Wydarzenia


Ekipa forum
Lynmouth
AutorWiadomość
Lynmouth [odnośnik]17.02.21 0:10

Lynmouth

Lynmouth to wioska w hrabstwie Devon w Anglii. Wioska leży u zbiegu rzek West Lyn i East Lyn. Na wschód od wsi znajduje się półwysep Foreland Point - najdalej na północ wysunięty przylądek na wybrzeżu Devon i Exmoor. Wybrzeże klifowe wznosi się w najwyższym punkcie na 89 metrów. W 1952 wioskę dotknęła powódź, nieliczni mugole zamieszkujący wioskę uważają, że odpowiedzialna jest za to burza której towarzyszyła ulewa - prawdą jest że te miały miejsce tego dnia, jednak finalnie całość wydarzenia spowodowana była źle rzuconym rzuconym zaklęciem w którego wyniku zginęły 34 osoby. Co roku w nocy z 15 na 16 sierpnia mieszkańcy zbierają się, by w ognisku złożyć dary dla pogody, chcąc ułaskawić ją i prosić, by więcej nie doświadczyła ich w taki sposób. Przeważająca część czarodziejów odnajduje w dorocznych spotkaniach przestrogę, by nie eksperymentować z zaklęciami, nie posiadając ku temu odpowiednich predyspozycji. W połowie roku 1957 mugole zostali przesiedleni do znajdujących się niedaleko wiosek. A Lynmouth stało się całkowicie czarodziejską wioską.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Lynmouth Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Lynmouth [odnośnik]17.02.21 10:04
16 X 1957


Słońce nieśmiało przemykało między zielenią, wyznaczało ścieżkę od trawiastych wzniesień po skalne wzgórza, zaglądało w korony drzew i tliło się wśród krzewów; połowa października przyniosła dziwacznie ciepły dzień, niemal abstrakcyjny wśród wiatrów i jesiennych podrygów Devon. Rozgrzała powietrze, otuliła ziemię i zastopowała mroźny wiatr – uważała to za znak, a może po prostu tak sobie wmawiała, bo łatwiej było znaleźć w tym wszystkim jakiś cel. W plotkach, pogłoskach, zasłyszanych słowach, które prędko uleciały z wiatrem.
Devon było tropem – lichym i niepotwierdzonym, ale wciąż jakimś. Jakimkolwiek. A tropów było mało, coraz mniej i mniej; kurczyły się niebywale szybko, tak jak szybko jesień chciała królować na błękitnym niebem i lekko po nadejściu popołudnia zmieniała jasność w mrok, a ogrzewające słońce w chłód pozornej nocy.
Teraz miała jeszcze trochę czasu; dość dużo, bo południe nie nadeszło, a leniwy, ciepły poranek ścielił się na zazielenionych wzgórzach i ścieżkach, pozwalając ostatkom ptasich treli wybrzmiewać gdzieś w górze. Miał być lasek, potem dolina i potem kolejny lasek; aż zza leśnych kotar ujrzy pierwsze dachy i ściany domostw. Tak mówiła mapa, przestudiowana pospiesznie i wepchnięta gdzieś do torby, między najpotrzebniejsze szpargały codzienności a najnowszą gazetę Proroka Codziennego, którą znalazła pod drzwiami w mieście.
Być może samo posiadanie akurat tego pisma sprowadzało na nią niebezpieczeństwo, ale to nie było teraz ważne. Ważna była wędrówka i słońce wiszące wysoko nad ziemią, koronami najwyższych drzew, nad jej głową, w które wciąż tliła się nadzieja. Tliła; płomień kurczył się z dnia na dzień, czasem faktycznie podrygiwał się do swoistej walki, by dzień później znów zmienić się w żar. Ale wciąż płonął. Tylko to się teraz liczyło.
Chwilę później liczyły się także pierwsze oznaki, że trafiła do dobrego miejsca; majaczące gdzieś w tle domki i dróżki wywołały szczery, pełen ulgi uśmiech. Przyspieszyła kroku, z jakąś dziwną, budzącą się do życia ekscytacją – i kolejną falą uzasadnionego niepokoju – zagryzając nieco wargę.
Informacje – liczyła na tyle.
Tylko tyle i aż tyle.
Cichy strzępek, drobne wskazanie, lichą myśl, która popchnie ją dalej. I dalej, aż w końcu do niego.


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : 9 +5
UROKI : 6
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 13
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Lynmouth [odnośnik]17.02.21 20:13
Wyprostowałam się, unosząc rękę, żeby jej wierzchem przetrzeć czoło, odsuwając rude kosmyki włosów. Spojrzenie moje zawisło na drzewach przez które nieśmiało przebijało się słońce. Niczym niepewne, wątpliwe, jakby nie wiedziało, czy może wejść wyżej, zajrzeć dalej. Opuściłam rękę przez chwilę wpatrując się w ten urokliwy widok. Ah, jak cieszyło mnie to, że nadal mimo wszystko byłam w stanie dostrzegać to, jaki świat był prawdziwie piękny. Całkowicie nieskalny. Było już zimno, dlatego na dziś miałam na sukienkę narzucony gruby wełniany sweter, który zrobiła mi cioteczka.
- Neala. - usłyszałam za sobą ponaglający krzyk. Drgnęłam odrobinę, wyrwana z własnych przemyśleń. Obróciła głowę dostrzegając cioteczkę.
- Idę, idę. - zawołałam, schylając się po wiadro w wodą, którą niosłam ze studni. Nigdy nie byłam zbyt silna ale z jednym wiadrem nawet ja dawałam sobie radę, robiąc po drodze krótką przerwę. Zaraz jednak byłam już w dużym rozstawionym namiocie do którego po chwilę odpoczynku i ulgi przychodzili czarodzieje, którzy niezmiennie stawali do walki. Czasem byli to ci, którzy właśnie uciekli z ziem, które pod władaniem tych potworów były. Nie miało dla mnie znaczenia. Wcześniej jednak już informację dostaliśmy, że w naszym kierunku zbliża się spora grupa. A skoro chwila była, przygotować też się można było. Trochę ciepłego napitku, czystych bandaży, wody do przemycia twarzy. Wszystko na miejscu się swoim zdawało być. Ułożyłam dłonie na biodrach przesuwając spojrzeniem po wnętrzu, jakby zastanawiając się, czy czegoś jeszcze nie brakuje. Na moim ramieniu znalazła się ręka, a gdy głowę odwróciłam spojrzeniem na wujaszka trafiłam. Powiedział, żebym usiadła i odpoczęła chwilę. Siły zebrała, bo zacznie się kiedy pierwszy człowiek na horyzoncie zamigota. I rację miał. Rzadko właściwie kiedy się mylił. Przechodziłam między uzdrowicielami przynosząc im potrzebne rzeczy, zabierając to, co już do użytku się nie nadawało, czasem unosząc rękę, żeby przetrzeć czoło i ruszyć dalej w mój własny bój. I wtedy ją nagle zobaczyłam w wejściu włosy jej jak zawsze słońce rozświetlały, zostawiając jasną poświatę. Oh, na najpiękniejsze sasanki, jakże moje serce z ulgą zabiło widząc ją całą. Kilka słów do cioteczki wypowiedziałam, puszczając się biegiem w jej stronę.
- Ania! - uniosłam głos, kiedy znajdowałam się już blisko, na tyle, że ręce mogłam na ramiona jej zarzucić i objąć mocno i dokładnie. - Na wszystkich założycieli Hogwartu, jak dobrze, że nic ci nie jest. - wypowiedziałam z ulgą cofając się o krok, by zmierzyć ją wzrokiem. - Martwiłam się okrutnie. - powiedziała unosząc ręce, żeby złapać ją za obie dłonie i ścisnąć mocno. - Oh, ale jak się tu znalazłaś? - zapytałam jeszcze nie odejmując od siebie tęczówek. - Chcesz coś zjeść? Tam dalej coś znajdziemy. - zasypałam ją trochę gradem słów i pytań. Ale och, moja dusza radowała się, na widok tej drugiej z pewnością bratniej. Co do tego nie miałam żadnych wątpliwości.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Lynmouth [odnośnik]18.02.21 16:14
Migoczące gdzieś w oddali domki, wychylające się zza wielkich drzew domostwa i jasne ścieżki przemykające zawiłym traktem; było w tym widoku coś niesamowicie uspokajającego, dodającego otuchy, niemalże kojącego. Przez chwilę nie zważała już na bolące stopy, ani podrygi chłodnego wiatru, które targały jasnymi kosmykami na wszystkie strony – schodziła w dół wzgórza, tego zalesionego, by wstąpić na dróżkę, która najwidoczniej była jedynie wstępem do wioski – nie do końca wiedziała jakiej, ale to nie miało znaczenia.
Spojrzenie napotkało strumyk, nieduży, rześki, pluskający niemal wesoło – tyle wystarczyło, by w kącikach ust zadrgał wyraźny uśmiech. Nie wiedziała gdzie jest, ale coś podpowiadało jej, że w odpowiednim miejscu. Wzrok podniósł się z rzecznych zawijasów, osiadając na targanych przez wiatr połaciach materiału – wyglądały jak ścianki namiotów, może jakiś prowizorycznych domków; czym prędzej ruszyła w tamtym kierunku, przyspieszając nieco kroku, z obijającą się o udo torbą i wyrazem nadziei na nieco zmęczonej buzi.
Minęła ludzi – wpierw kilku, później coraz więcej i więcej; wyrastali tu i ówdzie, jedni zatroskani, inni z uśmiechami, uwijali się i gdzieś pędzili. Nie chciała im przeszkadzać, nie chciała pytać o drogę. Na razie mogła rozejrzeć się sama.
I rozglądała – badawczo, z ciekawością, uważnością – nie chcąc przegapić niczego, nikogo, najdrobniejszego znaku czy poszlaki, która mogła się przydać. Ludzie gdzieś chodzili, niektórzy trzymali w dłoniach różdżkę, drudzy kosze z pożywieniem; dopiero wtedy zdała sobie sprawę, jak bardzo burczy jej w brzuchu.
Ruszyła w stronę jednego z namiotów, tam gdzie ludzi było coraz więcej; z rozchylonymi ustami i pytaniem pobrzmiewającym we własnej głowie; zniknęło momentalnie, kiedy na horyzoncie zamigotały płomienne kosmyki.
Niedługo później miała ją już w swoich ramionach, ściskając dziewczęce ciało z taką samą werwą, co samo ściskało ją; och, słodka panna Weasley.
– Nela! – wypuszczone ciężko, niemalże na bezdechu, kiedy obejmowała jej plecy z wyraźną ulgą. Nie musiała pytać skąd się tutaj wzięła, ale dziwnym trafem zawsze, prędzej czy później, wpadały na siebie. Wypuściła ją z objęć dopiero po dłuższej chwili, teraz uśmiechnięta już od ucha do ucha.
– Ale urosły ci włosy! – stwierdziła, nieco rozbawiona, dotykając opuszkami palców końców jej rudych kosmyków. Później splotła z nią dłonie, pozwalając samej sobie na długi wydech.
– To długa historia, trochę się pokomplikowało... szukam Petera, rozdzieliliśmy się, jakiś czas temu...widziałam w gazecie, słyszałam o... o was – wyjaśniła pokrótce, rozglądając się wciąż dookoła – Ale nie miałam pojęcia, że tu jesteś, ale niespodzianka! – cichy śmiech znaczący słowa wypłynął, kiedy pokiwała głową i pozwoliła poprowadzić się tam, gdzie mogłyby coś zjeść.
– Co to za miejsce? Ci ludzie? – zapytała, zwracając uwagę na poszczególne twarze, które mijały po drodze. W końcu usiadły gdzieś na drewnianej ławie przy wysokim stole.
– U ciebie wszystko dobrze?


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : 9 +5
UROKI : 6
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 13
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Lynmouth [odnośnik]18.02.21 20:55
W życiu każdy w końcu trafia, na bratnią duszę. Byłam tego pewna, jak pewna tego, ze każdy z kwiatów zakwitnąć kiedyś miał. I kiedy na taką się trafiało wiedziało się to od razu. Przynajmniej tak uważałam ja. Mama powiedziała, że bratnie dusze czasem odnaleźć można w tych, których się o to nawet nie podejrzewa. Nie wierzyłam w to za bardzo, ale pamiętałam rady, które mama dawała. Z Anią jednak było tak, jak w moim mniemaniu być powinno. Wiedziałam to od razu. Czułam dokładnie, mimo, że świat miał w jakimś dziwnym nawyku splatać nasze drogi, by potem brutalnie nas rozdzielać. Tak było już w Hogwarcie, kiedy pierwszy raz ze sobą na jedną drogę weszłyśmy, by potem żegnać się płacząc okrutnie, składając sobie przysięgi, których trzymałam się kurczowo. Oh, jakie szczęście miałam, że Londyn swoją łaskawość mi okazał, ponownie łącząc nas ze sobą. To miłe były dni, pełne śmiechu i słońca, nawet jeśli za oknem deszcz zalewał ulice. A potem, jak to z nami bywało znów rozstać się musiałyśmy. Starsze, nadal jednak tak bliskie sobie jak dawniej. Ale rzeczywistość brutalna była. A ja, choć moje serce rozpadało się na pół, wiedziałam, że bez Brendana sama zostać nie mogę, choć samodzielna byłam już od czasu sporego. Nie chciałam jednak, by walcząc o lepszy świat, musiał martwić się o siostrę w Londynie. Może przeczuwał w kościach w jakiś sposób wiedział, do jakich tragedii tam dojść może. Fakt, że znów stała przede mną, wydawał się jak sen. Ale był realny, zrozumiałam to gdy tylko ręce wokół niej zacisnęłam. Oh, jakże ja tęskniłam za nią całą. Dźwiękiem wypadających słów, uśmiechem na pięknej twarzy otulonej aureolą jasnych, pięknych włosów, których tak strasznie zawsze jej zazdrościłam. Zaśmiałam się, lżej czując się na duszy, że cała i zdrowa mimo tego szaleństwa jest. Splotłam dłonie z tymi należącymi do niej, zaciskając palce.
- Twoje są tak samo piękne jak zawsze. - westchnęłam z pełnym uwielbieniem dla jasnych kosmyków, po których przejechałam spojrzeniem. Cieszyłam się, że jest obok. Z nią zawsze jakoś raźniej było. Wysłuchała słów, którymi wyjaśniała powód, dla którego znajduje się właśnie tutaj, marszcząc do tego brwi. Wydęłam usta, zastanawiając się chwilę. - No jestem, Devon to ziemia krwi mojej. A wiesz, że jak Brendan wyjechał to ja do cioteczki i wujaszka przenieść się musiałam. Pomagają gdzie się da, a ja razem z nimi. Robię co mogę, od prania po gotowanie czy leczenie jakiś siniaków. - wytłumaczyłam, łapiąc ją za rękę by poprowadzić znajomymi sobie ścieżkami. - To konkretne to tymczasowy obóz dla tych co z innych hrabstw napływają i tych co pomocy medycznej potrzebują. Tam dalej są namioty do spania. A zaraz znajdziemy się w takim większym, gdzie prowiant można dostać. - wyjaśniałam dalej, pokazując ręką. Lynmouth nie było dużo, ale leżało dostatecznie blisko ziem Abbotów, by móc robić dla nich za drugą, bezpieczną linię. Odebraliśmy po misce zupy i kawałku chleba i wyszłyśmy na dwór, żeby usiąść przy ławkach. - Dobrze, tylko roboty dużo. Zawsze co robić jest. - uniosłam łyżkę wkładając sobie zupy do buzi. Rozejrzałam się dookoła. Ludzie przechodzili obok, wokół ciągle zdawało się coś dziać. Ktoś dokądś zmierzał. - Myślisz że Peter może być tutaj? - wróciłam do tematu marszcząc krótko brwi, spoglądając na nią strapiona. Niedobrze, że brat z siostrą rozdzieleni zostali. Źle bardzo.
- Neala! - usłyszałam za sobą znajomy głos, nawołujący mnie. Poderwałam się na chwilę podbiegając do niej, wcześniej Ani mówiąc, że wrócę zaraz. Łapiąc kobietę o równie płomiennych włosach za dłonie i tłumaczyłam jej żywo zaistniałą sytuację. Kilka kiwnięć głową i byłam znów na miejscu.
- Cioteczka mówi, żeby do namiotu medycznego iść pomóc jak jeść skończymy. Wujaszek tam jest, on lepiej powinien się orientować, jak w ogóle szukać pośród tych ludzi wszystkich co tu są. - zaproponowałam zatapiając znów łyżkę w zupie. - Sama tu przyszłaś? - zapytałam jeszcze zerkając na nią znad miski.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Lynmouth [odnośnik]22.02.21 12:55
Wszyscy żyli tam w jakimś swoim dziwacznym rytmie, którego nie widziała już od dawna; pozornie zwyczajnym, zrozumiałym, codziennym – być może przypominali jej pracowite mrówki otaczające mrowisko, być może byli innymi żyjątkami, które wiedzą, że człowiekowi potrzebny jest drugi człowiek.
Bo potrzebowali siebie nawzajem – tak jak ona potrzebowała jej, i jak uśmiech na wargach potrzebował jej słów o włosach, uroczych i beztroskich, na które mogły sobie pozwolić, na króciutką, dobrą chwilę. Tak jak ranni potrzebowali medycznej pomocy, a ci pod namiotami, które wskazała dłoń Neali, potrzebowali mieć się kim zaopiekować. Może żeby nie myśleć o tym, że sami potrzebują opieki.
I ci, którzy potrzebowali snu, pożywienia i wody.
Być może byli po prostu tymi, którzy dawali nadzieję; sunęła wzrokiem po krzątających się sylwetkach, wpierw wędrując z miską zupy w dłoniach ostrożnie, nie chcąc – mimo własnego poruszenia i nerwowości w żołądku – rozlać choć kropelki. Później wiosłowała łyżką prędko, słuchając słów panny Weasley uważnie.
Była u siebie; na swoich ziemiach, w swoim domu. Wśród swoich ludzi, którzy pomagali jej, a ona pomagała im. Przez krótką chwilę zastanawiała się, czy z jej bratem na pewno wszystko dobrze, czy może jak Peter, błądził gdzieś po świecie, nie mogąc trafić do swoich.
Ale nie powiedziała tego na głos, decydując się zostać przy potakiwaniu głową i pospiesznym jedzeniu.
Dziewczęce wargi rozchyliły się i zamknęły prędko; myśli nawiedził niepokój i zwyczajna...niewiedza, wobec której ciężko jej było dywagować, nawet ze samą sobą. Chwilę później rozbrzmiał czyjś głos, kobiecy, a spojrzenie Anne powędrowało wzdłuż źródła dźwięku, zaraz potem za oddalającą się sylwetką młodej Weasley.
Kolejnym kilku łyżkom towarzyszyła czujna obserwacja otoczenia; patrzyła jak Neala rozmawia z kobietą o włosach takich samych jak jej; kiedy dziewczyna wróciła, tamta pani okazała się jej ciocią.
Młoda Beddow w pośpiechu pokiwała głową, kończąc własną miskę z zupą.
– Nie wiem – rzuciła po chwili, wracając do rozmowy o Peterze – Gdyby tutaj był, pewnie byś o tym wiedziała, prawda? – rzuciła nieco niepewnie, w międzyczasie przegryzając kromkę chleba – Widziałabyś go, rozpoznała – nawet jeśli byłby w namiocie dla rannych, do którego miały iść. Mimo to, dziwaczne ukłucie niepokoju pojawiło się gdzieś w trzewiach i rozlało się w górę kręgosłupa.
Co jeśli tam był?
Co jeśli leżał na noszach i potrzebował pomocy, a jej nie było przy nim tak długo i długo?
– Bo... nie macie tu... martwych? – wymamrotała, nie do końca rejestrując, czy skierowała słowa do niej, czy tylko samej siebie. Odległe i niepewne, jakby nie należały do niej.
Nie, to nie było możliwe.
Pokiwała głową na słowa rudowłosej po jakimś czasie, odkładając pustą miskę na bok.
– Spotkałam kilka osób po drodze, znajomych – mruknęła po chwili – Ale to tylko na moment. Muszę znaleźć Petera przed zimą.
Jedyny cel, jedyna wiadoma w tym świecie. Potrzebowała tylko tyle i aż tyle.
Zaczekała aż Neala skończy jeść, a kiedy obydwie miski stały puste, wraz z panną Weasley odłożyła je na należne miejsce i ruszyła w kierunku, który wcześniej wskazała pani ciocia Neali.


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : 9 +5
UROKI : 6
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 13
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Lynmouth [odnośnik]27.02.21 23:44
Oh, jakże moje serce i oczy radowały się na widok bratniej duszy, która właśnie przede mną stała. Martwiłam się ostatnio okrutnie, kiedy sowa wracała nie niosąc żadnej odpowiedzi. Czas lubił na okrutnie rozdzielać. Ale szczęśliwi dla mnie zawsze też jakoś łączył nas ponownie. Żałowałam, że jeszcze nie wiem jak korzystać z teleportacji, wtedy nasze kontakty mogłyby być bardziej swobodne. Zaciskałam dłonie na tych należących do Annie, zaraz prowadząc ją w stronę namiotów w której przygotowywane było jedzenie dla wszystkich. Żadne tam rarytasy, czy wykwitności. Zwykła zupa na mięsie z warzywami, chleb też jakiś niezwykły nie był. Ale smaczna była, czuć to było. Bo w jedzeniu nie chodziło o te wszystkie kawiory, szampany i inne tego typu rzeczy, tylko żeby było z odpowiednią dbałością i uczuciem przygotowane. Zaczęłam mówić, wyjaśniać jej sytuację choć chwila to za mało było, żeby wszystko opowiedzieć dokładnie co i jak. Krótkie wezwanie cioteczki poderwało mnie, po którym wróciłam, żeby znów zasiąść na przeciw niej wałkując łyżką zupę. Zmarszczyłam rude brwi, kiedy z ust blondwłosej wydostawało krótkie pytanie, na które pokręciłam przecząco głową przeżuwając jedzenie.
- Rozpoznałabym jeśli bym widziała. - zgodziłam się najpierw zanurzając łyżkę w resztkach pozostałej zupy. - Tylko od rana w kuchni z cioteczką siedziałam. Taki gar zupy to nie lada wyzwanie jest. - włożyłam kolejną łyżkę do buzi i ugryzłam trochę chleba. - Właściwie tylko z samego rana jak żeśmy przyjechali to zapoznaliśmy się w trójkę z układem tutaj. - wyznałam przesuwając spojrzeniem dookoła. Wokół mijali ich ludzie, wchodzili po jedzenie nowi, zastępując na miejscach tych, co skończyli już jeść.
Na kolejne z pytań otworzyłam szerzej oczy, ale zaraz jakby wróciły do normy. Bo jednak, wiedziałam, że są miejsca w których są i jest ich więcej. Trwała wojna, wiedziałam o tym dokładnie. Widziałam zranionych, zrozpaczonych ludzi, którzy stracili swoje własne bratnie dusze.
- Tu nie. - przyznałam więc spokojnie, wsadzając do ust ostatnią łyżkę zupy i kawałek chleba. Chwilę później opłukane miski odstawiliśmy na kuchnię.
- Znajomych? - zapytała, obracając ku niej głowę, kiedy prowadziłam ją w stronę namiotu medycznego. - Znam któryś? - chciałam wiedzieć, robią kolejne kroki przez chwilę nie patrząc przed siebie, ale drogę znałam, zaraz też wzięłam i zerknęłam na drogę, żeby przypadkiem kroków nie postawić źle. - Oczywiście, że musisz. - zgodziłam się z nią spokojnie. Wyobraźnie wielką miałam, a może i serce samo mi mówiło, że normalnie nie robiłabym niczego innego, gdyby z Brendanem mnie świat rozdzielił, a nie była to jego decyzja. Przeszłyśmy przez wejście do magicznego, namiotu w środku zdecydowanie większego. Znajdowały się tak trzy rzędy łóżek, a przed nami wyrósł wujaszek.
- Nela, Annie, tak? - upewnił się spoglądając na blond dziewczynkę. - Nela wie, ale tobie wyjaśnię. - powiedział najpierw. Za plecami wujaszka ludzie uwijali się, zajmując miejsca przy pacjentach. - Są trzy grupy, najtrudniejsze przypadki, zranienia zaawansowane i te podstawowe. Marina i Dorotha działają, ale trochę ich jest. - odwrócił się na pięcie, żeby odejść, jednak zatrzymał się, jakby sobie coś przypominając. - Brata szukasz, słyszałem, przejdź się najpierw i zobacz, czy tu jest, ale twoja pomoc zda się. Mało rąk zawsze jest. Porozmawiamy więcej potem, dobrze? - upewnił się jeszcze zostawiając nas same. Ruszyłam w kierunku kobiet o których i obróciłam głowę do kobiet. - Pomożesz? - zapytałam jej jeszcze, bo przecież wcale nie musiała, może śpieszyła się gdzieś. - Wiesz, mogłabyś u nas zostać, jeździmy w różne miejsca w Devon. - wyjaśniła niby nie spytała ani cioci, ani wujka, ale wątpiła, żeby odmówić mieli komuś, kto potrzebował pomocy.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Lynmouth [odnośnik]28.02.21 19:27
Los był dziwacznym tworem. Płatał figla bezustannie, pogrywał w dziwną grę, która zdawała się nie mieć żadnych zasad, niszczył i naprawiał, przynosił nadzieję i wraz z drobnym podmuchem wiatru potrafił ją odebrać; jakimś dziwnym trafem raz po raz stawiał je na swojej drodze, a to było wystarczającym, by była mu wdzięczna, nieważne jak niesprawiedliwym potrafiłby być. Prędzej czy później trafiały na siebie, zwykle w całkowicie przypadkowych momentach i chwilach, wrzucone w absurdalne punkty swojego życia, raz jedna, raz druga, z jaskrawym wspomnieniem pierwszych, wspólnych dni pośród murów Hogwartu. I tam panna Weasley się nią opiekowała; być może właśnie los postawił rudowłosą dziewczynkę w takim miejscu – miała być jej stróżem, opiekunem, wraz z ujęciem dłoni pomocą w przebyciu kolejnej z dróg.
Raz po raz potakiwała głową na słowa dziewczyny; robili tutaj wiele, potrzeba było jeszcze więcej – i rąk do pomocy, i pożywienia, i surowców, i pewnie miliona innych rzeczy, których nie mogła im ofiarować. Tylko odrobinę własnego czasu, chociażby w formie wdzięczności za miskę zupy.
– Oj, chyba nie, chociaż... – odpowiedziała, marszcząc na moment brwi. Przypadkowe spotkania, przypadkowe rozmowy, gesty i słowa – wszystko to, co pozornie nieważne, potrafiło zmienić tryb, wywrócić jej dzień do góry nogami; widywała znajome twarze ze szkoły, parę miesięcy temu zdarzyło jej się nawet dostrzec dzieci z sierocińca. Ostatnie tygodnie były jednak nieco inną bajką.
– Chłopca, a nawet dwóch, z Gryffindoru. Starszych od nas – skwitowała, wracając wspomnieniem do Marcela, który był właśnie tym przypadkiem – pozornie nieważnym, nawet niechcianym, finalnie zmieniającym niemalże wszystko. Był też ciemnowłosy James, którego kojarzyła ze szkoły nieco bardziej. Teraz jednak wspominki starszych prawie-znajomych – choć sama nie rozumiała jeszcze, kim byli dla siebie teraz, w wojennej zawierusze, rozrzuceni po surowym świecie – nie były na miejscu. Nie kiedy znalazły się w namiocie, wewnątrz dużo większym niż na zewnątrz, zaraz obok mężczyzny, który okazał się wujkiem Neali.
Powoli pokiwała głową, słysząc własne imię, później słuchając uważnie instrukcji, o których mówił; o magii leczniczej wiedziała niewiele, bardzo mało, a ćwiczenia na lekcjach w Hogwarcie wydawały się czymś niesamowicie odległym; szczególnie teraz, gdy błądziła wzrokiem po okolicy, zawieszając go na dłuższe chwile na zgromadzonych ludziach – tych, którzy leżeli na noszach, o twarzach wykrzywionych bólem, z przemokniętymi od krwi bandażami.
Przytaknęła głową raz jeszcze, bardziej żywiołowo, w międzyczasie z cichym sykiem wciągając powietrze; gdzieś w środku poczuła ukłucie, bolesne, niechciane, uwierające – strach. Strach, że Peter mógł być gdzieś tutaj. Strach o to, że ktoś lada chwila mógł tutaj umrzeć, nawet jeśli nikogo nie znała. Śmierć była czymś przerażającym.
– Oczywiście – wypuszczone w kierunku Neli słowa wybrzmiewały tym niepokojem; wciąż rozglądała się wokół, kiedy podchodziła bliżej niej – Czym mam się zająć? Nie wiem zbyt wiele, ale postaram się pomóc – wymamrotała cicho, podnosząc spojrzenie na koleżankę nieco niepewnie, jak gdyby nie wiedziała, czy faktycznie będzie umiała zrobić cokolwiek.
– Ja... tylko się rozejrzę, dobrze? Rozejrzę i zaraz do ciebie wrócę – powiedziała niemal szeptem, biegając spojrzeniem po buzi rudowłosej. Zaraz potem odwróciła się i powolnym, jakby uwięzionym w letargu krokiem ruszyła przez środek namiotu; korytarz między łóżkami okazał się przerażającą ścieżką, śledzenie wzrokiem zajętych przez kolejne osoby łóżek sprawiało, że serce biło jej niespokojnie, głośno, obijając się o więzienie żeber niemalże boleśnie. Kolejne ciało, kolejna twarz, kolejny ból, większy i mniejszy – jak wielu było ludzi, którzy potrzebowali pomocy? Jak wielu wojna chciała jeszcze pożreć?
Minęła dłuższa chwila – przedłużała ją nieświadomie, nie potrafiąc przyspieszyć kroku, rozglądając się uważnie, zawieszając wzrok na dłużej niż to wymagane; ale bała się okropnie. Zobaczyć go tutaj. Po raz pierwszy brak jego widoku był zbawieniem.
Kiedy wróciła do młodej Weasley, czuła, jak drżą jej dłonie – z ulgi bądź strachu; nie potrafiła stwierdzić.
– C-co mogę zrobić?


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : 9 +5
UROKI : 6
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 13
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Lynmouth [odnośnik]09.03.21 23:52
Zajadając zupę, po prostu się cieszyłam. Los miewał w zwyczaju rozdzielać nas od siebie, ale szczęśliwie w zwyczaju miał również na nowo stawać obok siebie. Zajadałam, wiedząc, że potrzebuje energii, bo dzień był w rozkwicie a do zrobienia nadal pozostawało wiele.
- Dużo? - zapytałam z zaciekawieniem, wkładając do ust łyżkę zupy. - Powiesz o nich coś więcej? Gryfonów to było sporo z tego co pamiętam. - przyznała, nabierając kolejną porcję. Chociaż pamięć z czasem się rozmyła. Niewielu ludzi zapamiętałam z czasu Hogwartu, bo i niedługo tam byłam. Rok ledwie, zdawał się niczym w porównaniu do pięciu lat po nim. Nie marnowałyśmy czasu, jednocześnie korzystając z szansy, którą rzucił nam los, chciałam wiedzieć możliwie jak najwięcej, kiedy wędrowałyśmy w stronę namiotu uzdrowicieli.
Znałam ją, byłam moją duszą bratnią wiedziałam o tym doskonale, dlatego nawet teraz, bo rozłące którą sprezentował im los byłam w stanie dostrzec, jak wciąga w płuca powietrze. Musiała się denerwować. Nie potrafiłam nawet wskazać dokładnie, jak mocno drżałoby moje serce gdybym była w jej sytuacji. Stała tutaj w całkowicie obcym mieście mając zaraz dowiedzieć się, czy na którymś z tych łóżek nie leży Brendan. Wypowiedziane potwierdzenie chęci pomocy, jedynie potwierdzało to, co zdawało się już wiedzieć.
- Marina i Dorotha nam powiedzą, nie martw się, też nie potrafię wiele. Ale nawet tyle zabierze trochę roboty z ich ramion. - przysunęłam się bliżej, widząc, jak niepewność ogarnia ją całą. Uniosłam dłonie łapiąc ją za rękę, kiedy jej usta opuściły kolejne słowa.
- Chcesz żebym poszła z tobą, Annie? - zapytałam ściskając mocniej jej w jednym geście chcąc okazać jej wsparcie i pomoc, gdyby takiej właśnie potrzebowała. Wolałabym sama stawić czoła takiej wycieczce i Ania zrobiła to samo, tylko chwilę obserwowałam ją, kiedy zaczęła przesuwać się między łóżkami - jak sądziłam z ciężkim i ściśniętym sercem. Byłam obok, miałam nadzieję, że mimo wszystko miałam ku temu świadomość. Wzięłam wdech w płuca odwracając się na pięcie i podbiegając do działających już kobiet, które przywitały mnie krótkim uśmiechem.
- Od lewej Neala, najtrudniejsze mają zaleczone. Nakładaj bandaże i likwiduj siniaki, patrz czy nie ominęłyśmy czegoś. Jak niewielkie sama działaj, wiesz już dużo więcej niż wcześniej. Kiedy z jakimś skończysz i rozmawiać z tobą będzie wołaj chłopaków, niech wynosząc go na namioty, odkażaj miejsce i dalej. - przytaknęła krótko głową, biegiem pokonując kilka kroków, podwijając długie rękawy sukienki, zakładając przez szyję biały fartuch, który dostałam, drugi odkładając na bok dla przyjaciółki. Zatrzymałam się przy pierwszym pacjencie.
- Dzień dobry, jestem Neala... - przedstawiłam się, rozpoczynając rozmowę. Nigdy z nimi nie miałam problemów. Tak poznawałam kolejnych ludzi, kolejne historie, wszystkie z nich zdawały się w tych czasach jednak ciężkie, uśmiechałam się pokrzepiająco, zmieniając bandaż, lecząc otarcia, jak mi nakazano. A kiedy pacjent nie skarżył się na nic więcej, wołałam jednego z chłopców, by pomógł opuścić prowizoryczny szpital. Tak naprawdę, nie było to trudne zajęcie, ale przy tylu rannych tymi mniejszymi ranami, nie zawsze miał kto się zająć. Kiedy Ania znów podeszła znajdowała się już przy trzecim pacjencie.
- Tam na krześle jest fartuszek. Potrafisz magii leczniczej trochę? Jak nie, to zajmij ich rozmową, podaj szklankę wody, bandaż zmień. - spytała zawieszając na niej spojrzenie. Podając jej szklankę z czystą wodą. - Do nas należą siniaki, otarcia i oparzenia mniejsze. Czasem migreny, albo zmiana bandaży. Czasem po prostu porozmawiać z kimś potrzebują. Będziemy działać razem, raźniej nam będzie. - obiecałam posyłając jej pokrzepiający uśmiech. - Wszystko w porządku? - zapytała ją jeszcze zanim ruszyły razem w kierunku kolejnego łóżka.
Minuty mijały jedna z drugą, nawet na moje barki kładąc zmęczenie. Po takim dniu przypominało mi się, jak Brendan kiedyś przyszedł i mówił, że nadgarstek nadwyrężył i czarować wieczorem móc nie będzie. Teraz rozumiałam dlaczego. Zaklęcia nie wychodziły zawsze. Niektórzy pacjenci marudni byli, niektórzy wręcz przeciwnie, widocznie potrzebowali chwili, by ktoś porozmawiał z nimi otwarcie i szczerze. Na jedno wolne i zdezynfekowane miejsce, pojawiał się ktoś kolejny i tak przez chwilę ilość osób zdawała się nie mieć końca. Ale po godzinie, może jej połowie, zaczęło się robić lepiej. Lżej zdecydowanie. W końcu robota była skończą. Opadła na jedno z łóżek.
- Padam z nóg. - wyznała szczerze, pociągając za sobą przyjaciółkę. - Myślałaś, Annie, o tym co mówiłam ci wcześniej? Mogłabyś zostać na dłużej. Jutro z tego co wiem, będziemy kierować się do Blackpool. - zapytała podnosząc się, żeby odebrać od Mariny dwa kubki z herbatą. Jeden z nich podała dziewczynie znów zajmując wcześniejsze miejsce.


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Lynmouth [odnośnik]10.03.21 18:14
Rozmowa o chłopcach, których spotkała na swojej drodze była niemalże surrealistyczna z zestawieniem kolejnych kroków, działań, spojrzeń i gestów, jakim musiała stawić czoła; w drodze do namiotu opowiadała Neali o przypadkowych spotkaniach, o tym, że ma chyba niebywałe szczęście, bo dobrzy ludzie znajdują ją sami i w tym dziwacznym, abstrakcyjnym rozgardiaszu codzienności, w jakiś dziwaczny sposób wywracają jej świat do góry nogami, a potem układają go na nowo, może nawet lepiej. W Hogwarcie spędziły wspólnie tylko jeden rok, ale na tyle ile potrafiła, przedstawiła jej sytuacje.
– Nie, ja... poradzę sobie – cicho wypowiedziane słowa były jedyną odpowiedzią; uprzednio pokiwała głową, zgadzając się z młodą Weasley – miały tutaj wiele do zrobienia i choć nie znała tych ludzi, chciała pomóc, na tyle ile potrafiła.
Ścieżka, którą wyznaczały jej stopy, niemal na ślepo, między rzędami łóżek i kolejnymi osobami, zdawała się dłużyć w nieskończoność, i choć minęło zaledwie kilka chwil nim ponownie nie pojawiła się przy Neali – z uczuciem ulgi bądź kompletnym jej brakiem, sama już nie wiedziała – czuła się tak, jakby upewnianie się, że Petera tutaj nie ma, trwało całe wieki. Skinęła ledwo zauważalnie głową, dając znać koleżance, że starszy brat tutaj nie trafił. To chyba dobrze – chciała w to wierzyć.
Podreptała w kierunku krzesła, a kiedy przygotowany fartuszek znalazła swoje miejsce na wełnianym swetrze, zabrała się za to, co poleciła panna Weasley; Anne nie znała się zbytnio na zaklęciach leczniczych, pamiętała kilka prostych zwrotów i formułek jeszcze z czasów szkolnych, ale tyle, ile zdążyła sobie przypomnieć, wyczarowała. Częściej sięgała jednak po zwykłe bandaże, chcąc uporać się z ranami i skaleczeniami poszczególnych czarodziejów, raz po raz zerkając w kierunku Neali, kiedy nie była czegoś pewna.
Było coś oczyszczającego, jednocześnie zaciskającego się boleśnie na dziewczęcym sercu – widok zranionych ludzi, takich, którzy utracili nie tylko zdrowie, co cały dobytek, bliskich, nawet wiarę; mogła zrobić dla nich tylko tyle, opatrzeć rany i spróbować się uśmiechnąć, choć drgające kąciki ust zdradzały bardziej nerwowy, współczujący grymas, niż faktyczną radość młodej dziewczyny.
Jak wielu takich czekało na pomoc? Jak wielu wojna miała zamiar skrzywdzić?
To te pytania kołatały w głowie, kiedy przechodziła – z łóżka do łóżka, z jednej osoby do drugiej – nie myślała o zmęczeniu, nie rozmyślała nad tym, czy powinna poradzić się magii, czy może bandaże wystarczały; chciała tylko im pomóc. Może nawet pomóc sobie, poczuć, że naprawdę nie jest tak bezsilna, jaką się czuje.
Kiedy mogły w końcu odsapnąć, podciągnęła kolana pod brodę, przyjmując od rudowłosej kubek z herbatą.
– Nie wiedziałam, że może ich być tak wielu – wyznała w końcu, po cichu, upijając łyk ze swojego kubka. Ich – rannych, potrzebujących, ubogich.
Pytanie młodej Weasley spotkało się pierw z cichym westchnięciem, później Beddow pokiwała głową.
– Co na to twoja ciocia i wujek? – zapytała wprost, podnosząc spojrzenie na dziewczynę. Przecież to od nich zależało to wszystko – Mogłabym, Nela, to znaczy... chyba – przez jasne brwi przemknęło drobne zawahanie – Ale naprawdę muszę go znaleźć. Petera. Potem mogę już iść gdziekolwiek, naprawdę. On pewnie też pomoże – znajdzie go, i wtedy przyjdą do Neali, a potem pójdą do pani Weasley i powiedzą, że pomogą; była tego niezaprzeczalnie pewna.
– Mogę zostać... do jutra. Przed jutrzejszym zmrokiem muszę iść dalej.


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : 9 +5
UROKI : 6
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 13
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Lynmouth [odnośnik]16.03.21 23:16
Słuchałam uważnie historii która opowiadała Ania o tym, kogo spotkała i jak to się wszystko stało i podziało co jakiś czas machając krótko głową, albo martwiąc się, że coś złego rzeczywiście stać się mogło. Słuchała opisów i padających słów. Przygryzając dolną wargę.
- Oh, Ann. - powiedziałam, łapiąc ją za rękę, czując, jak czerwienią zalewam się cała. - Jak żałuję, że nie były cię tu ze mną, jak okrutnego upokorzenia główną aktorką się stałam. - wypowiedziałam na jednym wdechu nad miską zupy. - Ciocia w ogóle nie potrafiła zrozumieć mojej pogrążonej w rozpaczy duszy. - zamarudziłam biorąc kolejną łyżkę do ust zaczynając opowieść. O tym jak nieuważnie na kamieniu się poślizgnęłam i nic by to było, gdyby nie fakt, że całość obserwował chłopak niewiele starszy, który potem chyba pomóc chciał ale ja zła i upokorzona taka, mokra, brudna, słowa pierwsze co na język powiedziałam przyszły. Okropna, okropna sprawa. I jak niesłusznie w myślach go wzięłam i posądziłam o to, że koszyk mi zabrać chciał, chociaż sama o nim chwilę wcześniej zapomniałam a on po konia poszedł i ostatecznie mi pomógł. Widocznie zbolała byłam, ale nadal nie wiedziałam, co bolało mnie najbardziej.
Przeszłyśmy dalej, na namioty i tam na kilka chwil rozdzieliliśmy się od siebie. Pozwoliłam, że Annie odbyła tą podróż sama. Właściwie, sama też bym wolała. Kiedy wróciła znajdując się znów obok, jasne tęczówki przesuwały się po jej twarzy a ręką znów ścisnęła tą należącą do niej. Przysunęła się bliżej obejmując ją ramionami. Naprawdę wierzyłam, że znajdzie brata, bo rodzina była najważniejsza i razem powinna się trzymać. Największy koszmar, jaki można sobie wyobrazić, to kiedy los tak brutalnie bierze i rozdziela nas ze sobą. A my tylko chodzić i szukać możemy z nadzieją, że w końcu trafimy tam, gdzie należy.
Ludzie zmienili się przez jakiś czas na łóżkach i widać było, że nikt nie zwalnia. Dlatego też i my staraliśmy się pomagać tam, gdzie tylko mogliśmy. Zawsze, a może wcześniej zdawało mi się, że to niewiele które umiem, na równie niewiele zdać się może. Ale odciążając z najgłośniejszych rzeczy starszych, dawałyśmy im więcej czasu. Koniec, no przynajmniej największej fali, sprawił, że opadłam na jedno z łóżek.
- Niektóre dni są… żywsze niż inne. Pewnie i tak jest spokojniej niż w Dorest czy Somerset przy granicach. - odpowiedziałam przyjaciółce wzruszając łagodnie ramionami. - Ale wielu ludzi szuka tutaj schronienia. Niedobrze, że rok chyli się ku końcowi. Zima zawsze ciężka jest. - westchnęła, unosząc kubek, żeby samej napić się wody.
- Hm? - oderwała się od obserwowania ludzi w szpitalu, by zaraz uśmiechnąć się w kierunku Annie. - Pytałam cioteczki wcześniej, czy możesz z nami być, jeśli zechcesz. Nie ma problemu. - kiedy zawahanie pojawiło się na jej twarzy zacisnęłam ponownie rękę na tej należącej do niej. - Wiem, że musisz. - zapewniłam ją cicho, bo i moje serce mówiło mi, że to odpowiednia, choć trudna droga jest. Kiedy zgodziła się zostać na noc, moja twarz rozpogodziła się momentalnie. Przygarnęłam ją do siebie obejmując mocno. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę. - wyszeptałam, podnosząc się i ciągnąć ją za sobą. - Chodźmy coś zjeść, pomożemy trochę przy kolacji. - zapowiedziałam razem z Ania opuszczając szpital polowy i kierując się na namiot kuchenny. Dzień jeszcze miał dla nas tyle do zaoferowania.

| zt x2 :pwease:


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Lynmouth [odnośnik]17.03.21 22:03
noc z 16 na 17 X 1957
Dzień minął szybciej, niż bym tego w ogóle chciała. Właściwie, to nie chciałam wcale pragnąć delektować się - całkowicie odpowiednie słowo - każdym ułamkiem chwili, które dane było spędzić mi z Annie, wiedząc, że czas naszego rozstania zbliża się i nadejdzie, jak mocno nie próbowałabym go zatrzymać. To wlewało trochę smutku w moje serce, ale wiedziałam, że tak po prostu trzeba, bo gdybym to ja chodziła po Anglii za Brendanem, też bym nie spoczęła, póki bym go całego nie znalazła. Wieczór minął przy przygotowywaniu kolacji i krótkim rozluźnieniu, a kiedy wszystko było gotowe chwilę miałyśmy żeby spędzić tylko ze sobą, ciągnąć ją za rękę prowadziłam nas między uliczkami miasta do niewielkiego domku. Sporo domów opustoszało, kiedy ciemne chmury coraz wyraźniej nad Anglią zawisły. Podróżując po Devon czasem sypialiśmy w namiotach innym razem w jednym z wolnych domów. Najbliższy tydzień mieliśmy spędzić w drodze powrotnej do Ottery, jednocześnie zatrzymując się w kolejnych wioskach i tam, gdzie było coś do roboty. Dzisiaj jednak sen miał być wygodny, na łóżku, chociaż jego, wcale nie zapowiadało się długo, bo kiedy robiłyśmy kolację obok znalazła się Dalia, trochę starsza dziewczyna, która pomagała i którą poznałam z samego rana i powiedziała nam o potańcówce, która dzisiaj miała być wieczorem otwarta. Oczy mi się zaświeciły, bo właściwie to nigdy na takiej prawdziwej nie byłam. Więc kiedy cioteczki w pobliżu nie było zaczęłam snuć już plany i obiecałam pożyczyć Ani sukienkę, kilka ze sobą miałam, więc wszystko miało wyjść dobrze i pięknie. Namawiałem, solennie zapewniając, że jej chwila wytchnienia też się przyda. A przecież…. Wystarczyło tylko poczekać, aż wujek z ciocią spać się nie położą.
- Annie… Nie usnęłaś?- szepnęłam w ciemność. Odrzucając z siebie i z niej przykrycie. Pokój był nieduży, ale łóżko miał spore całkiem. Milczałyśmy wcześniej, żeby cioteczka nie przyszła nas uciszać tylko pomyślała, że padłyśmy w wycieńczenia po zajęciach i kąpieli ciepłej. Włosy właściwie mi już do końca wyschły a do łóżka kładłam się w sukience. Błękitną, przewiązywaną w pasie paskiem podarowałam Ani, ładnie podkreślała kolor jej oczu i wyglądała w niej przepięknie. Sama zaś wzięłam białą, licząc na to, że nie upadnę gdzieś po drodze. - Wyjdziemy przez okno. - szepnęłam do niej, podnosząc się ostrożnie, żeby nie wprawić łóżka w głośniejsze skrzypienie. Na palcach podeszłam do wspomnianego okna, uchylając je możliwie jak najciszej. Z niewielkiej torebki wyciągnęłam pergamin, na którym napisałam gdzie jesteśmy - no bo jakby już się wydać miało, to lepiej tak, niż kazać cioteczce od zmysłów odchodzić a potem podeszłam do okna wyglądając przez nie. Nie było wysoko, ale trudniej będzie wrócić tą samą drogą, na razie jednak nie przejmowałam się tym zbytnio. Bo oto przed nami stała całkiem nowa przygoda. Przerzuciłam nogi przez okno i zeskoczyłam w trawę. - Chodź. - ponagliłam szeptem przyjaciółkę, łapiąc za jej dłoń, kiedy znalazła się już na dole. Potaknęłam się o jakąś trawę, ale niegroźnie, zaśmiałam się zatykając ręką usta, żeby być dalej cicho. Pociągnęłam Anie za sobą w kierunku centrum wioski, do niewielkiego i właściwie chyba jedynego lokalu, który tutaj był. Czułam pulsującą w żyłach adrenalinę. Właściwie nigdy wcześniej nie wymykał się nocą z domu. Po kilkuset metrach do naszych uszu zaczęły docierać dźwięki stłumionej budynkami muzyki. Z każdym krokiem moje serce biło coraz mocniej, a dźwięcząca muzyka sprawiała, że usta rozciągały się w uśmiechu. - Ależ jestem podekscytowana, ale Annie… oh, wstyd taki… ale ja nie umiem tych nowych tańców. Mama kiedyś pokazała mi trochę tych z bali na które chodziła. Nie zostawiaj mnie samej, dobrze? - zwierzyłam się, zaraz zadając pytanie z wypiekami na twarzy, kiedy znalazłyśmy się przed drzwiami ściskając mocniej jej dłoń. Cioteczka mówiła, że czasem jestem papla, ale jak można było słowa powstrzymywać, kiedy te same pchały się na usta? Spojrzałam na nią, czując jak moje nogi same przebierają, żeby wejść do środka. Byłam jednocześnie zachwycona i przerażona. - Gotowa? - zapytałam ją jeszcze, puszczając jedną z dłoni, odrzucając na plecy kilka kosmyków rudych włosów. Część zostawiłam luźną, te górne splotłam z tyłu głowy w warkocz, wiążąc na jego końcu błękitną wstążkę. Wzięłam dwa głębokie wdechy i popchnęłam drzwi. Teraz wycofywać się już nie zamierzałam.

żeby nam się nie wlekło to takie 72h, co wy na to?


she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 6 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
felix felicis
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t4071-neala-weasley https://www.morsmordre.net/t4260-victoria-sowa-brena-ale-tez-moja#87876 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f171-ottery-st-catchpole https://www.morsmordre.net/t9744-skrytka-bankowa-nr-1054#295656 https://www.morsmordre.net/t4240-neala-weasley#86909
Re: Lynmouth [odnośnik]18.03.21 12:44
Życie bywało niesamowicie przewrotne.
Myślała o tym kończąc kolację, myślała kiedy obmywała ciało podczas kąpieli, kiedy szczotkowała włosy i gasiła świecę, by niedługo później zająć miejsce na materacu zaraz obok Neali.
Rankiem, kiedy wyruszała w drogę, a palec niezbyt umiejętnie śledził starą, wysłużoną mapę, nie miała najmniejszego pojęcia, że mogłaby tutaj spotkać pannę Weasley. Nawet jeśli, być może, doskonale zdawała sobie sprawę, że Devon jest ziemią, w której faktycznie mogłaby ujrzeć znajome, płomienne kosmyki włosów, taka doza nadziei była czymś, czego Anne starała się do siebie nie dopuszczać. Na wszelki wypadek. Żeby się nie rozczarować.
Ale ona tutaj była.
Cała i zdrowa, uśmiechnięta, radosna, dodająca jej otuchy; swoim widokiem, swoimi słowami, troską, którą wytworzyła nad nią. Beddow nie myślała nawet o zadaniach, jakie zostały im powierzone, wypełniając je chętnie, z werwą i zaangażowaniem, nawet, a może jednak przede wszystkim dlatego, że dotyczyły obcych. Obcych ludzi w potrzebie.
Ciocia i wujek Neali raz po raz doświadczali nieco zakłopotanego wzroku blondynki, bo nieważne jak bardzo starała się powiedzieć coś odpowiedniego, podziękować wystarczająco, brakowało jej słów, a na policzki wpływał rumieniec. Ale czasami chyba lepiej było nie mówić nic.
Były tutaj razem; przez krótką chwilę, godzina za godziną, faktycznie mogła nacieszyć się jej obecnością. Niemalże poczuć się tak, jakby przez moment wszystko znów było normalne.
Jak gdyby były tylko tym, co świat chciał im wyrwać.
Dziewczynami. Nastolatkami. Młodymi kobietami, które powinny się bawić, tworzyć, rozwijać – nie myśleć o śmierci i stracie.
Błękit materiału napawał optymizmem; nie ważyła się nawet zbytnio poruszać pod ciepłą pierzyną, byleby tylko nie wygnieść podarowanej sukni. Jasne pukle potraktowała zaklęciem, kiedy pani Weasley zamknęła za sobą drzwi; fale spływały wzdłuż ramion i pleców łagodnie, kołysząc się delikatnie, kiedy Neala dała znać.
To już teraz.
Ekscytacja pęczniała w żołądku; na Merlina, nie pamiętała już chwil, w których naprawdę tak się czuła. Beztrosko, z nutą adrenaliny przemykającą pod mięśniami, z drżącymi lekko dłońmi, kiedy przyciągała pasek w talii.
– Prowadź – wyszeptane słowa niosły ze sobą całe pola zaintrygowania; zanim podeszły do okna, zanim Nela poradziła sobie z jego ramą, sięgnęła jeszcze do swojej torby, wyjmując z niej małe, metalowe zawiniątko; niedługo później srebrna spinka z mieniącym się wielobarwnie motylem szczyciła jej włosy na wysokości skroni.
Wydostały się dość prędko, sprawnie; Anne omiotła spojrzeniem pozostawioną dla pani Weasley notatkę, później stawiając stopy na miękkiej ziemi i wraz z rudowłosą powstrzymując chichot.
– Shhhhh.... – wyrzuciła z siebie, splatając palce z tymi należącymi do niej, by rozpocząć krótką wędrówkę. Po drodze przygładziła swoją – nieswoją – sukienkę jeszcze miliony razy, czując, jak dobiegająca nieopodal muzyka rozpędza podjudzane ekscytującym wymknięciem serce.
Tylko tyle i aż tyle; czy naprawdę mogły na moment zapomnieć? Na chwilę przestać myśleć o wszystkim wokół? Poddać się temu, jak powinno wyglądać ich życie, z dala od wojny, strachu i żalu?
– Dasz sobie radę, Nela, proszę cię, kto jak nie ty? – słowa wybrzmiały w pełnym uśmiechu, odrobinę zdenerwowanym, ale radosnym, takim, na który od dawna nie mogła sobie pozwolić.
– Gotowa. Ty też mnie nie zostawiaj. Och, na Merlina, co my robimy... – zgłoski zniekształciły się odrobinę przez pospieszny chichot, a moment później przez muzykę; ta wybrzmiała donośniej, kiedy weszły do środka.
Nie szczędziła ani chwili; wzrok od razu zaczął krążyć po pomieszczeniu, dostrzegać skromne, acz napawające radością dekoracje, drobne stoliki, przy których siedziały pary i grupki przyjaciół. Dźwięki przemykały między meblami w powiększonym za sprawą magii pomieszczeniu, gościły na drewnianym parkiecie i pulsowały na twarzach poszczególnych ludzi – po chwili nawet i na jej buzi.
Magia.
Czysta, piękna, choć nikt nie machał tutaj różdżką. Nie zastanawiała się długo, by pochwycić dłoń Neali i ruszyć z nią do przodu; na początku wokół, w bok, tu i tam, byleby się rozejrzeć i dostrzec każdy piękny kąt tego miejsca.


chmury wiszą nad miastem
czekam na wiatr co rozgoni ciemne skłębione zasłony, stanę wtedy na raz — ze słońcem twarzą w twarz
Anne Beddow
Anne Beddow
Zawód : powsinoga
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
choć nie chcę budzić się, nie umiem spać
świat dziwny jest jak sen

a sen jak świat
OPCM : 9 +5
UROKI : 6
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 13
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9261-anne-beddow#281746 https://www.morsmordre.net/t9589-listy-do-ani#291635 https://www.morsmordre.net/t9277-annie-beddow#282540
Re: Lynmouth [odnośnik]19.03.21 0:30
Kiedy młody Carter odezwał się do niego ponownie z pytaniem, czy nie chce znów zarobić paru knutów nawet się nie wahał, odpowiedział od razu. Devon było piękne, inne od Londynu, w którym gęste powietrze zatrzymywało się poniżej dachów kamienic zawsze wtedy, gdy niebo pokrywało się chmurami, tworząc niemożliwą do przerwania barierę. Devon pachniało nowością, wolnością. Było świeże i wciąż spokojne w porównaniu z tym, do czego dochodziło w stolicy. Devon niosło przyjemne skojarzenia i wiedział, że zwyczajnie chciał tam wrócić, choć minęło ledwie kilka dni od ostatniej podróży. I kiedy zaproponował to Marcelowi prawdopodobnie liczył na to, że przyjaciel oderwie się trochę od kontuzjogennej pracy cyrkowca i zajmie czymś zwyczajnym, tak dla odmiany. Odetchnie od dziewcząt, które mieszały mu w głowach, całując i porzucając po chwili, na ostatnią chwilę wychodząc za mąż. Odetchnie od miasta i grasującym po nim złych ludzi, którzy mordowali cudze matki i polowali na mugoli. Tu, na wsi życie toczyło się inaczej, czas płynął wolniej, wojna odcisnęła na Lynmouth znacznie mniejsze piętno niż w stolicy.
Sallow zniknął dość prędko i wrócił dość późno. Kiedy się zjawił, James przemywał wodą z mydłem głowę, pachy i kark, a potem całe ręce w metalowym wiadrze. Pokój, który za psidwacze pieniądze wynegocjował od dobrych ludzi na tę noc znajdował się na poddaszu i jedyną drogą do niego była wysoka, drewniana drabina. Był mały, prawie bez żadnych mebli — wygniecione materace służyły za łóżka, ale zimno październikowej nocy nie mogło im uprzykrzyć wypoczynku. Z dołu dochodził głośna, skoczna muzyka, ale tylko mógł podejrzewać, co się tam działo od kilkudziesięciu minut. Wytarł ręcznikiem ciemne włosy i spojrzał na przyjaciela, jakby spodziewał się od wejścia wyczerpującej opowieści o krajoznawczych wycieczkach, które przez cały dzień musiał odbywać. A przynajmniej liczył na coś porywającego, skoro go już tak niewdzięcznie porzucił na pół dnia.
— Zbłąkana wróżka znalazła drogę do domu.— Spojrzał na niego niecierpliwie, unosząc brwi. — Zacząłem się zastanawiać, czy przerobili cię już na ingrediencje, czy jeszcze walczą, próbując cię związać — burknął, zakładając bawełnianą koszulę w kratę, którą zaklęciem udało mu się oczyścić z brudu po całym dniu pracy. Zapiął guziki i wsunął ją w spodnie.— Studnia jest na dole — dodał po chwili, nie patrząc już na niego, położył się na materacu, ręce podkładając pod głowę, gapiąc się w sufit, kiedy ten się krzątał, a że Marcel nie potrafił usiedzieć i ustać spokojnie, o spaniu mógł zapomnieć przynajmniej przez najbliższą chwilę.
A może i w ogóle.
O tym, że na dole odbywały się tańce dowiedział się już od niego i to on namówił go, by zeszli się rozejrzeć. Rock'n'rollowe rytmy rozbrzmiewały dość wyraźnie, jeszcze kiedy byli na piętrze, a później było tylko lepiej. Widok tańczących par — wszędzie — na parkietach, między stolikami, przy mało wystawnym barze, przyprawił go o szeroki uśmiech. Grupki znajomych siedziały już po kątach, pijąc i paląc papierosy. Kobiece spódnice wirowały w obrotach, zdecydowanie i bez skrępowania ukazując kolana, męskie ramiona manewrowały w prawo i lewo — zupełnie jak w innym życiu, innym świecie niedotkniętym wojną. Gdzieś przy drzwiach mignęły mu rdzawe włosy, ale nim się dobrze za nimi rozejrzał, spojrzał na Marcela. Na górze zanudziliby się na śmierć, miał rację; i ruszył w kierunku baru.
— Dwa portery.— Pochylił się nad blatem, konkurując z muzyką o uwagę barmana, właściciela tego miejsca, z którym już przyszło mu rozmawiać. Oparł się przedramionami o drewniany kontuar i spojrzał na Marcela, jakby chciał spytać, czy jest zadowolony, ale ostatecznie tego nie zrobił, wiedząc, że będzie mu dogryzał, że chciał iść spać. Obrócił się przez ramię, przez chwilę rozglądając się po towarzystwie i wtedy nabrał w końcu pewności, że wcale mu się nie przywidziało. Jak to możliwe? Płomiennowłosa panna w towarzystwie nikogo innego, jak poszukującej brata Anne. Uśmiechnął się powoli i klepnął Marcela wierzchem dłoni w pierś, wskazując mu kierunek brodą, po czym obrócił się znów w stronę właściciela. — Albo cztery.— Wyłożył przed siebie parę monet, te, które dzisiaj otrzymał od Carterów, patrząc, jak mężczyzna otwiera kolejne dwie butelki piwa.



it's hard
to forget your past if it's written all over your body


James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Kiss me
until I forget how terrified I am
of everything
wrong in my life
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 28
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Lynmouth [odnośnik]20.03.21 16:17
Nie ćwiczył od dwóch dni, magmomedyk mu zabronił, odkąd usnął na kole po raz pierwszym - i pewnie by się zabił, gdyby nie miał w pobliżu asekuranta. Uzdrowiciel twierdził, że przypadłość przejdzie sama, że potrzebował tylko paru dni spokoju, dni, w trakcie których na Arenie był jednak całkiem bezużyteczny - i pod żadnym pozorem nie mógł znajdować się na wysokości. Ćwiczył ciało naziemnie, ale to nie to samo co przygotowania do pokazów - z jego własnych go wyłączono, a nadmiar wolnego czasu nigdy mu nie służył. Same napady narkolepsji były na tyle krótkie, że na co dzień nie aż tak dotkliwe, ale towarzyszące im koszmary nie przestawały go prześladować. Zaproszenie od Jimmy'ego spadło mu jak z nieba, zwłaszcza że nazwa wioski i tak dźwięczała mu w uszach od pewnego czasu - słyszał o chłopcu z Londynu, który miał tutaj rodzinę i bardzo chciał do niej wrócić, ale bardzo nie mógł wyjść na ulicę. Postanowił ich odnaleźć, omówić szczegóły, zaplanować akcję: jeśli tylko młody będzie współpracował, może nawet nie przypłaci tego głową - i może zdarzy się cud zwieńczony szczęśliwym zakończeniem. Na koniec rozmów otrzymał owinięty w szary papier pakunek, który zawierał ponoć przedmiot bliski chłopcu i który miał pomóc mu zyskać jego zaufanie - to z nim wrócił do wynajętego pokoju, w kieszeni kurtki, którą niedbale zrzucił na pryczę. Doskonale rozumiał pytającą ciszę, uniesioną brew, ale nie mógł na nie odpowiedzieć. Znał Jima zbyt dobrze, rozmawiał z nim zbyt wiele razy. Znał jego wątpliwości. Ciężko opadł na krzesło obok, okrakiem i tyłem do przodu, wspierając się łokciami o jego tylne oparcie - wzrokiem powiódł za przyjacielem, kiedy obmywał się właśnie wodą.
- Wiesz, co robią wróżki? Spełniają marzenia - oznajmił z zapałem, jak gdyby nigdy nic, całkiem ignorując emocje, które kryły się za tymi słowy. Była szansa, że po prostu odpuści? - Słyszałem, że na dole jest dzisiaj potańcówka. Jeśli puścisz mnie tam samego, wrócę dopiero nad ranem albo wcale - zastrzegł, bo przecież mógł znowu zasnąć każdej chwili, a wtedy już na pewno rozkroją go na ingrediencje. W trakcie dzisiejszych działań zdarzyło mu się to dopiero trzy razy  - za każdym razem w rodzinnym domu Lenkinsów; na szczęście pani Lenkins była raczej wyrozumiała i zrzuciła to na karb przepracowania, nie wyprowadził jej z błędu, jej wytłumaczenie brzmiało nieco poważniej. - Zobaczymy, jak się bawi prowincja - rzucił z przekorą, rzeczywiście bardzo rzadko bywając na zabawach poza stolicą, a teraz i w stolicy, miasto dotknięte wojną zapomniało już, czym była radość. I nie zamierzał odpuszczać, póki nie wymusił od niego zgody - dopiero wtedy podążył jego śladem, wpierw wymieniając wodę, potem obmywając się po całym dniu.
Kiedy znaleźli się już na dole, jego twarz rozjaśnił uśmiech; noga już w drodze do baru podrygiwała do tańca, a kilka uniesionych w wirującym tańcu kolorowych spódnic instynktownie przyciągnęło spojrzenie. Oderwało je dopiero szturchnięcie w pierś, kiedy podążył wzrokiem za gestem przyjaciela i odnalazł wskazane przez niego dziewczęta - Anne, tutaj? Błękitna sukienka podkreślała barwę jej oczu, błyszczącą na tle złocistych fal jej włosów, ledwie przypominając dziewczynę błąkającą się po zakurzonych ruinach miasta - ale poznał ją, oczywiście, że tak. Oprzytomniał, słysząc dźwięk szkła, które barman położył przed nimi, zabierając dwie butelki - z jednej od razu pociągając większy łyk, na odwagę, nim lawirując między roztańczonym towarzystwem znaleźli się przy nich.
- Cześć - Podniesiony głos miał przedostać się przez zaczarowaną muzykę, dopiero teraz odnajdując spojrzeniem rudą; jej nie znał. - Jestem Marcel - przedstawił się. - A to James - Skinął głową na przyjaciela, szukając wzroku Anne. Choć ani słowem ani gestem nie zdradził się ich znajomością, w dłuższym spojrzeniu było coś niepozbawionego znaczenia. - Zgubiłyście się? - zapytał, głupio, wyciągając w kierunku Anne butelkę nienapoczętego otwartego portera. Dasz sobie postawić piwo?

trzeci dzień narkolepsji, na 1 zasypiam, dzięki za datę, jesteście najlepsi Neutral  


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 20
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502

Strona 1 z 7 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Lynmouth
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach