Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Dorset
Polana w głębi lasu
W lasach Dorset palą się liczne, mniejsze ogniska, przy których zbierają się czarodzieje. Niektóre z nich są po prostu miejscem zapewniającym ciepło i rozmowę, ale przy innych uczestnicy oddają się też... innym rozrywkom. Na jednej z polan w lesie rozpalono kilkanaście mniejszych ognisk, przy których ustawiono kosze z suszonymi ziołami, używanymi do wytwarzania magicznych kadzideł. Niektóre z nich rosną w okolicznych lasach, inne sprowadzono z bardzo daleka, wiele z nich przywieźli handlarze przybyli zza granicy, zwłaszcza z Hiszpanii.
Zioła można wrzucić w ogień, uwalniając w ten sposób zapach, który odniesie efekt na wszystkich znajdujących się przy palenisku istot.
W jednym wątku można wykorzystać tylko jedną mieszankę ziół. Są to głównie substancje roślinne, zioła. Postać z zielarstwem na co najmniej II poziomie potrafi rozpoznać ich znaczenie i wybrać odpowiednie, wrzucając do ognia konkretne spośród rozpisanych na poniższej liście. Pozostałe postaci mogą próbować ich w sposób losowy - poprzez rzut kością k6:
1: Mieszanina żywicy i sosnowych igieł przepełniona jest też czymś, co pachnie jak świeże górskie powietrze. Bardzo orzeźwiająco, nieco otumaniająco. Zapach jest łagodny, koi zmysły, uspokaja nastroje, wzbudza zaufanie do rozmówców. Pobudza do szczerych wyznań i zdradzania sekretów, ale nie hamuje całkowicie naturalnych barier związanych z rozmową z osobami nieznajomymi lub takimi, przy których postać naturalnie czułaby się skrępowana.
2: Drzewny zapach musi mieć swoje źródło w niewielkiej ilości drzewa sandałowego, które zmieszano z rosnącymi w Dorset dzikimi kwiatami oraz sporą ilością ostrokrzewu. Kadzidło jest trochę duszne, głębokie, wprowadza w przyjemne odrętwienie, spowalnia zmysły i pozwala w pełni odprężyć ciało. Pod jego wpływem trudniej jest zebrać myśli. Wprowadza w przyjemne otępienie i relaksację, odpędza troski.
3: Słodki zapach bergamotki przebija się przez skromniejszy bukiet owoców, które prowadzi cytryna oraz nieznacznie mniej wyczuwalna porzeczka, zapach jest przyjemny, świeży, lekko cytrusowy, dodaje energii, poprawia nastrój. Dalsze nuty kadzidła lekko i przyjemnie otępiają. Czarodziej znajdujący się pod wpływem tego kadzidła staje się pobudzony do flirtu i trudniej mu usiedzieć w miejscu, korci go spacer lub taniec.
4: Gryzące zioła, pieprz, rozmaryn, tymianek i inne, które trudniej rozpoznać, przemykają do odrętwionego umysłu, wyciągając z niego cienie. Niektórzy twierdzą, że to kadzidło oczyszcza umysł: pobudza smutek, zmusza do sięgnięcia po problemy i uzewnętrznienia ich, do szczerych wyznań odnośnie tego, co ostatnim czasem trapi czarodzieja, co jest jego zmartwieniem. Wyciska z oczu łzy, ale dzięki temu pozwala zostawić najczarniejsze myśli za sobą i rozpocząć nowy etap życia bez obciążenia.
5: Zapach wiedziony przez silnego irysa w towarzystwie polnych kwiatów wywołuje wesołość, a przy dłuższej ekspozycji - niekontrolowany śmiech. Poprzez lekkie przytępienie zmysłów dodaje odwagi, skłania do czynów i wyznań, na które czarodziej nie miał wcześniej odwagi, a na które od zawsze miał ochotę.
6: Lawenda przeważnie koi zmysły, ale w towarzystwie czterolistnej koniczyny i konwalii odnosi podobny efekt na istoty, nie na ludzi. Czarodziejów zaczyna drażnić, roztrząsa najdawniejsze urazy. Pod jego wpływem niektórzy mogą stać się skorzy do drobnych złośliwości, a inni do kłótni lub nawet agresywni.
Skorzystanie z kadzideł przy ognisku zastępuje jedną wybraną używkę z osiągnięcia hedonista.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:07, w całości zmieniany 2 razy
'k10' : 2
Wkrótce po ogłoszeniu wyników, magiczne stworzenia zostały usunięte z siatek. Najlepsza para od głównego prowadzącego otrzymała białe kryształy.
Kolejny dzień festiwalu dobiegał końca. Pary, jeśli tylko chcą mogą wydostać się z polany za pomocą świstoklików, które przeniosą ich w pobliże ognisk na plaży, gdzie będzie trwała zabawa do białego rana.
| Z sumy ostatnich dwóch rzutów kością wyciągnięto średnią arytmetyczną, a następnie dodano do niej bonusy z siatek oraz czasu poszukiwań swojego partnera. Suma ta stanowi ostateczny wynik konkurencji. Każda para za udział otrzymuje 30 pkt doświadczenia.
Wyniki
Lp. | Para | Ilość punktów |
1. | Diana Rowston i Alan Bennett | (5)+9=14 |
2. | Inara Carrow i Julius Nott | (5)+6=11 |
2. | Megara Malfoy i Allison Avery | (4)+7=11 |
3. | Deirdre Tsagairt i Perseus Avery | (5)+5=10 |
3. | Diana Crouch i Garrett Weasley | (5)+5=10 |
4. | Lyra Weasley i Barry Weasley | (6)+3=9 |
5. | Eileen Wilde i Colin Fawley | (2)+2=4 |
- Doprawdy nie wiem gdzie wyrobiłeś sobie taką wspaniałą kondycję - wyszeptała mu do ucha, szczerząc równe zęby w szczerym zadowoleniu, wzrastającym tylko, kiedy prowadzący konkurs ogłosił wyniki. Dołączyła do oklasków, kiedy zwycięzcy odebrali swoje nagrody, z ulgą zauważając, że wśród współtowarzyszy polowania nie było nikogo znajomego. I tak nie wyróżniała się z tłumu (wszystkie Azjatki wyglądały przecież identycznie), ale wolała chuchać na zimne, bo przypadkowe wpadnięcie na zbyt spostrzegawczego klienta z pewnością zepsułoby jej idealny, beztroski humor. Nie przyglądała się specjalnie uważnie osobom, które zajęły wyższe miejsca oraz okazały się triumfatorami szalonego konkursu - wzięła w nim udział przecież wyłącznie dla zabawy, dla przypomnienia sobie lat względnej beztroski, dzielonych wraz z Perseusem. Nie było to zajęcie poważne, ale nie pamiętała, kiedy ostatnio była tak rozluźniona i wprowadzona w względnie dobry nastrój. Wysiłek fizyczny, przyjazne towarzystwo szkolnego przyjaciela, atmosfera letniego festiwalu - wszystko to sprawiało, że uśmiechała się promiennie, rozglądając się dookoła pięknej polany.
[bylobrzydkobedzieladnie]
seven deadly sins
Ostatnio zmieniony przez Deirdre Tsagairt dnia 26.12.17 17:19, w całości zmieniany 2 razy
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
- Staram się trzymać formę, by cię nie zawieść. - odpowiedziałem konspiracyjnym szeptem z uśmiechem wciąż błąkającym się na ustach, po czym umiejscowiłem delikatnie swoją dłoń we wgłębieniu talii Dei, gdy ogłaszane były wyniki. Z uznaniem pokiwałem głową, słysząc ile zwierząt złapali zdobywcy pierwszego miejsca, chwilę później jednak straciłem już zainteresowanie mini ceremonią wręczania im nagród i zwróciłem się ku Deirdre. - Doprawdy żałuję, że Prewettowie nie porwali się na organizację konkursu tańca. Zajęlibyśmy bezapelacyjnie pierwsze miejsce. - oznajmiłem, siląc się na powagę, którą ciężko mi było przywołać do siebie z powrotem po tym, jak odmaszerowała ode mnie do spółki z moją godnością szlachcica, który połknął kij od miotły.
let not light see my black and deep desires.
- I obyś nigdy mnie nie zawiódł - odparła tonem jednocześnie słodkim i groźnym - poruszali się przecież w dość niebezpiecznych dwuznacznościach- zerkając w bok i w górę, by zahaczyć spojrzeniem o jego niedorzecznie perfekcyjny profil. Aż kusiło, by na dobre złamać ten szlachecki nosek, niwecząc ciężką pracę błękitnych genów. Z westchnieniem przyjęła jego objęcia, wdzięczna za kurtynę swych czarnych włosów, oddzielającą ją od świata zewnętrznego. Nie chciała zostać bohaterką skandalu, nawet jeśli w swym obecnym stanie nieładu w niczym nie przypominała zmysłowej Miu Ling. Avery równie dobrze mógł przytulać szczupłego, japońskiego chłopca w dość niemodnych ubraniach. Co w sumie także stałoby się niezłym tematem na pierwszą stronę Czarownicy. - Świetnie tańczę. Wyczynowo. Dużo ostatnio trenuję - powiedziała z wyraźnym rozbawieniem, nie dowierzając jednocześnie samej sobie. Żartowała? O n a, królowa autystycznego chłodu? W dodatku: z tego tematu? Naprawdę przy Perseusie wszelkie sztywne konwenanse rozpływały się w morzu niezdefiniowanej niefrasobliwości. Zamierzała jednak wykorzystać te chwilę maksymalnie, powoli kierując się z Avery'm w stronę widniejącego w oddali świstoklika. - Ale raczej powinieneś ten konkurs wygrać z jakąś śliczną arystokratką - rzuciła gwoli siostrzanego przypomnienia, poprawiając rękawy nieco za dużej marynarki.
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
- Dla pewności powinnaś wprowadzić stałe kontrole. Wiesz, motywacja bywa okrutnie ulotna. - dodałem, uśmiechając się do egzotycznej piękności w sposób, w jaki najprawdopodobniej nie powinienem się uśmiechać w otoczeniu osób postronnych. Może dlatego też spadło na mnie otrzeźwienie, zmuszające mnie do cofnięcia swojej dłoni, która przecież tak idealnie pasowała do talii Dei. Oboje mieliśmy zbyt wiele do stracenia. - Koniecznie musisz mi zaprezentować swoje zdolności. Jestem niesamowicie wdzięcznym widzem. - widzem, rozmówcą, towarzyszem, sama wiesz to aż za dobrze. - Moja droga, nudne szlachcianki nijak nie są w stanie ci dorównać. - stwierdziłem beztrosko, nie chcąc dostrzec nawet cienia przypomnienia w słowach kobiety, gdy skierowaliśmy swoje kroki ku wyjściu, nie śpiesząc się jednak zbytnio do opuszczenia polany.
let not light see my black and deep desires.
- Niestety, będziesz musiał znaleźć inną, równie wytrwałą motywację - odparła z niemalże autentycznym smutkiem, nieco kpiącym uśmiechem przyjmując jego odsunięcie się na przyzwoitą odległość. Na chwilę zapomniał się w tym szlacheckim tańcu, ale widocznie na powrót dobrze liczył kroki. Cudownie beztroski, cudownie niefrasobliwy, cudownie nieskażony jakąkolwiek głębszą rozterką. Mogła naprawdę uczyć się od niego tego chłopięcego, niesamowicie zaraźliwego uroku. - Wszystko, co wiąże się z moją pracą, zostawiam w godzinach jej trwania. Po niej jestem absolutnie wstrzemięźliwa w tym tanecznym zakresie - kontynuowała przymilnym tonem, jakby niezbyt konkretnie opowiadała o zajęciach głupiutkiej stażystki w Ministerstwie a nie o ciężkim żywocie pracownicy fizycznej. Kompletnie styranej po całonocnych dyżurach. Westchnęła teatralnie, jakby dla potwierdzenia swego zmęczenia, po czym pozwoliła Perseusowi doprowadzić się do migającego w zielonej trawie świstoklika.
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
- Nie chcesz chyba sugerować, że znalezienie zamiennika jest proste. - smutny byłby to świat, w którym nie ma rzeczy nie do zastąpienia, dlatego wypowiedziałem te słowa prawie że zatroskanym głosem pełnym przejęcia, spoglądając uważnie na Deirdre tak piękną, że niemożliwość niewinnego obejmowania jej ramieniem przyprawiała mnie o szczękościsk. - Co za nieodżałowana strata, chociaż faktycznie, lepiej jest nie mieszać życia towarzyskiego z służbowym. Mam jednak nadzieję, że uda nam się znaleźć jakiś sposób na przyjemne spędzenie popołudnia i nie porzucisz mnie, skazując tym samym na los samotnika. - oznajmiłem, nie chcąc się godzić na wieczór w opcji solo, nie teraz, gdy każdy sierpniowy dzień mijającego leniwie festiwalu lata okazuje się być pasmem nieszczęść, nie teraz, gdy z tego schematu wyłamało się tylko to popołudnie spędzone w towarzystwie Tsagairt, nie teraz, gdy sięgnęliśmy ostatecznie po świstoklik, mający nas przenieść do serca Londynu.
| zt x 2
let not light see my black and deep desires.
Złapali osiemnaście zwierzątek. Bennett nie był pewien, czy było to dobrze, czy źle. Nie miał pojęcia jaki wynik mieli pozostali, ale zdyszany i wesoły obserwował to, jak inni czarodzieje biegali dookoła z siatkami. Spojrzał na Dianę z uśmiechem, ledwo powstrzymując się przed tym, by najzwyczajniej w świecie nie zacząć się śmiać. To był zdecydowanie dobry wieczór.
I wygrali! Złapali najwięcej zwierzątek. Jaką satysfakcję przyniosło mu zdziwienie wszystkich, ktorzy wątpliwi w to, że zwykły lekarz z Munga może odnieść takie zwycięstwo. A jednak, pokazał im. Choć to była tylko zabawa. Zabawa, podczas której bawił się po prostu świetnie.
- Dobrze się spisałaś. - odezwał się do Diany.
Dostali po parze białych kryształów. Początkowo Alan nie wiedział do czego one służą, jednak szybko zostało mu to wyjaśnione. Od razu wiedział komu wręczy jeden z nich. A potem rozeszli się. Choć może wcale się nie rozeszli, a przenieśli, by dalej spędzać czas w innym miejscu? To nie było ważne.
zt x 2 (Alan i Diana)
Gwoli ścisłości, miało jej tu w ogóle nie być, przez cały okres trwania festiwalu. Coś ją jednak tknęło, ciekawość zwyciężyła, a nawet jeśli Prudence nie mogła jej towarzyszyć, koniec końców plątała się trochę to tu, to znów tam, szukając sobie miejsca i wypatrując, komu by tu umilić wieczór. Pobudki którymi się kierowała, były znane tylko jej, ale śledziła bacznie, kto przewija się w tłumie, sama niezbyt się z niego wyróżniając. Sporo dałaby za spotkanie kilku osób, które niekoniecznie musiały się tu pojawić. Mimo to wypatrywała ich metodycznie. Tegoroczna pogoda oszczędziła im wszystkim zwiewnych, kolorowych kreacji, zastąpionych strojami, które zapewnią ciepło i ochronę przed przenikliwością wiatru, toteż w praktycznych, ciemnych kolorach nieszczególnie rzucała się w oczy. Z wyrazem całkowitego zadowolenia na twarzy, umknęła z wybrzeża, zanim nazbyt oczywistym stanie się, że nie zamierza tańczyć. Festiwal miał swój klimat i choć nie zgadzała się z ideą, która przyświecała organizatorom, przyłapała się na pewnym roztkliwieniu pełnym sentymentu, kiedy tak przechadzała się wzdłuż brzegu morza, w oddali dostrzegając płonące wesoło ogniska. Tyle już lat przychodziła tutaj, rok po roku, a niewiele się zmieniło, nawet jeżeli przez ostatnie dwa lata festiwal ją ominął. W Stanach nie sposób było dopatrzeć się podobnych tradycji, to było zupełnie inne społeczeństwo, przywiązujące do tego znacznie mniejszą wagę. Bez trudu mogła wyobrazić sobie kilkuletnią siebie, idącą za rękę z Darlene, by rzucić wianek na spotkanie fal. Przypominała sobie matkę, która na jarmarku kupowała im przekąski. Beztroska gdzieś przepadła, zastąpiona gorzkim rozczarowaniem. Życie, które sobie wtedy wymarzyły, przepadło wraz z jej śmiercią. Camellia poczuła nagły przypływ chłodu, odruchowo objęła się zatem ramionami. Dobiegły ją strzępki rozmowy dwóch roześmianych przyjaciółek, które wspominały coś o konkursie w labiryncie.
Znowu ta sama historia pomyślała, niemal wywracając oczami. Legenda ze słodko-gorzkim zakończeniem, sprowadzająca się do tego, że nie tylko mężczyznom nie należy ufać, a już tym bardziej mugolom. W przeciwnym wypadku zostawią cię na pastwę losu na jakiejś bezludnej wyspie. Uśmiechając się nieco złośliwie pod nosem, zmieniła kierunek i ruszyła w ślad za dziewczynami, które z takim ożywieniem rozprawiały o konkurencji, która miała się tam odbyć.
Do polany dotarła zbyt szybko, by zdążyła się zmęczyć, choć i tak stanęła gdzieś na uboczu, by w końcu przysiąść na powalonym drzewie i w zamyśleniu zerwać jeden z białych kwiatów. Romantyczne miejsce dla rozegrania konkurencji o romantycznym przesłaniu. Parsknęła śmiechem sama do siebie, zmięła kwiat w dłoni i odrzuciła na bok, a otrzepawszy dłonie z pyłu, wbiła spojrzenie w kolorze czarnej kawy, prosto w... Vane'a. Niestety nie tego, który akurat był jej potrzebny, niemniej nic nie stało na przeszkodzie, by go zagadnąć, może podpytać o kuzyna, który mówiąc kolokwialnie, miał coś, co należało do niej. Jayden sprawiał wrażenie (być może mylne) wyjątkowo zagubionego. Znała go co prawda wyjątkowo mgliście, ale zdawał się bardziej przystępny, niż kuzyn, a i z zainteresowaniem wysłuchała jego wykładu sprzed kilku dni. Prawdę mówiąc, miała raczej styczność z jego ojcem w trakcie kursu i wrażenia wyniosła raczej pozytywne, znał się na tym, co robił. Nie zdążyła jednak niżej pochylić się nad naturą umiejętności uzdrowicielskich seniorów rodu Vane, bo nogi już poniosły ją ku mężczyźnie.
- Dzień dobry. Camellia Scrimgeour. Pański ojciec uczył mnie w trakcie kursu w szpitalu. Chciałam pogratulować udanego wykładu, nie zdążyłam tego zrobić tuż po nim - zagaiła śmiało, odsłaniając w uśmiechu równy rząd zębów. Bardzo prędko dostrzegła w swoim planie zaczęcia tej rozmowy pewne braki, w większości związane z jej znikomą wiedzą z zakresu astronomii. Zanim więc zdążyło paść niewygodne pytanie, z niebios spłynęło na nią (bynajmniej nie za sprawą mocy gwiazd) oświecenie; jej wzrok powędrował ku labiryntowi. Odrzuciła kaskadę ciemnych włosów na plecy, a jej spojrzenie wróciło do Jaydena. - Zechciałby mi pan potowarzyszyć w konkursie? Skoro zna się pan na gwiazdach, to jest pan pewnie dobrym nawigatorem. Chyba, że jest pan w tej chwili zajęty. Albo umówiony - urwała, opuszczając wzrok na to, cokolwiek w tej chwili mógł robić, jednocześnie unosząc filuternie brew. Łatwiej będzie zarzucić niewinnym pytaniem tam, niż tutaj, skąd można było się ewakuować w dowolnym kierunku bez cienia żalu.
Zabawne jak jedno życie może w jednym czasie obrać dwa różne tory. W jednej chwili wszystko toczyło się dookoła wojny, nauki, szkolenia byle stać się lepszą, silniejszą, żeby móc dać z siebie więcej. Chwilę później znów jak wszyscy tak po prostu żyła swoim życiem, puszczała wianki, brała udział w zabawach na festiwalu. Festiwal nie do końca był jej klimatem. Dużo ludzi, muzyki, chaosu, wszystkiego za dużo szczególnie dla rudowłosej która nigdy nie lubiła tłumów i zawszr ceniła spokój.
A jednak przyszła i nawet była całkiem pozytywnie nastawiona. Z jednej strony czuła że ludzie ją obserwują, wiedziała że wpatrują jej partnera, choć to bardziej niż oczywiste kto nim będzie. Stanęła z boku i czekała jak się umówili chwilę przed czasem. Widząc dzisiejszego [u]partnera - Ulyssesa -[/i] przywitała się uprzejmie. Ich spotkania były szczególne, odbajdywali się na tym polu rezygnując z wizytbw kawiarniach czy restauracjach na rzecz labiryntów, czy jezior, domowe spotkania urozmaicając - na przykład nauką trollińskiego.
Tak więc ze wszystkich zabaw niebwianki, a właśnie labirynt były najbardziej ich.
- gratuluję wczorajszej walki. Doskonale sobie radziłeś. - przyznała, bo i owszem, zadziwiając samą siebie została by oglądać konkurencję. Ta chwilami wyglądała przerażająco, jednak w jakiś sposób bardzo wciągała.
Tym razem powinno być spokojniej. Wiedziała że zadbano o to żeby labirynt był bezpieczny i choć był zabawą tylko dla dorosłych, niewątpliwie mogą się czuć spokojnie.
Chyba że będzie trzeba oczarować i zjawią się anomalie.
Albo nadgorliwi funkcjonariusze ministerstwa.
-Nie spodziewałam się że weźmiesz w nin udział. - przyznała jeszcze szczerze.
Potencjalna romantyczność tego wydarzenia nawet ją bawiła, choć spodziewała się że będzie w tym jednak więcej wysiłku, zagadek i zabawy. Na szczęście - to bardziej naturalne.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Dziś należy wszystkie wątpliwości odłożyć na bok. Zgadzam się na zabawę w labiryncie. Trochę się stresuję, bo później mam wziąć udział w konkursie kulinarnym. Wielka szkoda, że Cyziu nie wygra, ale skoro jeszcze o tym nie wiem, to się tym absolutnie nie martwię. Idę pod rękę z Rowan nawijając jej makaron na uszy. Chcę mówić, o czymkolwiek, pierdołach, nic nieznaczących głupotach, żeby tylko stwarzać pozory normalności. Przyda nam się trochę rozrywki. Odpoczynku od dosłownie wszystkiego.
- Szkoda, że wziąć udział można tylko w parach. Z Honką i Cyziem na pewno pokonalibyśmy wszystkich - rzucam gdzieś pomiędzy kolejnymi krokami udając się na polanę w głębi lasu. Na horyzoncie dostrzegam Jay’a, do którego macham, ale uśmiech zdobiący twarz jest wyraźnie smutny. Podchodzę jeszcze do innej, miłej mi pary. - Cześć Juleczko - rzucam do przyjaciółki i dygam trochę nieporadnie do zapewne lorda Ollivandera, o którym tyle mi opowiadała. - Życzę wam powodzenia i udanej zabawy - dodaję jedynie, żeby zaraz z siostrą odejść w inne miejsce. - Nie miałyśmy okazji do rozmowy ostatnio. Kto złowił twój wianek? Oglądałaś starcia panów z wiklinowym magiem? Rany, ale tam się działo - ględzę tym razem już do młodszej Sproutówny, próbując nie rozpraszać się absolutnie niczym. Chociaż moja ręka bezwiednie wędruje do kieszeni ze skrzelozielem. Nie wiem dlaczego ciągle je przy sobie noszę, może to na szczęście?
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
Na miejscu pojawili się znacznie przed czasem, Tristan w eleganckiej czarodziejskiej szacie czarnej barwy, białym miękkiem fularem z jedwabiu - pomimo ciepła - elegancko upiętym pod szyją i z charakterystyczną dla siebie złotą broszą w kształcie róży - błyszczącą na piersi. Ująwszy Evandrę pod ramię zabrał ją na powolny spacer, wpierw wzdłuż plaży - tej mniej uczęszczanej, potrzebowała ciszy i spokoju, świeżego powietrza, nienachalnego ruchu - później po bardziej gwarnym jarmarku, omijając miejsca, w których tłoczyło się najwięcej czarodziejów. Pobieżnie zerknął na kilka stolików z dalekowschodnimi tkaninami, zatrzymując się dopiero przy handlarzu zaczarowanych pereł. Pośród licznych ozdób wypatrzył sznur błękitnych, pochodzących z rzadkiego gatunku czaromałży; zostawił za nie mieszek galeonów, przyozdabiając łabędzią szyję Evandry - i wziąwszy ją pod ramię podprowadził pod las, skąd wąską dróżką w dyskretnej samotności przeszli pod polanę. Usztywnił ramię, przesuwając małżonkę mocniej przed siebie - lewą ręką ująwszy jej talię, prawą - dłoń, upewniając się tym samym, że nie potknie się o głaz ani konar, a nóżka nie omsknie jej się w nierównym terenie. Leśne, rześkie powietrze dobrze jej zrobi.
- Wygląda na to, że jesteśmy niedaleko - stwierdził, niegłośno, las był wszak cichy, a on był wystarczająco blisko niej, by posłyszała choćby i szept. W oddali dostrzegł dwie pary, jedną bezimienną i drugą niewątpliwie oznaczającą lorda Ollivandera z młodą Prewettówną; nie powinni stanąć zbyt blisko nich - ktoś jeszcze gotów byłby ich oskarżyć o zbędną poufałość. - Wędrówka za sercem nam służy. - Doszli przecież bez mapy. - Wszystko w porządku? - mruknął jeszcze ciszej, na zewnątrz - dla innych - musiała być silna; on mógł znać prawdę.
Tristan i Evandra razem!
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Dochodzę wreszcie na polanę i sięgam od razu za pazuchę swojego eleganckiego (starego, ale wciąż w modzie) płaszcza, coby dobyć piersiówki i sobie chlapnąć łyka na rozgrzanie, a później wciskam flaszeczkę na miejsce, w zamian wyciągam pogniecionego papierosa - skręta z jakiegoś parszywego tytoniu, co mi się go udało wysępić od jednego dziada przy ognisku - wsuwając go między wargi i odpalam końcówkę za pomocą zapałek. Pierwszy potężny buch łaskocze w płuca tak nachalnie, że kaszlę kilkukrotnie, ale każdy kolejny okazuje się coraz mniej brutalny, a wokół mojej rozczochranej głowy unosi się szara aureola z cienkich wstęg dymu. Rozglądam się po zebranym towarzystwie, mierząc wzrokiem kobiece sylwetki, bo się zastanawiam z którą mi dzisiaj przyjdzie współpracować, skoro jestem tutaj sam.
Zdawał się chodzić kanałami, bo nie chciał zwracać na siebie uwagi. Od momentu wygrania Walecznego Maga miał drobne problemy z prywatnością. To generowało u niego zdenerwowanie, bo nie mógł w spokoju napić się alkoholu, który – o ironio – mógłby go uspokoić. Już nawet sam etap leczenia poparzeń był wyjątkowo… nieprzyjemny, biorąc pod uwagę zainteresowanie magimedyków. Nie zrobił przecież niczego wielkiego! Naprawdę! Ot, rzucił kilka zaklęć jak każdy inny uczestnik zabawy! Prócz niego, tam na wzgórzu, było kilku innych lordów i osób, które dzielnie walczyły z Magiem. Na przykład ten Rosjanin, który naprawdę porządnie oberwał ognistymi kulami… albo ten Malfoy, co to już nie był Malfoyem. Albo chociażby jego kuzyn, który niesłusznie został – bodaj – pojmany przez służby bezpieczeństwa. Tak przynajmniej słyszał, bo po rozpadnięciu się kukły, nagle otoczyli go ludzie i zaczęli nim podrzucać, nie bacząc na jego poparzenia, więc nie miał czasu rozejrzeć się za Brendanem, niestety.
Ayden jednak wpadł na pomysł na to, żeby wziąć udział w kolejnej konkurencji, tym razem w labiryncie. Anthony z początku nie chciał się zgodzić, ale z drugiej strony… nie miał serca odmówić starszemu z dwójki kuzynów. Festiwal odbywał się raz w roku, raz w roku miał możliwość takiej zabawy... Nie mówiąc już o tym, że czasy były niepewne, to i kto wie czy to nie był idealny moment na rozrywkę zanim w ogóle jej zabraknie. Zgodził się, nawet jeżeli obawiał się zainteresowania publiczności, która mogła okazać się wyjątkowo… dręcząca. Ale stawał się to ukrywać na swojej twarzy i jak najczęściej uśmiechać. Obydwoje powoli szli w głąb lasu, w stronę polany, na której miała odbyć się zbiórka.
– A Ariadne nie chciała przyjść? – Zagaił w trakcie ich dość niemrawej rozmowy. Dość dużo milczeli w trakcie drogi. – Idealnie by pasowała do historii tych zawodów. No i może wywalczyłaby kolejne zwycięstwo dla naszej rodziny w lepszym stylu niż ja – gdybał w wyjątkowo pesymistycznym, ale charakterystycznym dla siebie tonie. Brakowałoby jej tylko Tezeusza… chociaż… może lepiej by było nie wstawiać kuzynki w tak smutną opowieść, tym bardziej gdy pojawiali się w niej mugole. Westchnął ciężko. Na całe szczęście byli już blisko, jak mu się zdawało. – Tylko na mnie nie narzekaj jak nam nie wyjdzie, proszę.
Gdy znaleźli się na miejscu, rozejrzał się po zebranych osobach. Dostrzegł najpierw lady Prewett i jej towarzysza, lorda Ollivandera, którego kojarzył już z wczorajszej konkurencji. Kiwnął im głową na powitanie, jak tylko złapał z nimi kontakt wzrokowy. Chwilę potem jego spojrzenie pognało w stronę… panny Sprout. Jej widok wyjątkowo go zaskoczył, zapewne dlatego, że jeszcze wczoraj rozmawiał o niej z Benjaminem… Nie obraził jej, ale jednocześnie czuł się tak, jak gdyby to zrobił. Natychmiast uśmiechnął się w jej stronę, nie chcąc dać po sobie poznać, że wstydził się za samego siebie. Przy tym uśmiechnął się w stronę jej uroczej towarzyszki, której nie znał i od razu przeniósł spojrzenie na kolejną parę (Tristana i Evandrę). Na młodej lady mimowolnie zatrzymał spojrzenie dłużej, co (oby) nie zostało odebrane przez jej towarzysza jako złe. Wiedział, że na pewno miał do czynienia ze szlachtą, więc skłonił się delikatnie. Nie miał pojęcia kim byli. Nie było go przez osiem lat w kraju, niedawno wrócił, mógłby przysiąc, że może gdzieś kiedyś, w młodości, może, widział lorda. Nadal jednak mógł nie rozpoznawać części szlachty z imienia i nazwiska, tak zresztą było z Nephthys z Shafiqów, choć oni… byli specyficznym rodem. W każdym razie, dalej się rozglądał i tym razem natrafił na znajomą twarz, której chyba nie chciał tutaj zobaczyć. Może nie znał dobrze Bojczuka i nawet zapomniał jego imię, bo spotkał go tylko raz, ale ten jeden raz był wystarczający, żeby go zapamiętać. Wiedział, podskórnie, a być może ze względu na swoje czerwcowe doświadczenie, że ten tutaj oznaczał kłopoty… i oby to nie Anthony był tym, który miał go znowu ratować.
– Obyśmy nie wyszli na idiotów – odezwał się w końcu do swojego kuzyna, po tym małym rozpoznaniu, które uczynił. Nie wiedział skąd mu to przyszło do głowy. Może to jego negatywne nastawienie znowu mu się udzielało. – Widzę dwie pary szlachty. Jedną profesorkę... i nieszczęśnika od siedmiu boleści – wytłumaczył mu cicho.
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia :: Dorset