Wydarzenia


Ekipa forum
Duża sala
AutorWiadomość
Duża sala [odnośnik]05.08.17 22:32
First topic message reminder :

Duża sala

Specjalnie przygotowana sala, w której zmieścić może się wiele osób. Oprócz łóżek, w równych rzędach, ułożone są także materace, na których leżą ci mniej dotkliwie zranieni wybuchem. Uzdrowiciele w żółtych kitlach uwijają się jak w ukropie między pacjentami lecząc wszystkich z najgroźniejszych obrażeń. Co jakiś czas usłyszeć można podniesione głosy medyków kategorycznie zabraniające odwiedzin i chodzenia między łóżkami. W całym pomieszczeniu panuje hałas i zamieszanie, w którym zdają odnajdywać się jedynie pracownicy Munga. Nikt, kto się pojawia w szpitalu nie będzie pozostawiony bowiem bez pomocy.

Żeby wyleczyć się z obrażeń, których postaci nabawiły się w wyniku Do odważnych świat należy, trzeba napisać przynajmniej jednego posta w niniejszym wątku.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Duża sala - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Duża sala [odnośnik]16.08.17 12:26
Miała wrażenie, że łzy ciekły po jej policzkach samoistnie, bo nie pamiętała, żeby sama sobie wydała pozwolenie na płacz. Nie chciała płakać. Nie teraz, kiedy jej ciało tak bardzo żądało odpoczynku, odbierając bodźce z zewnątrz i wmawiając sobie, że to bezpieczne miejsce. Nie teraz, kiedy umysł ostrzegał o niebezpieczeństwie płynącym z każdej dłoni. Ciąg zdarzeń z bliskiej przeszłości zupełnie zdezorientował jej instynkty – coś mówiło jej, że to Mung, a w Mungu ludzie nieśli innym pomoc, ale z kolei z drugiej strony wszystko, czym była, poddawało pod wątpliwość każdy najmniejszy bodziec. Przecież niedawno była w celi, odpływała i powracała na ziemię w jednej chwili, błagała o oddechy, sądziła, że umrze; potem pojawiła się w zupełnie innym miejscu, gdzie pachniało trawą i śmierdziało zwierzęcymi odchodami, doznała krzywd z ręki obcego mężczyzny, którego w dodatku nie widziała, bo jasny promień światła oślepił ją nieznaną jej magią. A teraz wylądowała tutaj. W kolejnym miejscu, którego się nie spodziewała. W miejscu, do którego teoretycznie nie powinna trafić.
Spazmatyczne oddechy przedzierały się przez łzy, które ciężkimi kroplami opadały na szary koc. Oczywiście, że się bała. Tylko głupcy potrafili łudzić się, że strach nie istniał.
Wątpiła nawet w zapewnienia o bezpieczeństwie z ust pielęgniarki, która mimo wszystko budziła w Eileen ślady ulgi i pewności. Przyniósł ją tutaj. Spojrzała na niego, okoliła jego sylwetkę ostrożnie, wzrokiem mętnym, nieco przytłumionym pod ciężarem zmarszczonych do bólu brwi. Mówiła do niej jak do dziecka. I może to dobrze. W innym wypadku miałaby problem ze znalezieniem sensu w tym wszystkim.
Faktycznie ją tutaj przyniósł? Może to nie był ten, który rzucił na nią zaklęcia, które odebrały jej władzę w ciele? Próbowała je sobie przypomnieć, ale w tej chwili to było okrutnie trudne. Musiała minąć dłuższa chwila, zanim Eileen zdecydowała się uwierzyć słowom obu znajdujących się przy jej łóżku osób, ale nie spowodowało to rozprężenia w jej mięśniach. Wciąż siedziała skulona na łóżku, mnąc w dłoniach koc.
Skąd mnie zabrałeś?  – spytała w końcu, powstrzymując wypływające z oczu łzy, ocierając je wierzchem dłoni. Smuga roztartego brudu ozdobiła jej policzek rozcieńczoną barwą szarości i brązów. – Gdzie byłam, kiedy mnie znalazłeś?
Przymknęła otwarte do tej pory usta. Uwierzyła w to, że ją odnalazł – a przynajmniej uwierzyła w słowa tej kobiety, która jej to przekazała. Gdy dłużej przyglądała się mężczyźnie, spływało na nią wrażenie, że być może osądziła go zbyt wcześnie. Dobrze mu z oczu patrzyło, chociaż swoją posturą budził niepokój.
Dziękuję – pociągnęła nosem i zacisnęła usta, żeby znów się nie rozpłakać jak małe dziecko. – Naprawdę dziękuję.
Wrażenie uwolnienia było nie do uniesienia.


Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że

Nasze serca świecą w mroku



Ostatnio zmieniony przez Eileen Wilde dnia 19.08.17 13:33, w całości zmieniany 1 raz
Eileen Bartius
Eileen Bartius
Zawód : Magibotanik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
didn't i show i cared?
i do
oh, i do

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Duża sala - Page 2 1hKUbRW
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1515-eileen-wilde https://www.morsmordre.net/t1553-krolicza-poczta#14938 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f222-hogsmeade-134-dom-bartiusow https://www.morsmordre.net/t3930-skrytka-bankowa-nr-429#74545 https://www.morsmordre.net/t1578-eileen-wilde#15736
Re: Duża sala [odnośnik]18.08.17 1:30
Cichy świst rozległ się wzdłuż ciemnej uliczki, kiedy osłabiony mężczyzna pojawił się tuż przed zakurzoną witryną budynku z czerwonej, starej cegły. Warknąwszy pod nosem na sam jego widok zbliżył się, aby zdradzić cel swojej wizyty manekinowi – istnemu strażnikowi ów miejsca. Nienawidził szpitali, albowiem wiązały się one z pytaniami, na które zazwyczaj unikał odpowiedzi, jednak w tej sytuacji nie miał wyjścia. Zaklęcie, którym został trafiony działało zbyt szybko i powodując coraz większe spustoszenie w organizmie nie pozwalało racjonalnie myśleć, a tym bardziej szukać ratunku u innych źródeł. Świat zdawał się oszaleć i skutki tego wariactwa najprawdopodobniej nie dosięgnęły tylko Macnaira, ale i większości przebywającej w tym czasie w Anglii, toteż nie mógł mieć pewności, iż odnajdzie uzdrowiciela na czas. Ten paskudnie naglił.
Przedzierając się przez wnękę ramy, a następnie długi korytarz jego głowa pulsowała coraz mocniej, a nogi zaczynały odmawiać posłuszeństwa. Drętwienie stawało się coraz bardziej uciążliwe i co gorsza trudniejsze do zignorowania, bowiem każdy kolejny krok zdawał się małą torturą wymierzoną wprost w jego fizyczną, jak i psychiczną sferę wytrzymałości. Pełnia zdrowia odgrywała w jego pracy niesamowicie ważną rolę, więc nie mógł sobie pozwolić na jakiekolwiek uszczerbki, choć właściwie gdzieś z tyłu głowy czuł, iż było to nieuniknione.
Oparłszy się dłonią o futrynę drzwi jednej z większych sali jego uszu dobiegły głośne jęki. Dopiero kiedy uniósł wzrok ujrzał kilkadziesiąt łóżek ustawionych w rzędach i mnóstwo ludzi żałośnie wiercących się na kozetkach, z twarzą wygiętą w silnym bólu. Byli bezsilni na anomalie, z którymi stoczyli nierówną walkę i podobnie jak Macnair zostali skazani na umiejętności praktyków magii leczniczej. Zaklęcia stały się kapryśne, toteż nie wszystko szło po ich myśli i czasem zupełnie nieświadomie mogli jeszcze mocniej uszkodzić pacjenta – brał ów kwestię pod uwagę, jednak nie miał wyjścia. Wpadł do środka nie mając już siły utrzymać się na własnych nogach; trucizna nie ustępowała i niczym wąż wysysała z niego każdy oddech powodując paskudnie pieczenie w klatce piersiowej.
Z pomocą niższego o głowę czarodzieja ułożył się na twardym materacu, a następnie wsunął pod głowę poduszkę. Był bliski omdlenia, właściwie nie był pewny, czy aby na chwilę nie odpłynął, gdyż nie pamiętał chwili, w której uzdrowiciel zniknął pośród wysokich, przeszklonych szaf w poszukiwaniu odpowiedniego antidotum. Niewiele informacji potrzebował, aby jasno i wyraźnie zakomunikować szatynowi, iż został po prostu otruty.
Eliksiry były mu obce podobnie jak zielarstwo, zatem gdy tylko chwycił fiolkę od mężczyzny nie zastanawiał się zbyt długo nad jej opróżnieniem. Potrzebował pomocy i miał świadomość, że Mung był jego ostatnią szansą. Skrzywił się na paskudny smak zawartości szkła, ale nie musiał się z nim zbyt długo oswajać, albowiem chwilę potem zasnął, a jego oddech zdecydowanie zwolnił wracając w końcu do normy.
Kilkugodzinna drzemka zregenerowała część jego sił, więc dawka wywaru wzmacniającego była niezbędna. Czuł się lepiej – zdecydowanie, zatem nie zamierzając spędzać w szpitalu ani chwili dłużej wymknął się do wyjścia, gdy uzdrowiciele stracili go z pola widzenia. Z resztą mieli ręce pełne roboty; jeden pacjent mniej równy był jednemu problemowi mniej, a wtem grało to kluczową rolę.


|zt




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Duża sala [odnośnik]18.08.17 14:08
Czekanie na ratunek na tej opuszczonej plaży było prawie niczym koszmar. Florence była poparzona, chora na chorobę zakaźną, przerażona, opuszczona, otoczona tylko kilkoma zaklęciami ochronnymi rzuconymi przez Holly. Nie wiedziała nawet czy Skamander faktycznie wyśle do niej pomoc, ale na szczęście magomedycy pojawili się bardzo szybko - szczególnie zważając na okoliczności. Florence, gdy tylko pojawili się w Mungu, nie mogła się nadziwić co się dzieje. Wszędzie panował chaos, ludzie biegali w jedną i w drugą, dookoła pełno było rannych, ślepych, poparzonych (tak jak ona?).
Nie miała się za bardzo okazji przyjrzeć głównej sali, do której zwożono chorych i poszkodowanych przez anomalie. Ze względu na jej chorobę przetransportowano ją od razu na oddział zakaźny, jednakże do innej sali niż poprzednio - prawdopodobnie ze względu na poważne oparzenia, pokrywające jej skórę. Florence chyba jeszcze nigdy tak bardzo nie cieszyła się na widok szpitalnego łóżka. Skrzypienie materaca, szorstka pościel - wszystko to na co narzekała wcześniej, teraz było wręcz mile widziane. No, może poza drapiącą pościelą, bo jednak dotyk takowej sprawiał jej trochę bólu. Bardzo szybko dostała jednak eliksiry przeciwbólowe oraz łagodzące oparzenia - i mogła nawet w spokoju zasnąć.
Jej stan nie był najlepszy ale zdecydowanie opanowany, dlatego uzdrowiciele pobiegli zajmować się poważniejszymi przypadkami, a ona została sama. Znowu. Tym razem jednak w znajomym otoczeniu, uspokojona i bezpieczna. No, co do tego bezpieczeństwa to nie mogła być pewna, w końcu już raz ją z tych murów wyniosło wbrew jej woli... a o tym, że nie była to sprawka konkretnej osoby a wina anomalii, która dotknęła całą Anglię, miała dopiero przeczytać. Och, miała tylko nadzieję, że Floreanowi nic sie nie dzieje! Oby był cały i zdrowy w ich mieszkaniu!
Serce Florence znów zadrżało z niepokoju, ale nie mogła nic zrobić. Poza tym, eliksiry zaczęły działać a jej od nadmiaru emocji po prostu zaczęło brakować sił. Powieki więc jej opadły, a dzięki eliksirowi słodkiego snu, mogła spokojnie odpocząć.

zt


What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might

Not know what the hell is going on!

Florence Fortescue
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 2 +2
UROKI : 12 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Duża sala - Page 2 Tumblr_p0ebmcr3Ki1wbxqk4o1_540
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3964-florence-fortescue https://www.morsmordre.net/t3969-hiacynt#76587 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f278-pokatna-5-2 https://www.morsmordre.net/t3970-florence-fortescue#76622
Re: Duża sala [odnośnik]19.08.17 13:13
Nigdy nie lubił szpitali. I nie chodziło o rolę, którą odgrywali uzdrowiciele w ratowaniu życia. To widok, teraz spotęgowany szeregiem łóżek ustawionych jedno obok drugiego, jak mrówcze stanowiska. Ale najbardziej raził widok ułożonych na kozetkach ciał. Dzieci, dorośli, mniej lub bardziej, a w dużej mierze jeszcze bardziej okaleczeni ludzie. Grymasy bólu barwiące twarze, płynące łzy, łkanie i jęki rysowały obraz wręcz makabryczny. I strach, ten sam, który odbijał się w jasnych oczach wciąż nieznajomej kobiety. Strach, który znaczył więcej niż szaleństwo panujących anomalii. Cokolwiek jej sie przytrafiło, sięgało dalej i głębiej niż większości spotkanych tu magicznych. Możliwe, że ten sam widok kiedyś zmusił Arthura, by swoje zainteresowania i umiejętności skierować ku istotom mniej emanujących bólem. A garborogom, wybitnie gruboskórnym stworzeniom bliżej było do agresywnej kłody niż związanej z emocją (na sposób ludzki). I zapewne dlatego czuł się tak nieswojo otoczony wszechobecnym bólem i aurą złamanej siły.
W pierwszym odruchu odsunął się, by nieznajoma nie bała się. Nie chciał ranić kogoś, kto wydawał mu się teraz tak kruchy. W porównaniu do jej drobnych dłoni, jego własne, poznaczone bliznami, spękane i szorstkie, przypominały bardziej dwa wiosła. Spojrzał zapobiegawczo w stronę uzdrowicielki, dopiero potem, powtórnie na kobietę - Z zagrody garborogów, pracuję w  - nie zbliżył się, nadal trwał bliżej wyjścia, niż łóżka kobiety - Była pani nieprzytomna i.. - nie wiedziałem nawet czy żyje - w pobliżu było stado, bardzo niebezpieczne, rozjuszone przez cały ten chaos, który ogarnął Londyn...magia szaleje - podniósł rękę by podrapać się po brodzie, ale zreflektował się, że chyba i tak wygląda wystarczająco topornie. Jak garboróg w składzie porcelany.
- W porządku, nic się nie dzieje, nie trzeba - pokręcił głową i uśmiechnął się słabo - dobrze, że czuje się pani lepiej - uzdrowicielka nachyliła się delikatnie nad Eileen, szepcząc kolejne zaklęcie. Krew pociekła jej z nosa, ale tylko pokręciła głową i odsunęła się. Wyciągnęła chustkę z kieszeni, zajmując szkarłat - Musi pani odpoczywać, pani...? - zawiesiła głos czekając na personalia - Możemy poinformować rodzinę. Pan Arthur twierdzi, że się nie znacie - przetarła broczynę, odsuwając się - Tu na stoliku stawiam eliksir słodkiego snu. Jeśli tylko pani będzie gotowa - zerknęła zapobiegawczo na stojącego mężczyznę - proszę wypić - uzdrowicielka zakręciła się i już jej nie było, zostawiając tak pacjentkę, jak jej gościa samym sobie.
- Ja chyba też już pójdę - Arthur poruszył się w miejscu, ale nie przesunął, ani w tył, ani do przodu. Naturalnym było, że się martwił. Nawet jeśli dotyczyło to całkiem nieznajomej mu kobiety. Znalazł ją. I był za nią odpowiedzialny. W to mocno wierzył.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Duża sala - Page 2 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Duża sala [odnośnik]19.08.17 18:30
|Z cmentarza poległych

Nigdy nie czuł się w szpitalu pacjentem. Nawet teraz, kiedy potrzebował pomocy wykwalifikowanego medyka, odtrącił go ręką. Przede wszystkim musiał upewnić się, że na żadnym ze szpitalnych łoży nie leży nikt z jego najbliższych. Lorraine, dzieci, jego rodzeństwo, rodzice - nie chciał nikogo z nich tutaj spotkać. - Idź do tamtej sali, pomogą ci - powiedział Yvette, wskazując dłonią największą salę na tym piętrze. Nie sprawdził czy faktycznie tam poszła, bo od razu podbiegł do recepcjonistki, próbując zdobyć u niej potrzebne informacje. Nie posiadała ich; tej nocy w szpitalu pojawiło się zbyt wielu poszkodowanych. Archibald rozejrzał się po holu, nie mogąc uwierzyć w to jak dużo osób potrzebowało pomocy i do tego jak odmiennej. Niektórzy, tak jak on, wydawali się być poparzeni. Inni jedynie klęczeli z głową schowaną w kolanach, jeszcze inni musieli mieć głębokie rany cięte. Pełen przekrój obrażeń, uzdrowiciele zapewne musieli dwoić się i troić, żeby każdego wyleczyć. Obiecał sobie, że im pomoże, jak tylko załatwi swoje sprawy. Zajrzał do kilku sal i zasypał pytaniami każdego spotkanego medyka, w końcu stwierdzając, że Lorraine i dzieci tutaj nie było. Z początku się ucieszył, ale potem pomyślał, że równie dobrze płomień mógł pochłonąć nie tylko jego ale i cały dom. Chciał jak najszybciej się tam teleportować i upewnić się, że nie zastanie spalonych zgliszcz, ale w tym momencie znajomy uzdrowiciel mocno złapał go za ramię i zaprowadził do sali. Archibald w końcu mu uległ i sam usiadł na wolnym miejscu obok dwóch innych pacjentów, pozwalając aby zajął się jego oparzeniami. W tym czasie rozglądał się po sali, zauważając parę znajomych twarzy, jak chociażby Yvette. Kiwnął jej nieznacznie głową, mając nadzieję, że uda im się cofnąć te początki sinicy - o ile jeszcze było to możliwe. Niecierpliwił się, spoglądając co i rusz na ręce uzdrowiciela, oceniając jego pracę. Oparzenia faktycznie zaczynały znikać, a chłodny krem niwelował nieprzyjemne pieczenie. Nie wysłuchał jednak jego zaleceń do końca, wiedząc przecież jak dbać o oparzenia. Przeprosił go i czym prędzej wrócił do kominków, przenosząc się do West Lulworth.

|zt


Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning

Archibald Prewett
Archibald Prewett
Zawód : nestor toksykolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Britannia,
You’re so vane
You’ve gone insane
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4341-fluvius-archibald-prewett https://www.morsmordre.net/t4550-baldomero#96909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4549-fluvius-archibald-prewett#96904
Re: Duża sala [odnośnik]19.08.17 18:53
Przygryzła wargę, niezadowolona z perspektywy teleportacji - nie przedstawiało się to w kategorii najlepszej możliwości. Wolała uniknąć utraty nogi, ręki, a co gorsza - głowy, skoro nawet proste zaklęcia lecznicze były w stanie wywołać tej nocy sinicę. - Tylko w ostateczności - zgodziła się niechętnie. Nawet nie myślała o szukaniu domostw w pobliżu. Skoro trafili na mugolski cmentarz - w środku lasu, należy nadmienić - w pobliżu mogły być najprawdopodobniej tylko mugolskie domy, gospody albo inne obiekty. Niewiele im to dawało - nie mieli tam sowiej poczty ani kominków podłączonych do sieci Fiuu, nie mieli nawet cholernego proszku Fiuu! Panna Blythe skrzywiłaby się na samą myśl o przestąpieniu progu domu niemagicznych, lecz na szczęście w obecnej chwili miała inne zmartwienia. Uniosła głowę, odwracając się do Prewetta, z krótkim, pytającym hm?. Odetchnęła z ulgą.
- Mogło być lepiej. Niemniej, żyję. Mam nadzieję, że Mungo nie świeci pustkami - mruknęła posępnie, z lekkim niepokojem wchodząc między linię drzew. Skoro oni znaleźli się nagle z dala od domów, nieprawidłowość mogła dosięgnąć też Londynu, a zatem szpitala, teraz jawiącego się jak jedyna deska ratunku.  Błądzili po omacku, obawiając się nawet skutków marnego Lumos. Nie dowierzała, gdy wychylili się z lasu, coraz bardziej zbliżając się do wieży. Uspokoiła się zaś dopiero na widok kominka i zielonego, połyskującego proszku. Obawiała się teraz jakiejkolwiek magicznej podróży, ale sieć Fiuu wciąż pozostawała rozsądniejszym wyborem. Zerkała na Prewetta, wciąż niepewna.
- Kiedy już trafisz na Lorraine - głos załamał jej się nieco, ale nie było to mocno wyczuwalne - wyślijcie mi, proszę, list, czy wszystko jest w porządku.
Niedługo później mknęli już siecią Fiuu, bezpiecznie lądując w szpitalu. Była nieco skołowana - nagle zrobiło się przeraźliwie jasno; głębia lasu oraz cicha wieża były spowite ciemnością. Nie spodziewała się tylu ludzi. Szum, ruch, zamęt. Odetchnęła głęboko, czując okropny nawrót migreny, ale skinęła Archibaldowi głową, szybko kierując się do wskazanej sali. Przeciskała się chwilę, poszukując znajomych twarzy, ale migały przed oczami szybko - tłum był zbyt wielki. Uzdrowicieli było mniej niż pacjentów, stała więc chwilę w kolejce, odzyskując część sił - wystarczająco, by zmusić swym półwilim urokiem jakiegoś magomedyka do szybszej interwencji. Zdolności wyzwalały się opornie, ale udało się i niedługo później leżała już na jednym z łóżek. Nie mogła spać. Zbyt wiele myśli kłębiło się w głowie - na szczęście z pomocą przyszedł eliksir słodkiego snu. Niezawodne remedium.

| zt


you're a chemical that burns, there's nothing but this
it's the purest element, but it's so volatile
feel it on me, love; see it on me, love

strangeness and charm

Yvette Blythe
Yvette Blythe
Zawód : alchemiczka, baletnica
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Beauty is terror.
Whatever we call beautiful,
we quiver before it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Duża sala - Page 2 LtziYn6
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4582-yvette-sapphire-blythe https://www.morsmordre.net/t4613-jeszcze-pusta-klatka#99470 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f290-blythburgh-suffolk-ivy-alley-28 https://www.morsmordre.net/t4614-skrytka-bankowa-nr-1176#99471 https://www.morsmordre.net/t4718-yvette-sapphire-blythe#101045
Re: Duża sala [odnośnik]19.08.17 22:08
| 1 maja po Elektrowni

Zanim upadł na kolana, czyjeś dłonie chwyciły go. Urwany głos Sophii zakołatał się gdzieś obok, ale już wiedział, że byli bezpieczni. Przynajmniej chwilowo. Szum, jaki słyszała, szereg głosów, kroków i jęków? naznaczał miejsce znajomą aurą sterylności. Tyle razy bywał w murach św Munga, że niemal natychmiastowo rozpoznawał charakterystyczny zapach i mieszaninę doznań, do których nie był potrzebny wzrok. Cieszył się, że nie widział wpatrzonych w niego twarzy, chociaż na pytania próbował odpowiadać. A jedno, co przebiło się przez szum głosów i skrawków rozmów, to fakt, że nie byli z Sophią jedynymi, którzy trafili na odział tej nocy. Między kolejnymi zaklęciami, które na niego rzucano słyszał szepty i jęki zbyt wielu osób, nawet na Mungowe standardy. Coś wydarzyło się bardziej potężnego, niż mogli przypuścić, a towarzyszący rozdarciu serca parszywca - wybuch, szarpnął w posadach magiczną rzeczywistość - Nie widzę - wychrypiał cicho, pomiędzy kolejnymi pytaniami, gdy w końcu trafił na łóżko, które skrzypnęło pod jego ciężarem. Ciemność, która tak szczelnie broniła mu dostępu do rozpoznania rzeczywistości, utrudniała wszystko, ale bazował na pozostałych zmysłach. Dręczyły go głosy, które gdzieś obok odzywały się jękiem, szeptami pełnymi bólu i zapachem krwi, który uderzał najmocniej. Gdzies po drodze tracił przytomność, budził go mrok i dłonie, które go podnosiły - Wypij - mówił szorstki, męski głos, a Skamander bez sprzeciwu połknął zawartość buteleczki, która smakowała dziwnie. Przeraźliwie gorzko i słodko jednocześnie, wywołując nagły odruch wymiotny. W głowie nadal czuł zawroty, ale ciepło, które kilkukrotnie uderzyło w jego ciało, podpowiadało, że uzdrowiciele nie próżnowali. Dzisiejszej nocy nie mieli czasu na spokój. Samuel nie wiedział, czy ktokolwiek miał dziś na to czas.
Jeszcze dwa razy podawano mu do wypicia eliksiry o mdłych zapachach, a z ostatnim poczuł, jak świat zaskakująco szybko odpływa, porywając Samuela w objęcia snu. Czystego, niezmąconego koszmarem, który nie był mu dany od bardzo długiego czasu. Oddał mu się bez sprzeciwu, a gdy w końcu obudził się, uderzyła go fala jasności, z której powoli wyłaniały się obrazy. Widział. Nie pozwolił się zatrzymać dłużej, a dwa otrzymane listy sprawiły, że niemal upadł na kolana. Just żyła.
Jeszcze tego samego dnia, wieczorem, zniknął z murów szpitala. Zanim to jednak nastąpiło, spotkał ducha, którego obiecał zostawić. I tym samym uratować.


Darkness brings evil things
the reckoning begins


Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 09.12.17 21:38, w całości zmieniany 2 razy
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Duża sala - Page 2 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Duża sala [odnośnik]19.08.17 22:45
Sophia po prostu się martwiła. Całą tą sytuacją, nieoczekiwanymi komplikacjami nieznanego pochodzenia i stanem Samuela. Była aurorem, na kursie i po nim zetknęła się z wieloma zagrożeniami, w tym czarnomagicznymi, ale to... to, co się działo, przechodziło jej wszelkie pojęcie. Na nic podobnego nie była przygotowana, więc nic dziwnego, że w pewnym momencie trochę spanikowała. Ale i z tym musiała sobie poradzić, więc poszła się rozejrzeć i jeśli się dało, sprowadzić pomoc. Na szczęście okazało się, że nieopodal mieszkała czarownica gotowa pomóc dwójce rannych czarodziejów; to było cudowne zrządzenie losu, choć gdyby nie miało miejsca, Sophia poradziłaby sobie w inny sposób. Musiałaby.
Dzięki pożyczonej miotle mogła znacznie szybciej po niego wrócić i ostrożnie przetransportowała go do domu czarownicy. Przez cały czas musiała bardzo uważać, poważnie obawiała się, czy Samuel da radę utrzymać się w locie. Może to jednak nie był najlepszy pomysł, może powinna przenieść się do Munga wcześniej i stąd sprowadzić pomoc? Ale nie, bo wtedy nie byłoby pewności, czy ktoś przybędzie po niego odpowiednio szybko. Musiała sama zatroszczyć się o to, żeby go znaleźć i zabrać, bo tylko wtedy mogła mieć pewność, że nie zostanie pozostawiony samemu sobie. A choć był bardzo zdolnym aurorem, nawet on mógłby nie wytrzymać zbyt długo w takim stanie. Naprawdę żałowała, że nie przyłożyła się mocniej do nauki magii leczniczej; z tym, co potrafiła, mogła co najwyżej zaleczyć mu siniaki, jeśli jakieś miał, ale nie potrafiłaby udzielić mu prawdziwej pomocy, jakiej bez wątpienia w tym stanie potrzebował. To, co się z nim działo, wykraczało poza jej skromne umiejętności, więc wolała nie tracić czasu, a wpakować go na miotłę i zabrać do domu podłączonego do sieci Fiuu, a stamtąd do Munga. Na tym była skoncentrowana na tyle mocno, że prawie zapomniała o własnym bólu i strachu.
Ale udało się, dotarli na miejsce; Sophia pomogła Samuelowi i już po chwili najpierw jedno, a potem drugie zawirowało w szmaragdowozielonych płomieniach. Może to i cud, ale wyrzuciło ich we właściwym miejscu, na białym korytarzu przesyconym wonią medykamentów. Wokół było słychać kroki i gwar głosów; w Mungu panowało spore zamieszanie i bardzo szybko okazało się, że nie tylko oni tu trafili. Że to dziwne zdarzenie dotyczyło nie tylko ich, a wydarzyło się na znacznie większą i bardziej niepokojącą skalę.
Zabrano ich do rozległej sali wypełnionej rzędami łóżek i materacy. Leżało tam już sporo innych czarodziejów z różnymi obrażeniami; przy niektórych z nich Sophia zdawała się wyglądać naprawdę nieźle. Wyglądało na to, że miała dużo szczęścia, że nie odniosła zbyt wielu ran. Rozdzielono ją z Samuelem; odprowadziła go jeszcze wzrokiem, mając nadzieję, że ktoś się nim dobrze zajmie i przywróci mu wzrok. W jej przypadku wystarczyło rzucić kilka zaklęć i podać eliksir. Kiedy zmęczony uzdrowiciel, który ją poskładał, dowiedział się, że była tu pacjentką już wcześniej i tajemnicza moc wyrwała ją z łóżka, została odesłana na oddział, na którym leżała wcześniej, by dokończyć ten niespodziewanie przerwany pobyt.

| zt.



Ne­ver fear
sha­dows, for
sha­dows on­ly
mean the­re is
a light shi­ning
so­mewhe­re near by.

Sophia Carter
Sophia Carter
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Świat nie jest czarno-biały. Jest szary i pomieszany.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3633-sophia-carter https://www.morsmordre.net/t3648-listy-do-sophii https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f308-beckenham-overbury-avenue-13 https://www.morsmordre.net/t3765-skrytka-bankowa-nr-925 https://www.morsmordre.net/t3647-sophia-carter
Re: Duża sala [odnośnik]21.08.17 19:15
To zły pomysł. To bardzo zły pomysł. Był tego niemal pewien, jednak Sue zdawała się go nie rozumieć, a on sam chyba zataczał się w chaos własnych myśli zbyt mocno, by móc cokolwiek wyklarować drugiej osobie, był zbyt słaby, nie miał sił. Pozwolił się prowadzić, nie zadając pytań, nawet nie próbując zrozumieć co działo się dalej, kim byli ludzie których mijali. Z kominka bardziej wypadł, niż wyszedł, dalej nie pamiętał za wiele, jednak bez wątpienia jego obawy nie okazały się słuszne.
Dookoła było dużo ludzi. Hałas, chaos, krzyki. Zaklęcia, eliksiry, znowu eliksiry? Powoli czuł się lepiej, na tyle lepiej by mogło dotrzeć do niego, że dzieje się tu coś dużego, dużo większego niż sądził. Kiedy go nie było w Londynie musiało się coś wydarzyć, nie zadawał jednak pytań, nie chciał rozmawiać tutaj, zerkał jedynie na Sue, którą inny uzdrowiciel zajmował się zaraz obok.
Uzdrowiciele wydawali się poddenerwowani i zmęczeni, jednak działali sprawnie jak tylko mogli. Kiedy eliksir jaki mu podano zaczął działać, chwila większej świadomości skończyła się niemal od razu. Znów wszystko wydawało się snem, dziwnym snem. Już nie tak koszmarnym, odrealnienie płynęło w tej chwili głównie z eliksiru jaki dostał. Nawet nie do końca zrozumiał, co miał zrobić. Był przeciwbólowy? Miał pomóc na oparzenia? Bez znaczenia, całkowicie bez znaczenia, Bertiego opanowało dziwne, choć w jakiś sposób przyjemne zobojętnienie, odrealnienie było w tej chwili całkiem pozytywne. Może eliksir miał go uspokoić? Czy był to cel czy skutek uboczny, tak właśnie było, nic nie miało znaczenia. Ból powoli znikał, uzdrowiciele podchodzący do niego, jak i do innych, zjawiający się i znikający, usiłujący zwalczyć chaos robili swoje i najwidoczniej robili to dobrze. Kolejne osoby się pojawiały, kolejne znikały. Ktoś znów coś mówił. Spojrzał na Sue, słysząc ale nie do końca rozumiejąc, w końcu jednak wstał, z dziwną, jakby nieswoją siłą i znów pozwolił się prowadzić.



Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Duża sala - Page 2 Giphy
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t3352-bertie-bott https://www.morsmordre.net/t3460-jerry#60106 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-west-country-dolina-godryka-24 https://www.morsmordre.net/t3537-skrytka-bankowa-nr-844 https://www.morsmordre.net/t3389-bertie-bott
Re: Duża sala [odnośnik]22.08.17 13:07
Nie rozumiała, czego Bertie mógłby się obawiać, jego mamrotanie pod nosem traktowała jako nieuzasadniony sprzeciw, zapewne spowodowany torturami. Nie mogła mieć pojęcia, co się z nim działo, nie mogła też wysnuć żadnego logicznego wniosku z tak marnych strzępków informacji - cieszyła się tylko, że udało im się dotrzeć do szpitala.
Nie spodziewała się takiego tłumu i takich hałasów - rozglądała się skołowana i zaskoczona, ale szybko ocuciła myśli i znalazła się przed Bertim, kolejny raz zaciskając drobne dłonie na nadgarstkach, odciągając je przezornie od zdartej skóry i oparzeń. Postarała się przeprowadzić go przez tłum, przy okazji starając się dostrzec w nim jak najwięcej - wypatrywała też znajomych twarzy i kilka migało gdzieś w oddali. Czarodzieje byli w różnym stanie, lepszym, gorszym. Niektórzy wyglądali jakby byli na skraju śmierci, inni z kolei - jakby nic im nie dolegało, może poza bólem głowy. Rozpiętość obrażeń była zaskakująca, nie każdy był bowiem poparzony albo rozszczepiony, widziała ludzi zalanych krwią, bez włosów, bez ręki, a dreszcze przechodziły ją po plecach. Horror roztaczał się wokół nich. Mimo wszystko usiłowała znaleźć uzdrowiciela, który pomógłby Bertiemu od razu. Sama zamierzała udać się szybko do Rudery, sprawdzić co działo się z bratem, coraz bardziej nawiedzającym paniczne myśli. Nie miała pojęcia, co się wydarzyło. Wreszcie trafiła na dwójkę magomedyków, którzy zainteresowali się stanem Botta.
- Proszę się nim zająć, ja niedługo wró... - zaczynała, ale drugi z uzdrowicieli od razu wziął ją na spytki i uparł się, że trzeba zaleczyć jej obrażenia. Kręciło jej się w głowie, trucizna krążyła w żyłach, lecz wytrwale sądziła, że to nic wielkiego. Dopóki nie zerwała się z krzesła, na którym ją usadzono. - Ktoś rzucił na niego klątwę, nie umiem jej zdjąć - wyrzuciła z siebie szybko. - Zrywa swoją własną skórę, muszę iść do brata, muszę go znaleźć, wrócę tu, przecież tu wrócę - powtarzała uparcie i rozpaczliwie. Artemis, co z Artemisem?! Nie była w stanie myśleć o niczym innym, od kiedy Bertie znalazł się w dobrych rękach, musiała dostać się do Rudery, ale silne ręce zmusiły ją w końcu do posłuszeństwa i wbrew swojej woli musiała ulec uzdrowicielowi. Sen zmorzył ją, darując przeżywanie wydarzeń nawet podczas jego trwania - eliksir działał tak, jak powinien. Mimo tego obudziła się nieco rozdrażniona i czujna, szybko podrywając z materaca. Rozejrzała się, upewniając, że noc wcale jej się nie przyśniła - Bertie leżał obok, już w lepszym stanie, choć oczy otwierał dosyć opornie, a spojrzenie miał nieco nieprzytomne. Lovegood wyślizgnęła się spod kołdry, już bez niewidzialnych plam na ciele po nieudanym zaklęciu. Podwinęła rękawy, dostrzegając prawie zagojone ukąszenia - zaschnięta krew na sweterku drapała nieprzyjemnie ramiona, również poznaczone ciemnymi plamami. Szybko zerknęła na zegar i uprosiła uzdrowiciela, by puścił ich do domu, choć gdy kierowali się w stronę kominka, słyszała jeszcze ostatnie upomnienie o tym, że eliksir u Botta będzie działał jeszcze parę godzin.

| zt dla Berta i Sue


how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?



Susanne Lovegood
Susanne Lovegood
Zawód : pracownica rezerwatu znikaczy
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna

I will be your warrior
I will be your lamb


OPCM : 20 +8
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 31 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Duża sala - Page 2 JkJQ6kE
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4789-susanne-echo-lovegood https://www.morsmordre.net/t5182-deszczowa-sowa#113703 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f304-dolina-godryka-rudera https://www.morsmordre.net/t5129-szuflada-sue#111192 https://www.morsmordre.net/t5133-susanne-echo-lovegood#111350
Re: Duża sala [odnośnik]29.08.17 16:02
1.05

Teleportacja zawiodła; Ulla ciężko uderzyła kolanami o bruk, kruche jak u lalki nogi ugięły się pod wpływem ogromnej siły. Być może urażona duma powinna była pomóc jej podnieść się na nogi i otrzepać poły ciemnozielonej spódnicy- ale nie miała na to siły. Nie miała siły. Dziecinna bezradność bolała ją najbardziej, kiedy spróbowała niezdarnie odepchnąć się od chłodnej ziemi; delikatnie dłonie szorowały po bruku, nogi drżały i uginały się pod niewielkim ciężarem drobnego, słabnącego ciała. Może cud, a może łut fałszywego szczęścia sprawił, że ulice były puste i pozbawione świadków upokorzenia, kiedy w końcu podniosła się na nogi i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę Munga.
Być może naturalną reakcją powinna stać się złość- złość na świat, który zdawał się tracić zmysły, wrzucając ją w sam środek ciemnego chaosu. Jednak na to też nie miała siły, zbyt przerażona faktem, że być może umierała; że być może buchająca z nosa, otartych kolan, poharatanych dłoni krew miała być jej ostatnim wyraźnym wspomnieniem. Wspomnieniem wykrwawiania się na pustej, ciemnej ulicy, stawiania drżących kroków i pozostawiania za sobą ciemnych, mokrych śladów na chłodnej powierzchni bruku. Wspomnieniem samotności, która, niegdyś pożądana, nagle zaczynała ją dusić, zmuszając do stawiania szybszych kroków, pomimo tańczących przed oczami mroczków.
Po przekroczeniu progów Munga, następnym jej wspomnieniem była ciemność.
Najpierw ciemność, jak gdyby ktoś litościwie postanowił oszczędzić jej bólu i otulić ciemną, aksamitną kurtyną, oddzielając ją od świata pełnego jęczących, krzyczących spazmatycznie pacjentów. W całkowitej ciemności skupić mogła się jedynie na jednostajnym brzęczeniu w uszach, które niecierpliwie próbowała oddalić, gwałtownie potrząsając głową; następnym wspomnieniem były chłodne ręce o długich palcach, które trzymały ją, krępując ruchy.
Potem świat znowu stał się jasny; przebudziwszy się, mrugała gwałtownie, próbując odegnać resztki zawisłej na krawędziach rzęs ciemności. Z niepokojem przesunęła opuszkami palców po skrzydełkach nosa i drżących ustach- nie krwawiła. Na języku, zamiast metalicznego posmaku, czuła gorzką, mdłą nutę ziołowego eliksiru. Jeśli skupiłaby się wystarczająco mocno, mogłaby rozpoznać jego poszczególne składniki; odrobinę jemioły, coś zbliżonego smakiem do werbeny, albo może do jaskółczego ziela. Ale to, jak wiele innych rzeczy, nie miało żadnego znaczenia.
Żyła. I nie liczyło się nic więcej.
Przynajmniej do chwili, w której w pełni odzyskała zmysły i powoli zdołała podnieść się do pozycji siedzącej. Automatycznie skrzywiła się, marszcząc nos, niechętnie witając silny zapach mikstury odkażającej i szorstkiej, szarej pościeli. Zapach Munga nieodmiennie kojarzył jej się z chorobą i brudem- odruchowo wstała więc, wyniośle ignorując obce drżenie nóg i nie zaszczycając spojrzeniem fragmentów czystego płótna, którym ktoś zapobiegliwie przewiązał poszarpane kolana i przysłonił brzydkie rany na wnętrzach dłoni. Jej ciała wciąż nie opuszczała dziwna, mdła słabość, która czaiła się w okolicach podbrzusza i bijącego ociężale i powolnie serca. Gdyby ktoś z uzdrowicieli zdołał złowić jej przeczesujący tłum chorych wzrok, zapewne nakazałby jej znów położyć się w szarej pościeli brudnego łóżka; Nottowie nie słuchali jednak przecież niczyich rozkazów. Zapobiegliwie omijała jednak spojrzeniem zmartwione, zmęczone twarze uzdrowicieli w ich szeleszczących szatach, skupiając się na obliczach pacjentów...
...aż do momentu, kiedy jednym z pacjentów okazał się on.
Zanim zdążyła się zastanowić albo chociaż zawahać, ruszyła do przodu. Dziwnie sztywne i ociężałe nogi próbowały odmówić jej posłuszeństwa, nagłym piekącym bólem informując o ponownym otwarciu świeżo zasklepionych ran- jednak nie słuchała. W tej chwili znacznie silniejszym od bólu stał się wstyd, gorący, palący żółcią w gardle wstyd. I piekielna wściekłość.
Powinna była go za to znienawidzić, i być może nienawidziła. Złamał niepisane reguły gry, w którą zgodziła się zagrać jedynie na własnych zasadach. To ona była tą, na której listy należało czekać; tą, którą znikała bez słowa wyjaśnień, za którą powinien był tęsknić. Ona, nie on. Nie zamierzała być jedną z tych wielu panienek, rumieniących się jarmarcznie na jego widok, piskliwie zapewniających go o oddaniu i pławiących się beztrosko i głupio w blasku jego rzuconych od niechcenia komplementów. Mogła wyobrazić sobie otaczające go stado dziewcząt i kobiet, omdlewających na widok jego uśmiechu, łasych na każde słowo, zachwyconych postawą szarmanckiego aurora, nawet, kiedy ten sam auror po krótkiej przejażdżce motorem porzucał je gdzieś i odjeżdżał w siną dal, zostawiając po sobie dym i słodkawy posmak przejrzałych wspomnień. Nie zamierzała być jedną z nich. Nie była jedną z nich.
Nawet, jeśli jego widok spowodował, że coś w jej wnętrzu ścisnęło się boleśnie, na chwilę pozbawiając oddechu, nawet, jeśli pierwszym impulsem, który popchnął ją do biegu na widok jego w szpitalnym łóżku nie była wściekłość, ale zmartwienie- to już nie mogło mieć znaczenia.
-Nawet nie masz odwagi spojrzeć mi w twarz?- wycedziła w końcu, stając przy jego łóżku i ciężko opierając się o metalową ramę. Otwarte rany bolały; zarówno te na ciele, jak i te na duchu. Usta drżały jej niepohamowanie, wściekłość jednak dodała dziwnej siły, która sprawiła, że zaciskała ręce aż do sinej bladości kostek.- Tchórz.
W jakiś podły sposób pragnęła sprawić, aby zabolało go tak, jak jego milczenie wbrew wszelkim regułom zabolało ją. Pragnęła rzucić się na niego i okładać pięściami z niepohamowanej złości wywołanej odrzuceniem; była jednak damą. A on był już ranny, co zaniepokoiło ją bardziej, niż powinno, nawet, jeśli wciąż bezczelnie odwracał od niej wzrok.


I guess the truth works two ways
Maybe the truth's not what we need

Ulla Nott
Ulla Nott
Zawód : pracownica Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 24 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
lend me your hand and we'll conquer them all;
but lend me your heart and I'll just let you fall
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Duża sala - Page 2 Large
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3242-ulla-nott#54010 https://www.morsmordre.net/t3357-tyfon https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3358-ulla-nott
Re: Duża sala [odnośnik]01.09.17 14:05
Pomoc pojawiła się nieoczekiwanie. W najśmielszych snach nie przepuszczałabym, że ktokolwiek po takiej nawałnicy ochotniczo zacznie przemierzać pustkowia w poszukiwaniu rannych lub odnajdzie ich zupełnie nieświadomie, podczas nocnego, rekreacyjnego lotu na miotle. Cokolwiek jednak skłoniło owego mężczyznę do szybowania w powietrzu, zawdzięczałyśmy temu swoje zdrowie, jak nie życie. Nie musiałyśmy czekać długo. Już wkrótce mężczyzna powrócił wraz z magomedykami i ciepłą herbatą - pojęcia nie mam skąd on to wziął, ale wówczas nie miałam głowy do zadawania podobnych pytań. Zamiast tego zajęłam się udzielaniem odpowiedzi medykom, którzy maglowali nas aż do samego szpitala świętego Munga. Po obszernym wywiadzie, skierowano mnie do dużej sali, w której jak ku mojemu zdziwieniu, znajdowało się wiele osób. W jednym momencie zapomniałam o piekących oparzeniach, skupiając się na rozmowach prowadzonych przez lekarzy i pacjentów oraz tych pomiędzy samymi pacjentami. Wyglądało na to, że większość z nich w magiczny sposób - mniej lub bardziej brutalnie - opuściła swoje łóżka, by wylądować w najróżniejszych zakątkach Anglii. Przerażenie mieszało się z ulgą. Z jeden strony czułam się o wiele pewniej, przebywając w czterech ściachach, pod opieką medyków, z drugiej jednak każde usłyszane słowo, budziło u mnie niepokój. Czym była siła, która wyrwała czarodziei w środku nocy i czy aby na pewno, mogli już czuć się bezpiecznie? Z rozmyśleń wyrwał mnie głos młodej kobiety, zapraszającej mnie do jednego z wolnych łóżek. Nieśpiesznie powlokłam się za nią, co chwilę odwracając głowę w stronę osób prowadzących rozmowy. Nie przykładałam większej uwagi do czynności kobiety, w końcu to ona szkoliła się w dziedzinie magii leczniczej, nie ja. To jej zadaniem było poskładanie mnie do kupy. Siedziałam więc na pryczy, poddając się całkowicie zaklęciom wypływającym spod różdżki magomedyka. Już po chwili poczułam ulgę. Oparzenia przestawały palić a sam ból zdawał się ulatniać. Podano mi jeszcze jakieś eliksiry i nakazano zostanie w szpitalu. Oczywistym było, że nie mogłam usłuchać zaleceń medyka i kiedy tylko poczułam się lepiej, wymknęłam się z sali. Musiałam sprawdzić co z resztą mojej rodziny. Musiałam dowiedzieć się, jak bardzo nasz świat pogrążył się w chaosie i jak ewentualnie ten chaos powstrzymać.

| z/t
Gość
Anonymous
Gość
Re: Duża sala [odnośnik]02.09.17 0:48
|stąd|

W jednej chwili wskakiwała w płomienie, które nie parzyły, a w drugiej otaczała ją ciemność. Usłyszała syk, następnie głośny huk upadku — okazało się, że to jej własne ciało lądowało na lodowatej posadzce. Nie dane jej się było zastanowić czy pociągnęła za sobą jasnowłosą dziewczynę, miała taką nadzieję, ale czyjeś silne ramiona podnosiły ją do pionu. Była zamroczona, kręciło jej się w głowie od podróży, a także w z prostego powodu, że nagromadzony wcześniej stres ją opuszczał, pozostawiając po sobie irytującą pustkę. Ktoś coś do niej mówił, ktoś gdzieś ją ciągnął i, co dziwne, nawet nie protestowała. W uszach dzwoniły słowa pochwały, troski, na razie nikt nie pytał skąd dokładnie przybyła. Z tego, co zarejestrowała jak przez mgłę, w szpitalu panował naprawdę duży ruch, czyżby innych spotkało coś podobnego? Właśnie, innych. Przytrzymała się, ktoś na nią wpadł, ale jej orzechowe oczy powoli dochodziły do siebie i przeszukiwały każdą twarz aż natrafiły na tę jedną, której poszukiwała. Kobieta, blondynka, — Liliana, prawda? — była nieopodal, pootrzymywana przez kogoś. Chciała jej posłać nikły uśmiech, nie miała jednak na to siły. Przemierzała korytarz za korytarzem, mijała pokoje i schody prowadzące do nikąd aż została wprowadzona do dużej sali. Posadzono ją na łóżku i dopiero w tym momencie poczuła jak bardzo jest wyczerpana. Rzadko trafiała do szpitala, nie dlatego, że nie ufała magimedykom, ale po prostu nie miała powodu. Chroniły ją amulety, nie cierpiała na żadną chroniczną dolegliwość, więc nie była tu częstym gościem. Ktoś próbował coś z niej wydusić, ale wtedy odkryła, iż jej gardło jest bardzo wysuszone.
Wody — wychrypiała, a kiedy spełniono jej prośbę, wypiła całą zawartość szklanki za jednym zamachem. W tym czasie dochodziły do niej skrawki rozmów, niechcący przypatrywała się też innym pacjentom. Nikogo nie kojarzyła, może była zbyt rozkojarzona. Nie było tu ani znanych jej uzdrowicieli, ani jej rodziny. Już chciała wyjść, chciała iść ich poszukać, jednakże ktokolwiek się nią nie zajmował, jej na to nie pozwolił. Z wyjątkową stanowczością polecił jej tu zostać, należało się nią zająć.
Chyba próbowała marudzić, acz kolejne zdarzenia zlewały jej się w jedno. Ktoś ją zbadał, ktoś rzucił kilka zaklęć, polecił jej odpoczynek po tym jak wyraziła chęć wyrwania się stąd jak najszybciej. Z każdą mijającą minutą rodził się w niej coraz większy niepokój. Co to wszystko miało znaczyć? Czy każdy, kto tu trafił także został wyrzucony, wygnany z domu przez nieznane siły? Słyszała wiele spekulacji, ale nikt nie przedstawiał żadnych konkretów. Wracała do siebie, do swoich zmysłów, nie ułatwiało to jednak niczego. Wciąż pozostawał niedosyt, niepewność, która przez długi czas miała ją jeszcze dręczyć.
W końcu mogła odejść. Została poklepana po plecach, a na jej miejsce miała położyć się kolejna osoba. Zrobiła kilka kroków, najpierw nieco chwiejnych, więc musiała zapewnić lekarzy, że nogi zrobiły jej się jak z waty od długiego siedzenia i naprawdę wszystko było już w porządku. Skinęła nieznacznie głową na pożegnanie Lilianie, po czym ruszyła tam, skąd przybyła, tym razem kierując się do siebie, na Pokątną. O ile ulica jeszcze stała, na Merlina!

| zt


we all have our reasons.
Pandora Sheridan
Pandora Sheridan
Zawód : nikt
Wiek : 22.
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
you're a little late
i'm already torn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
to form imaginary lines, forget your scars we’ll forget mine.
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t4892-pandora-a-sheridan https://www.morsmordre.net/t4914-poczta-pandory#107112 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f324-hogsmeade-mieszkanie-nr-17 https://www.morsmordre.net/t5032-skrytka-bankowa-nr-259#108047 https://www.morsmordre.net/t4917-pandora-a-sheridan
Re: Duża sala [odnośnik]02.09.17 1:50
| Nadal 1 maja

Snów było wiele. Przewijały się bez ustanku, kolejno, jak mugolski maraton filmów. Tylko każdy koniec, był początkiem nowego. Nie potrafił zapamiętać wszystkiego, umysł z niego kpił, wyrywając go z ciemności do ciemności i gdyby nie wspomnienie miejsca, w którym rzeczywiście się znajdował, uwierzyłby, że znalazł się do koszmarnej domenie, która z każda chwilą, mocniej popychała go ku szaleństwu. Mrok snów i powrót do wciąż pogrążonej w czerni rzeczywistości. Za każdym razem i od nowa w niekończącej się historii agonii. Obrazy z przeszło całego miesiąca rozmazywały się i splatały, tworząc jeden, splątany węzeł wydarzeń. Płonące zgliszcza domu Potterów, szybujący nad ogniem sasabasom, który wrzaskiem ogłuszał umierające na ziemi dzieci. Powtarzające się pytania o Zakon, ciało Just, które szary stwór wciągał pod ziemię, które - im dłużej patrzył, tym bardziej przypominały kamienną podłogę Hogwarckiej wieży. Brudno bordowe smugi, które rozlewały się po ścianach pod którymi stali okapturzeni czarnoksiężnicy - raz za razem ciskając w niego zaklęciami torturującymi. A na środku ciało drobnej, czarnowłosej kobiety. Martwej, sinej, z krwawymi ranami, w cienkiej koszuli przesiąkniętej broczyną. I jej wzrok, zieleń znajoma i nieznajoma, spojrzeniem żywym i wściekłym wcale nie należącym do niej.
Wyrywam się snom. Za każdym razem walczył, za każdym razem upadał i za każdym razem wstawał, jak głupiec, któremu każą leżeć, a on nadal podnosił się z kolan. Gdzie był początek? Gdzie był koniec? Gdzie kończył się koszmar a zaczynała jawa? I gdzie chciał pozostać? Ciemność była lepka, otulająca go szczelnie, jak kokon i gdzieś pomiędzy szarpaniną przerażających wizji, a przebudzeniami, to ciemność wołała najdelikatniej. Zapowiadającej nicość, koniec bólu, który rozrywał ciało, koniec słabości, która dzierżyła go w kleszczach, jak szponiasta łapa wilkołaka. I koniec płonącej pożogą serca (czy na pewno jeszcze tam było?) pękającego, odrywanego fragmentami i rozbryzgującego się, jak rozbijane własnoręcznie lustra podczas Próby. Jak przekleństwo, które wykrzyczała Gabrielle. A może upiór?
Szum kroków, głosów i nieprzerwanych jęków potęgował wrażliwość zmysłów, które budziły się za każdym razem, gdy wyrywam się z rak koszmarów. Szepty były wyciem, kroki łomotaniem. Tylko mrok pozostawał ten sam. Cichy, czekający, jak bestia gotowa do skoku na ofiarę.
Głos, który wdarł się do umysłu chciał wziąć za kolejną senną wizję. Nie mogła tu być. Przemknęło mu pomiędzy szaleńczą galopadą tętniącej burza krwi. Palce zacisnęły się gwałtownie na szorstkim materiale prześcieradła, ale nie poruszył się. Śnił, musiał śnić, odrzucając możliwość obecności jej.
Tchórz zaatakował go, jak uderzenie z pięści. Głos czysty, przejrzysty, przepełniony furią, rosnąca jak morska fala. Czy jej oczy przybrały tę samą barwę? Czy pamiętał toń źrenic, w których czaiła się tajemnica? Podążył niewidzącym wzrokiem do miejsca, w którym słyszał rzucone w niego słowa. kroki miała lekkie, ale dziwnie sztywne i chociaż było to niemożliwe, czuł, jak zdobne, blade dłonie kobiety, zaciskają się.
Była tu.
Ciemność wciąż kryła widok, który obiecał sobie zapomnieć. Musiał. Nie rozumiejąc bolesnego szarpania, odrzucając ciche podszepty, że jej potrzebował. On. Jej. Nie odwrotnie. Urwał listy tak, jak zrywa się kwiat, który chował w szufladzie. Nikt, kto trwał u jego boku nie czekał na uśmiech losu.  Nie mogła się zbliżyć. Przekleństwo wciąż wyło głosem, którego nie potrafił zapomnieć. Nie mógł - Co tu robisz, Ulla - rozległ się cichy, chrapliwy głos, tylko tyle chciał wiedzieć, czemu wróciła z bezpiecznej Francji? Nagły zryw powiedział, że była w niebezpieczeństwie. Czy i ją sięgnął magiczny wybuch, którego był przyczyną?Świat zwariował, a on miał na sumieniu więcej, niż mógł powiedzieć. Przysięgał.
Nieświadomie podniósł dłoń, jakby w geście potwierdzenia. Chciał chwycić smukłe palce, zrozumieć i poczuć ciepło, którego rozpaczliwie pragnął. A jednak odrzucił je, a ręka opadła. Wypuścił zaciskaną do tej pory materię i szarpnął się unosząc na łokciu drugiej ręki. Zawroty uderzyły, zmuszając go do powrotu, ale nie zrobił tego. Szukał jej. Nawet jeśli ukrytej w ciemności.


Darkness brings evil things
the reckoning begins


Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 09.12.17 21:38, w całości zmieniany 1 raz
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Duża sala - Page 2 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Duża sala [odnośnik]04.09.17 15:42
Dopiero po chwili, wyrwana z głębokiego szoku jak ktoś budzący się po długim okresie nieprzerwanego snu, zaczęła dostrzegać szczegóły, które umknęły jej w pierwszym momencie, zmieniając się w niewyraźną, rozmytą przez ślepą złość smugę. Dopiero po chwili dostrzegła, że był inny; pocięty, poszatkowany pręgami różowych, dopiero gojących się blizn, poszarpanymi liniami ran, sinymi plamami podskórnych stłuczeń. Był inny, bo nie posyłał jej już idiotycznego, pewnego siebie uśmiechu ani nie podrywał się z łóżka, żeby stanąć blisko niej, zbyt blisko niej i oddechem wzburzyć niedbale rozrzucone na twarzy jasne włosy. Był inny, bo opuścił podniesioną odruchowo rękę, nie próbując schwytać jej palców, drżących i chłodnych jak palce topielicy, o niezdrowo bladej skórze wystającej znad linii białego płótna bandaży.
Był inny, bo zdecydował się ją opuścić.
Przez chwilę wargi zadrżały jej niekontrolowanie- w końcu trafił. Trafił w punkt, który bolał najbardziej, znacznie dotkliwiej od powoli otwierających się ran. Przez chwilę znowu stała się małą, bladą dziewczynką, która czuła się osamotniona w swoim pięknym pałacu pełnym pięknych ludzi, którzy patrzyli na nią, ale tak naprawdę jej nie widzieli, pozwalając jej czuć się samotną. Zapomnianą. Upokorzoną.
Jednak nie była już przecież dzieckiem.
Dlatego przygryzła wargi, zanim zdążyły zadrżeć choć raz jeszcze, i mocniej zacisnęła palce na ramie łóżka. Skóra na knykciach pobielała silnie, stopniowo stając się siną od nadmiernego wysiłku, któremu jednak Ulla uparcie nie pozwalała ustać. Topielcze zimno mijało, wypierane przez palącą złość, która rozlewała się pod jej skórą i boleśnie parzyła serce, które nierozważnie chciała przed nim odsłonić. Głupia, skarciła w myślach samą siebie, zaciskając zęby z siłą, o którą nie śmiałaby się podejrzewać.
Nie zamierzała ponownie popełnić tego samego błędu.
Zaśmiała się krótko, gorzko, śmiechem pozbawionym śladów rozbawienia i zarzuciła głową w bok, pozwalając jasnym włosom przesypać się na jedno ramię.
-Proszę, Skamander- Tytułowanie go porzuciła już dawno, dawno temu; prawie nie pamiętała już czasu, w którym przestał być Draniem i Prostakiem, i zamiast tego stał się po prostu Samuelem. Samem. Z wściekłości miała ochotę pluć sobie w brodę, rwać włosy i spalić wszystkie, wszystkie te listy, zapomnieć o momentach, w którym z uwagą kreśliła miękkie zawijasy litery S i ostre krawędzie starannego m, a potem wiązała kawałek pergaminu do nóżki sowy i z drżącym dziwnie sercem obserwowała, jak odlatywała w dal, aby go odszukać.- Nie udawaj troski. Nie nabierzesz mnie na to po raz drugi.
Już nie.
Chociaż być może to też było kłamstwem; w tym była przecież najlepsza. Na tyle dobra, że być może potrafiła okłamywać samą siebie, że patrząc na niego teraz, na znajome, ciemne oczy, na sposób, w jaki krzywił usta, w jaki podnosił się na łokciu, żeby być bliżej niej- że to wszystko jej nie rozczulało, nie próbowało zmiękczyć jej głosu, nie sprawiało, że miała ochotę puścić w niepamięć pozostawione bez odpowiedzi listy.
Ale nie mogła. Już nie.
Nawet, jeżeli bolało.
-Jeśli w ten mało elegancki sposób chcesz mi dać do zrozumienia, że nie chcesz mnie widzieć...- po raz kolejny-...Wystarczy, że po prostu powiesz. Dalej, powiedz mi to, czego tak uparcie i bohatersko nie chciałeś zawrzeć w swoich listach. Jedno Twoje słowo, najdroższy mężu, i odejdę.
Być może jego przyzwolenie było czymś, czego potrzebowała, aby móc zrobić to, czego nie potrafiła zrobić sama. Aby móc przestać mimowolnie lustrować jego rany, przełykać gorzki posmak niepokoju i porażki, i odejść. Po prostu odejść. O ile tylko krwawiące ponownie kolana miały pozwolić jej na ten wysiłek.


I guess the truth works two ways
Maybe the truth's not what we need

Ulla Nott
Ulla Nott
Zawód : pracownica Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 24 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
lend me your hand and we'll conquer them all;
but lend me your heart and I'll just let you fall
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Duża sala - Page 2 Large
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t3242-ulla-nott#54010 https://www.morsmordre.net/t3357-tyfon https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t3358-ulla-nott

Strona 2 z 8 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Next

Duża sala
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach