Wydarzenia


Ekipa forum
"Pod ziemią"
AutorWiadomość
"Pod ziemią" [odnośnik]17.07.17 1:51
First topic message reminder :

"Pod ziemią"

★★
Niegdyś miejsce to stanowiło podziemny łącznik pomiędzy Pokątną a mugolską częścią Londynu. Aktualnie przejście zostało zaadoptowane na sprzyjające prywatności miejsce spotkań czarodziejów. Na pierwszy rzut oka zwyczajowe "Pod ziemią" przypomina karczmę — znajduje się tu wąski bar z niewielkim zapleczem usytuowany w jednej z wnęk, a wzdłuż ścian ustawione zostały stoły, przy których można napić się ognistej whisky, a także zjeść niezbyt wymagającą strawę. W tunelu znajduje się wiele świec stanowiących jedyne źródło światła, a z sufitu zwisają otwarte klatki, w których częściej śpią nietoperze niż sowy. Miejsce to nie jest tłumnie odwiedzane, ale zawsze można tu spotkać czarodziejów lubujących się w rozmaitych zakładach i kościanych grach.
Możliwość gry w kościanego pokera.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:23, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
"Pod ziemią" - Page 11 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: "Pod ziemią" [odnośnik]12.01.24 15:02
The member 'Yana Blythe' has done the following action : Rzut kością


'k3' : 1
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
"Pod ziemią" - Page 11 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: "Pod ziemią" [odnośnik]12.01.24 20:45
Nie spodziewała się usłyszeć o tym, że leworęczność zaraża. Dlatego też przez ułamek sekundy spojrzała znów na jego twarz, nie na rękę, szeroko otwartymi, szarozielonymi oczami. Zdążyła mrugnąć tylko raz, nim zaśmiała się — właściwie pierwszy raz tego dnia, odrzucając wreszcie łzy, twarz wygiętą w strachu, uciekające spojrzenie. Gdyby nie stan, w jakim się znajdowali i to, że schronili się pod ziemią, wystarczyłoby tylko trochę wyobraźni, aby przenieść ją o dzień do tyłu. Jakby znów stali nad brzegiem jeziora, ledwie chwilę przed ruszeniem biegiem — nie w strachu przed śmiercią, przed nieznanym, ale do ogniska, aby po prostu potańczyć.
— Nie mów głupot, tym się nie da zarazić — jej ton był zupełnie miękki, wciąż niósł w sobie echa wcześniejszego śmiechu. Śmiała się jednak nie z niego, ale z nim. Domyślała się, że mogła być to cecha, którą chciało się ukryć, widziała przecież w szkole, jak nauczyciele próbowali siłą wymuszać pisanie wyłącznie prawą ręką. I pamiętała, jak wielką trudność sprawiało to niewielkiej grupie uczniów. Zawsze im współczuła, to przecież coś, czego nie mogli kontrolować. Chociaż pewnie, gdyby nie coraz to śmielsze próby pomocy w szpitalu, dałaby się nabrać na przenoszenie się mańkuctwa. — To coś, co czyni cię tobą. Nie powinieneś się tego wstydzić — dodała na koniec, ponownie szeptem, lecz wypowiedzianym ze szczerym przekonaniem. Może kiedyś będzie miała okazję zadać mu jeszcze kilka pytań. Czy lubił, gdy kładziono mu sztućce po lewej stronie? Czy zapinanie guzików mogło być trudne? Jeżeli tak, mogła to przecież z łatwością rozwiązać. Myśli pomknęły na moment dalej, gdy — chyba pod wpływem bliskości, rozgrzanego policzka — zaczęła zastanawiać się, jak powinna kiedyś go przytulić, aby nie sprawić mu dyskomfortu, nawet najmniejszego. Prędko skarciła się jednak w myślach, nie powinna wybiegać w przyszłość. On... Był przecież taki miły. Odważny. Uczynny. I przystojny, przecież nawet z rozbitym nosem, w słabo oświetlonym pubie jej oczy wędrowały tylko do niego, nie tylko w wdzięczności za uratowanie życia. A ona... Usłyszała przecież krążące o niej plotki i w pierwszej chwili pragnęła tylko zapaść się pod ziemię, to wszystko nie tak. Czy mógł chcieć spotkać się jeszcze — kiedyś, jeżeli świat jednak nie runie im na głowy? Czy swoją naiwnością, jeszcze sprzed ich poznania, mogła zniechęcić go do dalszej znajomości? Musiała zignorować to przedziwne uczucie, to kręcenie w żołądku. Chyba... od nerwów zrobiła się głodna. Bo to, wraz z rozgrzaniem policzków, musiało być objawem zmęczenia, niczego innego, prawda?
Zaplątana w pajęczynę własnych myśli nie zauważyła człowieka, który potknął się w ich stronę. Zatrzymany w zdziwieniu oddech odbił się wreszcie od ciała Marcela, gdy objął ją mocniej. Co ona by bez niego zrobiła?
— Dziękuję — zdążyła tylko z siebie wydusić, z zupełnie już zaczerwienionymi policzkami, nim odkrzyknął coś w języku, którego zupełnie nie zrozumiała. Ale to chwilowe rozstanie przyjęła z niespodziewaną ulgą; próbowała przygładzić tę część włosów, która rozwiała się w ucieczce, wcześniej będąc związaną podarowaną wstążką. Na moment przymknęła oczy, chcąc skorzystać z chwili i uspokoić się choć trochę. Serce wciąż biło niczym oszalałe, ale miała nadzieję, że już nie czerwieniła się aż tak bardzo, gdy odebrała miskę z Marcelowych rąk. W odpowiedzi na pierwsze pytanie skinęła głową na "tak". Inaczej wyobrażała sobie ten wieczór — od pojawienia się obok Marcela myślała najpierw o zabraniu trochę jedzenia z wystawnej kolacji, aby później wyruszyć gdzieś w miasto, pod rękę z zupełnym zaufaniem, którym zdążyła już obdarować blondyna. Po doświadczeniach tego wieczora wyglądało na to, że był to słuszny wybór.
— Jestem z Gloucestershire, mieszkam przy rezerwacie jednorożców — odpowiedziała na jego pytanie, gdy wrócili już do reszty. Ostatni raz uśmiechnęła się do niego dziękczynnie, gdy pomógł jej zasiąść. Miska z gulaszem, do tej pory trzymana w obu dłoniach, na moment odłożona została obok niej. Blue dalej się trząsł, ale wszedł na jej nogi, zajmując wygodną dla siebie pozycję. Maria poczęła głaskać go po głowie, powoli schodząc pomiędzy łopatki, aż wreszcie podrapała go za uchem, dopiero tak rozpraszając psidwaka wychylając się na bok, do miski z gulaszem, aby nabrać jego łyżkę i wsunąć ją do ust. Dzisiaj wszystko smakowałoby jak największe frykasy, ale gulasz był naprawdę smaczny i co ważniejsze pożywny.
Na prośbę Gianny uniosła na nią spojrzenie. I sama obdarowała ją swoim, już nienoszącym żadnego śladu dyskomfortu. Na każdego przyjdzie pora, każdy z nich dostanie odpowiednią pomoc. Skinęła głową, zgadzając się na taki plan. Chłopcy sporo przeszli, wyglądali z nich wszystkich najgorzej, ale Gia nie mogła liczyć na to, że w ferworze zadań zostanie zapomniana.
W trakcie jedzenia Marcel spytał o czarownicę na czele pochodu. Maria natychmiast odłożyła łyżkę, z trudem przełknęła to, co już miała w ustach. Podkuliła nogi, przyciągając Blue do siebie, jednocześnie rozglądnęła się wokoło. Nie wyglądało na to, żeby ktoś ich podsłuchiwał, ale ostrożność jeszcze nigdy nie zaszkodziła. Gestem przywołała Marcela — i wszystkich, którzy chcieli słuchać, do środka ich przestrzeni, ściszając głos do najcichszego, który mogła z siebie wykrzesać.
— To Deirdre Mericourt, namiestniczka Londynu — tak przynajmniej powiedziała jej Elvira, ale chyba nie miała powodu jej okłamywać, zwłaszcza w liście. Kuzynka wypowiadała się o tej kobiecie dobrze, ale Maria wiedziała swoje. Zagryzła mocno dolną wargę, wzrok uciekł gdzieś na bok, widać było, że czuje się wyjątkowo wręcz niekomfortowo. Że strach znów rzuca się na nią cieniem, gdy — raczej dla uspokojenia siebie niż szczenięcia — chwyciła go podobnie, jak chwytało się dziecko, przytulając łagodnie do swej klatki piersiowej. — Ale Marcel, ona jest niebezpieczna... — proszę, nie szukaj jej, błagało spojrzenie, gdy słowa ledwie przeciskały się przez gardło. — Ona... Ona nie bała się nawet skrzywdzić jednorożca — dodała, zaciskając mocno szczęki. Czuła, że łzy znów napływają jej do oczu. Wspomnienie spotkania z Mericourt wciąż było otwartą raną, wciąż wywoływało poczucie winy, że nie mogła pomóc Przebiśniegowi od razu. Tak bardzo się bała...
Gdy cofnęła się do wcześniejszej pozycji, zmusiła się do ponownego wyprostowania nóg. Wciąż wydawała się nieobecna i tak właśnie było. Najpierw zamknęła się we wspomnieniu z końca czerwca, później powróciła myślami do Elviry. Słowa Gii o powrocie bliskich wydawały się docierać do niej z innego świata, ale trafiły, usłyszała je i zrozumiała, choć na pierwszy rzut oka nie musiało to być takie jasne. Potrzebowała chwili, aby skupić się ponownie na tym, co tu i teraz. Prosto było skupić się na żonglerce — i na szerokim uśmiechu Marcela, który naprawdę odciągał od niej większość złych myśli. Niepokój co prawda pozostał, ale cofnął się gdzieś na skraje świadomości, wyciszony i przyczajony do ataku. Powrócił jednak dość prędko, na następny wstrząs, gdy wychyliła się do przodu w irracjonalnej chęci przysłonienia Blue własnym ciałem. Kolejna panika i krzyki nie działały dobrze na nikogo, ale szczenię musiało rozumieć jeszcze mniej niż oni.
— Dzięki Jim — odebrała od niego kufel, gdy tylko zdołała się wyprostować. I natychmiast upiła łyk, krzywiąc się przy tym od niespodziewanej goryczki. Jej przygoda po alkoholach w czasie festiwalu zataczała kolejny krąg, ale wciąż była pod wrażeniem tego, jak niedobre potrafią one być. Aż musiała zakąsić gulaszem.
— Psidwaki są bardzo samowystarczalne, jeżeli chodzi o ich pożywienie — odpowiedziała Yanie, trochę pewniej niż gdy ostatnim razem zabierała głos. Uwielbiała magiczne stworzenia, wiedziała o nich naprawdę sporo jak na swój wiek. — Lubią odpadki i szkodniki, zjedzą nawet gnoma i się nie pochorują — dodała, po chwili ponownie wyciągając rękę do szczenięcia. — Prawda? Kto jest dzielnym psidwaczkiem? — zwracając się do Blue zupełnie się zapomniała; użyła głosu, którym zazwyczaj mówiła do swego małego siostrzeńca, ale przynajmniej dzięki temu miała siłę się uśmiechnąć, nawet na dalsze dysputy magikynologiczne toczone między Gią, Vito i Marcelem.
— Możesz, tylko uważaj na ogony — zwróciła się ciepło do chłopca, gdy tylko minął pierwszy z wtórnych wstrząsów, a potem kolejny, jeszcze łagodniejszy w przebiegu. Wszyscy jakoś się trzymali, robili dobrą minę do złej gry do tego stopnia, że i Maria poczuła się w obowiązku wziąć się w garść, aby nie przestraszyć Vito. — Yano, podasz mu papierek? Połóż go na otwartej dłoni i przysuń do jego pyszczka — dodała, sięgając znowu po kolejną łyżkę gulaszu, na całe szczęście chyba bez kości. Ani tych wołowych, ani do pokera.
— Yana ma rację — powiedziała, prędko łykając jeszcze jedną łyżkę. Od biedy zje też zimny gulasz, trzeba było doprowadzić się do względnego porządku. — Vito, chciałbyś go potrzymać? — spytała chłopca, a jeżeli się zgodził, ostrożnie przeniosła psidwaka ze swej sukienki na jego kolana. Jeżeli nie, Blue musiał na kilka chwil poczekać obok, pewnie wróci do Marcela. Sama dźwignęła się na kolana, przesuwając miski i czyste szmatki najpierw w kierunku blondyna. Na spojrzenie Yany odpowiedziała skinieniem głowy, szybciej się uwiną, gdy zaczną pracować we dwie. Nie wiedziała, jakie kuzynka miała doświadczenie medyczne, najwyżej później sprawdzi jego efekty.
— Musimy przeczyścić ranę — spojrzenie na moment omsknęło się do jego niebieskich oczu, gdy usiadła na piętach przed nim. — Zjedz najpierw — wskazała brodą na jego miskę, nim wychyliła się do przodu, aby odlać do jednej z misek wody, w której umyła ręce. Dopiero z tej pozycji, chcąc mieć pewność, że nikt inny poza Carringtonem nie usłyszy jej słów, obiecała na koniec. — Postaram się, aby bolało jak najmniej.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: "Pod ziemią" [odnośnik]12.01.24 20:45
The member 'Maria Multon' has done the following action : Rzut kością


'k3' : 2
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
"Pod ziemią" - Page 11 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: "Pod ziemią" [odnośnik]12.02.24 14:06
Nim jeszcze ruszył na łowy, odłączając się od przyjaciół, zerknął na Marię z rozbawieniem.
— Próbował to paskudztwo na mnie przenieść, ale się okazało, że to bez sensu, bo grałem na dwie ręce, a i tak nie potrafiłem pisać — zaśmiał się, patrząc na przyjaciela, nieświadom tego, że dziewczęta prawdopodobnie umiały pisać i czytać zanim poszły do szkoły, a w niej nauka nie stanowiła dla nich żadnego problemu. Dla niego było to trudne, do dziś nie czytał płynnie i nie pisał biegle, z kwiecistych listów Weasley nie rozumiejąc za wiele. W taborze niewiele koleżanek to potrafiło, niewiele chciało się uczyć, nie uznając tego za szczególnie potrzebne. Być może on by tak sądził, ale kiedy przyszedł list z Hogwartu musiał cokolwiek rozumieć. Klepnął Marcela w ramię. O tym, że leworęczność była poważnym upośledzeniem nie zdawał sobie sprawy, choć słyszał jak pogardliwie mówiono o mańkutach.
Nie słyszał części rozmów, jakie toczyły się między nimi, nie był też świadkiem talentu aktorskiego Gianny, kiedy skłoniła młodego człowieka do spełnienia jej pragnień — teraz, bardzo prymitywnych, banalnych. Wrócił do nich dopiero z jedzeniem. Taniec z kuflami zakończyłby się mięsem w browarze, ale z ratunkiem przybył Marcello, który wylewając zupę uratował i jedno i drugie. Skoncentrowany na przetrwaniu i doniesieniu zamówienia do przyjaciół przestał myśleć o tym, co powodowało wstrząsy. Przynajmniej na chwilę. Skupiony na piwie, które częściowo wylało mu się na koszulę i przelało z kufla do kufla nim to wszystko nie minęło; na dobrach, na które wydał ostatnie monety bardziej niż na własnym życiu i życiu przyjaciół. Na chwilę. Było mu jednak ciepło z powodu wszechobecnego zgiełku, a pszeniczny trunek nie splamił i tak już brudnej z ziemi, trawy i kurzu koszuli, tylko zmoczył ją trochę. Odstawił kufle i przesunął po ziemi w stronę każdego, otrzepując obolałe ręce i palce, które w tak krótkiej drodze musiały wytrzymać taką ilość szkła i napitku.
— Twoje pierwsze? — spytał Marię, widząc jak skrzywiła się od piwnej goryczki. Neala wyglądała podobnie, kiedy spotkali się w Dorset na tańcach. A Maria wyglądała młodo, choć dziewczyny zawsze wydawały mu się starsze niż były w rzeczywistości, w jego oczach otaczała je aura dojrzałości. — Czekoladowe żaby — mruknął z rozmarzeniem, zerkając na Blue, a potem każdego po kolei. Usta wykrzywił mi lekki, nostalgiczny uśmiech, ale szybko minął. Jego myśli pomknęły od żab do nadziei o beztrosce nierozerwalnie związaną z festiwalem lata. Festiwal okazał się tygodniem nietrzeźwości i klapy, nie było mowy o szczęściu. A czekolada kojarzyła mu się jednak ze szczęściem. — Zbieracie karty? — spytał dziewczyny, przemykając ciemnym spojrzeniem otulonym gęstymi rzęsami od jednej do drugiej, zatrzymując ostatecznie na Yanie. — Mam Rogogona Węgierskiego! — rzucił z entuzjazmem, zaraz potem przypominając sobie o Neali. — Z Nealą dostaliśmy po żabie i trafiliśmy na takie same karty — spojrzał z przejęciem na Marcela. — Jakie jest na to prawdopodobieństwo? Jest szmaragdowy. Szkoda, że mam go w domu, pokazałbym wam — bo było się czym chwalić, dodał zaraz potem. Czy z nią było wszystko w porządku? Jego siostrą? Liddy, Fredem? A Eve? Był pewien, że ta katastrofa ich nie dosięgnęła, nie był przy wymianie zdań z Yaną, która znacznie lepiej orientowała się w tym, co mogło się zdarzyć; czy dobrze bawili się na wyścigu? Czy wracali już do domów?
Horror nie zakończył się z chwilą, w której znaleźli się w pubie, który ulokowany głęboko pod ziemią dawał złudne poczucie bezpieczeństwa. Złudne, bo wiedział, że jeśli spadnie na nich cały księżyc żadne mury i betonowe stropy nie uchronią ich przed śmiercią. Ale wytrzymają walące się budynki, wytrzymają ogień i rozniecone przez jakąś dziwną katastrofę pożary. Wytrzymają setki lub tysiące stóp uciekających przed kataklizmem. Świat trząsł się w posadach, a oni zeszli pod ziemię, chowając się tu jak szczury. Ale szczury mogły podgryzać im kostki, bo oni tego wieczora zamierzali zjeść gulasz. Tłusty, gęsty, sycący i dopiero jak niósł pierwszą miskę czuł, jak żołądek kiszki grały marsza. Ślina mimowolnie zaczęła napływać do ust nęcona samym aromatem, jakby miał już włożyć kawałek mięsa między zęby, ale by to zrobić musiał się nakłamać, nawykręcać. Gdy Vito zapytał o psiaka zerknął tylko na przyjaciela i wypełnił usta gulaszem, mimowolnie ciesząc się, że nie będzie musiał odsuwać od siebie łyżki z mięsem, bo to nie od powinien udzielić chłopcu odpowiedzi. Usprawiedliwiając się Marcelem, a Marcel Marią zabrał się za jedzenie, co jakiś czas przypominając sobie, że w towarzystwie może nie wypadało mu tak łapczywie połykać swojej rozlanej już porcji. Kolejne wstrząsy przerwały jedzenie. Sypiący się z sufitu tynk urwał większość rozmów, także ich wstrzymał na kilka chwil. Kiedy mugolskie samoloty bombardowały Anglię był mały, choć trudno było zapomnieć o miesiącach strachu. Wiedział, że bardziej bała się jego matka, nie sypiając po nocach, musząc znosić pijanego i niezdolnego do pomocy ojca, wielkiego, znakomitego weterana wojennego, który w swej bezczynności i domniemanej wielkości utknął w domu i okolicznej fabryce. Birmingham było zniszczone, ale nie jak Londyn.
Jedna z kości wpadła mu do gulaszu, ochlapując mu trochę twarz, mokrą koszulę, szyję, ale także rozbryzgując się do przodu. Przymknął oczy i wypuścił z dłoni łyżkę, która wpadła do do połowy opróżnionego talerza i wytarł oko z tłustego sosu.
— Trzeba jeść szybciej, chyba, że wolicie gruz zamiast mięsa — mruknął nieco żartobliwie, choć po plecach przebiegły mu ciarki na myśl, że strop lada moment może zwalić mu się na głowę. uniósł wzrok wysoko. Nietoperze latały rozszalałe pod stropem, zbudzone znów kolejnym trzęsieniem. Przestaną na chwilę, a potem znów poderwą się do lotu, o ile cały ten cyrk się nie skończy.
Maria klęknęła przed Marcelem, by go opatrzeć, a on intuicyjnie pominął tę dwójkę w rozważaniach jakby otoczyła ich dziwna aura intymności. Nie był pewien, czy Maria swoim usposobieniem oczarowywała każdego, czy była to po prostu grzeczność. Nie mógł jednak nie zauważyć już wczoraj, przy jeziorze, kiedy Marcel wyłowił dla niej lilie, że nie odrywała od niego wzroku. Czy tak wygląda z boku miłość od pierwszego wejrzenia? Tego jeszcze nie wiedział, le na samą myśl humor mu się poprawiał. Poprawiał, kiedy zdawał sobie sprawę, że przy niej łatwiej będzie mu zapomnieć o pustej wywłoce, podłej zdrajczyni. Złotowłosej żmiji.
— To co, gramy? Gdzie masz kości? — spytał, po czym pochłonął kolejną łyżkę gulaszu, praktycznie nie gryząc mięsa. Był tak głodny, że chciał zjeść jak najszybciej i jak najwięcej, a potem zalać do piwem pszenicznym, wcale nie kremowym, jak ku jego nieświadomości zakładała Blythe.
Zakrztusił się nagle, czując jak niepogryziony kawałek mięsa stanął mu w gardle.


K3 na to, czy zjadłem kość do gry, 1 - tak
K3 na trzęsienie, 1 - tak




ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: "Pod ziemią" [odnośnik]12.02.24 14:06
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością


#1 'k3' : 2

--------------------------------

#2 'k3' : 1
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
"Pod ziemią" - Page 11 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: "Pod ziemią" [odnośnik]18.05.24 16:01
Wkrótce nawiedził ich kolejny wstrząs, silniejszy, niż poprzedni, ze stropu posypały się gruzy, opadły ciężkim pylem między nimi; rozległ się hałas, grzmot, wszystko zadrżało, dostrzegł w oczach Vita łzy, skulił się przy Gii i wstydliwie wyszeptał jej coś do ucha, oboje odeszli na bok, nie patrzył na nich dłużej, nie chcąc zawstydzać chłopca. I teraz do niego dopiero docierało - że tak właśnie wyglądał koniec świata, że jutro mogło nigdy już nie nadejść, że nie wiedzieli, że nie mogli wiedzieć, czy rano mogli się jeszcze zbudzić. Duża część jego gulasza wylała się z talerza na ziemię, palcami powyciągał z niego kości, które przypadkiem powrzucał do środka, po czym wytarł je o własne ubrania.
- Nie, co ty - odpowiedział Yanie, Blue nie był zwykłym szczeniakiem. Żartowali sobie z Vito, ale podwójny ogon - nie został obcięty, nie widział w tym sensu, skoro nie musiał ukrywać zwierzaka przed mugolami - zdradzał, że był psidwakiem, a one żywiły się wszystkim. Dosłownie wszystkim. Wyjaśniła to Maria, więc nie zabrał już głosu, śmiejąc się, kiedy dziewczyna zwróciła się do Blue z czułością, na którą szczeniak odpowiadał z dużym entuzjazmem - pomimo przerażenia całą sytuacją. - Ze mną wszystko w porządku - zaprzeczył zaraz jej słowom, był brudny, ale nie miał ubrań, jego uraz nie był poważny. Potrafił to rozpoznać, nawet na sobie, a może w szczególności na sobie. Potrzebował pomocy, ale ze złamanym nosem. I nie miał gdzie tej pomocy dostać. Ciepły śmiech Marii odwracał od tego uwagę, w szczególności, kiedy szedł w parze ze słowami. Nie oceniała go, jak oceniało go wielu, mańkut jej nie przerażał. - Nawet nie wiesz, że się udało - odparował Jimowi. - To dlatego masz teraz dwie lewe ręce - Zaśmiał się, po chwili przenosząc wzrok z powrotem na dziewczynę.
Uśmiechnął się, słysząc słodki szept Marii. Wierzył jej, wierzył, że będzie delikatna, choć wiedział, że odkażanie rany będzie szczypać jak diabli, a niewiele pomoże, co najwyżej ją podrażni. - Naprawdę nie trzeba, to tylko zadrapanie - odpowiedział, pewnie dla niej, delikatnej, podobna rana byłaby większym problemem, jego ciało przetrwało wiele upadków, znacznie poważniejszych od tego. Ale nie poruszył się, pozwalając jej robić swoje. Jej opiekuńczość była jak delikatny szal, który otulał po ciężkim dniu, było w niej coś, co go przyciągało.
Z uwaga wysłuchał, gdy opowiedziała o Deirdre. Zmarszczył brew, gdy wspomniała o jednorożcu. Wiedział, że Deirdre Mericourt była niebezpieczna, wiedział, że była Śmierciożerczynią.
- Co masz na myśli? Znasz ją? - pytał dalej, chcąc wyciągnąć z tego wszystko, co wyciągnąć mógł. Może nieistotnego, ale Maeve nauczyła go, że wszystko, co nieistotne było dzisiaj, mogło stać się istotne w przyszłości. Wyciągnął dłoń, ściskając jej ramię, gdy spostrzegł, że jej oczy wilgotniały. - Możesz powiedzieć, Mario, nikt nas tu nie słyszy - zwrócił się do niej spokojnie, choć pewnie powinien odpuścić. Te informacje mogły być ważne, a on ich potrzebował. W barze panował gwar, na dzieciaki siedzące na podłodze nikt nie zwracał uwagi.
Otworzył szerzej oczy na wieści przekazane przez Jamesa, uniósł brew z niedowierzaniem.
- Oboje? Taką samą? To jak... no wiesz, jak przeznaczenie. Może spotkacie razem smoka? - Szkoda, że jedyna wróżka, jaką znali, była jego żoną. - Moja najrzadsza to - uwaga - król banitów, Harold Longbottom! Diamentowa! - pochwalił się, umyślnie wplątując negatywną konotację Longbottoma w dialog. Nie zamierzał zdradzać się z tym, jak bardzo go podziwiał, w towarzystwie, co do którego nie był pewien. Zaraz potem westchnął, gdy Jim spytał, gdzie miał kości.
- Jedna jest w twoim gulaszu - przyznał niechętnie. - Zjadłeś ją? - Nie znalazł jej, to pewnie tak. - Druga - zastanowił się przez chwilę, unosząc wzrok w kierunku sufitu. - Była u jednego z tych skrzydlatych gagatków, ale rozpierzchły się i nie wiem, dokąd poleciał. Chrzanić to, nie znamy się, może spróbujemy się lepiej poznać? Możemy zagrać w grę, znacie ją? Każdy po kolei mówi, czego nigdy w życiu nie zrobił - Chwycił do rąk piwo. - I każdy, kto nie może zgodzić się z tym, co padło, pije łyk piwa, ale powinien też wyjaśnić, dlaczego je wypił. Ja zacznę, nigdy nie... Nigdy nie widziałem jednorożca - wyznał, spoglądając na Marię z zaciekawieniem.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: "Pod ziemią" [odnośnik]19.05.24 14:24
Słysząc fragment wymiany zdań o leworęczności przypomniała sobie przelotnie, jak w dzieciństwie matka usiłowała oduczyć ją tej przypadłości, ale ostatecznie odpuściła po stanowczej reakcji ojca i koniec końców Yanie pozwolono pisać lewą ręką. Mówił wtedy, że pamiętał, jak jego samego w dzieciństwie oduczano by wymusić posługiwanie się prawą, i chciał tego oszczędzić córce.
- Mnie w dzieciństwie mama czasem przywiązywała lewą rękę do oparcia, żeby wymusić pisanie prawą, ale ojciec bardzo się wkurzył, kiedy to zobaczył, i później już tak nie robiła… - przyznała. Pamiętała też, że w szkole większość dzieci pisała i czarowała prawymi, ale nie pamiętała jakichś nieprzyjemności związanych ze swoją odmiennością. Ostatecznie przecież nie było to nic szkodliwego, nie czyniło jej to w żaden sposób gorszą. Tak miała i już, teraz prawie nie zwracała na to uwagi.
- To pewnie bardzo praktyczne, jak zjadają wszystko. Nie trzeba się martwić o specjalne karmy… - Słyszała kiedyś o psidwakach, w końcu dorastała w magicznym świecie od urodzenia, ale nigdy żadnego w domu nie mieli, stąd nie była pewna, jak to faktycznie było z ich żywieniem, i że rzeczywiście mogły jeść nawet papierki. Jej matka nie przepadała za zwierzętami, więc w ich domu swego czasu był tylko kot, który już wyzionął ducha, a także sowy poszczególnych domowników. Wzięła więc od Marii papierek i podsunęła go delikatnie psiakowi pod pyszczek, żeby mógł go zjeść.
- Kiedyś zbierałam karty, kiedy chodziłam do Hogwartu, choć nigdy nie miałam tak bogatej kolekcji jak mój starszy brat. Ale może do tego wrócę. Jeśli przeżyjemy tę noc, oczywiście – odpowiedziała Jimowi. Nawet nie wiedziała gdzie teraz były jej stare karty z lat szkolnych. Być może kurzyły się gdzieś na strychu, albo może oddała je jakiemuś młodszemu kuzynostwu. Jeśli przetrwają koniec świata, to przecież zawsze mogła do tego wrócić.
Podczas tej konwersacji o kartach odruchowo leciutko się skrzywiła na wzmiankę Marcela o Longbottomie, bo jak każdy Blythe, została wychowana na opowieściach o niesprawiedliwości, która przed wiekami spotkała jej rodzinę ze strony Longbottomów, i już nawet pomijając kwestię bieżącej polityki, nie przepadała za przedstawicielami tego rodu. Ale nie powiedziała nic na ten temat, tym bardziej, że w talii kart były naprawdę różne postacie czarodziejów, którzy byli w jakiś sposób znani, czy też magicznych stworzeń.
- Ja nie mam żadnej diamentowej. Ale może kiedyś jakaś się trafi. Chyba są bardzo rzadkie, prawda? Mój brat kiedyś miał kilka takich, pamiętam że niektórzy koledzy mu zazdrościli i proponowali wymianę.
Choć byli pod ziemią, to przestrzeń wokół nich co jakiś czas znowu się trzęsła. Yana miała wielką nadzieję, że konstrukcja była wystarczająco solidna, żeby się nie zawalić i nie pogrzebać ich pod gruzem. Póki co się trzymała, ale ile jeszcze wytrzyma? I jak długo jeszcze z nieba będą lecieć meteoryty? Jadła więc w pośpiechu, żeby zdążyć zjeść gulasz zanim nasypią się do niego fragmenty tynku co jakiś czas odpadające od sufitu.
Po zjedzeniu zaś pomogła Marii w opatrywaniu tych z ich towarzystwa, którzy mogli tego potrzebować. W młodszym wieku musiała nauczyć się sama sobie radzić, bo nie chciała słuchać marudzeń matki na temat tego, że znowu obiła kolano czy łokieć po zabawach w lesie zamiast grzecznie malować lub grać na jakimś instrumencie. A gdy była starsza, to nie raz zdarzało jej się skaleczyć podczas robienia biżuterii i talizmanów, i też musiała sobie z tym radzić, dlatego nie omdlewała na widok krwi. Jej wiedza była dość podstawowa, ale do prowizorycznego przemycia i opatrzenia ran z pewnością wystarczała.
Podczas trzęsienia kości gdzieś przepadły, ale Marcel podsunął pomysł na inną zabawę.
- Czyli w takim przypadku, jeśli widziałam jednorożca, to powinnam się napić? Czy jak? – dopytała o zasady. Widziała jednorożce na lekcjach opieki nad magicznymi stworzeniami w Hogwarcie, a i pewnie kiedyś zdarzyło jej się odwiedzić Marię w rezerwacie Parkinsonów.
Musiała chwilę zastanowić się nad tym, czego ona nigdy nie robiła. Zatłoczona piwnica co jakiś czas drżąca od wstrząsów nie sprzyjała w pełni jasnemu myśleniu, ale na pewno było dużo rzeczy, których nie robiła nigdy. Tylko co mogło mieć sens do tej zabawy?
- Nigdy nie podróżowałam mugolskim środkiem transportu – wymyśliła w końcu, być może zainspirowana dzisiejszą podróżą przez tunele metra.
Yana Blythe
Yana Blythe
Zawód : początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie wypali, to pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +3
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11890-yana-blythe https://www.morsmordre.net/t11970-poczta-yany https://www.morsmordre.net/t12090-yana-blythe#372680 https://www.morsmordre.net/f451-suffolk-obrzeza-blythburga-dom-rodziny-blythe https://www.morsmordre.net/t11975-skrytka-nr-2584 https://www.morsmordre.net/t11973-yana-blythe
Re: "Pod ziemią" [odnośnik]05.06.24 16:54
Słowa Jima sprawiły, że uśmiech obecny na jej twarzy poszerzył się — przede wszystkim dlatego, że uznała je za żart, zwłaszcza część o niepotrafieniu pisać, gdy zjawił się w magicznej szkole. Bo to musiał być żart, prawda? Dla niej słowo pisane było przecież wszystkim, pozwalało uciec od głośnego świata i schować się w takim, który nie przytłaczał, w którym mogła być, kimkolwiek tylko chciała, nawet, jeżeli miała na czytanie tylko chwilę z wypchanego pracą dnia.
Zanotowała również — ale dopiero, gdy otworzyła oczy po skrzywieniu się na piwo — że koszula Jima była mokra, postanawiając, że gdy uda im się opatrzeć wszystkie rany i jakaś szmatka zostanie czysta, trzeba będzie użyć jej do naprawienia szkody. Zanim zdążyła zwerbalizować to postanowienie, Jim oczekiwał już odpowiedzi, która przyszła najpierw w formie pokręcenia głową na "nie", a potem dodania — Drugie — bo pierwsze wypiła przecież z Anne, na drzewie, dowiadując się o zawartości butelki dopiero post factum, gdy gorycz rozlała się w ustach.
Niestety, ich szczęście — szczęście z przeżycia, ciepłego posiłku, wspólnoty niedoli — chwiało się coraz to bardziej, tak samo jak chwiały się przysufitowe belki, wszystkie meble i cały świat nad nimi, przed gradem ognistych pocisków nie dało się skryć. Jeżeli nie dopadnie ich na zewnątrz, pogrzebie ich tutaj, w środku. Zacisnąwszy powieki i pochyliwszy głowę, starała się odwrócić myśli z ich logicznego przecież kursu. Jeżeli pozwoli sobie na strach, jeżeli znów zacznie płakać, jak odbije się to na małym Vito? I Blue? I wszystkich innych? Nie chciała i nie mogła sprawiać im kłopotów, nie teraz.
Ukojenie myśli znalazła w konieczności zajęcia się "pacjentami", którzy pacjentami być nie chcieli. Chyba to rozumiała, bo sama próbowała być silniejsza, niż była normalnie, dlatego też nie skomentowała wcześniejszej wypowiedzi Marcela, grzecznie tylko spuszczając wzrok, aby nie czuł się oceniany. Gdy pytał o Deirdre poczuła, że jej dłonie zaczynają powoli drgać. Nie teraz, nie teraz... szeptała do siebie w myślach, musiała skupić się bardziej na zadaniu, ale bliskość, którą owo im oferowało, skłaniało do odpowiedzenia na kolejne pytania. — Zjawiła się w rezerwacie, w którym pracowałam. Powołała się na moją kuzynkę, że ją zna i że powinnam być grzeczna, dać jej krwi jednorożca — palce zdrętwiały i zatrzymały się na moment, wydawało jej się, jakby znowu tam wróciła. Do tego okropnego dnia, gdy wszystko się zaczęło. Musiała zblednąć, przez chwilę zrobiło jej się słabo. — Mówiła, że jak nie, to sama sobie ją weźmie. Potem napisałam do mojej kuzynki, musiałam ją ostrzec, że ta kobieta ją zna i ona mi powiedziała, że to namiestniczka właśnie... Bałam się, że coś jej zrobi. Znalazłam ją na Festiwalu, była pijana, ale tak samo okrutna... Chciałam... Przeprosić ją, żeby nie krzywdziła mojej rodziny... — blondynka zagryzła mocno dolną wargę, nim ze ściągniętymi w mieszance przestrachu i zmartwienia brwiami zaczęła opatrywać głowę Marcela na nowo, tym razem czystą szmatką. — Nosi sztylet za pasem do pończoch — dodała wreszcie, przypominając sobie ten niewielki detal, który w jej oczach dodawał Chince jeszcze większego postrachu. — Bawił się tam jeszcze Drew Macnair, nowy namiestnik Suffolk. Ale nie widziałam go w pochodzie — szepnęła jeszcze do ucha blondyna na odchodne, namiestnicy musieli przecież mieć ze sobą coś wspólnego, a Drew był również odpowiedzialny za obrażenia Elviry. Przynajmniej tak jej to przekazała starsza Multon.
Gdy powróciła na wcześniejsze miejsce, sięgnęła do miski z gulaszem, ożywiając się jeszcze na pytanie o karty. — Jaszne! — wyeksklamowała z ustami pełnymi jedzenia, chwilę później zakrywając je ręką, gdy uświadomiła sobie popełnione właśnie faux-pas. Stres wreszcie odchodził z jej ciała, potrzebował drogi ucieczki i znalazł ją w formie chichotu, który zaraz wydostał się z jej ust. Miała nadzieję, że jej wybaczą. Na szczęście zdążyła też przełknąć kolejną porcję, gdy Jim powiedział o karcie Rogogona. — Ojej! To rzadki okaz — westchnęła z zachwytem, niedługo później przymykając lekko powieki rozmarzona, gdy wolna już od łyżki dłoń głaskała psidwacze szczenię. — To wróżba. Szczęśliwa, rzecz jasna — dodała konspiracyjnym tonem, nie do końca wiedząc, kim właściwie jest Neala, ale na pewno była mu bliska, skoro o niej teraz wspominał i zastanawiał się nad prawdopodobieństwem. Wyprostowała się jednak, niemalże jak struna, gdy Marcel pochwalił się swoją najrzadszą kartą. — Moja nie jest tak imponująca jak wasze, ale mam Montague Knightleya, to ten magiszachista, który później uprawiał czaromarchew — nie brzmiało to tak imponująco jak smok, ani nawet jak Król Banitów, ale dalej była to raczej cenna karta. Z rozmyślań wyrwał ją jednak stłumiony, ale znajomy odgłos. Spojrzawszy na Jima relatywnie szybko, jak na siebie, oceniła sytuację. — Ręce do góry Jim, Marcel, poklep go między łopatkami — wystrzeliła z instrukcjami, chociaż na dobrą sprawę nie musiały być aż tak konieczne. Spojrzawszy na bok, wskazała brodą na kufel z piwem stojący niedaleko Doe. — ... Albo zapij — dodała, mając nadzieję, że ten prosty sposób wszystko rozwiąże. W końcu Marcel właśnie oznajmił, że zagrają w nową grę, w którą jeszcze nigdy nie grała.
Pokręciła tylko głową rozbawiona, starając się najlepiej, jak umiała — a kłamcą była słabym — udać, że jest na blondyna zezłoszczona, w końcu wymyślił takie coś, co prawdopodobnie mogła robić tylko ona. Niemniej jednak nie chciała wycofać się z zabawy, przez co wzięła łyk piwa, specjalnie starając się utrzymać z nim kontakt wzrokowy. Kolejny łyk przyszedł zaskakująco szybko; nigdy nie jeździła transportem typowo mugolskim, drogą eliminacji uznała za takowy tylko ten, który nie funkcjonował w świecie czarodziejskim. Bo podróżowała przecież wozem, ale prowadził go czarodziej.
— Hm... Nigdy nie pływałam w jeziorze — oznajmiła wreszcie, w ekscytacji przechylając się do przodu. Nie zauważyła nawet, że właśnie przyznała się poniekąd do braku umiejętności pływania w ogóle. Przy jej domu znajdował się strumyk, tam czasami bawiła się jako dziecko, ale nigdy nie dała rady opanować sztuki pływania.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: "Pod ziemią" [odnośnik]01.07.24 14:06
Na słowa przyjaciela uśmiechnął się, chyba pierwszy raz odkąd to wszystko się zaczęło — tak całkiem szczerze i z serca. Szturchnął go w bok bezlitośnie, nie bacząc na siniaki i zranienia zdobyte wcześniej; nigdy nie byli w przepychankach wobec siebie zbyt delikatni, a jednocześnie nie było w tym siły, która mogła wyrządzić krzywdę; nie licząc tamtego razu, gdy omal nie utonął — tam niewiele było jednak miejsca dla przyjacielskich żartów.
— Wolę mieć dwie lewe ręce niż dwie lewe nogi — odpowiedział mu zaczepie i zerknął na Marię. Nie miał ich, nie tylko oni dwaj to wiedzieli, Maria też, przecież przetańczyła z nim całą ubiegłą noc. Zdążyli to wszystko omówić, wiedział, co chciał wiedzieć, znał przyjaciela na wylot wystarczająco dobrze, by zatrzymać na nim spojrzenie kiedy Maria oferowała mu pomoc. — Mhm — przytaknął na wspomnienie o kartach. Oboje mieli taką samą, wyjęli ją też w tym samym momencie. To rzeczywiście było jak przeznaczenie, wiedział już wtedy, że coś jest na rzeczy, ale dopiero rozmowa z Nealą na plaży kiedy trwało rozpoczęcie festiwalu lata uzmysłowiło mu, co to tak naprawdę oznacza. Jego myśli pomknęły mimowolnie w stronę Weymotuh, w kierunku przyjaciół, którzy tam zostali. Był pewien, że świetnie bawili się na wyścigu. Neala z pewnością. Zakładał, że jego siostra z Eve wracały do Doliny, korzystając z mniejszego ruchu przed końcem festiwalu. Drogi mogły być bezpieczniejsze kiedy całe zamieszanie rozgrywało się na wybrzeżu. Liczył na to, że były całe i zdrowe, niewiele czasu poświęcał na troski o nie — prosił je o powrót, był pewien, że nie miały powodu by sprzeciwiać się jego prośbie, pragmatycznej, nawet troskliwej. Mimo tego wszystkiego, co się wydarzyło nie przestało mu zależeć na bezpieczeństwie Eve. A skoro jego brakowało przy Aishy, obie powinny być już bezpieczne w domu. Ukłuła go myśl, że żadna z nich nie miała pojęcia o tym, przez co tu przechodzili; nie martwiła się i nie troszczyła. Musiały być nieświadome tego, że cudem uniknęli śmierci. — Ma smoka. Neala — wspomniał zaraz, zerkając na Marcela, ale zaraz potem na dziewczyny, choć żadna z nich nie wiedziała o kim mówił. — Maleńkiego, ale jednak. — Błysnął uśmiechem do przyjaciela i uniósł brwi, kiedy wspomniał o Haroldzie. Powstrzymał się przed powiedzeniem tego, co chciał mu wytknąć naprawdę — że miał go nie tylko na karcie, ale niemalże na wyciągnięcie ręki, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego jak wyglądała jego relacja z Longbotommem, a raczej jej brak. Siatka rebelii była zawiła, fakt, że Marcel wspierał tę sprawę całym sercem nie oznaczał, że z tym człowiekiem kiedykolwiek zamienił choćby słowo. Brwi drgnęły mu same, kiedy usłyszał jakim tonem się o nim wypowiadał. W jego oczach był bohaterem, drwina mogła oszukać dziewczęta, ale one go nie znały. Longbottom był dla niego bohaterem. — Niby diamentowa a tak niewiele warta — przytaknął mu, choć bez przekonania, trochę zbywając temat przy Yanie i Marii, nie wiedział, na ile sobie może przy nich pozwolić. Karty jednak mu zazdrościł. — Jeśli nie będą ci potrzebne to możesz mi je wysłać, mnie się przydadzą — odparował Yanie od razu, nie wstydząc się bezczelnej sugestii. Jeśli nie lubiła ich zbierać żadna z nich dla niej nie była wiele warta. A może nie znała ich wartości, handel kartami się opłacał. Zabrał się za jedzenie gulaszu, kiedy Marcel przyznał, że kości do gry zniknęły. Zakrztusił się, ale kawałkiem źle przeżutego mięsa. Zaczął kaszleć, zatkał sobie usta, by nie popluć towarzystwa, kiedy łzy zakręciły mu się w oczach. Postępując zgodnie z instrukcja Marii popił je piwem, spoglądając z przerażeniem na Marcela, gdy wspomniał o kości w gulaszu. Nie przeszkadzało mu to jednak dojeść go do końca, wmusił wszystko na dnie zostawiając tylko odnalezioną i brudną z tłustego sosu kość. Nigdy nie widział jednorożca, więc odstawił kufel piwa przed siebie na ziemię, tęsknie wyczekując chwili na wypicie go. Popatrzył na dziewczyny, czekając czy wypiją. Kiedy Yana wspomniała o mugolskim środku transportu, uśmiechnął się pod nosem. Nieco nieostrożnie sięgnął pamięcią do wspomnień z dzieciństwa i szczęśliwie się napił.
— Jechałem kiedyś samochodem z bratem. Na gapę. Wskoczyliśmy na wóz, to był duży samochód należący do mogolskiego wojska. Taki wysoki, z taką paką z tyłu. W Birmingham. Oczywiście szybko się zorientowali i wyrzucili nas w krzaki na obrzeżach miasta, ale to było tego warte— wyznał zaaferowany; nie była to jedyna podobna przygoda, ale jedna z pierwszych. To Thomas go namówił, nie wiedział, czy miał wtedy pięć lat nawet. Popatrzył na Marię, gdy przyszła jej kolej. — Nie mówisz poważnie — mruknął z niedowierzaniem, gdy wyznała, że nie pływała w jeziora. Popatrzył na Marcela i upił łyk piwa znów. Strasznie szybko się upiją.— Naprawdę z tego się trzeba wytłumaczyć? — spytał z rozbawieniem, oblizując górną wargę z pianki. — Cały czas to robimy, jakby... — Wzruszył ramieniem i zastanowił się chwilę. Miał ochotę rzucić coś intymnego, ale nie miał odwagi stawiać dziewczyn przed takim wyzwaniem; pewnych tematów nie należało poruszać w towarzystwie. — Nigdy nie byłem na kontynencie — nie podróżował poza wyspy.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: "Pod ziemią" [odnośnik]07.07.24 11:22
Uśmiechnął się do Yany, chyba trochę ze smutną zazdrością. Ojciec ją rozpieszczał, on własnego nie miał wcale. A nawet gdyby go miał, przecież poznał go niedawno, jak już był dorosły, byłby ostatni, żeby go bronić. Jego mama zawsze miała w sobie dużo wyrozumiałości, ale tej samej wyrozumiałości nie znajdował w żadnej szkole, do której chodził, w szczególności w tej mugolskiej. Ona jej pewnie nie znała, więc zachował to dla siebie. Wielu oceniało go przez pryzmat tego, którą ręką się witał, ale najbliżsi dawno już do tego przywykli. Roześmiał się, kiedy zaczęła mówić o karmach. Nie było go stać na karmy, i tak jadłby resztki z jego talerza, resztki, którymi nie musiał się dzielić. Przekierował uwagę na Marię, kiedy kontynuowała historię o Deirdre. Po co jej była krew jednorożca, nie wiedział, ale odnotował tę informację w głowie jako istotną. - Na kuzynkę? - dopytał, przekierowując wzrok na Yanę. Była koleżanką namiestniczki? Usta skrzywiły się w wąską kreskę, zmartwił się. Nie wątpił, że śmierciożerczyni była gotowa skrzywdzić zarówno Marię, jak i całą jej rodzinę. Kiwnął głową, gdy wspomniała o Macnairze. Spodziewał się, że w Waltham zgromadziła się cała śmierciożercza śmietanka. - Hm? - dopytał, kiedy Maria zaczęła instruować go, jak poklepać Jima po plecach. Potrafił to, przeniósł ku niemu rozbawiony wzrok. Maria mogła matkować Jimowi, było w tym coś uroczego, ale on nie zamierzał. Zaraz mu przejdzie, nie wyglądało to poważnie. Zignorował też fakt, że Jim zdążył zapić to piwem. - Pokażesz, gdzie dokładnie? - zagaił ze śmiertelną powagą, marszcząc brew i z zawahaniem wyciągając ku niemu dłoń, jakby rzeczywiście nie potrafił odnaleźć właściwego miejsca. Najpierw dotknął jego karku, potem miejsca między łopatkami.
- Oczywiście, że przeżyjemy - odparł na słowa Yany z przekonaniem, którego wcale nie czuł w sercu - ale z przekonaniem, które miało zarazić ją, Marię i małego Vito. - Tutaj jesteśmy całkowicie bezpieczni - Albo bezpieczniejsi, niż gdziekolwiek indziej. Niebo runęło im na głowy, nikt ich nigdy nie przygotował na podobną ewentualność. - Powinnaś się napić i opowiedzieć, kiedy go widziałaś - wyjaśnił Yanie spokojnie. Sam upił większy łyk, gdy wspomniała o mugolskim środku transportu, większy, bo podczas picia zastanawiał się nad tym, co powiedzieć. Zaśmiał się, słysząc historię Jima, ale był to śmiech smutny, zabarwiony nostalgią. Zastanawiał się, gdzie był teraz Thomas i czy w ogóle żył. Podróż wojskowym wozem brzmiała trochę jak kolejna podróżna baśń, żałował, że nie mógł brać udziału w tych wszystkich wędrówkach. Jako dziecko nie podróżował nigdy w ten sposób, jego matki nie było na to stać. Jeździł metrem, jeździł tramwajami. Do szkoły.
- Zawsze brutalni - westchnął, mugolscy wojskowi, na pewno tacy byli. Wiedział, że nie, ale nie mogli się głupio dać wystawić. - Ja metrem - Przeniósł wzrok na Jima, w Londynie tych pojazdów było dużo więcej niż w Birmingham. Dawniej. - To te tunele, którymi szliśmy. Kiedy mugolska skaza plamiła jeszcze Londyn, jeździły tamtędy ogromne stalowe maszyny. Urodziłem się w tym mieście, kiedy nie mogłem się jeszcze samodzielnie teleportować, czasem z tego korzystałem - wyznał, na początku szkolnych lat w Hogwarcie też, kiedy poza szkołą nie wolno im było używać różdżki. Melancholia wspomnienia Thomasa nadal odmalowywała się w rysach jego twarzy, czy powinien brzydzić się sam sobą za słowa, które wypowiadał?
Wypił też łyk na wyzwanie Marii - w jeziorach pływał na okrągło. I w rzekach. I w morzu. Czasem też w takich dużych baliach podstawianych pod linę dla bezpieczeństwa na Arenie. Poza tym ostatnim - w ogóle lubił wodę. Kiwnął głową, przytakując Jimowi.
- Kiedyś kumpel poprowadził nas do jeziora znakami. Jak w podchodach. Ale w pewnym momencie namalował goł... - gołą babę, naprawdę zamierzał to opowiedzieć? - gołębia i polecieliśmy za gruchaniem - westchnął ze zrezygnowaniem.
Śmiał się razem z Jimem, gdy wspomniał o dwóch lewych nogach.
- Pokazałbym ci, że ich nie mam, ale jak zacznę, to wywalą nas stąd wszystkich... a nikt nie wziął parasola, na zewnątrz pada - odparł już z uśmiechem, parasol raczej nie pomógłby na lecące z nieba gwiazdy, ale łatwiej mu było obrócić je w żart, niż jak Yana - mówić o umieraniu. - Serio? - Nie widział nigdy smoka Neali. - Lata na nim? - Sama Neala też była maleńka, maleńki smok do niej pasował. Błysku w oku nie mogły rozpoznać dziewczęta, które go nie znały, ale James wiedział, jak wiele kryło się za słowami o Longbottomie - niezależnie od bezpiecznej pozy, którą oboje przyjęli. Longbottom był wart więcej, niż cała reszta talii. Wiedzieli o tym oboje. - Jeśli dasz coś jemu, to mi też musisz - wtrącił, gdy Jim domagał się od Yany kart. - Inaczej będę musiał mu ukraść, kiedy zaśnie - dodał teatralnym szeptem kierowanym do dziewczyny - choć usłyszeć go mogli wszyscy.
Nie upił łyku, nigdy nie podróżował. Chciałby zobaczyć świat, ale czasy, w których przyszło im wchodzić w dorosłość, chciały od nich czegoś innego.
- Nigdy nie... - zawahał się - nie całowałem nikogo pod jemiołą - rzucił, może ośmielony alkoholem, a może sprawdzając granice obu dziewcząt.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: "Pod ziemią" [odnośnik]10.07.24 13:25
Pod tym względem miała szczęście, że mogła liczyć na większą pobłażliwość i wyrozumiałość ojca, który zresztą zawsze był jej bliższy niż matka, która nieustannie doszukiwała się w niej wad i próbowała z niej uczynić kogoś na swoje podobieństwo, co nie do końca wychodziło, bo Yana zawsze była nie do końca taka, jak oczekiwała matka. Ale wiedziała też, że są sytuacje, w których dla własnego spokoju oraz dla dobra swojego i rodziny należy się dostosować. Nigdy przecież nie chciała być wyrzutkiem i odszczepieńcem, ale jej matki po prostu nie sposób było zadowolić. Teraz jednak już nie musiała. Miała tylko ojca i jednego z braci. A przynajmniej, miała nadzieję, że wciąż żyli, że to co stało się z kometą nie zagroziło im w żaden sposób. Nie chciałaby zostać na świecie zupełnie sama.
Nie słyszała wymiany zdań Marcela i Marii na temat namiestniczki, jedynie widziała, że Maria nachyla się do niego i coś mu szepcze, ale dostrzegła jego spojrzenie zwracające się w jej stronę. Uniosła brwi, bo nie wiedziała, o co chodzi i dlaczego ją tak obserwował. Czy Maria coś o niej mówiła? Nie wiedziała, o czym sobie tak szepczą, ale to potwierdzało jej przypuszczenia, że musieli być sobie bliscy.
Skupiła się więc na temacie kart, przypominając sobie, że przecież kilka dni temu na Festiwalu Lata kupiła sobie parę żab i znalazła w nich karty, choć żadna nie była diamentowa. Ale nie miała ich w tej chwili przy sobie, zostały w domu.
- W szkole je zawsze lubiłam. Ostatnio na Festiwalu znalazłam w żabach karty Elladory Ketteridge i Pandory Duke, to może być początek nowej kolekcji – jeśli ona i świat przetrwają, rzecz jasna. Wolała wierzyć, że tak. Ale niezależnie od tego, nie miała pojęcia, gdzie teraz była stara kolekcja jej brata. Być może przepadła tak jak on. Fabian zabrał ze sobą do grobu dużo sekretów, i właściwie aż do dzisiaj nawet się nie zastanawiała, gdzie schował swoje stare karty z czekoladowych żab, bo nie było to nigdy najpilniejszym problemem w obliczu tego, jak nagle i przedwcześnie opuścił ten świat. A nawet gdyby je kiedyś znalazła, to pewnie ciężko byłoby jej się rozstać z własnością zmarłego brata. – A kolekcją brata niestety się nie podzielę, bo nie wiem, gdzie jest i nawet sama nie mogę z niej skorzystać… – odpowiedziała chłopakom. Jeśli więc chciała zbierać karty, musiała zaczynać całkowicie od początku.
- Widziałam jednorożca w Hogwarcie, na lekcjach opieki nad magicznymi stworzeniami. A i pewnie z raz czy dwa odwiedziłam rezerwat… - wyjaśniła odnośnie jednorożca i napiła się. – A w jeziorze pływałam nie raz, jest jedno takie niedaleko mojego rodzinnego domu, starszy brat nauczył mnie pływać, kiedy byłam dzieckiem – i znowu się napiła. Bo co jak co, ale pływać w jeziorze lubiła. Może nie była w tym jakaś wybitna, ale potrafiła utrzymać się na wodzie i relaksowało ją to. Jako dziecko pływała z braćmi, później już zwykle sama, znajdując odprężenie w kojącej zieleni lasu wokół oraz chłodnej wodzie obmywającej ciało.
Zainteresowała się opowieścią Jima.
- Mugolskie środki transportu zawsze wydawały mi się… przerażające i obce. Jak stalowe smoki z żarzącymi się ślepiami, gotowe pożreć tego, kto znajdzie się zbyt blisko, zapewne równie niebezpieczne i gwałtowne jak i sami mugole.
Dlatego też nigdy żadnym nie podróżowała, zresztą wychowała się w konserwatywnej rodzinie czystej krwi, a więc od świata mugoli zawsze trzymano ją z daleka i przestrzegano przed tym, jak niebezpieczne są wynalezione przez nich machiny, oraz jak bardzo nieobliczalni są oni sami. Po tym, jak w styczniu tego roku mugolska tłuszcza spaliła jej siostrę wraz z dzieckiem, nie miała żadnego powodu, żeby wątpić w brutalność mugoli. Uniosła brwi, zdumiona tym, że Jim odważył się do takiego „stalowego smoka” wskoczyć.
- To dobrze, że mugole nic wam wtedy nie zrobili – rzekła więc, w końcu taka przygoda mogłaby się skończyć gorzej, prawda? Yanie czasem jeżył się włos na głowie jak słyszała, do czego potrafili być zdolni mugole, kiedy podejrzewali kogoś o czary. – Też nigdy nie byłam na kontynencie. – Niestety, a bardzo by chciała pozwiedzać trochę świata poza Wyspami. Czasem trochę zazdrościła Marii tego wysłania na nauki do Francji i możliwości poznania innej kultury, choć z drugiej strony, wolała być bliżej rodziny, a całe jej rodzeństwo uczyło się w Hogwarcie, więc i ona nie była wyjątkiem. I nigdy się nie całowała, nie tylko pod jemiołą, ale i w ogóle. Wstydziła się jednak wspomnieć o takich rzeczach głośno w obecności chłopców (bo mimo wszystko matka wpoiła jej jakieś moralne zasady i wiedziała, że o pewnych rzeczach, zwłaszcza tych związanych z cielesnością, nie wypadało mówić głośno przy nieznajomych chłopcach i mężczyznach), więc to, że nie sięgnęła po kufel, musiało wystarczyć za odpowiedź.
- Nigdy… nie byłam pijana – rzekła, tak odnośnie tego, co teraz robili. Bo choć zdarzało jej się w życiu kosztować wina czy piwa, tak nigdy nie spożyła tyle alkoholu, żeby wpaść w stan upojenia. Czy ten cały kufel wystarczy, żeby się upić?
Yana Blythe
Yana Blythe
Zawód : początkująca twórczyni talizmanów
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Jeśli plan "A" nie wypali, to pamiętaj, że alfabet ma jeszcze 25 liter!
OPCM : 8 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15 +3
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11890-yana-blythe https://www.morsmordre.net/t11970-poczta-yany https://www.morsmordre.net/t12090-yana-blythe#372680 https://www.morsmordre.net/f451-suffolk-obrzeza-blythburga-dom-rodziny-blythe https://www.morsmordre.net/t11975-skrytka-nr-2584 https://www.morsmordre.net/t11973-yana-blythe
Re: "Pod ziemią" [odnośnik]12.07.24 12:56
Ciężar materii, którą przekazywała Marcelowi sprawił, że przez moment nie odzywała się nawet słowem. Czy powinna obciążać go ciężarem własnych zwierzeń? Zwłaszcza, gdy dotyczyły tak ważnej osobistości, która mogła w każdej chwili go dopaść? Dopiero gdy przeniósł wzrok na Yanę, ona sama podążyła jego torem. Musiała zaprzeczyć, aby uniknąć nieporozumień. — Nie, nie Yanę. Tą, która towarzyszyła mi na szlaku — dodała, chyba już na koniec, nim na moment nie złapała za jego dłoń. Lewą. — Nie mów o tym nikomu. Jeżeli się wyda... Będzie po mnie i po mojej rodzinie — musiał o tym wiedzieć. Że Maria, może nierozsądnie, ale przede wszystkim zupełnie ślepo zaufała właśnie mu, nie po to, aby sprowadzić na swoją rodzinę gniew i jego konsekwencje. Zagryziony od wewnątrz policzek sugerował, że Maria zaczynała powoli poddawać pod wątpliwość rozwiązanie swojego języka. Na szczęście dla niej i nieszczęście dla Jima, oderwała się od własnych ciemnych myśli szybko, skupiona na matkowaniu. Śmiertelna powaga Marcela nie została przez zmęczony umysł odebrana ironicznie, tylko w istocie śmiertelnie poważnie. — Niżej, między łopatki — ponagliła blondyna, ale na całe szczęście wydawało się, że sytuacja była opanowana, piwo raz jeszcze ocaliło kogoś przed śmiercią.
Opowieści o mugolskich środkach transportu, o jeździe na nich były... zaskakująco fascynujące. Do tej pory czytała o takowych tylko w jednej książce, pożyczonej od mugolskiej koleżanki jeszcze w szkole, ale nie potrafiła sobie wyobrazić tego, jak naprawdę mógł czuć się pasażer takiego wozu czy wagonu metra. Kiwała więc głową, sunąc spojrzeniem pomiędzy Jimem a Marcelem, chociaż już na pierwszy rzut oka — co było poparte tym, że wypiła wcześniej łyk piwa na to akurat pytanie — widać było, że zupełnie nie wiedziała, o czym mówią i ciężko było jej sobie to wyobrazić. W szczególnie samochód mugolskiego wojska.
— Mówię poważnie. Nie umiem pływać — przyznała z pewnym zawstydzeniem, nie rozwijając tematu, że przy jej domu była właściwie tylko rzeka, stopniowo przechodząca w stadium strumyku. Nie na tyle głębokiego, aby wymagać od zanurzających się nawet minimalnych umiejętności pływackich. — To ciekawe podchody, z użyciem wielu zmysłów — podsumowała, nie wyłapując nawet przez moment nawiązania do gołej baby. Ale zaraz Jim miał swoją okazję na zemstę, zadanym pytaniem wykorzystał ją znakomicie. A podlana piwem, zmęczona Maria poczuła się na tyle pewnie, aby ten kolejny łyk wziąć, patrząc prosto w oczy ciemnowłosego chłopaka. — Uczyłam się we Francji. W Beauxbatons, więc tylko w lato bywałam w Anglii, resztę roku spędzając na kontynencie — doprecyzowała, odkładając powoli kufel na bok, w oczekiwaniu na kolejne zdanie. Najpierw jednak parsknęła nieoczekiwanie śmiechem w odpowiedzi na żart o padaniu. Chociaż widzieli już efekty tego szczególnego deszczu, nie była jeszcze świadoma ich skali. I konsekwencji, zwłaszcza dla jej życia.
Złapała spojrzenie Jima, gdy ten droczył się z Marcelem; odpowiedziała mu na nie zmęczonym, ale szczerym uśmiechem. Z każdą mijającą chwilą wydawało jej się, że jej powieki stają się cięższe, a odgłosy otoczenia traciły na swojej mocy. Ale zmusiła się do skupienia na rozmowie o kartach, tak, to z pewnością rozbudzi ją bardziej. Z psidwakiem na kolanach podwinęła nogi, teraz siadając po turecku i łagodnie układając zwierzę w przestrzeni wydzieloną przez własne nogi. Otworzyła szerzej oczy, słysząc o tym, że nieznajoma Neala miała smoka. Jej spojrzenie znów rozjaśniło się od iskier ciekawości, prywatne hodowle smoków były nielegalne, więc musiała pracować w rezerwacie. Ale wtedy... Chyba nikt nie patrzył na nią w chwili, w której na twarzy odmalowały się jaskrawe ślady wytężonego myślenia. Aż wreszcie, znalazła na to całkiem dobre wytłumaczenie.
— A to nie jest smoczognik? One nie zieją ogniem, tylko puszczają iskry z ogona — nie chciała być psujem zabawy, jej naturalna ciekawość magicznych stworzeń oraz posiadana wiedza po prostu... Nie pozwoliły jej zostawić tej sprawy samej. Bo przecież odnaleźć smocze jajo i wykluć je samodzielnie do narodzin małego smoczątka... Och co to musiał być za wyczyn!
Zamilkła na moment, gdy dyskutowali o karcie Longbottoma. Najchętniej zaprzeczyłaby Jimowi — rebeliant czy nie, diamentowa karta to diamentowa karta, klejnot w koronie każdego szanującego się kolekcjonera. Dopiero słowa o otrzymaniu kart od Yany sprawiła, że zwróciła twarz w kierunku kuzynki, choć mówiła zarówno do niej, jak i do chłopców.
— Hej, co to za rozporządzanie się kartami mojej kuzynki? — może nie były z Yaną przesadnie blisko, głównie przez dzielący je dystans, ale nie zmieniało to faktu, że łączyła je wspólna krew. — Nic się nie przejmuj, nie jesteś nam niczego winna — dodała, skupiając się już tylko na Yanie, póki nie przyszedł czas na ponowne złapanie kufla z piwem. W antycypacji aż wstrzymała oddech, ale tylko wypuściła go ze świstem, gdy okazało się, że nie musiała pić. Bo pierwszy pocałunek przeżyła ledwie dwa tygodnie wcześniej. Nie pod jemiołą ale przy ognisku i kadzidłach. I z perspektywy czasu był tragiczny. Dreszcze przeszły ją, gdy przyszła kolej na Yanę. Wypiła kolejny łyk piwa, teraz już mniej chętnie opowiadając związaną z byciem pijanym historię, bo... Nie było się czym chwalić. — Upiłam się kubkiem zielonej wróżki wypitym na pusty żołądek. I potem nagle zrobiło się jakoś gorąco, wywróżono mi, że marnuję czas na głupoty i... więcej nie pamiętam — westchnęła cicho, próbując się uśmiechnąć, ale zamiast tego jej usta ułożyły się w prostą kreskę. No cóż, może dziś będzie drugi raz. — Nigdy nie dałam się złapać łamiąc ciszę nocną w szkole.


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: "Pod ziemią" [odnośnik]15.07.24 1:51
Zmęczenie odbijało się też i w jego oczach, niewiele spali w przeciągu ostatnich dwóch tygodni, ale może właśnie dlatego trudno było mu myśleć teraz o śnie, gdy wszystko wokół trzęsło się raz po raz, przypominając im, że gdzieś nad ich głowami wciąż trwał nieprzewidziany koniec świata. Wstrząsy pojawiały się coraz rzadziej, a ich siła malała, więc przestał zwracać na nie uwagę, próbując udawać — nawet przed samym sobą — jakby tu i teraz było zwykłym towarzyskim spotkaniem; nie więzieniem i azylem jednocześnie. Popatrzył na Marcela, kiedy opowiadał o mugolskiej skazie. Wiedział, że nie myślał o tych ludziach w ten sposób. Zawiesił na nim wzrok; zapewne sam palnąłby bez sensu, nawet nie zastanawiając się, jakie jego słowa mogłyby mieć konsekwencje, ale czujność Sallowa dała mu do myślenia; stała się czymś, o czym może sobie przypomni następnym razem w podobnej sytuacji, kiedy język wyrwie się bez zastanowienia wśród ludzi, których nie znał. To było rozważne, mądre; nigdy nie wątpił, że Marcello rozwagi miał więcej od niego, choć obaj nie grzeszyli głupotą. Może dziś to była kwestia doświadczenia, wiedział o nim coś, czego nie mogły podejrzewać dziewczęta, ledwie dwa dni wcześniej przyznał mu się do gotowości do działania. Nie mówił nic, ale słuchał go, nieświadomie biorąc za przykład, wyciągając wnioski. Marię obdarzył szczątkowym zaufaniem instynktownie, pomogła mu, czym zasłużyła sobie na wdzięczność i potraktowanie jej jako kogoś godnego, ale przecież wcale jej nie znał, nie mówiąc o Yanie; rozpieszczonej dziewczynie z Londynu, która z nimi i ich życiem niewiele miała wspólnego. Chciał się nad tym zastanowić, ale myśli o gruchaniu sprawiły, że parsknął śmiechem, piwo wyciekło mu nosem, przez co musiał chwycić się za twarz, by powstrzymać odruch krztuszenia się i mało widowiskowego smarkania jednocześnie, kiedy zaciągał się powietrzem gwałtownie, próbując opanować salwę śmiechu. Przetarł nos przedramieniem, siąknął dwukrotnie, upewniając się, że nic nie kapie i pokręcił głowa.
— To były bardzo ładne gołębie... — przytaknął przyjacielowi, łapiąc się znów za nos, poprawił się na miejscu, siadając po turecku. Odłożył pustą miskę po gulaszu jeszcze przez chwilę przysłaniając nos dłonią, za którą drżał uśmiech. Steffen si wtedy spisał, znaki, które im rozpisał były warte podobnych opowieści. — To...— zaczął w końcu, podnosząc poważny wzrok na Marię i Yanę. — Miała być zabawa, ale nasz kumpel wziął to bardzo na poważnie i to były bardzo... tajne znaki. Takie, które tylko kumple mogą zrozumieć. Gruchanie i te sprawy — wyjaśnił im, wydawały się nie łapać sensu tej historii, ale była absolutnie fenomenalna. — Jasne. Takimi wymówkami możesz się zasłaniać przy dziewczynami, ale nie przede mną — zerknął na niego wymownie i uśmiechnął się szelmowsko. Prowokował — oczywiście, że nie miał dwóch lewych nóg. — Nie masz odwagi zatańczyć na barze, co? — poklepał go pocieszająco po udzie. — To nic. Mimo to będę się do ciebie przyznawał — zapewnił go szczerze, przechylając odrobinę głowę, gdy odwracał wzrok na Marię. — We Francji? To prawda co mówią? Francja to kraj miłości? Czego was w tym Bausbatenx uczyli? — spytał, unosząc brew, zaciekawiony; przygryzł wargę w podekscytowanym oczekiwaniu, przysuwając bliżej siebie kufel z piwem. — Mieliście takie przedmioty na lekcjach? Sztuka kochania? — ciągnął dalej, wlepiając w nią spojrzenie, a kiedy zaschło mu w gardle, upił kilka łyków piwa. — Nie lata, jest...— Chciał powiedzieć, że mały, ale Maria go uprzedziła. Wskazał w nią palcem, podkreślając, że nazwa, której użyła musi być poprawna. Neala się nim chwaliła, ale nie zapamiętał nazwy, wiedział tylko, że nazywała go Furią i nieustannie bał się, że wprowadzając go do stajni zwyczajnie podpali siano byle kaszlnięciem. – Chyba tak, może — przytaknął, nie widząc różnicy. Smok to smok, posiadanie takiego imponowało mu, nawet jeśli był mały i nieporadny. Sam chciałby takiego mieć, ale te pragnienia niczym nie różnił się od naturalnych dla niego potrzeb posiadania wszystkich innych zwierząt, którymi by się wcale nie zajmował, ale obdarzyłby je — przynajmniej chwilowo — szczerą miłością. Kiedy przyjaciel się wciął, spojrzał znów rozpaczliwie a ranę.— Nie słuchaj go, nic mi nie ukradnie — dodał z całą pewnością.— On ma lepsze karty, po co miałby grzebać w moich. Gdybyś jednak zrezygnowała z tworzenia nowej kolekcji to wiesz... Ja je chętnie przyjmę. Mam miejsce, w przeciwieństwie do niego. On wszystko gubi, nie warto mu nic dawać. Kompletna, bezsensowna strata. Ja się nimi zajmę jak trzeba, słowo Gryfona— zapewnił ją, zaraz potem mrużąc oczy, kiedy Maria zabrała głos, jakby od razu wiedział, że chciała je wziąć dla siebie. Wskazał w nią oskarżycielsko palcem, zaraz znów zerkając na Yanę. Uśmiechnął się do niej szelmowsko, spojrzenie ciemnych oczy spod czarnych rzęs ulokował prosto w jej oczach i przechylił głowę odrobinę jak proszący szczeniak. — Dobrze im będzie w mojej talii — zapewnił ją z dziecinną szczerością. Wzruszył niewinnie ramionami, gdyby nie kufel piwa w dłoni może i mógłby wyglądać na kilka lat mniej, ale szybko zainteresowanie przeniósł na Marię i jej odpowiedzi. — Pijemy kiedy to robiliśmy czy nie?  — spytał dla pewności, choć doskonale znał zasady tej gry i sięgnął po kufel, pijąc kilka dużych łyków. — Jestem tylko spragniony — dodał usprawiedliwiająco. Zawadiacki uśmiech pojawił się na jego twarzy, kiedy dłoń przyjaciela spoczęła na jego karku. Od razu zerknął na Marię, zapił to już piwem, ale to nie miało najmniejszego znaczenia. Uniósł dłoń do ust, zacisnął ją w pięść i zakaszlał — wpierw prawie nieśmiało, jakby nie chciał nikomu przeszkadzać, zaraz potem zwiększając siłę i natężenie krztuśliwego kaszlu, będącym rolą wieczoru na twardej kamiennej podłodze.
— Ni-sz--szej— wychrypiał z przejmującą powagą, z całych sił przeszukując umysł w celu znalezienia przykrych, dotkliwych wspomnień. Roli w życiu odgrywał wiele, wiele z nich wymuszało na nim też smutne i cierpiące spojrzenie. Przywołanie łez, gdy myśli skierował w stronę tragicznych wydarzeń z Weymouth, okazało się równie łatwe co opowiadanie dowcipów. Srebrzyste krople zalśniły w kącikach jego oczu, kaszlał coraz mocniej, w końcu sięgnął ręką do Marii, niemalże błagalnie prosząc ją, by pomogła Marcelowi z tym całym oklepywaniem — bo w instruowaniu go jak to zrobić było coś uroczego i słodkiego, nie mógł przepuścić podobnej okazji. Odstawił do połowy opróżniony kufel przed siebie. Omijała go kolejka w nigdy nie, ale nie mógł przerwać teatrzyku dla byle pytania o jemiołę. Zerknął tylko na przyjaciela przez ramię; kątem oka. Naprawdę nigdy tego nie robił?



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: "Pod ziemią" [odnośnik]21.07.24 20:05
Z kamienną twarzą pokiwał Yanie, dając do zrozumienia, że zgadzał się z każdym jej słowem. Straszne stalowe smoki, o tak, takie właśnie były samochody i cała ta reszta. Okrutni mugole. Źli do cna, najgorsi.
- Dobrze, że już tu tego nie ma - rzucił ze zrozumieniem, a głos mu ani drgnął. Przyzwyczaił się. Minął rok, rok od śmierci mamy, jeszcze więcej od Bezksiężycowej Nocy. Potrafił to zrobić bez emocji, niechęć wobec niemagicznych budziła w nim gniew, ale z dziewczyną, której poglądy miał za głupie, potrafił sobie poradzić. Utrzymanie pozycji w Londynie kosztowało go sporo i nauczyło trzymać język za zębami. Zaraz zaśmiał się z wesołością, gdy wyznała, że nigdy nie była pijana, czy była pewna, że pijaną nie była tez teraz? Uniósł kufel w toaście, w kierunku Jima - to z nim pijany był najczęściej, z nim pijany był po raz pierwszy i po raz ostatni - upił z naczynia większy łyk alkoholu. Pytanie trochę mówiło o samej Yanie. Po gadce po mugolach dostrzegał, że była trochę oderwana od rzeczywistości, po tym, że nie kosztowało alkoholu, że w domu trzymano ją krótko. Przeniósł wzrok na Marię, z zaciekawieniem, względem mugoli robiła zgrabne uniki - jak było z alkoholem? Jego brew drgnęła wyżej, kiedy wspomniała o Zielonej Wróżce - mówią, że brzegi rwie cicha woda. Zaśmiał się, kiedy opowiedziała o swojej wróżbie - brzmiało jak coś, co można było wywróżyć każdemu z nich. Śmiał się z Jimem, kiedy parsknął śmiechem, śmiał się, trzęsąc się i patrzył, jak nosem wylewa mu się piwo. Sam nie mógł powstrzymać się od śmiechu, nie mówił nic, tracił tak oddech i siłę, przyklepał drewnianą podłogę, próbując się pozbierać.
Spojrzał na Jima po dłuższej chwili, ze sprowokowaną iskrą w oku, oglądając się na bar w izbie. Zaintrygowany uśmieszek błąkał się na jego ustach przez chwilę, zwiastując nadchodzące kłopoty. Gdyby nie katastrofa za drzwiami pewnie już stałby na barze, nie bacząc na konsekwencje - ale co miał, co mógł zrobić teraz? Wypieprzą ich wszystkich za drzwi jak zaczną sprawiać problemy, wiedział o tym. Musiał pogodzić się z porażką, ale nie potrafił, dlatego - kiedy mówił - Marcel dyskretnie zerknął na brudny talerz po gulaszu, który wciąż przed nim stał, tylko na chwilę, dla odwrócenia uwagi ogniskując niezadowolone spojrzenie prosto na jego źrenicach, potakując mu z żalem. Równie dyskretnie przysunął dłoń pod łyżkę, by po chwili - wolną dłonią - uderzyć jej wystającą poza kraniec talerza końcówkę. Na zasadzie dźwigni jej niedojedzona zawartość powinna wylądować na Jimie - jeśli tylko się nie przeliczy i nie uświni sam siebie, parsknął śmiechem jeszcze w momencie uderzenia, nieświadom efektu.
Przemilczał pytania o Beuxbatons, ale tematem wydawał się nie mniej od Jamesa zainteresowany, pociągnął większy łyk piwa, wyczekująco wpatrzony w Marię. Hogwart miał w sobie magię, ale postawiony obok francuskiej Akademii wydawał się do bólu... angielski.
Nie znał różnicy między smokiem a smoczognikiem, ale chciałby tego cudaka kiedyś zobaczyć.
- Poważnie...? - zirytował się, widząc wzrok szczeniaka u Jamesa. Przesadzał. Może i zgubił kilka kart, ale przecież nie wszystkie. - Nie możesz tak po prostu... - Czego właściwie nie mógł? Laski zawsze się na to nabierały, brał je na litość, jak zbity pies. - Nie nabierajcie się na to. Stary, Blue nie robi takich oczu, kiedy chce wylizać resztki. Jak tak będziesz robił przy nim, to się nauczy i już nigdy nie zjem obiadu - Zaśmiał się, spoglądając na psiaka zwiniętego na kolanach Marii.
Z westchnieniem chwycił kufel i - podobnie jak Jim - wypił kilka dużych łyków. Nie był pewien, która z historii, jakimi mogli się pochwalić, była odpowiednia, żeby opowiedzieć ją przy Yanie.
- Kiedyś wracaliśmy ze szkolnej stołówki w środku nocy i plaster pomidora spadł nam - zgrabnie pominął fakt, że spadł z jego kanapki, bo zapomniał, że ją trzymał - ze schodów. Wylądował prosto na głowie Dippetta - parsknął śmiechem. Może i wtedy im do śmiechu nie było, ale dziś dyrekcja Hogwartu nie miała już nad nimi żadnej władzy. I nigdy więcej mieć jej nie będzie.
- Spokojnie - odpowiedział Marii z ciepłym uśmiechem, kiedy chwyciła go za dłoń. - Możesz mi zaufać - zapewnił ją, nie mógł wiedzieć, do jakiego gniewu zdolna była namiestniczka Londynu, ale mógł się spodziewać, co mogła zrobić z nimi; namiestniczka, wierna służka Tego, Którego Imienia Nie Wypowiadano, odpowiedzialnego za wszystkie toczone wojny, za wszystkie popełnione zbrodnie. Dla Marcela jej brutalność była oczywista, podobnie jak siła i pozycja. To, co widzieli na szlaku, było niezrozumiałe, niosło więcej pytań niż odpowiedzi, ale jasno podkreślało jej rolę. Tylko szaleniec by się jej nie bał. Ale Maria powiedziała mu już, co widziała, więcej wyciągnąć od niej nie mógł. Rzeczywista powaga gładko przeszła w udawaną, gdy Jim zaniósł się kaszlem. Dłonie Marcela zsunęły się na przestrzeń między jego łopatkami, zgodnie z jej poleceniem, ale na twarzy odmalowała się dojmująca bezradność. - To nie działa - oznajmił, napierając dłońmi na jego ciało, wychwycił jego spojrzenie, ale odpowiedział tylko chochliczym uśmiechem, jaki prędko ustąpił śmiertelnej powadze; dłonie przesunęły się niżej, zatrzymując się gdzieś pośrodku kręgosłupa, pośpiesznie klepiąc go po klatce żeber wokół. - Stary, trzymaj się! Znajdę to! - zawołał z przejęciem, na łokciu uwiesił się przez jego ramię. - Oddychaj! - Nigdy nie musiało poczekać, kiedy walczyli o życie. - Możesz oddychać? - upewnił się z tym samym przejęciem, wyglądając przez jego ramię na jego twarz, jego oczy były okrągłe jak dwa knuty. - Umiera! - zawołał, dostrzegając łzy w kącikach jego oczu. Wiedział, że nie były prawdziwe, mimo to przewieszone przezeń ramię ześlizgnęło się niżej, a palce rozpaczliwie ścisnęły jego łokieć, wolną dłoń zacisnął w pięść i łupał jego plecy, kawałek po kawałku.

rzut na zręczne ręce na dyskretny rzut gulaszem do celu - prosto w oko


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: "Pod ziemią" [odnośnik]21.07.24 20:05
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 28
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
"Pod ziemią" - Page 11 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 11 z 12 Previous  1, 2, 3 ... , 10, 11, 12  Next

"Pod ziemią"
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach