Morsmordre :: Londyn :: City of London :: Ulica Pokątna
"Pod ziemią"
AutorWiadomość
First topic message reminder :

★★ [bylobrzydkobedzieladnie]

"Pod ziemią"
Niegdyś miejsce to stanowiło podziemny łącznik pomiędzy Pokątną a mugolską częścią Londynu. Aktualnie przejście zostało zaadoptowane na sprzyjające prywatności miejsce spotkań czarodziejów. Na pierwszy rzut oka zwyczajowe "Pod ziemią" przypomina karczmę — znajduje się tu wąski bar z niewielkim zapleczem usytuowany w jednej z wnęk, a wzdłuż ścian ustawione zostały stoły, przy których można napić się ognistej whisky, a także zjeść niezbyt wymagającą strawę. W tunelu znajduje się wiele świec stanowiących jedyne źródło światła, a z sufitu zwisają otwarte klatki, w których częściej śpią nietoperze niż sowy. Miejsce to nie jest tłumnie odwiedzane, ale zawsze można tu spotkać czarodziejów lubujących się w rozmaitych zakładach i kościanych grach.
Możliwość gry w kościanego pokera.Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:23, w całości zmieniany 1 raz
Tarcza rozświetliła uliczkę dając jej zalążek nadziei, szybko jednak Frances zauważyła, iż zaklęcie nie było tak silne jak powinno. Czarnomagiczna klątwa przebiła się przez nią, a alchemiczka z paniką zauważyła, że jej nogi odmawiają posłuszeństwa. Czy to było to zaklęcie, którego niegdyś użył przy niej Daniel? Nie była pewna, doskonale wiedziała jednak, iż nie czuje swoich nóg. W przypływie paniki spróbowała poruszyć stopami, mięśnie jednak nie odpowiedziały na wezwanie umysłu. Zrozpaczone spanikowane spojrzenie zauważyło parę stojącą gdzieś między nią a jasnowłosą czarownicą. Strach opętywały umysł nie pozwalając skupić się na czymkolwiek, co nie byłoby związane z ucieczką. Przynajmniej do momentu, gdy do jej uszu doleciały słowa jasnowłosej czarownicy. Eteryczna alchemiczka wpierw posłała długie, błagalne oraz zapłakane spojrzenie w kierunku pary jaka znajdowała się na ulicy, by po chwili niepewnie przenieść szaroniebieskie tęczówki na buzię pani Rookwood.
Wielkie, gorzkie łzy spływały po ładnej buzi znacząc policzki błyszczącymi ścieżkami płaczu. Nie trudno było dostrzec na jej twarzy przerażenie oraz rozpacz. Smukła dłoń skryta pod przybrudzoną rękawiczką przesunęła po zarumienionym policzku, chcąc zetrzeć wypływające z jej oczu łzy, jednocześnie odsuwając odrobinę jasne pukle z jej twarzy.
- Pani Rookwood, ja... ja doskonale rozumiem swój błąd, za który jeszcze raz, przepraszam z całego serca. Moje czyny wynikają jedynie z czystego strachu, zaklęcia ciskane w moim kierunku zwyczajnie mnie przerażają i nie potrafię nic na to poradzić. - Zaczęła nieśmiało, z wyraźną skruchą w delikatnym głosie. Szaroniebieskie spojrzenie błyszczało przerażeniem, jasne rysy przepełnione były smutkiem i rozpaczą prezentując widok gorszy od zbitego szczeniaka. - Podziwiam panią, pani Rookwood. Za odwagę, pewność siebie oraz oddanie sprawie i naprawdę, nie chcę z panią konfliktu. Moje słowa były nierozważnie dobrane, proszę mi je wybaczyć. - Kontynuowała bez większego zawahania, z podziwem na początku zdania oraz pokorą pod koniec. Nie chciała ryzykować kłopotami, które w tym momencie nie były jej potrzebne. Chciała się rozwijać, zdobywać kolejne tajemnice alchemii oraz żyć spokojnie u boku ukochanego męża, a to mogło nie być możliwe, gdyby Ministerstwo Magii uznało ją za wroga, którym z pewnością nie była. - Naprawdę daleko mi do buntowniczych idei... Znana jest pani osoba Bertiego Botta? To ja poinformowałam Ministerstwo o tym, gdzie się ukrywa. - Dodała, nadal chcąc zapewnić czarownicę o swoim braku powiązań z przeciwnikami Ministerstwa. - Jeszcze dziś wyślę pani mikstury sową, z małym dodatkiem w ramach przeprosin. - Obiecała z pewnością w głosie, do spraw zawodowych podchodząc niezwykle poważnie. - W kwestii mikstur nigdy pani nie zawiodłam, pani Rookwood i tym razem nie zawiodę. Mamy wspólnych przyjaciół, byłabym więc niezwykle nierozsądna, próbując panią oszukać. - Dodała szczerze, chcąc zapewnić czarownicę iż nie planuje żadnego przekrętu bądź też fortelu. Nigdy nie zawiodła w kwestii przyrządzanych mikstur i i tym razem miało być podobne - Frances przekonała się, iż z takimi osobowościami nie winno się igrać choćby w najmniejszym stopniu. Nie miała zamiaru popełniać ponownie podobnego błędu.
- Pani Rookwood, nie zwykłam drugi raz popełniać tego samego błędu. Nie potrzebuje pani magii by mieć pewność, że nie złamię danego słowa. - Zapewniła szczerze, niemal oficjalnym tonem głosu w którym nadal wybrzmiewał strach, będący podporą składanej obietnicy. Nie chciała po raz drugi przechodzić przez podobne sytuacje, nigdy nie należąc do czarownic odważnych, gotowych do walki na śmierć i życie. Wolała spokojne otoczenie kociołków oraz wielkie stosy ksiąg.
- Pani Rookwood, nie jestem w stanie służyć tak jak pani, nie posiadam umiejętności walki ni odpowiedniej odwagi. - Zaczęła z pokorą, uważnie przyglądając się czarownicy z nadzieją, iż wysłucha jej do końca. - Jeśli jednak będziecie potrzebować pomocy alchemika, może być pani pewna, iż nie odmówię. Zacznę również rozważniej dobierać słowa gdyż naprawdę, nie zależy mi na konflikcie ani z panią, ani z Rycerzami Walpurgi. Przysięgam, pani Rookwood. - Słowa wypowiedziała niemal oficjalnym tonem głosu ( w pełni oficjalności przeszkadzało jedynie drżenie niektórych głosek wywołane przerażeniem) z pokorą i szacunkiem w głosie, chcąc zapewnić czarownicę o czystości swoich intencji oraz prawdziwości wypowiadanych słów. Łzy dalej spływały po delikatnej buzi, której wyraz zdradzał, iż nie kłamała i zgadzała się na przedstawione warunki mając zamiar dotrzymać danego słowa.
- Pani Rookwood? Czy jeśli doszłyśmy do porozumienia, byłaby pani tak łaskawa by zdjąć ze mnie zaklęcie? Zimno mi. - Poprosiła pokornie, z nadzieją iż nieporozumienie zostało zażegnane, a one doszły do porozumienia na którym eterycznej alchemiczce zależało.
Wielkie, gorzkie łzy spływały po ładnej buzi znacząc policzki błyszczącymi ścieżkami płaczu. Nie trudno było dostrzec na jej twarzy przerażenie oraz rozpacz. Smukła dłoń skryta pod przybrudzoną rękawiczką przesunęła po zarumienionym policzku, chcąc zetrzeć wypływające z jej oczu łzy, jednocześnie odsuwając odrobinę jasne pukle z jej twarzy.
- Pani Rookwood, ja... ja doskonale rozumiem swój błąd, za który jeszcze raz, przepraszam z całego serca. Moje czyny wynikają jedynie z czystego strachu, zaklęcia ciskane w moim kierunku zwyczajnie mnie przerażają i nie potrafię nic na to poradzić. - Zaczęła nieśmiało, z wyraźną skruchą w delikatnym głosie. Szaroniebieskie spojrzenie błyszczało przerażeniem, jasne rysy przepełnione były smutkiem i rozpaczą prezentując widok gorszy od zbitego szczeniaka. - Podziwiam panią, pani Rookwood. Za odwagę, pewność siebie oraz oddanie sprawie i naprawdę, nie chcę z panią konfliktu. Moje słowa były nierozważnie dobrane, proszę mi je wybaczyć. - Kontynuowała bez większego zawahania, z podziwem na początku zdania oraz pokorą pod koniec. Nie chciała ryzykować kłopotami, które w tym momencie nie były jej potrzebne. Chciała się rozwijać, zdobywać kolejne tajemnice alchemii oraz żyć spokojnie u boku ukochanego męża, a to mogło nie być możliwe, gdyby Ministerstwo Magii uznało ją za wroga, którym z pewnością nie była. - Naprawdę daleko mi do buntowniczych idei... Znana jest pani osoba Bertiego Botta? To ja poinformowałam Ministerstwo o tym, gdzie się ukrywa. - Dodała, nadal chcąc zapewnić czarownicę o swoim braku powiązań z przeciwnikami Ministerstwa. - Jeszcze dziś wyślę pani mikstury sową, z małym dodatkiem w ramach przeprosin. - Obiecała z pewnością w głosie, do spraw zawodowych podchodząc niezwykle poważnie. - W kwestii mikstur nigdy pani nie zawiodłam, pani Rookwood i tym razem nie zawiodę. Mamy wspólnych przyjaciół, byłabym więc niezwykle nierozsądna, próbując panią oszukać. - Dodała szczerze, chcąc zapewnić czarownicę iż nie planuje żadnego przekrętu bądź też fortelu. Nigdy nie zawiodła w kwestii przyrządzanych mikstur i i tym razem miało być podobne - Frances przekonała się, iż z takimi osobowościami nie winno się igrać choćby w najmniejszym stopniu. Nie miała zamiaru popełniać ponownie podobnego błędu.
- Pani Rookwood, nie zwykłam drugi raz popełniać tego samego błędu. Nie potrzebuje pani magii by mieć pewność, że nie złamię danego słowa. - Zapewniła szczerze, niemal oficjalnym tonem głosu w którym nadal wybrzmiewał strach, będący podporą składanej obietnicy. Nie chciała po raz drugi przechodzić przez podobne sytuacje, nigdy nie należąc do czarownic odważnych, gotowych do walki na śmierć i życie. Wolała spokojne otoczenie kociołków oraz wielkie stosy ksiąg.
- Pani Rookwood, nie jestem w stanie służyć tak jak pani, nie posiadam umiejętności walki ni odpowiedniej odwagi. - Zaczęła z pokorą, uważnie przyglądając się czarownicy z nadzieją, iż wysłucha jej do końca. - Jeśli jednak będziecie potrzebować pomocy alchemika, może być pani pewna, iż nie odmówię. Zacznę również rozważniej dobierać słowa gdyż naprawdę, nie zależy mi na konflikcie ani z panią, ani z Rycerzami Walpurgi. Przysięgam, pani Rookwood. - Słowa wypowiedziała niemal oficjalnym tonem głosu ( w pełni oficjalności przeszkadzało jedynie drżenie niektórych głosek wywołane przerażeniem) z pokorą i szacunkiem w głosie, chcąc zapewnić czarownicę o czystości swoich intencji oraz prawdziwości wypowiadanych słów. Łzy dalej spływały po delikatnej buzi, której wyraz zdradzał, iż nie kłamała i zgadzała się na przedstawione warunki mając zamiar dotrzymać danego słowa.
- Pani Rookwood? Czy jeśli doszłyśmy do porozumienia, byłaby pani tak łaskawa by zdjąć ze mnie zaklęcie? Zimno mi. - Poprosiła pokornie, z nadzieją iż nieporozumienie zostało zażegnane, a one doszły do porozumienia na którym eterycznej alchemiczce zależało.
Frances Wroński

Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni


Sigrun nie mogła pozbyć się wrażenia, że czarna magia nieustannie przypominała o sobie pod postacią promieniującego bólu, który powodował coraz mocniejsze otępienie. Był na tyle silny, że nie minął od razu, nie pozwolił jej w pełni skupić się na kolejnej inkantacji, jaka zakończyła się fiaskiem. Promień zaklęcia pomknął zbyt wysoko oraz nader bardzo w prawo. Dwójka czarodziejów przyglądających się potyczce odskoczyło ku tyłowi z wyraźnym przerażeniem, bo choć wiedzieli, że czar nie był skierowany przeciw nim, to wyjątkowo blisko znalazła się pędząca wiązka. Chwyciwszy się za dłonie wcisnęli w fasadę budynku z nadzieją, że czym prędzej będą mogli uwolnić się z tej mało komfortowej sytuacji. Niewybaczalne zaklęcia od zawsze budziły grozę, lecz odkąd słyszano je coraz częściej na ulicach Londynu, ludzie obawiali się ich jeszcze bardziej.
Frances nieustannie leżała na chłodnym bruku pozostając w bezpiecznej, choć zmniejszającej się, odległości od Sigrun. Z jej ust padało wiele słów oraz obietnic i tylko od Rookwood zależało, czy na zaproponowane warunki przystanie.
|
Sigrun - 152/227 | 70 psychiczne (-15 do kości)
Frances | Locomotor mortis.
W razie jakichkolwiek pytań zapraszam na PW/Discord.
Czas na odpis - 24h.
Frances nieustannie leżała na chłodnym bruku pozostając w bezpiecznej, choć zmniejszającej się, odległości od Sigrun. Z jej ust padało wiele słów oraz obietnic i tylko od Rookwood zależało, czy na zaproponowane warunki przystanie.
|
Sigrun - 152/227 | 70 psychiczne (-15 do kości)
Frances | Locomotor mortis.
W razie jakichkolwiek pytań zapraszam na PW/Discord.
Czas na odpis - 24h.
W chwili, gdy rzeźbiła swą maskę Śmierciożercy, nową twarz, symbol nowego życia, Deirdre wyrażała nadzieję, że gniew jaki się na niej malował będzie jedynie sprzyjał działaniom i czarnej magii Sigrun - dziś było jednak inaczej. Wytrącał ją z równowagi, nie pozwalał na celne rzucanie zaklęć, bądź rzucanie ich w ogóle. Zadawał cierpienie.
Ból nie był w stanie jednak zatrzymać Sigrun, nie uczyniły też tego słowa Frances i łzy spływające po policzkach, widoczne coraz lepiej, im bardziej się do niej zbliżała. Słuchała ich jednak z uwagą, oddychając głęboko jesiennym, chłodnym powietrzem. Zaciekawiło ją to, że to ona doniosła na Bertiego Botta - informacja nietrudna do zweryfikowania i szczerze wątpiła, aby w tej sytuacji Wroński zdecydowała się ją okłamać. Leżąc na ziemi, nie mogąc się ruszyć byłaby głupia chcąc Rookwood oszukać, a jej słowa świadczyły o tym, że wybrała to rozsądniejsze rozwiązanie. Współpracę. W to, że się lękała Sigrun przestała wątpić. Strach podpowiadał człowiekowi głupoty. Pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Dobrze, Frances. Cieszę się, że poszłaś po rozum do głowy. Uznam, że to chwilowe zaćmienie umysłu, Może przez twój stan. Wspominałaś, ze jesteś przy nadziei, czyż nie? - odpowiedziała w końcu wiedźma, spokojniejszym tonem, wciąż brzmiał on jednak chłodno i oschle, nie było w nim już uprzejmiejszej, zaciekawionej nuty, z jaką zwracała się do niej wcześniej. Wzięła znów głęboki oddech, lewą dłoń uniosła do twarzy, aby rozmasować skroń. Czaszka prawie pękła jej od bólu, który w nią uderzył.
- Nie chcę cię zabijać, Frances. Nie chciałabym musieć pozbawić cię też czegokolwiek w ramach nauczki, twoje ręce mogą być przydatne - westchnęła ciężko. Sigrun mówiła o tym w taki sposób, jakby wina leżała wyłącznie po stronie Wroński i to ona zmusiła ją do sięgnięcia po zaklęcia niewybaczalne, czarną magie. - Przyjmuję twoje przeprosiny i obietnice. Wybaczę ci. Udowodnij mi, że nie jesteś głupia i ich dotrzymaj. W innym przypadku... - wyrzekła Śmierciożerczyni, obracając różdżkę w palcach. - Możesz być pewna, że cię zniszczę. Nie będziesz miała już ani przyjaciół, ani pracy, ani żadnych możliwości. Wierz mi Frances, że jeśli jeszcze raz obrazisz Czarnego Pana, Ministerstwo Magii, mnie... Twoja twarz zawiśnie na tych plakatach i będzie cię ścigać cały kraj. Odbiorę ci to dziecko, które rośnie ci pod sercem, by zaznało czegoś lepszego, niż życie przy zdradzieckiej matce. Czy wyraziłam się jasno? - zagroziła Sigrun, a na jej twarzy malowała się śmiertelna powaga, gdy spod zmrużonych powiek przyglądała się leżącej na ziemi Frances, proszącej, aby zdjęła z niej czar. Nie kłamała, nie przesadzała - miała możliwości i dość determinacji, by dotrzymać wszystkich swoich obietnic. Sigrun była czarownicą zawziętą, mściwą i nieustępliwą. - Dam ci jeszcze jedną szansę. Nie uwiężę cię, puszczę wolno, wrócisz do męża i pracowni. Będziesz jednak na moje wezwanie. Kiedy będę potrzebować od ciebie mikstury, zostawisz ją w sklepie Borgina i Burkesa, zrozumiałyśmy się? Dzięki temu nie stracisz przyjaciół, wolności i życia. Tak właśnie będzie, prawda Frances?
Właściwie nie oczekiwała nawet odpowiedzi. Ze słów samej Wroński wynikało, że zgodzi się na wszystko, aby uratować życie i zależy jej na współpracy. Rookwood nie wierzyła alchemiczce do końca, w szczerość łez, w prawdziwość obietnic - były najpewniej dyktowane strachem, pytanie brzmiało, czy ich dotrzyma? Sigrun miała nadzieję, że Frances dostała nauczkę i zrozumie, że jedynym wyjściem będzie współpraca i niedawanie Rookwood powodów, aby musiała ją odszukać, bądź poświęcić jej więcej uwagi, niż to było absolutnie konieczne.
- Tak, Frances, cofnę je. Będziesz grzeczną dziewczynką i dostarczysz mi mikstury od razu, kiedy wrócisz, prawda? - spytała ją niemal czulszym tonem. Wymierzyła w nią różdżką. - Musisz jednak zrozumieć, że wyszłabym na niesamowicie gołosłowną, gdybyś stąd tak po prostu odeszła. A chcę, byś była pewna, że dotrzymuję słowa i jeśli jeszcze raz zwątpię w twój szacunek do Czarnego Pana, to będzie z tobą źle. Teraz zaboli tylko troszkę. Obiecuję. Aquassus - wyrzekła, chcąc trafić zaklęciem w alchemiczkę, aby wymierzyć jej należną karę - zdecydowała się jednak przy tym na jedno ze słabszych zaklęć. Nie miało zostawić powierzchownych ran, jedynie lekki ślad na duszy, by pamiętała o bólu jaki może sama sobie zadać własną nielojalnością.
Zaraz po tym starła się zdjąć z nóg Wroński czar Locomotor Mortis, aby ją uwolnić.
| czar Locomotor mortis zdejmuję bez akcji
Ból nie był w stanie jednak zatrzymać Sigrun, nie uczyniły też tego słowa Frances i łzy spływające po policzkach, widoczne coraz lepiej, im bardziej się do niej zbliżała. Słuchała ich jednak z uwagą, oddychając głęboko jesiennym, chłodnym powietrzem. Zaciekawiło ją to, że to ona doniosła na Bertiego Botta - informacja nietrudna do zweryfikowania i szczerze wątpiła, aby w tej sytuacji Wroński zdecydowała się ją okłamać. Leżąc na ziemi, nie mogąc się ruszyć byłaby głupia chcąc Rookwood oszukać, a jej słowa świadczyły o tym, że wybrała to rozsądniejsze rozwiązanie. Współpracę. W to, że się lękała Sigrun przestała wątpić. Strach podpowiadał człowiekowi głupoty. Pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Dobrze, Frances. Cieszę się, że poszłaś po rozum do głowy. Uznam, że to chwilowe zaćmienie umysłu, Może przez twój stan. Wspominałaś, ze jesteś przy nadziei, czyż nie? - odpowiedziała w końcu wiedźma, spokojniejszym tonem, wciąż brzmiał on jednak chłodno i oschle, nie było w nim już uprzejmiejszej, zaciekawionej nuty, z jaką zwracała się do niej wcześniej. Wzięła znów głęboki oddech, lewą dłoń uniosła do twarzy, aby rozmasować skroń. Czaszka prawie pękła jej od bólu, który w nią uderzył.
- Nie chcę cię zabijać, Frances. Nie chciałabym musieć pozbawić cię też czegokolwiek w ramach nauczki, twoje ręce mogą być przydatne - westchnęła ciężko. Sigrun mówiła o tym w taki sposób, jakby wina leżała wyłącznie po stronie Wroński i to ona zmusiła ją do sięgnięcia po zaklęcia niewybaczalne, czarną magie. - Przyjmuję twoje przeprosiny i obietnice. Wybaczę ci. Udowodnij mi, że nie jesteś głupia i ich dotrzymaj. W innym przypadku... - wyrzekła Śmierciożerczyni, obracając różdżkę w palcach. - Możesz być pewna, że cię zniszczę. Nie będziesz miała już ani przyjaciół, ani pracy, ani żadnych możliwości. Wierz mi Frances, że jeśli jeszcze raz obrazisz Czarnego Pana, Ministerstwo Magii, mnie... Twoja twarz zawiśnie na tych plakatach i będzie cię ścigać cały kraj. Odbiorę ci to dziecko, które rośnie ci pod sercem, by zaznało czegoś lepszego, niż życie przy zdradzieckiej matce. Czy wyraziłam się jasno? - zagroziła Sigrun, a na jej twarzy malowała się śmiertelna powaga, gdy spod zmrużonych powiek przyglądała się leżącej na ziemi Frances, proszącej, aby zdjęła z niej czar. Nie kłamała, nie przesadzała - miała możliwości i dość determinacji, by dotrzymać wszystkich swoich obietnic. Sigrun była czarownicą zawziętą, mściwą i nieustępliwą. - Dam ci jeszcze jedną szansę. Nie uwiężę cię, puszczę wolno, wrócisz do męża i pracowni. Będziesz jednak na moje wezwanie. Kiedy będę potrzebować od ciebie mikstury, zostawisz ją w sklepie Borgina i Burkesa, zrozumiałyśmy się? Dzięki temu nie stracisz przyjaciół, wolności i życia. Tak właśnie będzie, prawda Frances?
Właściwie nie oczekiwała nawet odpowiedzi. Ze słów samej Wroński wynikało, że zgodzi się na wszystko, aby uratować życie i zależy jej na współpracy. Rookwood nie wierzyła alchemiczce do końca, w szczerość łez, w prawdziwość obietnic - były najpewniej dyktowane strachem, pytanie brzmiało, czy ich dotrzyma? Sigrun miała nadzieję, że Frances dostała nauczkę i zrozumie, że jedynym wyjściem będzie współpraca i niedawanie Rookwood powodów, aby musiała ją odszukać, bądź poświęcić jej więcej uwagi, niż to było absolutnie konieczne.
- Tak, Frances, cofnę je. Będziesz grzeczną dziewczynką i dostarczysz mi mikstury od razu, kiedy wrócisz, prawda? - spytała ją niemal czulszym tonem. Wymierzyła w nią różdżką. - Musisz jednak zrozumieć, że wyszłabym na niesamowicie gołosłowną, gdybyś stąd tak po prostu odeszła. A chcę, byś była pewna, że dotrzymuję słowa i jeśli jeszcze raz zwątpię w twój szacunek do Czarnego Pana, to będzie z tobą źle. Teraz zaboli tylko troszkę. Obiecuję. Aquassus - wyrzekła, chcąc trafić zaklęciem w alchemiczkę, aby wymierzyć jej należną karę - zdecydowała się jednak przy tym na jedno ze słabszych zaklęć. Nie miało zostawić powierzchownych ran, jedynie lekki ślad na duszy, by pamiętała o bólu jaki może sama sobie zadać własną nielojalnością.
Zaraz po tym starła się zdjąć z nóg Wroński czar Locomotor Mortis, aby ją uwolnić.
| czar Locomotor mortis zdejmuję bez akcji
She tastes like every
dark thought I've ever had

dark thought I've ever had
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 69
--------------------------------
#2 'k10' : 3
--------------------------------
#3 'k8' : 8, 2, 4, 5, 4, 5, 5, 4, 1, 1
#1 'k100' : 69
--------------------------------
#2 'k10' : 3
--------------------------------
#3 'k8' : 8, 2, 4, 5, 4, 5, 5, 4, 1, 1
Eteryczna alchemiczka kiwnęła jedynie delikatnie głową w potwierdzeniu słów Sigrun, nie chcąc zagłębiać się mocniej w kłamstewko, które przyszło jej wypowiedzieć z nadzieją, iż wzbudzi choćby odrobinę litości w którymś z gości. Niestety nie miała w tej kwestii szczęścia. Uważnie obserwowała buzię jasnowłosej czarownicy, oczekując odpowiedzi na jej gorące zapewnia oraz słowa, wypowiadane w jej kierunku. Nie chciała problemów, nie chciała również komplikacji związanych z codziennością bądź Merlin jeden wie czym jeszcze. Równie uważnie wsłuchiwała się w słowa, jakie padały w jej kierunku. We wszystkie groźby, które gdzieś w środku wywoływały w niej ukłucie niesprawiedliwości, nie dała jednak tego po sobie poznać, choćby na chwilę nie zmieniając wyrazu twarzy, nadal przepełnionego pokorą. I jedynie szaroniebieskie spojrzenie napełniło się odrobinę większą rozpaczą, nadal nie rozumiejąc, czemu dokładnie to wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej - będzie jednak miała sporo czasu na dokładne analizowanie każdego, nawet najmniejszego słowa oraz przebiegu wydarzeń, by zdobyć dokładne, statystyczne dane dotyczące tego, w jaki sposób już nigdy więcej nie łączyć słów. - Jak słońce, pani Rookwood. - Odpowiedziała grzecznie, z uprzejmością oraz pokorą w głosie. Słowa czarownicy były niezwykle jasne w swoim przekazie. - Oczywiście, pani Rookwood. - Przytaknęła na kolejne jej słowa, nawet nie próbując wtrącić czegokolwiek do zawartej umowy - na to będzie czas później, choćby w momencie gdy braknie jej odpowiednich ingrediencji, do których dostęp utrudniał się wraz z rozprzestrzeniającym się konfliktem. Dzisiejszy wieczór nie był wieczorem, w którym mogłaby, bądź w jakikolwiek sposób chciałaby wypowiadać kolejne słowa, zwłaszcza iż miała wrażenie, że gniewne ogniki nie zniknęły jeszcze z oczu czarownicy.
Szaroniebieskie spojrzenie błysnęło przerażeniem, gdy czarownica wspomniała, iż nie chce wyjść na gołosłowną. Kolejna porcja łez spłynęła po delikatnej buzi, Frances nic nie odpowiedziała na jej słowa doskonale wiedząc, iż tym razem nie może spróbować się obronić - to jedynie ponownie rozwścieczyłoby czarownicę, a one wróciłyby na poprzedni tor rozmowy, czego eteryczna alchemiczka z pewnością by nie chciała. Frances zacisnęła powieki, wmawiając sobie, że jeszcze chwila; jeszcze kilka długich sekund i będzie mogła zniknąć z tego miejsca, by powrócić w bezpieczne ramiona swojego męża. I tylko myśl o nim pozwoliła jej przetrwać świadomość kolejnego zaklęcia.
Szaroniebieskie spojrzenie błysnęło przerażeniem, gdy czarownica wspomniała, iż nie chce wyjść na gołosłowną. Kolejna porcja łez spłynęła po delikatnej buzi, Frances nic nie odpowiedziała na jej słowa doskonale wiedząc, iż tym razem nie może spróbować się obronić - to jedynie ponownie rozwścieczyłoby czarownicę, a one wróciłyby na poprzedni tor rozmowy, czego eteryczna alchemiczka z pewnością by nie chciała. Frances zacisnęła powieki, wmawiając sobie, że jeszcze chwila; jeszcze kilka długich sekund i będzie mogła zniknąć z tego miejsca, by powrócić w bezpieczne ramiona swojego męża. I tylko myśl o nim pozwoliła jej przetrwać świadomość kolejnego zaklęcia.
Frances Wroński

Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni


Frances wciąż nie mogła się ruszyć, nogi odmawiały jej posłuszeństwa na skutek czarnomagicznego zaklęcia. Nie towarzyszył temu ból, choć z pewnością bezwład powodował narastający strach, zwłaszcza że Sigrun zdawała się nie odpuszczać. W dwójce zatrzymanych czarodziejów na próżno było szukać sojuszników, oni, także wiedzeni paniką, woleli uniknąć gniewu kobiety pod postacią niewybaczalnego czaru.
Czas spędzony na krótkim monologu uwolnił śmierciożerczynię od promieniującego ucisku w głowie. Ponownie mogła spróbować skoncentrować się na celu, zachować równowagę i klarowność myśli. Nie poprawiło to jednak jej ogólnej kondycji, wciąż towarzyszyło lekkie osłabienie, które mogło zaważyć przy próbie rzucenia najtrudniejszych z inkantacji.
Dwójka przypadkowych obserwatorów zaczęła przesuwać się w stronę wejścia do karczmy, kiedy Sigrun minęła ich pragnąc zmniejszyć odległość dzielącą ją od Frances. Zdawała się być nimi niezainteresowana, a oni niezmiennie woleli zniknąć z pola jej widzenia i bezpiecznie wrócić do domu. Doskonale wiedzieli, że brak reakcji dyktowany był tchórzostwem, lecz obydwoje przywykli unikać zwady.
Rookwood tym razem nie popełniła błędu. Promień zaklęcia torturującego pomknął wprost we Frances, która była już na tyle blisko, aby kobieta mogła dostrzec jej reakcję. Alchemiczka miała czas na wzniesie tarczy i musiała to uczynić, jeśli chciała uniknąć wyjątkowo nieprzyjemnych skutków inkantacji.
|
Sigrun - 152/227 | 70 psychiczne (-15 do kości)
Jako, że konflikt został wyjaśniony, MG nie kontynuuje rozgrywki. W razie potrzeby oczywiście zjawię się ponownie.
Czas spędzony na krótkim monologu uwolnił śmierciożerczynię od promieniującego ucisku w głowie. Ponownie mogła spróbować skoncentrować się na celu, zachować równowagę i klarowność myśli. Nie poprawiło to jednak jej ogólnej kondycji, wciąż towarzyszyło lekkie osłabienie, które mogło zaważyć przy próbie rzucenia najtrudniejszych z inkantacji.
Dwójka przypadkowych obserwatorów zaczęła przesuwać się w stronę wejścia do karczmy, kiedy Sigrun minęła ich pragnąc zmniejszyć odległość dzielącą ją od Frances. Zdawała się być nimi niezainteresowana, a oni niezmiennie woleli zniknąć z pola jej widzenia i bezpiecznie wrócić do domu. Doskonale wiedzieli, że brak reakcji dyktowany był tchórzostwem, lecz obydwoje przywykli unikać zwady.
Rookwood tym razem nie popełniła błędu. Promień zaklęcia torturującego pomknął wprost we Frances, która była już na tyle blisko, aby kobieta mogła dostrzec jej reakcję. Alchemiczka miała czas na wzniesie tarczy i musiała to uczynić, jeśli chciała uniknąć wyjątkowo nieprzyjemnych skutków inkantacji.
|
Sigrun - 152/227 | 70 psychiczne (-15 do kości)
Jako, że konflikt został wyjaśniony, MG nie kontynuuje rozgrywki. W razie potrzeby oczywiście zjawię się ponownie.
Cały dzisiejszy wieczór był jedną, wielką pomyłką. Dziwny zlepkiem wydarzeń które nigdy nie powinny mieć miejsca w jej codzienności. Nigdy nie szukała kłopotów, zawsze starała się ich unikać dziś jednak coś poszło nie tak. Byłą pewna, że jasnowłosa czarownica z którą się spotkała posiada odrobinę bardziej otwarty umysł; nie mając pojęcia o jej fanatyzmie oraz niezwykle gorącej głowie. Słowa jakie wypowiadała nie posiadały złych intencji, a analityczny umysł przywykł do wypowiadania wszelkich idei, które mogłyby wpłynąć na rzeczywistość - na tym przecież polegała jej praca. Na ideach, niezwykle dokładnych analizach oraz wyszukiwaniu tego, co nie było widoczne na pierwszy rzut oka. A wszystko zaczęło się od osądu, jaki padł z ust towarzyszącej Frances czarownicy. Osądu niezwykle krzywdzącego oraz niesprawiedliwego w oczach eterycznego dziewczęcia, które cale swoje życie poświęciło nauce oraz zgłębianiu tajników swojej dziedziny by udowodnić wszystkim wokół oraz sobie, iż posiada wartość jakiej nie posiadało wielu innych czarodziejów na tej ziemi. To jednak nie było już istotne; konflikt zdawał się być zażegnany, a kolejne paskudne zaklęcie wędrowało w jej kierunku. Nie chciała stać się jego ofiarą. Nie chciała mieć z nim najmniejszej styczności, nigdy nie znosząc dobrze jakiejkolwiek formy bólu. Była zbyt delikatna by padać ofiarą podobnych zaklęć... Teraz jednak doskonale wiedziała, iż nie może się obronić. Kolejna tarcza jaka rozbłysłaby przed nią chroniąc ją przed zaklęciem zapewne jeszcze bardziej rozwścieczyłaby Sigrun, fundując jej kolejne, zapewne jeszcze gorsze zaklęcia jakie mogłyby powędrować w jej kierunku. Łzy spływały po jasnych policzkach, czucie w nogach powróciło, a szaroniebieskie spojrzenie pozostawało skryte pod kotarą mocno zaciśniętych powiek. Wiązka zaklęcia trafiła ją w pierś, a krzyk przerażenia wyrwał się z delikatnej piersi. Frances poczęła się dusić, jakoby jakiś niewidzialny płyn począł wypełniać jej płuca. Przerażenie malowało się na jej twarzy, nie otworzyła jednak oczu, rozpaczliwie próbując zaczerpnąć choćby odrobiny cennego powietrza.
Nie wiedziała, ile trwało zaklęcie. Poczucie czasu poczęło deformować się w niezwykle nieprzyjemny sposób. Jeszcze chwila, jeszcze trochę... powtarzała sobie w myślach, uparcie przywołując wspomnienie twarzy męża oraz jego ramion. Jeszcze chwila, jeszcze trochę i będzie mogła do niego powrócić. Zapomnieć o paskudnych wydarzeniach dzisiejszego wieczoru przynajmniej na kilka godzin.
A gdy zaklęcie przestało działać, zmęczona cierpieniem oraz zapłakana ostrożnie, odrobinę niepewnie wstała z zimnej ziemi, odruchowo poprawiając elegancką sukienkę. - Do widzenia, pani Rookwood. - Pożegnała się cicho, ledwo wyraźnie głosem pełnym bólu i cierpienia. Nie uniosła na nią szaroniebieskich tęczówek w obawie, że ten niewielki gest przysporzy jej kolejnych kłopotów. Miast tego ciągle zalewając się łzami ruszyła w kierunku pierwszego wyjścia z miasta, jakie znajdowało się najbliżej, by za jego granicami teleportować się wprost do domu.
| Zt.
Nie wiedziała, ile trwało zaklęcie. Poczucie czasu poczęło deformować się w niezwykle nieprzyjemny sposób. Jeszcze chwila, jeszcze trochę... powtarzała sobie w myślach, uparcie przywołując wspomnienie twarzy męża oraz jego ramion. Jeszcze chwila, jeszcze trochę i będzie mogła do niego powrócić. Zapomnieć o paskudnych wydarzeniach dzisiejszego wieczoru przynajmniej na kilka godzin.
A gdy zaklęcie przestało działać, zmęczona cierpieniem oraz zapłakana ostrożnie, odrobinę niepewnie wstała z zimnej ziemi, odruchowo poprawiając elegancką sukienkę. - Do widzenia, pani Rookwood. - Pożegnała się cicho, ledwo wyraźnie głosem pełnym bólu i cierpienia. Nie uniosła na nią szaroniebieskich tęczówek w obawie, że ten niewielki gest przysporzy jej kolejnych kłopotów. Miast tego ciągle zalewając się łzami ruszyła w kierunku pierwszego wyjścia z miasta, jakie znajdowało się najbliżej, by za jego granicami teleportować się wprost do domu.
| Zt.
![]() | ![]() |
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński

Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni


Mocny czar wystrzelił z różdżki Sigrun, tym razem posłusznie i celnie, nie drgnęła jej ni ręka, ni powieka i poszybował ze złowrogim świstem ku leżącej jeszcze na mokrym bruku alchemiczce. Gdyby tylko uniosła różdżkę, spróbowała się obronić, znów zmusiłaby Rookwood do ataku, przywołałaby kolejną falę gniewu - bo czy nie znaczyłoby to, że niczego nie rozumiała? Jeśli naprawdę uświadomiła sobie jak wielki popełniła błąd, przeprosiny zaś były szczere, przyjmie jego konsekwencje. Przyjmie tę karę z pokorą.
Nie uniosła różdżki, nie spróbowała przywołać tarczy - promień czaru trafił alchemiczkę w pierś, a Sigrun doskonale wiedziała co musi teraz rozgrywać się w jej głowie. Ponoć śmierć z powodu utonięcia to jedna z najgorszych. Raz sama oberwała tym zaklęciem rykoszetem, więc znała ten ból, choć wtedy miało o wiele mniejszą moc. Frances zapewne bolało o wiele bardziej, o czym świadczył krzyk jaki torturujące zaklęcie wydarło z jej ust.
Rookwood zatrzymała się dopiero wtedy, gdy znalazła się już naprawdę blisko i bardzo dokładnie widziała twarz alchemiczki, najmniejszą zmianę jaka zachodziła w mimice i każde skrzywienie ust, jakie powodował ból. Patrzyła na to, czując jakąś satysfakcję, lecz bez przyjemności jaka towarzyszyła Sigrun zwykle, kiedy zadawała drugiemu człowiekowi cierpienie - teraz chodziło przecież o coś innego. Chciała ukarać ją nie dla własnej rozrywki, a dla Czarnego Pana. Za te obelgi i "złote rady", które padły z ust aroganckiej, młodej dziewuchy.
Frances powinna była być wdzięczna za to, że skończyło się jedynie na tym. Crucio zabolałoby wszak o wiele mocniej, pozostawiłoby ślad, którego nie wymazałby żaden eliksir. A zasłużyła na nie w pełni.
- Mam nadzieję, że to jasne jak słońce - odparła zimnym tonem Sigrun. Nie była naiwna, nie była łatwowierna. Nie ufała w słowa Wroński, miała jednak nadzieję, że ta zachowa się rozsądnie i dowiedzie ich prawdziwości czynem. Zachowywała się jak tchórz i na tym polegała - instynkt samozachowawczy i chęć ocalenia siebie i swojego nienarodzonego dziecka zmusi ją do współpracy, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo.
- Zejdź mi z oczu - wyrzekła w końcu, zmęczonym i zirytowanym tonem, jakby naglącym - jakby mogła zaraz zmienić jednak zdanie. Cofnąwszy zaklęcie, które więziło nogi alchemiczki, sama odwróciła się i odeszła, nie patrząc na to jak ucieka Wroński. Sigrun wiedziała, że to nie jest ich ostatnie spotkanie - była pewna, że znajdzie tę wywłokę, jeśli tylko zajdzie taka konieczność.
| zt
Nie uniosła różdżki, nie spróbowała przywołać tarczy - promień czaru trafił alchemiczkę w pierś, a Sigrun doskonale wiedziała co musi teraz rozgrywać się w jej głowie. Ponoć śmierć z powodu utonięcia to jedna z najgorszych. Raz sama oberwała tym zaklęciem rykoszetem, więc znała ten ból, choć wtedy miało o wiele mniejszą moc. Frances zapewne bolało o wiele bardziej, o czym świadczył krzyk jaki torturujące zaklęcie wydarło z jej ust.
Rookwood zatrzymała się dopiero wtedy, gdy znalazła się już naprawdę blisko i bardzo dokładnie widziała twarz alchemiczki, najmniejszą zmianę jaka zachodziła w mimice i każde skrzywienie ust, jakie powodował ból. Patrzyła na to, czując jakąś satysfakcję, lecz bez przyjemności jaka towarzyszyła Sigrun zwykle, kiedy zadawała drugiemu człowiekowi cierpienie - teraz chodziło przecież o coś innego. Chciała ukarać ją nie dla własnej rozrywki, a dla Czarnego Pana. Za te obelgi i "złote rady", które padły z ust aroganckiej, młodej dziewuchy.
Frances powinna była być wdzięczna za to, że skończyło się jedynie na tym. Crucio zabolałoby wszak o wiele mocniej, pozostawiłoby ślad, którego nie wymazałby żaden eliksir. A zasłużyła na nie w pełni.
- Mam nadzieję, że to jasne jak słońce - odparła zimnym tonem Sigrun. Nie była naiwna, nie była łatwowierna. Nie ufała w słowa Wroński, miała jednak nadzieję, że ta zachowa się rozsądnie i dowiedzie ich prawdziwości czynem. Zachowywała się jak tchórz i na tym polegała - instynkt samozachowawczy i chęć ocalenia siebie i swojego nienarodzonego dziecka zmusi ją do współpracy, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo.
- Zejdź mi z oczu - wyrzekła w końcu, zmęczonym i zirytowanym tonem, jakby naglącym - jakby mogła zaraz zmienić jednak zdanie. Cofnąwszy zaklęcie, które więziło nogi alchemiczki, sama odwróciła się i odeszła, nie patrząc na to jak ucieka Wroński. Sigrun wiedziała, że to nie jest ich ostatnie spotkanie - była pewna, że znajdzie tę wywłokę, jeśli tylko zajdzie taka konieczność.
| zt
She tastes like every
dark thought I've ever had

dark thought I've ever had
17 listopada '57
Zazwyczaj spotykała się ze swoją klientelą w zupełnie innych miejscach. Eleganckich, kobiecych, a jednocześnie oferujących odosobnienie pasujące do natury jej przedsięwzięć i oferowanych produktów. Krew nie lubiła słońca. Nie lubiła też tłumów, w których łatwo było podsłuchać fragmenty prywatnych rozmów, podchwycić informacje na temat ceny czy źródeł pochodzenia życiodajnej posoki, którą piękne damy wcierały z namaszczeniem w swoje twarze, licząc na cud.
Tym razem jednak spotkanie przyszło jej prowadzić właśnie w pubie Pod ziemią, lokalu dość obskurnym i napawającym ją dziwnym niepokojem; gdyby kamienny strop zdecydował się zawalić, niechybnie pogrzebałby pod swoją masą całą nieświadomą zagrożenia zgraję amatorów dusznych piwnic, miażdżąc ich wszystkich w mgnieniu oka. Z oczywistych względów Wren owa perspektywa nie przypadła do gustu, ale nie zamierzała odmawiać pani Sheridan, której z nieznanych jej względów ponadprzeciętnie zależało na dyskrecji. Samo spotkanie nie trwało zbyt długo. Kobieta chętnie akceptowała wszystko, co padało z ust Azjatki, nieistotne, czy było to prawdą, czy fałszem utkanym tylko po to, by zaspokoić jej niemożliwe do spełnienia marzenia, zapewnić, że mąż przestanie oglądać się za młódkami przemierzającymi Londyn i zwróci w końcu uwagę na swoją spragnioną miłości małżonkę. W pewnym sensie Chang nie oferowała im jedynie mugolskiej krwi, tym kobietom, które zwracały się do niej z prośbą o ratunek. Dawała im nadzieję na odwrócenie żmudnego losu. Może dlatego tak chętnie jadły jej z ręki, gdy snuła przed nimi opowieści o tym, jak to życie może jeszcze się odmienić, a wszystko za sprawą znikających zmarszczek i błyszczącej, świeżej skóry.
- Bardzo, bardzo dziękuję, panno Chang - odezwała się z przejęciem podnosząca się z krzesła czarownica w późno średnim wieku, przycisnąwszy do piersi torebkę, w której spoczywała fiolka mugolskiej, dziewiczej krwi w swoim opakowaniu czarnej szkatułki.
- Proszę pamiętać, że zawsze służę pomocą - odparła jej Azjatka i uśmiechnęła się w wyuczony, kulturalny sposób, by potem odprowadzić niewiastę spojrzeniem. Wiedziała, że pani Sheridan opowie o efektach swojej kuracji przyjaciółkom, które zwrócą się do niej prędzej czy później z tą samą potrzebą. Wystarczyło jedynie czekać. Z cichym westchnieniem Wren rozluźniła mięśnie twarzy i sięgnęła do torby, by wyjąć z niej mały kalendarzyk, w którym odhaczyła spotkanie, nieświadoma, że w swoim najbliższym otoczeniu wcale nie była sama.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Mimo że wychowałem się w Durmstrangu, nie dysponowałem szczególnym doświadczeniem związanym z czarną magią ani nawet nie pałałem zainteresowaniem jej tajnikami. Rzecz jasna, fascynowały mnie różnego rodzaju trucizny i chętnie poszerzałem swoją wiedzę w tym zakresie, jednak składniki, z których korzystałem, nie wyróżniały się niczym szczególnym. Tymczasem nadchodził czas na pewne zmiany, a do spróbowania czegoś nowego zachęciła mnie... pogłoska. Po raz pierwszy, odkąd sięgam pamięcią, kobiece plotki okazały się mieć jakąś wartość, stanowić źródło użytecznych informacji. Mugolska krew jako panaceum na naturalne procesy starzenia? Początkowa konsternacja ustąpiła ciekawości. Koniecznie musiałem to sprawdzić.
Nie byłem znawcą specyfików mających korzystnie wpływać na urodę. Stosunkowo często widuję je w witrynach sklepowych i wciąż nie mogę nadziwić się kwotom widniejącym przy niektórych słoiczkach. Czy to się w ogóle sprzedawało? Dlaczego to takie ważne? Kto pozbywałby się tylu pieniędzy tylko po to, by wetrzeć sobie w twarz odrobinę maści, pokolorować oczy czy... cokolwiek robiło się z tymi mazidłami. Zasłyszana rozmowa uświadomiła mi, że rzeczywiście istnieją osoby gotowe dokonać równie zadziwiających zakupów, może więc warto by było odrobinę zgłębić ten temat? Czy to opłacalne? Postanowiłem jeszcze tego samego dnia zapytać o to brata, a tymczasem bardziej niż kremy upiększające zajmowały mnie inne możliwe zastosowania ludzkiej krwi. Nie zamierzałem wnikać w jej pochodzenie, o ile nie wpływałoby ono w znaczący sposób na jakość oraz wykazywane przez nią własności. Zbyt mocno cieszyła mnie perspektywa odkrycia nowej mikstury podczas mieszania nieznanych mi wcześniej składników, bym przejmował się ich historią.
Trochę błądziłem w poszukiwaniu pubu, a nawet zacząłem denerwować się, że w ogóle nie zdołam znaleźć go na czas. Topografia Londynu nadal kryła przede mną tajemnice, a odszukanie konkretnego lokalu pośród sklepików, restauracji oraz tłumów nie było wcale takie proste.
Na miejscu powitał mnie kojący półmrok i względna, satysfakcjonująca cisza. Chcąc upewnić się, czy trafiłem pod właściwy adres, uważnie rozejrzałem się po podziemnym pubie. Kilka stołów, klatki wypełnione nietoperzami, świece, przy których nie trzeba mrużyć oczu i... ona. Widok żegnającej się z rozmówczynią o kobiety o azjatyckiej urodzie sprawił, że odetchnąłem z ulgą. Istniała spora szansa, że udało mi się ją znaleźć. Podszedłem nieco bliżej, czekając, aż zakończy konwersację i poświęci mi odrobinę swojej uwagi.
Pojawił się tylko jeden problem. Chociaż ćwiczyłem słowa, które należało wypowiedzieć przy tej okazji, to i tak nie potrafiłem nawiązać kontaktu. Stałem tak, patrząc, jak szpera w swojej torbie i wściekając się na siebie za własną nieporadność.
Nie byłem znawcą specyfików mających korzystnie wpływać na urodę. Stosunkowo często widuję je w witrynach sklepowych i wciąż nie mogę nadziwić się kwotom widniejącym przy niektórych słoiczkach. Czy to się w ogóle sprzedawało? Dlaczego to takie ważne? Kto pozbywałby się tylu pieniędzy tylko po to, by wetrzeć sobie w twarz odrobinę maści, pokolorować oczy czy... cokolwiek robiło się z tymi mazidłami. Zasłyszana rozmowa uświadomiła mi, że rzeczywiście istnieją osoby gotowe dokonać równie zadziwiających zakupów, może więc warto by było odrobinę zgłębić ten temat? Czy to opłacalne? Postanowiłem jeszcze tego samego dnia zapytać o to brata, a tymczasem bardziej niż kremy upiększające zajmowały mnie inne możliwe zastosowania ludzkiej krwi. Nie zamierzałem wnikać w jej pochodzenie, o ile nie wpływałoby ono w znaczący sposób na jakość oraz wykazywane przez nią własności. Zbyt mocno cieszyła mnie perspektywa odkrycia nowej mikstury podczas mieszania nieznanych mi wcześniej składników, bym przejmował się ich historią.
Trochę błądziłem w poszukiwaniu pubu, a nawet zacząłem denerwować się, że w ogóle nie zdołam znaleźć go na czas. Topografia Londynu nadal kryła przede mną tajemnice, a odszukanie konkretnego lokalu pośród sklepików, restauracji oraz tłumów nie było wcale takie proste.
Na miejscu powitał mnie kojący półmrok i względna, satysfakcjonująca cisza. Chcąc upewnić się, czy trafiłem pod właściwy adres, uważnie rozejrzałem się po podziemnym pubie. Kilka stołów, klatki wypełnione nietoperzami, świece, przy których nie trzeba mrużyć oczu i... ona. Widok żegnającej się z rozmówczynią o kobiety o azjatyckiej urodzie sprawił, że odetchnąłem z ulgą. Istniała spora szansa, że udało mi się ją znaleźć. Podszedłem nieco bliżej, czekając, aż zakończy konwersację i poświęci mi odrobinę swojej uwagi.
Pojawił się tylko jeden problem. Chociaż ćwiczyłem słowa, które należało wypowiedzieć przy tej okazji, to i tak nie potrafiłem nawiązać kontaktu. Stałem tak, patrząc, jak szpera w swojej torbie i wściekając się na siebie za własną nieporadność.
Odhaczenie kolejnej udanej sprzedaży napawało dumą. Ostatnia klientka tego dnia odeszła z uśmiechem na ustach, przekonana, że mąż jeszcze tej samej nocy przyuważy jej nowe piękno i odwiedzi jej łoże, za samo spełnienie ów marzenia gotowa zapłacić krocie, co Wren przyjęła z wyważonym zadowoleniem. Doskonale. Interes kwitł, mimo tego, że od czasu ostatniego wydania Czarownicy, w którym wspomniano o zbawiennych właściwościach krwi, minęło kilka miesięcy; los zechciał, że zainteresowanie wcale nie słabło. Wręcz przeciwnie. Do jej okien pukały coraz to bardziej nieznane sowy, niosące błagalne listy o pomoc. A kimże byłaby sumienna panna Chang, by odmówić spragnionym sercom odrobiny ukojenia?
Domknąwszy finalne wpisy w swojej zawodowej kronice Azjatka schowała kalendarzyk z powrotem do torby, by potem podjąć się poszukiwań dokumentów i zbiorów ćwiczeń języka chińskiego, jakie po ostatniej lekcji pozostawił jej rodowity nauczyciel. Coraz mniej uwagi poświęcała nauce języka, bardziej skupiając się za to na pielęgnowaniu czarnej magii, ale kiedy tylko znajdowała wolną chwilę, powracała do czynienia prób i błędów, byle tylko opanować więcej materiału. To wymagało skupienia, absolutnej koncentracji, którą zapewniał cichy bar o przydymionym świetle. Czarownica rozłożyła pergaminy przed sobą na blacie stolika, sięgnąwszy jeszcze po podróżne pióro, po czym skupiła się na odczytywaniu treści poleceń, wedle których miała podążać w swoich chińskich, lingwistycznych bojach. Tylko dlatego nie przyuważyła od razu ciekawskiego spojrzenia wlepionego w jej oblicze z pewnej odległości; młodzieniec zjednoczył się z harmonią ciszy i anonimowości, zanim włosy na karku Wren spięły się dziwnie, a ona zrozumiała, że jest obserwowana. Przez kogo, po co?
Azjatka uniosła głowę i odnalazła wzrokiem ciemnych oczu winowajcę jej chwilowego zaniepokojenia osiedlającego się w myślach; przypatrujący się jej nieznajomy wyglądał na zagubionego, zupełnie jakby na usta cisnęły mu się słowa, których z jakiegoś powodu nie był zdolny wypowiedzieć. Niemowa? Nieśmiały klient zwabiony obietnicą powabności, na jakiej zależało już nie tylko kobietom? Chang ściągnęła brwi w wyrazie nieznacznej podejrzliwości i wyprostowała plecy, odłożywszy na bok pióro.
- Mogę w czymś pomóc? - zapytała spokojnie. Niedawne doświadczenia z mieczem obosiecznym czarnomagicznych klątw wyostrzyły jej nieufność, jednak wszystko to maskowała niemalże perfekcyjnym stoicyzmem mimiki, chyba tylko za pomocą ogromnej siły woli nie sięgając od razu po różdżkę.
Domknąwszy finalne wpisy w swojej zawodowej kronice Azjatka schowała kalendarzyk z powrotem do torby, by potem podjąć się poszukiwań dokumentów i zbiorów ćwiczeń języka chińskiego, jakie po ostatniej lekcji pozostawił jej rodowity nauczyciel. Coraz mniej uwagi poświęcała nauce języka, bardziej skupiając się za to na pielęgnowaniu czarnej magii, ale kiedy tylko znajdowała wolną chwilę, powracała do czynienia prób i błędów, byle tylko opanować więcej materiału. To wymagało skupienia, absolutnej koncentracji, którą zapewniał cichy bar o przydymionym świetle. Czarownica rozłożyła pergaminy przed sobą na blacie stolika, sięgnąwszy jeszcze po podróżne pióro, po czym skupiła się na odczytywaniu treści poleceń, wedle których miała podążać w swoich chińskich, lingwistycznych bojach. Tylko dlatego nie przyuważyła od razu ciekawskiego spojrzenia wlepionego w jej oblicze z pewnej odległości; młodzieniec zjednoczył się z harmonią ciszy i anonimowości, zanim włosy na karku Wren spięły się dziwnie, a ona zrozumiała, że jest obserwowana. Przez kogo, po co?
Azjatka uniosła głowę i odnalazła wzrokiem ciemnych oczu winowajcę jej chwilowego zaniepokojenia osiedlającego się w myślach; przypatrujący się jej nieznajomy wyglądał na zagubionego, zupełnie jakby na usta cisnęły mu się słowa, których z jakiegoś powodu nie był zdolny wypowiedzieć. Niemowa? Nieśmiały klient zwabiony obietnicą powabności, na jakiej zależało już nie tylko kobietom? Chang ściągnęła brwi w wyrazie nieznacznej podejrzliwości i wyprostowała plecy, odłożywszy na bok pióro.
- Mogę w czymś pomóc? - zapytała spokojnie. Niedawne doświadczenia z mieczem obosiecznym czarnomagicznych klątw wyostrzyły jej nieufność, jednak wszystko to maskowała niemalże perfekcyjnym stoicyzmem mimiki, chyba tylko za pomocą ogromnej siły woli nie sięgając od razu po różdżkę.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Budowanie szczegółowej struktury działania w wyobraźni oddalało od celu, kiedy jego osiągnięcie wymagało elastyczności i umiejętności szybkiego podejmowania decyzji. Wystarczył jeden niedopracowany gest, jedno nieprzewidziane słowo, jeden mały błąd, bym stracił kontrolę nad sytuacją - zakładając, że w ogóle bym nią dysponował. Byłem tego świadom, a jednak wahałem się na tyle długo, by cały plan odszedł w niepamięć. Miałem naprawdę sporo czasu na podjęcie jakichkolwiek działań, kiedy obserwowana przeze mnie kobieta rozmawiała ze swoją klientką, szukała czegoś w torebce, a nawet rozłożyła na jednym ze stolików notatki. Stałem i marnotrawiłem cenne minuty, póki nie przemówiła pierwsza, a wtedy było już za późno na przejmowanie inicjatywy. Cóż poradzić na to, że niezależnie od przygotowań perspektywa dokonywania interakcji z przedstawicielkami płci przeciwnej budziła we mnie chęć ucieczki? Z ociąganiem podszedłem bliżej zajętego przez Azjatkę miejsca, mając na względzie konieczność zachowania dyskrecji.
- Tak - odpowiedziałem, nie podnosząc wzroku znad czubków moich butów. - Chciałbym dokonać zakupu krwi - oznajmiłem. Subtelność nigdy nie była moją mocną stroną, dlatego porzuciłem zamiar podjęcia próby peryfrastycznego rozwinięcia tematu. Bądź uprzejmy. - Proszę.
Powinieneś się najpierw przedstawić, durniu. Nonsens, w jakim celu miałbym to robić? Nie upewniłeś się, czy to właściwa osoba. Przecież już to wiedziałem, skoro wyraźnie usłyszałem nazwisko. Czy to mikstury na bazie krwi nadawały jej czarnym włosom blasku Nie na tym powinienem się koncentrować, chociaż w rzeczy samej przywiodła mnie tutaj chęć uzyskania informacji na temat specyfiku. Niezależnie od ilości wiedzy zgromadzonej przez pannę Chang, zamierzałem jak najszybciej przeprowadzić kilka niezależnych eksperymentów.
Jeżeli krew okaże się użytecznym składnikiem eliksirów, będę musiał zastanowić się nad źródłem jej pozyskiwania. Zdrowy rozsądek podpowiadał mi, że przekonanie handlarki do opłacalności przedsięwzięcia to warunek konieczny do rozpoczęcia współpracy... zakładając, rzecz jasna, że i ja na tym zyskam. Szkoda tylko, że nie do końca wiedziałem, jak do tego podejść.
- Czy moglibyśmy jeszcze przez chwilę porozmawiać o jej własnościach? - dopytałem.
- Tak - odpowiedziałem, nie podnosząc wzroku znad czubków moich butów. - Chciałbym dokonać zakupu krwi - oznajmiłem. Subtelność nigdy nie była moją mocną stroną, dlatego porzuciłem zamiar podjęcia próby peryfrastycznego rozwinięcia tematu. Bądź uprzejmy. - Proszę.
Powinieneś się najpierw przedstawić, durniu. Nonsens, w jakim celu miałbym to robić? Nie upewniłeś się, czy to właściwa osoba. Przecież już to wiedziałem, skoro wyraźnie usłyszałem nazwisko. Czy to mikstury na bazie krwi nadawały jej czarnym włosom blasku Nie na tym powinienem się koncentrować, chociaż w rzeczy samej przywiodła mnie tutaj chęć uzyskania informacji na temat specyfiku. Niezależnie od ilości wiedzy zgromadzonej przez pannę Chang, zamierzałem jak najszybciej przeprowadzić kilka niezależnych eksperymentów.
Jeżeli krew okaże się użytecznym składnikiem eliksirów, będę musiał zastanowić się nad źródłem jej pozyskiwania. Zdrowy rozsądek podpowiadał mi, że przekonanie handlarki do opłacalności przedsięwzięcia to warunek konieczny do rozpoczęcia współpracy... zakładając, rzecz jasna, że i ja na tym zyskam. Szkoda tylko, że nie do końca wiedziałem, jak do tego podejść.
- Czy moglibyśmy jeszcze przez chwilę porozmawiać o jej własnościach? - dopytałem.
Niespodziewana odpowiedź sprawiła, że Wren odchyliła się w fotelu, plecy podpierając o jego miękkie oparcie; jedynie ten gest uzewnętrzniał jej zdziwienie, bo na twarzy nie drgnął żaden mięsień. Nie uniosła brwi, nie zmarszczyła nosa, nie wykrzywiła ust w jakimkolwiek grymasie - zaskoczył ją, lecz nie na tyle, by wybić Azjatkę z naturalnej dla niej kontroli nad swoim ciałem. Patrzył na swoje buty - dlaczego? Czyżby procedura zakupu wprawiała go w zawstydzenie, zażenowanie? Był młodym mężczyzną, wciąż jędrnym na twarzy, ale przecież i płeć przeciwna korzystała z jej usług, rzadziej, lecz wciąż.
- A zatem trafił pan do właściwej osoby - potwierdziła jego pewność gładkim, przyjemnym dla ucha głosem, przekrzywiając lekko głowę do boku, podczas gdy czarne jak noc oczy ani na moment nie przestały przyglądać się młodzieńcowi uważnie. Pan, kultura nakazywała, by zwracała się do niego w ten sposób, ale ile mógł mieć lat? Naście? Góra dwadzieścia, nie więcej, jeśli nie mylił jej wzrok. Chuda dłoń uniosła się ku górze i wskazała na przeciwległe krzesło. - Proszę usiąść, porozmawiamy - zachęciła, uśmiechnąwszy się zaledwie jednym kącikiem ust. Tego właśnie potrzebował, dyskusji, informacji, a ona nie zamierzała mu tego odmówić. Klient nasz pan, wszystkie pierwsze spotkania owocnych kontraktów przebiegały w ten sposób; oni pytali, ona odpowiadała, fakty przekazywała wcale nie sucho, a obiecująco. Rozpalała wyobraźnię tam, gdzie powinna ją rozpalać. Nie karmiła klientów kłamstwami, choć mogłaby to robić - ale ryzyko było za duże, szczególnie igrając z arystokratkami, których krewni w mig wymierzyliby sprawiedliwość oszustowi. - W czym mogę służyć, jak rozwiać pańską ciekawość? - zaczęła, ciekawa, czy zainteresowanie młodego czarodzieja posiadało już skonkretyzowany kierunek. Mógł sterować tą rozmową, jej przebiegiem, jeśli tylko miał na to ochotę. Uwadze Azjatki nie uszedł także fakt, że zaniechał przedstawienia się; być może miał ku temu konkretny powód, zbyt zawstydzony swoją potrzebą - przez niektórych uważaną za niemęską -, by wyjawić przed nią swoją tożsamość, cóż, to bez znaczenia. - Nazywam się Wren Chang, choć przypuszczam, że skoro znalazł pan mnie tutaj, to już pan to wie. Uprzedzam, że nie oczekuję kurtuazji; jeśli życzy pan sobie zostać anonimowy, to nie problem - sprecyzowała szybko, ale wciąż miękko. Może i nie zakładała, że nieznajomy dysponował odpowiednią kwotą pieniędzy, by pozwolić sobie na krew z jej źródeł, ale nic w jej zachowaniu nie dało mu odczuć podobnych podejrzeń, dopóki rzeczywiście nie okazałoby się, że jego sakiewka i kieszenie były zupełnie puste. - Chciałby pan skorzystać z krwi w celach upiększających, jak rozumiem? - dopytała po chwili, zaintrygowana. I w tym wszystkim miała przedziwne wrażenie, że już kiedyś, gdzieś, niedawno, miała okazję go widzieć. Nie poznać - widzieć.
- A zatem trafił pan do właściwej osoby - potwierdziła jego pewność gładkim, przyjemnym dla ucha głosem, przekrzywiając lekko głowę do boku, podczas gdy czarne jak noc oczy ani na moment nie przestały przyglądać się młodzieńcowi uważnie. Pan, kultura nakazywała, by zwracała się do niego w ten sposób, ale ile mógł mieć lat? Naście? Góra dwadzieścia, nie więcej, jeśli nie mylił jej wzrok. Chuda dłoń uniosła się ku górze i wskazała na przeciwległe krzesło. - Proszę usiąść, porozmawiamy - zachęciła, uśmiechnąwszy się zaledwie jednym kącikiem ust. Tego właśnie potrzebował, dyskusji, informacji, a ona nie zamierzała mu tego odmówić. Klient nasz pan, wszystkie pierwsze spotkania owocnych kontraktów przebiegały w ten sposób; oni pytali, ona odpowiadała, fakty przekazywała wcale nie sucho, a obiecująco. Rozpalała wyobraźnię tam, gdzie powinna ją rozpalać. Nie karmiła klientów kłamstwami, choć mogłaby to robić - ale ryzyko było za duże, szczególnie igrając z arystokratkami, których krewni w mig wymierzyliby sprawiedliwość oszustowi. - W czym mogę służyć, jak rozwiać pańską ciekawość? - zaczęła, ciekawa, czy zainteresowanie młodego czarodzieja posiadało już skonkretyzowany kierunek. Mógł sterować tą rozmową, jej przebiegiem, jeśli tylko miał na to ochotę. Uwadze Azjatki nie uszedł także fakt, że zaniechał przedstawienia się; być może miał ku temu konkretny powód, zbyt zawstydzony swoją potrzebą - przez niektórych uważaną za niemęską -, by wyjawić przed nią swoją tożsamość, cóż, to bez znaczenia. - Nazywam się Wren Chang, choć przypuszczam, że skoro znalazł pan mnie tutaj, to już pan to wie. Uprzedzam, że nie oczekuję kurtuazji; jeśli życzy pan sobie zostać anonimowy, to nie problem - sprecyzowała szybko, ale wciąż miękko. Może i nie zakładała, że nieznajomy dysponował odpowiednią kwotą pieniędzy, by pozwolić sobie na krew z jej źródeł, ale nic w jej zachowaniu nie dało mu odczuć podobnych podejrzeń, dopóki rzeczywiście nie okazałoby się, że jego sakiewka i kieszenie były zupełnie puste. - Chciałby pan skorzystać z krwi w celach upiększających, jak rozumiem? - dopytała po chwili, zaintrygowana. I w tym wszystkim miała przedziwne wrażenie, że już kiedyś, gdzieś, niedawno, miała okazję go widzieć. Nie poznać - widzieć.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
"Pod ziemią"
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Londyn :: City of London :: Ulica Pokątna