Sala Kolców
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala Kolców
Sala Kolców, inaczej Komnata Wieczorna lub Sala Obrad, zamknięta jest dla gości. Pełni rolę ważniejszego, bardziej formalnego salonu, odbywają się tu zarówno spotkania towarzyskie, jak i mniejsze i większe obrady pomiędzy członkami rodziny. Stonowane, nieco ciemniejsze barwy niż w pozostałych częściach dworu, mają wyciszać domowników. Wygodne sofy oraz fotele wyposażone zostały w wyższe lub niższe podnóżki, podobnie jak trzy szezlongi, wyścielane są aksamitnymi poduszkami oraz miękkimi kocami z futer białych lisów.
Większe obrady odbywają się przy stole otoczonym krzesłami jedno wyróżniające się - o wyższym oparciu - zwyczajowo przeznaczone jest dla nestora. Ogromny miękki dywan zajmuje większą część pomieszczenia, podczas gdy wysokie zwierciadła luster potęgują wrażenie przestronności. Niekiedy przynoszone są tutaj instrumenty lub niewielkie stoliki przeznaczone na poczęstunek. Wychodzące na pachnący ogród okna przysłaniają ciężkie, przyciemnione firany. Zwłaszcza latem we wnętrzu wyraźnie wyczuwalny jest delikatny zapach róż, kiedy dobiega on nie tylko z wysokich wazonów przyozdobionych świeżo ciętymi kwiatami, ale również z ogrodów. Sufit zdobi plafon przedstawiający smoka oplecionego gałązkami kolczastej czerwonej róży, którym sala zawdzięcza swoją nazwę.
Większe obrady odbywają się przy stole otoczonym krzesłami jedno wyróżniające się - o wyższym oparciu - zwyczajowo przeznaczone jest dla nestora. Ogromny miękki dywan zajmuje większą część pomieszczenia, podczas gdy wysokie zwierciadła luster potęgują wrażenie przestronności. Niekiedy przynoszone są tutaj instrumenty lub niewielkie stoliki przeznaczone na poczęstunek. Wychodzące na pachnący ogród okna przysłaniają ciężkie, przyciemnione firany. Zwłaszcza latem we wnętrzu wyraźnie wyczuwalny jest delikatny zapach róż, kiedy dobiega on nie tylko z wysokich wazonów przyozdobionych świeżo ciętymi kwiatami, ale również z ogrodów. Sufit zdobi plafon przedstawiający smoka oplecionego gałązkami kolczastej czerwonej róży, którym sala zawdzięcza swoją nazwę.
Zapewne wszyscy wychodzili z podobnego założenia – za „atakiem” Tonks musiało kryć się coś więcej, bowiem nie potrafił znaleźć innego, sensownego wytłumaczenia na tę sytuację. -Mieliśmy zapytać o szczegóły akcji na placu, jednakże mieliśmy zbyt mało czasu- odparł zgodnie z prawdą. Obecność dementorów znacznie utrudniała im przesłuchanie, podobnie jak cała aura miejsca. Pamiętał jak przed kilka kolejnych dni jego skronie przeszywał ból. -Myślę, że warto będzie posłać ludzi, aby wyciągnęli z niej wszystko. Nie ma co ukrywać, że Tonks jest skarbnicą wiedzy- rzucił układając dłoń na blacie stołu i wolno zaczął uderzać w niego palcami. List do Malfoya był dobrym pomysłem, powinni jak najszybciej zebrać siły i przeszukać Zakazany Las wzdłuż oraz wszerz. Zakon Feniksa – nawet jeśli chciał – nie mógł być niewidzialny, musieli pozostawić po sobie ślady. -Trapi mnie tylko jedna myśl- rzucił początkowo nie chcąc dzielić się własnymi domysłami, lecz finalnie doszedł do wniosku, iż właśnie po to się spotkali. -Co jeśli celowo chcieli, abyśmy ją złapali? Co jeśli ta cała Oaza jest pułapką? Mogli wykryć klątwę i zrobić z niej przynętę- przesunął drugą z dłoni wzdłuż swej dolnej szczęki. Im dłużej się nad tym zastanawiał tym bardziej prawdopodobniej to brzmiało. -Jeśli mieliby pojęcie o radarze to mogli celowo wysyłać ją w to samo miejsce, abyśmy sądzili, że coś tam ukrywa, po czym zmodyfikować jej wspomnienia tak, aby nawet pod wpływem veritaserum nie zdradziła nam prawdy? Wiemy, że mają w swych szeregach kilku czarodziejów o godnych podziwu zdolnościach- nigdy nie lekceważył umiejętności wroga, a o takowych przyszło im się już przekonać. -Trapi mnie to, że akurat to była Tonks. Dlaczego ona? Tylko ona zmagała się z przekleństwem- pokręcił głową cały czas starając się ułożyć to w logiczną całość, choć naprawdę nie było to proste. Mogli spekulować, snuć domysły, ale jeśli chcieli dowieść prawdy musieli włożyć w to wiele sił. Wróg był cwany, czasami nieprzewidywalny i potrafił niczym szczur przemknąć niezauważanie.
Informacje o kamieniu wskrzeszenia brzmiały równie intrygująco, co irytująco. Jeśli rzeczywiście weszli w jego posiadanie i artefakt posiada wielką moc, to mogą przestać żałować armatniego mięsa. Co gorsza mogą nawet mniej baczyć na własne bezpieczeństwo i łapać się coraz odważniejszych rozwiązań. -Nic więcej nie mówiła. Nie miała okazji- a my czasu. -Liczę, że jednak wkrótce dowiemy się czegoś więcej- dodał.
-Deirdre ma rację. Początkowo wysłałbym w to miejsce badaczy, niech z pełną ostrożnością sprawdzą to miejsce- odparł zerkając na Śmierciożerczynię. Rzecz jasna sami mogli to sprawdzić, lecz jego ograniczona wiedza w temacie mogłaby go zapędzić wprost w sidła. Świstokliki też były ciekawą i wysoko prawdopodobną opcją.
Informacje o kamieniu wskrzeszenia brzmiały równie intrygująco, co irytująco. Jeśli rzeczywiście weszli w jego posiadanie i artefakt posiada wielką moc, to mogą przestać żałować armatniego mięsa. Co gorsza mogą nawet mniej baczyć na własne bezpieczeństwo i łapać się coraz odważniejszych rozwiązań. -Nic więcej nie mówiła. Nie miała okazji- a my czasu. -Liczę, że jednak wkrótce dowiemy się czegoś więcej- dodał.
-Deirdre ma rację. Początkowo wysłałbym w to miejsce badaczy, niech z pełną ostrożnością sprawdzą to miejsce- odparł zerkając na Śmierciożerczynię. Rzecz jasna sami mogli to sprawdzić, lecz jego ograniczona wiedza w temacie mogłaby go zapędzić wprost w sidła. Świstokliki też były ciekawą i wysoko prawdopodobną opcją.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
W milczeniu wsłuchiwał się w słowa Sigrun odnośnie kamienia wskrzeszenia, w tej samej chwili przenosząc wzrok na Ramseya. On pośród nich był w stanie zrozumieć najwięcej - pojmował zawiłości magii teoretycznej na tyle, by móc stworzyć w głowie obraz tego, czym mogły być insygnia: i na ile realne było ich legendarne działanie. Kiwnął głową, powinni to zapamiętać. Zostawianie im ciał wydawało się... niebezpieczne. Nie tylko dla nich, nikt nie mógł wiedzieć, jakie konsekwencje niosła podróż tam i z powrotem. Pytanie Deirdre było zasadne, co z trzecim insygnium? Ponoć to zebranie trzech dawało władzę, cóż by sie stało, gdyby wpadły w ręce Lorda Voldemorta?
Zapisał na papierze słowa wypowiedziane przez Sigrun, dookreślając stronę lasu, którą należało przeszukać. Nie były to informacje dokładne - ale zawsze było to więcej, niż mieli dotąd. - Zapowiem, że jeśli osiągną sukces, kamienie powinny trafić do Ramseya - odparł na słowa Dierdre, unosząc spojrzenie na Mulcibera, szukając na jego twarzy zgody. Pośród wszystkich angielskich numerologów, to właśnie on mógł osiągnąć sukces i to właśnie jego spostrzeżenia będą dla nich najcenniejsze. Tylko jemu mogli tez zaufać bezgranicznie.
Nie uniósł za to już wzroku, gdy Ramsey wyraził swoje oburzenie. A może - niezrozumienie. Tristan też nie potrafił tego pojąć, do teraz sądził, że tkwił w tym głębszy sens, plan, ale przebieg zdarzenia temu przeczył. Nie wydarzyło się nic ponad to, co widzieli. Wciąż nie. Drew podzielał te myśli, zabrał głos chwilę po nim.
- Nie dotarły do nas informacje o żadnych innych zdarzeń, które działyby się w tym samym czasie - podjął jego wątpliwości. Miał więcej czasu niż on na przemyślenie swoich, więc zdecydował się nimi podzielić. - Ale gdyby próbowała odwrócić naszą uwagę - jaki byłby w tym sens? Wszyscy byliśmy na miejscu. Bardziej przydałaby się tam, gdzie faktycznie działali. To wszystko skłania raczej ku wnioskom, że Tonks straciła rozum. Ale to dobrze, emocje są złymi doradcami, a jedna porażka wzbudzi gniew i pragnienie kolejnej. Rozpocznie się domino porażek Zakonu, a każda z nich przybliży nas do ostatecznego zwycięstwa. - Jakieś Tonks mogła mieć doświadczenie w tym, co robiła? Działała na oślep, bez planu, bez pomyślunku - była tylko szlamą, która chciała walczyć o dobro takich jak ona. Nie została predysponowana do niczego więcej, więc dlaczego spodziewali się po niej czegoś więcej? - Być może Longbottom stracił władzę nad Zakonem - podsunął myśl, bo cokolwiek by nie mówić o tym czarodzieju, zasłynął jako bezwzględny i bezkompromisowy auror, który zawsze stawiał na swoim. Potrafił myśleć taktycznie. Nie kierował się podszeptami zgubnych emocji. Nie wydałby takiego rozkazu, Tristan nigdy by w to nie uwierzył. - Jeśli próbuje nas wyprowadzić w pole, wkrótce się dowiemy. Ludzie Ministerstwa będą tam przed nami, zasadzka nas zaalarmuje - Mogli być w niebezpieczeństwie, ale wojna wymagała poświęceń. Los kilku żołnierzy rzucony na szalę nie kuł go w serce.
- Szkoła nie budzi obaw od dzisiaj - stwierdził, obracając w dłoniach pióro, kiedy odjął je już od papieru. Angielska młodzież musiała zostać wychowana odpowiednio, nie znał wewnętrznych struktur Hogwartu, ale nasłuchał się, że ledwie czwarta część szkoły wyznaje wartościowe poglądy. Wina musiała tkwić u podstaw, na poziomie programu, nietrafnych spostrzeżeń lub złych nauczycieli. - Powinniśmy w przyszłości położyć na tę kwestię większy nacisk. Wadliwe elementy najlepiej usuwać od razu, kiedy kończą szkołę, jest już za późno - Złożył spisany list na tyle, by zmieścił się do koperty; uniósł go przed siebie bez słowa, gdy obok zmaterializowała się Prymulka i przejęła papier, znikając równie szybko, jak szybko się pojawiła.
- Powinnaś porozmawiać o tym z Corneliusem - zwrócił się do Deirdre, miała słuszność, ale słowa należało obrócić w czyny.
Zapisał na papierze słowa wypowiedziane przez Sigrun, dookreślając stronę lasu, którą należało przeszukać. Nie były to informacje dokładne - ale zawsze było to więcej, niż mieli dotąd. - Zapowiem, że jeśli osiągną sukces, kamienie powinny trafić do Ramseya - odparł na słowa Dierdre, unosząc spojrzenie na Mulcibera, szukając na jego twarzy zgody. Pośród wszystkich angielskich numerologów, to właśnie on mógł osiągnąć sukces i to właśnie jego spostrzeżenia będą dla nich najcenniejsze. Tylko jemu mogli tez zaufać bezgranicznie.
Nie uniósł za to już wzroku, gdy Ramsey wyraził swoje oburzenie. A może - niezrozumienie. Tristan też nie potrafił tego pojąć, do teraz sądził, że tkwił w tym głębszy sens, plan, ale przebieg zdarzenia temu przeczył. Nie wydarzyło się nic ponad to, co widzieli. Wciąż nie. Drew podzielał te myśli, zabrał głos chwilę po nim.
- Nie dotarły do nas informacje o żadnych innych zdarzeń, które działyby się w tym samym czasie - podjął jego wątpliwości. Miał więcej czasu niż on na przemyślenie swoich, więc zdecydował się nimi podzielić. - Ale gdyby próbowała odwrócić naszą uwagę - jaki byłby w tym sens? Wszyscy byliśmy na miejscu. Bardziej przydałaby się tam, gdzie faktycznie działali. To wszystko skłania raczej ku wnioskom, że Tonks straciła rozum. Ale to dobrze, emocje są złymi doradcami, a jedna porażka wzbudzi gniew i pragnienie kolejnej. Rozpocznie się domino porażek Zakonu, a każda z nich przybliży nas do ostatecznego zwycięstwa. - Jakieś Tonks mogła mieć doświadczenie w tym, co robiła? Działała na oślep, bez planu, bez pomyślunku - była tylko szlamą, która chciała walczyć o dobro takich jak ona. Nie została predysponowana do niczego więcej, więc dlaczego spodziewali się po niej czegoś więcej? - Być może Longbottom stracił władzę nad Zakonem - podsunął myśl, bo cokolwiek by nie mówić o tym czarodzieju, zasłynął jako bezwzględny i bezkompromisowy auror, który zawsze stawiał na swoim. Potrafił myśleć taktycznie. Nie kierował się podszeptami zgubnych emocji. Nie wydałby takiego rozkazu, Tristan nigdy by w to nie uwierzył. - Jeśli próbuje nas wyprowadzić w pole, wkrótce się dowiemy. Ludzie Ministerstwa będą tam przed nami, zasadzka nas zaalarmuje - Mogli być w niebezpieczeństwie, ale wojna wymagała poświęceń. Los kilku żołnierzy rzucony na szalę nie kuł go w serce.
- Szkoła nie budzi obaw od dzisiaj - stwierdził, obracając w dłoniach pióro, kiedy odjął je już od papieru. Angielska młodzież musiała zostać wychowana odpowiednio, nie znał wewnętrznych struktur Hogwartu, ale nasłuchał się, że ledwie czwarta część szkoły wyznaje wartościowe poglądy. Wina musiała tkwić u podstaw, na poziomie programu, nietrafnych spostrzeżeń lub złych nauczycieli. - Powinniśmy w przyszłości położyć na tę kwestię większy nacisk. Wadliwe elementy najlepiej usuwać od razu, kiedy kończą szkołę, jest już za późno - Złożył spisany list na tyle, by zmieścił się do koperty; uniósł go przed siebie bez słowa, gdy obok zmaterializowała się Prymulka i przejęła papier, znikając równie szybko, jak szybko się pojawiła.
- Powinnaś porozmawiać o tym z Corneliusem - zwrócił się do Deirdre, miała słuszność, ale słowa należało obrócić w czyny.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Kiwnęła głową, nie tyle zgadzając się ze słowami o skierowaniu kamieni do Ramseya - było to oczywiste, Mulciber był wśród nich najzdolniejszy, a jego wiedza i talent sięgały dalej niż w mrok Departamentu Tajemnic - co zastanawiając się nad tym, co mogły przynieść informacje uzyskane od Tonks. Wiedza była potęgą, a dzięki głupocie tej szalonej popleczniczki Harolda Longbottoma do ich rąk trafił prawdziwy skarb. O ile tylko uda im się odkryć jego działanie. - Zgadzam się z Tristanem, nie posiadamy informacji o innych wydarzeniach, a jeśli miał być to akt dywersji...Cóż, byłby to najgłupszy, o jakim kiedykolwiek czytałam - wypowiedziała się tuż po Rosierze, przenosząc spojrzenie na Drew. Doceniała jego zapobiegliwość, był godnym swego miana Śmierciożercą, przewidującym i rozsądnym. - Myślę, że szlama po prostu straciła rozum. A może mamy do czynienia z wewnętrznym rozdarciem Zakonu? Z podważaniem autorytetów i jakimiś oddolnymi działaniami? - zastanowiła się na głos, wygodniej opierając się o krzesło. - Zastanawiam się, czy skoro są aż tak naiwni...Czy nie rozsądnie byłoby pomyśleć o tym, by się do nich zbliżyć. Nie mam jeszcze na to planu, ale zaimperiusowanie kogoś, kto mógłby potrzebować pomocy, jakiejś szlamy albo krewnego jednego z poszukiwanych listem gończym...Pozwoliłoby to zinfiltrować ich działania. Rozbić ich definitywnie od środka - zaproponowała ostrożnie. Na razie nie miała konkretnego planu, lecz skoro już spotkali się w śmierciożerczym gronie, chciała podzielić się swoimi rozmyślaniami. Szpiegowanie Zakonu Feniksa nie było łatwą sprawą, wymagało przygotowania, ale nie niosło za sobą zbyt wielkiego ryzyka. Cóż mogli stracić? O ile potencjalnego szpiega nie wtajemniczą w sprawy Rycerzy Walpurgii, nie musieli się o nic martwić.
Przynajmniej w tej kwestii. Zamilkła na dłużej, ważąc w myślach sugestie Rosiera. Nawet nie drgnęła, słysząc propozycję kontaktu z Corneliusem Sallowem. Perspektywa współpracy z byłym narzeczonym nie wywoływała entuzjazmu, lecz profesjonalizm jak zwykle wygrywał. - Oczywiście. Myślę, że warto zadbać o to, by jakoś wykorzystać naszą dobrą passę. Zakon sam ukręca na siebie bicz, tworząc w społeczeństwie obraz zamachowców i terrorystów, atakujących cywili oraz - najwidoczniej - tworzących jakieś podejrzane miejsca na terenie należącym do Hogwartu - skomentowała cicho, przyglądając się twarzom zgromadzonym. Zebrał ich tu sukces poczynań Sigrun i Drew, ale mogli wyciągnąć z tego spotkania dużo więcej. Dla nich samych, lecz głównie - dla sprawy, której służyli.
Przynajmniej w tej kwestii. Zamilkła na dłużej, ważąc w myślach sugestie Rosiera. Nawet nie drgnęła, słysząc propozycję kontaktu z Corneliusem Sallowem. Perspektywa współpracy z byłym narzeczonym nie wywoływała entuzjazmu, lecz profesjonalizm jak zwykle wygrywał. - Oczywiście. Myślę, że warto zadbać o to, by jakoś wykorzystać naszą dobrą passę. Zakon sam ukręca na siebie bicz, tworząc w społeczeństwie obraz zamachowców i terrorystów, atakujących cywili oraz - najwidoczniej - tworzących jakieś podejrzane miejsca na terenie należącym do Hogwartu - skomentowała cicho, przyglądając się twarzom zgromadzonym. Zebrał ich tu sukces poczynań Sigrun i Drew, ale mogli wyciągnąć z tego spotkania dużo więcej. Dla nich samych, lecz głównie - dla sprawy, której służyli.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Nie tylko Mulciber miał wrażenie, że czegoś w tej historii nie rozumiał. Chyba dla nich wszystkich występek Tonks był po prostu nie zrozumiały. Wydawał się nie mieć celu i sensu. Jakkolwiek by tego nie analizować. Jeśli miała odwrócić uwagę, to od czego, skoro nic nie wydarzyło się ponad to w Londynie ani wtedy, ani kilka dni później?
- Teoria o utracie władzy nad Zakonem wydaje się prawdopodobna. Może tylko on trzymał ich w kupie i koordynował działania, a bez niego to zgraja idiotów - zastanowiła się Sigrun, wypuszczając dym z pomiędzy ust, gdy zaciągnęła się mocno papierosem. - Z tego co mi wiadomo, to strażnicy Tower również ją przesłuchiwali i nie wiadomo jak weszła na plac, czy ktoś z nią był. Wiemy jednak przecież, że jest metamorfomagiem. Mogła zarejestrować różdżkę na inne dane. W urzędzie powinni zwiększyć kontrolę dokumentów - powiedziała, krzywiąc usta w grymasie; wciąż nie rozumiała jakim cudem szlama miała w sobie tak rzadki magiczny gen. Metamorfomagiem była ona sama i czuła, że to jej uwłaczało. Przeniosła spojrzenie na Drew, gdy pytał - dlaczego ona? - Albo może wysłali ją na misję samobójczą, bo mieli jej dość? - spytała żartobliwym tonem, właściwie nie oczekując odpowiedzi na zadane pytanie. - Nie wiem, czy to świstokliki. Nie znam się, ale czy wtedy, pod wpływem veritaserum, nazywałaby to portalem? Numerolodzy powinni to zbadać, w istocie - zgodziła się z pozostałymi. Oni sami, choć byli potężnymi czarodziejami, byli w tej materii ograniczeni - poza Ramseyem. Mógł i powinien był wyruszyć tam razem z innymi Niewymownymi. Spojrzała na niego, próbując uchwycić jego spojrzenie, bo wspomnienie o numerologach było dość znaczące. - Powiedziałam legilimentce, że może rozpuścić plotkę o tym, że Zakon Feniksa para się nekromancją w porcie. Wielu brzydzi ta sztuka, mogą się od nich odwrócić - poinformowała ich, powiódłszy kolejno po twarzach Śmierciożerców, szukając w nich ewentualnego sprzeciwu. Jeśli stwierdziliby, że to było zbędne, to mogli Huxley odnaleźć i wyczyścić jej pamięć.
Poczuła się spokojniej, kiedy lord Rosier skreślił list i zapewnił, że Ministerstwo Magii się tym zajmie, udzieli im pełnego wsparcia. Należało uderzyć natychmiast, zanim się zorientują, że Rycerze Walpurgii są w posiadaniu tak istotnego sekretu. Sigrun czuła więc, że może przejść dalej - bo to nie był wszak koniec wieści, które dla nich miała.
- Sama Tonks nie wspomniała skąd go mają, lecz legilimentka zdołała trochę się dowiedzieć o tym kamieniu. Mówiła, że Benjamin Wright i Samuel Skamander "nieśli ciało i duszę pani profesor", że ponieśli duszą stratę. Mniemam, że może chodzić o Bagshot, o której już wiemy. Ponoć ta czarownica ofiarowała samą siebie, aby uruchomić w pełni kamień wskrzeszenia. Nie wiemy jednak w jaki sposób. "Ciało i dusza dały energię kamieniowi wskrzeszenia, przypieczętowały rytuał", w taki sposób to ujęła, a była w myślach Tonks. Rain dostała się do wspomnienia z jakichś ich spotkania w starym domu, kiedy Justine opowiadała o tym, co im się przydarzyło w Azkabanie. Pozwolicie, że sięgnę po swoje notatki, nie chciałam niczego pominąć - powiedziała Sigrun, a ostatnie słowa zabrzmiały nieco ironicznie, nie wstydziła się jednak, informacje przekazane przez Rain były cenne - opowieść zaś długa. Rozwinęła zwitek pergaminu i zaczęła czytać, a papierosa zgasiła w zdobionej popielnicy:
- Gdy weszli do Azkabanu, to znaleźli się na jakiś głównych schodach. Może Cię to zdziwić lub nie Sigrun, ale nie mam pojęcia jak wyglądał Azkaban, także przedstawię ci surowe informacje, jakie usłyszałam. W każdym razie znajdowała się ta czarodziejka na głównych schodach. Hereward był wyżej i miał do niej dotrzeć, ale jak weszli do pierwszego pomieszczenia, to ich rozdzieliło. Prowadziła jakąś grupę, schody się pod nimi zapadły i wpadli do jakiegoś dziwnego miejsca. Były tam duchy, które pokazały im drogę, minęli trójgłowego psa i poszli prosto do ruin. Gdy tam weszła, razem z Brendanem, tak miał na imię jeden z mężczyzn, na czymś w rodzaju zapadni pojawiły się znaki i pojawiła się iluzja Herewarda co umożliwiło im odkrycie trzeciego wejścia. Znowu się rozdzielili, mówiła o trzech żywiołach. Woda, ziemia i ogień. Ona poszła dalej razem z Marcelliną i weszły do wody. Tam spotkała dementorów i jakiegoś chłopca, byli oni dwa razy większych rozmiarów. Udało im się przejść przez wodny labirynt, wtedy spotkali się ze wszystkimi. To jest ciekawe, mówiła, że natrafili na ustawione w kole siedem rzeźb ale było osiem cokołów. Tutaj wspomniała o Julii z Wyspy Rzeźb, a same rzeźby pokazywały czwórkę dzieci i trójkę dorosłych. Jednym z tych dorosłych był Hereward. Przed nimi zaś stały świece. Gdy zapalali świecie przed tymi, które należały do dzieci, to pojawiały się rysy na tych należących do dorosłych. W momencie gdy zapalali świece, to otwierali zamek w drzwiach. A gdy zapłonęła ostatnia ze świec z tych co były pod dziećmi, to pojawiły się one na chwilę w przyjmując swój prawdziwy kształt i zaraz zniknęły, ponoć pod postacią błękitnej mgiełki. Wtedy na podesty padły promienie pierwszego słońca, wszystkie pozostałe posągi pękły. I mówiła, że przejście zostało otwarte.
- Teoria o utracie władzy nad Zakonem wydaje się prawdopodobna. Może tylko on trzymał ich w kupie i koordynował działania, a bez niego to zgraja idiotów - zastanowiła się Sigrun, wypuszczając dym z pomiędzy ust, gdy zaciągnęła się mocno papierosem. - Z tego co mi wiadomo, to strażnicy Tower również ją przesłuchiwali i nie wiadomo jak weszła na plac, czy ktoś z nią był. Wiemy jednak przecież, że jest metamorfomagiem. Mogła zarejestrować różdżkę na inne dane. W urzędzie powinni zwiększyć kontrolę dokumentów - powiedziała, krzywiąc usta w grymasie; wciąż nie rozumiała jakim cudem szlama miała w sobie tak rzadki magiczny gen. Metamorfomagiem była ona sama i czuła, że to jej uwłaczało. Przeniosła spojrzenie na Drew, gdy pytał - dlaczego ona? - Albo może wysłali ją na misję samobójczą, bo mieli jej dość? - spytała żartobliwym tonem, właściwie nie oczekując odpowiedzi na zadane pytanie. - Nie wiem, czy to świstokliki. Nie znam się, ale czy wtedy, pod wpływem veritaserum, nazywałaby to portalem? Numerolodzy powinni to zbadać, w istocie - zgodziła się z pozostałymi. Oni sami, choć byli potężnymi czarodziejami, byli w tej materii ograniczeni - poza Ramseyem. Mógł i powinien był wyruszyć tam razem z innymi Niewymownymi. Spojrzała na niego, próbując uchwycić jego spojrzenie, bo wspomnienie o numerologach było dość znaczące. - Powiedziałam legilimentce, że może rozpuścić plotkę o tym, że Zakon Feniksa para się nekromancją w porcie. Wielu brzydzi ta sztuka, mogą się od nich odwrócić - poinformowała ich, powiódłszy kolejno po twarzach Śmierciożerców, szukając w nich ewentualnego sprzeciwu. Jeśli stwierdziliby, że to było zbędne, to mogli Huxley odnaleźć i wyczyścić jej pamięć.
Poczuła się spokojniej, kiedy lord Rosier skreślił list i zapewnił, że Ministerstwo Magii się tym zajmie, udzieli im pełnego wsparcia. Należało uderzyć natychmiast, zanim się zorientują, że Rycerze Walpurgii są w posiadaniu tak istotnego sekretu. Sigrun czuła więc, że może przejść dalej - bo to nie był wszak koniec wieści, które dla nich miała.
- Sama Tonks nie wspomniała skąd go mają, lecz legilimentka zdołała trochę się dowiedzieć o tym kamieniu. Mówiła, że Benjamin Wright i Samuel Skamander "nieśli ciało i duszę pani profesor", że ponieśli duszą stratę. Mniemam, że może chodzić o Bagshot, o której już wiemy. Ponoć ta czarownica ofiarowała samą siebie, aby uruchomić w pełni kamień wskrzeszenia. Nie wiemy jednak w jaki sposób. "Ciało i dusza dały energię kamieniowi wskrzeszenia, przypieczętowały rytuał", w taki sposób to ujęła, a była w myślach Tonks. Rain dostała się do wspomnienia z jakichś ich spotkania w starym domu, kiedy Justine opowiadała o tym, co im się przydarzyło w Azkabanie. Pozwolicie, że sięgnę po swoje notatki, nie chciałam niczego pominąć - powiedziała Sigrun, a ostatnie słowa zabrzmiały nieco ironicznie, nie wstydziła się jednak, informacje przekazane przez Rain były cenne - opowieść zaś długa. Rozwinęła zwitek pergaminu i zaczęła czytać, a papierosa zgasiła w zdobionej popielnicy:
- Gdy weszli do Azkabanu, to znaleźli się na jakiś głównych schodach. Może Cię to zdziwić lub nie Sigrun, ale nie mam pojęcia jak wyglądał Azkaban, także przedstawię ci surowe informacje, jakie usłyszałam. W każdym razie znajdowała się ta czarodziejka na głównych schodach. Hereward był wyżej i miał do niej dotrzeć, ale jak weszli do pierwszego pomieszczenia, to ich rozdzieliło. Prowadziła jakąś grupę, schody się pod nimi zapadły i wpadli do jakiegoś dziwnego miejsca. Były tam duchy, które pokazały im drogę, minęli trójgłowego psa i poszli prosto do ruin. Gdy tam weszła, razem z Brendanem, tak miał na imię jeden z mężczyzn, na czymś w rodzaju zapadni pojawiły się znaki i pojawiła się iluzja Herewarda co umożliwiło im odkrycie trzeciego wejścia. Znowu się rozdzielili, mówiła o trzech żywiołach. Woda, ziemia i ogień. Ona poszła dalej razem z Marcelliną i weszły do wody. Tam spotkała dementorów i jakiegoś chłopca, byli oni dwa razy większych rozmiarów. Udało im się przejść przez wodny labirynt, wtedy spotkali się ze wszystkimi. To jest ciekawe, mówiła, że natrafili na ustawione w kole siedem rzeźb ale było osiem cokołów. Tutaj wspomniała o Julii z Wyspy Rzeźb, a same rzeźby pokazywały czwórkę dzieci i trójkę dorosłych. Jednym z tych dorosłych był Hereward. Przed nimi zaś stały świece. Gdy zapalali świecie przed tymi, które należały do dzieci, to pojawiały się rysy na tych należących do dorosłych. W momencie gdy zapalali świece, to otwierali zamek w drzwiach. A gdy zapłonęła ostatnia ze świec z tych co były pod dziećmi, to pojawiły się one na chwilę w przyjmując swój prawdziwy kształt i zaraz zniknęły, ponoć pod postacią błękitnej mgiełki. Wtedy na podesty padły promienie pierwszego słońca, wszystkie pozostałe posągi pękły. I mówiła, że przejście zostało otwarte.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : szefowa Brygady Uderzeniowej
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie miał wątpliwości, że Zakon Feniksa nigdy nie zdobędzie ostatniego z insygniów — Czarnej Różdżki. Ta należała już do Czarnego Pana i nie byli w stanie mu jej odebrać. Pozostawała sprawa peleryny, potężniejszej i bardziej niezwykłej od każdej innej. Jeśli Zakon był w jej posiadaniu stanowiła spore zagrożenie dla nich, ale jeśli nie — wciąż mogli próbować jej odszukać.
— Ministerstwu zależy na tym, by rozwiązać tę sytuację tak samo, jak nam — zapewnił Deirdre i choć nigdy nie czuł się w obowiązku mówić za Ministerstwo Magii, tak teraz, kiedy stało po właściwej stronie, po ich stronie i było podległe Czarnemu Panu mógł bez przeszkód i wątpliwości to uczynić. — Wyśle najlepszych ludzi, by to zbadali. — Wyruszy również on. Spojrzał na Tristana i skinął mu głową. Przyjrzy się kamieniom, zbada je. Zrobi wszystko, by poddać jak najszybszej analizie i otworzyć przejście do Oazy.
Niepokoiła go myśl, że to co zrobiła Tonks mogło być początkiem czegoś więcej, wstępem do planu, przystawką przed głównym daniem. Wciąż nie dotarły do nich informacje o napotkanych problemach, niepowodzeniach. Na ich drodze nie stały żadne większe dramaty, kłopoty. Oczywiście, jeśli opracowywali coś poważnego, występek Justine musiał rozpoczynać lawinę zdarzeń. A wciąż nie działo się nic. Nic, co powinno ich niepokoić. Czy zwlekaliby z realizacją kolejnych elementów, gdyby wiedzieli, że ich sojuszniczka trafiła do Azkabanu? Nie próbowali jej odbić? Zakładał, że upewniono się, co do tożsamości Tonks — że to była ona, a nie ktoś mniej lub bardziej przypadkowo się pod nią podszywający. Kiedy Drew zabrał głos, spojrzał na niego, powoli marszcząc brwi.
— Jak łatwo jest wykryć taką klątwę? — Zakon Feniksa posiadał w swoich szeregach utalentowanych czarodziejów, wybitnych wojowników, przebiegłych aurorów i znawców magii. Udowodnili to, kiedy przechytrzyli ich w walce o Azkaban; gdy dotarli do niego pomimo tworzonych przez Rycerzy blokad.
Nie wiedział — dlaczego Tonks, dlaczego w ten sposób, tak, akurat wtedy.
— Longbottom nie wydaje się typem czarodzieja który tak bezmyślnie poświęciłby swojego człowieka jako przynętę.— Musiał przecież wiedzieć, że nie miała szans przy takiej liczbie sojuszników, popleczników ministerstwa i Czarnego Pana. Była z góry skazana na porażkę. — Tonks zawsze była emocjonalna. Ciążyła na niej klątwa. Wierzyła, że nieustannie towarzyszy jej postać, fałszywa przyjaciółka. Nits, tak na nią mówiła. Skłaniała ją do różnych rzeczy, a ona nie potrafiła się jej przeciwstawić. Być może przestała sobie radzić ze sobą. Może wciąż ma ją na sobie — myślał głośno doszukując się w jej zachowaniu racjonalniejszego powodu — klątwy, która pchała ją do tak niezrozumiałych czynów. Choć podejrzewał, że wśród czarodziejów operujących białą magią dawno się jej pozbyła.
Zerknął na Deirdre, kiedy zaproponowała podstęp.
— Zakon pomaga ludziom, werbuje ich. Sigrun, nie mogłabyś powęszyć? Stworzenie nowej tożsamości dla ciebie nie powinno stanowić problemu. Wszędzie są szczury, które się ukrywają, na pewno prędzej czy później dotrze do nich któreś z nich— by mu pomóc. A kto wie, może nawet zabrać go do tej legendarnej Oazy. Może nim odnajdą portal uda jej się do niej dotrzeć pod przykrywką i zobaczyć, jak tam wejść. Wysłuchał jej relacji na temat kamienia wskrzeszenia, tego jak został aktywowany, jak zadziałał. — Bardzo potężna magia — szepnął, nie chcąc zakłócać opowieści. Bagshot musiała być wyjątkowo utalentowaną czarownicą, że była w stanie dokonać tego samodzielnie. A może ktoś jej pomagał? Ktoś o kim nie wiedzieli? Wspomnienie Tonks z Azkabanu wcale go nie zaskoczyło. Pokiwał głową, choć inaczej pamiętał to koszmarne więzienia, bez trudu przypomniał sobie tajemnicze zjawiska, które miały tam miejsce - rzeźbę, ogień, chłopca. Anomalie były potężne.
— Ministerstwu zależy na tym, by rozwiązać tę sytuację tak samo, jak nam — zapewnił Deirdre i choć nigdy nie czuł się w obowiązku mówić za Ministerstwo Magii, tak teraz, kiedy stało po właściwej stronie, po ich stronie i było podległe Czarnemu Panu mógł bez przeszkód i wątpliwości to uczynić. — Wyśle najlepszych ludzi, by to zbadali. — Wyruszy również on. Spojrzał na Tristana i skinął mu głową. Przyjrzy się kamieniom, zbada je. Zrobi wszystko, by poddać jak najszybszej analizie i otworzyć przejście do Oazy.
Niepokoiła go myśl, że to co zrobiła Tonks mogło być początkiem czegoś więcej, wstępem do planu, przystawką przed głównym daniem. Wciąż nie dotarły do nich informacje o napotkanych problemach, niepowodzeniach. Na ich drodze nie stały żadne większe dramaty, kłopoty. Oczywiście, jeśli opracowywali coś poważnego, występek Justine musiał rozpoczynać lawinę zdarzeń. A wciąż nie działo się nic. Nic, co powinno ich niepokoić. Czy zwlekaliby z realizacją kolejnych elementów, gdyby wiedzieli, że ich sojuszniczka trafiła do Azkabanu? Nie próbowali jej odbić? Zakładał, że upewniono się, co do tożsamości Tonks — że to była ona, a nie ktoś mniej lub bardziej przypadkowo się pod nią podszywający. Kiedy Drew zabrał głos, spojrzał na niego, powoli marszcząc brwi.
— Jak łatwo jest wykryć taką klątwę? — Zakon Feniksa posiadał w swoich szeregach utalentowanych czarodziejów, wybitnych wojowników, przebiegłych aurorów i znawców magii. Udowodnili to, kiedy przechytrzyli ich w walce o Azkaban; gdy dotarli do niego pomimo tworzonych przez Rycerzy blokad.
Nie wiedział — dlaczego Tonks, dlaczego w ten sposób, tak, akurat wtedy.
— Longbottom nie wydaje się typem czarodzieja który tak bezmyślnie poświęciłby swojego człowieka jako przynętę.— Musiał przecież wiedzieć, że nie miała szans przy takiej liczbie sojuszników, popleczników ministerstwa i Czarnego Pana. Była z góry skazana na porażkę. — Tonks zawsze była emocjonalna. Ciążyła na niej klątwa. Wierzyła, że nieustannie towarzyszy jej postać, fałszywa przyjaciółka. Nits, tak na nią mówiła. Skłaniała ją do różnych rzeczy, a ona nie potrafiła się jej przeciwstawić. Być może przestała sobie radzić ze sobą. Może wciąż ma ją na sobie — myślał głośno doszukując się w jej zachowaniu racjonalniejszego powodu — klątwy, która pchała ją do tak niezrozumiałych czynów. Choć podejrzewał, że wśród czarodziejów operujących białą magią dawno się jej pozbyła.
Zerknął na Deirdre, kiedy zaproponowała podstęp.
— Zakon pomaga ludziom, werbuje ich. Sigrun, nie mogłabyś powęszyć? Stworzenie nowej tożsamości dla ciebie nie powinno stanowić problemu. Wszędzie są szczury, które się ukrywają, na pewno prędzej czy później dotrze do nich któreś z nich— by mu pomóc. A kto wie, może nawet zabrać go do tej legendarnej Oazy. Może nim odnajdą portal uda jej się do niej dotrzeć pod przykrywką i zobaczyć, jak tam wejść. Wysłuchał jej relacji na temat kamienia wskrzeszenia, tego jak został aktywowany, jak zadziałał. — Bardzo potężna magia — szepnął, nie chcąc zakłócać opowieści. Bagshot musiała być wyjątkowo utalentowaną czarownicą, że była w stanie dokonać tego samodzielnie. A może ktoś jej pomagał? Ktoś o kim nie wiedzieli? Wspomnienie Tonks z Azkabanu wcale go nie zaskoczyło. Pokiwał głową, choć inaczej pamiętał to koszmarne więzienia, bez trudu przypomniał sobie tajemnicze zjawiska, które miały tam miejsce - rzeźbę, ogień, chłopca. Anomalie były potężne.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Istniała szansa, że to, o czym mówiła Deirdre, działo się naprawdę: że działania na placu świadczyły o słabości Zakonu Feniksa, jego kruchości, niestałości, o wewnętrznych konfliktach, o braku współpracy, o podważaniu autorytetów, o wszystkim tym, co nie pozwalało wygrać wojny. Dlaczego właściwie miałoby być inaczej? Byli zgrają ludzi, którzy o wojnie nie wiedzieli nic - Harold musiałby być chyba cudotwórcą, żeby zamienić ich w żołnierzy. Wysłuchał jej w milczeniu, w ciszy, z zastanowieniem, jego myśli zgadzały się i z nią i z Rookwood.
- Nad imperiusem nie mamy pełnej kontroli - podjął jej słowa z zastanowieniem. - Ale oni szukają pomocy wszędzie. Przyjmują w swoje szeregi i dzieci i wilkołaków, kobiety i mężczyzn, istotnych i nieistotnych, a działania na placu pokazują, że w tym wszystkim nie ma ni myśli ni pomysłu. Kontaktu, rozmów, rozkazów. Czy to mogłoby być trudne zinfiltrować ich szeregi pod maską innej osoby? - zapytał, przenosząc spojrzenie od Sigrun do Drew, podejmując temat rozpoczęty przez Ramseya. Posiadali bardzo unikalne zdolności, ta rzadkie, jak rzadkie były czyste magiczne geny - szczerze wierzył w to, że tylko one potrafiły zapewnić podobne zdolności. Istniały tez eliksiry wielosokowe, ale te wydawały się nieść większe ryzyko niż naturalne umiejętności. Jeśli Tonks była w stanie to zrobić - dlaczego nie oni? - Jeśli rzeczywiście smagają ich wewnętrzne konflikty, jeśli rzeczywiście nie ma wśród nich posłuszeństwa ani dowódców, bylibyśmy głupcami, nie próbując tego wykorzystać. Rozpierzchnięci i rozbici nie będą stanowić żadnej siły. - Zastanowił się chwilę, unosząc spojrzenie na kolejnych czarodziejów zabierających głos. - Nawet samobójcza misja musiałaby mieć cel - odpowiedział na żart Sigrun, był tylko żartem, ale w poszukiwaniu sensu najbardziej irracjonalne teorie - należało sprawdzić. Doceniał Harolda, nawet jeśli lekceważył jego ludzi. Ale im dłużej rozmawiali, tym mocniej zdawało mu się, ze w tym ręki doświadczonego stratega po prostu nie było. - Nie sądziła chyba, że dokona czegokolwiek. Mogła wysadzić cały plac - razem ze wszystkimi ludźmi na nim. - A było oczywiste, że nie wszyscy przyszli tam przyglądać się krwi i skandować imię Czarnego Pana. Mogli być tam krewni ściętych, ich przyjaciele, którzy chcieli ujrzeć to na własne oczy, mogli być inni szukający swoich krewnych, mogli być ci, którzy nie dowierzali, było też parę dzieci, które jeszcze nie rozumiały rzeczywistości. To wydarzenie miało ich zastraszyć, ale Tonks zrobiła to skuteczniej niż oni. Myśl Ramseya była interesująca, przeniósł spojrzenie na Drew, zastanawiając się, czy był w stanie powiedzieć coś więcej o klątwie Tonks. - Jeśli Nils wciąż do niej mówi, powinniśmy to wykorzystać. Może sprawić, że całkiem utracą zaufanie ludzi. Wyślijmy tam Elvirę i Zachary'ego, niech sprawdzą, czy jest zdrowa na umyśle. Jeśli nie, można rozważyć wypuszczenie jej na wolność - Ryzykowne, ale kuszące. Niosąca zniszczenie gwardzistka paradoksalnie mogła zadziałać na korzyść rycerzy.
Umilkł jednak, gdy Sigrun zaczęła snuć swoją opowieść dalej, później odczytując notatki - wsłuchiwał się w nie w ciszy i skupieniu. Informacje były warte zapamiętania. Skinął głową, gdy Deirdre zgodziła się pomówić z Sallowem.
- Nad imperiusem nie mamy pełnej kontroli - podjął jej słowa z zastanowieniem. - Ale oni szukają pomocy wszędzie. Przyjmują w swoje szeregi i dzieci i wilkołaków, kobiety i mężczyzn, istotnych i nieistotnych, a działania na placu pokazują, że w tym wszystkim nie ma ni myśli ni pomysłu. Kontaktu, rozmów, rozkazów. Czy to mogłoby być trudne zinfiltrować ich szeregi pod maską innej osoby? - zapytał, przenosząc spojrzenie od Sigrun do Drew, podejmując temat rozpoczęty przez Ramseya. Posiadali bardzo unikalne zdolności, ta rzadkie, jak rzadkie były czyste magiczne geny - szczerze wierzył w to, że tylko one potrafiły zapewnić podobne zdolności. Istniały tez eliksiry wielosokowe, ale te wydawały się nieść większe ryzyko niż naturalne umiejętności. Jeśli Tonks była w stanie to zrobić - dlaczego nie oni? - Jeśli rzeczywiście smagają ich wewnętrzne konflikty, jeśli rzeczywiście nie ma wśród nich posłuszeństwa ani dowódców, bylibyśmy głupcami, nie próbując tego wykorzystać. Rozpierzchnięci i rozbici nie będą stanowić żadnej siły. - Zastanowił się chwilę, unosząc spojrzenie na kolejnych czarodziejów zabierających głos. - Nawet samobójcza misja musiałaby mieć cel - odpowiedział na żart Sigrun, był tylko żartem, ale w poszukiwaniu sensu najbardziej irracjonalne teorie - należało sprawdzić. Doceniał Harolda, nawet jeśli lekceważył jego ludzi. Ale im dłużej rozmawiali, tym mocniej zdawało mu się, ze w tym ręki doświadczonego stratega po prostu nie było. - Nie sądziła chyba, że dokona czegokolwiek. Mogła wysadzić cały plac - razem ze wszystkimi ludźmi na nim. - A było oczywiste, że nie wszyscy przyszli tam przyglądać się krwi i skandować imię Czarnego Pana. Mogli być tam krewni ściętych, ich przyjaciele, którzy chcieli ujrzeć to na własne oczy, mogli być inni szukający swoich krewnych, mogli być ci, którzy nie dowierzali, było też parę dzieci, które jeszcze nie rozumiały rzeczywistości. To wydarzenie miało ich zastraszyć, ale Tonks zrobiła to skuteczniej niż oni. Myśl Ramseya była interesująca, przeniósł spojrzenie na Drew, zastanawiając się, czy był w stanie powiedzieć coś więcej o klątwie Tonks. - Jeśli Nils wciąż do niej mówi, powinniśmy to wykorzystać. Może sprawić, że całkiem utracą zaufanie ludzi. Wyślijmy tam Elvirę i Zachary'ego, niech sprawdzą, czy jest zdrowa na umyśle. Jeśli nie, można rozważyć wypuszczenie jej na wolność - Ryzykowne, ale kuszące. Niosąca zniszczenie gwardzistka paradoksalnie mogła zadziałać na korzyść rycerzy.
Umilkł jednak, gdy Sigrun zaczęła snuć swoją opowieść dalej, później odczytując notatki - wsłuchiwał się w nie w ciszy i skupieniu. Informacje były warte zapamiętania. Skinął głową, gdy Deirdre zgodziła się pomówić z Sallowem.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
W pomieszczeniu znajdowali się aż dwaj metamorfomagowie - faktycznie mogli skorzystać z ich umiejętności, by przyjrzeć się wewnętrznej pracy Zakonu Feniksa, Deirdre uważała jednak, że wysyłanie samych śmierciożerców byłoby niepotrzebnym ryzykiem. W razie pechowego splotu zdarzeń - bo przecież nie błędu czy braku rozsądku; śmierciożercy ich nie popełniali - poplecznicy Harolda Longbottoma otrzymaliby na złotej tacy dostęp do wielu informacji. Mericourt nie dzieliła się jednak tymi wątpliwościami na głos, musiała je przemyśleć, na razie więc wsłuchiwała się w wymianę zdań pomiędzy Sigrun, Ramseyem i Tristanem. - Plotka o nekromancji to miłe rozwiązanie. Zakon Feniksa i tak nie cieszy się najlepszą opinią, w oczach większości obywateli to terroryści, a działania Tonks na placu pełnym cywili tylko to potwierdziły. Sugestia, że parają się także tą mroczną sztuką...Cóż, naprawdę sami podkładają się pod nóż opinii publicznej - skinęła głową w stronę Sigrun, uznając jej działanie za krok w dobrą stronę. Wątpiła, by Zakonnicy rzeczywiście posiadali moc igrania ze śmiercią - lecz kolejne słowa Rookwood, opowieść o klątwie, o tym, co działo się w dawnym Azkabanie, co w końcu uczynili z duchem Bathildy Bagshot.
Po zakończeniu całej historii, Mericourt dłuższą chwilę siedziała w milczeniu, rysując paznokciem abstrakcyjne ślady na podłokietniku krzesła. - W tym całym nekromanckim procesie brały udział dzieci? - spytała w końcu jasnowłosą, wyłuskując z opowieści to, co najbardziej intrygujące - i poniekąd najbliższe jej skamieniałemu sercu. Nie znała się na rytuałach, pradawne numerologiczne procedury były jedną wielką tajemnicą, ale skoro Zakonnikom udało się siegnąć tak daleko, dlaczego nie wykorzystać by tego przy badaniach w Gwiezdnym Proroku? Zerknęła szybko, porozumiewawczo, na Ramseya, po czym powróciła wzrokiem do Rosiera. Zmarszczyła brwi słysząc propozycję wypuszczenia Tonks. - Nie lepiej byłoby przykładnie ją ukarać? Pozbawić głowy? Pokazać, jak doskonale działamy, by chronić społeczeństwo przed szaleńcami? - zaproponowała ostrożnie, powoli, właściwie nie wiedząc, która z opcji byłaby najlepsza.
Wiele dowiedzieli się tego wieczoru, a równie wiele pracy czekało ich w nadchodzących tygodniach. Deirdre ważyła w głowie poszczególne informacje, postanawiając podzielić się ostatnią refleksją. - Inwigilacja Zakonu Feniksa to według mnie potrzebne działanie - ale powinniśmy także uważać na to, kogo wpuszczamy w swoje szeregi. Ustalenie jakiegoś hasła, gestu lub magicznej pieczęci, które pozwoliłoby na stuprocentową pewność w rozpoznaniu siebie wzajemnie zabezpieczyłoby przepływ informacji wśród nas, śmierciożerców. Chyba, że Mroczny Znak jest niemożliwy do podrobienia czy stworzenia w formie iluzji? - podrzuciła w zastanowieniu, odruchowo poprawiając materiał sukni oplatający lewe przedramię. W myślach mknęła już dużo dalej, ku organizowanej wraz z Corneliusem propagandzie oraz dalszej pracy ku chwale Czarnego Pana.
| Dei zt
Po zakończeniu całej historii, Mericourt dłuższą chwilę siedziała w milczeniu, rysując paznokciem abstrakcyjne ślady na podłokietniku krzesła. - W tym całym nekromanckim procesie brały udział dzieci? - spytała w końcu jasnowłosą, wyłuskując z opowieści to, co najbardziej intrygujące - i poniekąd najbliższe jej skamieniałemu sercu. Nie znała się na rytuałach, pradawne numerologiczne procedury były jedną wielką tajemnicą, ale skoro Zakonnikom udało się siegnąć tak daleko, dlaczego nie wykorzystać by tego przy badaniach w Gwiezdnym Proroku? Zerknęła szybko, porozumiewawczo, na Ramseya, po czym powróciła wzrokiem do Rosiera. Zmarszczyła brwi słysząc propozycję wypuszczenia Tonks. - Nie lepiej byłoby przykładnie ją ukarać? Pozbawić głowy? Pokazać, jak doskonale działamy, by chronić społeczeństwo przed szaleńcami? - zaproponowała ostrożnie, powoli, właściwie nie wiedząc, która z opcji byłaby najlepsza.
Wiele dowiedzieli się tego wieczoru, a równie wiele pracy czekało ich w nadchodzących tygodniach. Deirdre ważyła w głowie poszczególne informacje, postanawiając podzielić się ostatnią refleksją. - Inwigilacja Zakonu Feniksa to według mnie potrzebne działanie - ale powinniśmy także uważać na to, kogo wpuszczamy w swoje szeregi. Ustalenie jakiegoś hasła, gestu lub magicznej pieczęci, które pozwoliłoby na stuprocentową pewność w rozpoznaniu siebie wzajemnie zabezpieczyłoby przepływ informacji wśród nas, śmierciożerców. Chyba, że Mroczny Znak jest niemożliwy do podrobienia czy stworzenia w formie iluzji? - podrzuciła w zastanowieniu, odruchowo poprawiając materiał sukni oplatający lewe przedramię. W myślach mknęła już dużo dalej, ku organizowanej wraz z Corneliusem propagandzie oraz dalszej pracy ku chwale Czarnego Pana.
| Dei zt
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Zastanawiał się chwilę nad tym. Czy Tonks rzeczywiście byłaby w stanie wysadzić cały plac, czy była w stanie zamordować wszystkich zgromadzonych. Mogła to zrobić, jeśli była dość silna, dość przebiegła. Mogła po prostu ściągnąć na nich kataklizm, nie narażając przy tym własnego życia. A jednak nie odnalazła w sobie odwagi na to, by pogrzebać czarownice i czarodziejów, którzy przybyli na miejsce obejrzeć nietypowy spektakl. Nie chodziło jej o coś tak wielkiego. O zamieszanie? Jaki to miało sens? O zostanie złapaną? Musiała wiedzieć, że trafi do Azkabanu, nie zdąży nikomu niczego przekazać, nawet jeśli chciała przyjrzeć się wszystkiemu od środka. Deirdre miała rację. Zakon Feniksa sukcesywnie dbał o opinię publiczną, ale też był pewien, że działał — tuż pod ich nosem, w ukryciu. Pomagał tym, którzy chcieli uciec. Wywozili ich za granicę, szukali im schronienia.
— Warto zadbać o to, by odpowiednie informacje na temat Zakonu Feniksa docierały do zwykłych obywateli. Najlepiej subtelne, by łatwo było w nie uwierzyć. Im mniej będą im ufać tym mniej będą się zastanawiać nad tym, czy ich wydać, kiedy się już spotkają.— Gdy usłyszą o sobie wzajemnie, o zbiórkach, miejscach spotkań, wzajemnej pomocy.
Uchwycił spojrzenie Deirdre, ale nie odezwał się ani słowem na temat własnych badań.
— Bardziej ucierpi jako pożywka dla dementorów. Osadzenie jej w Azkabanie może dać pewność obywatelom, że terroryści są tam, gdzie ich miejsce. W więzieniu. — Przesadne emanowanie przemocą zadziałała na nich odwrotnie, ze strachu będą spoglądać ku Zakonowi, licząc, że przywołają wspólnie spokojne czasy. Ministerstwo starało się tworzyć iluzję spokoju i bezpieczeństwa, jeśli będą mu w tym przeszkadzać to wyjdą na szaleńców. A to Zakon miał stać się wrogiem społeczeństwa. I to Zakonowi należało wystosować wszystkie ostrzeżenia, z nim walczyć, a nie mieszkańcami Londynu.
— Nie ma możliwości, by ktokolwiek stworzył imitację Mrocznego Znaku — odparł z pełnym przekonaniem. Tatuaż na przedramieniu pojawił się samoistnie — nie był dziełem przypadku, nie był stworzony z tuszu. Wykreowała go Czarna Magia i to wyjątkowo potężna. Nikt nie miał na tyle umiejętności, by konkurować z Czarnym Panem.
— Warto zadbać o to, by odpowiednie informacje na temat Zakonu Feniksa docierały do zwykłych obywateli. Najlepiej subtelne, by łatwo było w nie uwierzyć. Im mniej będą im ufać tym mniej będą się zastanawiać nad tym, czy ich wydać, kiedy się już spotkają.— Gdy usłyszą o sobie wzajemnie, o zbiórkach, miejscach spotkań, wzajemnej pomocy.
Uchwycił spojrzenie Deirdre, ale nie odezwał się ani słowem na temat własnych badań.
— Bardziej ucierpi jako pożywka dla dementorów. Osadzenie jej w Azkabanie może dać pewność obywatelom, że terroryści są tam, gdzie ich miejsce. W więzieniu. — Przesadne emanowanie przemocą zadziałała na nich odwrotnie, ze strachu będą spoglądać ku Zakonowi, licząc, że przywołają wspólnie spokojne czasy. Ministerstwo starało się tworzyć iluzję spokoju i bezpieczeństwa, jeśli będą mu w tym przeszkadzać to wyjdą na szaleńców. A to Zakon miał stać się wrogiem społeczeństwa. I to Zakonowi należało wystosować wszystkie ostrzeżenia, z nim walczyć, a nie mieszkańcami Londynu.
— Nie ma możliwości, by ktokolwiek stworzył imitację Mrocznego Znaku — odparł z pełnym przekonaniem. Tatuaż na przedramieniu pojawił się samoistnie — nie był dziełem przypadku, nie był stworzony z tuszu. Wykreowała go Czarna Magia i to wyjątkowo potężna. Nikt nie miał na tyle umiejętności, by konkurować z Czarnym Panem.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Drew wsłuchiwał się w słowa wszystkich zebranych starając się na szybko analizować każdy z pomysłów, a takowych nie brakowało podobnie jak wątpliwości. Motywy Tonks były im nieznane i przez chwilę nawet pożałował, że nie zdążyli o to zapytać lub w ogóle od tego nie zaczęli krótkiego przesłuchania. Nie znał Longbottoma, mógł jedynie osądzać go po działaniach, lecz zgodnie z tym co mówił Ramsey samobójcze misje nie były w jego stylu. Przynajmniej nie do tego momentu. -Jest to niezwykle trudne, musieliby mieć w swych szeregach biegłego łamacza klątw- zaczął zamyślając się na moment. -Tak naprawdę mają. Widziałem możliwości Lucindy i wiem, że jej wiedza jest godna podziwu- powiedział zgodnie z prawdą. -Nie wiemy czy jest jedyna. Klątwa tropiciela nie pozostawia śladów na ciele, dlatego jest tak trudna do okrycia. Musieliby wykluczyć inne możliwości, albo mają sposób, który jest mi nieznany- trudno było przyznać się do własnych słabości, aczkolwiek mimo swego kunsztu nie uważał, iż był w tym najlepszy. Starożytne runy były niezwykle rozległą gałęzią nauki, a wszystkich sposobów ich wykorzystywania nie sposób było poznać, czego dowodzą liczne manuskrypty.
Wspomnienie innego przekleństwa dało nowe światło na sprawę oraz motywy szlamy. Być może Mulciber miał rację i zachowanie na placu nie było w pełni trzeźwe? Szatyn nie wiedział o tym wcześniej, dlatego nie brał podobnej możliwości pod uwagę. -Jeśli nie zdołała się z nią uporać, to z pewnością klątwa mogła namieszać jej w głowie. Wydaje mi się, że gdyby jednak faktycznie wiedzieli o tropicielu, to i tą zdołaliby zdjąć. Tonks mogła im opowiedzieć o przypadłości, sami byli w stanie wywnioskować pewne charakterystyczne elementy nietypowego zachowania, co znacznie ułatwia pracę łamaczowi. Ta nałożona przeze mnie nie dawała żadnych objawów- sprecyzował czując, że nie podjęliby decyzji o pozbyciu się tylko jednej. Nie miałoby to żadnego sensu.
Rewelacje Sigrun tylko upewniły go, iż Zakon był w posiadaniu naprawdę wielkiej magii, potężnego artefaktu. Nekromancja miała fatalną reputację i rzeczywiście mogli ją wykorzystać w propagandowy sposób. Nikt nie będzie w stanie zweryfikować naciąganych faktów, a oni raczej nie będą mieć zbyt wielkiego pola do tłumaczeń.
Wniknięcie w ich szeregi nie wydawało się trudne dla anonimowej osoby, lecz dla nich samych było znacznie cięższym orzechem do zgryzienia. Metamorfomagia otwierała przed nimi sporo drzwi, ale należało zachować przy tym rozsądek, bowiem jeden zły ruch mógł skończyć się katastrofą. Sztuka kłamstwa odgrywała tutaj wielką rolę; należało wstrzymać się od pewnych ruchów oraz słów. Wprawne oko szybko mogło wyłapać pewne elementy, nie wspominając już nawet o zaklęciach bezlitośnie obnażających obłudę. -Trzeba by to było dobrze zaplanować. Śmiem powiedzieć, iż nawet bezbłędnie. Jedna wątpliwość może sprawić, że posłużą się zaklęciami, a tylko naprawdę wprawieni metamorfomagowie są w stanie ustrzec się przed nim- rzucił nie chcąc skreślać planu, aczkolwiek wolał od razu wyłożyć jego wady na stół. -Mimo, że korzystam ze zmian od lat, to do tej pory nie udało mi się zachować tożsamości przy Veritas Claro- sprecyzował. -Myślicie, że nie mają żadnych środków zapobiegawczych? Zapraszają w swe kręgi każdego?- spytał przenosząc wzrok od Tristana do Ramseya, a finalnie skupiając się na Sigrun. Czarownica z pewnością podzielała jego wątpliwości, w końcu sama miała ten gen.
Wolność Tonks miała sens, ale tylko wtedy, gdy upewnią się, co do jej motywu. -Nie mamy pewności, czy ma tę klątwę dalej na sobie. Jestem w stanie to sprawdzić, ale nie ukrywam, że praca przy dementorach to wyzwanie- pokiwał wolno głową pamiętając jak ich obecność wdzierała się do jego umysłu. -Nie możemy jej przetransportować? Nie dopuścilibyśmy, aby wyszło to do opinii publicznej- zaproponował. Naczelnik Tower raczej niewiele miałby do powiedzenia w tej kwestii.
Wspomnienie innego przekleństwa dało nowe światło na sprawę oraz motywy szlamy. Być może Mulciber miał rację i zachowanie na placu nie było w pełni trzeźwe? Szatyn nie wiedział o tym wcześniej, dlatego nie brał podobnej możliwości pod uwagę. -Jeśli nie zdołała się z nią uporać, to z pewnością klątwa mogła namieszać jej w głowie. Wydaje mi się, że gdyby jednak faktycznie wiedzieli o tropicielu, to i tą zdołaliby zdjąć. Tonks mogła im opowiedzieć o przypadłości, sami byli w stanie wywnioskować pewne charakterystyczne elementy nietypowego zachowania, co znacznie ułatwia pracę łamaczowi. Ta nałożona przeze mnie nie dawała żadnych objawów- sprecyzował czując, że nie podjęliby decyzji o pozbyciu się tylko jednej. Nie miałoby to żadnego sensu.
Rewelacje Sigrun tylko upewniły go, iż Zakon był w posiadaniu naprawdę wielkiej magii, potężnego artefaktu. Nekromancja miała fatalną reputację i rzeczywiście mogli ją wykorzystać w propagandowy sposób. Nikt nie będzie w stanie zweryfikować naciąganych faktów, a oni raczej nie będą mieć zbyt wielkiego pola do tłumaczeń.
Wniknięcie w ich szeregi nie wydawało się trudne dla anonimowej osoby, lecz dla nich samych było znacznie cięższym orzechem do zgryzienia. Metamorfomagia otwierała przed nimi sporo drzwi, ale należało zachować przy tym rozsądek, bowiem jeden zły ruch mógł skończyć się katastrofą. Sztuka kłamstwa odgrywała tutaj wielką rolę; należało wstrzymać się od pewnych ruchów oraz słów. Wprawne oko szybko mogło wyłapać pewne elementy, nie wspominając już nawet o zaklęciach bezlitośnie obnażających obłudę. -Trzeba by to było dobrze zaplanować. Śmiem powiedzieć, iż nawet bezbłędnie. Jedna wątpliwość może sprawić, że posłużą się zaklęciami, a tylko naprawdę wprawieni metamorfomagowie są w stanie ustrzec się przed nim- rzucił nie chcąc skreślać planu, aczkolwiek wolał od razu wyłożyć jego wady na stół. -Mimo, że korzystam ze zmian od lat, to do tej pory nie udało mi się zachować tożsamości przy Veritas Claro- sprecyzował. -Myślicie, że nie mają żadnych środków zapobiegawczych? Zapraszają w swe kręgi każdego?- spytał przenosząc wzrok od Tristana do Ramseya, a finalnie skupiając się na Sigrun. Czarownica z pewnością podzielała jego wątpliwości, w końcu sama miała ten gen.
Wolność Tonks miała sens, ale tylko wtedy, gdy upewnią się, co do jej motywu. -Nie mamy pewności, czy ma tę klątwę dalej na sobie. Jestem w stanie to sprawdzić, ale nie ukrywam, że praca przy dementorach to wyzwanie- pokiwał wolno głową pamiętając jak ich obecność wdzierała się do jego umysłu. -Nie możemy jej przetransportować? Nie dopuścilibyśmy, aby wyszło to do opinii publicznej- zaproponował. Naczelnik Tower raczej niewiele miałby do powiedzenia w tej kwestii.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Rookwood nigdy nie dbała o to, co myślą o niej inni, lecz nie mogła myśleć już tak wąsko - teraz nie odpowiadała wyłącznie za siebie, ale i Rycerzy Walpurgii. Należało pochylić się nad opinią publiczną i stwarzaniem pozorów. Nakazanie legilimentce, aby zaczęła rozpuszczać plotki o nekromanckich praktykach stosowanych przez Zakon Feniksa byłby jednym z kroków.
- Zgadzam się. Im więcej wątpliwości co do Zakonu Feniksa zasieje się w ludzkich głowach, tym mniejszym będą cieszyć się wsparciem. Ono już i tak maleje odkąd śmierć poniosło wielu cywili podczas szczytu w Stonehedge. Dobrze byłoby wzbudzić w społeczeństwie do nich niechęć, przekonać, że bynajmniej nie zależy im na spokoju i pokoju. Podkreślić jak wiele zniszczeń dokonali w Londynie. Podczas egzekucji blisko podestu stały też dzieci, wdowy po zamordowanych policjantach, kiedy Tonks próbowała wszystkich wysadzić. W zasięgu zaklęcia mogli znaleźć się też szlachetnie urodzeni, gdyby tylko miała więcej mocy. Można przekuć to w nienawiść do magicznej arystokracji i w ten sposób to wyjaśnić - zaproponowała Sigrun, spoglądając na Tristana, który stał wówczas najbliżej podestu w loży honorowej dla szczególnych gości, a wraz z nim jego krewni i kilkoro innych wysoko urodzonych.
Dyskusji o klątwach, ich łamaniu i sposobach na oszukanie przysłuchiwała się raczej w milczeniu. Sztuka starożytnych run była Rookwood obca, w pełni polegała na Drew, który znał się na tym jak mało kto. Jeśli twierdził, że nałożona klątwa tropiciela była potężna - to wierzyła, że tak było. Żałowała jedynie, że nie pochylali się nad pergaminem częściej, może udałoby się przewidzieć co Tonks planuje na Connaught Square - i czy jest to część czegoś większego, czy może jej emocjonalny występek, podyktowany przed podszepty wspomnianej Nils.
- Została złapana i zgnije w Azkabanie, Ramsey ma słuszność, tam jej cierpienia będą większe, niż gdziekolwiek indziej; może to zatrzymało dalsze plany, powinniśmy jednak mieć się na baczności. Zwiększyć patrole w Londynie i kontrole dokumentów - zaproponowała wiedźma. Nie dojdą już teraz do tego, czym było Justine, jeśli nie wybiorą się do niej z kolejną fiolką Veritaserum. Praca zaś, przy demntorach, jak wspominał Drew, była szczególnie trudno - zwłaszcza dla nich, gdy utracili możliwość wyczarowania patronusa z chwilą wypicia Eliksiru Rozpaczy.
- Spróbuję. Postaram się coś wymyślić i powęszyć - obiecała, odpowiadając na propozycję Mulcibera o infiltracji Zakonu Feniksa. Nawet jeśli nie udało by się jej dotrzeć do samych Zakonników, to może chociaż pomniejszych, mniej ważnych rebeliantów, z których mogłaby wydusić szczątkowe informacje. - Mnie także nie. Niestety. Oni zaś mają zwyczaj rzucać Veritas Claro na prawo i lewo - westchnęła lekko Sigrun, z trudem przyznając się do tego, że opanowała sztuk przemian tak dobrze, by móc dokonać oszustwa nie do wykrycia - ostatnimi czasy skupiała się jednak na czymś innym, brakowało jej czasu.
- Jeśli zapraszają w swe kręgi każdego, to tym lepiej dla nas. Łatwiej będzie znaleźć kogoś, kto się w końcu złamie. Kogo będzie można przekupić lub złamać. Przyjmowanie byle kogo kończy się zdradą - stwierdziła, a jej myśli powędrowały do nieszczęsnego Percivala.
- Zgadzam się. Im więcej wątpliwości co do Zakonu Feniksa zasieje się w ludzkich głowach, tym mniejszym będą cieszyć się wsparciem. Ono już i tak maleje odkąd śmierć poniosło wielu cywili podczas szczytu w Stonehedge. Dobrze byłoby wzbudzić w społeczeństwie do nich niechęć, przekonać, że bynajmniej nie zależy im na spokoju i pokoju. Podkreślić jak wiele zniszczeń dokonali w Londynie. Podczas egzekucji blisko podestu stały też dzieci, wdowy po zamordowanych policjantach, kiedy Tonks próbowała wszystkich wysadzić. W zasięgu zaklęcia mogli znaleźć się też szlachetnie urodzeni, gdyby tylko miała więcej mocy. Można przekuć to w nienawiść do magicznej arystokracji i w ten sposób to wyjaśnić - zaproponowała Sigrun, spoglądając na Tristana, który stał wówczas najbliżej podestu w loży honorowej dla szczególnych gości, a wraz z nim jego krewni i kilkoro innych wysoko urodzonych.
Dyskusji o klątwach, ich łamaniu i sposobach na oszukanie przysłuchiwała się raczej w milczeniu. Sztuka starożytnych run była Rookwood obca, w pełni polegała na Drew, który znał się na tym jak mało kto. Jeśli twierdził, że nałożona klątwa tropiciela była potężna - to wierzyła, że tak było. Żałowała jedynie, że nie pochylali się nad pergaminem częściej, może udałoby się przewidzieć co Tonks planuje na Connaught Square - i czy jest to część czegoś większego, czy może jej emocjonalny występek, podyktowany przed podszepty wspomnianej Nils.
- Została złapana i zgnije w Azkabanie, Ramsey ma słuszność, tam jej cierpienia będą większe, niż gdziekolwiek indziej; może to zatrzymało dalsze plany, powinniśmy jednak mieć się na baczności. Zwiększyć patrole w Londynie i kontrole dokumentów - zaproponowała wiedźma. Nie dojdą już teraz do tego, czym było Justine, jeśli nie wybiorą się do niej z kolejną fiolką Veritaserum. Praca zaś, przy demntorach, jak wspominał Drew, była szczególnie trudno - zwłaszcza dla nich, gdy utracili możliwość wyczarowania patronusa z chwilą wypicia Eliksiru Rozpaczy.
- Spróbuję. Postaram się coś wymyślić i powęszyć - obiecała, odpowiadając na propozycję Mulcibera o infiltracji Zakonu Feniksa. Nawet jeśli nie udało by się jej dotrzeć do samych Zakonników, to może chociaż pomniejszych, mniej ważnych rebeliantów, z których mogłaby wydusić szczątkowe informacje. - Mnie także nie. Niestety. Oni zaś mają zwyczaj rzucać Veritas Claro na prawo i lewo - westchnęła lekko Sigrun, z trudem przyznając się do tego, że opanowała sztuk przemian tak dobrze, by móc dokonać oszustwa nie do wykrycia - ostatnimi czasy skupiała się jednak na czymś innym, brakowało jej czasu.
- Jeśli zapraszają w swe kręgi każdego, to tym lepiej dla nas. Łatwiej będzie znaleźć kogoś, kto się w końcu złamie. Kogo będzie można przekupić lub złamać. Przyjmowanie byle kogo kończy się zdradą - stwierdziła, a jej myśli powędrowały do nieszczęsnego Percivala.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : szefowa Brygady Uderzeniowej
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Po słowach Drew zastanowił się przez chwilę, w bezruchu przyglądając się Macnairowi, kiedy wspominał o Lucindzie, choć bynajmniej nie przez stare zależności, jakie ich łączyły. Właściwie był przekonany, że Zakon musiał mieć w swoich szeregach dobrych, o ile nie najlepszy łamaczy klątw. Mieli też doświadczonych aurorów, którzy czujnie przyglądali się wszelakim sytuacjom. Teraz to już było bez znaczenia. Tonks znajdowała się w Azkabanie, nic więcej im nie powie, do niczego więcej się nie przyda, nie zaprowadzi ich w żadne sekretne miejsce. Po prostu zgnije w więzieniu, czekając na swój koniec w celi, na przybycie dementorów, zwariuje lub umrze z wycieńczenia. Niezależnie od tego, czy to klątwa pchnęła ją w ramiona bezbrzeżnej głupoty, czy coś innego, było już po wszystkim. Nic nie wskazywało na to, aby to była zaplanowana akcja — jeśli miała mieć długofalowe skutki, powinni pozostać czujni. Milczał wciąż, palcami stukając o blat, aż w końcu poruszył się na krześle i uniósł spojrzenie szarych, chłodnych oczu na przyjaciela.
— Wręcz przeciwnie. Może warto byłoby podać opinii publicznej informacje, że została przetransportowana, co nie byłoby prawdą. A na jej miejscu byłbyś... ty.— Wskazał go palcem, unosząc brew. Drew znał ją na tyle dobrze, że mógł na moment zmylić wrogów, jeśli postanowią ją odbić w trakcie konwoju. Fakt, że mogła być torturowana z pewnością działał na ich korzyść, nikt z pewnością nie oczekiwałby od niej zasadnych i racjonalnych działań, wpadki i błędy w powielaniu jej zachowania byłyby dopuszczalne, powinny umknąć wrogom. — Sama Tonks powinna zostać w Azkabanie, nie ma dla niej bezpieczniejszego miejsca.— Zamierzał dodać, że nikt nie odważyłby się wejść do siedliska dementorów, by odbić kogokolwiek, ale słusznie zawiesił głos i westchnął — nie tak dawno sami udali się na samobójczą misję, nawet jeśli cel był znacznie większy niż osoba Craiga Burke'a.
Kiedy Rookwood wspomniała, że rzucają zapobiegawczo zaklęcia, zaśmiał się pod nosem. To jednak była cenna informacja, należało być przygotowanym na więcej bezmyślnych i rzucanych na chybił trafił decyzji, zaklęć i działań.
— Nie sądzę, by wtajemniczali wszystkich z marszu i dzielili się ważnymi dla siebie informacjami — bo kto by to robił, podczas wojny. Aż tak głupi nie byli, na pewno nie Longbottom. — Ale pomagają potrzebującym, może to wymaga czasu, drugiej tożsamości, trochę gry aktorskiej i samokontroli — takie działania na pewno wymagały przygotowania, jak słusznie zauważył Macnair i ciągłego skupienia. Wejście w skórę ofiary, kogoś kto wezwie Zakon do pomocy sobie i będzie mu się wpierw przyglądał z boku, by później, kiedy zyska zaufanie spróbować się zbliżyć miało dla niego więcej sensu. Praca szpiega na pełen etat, była wymagająca i wykluczała z innych działań, ale mogła się opłacić.
— Wręcz przeciwnie. Może warto byłoby podać opinii publicznej informacje, że została przetransportowana, co nie byłoby prawdą. A na jej miejscu byłbyś... ty.— Wskazał go palcem, unosząc brew. Drew znał ją na tyle dobrze, że mógł na moment zmylić wrogów, jeśli postanowią ją odbić w trakcie konwoju. Fakt, że mogła być torturowana z pewnością działał na ich korzyść, nikt z pewnością nie oczekiwałby od niej zasadnych i racjonalnych działań, wpadki i błędy w powielaniu jej zachowania byłyby dopuszczalne, powinny umknąć wrogom. — Sama Tonks powinna zostać w Azkabanie, nie ma dla niej bezpieczniejszego miejsca.— Zamierzał dodać, że nikt nie odważyłby się wejść do siedliska dementorów, by odbić kogokolwiek, ale słusznie zawiesił głos i westchnął — nie tak dawno sami udali się na samobójczą misję, nawet jeśli cel był znacznie większy niż osoba Craiga Burke'a.
Kiedy Rookwood wspomniała, że rzucają zapobiegawczo zaklęcia, zaśmiał się pod nosem. To jednak była cenna informacja, należało być przygotowanym na więcej bezmyślnych i rzucanych na chybił trafił decyzji, zaklęć i działań.
— Nie sądzę, by wtajemniczali wszystkich z marszu i dzielili się ważnymi dla siebie informacjami — bo kto by to robił, podczas wojny. Aż tak głupi nie byli, na pewno nie Longbottom. — Ale pomagają potrzebującym, może to wymaga czasu, drugiej tożsamości, trochę gry aktorskiej i samokontroli — takie działania na pewno wymagały przygotowania, jak słusznie zauważył Macnair i ciągłego skupienia. Wejście w skórę ofiary, kogoś kto wezwie Zakon do pomocy sobie i będzie mu się wpierw przyglądał z boku, by później, kiedy zyska zaufanie spróbować się zbliżyć miało dla niego więcej sensu. Praca szpiega na pełen etat, była wymagająca i wykluczała z innych działań, ale mogła się opłacić.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
- Niepokój - podjął po chwili, odnosząc się do słów pozostałych - mówiąc o Zakonie Feniksa. - Niepokój i niepewność, Ramsey ma rację, potrzebujemy subtelnej propagandy, takiej, która będzie wiarygodna. Ludzie wiedzą, czym jest Zakon i przed czym próbuje ich ochronić - przed nami - Wzruszył lekko ramieniem, składając dłonie przed sobą, razem. Czarodziejów czystej krwi nie było wielu, a reszta, reszta drżała w niepewności. - Próbuje dać nadzieję tym, którzy dawno ją stracili. Odpowiednio przeprowadzona dezinformacja być może odniesie efekt. Musimy się upewnić, że ludzie nie zaufają Zakonowi Feniksa - zwłaszcza ci, którzy go potrzebują. Rozproszony wróg będzie łatwiejszy do pokonania niż zjednczony - zamyślił się chwilę, obiecał sobie jeszcze dziś skontaktować się w tej sprawie z Sallowem. Z zamyśleniem spojrzał na Sigrun, kiedy zabrała w tej sprawie głos. - Oręż nienawiści może być obusieczny - przyznał z ociąganiem. - Nie jesteśmy zapewne najbardziej cenionym wycinkiem społeczeństwa... - Nienawidziło ich rzeczywiście wielu, i do strumienia nienawiści wielu mogło chcieć dołączyć. Powinni wystrzegać się wszystkiego, co niechcący mogłoby się okazać większą reklamą Zakonu niż przestrogą przed nim. - Rozważniej byłoby przekierować cel tej nienawiści z nas - na zwykłych ludzi. Na zgromadzonych tamtego dnia na placu, pośród wielu było po prostu przerażonych - tych, którzy mieli zostać zastraszeni. Odpowiednia propaganda ma szansę zasiać więcej strachu w tych, którzy i tak się już boją - dodał z zastanowieniem, w ciszy wsłuchując się rozmowy o klątwach i zabezpieczeniach, nieszczególnie się na nich znał. Przyłożył dłoń do brody, przesuwając po niej opuszkiem palca, gdy rozmowy toczyły się dalej, wokół matemorfomagów. Na ten moment nie mieli więcej informacji, które mogliby wykorzystać. Potrzebowali więcej: zdobyczy, obserwacji, informacji. Plan był bardzo dobry, ale za mało danych na ten moment nie umożliwiało jego realizacji.
Przemykał spojrzeniem od jednej twarzy do drugiej, raz po razie wtrącając swoje zdanie, gdy rozmowy toczyły się własnym tempem. Lekko przerodziły się w towarzyską pogawędkę zwiastującą rychły koniec tego spotkania - a każde z nich mogło wrócić do swoich obowiązków. Salę opuścił jako ostatni, gdy służba odprowadziła pozostałych śmierciożerców do wyjścia.
/zt wszyscy
Przemykał spojrzeniem od jednej twarzy do drugiej, raz po razie wtrącając swoje zdanie, gdy rozmowy toczyły się własnym tempem. Lekko przerodziły się w towarzyską pogawędkę zwiastującą rychły koniec tego spotkania - a każde z nich mogło wrócić do swoich obowiązków. Salę opuścił jako ostatni, gdy służba odprowadziła pozostałych śmierciożerców do wyjścia.
/zt wszyscy
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Tak naprawdę - robił to po raz pierwszy; choć całe życie przygotowywano go do roli arystokraty, lorda tych ziem, do roli kogoś, kto chce i potrafi więcej, raz po razie przekonywał się, że wcale nie jest to rola tak prosta, jaką zdawała się za dziecka. Tym prostsza nie była, odkąd na tej samej ręce, na której pobłyskiwał złoty sygnet rodu wił się również czarny jak smoła tatuaż Mrocznego Znaku - symbol tego, kim był, kim miał się stać, symbol tego, co budził dumę tak w nim, jak w reszcie jego rodziny. Był śmierciożercą, jednym pośród najwierniejszych i najwierniejszym zarazem. Wspiął się na szczyty jego chwały tak wysoko, że ten podzielił się z nim seretem nieśmiertelności. Laurów nie nosił jednak bez powodów - był kornym sługą na jego posyłki, wykonawcą jego woli i jego rycerzem, jeźdźcem nowego porządku, porządku zbudowanego na zgliszczach starego świata. I miał zamiar pełnić obie te role najlepiej, jak potrafił, prowadząc działania zmierzające to wzmocnienia pozycji Czarnego Pana.
Tak jak dzisiaj.
Kiedy zapowiedziano gości, powstał, by ich powitać - dziś nie gościł wszak byle kogo, lord Percival Lestrange, lord nestor rodu Lestrange, lord nad Hampshire i lord Tom Langley Shacklebolt, lord nestor rodu Shacklebolt, lord nad Susseksem. Gdy zapowiedzi umilkły, skinął głową gościom, uścisnąwszy ich dłonie. Górowali nad nim wiekiem i doświadczeniem, ale nie chciał pokazać się jako mały, nic nie znaczący, potrafili i wiedzieli więcej od niego, ale nie chciał spuszczać tonu, podkreślając bystrość własnego umysłu. Miał przecież siłę, niezaprzeczalną, musieli tylko potraktować go jak równego sobie i pozwolić mu ją okazać. Lord Percival był czarodziejem sędziwym, ale znanym mu dobrze: oddał mu wszak rękę Evandry, a ich rodziny łączyła wielowiekowa przyjaźń, żaden pośród ich sąsiadów nie był im równie bliski. Co innego jednak mógł powiedzieć o Susskesach, ich nestor - postawniejszy od Percivala - wydawał się być od niego znacznie młodszy, niż rzeczywiście był. Zawdzięczał to zapewne postawnej sylwetce i egzotycznej barwie skóry, przez wzgląd na swoją oryginalność utrudniała Tristanowi dostrzeżenie odpowiednich rys.
- Zaszczytem jest móc gościć sąsiadów przy tak znamienitej okazji - odezwał się w ich stronę, grzecznie, by nie naruszyć etykiety. Pierwsze wrażenie, styl, to właśnie pamiętali ludzie. - Wina? Toujour Pour? Ognistej? Proszę usiąść - zaprosił do stołu, gdzie skrzatka rozłożyła już odpowiednie kielichy i zgodnie z życzeniami lordów rozlała do kielichów czerwone wino. Na stole rozłożone zdobione srebrne półmiski, na jednych leżały pocięte ośmiorniczki, nasączone oliwą bagietki oraz pocięte plastry pleśniowego sera. Zwykł przyjmować gości znacznie hojniej, niż w ten sposób, ale czasy były trudne - zamierzał pokazać się od najlepszej strony, na jaką mógł sobie pozwolić, by nikomu - nie teraz - nie dać powodów do zwątpienia. Wszak to na jego ramieniu wił się Mroczny Znak - i to on był dziś ustami Czarnego Pana, ku chwale którego zjednoczyły się wszystkie szlachetne rody.
Ważniejszym elementem stołu była jednak strategiczna mapa Anglii z zakreślonymi regionami hrabstw, których nestorzy siedzieli przy tym stole - oraz Devon, tak bliskie i tak dalekie zarazem. Nie miał najmniejszych szans podjąć się współpracy z Archibaldem, ale jeśli nie współpracą - mógł dotrzeć do niego w inny sposób. Skomplikowana siatka zakreśleń obejmowała też określone porty i główne punkty Kanału la Manche, zwłaszcza na terenie cieśniny Dover.
- Dziękuję za przybycie - Skinął głową tak jednemu, jak drugiemu. - Sprawa, którą chciałbym dzisiaj poruszyć, jest nieco... delikatna i wymaga dyskrecji. Lordowie, toczymy wojnę, a wróg jest podstępny. Oczyszczenie Anglii wymaga pewnych poświęceń, wysiłków i nakładów. Naszą szansą na zduszenie oporu i skrócenie walk jest zepchnięcie wroga do strachu. Przerażenia. Zastraszeni czarodzieje, mugole, poddadzą się zmianom tylko po to, by zachować życie. Wielu z nich ucieka najprostszą drogą - na kontynent - a ja chciałbym popracować nad tym, by tę drogę ucieczki uciąć. Lordowie, Kent, Sussex, Hampshire i w pewnym zakresie Devon są ziemiami najbliżej Europy: to nasze brzegi są w stanie kontrolować przepływ nie tylko towarów, ale i ludzi, pomiędzy Wielką Brytanią a Francją i pozostałymi krajami sąsiednimi. I zrobimy to bez trudu, jeśli tylko zapanujemy nad kałanem la Manche - przesunął różdżką wzdłuż wyznaczonej linii na mapie, zbierając myśli. - Jesteśmy w stanie wziąć pod kontrolę Dover, ale opanowanie dawnej ligi Cinque Ports pozwoli na kontrolę nad całym południowym wybrzeżem. Potrzebujemy tylko statków na morzu, odpowiednich ludzi i stałej czujności - ale to wszystko jest w naszym zasięgu. Chciałbym podjąć ten wysiłek i zapanować nad drogą morską w pełni, z waszą pomocą, Lordowie - i ku chwale imienia Czarnego Pana, przybliżając nas wszystkich o krok do wygranej wojny. - Powiódł spojrzeniem po twarzach swoich gości, szukając zgody lub wątpliwości. Ale dzisiaj nie czas był na waśnie: niezależnie od osobistych animozji, skrytych w głowie myśli i czających się wątpliwości, dostrzegł zgodę na licach obu sędziwych nestorów. I zainteresowanie, niepozbawione oczywistych wątpliwości.
- To skomplikowana operacja - stwierdził lord Susseksu, darzący go chyba mniejszym zaufaniem. Percival znał go znacznie lepiej - ze wzgląd na silniejszy sojusz połączony przez Evandrę. - Zakładam, że zostaną nam przedstawione konkretniejsze rozwiązania - zasugerował, odnajdując spojrzenie Tristana własnym, jego oczy były czarne, czarne jak smoła, jak noc. Miał wrażenie, że orientalna barwa skóry dodawała mu pewnego majestatu, majestatu budzącego niewymuszony respekt.
- W pierwszej kolejności - należy zjednoczyć i skoordynować działania naszych portów - podjął bez ogródek i wprost, bo narada wojenna nie była miejscem na wątpliwości. Rozmawiał o tym z wieloma mądrymi czarodziejami, spędził godziny nad księgami i mapami, zastanawiając się nad najistotniejszym, najlepszym rozwiązaniem. To takim było. - Najważniejsze jest Dover - wskazał różdżką miejsce, w którym się spotkali. Port w Dover miał najwięcej połączeń, był też pośród nich największy - to on powinien zająć się koordynacją w pierwszej kolejności. - Oraz pozostałe porty Kentu, Sandwich, Hythe i New Romnet. Od nich połączenia odchodzą do Hastings, Rye i Winchelsea - Skierował spojrzenie na Shaclebolta, szukając u niego zgody. - Porty Hampshire mają mniejsze znaczenie, ale kontrola wybrzeża będzie koniecznie, by te siedem portów mogło działać w sposób skuteczny - patrole na morzu niewątpliwie to umożliwią.
- A ludzie? - dopytywał dalej, Tristan skinął głową, i na to miał plan.
- Liga siedmiu portów było niegdyś terenem, na którym dość skutecznie działała grupa przemytnicza, do której dotrzemy. Wykorzystamy tych ludzi, na wojnie ich sytuacja jest niepewna, jeśli zaczną ograbiać rząd, szybko skończą na szubienicy. Bardziej opłaci spróbować im się wzbogacić na zawierusze, a wydają się ludźmi, którzy doskoanel poradzą sobie z... oporem i mniej czystymi zadaniami - Subtelne uniesienie kącika ust było wywołane samozadowoleniem, kiedy na twarzach dwóch pozostałych lordów wciąż utrzymywało się zainteresowanie. - To strategiczna sprawa dla wojny, Rycerze Walpurgii w tym pomogą. Potrzebuję tylko, lordowie, waszej zgody na te działania i waszej współpracy w celu osiągnięcia wspólnego zysku. Wierzę, że w ten sposób uzyskamy lepszą kontrolę nad tym, co dzieje się na naszych ziemiach, a jeśli dobra pogoda dopisze, jeśli nasze statki złapią pomyślne wiatry, być może usprawnimy też przepływ towarów na tej drodze. Potrzeba nam tylko wspólnej mobilizacji. - Utkwił spojrzenie wpierw na jednym, potem drugim lordzie, wyczekując ich decyzji.
- Sytuacja w Kencie jest najbardziej klarowna, a opór najsilniej zduszony - Hampshire i Sussex zdawały się mocniej szarpane przez mugolski opór. - Dlatego oferuję wam, lordowie, moje pełne wsparcie. Pragnę ujrzeć czystą Anglię: całą, wspólnie możemy zająć się południowym wybrzeżem. I tylko wspólnie - możemy osiągnąć sukces - oznajmił, a nestorowie, wpierw lord Hampshire, potem Susseksu, z wolna skinęli głową. Pakt miał stać się faktem. - Za lepsze jutro, lordowie - Wzniósł toast, nie opuszczając kącika ust, unosząc kielich czerwonego wina. Upił z niego łyk, nim powstał z krzesła, kładaąc obie dłonie na stole i wychylając się dalej nad mapą; mieli jeszcze sporo do omówienia...
/zt
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Tom Langley Shacklebolt, lord Tom Langley Shacklebolt, to nie miało być ich pierwsze spotkanie, choć pierwsze odbyte w cztery oczy, wciąż niewiele o nim wiedział, niewiele widział o czarnoskórej rodzinie w ogóle, choć wydawało mu się, że pomoc, jaką ofiarował Safii przed paroma tygodniami połączyła ich drobną nicią porozumienia, a z pewnością pozwoliła na większy kredyt zaufania. Czuł się na tym gruncie niepewnie, o ile naturalną więź odczuwał z rodami kontynentalnego pochodzenia, o ile potrafił zrozumieć tych, którzy pochodzili z Anglii, o tyle samo jamajskie korzenie były dla niego nowym krajobrazem niezbadanych możliwości. Starali się dopasować w ramy tutejszej ramy i etykiety, w teorii byli Anglikami, dobry zwyczaj i wpajany mu od dziecka savoir vivre wymagał jednak, by i on zaznał ich tradycji: spędził kilka bezowocnych nocy nad dziennikami, z których mógłby wyczytać podpowiedzi, by finalnie porzucić te wysiłki. Parę podpowiedzi wyszukanych przez Claude'a musiało wystarczyć zburzyć nienaturalny dystans: jak gdyby różnica wieku nie była dostateczną przeszkodą, tak wraz z kolorem skóry zdać by się mogło, że dzieliło ich wszystko. Starał się wyjść poza te ramy - potraktować go jak innych pomimo zrodzonych w sercu uprzedzeń. Powitał go zatem tak jak należało, u progu dworku, gdy służba poprowadziła go w hol, uścisnął jego dłoń, gestem zapraszając w głąb korytarzy, kierując go do sali, w której spotkali się po raz pierwszy. Sala kolców najlepiej oddawała powagę tej chwili, nawet jeśli docelowo przeznaczona była na znacznie większe audytorium.
- Lordzie Shacklebolt - Nie spodziewał się bynajmniej dzikusa, już przy pierwszym spotkaniu lord Shacklebolt dał popis doskonałych manier, choć wydawał się raczej zdystansowany - zwłaszcza stojąc obok lorda Lestrange'a, z którym znał się znacznie lepiej i który za sprawą Evandry miał powody traktować go jak własnego krewnego, darząc mentorskim szacunkiem szczerze zatroskanym o los sąsiedniego rodu. Odwdzięczał mu się podobną troską - a ten triumwirat wymagał trzeciej nadmorskiej siły, którą dzierżyli w rękach lordowie Sussexu. Musiał się z nimi tylko porozumieć: odnaleźć wspólny język, złapać jedną myśl. - Toujour Pour? W imię wyznawanych zasad, to doskonały trunek na pierwszy toast - zwrócił się do niego, rozlewając alkohol do dwóch niskich szklanek. Przesunął w jego stronę srebrną papierośnicę, częstując również tytoniem: nie był bynajmniej najwyższej jakości, ale tę kwestię mógł wykorzystać na własną korzyść. - Pali pan? - Naturalnie, każdy palił. Zajął miejsce naprzeciw, gestem zapraszając do stołu. - Dostępny tytoń daleki jest od standardów, do których jesteśmy przyzwyczajeni. Lord wybaczy ciekawość, w pana rodzinnych stronach musi to wyglądać inaczej. Kubański tytoń nie ma sobie równych, czy nie żal, że toczona wojna, konieczna wojna, odcięła nas od jego dostaw? Kontrola nad kanałem nie ułatwi handlu z Ameryką, ale być może pozwoli przenieść go na bardziej okrężną drogę z kontynentem. Liczę na to, że problemy wkrótce zostaną zażegnane. - Czy tylko się łudził? Być może, ale dziś to wizjonerzy budowali przyszłość. Skrzat pojawił się przy stole niezauważenie, sprowadzając półmiski z pokrojonym ananasem, którym jako gospodarz poczęstował się pierwszy - tak wypadało - drugi talerz ozdobiony został pokrojonymi serami różnych gatunków: pleśniowym, dojrzewającym i przełożoną między nimi podpieczoną bułką paryską i oblana świeżą oliwą. Francuskie przysmaki zostały podane w ten sposób nieprzypadkowo, podkreślając obcość na angielskiej ziemi jednego, jak drugiego rodu. Może i Jamajka była bardziej egzotyczna, ale wciąż cieszyła się większą sympatią od znacznie bliższej Francji. Zgrabnym ruchem różdżki przywołał na stół mapę, która rozpostarła się między nimi, odsłaniając południe Anglii: tereny od Hampshire, przez Kent, po Sussex.
- Kent i Hampshire są już oznaczone - powiadomił go bez zawahania, wskazując dłonią na kolejne miasta: Sandwich, Dover, Hythe, New Romney; wybrzeże Hampshire w newralgicznych momentach zarysowane zostało odpowiednią linią - zabezpieczała teren, na którym należało utrzymać porządek - Potrzeba nam linii portów z Sussexu, które wspólnie z tymi pięcioma miastami zapanują nad kanałem la Manche. Statki muszą wypływać z terenów mocniej wysuniętych na północ, by odciąć dopływ do cieśniny ewentualnym zagrożeniom napływającym od tej strony. - Uniósł spojrzenie na czarnoskórego czarodzieja, oczekując jego werdyktu - kiedy odpowiadał, wychwalając skuteczność i zalety zaczarowanych fregat stacjonujących w Rye. Winchester z kolei zdawał się mieć perfekcyjną wręcz pozycję, która wraz z Dover i Bezimienną Wyspą tworzyły trójkąt ostatecznie zawłaszczający te morskie tereny. - Latarnia morska w Winchester jest największą pośród tych miast - Usłyszał głos nestora Shackleboltów. - Będzie doskonałym punktem kontrolnym i zwiadowczym punktem ostrzegawczym dla wszystkich statków w kanale. Jesteśmy w stanie ją nadbudować, by jej zasięg pozostał większy - wtedy jej blask bez trudu dotrze aż na wyspę i będzie w stanie w kilka chwil przesłać istotne wiadomości. Szybciej od sowy - Tristan przytaknął, brzmiało obiecująco.
- Wyślę do was konstruktorów, którzy mają wznieść twierdzę na wyspie. Niech rozmówią się z numerologami odpowiedzialnymi za latarnię, w ten sposób skoordynujemy ich działania - stwierdził, dostrzegając zgodę na obliczu starszego czarodzieja. - Potrzebujemy jeszcze trzeciego miasta - podjął - Hastings - Wskazał je dlonią, zakreślając atramentem. Ostatnie: tyle powinno wystarczyć. - W Hasting mieści się główna siedziba wytropionych przeze mnie sojuszników. Przyda się... pomoc w przekonaniu ich do naszej sprawy. Potrzebne mi będą dane o istniejącej konkurencji dla tych ludzi, możliwych konfliktach, a przede wszystkim zatargach z prawem. Jeśli zbierzemy wszystkie haki, pertraktacje powinny przejść bez zarzutu. To, co należy im zaproponować bezwzględnie, to monopol: na morzu i na wybrzeżu, niech chłopcy zabawią się bardziej, niż mogli dotąd. Sfinansujemy ich działalność, w zamian będą robić to, co lubili od zawsze: kradli - dokonywali rozbojów, które ukrócą nielegalny przepływ wojennych uciekinierów. Ale to będzie wymagało sporych nakładów finansowych, lordzie Shacklebolt, czy jesteście gotowi ponieść tę cenę razem ze mną? - Przysunął ku sobie jeden z leżących opodal pergaminów, który niedbale rozłożył przed sobą, upewniając się, że znajdowały się na nim wyliczenia, których szukał. Przesunął go w kierunku czarodzieja. - Moja propozycja jest następująca: podzielimy się wydatkami, my sfinansujemy ich działalność na morzu na terenie Kentu, lord Lestrange - Hampshire, wy weźmiecie na siebie Sussex i kwestię przygotowania konwojów z żywnością na waszych ziemiach: będą musiały zostać przetransportowane aż ku granicom z Dorset, gdzie znajduje się podziemna sieć tuneli. Przemytnicy posiadają ich mapy, ale nie korzystali z tych przejść już od dawna - będą musiały zostać oczyszczone. - Umilkł, przemykając wzrokiem po rozpostartym przed mężczyzną pergaminie - wpatrywał się w niego w skupieniu, zapewne przeglądając wyliczone koszty. Były tylko szacunkami, ale dość skrupulatnie przeprowadzonymi w ciągu kilku ostatnich tygodni. Sprawdzał je trzykrotnie, skonsultował z lepiej wprawionym wujem, przejrzał też kroniki rodowych oszczędności, upewniając się, że podobne zdarzenie nie było dla nich wcale wielkim wysiłkiem. W końcu - padła zgoda, a kącik ust Tristana uniósł się nieznacznie w górę, zadowolony z transakcji. Kwestię zaangażowania Kentu lord Shacklebolt znał - otrzymał wiadomość listownie - mieli pomówić o Susseksie i o tym, co mógł dać od siebie on, oni, lordowie Shacklebolt.
- Posiadamy kilka statków, którymi moja rodzina podróżuje do Jamajki i Afryki, dobrze wyposażone, szybkie, dwa z nich możemy oddać na morskie patrole, jeden wygospodarować jako handlowy - doskonale skonstruowany będzie dobrze chronił przewożone towary. Musimy być czujni, rebelianci w każdej chwili mogą chcieć rozrabować te dobra. - Nie możemy na to pozwolić, lordzie Shacklebolt - zawtórował jego słowom, zaintrygowany samą propozycją. Przyglądal się rysom jego twarzy, dojrzałym, a jednak odznaczającym się na czarnoskórej twarzy inaczej niz u ludzi, których znał. - Co z załogą? Wpuścicie na pokład przemytników? - Jeśli będzie trzeba, owszem - przytaknął bez zawahania, przecierając skroń dwoma palcami. - Nasza załoga to doskonali marynarze, ale nie mają przeszkolenia w walce. Niech połączą siły, przemytnicy wejdą tam jako ochrona. Większe siły mamy na lądzie, skierujemy je przeciwko bandytom widzianym ostatnio na rozdrożach wokół Hastings. Kiedy uda się panu z nimi skontaktować, lordzie Rosier, proszę przesłać mi informację o celu, jakim jest możliwa konkurencja tych ludzi. Wyślę tam swoich, by ich wyeliminowali, pozbędziemy się problemu. Współpraca, na której jednak jednak chciałbym oprzeć filar tego sojuszu, będzie polegała na mojej sile ekonomicznej. Czysty kanał umożliwi mi poruszenie moich kontaktów. Jeśli moja fregata będzie mogła przepłynąć przez la Manche, dotrze do Afryki w stosunkowo krótkim czasie, i raz na miesiąc, może dwa, będzie w stanie sprowadzić co bardziej ekskluzywne towary. Jestem w stanie wziąć na siebie koszta tej wyprawy, o ile utrzyma pan, lordzie Rosier, kanał bezpieczny. - Przecież wiedział, że utrzyma. Plan był dopięty na ostatni guzik, nic nie mogło się już nie udać. Działania sie powiodą, nie widział innej drogi.
Tristan uniósł nieznacznie wyżej kącik ust, rad z produktywnej rozmowy. Oparł się wygodniej na tylnym krześle, niemo wznosząc toast za te słowa. Upiwszy łyk alkoholu zapalił wreszcie przygotowanego wcześniej papierosa - i poczęstował się fragmentem zapieczonej bułki z serem i ośmiorniczką. Za lepsze jutro, lordzie Shacklebolt. Za przyszły sojusz. Za silne południe.
/zt
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
stąd
24 grudnia 1957
Świąteczna kolacja odbiegała atmosferą od ostatnich dni na dworze, Melisande nie odrzuciła jeszcze żałoby, Evandra od śmierci nie-brata znów nabrała dystansu, Mathieu pozostawał pochłonięty uporządkowaniem spraw Kentu, a sam Tristan większość czasu spędzał nad operacją przeprowadzaną nad kanałem la Manche i Cieśniną Dover - bezsenne noce, zbyt krótkie dni, toczona wojna zbierała swoje żniwo. Dni mijały, siąpiący deszcz zastąpiły skrzące się płatki śniegu, gdy wielkimi krokami nadchodziła końcówka kolejnego roku. Dziś jednak zmartwienia miały pozostać w cieniu radosnego świętowania, bowiem Chateau Rose rozświetliło się feerią barw skrupulatnie dobranych eleganckich kwiatowych ozdób i nęcącym zapachem wykwintnych świątecznych potraw. Sarnina była wprost doskonała w smaku, podobnie jak podany rekin otrzymany od rodziny jego żony, ale to danie główne najsilniej niosło smak tradycji, tradycji paryskiej, tradycji rodzinnej - nigdy w pełni nie zaanektowali angielskiego stylu i nigdy też do tego nie dążyli. Zaproszenia skierowane do najbliższej rodziny zbudowały kameralną atmosferę podkreślaną lekkimi rozmowami w trakcie posiłku - stężała później, gdy, już mniej formalnie, po paru toastach i kolejnych kieliszkach wina, oddał się rozmowom o polityce i ideologii czystej krwi - tak niezbędnej, by tradycja, która czyniła ich tymi, kim byli, przetrwała. Księżyc wschodził na niebo coraz wyżej, a w końcu zaczął opadać, gdy pierwsi goście opuścili salę - rankiem mieli wyruszyć na polowanie, powinni być w formie. Gospodarzom wypadało odejść jako ostatnim, ale jego obecność w towarzystwie bynajmniej nie była kierowana wyłącznie obowiązkiem, Edward od zawsze był mu bliski, dawno też nie miał okazji pomówić z francuską gałęzią rodziny. Nastała już naprawdę późna pora, gdy na nogach pozostało ledwie kilkoro czarodziejów, a Armand, z którym prawił o sytuacji za morzem, udał się na spoczynek do komnat gościnnych. Został sam, chwycił szklaneczkę z zawartością Toujour Pour, wstając z jednego z miękkich foteli, rozglądając się po towarzystwie - moment wydał mu się już właściwy. Prezent dla Evandry pozostał skryty w kieszeni jego szaty, pakunek obwiązany ozdobną bibułką miał trafić do jej rąk, lecz nie uczynił tego wcześniej, uznając, że nadmierne skupienie swojej uwagi na małżonce byłoby niegrzeczne wobec gości. Teraz - nikt już nie zwracał na to większej uwagi. Podszedł w jej stronę, w pół drogi dostrzegając, że osoba, z którą akurat toczyła rozmowę, właśnie się z nią żegnała i wymknęła się z sali długim korytarzem. Sen zaczynał z wolna wzywać wszystkich. Mimo późnej pory jego strój pozostał nienaganny, elegancka czarodziejska szata wykonana z wysokiej jakości wełny, ozdobiona czarnymi haftami roślinnych motywów, pozostała zapięta pod szyję.
- Mon ciel étoilé - zwrócił się do Evandry, przysiadając obok - pora zrobiła się już późna, i ją pewnie zdążyło dopaść znużenie. Język determinował dzisiejsze rozmowy, choć w towarzystwie pozostał już tylko nieprzerwanie wpatrzony w Octavię Pierre, Tristan nie przeszedł na angielszczyznę, wszak nawet podarte strzępy zasłyszanej rozmowy mogłyby się wydać niedopuszczalnym faux pas i nierozsądnie poczynionym afrontem. Używał języka przodków już znacznie rzadziej, niż kiedy dorastał, lecz francuski akcent wyuczony w Beuxbatons pozostał bezbłędny. - Zmęczenie wkrada się już w twoje oczy, choć zawzięcie próbujesz to ukryć. Podać ci coś? Jeszcze łyk wina? - dopytał, stawiając obok własną szklaneczkę z alkoholem, na znak, że zamierzał zostać przy niej dłuższą chwilę.
opętanie - nie jestem dzisiaj opętany
Świąteczna kolacja odbiegała atmosferą od ostatnich dni na dworze, Melisande nie odrzuciła jeszcze żałoby, Evandra od śmierci nie-brata znów nabrała dystansu, Mathieu pozostawał pochłonięty uporządkowaniem spraw Kentu, a sam Tristan większość czasu spędzał nad operacją przeprowadzaną nad kanałem la Manche i Cieśniną Dover - bezsenne noce, zbyt krótkie dni, toczona wojna zbierała swoje żniwo. Dni mijały, siąpiący deszcz zastąpiły skrzące się płatki śniegu, gdy wielkimi krokami nadchodziła końcówka kolejnego roku. Dziś jednak zmartwienia miały pozostać w cieniu radosnego świętowania, bowiem Chateau Rose rozświetliło się feerią barw skrupulatnie dobranych eleganckich kwiatowych ozdób i nęcącym zapachem wykwintnych świątecznych potraw. Sarnina była wprost doskonała w smaku, podobnie jak podany rekin otrzymany od rodziny jego żony, ale to danie główne najsilniej niosło smak tradycji, tradycji paryskiej, tradycji rodzinnej - nigdy w pełni nie zaanektowali angielskiego stylu i nigdy też do tego nie dążyli. Zaproszenia skierowane do najbliższej rodziny zbudowały kameralną atmosferę podkreślaną lekkimi rozmowami w trakcie posiłku - stężała później, gdy, już mniej formalnie, po paru toastach i kolejnych kieliszkach wina, oddał się rozmowom o polityce i ideologii czystej krwi - tak niezbędnej, by tradycja, która czyniła ich tymi, kim byli, przetrwała. Księżyc wschodził na niebo coraz wyżej, a w końcu zaczął opadać, gdy pierwsi goście opuścili salę - rankiem mieli wyruszyć na polowanie, powinni być w formie. Gospodarzom wypadało odejść jako ostatnim, ale jego obecność w towarzystwie bynajmniej nie była kierowana wyłącznie obowiązkiem, Edward od zawsze był mu bliski, dawno też nie miał okazji pomówić z francuską gałęzią rodziny. Nastała już naprawdę późna pora, gdy na nogach pozostało ledwie kilkoro czarodziejów, a Armand, z którym prawił o sytuacji za morzem, udał się na spoczynek do komnat gościnnych. Został sam, chwycił szklaneczkę z zawartością Toujour Pour, wstając z jednego z miękkich foteli, rozglądając się po towarzystwie - moment wydał mu się już właściwy. Prezent dla Evandry pozostał skryty w kieszeni jego szaty, pakunek obwiązany ozdobną bibułką miał trafić do jej rąk, lecz nie uczynił tego wcześniej, uznając, że nadmierne skupienie swojej uwagi na małżonce byłoby niegrzeczne wobec gości. Teraz - nikt już nie zwracał na to większej uwagi. Podszedł w jej stronę, w pół drogi dostrzegając, że osoba, z którą akurat toczyła rozmowę, właśnie się z nią żegnała i wymknęła się z sali długim korytarzem. Sen zaczynał z wolna wzywać wszystkich. Mimo późnej pory jego strój pozostał nienaganny, elegancka czarodziejska szata wykonana z wysokiej jakości wełny, ozdobiona czarnymi haftami roślinnych motywów, pozostała zapięta pod szyję.
- Mon ciel étoilé - zwrócił się do Evandry, przysiadając obok - pora zrobiła się już późna, i ją pewnie zdążyło dopaść znużenie. Język determinował dzisiejsze rozmowy, choć w towarzystwie pozostał już tylko nieprzerwanie wpatrzony w Octavię Pierre, Tristan nie przeszedł na angielszczyznę, wszak nawet podarte strzępy zasłyszanej rozmowy mogłyby się wydać niedopuszczalnym faux pas i nierozsądnie poczynionym afrontem. Używał języka przodków już znacznie rzadziej, niż kiedy dorastał, lecz francuski akcent wyuczony w Beuxbatons pozostał bezbłędny. - Zmęczenie wkrada się już w twoje oczy, choć zawzięcie próbujesz to ukryć. Podać ci coś? Jeszcze łyk wina? - dopytał, stawiając obok własną szklaneczkę z alkoholem, na znak, że zamierzał zostać przy niej dłuższą chwilę.
opętanie - nie jestem dzisiaj opętany
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Sala Kolców
Szybka odpowiedź