Ogródek pani Turner
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Ogródek pani Turner
Ogródek pani Turner to urokliwe miejsce odgrodzone budynkiem od głównego gwaru ulicy - wpierw należy wejść do kamienicy, potem - za sprawą tylnego wyjścia - znaleźć się na podwórku. Otoczony wysokim murem i tak jest słoneczny, jednocześnie dość zacieniony, by bladolice damy mogły pozostać w kojącym cieniu. Wewnątrz ogródka unosi się słodki zapach kwiatów, ziół oraz drzew, istny raj dla zmysłu powonienia i piekło dla alergików. Rozłożyste błękitne hortensje kwitną kępkami, kwiaty jabłoni są zaczarowane tak, by wypuszczały kwiaty przez cały sezon, akacje obezwładniają zapachem, a wysokie malwy wabią wielobarwne motyle. Mniejsze lawendy, mięty oraz kocimiętki raczą gości intensywną, ale przyjemną wonią. Białe stoliki porozstawiane są na zwieńczeniach piaskowych ścieżek utwardzanych kamieniem tak, by nie sprawiać problemów spacerującym kobietom, przy krzesełkach oraz ławeczkach znajdują się poduszki i koce, którymi można się okryć w chłodniejsze dni, a pomiędzy wysokimi krzewami w głębi ogródka dostrzec można także dużą bujaną huśtawkę. Pani Turner jest pucułowatym karłem, lubi zdobne suknie i zwykle przebywa przy jednym ze stolików, obserwując, czy wszyscy jej goście są w pełni usatysfakcjonowani wygodą. Zamówienia zbiera jej skrzatka, Pustka, która serwuje słodkie desery oraz ciepłą angielską herbatę w różnych smakach i świeżo wyciskane soki, głównie z tutejszych jabłoni. Przy stołach zawsze leży przynajmniej kilka egzemplarzy Czarownicy - możesz po nie sięgnąć, jeśli chcesz. Oprócz aktualnego, zwykle leży także archiwalny.
Rzuć kością k10:
1: Modna mimo niepogody, grudzień 1956
2: Inwazja bahanek, marzec 1957
3: Podsumowanie towarzyskie, styczeń 1957
4: Za skorowidzem..., kwiecień 1957
5: Być kobietą..., czerwiec 1957
6: Lato na sportowo, lipiec 1957
7: 50 twarzy Francisa Lestrange, październik 1957
8: Rozwój godzien szlachty, styczeń 1958
9: Nowy rok - nowa Ty!, styczeń 1958
10: Sabat Ostara, marzec 1958
Lokacja zawiera kości.Rzuć kością k10:
1: Modna mimo niepogody, grudzień 1956
2: Inwazja bahanek, marzec 1957
3: Podsumowanie towarzyskie, styczeń 1957
4: Za skorowidzem..., kwiecień 1957
5: Być kobietą..., czerwiec 1957
6: Lato na sportowo, lipiec 1957
7: 50 twarzy Francisa Lestrange, październik 1957
8: Rozwój godzien szlachty, styczeń 1958
9: Nowy rok - nowa Ty!, styczeń 1958
10: Sabat Ostara, marzec 1958
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:22, w całości zmieniany 1 raz
Pierwszy szok minął prędko. Musiał - nie chciała sprowadzić na swoją rozmówczynię niepotrzebnego zażenowania, wstydu, być może, że osoba o urodzie jej pokroju decyduje się sięgnąć po dodatkową pielęgnację. Krew mogła być właśnie tym. Dla dam niepotrzebujących głębokich, kompleksowych zabiegów stawała się możliwością utrzymania posiadanego już piękna, zapobiegania zmarszczkom, jeśli takowe miałyby pojawić się na twarzy poprzez bogatą, zbyt barwną mimikę. Zręcznie wychwycone zdziwienie zdusiła w zarodku, a fasada znów przybrała kulturalny, choć dość beznamiętny w tym wyraz. Nie zamierzała od progu szczebiotać w pochwale swego produktu, zapewniać nieznajomej młódki o jego zbawiennym, cudownym działaniu, próbować zagadać jej niepewność czy dyskomfort. Nie każdy na wieść o naturze posoki reagował euforią. Była tu po to, by ewentualne nieścisłości ukrócić raz na zawsze. Utwierdzić kobietę w przekonaniu, że poświęcenie drobnej sumy pieniężnej na własny dobrobyt był wręcz wskazanym rozpieszczeniem samej siebie. Bo kto mógł zadbać o ich potrzeby, jeśli nie same zainteresowane?
- We własnej osobie, panno Blythe - odparła kurtuazyjnie i skinęła głową, z cieniem wyuczonego uśmiechu zajmując miejsce naprzeciwko odzianej w błękit złotowłosej - dopiero kiedy ta zaprosiła ją do stołu gestem szczuplutkiej dłoni. Jej spojrzenie nie zdradzało już ni jednego śladu po wcześniejszym szoku. Nie przypominało intruza; z ciemnych oczu biła jedynie pełna wyrozumiałości łagodność, pewna lecz przyjemna, bezpieczna. To Angelique miała w jej obecności czuć się dobrze. Nie na odwrót. - Nie śmiałabym marnować panny czasu, gdyby w dostawie nastąpiły komplikacje. Oczywiście. Jedna fiolka zgodnie z listownym zamówieniem - oświadczyła spokojnie i sięgnęła do torby, wydobywając zeń czarne puzderko. Drewno zdawało się niemal wcale nie odbijać światła, choć i jego w ogrodzie skrytym pod opoką koron drzew było niewiele. W odróżnieniu od tych prezentowanych szlachetnym rodom, nie było ono zdobione. Pozostawało minimalistyczne, eleganckie, być może nawet odrobinę intrygujące. Złocony zamek strzegł jego wnętrza. W środku, na kruczej, żłobionej gąbce spoczywała szklana buteleczka wypełniona szkarłatem młodości. Wren przechyliła delikatnie głowę do boku i na blacie stołu przesunęła ostrożnie pudełeczko w kierunku kobiety. Szczęśliwej właścicielki. - Pochodzi z nowej partii. Bardzo świeżej - wyjaśniła z zadowoleniem. - Choć zawsze dostarczam produkt wysokiej klasy, najwyższej, napisała panna do mnie w doskonałym momencie, by uzyskać specyfik o najsilniejszym z możliwych działań - i tak było, handlarka nigdy nie siliła się na przesadne koloryzowanie swoich marketingowych sztuczek. Krew sprzedana tego dnia Angelique pochodziła ze zbiorów mających ledwie dwa dni. Wren nie zwykła rozprowadzać posoki starszej niż tydzień, a i tą zabezpieczała chłodzącymi zaklęciami, dbała, by nie straciła zanadto wypełniających ją właściwości. - Jeśli ma panna pytania, proszę je zadać. Jeśli wątpliwości - rozwieję je - lecz na nie było już zbyt późno, transakcja niemalże dobiegła końca, a czarownica zwrotów nie zwykła przyjmować. Nie w momencie otrzymania sakiewki. Inaczej, naturalnie, sprawy miały się z klientkami pochodzącymi z wyżyn arystokracji, jednak te były przypadkami tak specjalnymi, że rządziły się swoimi prawami, działały na osobnych, przeznaczonych sobie regułach.
- We własnej osobie, panno Blythe - odparła kurtuazyjnie i skinęła głową, z cieniem wyuczonego uśmiechu zajmując miejsce naprzeciwko odzianej w błękit złotowłosej - dopiero kiedy ta zaprosiła ją do stołu gestem szczuplutkiej dłoni. Jej spojrzenie nie zdradzało już ni jednego śladu po wcześniejszym szoku. Nie przypominało intruza; z ciemnych oczu biła jedynie pełna wyrozumiałości łagodność, pewna lecz przyjemna, bezpieczna. To Angelique miała w jej obecności czuć się dobrze. Nie na odwrót. - Nie śmiałabym marnować panny czasu, gdyby w dostawie nastąpiły komplikacje. Oczywiście. Jedna fiolka zgodnie z listownym zamówieniem - oświadczyła spokojnie i sięgnęła do torby, wydobywając zeń czarne puzderko. Drewno zdawało się niemal wcale nie odbijać światła, choć i jego w ogrodzie skrytym pod opoką koron drzew było niewiele. W odróżnieniu od tych prezentowanych szlachetnym rodom, nie było ono zdobione. Pozostawało minimalistyczne, eleganckie, być może nawet odrobinę intrygujące. Złocony zamek strzegł jego wnętrza. W środku, na kruczej, żłobionej gąbce spoczywała szklana buteleczka wypełniona szkarłatem młodości. Wren przechyliła delikatnie głowę do boku i na blacie stołu przesunęła ostrożnie pudełeczko w kierunku kobiety. Szczęśliwej właścicielki. - Pochodzi z nowej partii. Bardzo świeżej - wyjaśniła z zadowoleniem. - Choć zawsze dostarczam produkt wysokiej klasy, najwyższej, napisała panna do mnie w doskonałym momencie, by uzyskać specyfik o najsilniejszym z możliwych działań - i tak było, handlarka nigdy nie siliła się na przesadne koloryzowanie swoich marketingowych sztuczek. Krew sprzedana tego dnia Angelique pochodziła ze zbiorów mających ledwie dwa dni. Wren nie zwykła rozprowadzać posoki starszej niż tydzień, a i tą zabezpieczała chłodzącymi zaklęciami, dbała, by nie straciła zanadto wypełniających ją właściwości. - Jeśli ma panna pytania, proszę je zadać. Jeśli wątpliwości - rozwieję je - lecz na nie było już zbyt późno, transakcja niemalże dobiegła końca, a czarownica zwrotów nie zwykła przyjmować. Nie w momencie otrzymania sakiewki. Inaczej, naturalnie, sprawy miały się z klientkami pochodzącymi z wyżyn arystokracji, jednak te były przypadkami tak specjalnymi, że rządziły się swoimi prawami, działały na osobnych, przeznaczonych sobie regułach.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wciąż nie była do końca pewna, czy powinna to robić. Nie chodziło nawet o to, że Angelica się bała, w końcu posoka była czymś, z czym miała do czynienia dość często. Po prostu, generalnie rzecz biorąc, z etycznego, medycznego punktu widzenia krew powinna płynąć normalnie w żyłach, a nie być rozprowadzana jako cudowny środek na wieczną urodę i młodość… Nie była jednak w stanie stwierdzić, czy brudna krew zasługiwała na takie samo traktowanie. Pochodziła w końcu od kogoś o wątpliwym rodowodzie, wywodzącym się od mugoli. Dylemat był nie do rozstrzygnięcia. Nic więc dziwnego, że ćwierćwila czuła się odrobinę winna.
Pokiwała głową na znak, że zrozumiała. Nie miała powodów do obaw. To, że miała przed sobą pannę Chang, wydawało się po prostu logiczne. Chyba obie dbały o dyskrecję na tyle, by nikt nie mógł się podać za żadną z nich, prawda?
Spojrzała na wyciągnięte przez jej towarzyszkę pudełeczko. Było niepozorne, pewnie nikt przypadkowy nie wpadłby na pomysł, że wewnątrz kryje się fiolka z krwią mugolskiej dziewicy. Złotowłosa przełknęła ślinę z wahaniem jednak na tyle cicho, by Wren nie dała rady tego zauważyć. A przynajmniej – taką miała nadzieję. Nie chciała w końcu, by druga strona poczuła się urażona i potraktowała to jako znak ostatecznego wycofania się z transakcji.
– Rozumiem – odpowiedziała krótko na wszystkie wyjaśnienia. Nie znała się na handlu mugolską krwią na tyle, by powiedzieć więcej. Mimo wszystko z uwagą słuchała każdego zdania wypowiedzianego przez nieznajomą na wypadek, gdyby powiedziała coś bardziej przydatnego.
Kiedy wreszcie zakończyła swoją wypowiedź, przechodząc do części, gdzie Angelique mogła swobodnie zadawać pytania, Blythe zamyśliła się przez chwilę, zastanawiając się, co potrzebowałaby wiedzieć na pewno. Hm, sposób przechowywania… Zasady ostrożności, użytku? Wszystko to brzmiało na coś niezbędnego, więc postanowiła o to zapytać.
– Czy są jakieś zalecenia dotyczące użytku albo przechowywania? Fiolkę trzeba zawsze trzymać w określonej temperaturze? – zaczęła, przypominając sobie o jeszcze jednej ważnej rzeczy. – Ach, i… Czy istnieją jakieś przeciwskazania do użytku? – Spodziewała się, że padnie wzmianka o jakichś chorobach. Jej samej nie było znane, czy była na coś chora i – sądząc po swoim stanie zdrowia – raczej nie była, ale warto było dmuchać na zimne. Gdyby okazało się nieoczekiwanie, że wykazała jakąś nieciekawą reakcję na mugolską krew, wolałaby nie spędzić reszty życia w Mungu.
Ułożyła ręce na kolanach delikatnie, wyczekując cierpliwie odpowiedzi. W końcu zanim by doszło do rzeczywistej zapłaty, wypadało dowiedzieć się, ile tylko było można. Później istniała spora szansa, że kobieta zwinie się z pieniędzmi i potomkini wil nigdy więcej jej już nie zobaczy. Na dodatek mniemała, że Wren nie przyjmuje żadnych zwrotów, bo – z jakiegokolwiek punktu widzenia by na to nie spojrzeć – byłoby to odrobinę nieopłacalne. Ciężko byłoby wszak wykazać szkodliwość czy brak efektu w przypadku krwi, która najpewniej pochodziła od różnych dziewczyn. Zresztą, te zapewne były już dawno martwe, więc ciężko byłoby to sprawdzić – inaczej jak handlarka zdobyłaby tej krwi aż tyle?
Brakowało jej w tym momencie pewności siebie jak zawsze, ale nic nie wskazywało na to, by zamierzała anulować transakcję. Za wiele razy schodziła innym z drogi tylko po to, by ukoić ich nerwy. Co prawda, póki co nie zamierzała jeszcze się w tej krwi kąpać – to mogłoby z łatwością przecież wystraszyć przynajmniej połowę domowników, bo nigdy czegoś takiego nie robiła, więc mogliby ją posądzić o utratę zmysłów… Ogólnie zdecydowała, że musi najpierw wypróbować tę małą fiolkę, a potem się zobaczy. Mugolskich dziewic na tym świecie nie brakowało, a choćby miała sprowadzać tę krew z drugiego końca świata – zapłaciłaby odpowiednią sumę, byle tylko ją dostać. To znaczy – oczywiście, jeżeli okazałoby się przede wszystkim, że ten szkarłatny płyn działa.
Pokiwała głową na znak, że zrozumiała. Nie miała powodów do obaw. To, że miała przed sobą pannę Chang, wydawało się po prostu logiczne. Chyba obie dbały o dyskrecję na tyle, by nikt nie mógł się podać za żadną z nich, prawda?
Spojrzała na wyciągnięte przez jej towarzyszkę pudełeczko. Było niepozorne, pewnie nikt przypadkowy nie wpadłby na pomysł, że wewnątrz kryje się fiolka z krwią mugolskiej dziewicy. Złotowłosa przełknęła ślinę z wahaniem jednak na tyle cicho, by Wren nie dała rady tego zauważyć. A przynajmniej – taką miała nadzieję. Nie chciała w końcu, by druga strona poczuła się urażona i potraktowała to jako znak ostatecznego wycofania się z transakcji.
– Rozumiem – odpowiedziała krótko na wszystkie wyjaśnienia. Nie znała się na handlu mugolską krwią na tyle, by powiedzieć więcej. Mimo wszystko z uwagą słuchała każdego zdania wypowiedzianego przez nieznajomą na wypadek, gdyby powiedziała coś bardziej przydatnego.
Kiedy wreszcie zakończyła swoją wypowiedź, przechodząc do części, gdzie Angelique mogła swobodnie zadawać pytania, Blythe zamyśliła się przez chwilę, zastanawiając się, co potrzebowałaby wiedzieć na pewno. Hm, sposób przechowywania… Zasady ostrożności, użytku? Wszystko to brzmiało na coś niezbędnego, więc postanowiła o to zapytać.
– Czy są jakieś zalecenia dotyczące użytku albo przechowywania? Fiolkę trzeba zawsze trzymać w określonej temperaturze? – zaczęła, przypominając sobie o jeszcze jednej ważnej rzeczy. – Ach, i… Czy istnieją jakieś przeciwskazania do użytku? – Spodziewała się, że padnie wzmianka o jakichś chorobach. Jej samej nie było znane, czy była na coś chora i – sądząc po swoim stanie zdrowia – raczej nie była, ale warto było dmuchać na zimne. Gdyby okazało się nieoczekiwanie, że wykazała jakąś nieciekawą reakcję na mugolską krew, wolałaby nie spędzić reszty życia w Mungu.
Ułożyła ręce na kolanach delikatnie, wyczekując cierpliwie odpowiedzi. W końcu zanim by doszło do rzeczywistej zapłaty, wypadało dowiedzieć się, ile tylko było można. Później istniała spora szansa, że kobieta zwinie się z pieniędzmi i potomkini wil nigdy więcej jej już nie zobaczy. Na dodatek mniemała, że Wren nie przyjmuje żadnych zwrotów, bo – z jakiegokolwiek punktu widzenia by na to nie spojrzeć – byłoby to odrobinę nieopłacalne. Ciężko byłoby wszak wykazać szkodliwość czy brak efektu w przypadku krwi, która najpewniej pochodziła od różnych dziewczyn. Zresztą, te zapewne były już dawno martwe, więc ciężko byłoby to sprawdzić – inaczej jak handlarka zdobyłaby tej krwi aż tyle?
Brakowało jej w tym momencie pewności siebie jak zawsze, ale nic nie wskazywało na to, by zamierzała anulować transakcję. Za wiele razy schodziła innym z drogi tylko po to, by ukoić ich nerwy. Co prawda, póki co nie zamierzała jeszcze się w tej krwi kąpać – to mogłoby z łatwością przecież wystraszyć przynajmniej połowę domowników, bo nigdy czegoś takiego nie robiła, więc mogliby ją posądzić o utratę zmysłów… Ogólnie zdecydowała, że musi najpierw wypróbować tę małą fiolkę, a potem się zobaczy. Mugolskich dziewic na tym świecie nie brakowało, a choćby miała sprowadzać tę krew z drugiego końca świata – zapłaciłaby odpowiednią sumę, byle tylko ją dostać. To znaczy – oczywiście, jeżeli okazałoby się przede wszystkim, że ten szkarłatny płyn działa.
Wiesz, czemu śnieg jest biały? Bo zapomniał już, kim był dawniej.
Angelique Blythe
Zawód : Śpiewaczka operowa
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Kiedy na Ciebie patrzę, czuję to.
Patrzę na Ciebie i jestem w domu.
Patrzę na Ciebie i jestem w domu.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Mugolskich dziewic na świecie nie brakowało - rzeczywiście, ale zaczynało brakować ich w bliskim sąsiedztwie. Znikły z Londynu niemal całkowicie, znikły i zmusiły ją do zwrócenia spojrzenia w dalsze rejony angielskich ziem. A to wymagało czasu. Nowego przygotowania, rozeznania terytorium, zapoznania lokalnych zwyczajów i nastrojów okolicznej społeczności; Wren jednak daleko było do narzekania. Zmęczenie chciało permanentnie osiedlić się w mięśniach, ale unikała go coraz zdrowszym odżywianiem, regularnym snem - pomimo koszmarów - i treningami tańca; nie stanowiło też przeszkody nie do pokonania, szczególnie nie w momencie, gdy na szali spoczywały jeszcze niezarobione ale obiecane przez los galeony. Na krew w jej zasobach istniał popyt. Wydawał się rosnąć z dnia na dzień, towarem interesowały się już nie tylko szlachcianki, ale również czystokrwiste kobiety z niższej sfery pragnące podzielić piękno, jakim z okładki Czarownicy emanowała lady doyenne Morgana. Ten wywiad był korzystny - tak wtedy, jak i dzisiaj. W ogródku pani Turner wciąż można było dostrzec starsze wydania gazety obok najnowszego, a to znaczyło, że tajemnice ujawnione przez nestorkę rodu Selwynów nie znikną z wokandy zbyt szybko. Ostaną się, pomimo upływu czasu utrzymają zainteresowanie w ryzach, podjudzą je - o nic lepszego prosić nie mogła.
- Optymalnie byłoby dokonać użytku z fiolki w przeciągu doby. Najlepiej dzisiejszego wieczora, po pełnej toalecie. Jeśli planuje panna zatrzymać ją na dłużej, radziłabym wtedy schłodzić probówkę zaklęciem i przechować ją w nienasłonecznionym miejscu, może być to pudełeczko - wyartykułowała konkretnie, niezrażona nie do końca entuzjastyczną reakcją złotowłosej. Miała już z podobnymi do czynienia. Z wypisanymi na licach wyrzutami sumienia, niepewnością, czasem nawet odrazą do sięgnięcia po ostatnią alternatywę, by wszelkie inne sposoby na osiągnięcie wyznaczonego celu upadały. Czasem chodziło o zatrzymanie przy sobie mężczyzny. Czasem o wzbudzenie zazdrości innych kobiet. Czasem o podreperowanie poczucia własnej wartości względem odbicia spozierającego z lustrzanej tafli - Wren nigdy nie oceniała. Powodów było tyle, ile na świecie istniało dam, a ona była zadowolona móc nieść im pomoc za nieskromną opłatą.
- Teoretycznie - nie, ale pozwoli panna, że upewnię nas obie w tym przeświadczeniu. Jest panna uczulona na jakikolwiek inny kosmetyk pielęgnujący skórę twarzy? - spytała, tym sposobem odnosząc się do ostatniego z wypowiedzianych przez nią zmartwień. - Czy w przeszłości, jeśli miała go panna okazję stosować, pojawiła się niepokojąca reakcja na eliksir ognistej urody? - Do jego stworzenia wymagany był ekstrakt z posoki wili, nie wiedziała jednak o pokrewieństwie kobiety z tymi zrodzonymi z piękna istotami, toteż pytanie zadała swobodnie. Niektóre z jej klientek próbowały już i specyfiku polecanego przez lady doyenne, zachwalały jego działanie, lecz w stosunku do stosowania czystej krwi samej w sobie, efekt wydawał się dość krótkotrwały. Dlatego siłą rzeczy wracały w jej wdzięczne objęcia, by podreperowaną urodę utrzymać w nienagannym stanie jak najdłużej tylko było to możliwe.
- Optymalnie byłoby dokonać użytku z fiolki w przeciągu doby. Najlepiej dzisiejszego wieczora, po pełnej toalecie. Jeśli planuje panna zatrzymać ją na dłużej, radziłabym wtedy schłodzić probówkę zaklęciem i przechować ją w nienasłonecznionym miejscu, może być to pudełeczko - wyartykułowała konkretnie, niezrażona nie do końca entuzjastyczną reakcją złotowłosej. Miała już z podobnymi do czynienia. Z wypisanymi na licach wyrzutami sumienia, niepewnością, czasem nawet odrazą do sięgnięcia po ostatnią alternatywę, by wszelkie inne sposoby na osiągnięcie wyznaczonego celu upadały. Czasem chodziło o zatrzymanie przy sobie mężczyzny. Czasem o wzbudzenie zazdrości innych kobiet. Czasem o podreperowanie poczucia własnej wartości względem odbicia spozierającego z lustrzanej tafli - Wren nigdy nie oceniała. Powodów było tyle, ile na świecie istniało dam, a ona była zadowolona móc nieść im pomoc za nieskromną opłatą.
- Teoretycznie - nie, ale pozwoli panna, że upewnię nas obie w tym przeświadczeniu. Jest panna uczulona na jakikolwiek inny kosmetyk pielęgnujący skórę twarzy? - spytała, tym sposobem odnosząc się do ostatniego z wypowiedzianych przez nią zmartwień. - Czy w przeszłości, jeśli miała go panna okazję stosować, pojawiła się niepokojąca reakcja na eliksir ognistej urody? - Do jego stworzenia wymagany był ekstrakt z posoki wili, nie wiedziała jednak o pokrewieństwie kobiety z tymi zrodzonymi z piękna istotami, toteż pytanie zadała swobodnie. Niektóre z jej klientek próbowały już i specyfiku polecanego przez lady doyenne, zachwalały jego działanie, lecz w stosunku do stosowania czystej krwi samej w sobie, efekt wydawał się dość krótkotrwały. Dlatego siłą rzeczy wracały w jej wdzięczne objęcia, by podreperowaną urodę utrzymać w nienagannym stanie jak najdłużej tylko było to możliwe.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Przez jakiś ułamek sekundy wyobraziła sobie na miejscu tych dziewczyn. Mogły być przecież w jej wieku, z wątpliwym rodowodem i pozostawione zupełnie same sobie… Nie wspominając o tym, że ich rodzice również mogli nieszczególnie świecić przykładem. Gdzie więc mogły się podziać? Ten świat ich wybitnie nie chciał. Do tego wielkimi krokami zbliżała się zima, a jeżeli nie miały jak rozpalić w kominku czy zaopatrzyć się w jedzenie czy po prostu zwyczajny dach nad głową, mogło im być naprawdę trudno. Bardziej patrzyła na nie jak na pieski albo kotki ze schroniska, ale niewątpliwie – współczuła im. Nigdy nie chciałaby znaleźć się w ich sytuacji.
Z drugiej jednak strony prawdziwie nienawidziła wszystkich buntowników, bo to w końcu oni doprowadzili do śmierci jej brata. Nie, nawet nie doprowadzili. Upewnili się, że nie będzie już więcej chodził po tym padole. Zginął z ich ręki. Zarżnęli go, mimo że był im bratem. A to czyniło z nich istne zwierzęta. Nie słyszała bowiem, żeby ktoś zasługujący miano na czarodzieja, potrafił dokonać czegoś takiego.
Mimo wszystko obie strony odniosły ofiary. Gdyby jednak część promugolska się nie zbuntowała, zapewne teraz żyliby w błogim spokoju. Nikt przecież nie doznawał żadnych fizycznych krzywd bez względu na to, jakiej krwi był. Osoby brudnej krwi normalnie uczyły się w Hogwarcie, miały pracę. Jeżeli nie doprowadziliby do krwawej rewolucji, wątpiła nawet, czy w ogóle wprowadzonoby w Londynie tak ostre zasady jak obowiązkowa rejestracja różdżek czy zakaz wstępu dla krwi poniżej czystej. Mogliby koegzystować tak, jakby nigdy nic się nie wydarzyło… a jednak wybrali, by to wszystko, co wspólnymi siłami zbudowali, się rozpadło.
Miała ochotę pokręcić na to wszystko głową. W całym tym sporze najbardziej zawsze były poszkodowane niczemu winne kobiety – traciły mężów, kochanków, synów, ojców, braci… I po co to wszystko? Dla zrujnowania całego Londynu?
Uważnie słuchała każdego słowa mówionego przez pannę Chang. Niewątpliwie znała się na rzeczy bardziej niż Blythe i ta nie zamierzała udawać, że było inaczej. Błąd wszak kosztowałby ją nie zgryźliwą uwagę kogoś bardziej obeznanego a być może jakiś okropny wykwit na twarzy. Szanowała swoje ciało na tyle, że naprawdę wolała tym nie ryzykować.
– Rozumiem. – Pokiwała po chwili głową. Czyli powinna zużyć zawartość w ciągu doby… Wiedziała, że na pewno tak zrobi. Być może nie byłoby większej różnicy, gdyby zrobiła to w przeciągu następnej doby, ale była zbyt niepewna i za bardzo bała się konsekwencji jakiegokolwiek spóźnienia. Nigdy dotąd nie miała do czynienia z takim stosowaniem krwi. Jej obawy były więc całkiem uzasadnione.
Czy była na coś uczulona? Zamrugała przez chwilę, po czym się zamyśliła. Zwyczajowymi objawami uczulenia była zwykle opuchlizna, wysypka, może swędzenie… Ale z tego, co pamiętała, nigdy coś takiego jej się nie zdarzyło. Przynajmniej nie w przypadku używania specyfików do skóry twarzy czy ciała. Kąpała się i w kozim mleku, i w wodzie różanej, a do twarzy czasem używała rumianku czy herbaty. Żadne z nich nie wywołało podobnej reakcji.
– Nie sądzę – odpowiedziała zgodnie z prawdą. Faktycznie, wszystkich dostępnych kosmetyków na świecie nie próbowała, ale skoro nie miała dotąd problemów z najbardziej popularnymi substancjami i była ćwierćwilą to chyba mogła założyć, że jej się to nie przytrafi, prawda? A przynajmniej na to liczyła. – Nie miałam okazji stosować eliksiru ognistej urody. – Otworzyła szerzej oczy. A czy… Powinna była z niego skorzystać? Kojarzyła co prawda, czemu mikstura ogólnie służyła, ale ani razu nie udało jej się tego specyfiku uwarzyć. Jej stopień zaawansowania w kwestii eliksirów był stanowczo zbyt mały, by mogła z pełną doskonałością odtworzyć całą recepturę.
Dowiedziała się jak na razie wszystkich nurtujących ją rzeczy. Nie miała powodów do niepokoju, więc nie myślała o wycofaniu się z transakcji. Zastanawiała się jednak, czy jest coś jeszcze wartego wzmianki. Może jakieś pomniejsze rady? Kobieta musiała znać się na swoim fachu, dla Blythe było to niemal pewne.
– Czy jest jeszcze coś, o czym powinnam wiedzieć?
Z drugiej jednak strony prawdziwie nienawidziła wszystkich buntowników, bo to w końcu oni doprowadzili do śmierci jej brata. Nie, nawet nie doprowadzili. Upewnili się, że nie będzie już więcej chodził po tym padole. Zginął z ich ręki. Zarżnęli go, mimo że był im bratem. A to czyniło z nich istne zwierzęta. Nie słyszała bowiem, żeby ktoś zasługujący miano na czarodzieja, potrafił dokonać czegoś takiego.
Mimo wszystko obie strony odniosły ofiary. Gdyby jednak część promugolska się nie zbuntowała, zapewne teraz żyliby w błogim spokoju. Nikt przecież nie doznawał żadnych fizycznych krzywd bez względu na to, jakiej krwi był. Osoby brudnej krwi normalnie uczyły się w Hogwarcie, miały pracę. Jeżeli nie doprowadziliby do krwawej rewolucji, wątpiła nawet, czy w ogóle wprowadzonoby w Londynie tak ostre zasady jak obowiązkowa rejestracja różdżek czy zakaz wstępu dla krwi poniżej czystej. Mogliby koegzystować tak, jakby nigdy nic się nie wydarzyło… a jednak wybrali, by to wszystko, co wspólnymi siłami zbudowali, się rozpadło.
Miała ochotę pokręcić na to wszystko głową. W całym tym sporze najbardziej zawsze były poszkodowane niczemu winne kobiety – traciły mężów, kochanków, synów, ojców, braci… I po co to wszystko? Dla zrujnowania całego Londynu?
Uważnie słuchała każdego słowa mówionego przez pannę Chang. Niewątpliwie znała się na rzeczy bardziej niż Blythe i ta nie zamierzała udawać, że było inaczej. Błąd wszak kosztowałby ją nie zgryźliwą uwagę kogoś bardziej obeznanego a być może jakiś okropny wykwit na twarzy. Szanowała swoje ciało na tyle, że naprawdę wolała tym nie ryzykować.
– Rozumiem. – Pokiwała po chwili głową. Czyli powinna zużyć zawartość w ciągu doby… Wiedziała, że na pewno tak zrobi. Być może nie byłoby większej różnicy, gdyby zrobiła to w przeciągu następnej doby, ale była zbyt niepewna i za bardzo bała się konsekwencji jakiegokolwiek spóźnienia. Nigdy dotąd nie miała do czynienia z takim stosowaniem krwi. Jej obawy były więc całkiem uzasadnione.
Czy była na coś uczulona? Zamrugała przez chwilę, po czym się zamyśliła. Zwyczajowymi objawami uczulenia była zwykle opuchlizna, wysypka, może swędzenie… Ale z tego, co pamiętała, nigdy coś takiego jej się nie zdarzyło. Przynajmniej nie w przypadku używania specyfików do skóry twarzy czy ciała. Kąpała się i w kozim mleku, i w wodzie różanej, a do twarzy czasem używała rumianku czy herbaty. Żadne z nich nie wywołało podobnej reakcji.
– Nie sądzę – odpowiedziała zgodnie z prawdą. Faktycznie, wszystkich dostępnych kosmetyków na świecie nie próbowała, ale skoro nie miała dotąd problemów z najbardziej popularnymi substancjami i była ćwierćwilą to chyba mogła założyć, że jej się to nie przytrafi, prawda? A przynajmniej na to liczyła. – Nie miałam okazji stosować eliksiru ognistej urody. – Otworzyła szerzej oczy. A czy… Powinna była z niego skorzystać? Kojarzyła co prawda, czemu mikstura ogólnie służyła, ale ani razu nie udało jej się tego specyfiku uwarzyć. Jej stopień zaawansowania w kwestii eliksirów był stanowczo zbyt mały, by mogła z pełną doskonałością odtworzyć całą recepturę.
Dowiedziała się jak na razie wszystkich nurtujących ją rzeczy. Nie miała powodów do niepokoju, więc nie myślała o wycofaniu się z transakcji. Zastanawiała się jednak, czy jest coś jeszcze wartego wzmianki. Może jakieś pomniejsze rady? Kobieta musiała znać się na swoim fachu, dla Blythe było to niemal pewne.
– Czy jest jeszcze coś, o czym powinnam wiedzieć?
Wiesz, czemu śnieg jest biały? Bo zapomniał już, kim był dawniej.
Angelique Blythe
Zawód : Śpiewaczka operowa
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Kiedy na Ciebie patrzę, czuję to.
Patrzę na Ciebie i jestem w domu.
Patrzę na Ciebie i jestem w domu.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Wren pokiwała głową, kwitowała słowa kobiety pełnym zrozumienia pomrukiem, zadowolonym, bo brak wcześniejszej historii uczuleń zwiastował pomyślność każdego wręcz stopnia. Krew rzadko kiedy okazywała się nietrafionym produktem. Szczególnie jeśli była świeża, zebrana ze zdrowego okazu, odpowiednio przechowywana - nie miała możliwości skazić się żadnym niepożądanym zarazkiem, a jej działanie na długo pozostawało skuteczne. Angelique nie miała czego się obawiać. Czarownica nie dopytywała jej zatem o szczegóły mało istotne, nie zadawała niepotrzebnych pytań, wiedząc doskonale gdzie znajdowała się cienka, nieprzekraczalna granica jakże osobistej, kobiecej prywatności. Na wyznanie o braku doświadczenia z niedawno zaprezentowaną światu recepturą - wzruszyła lekko smukłymi ramionami.
- Niewiele panna straciła - przyznała swobodnie, choć społeczeństwo piało na temat eliksiru coraz donośniejsze peany. Chang miała swoją opinię - wolała efekt trwalszy, bardziej dostrzegalny i przede wszystkim znajomy, nie zaś podejrzane wynalazki, które, owszem, sprawdzały się w praktyce, ale na dłuższą metę mało było z nich pożytku. Omamiały na moment. A co potem? - Jego efekt jest tymczasowy, ulatuje dość szybko. Ja oferuję pannie rozwiązanie długoterminowe - zapewniła szczerze; to właśnie to było w krwi tak piękne. Jej działanie, opieka, jaką roztaczała nad zmęczoną, spragnioną uwagi skórą. Pielęgnowała ją niby naturalnym, zbawiennym dotykiem, pozostawiała gładką i lśniącą, a przede wszystkim młodą. Młodą na długie lata. Wren pozwoliła sobie zatem na uśmiech - nie tyle uprzejmy, co trochę też dumny. I pojmowała już doskonale, że nie musiała marnować energii na dodatkowe zapewnienia; widziała w oczach kobiety przekonanie, zdecydowanie - czuła w kościach, że panna Blythe może nawet nie doczekać wieczora. Powróci do swojej rezydencji i okłamie świat, że nadeszła późna pora, wykąpie się zatem, a potem prędko sięgnie do czarnego puzderka, by ukoić budzącą się pośród mięśni ciekawość. A potem nastanie tylko zadowolenie.
Na dźwięk znajomego pytania czarownica usiadła odrobinę głębiej w fotelu, w końcu opierając o niego plecy. Te słowa padały tak często, czy zakupujące krew dziewczęta spodziewały się wybuchów na skutek niewłaściwego ruchu? Wren nie ujawniła jednak myśli przecinających jej umysł, jej oczy pozostały równie ciepłe, a wyraz twarzy równie uprzejmy, jak od samego początku rozmowy.
- To nieskomplikowana sztuka, panno Blythe - zapewniła łagodnie, odpowiednią melodią głosu wyzbywając się wiszących w powietrzu niepewności. - Niemal naturalna, jak samo pochodzenie specyfiku. Wie panna wszystko, co wiedzieć należy - poradzi sobie panna, poradzisz sobie, być może to chciała rzec, lecz słowa zawisły na krańcu języka, niewypowiedziane. Zamiast tego spojrzenie ciemnych tęczówek przeniosło się na ułożone na blacie stolika gazety; szczupła dłoń sięgnęła doń, wodząc palcem po ruchomych zdjęciach wieńczących okładki. - Mogę spytać skąd dowiedziała się panna o moich usługach? Czy rąbka tajemnicy uchyliło ostatnie wydanie Czarownicy? - zapytała z rzeczywistą ciekawością; mogłaby prowadzić już kronikę ile nowych klientek napłynęło doń wiedzione za nos przez sprawnie napisany artykuł, ale poczta pantoflowa również była w ruchu, niestrudzona nawet wojną - zastanawiało ją więc pochodzenie zainteresowania Angelique.
- Niewiele panna straciła - przyznała swobodnie, choć społeczeństwo piało na temat eliksiru coraz donośniejsze peany. Chang miała swoją opinię - wolała efekt trwalszy, bardziej dostrzegalny i przede wszystkim znajomy, nie zaś podejrzane wynalazki, które, owszem, sprawdzały się w praktyce, ale na dłuższą metę mało było z nich pożytku. Omamiały na moment. A co potem? - Jego efekt jest tymczasowy, ulatuje dość szybko. Ja oferuję pannie rozwiązanie długoterminowe - zapewniła szczerze; to właśnie to było w krwi tak piękne. Jej działanie, opieka, jaką roztaczała nad zmęczoną, spragnioną uwagi skórą. Pielęgnowała ją niby naturalnym, zbawiennym dotykiem, pozostawiała gładką i lśniącą, a przede wszystkim młodą. Młodą na długie lata. Wren pozwoliła sobie zatem na uśmiech - nie tyle uprzejmy, co trochę też dumny. I pojmowała już doskonale, że nie musiała marnować energii na dodatkowe zapewnienia; widziała w oczach kobiety przekonanie, zdecydowanie - czuła w kościach, że panna Blythe może nawet nie doczekać wieczora. Powróci do swojej rezydencji i okłamie świat, że nadeszła późna pora, wykąpie się zatem, a potem prędko sięgnie do czarnego puzderka, by ukoić budzącą się pośród mięśni ciekawość. A potem nastanie tylko zadowolenie.
Na dźwięk znajomego pytania czarownica usiadła odrobinę głębiej w fotelu, w końcu opierając o niego plecy. Te słowa padały tak często, czy zakupujące krew dziewczęta spodziewały się wybuchów na skutek niewłaściwego ruchu? Wren nie ujawniła jednak myśli przecinających jej umysł, jej oczy pozostały równie ciepłe, a wyraz twarzy równie uprzejmy, jak od samego początku rozmowy.
- To nieskomplikowana sztuka, panno Blythe - zapewniła łagodnie, odpowiednią melodią głosu wyzbywając się wiszących w powietrzu niepewności. - Niemal naturalna, jak samo pochodzenie specyfiku. Wie panna wszystko, co wiedzieć należy - poradzi sobie panna, poradzisz sobie, być może to chciała rzec, lecz słowa zawisły na krańcu języka, niewypowiedziane. Zamiast tego spojrzenie ciemnych tęczówek przeniosło się na ułożone na blacie stolika gazety; szczupła dłoń sięgnęła doń, wodząc palcem po ruchomych zdjęciach wieńczących okładki. - Mogę spytać skąd dowiedziała się panna o moich usługach? Czy rąbka tajemnicy uchyliło ostatnie wydanie Czarownicy? - zapytała z rzeczywistą ciekawością; mogłaby prowadzić już kronikę ile nowych klientek napłynęło doń wiedzione za nos przez sprawnie napisany artykuł, ale poczta pantoflowa również była w ruchu, niestrudzona nawet wojną - zastanawiało ją więc pochodzenie zainteresowania Angelique.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Pokiwała głową ze zrozumieniem. Wszystko wskazywało na to, że ich rozmowa zmierzała ku końcowi. Angelica dowiedziała się wszystkiego, czego chciała – sposobu stosowania, zaleceń oraz przeciwskazań. Nic nie wskazywało na to, żeby ich transakcja miała zakończyć się niepomyślnie. Była wszak niemal pewna, że nie była na nic uczulona, a rady dotyczące użytku należycie wcieli w życie.
– Rozumiem – odparła krótko, po czym sięgnęła po pieniądze. Słowa, które usłyszała od Wren, ją zadowoliły, więc uznała, że lepiej już nie przedłużać i tak ciągnącej się dość długo konwersacji. Cała procedura powinna być mimo wszystko prosta, jak wspomniała zresztą sama panna Chang.
Wydawało się, że nic nie może pójść nie tak… Mimo wszystko Blythe zanotowała z tyłu głowy, że czas pokaże. Nie przekonując się na własnej skórze, nie mogła ocenić bowiem zbawiennego działania krwi mugolskich dziewic, nawet go nie testując. Nadal miała pewne obawy, ale cóż – nie mogła wiedzieć, czy specyfik okaże się trafny, jeśli go nie przetestuje. Była zatem pewna, że kiedy znajdzie się w odpowiednich ku temu warunkach, z lekkim wahaniem, ale i ciekawością i ekscytacją go wypróbuje.
Zamrugała chwilowo na pytanie sprzedawczyni. Miała ochotę odpowiedzieć mechanicznie, że to poufna informacja, ale zorientowała się, że mimo wszystko wypadałoby coś zdradzić. Ta kobieta jak większość czarodziejów przecież pracowała – taka informacja zapewne bardziej posłużyłaby jej w celach handlowych niż w ramach szantażu.
– Hmm, Czarownica raczej słabo dba o promocję. Częściej przebąkuje coś na jakiś temat niż daje pełne odniesienia czy rekomendacje – rzuciła nieco marudnie. Rzeczywiście, samo czasopismo nieraz gościło w jej domu i było bardzo lubiane w wyższych sferach. Kobiety wykazywały prawdziwe uwielbienie nim, ale to nie ono zdecydowało o tym, że skontaktowała się akurat z panną Chang. – Poleciła mi panią moja przyjaciółka. Wolałabym jednak nie wymieniać jej z imienia i nazwiska, jeśli można. Z pewnością chciałaby być anonimowa.
Wreszcie wydobyła z torby dość ciężką sakiewkę i położyła na stoliku. Pieniądze były skrupulatnie odliczone tak, żeby Wren nie musiała już zajmować się zbędnym wydawaniem reszty.
– Proszę, oto zapłata. Cieszę się, że udało nam się przeprowadzić sukcesywną transakcję dla obu stron… Jednak muszę się już pożegnać, czas nagli. – oznajmiła, chcąc się jak najszybciej ulotnić. Czuła się odrobinę zawstydzona, że ktoś mógłby przyłapać ją, potomkinię wil, na kupowaniu sobie mugolskiej krwi. Dlatego schowała ukradkiem fiolkę, a potem zamierzała zniknąć w tłumie tak szybko, żeby nikt nie był w stanie jej zauważyć. – Dziękuję, do widzenia.
Z fiolką posoki w bezpiecznym miejscu oddaliła się od kawiarni, aby następnie wtopić się w napływającą na ulice gawiedź. Fakt faktem, że Londyn odrobinę opustoszał po wprowadzeniu nowych restrykcji, ale życie przecież toczyło się dalej. Czarodzieje pracowali, czarownice rodziły dzieci… A dzieciaki uczęszczały do szkoły. Było prawie jak dawniej, tylko troszeczkę inaczej.
[z/t]
– Rozumiem – odparła krótko, po czym sięgnęła po pieniądze. Słowa, które usłyszała od Wren, ją zadowoliły, więc uznała, że lepiej już nie przedłużać i tak ciągnącej się dość długo konwersacji. Cała procedura powinna być mimo wszystko prosta, jak wspomniała zresztą sama panna Chang.
Wydawało się, że nic nie może pójść nie tak… Mimo wszystko Blythe zanotowała z tyłu głowy, że czas pokaże. Nie przekonując się na własnej skórze, nie mogła ocenić bowiem zbawiennego działania krwi mugolskich dziewic, nawet go nie testując. Nadal miała pewne obawy, ale cóż – nie mogła wiedzieć, czy specyfik okaże się trafny, jeśli go nie przetestuje. Była zatem pewna, że kiedy znajdzie się w odpowiednich ku temu warunkach, z lekkim wahaniem, ale i ciekawością i ekscytacją go wypróbuje.
Zamrugała chwilowo na pytanie sprzedawczyni. Miała ochotę odpowiedzieć mechanicznie, że to poufna informacja, ale zorientowała się, że mimo wszystko wypadałoby coś zdradzić. Ta kobieta jak większość czarodziejów przecież pracowała – taka informacja zapewne bardziej posłużyłaby jej w celach handlowych niż w ramach szantażu.
– Hmm, Czarownica raczej słabo dba o promocję. Częściej przebąkuje coś na jakiś temat niż daje pełne odniesienia czy rekomendacje – rzuciła nieco marudnie. Rzeczywiście, samo czasopismo nieraz gościło w jej domu i było bardzo lubiane w wyższych sferach. Kobiety wykazywały prawdziwe uwielbienie nim, ale to nie ono zdecydowało o tym, że skontaktowała się akurat z panną Chang. – Poleciła mi panią moja przyjaciółka. Wolałabym jednak nie wymieniać jej z imienia i nazwiska, jeśli można. Z pewnością chciałaby być anonimowa.
Wreszcie wydobyła z torby dość ciężką sakiewkę i położyła na stoliku. Pieniądze były skrupulatnie odliczone tak, żeby Wren nie musiała już zajmować się zbędnym wydawaniem reszty.
– Proszę, oto zapłata. Cieszę się, że udało nam się przeprowadzić sukcesywną transakcję dla obu stron… Jednak muszę się już pożegnać, czas nagli. – oznajmiła, chcąc się jak najszybciej ulotnić. Czuła się odrobinę zawstydzona, że ktoś mógłby przyłapać ją, potomkinię wil, na kupowaniu sobie mugolskiej krwi. Dlatego schowała ukradkiem fiolkę, a potem zamierzała zniknąć w tłumie tak szybko, żeby nikt nie był w stanie jej zauważyć. – Dziękuję, do widzenia.
Z fiolką posoki w bezpiecznym miejscu oddaliła się od kawiarni, aby następnie wtopić się w napływającą na ulice gawiedź. Fakt faktem, że Londyn odrobinę opustoszał po wprowadzeniu nowych restrykcji, ale życie przecież toczyło się dalej. Czarodzieje pracowali, czarownice rodziły dzieci… A dzieciaki uczęszczały do szkoły. Było prawie jak dawniej, tylko troszeczkę inaczej.
[z/t]
Wiesz, czemu śnieg jest biały? Bo zapomniał już, kim był dawniej.
Angelique Blythe
Zawód : Śpiewaczka operowa
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Kiedy na Ciebie patrzę, czuję to.
Patrzę na Ciebie i jestem w domu.
Patrzę na Ciebie i jestem w domu.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Aż dziw brał na to, że Angelique nie była szlachcianką. Małomówność i marazm osobowości zbliżał ją niesamowicie do wyższych sfer, z pewnością odnalazłaby się wśród nich bez szwanku - jeśli nie za sprawą urzekającej, oszałamiającej wręcz urody, to właśnie przesadnie ułożonego charakteru. Podobne myśli przecięły umysł Wren tylko przez chwilę; nie zwykła oceniać swojej klienteli, przypinać jej łatek czy wyrażać niezadowolenia, znudzenia. Bezpośrednia sprzedaż krwi często była przecież elementem o wiele mniej pasjonującym w jej zawodzie, niż samo jej pozyskiwanie - pierwsza rozmowa zwykle przebiegała w dokładnie ten sam sposób, zmuszając ją do zapamiętania kilku wyuczonych formułek, którymi odpowiadała zwinnie na każde z powielonych tysiąc razy pytań. I czasem wierzyła, że łatwiej byłoby po prostu stworzyć dołączany do ampułki poradnik. Zbiór potencjalnych wątpliwości i spisanych na nie tłumaczeń zwalniających z posługi jej głos. Jak wiele czasu mogłaby na tym oszczędzić...
Mimo wszystko uśmiechnęła się przyjaźnie, kiwnęła głową raz jeszcze, gdy panna Blythe mówiła o Czarownicy, a potem o znajomej, z której polecenia trafiła do handlarki. A zatem poczta pantoflowa. Nieoceniony i często niedoceniany sposób pozyskiwania nowych zamówień, wiernych klientów, którzy z ochotą przekazywali w świat informacje o bezproblemowej, przyjemnej i przede wszystkim jakże łatwej transakcji. Nie odpowiedziała nic, jej oczy wyrażały całe zrozumienie dla niechęci złotowłosej do wyjawiania swego źródła - a gdy na stole pojawiła się obiecana sakiewka, Azjatka wyciągnęła po nią rękę, dyskretnym ruchem wsuwając ją do torby. Nie przeliczała - nie musiała i nie zwykła tego robić, pewna, że odnalazłaby bez trudu pragnącą wykiwać ją damę, oferując w nagrodę nieporozumienia skrupulatną lekcję o zarządzaniu finansami i ich płynnym przekazie za powierzone usługi. Zwykle nie musiała jednak zniżać się do takiego poziomu; obcowanie głównie ze szlachtą miało swoje zdecydowane plusy.
- Nie zatrzymuję - odparła miękko, samej jednak nie podnosząc się z fotela. Jeszcze nie. Równie dobrze mogła skorzystać z przyjemnego miejsca i na moment pogrążyć się w smaku aromatycznej herbaty serwowanej przez flotę pani Turner; w porównaniu do klientki, jej już nigdzie się nie spieszyło. Dopiero wieczorem miała odwiedzić dwie ze swych mugolek, upewnić się, że niczego nie brakowało im pośród jakże skromniutkich luksusów zapyziałych kryjówek, których głównym i czasem jedynym walorem było znaczne oddalenie się od świata wojen i czystek społecznych. - Mam nadzieję, że będzie panna zadowolona - oczywiście polecam się na przyszłość - zapewniła i skinęła jej głową na pożegnanie, a gdy ćwierćwila oddaliła się z zielonego, skąpanego w zbawiennym cieniu przybytku, pozwoliła sobie zamówić upragniony napój, resztę spędzonego w ogrodzie czasu przeznaczając na delektowanie się ciszą oraz przypadkowo wybranym numerem Czarownicy. I własnym towarzystwem. Skądinąd - często o wiele ciekawszym niż to, z jakim przychodziło jej handlować.
zt
Mimo wszystko uśmiechnęła się przyjaźnie, kiwnęła głową raz jeszcze, gdy panna Blythe mówiła o Czarownicy, a potem o znajomej, z której polecenia trafiła do handlarki. A zatem poczta pantoflowa. Nieoceniony i często niedoceniany sposób pozyskiwania nowych zamówień, wiernych klientów, którzy z ochotą przekazywali w świat informacje o bezproblemowej, przyjemnej i przede wszystkim jakże łatwej transakcji. Nie odpowiedziała nic, jej oczy wyrażały całe zrozumienie dla niechęci złotowłosej do wyjawiania swego źródła - a gdy na stole pojawiła się obiecana sakiewka, Azjatka wyciągnęła po nią rękę, dyskretnym ruchem wsuwając ją do torby. Nie przeliczała - nie musiała i nie zwykła tego robić, pewna, że odnalazłaby bez trudu pragnącą wykiwać ją damę, oferując w nagrodę nieporozumienia skrupulatną lekcję o zarządzaniu finansami i ich płynnym przekazie za powierzone usługi. Zwykle nie musiała jednak zniżać się do takiego poziomu; obcowanie głównie ze szlachtą miało swoje zdecydowane plusy.
- Nie zatrzymuję - odparła miękko, samej jednak nie podnosząc się z fotela. Jeszcze nie. Równie dobrze mogła skorzystać z przyjemnego miejsca i na moment pogrążyć się w smaku aromatycznej herbaty serwowanej przez flotę pani Turner; w porównaniu do klientki, jej już nigdzie się nie spieszyło. Dopiero wieczorem miała odwiedzić dwie ze swych mugolek, upewnić się, że niczego nie brakowało im pośród jakże skromniutkich luksusów zapyziałych kryjówek, których głównym i czasem jedynym walorem było znaczne oddalenie się od świata wojen i czystek społecznych. - Mam nadzieję, że będzie panna zadowolona - oczywiście polecam się na przyszłość - zapewniła i skinęła jej głową na pożegnanie, a gdy ćwierćwila oddaliła się z zielonego, skąpanego w zbawiennym cieniu przybytku, pozwoliła sobie zamówić upragniony napój, resztę spędzonego w ogrodzie czasu przeznaczając na delektowanie się ciszą oraz przypadkowo wybranym numerem Czarownicy. I własnym towarzystwem. Skądinąd - często o wiele ciekawszym niż to, z jakim przychodziło jej handlować.
zt
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Cóż to był za zły pomysł by umówić się z kuzynką na wieczór przed tak ekscytującym spotkaniem. Resztki wypitej duszkiem whisky dalej zostały w głowie młodej dziewczyny powodując suchość w ustach.
Opanuj się, rzuciła tylko w myślach do samej siebie przekraczając próg kamienicy przy ulicy Pokątnej. Trudne tematy które zaledwie kilkanaście godzin temu krążyły po głowie dziewczyny potrzebowały jednak odskoczni, właściwie całej trampoliny, a sprawa z którą zgłosiła się do niej Panna Tatiana Dolohov wydawała się idealnym wytchnieniem od zatrważającego odbijania się od ściany w sprawie która zabierała większość czasu damy. Prosto z kamienicy wyszła na ogródek, jakże urokliwy przy niektórych częściach tego miasta. Otoczony wysoki murem i zapełniony jedynie przez dobrze ubrane kobiety dawał wystarczająco dużo prywatności z jednoczesnym, być może złudnym, uczuciem całkowitego bezpieczeństwa. Słońce dawało o sobie znać równie mocno co przez ostatnie dni, dlatego Aquila zadowolona była z podjętej przed wyjściem z domu decyzji o przywdzianiu białego kapelusza z szerokim rondem. Jej twarz załapała już wystarczająco dużo promieni słońca kilka dni temu, w trakcie spaceru po lesie w Durham. Właściwie, czułaby się nawet zwiewnie gdyby nie ciasno ściskający ją w pasie gorset bez którego nie wyobrażała już sobie nawet zwykłej przechadzki po mieście, stał się dla niej iście zbroją.
Panna Black zajęła miejsce przy stoliku zaledwie minutę przed południem i rozkoszując się wonią tysięcy kwiatów oczekiwała na kobietę z którą miała się tu zobaczyć. Nie wiedziała o Tatianie Dolohov wiele, jedynie tyle, że od jakiegoś czasu zdarzało jej się pojawiać na salonowych przyjęciach i bankietach. Rosyjski akcent jaki słyszalny był z ust Dolohov potrafił pozostawić po niej dość specyficzne pierwsze wrażenie. Oczywiście nie było w tym nic złego, Rosjanie byli dumnymi i twardymi ludźmi. Jedynie może pewne nieokrzesanie puszkińskich lordów, których Aquila zdążyła poznać podczas swojego pobytu we Francji, mogło wydawać się dziwne na brytyjskich salonach. Nie było to jednak powodem do skreślania któregokolwiek z nich, a tym bardziej panny Dolohov, wręcz przeciwnie. Ta tajemniczość przyciągała i zachęcała Black do poznawania kolejnych sekretów kultury rusi.
Do spotkania przygotowała się dość dobrze, oczywiście na tyle na ile pozwoliła jej na to rodowa biblioteka Blacków. Przewertowała Powszechną Historię Rosji starając się zapamiętać fakty dzięki którym wykaże się nie tylko wiedzą, ale także głęboką wyrozumiałością i poszanowaniem dla kultury towarzyszki. Sięgnęła do Kronik Romanowów, ale mniej więcej w połowie pierwszej strony uznała, że byłoby to marnowanie czasu na temat który zapewne nie będzie miał żadnego związku z dziennikiem który chciała pokazać jej Tatiana. Chociaż...
Póki zostało jej jeszcze parę sekund, ponownie spojrzała na pierwszy list jaki dostała w tej sprawie. "...pewien dziennik, niewątpliwie należący do czarownicy... Rosjanka wysokiego statusu... słowa, które kreśli, są dla mnie nader niezrozumiałe...". Idealnie. Dokładnie dla takich chwil Aquila postanowiła poświęcić się historii magii. Wertowanie setek liter, przeszukiwanie księgozbiorów by odkryć dawno zapomniane prawdy, czyż to wszystko nie było ekscytujące?
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Hektolitry wypitego wina, kilogramy spalonych papierosów, tysiące wyszeptanych przekleństw, tuziny spalonych świec i miliony wypowiedzianych Lumos; wciąż zero odpowiedzi. Uczucie frustrujące i ciężkie do zrozumienia – przecież wcale nie zależało jej na tym, by poznać zagadkę. Na pewno nie na tyle, na ile zaangażowała samą siebie w iście archeologiczne przedsięwzięcie. Być może samotność, być może kolejny wieczór zakrapiany alkoholem, być może niezrozumiała tęsknota za tym, co rodzime, skłaniało do ofiarowania wolnego czasu staremu, zatęchłemu znalezisku.
Dziennik rosyjskiej czarownicy nie był zwyczajnym pamiętnikiem; nie rozprawiał o młodzieńczych uniesieniach, zalotach eleganckich chłopców i sakiewkach z galeonami przygotowanymi jako zapłatę za zniewalającą suknię. Raz na jakiś czas, wertowane strony pokrywały dziwaczne polecenia, przepisy, momentami obrazki wyglądające niemalże jak te w podręcznikach do nauki zaklęć – czyżby kobieta w jakże personalnym kalendarzyku pragnęła również skryć tajemnice natury magicznej?
Choć cyrylica, kreślona starannie i piórem o wąskiej stalówce, nie sprawiała problemu zmęczonym od lektury oczom, poniektóre słowa, zwroty, odniesienia wciąż pozostawały dla Tatiany niewiadomą. Któż wypowiadał się w taki właśnie sposób we własnym pamiętniku? Któż decydował się na zdania tak mętne i niezrozumiałe w miejscu nad wyraz intymnym?
Południowe słońce rozpieszczało, pieściło ciepłymi promieniami odkryte kawałki skóry, zdawało się ofiarowywać swą łaskę przyzwyczajonym do deszczu duszom. Ciemna suknia oplatająca smukłą sylwetkę odznaczała się wśród rozświetlonych uliczek, budynków, niedługo również wśród soczyście zielonych krzewów i kwiatów o fantazyjnych kolorach. Skryta za delikatną koronką misternie zdobionych rękawiczek dłoń obejmowała rączkę krokodylej torebki; zapiski zamknięte w niedużym zeszycie o pięknej, kwiecistej okładce ciążyły przyjemnie.
Zajęcie jakże niecodzienne i zarazem jakże typowe dla panny Dolohov – czyż po raz kolejny nie udawała tej, którą pragnęli w niej widzieć inni? Czy ponownie nie sunęła londyńską uliczką niczym wysoce urodzona dama, owiana nutą tajemnicy, dystyngowana i elegancka? Jakże innym był krajobraz urokliwego ogrodu od miejsca, w którym zaczęła swą podróż z rosyjskim dziennikiem pod ręką.
Odnalezienie wzrokiem panienki Black nie było zadaniem trudnym; aura, jaką roztaczała wokół siebie Aquila zapadała w pamięć; wpływowe nazwisko zdawało się wybrzmiewać na bladym licu kobiety, tym razem skrytym w kojącym cieniu wytwornego kapelusza.
Pełne wargi przyjęły uśmiech; życzliwy i jakże odpowiedni, gdy skierowała swe kroki w stronę zajmowanego przez młodą arystokratkę stoliczka w przyjemnym cieniu pod jednym z ogrodowych drzew.
– Lady Black, raz jeszcze dziękuję za chęć spotkania – skinieniu naznaczonym wyrazem szacunku towarzyszyło uniesienie kącików ust; skórzana torebeczka spoczęła łagodnie na blacie stolika, nim Tatiana nie zajęła swojego miejsca naprzeciw kobiety – Ufam, że nie zaburzyłam codziennych aktywności?
Dziennik rosyjskiej czarownicy nie był zwyczajnym pamiętnikiem; nie rozprawiał o młodzieńczych uniesieniach, zalotach eleganckich chłopców i sakiewkach z galeonami przygotowanymi jako zapłatę za zniewalającą suknię. Raz na jakiś czas, wertowane strony pokrywały dziwaczne polecenia, przepisy, momentami obrazki wyglądające niemalże jak te w podręcznikach do nauki zaklęć – czyżby kobieta w jakże personalnym kalendarzyku pragnęła również skryć tajemnice natury magicznej?
Choć cyrylica, kreślona starannie i piórem o wąskiej stalówce, nie sprawiała problemu zmęczonym od lektury oczom, poniektóre słowa, zwroty, odniesienia wciąż pozostawały dla Tatiany niewiadomą. Któż wypowiadał się w taki właśnie sposób we własnym pamiętniku? Któż decydował się na zdania tak mętne i niezrozumiałe w miejscu nad wyraz intymnym?
Południowe słońce rozpieszczało, pieściło ciepłymi promieniami odkryte kawałki skóry, zdawało się ofiarowywać swą łaskę przyzwyczajonym do deszczu duszom. Ciemna suknia oplatająca smukłą sylwetkę odznaczała się wśród rozświetlonych uliczek, budynków, niedługo również wśród soczyście zielonych krzewów i kwiatów o fantazyjnych kolorach. Skryta za delikatną koronką misternie zdobionych rękawiczek dłoń obejmowała rączkę krokodylej torebki; zapiski zamknięte w niedużym zeszycie o pięknej, kwiecistej okładce ciążyły przyjemnie.
Zajęcie jakże niecodzienne i zarazem jakże typowe dla panny Dolohov – czyż po raz kolejny nie udawała tej, którą pragnęli w niej widzieć inni? Czy ponownie nie sunęła londyńską uliczką niczym wysoce urodzona dama, owiana nutą tajemnicy, dystyngowana i elegancka? Jakże innym był krajobraz urokliwego ogrodu od miejsca, w którym zaczęła swą podróż z rosyjskim dziennikiem pod ręką.
Odnalezienie wzrokiem panienki Black nie było zadaniem trudnym; aura, jaką roztaczała wokół siebie Aquila zapadała w pamięć; wpływowe nazwisko zdawało się wybrzmiewać na bladym licu kobiety, tym razem skrytym w kojącym cieniu wytwornego kapelusza.
Pełne wargi przyjęły uśmiech; życzliwy i jakże odpowiedni, gdy skierowała swe kroki w stronę zajmowanego przez młodą arystokratkę stoliczka w przyjemnym cieniu pod jednym z ogrodowych drzew.
– Lady Black, raz jeszcze dziękuję za chęć spotkania – skinieniu naznaczonym wyrazem szacunku towarzyszyło uniesienie kącików ust; skórzana torebeczka spoczęła łagodnie na blacie stolika, nim Tatiana nie zajęła swojego miejsca naprzeciw kobiety – Ufam, że nie zaburzyłam codziennych aktywności?
Tatiana Dolohov
Zawód : pozorantka na pełen etat
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Kilka niedalekich stolików zajęte było przez czarownice z których większość czytała prasę lub plotkowała przy puchatych ciastach z wisienką. Przy stolikach leżały aktualne i archiwalne numery rozchwytywanej Czarownicy. W oczy rzucił jej się jeden z podtytułów w gazecie brzmiący KREW MUGOLSKICH DZIEWIC. Enigmatyczność tego nagłówka była wręcz oczywista dla lady Black, jej siostra od dawna stosowała te zabiegi i zdążyła się już pochwalić wyraźnymi efektami tej kuracji. Dziewczyna wypatrywała jeszcze wzrokiem szpiczastych uszu skrzatki która zwykle krzątała się pomiędzy stolikami zbierając zamówienia. Temperatura na dworze kusiła do spróbowania świeżo wyciskanych schłodzonych soków z jabłek, jednej ze specjalności pani Turner, z kolei ciasno związany gorset mógł zmieścić lukrowany przysmak z jej kuchni.
W zasięgu jej wzroku znalazła się kobieta z którą miała odbyć tu spotkanie. Może miejsce było zbyt źle dobrane do specyficznego uroku panny Tatiany Dolohov. Pochodząca z zimnej Rosji być może nie przyzwyczajona była do angielskich ogródków przy małych kamienicach. Cóż za zaściankowe myślenie, wstydziłabyś się, pogoniła samą siebie.
- Panna Dolohov, jak miło - podała kobiecie dłoń z powabnym uśmiechem i wskazała miejsce na przeciwko siebie na którym miała spocząć.
Było zbyt gorąco by męczyć nogi stojąc na nich, chwile pierwszego spotkania, tylko we dwójkę, z Tatianą, uczcić trzeba było wygodną poduszką pod biodrami.
- Ależ to przyjemność spotkać się z Panną, zwłaszcza, że w tak wyjątkowej sprawie - wzrok skierowała na dziennik spoczywający pod jej dłonią. - A więc to ON - wypowiedziała z nieukrywaną ekscytacją w głosie.
Takie chwile zasługiwały na specjalne miejsce w sercu młodej szlachcianki. Smak niepoznanej tajemnicy, odkrywania kart prawdy oraz kultu pokoleń potrafiły oczarować każdą chwilę. W tym momencie podeszła do nich skrzatka, kłaniając się nisko.
- Sok jabłkowy, tylko z czerwonych jabłek i tylko z tych które mogłyby zmieścić się w mojej dłoni - poleciła skrzatce, a ta zwróciła się jeszcze w stronę panny Dolohov wysłuchując i spisując jej zamówienie i popędziła do kuchni.
- Więc... To ten skarb? - wskazała gestem na dziennik. - Czy mogę? - wyciągnęła po niego dłoń pragnąć zobaczyć z bliska z jaką formą historii rzeczywiście miała mieć do czynienia.
Okładka dziennika była wykonana z cienkiej deseczki na którą naciągnięta była delikatnie podrapana już kozia skóra. Jednak, zważając na to ile mial lat, był w stanie niemal idealnym. Aquila obejrzała dokładnie dziennik z każdej strony.
- Panno Dolohov, cóż za wspaniały eksponat - powiedziała krótko gdy skrzatka wróciła do nich z zamówieniem, po czym jak najszybciej ulotniła się kłaniając nisko. - Widzi Pani te kwiaty i ten mały format? Takie dzienniki wskazują na znany i bardzo estetyczny okres w sztuce, to jest na rococo - powiedziała dumnie. - Ten dziennik może mieć około 200 lat. Proszę zwrócić uwagę na roślinne zdobienia okładki, jest w doskonałym stanie - no, jeśli nie liczyć by paru zadrapań.
Podała go ponownie Tatianie wskazując jeszcze palcem na kwieciste wzory.
- Jeśli spojrzy pani o tutaj... - wskazała punkt po prawej stronie od brzegu - ...czy rozpoznaje pani co to za kwiat?
Aquila nigdy nie była dobra z zielarstwa, ale szlacheckie urodzenie i odpowiednie nauki matki nauczyły ją o kilku rodzajach kwiatów, zwłaszcza tych które oznaczały uwielbienie mężczyzn. W tym jednak wypadku wolała zapytać swojej towarzyszki o zdanie, może nie pochodziła ona z rodziny szlacheckiej, ale była dobrze urodzoną kobietą, na pewno mogła ocenić narysowane płatki. Symbolika była ważna, tak samo jak w każdej części historii, nawet na zwykłym dzienniku mogła mieć swoje znaczenie. Lepiej było je poznać. Jeśli dziennik rzeczywiście, według tego co mówiła Tatiana Dolohov, został niegdyś zapisany przez szlachetnie urodzoną czarownicę, to właśnie symbol mógł, może nie odpowiedzieć na pytania, ale przynajmniej nakierować na odkrycie kogo rzeczywiście należał ten pamiętnik.
W zasięgu jej wzroku znalazła się kobieta z którą miała odbyć tu spotkanie. Może miejsce było zbyt źle dobrane do specyficznego uroku panny Tatiany Dolohov. Pochodząca z zimnej Rosji być może nie przyzwyczajona była do angielskich ogródków przy małych kamienicach. Cóż za zaściankowe myślenie, wstydziłabyś się, pogoniła samą siebie.
- Panna Dolohov, jak miło - podała kobiecie dłoń z powabnym uśmiechem i wskazała miejsce na przeciwko siebie na którym miała spocząć.
Było zbyt gorąco by męczyć nogi stojąc na nich, chwile pierwszego spotkania, tylko we dwójkę, z Tatianą, uczcić trzeba było wygodną poduszką pod biodrami.
- Ależ to przyjemność spotkać się z Panną, zwłaszcza, że w tak wyjątkowej sprawie - wzrok skierowała na dziennik spoczywający pod jej dłonią. - A więc to ON - wypowiedziała z nieukrywaną ekscytacją w głosie.
Takie chwile zasługiwały na specjalne miejsce w sercu młodej szlachcianki. Smak niepoznanej tajemnicy, odkrywania kart prawdy oraz kultu pokoleń potrafiły oczarować każdą chwilę. W tym momencie podeszła do nich skrzatka, kłaniając się nisko.
- Sok jabłkowy, tylko z czerwonych jabłek i tylko z tych które mogłyby zmieścić się w mojej dłoni - poleciła skrzatce, a ta zwróciła się jeszcze w stronę panny Dolohov wysłuchując i spisując jej zamówienie i popędziła do kuchni.
- Więc... To ten skarb? - wskazała gestem na dziennik. - Czy mogę? - wyciągnęła po niego dłoń pragnąć zobaczyć z bliska z jaką formą historii rzeczywiście miała mieć do czynienia.
Okładka dziennika była wykonana z cienkiej deseczki na którą naciągnięta była delikatnie podrapana już kozia skóra. Jednak, zważając na to ile mial lat, był w stanie niemal idealnym. Aquila obejrzała dokładnie dziennik z każdej strony.
- Panno Dolohov, cóż za wspaniały eksponat - powiedziała krótko gdy skrzatka wróciła do nich z zamówieniem, po czym jak najszybciej ulotniła się kłaniając nisko. - Widzi Pani te kwiaty i ten mały format? Takie dzienniki wskazują na znany i bardzo estetyczny okres w sztuce, to jest na rococo - powiedziała dumnie. - Ten dziennik może mieć około 200 lat. Proszę zwrócić uwagę na roślinne zdobienia okładki, jest w doskonałym stanie - no, jeśli nie liczyć by paru zadrapań.
Podała go ponownie Tatianie wskazując jeszcze palcem na kwieciste wzory.
- Jeśli spojrzy pani o tutaj... - wskazała punkt po prawej stronie od brzegu - ...czy rozpoznaje pani co to za kwiat?
Aquila nigdy nie była dobra z zielarstwa, ale szlacheckie urodzenie i odpowiednie nauki matki nauczyły ją o kilku rodzajach kwiatów, zwłaszcza tych które oznaczały uwielbienie mężczyzn. W tym jednak wypadku wolała zapytać swojej towarzyszki o zdanie, może nie pochodziła ona z rodziny szlacheckiej, ale była dobrze urodzoną kobietą, na pewno mogła ocenić narysowane płatki. Symbolika była ważna, tak samo jak w każdej części historii, nawet na zwykłym dzienniku mogła mieć swoje znaczenie. Lepiej było je poznać. Jeśli dziennik rzeczywiście, według tego co mówiła Tatiana Dolohov, został niegdyś zapisany przez szlachetnie urodzoną czarownicę, to właśnie symbol mógł, może nie odpowiedzieć na pytania, ale przynajmniej nakierować na odkrycie kogo rzeczywiście należał ten pamiętnik.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Miesiące spędzone na obczyźnie pozwalały zrozumieć – chociażby poznać – mechanizmy, które rządziły arystokratycznym półświatkiem. Tygodnie spędzone na obserwacji, życzliwych rozmowach, przesyconych uprzejmością ale równie często fałszem; udawana skromność, pokora, słodkie och, naprawdę?, królowało. Początkowo udawanie tej, którą wszakże nie była, wydawało się niebywale męczące; absorbujące, trudne, bezustannie podsycane myślą, że coś może pójść nie tak. Z czasem przestała zauważać różnice odsuwające ją od zamożnych kobiet; czyżby faktycznie zatarła granicę, choć ta, chociażby ze względu na osobliwą urodę i szorstki sposób wypowiadania słów, wciąż jaśniała mocno, odróżniając ją od brytyjskich arystokratek?
Spojrzenia przestały ją mierzić, szepty zamiast martwić, zaczęły schlebiać. Rzecz jasna bywały też kłopotliwe; sprawiały, że musiała spoglądać za własne plecy wkraczając na nokturnową aleję. Tatiana Dolohov nie musiała jednak nader martwić się swoim wizerunkiem – zawsze mogła zrzucić drobne przewinienia na rosyjskie, obce wychowanie i niewiedzę o londyńskich realiach, czyż nie?
Poruszenie w głosie i gestach lady Black napotkało odpowiedź w postaci uśmiechu na ustach Tatiany; miała wrażenie, że losy rosyjskiego notatnika są dla arystokratki ważniejsze, niż dlań samej. Uprzejmości naznaczone nienagannymi manierami i złożenie zamówienia z iście szlachecką zachcianką, zajęcie urokliwego krzesełka i założenie nogi na nogę; Tatiana wciąż powstrzymywała własną pokusę sięgnięcia po papierośnicę spoczywającą w torebce, nie chcąc zburzyć iście sielankowego klimatu wśród feerii soczystych, letnich barw pod rozłożystym drzewem.
– Proszę, śmiało – kącik ust drgnął ku górze, gdy przesunęła dziennik w stronę młodej kobiety, zawieszając spojrzenie na reakcjach, które zaczęły wygrywać na rysach jej twarzy.
Znalezisko spoczywało w kamienicy Dolohovów od dni, miesięcy, być może lat – Tatiana sama nie wiedziała, którego wieczoru jej palce napotkały skórzaną okładkę, a chwilę później rozczytywała się już w rosyjskich wspomnieniach czarownicy; o tym, że kobieta faktycznie żyła w świecie magicznym dowiedziała się dopiero po przewertowaniu kilku stron.
Cyrylica nakreślona była nader starannie, choć zdarzały się kartki, na których słowa wybrzmiewały – zdawać by się mogło – z wyjątkowym pośpiechem i niedbałością. O ile młoda Dolohov potrafiła wyłapać faktyczny kontekst zapisywanych słów, znaleźć pobudki, dla których czarownica przelewała własne uczucia na papier, tak nie potrafiła rozszyfrować poniektórych słów, zapisków, nawiązań, które wszakże nie mogły znaleźć się w dzienniku przypadkowo.
– Tak pani sądzi? – poruszenie wybrzmiewające w głosie Aquili było godne podziwu; wciąż jednak niezrozumiałe i zdumiewające na Tatiany, która kierowała się jedynie ciekawością. Czy pamiętnik faktycznie mógł skrywać w sobie jakieś tajemnice?
– Wydawać by się mogło, że to słonecznik. Zwyczajny słonecznik...och, nie jestem zbyt biegła w rozpoznawaniu flory – westchnienie nie było naznaczone nerwowością; Tatiana z wyraźnym rozbawieniem spoglądała na zabarwiony na żółtą barwę kwiat, nieco wyblakły, wciąż jednak pozornie możliwy do rozpoznania. W Rosji kwiaty były rzadkością; widywała je, owszem, podczas przyjęć, na które zabierał je ojciec, tylko tam.
– Nie chciałabym panny jakkolwiek zawieść, możliwe, że ten dziennik to zwyczajny...kalendarz, pamiętnik minionych dziejów – wypowiedziała wprost, unosząc spojrzenie znad przedmiotu na twarz panienki Black – Jednak wyznania, rozpisane odczucia... temu wszystkiemu towarzyszą dziwaczne słowa, momentami wydawać by się mogło, że formułki zaklęć...
Spojrzenia przestały ją mierzić, szepty zamiast martwić, zaczęły schlebiać. Rzecz jasna bywały też kłopotliwe; sprawiały, że musiała spoglądać za własne plecy wkraczając na nokturnową aleję. Tatiana Dolohov nie musiała jednak nader martwić się swoim wizerunkiem – zawsze mogła zrzucić drobne przewinienia na rosyjskie, obce wychowanie i niewiedzę o londyńskich realiach, czyż nie?
Poruszenie w głosie i gestach lady Black napotkało odpowiedź w postaci uśmiechu na ustach Tatiany; miała wrażenie, że losy rosyjskiego notatnika są dla arystokratki ważniejsze, niż dlań samej. Uprzejmości naznaczone nienagannymi manierami i złożenie zamówienia z iście szlachecką zachcianką, zajęcie urokliwego krzesełka i założenie nogi na nogę; Tatiana wciąż powstrzymywała własną pokusę sięgnięcia po papierośnicę spoczywającą w torebce, nie chcąc zburzyć iście sielankowego klimatu wśród feerii soczystych, letnich barw pod rozłożystym drzewem.
– Proszę, śmiało – kącik ust drgnął ku górze, gdy przesunęła dziennik w stronę młodej kobiety, zawieszając spojrzenie na reakcjach, które zaczęły wygrywać na rysach jej twarzy.
Znalezisko spoczywało w kamienicy Dolohovów od dni, miesięcy, być może lat – Tatiana sama nie wiedziała, którego wieczoru jej palce napotkały skórzaną okładkę, a chwilę później rozczytywała się już w rosyjskich wspomnieniach czarownicy; o tym, że kobieta faktycznie żyła w świecie magicznym dowiedziała się dopiero po przewertowaniu kilku stron.
Cyrylica nakreślona była nader starannie, choć zdarzały się kartki, na których słowa wybrzmiewały – zdawać by się mogło – z wyjątkowym pośpiechem i niedbałością. O ile młoda Dolohov potrafiła wyłapać faktyczny kontekst zapisywanych słów, znaleźć pobudki, dla których czarownica przelewała własne uczucia na papier, tak nie potrafiła rozszyfrować poniektórych słów, zapisków, nawiązań, które wszakże nie mogły znaleźć się w dzienniku przypadkowo.
– Tak pani sądzi? – poruszenie wybrzmiewające w głosie Aquili było godne podziwu; wciąż jednak niezrozumiałe i zdumiewające na Tatiany, która kierowała się jedynie ciekawością. Czy pamiętnik faktycznie mógł skrywać w sobie jakieś tajemnice?
– Wydawać by się mogło, że to słonecznik. Zwyczajny słonecznik...och, nie jestem zbyt biegła w rozpoznawaniu flory – westchnienie nie było naznaczone nerwowością; Tatiana z wyraźnym rozbawieniem spoglądała na zabarwiony na żółtą barwę kwiat, nieco wyblakły, wciąż jednak pozornie możliwy do rozpoznania. W Rosji kwiaty były rzadkością; widywała je, owszem, podczas przyjęć, na które zabierał je ojciec, tylko tam.
– Nie chciałabym panny jakkolwiek zawieść, możliwe, że ten dziennik to zwyczajny...kalendarz, pamiętnik minionych dziejów – wypowiedziała wprost, unosząc spojrzenie znad przedmiotu na twarz panienki Black – Jednak wyznania, rozpisane odczucia... temu wszystkiemu towarzyszą dziwaczne słowa, momentami wydawać by się mogło, że formułki zaklęć...
Tatiana Dolohov
Zawód : pozorantka na pełen etat
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Aquila wpatrywała się w twarz Tatiany Dolohov nie mogąc pozbyć się klującego wrażenia, że widziała już gdzieś te rysy. Oczywiście, z samą Tatianą spotkała się już kilkukrotnie w trakcie przyjęć i bankietów, ale nie chodziło o to. Jej bujne brwi i szerokie usta coś jej przypominały. Chociaż, patrząc na szerokie grono znajomych, mogło to być całkowicie błędne wrażenie. Z jednej strony, zadowolona była z faktu, że kobieta nie miała oporów by wręczyć jej dziennik do poddania oględzin, ale z drugiej, jeśli ten przedmiot wiele znaczył i, o ile oczywiście, zdawała sobie z tego sprawę, naturalnym byłoby okazanie chociaż odrobiny zawahania. Dolohov była jednak rosjanką z krwi i kości, kto wie jakie zwyczaje panowały w tym owładniętym chłodem narodzie?
- Panno Dolohov, mi też wydaje się, że są to słoneczniki, chociaż przyznam się... - ściszyła teatralnie głos. - ... z zielarstwa nigdy nie byłam najlepsza.
Słonecznik nie był najtrudniejszym do rozróżnienia kwiatem, ale przesyt roślinności okładki mógł wprawić każdego kto ją oglądał, w lekkie skonfundowanie. Jednak żółte płatki otaczające ciemny okrąg, zwłaszcza po potwierdzeniu tego przypuszczenia przez pannę Dolohov, były niemal oczywiste.
- Słonecznik od lat symbolizował radość, z pewnością zdaje sobie panna z tego sprawę. To jednak co zastanawia mnie najbardziej to czemu został tu umieszczony w taki sposób - był to kwiat najbardziej okazały ze wszystkich, który pojawiał się w każdym rogu okładki. - Rozumiem kwestie estetyczne, proszę mi wierzyć, jednak w swoim krótkim życiu widziałam już kilka podobnych eksponatów i żaden z nich tak doniośle nie skandował właśnie kwiatu słonecznika... Chyba, że... - przerwała na chwilę.
Upiła łyk świeżego soku, który w tak palący dzień jak ten przynosił przyjemne orzeźwienie każdego mięśnia w wiotkim ciele. Brakowało jedynie wina. Przez bal który urządziła sobie razem z Forsythią Crabbe zaledwie dzień wcześniej, jej umysł nie pracował na najwyższych obrotach, czym zwykle potrafiła się szczycić. Dobijająca suchość w ustach i zawroty głowy nie mogły jednak dać o sobie znać, a już na pewno nie w trakcie spotkania z kimś niemalże obcym.
- Czy wie Panna, że w Rosji urodziła się znakomita czarownica, Elżbieta Romanowa? Niestety, jej pochodzenie do tej pory pozostaje niejasne... Rosja zresztą, co na pewno panna potwierdzi, nie słynęła nigdy z jawnych faktów, tajemnice i doniosłe szepty to specjalność waszej nacji, prawda? - zaśmiała się lekko. - W każdym razie... Elizabeth została, jakby to nazwać... Królową Rosji? Urząd ten objęła, według opinii ludu, nieprawnie. Oczywiście czarodzieje w panny kraju popadli w pełen zachwyt wiedząc, że na tronie ich narodu stoi czarodziejka, po raz pierwszy od wielu, wielu lat... Jej kwiatem który dumnie ukazywał się na wielu portretach był właśnie słonecznik. - znów zawiesiła głos biorąc kolejnego łyka orzeźwiającego napoju.
Czasem Aquila była pod wrażeniem samej siebie jak bardzo potrafiła lawirować pomiędzy wzniosłymi stwierdzeniami i ukazywaniem siebie w, jej opinii, jak najlepszym świetle, w czasie gdy jej umysł przyćmiewała wczorajsza whisky. Wpatrując się w Tatianę Dolohov pragnęła zauważyć w jej spojrzeniu cokolwiek co skłoniłoby ją do potwierdzenia swojej teorii.
- Panno Tatiano, słoneczniki, pomimo swojej popularności w dzisiejszej Anglii, nie były najpopularniejszymi w Rosji kwiatami w XVIII wieku. Obawiam się, że dziennik który może panna posiadać mógł należeć do Carycy Rosji. To oczywiście tylko teoria. Proszę opowiedzieć mi więcej o tym dlaczego chciała się panna ze mną spotkać, domyślam się, że nie chodzi o okładkę, a o zawartość tego znaleziska?
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Panno Dolohov, mi też wydaje się, że są to słoneczniki, chociaż przyznam się... - ściszyła teatralnie głos. - ... z zielarstwa nigdy nie byłam najlepsza.
Słonecznik nie był najtrudniejszym do rozróżnienia kwiatem, ale przesyt roślinności okładki mógł wprawić każdego kto ją oglądał, w lekkie skonfundowanie. Jednak żółte płatki otaczające ciemny okrąg, zwłaszcza po potwierdzeniu tego przypuszczenia przez pannę Dolohov, były niemal oczywiste.
- Słonecznik od lat symbolizował radość, z pewnością zdaje sobie panna z tego sprawę. To jednak co zastanawia mnie najbardziej to czemu został tu umieszczony w taki sposób - był to kwiat najbardziej okazały ze wszystkich, który pojawiał się w każdym rogu okładki. - Rozumiem kwestie estetyczne, proszę mi wierzyć, jednak w swoim krótkim życiu widziałam już kilka podobnych eksponatów i żaden z nich tak doniośle nie skandował właśnie kwiatu słonecznika... Chyba, że... - przerwała na chwilę.
Upiła łyk świeżego soku, który w tak palący dzień jak ten przynosił przyjemne orzeźwienie każdego mięśnia w wiotkim ciele. Brakowało jedynie wina. Przez bal który urządziła sobie razem z Forsythią Crabbe zaledwie dzień wcześniej, jej umysł nie pracował na najwyższych obrotach, czym zwykle potrafiła się szczycić. Dobijająca suchość w ustach i zawroty głowy nie mogły jednak dać o sobie znać, a już na pewno nie w trakcie spotkania z kimś niemalże obcym.
- Czy wie Panna, że w Rosji urodziła się znakomita czarownica, Elżbieta Romanowa? Niestety, jej pochodzenie do tej pory pozostaje niejasne... Rosja zresztą, co na pewno panna potwierdzi, nie słynęła nigdy z jawnych faktów, tajemnice i doniosłe szepty to specjalność waszej nacji, prawda? - zaśmiała się lekko. - W każdym razie... Elizabeth została, jakby to nazwać... Królową Rosji? Urząd ten objęła, według opinii ludu, nieprawnie. Oczywiście czarodzieje w panny kraju popadli w pełen zachwyt wiedząc, że na tronie ich narodu stoi czarodziejka, po raz pierwszy od wielu, wielu lat... Jej kwiatem który dumnie ukazywał się na wielu portretach był właśnie słonecznik. - znów zawiesiła głos biorąc kolejnego łyka orzeźwiającego napoju.
Czasem Aquila była pod wrażeniem samej siebie jak bardzo potrafiła lawirować pomiędzy wzniosłymi stwierdzeniami i ukazywaniem siebie w, jej opinii, jak najlepszym świetle, w czasie gdy jej umysł przyćmiewała wczorajsza whisky. Wpatrując się w Tatianę Dolohov pragnęła zauważyć w jej spojrzeniu cokolwiek co skłoniłoby ją do potwierdzenia swojej teorii.
- Panno Tatiano, słoneczniki, pomimo swojej popularności w dzisiejszej Anglii, nie były najpopularniejszymi w Rosji kwiatami w XVIII wieku. Obawiam się, że dziennik który może panna posiadać mógł należeć do Carycy Rosji. To oczywiście tylko teoria. Proszę opowiedzieć mi więcej o tym dlaczego chciała się panna ze mną spotkać, domyślam się, że nie chodzi o okładkę, a o zawartość tego znaleziska?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przez myśli panny Dolohov nie przeszedł choć cień zawahania; ni wątpliwość nie skaziła umysłu młodej kobiety, ni myśl, że dziennik faktycznie winien być lepiej strzeżony; kamienica Dolohovów składowała w swych zakamarkach mnóstwo znalezisk podobnych do tego, jakim był rosyjski dziennik – fakt, że Tatiana zdecydowała się poświęcić odrobinę uwagi właśnie owym zapiskom, był całkowitym przypadkiem. Być może faktycznie winna z wyraźniejszą ostrożnością bądź rozwagą podchodzić do składowanych rupieci, artefaktów i wiekowych pamiątek – póki jednak te nie zionęły czarną magią, wszakże nie miała czymże się przejmować, wręczając ów skarb w dłonie szlachcianki. Zupełnie inaczej sytuacja klarowałaby się, gdyby ów dziennik należał do Tatiany; wtedy być może sama bałaby się uchylać okładki, o przekazywaniu ów zapisków komukolwiek nie wspominając.
Przypuszczenia z ust lady Black spotkały się z uśmiechem ze strony Rosjanki; może faktycznie najzwyklejszy, jakże letni i popularny kwiat zdobił kwiatową okładkę dziennika? Sunęła spojrzeniem po kunsztownych zdobieniach jeszcze przez chwilę, przytakując głową na słowa arystokratki; Tatiana nie zaprzątała sobie głowy czymś tak przyziemnym i równocześnie absurdalnym, jak kwiecista symbolika na starym, urokliwym dzienniku. Zdawać by się mogło, że spotkanie z Blackówną i zaangażowanie, które ta wyraźnie przejawiała, było trafną decyzją.
Pozwalała słowom płynąć, w międzyczasie samej również sięgając po wysoką szklankę i zwilżając wargi w kojącym chłodzie soku. Zdumienie, być może także nuta wątpliwości; czy faktycznie tak wiele ukrytych symboli, zamierzeń i pragnień mógł skrywać stary pamiętnik?
Panna Dolohov prędko zdecydowała się schować swój sceptycyzm w kieszeni; gdyby dziennik faktycznie był nijaki, nie byłoby jej tutaj, prawda?
Gdyby rosyjskie zapiski nie były jej na swój, absurdalny nieco sposób, jakże bliskie, gęste brwi nie powędrowałyby w górę na wspomnienie o Romanowach. Zaprzeczenie zapragnęło zagrać główne skrzypce, prędko jednak ustąpiło krótkiej myśli – zapiski przedstawicieli minionego caratu faktycznie mogły być tym, co Nikolaj Dolohov mógł z sentymentem skrywać w swojej kolekcji.
– Och, Aquilo... – krótkie westchnienie wyrwało się spomiędzy warg pod wpływem chwili; jasne ślepia zamrugały nieco; na Merlina, sama caryca? Gdzieś na dnie myśli rozbrzmiało wyraźne poruszenie, a pannę Dolohov faktycznie zainteresowała zagadka rosyjskiego dziennika.
– Lady Black – po kilku uderzeniach serca zreflektowała się, odchrząkując krótko – Naprawdę sądzi pani, że jest to możliwe? By sama caryca była w posiadaniu ów zeszyciku? – wzrok znów spoczął na niedużej książeczce, spojrzenie lustrowało skórę i zdobienia, próbując przyrównać je do ogromu bogactwa, jakie od wieków otaczało rosyjski carat; jakie składowano w mieszkaniu Dolohovów; skradzione, uratowane, ukryte.
– Och, naturalnie, sama nie zwróciłabym uwagi na kwieciste wzory, nieważne jak urokliwe, są tylko próżną okładką w moim odczuciu – przez czoło przemknęła drobna zmarszczka, zdradzająca chwilowy frasunek, nim delikatnie nie pozwoliła sobie otworzyć dziennika, wertując kilka pierwszych stron – Spisywane słowa stanowią typowy, osobisty pamiętnik, choć nierzadko myśl się urywa. Kobieta spisywała tu...cóż, swoje uczucia, jak mniemam, względem mężczyzny, choć te często są nie do końca zrozumiałe, jak gdyby rezygnowała z cyrylicy, by dalszą opowieść przedstawić w innym języku. Nie mam pojęcia jakim, panno Black, choć kilkukrotnie odniosłam wrażenie, że słowa brzmią jak formułki zaklęć...
Przypuszczenia z ust lady Black spotkały się z uśmiechem ze strony Rosjanki; może faktycznie najzwyklejszy, jakże letni i popularny kwiat zdobił kwiatową okładkę dziennika? Sunęła spojrzeniem po kunsztownych zdobieniach jeszcze przez chwilę, przytakując głową na słowa arystokratki; Tatiana nie zaprzątała sobie głowy czymś tak przyziemnym i równocześnie absurdalnym, jak kwiecista symbolika na starym, urokliwym dzienniku. Zdawać by się mogło, że spotkanie z Blackówną i zaangażowanie, które ta wyraźnie przejawiała, było trafną decyzją.
Pozwalała słowom płynąć, w międzyczasie samej również sięgając po wysoką szklankę i zwilżając wargi w kojącym chłodzie soku. Zdumienie, być może także nuta wątpliwości; czy faktycznie tak wiele ukrytych symboli, zamierzeń i pragnień mógł skrywać stary pamiętnik?
Panna Dolohov prędko zdecydowała się schować swój sceptycyzm w kieszeni; gdyby dziennik faktycznie był nijaki, nie byłoby jej tutaj, prawda?
Gdyby rosyjskie zapiski nie były jej na swój, absurdalny nieco sposób, jakże bliskie, gęste brwi nie powędrowałyby w górę na wspomnienie o Romanowach. Zaprzeczenie zapragnęło zagrać główne skrzypce, prędko jednak ustąpiło krótkiej myśli – zapiski przedstawicieli minionego caratu faktycznie mogły być tym, co Nikolaj Dolohov mógł z sentymentem skrywać w swojej kolekcji.
– Och, Aquilo... – krótkie westchnienie wyrwało się spomiędzy warg pod wpływem chwili; jasne ślepia zamrugały nieco; na Merlina, sama caryca? Gdzieś na dnie myśli rozbrzmiało wyraźne poruszenie, a pannę Dolohov faktycznie zainteresowała zagadka rosyjskiego dziennika.
– Lady Black – po kilku uderzeniach serca zreflektowała się, odchrząkując krótko – Naprawdę sądzi pani, że jest to możliwe? By sama caryca była w posiadaniu ów zeszyciku? – wzrok znów spoczął na niedużej książeczce, spojrzenie lustrowało skórę i zdobienia, próbując przyrównać je do ogromu bogactwa, jakie od wieków otaczało rosyjski carat; jakie składowano w mieszkaniu Dolohovów; skradzione, uratowane, ukryte.
– Och, naturalnie, sama nie zwróciłabym uwagi na kwieciste wzory, nieważne jak urokliwe, są tylko próżną okładką w moim odczuciu – przez czoło przemknęła drobna zmarszczka, zdradzająca chwilowy frasunek, nim delikatnie nie pozwoliła sobie otworzyć dziennika, wertując kilka pierwszych stron – Spisywane słowa stanowią typowy, osobisty pamiętnik, choć nierzadko myśl się urywa. Kobieta spisywała tu...cóż, swoje uczucia, jak mniemam, względem mężczyzny, choć te często są nie do końca zrozumiałe, jak gdyby rezygnowała z cyrylicy, by dalszą opowieść przedstawić w innym języku. Nie mam pojęcia jakim, panno Black, choć kilkukrotnie odniosłam wrażenie, że słowa brzmią jak formułki zaklęć...
Tatiana Dolohov
Zawód : pozorantka na pełen etat
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zachowanie szlacheckiej etykiety pośród innych czarodziejów było dla Aquili co najmniej ważne. Świadczyło o jej nazwisku i pochodzeniu, musiała godnie reprezentować swoją rodzinę. Już od najmłodszych lat matka wpajała jej do głowy co wypada, a czego nie wypada. Miała też oczywiście wzorce godne naśladowania, kamienica przy Grimmauld Place 12, chociaż nie była tak wyniosła jak zamki niektórej czarodziejskiej arystokracji, łączyła w sobie nie tylko wyniosłe zachowania członków rodu, ale też silne polityczne przekonania i walkę o lepsze jutro. Nie bez powodu żyli w centrum brytyjskiego czarodziejskiego świata. Salonowe przyjęcia miały najwyższą wartość gdy członkowie rodu mogli wypełniać na nich własne polityczne cele. Na dźwięk swojego imienia wypowiedzianego tak bezpośrednio, lady Black zdziwiła się i zmrużyła nieco oczy. Oczywiście, kobiety były niemal w tym samym wieku, a pochodzenie Tatiany Dolohov, chociaż jej krew nosiła skazę, było akceptowalne, ale tego typu zażyłość przy pierwszym spotkaniu nie świadczyła najlepiej o jej etykiecie. Aquila nie miała najmniejszego zamiaru wyciągać jednak jakichkolwiek konsekwencji ani nawet wspominać o tym błędzie, zwłaszcza, że kobieta szybko się poprawiła. W końcu nie była stąd. Należało być wyrozumiałym wobec takiego faux pas.
- Nie wiem, Panno Dolohov - wzruszyła ramionami. - Jest o wiele za wcześnie by móc potwierdzić coś podobnego. Jednak, jest na to szansa - uśmiechnęła się pogodnie.
Taki dziennik byłby wiele wart gdyby okazał się pamiętnikiem pozostawionym po carycy Rosji. Historycy odkryli by dzięki niemu kolejne karty historii i jeszcze lepiej poznali przekonania które panowały w imperium.
- Elżbieta Romanowa nigdy nie wyszła za mąż, więc jeśli ten dziennik należał do niej i opisuje w nim swoje uczucia musiał być to... hm... zakazany owoc - odsłoniła białe zęby w uśmiechu i uniosła brwi. - Formułki zaklęć... - zmarszczyła ponownie czoło. - Panno Dolohov, przyznaje, że daleko mi do czarodziejki która mogłaby wykładać zaklęcia, ale miałam już szansę badać zbliżone zagadnienia. Dzienniki takie jak ten mogą zawierać wszystko. Mam nadzieję, że nie próbowała Panna sama używać tych czarów. Kto wie jakie sekrety pozostawiła właścicielka... - przez chwilę zawahała się.
Czy ona sama nie spróbowałaby przynajmniej jednej inkantacji? Nawet na skrzacie domowym...
- Czasem to co brzmi dla nas niezrozumiale powinno niezrozumiałym pozostać - zaczęła. - Ale znacznie częściej warto jest odkryć przynajmniej zalążek prawdy, by dobrze zrozumieć z czym ma się do czynienia. Jeśli są to inkantacje zaklęć, powinna Panna skonsultować się z uczonym który może się tym zająć, oczywiście najlepiej znającym dobrze historię Elżbiety, o ile to jej dziennik, może z kimś z Panny kraju? - szkoda było pozbawiać się takiego tematu, jednak Aquila nie była w stanie pomóc w odczytaniu niezrozumiałych słów, mogła co najwyżej zbadać ich wartość i... - Chyba, że stanowią swego rodzaju kod - zawahała się. - Jeśli ten pamiętnik należał rzeczywiście do carycy to musiała być ona wykształcona. Znajomość francuskiego, włoskiego lub niemieckiego była dla takich jak ona na porządku dziennym, może użyła właśnie takiego sposobu na przekazanie nam sekretów?
- Nie wiem, Panno Dolohov - wzruszyła ramionami. - Jest o wiele za wcześnie by móc potwierdzić coś podobnego. Jednak, jest na to szansa - uśmiechnęła się pogodnie.
Taki dziennik byłby wiele wart gdyby okazał się pamiętnikiem pozostawionym po carycy Rosji. Historycy odkryli by dzięki niemu kolejne karty historii i jeszcze lepiej poznali przekonania które panowały w imperium.
- Elżbieta Romanowa nigdy nie wyszła za mąż, więc jeśli ten dziennik należał do niej i opisuje w nim swoje uczucia musiał być to... hm... zakazany owoc - odsłoniła białe zęby w uśmiechu i uniosła brwi. - Formułki zaklęć... - zmarszczyła ponownie czoło. - Panno Dolohov, przyznaje, że daleko mi do czarodziejki która mogłaby wykładać zaklęcia, ale miałam już szansę badać zbliżone zagadnienia. Dzienniki takie jak ten mogą zawierać wszystko. Mam nadzieję, że nie próbowała Panna sama używać tych czarów. Kto wie jakie sekrety pozostawiła właścicielka... - przez chwilę zawahała się.
Czy ona sama nie spróbowałaby przynajmniej jednej inkantacji? Nawet na skrzacie domowym...
- Czasem to co brzmi dla nas niezrozumiale powinno niezrozumiałym pozostać - zaczęła. - Ale znacznie częściej warto jest odkryć przynajmniej zalążek prawdy, by dobrze zrozumieć z czym ma się do czynienia. Jeśli są to inkantacje zaklęć, powinna Panna skonsultować się z uczonym który może się tym zająć, oczywiście najlepiej znającym dobrze historię Elżbiety, o ile to jej dziennik, może z kimś z Panny kraju? - szkoda było pozbawiać się takiego tematu, jednak Aquila nie była w stanie pomóc w odczytaniu niezrozumiałych słów, mogła co najwyżej zbadać ich wartość i... - Chyba, że stanowią swego rodzaju kod - zawahała się. - Jeśli ten pamiętnik należał rzeczywiście do carycy to musiała być ona wykształcona. Znajomość francuskiego, włoskiego lub niemieckiego była dla takich jak ona na porządku dziennym, może użyła właśnie takiego sposobu na przekazanie nam sekretów?
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Być może bezpośredniość, która przywarła do młodej kobiety już lata temu, zasilająca korytarze żył iście rosyjska duma, dzielona z Dolohovami pewność siebie; czy zwyczajne zagubienie – Tatiana bardzo prawdopodobnie, że przespała kolejną z lekcji dobrych manier. Równie dobrze mogła zwyczajnie, najprościej – mieć to gdzieś. Nie przejmować się tytułami, granicą, której przekraczać nie winno; wszakże nie respektowałaby jej przez chwilę, iście przekonana o własnej wyższości, jakże ułudnie naiwnej w świecie, w którym nakazano jej się obracać. To ona była tutaj na ich łasce; nie odwrotnie. Nie ona kreowała świat i nie ona dyktowała reguły, nakazując ich przestrzegania. Być może nacisk ze strony narzeczonego, a prędzej ten płynący z intencji brata i matki, miał rzeczywiście przygotować dziewczę i uchronić przed bolesnym zderzeniem z rzeczywistością?
Panna Black wydawała się jednak niezbyt zrażona ów wpadką płynącą z ust Rosjanki; toteż sama ona nie zwróciła zbytniej uwagi na własny błąd, dyktowany krótkim zrywem nagłej, jakże niespodziewanej w obecnej sytuacji, jak i zważywszy na jej naturę, emocjonalności.
– Och, bynajmniej nie chodzą mi po głowie takowe zabawy – słodkie kłamstwo naznaczył dźwięczny śmiech; w słowach Tatiany lawirowała prawda i fałsz, ocierając się o siebie bezustannie, nawet w tak przyziemnym i zwyczajnym miejscu – nie zależało jej na tym, czym faktycznie mogła kierować się autorkę dziennika, zważywszy na wylewne uczucia przelane na papier, a zaraz obok nich, magiczne zagwozdki – ostatnie czego jej brakowało, to usidlać jakiegokolwiek mężczyznę. Czy jednak nie korciło, by unieść w górę magiczne drewienko i wyszeptać tajemniczą inkantację w ojczystym języku; dowiedzieć się, cóż skrywały pokryte ciemnym atramentem zapiski?
Nadzieja, a raczej jedynie jej skrawek, cień, drobne przypuszczenie, dostatecznie nęciły młodą Dolohov, by przyjrzeć się wyraźniej sentymentalnym zapiskom, lecz przede wszystkim – by zapytać o nie ojca. Być może naprawdę ów pamiętnik nie znajdował się w mieszkaniu całkowitym przypadkiem? Potęga caratu, magia scalona z rządami imperium; czyż nie w to tak uparcie wierzył Nikolaj Dolohov?
Ciemne brwi zmarszczyły się nieco; Tatiana lustrowała pojedyncze strony jeszcze przez dłuższą chwilę, wertując je ostrożnie, podczas gdy słowa lady Black płynęły w akompaniamencie odgłosów lata, szurającego papieru zahaczającego o blade palce i szkła odkładanego na blat stoliczka. Magiczne inkantacje; polecenia, zaklęcia, a może tylko złudne słowa nakreślone w nader niezrozumiały sposób; zajęły drugorzędne miejsce w wyobraźni młodej Rosjanki; triumfowała w niej aktualnie wielka caryca. Jasne spojrzenie uniosło się znad wysłużonego dziennika, jedna z brwi zawędrowała w górę.
– Ma pani rację – drobne skinienie głową przyznało słuszność lady Black; odpowiedź na rosyjskie tajemnice spoczywać musiała jedynie na jej ojczystych terenach.
Drobna wątpliwość przebiegła jednak rzez rysy na twarzy Tatiany, skubnięcie zębami dolnej wargi zdradziło krótki frasunek – Zechce jednak lady przyjrzeć się ów zapiskom, w oparciu o swe doświadczenie i, jak mniemam, zbiory? Zapewne w zaciszu własnej pracowni, mając pod ręką odpowiednie zasoby, potencjalny kod, o którym pani wspomina, może wydawałby się mniej lub bardziej prawdopodobnym? – propozycja, prośba, zaproszenie; do zgłębienia dziwów; dziwów, które wywołały błysk w oku szlachcianki, gdy młoda Dolohov ułożyła dziennik na blacie stołu. Raz jeszcze sięgnęła po szklankę z sokiem.
Panna Black wydawała się jednak niezbyt zrażona ów wpadką płynącą z ust Rosjanki; toteż sama ona nie zwróciła zbytniej uwagi na własny błąd, dyktowany krótkim zrywem nagłej, jakże niespodziewanej w obecnej sytuacji, jak i zważywszy na jej naturę, emocjonalności.
– Och, bynajmniej nie chodzą mi po głowie takowe zabawy – słodkie kłamstwo naznaczył dźwięczny śmiech; w słowach Tatiany lawirowała prawda i fałsz, ocierając się o siebie bezustannie, nawet w tak przyziemnym i zwyczajnym miejscu – nie zależało jej na tym, czym faktycznie mogła kierować się autorkę dziennika, zważywszy na wylewne uczucia przelane na papier, a zaraz obok nich, magiczne zagwozdki – ostatnie czego jej brakowało, to usidlać jakiegokolwiek mężczyznę. Czy jednak nie korciło, by unieść w górę magiczne drewienko i wyszeptać tajemniczą inkantację w ojczystym języku; dowiedzieć się, cóż skrywały pokryte ciemnym atramentem zapiski?
Nadzieja, a raczej jedynie jej skrawek, cień, drobne przypuszczenie, dostatecznie nęciły młodą Dolohov, by przyjrzeć się wyraźniej sentymentalnym zapiskom, lecz przede wszystkim – by zapytać o nie ojca. Być może naprawdę ów pamiętnik nie znajdował się w mieszkaniu całkowitym przypadkiem? Potęga caratu, magia scalona z rządami imperium; czyż nie w to tak uparcie wierzył Nikolaj Dolohov?
Ciemne brwi zmarszczyły się nieco; Tatiana lustrowała pojedyncze strony jeszcze przez dłuższą chwilę, wertując je ostrożnie, podczas gdy słowa lady Black płynęły w akompaniamencie odgłosów lata, szurającego papieru zahaczającego o blade palce i szkła odkładanego na blat stoliczka. Magiczne inkantacje; polecenia, zaklęcia, a może tylko złudne słowa nakreślone w nader niezrozumiały sposób; zajęły drugorzędne miejsce w wyobraźni młodej Rosjanki; triumfowała w niej aktualnie wielka caryca. Jasne spojrzenie uniosło się znad wysłużonego dziennika, jedna z brwi zawędrowała w górę.
– Ma pani rację – drobne skinienie głową przyznało słuszność lady Black; odpowiedź na rosyjskie tajemnice spoczywać musiała jedynie na jej ojczystych terenach.
Drobna wątpliwość przebiegła jednak rzez rysy na twarzy Tatiany, skubnięcie zębami dolnej wargi zdradziło krótki frasunek – Zechce jednak lady przyjrzeć się ów zapiskom, w oparciu o swe doświadczenie i, jak mniemam, zbiory? Zapewne w zaciszu własnej pracowni, mając pod ręką odpowiednie zasoby, potencjalny kod, o którym pani wspomina, może wydawałby się mniej lub bardziej prawdopodobnym? – propozycja, prośba, zaproszenie; do zgłębienia dziwów; dziwów, które wywołały błysk w oku szlachcianki, gdy młoda Dolohov ułożyła dziennik na blacie stołu. Raz jeszcze sięgnęła po szklankę z sokiem.
Tatiana Dolohov
Zawód : pozorantka na pełen etat
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Ogródek pani Turner
Szybka odpowiedź