Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki
Wyjście z kanałów
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wyście z kanałów
Odór nie tylko zastałej i zastygłej w błocie wody, ale rozłożonych resztek jedzenia, szczątków małych zwierząt i przede wszystkim szlamu, to podstawa, którą każdy wyczuwa, próbując przedostać się przez kanałowe przejście.
Łukowate, ale niskie sklepienie ciągnie się przez kilka metrów od ciasnego wyjścia. Ściany oblepione śliską materią zmurszałych glonów i skraplanej wody, idącej z oddalonego portu. Dno zaścielone jest stojącą wodą, a chlupot zamulonej, chwilami gęstej wody towarzyszy każdym krokom potencjalnego przechodnia. Zazwyczaj zalegająca brejowatą mazią, kanałowa ścieżka miewa miejsca głębsze, każące zanurzyć się przynajmniej do pasa w śmierdzącej brei. Od czasu do czasu można znaleźć nadpróchniałe deski, które ktoś zapobiegawczo ułożył dla mniej mokrej podróży.
Spostrzegawcze oko może od czasu do czasu dostrzec na ścianach niewyraźne, bordowe ślady, czy też dziwne nacięcia, odłupywane fragmenty skalne. Tylko zaznajomieni ze światkiem przestępczy wiedzą, że prowadzi tędy jeden z wielu przemytniczych szlaków. Równie brudnych... co śmierdzących.
Łukowate, ale niskie sklepienie ciągnie się przez kilka metrów od ciasnego wyjścia. Ściany oblepione śliską materią zmurszałych glonów i skraplanej wody, idącej z oddalonego portu. Dno zaścielone jest stojącą wodą, a chlupot zamulonej, chwilami gęstej wody towarzyszy każdym krokom potencjalnego przechodnia. Zazwyczaj zalegająca brejowatą mazią, kanałowa ścieżka miewa miejsca głębsze, każące zanurzyć się przynajmniej do pasa w śmierdzącej brei. Od czasu do czasu można znaleźć nadpróchniałe deski, które ktoś zapobiegawczo ułożył dla mniej mokrej podróży.
Spostrzegawcze oko może od czasu do czasu dostrzec na ścianach niewyraźne, bordowe ślady, czy też dziwne nacięcia, odłupywane fragmenty skalne. Tylko zaznajomieni ze światkiem przestępczy wiedzą, że prowadzi tędy jeden z wielu przemytniczych szlaków. Równie brudnych... co śmierdzących.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 02.11.18 16:26, w całości zmieniany 2 razy
Walka była zacięta i choć zwolennicy Czarnego Pana posiadali przewagę liczebną, tak był taki moment, ułamek sekundy, kiedy Perseus sądził, że są bez szans. Poobijane ciało przypominało mu boleśnie przy każdym ruchu, że przeciwnicy traktują zabawę w wojnę na poważnie. Perseus ich nie rozumiał; dlaczego ryzykowali zdrowiem i życiem, by chronić brudną mugolską krew? A może sami byli jednymi z nich? Tego się nie dowiedzą, dopóki ich nie zidentyfikują, a to zadanie będzie niezwykle trudne, zważywszy na fakt, że trójka mężczyzn ponownie straciła wzrok. Lord Black oczywiście próbował się zasłonić, zamknąć oczy, zrobić cokolwiek, aby blask ponownie nie pozbawił go wizji, jednakże na próżno. Był zbyt obolały, zabrakło mu refleksu. A potem zapanowała ciemność.
Historia lubi zataczać koło.
Westchnął zmęczony. Już nawet nie poirytowany, a zmęczony kolejną żałosna próbą zaszkodzenia Rycerzom (a konkretniej Rycerzowi i dwóm Sojusznikom). Przecież w ostatecznym rozrachunku ich infantylny bunt zakończy się zwycięstwem Czarnego Pana i straceniem zdrajców. Czy warto się więc tak stawiać nieuniknionemu? — Obawiam się, że może być ich tu więcej. — nie chciał być tym, który niesie złe nowiny, ale nie spodziewał się, by oślepienie miało być tylko ostatecznym aktem złośliwości konającego zakonnika, pstryczkiem w nos na koniec marnego żywota. Albo przeżył (wprawdzie na skraju wycieńczenia, ale jednak) i w ten sposób torował sobie drogę ucieczki, albo przygotowywał pole do ataku dla ukrytych dotąd towarzyszy (fakt, że do tej pory nie zaatakowali świadczył jedynie o ich tchórzostwie i potwierdzał lordowską tezę, że Zakon Feniksa to w większości dzieci, które dały sobie wmówić równościowe idee). Perseus wolał być przygotowane na to drugie, choć w głębi serca żywił nadzieję, że obejdzie się bez kolejnej walki. — Wyleczę was do końca, gdy tylko znów odzyskam wzrok. Oculus — podjął się ponownej próby wyczarowania oka. Poprzednim razem się udało, ale wtedy nie był rozproszony przez bolesne siniaki i otarcia.
| Rzut na Oculus.
Historia lubi zataczać koło.
Westchnął zmęczony. Już nawet nie poirytowany, a zmęczony kolejną żałosna próbą zaszkodzenia Rycerzom (a konkretniej Rycerzowi i dwóm Sojusznikom). Przecież w ostatecznym rozrachunku ich infantylny bunt zakończy się zwycięstwem Czarnego Pana i straceniem zdrajców. Czy warto się więc tak stawiać nieuniknionemu? — Obawiam się, że może być ich tu więcej. — nie chciał być tym, który niesie złe nowiny, ale nie spodziewał się, by oślepienie miało być tylko ostatecznym aktem złośliwości konającego zakonnika, pstryczkiem w nos na koniec marnego żywota. Albo przeżył (wprawdzie na skraju wycieńczenia, ale jednak) i w ten sposób torował sobie drogę ucieczki, albo przygotowywał pole do ataku dla ukrytych dotąd towarzyszy (fakt, że do tej pory nie zaatakowali świadczył jedynie o ich tchórzostwie i potwierdzał lordowską tezę, że Zakon Feniksa to w większości dzieci, które dały sobie wmówić równościowe idee). Perseus wolał być przygotowane na to drugie, choć w głębi serca żywił nadzieję, że obejdzie się bez kolejnej walki. — Wyleczę was do końca, gdy tylko znów odzyskam wzrok. Oculus — podjął się ponownej próby wyczarowania oka. Poprzednim razem się udało, ale wtedy nie był rozproszony przez bolesne siniaki i otarcia.
| Rzut na Oculus.
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
The member 'Perseus Black' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 16
'k100' : 16
Caeco 2/3
Nebula Omnia 2/3
Niefortunnie zostali pozbawieni wzroku w dość kluczowym momencie, teraz od nich tylko będzie zależało w jaki sposób to wszystko rozegrają. Przeciwnicy zostali pokonani i to było najistotniejsze w całym zadaniu, padli martwi na bruk i z jakiegoś powodu Mathieu wcale nie czuł żalu. Skoro postanowili wystąpić przeciwko nim, występowali również przeciwko ogólnie panującym zasadom, a to było łamaniem reguł, które od pewnego czasu panują w tym świecie. Rosier nie przewidywał innej możliwości jak zrobić wszystko, aby ich cel został osiągnięty. Nie widział sensu w pozostawianiu tego miejsca w rękach Zakonu Feniksa. Najważniejszym było, aby ich swymi działaniami wprawnie przeszli kolejne etapy.
Z jego kompanami wszystko było w porządku. Wsparcie Perseusa okazało się niezbędne, w każdym teamie, który wyrusza do działań bojowych powinien być choć jeden, który zna się na magii leczniczej i w razie problemów będzie w stanie reagować odpowiednio szybko. To miało ogromne znaczenie, wbrew pozorom. Może nie szło mu załatwianie przeciwników, ale gdyby nie on, ani Mathieu ani Cornelius nie mieliby sił, aby stanąć przeciwko nim. Z resztą, należało pochwalić umiejętność władania urokami przez Corneliusa, był pełen podziwu dla jego zdolności, miał odpowiednie umiejętności, aby walczyć. Nigdy nie było się w idealnej formie, ani tym bardziej nigdy nie było tak, że ktoś władał magią lepiej czy gorzej, czasem były słabsze dni, a on też tego doświadczył kilkukrotnie. To nie miało jednak w tym momencie znaczenia, musieli się skupić - to było najważniejsze.
- Trzeba zabezpieczyć to miejsce. - mruknął do swoich kompanów, byli pozbawieni wzroku, ale powinni poradzić sobie nawet w takiej sytuacji. - Nasi strażnicy zaraz powinni tu dotrzeć. - dodał jeszcze, zaciskając palce na swojej różdżce, musiał się jakoś w tym wspomóc, żeby móc zrobić cokolwiek. Żałował, że jego zaklęcie okazało się nieskuteczne, że nie stworzył inferiusa, który będzie strzegł tego miejsca, nie wszystko jednak było jeszcze stracone. - Oculus - wypowiedział głośno i wyraźnie zaklęcie, które miało wesprzeć go i pozwolić na rozejrzenie się gdzieś poza chmura Nebula Omnia. Nie byli widoczni, przynajmniej na razie, ale to niebawem mogło się zmienić. W skupieniu starał się zorientować co do swojego położenia, nie przemieszczał się, nie ruszał, więc wejście kanałów czy tam wyjście z kanałów powinno być po jego lewej stronie. - Może nałóż ostatnie tango lub niespodziankę? - mruknął do Corneliusa, sam nie do końca wiedział jak się to robi, nie posiadał odpowiednich umiejętności, ale w pewnym momencie je nabędzie i zdecydowanie w najbliższym czasie.
Rzucam: Oculus
Nebula Omnia 2/3
Niefortunnie zostali pozbawieni wzroku w dość kluczowym momencie, teraz od nich tylko będzie zależało w jaki sposób to wszystko rozegrają. Przeciwnicy zostali pokonani i to było najistotniejsze w całym zadaniu, padli martwi na bruk i z jakiegoś powodu Mathieu wcale nie czuł żalu. Skoro postanowili wystąpić przeciwko nim, występowali również przeciwko ogólnie panującym zasadom, a to było łamaniem reguł, które od pewnego czasu panują w tym świecie. Rosier nie przewidywał innej możliwości jak zrobić wszystko, aby ich cel został osiągnięty. Nie widział sensu w pozostawianiu tego miejsca w rękach Zakonu Feniksa. Najważniejszym było, aby ich swymi działaniami wprawnie przeszli kolejne etapy.
Z jego kompanami wszystko było w porządku. Wsparcie Perseusa okazało się niezbędne, w każdym teamie, który wyrusza do działań bojowych powinien być choć jeden, który zna się na magii leczniczej i w razie problemów będzie w stanie reagować odpowiednio szybko. To miało ogromne znaczenie, wbrew pozorom. Może nie szło mu załatwianie przeciwników, ale gdyby nie on, ani Mathieu ani Cornelius nie mieliby sił, aby stanąć przeciwko nim. Z resztą, należało pochwalić umiejętność władania urokami przez Corneliusa, był pełen podziwu dla jego zdolności, miał odpowiednie umiejętności, aby walczyć. Nigdy nie było się w idealnej formie, ani tym bardziej nigdy nie było tak, że ktoś władał magią lepiej czy gorzej, czasem były słabsze dni, a on też tego doświadczył kilkukrotnie. To nie miało jednak w tym momencie znaczenia, musieli się skupić - to było najważniejsze.
- Trzeba zabezpieczyć to miejsce. - mruknął do swoich kompanów, byli pozbawieni wzroku, ale powinni poradzić sobie nawet w takiej sytuacji. - Nasi strażnicy zaraz powinni tu dotrzeć. - dodał jeszcze, zaciskając palce na swojej różdżce, musiał się jakoś w tym wspomóc, żeby móc zrobić cokolwiek. Żałował, że jego zaklęcie okazało się nieskuteczne, że nie stworzył inferiusa, który będzie strzegł tego miejsca, nie wszystko jednak było jeszcze stracone. - Oculus - wypowiedział głośno i wyraźnie zaklęcie, które miało wesprzeć go i pozwolić na rozejrzenie się gdzieś poza chmura Nebula Omnia. Nie byli widoczni, przynajmniej na razie, ale to niebawem mogło się zmienić. W skupieniu starał się zorientować co do swojego położenia, nie przemieszczał się, nie ruszał, więc wejście kanałów czy tam wyjście z kanałów powinno być po jego lewej stronie. - Może nałóż ostatnie tango lub niespodziankę? - mruknął do Corneliusa, sam nie do końca wiedział jak się to robi, nie posiadał odpowiednich umiejętności, ale w pewnym momencie je nabędzie i zdecydowanie w najbliższym czasie.
Rzucam: Oculus
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
The member 'Mathieu Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 47
'k100' : 47
Oculus 1/3
Biała magia go usłuchała, a trzecie oko pojawiło się nad jego głową. Cornelius posłał je poza obszar działania Nebula Omnia, aby móc widzieć nieco lepiej - mgła pojawiła się tym razem na mniejszym obszarze niż ostatnio, bez trudu mógł więc nawigować trzecim okiem. Rozejrzał się po okolicy, ale nie dostrzegał ani śladu innych przeciwników. Tylko dwa ciała, poranione, zakrwawione, martwe?
Przełknął ślinę, ale powinien już przecież do tego przywyknąć. Śmierć człowieka widział już na początku grudnia. Musiał tylko przemyśleć, jak walczyć... najskuteczniej. Moc własnych Lamino zaskakiwała nawet jego, nie ćwiczył tego zaklęcia za ministerialnym biurkiem, ale lata doświadczenia w urokach i legilimencji wzmacniały jego ofensywę. Niestety, wróg zdołał odbić własne zaklęcie, a Sallow pozazdrościł temu portowemu szczurowi umiejętności z zakresu defensywy. Musiał nad tym popracować i nad czarną magią... Szkoda, że doba była tak krótka.
-Wyczarowałem trzecie oko, widzę okolicę. Przeciwnicy chyba nie żyją. Zostawiamy ich ciała na pokaz, czy...? - zerknąłby w stronę lorda Rosier, który naturalnie objął rolę przywódcy, ale kontakt wzrokowy nie miał teraz sensu. Zauważył, że i Mathieu wyczarowuje trzecie oko. Doskonale.
-Zabiorę się za ostatnie tango, rozejrzę się gdzie można nałożyć niespodziankę. Zawsze można też ich oślepić błyskotkiem. - potwierdził. Wiedział z doświadczenia, że wszystkie te pułapki są skuteczne, miał je we własnym domu - oprócz niespodzianki, bo cenił swoje drogie, mahoniowe drzwi.
Nakierował różdżkę na teren, na którym przed chwilą walczyli i skupił się na magii z zakresu uroków, wykorzystując podstawową wiedzę z zakresu numerologii aby prawidłowo zakreślić obszar działania magii. Pułapkę nakładało się nieco niezręcznie przy użyciu jednego oka, w dodatku magicznego, ale Cornelius znał zasady jej działania na tyle dobrze, by to go nie zniechęciło. Kumulując magię przed wejściem do kanałów, roztoczył pułapkę na terenie, na którym przed chwilą walczyli. Miała nie działać na ich samych i na innych sojuszników Czarnego Pana, ale za to wywołać niekontrolowane pląsy u wszelkich intruzów.
nakładam Ostatnie Tango na teren wejścia do kanałów (plac (?) na którym właśnie walczyliśmy)
Biała magia go usłuchała, a trzecie oko pojawiło się nad jego głową. Cornelius posłał je poza obszar działania Nebula Omnia, aby móc widzieć nieco lepiej - mgła pojawiła się tym razem na mniejszym obszarze niż ostatnio, bez trudu mógł więc nawigować trzecim okiem. Rozejrzał się po okolicy, ale nie dostrzegał ani śladu innych przeciwników. Tylko dwa ciała, poranione, zakrwawione, martwe?
Przełknął ślinę, ale powinien już przecież do tego przywyknąć. Śmierć człowieka widział już na początku grudnia. Musiał tylko przemyśleć, jak walczyć... najskuteczniej. Moc własnych Lamino zaskakiwała nawet jego, nie ćwiczył tego zaklęcia za ministerialnym biurkiem, ale lata doświadczenia w urokach i legilimencji wzmacniały jego ofensywę. Niestety, wróg zdołał odbić własne zaklęcie, a Sallow pozazdrościł temu portowemu szczurowi umiejętności z zakresu defensywy. Musiał nad tym popracować i nad czarną magią... Szkoda, że doba była tak krótka.
-Wyczarowałem trzecie oko, widzę okolicę. Przeciwnicy chyba nie żyją. Zostawiamy ich ciała na pokaz, czy...? - zerknąłby w stronę lorda Rosier, który naturalnie objął rolę przywódcy, ale kontakt wzrokowy nie miał teraz sensu. Zauważył, że i Mathieu wyczarowuje trzecie oko. Doskonale.
-Zabiorę się za ostatnie tango, rozejrzę się gdzie można nałożyć niespodziankę. Zawsze można też ich oślepić błyskotkiem. - potwierdził. Wiedział z doświadczenia, że wszystkie te pułapki są skuteczne, miał je we własnym domu - oprócz niespodzianki, bo cenił swoje drogie, mahoniowe drzwi.
Nakierował różdżkę na teren, na którym przed chwilą walczyli i skupił się na magii z zakresu uroków, wykorzystując podstawową wiedzę z zakresu numerologii aby prawidłowo zakreślić obszar działania magii. Pułapkę nakładało się nieco niezręcznie przy użyciu jednego oka, w dodatku magicznego, ale Cornelius znał zasady jej działania na tyle dobrze, by to go nie zniechęciło. Kumulując magię przed wejściem do kanałów, roztoczył pułapkę na terenie, na którym przed chwilą walczyli. Miała nie działać na ich samych i na innych sojuszników Czarnego Pana, ale za to wywołać niekontrolowane pląsy u wszelkich intruzów.
nakładam Ostatnie Tango na teren wejścia do kanałów (plac (?) na którym właśnie walczyliśmy)
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Z kolei Perseus najwyraźniej wyczerpał limit posłuchu w przypadku swojej własnej magii; od kilku minut jego zaklęcia nie udawały się, lub nie do końca działały po jego myśli. Nie tylko odczuwał nieprzyjemny ból przy każdym ruchu, ale też ogromne zmęczenie walką. Adrenalina wywołana pojedynkiem opuszczała jego ciało, czyniąc z lorda Blacka na powrót jedynie magipsychiatrą z Munga; uzdrowiciela obeznanego w magii leczniczej, lecz kiepskiego wojownika.
— Periculum! — uniósł różdżkę ku górze, a z jej końców wystrzeliły czerwone snopy światła. To znaczy założył, że właśnie tak się stało; wciąż był oślepiony i zdawał się na swych towarzyszy, ale nie sądził, by było z nim aż tak źle, by nie mógł rzucić najprostszego zaklęcia. Najwidoczniej zadziałało, wszakże Perseus nie potrzebował zmysłu wzroku, by zrozumieć, że dementor, który na polecenie lorda Rosiera znajdował się w pobliżu. Zimno, które przenikało jego skórę, zwalniające bicie serca oraz poczucie beznadziejności nie pozostawiały wątpliwości co do tego, jaka istota zbliżała się do Blacka. Oczami wyobraźni wydział czarną sylwetkę wyłaniającą się z mgły, wyciągającą zakończone ostrymi szponami palce, by go pochwycić. Nie bał się; był nawet skłonny pozwolić się złapać, wyssać sobie duszę, stać się jedynie pustą skorupą, byle tylko to przytłaczające uczucie smutku zniknęło. Tak się jednak nie stało, dementorzy wszak, podobnie jak on, popierali jedyną słuszną sprawę i nierozsądnym byłoby atakowanie sojusznika. — Strzeż tego miejsca i nie pozwól, aby ktokolwiek nieproszony się tu kręcił. W razie potrzeby nie wahaj się złożyć pocałunku. — polecił dementorowi. Dziwnie czuł się z faktem, że wydawał tej istocie rozkazy, jednakże ostatecznie uznał to za całkiem przyjemne uczucie. Napawało władzą, sprawiało, że przez chwilę czuł się ważny.
— Jesteście cali, panowie? — zwrócił się do mężczyzn — W razie potrzeby zapraszam na Grimmauld Place, panna Blythe to utalentowana uzdrowicielka i zapewniam, że zajmie się panami z najwyższą doskonałością. Na pewno będzie musiała zająć się mną... — mruknął ciszej, rozmasowując obolały bark.
| Zostawiam strażnika dementora.
— Periculum! — uniósł różdżkę ku górze, a z jej końców wystrzeliły czerwone snopy światła. To znaczy założył, że właśnie tak się stało; wciąż był oślepiony i zdawał się na swych towarzyszy, ale nie sądził, by było z nim aż tak źle, by nie mógł rzucić najprostszego zaklęcia. Najwidoczniej zadziałało, wszakże Perseus nie potrzebował zmysłu wzroku, by zrozumieć, że dementor, który na polecenie lorda Rosiera znajdował się w pobliżu. Zimno, które przenikało jego skórę, zwalniające bicie serca oraz poczucie beznadziejności nie pozostawiały wątpliwości co do tego, jaka istota zbliżała się do Blacka. Oczami wyobraźni wydział czarną sylwetkę wyłaniającą się z mgły, wyciągającą zakończone ostrymi szponami palce, by go pochwycić. Nie bał się; był nawet skłonny pozwolić się złapać, wyssać sobie duszę, stać się jedynie pustą skorupą, byle tylko to przytłaczające uczucie smutku zniknęło. Tak się jednak nie stało, dementorzy wszak, podobnie jak on, popierali jedyną słuszną sprawę i nierozsądnym byłoby atakowanie sojusznika. — Strzeż tego miejsca i nie pozwól, aby ktokolwiek nieproszony się tu kręcił. W razie potrzeby nie wahaj się złożyć pocałunku. — polecił dementorowi. Dziwnie czuł się z faktem, że wydawał tej istocie rozkazy, jednakże ostatecznie uznał to za całkiem przyjemne uczucie. Napawało władzą, sprawiało, że przez chwilę czuł się ważny.
— Jesteście cali, panowie? — zwrócił się do mężczyzn — W razie potrzeby zapraszam na Grimmauld Place, panna Blythe to utalentowana uzdrowicielka i zapewniam, że zajmie się panami z najwyższą doskonałością. Na pewno będzie musiała zająć się mną... — mruknął ciszej, rozmasowując obolały bark.
| Zostawiam strażnika dementora.
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
Caeco 3/3
Nebula Omnia 3/3
M: Oculus 1/3
Wszystkie zasady zostały odgórnie ustalone. Mieli przyjść i jak najwprawniej rozprawić się z przeciwnikami, pokazać im co i jak, doprowadzić miejsce do porządku i zabezpieczyć w odpowiedni sposób. Nawet jeśli napotkane po drodze trudności, choć do przewidzenia, skomplikowały im działania, wyszli z tego obronną ręką i mogli przejść do ostatniego etapu. Ledwo żywy Caleb oślepił ich, ale to nie przeszkadzało we wprawnym posługiwaniu się magia i nieszablonowym pomysłom, które mogły być rozwiązaniem tego problemu. Mathieu wyczarował trzecie oko, dzięki któremu mógł dostrzec to, co znajduje się wokół niego. Pojawiło się zaraz obok, więc mógł wprawnie namierzyć wyjście z kanałów, w końcu miał świadomość, w jaki sposób stał, kiedy jeszcze widział i obrócenie się w lewą stronę było jedynym sensownym wyjściem. Obrócił okiem, widząc siebie, później namierzył samo wejście, z którego wcześniej korzystał.
- Zgodnie z planem, wyjścia ma strzec dementor. - zawyrokował, a Perseus znając przebieg planu wiedział jaki będzie kolejny krok. Wprawiony w magię leczniczą czarodziej miał niepowtarzalną okazję, aby zrobić to za niego, podczas gdy Mathieu skupił się na swoim zadaniu.
Zacisnął palce na arganowym drewnie i całkowicie jego uwaga spoczęła na tym, co chciał zrobić. Czuł jak magia przepływa przez niego, jak ukierunkowana jest w stronę wiodącej ręki, aby mógł działać i pokazać to, co chciał osiągnąć. Chwilowo przestał zwracać uwagę na towarzyszy, nie słuchał tego co mówili, bo musiał podjąć się dość długiej i żmudnej pracy, jaką było nałożenie pułapki. Jednej z tych, na których się znał, na które pozwalały mu jego własne możliwości. Wprawne ruchy dłoni wykonywane w dokładny sposób, wyuczone na pamięć, z dokładnością co do sekundy. Trwało to długą chwilę i było zadaniem pracochłonnym, niezwykle wymagającym. Czuł jak jego energia ulatuje, formując się w pułapkę o wdzięcznej nazwie Zawierucha. Największa bitwa z czasów średniowiecza, starcie czarodziei Merlina i Morgany. Samo nałożenie zabezpieczenia zajęło mu dość długo, z każdym kolejnym ruchem czuł jak jego własna magia oplata to miejsce, jak bezpiecznie otula je w każdym calu. Kiedy tylko komuś przyjdzie do głowy znaleźć się w tym miejscu i spróbować je przejąć, będą musieli przejść przez to, co przygotowali dla ich przeciwnicy. Oby jednak Zakonowi nie przyszło na myśl, aby ponownie próbować stanąć przeciwko nim, wystąpić przeciwko Rycerzom Walpurgii. Zasady były jasne i klarowne, a oni ich strzegli.
- Powinniśmy ruszać. - powiedział do Corneliusa i Perseusa. - Nie skorzystam z zaproszenia na Grummauld Place, mam jeszcze sprawy do załatwienia w Kent. - zwrócił się do Lorda Blacka. Nie chciał stawać w domu Blacków, nie po tym wszystkim. Pamiętał, jak ostatnim razem tam był i składał na ręce Nestora rodu Black różdżkę należącą do Alpharda. Wziął głęboki oddech i schował różdżkę za pazuchę. Miał nadzieję, że jego kompani byli gotowi do dalszej drogi.
| Nakładam zabezpieczenie: Zawierucha (stopień II)
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Oculus 2/3
Cornelius skończył nakładać zabezpieczenie i posłał oko bliżej wejścia do kanałów. To też można zabezpieczyć. Nie potrafił nakładać pułapki, która oślepiła ich tutaj, ale znał działanie analogicznej, bardzo podobnej. Błyskotek skutecznie oślepi intruzów dopóki nie oczyszczą oczu z brokatu (jakkolwiek paradoksalnie nie wyglądałby brokat w tym obskurnym, cuchnącym i ciemnym miejscu), a Sallow wiedział już z doświadczenia, jak bardzo ślepota potrafi utrudnić i uprzykrzyć życie.
Energia magiczna zaczęła formować się na różdżce w brokat, który Sallow umiejętnie rozprowadził i ukrył na wyjściu z kanałów. Pułapka miała być gotowa do wystrzału, gdy tylko ktoś nieproszony spróbuje zanadto się zbliżyć.
Gdy pracował, poczuł na plecach zimny dreszcz - a w duszy niepokój. Może i dementory nie atakowały praworządnych czarodziejów, ale ich obecność i tak nie pozostawała bez wpływu na samopoczucie. Wziął głęboki wdech, usiłując sobie przypomnieć, że nie ma się czego bać, a potem z podziwem słuchał jak lord Black klarownie wydaje polecenia upiornej istocie. Gdyby musiał, Cornelius zrobiłby to samo, ale był wdzięczny losowi, że mógł się w zamian skupić na nakładaniu pułapki.
-Dobry pojedynek. - zwrócił się do kompanów. Nie wszystkie momenty były idealne, ale imponujące umiejętności lorda Rosier i magia lecznicza lorda Black bardzo pomogły. Sallowa wciąż zżerała gorycz po odbitym w siebie własnym Lamino, ale przecież wygrali, a tylko to się liczyło. Nowe blizny były niezbędnym poświęceniem.
-Odprowadzę lorda na Grimmauld Place. - zaproponował Perseusowi, biorąc go pod ramię dopóki ten nie doszedł do siebie po tamtym okropnym zaklęciu. Jako jedyny z ich trójki nie wyczarował sobie trzeciego oka, Cornelius poczuł się więc odpowiedzialny za jego bezpieczny powrót do domu (poza tym, wciąż miał nadzieję wkraść się w łaski rodziny Black) - zanim jego własny Oculus zniknie, powinni już odzyskać wzrok. -I dziękuję za zaproszenie, pomoc uzdrowiciela mi się przyda. - przyznał, ponieważ czuł już na ciele tępy ból nowych siniaków.
/zt x 3
nakładam zabezpieczenie: Błyskotek na wejście do kanałów
Cornelius skończył nakładać zabezpieczenie i posłał oko bliżej wejścia do kanałów. To też można zabezpieczyć. Nie potrafił nakładać pułapki, która oślepiła ich tutaj, ale znał działanie analogicznej, bardzo podobnej. Błyskotek skutecznie oślepi intruzów dopóki nie oczyszczą oczu z brokatu (jakkolwiek paradoksalnie nie wyglądałby brokat w tym obskurnym, cuchnącym i ciemnym miejscu), a Sallow wiedział już z doświadczenia, jak bardzo ślepota potrafi utrudnić i uprzykrzyć życie.
Energia magiczna zaczęła formować się na różdżce w brokat, który Sallow umiejętnie rozprowadził i ukrył na wyjściu z kanałów. Pułapka miała być gotowa do wystrzału, gdy tylko ktoś nieproszony spróbuje zanadto się zbliżyć.
Gdy pracował, poczuł na plecach zimny dreszcz - a w duszy niepokój. Może i dementory nie atakowały praworządnych czarodziejów, ale ich obecność i tak nie pozostawała bez wpływu na samopoczucie. Wziął głęboki wdech, usiłując sobie przypomnieć, że nie ma się czego bać, a potem z podziwem słuchał jak lord Black klarownie wydaje polecenia upiornej istocie. Gdyby musiał, Cornelius zrobiłby to samo, ale był wdzięczny losowi, że mógł się w zamian skupić na nakładaniu pułapki.
-Dobry pojedynek. - zwrócił się do kompanów. Nie wszystkie momenty były idealne, ale imponujące umiejętności lorda Rosier i magia lecznicza lorda Black bardzo pomogły. Sallowa wciąż zżerała gorycz po odbitym w siebie własnym Lamino, ale przecież wygrali, a tylko to się liczyło. Nowe blizny były niezbędnym poświęceniem.
-Odprowadzę lorda na Grimmauld Place. - zaproponował Perseusowi, biorąc go pod ramię dopóki ten nie doszedł do siebie po tamtym okropnym zaklęciu. Jako jedyny z ich trójki nie wyczarował sobie trzeciego oka, Cornelius poczuł się więc odpowiedzialny za jego bezpieczny powrót do domu (poza tym, wciąż miał nadzieję wkraść się w łaski rodziny Black) - zanim jego własny Oculus zniknie, powinni już odzyskać wzrok. -I dziękuję za zaproszenie, pomoc uzdrowiciela mi się przyda. - przyznał, ponieważ czuł już na ciele tępy ból nowych siniaków.
/zt x 3
nakładam zabezpieczenie: Błyskotek na wejście do kanałów
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Ci, którzy znają doki i wszystkie ich sekrety dobrze wiedzą, że wiele unika spojrzeniom przeciętnych prawych obywateli. Wejście do kanałów jest jednym z przemytniczych szlaków. Brudne, brzydkie i przyprawiające o dreszcze miejsce jest jednak też przejściem, które pozwala dostać się na zewnątrz i do wewnątrz miasta. Może być istotnym punktem Londynu.
Wyjście z kanałów znajduje się pod kontrolą Rycerzy Walpurgii.
W lokacji znajduje się dementor. Należy go przegonić udanym zaklęciem Expecto Patronum w przeciągu jednej tury, inaczej odbiera przytomność. Postaci nie mogą wykonać innej akcji, póki w temacie jest dementor.
Możliwe jest rzucenie carpiene w szafce zniknięć i ustosunkowanie się do rzutu już w pisanym poście (a zatem przekazanie informacji o wykrytych pułapkach drugiej postaci w tym samym poście, w którym carpiene zostało rzucone).
Udane carpiene z mocą 85 pozwala dostrzec Ostatnie tango, Błyskotka i Zawieruchę. Po rozpoznaniu pułapek można przejść do ich przełamywania zgodnie z obowiązującą mechaniką. Pułapki przełamywać można w dowolnej kolejności, ale Zawieruchę należy przełamać jako ostatnią.
Aktywacja Zawieruchy wywołuje skutki jak w opisie.
Aktywacja Ostatniego tanga wywołuje efekty jak w opisie.
Aktywacja Błyskotka oślepia postaci wkraczające na fragment brzegu aż do momentu pozbycia się brokatu z oka. Oczyszczeni oczu zajmuje 1 turę całkowitego skupienia na tej czynności (bez rzucania zaklęcia) albo 2 tury (w przypadku rzucania zaklęcia). W przypadku czarowania w sytuacji pozbawionej widoczności (całkowite pozbawienie zmysłu wzroku, całkowita ciemność, niewidzialny przeciwnik, który w jakiś sposób zdradza się obecnością, np. dźwiękiem kroku lub promieniem rzuconego zaklęcia) postać otrzymuje karę -80 do rzutu. Karę tę niweluje bonus przysługujący z biegłości spostrzegawczości.
Po upływie dwóch pierwszych tur pojawiają się wrogowie, którzy atakują. Najpóźniej wtedy aktywują się wszystkie nieaktywowane pułapki.
WYKLUCZONA
Zakon Feniksa: Dostęp do tego miejsca pozwoli na odcięcie możliwości skorzystania ze ścieżki zwolennikom Czarnego Pana i na zamknięcie jednego z niestrzeżonych wyjść z Londynu. W okolicy jednak na czatach stoją poplecznicy Rycerzy Walpurgii.
Postać, która pojawi się w wątku jako pierwsza, kieruje czarodziejem A, postać, która pojawiła się jako druga, kieruje czarodziejem B.
Czarodziej A: ma żywotność równą 90, statystykę opcm równą 10, statystkę uroków równą 20, atakuje w pętli zaklęciami Commotio, Ignitio, Fulgoro oraz broni się, kiedy jest to konieczne.
Czarodziej B: ma żywotność równą 100, statystykę opcm równą 10 i statystyką uroków równą 25, atakuje w pętli zaklęciami Commotio, Everte Stati, Timoria (chyba że wszystkie postacie w wątku znajdą się pod wpływem tych zaklęć), oraz broni się, kiedy jest to konieczne.
Rolę czarodzieja broniącego tego terenu może przejąć również dowolny Rycerz przy pomocy lusterka; wówczas walczy z Zakonnikami bez udziału mistrza gry, zgodnie ze statystykami rozpisanymi poniżej, ale bez ograniczeń co do kolejności oraz wyboru rzucanych zaklęć.
Gracz nie ma prawa zmienić woli postaci broniącej lokacji, jedyne, co robi, to rzuca za nią kością i opisuje jej działania w sposób fabularny.
Aby przejść do etapu III, należy odczekać 48 godzin, w trakcie których para (grupa) może zostać zaatakowana przez przeciwną organizację.
Postaci mają 2 tury na nałożenie zabezpieczeń, pułapek lub klątw oraz wydanie dyspozycji strażnikom należącym do organizacji.
Gra w tej lokacji jest dozwolona.
Wyjście z kanałów utrzymali
Brzydki, obskurny tunel nie zachęcał do tego, by zbadać jego wnętrze, ale doświadczenie w oczyszczaniu terenu mówiło, że to właśnie takie ścieżki ― odpychające, śmierdzące lub po prostu straszne ― najczęściej brane są na szlaki ewakuacyjne i tajne przesmyki. Dysponujący szerokim wachlarzem środków przekonywujących Rycerze skutecznie zdołali przekupić paru przemytników, a ci, zaintrygowani dłuższą i bardziej opłacalną współpracą, pokazali im drogi doprowadzające do tunelu. W krótkim czasie Rycerze wysłali tu swoich obserwatorów, by w ten sposób ująć jak największą liczbę potencjalnych rebeliantów. Tunel nie został zamknięty, ale pozostał pod stałą obserwacją, a ludzie, którzy nim przeszli, podobno już nigdy nie wrócili.
W połowie sierpnia stało się niewyobrażalne; kometa rozpadła się na tysiące kawałków, a jeden z nich ― wyjątkowo “upierdliwy”, jak określili informatorzy ― spadł tuż przy wejściu do kanału, blokując go całkowicie i tym samym wstrzymując przepływ ścieków. Te przeciskały się bokami, tryskały w najmniej oczekiwanych momentach, powoli napierały na łukowate sklepienie kanału. Panujący w okolicy smród był doprawdy porażający i skutecznie utrudniał prowadzenie akcji usunięcia odłamka gwiazdy. Jakby na domiar złego, z meteorytu co jakiś czas osypywał się tajemniczy, błyszczący pył, który przyklejał się do ciał, atakował płuca, powodując przeróżne efekty uboczne, od wyrośnięcia świńskich uszu, poprzez zniknięcia kości w kończynie, aż po głębokie i dotkliwe poparzenia.
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki, ale nad nią czuwa i w razie potrzeby odpowie na wezwanie.
Rycerze Walpurgii
Brzydki, obskurny tunel nie zachęcał do tego, by zbadać jego wnętrze, ale doświadczenie w oczyszczaniu terenu mówiło, że to właśnie takie ścieżki ― odpychające, śmierdzące lub po prostu straszne ― najczęściej brane są na szlaki ewakuacyjne i tajne przesmyki. Dysponujący szerokim wachlarzem środków przekonywujących Rycerze skutecznie zdołali przekupić paru przemytników, a ci, zaintrygowani dłuższą i bardziej opłacalną współpracą, pokazali im drogi doprowadzające do tunelu. W krótkim czasie Rycerze wysłali tu swoich obserwatorów, by w ten sposób ująć jak największą liczbę potencjalnych rebeliantów. Tunel nie został zamknięty, ale pozostał pod stałą obserwacją, a ludzie, którzy nim przeszli, podobno już nigdy nie wrócili.
W połowie sierpnia stało się niewyobrażalne; kometa rozpadła się na tysiące kawałków, a jeden z nich ― wyjątkowo “upierdliwy”, jak określili informatorzy ― spadł tuż przy wejściu do kanału, blokując go całkowicie i tym samym wstrzymując przepływ ścieków. Te przeciskały się bokami, tryskały w najmniej oczekiwanych momentach, powoli napierały na łukowate sklepienie kanału. Panujący w okolicy smród był doprawdy porażający i skutecznie utrudniał prowadzenie akcji usunięcia odłamka gwiazdy. Jakby na domiar złego, z meteorytu co jakiś czas osypywał się tajemniczy, błyszczący pył, który przyklejał się do ciał, atakował płuca, powodując przeróżne efekty uboczne, od wyrośnięcia świńskich uszu, poprzez zniknięcia kości w kończynie, aż po głębokie i dotkliwe poparzenia.
Primrose Burke
|19.09.1958
Punkt pomocowy, usytuowany na skraju zniszczonej przez meteoryt dzielnicy, jest niczym latarnia morska wśród burzliwego morza gruzów i zgliszcz. Stojąc już od wielu dni, jest świadkiem nieustającej walki o przetrwanie i ludzkiej solidarności w obliczu katastrofy. Ta prowizoryczna enklawa, zbudowana z resztek, które udało się odzyskać z chaosu, jest miejscem, gdzie życie i śmierć spotykają się twarzą w twarz.
Powietrze było duszne od lepiącego zapachu jaki wydobywał się z kanałów. Trójka wolontariuszy zobaczyła jak grupa ludzi stojąc po pas w błocie i szlamie stara się odblokować zatkany prześwit kanału.
Kanał, zatkany szczątkami budynków, mebli i, co najbardziej przerażające, ciałami ofiar, stał się mrocznym świadkiem tragedii. Próbując przekopać się przez metry szlamu i błota, pracujący stawali twarzą w twarz z brutalną rzeczywistością. Szlam, wydobywający się z głębi kanału, był gęsty i ciężki, nasączony olejami i krwią, tworząc nieznośny koktajl smrodu. W powietrzu unosił się duszący zapach rozkładu, świadczący o obecności ciał, które spędziły w wilgotnym i gorącym środowisku zbyt dużo czasu.
Do nowo przybyłych podszedł postawny mężczyzna zdejmując z twarzy maskę ochronną, jego ubranie było całe w szlamie, wytarł dłonie w podaną mu przez kogoś innego szmatkę.
-Was wysłało Ministerstwo? - Zapytał od razu i nawet nie spojrzał dokładnie na podaną mu kartkę, tylko przekazał ją dalej. -Musimy udrożnić kanał, wyciągnąć ciała i jak najszybciej pochować, smród nas zabije za chwilę. Wy dwaj pójdziecie pomagać udrożnić kanał. - Wskazał na Mitcha i Timothe’go. -Dadzą wam ubrania ochronne… jakieś, jak zostały. Ważne, abyście mieli rękawice. - Przetarł spocone czoło i zerknął na Gudrun. -Wśród tych, którzy pracują nad oczyszczeniem kanału, nie brakuje osób, które doznają obrażeń. Ostre krawędzie metalu, niespodziewane osunięcia ziemi i niebezpieczeństwa ukryte w błocie są stałym zagrożeniem. Ale nie, nie poślę cię do rannych, jesteś wysoka. - Zmarszczył brwi. -Potrzeba mi ludzi do obserwowania wnętrza kanału. Podejdziesz do dziur wylotowych i rzucaj co jakiś czas lumos maxima, aby zobaczyć czy nie leci w lawina błocka. - Polecił Gudrun. -Weź maskę… będzie śmierdzieć. - Widać, że chciał użyć bardziej dosadnego słowa, ale ugryzł się w ostatnim momencie w język.
Zostały im podane ubrania robocze oraz rękawice i wysokie gumowce, które raczej miały jedynie sprawiać wrażenie. Mieszanina szlamu i błota utrudniała poruszanie się. -Do roboty! - Zawołał mężczyzna podają łopaty. -Kopiemy, jak widzimy bąble na powierzchni wody odczekujemy, jak nie bulgocze kopiemy dalej, odsuwamy zawalisko. Widzicie trupa, kopiecie dalej, aż nie wypłynie całkowicie. Inni go zgarniają. - Wyjaśnił na czym polega ich praca. -A ty, do prześwitu i krzycz jak coś zobaczysz.
Trafiliście do punktu pomocowego i zostały rozdzielone między wami działania.
MG nie kontynuuje rozgrywki, ale nad nią czuwa i w razie potrzeby interweniuje.
Timothee i Mitch zostaliście skierowani do udrażniania kanałów, wszędzie jest szlam, błoto, które oblepia ubranie i ciężko się go pozbyć.
Gudrun zostałaś skierowana do prześwitu przy zatkanym kanale, masz obserwować, czy nie zawala się góra błota albo nie uderza fala ścieków.
Możecie sami kreować npców i wchodzić z nimi w interakcje. Możecie kreować wydarzenia. Wraz z zakończeniem wątku zgłoście to do Mistrza Gry (Primrose Burke).
Punkt pomocowy, usytuowany na skraju zniszczonej przez meteoryt dzielnicy, jest niczym latarnia morska wśród burzliwego morza gruzów i zgliszcz. Stojąc już od wielu dni, jest świadkiem nieustającej walki o przetrwanie i ludzkiej solidarności w obliczu katastrofy. Ta prowizoryczna enklawa, zbudowana z resztek, które udało się odzyskać z chaosu, jest miejscem, gdzie życie i śmierć spotykają się twarzą w twarz.
Powietrze było duszne od lepiącego zapachu jaki wydobywał się z kanałów. Trójka wolontariuszy zobaczyła jak grupa ludzi stojąc po pas w błocie i szlamie stara się odblokować zatkany prześwit kanału.
Kanał, zatkany szczątkami budynków, mebli i, co najbardziej przerażające, ciałami ofiar, stał się mrocznym świadkiem tragedii. Próbując przekopać się przez metry szlamu i błota, pracujący stawali twarzą w twarz z brutalną rzeczywistością. Szlam, wydobywający się z głębi kanału, był gęsty i ciężki, nasączony olejami i krwią, tworząc nieznośny koktajl smrodu. W powietrzu unosił się duszący zapach rozkładu, świadczący o obecności ciał, które spędziły w wilgotnym i gorącym środowisku zbyt dużo czasu.
Do nowo przybyłych podszedł postawny mężczyzna zdejmując z twarzy maskę ochronną, jego ubranie było całe w szlamie, wytarł dłonie w podaną mu przez kogoś innego szmatkę.
-Was wysłało Ministerstwo? - Zapytał od razu i nawet nie spojrzał dokładnie na podaną mu kartkę, tylko przekazał ją dalej. -Musimy udrożnić kanał, wyciągnąć ciała i jak najszybciej pochować, smród nas zabije za chwilę. Wy dwaj pójdziecie pomagać udrożnić kanał. - Wskazał na Mitcha i Timothe’go. -Dadzą wam ubrania ochronne… jakieś, jak zostały. Ważne, abyście mieli rękawice. - Przetarł spocone czoło i zerknął na Gudrun. -Wśród tych, którzy pracują nad oczyszczeniem kanału, nie brakuje osób, które doznają obrażeń. Ostre krawędzie metalu, niespodziewane osunięcia ziemi i niebezpieczeństwa ukryte w błocie są stałym zagrożeniem. Ale nie, nie poślę cię do rannych, jesteś wysoka. - Zmarszczył brwi. -Potrzeba mi ludzi do obserwowania wnętrza kanału. Podejdziesz do dziur wylotowych i rzucaj co jakiś czas lumos maxima, aby zobaczyć czy nie leci w lawina błocka. - Polecił Gudrun. -Weź maskę… będzie śmierdzieć. - Widać, że chciał użyć bardziej dosadnego słowa, ale ugryzł się w ostatnim momencie w język.
Zostały im podane ubrania robocze oraz rękawice i wysokie gumowce, które raczej miały jedynie sprawiać wrażenie. Mieszanina szlamu i błota utrudniała poruszanie się. -Do roboty! - Zawołał mężczyzna podają łopaty. -Kopiemy, jak widzimy bąble na powierzchni wody odczekujemy, jak nie bulgocze kopiemy dalej, odsuwamy zawalisko. Widzicie trupa, kopiecie dalej, aż nie wypłynie całkowicie. Inni go zgarniają. - Wyjaśnił na czym polega ich praca. -A ty, do prześwitu i krzycz jak coś zobaczysz.
MG nie kontynuuje rozgrywki, ale nad nią czuwa i w razie potrzeby interweniuje.
Timothee i Mitch zostaliście skierowani do udrażniania kanałów, wszędzie jest szlam, błoto, które oblepia ubranie i ciężko się go pozbyć.
Gudrun zostałaś skierowana do prześwitu przy zatkanym kanale, masz obserwować, czy nie zawala się góra błota albo nie uderza fala ścieków.
Możecie sami kreować npców i wchodzić z nimi w interakcje. Możecie kreować wydarzenia. Wraz z zakończeniem wątku zgłoście to do Mistrza Gry (Primrose Burke).
Jakoś nigdy nie byłem specjalnie fanem teleportacji za pomocą świstoklików, ale nie zmieniało to faktu, że z nich korzystałem. Mimo wszystko zdecydowanie wolałem zwykłą teleportację, wydawała mi się bezpieczniejsza, bo w końcu przenosiłem się wtedy w miejsce wybrane przez siebie, a nie przez kogoś innego.
W zasadzie nie wiem czego się spodziewałem. Kiedy pojawiliśmy się całą trójką na miejscu, pierwsze go mnie uderzyło to smród. Co prawda byłem na niego gotowy, bo to jednak kanały, ale chyba na takie stężenie nie byłem gotowy. Skrzywiłem nos, ale powstrzymałem chęć zakrycia nosa dłonią, bo w tym momencie zobaczyłem ogrom zniszczeń. Ludzie pracowali w pocie, smrodzie i brudzie. Na pewno też im to nie odpowiadało, ale nie gadali, po prostu pracowali. Przecież nie mogłem pokazać, że jestem od nich słabszy i przeszkadza mi smród, nawet jeśli mi przeszkadzał. Spodziewałem się, że moi towarzysze mają podobne podejście.
Kiedy zbliżył się do nas mężczyzna od razu podałem mu wcześniej otrzymaną kartkę. Pierwsze jego pytanie uznałem za retoryczne, przecież to było oczywiste, że Ministerstwo nas tu wysłało. Wysłuchałem jego słów w milczeniu. A więc nadal pod gruzami były uwięzione trupy, stąd ten swąd. Pomyślałem, że dobrze, że czasami odwiedzałem zakład pogrzebowy Iriny, dzięki temu widok trupa nie był dla mnie nowością i szczerze mówiąc nie robił na mnie wrażenia. Przynajmniej nie puszczę pawia na widok rozkładającego się nieboszczyka, a kto wie, może nawet pomogę w usunięciu ciała z wody.
Bez słowa przyjąłem „ochronne” ubrania, po czym ubrałem to wszystko na swoje ubrania, które i tak będą po wszystkim do wywalenia. Wiedziałem, że po powrocie do domu nie wyjdę z wanny minimum przez dwie godziny dopóki nie zmyję z siebie tego całego świństwa. Jakoś nie specjalnie wierzyłem, że te „ochronne” cichy w ogóle nas przed czymkolwiek ochronią.
Chwytając w rękę łopatę spojrzałem na przedmiot. Dlaczego w sumie nie mogliśmy tego robić za pomocą magii, czemu musieliśmy harować jak mugole? Nie żebym bał się pracy fizycznej, w końcu przy konstrukcjach należało się napracować nie tylko różdżką, ale też rękami. Jednak jakoś tutaj, przy zgromadzonych takich ilościach ludzi, mogli to śmiało zorganizować w taki sposób żeby każdy mógł używać czarów. Nie zamierzałem jednak wypowiadać swojego zdania na ten temat w tym momencie, możliwe, że zrobię to jak robota zostanie skończona, ale teraz należało się wziąć do pracy.
- Powodzenia. - rzuciłem spokojnie do Gurdun po norwesku wiedząc, że mnie zrozumie.
W końcu była Borginówną, a z tego co mi było wiadomo ta rodzina, wysyłała swoje dzieci do Durmstrangu, więc znajomość języka norweskiego była obowiązkowa. W Anglii rzadko miałem okazję porozmawiać z kimś w tym języku, a przecież poświęciłem wiele czasu by się go nauczyć. Nie chciałem stracić swobody wypowiadania się w nim, więc łapałem każdą okazję by z kimś porozmawiać. W domu czasami zamieniłem kilka zdań z Igorem, ale to by było na tyle.
Idąc za przykładem mężczyzny, który nas „przywitał” założyłem maskę na nos i usta, po czym już bez żadnego wahanie wlazłem prosto w błoto i szlam. Poruszanie się w tym było wystarczająco ciężkie, a jeszcze trzeba było uważać żeby się na niczym nie poślizgnąć i nie wywrócić. Od razu poczułem jak wszystkie mięśnie mi się napięły.
- Uważaj pod nogi. - obróciłem się na chwilę do mojego towarzysza.
W żadnym wypadku nie kierowała mną dobroduszność kiedy to mówiłam, chodziło mi o to, że jeśli jemu coś się stanie to ja z tym gównem zostanę sam, bo pewnie jego lordowska mość się obrazi i pójdzie do domu. Nie miałem najmniejszego zamiaru zaiwaniać tutaj sam.
Znalazłem miejsce dla siebie nieopodal wlotu do kanału, po czym machnąłem łopatą i zacząłem powoli ostrożnie przekopywać szlam. Na początku wszystko było w porządku, odrzucałem na bok błoto, czasami rękami przesuwając pozostałości budynków czy cholera wie co to było. W pewnym momencie jednak, kiedy podniosłem kilka cegieł by je odrzucić na bok, napotkałem spojrzenie. Martwe spojrzenie niebieskich oczu, które patrzyło na mnie z przerażeniem, które pozostało w nich na wieczność.
- O kurwa… - wzdrygnąłem się nie będąc w stanie oderwać wzroku od twarzy nieboszczki.
Kobieta była młoda, za młoda by spotkał ja tak okrutny koniec. W końcu zmusiłem się od odwrócenia wzroku.
- Mam ciało! - zawołałem, powoli i ostrożnie zaczynając odgarniać resztę kamieni i błota z trupa.
W zasadzie nie wiem czego się spodziewałem. Kiedy pojawiliśmy się całą trójką na miejscu, pierwsze go mnie uderzyło to smród. Co prawda byłem na niego gotowy, bo to jednak kanały, ale chyba na takie stężenie nie byłem gotowy. Skrzywiłem nos, ale powstrzymałem chęć zakrycia nosa dłonią, bo w tym momencie zobaczyłem ogrom zniszczeń. Ludzie pracowali w pocie, smrodzie i brudzie. Na pewno też im to nie odpowiadało, ale nie gadali, po prostu pracowali. Przecież nie mogłem pokazać, że jestem od nich słabszy i przeszkadza mi smród, nawet jeśli mi przeszkadzał. Spodziewałem się, że moi towarzysze mają podobne podejście.
Kiedy zbliżył się do nas mężczyzna od razu podałem mu wcześniej otrzymaną kartkę. Pierwsze jego pytanie uznałem za retoryczne, przecież to było oczywiste, że Ministerstwo nas tu wysłało. Wysłuchałem jego słów w milczeniu. A więc nadal pod gruzami były uwięzione trupy, stąd ten swąd. Pomyślałem, że dobrze, że czasami odwiedzałem zakład pogrzebowy Iriny, dzięki temu widok trupa nie był dla mnie nowością i szczerze mówiąc nie robił na mnie wrażenia. Przynajmniej nie puszczę pawia na widok rozkładającego się nieboszczyka, a kto wie, może nawet pomogę w usunięciu ciała z wody.
Bez słowa przyjąłem „ochronne” ubrania, po czym ubrałem to wszystko na swoje ubrania, które i tak będą po wszystkim do wywalenia. Wiedziałem, że po powrocie do domu nie wyjdę z wanny minimum przez dwie godziny dopóki nie zmyję z siebie tego całego świństwa. Jakoś nie specjalnie wierzyłem, że te „ochronne” cichy w ogóle nas przed czymkolwiek ochronią.
Chwytając w rękę łopatę spojrzałem na przedmiot. Dlaczego w sumie nie mogliśmy tego robić za pomocą magii, czemu musieliśmy harować jak mugole? Nie żebym bał się pracy fizycznej, w końcu przy konstrukcjach należało się napracować nie tylko różdżką, ale też rękami. Jednak jakoś tutaj, przy zgromadzonych takich ilościach ludzi, mogli to śmiało zorganizować w taki sposób żeby każdy mógł używać czarów. Nie zamierzałem jednak wypowiadać swojego zdania na ten temat w tym momencie, możliwe, że zrobię to jak robota zostanie skończona, ale teraz należało się wziąć do pracy.
- Powodzenia. - rzuciłem spokojnie do Gurdun po norwesku wiedząc, że mnie zrozumie.
W końcu była Borginówną, a z tego co mi było wiadomo ta rodzina, wysyłała swoje dzieci do Durmstrangu, więc znajomość języka norweskiego była obowiązkowa. W Anglii rzadko miałem okazję porozmawiać z kimś w tym języku, a przecież poświęciłem wiele czasu by się go nauczyć. Nie chciałem stracić swobody wypowiadania się w nim, więc łapałem każdą okazję by z kimś porozmawiać. W domu czasami zamieniłem kilka zdań z Igorem, ale to by było na tyle.
Idąc za przykładem mężczyzny, który nas „przywitał” założyłem maskę na nos i usta, po czym już bez żadnego wahanie wlazłem prosto w błoto i szlam. Poruszanie się w tym było wystarczająco ciężkie, a jeszcze trzeba było uważać żeby się na niczym nie poślizgnąć i nie wywrócić. Od razu poczułem jak wszystkie mięśnie mi się napięły.
- Uważaj pod nogi. - obróciłem się na chwilę do mojego towarzysza.
W żadnym wypadku nie kierowała mną dobroduszność kiedy to mówiłam, chodziło mi o to, że jeśli jemu coś się stanie to ja z tym gównem zostanę sam, bo pewnie jego lordowska mość się obrazi i pójdzie do domu. Nie miałem najmniejszego zamiaru zaiwaniać tutaj sam.
Znalazłem miejsce dla siebie nieopodal wlotu do kanału, po czym machnąłem łopatą i zacząłem powoli ostrożnie przekopywać szlam. Na początku wszystko było w porządku, odrzucałem na bok błoto, czasami rękami przesuwając pozostałości budynków czy cholera wie co to było. W pewnym momencie jednak, kiedy podniosłem kilka cegieł by je odrzucić na bok, napotkałem spojrzenie. Martwe spojrzenie niebieskich oczu, które patrzyło na mnie z przerażeniem, które pozostało w nich na wieczność.
- O kurwa… - wzdrygnąłem się nie będąc w stanie oderwać wzroku od twarzy nieboszczki.
Kobieta była młoda, za młoda by spotkał ja tak okrutny koniec. W końcu zmusiłem się od odwrócenia wzroku.
- Mam ciało! - zawołałem, powoli i ostrożnie zaczynając odgarniać resztę kamieni i błota z trupa.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zacisnęła powieki. Nie pamiętała, kiedy ostatnio korzystała ze świstoklika, jednak tego znajomego rwania w żołądku nie dało się pomylić z niczym innym. Coś jakby ścisnęło ją w brzuchu, po czym wywinęło go na drugą stronę. Stopy na ułamek sekundy utraciły kontakt z ziemią, by po chwili zapaść się w błocie po kostki. Gudrun czy to przez gwałtowną, niekontrolowaną (przez nią) teleportację, czy to przez wszechogarniający odór zemdliło. Ze wciąż przymkniętymi oczyma przełknęła ślinę i wzięła spokojny głęboki wdech. Gęsty i lepki smród kanałów mieszał się ze znajomą wonią źle zakonserwowanych, ludzkich ingrediencji alchemicznych, tworzył mieszankę owszem nieprzyjemną, lecz spodziewaną i przez to kojącą.
Niespiesznie rozwarła powieki na dźwięk rozchodzących się towarzyszy oraz zbliżającego się rosłego mężczyzny. Szlam ściśle obłapiał podeszwy zarówno jesiennych trzewików, jak i roboczych gumofilców, niczyi krok nie mógł się więc obejść bez głośnego mlaśnięcia. Łącznie z tymi Borgin. Niewielki grymas przemknął po bladej twarzy, na myśl, że w najgorszym przypadku wszystkie jej ubrania zostaną tego wieczora wyrzucone na śmietnik, w najlepszym zaś - taki los spotka jedynie jej przesiąknięte do cna smrodem zgnilizny buty. Cóż, będzie musiała rozglądnąć się za kolejnymi zleceniami i odstawić (zresztą i tak od początku nierealne) marzenia o kawie czy dobrej rybie na później.
Zdjęta niechętnym, choć pewnym ruchem maska ochronna odsłoniła przed nimi dojrzałą, dodatkową postarzoną przez cienie pod oczyma i dwudniowy zarost twarz. Zmęczenie odcisnęło na mężczyźnie ewidentne piętno, nie przebijało się ono jednak przez jego głos. Wypowiadane słowa pozostawały wyraźne i konkretne. Gudrun kiwnęła głową. Urzędnicy w Ministerstwie Magii dali im już jasno do zrozumienia, iż dziś nie oczekiwano od młodzieży kwiecistych wypowiedzi czy wnikliwych pytań. Nie mieli na to czasu. Trwała więc z Mitchem w zgodnej ciszy, kątem oka tylko zerkając w kierunku najmłodszego towarzysza. Timothe Lestrange. Jeszcze w wygodnych objęciach ministerialnego korytarza wzięła go za ucznia, jednak usłyszawszy po raz wtóry szlacheckie, wymawiane lekko z francuska nazwisko, zaczynała skłaniać się ku myśli, że to nie wiek a arystokratyczny tryb życia mógł stać za młodocianymi rysami. Choć kto wie. Skoro ministerstwo się przełamało i oddelegowało arystokratów do odkopywania trupów, to czemu by nie i tych nieletnich? Minimalnie zacisnęła szczęki. Poszkodowane osoby, obrażenia od metalu i osuwisk. Nie uśmiechało jej się zabawianie rannych, z kolei do ich opatrywania brakowało jej niezbędnych umiejętności. Mężczyzna chyba wyczuł sceptycyzm Borgin bądź po prostu obmyślał podział prac na bieżąco. Tak czy siak, została ona na szczęście oddelegowana na pozycję… czujki? Zacisnęła dłonie na masce, wypierając z pamięci wspomnienie towarzyszącej jej przy śniadaniu muchy, która jakby od niechcenia, wbrew wszelkim prawom natury i rozsądku zmieniała kolor swego kadłubka. Znajdowała się na nowych eliksirach już od przeszło miesiąca, od ostatniego większego omamu wzrokowego minęło jeszcze więcej. Żadna iluzja pomylonego umysłu nie skryje przed nią zapowiedzi błotnej lawiny. Choć rzucenie małego Vigilio na osobności nie powinno zaszkodzić, czyż nie?
Podniosła głowę skutecznie wybita z rozmyślań przez brzmienie znajomej mowy. ― Dzięki ― po chwili wahania odmruknęła po norwesku, szczerze i mile zaskoczona swojskim akcentem. Zazwyczaj osoby, z którymi wymieniała się zdaniami po norwesku, były tymi samymi (z wyjątkiem Imosi, lecz to było co innego, Imogen składała się prawie z samych wyjątków) z którymi mijała się na korytarzach Durmstrangu. Do tego stopnia, aż Borgin zdarzało się zapominać, że język ten nie był ściśle przypisany do jej nastoletnich lat. ― Jakby co wołajcie ― pewniej dodała, równocześnie podwiązując spódnice, tak by móc bez przeszkód nałożyć na nią ubranie robocze. Wysokie kalosze utrudniały poruszanie się, maska ledwo przytłumiała zewsząd napierający odór, zaś przyzwyczajone do śliskiej widłowężej skóry dłonie pociły się i lepiły do roboczych rękawic. Nadal jednak stanowiąc lepiej dostosowany ubiór od cienkich, wczesnojesiennych przyodziewków, które - uprzednio ciasno owinięte w płaszcz - na razie zostały porzucone, niedaleko, stosunkowo suchego miejsca teleportacji.
Ostrożnie ruszyła w głąb kanałów. Przymknęła i rozwarła szerzej oczy, próbując się przyzwyczaić do gęstniejącego mroku. Szlam oraz smród niezmiennie obłapiał ze wszystkich stron, od czasu do czasu prócz błota wyczuwała pod stopami kolejnedziecięce zabawki zwierzęce truchła ekskrementy ludzkie szczątki śmieci, którym starała się nie poświęcać choćby ponad gram niezbędnej uwagi. Chwila i dostrzegła najbliższe prześwity. ― Lumos Maxima! ― rzuciła bez najmniejszego wahania. Delikatnie zmarszczyła nos, przyglądając się rozświetlonym korytarzom i obracając w dłoniach tamaryszkowe drewno. Sieć zapchanych oraz zawalonych przez trzęsienia ziemi kanałów zionęła oczywistym niebezpieczeństwem. Magiczne wyostrzenie sobie na nie zmysłów za pomocą Vigilio mogło przynieść więcej szkód niż korzyści, lecz może… Zmrużyła oczy, słysząc pierwszą, nieśmiało rozbrzmiewającą za jej plecami kurwę i następujący po niej okrzyk. Czyli pierwszy trup znaleziony. Przełożyła różdżkę z ręki do ręki. Kula światła nie powinna zniknąć w najbliższym czasie, czemu więc nie wyczarować by jej do towarzystwa małą gałkę oczną? Zajrzeć w głąb prześwitu dla pewności, móc od czasu do czasu przekonać się, czy Mitch i Timothee nie potrzebują pomocy bez konieczności przedzierania się przez szlam, byłoby bardzo pragmatyczną opcją.
Niespiesznie rozwarła powieki na dźwięk rozchodzących się towarzyszy oraz zbliżającego się rosłego mężczyzny. Szlam ściśle obłapiał podeszwy zarówno jesiennych trzewików, jak i roboczych gumofilców, niczyi krok nie mógł się więc obejść bez głośnego mlaśnięcia. Łącznie z tymi Borgin. Niewielki grymas przemknął po bladej twarzy, na myśl, że w najgorszym przypadku wszystkie jej ubrania zostaną tego wieczora wyrzucone na śmietnik, w najlepszym zaś - taki los spotka jedynie jej przesiąknięte do cna smrodem zgnilizny buty. Cóż, będzie musiała rozglądnąć się za kolejnymi zleceniami i odstawić (zresztą i tak od początku nierealne) marzenia o kawie czy dobrej rybie na później.
Zdjęta niechętnym, choć pewnym ruchem maska ochronna odsłoniła przed nimi dojrzałą, dodatkową postarzoną przez cienie pod oczyma i dwudniowy zarost twarz. Zmęczenie odcisnęło na mężczyźnie ewidentne piętno, nie przebijało się ono jednak przez jego głos. Wypowiadane słowa pozostawały wyraźne i konkretne. Gudrun kiwnęła głową. Urzędnicy w Ministerstwie Magii dali im już jasno do zrozumienia, iż dziś nie oczekiwano od młodzieży kwiecistych wypowiedzi czy wnikliwych pytań. Nie mieli na to czasu. Trwała więc z Mitchem w zgodnej ciszy, kątem oka tylko zerkając w kierunku najmłodszego towarzysza. Timothe Lestrange. Jeszcze w wygodnych objęciach ministerialnego korytarza wzięła go za ucznia, jednak usłyszawszy po raz wtóry szlacheckie, wymawiane lekko z francuska nazwisko, zaczynała skłaniać się ku myśli, że to nie wiek a arystokratyczny tryb życia mógł stać za młodocianymi rysami. Choć kto wie. Skoro ministerstwo się przełamało i oddelegowało arystokratów do odkopywania trupów, to czemu by nie i tych nieletnich? Minimalnie zacisnęła szczęki. Poszkodowane osoby, obrażenia od metalu i osuwisk. Nie uśmiechało jej się zabawianie rannych, z kolei do ich opatrywania brakowało jej niezbędnych umiejętności. Mężczyzna chyba wyczuł sceptycyzm Borgin bądź po prostu obmyślał podział prac na bieżąco. Tak czy siak, została ona na szczęście oddelegowana na pozycję… czujki? Zacisnęła dłonie na masce, wypierając z pamięci wspomnienie towarzyszącej jej przy śniadaniu muchy, która jakby od niechcenia, wbrew wszelkim prawom natury i rozsądku zmieniała kolor swego kadłubka. Znajdowała się na nowych eliksirach już od przeszło miesiąca, od ostatniego większego omamu wzrokowego minęło jeszcze więcej. Żadna iluzja pomylonego umysłu nie skryje przed nią zapowiedzi błotnej lawiny. Choć rzucenie małego Vigilio na osobności nie powinno zaszkodzić, czyż nie?
Podniosła głowę skutecznie wybita z rozmyślań przez brzmienie znajomej mowy. ― Dzięki ― po chwili wahania odmruknęła po norwesku, szczerze i mile zaskoczona swojskim akcentem. Zazwyczaj osoby, z którymi wymieniała się zdaniami po norwesku, były tymi samymi (z wyjątkiem Imosi, lecz to było co innego, Imogen składała się prawie z samych wyjątków) z którymi mijała się na korytarzach Durmstrangu. Do tego stopnia, aż Borgin zdarzało się zapominać, że język ten nie był ściśle przypisany do jej nastoletnich lat. ― Jakby co wołajcie ― pewniej dodała, równocześnie podwiązując spódnice, tak by móc bez przeszkód nałożyć na nią ubranie robocze. Wysokie kalosze utrudniały poruszanie się, maska ledwo przytłumiała zewsząd napierający odór, zaś przyzwyczajone do śliskiej widłowężej skóry dłonie pociły się i lepiły do roboczych rękawic. Nadal jednak stanowiąc lepiej dostosowany ubiór od cienkich, wczesnojesiennych przyodziewków, które - uprzednio ciasno owinięte w płaszcz - na razie zostały porzucone, niedaleko, stosunkowo suchego miejsca teleportacji.
Ostrożnie ruszyła w głąb kanałów. Przymknęła i rozwarła szerzej oczy, próbując się przyzwyczaić do gęstniejącego mroku. Szlam oraz smród niezmiennie obłapiał ze wszystkich stron, od czasu do czasu prócz błota wyczuwała pod stopami kolejne
No umówmy się, już kiedy usłyszał hasło „kanały” wiedział, że to nie będzie spacer po parku, prawda? Łudził się jednak, że może nie będzie aż tak źle. Może po prostu trzeba będzie wygarnąć masę nagromadzonego śmiecia, gruzu i różnych takich. Nie był przygotowany na to co zastał na miejscu. Do tej chwili nigdy nie przypuszczał, że zatęskni za pracami przy terrariach w rezerwacie Rosierów.
Słuchał uważnie tego co mówił do nich jakiś gość, który prawdopodobnie ogarniał ten cały bajzel. Nie odzywał się, bo i nie miał nic do powiedzenia, zamiast tego rozglądał się dookoła. Starał się oddychać jak najpłycej i przygotować mentalnie na to co go czeka. No pięknie. Trupy i lawiny błocka. Zapowiadał się cudowny dzień. Przez moment zastanawiał się czy w ogóle można było gorzej trafić z przydziałem i jakiś cichy głosik mu powiedział, że być może gdzieś była jeszcze gorsza robota.
Z cichym westchnieniem wziął ochronne ubrania i nałożył je na siebie. Miał nadzieję, że chociaż trochę go odgrodzą od tego całego syfu w jaki zaraz mieli wejść.
-Jasne- rzucił do Mitcha. Przedzierał się przez błocko powoli. Gęsty szlam całkiem skutecznie krępował ruchy. Poczuł się nieswojo na myśl, że jeśli faktycznie poleci na nich lawina błocka to nie będą w stanie szybko uciec. Szczęście im się zdecydowanie przyda.
-I dzięki- zwrócił się do Gudrun. Poszedł razem ze swoim dzisiejszym towarzyszem i zajął miejsce gdzieś niedaleko niego. Zaczął odgarniać błocko i szlam i cholera wie co jeszcze, aż napatoczył mu się jakiś większy kamień. Próbował go wzruszyć, ale widać był zbyt duży by mógł zrobić to sam.
-Ej, pomo…- zwrócił się do czarodzieja i wtedy jego wzrok padł na nieboszczkę. Sam widok trupa nie robił na nim wrażenia, ale topielcy… no nie byli zbyt piękni. Timothee najpierw trochę pobladł, potem zzieleniał ale na tym na szczęście się skończyło. Zamiast tego z większym zapałem zabrał się za próbę ruszenia kamulca, byle tylko się nie oglądać za bardzo na znalezisko Mitcha.
Słuchał uważnie tego co mówił do nich jakiś gość, który prawdopodobnie ogarniał ten cały bajzel. Nie odzywał się, bo i nie miał nic do powiedzenia, zamiast tego rozglądał się dookoła. Starał się oddychać jak najpłycej i przygotować mentalnie na to co go czeka. No pięknie. Trupy i lawiny błocka. Zapowiadał się cudowny dzień. Przez moment zastanawiał się czy w ogóle można było gorzej trafić z przydziałem i jakiś cichy głosik mu powiedział, że być może gdzieś była jeszcze gorsza robota.
Z cichym westchnieniem wziął ochronne ubrania i nałożył je na siebie. Miał nadzieję, że chociaż trochę go odgrodzą od tego całego syfu w jaki zaraz mieli wejść.
-Jasne- rzucił do Mitcha. Przedzierał się przez błocko powoli. Gęsty szlam całkiem skutecznie krępował ruchy. Poczuł się nieswojo na myśl, że jeśli faktycznie poleci na nich lawina błocka to nie będą w stanie szybko uciec. Szczęście im się zdecydowanie przyda.
-I dzięki- zwrócił się do Gudrun. Poszedł razem ze swoim dzisiejszym towarzyszem i zajął miejsce gdzieś niedaleko niego. Zaczął odgarniać błocko i szlam i cholera wie co jeszcze, aż napatoczył mu się jakiś większy kamień. Próbował go wzruszyć, ale widać był zbyt duży by mógł zrobić to sam.
-Ej, pomo…- zwrócił się do czarodzieja i wtedy jego wzrok padł na nieboszczkę. Sam widok trupa nie robił na nim wrażenia, ale topielcy… no nie byli zbyt piękni. Timothee najpierw trochę pobladł, potem zzieleniał ale na tym na szczęście się skończyło. Zamiast tego z większym zapałem zabrał się za próbę ruszenia kamulca, byle tylko się nie oglądać za bardzo na znalezisko Mitcha.
Dwóch mężczyzn nieopodal mnie przybywało mi z pomocą. Nie było opcji żebym sam sobie poradził z wydobyciem nieboszczki. Jej ciało zdążyło już napuchnąć od wody, więc trzeba było postępować bardzo ostrożnie. Może nawet lepiej że nie używaliśmy przy tym magii, nie moglibyśmy wtedy wyczuć dokładnie czy gdzieś się czasami nie osuwa ziemia. Kiedy mniej więcej oczyściliśmy miejsce w około ciała, wraz z jeszcze jednym jegomościem złapaliśmy ciało pod ramiona i powoli wyciągnęliśmy z błota. Jej ciało było w połowie zmiażdżone, zwłaszcza dolna część. Ubrania porwane i było widać, że brakuje sporo mięsa w prawej nodze. Biedaczka nie zasługiwała na taki los. Przenieśliśmy zwłoki dalej od kanału i tam zostawiliśmy, żeby odpowiednie osoby mogły się nim zająć. Zerknąłem po drodze na młodego lorda, który siłował się z dość sporym kamulcem. Ciekaw byłem czy sobie poradzi, czy w końcu da sobie spokój i zabierze się za coś lżejszego. Ale może z drugiej strony dobrze, że się chociaż trochę zmęczy, pewnie nie często mu się to zdarzało.
Wróciłem do swojego poprzedniego miejsca i na nowo zabrałem się do pracy. Pozbycie się ciała odsłoniło dość spory kawałek wlotu do kanału, więc wydawałoby się, że teraz będzie tylko z górki. W każdym razie miałem naprawdę taką nadzieję. Od tego smrodu i wszystkiego w około zaczynała powoli boleć mnie głowa, ale zaciskałem zęby i pracowałem dalej. Kamień po kamieniu, odłamek po odłamku, machnięcie łopaty raz po raz. Byłem tak skupiony na wykonywaniu swojego zadania, że dopiero po dłuższej chwili usłyszałem wołanie o pomoc. Początkowo nie miałem pojęcia skąd to wołanie dochodzi, jednak kilka chwil później zauważyłem mężczyznę jakieś trzy metry ode mnie.
- Ej młody dawaj tu z tą łopatą! Conor potrzebuje pomocy! - zawołał facet, który już zdążył dotrzeć do potrzebującego i teraz rękami odgarniał błoto.
Pociągając nogami ruszyłem przez błoto w tamtym kierunku. Conor był młodym chłopakiem, zdecydowanie młodszym ode mnie i w tym momencie był zakopany po sam pas w błocie i wszystkim innym co tylko znalazło się w okolicy kiedy szlam go zalał. W jego oczach było widać czystą panikę, kręcił się i starał się za wszelką cenę uwolnić z pułapki.
- Ej nie szarp się, to tylko pogarsza sprawę! - powiedziałem starając się powoli łopatą zebrać błoto, które znajdowało się przy chłopaku.
Nie było to łatwe zadanie, bo chłopak strasznie panikował, jakby w ogóle nie zauważał osób, które starały się móc pomóc. Czułem jak zaczynam się irytować, bo żadne słowa do niego nie docierały, a tylko wszystko utrudniał.
- Timothee pomóż tutaj! - zawołałem w końcu obracając się w kierunku młodego Lestrange.
Przydałby się ktoś jeszcze do pomocy, ale w naszym otoczeniu nie widziałem nikogo, a Gurdun znajdowała po drugiej stronie zapory, więc raczej w tym momencie nie było sensu jej wołać.
Wróciłem do swojego poprzedniego miejsca i na nowo zabrałem się do pracy. Pozbycie się ciała odsłoniło dość spory kawałek wlotu do kanału, więc wydawałoby się, że teraz będzie tylko z górki. W każdym razie miałem naprawdę taką nadzieję. Od tego smrodu i wszystkiego w około zaczynała powoli boleć mnie głowa, ale zaciskałem zęby i pracowałem dalej. Kamień po kamieniu, odłamek po odłamku, machnięcie łopaty raz po raz. Byłem tak skupiony na wykonywaniu swojego zadania, że dopiero po dłuższej chwili usłyszałem wołanie o pomoc. Początkowo nie miałem pojęcia skąd to wołanie dochodzi, jednak kilka chwil później zauważyłem mężczyznę jakieś trzy metry ode mnie.
- Ej młody dawaj tu z tą łopatą! Conor potrzebuje pomocy! - zawołał facet, który już zdążył dotrzeć do potrzebującego i teraz rękami odgarniał błoto.
Pociągając nogami ruszyłem przez błoto w tamtym kierunku. Conor był młodym chłopakiem, zdecydowanie młodszym ode mnie i w tym momencie był zakopany po sam pas w błocie i wszystkim innym co tylko znalazło się w okolicy kiedy szlam go zalał. W jego oczach było widać czystą panikę, kręcił się i starał się za wszelką cenę uwolnić z pułapki.
- Ej nie szarp się, to tylko pogarsza sprawę! - powiedziałem starając się powoli łopatą zebrać błoto, które znajdowało się przy chłopaku.
Nie było to łatwe zadanie, bo chłopak strasznie panikował, jakby w ogóle nie zauważał osób, które starały się móc pomóc. Czułem jak zaczynam się irytować, bo żadne słowa do niego nie docierały, a tylko wszystko utrudniał.
- Timothee pomóż tutaj! - zawołałem w końcu obracając się w kierunku młodego Lestrange.
Przydałby się ktoś jeszcze do pomocy, ale w naszym otoczeniu nie widziałem nikogo, a Gurdun znajdowała po drugiej stronie zapory, więc raczej w tym momencie nie było sensu jej wołać.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wyjście z kanałów
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki