Wydarzenia


Ekipa forum
Przystań, port w Cromer
AutorWiadomość
Przystań, port w Cromer [odnośnik]28.03.20 21:20
First topic message reminder :

Przystań

Przystań stanowi serce całego portu. To właśnie to miejsce najmocniej tętni życiem. Wielkie statki cumują przy drewnianych dokach, utrzymywanych w dobrym stanie za pomocą magicznych zaklęć. Idzie tu usłyszeć języki z różnych stron świata oraz ujrzeć ludzi o egzotycznych kolorach skóry. Przechadzają się tu również ludzie pracujący dla rodu Travers, pilnujący, aby każdy statek i każdy towar został odnotowany w księgach. Przystań jest też miejscem, w którym należy szczególnie uważać, gdyż od świtu do samego zmierzchu ruch jest tu naprawdę spory.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Przystań, port w Cromer - Page 4 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]21.09.21 12:03
Widząc wyraz twarz stojącego przed nią mężczyzny Juno zdała sobie sprawę z własnej gafy. Część jej osobowości odpowiadającej za niechęć wobec wszystkie co szlacheckie właśnie triumfowała. Tak się właśnie przecież kończyło wieczne siedzenie w rezydencjach i wpatrywanie się w kolorowe ściany. Nawet starych przyjaciół traktowała jak służących. Na bladej twarzy pojawił się rumieniec dorównujący swej barwie rudym włosom. - Przepraszam Connor. - Wydusiła w końcu oplatając kosmyk wokół palców. - Ja…bardzo dawno nie miałam kontaktu z rzeczywistym światem. - To mogło brzmieć odpowiednio. Choć z drugiej strony Connor mógł to zrozumieć jako kolejny policzek wymierzony w jego stronę. Myśl ta sprawiła, że rumieniec na twarzy panny Travers jedynie przybrał na swej intensywności. Juno wypuściła kosmyk włosów spomiędzy palców by w końcu, z lekko zakłopotanym uśmiechem spojrzeń na mężczyznę. To prawda, od lat systematycznie próbowała się wyrwać z bezpiecznym murów, jakie stworzył dla niej rodzina. Nie oznaczało to jednak, że miała rzeczywisty kontakt ze… zwykłymi ludźmi. Widziała się raczej w roli cichego obserwatora. Kogoś, kto za wszelką cenę próbował zrozumieć czemu właściwie istnieje coś tak irracjonalnego jak hierarchia społeczne i czy decyduje o niej coś więcej poza ilością złota. Musiało skoro tacy Weasleye do niedawna wciąż byli uważani za niemal pełnoprawną szlachtę. Chociaż w tej sprawie również mogła się mylić. Nie byłby to pierwszy raz, gdy zupełnie pogubiłaby się w meandrach zasad społecznych. Wzmianka o bracie niejako wyrwała Juno z całego tego zakłopotania. Błękitne oczy panienki uniosły się ku górze, by w końcu opaść w geście irytacji. - Ten opętany wszystkim, co najgorsze człowiek uznał to pewnie za świetny żart. - Wypluła te słowa nie szczędząc przy tym kilku dodatkowych przymiotników, które zachowała jednak dla siebie. Nie było do końca oczywiste dla czego się wścieka. Przecież sama zgodziła się na udział w tej komedii. Nikt nie przymuszaj jej do niczego batogiem. - Cieszę się jednak, że dzięki temu mogliśmy się znów zobaczyć. - Dodała po chwili uśmiechając się przy tym w dość przyjazny sposób. Teoretycznie to właśnie w tej chwili powinna się czuć najbardziej zawstydzona. Tylko dlaczego? Przecie Connor był przyjacielem z dawnych lat, pamiętała, że czuła się przy nim dość swobodnie. Właściwie, dlaczego nie mogła czuć się tak teraz? Dodajmy do tego zatrważającą pokłady szczerość i przepis na katastrofę gotowy. - Zostawmy tą cała lady w spokoju. - Próbowała wtrącić, ale on mówił dalej wciąż uparcie używające przynależnego jej tytułu. Juno słuchała zastanawiając się czy powinna zacząć się śmiać, czy może jednak płakać. Connor nie wiedział ile by dała za to by jego słowa okazały się prawdziwe. Od ilu problemów by ją wyratował, gdyby te niewinne żarty zmieniłby się w rzeczywistość. Mimowolnie gdzież tyłu głowy pojawiła się myśl o tym co zrobiłby pewien ciemnowłosy lord gdyby usłyszał teraz ich rozmowę. Niemal czuła jak wkręca się w nią nieobecne przecież w tej chwili, brązowe spojrzenie zadające przy tym całą masę pytań na, które Juno nie znała odpowiedzi. Świadomość związana z jej obecną sytuacją trochę odebrała urok tej dziwacznej scenie. - Oczywiście, że tęskniłam. - Znów w jej głosie pobrzmiewała brutalna szczerość. Większość pozytywnych wspomnień, jakie miała z czasów Hogwartu była przecież związana z Connorem. Myśl o jego maślanych oczach wpatrujących się w nią jak w obrazek wciąż poprawiała jej humor. Dobrze było mieć kogoś kto próbował ją zrozumieć i kto tak nie wiele przy tym od niej wymagał. - Widzisz jak głupie decyzje podejmuje nie mając cię przy boku. - Wskazała na siebie, swój strój i całą tą sytuację. Śmiała się przy tym wesoło co pomogło odegnać przykre myśli. - Próba zaimponowania kobiecie to chyba jedna z najstarszych wymówek, jaka istnieje. Stać cię na coś o wiele lepszego. - Ostatnie zdanie można było rozumieć dwojako. Zarówno jako żart, jak i przyganę. Mimo wszystko i tak w niebieskich oczach pojawiła się szczera troska.


Come out, sea demons wherever you are
your queen summons you

Junona Travers
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Przystań, port w Cromer - Page 4 8c6f5322fc5d1cd28ee44f2c67beee1b
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7691-junona-travers#212825 https://www.morsmordre.net/t7707-tryton#213478 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t7792-skrytka-bankowa-nr-1852#217645 https://www.morsmordre.net/t9944-j-travers#300621
Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]22.09.21 3:51
Twarz Juno pokrywa rumieniec, a on - teraz trochę zaskoczony, trochę speszony, że może wzbudził w niej poczucie winy - uniósł nieznacznie brwi w geście wyrażającym... no właśnie - co? Chyba zmartwienie, bo pomimo całej swojej (być może niechcianej) arystokratycznej otoczki, Lady Travers wyglądała teraz trochę jak jakieś wrażliwe dziewczę.
Na dodatek przeprosiła, co tylko wzmocniło wszechogarniające poczucie winy. On - ten głupi dzieciak - zmusił Junonę do przepraszania? Nie musiała przepraszać nikogo, a już na pewno nie musiała przepraszać jego. Nie chodziło już nawet o tytuł Lady - raczej o fakt, że nie mogli wiedzieć jak się w tej sytuacji zachować, co za tym idzie - nie mógł za nic jej winić. Nie poczuł się nawet urażony! Prawdę mówiąc przez chwilę obawiał się nawet, że to ona się obrazi, bo zwróci się do niej nie tak jak powinien. Na przykład za tę głupią Lady! Dopiero teraz przypomniał sobie jak bardzo irytowała się, gdy zwracał się do niej w tak formalny i wymuszony sposób.
- No coś ty... - wyrzucił w końcu, chyba bardziej w celu przerwania niezręcznej ciszy, bo nie wiedział nawet, co chciał jej przekazać. Postanowił więc obrócić tę sytuację w głupi żart, przypominając jej tekst, którym obdarzył ją w Hogwarcie, gdy był jeszcze niedoświadczonym małolatem, który nie wiedział jak zagadać do dziewczyny, a co dopiero do dziewczyny z Traversów. - Fakt, wyglądasz trochę jak z innej planety, ale to chyba dobrze. Nie musisz mnie za to przepraszać. - wyszczerzył ząbki i w sumie jak tak sobie na tę Juno patrzył to faktycznie wyglądała bardzo dobrze. Zadbana i śliczna jak zawsze, choć przepojony zakłopotaniem wzrok przesłonił skrywaną w jej spojrzeniu dumę.
Na szczęście wzmianka o Lordzie Traversie najwidoczniej pozwoliła jej o tym zapomnieć, bo nagle się ożywiła, tym samym pozwalając Connorowi odetchnąć z ulgą. Tak bardzo nie chciał, żeby była smutna czy zakłopotana! Jak już spotykali się po tak długim czasie, to wypadało rozegrać akcję w ten sposób, żeby mogli zapamiętać wspomnienie jako przyjemne.
Chyba doszła do podobnego wniosku, bo przez chwilę znowu zobaczył w niej dawną Junonę. Tę narzekającą na braci, tę obdarzającą go uśmiechem (wciąż uroczym!), tę żywiołową... poczuł, że wypełnia go dziwne ciepło i chociaż z pewnością nie przemawiało przez niego żadne bardziej zażyłe uczucie, to na pewno sentyment - jak mógłby nie czuć go do pierwszego poważnego obiektu westchnień?
Może dlatego tak bardzo ucieszył się, gdy powiedziała, że tęskniła? Wierzył, że mówiła prawdę - wierzył, że kiedy zajmowała się swoimi sprawami, to czasem, może rzadziej, przemknął jej przez myśl. Może widziała go, gdy patrzyła na wzburzone wody? Albo znajdywała podobieństwo w jednym z licznych portretów, co pewnie wisiały na wszystkich ścianach jej rodowego zamku? Chciał tak myśleć.
Zaraz mówi, że podejmuje głupie decyzje, wskazuje nawet na swój ubiór, co sprawia, że parska śmiechem.
- Faktycznie, trochę zabłądziłaś. Gdybyś trzymała się mnie, to byłoby inaczej... zawsze byłem głosem rozsądku. - zażartował, choć następne słowa dziewczęcia sprawiły, że odechciało mu się żartować. Znowu zrobiło mu się trochę głupio, bo oto stał przed dziewczyną, która poznała go jako chłopca pełnego marzeń, a teraz - po tak długiej rozłące - widziała jedynie wrak tego człowieka. Uświadomił sobie jak nisko upadł i teraz to on się rumienił, teraz to on wyglądał jak słabiutki Connor. A Juno? Juno była trochę jak surowa matka, co przyłapywała syna na gorącym uczynku i kazała mu się spowiadać. I co miał zrobić?
Jak miał to wszystko wyjaśnić?
- No... Wiesz... - zaczął, a głos mu wyraźnie drżał. Ciekawe co pomyśleliby sobie koledzy z dzielnicy portowej, gdyby zobaczyli z jakim przerażeniem patrzy na dużo niższą Junonę. Cóż... I tę sytuację musiał obrócić w żart. - Wiesz, nie mając cię przy boku podjąłem kilka głupich decyzji i... oto jestem. - dokończył więc, wypowiedź wieńcząc szerokim uśmiechem, który spełzł z buźki równie szybko, co się na niej pojawił.
Nie było co owijać w bawełnę. Spuścił więc speszony wzrok i zabrał się do wyjaśnień, wiedząc że Junona mu tak łatwo nie odpuści.
- Jest ciężko. Cholernie ciężko, a to jedyny sposób na zarobek... nie miałem dużo opcji. - wyjaśnił, teraz już całkiem zaczerwieniony, bo tak mu było wstyd. - Ale się porobiło, co? Pamiętasz jak myślałem, że po szkole będę grał zawodowo Quidditch'a? - dorzucił, a choć chciał, żeby zabrzmiało to jak luźne wspomnienie, to nagle zrozumiał jak bardzo przejebał swoje życie. - Ale serio, nie warto o mnie mówić. Lepiej opowiadaj jak radzisz sobie ty... Nie widzę zaręczynowego pierścionka, czyżby udało ci się uniknąć małżeństwa? W razie co to pamiętaj o mnie, moja propozycja ucieczki wciąż jest aktualna... - mówił, po raz pierwszy od jakiejś chwili zatrzymując na niej na dłużej wzrok.
Connor Multon
Connor Multon
Zawód : diler
Wiek : 21
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Ze wszystkich rzeczy ja najbardziej pragnę życia
To dlatego, że je mogę skończyć nawet dzisiaj
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
gdy patrzę na błędy - widzę mnie
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10363-connor-multon https://www.morsmordre.net/t10413-brawurka#314806 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t10419-skrytka-bankowa-nr-2309#314881 https://www.morsmordre.net/t10415-connor-multon#314816
Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]18.12.21 3:21
17 luty 1958
Pomarańczowe macki rodowego herbu wiły się z wiatrem na tle granatowej bandery, sprawiając wrażenie, jak gdyby ożywały, fizycznie obejmując krańce flagi powiewającej na rufowym flagsztoku. Okręt zaiste wyróżniał się na tle statków cumujących w porcie. Kiedy wojna zajęła całą Anglię, tutejszy ruch stał się zdecydowanie uboższy, gdyż przemysł morski nie działał już na dawną skalę, a antymugolski pogrom na wodach Morza Północnego spacyfikował wiele wrogich okrętów. Teraz kiedy stacjonowała tu flota obrony terytorialnej, statki chcące przybić do portu w Cromer podlegały jeszcze ściślejszej inspekcji, dlatego w głównej mierze znajdowały się tutaj okręty Traversów i żaglowce handlowe. Ogólnie rzecz biorąc, wciąż było tu dużo ludzi. Czarodzieje pracujący w portach odpłatnie użyczali swoich mięśni w rozładunku i załadunku towarów, damy lekkich obyczajów obnażały swe wdzięki przed spragnionymi relaksu marynarzami, a tłumy gościły w lokalnych karczmach, gdzie tanie, acz mocne trunki lały się litrami i można było odnieść wrażenie, że gdyby morze zawierało choćby procent alkoholu, to do końca wieczoru nie zostałoby po nim nawet kropli. Załoga Zemsty Kruka Padlinożercy - trójmasztowego galeonu na cumie z daleka od łajb ostałych w przystani - uczestniczyła w wypoczynkowej, karczemnej zabawie, zostawiając na straży jedynie kilku pijanych majtków pilnujących bezpieczeństwa okrętu. Tytułowy Kruk Padlinożerca osiadł na grotmaszcie, a drugi krążył wokół, zatrzymując się co chwilę w innym miejscu, jakby bacznie obserwował otoczenie. Mówi się, że kruki łączą się parami na całe życia; ich widok mógłby nasuwać laikowi podobną myśl, nie budząc żadnych wątpliwości specyfiką zachowania.
Młody mężczyzna, który chwilę temu zdołał podsłuchać w karczmie interesujące wieści o kosztownościach kapitana z ostatniej morskiej wyprawy, mógł postrzegać w tym okazję do napchania własnych kieszeni niemałą fortuną, której przecież tak mu brakowało. Opcja kusiła: wieczór był jeszcze młody, więc żeglarze w karczmie zabawią jeszcze na długo, a strażników tak niewielu... jeśli nikt nie krył się na pokładzie, miałby prawie czystą drogę do kajuty kapitańskiej i kradzieży arystokratycznych dóbr. Czy jednak był świadom, że jego poczynania uważnie śledzą dwie pary kruczych oczu?
Rodachan Travers
Rodachan Travers
Zawód : Kapitan Zemsty Kruka Padlinożercy
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10852-rodachan-travers https://www.morsmordre.net/t10900-badb-catha#332054 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10902-skrytka-bankowa-nr-2382#332058 https://www.morsmordre.net/t10901-rodachan-travers
Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]19.12.21 23:11
Tak doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że nie powinno go tutaj być - a jednak zdecydował się, bo mimo że przecież nie był złodziejem, to okazja stanowczo takim czyniła!
Nie zabrał brata, nie wspomniał mu o swoich planach, nie tym razem. Nie mógłby ryzykować, że coś się z nim stanie podobnego jak w styczniu na jarmarku. Musiał się o nich zatroszczyć, zadbać żeby mieli więcej pieniędzy i jedzenia - bo w końcu rzeczywiście Mars jadł więcej i więcej. Wielki bydlak, ale nie mógł się go pozbyć, bo przecież dla Sheili był jak członek rodziny! James mógł sobie narzekać na niego, ile tylko chciał, ale ten psiak miał zostać z nimi.
Zasłyszał w karczmie plotki, obserwował i bawił się z żeglarzami, nie pijąc jednak zbyt wiele alkoholu dla zachowania trzeźwości umysłu. Ukradkiem zmieniał ten w kuflu w zwykłą wodę, herbatę czy cokolwiek innego, co nie zawierało alkoholu, a jego dobre aktorstwo pomagało mu to ukryć.
Wyciągał informacje z nieco zbyt podpitej załogi, po tym opuszczając ukradkiem przybytek i kierując się na odpowiedni statek, a dokładniej galery.
Zataczał się, śmiejąc, chcąc sprawiać wrażenie, że jest jednym z pijaczyn w porcie. Z uśmiechem nucił raz głośniej, raz ciszej szanty, zmieniając je co rusz, jakby gubiąc się we własnych myślach. Udawał dla niepoznaki, przechodząc nie raz obok mniej czy bardziej upitych żeglarzy i mieszkańców, aż w końcu jego wzrok dostrzegł galerę, której nie mógł pomylić z żadną inną zacumowaną w porcie.
Wtedy nieco bardziej się spiął, tylko na moment, zaraz też po cichu i ostrożnie, aby przypadkiem nie zwrócić na siebie uwagi niepożądanym dźwiękiem drewna, zaczął się zakradać. Krok po kroku, powoli i bez pośpiechu, dostrzegając będąc już na pokładzie i zaraz chowając się za jednymi z beczek, żeby rozejrzeć się skąd dochodzą śmiechy załogi odpowiedzialnej za pilnowanie statku.
Frajerzy... przeszło mu przez myśl, widząc w jakim stanie ci byli, grając w kości i wciąż popijając z butelek alkohol, bawiąc się bardziej niż doskonale.
Może wszystko szło wręcz za dobrze? Czuł delikatny stres, nie adrenalinę, ale właśnie niepokój - że to wszystko wydawało się aż nazbyt łatwe. Może czegoś nauczył się przez ostatnie tygodnie i miesiące? A może wcale, ostrożnie stawiając kolejny krok, kierując się do kajuty kapitańskiej, bo gdzie indziej miałyby być składowane te najcenniejsze przedmioty?
Ostrożnie, tuż przy ziemi, aby nie rzucać zbyt dużego cienia, aby nie zwracać na siebie uwagi.
Przy drzwiach zatrzymał się na moment, wyciągając z torby parę wytrychów. Nie wiedział czy mógł spodziewać się magicznych pułapek, ale dzisiaj był aż nazbyt pewny siebie. Nie mogło się nie powieść przecież, prawda?
Zamek ustąpił, nie wyczuwał nici magii. Chociaż może powinien rzucić zaklęcie? Może w środku było więcej pułapek?
Wsuwając się do środka, przymknął drzwi aby wiatr przypadkiem nie zrobił tego za niego. Wszystko wydawało się aż zbyt łatwe... A mimo to chciał skorzystać z okazji i czym prędzej się zmyć.
- Lumos - rzucił cicho, wyciągając różdżkę, aby przy świetle było mu się łatwiej rozejrzeć za drogocennymi przedmiotami.


Przystań, port w Cromer - Page 4 EbVqBwL
Tom Doe
Tom Doe
Zawód : Złodziej, grajek
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Things didn't go exactly as planned
but I'm not dead so it's a win
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Przystań, port w Cromer - Page 4 AGJxEk6
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9764-thomas-doe?nid=5#297075 https://www.morsmordre.net/t9998-buleczka?highlight=Bu%C5%82eczka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t9797-skrytka-bankowa-nr-2234 https://www.morsmordre.net/t9798-thomas-doe#297380
Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]08.01.22 1:34
Dostatek był przywilejem szlachetnie urodzonych. I sprytnych, a tych na świecie nie brakowało i choć mieli znacznie trudniejszy start, niżeli zrodzeni z błękitnej krwi, potrafili wykorzystać swoje personalne atuty do zgromadzenia wielkich majątków. Byli również tacy, którzy marnotrawili talent i drzemiący w nich potencjał, porywając się na szalenie niebezpieczne pomysły, by zdobyć ulotny zastrzyk gotówki, po którym na powrót wpadali w nędzę. Thomas Doe zdawał się wpisywać w tę kategorię, bo zdolności odmówić mu nie można. Brakowało mu jednak zdrowego rozsądku, jeśli myślał, że bezkarnie zakradnie się na okręt z floty Traversów i tak po prostu coś z niego ukradnie.
Rodachan potrafił przyjąć ze zrozumieniem perspektywę okradania bogatszych, bo sam spędził pół swego żywota na grabieży łupów z abordaży i uganianiu się za skarbami czarodziejskiego świata. Nie przejmował się tym procederem, bo okazja czyni złodzieja i zgadzał się z tą prawdą, ale było tylko jedno odstępstwo od tej reguły - kradzież jego własności. Cygan z portu, którego bacznie obserwowało krucze oko, został przez Traversa rozpoznany jeszcze w karczmie, a ten ostrzył sobie na niego pazury, bo to nie pierwszy raz, kiedy zainteresował się jego bogactwem. Doe nie wiedział, że mierna ochrona okrętu to jedynie inscenizacja, a głosy z karczmy skoordynowane były z intencją Kapitana. Thomas nieświadomie wpadł w sidła, choć nie był głupi i zdał sobie sprawę, że to cholerne włamanie poszło mu zbyt łatwo. Pytanie tylko, czy nie było już za późno, by się wycofać? Cóż, chłopak wyznawał w życiu chyba tylko jedną filozofię, bo zwątpienie nie skłoniło go do odpuszczenia okazji.
- Szukasz czegoś, co należy do mnie. - wybrzmiał męski głos, a gdy zwrócił głowę w kierunku, z którego dobiegał, ujrzał barczystego faceta w stroju kapitańskim, który z założonymi rękoma opierał jedną nogę o drewnianą ściankę kajuty, zawadiacko obserwując poczynania złodzieja. - Znam to lico; twarz podłego oszusta, który już raz przechytrzył Kruka Padlinożercę. Doprawdy myślałeś, że uda Ci się powtórzyć ten manewr?
Ciekawa historia stoi za ich bliższym poznaniem. Thomas Doe parokrotnie współpracował z załogą Szalonej Selmy jako dodatkowe mięsnie do rozładunku towarów w portach morskich, napływających do Wielkiej Brytanii z odległych zakątków świata. Przy jednej z takich okazji Pierwszy na braterskim statku miał okazję sączyć trunki z tym cygańskim dupkiem, który uśpił jego czujność najskuteczniejszym wówczas środkiem perswazji - alkoholem. Doe wykorzystał tę okazję do kradzieży biżuterii pozbawionej sentymentalnej wartości, a zatem - dla Rodachana prawie bezwartościowej. Ponowne spotkanie z portowym złodziejaszkiem odświeżyło mu pamięć i zrodziło w głowie pewien plan. Skoro nie czuł gniewu, a jedynie stroił groźne miny, czegoż mógł od niego chcieć?
- Jeszcze nie wiem, czy rzucę Cię na pożarcie krakenowi, czy własnej załodze. Przypieczętuj swój los wyborem, złodzieju. - wówczas sięgnął po swoją różdżkę i odbił od ściany, powolnym krokiem skracając dystans dzielący go od chłopaka. Nie wyglądał jednak, jak ktoś, kto za chwilę tej różdżki użyje.
Rodachan Travers
Rodachan Travers
Zawód : Kapitan Zemsty Kruka Padlinożercy
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10852-rodachan-travers https://www.morsmordre.net/t10900-badb-catha#332054 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10902-skrytka-bankowa-nr-2382#332058 https://www.morsmordre.net/t10901-rodachan-travers
Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]10.01.22 13:45
Tak jak podczas sylwestra razem z bratem, kiedy włamali się do londyńskiego mieszkania, zabrał się po chwili do szukania czegokolwiek - wszystkiego, co tylko mogło się zdać do sprzedaży, na zarobek. Wszystko mogło się nadać, nawet sztućce, które poza zadziwiającymi dużymi cenami, były surowcami, które zawsze były w cenie.
Wszystko co z metalu, wszystko porcelanowe, instrumenty, czasem książki. Thomas nie był w stanie do końca ocenić dokładniej wartości wielu przedmiotów, ale miał pojęcia o tym, które przedmioty w jakiś sposób były bardziej lub mniej cenne.
Chociaż na moment stanęło mu serce, słysząc czyjś głos. Szlag!
Już zaczynał szukać słów, kiedy ostrożnie odwrócił się w stronę mężczyzny. Potulny uśmiech wpełzł na jego usta, a różdżka, która rozświetlała kajutę lumos, zgasła. Powolnym ruchem opuścił ją, nie chcąc atakować - a przynajmniej nie chcąc sprawiać wrażenia jakby chciał zaatakować.
- Oh... Lord Travers, to zaszczyt, czy to... jak rozumiem nowy statek? Nie przypuszczałbym - powiedział z nutą wesołości, z nutą może nawet pewności w głosie, choć jednocześnie i wycofania. Krok w tył, jeden, malutki. - Wyróżnia się w porcie, to na pewno, świetna robota. Rzadko teraz widać podobne skupienie na detalach. Widziałem też ślady po naprawie, choć przyznam, że gdybym sam czasem nie miał okazji pracować przy podobnych rzeczach to nie wiedziałbym nawet, że były jakieś potrzebne - mówił, zachwalając stan statku, jego okazałość. I wykonując powoli krok w tył.
- To niekoniecznie powtórzenie manewru. To bardziej... Carterowie wyraźnie pozazdrościli temu statku, miałem przyjść na przeszpiegi - wyjaśnił, kłamiąc sprytnie. Wiedział, że w okolicach półwyspu kornwalijskiego Carterowie mieli jakieś statki, i choć nie znał detali na ten temat, wiedział doskonale że jego młodszy brat im pomagał i przez pewien czas pracował. Było duże prawdopodobieństwo, że coś o nich było znane i lordowi - rzucanie nazwiskami z pewnością, że wie się o czym się bredzi, zazwyczaj było skutecznym kłamstwem, a Thomas nie miał wiele zalet poza umiejętnościami kłamstwa. - Gdybym wiedział, że ta piękna galera należy do lorda, nie zdecydowałbym się tutaj przyjść, a raczej zawiadomiłbym listem o niegodziwych zamiarach wycelowanych w lorda - zapewnił szybko, znów przesuwając się kolejnym krokiem, niewielkim w bok, szykując się rzecz jasna do ucieczki. Zachowanie odstępu było w końcu istotne. - Nie mam życzenia śmierci - zapewnił z uśmiechem. Technicznie przecież nie był złodziejem, technicznie niczego nie wyniósł z kajuty. Technicznie był jedynie włamywaczem, a można było powiedzieć, że po prostu wybrał się na spacer. Nikt mu niczego nie udowodni.
Chociaż kiedy mężczyzna ruszył w jego stronę, zaraz sam w podobnym tempie zaczął się wycofywać w głąb kajuty, wciąż nieco na bok, chcąc wymienić się z kapitanem miejscem w taki sposób, aby móc dotrzeć do drzwi i spróbować uciec. Co prawda kąpiel o tej porze roku nie była wymarzonym zajęciem Thomasa, ale jeśli będzie trzeba to da radę.


Przystań, port w Cromer - Page 4 EbVqBwL
Tom Doe
Tom Doe
Zawód : Złodziej, grajek
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Things didn't go exactly as planned
but I'm not dead so it's a win
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Przystań, port w Cromer - Page 4 AGJxEk6
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9764-thomas-doe?nid=5#297075 https://www.morsmordre.net/t9998-buleczka?highlight=Bu%C5%82eczka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t9797-skrytka-bankowa-nr-2234 https://www.morsmordre.net/t9798-thomas-doe#297380
Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]14.01.22 3:10
Kiedy Thomas rozglądał się po kapitańskiej kajucie pokaźnego galeonu, na pierwszy rzut oka nie widział tu wielkiego przepychu. Szkopuł tkwił w szczególe, jakoby te drogocenne dla właściciela przedmioty miały wartość sentymentalną. Choćby te drewniane figurki wystruganych kruków, tudzież innych symboli nawołujących do patronki tego statku. A złoto? Owszem, było i świeciło refleksami magicznego światła rozświetlającego niepokojący półmrok. Na przykład ten kielich, po który chciał sięgnąć dłonią, nim nie zasłyszał budzącego trwogę głosu samego Kruka Padlinożercy. Gdyby miał jeszcze chwilę, by się rozejrzeć, dostrzegłby nawet wielki kufer, pewno zapieczętowany magią, ale co ciekawe - zawartość jego, największy skarb Rodachana Travers, byłaby dla Doe mniej wartościowa, niż sam kufer. Dlaczego? Bowiem w środku krył się kawał sentymentalnej podróży po kilku latach izolacji od miłostki, do której adresował niewysłane nigdy listy. Tam też znajdowały się te, które ona, w błogiej nieświadomości, nadsyłała i jemu, a oprócz tego kilka szpargałów, może i drogocennych w perspektywie materialnej, ale bezcennych dla ich posiadacza. Jednak Thomas nie zdołał nawet wykonać kroku do tegoż skarbu, ani nawet pochwycić złotego kielicha. Czasu starczyło mu tylko na wzięcie głębokiego oddechu i zdanie sobie sprawy, w jak wielkim gównie teraz grzęzł.
- Okręt. Nie przypuszczałbyś czego? - spytał neutralnym tonem, aby wprawić go w większe zakłopotanie. Niech myśli, że mogły go te słowa urazić. - To prawda, przeszedł pierwszy chrzest bojowy. Myślisz, że Ciebie też dałoby się naprawić po uszkodzeniach, jakie mógłbym Ci zadać za kroczenie po jego pokładzie, złodzieju? - wybrzmiała groźba, ale różdżka wciąż była spuszczona. Rany, nie chciał wiedzieć, co by było, gdyby Travers zamienił ją na pięści. Miał przecież wielkie marynarskie łapska, które zgniotłyby mu głowę.
Zatrzymał się, kiedy zasłyszał nazwisko Carterów. Interesujący obrót spraw, w który byłby nawet skłonny uwierzyć.
- Więc Carterowie nasyłają Cię na pokład mojego okrętu i nakazują przeszpiegi. Jedna rzecz mi się nie klei: tymi Carterami byli członkowie mojej załogi snujący powiastki o wielkim kapitańskim skarbie, którego przyszedłeś tu szukać? - Thomas wpadł jak śliwka, bo akcja była ustawiona - a Travers pamiętliwy. Pytanie, czy faktycznie miał wobec niego złowrogie intencje, skoro wciąż rozmawiali? - Opowiedz mi więcej o tych Carterach. I przypomnij mi, jak się nazywasz, złodzieju? - dobrze byłoby móc wreszcie nazwać złodzieja po imieniu. Szczególnie w obliczu oferty, jaką wkrótce miał mu do zaoferowania. - Teraz już wiesz, do kogo należy. Skorośmy ustalili, że mamy wspólne zaszłości, pora odpracować dług. Martwy mi się nie przydasz, więc Kraken będzie musiał zaczekać na ucztę, choć wciąż rozważam oddanie Cię swojej załodze. Potrafią karać takich złodziejaszków, więc mówże - jesteś gotów przysłużyć się moim interesom, by zapracować na własne życie? - czy miał wielki wybór? Próbując stąd uciec równie dobrze mógł trafić na załogantów z zewnątrz - cholera wie, czy Travers nie obsadził ich pod drzwiami na taką ewentualność. Z drugiej strony, skoro i tak nie uda mu się niczego tutaj zwędzić, może praca dla kapitana tego galeonu przyniesie mu upragniony zysk?
Rodachan Travers
Rodachan Travers
Zawód : Kapitan Zemsty Kruka Padlinożercy
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10852-rodachan-travers https://www.morsmordre.net/t10900-badb-catha#332054 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10902-skrytka-bankowa-nr-2382#332058 https://www.morsmordre.net/t10901-rodachan-travers
Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]19.01.22 19:47
- Że okręt należący do lorda, rzecz jasna. Choć w pełnym świetle dnia z pewnością mógłbym rozpoznać i powiązać z lordem gust, niezwykły okręt, naprawdę - poprawił się od razu pochlebnie, nie mając nigdy problemów w podlizywaniu się. Mów co chcą usłyszeć i zachwalaj ich zawsze, kiedy tego oczekują - a ludzie oczekują takich rzeczy zawsze. Tym bardziej ci wysoko urodzeni lubili takie rzeczy, ci ludzie, którzy posiadali różne dobra, lubili być zapewniani o swojej wyjątkowości, a jeśli była jedna rzecz, z którą Thomas był dobry to były to właśnie słowa.
Thomas zerkał w stronę różdżki mężczyzny, gotowy do wykonania uniku przed zaklęciem w każdej chwili. W każdej... Nie chciał przecież oberwać zaklęciem czy uderzeniem. Stronił od walk, ale za to był skoczny.
- Oh, niewiele o nich wiem, czasem pracowałem dla nich w porcie przy zwykłym rozładunku, chociaż z pewnością padło kilka niepochlebnych słów w kierunku lorda, nic co ośmieliłbym się powtórzyć, bo to nie w dobrym guście, ani prawdziwe rzecz jasna - odpowiedział zaraz Thomas, wyznając zasadę, że dopóki ktoś chciał rozmawiać, powinno się z tą osobą rozmawiać. - Chciałem powtórzyć im kilka opowieści o lordzie Rodachanie Traversie nieposkromionym na niebezpiecznych wodach, ale nie byli zainteresowani, a jedynie oczekiwali dodatkowych rąk do pracy z mojej strony - wyjaśnił zaraz, milcząc na temat kradzieży i swojego złodziejstwa. Nie musiał się tłumaczyć, niczego nie ukradł, a skoro tak to nie był złodziejem. Znaczy, niczego nie ukradł od tego mężczyzny w tym momencie. - Timothy Jones, sir - zełgał bez najmniejszego zawahania, bo i nie pierwszy raz podawał fałszywe imię, a kto by rozróżnił Thomasa Doe od Timothiego Jonesa, brzmiało niemalże tak samo - czy miało podobną ilość sylab, czy wydało się Tomkowi w tym momencie na tyle podobne, że z pewnością lord nie powinien jakoś bardziej pamiętać jego umienia.
- Och, sir, nie jestem złodziejem - zapewnił mężczyznę. - Ale nie zaprzeczę ani nie potwierdzę, że mogę posiadać pewne umiejętności, które mogą lub nie mogą przydać się do ewentualnego wejścia do niezbyt dostępnych dla innych miejsc i pomieszczeń całkiem niezauważony - zapewnił z uśmiechem, bo skoro i okazja sama przychodziła do niego, wcale nie miał w zwyczaju odmawiać podobnym. Może, gdyby częściej odmawiał takim okazjom, jego życie byłoby bezpieczniejsze?
Całkiem możliwe. Ale również i nudniejsze, a czego jak czego, ale odrobinie adrenaliny nie odmawiał. Tym bardziej, że jego brat nie ryzykował w tym momencie niczym, a tylko on tym, że może udać mu się zdobyć kilka... dodatkowych monet. Albo i coś innego?
- Ale na pewno byłbym zdolny do wykonania takiej pracy.


Przystań, port w Cromer - Page 4 EbVqBwL
Tom Doe
Tom Doe
Zawód : Złodziej, grajek
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Things didn't go exactly as planned
but I'm not dead so it's a win
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Przystań, port w Cromer - Page 4 AGJxEk6
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9764-thomas-doe?nid=5#297075 https://www.morsmordre.net/t9998-buleczka?highlight=Bu%C5%82eczka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t9797-skrytka-bankowa-nr-2234 https://www.morsmordre.net/t9798-thomas-doe#297380
Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]20.01.22 2:09
Właściwie terminologia 'statek' określająca okręt była całkiem poprawna, jednak Rodachan i tak zawsze czepiał się tego sformułowania, bo pływał na cholernym wojennym galeonie, a nie byle statku handlowym, jakich obecnie wiele więcej na szerokich wodach. Poprawione sformułowanie było więc godniejsze i usatysfakcjonowało go w pełni.
- Wystarczy tego podlizywania się, dłużej go nie zdzierżę. Na kogo działa to bełkotliwe łgarstwo? - wiedział przecież, że chłopak mówił to, co lord mógłby chcieć usłyszeć. Być może inny szlachcic łechtałby sobie tym ego, ale nie Travers - człowiek, który przedkładał działanie nad gadanie, a to drugie w nadmiernych ilościach jedynie wzbudzało jego frustrację.
Trudno było przełknąć jego dalszą wypowiedź bez choćby cienia uśmiechu na twarzy. Chłopak może nie tyle potrafił kłamać, co zabawiać - opowiedziana historia, choć nader żałosna, potrafiła jakoś ostudzić zapały do agresji, czyniąc Thomasa w jego oczach nieszkodliwym. Rodachan był wyraźnie zaciekawiony jej rozwojem, ale też odpowiedzią na pytanie - kto się na to nabiera? Cóż, czasu wolnego miał jeszcze trochę, więc sprawdził, dokąd go to zaprowadzi.
- No już, pucybucie. Tam jest szmatka; wypoleruj mi buty i zabaw mnie historią, a może zarobisz zaliczkę. - roześmiał się w głos, ale nagle urwał ten śmiech i spojrzał na niego gniewnie, bawiąc się teatralnością tej sceny. - Mam nadzieję, że nie ważyłeś się powiedzieć złego słowa w mojej sprawie. Tego dobrego też już nie chcę słyszeć; najlepiej to już w ogóle skończ gadać. - Zmienił zdanie. Ileż można słuchać ochów i achów, które do niczego nie prowadzą?
Timothy Jones. Miał wzorową pamięć, wszak był historykiem - ale przecież ostatnim razem, kiedy się widzieli, został upity, a wcześniej Thomas był tylko chłopakiem z portu. Patrząc na niego, nie miał wątpliwości, że imię koresponduje z twarzą, ale włamywacz nie dał mu podstaw, by traktować go poważnie. W każdym razie niespecjalnie obchodziło go jego prawdziwe imię, więc po prostu przyjął obecną wymówkę, nie wnikając, czy chłopak kłamie, a może wręcz przeciwnie.
- Rozmawiamy, złodzieju. Nie uważasz, że to nieco przeczy Twoim talentom? - spytał, wciąż mając się na baczności, co by mu chłopak nie spróbował zrobić krzywdy, ale wyraźnie nie prężył już muskułów w gotowości do ataku od chwili, kiedy przyznał, że martwy mu się nie przyda. Prawdą było, że Thomas mógł naprawdę posiadać zdolności w cichym myszkowaniu po wzbronionych miejscach, a Rodachan był na niego po prostu przygotowany. Wątpił, że ktoś zdolny ukraść mu drogą biżuterię, będzie miał najmniejszy problem z wykonaniem pracy tego gatunku.
- Zależy mi na pewnym białym kruku. Osoba, która weszła w jego posiadanie, nie jest specjalnie skora do udostępnienia mi go polubownie. Mógłbym przelać krew, lecz śmiem wątpić, by było to zasadne. Zostawię jego życie w Twoich rękach, Timothy Jones. Jeśli uda nam się wykraść tę księgę z jego posesji, załatwimy to po cichu i nikt na tym nie ucierpi. - przedstawił zarys sytuacji i zajął swobodniejszą pozycję, opierając się o drewnianą ścianę kapitańskiej kajuty.
Rodachan Travers
Rodachan Travers
Zawód : Kapitan Zemsty Kruka Padlinożercy
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t10852-rodachan-travers https://www.morsmordre.net/t10900-badb-catha#332054 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10902-skrytka-bankowa-nr-2382#332058 https://www.morsmordre.net/t10901-rodachan-travers
Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]24.11.23 10:56
|30.07.1958

Wiatr marszczy wody w porcie, gdzie od samego rana trwała krzątanina. “Szalona Selma” stała ze zwiniętymi żaglami i przechodziła przegląd. Jak zawsze kiedy zawijali po żegludze, a tych ostatnio było wiele. Kenneth Fernsby zawsze był człowiekiem morza. Od najmłodszych lat marzył o przygodach na bezkresnych wodach. Pływał na wielu statkach, wpadał w niejedne tarapaty. Ba! Sądził, że ostatnie przepychanki z Rosierem uniemożliwią mu dalszą karierę. Stało się jednak inaczej. Jego szansa nadeszła, gdy dołączył do załogi statku żeglarskiego o nazwie "Szalona Selma", która był dumą Kapitana Traversa. Rodowi Pierwszy był poddańczo wierny. To dzięki nim był w tym miejscu, to oni dali mu szansę. Jako szczeniak tego nie rozumiał, teraz zaś wiedział ile im zawdzięczał. Nie mógł narzekać na swoje życie. Zarabiał tyle, że mógł mieć mały, ciasny dom. Środki przeznaczał na codzienne potrzeby, a gdy statek stał dbał o jego stan. Tak jak miało miejsce teraz.
Wiedział, że przegląd stanu pokładu to nie tylko rutynowe sprawdzenie, ale szansa na udoskonalenie i wzmocnienie magicznych mechanizmów statku. Zaczęło się od rutynowych sprawdzeń dziobu – sprawdził, czy żagle są bez skazy, a magiczne napędy w pełni funkcjonalne. Następnie zanurzył się w wnętrzu statku, rozpoczynając od kajut załogi.
W kajutach sprawdzał zaklęcia chroniące przed falami i wilgotnością. Wskazywał na wyblakłe runy na ścianach, zalecał odnowienie ochronnych zabezpieczeń, które miały chronić załogę podczas sztormów. W międzyczasie rozmawiał z członkami załogi, wysłuchując ich uwag i sugestii. Wiedział, że doświadczenie marynarzy na pokładzie mogło dostarczyć cennych informacji na temat ewentualnych problemów. Nie ignorował nigdy ich zdania, chociaż mógł się z nim nie zgadzać. Nie był głupkiem, wiedział, że ma pod sobą o wiele starszych od siebie ludzi, bardziej zaprawionych w bojach niż on sam, a przecież ledwo po zakończeniu Hogwartu od razu zaciągnął się w długi rejs i od tamtej pory tylko tym się zajmował. Mógł uważać, że jest nieomylny. Bywał nierozważny, lubił ryzyko, ale gdy chodziło o statek podchodził do zadanie ze śmiertelną powagą i bardzo skrupulatnie. Jednym z najważniejszych miejsc była mechanika statku.
-Panie Bones! - Zawołał od razu pokładowego cieśle i czarodzieja wprawnego w transmutacji. - Magiczne mechanizmy, które napędzały żagle i kontrolowały kierunek statku, wymagają precyzyjnej regulacji. - Wskazał na obciążniki, przekładki oraz zabezpieczenia lin. -Jeden błąd, panie Bones i staniemy się karmą dla ryb. - Zerknął na cieślę, który miał minę wskazującą na to iż odbiera uwagę Pierwszego jako czepialstwo. Pan Bones miał to do siebie, że uwielbiał dyskutować. Kenneth zaś nie miał na to dziś czasu. -Kapitan Travers chce sam osobiście dokonać przeglądu po naszej pracy, nie chciałbym mówić, że jego zaufany człowiek czegoś nie dopilnował. - Łgał jak z nut, doskonale wiedząc jak zmotywować czarodzieja do działania. Mięśnie na jego twarzy stężały, a potem marynarz zasalutował przykładając kciuk do skroni.
-Aj, sir!
Po tej krótkiej wymianie zdań zanurzył się w serce statku, przystępując do przeglądu kajut załogi. Zbadał każdy zakątek, sprawdzając stan mebli i wyposażenia. Magiczne runy na ścianach, które chroniły przed wilgocią i zmianami temperatury, były starannie analizowane. Nie robił tego sam, zawsze był ktoś z załogi, kto był odpowiedzialny za dane zadanie. Pytał, drążył i upewniał się, że wszystko zostało zrealizowane zgodnie z procedurami. Niewielkie naprawy, które trzeba było przeprowadzić, Kenneth od razu zlecił załodze wskazując miejsca, które wymagały szczególnego zaopiekowania. Nie było nic gorszego niż załoga, która chorowała, ponieważ nie miała zapewnionych odpowiednich warunków bytowych.
Zegar portowy wybił godzinę dwunastą kiedy zdecydował się sprawdzić poszycie statku. Nim jednak przystąpił do tego zadania, zdecydował się na krótką przerwę. W towarzystwie kanapek oraz cienkiej, portowej kawy zabrał się za przegląd poprzednich raportów. Zwykle nie mógł sobie niczego zarzucić, ale po ostatniej wyprawie wiedział, że takowych może być więcej. Zwłaszcza po tym co do tej pory usłyszeli i widzieli. Gdzieś w kościach czuł, że zbiera się na potężny sztorm i to taki, który mógłby ich zmieść z powierzchni. A tego ostatniego wolał uniknąć. Wstał i podszedł do okna. W porcie trwał, jak zawsze, wielki  ruch. Na wozach przewożono towary, tragarze wykorzystywali za równi siłę mięśni jak i magii do przenoszenia wielkich skrzyń i worków. Sięgnął pamięcią do czasów kiedy sam w ten sposób dorabiał. Słysząc pokrzykiwania bosmana zrozumiał, że przerwa właśnie minęła. Zbierając ze stołu papiery udał się na dalszą inspekcję. Kenneth zanurzył się w głębokie zakamarki kadłuba, sprawdzając każdy centymetr drewna. Tam, gdzie zaobserwował oznaki zużycia, natychmiast nakazał podjęcie renowacji. Zapewne załoga stwierdzi, że oszalał, że nazwa statku pasuje do Pierwszego, ale nic nie mógł pozostawić przypadkowi. Zaklęcia ochronne były wzmacniane, aby zabezpieczyć poszycie przed wpływem słonych fal i zmieniających się warunków pogodowych.
W trakcie przeglądu Kenneth zauważył również nietypowy wzór na jednym z burtowych paneli.
-Bosmanie! - Zawołał, a mężczyzna w trzech susach znalazł się obok niego. Pierwszy wskazał na wzór.-Nie zwróciłem wcześniej na niego uwagi.
-To jest starożytny symbol ochronny, który dawniej służył do unikania opętań i niebezpieczeństw morskich, sir. - Wyjaśnił zapytany, a widząc zmarszczone czoło Kenntha dodał pospiesznie. -Poprzedni Pierwszy to wyrył.
-Dlaczego?
-Wierzył w moc tradycji. Wcześniej każdy statek takie posiadał.
Pierwszy nie był przesądny, ale wiedział jak niebezpieczne potrafi być morze. Przez chwilę wpatrywał się w symbol, aż ostatecznie zdecydował się na to, aby wzmocnić ochronne zaklęcia wokół tego symbolu, tym samym dodatkowo zabezpieczyć statek i załogę przed wypadkami morskimi. Lepiej było dmuchać na zimne.
-Jak wyglądają żagle? - Rzucił pytanie, a bosman zareagował od razu kierując się na góry pokład. Żagle "Szalonej Selmy" były jednym z najważniejszych elementów, które musiały być perfekcyjnie sprawne, aby statek mógł skutecznie podjąć się kolejnego rejsu. Pierwsze, na co zwrócił uwagę, to materiał. Sprawdził każdy centymetr płacht, analizując ich elastyczność i wytrzymałość. Żagle były już doświadczone przez wiele sztormów i długie podróże, co mogło wpłynąć na ich stan. W miejscach, gdzie wykrył słabości materiału, używał zaklęć wzmacniających, przywracając ich pierwotną siłę.
Następnie skupił się na szwach i połączeniach między poszczególnymi płachtami. Żagle musiały być perfekcyjnie zszyte, aby nie dopuszczać do wycieków i były w stanie skutecznie przenosić siłę wiatru. Tam, gdzie zauważył luz, nakazał mikro naprawy. Wszystko odnotowywał w dokumentach jakie przyniósł ze sobą. Załoga miała go dzisiaj dość. Po ich minach wiedział, że szuka dziury w całym. Wystarczyło jedno jego spojrzenia, aby zaraz wrócili do zleconych im prac.
W trakcie przeglądu Kenneth zidentyfikował także jedno z oznak zużycia - delikatne przebarwienia na jednym z rogów głównego żagla. To wskazywało na potencjalne przetarcia, które mogły prowadzić do uszkodzenia całej płachty w trakcie mocnego wiatru. Nie mogli sobie na to pozwolić. Kolejna informacja znalazła się w tabelach.
Olinowanie statku również było przedmiotem szczegółowej analizy. Kenneth sprawdził każdą linię, kałamarz, i blok, oceniając ich stan techniczny. Zauważył jedną z olin, która wykazywała oznaki strzępienia - jedno z zaklęć utrzymujących jej siłę zaczęło słabnąć. -Wymieńcie to. - Wskazał na jedną ze sztuk. Przy klarowaniu było kwestią czasu jak lina pęknie. W końcu stanął na środku pokładu i pokiwał z uznaniem głową.
-Dobra robota. - Oznajmił, ponieważ poza drobnymi poprawkami, to statek nie był uszkodzony, nie nosił znamion niewłaściwego dbania czy traktowania. Załoga karnie podchodziła do swoich zadań i reagowała natychmiast gdy coś się działo. Kenneth zamknął teczkę, wcześniej chowając w jej wnętrzu pióro.
-Po zakończonej robocie dla każdego rum w tawernie! - Zawołał donośnie, nie musiał używać zaklęcia, woda dobrze niosła jego słowa. Załoga ryknęła okrzykiem zadowolenia, a on sam ruszył w stronę gabinetu dozorcy portowego, aby zabrać się za spisanie raportu, który następnie przekaże kapitanowi.

|zt


I'm dishonest...
...and a dishonest man you can always trust to be dishonest. Honestly. It's the honest ones you want to watch out for, because you can never predict when they're going to do something incredibly... stupid.
Kenneth Fernsby
Kenneth Fernsby
Zawód : Marynarz, przemytnik
Wiek : 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Jestem nieuczciwy i uczciwie możesz liczyć na moją nieuczciwość.
OPCM : 15 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10073-kenneth-fernsby https://www.morsmordre.net/t10121-nereus#306722 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f380-dzielnica-portowa-horn-link-way-3 https://www.morsmordre.net/t10123-skrytka-bankowa-nr-2283#306724 https://www.morsmordre.net/t10127-kenneth-fernsby
Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]18.12.23 0:22
| 30 lipca

Okrągła jak galeon, jasna tarcza księżyca wisiała już wysoko ponad prawie nieruchomą powierzchnią wody, kiedy Szalona Selma odbiła od brzegu, wypływając z portu w Cromer. Jej ciemnogranatowe, prawie czarne żagle były pod osłoną nocy niemal niewidoczne, choć czerwone światło komety – zmieszane z mdłym blaskiem pełni – rzucało na pokład i uwijających się na nim żeglarzy niepokojącą, nienaturalną poświatę. Na zawieszoną na nocnym niebie gwiazdę Manannan spoglądał zdecydowanie częściej niż zwykle, nie potrafiąc wypchnąć z umysłu słów wypowiedzianej przez Arwę przepowiedni. Czarne, pozbawione białek oczy syreny pojawiały się w jego snach, a jej głos wypełniał uszy, odzywając się echem w pamięci jeszcze na parę chwil po przebudzeniu. Wierzył, że mówiła prawdę – mimo że nie było absolutnie niczego, czym mógłby ją poprzeć; przekonanie o nadchodzącym, nieuchronnym nieszczęściu zakorzeniło się w nim głęboko, głębiej chyba nawet, niż zasłyszana przed laty przepowiednia wieszczki, zwiastująca mu zgubę. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że te dwie przestrogi były w jakiś sposób ze sobą powiązane – ale czy to było możliwe? Oderwał wzrok od migoczącego w ciemności warkocza, jedno wiedział na pewno: jeżeli istniała jakaś ścieżka, która mogła uchronić go przed nieuniknionym, to była to ta wskazana przez Czarnego Pana. Wydarzenia w mugolskim forcie pokazały mu to wystarczająco wyraźnie, a słowa syren dopełniły całości; cień nie mógł go dosięgnąć, kiedy sam był z niego utkany.
Nie był pewien, czy ofiara złożona morskim córom miała w jakiś sposób przebłagać los – być może były jedynie jego zwiastunkami, sługami, wykonującymi płynące z innego źródła rozkazy – ale nie miał zamiaru złamać danego słowa. Wsparcie syren mogło wkrótce okazać się potrzebne, zawieszenie broni dobiegało końca; a nawet jeżeli nie – to widział już, jak wyglądał ich gniew, wypalone pod powiekami wizje podarowane mu przez Arwę nie zniknęły z jego pamięci – i nie mógł narazić na podobne niebezpieczeństwo już żadnego ze statków Traversów. – Trzymać kurs – rozkazał, rzucając ostatnie spojrzenie w stronę ciemnego horyzontu i kierując się ku prowadzącym pod pokład stopniom. Tuzin przebywających do tej pory w portowym areszcie więźniów – przede wszystkim złodziei i przemytników schwytanych na gorącym uczynku, nierzadko posiadających zatargi z Traversami – wyprowadzili z cel tuż po zapadnięciu wieczoru, nie zdradzając im rzecz jasna, jaką rolę mieli tej nocy spełnić. Manannan obiecał im, że wykonanie powierzonego zadania przyczyni się do skrócenia ich kary i właściwie: nie kłamał, uwięzienie miało zakończyć się dzisiaj; omówienie szczegółów pozostawił na później, nie podejrzewając, by którykolwiek z nich spodziewał się losu, który na nich czekał. Wieści o syrenach nie rozniosły się po porcie, Manannan zadbał, by dotarły wyłącznie do zaufanych mu ludzi; zgodnie z tym, co uzgodnił z nestorem, winą za zaginięcie statku obarczył piratów – przysięgając jednocześnie, że ich odszuka i wymierzy odpowiednią karę.
– Już czas. Na górny pokład – tam wszystko wam wyjaśnię – odezwał się oschle, znalazłszy się na dolnym pokładzie, gdzie tuzin mężczyzn w różnym wieku siedział na przytwierdzonej do burty ławce. Ręce mieli spętane, Manannan nie miał zamiaru ryzykować wybuchającymi pomiędzy nimi bójkami czy buntem; część spojrzała na niego żywo, inni wydawali się nieco nieprzytomni, jakby obudził ich z płytkiej drzemki. Najmłodszy z nich mógł mieć co najwyżej osiemnaście lat, sięgająca pasa broda najstarszego upstrzona była siwizną. Kilku z nich podniosło się od razu, ruszając w stronę schodów, trójka pozostała jednak pod ścianą, łypiąc na kapitana wrogo.
– Zaraz, zaraz – chyba należy nam się słowo wyjaśnienia, co? – rzucił jeden z nich, ciemnowłosy chudzielec z kaprawym okiem. Zadarł wysoko brodę do góry, spoglądając na Manannana wyzywająco, co samo w sobie sprawiło, że Travers zacisnął mocniej szczękę, a w jego jasnych tęczówkach błysnęło ostrzeżenie. Dłoń oparła się na przytroczonej do pasa różdżce, jeszcze jej nie wyciągnął – ale był na to gotów.
– No właśnie – bo myśmy tu myśleli i stwierdziliśmy, że chcemy wiedzieć, z czym mamy do czynienia już teraz, zanim się zgodzimy – dodał drugi, kiwając szybko głową.
– Po pierwsze – odezwał się Manannan, tonem pozornie spokojnym, podszytym jednak jakąś niewypowiedzianą, lodowatą groźbą – nikt nie wymaga tu od was myślenia. – Jednym płynnym ruchem wyciągnął różdżkę, po czym skierował ją w nogę chudzielca. – Luxatio – wypowiedział pewnie; rozległ się trzask, po czym kolano mężczyzny wygięło się groteskowo do przodu, a on sam upadł. Z gardła wydarł mu się krzyk, po którym nastąpiło siarczyste przekleństwo, przekształcające się następnie w kwilenie. – Po drugie – kontynuował Travers, przez chwilę obserwując czarodzieja z zainteresowaniem; wciąż jeszcze poznawał tajniki czarnej magii, sprawdzał granice – z każdym dniem napierając na nie pewniej – jedynym, co się wam należy jest stryczek. Dzięki uprzejmości mojej rodziny, macie szansę go uniknąć. Prevaricator ossis – wypowiedział, sięgając po kolejną inkantację, tym razem kierując różdżkę w stronę drugiego z buntowników. Głuchy trzask wypełnił ładownię, gdy jego kość piszczelowa pękła, a on sam dołączył do swojego towarzysza na brudnej podłodze, obejmując ramionami zranioną kończynę i wyrzucając z siebie obelgi pod adresem Manannana. Ten poświęcił mu jedynie parę sekund, zaraz potem przenosząc wzrok na trzeciego z grupy – który bez słowa dołączył do więźniów zmierzających na górny pokład. – Wynieść ich – zwrócił się do członków załogi, których sylwetki pojawiły się na schodach, zwabione hałasem. Przytaknęli od razu, po czym podeszli do dwójki mężczyzn, żeby dźwignąć ich z podłogi. Bolesne jęki nie zrobiły na Traversie wrażenia, nie akceptował buntu ani podżegania do niego w żadnej postaci – zwłaszcza kiedy po drugiej stronie ładowni zmaterializowała się postać Earwyna, nonszalancko opartego barkiem o podtrzymujący sufit słup i przyglądającego mu się z mieszaniną rozbawienia i pogardy.
Spierdalaj, pomyślał, odwracając się, żeby tuż za więźniami wyjść na górny pokład. Szalona Selma wciąż sunęła bezgłośnie wzdłuż wybrzeża, popychana siłą magii i lekkim, ledwie wyczuwalnym wiatrem. Manannan podszedł do burty, starając się z półmroku wyłonić znajomy kształt linii brzegowej; bez trudu wyłapując wyrytą w skalnym klifie grotę, gdy tylko znalazła się w zasięgu wzroku. Sam jej widok posłał nieprzyjemny dreszcz wzdłuż jego kręgosłupa, w środku nocy prześwit pomiędzy wysokimi ścianami wydawał się tak czarny, że nie docierało do niego nawet światło księżyca. – Zwinąć żagle – zadecydował. Nadszedł czas; omiótł wzrokiem okolicę, woda wydawała się niemal nieruchoma – nigdzie nie było widać śladu po syrenach, ale nie miał wątpliwości, że czekały; gotowe odebrać swoją zapłatę w postaci obiecanych ofiar. – W tej grocie – powiedział, zwracając się do zgromadzonych na pokładzie mężczyzn (dwóch z nich wciąż było podtrzymywanych przez marynarzy) – znajduje się jeden z naszych okrętów, Słona Catherine – skłamał. Statek został przez nich odholowany kilka dni wcześniej, obecnie już był poddawany naprawom w rodowym porcie przy Corbenic Castle – ale tego wiedzieć nie mogli ani nie musieli. – Nagły odpływ sprawił, że utknęła na mieliźnie. Weźmiecie dwie szalupy i popłyniecie do niej – załadujecie wszystko, co uda się uratować, i wrócicie tu w przeciągu godziny. Zrozumiano? – zapytał, nie spodziewając się już żadnych słów sprzeciwu.
– Wszystko jasne, ale – dlaczego teraz, w środku nocy? – wyrwał się jeden z mężczyzn; Manannan nie widział jego twarzy, schowany za plecami towarzyszy, pozostawał niewidoczny.
– Bo musimy to zrobić w czasie, kiedy fale są wycofane, a okręt nie znajduje się pod wodą – odpowiedział mu, jakby przemawiał do dziecka lub idioty. – Jeżeli macie jeszcze jakieś pytania, zachowajcie je na później. Mamy zaledwie godzinę, zanim zacznie się przypływ – wyjaśnił, wskazując na pierwszą, gotową do opuszczenia łódź. Więźniowie ruszyli ku niej z ociąganiem, rzucając ku sobie niepewne spojrzenia. Manannan się im nie dziwił; gęsta, zasnuwająca przesmyk mgła nie zniknęła, otaczając całą okolicę aurą, która wywoływała przebiegający wzdłuż kręgosłupa dreszcz. A może to było tylko jego wrażenie, spotęgowane wspomnieniami ostatniej wyprawy. – Żwawo – popędził ich. Członkowie załogi popchnęli najbardziej opieszałych i niedługo później obie łodzie opuszczono na wodę. Manannan nie spuszczał ich z oka, obserwując powolną wędrówkę w stronę groty. Kiedy zagłębiły się w mlecznobiałe opary, stały się mniej widoczne, ale jeszcze przez jakiś czas był w stanie dostrzec zawieszone ponad nimi latarnie – dopóki woda pod nimi nie zakotłowała się widocznie, jakby nagle doprowadzona do wrzenia. To były one – nie miał co do tego wątpliwości, mimo że pośród mgły nie dopatrzył się ani jednego syreniego ogona. Do Szalonej Selmy dotarły jednak wrzaski, stłumione odległością i oparami, cichnące szybciej, niż mogliby się spodziewać; krzyki, po których nastąpiła przejmująca, dzwoniąca w uszach cisza. Jaśniejsze punkty latarni zgasły, sprawiając, że nie było już na czym zawiesić spojrzenia.
Ofiara została złożona; mogli wracać.

| zt




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]20.12.23 18:22
| 29 lipca

Poranny odpływ powoli odsłaniał kolejne centymetry wystającego z morza klifu, widocznego jedynie dzięki czerwonawemu blaskowi zawieszonej na niebie komety. Było wcześnie; słońce nie pojawiło się jeszcze ponad horyzontem i jedynie słaba, mglista łuna odcinająca granatowe fale od równie ciemnego nieba zdradzała, że wkrótce miał nadejść świt. Szalona Selma czekała u wrót prowadzących do morskiej groty, ze zwiniętymi żaglami i zarzuconą kotwicą; na pierwszy rzut oka uśpiona – widoczna dla przepływających statków wyłącznie dzięki zawieszonemu przy grotmaszcie lampionowi, kołyszącemu się niemrawo razem z podmuchami wiatru. Sam pokład pozostawał prawie nieruchomy, pomiędzy olinowaniem tylko od czasu do czasu przemknęło kilku marynarzy; reszta stała przy burcie – obserwując snujące się ponad wodą opary z niepokojem i ciekawością wymalowanymi na twarzach.
Manannan również czekał; wypływając dwa dni wcześniej z Cromer obiecał sprowadzenie do rodzimego portu Słonej Catherine, a tę – zgodnie ze słowami syreny – miał odsłonić odpływ. Stojąc na dziobie i spoglądając w stronę brzegu wciąż nie był pewien, czy mógł temu zapewnieniu zawierzyć; Arwa mogła go oszukać, zaginionego okrętu mogło tu wcale nie być – ale jakieś wewnętrzne, trudne do opisania przeczucie mówiło kapitanowi, że historia, w którą został wplątany, choć nieprawdopodobna, była w istocie prawdziwa.
Sięgnął do wewnętrznej kieszeni, żeby wydobyć z niej niewielką piersiówkę, z której pociągnął solidny łyk rumu; alkohol rozgrzał gardło, ale nie zrobił wiele więcej, umysł miał trzeźwy – może nawet zbyt trzeźwy, szczegóły niedawnego starcia z syrenami raz po raz wypływały na powierzchnię jego pamięci, nadal świeże i ostre. Sama obecność w tym miejscu, widok czerniejącej pomiędzy skałami groty, budziły w nim niepokój; mimowolnie, odruchowo nasłuchiwał nawołujących go z głębin głosów, doskonale pamiętając, jak brzmiały – ale tym razem wody dookoła były ciche, a jedynymi dźwiękami rozlegającymi się w głębokim milczeniu poranka był szmer liżących burty fal. Wyglądało na to, że syren albo nie było w pobliżu, albo postanowiły dotrzymać danego słowa i nie atakować statków należących do Traversów – Manannan liczył na to drugie, plemię mogło być silnym sojusznikiem; a w połączeniu z krakenem, którego planował w niedługim czasie sprowadzić bliżej Norfolku, miało pozwolić jego rodzinie na przejęcie całkowitej kontroli nad tymi wodami.
Pewnego dnia, nie dzisiaj; dzisiaj stojące przed nim zadanie było inne – bardziej prozaiczne, wyłaniające się właśnie spomiędzy mgły i obniżającego się stopniowo morza.
Wystający maszt ze zwisającą smętnie banderą – pomarańczową ośmiornicą na granatowym tle – jako pierwszy zauważył żeglarz siedzący na bocianim gnieździe; jego krzyk poniósł się w ciężkiej ciszy jednocześnie donośnie i dziwnie głucho, z jakiegoś powodu sprawiając, że Manannanowi włoski na karku stanęły dęba. Schował piersiówkę z powrotem do kieszeni, po czym sięgnął po małą, żeglarską lunetę. Przyłożył okular do oka, spoglądając w stronę groty – i rzeczywiście tuż przy wejściu dostrzegając przechylony mocno maszt. Słona Catherine musiała zostać zaatakowana od razu, zanim jeszcze zagłębiłaby się pomiędzy skały – co po części wyjaśniało, jakim cudem Długiemu Johnowi udało się z niej uciec. Gdyby musiał wpław przemierzyć całą długość jaskini, nigdy nie dotarłby do suchego lądu. – Przygotować łodzie zwiadowcze! – rozkazał. Odłożył lunetę, rzucił ostatnie spojrzenie na grotę i ruszył w stronę środkowego pokładu. – Rozwinąć żagle! Ponieść kotwicę! Podpływamy bliżej – wydawał kolejne polecenia, a załoga – do tej pory jakby uśpiona – błyskawicznie zabrała się do pracy. W powietrzu rozległy się pokrzykiwania, zastukał przytwierdzony do kotwicy łańcuch. – Przygotować liny! – rzucił jeszcze Manannan, zanim dotarł do pierwszej z łodzi, zatrzymując się przy niej. Miał zamiar razem z tuzinem innych marynarzy podpłynąć do samej Słonej Catherine, żeby do jej trzech masztów przytwierdzić grube, holownicze liny. Plan zakładał wykorzystane Szalonej Selmy do przeciągnięcia wraku aż portu w Cromer – gdzie pracujący dla rodu rzemieślnicy mogliby go przy pomocy magii wydobyć, wciągnąć do suchego doku i poddać naprawom. Jak rozległym – tego jeszcze nie wiedział, nie miał pojęcia, w jakim stanie znajdował się okręt; podejrzewał, miał nadzieję, że syreny nie uszkodziły go zanadto – skupione bardziej na jego załodze niż samym statku, nie posiadającym dla nich żadnej wartości.
– Do szalup! – krzyknął. Nie wymieniał nazwisk, poszczególne grupy wybrane były już wcześniej, każdy członek załogi znał swoje zadanie – dlatego w pierwszej chwili Manannana zdziwiło, gdy żaden z marynarzy nie znalazł się na pokładzie łodzi. Odwrócił się, odszukując ich wzrokiem; stali w pewnej odległości, przyglądając się szalupom z wyraźnym wahaniem. Kapitan widział w ich twarzach niepewność, lęk, może nawet strach; trzymając się w kupie, patrzyli to na niego, to na białą, oblepiającą coraz lepiej widoczny wrak mgłę. No tak, mógł się tego spodziewać – opowieść o syrenach, które zalęgły wewnątrz groty, musiała obiec już wszystkich, z całą pewnością po drodze wyolbrzymiona i przejaskrawiona; piękne kobiety z rybimi ogonami, postrach żeglarzy, przestały nagle być dla nich legendą i historią opowiadaną późną nocą w pubie, zamiast tego stając się realne. Ich prawdziwość nie pozostawiała wątpliwości, przechylony maszt Słonej Catherine, wystający z wody niczym ostrzegawczy palec, rozwiał je skutecznie – a dla wszystkich było jasne, że jej załoga przepadła, ginąc w tragicznych okolicznościach. Manannan rozumiał wahanie marynarzy, nie miał jednak zamiaru go tolerować; ani tym bardziej pozwolić, żeby zbiorowy strach popchnął ich do buntu. – Ogłuchliście?! – krzyknął, odwracając się ku nim w pełni. Jego buty mocno zastukały o pokład, w głosie wybrzmiała stanowczość.
– Sir! – odezwał się jeden z młodszych członków załogi, Yates; Travers znał go dobrze, pływał pod jego rozkazami już od jakiegoś czasu – od samego początku uważał, że jest mocny głównie w gębie, ale miał talent do nawigowania. – Kapitanie, słyszeliśmy o syrenach – wyjaśnił, jakby to nie było oczywiste.
– Zginiemy jak tylko tam wpłyniemy! Dopadną nas, pożrą – zawtórował mu drugi, Fawcett.
– Na mózgi się z druzgotkiem zamieniłeś, nie ma tam żadnych syren – rozległ się nagle głos dobiegający do nich od strony rufy; młody majtek przerwał na chwilę przygotowywanie lin, żeby dogadać starszemu od siebie żeglarzowi.
– Oczywiście, że są – sprostował Manannan. Wszyscy odwrócili się w jego stronę; młody majtek zrobił wielkie oczy. – Rozmawiałem z nimi wczoraj. Czy wyglądam dla was na pożartego? – zapytał retorycznie, robiąc krok do przodu. – Sądzicie, że postanowiłem zaryzykować życiem dla wraku? Macie mnie za idiotę?! – Znów podniósł głos, jego krzyk odbił się od niedalekich klifów echem.
– Nie, kapitanie! – rozległo się kilka nakładających się na siebie odpowiedzi. Manannan nie zwrócił na nie uwagi, kontynuował.
– Syreny nie ruszą nikogo, kto pływa pod naszą banderą. Pozwolą nam na odzyskanie Słonej Catherine. Ale jeżeli w ciągu trzydziestu sekund nie znajdziecie się na łodziach, to nie zdążymy zrobić tego przed końcem odpływu – a wtedy wszystkich was złożę im w ofierze – zagroził. To zadziałało, najpierw w stronę szalup ruszył Yates, a za nim: pozostali, w ciągu paru chwil łodzie napełniły się żeglarzami. Manannan usiadł pomiędzy nimi, mając zamiar samodzielnie koordynować całą akcję.
W trakcie krótkiego rejsu do wraku nikt im nie przeszkodził, w wodzie nie mignął ani jeden syreni ogon. Ciągnąc za sobą przytwierdzone do pokładu liny, poruszali się powoli, ale sprawnie – zatrzymując się dopiero tuż przy pierwszym z masztów statku. W międzyczasie cofające się morze zdążyło już odsłonić kolejny, marynarze mogli więc zacząć zarzucać liny na poziome i pionowe belki, zawiązując mocne, magiczne węzły. Pracowali szybko, w widoczny sposób chcąc uwinąć się jak najprędzej – i jak najszybciej wrócić na pokład.
Gdy znów znaleźli się na Szalonej Selmie, okręt był już gotowy do drogi powrotnej; kotwica była podniesiona, ciemnogranatowe żagle rozwinięte; pierwsze podmuchy wiatru popchnęły statek ku głębszym wodom, a liny łączące go z wrakiem podniosły się, a później napięły. Selmą szarpnęło, przez moment wydawało się, że zupełnie się zatrzyma – ale później powoli, z oporem zaczęła sunąć przed siebie, tnąc obmywające burty fale. Powietrze przeciął stłumiony zgrzyt, gdy kadłub Słonej Catherine zaszurał o dno, ale niedługo później musiał się od niego oderwać, bo nieprzyjemny dźwięk ucichł. Słońce wyłoniło się wreszcie zza horyzontu, ogrzewając chłodne, poranne powietrze; a statek wypełnił się żywymi głosami załogi, widocznie ożywionej, zupełnie jakby lęk wiszący ponad nimi przez całą noc wreszcie się rozproszył.

| zt




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]31.12.23 23:27
| 1 września

Minęły dwa tygodnie odkąd świat się skończył – czy może, odkąd wisząca nad Anglią kometa rozpadła się na kawałki, częściowo zamieniając kraj w dymiącą pustynię – a Traversowie nie zdołali jeszcze policzyć wszystkich strat. Chociaż sam zamek nie ucierpiał zanadto (nie licząc groźnie wyglądającej wyrwy w dachu jednej z wież i nieopadającego uparcie pyłu, w którym mury ginęły niczym we mgle), to w wyniku deszczu meteorytów i gwałtownego wezbrania wód stracili dwa statki, a Norfolk pogrążył się w chaosie. Błagalne prośby o pomoc docierały do Corbenic Castle ze wszystkich stron, również spoza hrabstwa, a choć morski ród jak nigdy wcześniej potrzebował sojuszników, to póki co koncentrował się na własnych ziemiach: gasząc najpilniejsze pożary, ewakuując mieszkańców do tymczasowych schronień i odnawiając stare kontakty, żeby na pokładach okrętów dostarczyć najpotrzebniejsze zaopatrzenie.
Manannan w tym czasie pracował niemal nieustannie, a Szalona Selma przybijała do portu jedynie na krótkie chwile wytchnienia pomiędzy kolejnymi rejsami. W dużej mierze: rutynowymi, w przypadku dostaw żywności czy medykamentów liczył się czas, nie mogli sprowadzać ich zza siedmiu mórz, poza tym – on sam również nie mógł pozwolić sobie na dłuższą nieobecność. Odkąd zawieszenie broni dobiegło końca, wznowienie działań wojennych w pełnej skali pozostawało kwestią czasu; wróg póki co zdawał się jeszcze równie zdezorientowany, co oni, zajęty próbami okiełznania własnych zniszczeń, ale Manannan zdawał sobie sprawę, że wkrótce – gdy widmo głodu i śmierci przesłoni ideały – zbudowana na kataklizmie solidarność skruszeje niczym stare mury, zastąpiona walką o przetrwanie. Ludzkie nieszczęście zawsze rozbudzało chciwość w tych, którzy mogli na nim zyskać.
Tego dnia nie spodziewał się kłopotów, większość podróży spędził więc we własnej kajucie, dowodzenie nad Szaloną Selmą pozostawiając pierwszemu. Wyprawa miała być krótka i dosyć nietypowa, bo na dolnym pokładzie nie przewozili tym razem towarów, a ludzi – ewakuowanych z wioski zalanej po gwałtownym tąpnięciu terenu. Początkowo planowano przetransportować ich lądem, fala powodziowa odcięła jednak wszystkie szlaki, podmywając drogi i więżąc mieszkańców w kurczącej się stopniowo pułapce; nie było więc innego wyjścia niż wysłanie po nich szalup, które następnie dostarczyły ich bezpiecznie na pokład Szalonej Selmy. Statek, załadowany do granic możliwości, miał przybić do portu w południowej, oszczędzonej przez meteoryty części hrabstwa, gdzie przygotowywano już tymczasowe obozy i organizowano prowizoryczną pomoc. Trasa była łatwa i doskonale znana załodze, a pogoda nie zapowiadała wyzwań; chociaż niebo zasnuwały gęste, grożące opadami gradu chmury, to z północy dął stabilny wiatr, pozwalający im utrzymać wyznaczony kurs.
Do czasu.
– Kapitanie!
Znajomy głos bosmana zmusił Manannana do oderwania spojrzenia od rozłożonego na biurku pergaminu, w pierwszej chwili rozbudzając w czarodzieju przede wszystkim poirytowanie. Czy naprawdę nie byli w stanie przez kilka godzin poradzić sobie samodzielnie? Odepchnął się od blatu, kusiło go, żeby zignorować nawoływanie – ale ostatecznie ruszył do wyjścia, po drodze zgarniając ze ściennego wieszaka kapitański kapelusz. Drzwi do kajuty otworzył zamaszystym gestem, po to tylko, żeby spotkać się twarzą w twarz ze stojącym po drugiej stronie marynarzem. Niemal od razu dostrzegł, że ten wyglądał na poruszonego – otwarte szeroko oczy i pobladła twarz sprawiła, że ostry komentarz zamarł Traversowi na ustach, starty nagłym ukłuciem czujności. – Mówże – pogonił go, sam go wszak zawołał – nie oczekiwał więc chyba na specjalną zachętę.
Bosman jakby ocknął się z sekundowego letargu; wyprostował się energicznie, po czym wskazał na sterburtę. – Statek zmierza w naszym kierunku, kapitanie! Myśleliśmy, że to zwykły transportowiec, ale odkąd go dojrzeliśmy, zmienił kurs i w tej chwili jest na kolizyjnym – wypowiedział prędko, prawie zlepiając ze sobą słowa.
– Na kolizyjnym? Wysłaliście sygnały? – zapytał ostro, w tej samej chwili ruszając w stronę sterburty – żeby wychylić się za nią mocno, starając się dojrzeć okręt, o którym mówił bosman. Zmrużył oczy, statek był jeszcze daleko – ale rzeczywiście zbliżał się wraz z każdym podmuchem wiatru. – Pod jaką banderą? – pytał dalej, wyciągając rękę; oczekując, że żeglarz sam się domyśli, że żądał podania lunety. O dziwo – tak właśnie się stało, instrument zaciążył mu w dłoni.
– Piracką, kapitanie – odpowiedział bosman.
W pierwszej chwili Manannan uznał to za żart; piraci nie atakowali ich okrętów. Nie na tych wodach, nie tak blisko rodzimego portu; przyłożył okular do oka, gotów wyśmiać słowa załoganta, gdy jednak udało mu się ustabilizować rozedrgany obraz, dostrzegł to na własne oczy – czarną flagę powiewającą na grotmaszcie, zmierzającą ku nim z zuchwałością godną rebeliantów. Statek, który mknął w ich stronę, był jednak znacznie mniejszy od Szalonej Selmy, z jednej strony szybszy i bardziej zwrotny, z drugiej – w bezpośredniej bitwie morskiej niemogący się z nią równać. Jej załoga musiała być szalona albo zdesperowana, z pewnością nie odrobiła też zadania domowego, skoro zdecydowała się zaatakować okręt pełen cywili – a nie cennych towarów. Wyglądało na to, że żerowanie na kataklizmie już się rozpoczęło; Manannan nie miał jednak zamiaru pozwolić, by ktokolwiek żerował na Traversach.
Nie na jego warcie.
Oderwał lunetę od oka, po czym wcisnął ją w ręce bosmana. – Odbijamy na bakburtę, dopasowujemy kurs. Załadować działa – zarządził. Mknący w ich stronę kapitan nie wiedział jeszcze, z kim zadarł – miał się jednak o tym przekonać. – Uprzedzić pasażerów, że szykuje się bitwa – dodał jeszcze, czując rozgrzewającą krew adrenalinę – paradoksalnie ciesząc się z nadciągającego zagrożenia. Minęło już zdecydowanie zbyt dużo czasu, odkąd miał okazję uczestniczyć w prawdziwej akcji, przewożenie towarów z portu do portu zaczynało trącić nudą.
Potyczka z wrogim dwumasztowcem – dokładnie tak, jak się spodziewał – okazała się być krótka i przebiegła bez zaskoczeń; piraci zdołali wybić kilka dziur w sterburcie i uszkodzić olinowanie, nim ich okręt zaczął nabierać wody tak prędko, że musieli się ewakuować. Część skradzionego towaru, który zdołali przetransportować z ich pokładu, zniesiono do ładowni, a załogę wyrzucono za burtę – nie licząc kapitana, chudego czarodzieja o cwaniakowatym wyrazie twarzy, który stracił całą pewność siebie w chwili, w której załoga Szalonej Selmy zawlekła go na główny pokład. Tam, na rozkaz Manannana, powieszono go za ręce na poprzecznej części masztu, gdzie wył w niebogłosy, czekając, aż przestraszeni bitwą mieszkańcy Norfolku opuszczą ładownię. Chciał, żeby byli tego świadkami – żeby widzieli, jak robi przykład z człowieka, który ośmielił się zagrozić Traversom.
Poza tym – pragnął dać upust wszystkim tym emocjom, które kotłowały się w nim od dwóch tygodni. Potrzebował tego; obarczenia kogoś winą, wymierzenia komuś kary. Niezasłużonej, wystraszony chłystek nie mógł mieć nic wspólnego z katastrofą, która dotknęła Norfolk – prawdopodobnie nie miał wiele wspólnego z niczym, zwyczajnie próbując przeżyć w świecie, w którym przetrwać mogli jedynie najsilniejsi – ale nie miało to znaczenia. Dzisiaj miał stać się narzędziem do podniesienia morale załogi, do udowodnienia mieszkańcom hrabstwa, że Traversowie stali po ich stronie i mieli ich bronić. Manannan nie był głupi; wiedział, że wewnętrzne bunty były tak samo groźne, jak wzbierająca w rzekach woda. – Ten człowiek – krzyknął, zwracając się do zgromadzonych na pokładzie ludzi – zdecydował się was zaatakować! – Wskazał na niego; wijącego się, desperacko próbującego uwolnić z więzów, mimo że rozluźnienie ich oznaczałoby dla niego śmiercionośny upadek. Gdyby był na jego miejscu, też prawdopodobnie wolałby szybką śmierć od tego, co na niego czekało. – Ten człowiek postanowił nas zatopić, uniemożliwić wam ucieczkę, udaremnić ratunek. Być może zrobił to dla zarobku – mówił dalej, spoglądając w stronę straceńca – a może na polecenie zdrajców, rebeliantów; Zakonu Feniksa – ciągnął z odrazą, po tych słowach spluwając na deski. Osobiście szczerze wątpił, by zatopiony statek miał cokolwiek wspólnego z rebelią – ale mało go to obchodziło. – Nie ma na to naszej zgody – oznajmił. W tej samej chwili obrócił się w stronę mężczyzny, wyciągając ku niemu różdżkę. – Betula – wypowiedział ostro, wyrzucone przez morze drewno ze świstem przecięło powietrze. Upokorzony kapitan zawył – barki naprężyły się, głowa odchyliła od tyłu; Manannan uśmiechnął się, uczucie władzy nad czyimś życiem było upajające. – Corio – rzucił, celując w twarz mężczyzny. Ta zalała się krwią – ale w tym samym momencie Travers poczuł, jak czarna magia obraca się przeciw niemu, domagając się zapłaty; mgła zasnuła mu pole widzenia, a pokład zakołysał się gwałtownie pod jego stopami – mimo że Szalona Selma przez cały czas sunęła równym, niezmiennym tempem. Poczuł ciepło w okolicy nosa, a kiedy przytknął do niego palce, na opuszkach dostrzegł krew. Starł ją krawędzią szaty, głośne westchnienie szczęśliwie utonęło we wrzaskach ukaranego mężczyzny. – Jest wasz – rzucił do załogi, zasługiwali na wymierzenie kary tak samo, jak on – bo to również na ich życia dokonano zamachu. Rozłożył ramiona na boki, zachęcając pierwszych śmiałków do dołączenia, skrywając własne osłabienie; mieli jeszcze co najmniej kilkadziesiąt minut, nim statek zawinie do portu – a zmasakrowane ciało pirata zostanie wyrzucone za burtę, dołączając do jego załogantów.

| zt (1398 słów)




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]21.03.24 0:08
| wybierz datę :pwease:

Szalona Selma sunęła miękko w gęstej, mlecznobiałej mgle, unoszącej się na kilkadziesiąt centymetrów ponad morskimi falami i sprawiającej, że magiczny okręt zdawał unosić się w powietrzu. Poranny wiatr nie zdążył jeszcze rozwiać nocnych oparów, choć z pewnością niedługo miał to zrobić; jego chłodne, silniejsze porywy raz po raz uderzały w ciemnogranatowe żagle i targały ubraniami uwijającej się na pokładzie załogi, przy okazji niosąc ze sobą zapach nadchodzącej nieuchronnie jesieni. Tutaj, kilkanaście mil morskich od wybrzeży Norfolku, niemalże dało się zapomnieć o niedawnej katastrofie – morze pochłonęło odłamki meteorytów, mimo że z pewnością spoczywały gdzieś pod nimi, na morskim dnie; powietrze pachniało zaś solą i wiatrem, a nie wszechobecnym pyłem.
Nie jest ci zbyt chłodno? – zapytał, po wydaniu ostatnich rozkazów pierwszemu podchodząc do Melisande, zatrzymując się obok niej, tuż przy sterburcie. Jej obecność na pokładzie sprawiała, że załoga zachowywała się nieco inaczej niż zwykle, zdawał sobie sprawę, że obecność na statku kobiety – zwłaszcza tej konkretnej, lady Norfolku, żony kapitana – budziła u niektórych żeglarzy niepokój, żaden nie ośmielił się jednak powiedzieć czegoś na ten temat głośno. I słusznie; dzisiejsza wyprawa należała do tych krótszych – nie wypływali wszak w pełne morze, tego samego dnia mieli zawinąć do portu w Cromer. W świadomości Manannana wciąż znajdowali się więc na wodach Norfolku, gdzie żadnemu Traversowi – ani jemu, ani Melisande – nie mogło stać się nic złego. W innym wypadku nie zaryzykowałby zabrania jej ze sobą, nie po Nocy Tysiąca Gwiazd.
Okrzyki marynarzy i szmer przesuwanych lin zasygnalizowały zwinięcie największego, zawieszonego na grotmaszcie żagla, a Manannan wyczuł, jak Szalona Selma zaczyna wytracać prędkość; wiedział, że zbliżali się do celu nawet bez spoglądania na ukryty w kieszeni kompas, mimo że póki co nic w ich otoczeniu tego nie zwiastowało – wszędzie dookoła, jak okiem sięgnąć, widać było jedynie białe morze mgły, z którego daleko za bakburtą wyłaniał się wąski pas szarych klifów. To na nie na niego spoglądał jednak Travers; jego spojrzenie skierowane było w przeciwną stronę, skrzyżowawszy dłonie za plecami, przeczesywał kolejne połacie rozrzedzającej się mgły – aż w oddali dostrzegł w niej to, czego szukał. Spod powierzchni wody, kilkadziesiąt metrów od nich, wyłaniał się szary, pagórkowaty kształt, przypominający bezkształtną, skalistą wysepkę, i gdyby Manannan nie wiedział, czym w istocie był, za to właśnie by go wziął. Nie doszukiwałby się długich, ledwie widocznych pod szarą powierzchnią wody macek, ani podobnych do skalnych pęknięć szpar zamkniętych ślepi – i być może tak, jak żeglarze z zasłyszanych dawniej opowieści, nieszczęśliwie zbliżyłby się do dziwnej wyspy, ciekaw ukrytych na niej osobliwości. Co prawda Gae Bulg nie był tak wielki jak kraken z powtarzanych przez marynarzy legend, a za parę chwil miał skryć się na cały dzień pod powierzchnią, uciekając przed słabymi promieniami przedzierającego się przez chmury słońca, ale póki co jego zwodniczo udające skałę cielsko było doskonale widoczne – i to właśnie w jego kierunku wskazał, spoglądając na Melisande. – Spójrz – powiedział, po czym wyciągnął w jej stronę lunetę. Zapraszając ją na tę wyprawę, nie zdradził jej, z czym dokładnie potrzebował jej pomocy, choć z pewnością mogła się tego domyślać; istnienia krakena nie trzymał w końcu w tajemnicy, o jego okiełznaniu i bitwie w Landguard Fort opowiadając każdemu, kto tylko chciał słuchać. Niejednokrotnie wspominał też żonie o planach sprowadzenia go bliżej Norfolku. – Co widzisz? – zapytał, ciekaw, czy jej obeznane z magicznymi stworzeniami oko rozpozna, z czym mieli do czynienia.




some men have died
and some are alive
and others sail on the sea
with the keys to the cage
and the devil to pay
we lay to fiddler's green

Manannan Travers
Manannan Travers
Zawód : korsarz, kapitan Szalonej Selmy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
so I sat there,
beside the drying blood
of my worst enemy,
and wept
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 30 +4
CZARNA MAGIA : 12 +4
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10515-manannan-travers https://www.morsmordre.net/t10605-zlota-rybka#321117 https://www.morsmordre.net/t12133-manannan-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t10596-skrytka-bankowa-nr-2306#320992 https://www.morsmordre.net/t10621-manannan-travers
Re: Przystań, port w Cromer [odnośnik]21.03.24 22:48
Nie umiała się całkiem do tego przyzwyczaić. Uczucia, jakie wywierał w niej statek przesuwający się przez morze. Może nie miała też kiedy, bo prawda była taka, że nie stała się przecież stałym bywalcem Szalonej Selmy. Ale zauważyła go, lekki ścisk w żołądku - nie nieprzyjemny jak ten, który czuła za każdym razem wsiadając w niewielką, niemal wąską karoce. Inną w jakiś niespodziewany sposób może nawet ekscytującą. Przypominającą jej jednocześnie szybowanie po przestworzach aetonanem, kiedy pęd wiatru muskał policzki nadając im łagodnie różanego odcienia. Statek działał podobnie - przynajmniej, kiedy stała na pokładzie - choć widok przedstawiał z kompletnie innej perspektywy i odbierał jej kontrolę nad wyborem dokąd powędruje dalej. W końcu nie zależało to od niej. Na razie stała pozwalając pozostawić się w miejscu w którym nie miała nikomu przeszkodzić, ciemnym, oceniającym spojrzeniem obserwując pracę uwijających się na pokładzie marynarzy. Ucząc się prowadzących ich schematów, wypowiadanych słów, kolejnych czynności. Zauważając, że żaden z nich nie spojrzał jej w oczy. To nic.
Z opóźnieniem odsunęła tęczówki od jednego z nich przenosząc je na pojawiającego się obok mężczyznę. Odkrywała coś interesującego w obserwowaniu nie tylko życia statku, ale i tego, jak funkcjonował w tym jej mąż; co prezentował, ton z którym się wypowiadał, pewność która zdawała się dla nich podobna.
- Resztę załogi też zapytasz? - odpowiedziała pytaniem na pytanie rozciągając w ujmującym uśmiechu wargi. W spojrzeniu zalśniło rozbawienie kiedy przekrzywiła ledwie o kawałek głowę. Mimo iż nie wiedziała dokładnie dokąd się wybierają, przygotowała się odpowiednio - miała swoje własne podejrzenia. Fakt, że Manannan nie kazał jej się spakować na dłużej sugerował, że wrócą do zamku jeszcze dzisiaj. Dlatego poleciła Anicie by splotła jej włosy w dobieranym warkoczu - praktycznie i dostojnie jednocześnie, włosy nie będą wpadać jej do oczu przesuwane wiatrem. Uszy zdobiły skromne niemal klipsy, na palcach pozostały jedynie najważniejsze pierścienie, szyję zdobił kryształ - choć ten skryty był pod materiałem stosunkowo prostej koszuli o długich rękawach, które przy nadgarstkach przylegały do do ciała, zapinane guzikami. Spódnicę miała ciemną, granatową z cięższego materiały, sztywniejszego, mającego za zadanie nie wzlatywać ku górze by każdym silniejszym powiewie wiatru. Pantofle zostawiła dziś w domu, wybierając buty, które zakładała na wyprawy, uszyte na zamówienie, wykonane ze smoczej skóry sięgały do połowy łydki. Miała ze sobą torbę, też wykonaną ze skóry, chowając to, co zabrała ze sobą uznając za przydatne - ta leżała obok jej nóg. Na całość narzucony był płaszcz, powietrze choć orzeźwiające, było chłodne, malując jej policzki i nos, odcinając od bladej skóry. Promieniała - choć nie przez odczuwaną mimowolnie ekscytację i pogodę - na całe szczęście, czując się dzisiaj dobrze. - Nie jest. - odpowiedziała chwilę później, opuszczając odrobinę brodę. - Potrafię się ubrać odpowiednio do sytuacji. - dodała z krótkim rozbawieniem. Wcześniejsze pytanie było jedynie formą żartu, niewinnego droczenia, miała dziś dobry i lekki nastrój. Wybijająca się troska (choć w tą trudno było Melisande jeszcze całkowicie uwierzyć) przyniosła jej zadowolenie. Dlatego przekonała samą siebie do szczerej odpowiedzi. Nadal ucząc się i zmieniając się - dla siebie, czy pod niego?
Szmer lin i okrzyki marynarzy, zwijający się żagiel zwróciły jej uwagę i to ku nim spojrzała najpierw nie do końca rozumiejąc do czego mają doprowadzić kolejne działania. Pozwoliła by ciemne brwi zeszły się odrobinę do siebie w zastanowieniu. Zadzierała brodę spoglądając na maszt, by chwilę później spojrzenie przesunąć na męża, pytanie zamarło jednak na jej usta, potęgując zmarszczenie, kiedy dostrzegła w którą stronę spogląda Manannan. Opuściła głowę rozglądając się wokół w milczeniu, dostrzegając klify ale to nie ku nim spoglądał jej mąż. Chyba zwolnili - choć o tym, zdawał się mówić jedynie słabiej obijający się o nich wiatr. Przesunęła tęczówki za gestem spoglądając na pominięte wcześniej wybrzuszenie. Ale jedno krótkie słowo - zaproszenie - kazało jej za nim podążyć. Spojrzała na Manannana a potem na lunetę w jego dłoni, którą odebrała w milczeniu. Nie zdradził jej dokąd wybierają się dzisiaj - a ona, nie zapytała.  Oczywiście, że słyszała o krakenie, rozmawiali też o nim wcześniej - a kiedy uznała, że jej mąż rzeczywiście zamierza swoje plany wprowadzić w życie na dłużej znikała w rodowej bibliotece wyszukując informacji o tych stworzeniach, przeznaczając na to też czas w którym wcześniej pochylała się nad tematyką hipokampów. Miała wiedzę o różnych stworzeniach - ale fakty były niezaprzeczalne, większą część swojego dorosłego życia poświęciła na kształcenie się w zakresie smokologii, istoty morskie nadal skrywały przed nią wiele tajemnic. Postanowiła zaczekać. Oczywiście, że chciała zobaczyć krakena - nie tylko snuć możliwe przypuszczenia w cieple wspólnych komnat, ale potrzebowała jednocześnie, żeby to Manannan sam chciał by mogła się z nim spotkać - by uznał, że rzeczywiście może się przydać, że jej obecność jest potrzebna. Dlatego porzuciła próby sugestii, czy próśb zduszając je w sobie. Cierpliwość - choć nie była prosta - jak liczyła Melisande, tym razem mogła okazać się pomocna. Uniosła narzędzie, przymykając jedno oko, przesuwając nim po niepozornie wyglądającej wysepce, powoli, dokładnie ale nie potrafiła nic poradzić na to, że jej serce mimowolnie drgnęło w ekscytacji. Nie odpowiedziała od razu, nie odsuwając lunety, wyciągnęła rękę, żeby przesunąć gestem męża, samej robiąc kilka nerwowych kroków bliżej, jakby istotnie, robiły różnicę. A potem zamarła w przyjętej pozie; łokieć opierając o kończącą bok deskę, usztywniające w ten sposób rękę, odnajdując ją na wyczucie. Ruch który wykonywała był dokładny i powolny, jakby nie chciała niczego przegapić przesuwając lunetą od prawej do lewej strony, później wróciła trochę, ustawiając ją o milimetry niżej, obserwowała wodę wokół. Miesiące spędzone na obserwacji Wyspiarza Rybojada nauczył ją, że pozornie niewidoczne ruchy pod wodą, można było wychwycić czasem na powierzchni i wtedy ją dostrzegła, pierwszą nieprawidłowość. Odsunęła na chwilę głowę, żeby w szybkim ruchu zerknąć na Manannana i zaraz wrócić do przyjętej pozy. Oddech brała spokojnie, powoli lunetą sunąc raz jeszcze przez to, co ktoś nieuważny mógłby istotnie nazwać skałą. Jej wargi poruszyły się, kiedy wypunktowywała pewne właściwości, choć prawie nie wydały dźwięku. Przesuwała się tylko luneta, choć ruchy wody wcale nie ułatwiały jej zadania - nowość otoczenia w którym była, nie pozwoliło jej się przygotować. W końcu zatrzymała się na dłużej w jednym miejscu - jeśli dobrze oceniła, patrzyła właśnie na miejsce w którym powinien mieć ślepia. Wzięła wdech w piersi - potrzebowała notatnika. Uniosła się, chcąc go wyciągnąć, rozłożyć się powrócić do obserwacji. Odsunęła lunetę a z jej warg wyrwało się coś co przypominało jednocześnie westchnienie i śmiech, skryte pod ręką, którą uniosła do góry. I kiedy odwróciła się obok wróciła do rzeczywistości, a właściwie przypomniała sobie o tej w której nie była sama. Trudno by było inaczej, bo kiedy tylko uniosła tęczówki trafiła prosto na te Manannana a jasne spojrzenie zatrzymało ją w miejscu przypominając o pytaniu, które zadał. Mrugnęła raz a potem uniosła obie dłonie - w jednej nadal trzymając lunetę - żeby spleść je przy wargach rozciągających się w szerokim prawdziwym uśmiechu unosząc mimowolnie ramiona. Palce łącząc jeden z drugim by później uderzyć nimi kilka razu. - To on, prawda? - zapytała zerkając przez ramię za siebie. - Kraken. - dopełniła wracając tęczówkami do Manannana. - Jaki jest plan? Ile tu będziemy? Chciałabym wejść wyżej. - wyrzuciła z siebie odrobinę szybciej, niż mówiła przeważnie, choć zdania brzmiały niezmiennie melodyjnie. Rozejrzała się wokół dostrzegając splecione liny, ciągnące się aż do masztu, na które z pewnością mogłaby się wspiąć. Niewiele myśląc podeszła bliżej, zadzierając głowę, zaplatając ręce na piersi, wzrokiem oceniając konstrukcję. - Utrzyma mnie? - zapytała męża, zanim pomyślała wyciągając wolną rękę żeby złapać za linę. Zapomniała się. Dopiero po chwili orientując się, że jako dama - lady Travers, ostatnie czemu powinna się oddawać to wspinanie na lnianą drabinę - jakkolwiek się nie nazywała. Zamarła, marszcząc brwi. Wydęła usta oddając sekundowym rozważaniom. - Zapomnij. Więc? - zmieniła temat wracając do zadanych wcześniej pytań odchodząc - rzucając ostatnie spojrzenie ku linom - w kierunku pozostawionej torby, kucając przy niej, odchylając jej wieko.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors


Ostatnio zmieniony przez Melisande Travers dnia 25.03.24 22:55, w całości zmieniany 1 raz
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615

Strona 4 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Przystań, port w Cromer
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach