokiwała głową, jakby do siebie, jakby sama nad czymś dumała.
- Masz rację, dość już miałam na dziś uzdrowicielstwa. - Argumentacja Wren zdała się Elvirze śmieszna, ale nie wspomniała o tym, nie chcąc odwodzić dziewczyny od pomysłu, który uznała za tak intrygujący. - Och, no przestań, nie możesz powiedzieć, że jest ci aż tak źle. Gdyby nie zachorowały, to byś mnie nie zaprosiła, nie mogła mnie zobaczyć... Wiem, że tęskniłaś - Cmoknęła pod nosem. - Skoro już tu jesteśmy we dwie, to nie możesz zatrzymać wszystkiego dla siebie. Podziel się. Jedną chociaż. Na tobie sobie nie poćwiczyłam - Wzruszyła ramionami, próbując przywołać na twarz uśmiech dziewczęcy i uroczy, próba ta jednak z gruntu skazana była na porażkę - nie potrafiła się tak wydurniać.
Trzymała nogę Wren na kolanie i sprawdzała ją jeszcze przed leczeniem, lecz kiedy z ust Wren wyrwała się odzywka, klepnęła ją lekko po kostce. Nawet nie po ścięgnie ani okalającej je opuchliźnie, chcąc zadać drobny ból, a nie taki, by dziewczyna wierzgnęła jak jakaś klacz i kopnęła ją w nos. Już wystarczy potyczek. Episkey zadziałało, Elvira miała dziś (w przeciwieństwie do Wren) dobry dzień. Czuła pod dłońmi wchłaniającą się pomału opuchliznę, a temperatura skóry wróciła do normy. Na próbę schwyciła dziewczynę za grzbiet stopy i wygięła do goleni. Wyglądało na to, że wszystko jest w porządku.
- Tak, czarna magia. Na swój sposób zawsze elegancka - odparła pół żartem, pół serio.
Elvira nie protestowała, gdy dziewczyna nachyliła się do niej i zetknęła ich czoła. Pozwoliła sobie nawet przymknąć oczy, przez krótki moment oddychać tym samym powietrzem, czuć cudze ciepło. Odpoczywać. Była w tym pewna intymność, ale nie wulgarna. Takiej Elvira miała ostatnio aż nadto. Teraz bała się powiedzieć cokolwiek, poruszyć nawet, bo pewna była, że w swojej niezdarności na pewno tę chwilę zepsuje.
Nie miała zresztą pojęcia, co mogłaby odrzec. Słowa Wren docierały do niej jakoby z każdej strony, a mimo to zdawały nie mieć sensu. Bądź z nami. Ale jak? Była już z Rycerzami Walpurgii. Była przejęta. Przecież się nie rozdwoi.
Prawda?
- Wiem, że jestem warta - tchnęła, przechylając głowę i przesuwając nosem po policzku Wren. - Ale czy Frances to wie? Daj mi czas ją przekonać - stwierdziła nareszcie. Daj mi czas podjąć decyzję. Zbyt wiele już ich podjęłam niesiona magią chwili. Westchnęła i złożyła niewielki, czuły prawie pocałunek w kąciku ust Wren, a potem się odsunęła. - Serio musisz się umyć, bo jebiesz potem. - Przewróciła oczami. - Dobra, dawaj to wino i idziemy je urżnąć. Dość mam tej szopy, za mugolsko tu.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Las [odnośnik]21.10.20 0:17
Pytanie samo cisnęło się na język - jeśli nie na Nokturnie, to gdzie? -, ale nie zadała go. Prywatność była ostatnio cenniejsza od złota, od wszelkiego pokładu galeonów, a tę szczególnie kobiety winny bronić niczym lwice. Choć w drewnianej chacie w środku lasu trudno było o natrętne, ciekawskie ucho, a każde wypowiedziane tu słowo pozostałoby między nimi - Wren szanowała sekrety innych, tak jak i liczyła, że oni będą szanowali te należące do niej. Najczęściej spotykała się jednak z rozczarowaniem. Z niby beztroskim pytaniem, na które nie zamierzała udzielić odpowiedzi ani dziś, ani jutro, ani nigdy; niemal nikomu jak do tej pory nie wyjawiła tajemnicy swojej profesji, przede wszystkim, choć zacieśniająca je więź decydowała, że wkrótce ulegnie to zmianie. Na niektóre sekrety Multon po prostu zasłużyła. Czy była dobra, czy była litościwa - nie, na pewno nie, co do tego czarownica nie miała ni cienia wątpliwości. Wiedziała przecież, że Elvira nie ocaliłaby jej z objęć nieszczęśliwego wypadku i nieuchronnie dychającej na kark śmierci, gdyby nie miała w tym długodystansowego interesu, czy choćby perspektywy sowitej zapłaty. Obie były bowiem praktyczne. Pragmatyczne. Robiły dokładnie to - i tylko to - co okazywało się opłacalne. Choć przyjaciele, uformowane przez czysty splot przypadków relacje, często wystawiali te chłodne kalkulację na próbę.
- Sama też nie wzbudzasz zaufania - rzuciła bezwolnie, zanim zdążyła powstrzymać opuszczający jej usta komentarz - ale w gruncie rzeczy nic złego się nie stało. Elvira była na tyle mądra, świadoma, by zdawać sobie z tego sprawę. Cięte, niemal rynsztokowe słownictwo i butny charakter przekreślały ją w momencie pierwszego odezwania się, choć twarz obiecywała słodkość przymilnego kuguchara. Wren często sprawiała wrażenie odwrotne. Ludzie ufali jej prędko, chętnie, z jakiegoś niewiadomego powodu dostrzegali w niej kompana do zwierzeń i trudności, dopiero później dochodząc do wniosku, że uwite przez nią sentencje mogą zadać więcej szkody niż pożytku. W środku była zimna, egoistyczna, kontrolująca, inna od urokliwej i kulturalnej handlarki, którą na co dzień znał świat. - Ale nie musisz tego robić. Ważne, że ufa się twojej magii, wiedzy - domyślam się, że to, czy oczarujesz przy nich pacjenta czy współuzdrowiciela jest bez znaczenia. Choć mogłabyś zrobić i to, gdybyś się zamknęła - wzruszyła lekko ramionami, mówiła jakby do siebie, do własnych myśli. Pozwalała im ulecieć z gardła bez przeszkód, rozbrzmieć w cichej przestrzeni raz po raz przerywanej dobiegającym z innych pomieszczeń kaszlem zgromadzonych pod drewnianym dachem dziewcząt. Przypominały o swojej obecności, naiwne owce, nie wiedząc, że w dłoni ich oprawczyni już jawiło się ostrze gotowe pozbawić je tchnienia. I tak by umarły - a czy zrobią to w imię jej przyjemności, jej zemsty, czy zmorzone chorobą - to kwestia pozbawiona znaczenia.
Czuła palec poruszający się po jej nodze, sunący leniwie obok wciąż bolesnych, spuchniętych miejsc, aż po kolano. Nie drażnił jej, jeszcze nie, choć dotyk nieopodal purpurowo-czerwonej opuchlizny palił nieprzyjemnym ogniem.
- Bzdury - prychnęła cicho na narcystyczne wyznanie; niby nie miała prawa ingerować w postrzeganie samej siebie innych dam, ale tym razem nie mogła się powstrzymać. - Znam przynajmniej dziesiątki piękniejszych od ciebie kobiet. Nie dorównują ci, a przewyższają urodą - mruknęła kapryśnie, starała się nie ujawnić zbyt prędko, że w rzeczywistości tylko drażniła się z Elvirą. Droczyła. Mogła przecież zgodzić się z jej pierwotnym stwierdzeniem - była piękna, ale na zewnątrz, fizycznie łagodny Merlin nie poskąpił jej bowiem niczego. Kącik ust uniósł się delikatnie do góry, na wszelki wypadek, gdyby kobieta zamierzała zaperzyć się przesadnie, unieść dumą: pokazywała jej w ten pozbawiony słów sposób, że nie mówiła całej prawdy, a zaraz wydała z siebie też kolejny pomruk zamyślenia. - Sobie się podobałam; podobam - przyznała. - Na brytyjskie standardy - nie jestem piękna, na pewno nie. A czy na chińskie? Tego też nie jestem pewna, musiałabym zasięgnąć wiedzy u źródła - stwierdziła obojętnie, własna fizyczność była dla niej drugorzędna, ciało było świątynią umysłu, magicznych umiejętności, a teraz znaczyło się również śladem przetrwania największego z możliwych wrogów. Siebie samej. Wren zmarszczyła lekko brwi na tę myśl, jeszcze raz długo przyglądając się swoim bliznom, dotykając ich ostrożnie. Friedrichowi nie będzie się taka podobać. Była wybrakowana, pokiereszowana, pokryta zgrubiałą tkanką - ale podobała się tej bestialskiej części własnego jestestwa, które piało hymnem na widok zniszczonego ciała. Nie chciała jednak, by narzeczony widział ją w tej formie. By oglądał jej blizny, dotykał ich, spoglądał na obrzydliwą wyrwę po utraconym uchu. Obrzydzi go - a on odejdzie, skuszony nienagannym pięknem innej kobiety. Na pewno. Ale nie mogła pomyśleć o tym zbyt długo, bo ręce Elviry zaraz dopadły jej boków, przesunęły się wzdłuż nich, dotykając przy okazji niewielkich piersi. Nie zadrżała, nie odczuła podniecenia; teraz w jej oczach kobieta była wyłącznie uzdrowicielką. Nie kochanką, która posiadła ją na wilgotnej trawie w ogrodach Frances.
- Daj spokój, jestem po prostu poobijana. Też byś była - stwierdziła niechętnie, ale wykonała polecenie. Powoli obróciła się w lewą stronę, a potem w prawą, choć ruch ten był o wiele bardziej ograniczony od poprzedniego; syknęła cicho, krzywiąc się przy tym w grymasie uwydatniającym podejrzenia Multon. - Co znowu? - spojrzała na nią spod kurtyny długich, ciemnych rzęs. W tej pozycji nie mogła pozwolić sobie na głęboki oddech - wyprostowała się zatem jak poprzednio, oczekując fachowej diagnozy. Anatomiczna wiedza sugerowała, że coś nie tak było z którymś z jej żeber, ale nie potrafiła wyczuć z którym, ani co dokładnie. Choć - chyba - nie było chyba złamane.
Dumnie uniesiony zaraz podbródek mógł wskazywać, że rzeczywiście - ta enigmatyczna, rozchwytywana persona to ona, budująca swe królestwo cegiełka po cegiełce - własnoręcznie, bez niczyjej pomocy, bez niczyjej protekcji. W myślach wciąż dźwięczały słodkie obietnice Deirdre, ale póki co nie podjęła wobec nich żadnej konkretnej decyzji; wciąż parała się wybranym zawodem.
- Nie wierzysz, bo nie widziałaś. Tego trzeba doświadczyć. Patrzeć jak nałożona na zmęczoną skórę krew wyzbywa się z twarzy śladów fizycznej niedoskonałości, zastępuje je pięknem - wyjaśniła, a czysta pasja na krótki moment zabłysła w czarnych tęczówkach; nie wyjawiła jej więcej szczegółów. Ona widziała. Widziała to wszystko na pragnących jej towarzystwa klientkach, dotrzymywała im towarzystwa, obserwowała jak proces zachodził na jej własnych oczach, obracał je w łabędzice godne najzłotszych salonów. - Mogłybyśmy spróbować tego z tobą. W ramach zapłaty za... hm, pomoc - zasugerowała i odebrała od niej butelkę wina, trochę nieufnie pociągając zeń łyk. Ostatnim razem alkohol w towarzystwie Multon nie przyniósł niczego dobrego - tylko wyjce od Frances następnego poranka przepełnione płaczliwym, przerażonym głosem.
Pasję zastąpiła złość. Złość na chore gęsi, na złamane gorączką i kaszlem młódki, sine, zmęczone. Niech zdychają w męczarniach, niech spłoną na proch za to, co zrobiły; nie dość, że nie przynosiły sobą już jakiegokolwiek zysku, doprowadziły dzisiaj do jej oszpecenia. Friedrich już mnie nie dotknie. Na moment uczucie przygasło, ale tylko na moment, kiedy ponownie zwróciła spojrzenie w kierunku uzdrowicielki.
- Nie wiem czy tęskniłam. Nie pamiętam czy mam za czym - bo tamtego wieczora nie była do końca sobą, za sprawą zaklęcia rzuconego przez Multon. Tej głupiej, bezmyślnej ignominii, która pozostawiła ją wiotką i nieobecną w ich dłoniach, otępiałą, bezbronną. Bezpieczniej było jednak do tego teraz nie wracać; Wren chciała dać upust swej wściekłości, żądzy, lecz dłoń nie ruszyła jeszcze po różdżkę. Ociągała się. Grała na czas, jakby niechętnie mierząc się z nowym lękiem wyhodowanym w przeciągu kilkudziesięciu ostatnich minut. - Podzielę - obiecała, ciekawa, jak smakować będzie nowe wspólne z Elvirą doświadczenie. Nie zabiły razem Henry'ego, nie do końca - teraz będzie inaczej. - Dostaniesz nawet więcej niż jedną.
Jej bliskość była kojąca. Jej ciepło, ten nos sunący wzdłuż szyi Azjatki, znajomy pocałunek złożony w kąciku ust. Wren westchnęła głęboko, w zadumie, w zadowoleniu, ułożyła drżącą lekko dłoń na ramieniu kobiety i przysunęła ją do siebie jeszcze bliżej - tylko na moment, na krótki, ulotny moment.
- Jeśli będzie chciała z tobą rozmawiać. Dojdźcie do porozumienia - może zjednoczy was ten eliksir, o którym mówiłaś, a może zwykła, dorosła rozmowa - ponownie wzruszyła ramionami, a potem parsknęła na niewybredny komentarz odnośnie swojego stanu. Oczywiście, że musiała cuchnąć. Jeszcze chwilę temu w połowie była już trupem. - Potem - skwitowała obojętnie i skinęła, wstając z kanapy. O wiele lepiej. Nie czuła już ujmującego bólu w rozerwanym zaklęciem ścięgnie; ponownie podała Elvirze butelkę, po czym w końcu sięgnęła po różdżkę. Czuła ją tak, jak czuła ją wcześniej. Wierną, gotową, pulsującą w ręce kojącą magią. Może nie było czego się bać? Wren spojrzała na kasztanowca nieufnie, po czym odetchnęła głęboko i ruszyła w dół korytarza, naciągając materiał poszarpanej sukienki na gołe piersi. Niewiele to pomogło. Wprowadziła Elvirę do pomieszczenia zajmowanego przez chore; niektóre z nich leżały na jednym, większym łóżku, inne spoczywały na prowizorycznych posłaniach na podłodze; w sumie było ich sześć, w tym pięć niemal nieprzytomnych i jedna jako tako rozumna. Azjatka spojrzała na nie zimno, zwróciła się do Multon, - Jak chcesz je całe, zrób to teraz. Zamierzam spalić je razem z tą chatą. Niech płoną żywcem i wiedzą, kto im to robi - powiedziała cicho, lecz jedna z mugolek, ta, która miała dość siły, by wcześniej zrobić herbatę, dosłyszała jej słowa. W jej oczach pojawiło się niedowierzanie - a potem strach, otworzyła usta, chciała pytać, domagać się wyjaśnień, domagać odpowiedzi, ale z jej gardła nie wyrwało się nic prócz gwałtownego kaszlu, który zgiął ją w pół. - Drętwota - wyszeptała niepewnie czarownica, kierując nań różdżkę. Nic jednak nie doszło do skutku. Poczuła jak drży cała ręka, spętana nagle strachem - i zagryzła mocno zęby. Nie była tchórzem. Nie była słabeuszem. Była Wren Chang, która przeżyć mogła wszystko. Z premedytacją powtórzyła zaklęcie; usłuchasz mnie tym razem, różdżko, ukorzysz się przede mną, magio. - Powiedziałam: drętwota! - I udało się. Silne zaklęcie pomknęło w stronę dziewczęcia i ugodziło ją w pierś, a młódka opadła na posłanie w bezruchu. Ze strony żadnej innej nie mogły spodziewać się znaczącego oporu - były bowiem zbyt słabe, zbyt schorowane, by cokolwiek dotarło do ich objętych gorączką umysłów.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Las [odnośnik]23.10.20 18:19
Spotkanie z Wren obrało niespodziewany kierunek. Choć Elvira zakładała, że użeranie się z mugolkami z pewnością wyczerpie ją z sił, nie spodziewała się, że stanie przed koniecznością formułowania tak wielu zaklęć; a zwłaszcza nie spodziewała się ekscesów emocjonalnych. Tego, że jednej nocy zostanie jej zaoferowana zarówno rola uzdrowiciela... jak i kata. Czuła już podskórnie, że gdy tylko opuści tę zapomnianą przez los szopę w głębi lasu, bardzo szybko przyjdzie jej utwierdzić się w przekonaniu, że wszystko, co uczyniła dziś dla Wren, było zaledwie kroplą rozsądku w morzu szaleństwa. Bycie choćby świadkiem śmierci czarownicy rozpoznawalnej nie tylko w półświatku, ale i na salonach, przyniosłoby w końcu trudne do przewidzenia konsekwencje. Chang była zresztą nie tylko utalentowaną wiedźmą, ale i interesującą wspólniczką, która miała Elvirze do zaoferowania więcej niż jeden seks, kilka słownych przepychanek i elektryzującą przygodę w głuszy. Za niedługi czas uzdrowicielka zapomni o tym, że przez krótką chwilę to kukiełkowate ciało upstrzone krwią jak farbami wzbudziło w niej opór przed stratą. Teraz jednak siedziała zrelaksowana, zmęczona, i zupełnie nie ukrywała, że patrzy na swą żyjącą towarzyszkę z ulgą i dumą. Dumą własnych zdolności, rzecz jasna.
- Nie muszę nikogo oczarowywać - rzekła leniwie, z nutą zgryźliwości.
Mniej więcej od trzeciego roku nauki w Hogwarcie zdawała sobie sprawę, że nie wzbudza w nieznajomych ciepłych uczuć. Wkrótce potem też przestała zupełnie o nie zabiegać, uznając, że życie w zgodzie z samą sobą jest dla niej ważniejsze niż granie teatrzyku pod dyktando innych. Z jej ust nie spływała i nigdy nie zacznie spływać poezja, nie poruszała się z gracją, nie hamowała cierpkich słów. I jeżeli ktoś nie był w stanie tego znieść, to problem nie leżał w Elvirze, lecz w nim. Najwyraźniej był dla niej zbyt słaby - i tak nie miałaby z takiej relacji pożytku.
- Zresztą, do oczarowania ciebie nie potrzebowałam ani pięknych słów ani milczenia - podkreśliła z niewielkim uśmiechem, bo tak to przecież wyglądało; to Wren leżała teraz przed nią na kanapie rozpostarta, z rozchełstanymi resztkami stroju, soczyście naga, w całej okazałości nowo naznaczonej skóry. - Pasują ci te blizny. Nadają charakteru. Wyglądasz teraz jak wojowniczka. Zobacz, jak niewiele potrzeba... by ciało stało się historią. - Sama Elvira nie miała żadnych blizn, przeczuwała jednak, że nie pozostanie w tym stanie na zawsze. Miała nadzieję, że własnych szram nabierze w nieco bardziej dumnych okolicznościach. - Te blizny będą dokuczać ci jeszcze przez jakiś czas. - Podkreśliła, dostrzegając, jak azjatka krzywi się przy ruchach. - Zaopatrz się najlepiej w eliksir przeciwbólowy. Ulży ci.
Na wieść o tym, że Wren miała do czynienia z kobietami piękniejszymi, Elvira jedynie uśmiechnęła się z widocznym pobłażaniem. Och, z pewnością. Samouwielbienie i świadomość wyjątkowych, nordyckich cech urody była w Multon zakorzeniona tak głęboko, że żadne rzucane na wiatr słowa nie byłyby w stanie tej pewności zachwiać. Uwielbiała siebie namiętnie, w życiu nie zamierzałaby dać wiary słowom, że inne czarownice Merlin obdarował szczodrzej. Skinęła jednak głową, oferując uznanie słowom Wren. Próżnie uznała, że dla kobiet zwyczajnie pięknych takie podejście było w życiu najbardziej korzystne.
- Mi też się podobasz - wyznała, ostatni raz przesuwając palcami po wewnętrznej stronie ud Wren, a potem dając sobie spokój. - Jakiekolwiek nie byłyby brytyjskie standardy: wyróżniasz się. Przyciągasz wzrok. W sali balowej pełnej szlachcianek ze wszystkich rodów skorowidza, ja patrzyłabym wyłącznie na ciebie. - W ustach innej kobiety wyznanie tego typu mogłoby wydawać się tkliwe, Elvira jednak nie przywiązywała wagi do flirtowania; mówiła szczerze, co myśli i uznawała za prawdę, że Chang wybijałaby się srebrem wśród setek identycznych twarzy.
Propozycję kąpieli we krwi na chwilę obecną zdecydowała się odłożyć do spraw wymagających rozważenia. Wciąż nie chciała przyznawać, że mugolska jucha może mieć jakkolwiek zbawienny wpływ na jej czystą skórę, wiedziała jednak, że kobiety Selwynów korzystały z tego typu zabiegów i była zazdrośnie ciekawa o coś, na co dotąd nikt nie dał jej szansy. Skłamałaby też, gdyby nie dodała, że wizja kąpieli w szkarłacie pociągała ją i z innych powodów.
- Pomyślę. - wyznała wreszcie enigmatycznie, a potem przewróciła oczami, gdy Wren raz jeszcze nawiązała do tej nieszczęsnej Ignominii.
Ich drobny, niewinny pocałunek trwał niedługo, a choć Elvirę kusiło by przesunąć głowę o ułamek cala, pogłębić go i poczuć jak Wren smakuje bez odbierającej zmysły woni alkoholu, pozwoliła, by krótka chwila słabości upłynęła, by ich umysły wyostrzyły się w niemniej przyjemnym zadaniu. Ostatni raz wciągnęła powietrze przez nos, zaciągając się zapachem dziewczyny. Głównie potem i krwią, ale też kryjącą się pod tym wszystkim wonią czegoś charakterystycznego. Potem pokręciła głową, przejęła butelkę i po szybkim łyku mocniej schwyciła w palce różdżkę.
- Może i tak będzie. Właściwie na to liczę - wyznała, bo na swój sposób tęskniła i za Frances, choć ze zgoła innych powodów.
Przez moment przyglądała się krokowi Wren, pewniejszemu, stabilnemu, by utwierdzić się w przekonaniu, że zaklęcie wyszło doskonale, a potem ruszyła za dziewczyną do sąsiedniego pomieszczenia. Na wejściu już dało się wyczuć w powietrzu odór ropnych wydzielin, wymiotów i trawionych gorączką ciał. Stojąc pół kroku za azjatką i dając jej wieść prym w swojej rozkosznej, małej zemście, Elvira na szybko oceniła wygląd nieprzytomnych mugolek, dochodząc do wniosku, że większość zapewne i tak nie nadawała się do odratowania.
- Czy ja wiem, czy one coś jeszcze poczują - powiedziała obojętnym tonem, choć w gardle już ściskała ją grzeszna satysfakcja, a mięśnie spięły w oczekiwaniu na kolejną próbę. Czy była na nią gotowa? W głowie wciąż szumiała słabość, ale ile można było uciekać od treningu? Skoro Wren tak szybko poradziła sobie z ponownym sięgnięciem po różdżkę, Elvira nie zamierzała się wahać. Doznała wszak znacznie mniej. - Daj mi chwilę, potem wyjdziemy na zewnątrz i puścimy ten syf z dymem... - No, może jeszcze wyniesiemy butelki z barku, szkoda, by się zmarnowały... - Żadna strata, i tak by zdechły. Są w agonii. Jebie tu śmiercią bardziej niż w kostnicy Iriny Macnair - Elvira wycelowała różdżkę w kierunku dziewczyny najbardziej przytomnej. Wzbudzenie potrzebnych pokładów wściekłości było znacznie łatwiejsze, gdy mogła zajrzeć ofierze w oczy. - Betula - powiedziała cicho, ignorując fakt, że mugolka próbuje się niezdarnie osłaniać. Różdżka zadrżała jej w dłoni, jakby w nieuświadomionym lęku, lecz nie pojawił się żaden efekt; ani z nieszczęściem dla Elviry, ani dla mugolki. - Betula! - powtórzyła mocniej, ale coś było wciąż nie w porządku, jakby jej organizm, jej magia, potrzebowały przerwy od czarów, które wciąż złośliwie mieszały jej w myślach. - A kurwa... - Coraz bardziej rozsierdzona własną niemocą, w kilku prędkich krokach pokonała odległość dzielącą ją od mugolki i brutalnym szarpnięciem złapała ją za podbródek. Zbyt była schorowana, by się bronić, Elvira nie miała więc problemu ścisnąć ją do siniaków i podetknąć jej różdżkę pod twarz. - Mortiodentio - warknęła, nareszcie skutecznie, bez krztyny litości patrząc jak usta mugolki wypełniają się krwią, która następnie spłynęła po wargach i na palce Elviry. Z obrzydzeniem wytarła dłoń o szatę i odepchnęła szlochającą dziewczynę od siebie najsilniej jak mogła. - Spal je. Spal je wszystkie! - podniosła głos, posyłając Wren nieomal wariackie spojrzenie.
[bylobrzydkobedzieladnie]


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Las [odnośnik]23.10.20 21:16
- Mnie, oczarowania? - Wren parsknęła cicho, wątpiąco, bo czy w rzeczywistości była Multon oczarowana? Jej wiedzą, łatwością z jaką rozrywała ludzkie ciało by odsłonić wszystkie jego sekrety zgromadzone pod pierzyną mięśnia i tłuszczu, anatomiczną precyzją i rozległym doświadczeniem - istotnie, ale czy nią samą? Tego jeszcze nie wiedziała. Coś ciągnęło ją jednak do złotowłosej, sprawiało, że pragnęła mieć ją przy sobie, blisko, nie tylko już przez pryzmat uzdrowicielskiej wprawy, ale także podobnie twardego, nieugiętego charakteru, który ścierał się z jej własnym niczym ostrza dwóch mieczy, iskrzącego się metalu pocierającego o metal. Chciała ją mieć - tu, tam, gdziekolwiek, choćby tylko po to, by słuchać sączących się z jej ust słów pozbawionych typowo kobiecej delikatności czy gracji. Była wyciosana z surowego kamienia. Z budulca innego, nieznanego dotąd pierwiastka, enigmatycznego i idealnie wręcz drażniącego przyzwyczajone do uległości zmysły. Nie odpowiedziała jednak, nie dolewała oliwy do ognia, świadoma, że każde jej słowo, najmniejszy nawet ślad potwierdzenia, byłyby jedynie paliwem napędzającym narcystyczne zapędy Elviry; gdy ta wspomniała o bliznach, spojrzała na piętrzącą się na jej skórze tkankę, przyjrzała jej się uważnie. Nie przypominało to ran odniesionych w boju dawnych cesarstw, nie kojarzyło z rozciętą przez miecz tkanką, ale wznosiło pieśń na cześć pojedynków magicznych. Tylko dlaczego musiała taki stoczyć sama ze sobą? - W takim razie - twoje ciało nie mówi nic. Jest nieme, pozbawione historii, czy coś tak miałkiego może być piękne? - podjęła, powracając na moment do wcześniejszego tematu, przesuwając jednocześnie dłonią wzdłuż własnego korpusu. Sunęła nią od blizny roztaczającej się pomiędzy piersiami, w dół, do tej wieńczącej brzuch; jeszcze chwilę temu sączyła się z nich ciemna, obfita krew. Wolną ręką sięgnęła do Elviry. Jak w lustrzanym odbiciu zapoznawała się ponownie z jej ciała, wybrała dokładnie tę samą ścieżkę co własną, by potem spojrzeć na nią znów głodno, znów gorąco. - Ale nie martw się. Następnym razem zadbam i o ciebie, naznaczę cię jakoś. Opowiesz w końcu coś ciekawego - obiecała jej z cieniem zadziornego uśmiechu zagubionego w kąciku ust i skinęła głową, przyjmując poradę. Na Pokątnej z pewnością nie trudno będzie dostać taki eliksir, przynajmniej tą kwestią nie zawróci zatem głowy Frances, która w ostatnim czasie miała dość nowych obowiązków.
Ciemne brwi uniosły się nieco ku górze na dźwięk jej następnych słów. Nie patrzyła jej w oczy - zamiast tego sięgnęła na powrót uwolnioną od dotyku dłonią do misy wypełnionej zgęstniałą odrobinę, czerwoną wodą i zanurzyła w niej palce, unosząc je potem do czoła Elviry. Malowała na niej własną krwią - znaki, jakimi niegdyś piękne, chińskie konkubiny zdobiły swoje czoła. Przypominały opadające z gałęzi płatki kwiatów wiśni, a wrażenie potęgowała tylko idealnie karmazynowa barwa; ciecz okazała się za rzadka, więc Wren udoskonaliła ją rozmiękczoną, wciąż gdzieniegdzie pokrywającą jej ciało krwią, dzięki temu zyskując mazidło o odpowiedniej gęstości. Czy robiła to dla własnego kaprysu, czy z ciekawości, jak uzdrowicielka wyglądać będzie z odrobiną znajomych jej zwyczajów zrodzonych z krajów dalekiego orientu, to bez znaczenia.
- A ja nie odwzajemniłabym twojego spojrzenia - stwierdziła butnie. Kształtom znaczącym teraz czoło Elviry daleko było do doskonałości, nie mogła tworzyć linii tak cienkich i tak precyzyjnych jak mogłaby marzyć - bliżej mogło być jej do wojownika niż chińskiej księżniczki, ale to nic. Tak czy inaczej wyglądała ujmująco. - Ale gdy tylko bal dobiegłby końca, zamknęłabym się z tobą w jednej z tych ślicznych, złotych komnat. Na długo - bo o ile nie spotkałby się ich wzrok, nie oficjalnie, o tyle z pewnością spoglądałaby na Multon kątem oka, tkając w swej głowie tysiąc grzesznych planów. W końcu odsunęła od niej dłoń i tym razem to ona złożyła w kąciku jej ust krótki pocałunek, przesunęła językiem po dolnej wardze, nie dając jednak nic więcej. Nie dziś. Była zmęczona, zbyt zmęczona, by poddawać się niewybrednym szeptom grzechu, który z łatwością wskrzeszała w niej Elvira.
Cisza domknęła temat zarówno krwawej kąpieli, jak i zjednoczenia z zaprzyjaźnioną alchemiczką, na co Wren szczerze liczyła. Razem mogły dokonać rzeczy wielkich, wznieść świadomość mugolskich organizmów na wyższy szczebel nauki, a zaprzepaścić to tylko i wyłącznie przez jedną niesnaskę - byłoby szczerą głupotą. Na pewno obie zdawały sobie z tego sprawę. Gdy nerwy ucichną a wyrzuty odejdą w niepamięć, ich drogi złączą się na nowo; jeśli same nie będą w stanie tego dokonać, ona zrobi to za nie.
- Tym bardziej powinny zapłacić za swoją nieprzydatność, idiotki. Zmarnowałam na nie dużo czasu, a jeszcze więcej energii - mruknęła z wściekłością. Jeśli dziewcząt nie dało się uratować, na darmo odnalazła tę chatę i przywlekła je tu jedna po drugiej, by odseparować je od wciąż zdrowych egzemplarzy. Należało dobić je na miejscu. Od razu, zanim zaraza rozprzestrzeniła się na pozostałe. - Baw się - zachęciła ją zatem, opierając się ramieniem o framugę drzwi. Znów czuła pulsującą od kasztanowego drewna magię. Posłuszną, zjednoczoną z jej wnętrzem, odpowiadającą na jej wezwanie słodką melodią. Jedna lancea wiosny nie czyni - a z pewnością nie była zdolna przeistoczyć ją w charłaka. Wren uśmiechnęła się do siebie, uniosła też jedną brew na wzmiankę znanego nazwiska. - Nawet Macnair nie zrobiłaby z ich truchła użytku - skwitowała z niesmakiem. Ich organy trawiła choroba, a za towar tak niskiej klasy nie dostałaby od grabarki złamanego knuta.
Tym razem to Multon magia płatała figle. Azjatka przyglądała się jak jedno nieudane zaklęcie gnało za kolejnym, zanim nadszarpnęły wrażliwą cierpliwością i zmusiły złotowłosą do sięgnięcia po zaklęcie lecznicze, które wprawnie szarpnęło szczęką jęczącej z bólu mugolki i wybiło jej przedniego zęba. Z ubytku polała się krew, a ona pisnęła jeszcze głośniej, nie do końca świadoma czemu fala tak ostrego bólu nagle rozlała się w jej ustach. Potem czarownica bez słowa sięgnęła po trzymaną przez Elvirę butelkę, rozlewając porcje jej zawartości na posłaniach dziewcząt - najpierw oszczędnie, a gdy na dnie pozostała jeszcze znaczna ilość trunku, polała nią ich wychudzone ciała. Ciecz gdzieniegdzie łączyła się kałużami; spłoną szybko, ale tak czy inaczej - w męczarni.
- Ignitio - zaintonowała surowo Chang, różdżką wskazując na jedną z mugolek, która prędko zajęła się ogniem. Kula ugodziła ją w pierś, w tym czasie Azjatka sięgnęła po rękę rozdrażnionej Elviry; splotła ze sobą ich palce, przez moment przyglądając się w wejściu do pomieszczenia jak płomienie jęły trawić przerażone istotki. Zaczynały krzyczeć w półprzytomnym cierpieniu. Czerwień odbijała się w czarnych oczach, zasiedlała w jej ciele podekscytowaniem, harmonią zadowolenia; tak miało być, cierpcie, wszystkie, cierpcie za to, co mi zrobiłyście. - Chodź - pociągnęła Multon za sobą; w pokoju zaczynał powoli gromadzić się dym, a one nie miały dziś ucierpieć dziś bardziej. Zamiast tego Wren dopadła alkoholowego barku i wyciągnęła z niego przypadkowe butelki, odkorkowując je szybko i rozlewając zawartości po korytarzu prowadzącym do płonącego mauzoleum jej bezwartościowych dziewcząt. - Incendio! - sprawne, silne zaklęcie sprawiło, że drewniana podłoga i ściany niemal błyskawicznie zajęły się kolejnymi językami pożaru; rozprzestrzeniał się szybko, w chacie takiej jak ta nie istniała żadna bariera mogąca go powstrzymać. Trunek następnej butli zabarwił salon, w którym jeszcze przed chwilą opatrywała ją Elvira. - Incendio - powtórzyła po raz ostatni Wren i znów pociągnęła uzdrowicielkę za sobą - do wyjścia. Stały teraz przed przybytkiem, patrzyły jak pożera go wściekły ogień, jak z uchylonych okien umykają gęste opary dymu, a na ustach Azjatki malował się zadowolony uśmiech. Wciąż trzymała Multon za rękę, oddychała ciężko, w podnieceniu chwilą. Wymierzyła sprawiedliwość. Odpłaciła im się za winę, za grzech jaki doprowadził do jej stanu - i była tym zachwycona.
Zanim udały się w drogę powrotną, poprosiła uzdrowicielkę o jej płaszcz. Jej własne ubranie wciąż było rozerwane, odsłaniało małe lecz kształtne piersi, a przede wszystkim odsłaniało pokrywające jej ciało blizny; bez słowa patrzyła też jak Multon zabiera z leśnej ściółki jej odrąbane wybuchem ucho, a potem razem znikły pośród gęstwiny drzew - zaraz po tym jak wspólnie rzuconymi inkantacjami ugasiły płomienie - ofiarując światu tylko i wyłącznie zgliszcza pozostałości pozbawionej imion mogiły.

zt x2 fluffy



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Las [odnośnik]18.12.20 15:53
1-3 września 1957 roku

Czuł dziwny obowiązek, aby zaznajomić przyrodniego brata z rodzinnymi tradycjami. Nie wiedział, czym było to powodowane. Brakiem jakiejkolwiek innej rodziny? Identycznym kolorem oczu? A może wieczorem, gdy tamten nie zostawił go na pastwę losu? Nie wiedział. Podskórnie czuł jednak, że chce zaznajomić przyrodniego brata z rodzinnymi tradycjami. I w jego żyłach płynęła krew Schmidtów, a jako męski ich potomek musiał wiedzieć. Zwyczajnie, po prostu, bez większych podtekstów bądź drugich znaczeń. A skoro Wroński sam chciał utrzymać kontakt... Schmidt nie miał zamiaru stawiać większego oporu.
Do lasu Yorku dotarli z samego rana. Friedrich był przekonany, iż to jemu lepiej przyszyło się przygotować do polowania, co z resztą nie byłoby niczym dziwnym, biorąc pod uwagę to, jak często przychodziło mu na nie się wybierać. Z namiotem ojca w plecaku oraz czarodziejską kuszą zdobioną myśliwskim wzorem przemierzał leśne ostępy, ucząc młodszego brata tego, co powinien umieć każdy Schmidt. Wpierw pokazał mu jak odnaleźć trop niewielkich zwierząt, później wytłumaczył w jaki sposób powinno się zastawiać porządne wnyki. Wyjaśnił, jak używać czarodziejskiej kuszy oraz jak odpowiednio podejść do zwierzyny. Wysłał Otto by ten złapał trop, a gdy to się udało rozpoczęli ćwiczenie umiejętności Daniela, czego skutkiem były kilka królików, jedynie czekających na odpowiednie oprawienie. I Friedrich z czystym sumieniem mógł powiedzieć, że jest dumny  z młodszego brata. Większość dnia zeszła im na bieganie po lesie, w końcu nadszedł czas by rozstawić obozowisko. Szmalcownik wyjął płachtę namiotu z plecaka, by w kilku prostych ruchach różdżki rozstawić miejsce ich dzisiejszego nocowania.
- Pakuj się do środka. To namiot ojca, zabieraliśmy go na coroczne polowania. - Rzucił do brata, po czym sam przekroczył próg namiotu, z królikami trzymanymi w dłoni. Wnętrze urządzone było w stylu myśliwskim. Przyozdobione porożami, wypchanymi głowami zwierząt oraz stylowymi, drewnianymi meblami w stylu, jaki najbardziej upodobał sobie Hugo Schmidt. Wygodnie, elegancko acz nie nazbyt luksusowo. - Na ledwo są dwie sypianie, na prawo kuchnia z jadalną. Rozpal w palenisku, wypadałoby coś zjeść. - Zanim najebiemy się jak dwa dziki chciało się dodać, Friedrich jednak był niemal pewien iż nie musiał tego dodawać. Otto zajął miejsce na swoim posłaniu, leniwe przyglądając się Danielowi.
Schmidt w tym czasie rzucił plecak gdzieś na bok, samemu udając się do kuchni, by znieść z niej potrzebne rzeczy. Stół przelewitował koło paleniska, nad którym chwilę później zawisł gar, w którym to planował przyrządzić jedyny przepis, jaki potrafił. Friedrich rzucił króliki na stół, przysunął sobie krzesło po czym rozlał Ognistą do dwóch szklanek. - No, za polowanie! - Wzniósł toast, by upić spory łyk alkoholu wykrzywiającego jego usta. - Patroszyłeś kiedyś królika? Zrobimy gulasz dziadka, jedyny przepis, który męska część Schmidtów potrafi wykonać. - Rzucił z cieniem rozbawienia w głosie. Friedrich Schmidt podczas polowania wydawał się być odrobinę inny - spokojniejszy, bardziej opanowany, mniej pochmurny niż między uliczkami Śmiertelnego Nokturnu. Austriak wyjął z kieszeni myśliwski nóż, by rozciąć brzuch zwierzyny. Kolacja sama się nie zrobi, niezależnie od tego, jakby tego chcieli. - Jutro pójdziemy na większą zwierzynę, jak Ci się podobało? - Spytał, krzyżując spojrzenie z bliźniaczo zielonymi tęczówkami przyrodniego brata.


Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.

Friedrich Schmidt
Friedrich Schmidt
Zawód : Szmalcownik
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Weil der Meister uns gesandt Verkünden wir den Untergang.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8774-friedrich-schmidt#261043 https://www.morsmordre.net/t8782-listy-do-friedrich-a#261285 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f294-smiertelny-nokturn-10 https://www.morsmordre.net/t8784-skrytka-bankowa-nr-2079#261288 https://www.morsmordre.net/t8785-friedrich-schmidt#261289
Re: Las [odnośnik]12.01.21 17:38
1-3.09

Przyjął zaproszenie z pewnym zaskoczeniem, choć bez podejrzliwej nieufności, jaką jeszcze niedawno odczuwał na myśl o Friedrichu. Zaczęli swoją znajomość od konfliktu, ale odkąd Daniel zobaczył rannego Austriaka na ulicy, odruchowo zaczął o nim myśleć jak o przyrodnim bracie, a nie wścibskim intruzie w jego życiu. Poza tym, w Londynie było już... spokojniej. Inni nie nazwaliby spokojem aresztowania terrorystki, ale Daniel był rad, że wszyscy huczeli o Connaught Square i zdarzenia z urodzin Ministra Magii powoli odchodziły w zapomnienie. Nikt nie powiązał go ze zniknięciem z miasta mugolskich dzieci, nikt nie pytał go o Bezksiężycową Noc. Był bezpieczny.
A poza tym, przyjemnie będzie wyrwać się z miasta. Nie tylko w celach zawodowych.
Uważnie obserwował Schmidta na polowaniu, usiłując zrozumieć mechanizm działania czarodziejskiej kuszy i wypatrywać śladów zwierząt. Było to nieco utrudnione, gdy nie znało się na zwierzętach, ale próbował. Stary Wroński nigdy nie pozwolił dzieciom na żadnego pupila, a zajęcia o magicznych stworzeniach były doskonałą okazją, by ukradkiem popalać szlugi. Na szczęście, Friedrich nadrabiał za nich dwoje - widać, że znał się na polowaniach, a i świetny kontakt z Ottem nie brał się z niczego. Wspólne polowanie zaczęło być nawet przyjemne - szczególnie, gdy popili trochę z piersiówki Daniela - a Wroński próbował nie myśleć o tym, jak pies rzucił się na jego przedramię. I o tym, czy Schmidt nabrał w lasach wprawy w polowaniu na mugoli. Starannie unikał tematu pracy, zwłaszcza, że i u niego sporo się poplątało. Nigdy nie powinien się wplątać w jakieś utarczki między Carrowem i panną Burke, ugh.
-Incendio. - mruknął, wskazując różdżką na palenisko. W jego domu zawsze robiło się wszystko czarodziejskimi, konserwatywnymi sposobami.
-Jedyny? Męska część Schmidtów żyje na królikach i schnappsie? - zażartował, zastanawiając się, kto gotował Friedowi po śmierci matki. Ach, pewnie służące.
-Pokaż, jak to się robi. - poprosił, kucając przy brodaczu. Widok krwi i smród nokturnowych szczyn był dla niego codziennością, patroszenie królika nie robiło na nim wrażenia. -Na jaką największą zwierzynę polowałeś? - nie licząc ludzi.
-Nie lubię aktywności, które są dla mnie nowe, wiesz, męska ambicja. - Schmidtowska ambicja? -Ale... podobało mi się. - wyznał z krzywym uśmiechem.
-Jak tam w Londynie? - zagaił, ciekaw, jak wiedzie się bratu. Przez ostatni tydzień rzadko bywał w domu, a nawet na Nokturnie, usiłując załatwić łapacz snów dla Primrose i ślubne serwetki dla Frani. Przygryzł wąsa, myśląc o Frani. Czuł, że alkohol wkrótce rozwiąże mu język, ale na razie milczał. Brat pracował dla Ministerstwa, nie wiedział, jak zapatrywał się na pozorowane śluby dla nazwiska.


Self-made man


Daniel Wroński
Daniel Wroński
Zawód : nikt
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7861-daniel-wronski#222853 https://www.morsmordre.net/t7892-listy-wronskiego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f239-smiertelny-nokturn-7-13 https://www.morsmordre.net/t7887-skrytka-bankowa-nr-1886 https://www.morsmordre.net/t7889-daniel-wronski#223176
Re: Las [odnośnik]16.01.21 2:02
Podejście Friedricha do przyrodniego brata ewoluowało za każdym razem, gdy przyszło im się spotkać. Austriak nigdy nie był rodzinną osobą, nigdy nie nauczony rodzinnego ciepła przez swojego ojca. Coś jednak, w świadomości iż Wroński był praktycznie jedyną rodziną w jego życiu kuło nieprzyjemnie. Równie nieprzyjemnie jak fakt, że nie miał okazji poznać swoich korzeni oraz pochodzenia. Chciał mu to wynagrodzić, jednocześnie samemu chcąc wynagrodzić sobie dorastanie w samotności, bez najmniejszego towarzystwa. Polowanie minęło w pozytywnej atmosferze, a Friedrich gdzieś w środku miał wrażenie, że mogą całkiem nieźle się ze sobą dogadać. Ogień płonął, a to oznaczało, że mogli zabrać się do przygotowywania jedzenia oraz, co najważniejsze na męskim polowaniu - spożywaniem sporych ilości alkoholu, co zapewne zamieni się w dziwne bajdurzenie gdy poziom alkoholu osiągnie odpowiednią ilość. - No. Co roku mieliśmy w zwyczaju robić sobie męski wypad na polowanie, przez tydzień jedliśmy suchary, gulasz i zalewaliśmy się alkoholem. To był jedyny czas, kiedy ojciec znajdywał dla mnie chwilę. - Mruknął, wzruszając umięśnionym ramieniem. Przeszłość powinna zostać tam, gdzie była, nie miał jednak zamiaru okłamywać Daniela w kwestii ich wspólnego ojca. - Najpierw ściągasz skórę. Tniesz wzdłóż brzucha i łap, po czym ostrożnie oddzielasz ją od mięsa. O tak… - Rzucił po czym pokazał bratu jak pozbyć się króliczego futra. Friedrich nie odrzucił jednak futra do odpadów, odkładając je na bok. Znał kogoś, kto chętnie zakupi podobne futra by wykonać z nich babskie ozdóbki. Może powinien zamówić jakąś dla swojej żmijki? Nie wiedział, dziś jednak chciał dać głowie odpocząć - innymi słowy: urżnąć się w trupa.
- Dziki, jelenie, garborogi, ludzi… Raz nawet upolowaliśmy łosia. No, wielkie było bydle. - Mruknął, nie robiąc sobie nic z faktu, że przyznawał się do mordowania. Zabijał za pieniądze lecz nie ludzi, a zwykłych mugoli oraz szlam, którego należało się pozbyć. Robota interesująca i przede wszystkim dobrze płatna - idealna dla niego.  
- A teraz rozcinasz brzuch i pozbywasz się wnętrzności. Serce i wątrobę zostaw, będzie dla Otto. - Wydał kolejne instrukcje, bystrymi ślepiami zerkając na to, jak bratu idzie z oprawianiem królika. Nauczy się, z pewnością się nauczy. - To dobrze. Mam nadzieję, że częściej będziemy polować. - Mruknął dziwnym głosem, nie potrafiąc jeszcze przyznać się do braku towarzystwa podczas leśnych tułaczkach. Zwłaszcza takich, będących rodzinną tradycją.
- Cisza przed burzą. - Odpowiedział na pytanie, dotyczące Londynu. Ni widział sensu, aby cokolwiek przed nim ukrywać. - Całe życie spędziłem w otoczeniu wojny i jeśli coś wiem to fakt, że niedługo coś się zmieni. Czuć to w powietrzu. Coraz mniej szlamu zostało w Londynie, podczas egzekucji chłopaki pojmali rebeliantkę… Jesień może być gorąca. Słyszałem parę rzeczy w Ministerstwie, a ostatnio miałem okazję przesłuchać kilku czarodziejów o mugolskich nazwiskach… Kilku z nich gnije w Tower.  - Mówił spokojnie, wyjątkowo wypowiadając więcej informacji, niż je wyciągając z ust przyrodniego brata. Powinien wiedzieć, żeby omijać kłopoty gdyż nawet jako sługa Czarnego Pana, Friedrich mógłby go nie ochronić. - No, co my tak o suchym pysku… - Rzucił, rozlewając alkohol po kubkach, by w krótkim toaście unieść szklankę i upić z niej spory łyk. - No, a teraz powiesz starszemu bratu, co Cię gryzie. - Spytał, wlepiając w bystre spojrzenie zielonych oczu w jego twarz. Widział. Był bystry, spostrzegawczy, zwłaszcza w takich niewielkich kwestiach jak oznaki dyskomfortu bądź zmartwienia - te zauważał niezwykle często, podczas kłamstw jego ofiar.


Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.

Friedrich Schmidt
Friedrich Schmidt
Zawód : Szmalcownik
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Weil der Meister uns gesandt Verkünden wir den Untergang.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8774-friedrich-schmidt#261043 https://www.morsmordre.net/t8782-listy-do-friedrich-a#261285 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f294-smiertelny-nokturn-10 https://www.morsmordre.net/t8784-skrytka-bankowa-nr-2079#261288 https://www.morsmordre.net/t8785-friedrich-schmidt#261289
Re: Las [odnośnik]20.06.21 21:30
przychodzimy stąd

Znali się dobre 40, nie... 45 lat? Już od czasów szkoły, gdy to młodszy od Becketta Rineheart pojawił się w Hogwarcie, pamiętał tę twarz, wtedy widząc go jednak jak łobuza. Z dobrych powodów. Młody Kieran zostawał obrońcą uciśnionych, ale dalej pakował się w kłopoty, których starszy od niego Krukon zdecydowanie wolał unikać. Potem zaś nadeszły inne czasy, kiedy zaczęły się im rodzić dzieci. Kto mógłby pomyśleć, że tak przeciwległe charaktery w jakiś sposób jednak się dogadają? Byli tak różni jak tylko mogli, a jednak wspólne ideały łączyły ludzi, zwłaszcza gdy tak mało z ich pokolenia przeżyło. Kieran ryzykował życiem ze względu na swoją profesję, Stevie ze względu na brak jakiegokolwiek przywiązania do swojego życia, zupełnie poddany i akceptujący wszystko, co miało wokół niego miejsce, gdy dotychczasowe starania nie przynosiły rezultatu. Polowali na takich jak on i polowali na takich jak Rineheart. Jeden był wrogiem, bo urodził się w nieodpowiedniej rodzinie z nieodpowiednią krwią, drugi był wrogiem ze względu na swoje działania przeciwko tym, którzy gnębili pierwszego. Dzisiaj jednak obydwoje siedzieli przy małym ognisku gdzieś w Dolinie Godryka, usiłując udawać, że jest normalnie i bez skrępowania mogą zjeść burgery z gęsiny, zaraz potem upijając trochę bimbru, który nie tylko wykręcał podniebienie na drugą stronę, ale dosłownie orał je jak nożem. Takie były jednak czasy i to uczucie i tak pozostawało niczym w porównaniu do uczucia niepokoju, jakie towarzyszyło w trosce o przyszłość. - Nie musiałeś, ale dziękuję - powiedział raz jeszcze. Przecież mężczyzna nie był dzieciakiem z Doliny, którym należało się opiekować, doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak wygląda świat dookoła i czym grozi dalsze przebywanie w nim, a już zwłaszcza jakiekolwiek próby dostosowania się. Już chciał odezwać się ponownie, ale pytanie, które zadał, spotkało się z całkowitym brakiem odpowiedzi. Nie dziwił się, nie znali się przecież od wczoraj, a Kieran był tak bardzo sobą jak zawsze, bez skrępowania pozostając tym samym Rineheartem co kiedyś, zanim rozpętało się piekło i zanim zaginął. Jak zwykle określał swoje warunki i stawiał je bez skrępowania, a Beckett jak zwykle, nieco przerażony, słuchał tego co mówił. Nie bał się towarzysza w taki sam sposób, jak bałby się napotkanego Śmierciożercy. Nie czuł adrenaliny, ani upokorzenia. Po prostu pozwalał dominującemu charakterowi druha, działać tak jak chciał, nawet jeśli wiązało się to słuchaniem cudzych warunków we własnym domu. Nie był przecież wrogiem. Był swego rodzaju nawet przyjacielem i to, co niezwykle ciekawe, najprawdopodobniej najbliższym, jakiego Stevie miał. Nie trwało długo, nim kolejna wypowiedzieć napotkała na dyskusję z jego strony, która właściwie była zgodna. Będzie gorzej. Stevie kiwnął jedynie głową, zgadzając się z tym stwierdzeniem. Nie śmiał mu przerwać, bo tego typu otwarcie nie było u mężczyzny typowe. Słuchał więc, kiwając spokojnie głową, gdy wokół szalał grudniowy wiatr i niewiele brakowało, by śnieg zaczął padać im na głowy, na szczęście postanawiając zostać na miękkiej chmurze, niż spadać na smutną Anglię. Kieran powiedział dużo, wszystko to, czego każdy rozsądny czarodziej w ich wieku był świadomy, a jednak nie chciał mówić pewnych rzeczy głośno. Czy jednak w porządku było udawanie, ze wszystko gra? Że dzielił ich krok od głodu? Że ludzie JUŻ głodowali i chociaż próbowali z tym coś robić, ostatecznie nie robili nic. Stevie nie odezwał się gdy przyjaciel przerwał wywód, obserwując jedynie jego reakcje i zastanawiając się, czy aby na pewno wszystko było w porządku. Oh, nie pora była na oszukiwanie się. Nic nie było w porządku, wszystko było cholernie nie tak. Nigdy wcześniej nie usłyszał jednak od niego słów tak osobistych, tak więc wpatrywał się w człowieka, który siedział teraz na belce przy ognisku, podczas gdy właściciel domu sam stał obok, w odległości, która nie pozwalała na uścisk. Zresztą, Kieran nie był Julianem, nie był Steffenem, czy nawet młodym Vincentem. Był człowiekiem, który co dzień ryzykował życiem, wciąż zawierzając je losowi i próbując ochronić i wspomóc innych. Był dobrym czarodziejem i równie dobrym człowiekiem, chociaż charakter miewał paskudny. Stevie nie znał się na taktyce i pojęcie nie miał, co należy zrobić, aby mu pomóc. Milczał więc, wpatrując się w towarzysza. - Rozumiem - wydusił z siebie, zbierając się na coś większego. - Nie bez powodu Longbottom powierzył to tobie - powiedział jedynie krótko, na chwile odwracając się do ogniska i przewracając mięso na drugą stronę, tak aby odpowiednio się upiekło. - Jesteśmy już na to za starzy - zaczął, chociaż nie chciał, aby wywód trwał za długo. Nie był mistrzem pojedynków, wręcz przeciwnie. Potrafił co najwyżej obronić się przed atakiem, a i też nie zawsze. Znał się jednak na transmutacji, a ta mogła okazać się przydatna, jak zresztą ostatnio doświadczył w trakcie pojedynku, w którym towarzyszyl mu człowiek Kierana. - Alexander, Justine, Michael, Cedric, Anthony, Jackie i Vincent... To młodzi ludzie, bardzo oddani sprawie, ale... - co więcej miał dodać? - - chciał poklepać go po ramieniu, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale się powstrzymał. Nie było sensu. Za te ideały mógł oddać życie i bez pytania wiedział, że Kieran również. - Możesz na mnie liczyć, jeśli potrzebowałbyś pomocy - powiedział prosto, zwyczajnie pewny tego co mówi. Czy to przy okazji świstoklików, czy wynalazków, czy walki, czy zwykłej rozmowy. Przez chwilę Becketta kusiło, aby położyć dłoń na jego ramieniu, ale nie zrobił tego, powstrzymał się. Nie sądził też, że Kieran ot tak zdecyduje się iść. Przez chwilę nawet stał jak wryty, obserwując jak towarzysz szybko pożera to co miał na talerzu. Myślał, że ruszą tam w ciągu tygodnia, no w ostateczności jutro, albo pojutrze, ale teraz? Teraz to nawet miał ochotę na bimber, który nawet schłodzony, rozgrzewał podniebienie (a właściwie je przepalał). - Dobrze, Somerset jest spokojne. Sojusz Prewetta działa - wydusił z siebie, nakładając sobie samemu porcję. Gęsina z razowym chlebem, musztardą i sałatą, nawet w potężny chłód smakowała doskonale. Pieprzny smak rozpływał się po języku i Beckett był zwyczajnie zadowolony z siebie. - Trixie martwi się o mnie, ale dobrze radzi sobie z krawiectwem. Jeśli byś potrzebował czegoś, to muszę powiedzieć ci szczerze, robi świetne szaty - które nie raz mogły pomóc w walce. Wtem dostrzegł dziwny ruch w oknie jej pokoju. Wpatrzył się w nie, w falujące firanki, ale nie powiedział słowa. Była ciekawa, to jasne. W końcu do Rinehearta mówiła wujku, tak samo jak Vincent mówił wujku do Steviego. Któż by się spodziewał? - Dziękuję - powiedział jedynie krótko. - Chodzi o las w Yorkshire, o tutaj - wskazał na mapę, aby Kieran był pewien, gdzie ma trafić. - Zostawię tylko kartkę Beatrix... - powiedział i przeszedł z ogrodu do kuchni, chwytając za jedną z przygotowanych już tam karteczek.

Wychodzę z wujkiem Kieranem coś załatwić. Wrócę późno.

Tata


Gdy był już gotowy, wrócił do ogrodu, kiwając głową towarzyszowi. Był wdzięczny. Na sobie miał szatę, która przygotowała mu jakiś czas temu córka, a w kieszeni zapasowy świstoklik, taki który miał tam zawsze. Różdżka musiała być w ręce. W końcu czasy nie były bezpieczne.
Gdy zjawili się w lesie w Yorkshire, Stevie od razu rozejrzał się na boki, wyszukując wzrokiem jakiegokolwiek niebezpieczeństwa. Dobrze, że nie wypili wcześniej bimbru, ale na niego jeszcze była pora. - Cave Inimicum - wypowiedział, ale teren wydawał się być zupełnie czysty. - Homenum Revelio - padł kolejny czar, który wskazać miał, czy kogoś w okolicy napotkają. Czasy były trudne... - Carpiene - padło ostatnie zaklęcie. Wszystkie zadziałały, tak jak powinny, ale to Kieran był tu znacznie lepszy w magii defensywnej. Stevie chciał tylko szybko załatwić to co musiał. - Sprawdzę świstoklik i wracamy napić się bimbru, bo sam nie będę go pił - powiedział spokojnie, dbając o to, aby nie zabrzmiało to jako rozkaz, a nawet trochę jako żart. Zresztą, czy takiej przyjemności Kieran mógł odmówić?

mam przy sobie szatę od Trixie i świstoklik (szpulka czarnej nici)


Am I going crazy? Would I even know? Am I right back where I started forty years ago?
Wanna guess the ending? If it ever does... I swear to God that all I've ever wanted was
A little bit of everything, all of the time, a bit of everything, all of the time
Apathy's a tragedy, and boredom is a crime. I'm finished playing, and I'm staying inside.
Stevie Beckett
Stevie Beckett
Zawód : twórca świstoklików, wynalazca
Wiek : 57
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
The blues ain't nothing but a good man feelin' bad.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9282-stevie-beckett https://www.morsmordre.net/t9293-einstein https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f318-dolina-godryka-warsztat https://www.morsmordre.net/t9294-skrytka-bankowa-nr-2137 https://www.morsmordre.net/t9295-stevie-beckett

Strona 7 z 11 Previous  1, 2, 3 ... 6, 7, 8, 9, 10, 11  Next

Las
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach