Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Brzeg
Organizowane w Weymouth pod przewodnictwem Prewettów uroczystości od setek lat łączyły czarodziejów niezależnie od ich pochodzenia, majętności i zajmowanych stanowisk. Miłość wszyscy świętowali wspólnie. Sierpień był czasem radości i spokoju dopóki nie rozpętała się wojna. Wynegocjowane w czerwcu zawieszenie broni pozwoliło czarodziejom i czarownicom na powrót do tradycji po dwóch latach walk i rozlewu krwi. Choć strach nie opuszczał ludzi, pozwolił im na chwilowe odetchnięcie od toczonych bitew i ucieczkę przed koszmarami.
Weymouth na nowo wypełniło się śpiewem, słodkimi zapachami, gwarem rozmów i przede wszystkim ludźmi. Tradycyjnie wianki plecione były przez panny, które ofiarowały je kawalerom. Zrywały kwiaty w samotności rozmyślając o własnych uczuciach, ale dziś plotły je także zamężne czarownice, w parach i grupach, ufając, że w ten sposób przypieczętują swój związek. Z kwietnymi koronami kierowały się ku plaży, gdzie puszczały na wodę wianki. Tam zainteresowani nimi kawalerowie, mężowie, narzeczeni i sympatie rzucali się morskie fale, by wyłowić dla wybranki serca jej wianek. Stara tradycja mówi, że panna nie może odmówić tańca kawalerowi, który wyłowi jej wianek.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
▲ W wiankach może wziąć udział nieograniczona ilość multikont, nieograniczoną ilość razy, ale każda postać może tylko raz rzucać kością Wianki. Rzucać kością Wianki nie mogą postaci, które pojawiły się na Wielkiej uczcie w Londynie. W losowaniu mogą brać udział wyłącznie aktywne postaci.
▲ Wyjątkowo w temacie może przebywać więcej niż jedno konto tej samej osoby jednocześnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:08, w całości zmieniany 2 razy
- Nie pamiętałam niczego takiego, dopiero dzisiaj... Gdy znalazłam się pod wodą... – urwała, przygryzając wargę. Skąd takie wspomnienie mogło pojawić się w jej głowie, skoro nigdy nie zanurzała się w wodzie głębiej niż do pasa? To było bardzo, bardzo dziwne... Tym bardziej po reakcji Alexa na jej słowa.
- Naprawdę tak uważasz? Tylko... co to może mieć wspólnego... Z tamtym dniem? – zapytała, jąkając się. Wciąż nie widziała związku między tym dziwacznym, niepokojącym wspomnieniem, które uważała za wymysł pobudzonej strachem wyobraźni, a przebudzeniem się w parku z dziurami w pamięci. Nie dopuszczała do siebie najgorszego scenariusza. Gdy jednak wypowiedział kolejne słowa, przeżyła następny szok. - Co? – zapytała, gdy powiedział, że fragment jej mózgu nie działa prawidłowo. – Ale... ale jak? Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej?
Wierciła się niespokojnie, a jej włosy pod wpływem silnego zdenerwowania zaczęły szybko zmieniać kolory. W końcu nie była to wiadomość, nad którą można było spokojnie przejść do porządku dziennego. Jej myśli pędziły jak szalone, zastanawiając się, jak to wszystko ze sobą połączyć i jakie będą tego dalsze konsekwencje.
- Alex, proszę, powiedz mi, o co w tym wszystkim chodzi! – poprosiła desperacko, chwytając jego dłoń i mocno ją ściskając, by nie pozwolić mu wstać i odejść, póki niczego jej nie powie.
Czyżby uważał, że straciła pamięć, bo się topiła? Ale przecież nie przypominała sobie, żeby tamtego ranka była w pobliżu jakiegokolwiek zbiornika wodnego, do którego mogłaby wpaść. Była przecież tylko na Pokątnej. A potem obudziła się w parku. W pobliżu nie było żadnej wody, tylko drzewa i trochę zarośli.
Z całą mocą starała się utrzymać rozbudzone do granic możliwości emocje, których - jeszcze - nie potrafiła poskładać. Biegające w tę i z powrotem fale, kumulowały się na jednym pragnieniu, by Percival wiedział, że to przerażające wszystko, które przekazał tak nieznanym jej tonem, nie było w stanie zmienić decyzji, którą podjęła dawno temu, plasując łowcę wysoko w hierarchii jej wartości. Osób, które niezależnie od dręczących ich burz, trzaskających piorunów i ulewy - będzie nosić blisko - tak wydawałoby się - zapomnianego serca. W końcu..on zawsze pachniał burzą, a może..tym przenikającym, orzeźwiającym i świdrującym - powietrzem po burzy.
Ponad tym wiercąca myśl bliskości ciepła bijącego z jego ciała, przyjmowanego teraz - nie tylko przez zetknięte ze sobą dłonie, wprawiała jej oddech - w niemałe wyzwanie. Nie mówiąc o kołataniu, które rozchodziło się po całym jej drobnym ciele, wyczuwając niejasne wibracje, nawet w opuszkach palców, kurczowo zaciśniętych na linii jego pleców.
Ani jedna myśl nie przemknęła przez jej świadomość, że jej gest mógł być...niepoprawny? Inara, przekazywała swoje decyzje i uczucia - nie tylko przez słowa. Dotyk zawsze był w niej niejako mocniej wyczulony i swoje zaufanie oznajmiała przez niego. Czasem tak bezpośrednie, źle widziane wśród szlacheckiej dystynkcji, ale zawsze, szczera. Była w tym pewna przekora. Wiedziała przecież, jak często uznawano jej zachowanie za dziecinne. A Inara uparła się działać wbrew smutkowi, który tak często ją otaczał. Niektórzy, bardziej złośliwi twierdzili nawet, że panna Carrow...zwyczajnie pomaga sobie eliksirowymi specyfikami. Ci bardziej życzliwi twierdzili, że utkwiła gdzieś w dziecięcym spojrzeniu na świat, nieświadoma doświadczeń i cierpienia ludzi, a dostrzegane w ludziach dobro jest tylko jej dzikim wymysłem. I wszyscy ci...całkowicie się mylili. Tak jak błądzili, oceniając jej ojca. Stąd ich uśmiechy, stąd jej "beztroska" i szczerość i ciepło, jakby chciała rozdać tym, którzy tego potrzebowali. I to - chciała tez ofiarować Percivalowi.
Ciche westchnienie, którego - miała nadzieję nie usłyszał - wypłynęło z jej ust, gdy odwzajemnił gest. Ramiona oplotły jej plecy, czując jak zamyka ją w delikatnym uścisku, w którym cichutka iskierka jej woli - chciała pozostać. Druga wierciła się, przypominając o nieprawdopodobności tego pragnienia.
- Właśnie wykonałeś jeden z nich - wyszeptała - a dalej jest związane z teraźniejszością...z prawdą i...nie zawracaniu - odetchnęła, czując znajomą, ognisto-siarkową woń jego skóry, nie pojmując dlaczego akurat teraz do niej dociera - żeby leczyć to, co było, trzeba sprawdzić co jest teraz - każdy wyraz, każde poruszenie jej ust niosło ze sobą prawdę, której - sama się uczyła, stawiając niepewne kroki, jak po cienkim lodzie, który groził załamaniem...i zamknięciem się przed nią - dopiero co uchylonych wrót, do świata, jaki rządził Łowcą - tak..nie ma już ich, ale nie możesz nosić ich cały czas na swoich barkach, wciągają cię tam - bała się swoich słów, nie potrafiła jednak pozwolić, by cienie przeszłości, pochłonęły i jego, zasypując w zgliszczach, które do tej pory siały spustoszenie w jego duszy - możesz pomóc za to innym...- urwała, gdy padły - tak przerażające ją słowa - nigdy tak nie mów - nie potrafiła ukryć bólu, który się wkradł w jej głos, niby zdradziecka strzała szpiega. Cisnęły się słowa - że - gdyby stało się, jak mówił - ona szukałaby takiej samej odpowiedzi, ale zacisnęła wargi, przyciskając policzek do jego skóry. Nie musiał o tym wiedzieć. Ona, tym bardziej. To była tylko myśl, tak?
W pierwszym momencie spięła się, gdy odsunął ja od siebie. Dłonie ześlizgnęły się niechętnie z silnych ramion, a chłód wdarł się, na ogrzewane do tej pory lico alchemiczki, ale...może to dobrze. Dotyk wiatru zmywał jej niepokój, a przecież, Percival nie zniknął, zostawiając jej tylko gniewne spojrzenie. Na nowo podniosła twarz, wpatrując się - tym razem w zieleń, jakby jaśniejszą, spokojniejszą?
- Przecież, to była moja decyzja - nie wiedziała co miała zrobić z rękami, które, nie czując pod palcami znajomego płomienia - splotła na pozostawionej wcześniej szklance, jakby w niej szukając zgubionego ciepła. Wargi wygięły się, dostrzegając podobne symptomy na twarzy mężczyzny - a ja powtarzałam, że sama o tym zdecyduję..i wiesz, tylko ci się tak wydaje. Po prostu zapomniałeś, jak to się robi - szklanka była właściwe pusta, dlatego dłonią wodziła po brzegu, zataczając na niej, widziane tylko przez nią wzory, jakby chciała stworzyć tam malunek.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Ostatnio zmieniony przez Inara Carrow dnia 23.11.15 9:25, w całości zmieniany 1 raz
Tymczasowo pozwalał jednak, by ta bardziej egoistyczna i samolubna część jego osobowości przejęła nad nim kontrolę. Najprawdopodobniej miał tego później żałować (oby tylko on), ale stopniowo poddawał się inarowym słowom, które brzmiały nawet przekonująco, gdy odłożyło się na bok wypełniający go cynizm i krążącą w żyłach gorycz. Odetchnął spokojniej, przez niepokojąco długą chwilę po prostu wsłuchując się w jej oddech, jakby szukał tam odpowiedniego rytmu, który pozwalał jej na bycie tak dobrą, a jemu – na odsunięcie na bok własnych uprzedzeń i barykad. Nie odpowiedział na jej słowa, bo jego własne po raz kolejny go zawiodły, nie chcąc uformować się w żaden sensowny ciąg. Jego myśli były zresztą tak chaotyczne, że ubranie ich w dźwięki wydawało się niemożliwe, ale być może również i niekonieczne. W końcu puste obietnice nie stanowiły żadnego zapewnienia, a na obecnym etapie tylko to mógłby jej ofiarować; bo chociaż już mu pomagała, samym wysłuchaniem tego, co miał do powiedzenia, to istniały kwestie, które musiał rozwikłać na własną rękę.
Spojrzał na nią, kiedy odsunęli się od siebie, spojrzeniem pełnym zarówno wdzięczności, jak i niewypowiedzianych wątpliwości, zapytania, cichego błagania?, wciąż jeszcze trzymając zdrowy rozsądek i napierającą ze wszystkich stron rzeczywistość w pewnym oddaleniu. Uśmiechnął się szerzej, widząc jej drgające kąciki ust i powoli kiwnął głową, tym jednym gestem potwierdzając, że słuchał. I że przyjął do wiadomości, jakkolwiek trudne by to nie było. – Dziękuję – powiedział, chowając za tym jednym słowem cały ten chaotyczny bajzel, który wirował aktualnie pod jego czaszką, sprawiając, że momentami kręciło mu się w głowie. Nie potrafił powiedzieć tego trafniej, każde zdanie wydawało się albo patetyczne, albo niewystarczające, albo nietrafione, a gesty – nieodpowiednie i dwuznaczne w odbiorze. – Przypomnisz mi? – zapytał jeszcze, zanim dotarł do niego wielowarstwowy sens tych słów, teoretycznie prostych i oczywistych, w rzeczywistości – mogących dotyczyć miliona różnych poziomów.
Zamilkł, jednocześnie oczekując odpowiedzi z niespokojnie bijącym sercem, jak i mając nadzieję, że nigdy nie nadejdzie, bo chyba nie przeżyłby, gdyby teraz się od niego odsunęła. Prosił w końcu o wiele – o więcej, niż sam był w stanie sobie zaoferować – o wybaczenie, drugą szansę, o powrót do życia, od którego sam ją przecież odsunął, nawet jeżeli nie bezpośrednio.
Przeniósł spojrzenie na jej oplecione wokół szklanki dłonie i na ten widok jego własne drgnęły niespokojne; powstrzymał się od ujęcia ich w ostatniej chwili, przypominając sobie stanowczo, że nie miał prawa. Mimo że wciąż czuł się w obecności Inary tak swobodnie, jak tylko było to możliwe, nie potrafił nie zauważyć, że coś między nimi uległo zmianie; nie pamiętał, żeby kiedykolwiek wcześniej zastanawiał się nad poszczególnymi gestami tak szczegółowo, ani żeby doszukiwał się w nich podwójnego dna. To nie leżało w jego naturze, nawet jeżeli szlacheckie wychowanie i potrzeba przetrwania w labiryncie arystokratycznych korytarzy wymagała od niego pewnego obycia w tej kwestii. Z nią było jednak inaczej, i ani wyuczone zasady, ani jego własna intuicja, na nic się tu nie zdawała.
Znów go zresztą zawiodła, kompletnie zignorowana, bo chociaż nie schował jej dłoni pod swoimi, to w następnej sekundzie pochylał się w jej kierunku, w jakimś pełnym ulgi i wdzięczności odruchu przyciskając usta do jej skroni. Po przyjacielsku, a przynajmniej tak sam siebie przekonywał, nie zauważając, że być może przytrzymał je tam nieco zbyt długo. – Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, cieszę się, że zgubiłaś ten wisiorek – powiedział, uświadamiając sobie nagle i z zaskoczeniem, że gdyby Inara bardziej uważała na swoje rzeczy, albo gdyby on nie patrzył pod nogi – do spotkania nigdy by nie doszło, a w tej chwili zapewne siedziałby w jakimś obskurnym pubie w Londynie, śledzony pełnym litości spojrzeniem barmana.
I can't un-sing a song that's sung
and the saddest thing about my regret
I can't forgive me and you can't forget
kissing
d e a t h
and losing my breath
Cichutka myśl, jedna z wielu, która obijała się na poligonie jej umysłu, wciąż uparcie twierdziła, że nie powinna tego wszystkiego robić, że jej przyjacielskie gesty, niosły ze sobą sprzeczne informacje i jeszcze moment, a zostaną odkryte i wyśmiane - jeśli nie przez Łowcę, to przez nią samą. Dopóki jednak dzwony w głowie milczały, wieszcząc jej porażkę, pozwalała prowadzić się jaśniejszym, prostszym impulsom, bez irytującej, naleciałości cienia.
Mała egoistka, ukryta gdzieś głęboko - czerpała niemą satysfakcję - z bliskości ciepła mężczyzny, który obejmował ją ramionami. Inara gniewała się na tę - niewytłumaczalną emocję, dusząc je tak mocno, jak potrafiła. Inny cel jej gestu, inny motyw posłał ją ku niemu. I tego była świadoma, pewna, a jednak - mimo usilnych prób, uczucie nie zniknęło, pozostawiając w niej niezmywalny ślad wstydu.
Choć Percy - nie mówił wiele (choć czemu miałaby się dziwić?), ledwie wyczuwalne czasem - poruszenia ciała, podpowiadały jej, że coś się zmieniało. I może, łomot, który słyszała w głowie, był tylko odbiciem, zwielokrotnionym przez jej własne tętno - uderzenia jego serca? Wstrzymała się przez chwilę, nasłuchując melodii, którą dosłyszała przy jego piersi, ale szum fal, dziwnie zagłuszał te brzmienia, jakby chcąc przypomnieć Inarze, gdzie się w rzeczywistości znajdowała.
Wraz z gestem, oddalając się od trzymanych ja do tej pory ramion, Inara wróciła do siebie. Na powrót mogła błądzić po znajomym licu i odetchnąć w niemej uldze, gdy usłyszała to jedno "dziękuję", w którym - nie odnalazła fałszu. Potwierdzenie - znalazła także w zielonych tęczówkach, w których - choć wciąż czaił się ciemny promień, gotowy do ataku, to ..coś przełamała. A może wyciągnęła? Albo przejęła? świadomość i wiedza, jaka teraz posiadała, nie była w żadnym stopniu lekka. Jednak nie czuła ciężaru na barkach, przysłanianego przez rosnący, jak morska fala - uśmiechu.
- Robię to od dłuższego czasu i nie zamierzam przestać - była w tym jakaś zapowiedź, czy też zapewnienie, że nie zniknie jeśli tylko będzie chciał mieć ją obok sobie - ja..wciąż pamiętam o naszym zakładzie i kuzynowskich aetonatach - Przecież - nigdy nie rzucała słów na wiatr, choć te - dźwięczały teraz, obijając się od skalnego brzegu. Choć - tak jak w pytaniu mężczyzny, kryło się jakieś niedopowiedzenie, którego znaczenie - wciąż tajemniczo kryło się pod powłoką przyjacielskich gestów, tworzących coś więcej.
Za długo spoglądała w dół, na pustą szklankę i - równie puste dłonie, choć ów brak - łączył się z czymś zupełnie innym - znowu powtarzając sobie w głowie - ciepłym. Podniosła oczy, tylko odrobinę wyżej, by ująć w spojrzeniu drgnienie jego ciała, które - nie wzbudziło w niej żadnej świadomości, że cokolwiek miało nastąpić. Dopiero tchnienie przy jej włosach i dotyk ust na skroni, wzburzył na nowo gonitwę uderzeń serca, które już samo gubiło się w swoim rytmie, zapominając jaki jest ten właściwy. Nie poruszyła się nawet o milimetr, zapominając tak o trzymanym w dłoniach naczyniu, jaki wzorach, które - jeszcze przed chwila tak rysowała na szklanej powierzchni. Teraz sprowadzało się do tych kilku, a może miliona sekund trwania w bezruchu, by nie zgubić miękkiego dotyku jego warg i gorącego oddechu. Zacisnęła palce mocniej na trzymanej szklance, tylko po to, by zdusić chęć odwrócenia głowy. Tylko..po co? Czego niby chciała?..
- Jakkolwiek by to nie brzmiało, ja też się z tego powodu cieszę i ...że to ty go znalazłeś - oddech wrócił na swoje - chyba - właściwe miejsce, uwolnione z nagłych objęć, wstrzymujących je emocji. Jej własne dłonie wydały się dziwnie nieporadne, kierowane drżeniem, ni to z chłodu, ni..pamiątki, we wciąż pulsującej od żaru skroni - Będziesz jeszcze na festiwalu? - uniosła wzrok, pierwszy raz od momentu, gdy obdarował ją przyjacielskim pocałunkiem. Ona też tak robiła czasem, prawda? Nad czym więc to zastanowienie? - czy...- i zanim sformułowała myśl, palce, poplątane same ze sobą, z utkwionym spojrzeniu w Łowcy - naczynie wyślizgnęło się, upadając z brzękiem na kamień, wylewając tę odrobinę trunku, pozostałą - jeszcze przed chwilą - na dnie, teraz znacząc sukienkę Inary. Przez chwilę spoglądała na swoje "dzieło", by w końcu rozjaśnić usta, znajomym, nieco przepraszającym wygięciem ust. Nie wypiła przecież tak wiele? Szklanka była rozbita.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Być może mimo wszystko czekało go coś oprócz potępienia.
Nie rozumiał, dlaczego mimo ogólnego rozluźnienia (czy to możliwe, że jeszcze przed kilkoma minutami gryzł metaforyczne palce z szarpiącego jego zakończeniami nerwowymi stresu?), jego serce biło dosyć niespokojnie, przyjmując nienaturalny, przyspieszony rytm, jak po biegu po schodach albo emocjonującym pojedynku. Nie chcąc przyjąć do wiadomości innej możliwości, zrzucał to na karb przeprowadzonej rozmowy i ponownego zagłębienia się w niechlubną przeszłość, chociaż przecież podskórnie musiał wiedzieć, że nie chodziło tylko o to. Bliskość Inary odznaczała się w jego świadomości zbyt wyraźnie, żeby był w stanie ją zignorować, zresztą – wcale nie chciał, bezkarnie ciesząc się bijącym od niej ciepłem i zrozumieniem, tak różnym od beznadziejności, panującej w środowisku, w którym ostatnio notorycznie przebywał. Zerkał na jej oświetlony mgliście profil, zastanawiając się, jakim cudem była w stanie zaakceptować go razem z tym całym niechcianym bagażem, i z tymi nowymi cechami, które – niezaprzeczalnie – nabył, a które przez ostatnie miesiące sukcesywnie odpychały go od całej reszty. Odpowiedzi nie znalazł, ale chwilowo również i jej nie potrzebował, nie chcąc ani zapędzać się w to, co przezornie nie zostało jeszcze wypowiedziane, ani rozważać ewentualnych konsekwencji, wiążących się z ich spotkaniem, które (chyba? a może tylko tak mu się wydawało?) zgubiło jasny kurs i obecnie dryfowało swobodnie, z rejonów czysto przyjacielskich, kierując się na inne, póki co – nieznane.
Uśmiechnął się szczerze, kiedy powtórzyła jego słowa w zmienionej formie. Otworzył usta, żeby odpowiedzieć jej na pytanie, ale nagły brzęk szkła o kamienie wytrącił go z rytmu; drgnął zaskoczony, w pierwszej chwili nie wiedząc, co właściwie się stało, a dopiero później ze zrozumieniem obejmując wzrokiem lśniące niewyraźnie odłamki szkła i mokre ślady na sukience.
Zdawało się, że ten cichy, choć ostry dźwięk, przypomniał mu o prawdziwej czasoprzestrzeni; dopiero wtedy zorientował się, ile czasu musiało minąć, bo w którymś momencie plaża niemal całkowicie opustoszała, czyniąc z nich ostatnie żywe dusze w promieniu co najmniej kilkudziesięciu metrów. Co prawda od strony ognisk wciąż dobiegała muzyka, a łuny odległych płomieni rozjaśniały nocne powietrze, ale zdecydowanie zrobiło się późno.
– Całe szczęście, że to nie fiolka z jakimś wybuchowym eliksirem – powiedział, wyciągając różdżkę i jednym machnięciem usuwając szklane odłamki spomiędzy kamieni. – Spróbowałbym uratować sukienkę, ale obawiam się, że mógłbym tylko pogorszyć sprawę – dodał przepraszająco; zaklęcia gospodarskie nigdy nie wychodziły mu najlepiej, bo czyszczeniem, praniem, zszywaniem, przeszywaniem i łataniem zawsze zajmowała się domowa skrzatka. – A odpowiadając na pytanie… resztę festiwalu raczej sobie odpuszczę, w ministerstwie już i tak nie są chyba specjalnie zadowoleni, że przedłużyłem urlop. – Nie potrafił powstrzymać lekkiego skrzywienia warg na myśl, o czekającej go na biurku stercie papierów i powrocie do tego klaustrofobicznego gabinetu, które szumnie nazywało się biurem.
Powoli podniósł się z płaskiego kamienia. Nie chciał jeszcze rozstawać się z Inarą, ale stłumiony wcześniej zdrowy rozsądek odzyskiwał wreszcie częściową władzę nad egoizmem i lekkomyślnością, przechylając szale ze strony chcę, na powinienem. – Mogę cię gdzieś odprowadzić? – zapytał, wyciągając rękę, żeby pomóc jej wstać, chociaż błądzące swobodnie myśli podsunęły mu przelotnie jeszcze inny powód. Szkoda mu było się z nią żegnać, ale podświadomie liczył na to, że tym razem będzie inaczej – że tym razem ich kontakt nie urwie się na kolejne dwa lata, a samo do zobaczenia będzie stanowiło raczej początek, niż koniec.
| zt
I can't un-sing a song that's sung
and the saddest thing about my regret
I can't forgive me and you can't forget
kissing
d e a t h
and losing my breath
Nie wiedział co go podkusiło, by wystawiać młodą dziewczynę na więcej stresu niż było to potrzebne. Mógł po prostu podejść i oddać młódce jej zgubę. Nie zrobił tego jednak, pozwalając by na twarzy dziewczyny odmalowywało się coraz większe zażenowanie. Nie czerpał z jej zakłopotania żadnej złośliwej satysfakcji. Odwrócił spojrzenie od zatoki i skierował je na dziewczynę, która zbliżyła się do niego z zamiarem odebrania swojej zguby. Wręczył jej szal, który do tej pory zaciskał w dłoni. - Ależ proszę. Wydaje mi się, że nawet gdyby odleciała za daleko, to znalazłoby się na to skuteczne zaklęcie. – Przywołujące na przykład. Urwał jednak, bowiem skrępowanie młodej dziewczyny było widoczne do tego stopnia, że martwił się, iż mógłby pogorszyć jedynie sytuację każdym kolejnym słowem. Nie mógł się jednak powstrzymać przed obrzuceniem spojrzeniem jej drobnej sylwetki w uroczej, białej sukience, która podobnie jak chusta, którą o mały włos zgubiła, powiewała pod wpływem silnych podmuchów wiatru. Dziewczyna musiała być w podobnym wieku do Clarissy, której ostatnimi czasy poświęcał zatrważająco mało myśli, nawet jak na byłą narzeczoną. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ta młoda dama, która na chwilę zatrzymała się, by odebrać od niego swoją zgubę, zdawała się być wyjątkowo obciążona przez los. Wydała mu się strasznie zahukana, jednak coś w jej spojrzeniu utwierdziło go w przekonaniu, że nie jest aż taką cichą wodą, na jaką wskazywało pierwsze wrażenie. – To prawda. – Odparł potakując, mimo, że w swoim życiu widział już o wiele bardziej urokliwe miejsca, to ten Brzeg miał w sobie coś przyciągającego. Jednak okolica nie miała aż tylu punktów zaczepienia, na których mógłby zawiesić oczy, co jego panna towarzyszka. Wreszcie postanowił się zreflektować i nim dziewczyna zdążyła cokolwiek powiedzieć, przedstawił się. – Proszę mi wybaczyć tę naganną postawę, wobec panienki. Nie zdążyłem się przedstawić. Anthony Burke. – Kiedy Judith podała mu dłoń, nachylił się, by ucałować jej wierzch, tak jakby znajdowali się na salonach, a nie na plaży. - Czeka panienka na kogoś?
skoro boskość chcą mi wmówić?
Nie zawiodę ich,
Bo stać mnie na ten gest
- Nie powiedziałem ci tego wcześniej, ponieważ rozmawiałem z Garrettem. I chcieliśmy na razie lepiej to zbadać, bez... martwienia cię - na jego twarzy wypisane było wielkimi zgłoskami poczucie winy, wraz z nieodłącznym bólem. Gdyby był kobietą, to pewnie miałby teraz łzy w oczach. Tak to tylko odczuwał tę niezręczną, nieprzyjemną suchość w gardle. Lyra chwyciła jego dłoń sprawiając, że nie mógł odmówić jej prośbie.
- W mózgu są różne obszary odpowiedzialne za różne czynności. A także za zapamiętywanie. Fragment właśnie tego obszaru, naprawdę niewielki, uległ jakiejś dziwnej... wariacji, dysfunkcji, uniemożliwiając zapamiętanie zdarzeń. Domyślasz się pewnie, zdarzeń z jakiego dnia - popatrzył jej w oczy, upewniając się, że rozumie. - Jeden z dwóch scenariuszy, według mnie, jest taki, że jest to jakieś dziwne, nieokreślone schorzenie polegające na losowym zwyrodnieniu tkanek. Jednak wtedy miałoby to podłoże genetyczne, a właściwie i tak nie wiadomo, czego szukać - zacisnął usta. Teraz druga część. - A drugi ze scenariuszy... nie wiem czy lepszy, czy gorszy. Jakakolwiek twoja krzywda... - rozrywa mi serce, pomyślał. Jednak nie powiedział tego na głos, zacisnął tylko powieki na chwilę i przełknął ślinę. Było to dla niego ciężkie. Sam był przecież bardzo młody, brakowało mu doświadczenia i obycia. Otworzył znów oczy, patrząc się jednak gdzieś w morze. - Druga możliwość jest taka, że ktoś cię zaatakował i później wymazał ci pamięć. Jednak musiał to zrobić bardzo niewprawnie, bo... chociażby ten przebłysk z topienia się... to zaczyna być coraz bardziej prawdopodobne - skończył, głosem zachrypniętym od nadmiaru emocji.
Niszczyło go to wszystko od wewnątrz. Opuścił swoje wszystkie bariery i przyciągnął Lyrę do siebie nie wiedząc, kto bardziej tego potrzebował.
Chyba jednak ona.
Ostatnio zmieniony przez Alexander Selwyn dnia 28.11.15 15:51, w całości zmieniany 2 razy
Czuła, że młody czarodziej zbierał myśli, wahał się, czy zdradzić jej swoje podejrzenia. Ściskał ją za ramiona, przytrzymywał w miejscu, a ona siedziała przed nim, drżąc leciutko i wpatrując się w jego twarz. Z o wiele większym niepokojem niż wtedy, kiedy odwiedzał ją w Mungu i rozmawiali ze sobą o znacznie przyjemniejszych sprawach. Kto by pomyślał, że ich dzisiejsze spotkanie przybierze taki obrót? Nie takich wieści się spodziewała, zaczynając wcześniej rozmowę.
- Rozmawiałeś z Garrettem? On nic mi o tym nie mówił – powiedziała, a w jej oczach błysnęło rozczarowanie. Garrett wiele rzeczy przed nią zatajał. Najwyraźniej uważał ją za zbyt niedojrzałą i naiwną do pewnych spraw. I choć ona także miała przed nim swoje tajemnice, czasami mniej lub bardziej skutecznie próbowała coś przed nim ukryć (jak choćby to, co wydarzyło się kilka dni temu), to jednak poczuła nieprzyjemny żal, kiedy Alex wyznał jej, że Garrett wiedział o jego podejrzeniach, a jednak zdecydował się to przemilczeć.
Poruszyła się niespokojnie. Kilka razy otworzyła i zamknęła usta, ale zamilkła, pozwalając mu kontynuować.
- Więc sugerujesz... – Przełknęła głośno ślinę, gdyż z wrażenia zaschło jej w gardle. To wciąż uparcie nie chciało do niej dotrzeć. – Że ktoś mógłby... – Urwała i pokręciła głową. To była taka abstrakcyjna myśl! Ktoś mógł ją skrzywdzić i później wymazać jej pamięć? Tylko kto i w jakim celu? Do jej głowy natychmiast przyszło jednak prawdopodobne wyjaśnienie – Melanie Karkarov, kobieta, która ukradła jej włosy i przybierała jej wygląd, by umykać przed aurorami, i przez którą to Lyra została złapana przez niejakiego Wooda, który później zginął z rąk prawdziwej Karkarov. Miało to miejsce właśnie kilka dni temu, pod koniec lipca, więc to wspomnienie, całej sytuacji począwszy od omyłkowego zabrania przez aurora na przesłuchanie aż po wyprawę na Nokturn, gdzie namierzono kryjówkę czarownicy, wciąż dość wyraźnie rysowało się w jej pamięci i teraz znowu powróciło. Bo jeśli to nie Melanie ją tak urządziła parę tygodni wcześniej, to kto? Kto mógłby chcieć ją krzywdzić? Była przecież tylko zwykłą nastolatką, uliczną malarką, która raczej nikomu się nie naraziła. I która nie miała pojęcia, że prawda jest zupełnie inna i tak bardzo mroczna. Niemniej jednak, już wtedy (mylnie) połączyła sprawę utraty pamięci z tym, co Wood powiedział jej o Melanie, i dlatego przyjęła propozycję pomocy aurorom. Bo liczyła, że to dostarczy jej odpowiedzi, których wcześniej poskąpili jej Alex oraz jej brat.
A teraz Alexander sam wyraźnie zasugerował, że to czyjaś ingerencja mogła być przyczyną utraty wspomnień oraz tych dziwacznych omamów z tonięciem, które nagle uaktywniły się, gdy wpadła do wody i naprawdę zaczęła się topić.
- Po tamtym dniu czasami zdarzało mi się też mieć różne sny – zaczęła nagle, wciąż targana silnymi emocjami. – Śniło mi się, że uciekam przed czymś w ciemności, ale myślałam... że to tylko sny, że po prostu w taki sposób przeżywam stres związany z ukończeniem szkoły i zaczęciem dorosłego życia. Co, jeśli to także były przebłyski... tamtego dnia?
Znowu jednak zaczęła kręcić głową, ściskając ręce Alexa tak mocno, że prawie wbiła mu w nie paznokcie. Jednak gdy ją objął, znowu przylgnęła do niego, a jej włosy połaskotały jego policzki.
- To wszystko jest takie dziwne, pokręcone... – szeptała wciąż. – I co teraz, Alexandrze? Czy można z tym coś zrobić?
Z jednej strony była wdzięczna Alexowi za to, że zdecydował się powiedzieć jej prawdę, chciała wiedzieć, kto i w jaki sposób mógł ją skrzywdzić, ale z drugiej – panicznie bała się tej wiedzy. Może nawet wolałaby całkiem zapomnieć, że tamten dzień miał miejsce, i żyć dalej w spokoju tak, jak do tej pory?
- Bardzo prawdopodobne, że sny są efektem tamtych wydarzeń. Wszystko tkwi w podświadomości, dla nas jednak niedostępnej - skomentował uwagę dziewczyny o dziwnych snach. Spodziewał się, że coś takiego może mieć miejsce, jednak nie miał wcześniej sposobności wypytać się, czy coś od czasu jej tajemniczego obudzenia się w parku było inaczej. Na tym spacerze też nie zamierzał ruszać tego tematu, a zwłaszcza teraz, gdy tyle zostało już powiedziane.
Dziwne i pokręcone - tak, to były adekwatne słowa do tej sytuacji.
- Teraz... teraz będę dalej badał sprawę - mruknął, na chwilę opierając policzek na głowie Lyry. - Prawdopodobnie można coś z tym zrobić, jednak na razie jeszcze zbyt mało wiem o magipsychiatrii, by móc rozwiązać problem - przyznał szczerze. - Jednak nie zamierzam się poddać i jeżeli tylko dasz mi trochę czasu to myślę, że mógłbym pomóc. Wątpię, żeby informowanie innych uzdrowicieli, do których nie ma się zaufania było korzystne - powiedział, mając nadzieję, że dziewczyna zrozumie jego obawy. Im więcej osób o tym wiedziało, tym większe ryzyko, że osoba która Lyrę zaatakowała także może o tym usłyszeć.
- A teraz, jeśli pozwolisz, to myślę, że czas wracać, bo już późno - powiedział, po czym unosząc Lyrę w ramionach, udał się w kierunku, z którego przyszli.
|zt
Mogła zostać zaatakowana. Te komplikacje z utratą pamięci, snami i przebłyskami nie były spowodowane skutkami poklątwowymi (jak myślała dawno temu, bezpośrednio po tym, jak obudziła się w parku i wróciła do domu ze świadomością istnienia luk w pamięci), a czyjąś celową ingerencją.
Wciąż zastanawiała się, co lepsze: poznanie najgorszej prawdy, czy dalsze życie w nieświadomości, próbując oszukiwać samą siebie?
- Kiedy się czegoś dowiesz... Powiesz mi? – wykrztusiła w końcu. Pewnie podobne pytania zadawała, kiedy opuszczał jej pokój prawie miesiąc temu. Doszła do wniosku, że chyba jednak wolałaby wiedzieć, wtedy pewnie łatwiej byłoby uporządkować sobie to w głowie, pogodzić się z tym wydarzeniem, które ktoś z jakiegoś powodu usunął z jej wspomnień, i pójść dalej.
Także musiała zgodzić się z tym, że najlepiej nie wciągać nikogo w tę sprawę. Do Alexa miała zaufanie, więc wolała, żeby to on się tym zajmował, niż ktoś obcy. Tym bardziej, że naprawdę nie chciała znosić nieprzyjemności, jakie mógłby zrzucić na nią nieznajomy uzdrowiciel. Poza tym, była to sprawa delikatna, zwłaszcza że nie było wiadomo, kto za tym wszystkim stał i czy mógł jeszcze stanowić zagrożenie dla Lyry, a może nawet także dla Alexa, który zainteresował się tym.
- Dobrze, Alexandrze. Wracajmy już – przytaknęła tylko.
Próbowała wstać, jednak zanim to zrobiła, Alex wziął ją na ręce. W pierwszym momencie próbowała się oswobodzić, ale po chwili przestała, dochodząc do wniosku, że może faktycznie lepiej, by to on ją zabrał. Była osłabiona i trzymała się na nogach dosyć niepewnie. Dobrze, że była tak drobna i lekka. Pozwoliła więc, by ją niósł, podczas gdy ona wciąż lekko się w niego wtulała, jednocześnie próbując ochłonąć po tym wszystkim.
Dopiero gdy dotarli w pobliże festiwalu, poprosiła, by postawił ją na ziemi, zapewniając, że teraz już sobie poradzi. Gdyby zobaczył ich Garrett, musiałaby się gęsto tłumaczyć i wymyślać jakieś wymówki, by nie dowiedział się o tym, co miało miejsce na brzegu. Lepiej, żeby o tym nie wiedział, tym bardziej po rozmowie, jaką odbyli pierwszego sierpnia rano w jej pokoju. Zresztą, w oczach innych czarodziejów to także mogłoby wyglądać cokolwiek dziwnie, gdyby zaręczony mężczyzna pojawił się wśród nich, niosąc na rękach pannę Weasley.
zt.
Perseusz z pewnością miał rację. Nie powinna być tu sama, a już tym bardziej po tym przeklętym porwaniu, którego padła ofiarą - wszak czy festiwal zapewniał jej bezpieczeństwo, czy może wprost przeciwnie, stanowił idealną okazję do wtopienia się w tłum jakichś oprychów spod ciemnej gwiazdy...? Nie wiedziała, lecz nie to było w tej chwili najważniejsze, a jej złamane przez Rosiera serce. Zaś obecność byłego narzeczonego, okazywane przez niego zainteresowanie i troska sprawiały jej swego rodzaju sadystyczną satysfakcję - skoro Tristan wybrał inną, skoro wolał spędzać czas z tamtą, ona również mogła przechadzać się po plaży w towarzystwie Perseusza.
Skorzystała z jego wyciągniętego ramienia, powolnym, spacerowym krokiem ruszając w dalszą wędrówkę po tej jakże urokliwej plaży; co prawda paląca ją złość nadal sprawiała, że najchętniej oddalałaby się od przeklętej polany w jak najszybszym tempie, lecz obecność Avery'ego stanowiła swego rodzaju tarczę. Nie była już zdesperowaną, upokorzoną przez narzeczonego panną na wydaniu - była opanowaną, spacerującą z innym arystokratą Evandrą Lestrange, i żadne nienawistne czarownice nie mogły jej w tej chwili zranić.
- To miłe, Perseuszu, że wierzysz w moje możliwości. Najwidoczniej ani Caesar, ani panicz Rosier nie są co do nich aż tak przekonani, ponieważ żaden z nich ani nie wyraził współczucia z powodu przegranej, ani nie pogratulował zajętego przeze mnie miejsca - odpowiedziała cicho, zdradzając się przed nim z niemałym zawodem, obdarzając go przy tym wdzięcznym uśmiechem, wszak on ją odnalazł, on jej schlebiał i ratował przed pełnymi wyższości spojrzeniami świadków jej upokorzenia. Oczywiście, brat nie naraził się jej w ten sam sposób, co ten przeklęty Rosier, lecz... Lecz gdzie był? Dlaczego nie przyszedł chociażby na końcówkę konkursu? Może był zajęty Isoldą, może - lecz czy to go w jakikolwiek sposób tłumaczyło?
Już prawie zapomniała, jaką kiedyś - przed tym dramatycznym zerwaniem zaręczyn - obecność Perseusza przynosiła jej ulgę. Próbowali nauczyć się ze sobą żyć, próbowali poznać się lepiej, niż w trakcie wieloletniej nauki w Hogwarcie, rozmawiali na wiele ważnych dla nich tematów, w tym nawet zakazanej, pomijanej milczeniem czarnej magii... Kiedyś wierzyła nawet, że będzie w stanie z nim żyć, że - mimo dojmującej tęsknoty za wyidealizowanym Tristanem - stworzą coś, co będzie mogło być nazwane dobrze funkcjonującym związkiem dwojga arystokratów, że zaufają sobie, że będą się wzajemnie szanować. Lecz teraz wiedziała już, że i jego serce nie należało do niej - czy mogła mieć z tego powodu pretensje? Czy mogła odczuwać zawód? Nie wiedziała. Od narzeczeństwa minęło wiele długich miesięcy, urazy i zniszczone nadzieje zdołały już zblednąć, lecz znali się tyle długich lat... Pamiętała jeszcze, jak reprezentował ich dom w szkolnych rozgrywkach Quidditcha, pamiętała też wspólne rozmowy o nauce czy jeden z zimowych bali. Gdzie podziały się czasy naszej beztroskiej młodości, Perseuszu? I kim teraz jesteśmy?
- Gdybym tylko wiedziała, że tak to będzie wyglądać, zrobiłabym wszystko, by pozostać w Hogwarcie na zawsze - odpowiedziała z wyraźnym smutkiem, spoglądając ku niemu z zamyślonym, niewesołym uśmiechem. Coś ich łączyło - oboje byli nieszczęśliwi. Górujący nad nią Perseusz, ku któremu musiała zadzierać głowę, również nie wyglądał na usatysfakcjonowanego swym obecnym położeniem.
- Rozumiem - przytaknęła cicho, z jednej strony zaskoczona szczerością, z drugiej - zastanawiając się nad tym, w jaki sposób mogłaby poprowadzić ich rozmowę dalej. Czy przypadkiem panna Greengrass nie brała również udziału w konkursie? Czy to przez nią, i przez niechęć do przebywania w jej towarzystwie, trafił również na tę plażę? - Nadal pracujesz tam, gdzie wcześniej? - zapytała spokojnie, okazując zainteresowanie zaborczo skrywanym przed nią tematem. Choć tego nigdy jej nie zdradził, rozumiała, że praca jest dla niego ważna. Wiedziała również, że Linetta będzie musiała się z tą myślą pogodzić, czy tego chce, czy nie. - Narzeczeństwa bywają niezwykle burzliwe, zwłaszcza te arystokratyczne - mruknęła ze smutkiem, pochylając się zarówno nad jego, jak i nad swym losem. - Lecz z pewnością dojdziecie jeszcze do konsensusu. O ile się nie mylę, i panna Greengrass spełnia się w jakiś sposób, toteż w końcu zaakceptuje twe oddanie pracy.
Spoglądała ku jego twarzy ze zrozumieniem, próbując przynieść mu choć trochę ukojenia, w podzięce za ratunek z opresji. Westchnęła ciężko, przytłoczona ich wspólnymi bolączkami, lecz pocieszona jego niespodziewanym przybyciem. Przelotnie ścisnęła jego ramię mocniej, mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy nowa narzeczona Perseusza była mu bliższa, czy też dzielił ich mur braku zrozumienia.
Cokolwiek by nie zaszło między nami lata temu, cokolwiek by nas nie poróżniło, jakkolwiek nie próbowałbym się wyprzeć, panna Lestrange zawsze będzie zajmować w moim życiu ważne miejsce, chociaż sam nie jestem w stanie dokładnie go opisać. Czy to sentyment kazał mi za nią podążyć tego popołudnia? Czy wyrzuty sumienia z powodu tego, jak nasza znajomość, w której pokładane były tak wielkie nadzieje, rozbiła się w drobny mak? Jeśli faktycznie był to odzew mojego sumienia, o którego istnienie nikt mnie nie podejrzewa, ze mną na czele, wyrzuty te nie opierały się na faktycznej winie dostarczenia argumentów do zerwania zaręczyn, a tego, że nie starałem się wystarczająco mocno, by w kulminacyjnym momencie Eva uwierzyła w moje słowo, a nie kłamstwa Tristana Rosiera i jego wątpliwej renomy koleżanki. Wtedy brak zaufania, z jakim się spotkałem, wydawał się przesądzać o wszystkim, teraz jednak upłynęło już wiele wody w Tamizie i nic nie wydaje się wyglądać tak samo jak kiedyś. Ale jest już za późno, prawda? Już nic nie da się zrobić, czasu przecież nie cofniemy.
- Nigdy w nie nie wątpiłem, Evandro. Najwyraźniej Caesar oraz panicz Rosier są niespełna rozumu, innego wytłumaczenia nie znajduję. - oznajmiłem, starając się nie okazać swojego zdziwienia sytuacją. Czy Rosier naprawdę był aż takim skończonym kretynem, by rozczarowywać Evę swoim zachowaniem tuż po zaręczynach? Czyżby nie nauczył się na moim przykładzie, do którego zresztą się przyczynił, że przyozdobienie dłoni półwili rodowym pierścionkiem jest zaledwie początkowym odcinkiem drogi pod górkę i w parę chwil można boleśnie spaść na sam dół?
Gdzie podziały się czasy naszej beztroskiej młodości, Perseuszu? Pytanie Evandry odbijało się echem w mojej głowie, a ja ten jeden jedyny raz w życiu miałem na języku tylko jedną, gorzką odpowiedź: nie wiem, ale cholernie za nimi tęsknię. Tęsknię za niefrasobliwością i pozorną wolnością, Evandro, tęsknię za tym przeświadczeniem, że jeszcze wszystko przed nami, że możemy osiągnąć cokolwiek nam się zamarzy, że jesteśmy dopiero na początku naszej drogi, młodzi, niezniszczalni, nieśmiertelni. Czy zmarnowaliśmy podarowane nam przez los szanse i teraz do końca życia będziemy za to płacić?
- Gdyby to tylko było możliwe, nie wahałbym się ani chwili. - kiedy ostatni raz słyszałaś w moim głosie aż tak mocno przebrzmiewającą nostalgię? Może źle robiłem, pozwalając sobie na krótką chwilę słabości, może źle robiłem, pozwalając sobie na nią właśnie u boku Evandry, jednak gdy jej smukła ręka wspierała się na moim ramieniu, a bryza morska kierowała lekko kwiatowy zapach blondynki prosto do moich nozdrzy, gotów byłem na jakiś czas naiwnie zapomnieć o otaczającej nas ponurej rzeczywistości, wypranej z dziecięcej naiwności, która wpisana była w nasze szkolne lata. Uśmiechnąłem się krótko. Był dopiero drugi dzień sierpnia, a ja już miałem niemiłe wrażenie, że w tym miesiącu popełniłem więcej błędów niż by wypadało.
- Tak. Szkoda byłoby teraz porzucać raz obraną ścieżkę, kiedy jestem już prawie u końca kursów. Przy tej okazji mogę ci chyba powiedzieć, że odpowiednie organy są już o krok od pochwycenia szajki porywaczy, która zgotowała ci to piekło. Mam nadzieję, że to sprawi, że poczujesz się bezpieczniejsza. Nigdy nie powinno cię to spotkać, Evandro, nigdy. - jak to się stało, że wpadłaś w ich obrzydliwe łapska? Czy Caesar i Tristan zaniedbali cię tak, jak dzisiaj i to z ich winy stałaś się łatwym łupem jako niestrzeżona przez nikogo delikatna panna? - Łudziłem się, że będę wyjątkiem. Nic nie wróżyło tego, że wpadnę w ten bezlitosny schemat. - moja narzeczona nie jest już tą samą Linette, z którą włóczyłem się na innym kontynencie po koncertach rock&rollowych , nie jest już tą samą Linette, przed którą padłem na kolano jeszcze zanim moja familia oświadczyła, że moja dyspensa od mariażu dobiega końca. - Obawiam się, że jej pasja pochłania ją bez końca, nie miałbym nic przeciwko, gdyby nie to, że jej kociołkowe eksperymenty robią się coraz bardziej ryzykowne. Ale z pewnością jakoś dojdziemy do porozumienia. - czy istniały jakieś słowa, które mogły przynieść mi ukojenie, skoro dopiero teraz nabierałem wiatr w żagle, by wypłynąć na pełne wody zwątpienia we wszystko, co uważałem za pewne? Uśmiechnąłem się po raz kolejny, spoglądając na pannę Lestrange, gdy ta zacisnęła odrobinę mocniej palce dookoła mojego ramienia. - Myślisz, że tak miało być? Że nie zbłądziliśmy? - zapytałem, ściszając nieco głos i pochylając się lekko w stronę blondynki, by pozwolić sobie na kolejny przypływ szczerości, która kiedyś była przecież naszą domeną. Droga Evandro, czy kiedyś pomyliły nam się kroki i od tego czasu chodzimy krzywo?
let not light see my black and deep desires.
Mimowolnie westchnęła ciężko, gdy posłyszała w głosie rozmówcy tak wyraźną nostalgię; musiał ją rozumieć, musiał cierpieć z powodu dorosłości i tego, jakie stawiała ona przed nimi wyzwania. Chciała zapytać go o ten czas, kiedy przebywał poza krajem, kiedy skrył się przed całym arystokratycznym światem po tym nieszczęsnym incydencie, który postawił ich wieloletnią znajomość pod znakiem zapytania - lecz bała się. Bała się rozgoryczenia, którym mógł ją obdarzyć, bała się rozdrapywania starych ran i przeżywania doznanego wtedy bólu na nowo.
Czy nie lepiej byłoby, gdyby nigdy nie przyozdobił jej dłoni pierścieniem zaręczynowym? Wtedy pielęgnowanie beztroski wyniesionej z murów Hogwartu nie stanowiłoby aż takiego problemu, nie wydawałoby się niemożliwe. Dorastali w swoim towarzystwie, przemieniali się ze szlachetnie urodzonych podlotków w wykształconych czarodziejów, wiedzieli o sobie tak wiele; gdzie to się podziało, Perseuszu?
- Dawno nie byłam w Hogsmeade - odpowiedziała cicho, gdy wspomnienia ze spędzanych tam weekendów zaczęły powracać. - Najpiękniej wyglądało w środku zimy, kiedy wszystkie dachy ozdabiała gruba warstwa śniegu... A my nie myśleliśmy o niczym więcej, jak o wypiciu Kremowego Piwa.
Przywoływała te obrazy z masochistyczną przyjemnością; walczyła z bólem i smutkiem, które wywoływały, ale i roztapiała się w nieodczuwanym dawno wzruszeniu. Bezwiednie ścisnęła jego ramię mocniej, by nie przewrócić się na zdradliwych piaskach Weymouth, kiedy tak cofała się w czasie o dekadę, kiedy przypominała sobie ich wspólne zajęcia czy wieczory spędzane w Pokoju Wspólnym...
Dlatego też drgnęła, gdy Perseusz odpowiedział na zadane przed chwilą pytanie - na dodatek odpowiedział, nawiązując przy tym do tego przeklętego porwania, które przeżywała każdej nocy na nowo, a które za wszelką cenę chciałaby wyprzeć ze swej pamięci. Poruszyła niemo ustami, spoglądając ku jego twarzy ze zdziwieniem, zaskoczeniem, wyraźnie wybita z rytmu - prędko jednak opanowała zdradliwą mimikę, próbując przyswoić przekazaną jej wiadomość. Są już o krok? O krok od pochwycenia...?
Perseusz nigdy nie rozmawiał z nią wprost o tym, czym zajmował się w czasie, gdy ona odbywała w świętym Mungu kolejne staże, lecz młódka mogła się tego domyślać. Jak dokładniej wyglądała jego nauka, co tak naprawdę robił i czy nie były to jedynie jej wymysły - nie wiedziała. Lecz to, co jej teraz powiedział, to, jak próbował ją uspokoić...
- Dziękuję - odpowiedziała z trudem, przez ściśnięte gardło, walcząc ze wzbierającym w piersi smutkiem. - To wiele dla mnie znaczy. Mam nadzieję, że... Że będą cierpieć tak jak ja, jak inne porwane przez nich kobiety. - W jej głosie pobrzmiewało nieprzystające dobrze wychowanej panience rozgoryczenie wymieszane z twardością i ostrością, której nie powstydziłby się stały bywalec Nokturnu. Życzyła im najgorszej, życzyła im bólu, życzyła kary, która pozostawi na ich psychice rany jeszcze gorsze od tych, których doświadczyła ona. I nie zastanawiała się teraz nad tym, czy powinna się odkrywać z tą zawiścią przed innym, bądź co bądź, arystokratą.
- Jak czujesz się w chwili, kiedy kursy są już prawie za tobą? Wolny? Czy przerażony nadchodzącym wielkimi krokami zobowiązaniem? Kiedy kończyłam naukę, nie mogłam doczekać się zostania pełnoprawnym alchemikiem, lecz zawsze, gdzieś z tyłu głowy, pozostaje lęk... Co jeśli zawiodę, co z reputacją, co ze mną... - Skwitowała swój wywód krótkim wzruszeniem ramion, nadal nie mogąc całkowicie powrócić do siebie, a jednocześnie próbując zwrócić rozmowę na tor jego edukacji. Edukacji, która była dla niej jedną wielką niewiadomą.
- Obawiam się, że każdy z nas miał taką nadzieję, Perseuszu. Mimo tego, że wiemy jak wyglądają szlacheckie związki, że są to podpisywane bez skrupułów umowy handlowe... Każdy z nas ma nadzieję, że znajdzie prawdziwe uczucie. - Była rozdarta. Doskonale rozumiała zawód, z którym musiał borykać się jej rozmówca. Doskonale rozumiała wstydliwe marzenia, by wyrwać się z tego przeklętego, wiszącymi nad ich głowami schematu i związać swój los z kimś, kto zrozumie, kto okaże szacunek, kto nie będzie jedynie figurą, u której boku wypadało pojawiać się na kolejnych Sabatach. Czy Linette okazała się aż takim rozczarowaniem? Czy nie mogli jeszcze odbudować tego, co połączyło ich na samym początku, co nakłoniło go do przyozdobienia jej dłoni pierścionkiem...?
- Żeby zbłądzić, żeby pomylić kroki, musielibyśmy mieć jedną, z góry ustaloną ścieżkę... A czy tak jest? - Wzniosła wzrok ku jego twarzy, zastanawiając się nad zadanym pytaniem. - Wierzysz w los, Perseuszu? W zapisane w gwiazdach przeznaczenie? Jeśli przekroczyliśmy granice, to jedynie te wyznaczane przez plany naszych rodzin. A to nie one powinny stanowić dla nas wartość nadrzędną. - Uśmiechnęła się smutno, co tylko podkreślało tragizm podejmowanego przez nią od wielu lat buntu. Nie chciała wychodzić za mąż, nie chciała rezygnować z nauki, z wolności... Lecz czy oznaczało to, że zbłądziła?
Ileż to razy chciałem porozmawiać z Evandrą. Nie z Evandrą występującą w roli zdystansowanej, niedostępnej szlachcianki, a z Evandrą rozumiejącą mnie w każdym calu, nawet gdy nie byłem w stanie wystarczająco zgrabnie ubrać swoich myśli w słowa. Z Evandrą znającą mnie, mogłoby się zdawać, od zawsze i z Evandrą będącą moją bratnią duszą równie długo. Ileż to razy chciałem z nią przedyskutować palący temat, zasięgnąć cennej rady lub po prostu opowiedzieć o czymś, co mi się przytrafiło, lecz nie sprawiało tyle samo radości, gdy uświadamiałem sobie, że wbrew starym nawykom nie mogę się tym z nią podzielić. To była chyba najsmutniejsza niespodzianka - wrócić po długich miesiącach i trafić prosto do czyśćca.
Może byłoby lepiej, gdybyśmy do pewnych etapów nigdy nie doszli. Z pewnością byłoby nam wtedy łatwiej utrzymywać stosunki na przyjacielskiej stopie, dokładnie w sposób, jaki charakteryzował je w latach szkolnych, może nieco burzliwych momentami, ale zawsze ostatecznie wyjątkowo życzliwych. Może wtedy, tego sierpniowego popołudnia, potrafilibyśmy w pełni docenić wspólnie spędzone chwile, wyprane z bolesnych wspomnień i widma utraconej przyjaźni?
- Zdaje się, że to było w poprzednim życiu - westchnąłem, dając się porwać fali wspomnień ochoczo roztaczanych przez lady Lestrange. - Nie znałem szczęśliwszych chwil niż te spędzone w Trzech Miotłach tuż przy oknie, zza którego było widać zaśnieżoną okolicę - wybieloną i czystą jak nasze serca wtedy. Dziś nie powiedziałbym już tego samego o sobie.
Rozbijanie dobrych wspomnień zdawało się być moją specjalnością. Rozbiłem je ponownie, z gracją, jakiej nie powstydziłby się troll, wybijając blondynkę z rozmyślań o Hogsmeade i Hogwarcie.
- Przepraszam, nie powinienem poruszać tego tematu, nie chciałem cię zmartwić - zreflektowałem się o parę sekund za późno, gdy przez ramię, na którym się wspierała, poczułem jej nagłe drgnięcie. Nigdy nie rozmawialiśmy o specyfice moich kursów ani pracy i chociaż na krótki moment całkiem niezłym pomysłem wydawało się by zwracanie wewnętrznego spokoju Evandry poprzez informowanie jej o tym, że sprawiedliwości stanie się zadość, tak teraz zacisnąłem usta w wąską linię, uświadamiając sobie swoje faux pas i dostrzegając zasadność wcześniejszego omijania niektórych tematów szerokim łukiem. Uśmiechnąłem się przepraszająco, mając nadzieję na to, że wybaczy mi brak należytej ogłady.
- Czuję się całkiem dobrze, o dziwo. Wydaje mi się, że nic przesadnie się nie zmieni, wszak już od dłuższego czasu powierzane są mi coraz poważniejsze służbowe obowiązki, zakończenie kursu jawi się więc jako zaledwie kolejny papier do kolekcji - odpowiedziałem, zastanowiwszy się nad pytaniem półwili. Jeśli kiedykolwiek czułem prawdziwą presję w związku z wielkimi zadaniami, u jej źródła stał Tom Riddle. - Jestem pewien, że twoje obawy płyną z wrodzonego perfekcjonizmu, a nie realnych powodów do obaw. Nie zamartwiaj się na zapas, Evandro, nie masz w zwyczaju zawodzić - dodałem gorliwie, za niemożliwe uznając to, by jakiekolwiek działania blondynki naraziły jej reputację na szwank.
- Może faktycznie była to naiwność z mojej strony, już wcześniej sądziłem, że uda mi się zbudować coś pięknego i już wcześniej byłem w błędzie - oświadczyłem z dziwną nutą rozbrzmiewającą w moim głosie, gdy automatycznie nawiązałem do koronnego przykładu zaręczyn, które miały się wyrwać ze sztywnych ram i równie automatycznie dałem się pochłonąć wspomnieniom, od których powinienem się już dawno odciąć. Ale jakże bym mógł, skoro słodkich chwil w obezwładniającym rozgoryczeniu chwytałem się jak tonący brzytwy? Niewykluczone było to, że popadałem w przesadę, lecz nie zmieniało to faktu, że od pewnego czasu widziałem wszystko w ciemnych barwach, a tych nie rozjaśniała nawet urocza twarz Linette, przyprawiająca mnie o coraz więcej zmartwień i sprawiająca, że z niepokojem myślałem o przyszłości, w której główną rolę miała odgrywać właśnie ona.
- Od zawsze mi wpajano, że los człowieka jest zależny tylko od niego samego, by nie szukać odpowiedzi w nieboskłonie czy predestynacji, ale… czy my kiedykolwiek właściwie mieliśmy prawo głosu w ważnych kwestiach? - zwróciłem się doń, przyglądając się uważnie jej twarzy spod nieco ściągniętych brwi. - Nasze życia są projektowane przez nasze rodziny, gdzie więc wolnoć wyboru i samodzielnego podejmowania decyzji, jeśli pierw jesteśmy wychowani na modłę innych, a następnie wszelkie odchyły od wyznaczonej przez nich drogi spotykają się z mniej lub bardziej brutalnymi sposobami na ponowne ustawienie do pionu? - zapytałem po części chyba retorycznie, niemal pewny odpowiedzi, jaka padnie z ust panny Lestrange - umiarkowanie uradowanej z powodu pierścionka przyozdabiającego jej dłoń.
let not light see my black and deep desires.
- Naprawdę dziękuję. - Ścisnęła jego ramię mocniej, tym razem całkowicie świadomie, próbując podkreślić w ten sposób wypowiedziane przez siebie słowa; wygięła usta w niewielkim, wdzięcznym uśmiechu, choć nie było to łatwe ze względu na wzrastające w jej sercu mściwość i nienawiść.
Później jednak przeniosła wzrok na podmywany kolejnymi falami brzeg piaszczystej plaży; kiwała krótko głową, gdy opowiadał na zadane mu chwilę wcześniej pytanie, gdy dzielił się z nią emocjami związanymi z końcem stażu.
Nie wątpiła, że panicz Avery poradzi sobie ze stawianymi przed nim zadaniami bez większego problemu - pamiętała jednak o dręczącej go chorobie, o jego awersji do uzdrowicieli oraz o tym, że winien stawiać się na regularne kontrole, by zapanować nad poważniejszymi zanikami organów. Czy dbał o swoje zdrowie tak, jak powinien? Czy zmęczony nieudanym narzeczeństwem, stażem i obowiązującymi go konwenansami pozwalał sobie na lekceważenie zdiagnozowanej wiele lat temu choroby?
- Nie będę wypytywać o szczegóły, by nie stawiać Cię w kłopotliwej sytuacji. Chciałabym po prostu, żebyś wiedział, że warto. Warto mieć coś, oprócz powiązanych z naszą krwią konwenansów, warto brać na siebie te obowiązki, nawet jeśli niosą ze sobą współpracę z czarodziejami niższymi stanem. Wiem, że nie potrafiłbyś po prostu być, być dziedzicem rodu, któremu w głowie jedynie polowania i kolejne Sabaty. Dlatego cieszę się, że walczysz i nie zamykasz się w złotej klatce szlachectwa. - Nie zastanawiała się nad tym, czy mówi z ładem i składem, czy jej wypowiedź nie zostanie zrozumiana na opak; górę brały emocje. Była oddana tradycji, przestrzegała wszelkich zasad dobrego wychowania i savoir-vivre'u, nie wierzyła jednak, by ograniczanie swego świata tylko i wyłącznie do obowiązków przykładnej arystokratki było rozsądnym rozwiązaniem. I jemu nie życzyła tej potulności i uległości, choć z drugiej strony porzucenie ich wiązało się z niemałym ryzykiem.
Westchnęła cicho, gdy posłyszała rozbrzmiewającą w jego głosie nutę, być może, smutku; czy naprawdę mówił o nich? O tym, że mieli razem zbudować coś pięknego? Może. Może nie był to jedynie wyraz miłości własnej, że odebrała jego słowa personalnie. Jednak ich czas minął i już nigdy nie miał powrócić.
- Może - przyznała wpierw cicho, modulując swój głos tak, by brzmiał miękko, melodyjnie, uspokajająco. - A może budowanie czegoś pięknego to długa, wytężona praca i jeszcze nie powinniśmy spisywać naszych nadziei na stratę.
Domyślała się, jak naiwnie i tandetnie brzmiały wypowiedziane przez nią słowa, lecz czy nie były przy tym, przynajmniej w pewnym stopniu, prawdziwe? Czy miłość nie mogła też przyjść z czasem, czy poślubieni siłą arystokracji nie mogli wzbudzić w sobie cieplejszych uczuć? Albo chociaż zasłużyć sobie na wzajemny szacunek? Nie wiedziała, nie mogła wiedzieć - lecz chciałaby przestać widzieć przyszłość w równie ciemnych barwach, co i panicz Avery.
- Wywalczyliśmy sobie prawo do pełnienia zawodów, do znalezienia drogi ucieczki. Domyślam się, że to nie rodzice wskazali ci ten właśnie kierunek rozwoju, prawda? I nie jest to wiele, zwłaszcza w obliczu całej reszty obowiązków, ograniczeń... Lecz jest to ważna kwestia, w której udało nam się wygrać - odpowiedziała, choć równie dobrze mogła wymownie milczeć, uznając jego pytanie za pytanie retoryczne. Zdobiący dłoń pierścień ciążył niemiłosiernie, zwłaszcza w obliczu niedawnych wydarzeń z zawodów alchemików, choroba dawała się we znaki, lecz było coś, co podnosiło ją na duchu, coś, w co mogła uciekać - jej alchemia.
Czy jemu praca nie przynosiła ulgi, zapomnienia?
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset