Wydarzenia


Ekipa forum
Cmentarz dla magicznych
AutorWiadomość
Cmentarz dla magicznych [odnośnik]14.02.19 0:05
First topic message reminder :

Cmentarz dla magicznych

Założony około roku 1930 przez czarodziejów i czarownice chcących ułożyć swoich zmarłych krewnych w ustronnym, bezpiecznym miejscu, które jednak wciąż mogło znajdować się w pobliżu centrum miasta. Postanowiono zagospodarować odseparowane tyły parku i wykorzystać je na swój użytek. Pierwszy nagrobek został postawiony 14 czerwca 1932r. - upamiętnił żywot Margaret Blicks, słynnej powieściopisarki - a jej rodzina rozpoczęła tradycję zaklinania rzeźb tak, by te dbały o groby swoich właścicieli. W taki też sposób cmentarz zapełnił się ożywionymi posążkami skrzatów i nimf, przyozdobionymi skrzydłami elfami i cherubinami, magicznymi stworzeniami i drobnymi podobiznami przedstawicieli magicznej społeczności. Z roku na rok przybywa coraz więcej nagrobków, a co za tym idzie - coraz więcej kamiennych strażników.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Cmentarz dla magicznych - Page 5 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]24.05.22 19:29
Gdyby nie Durmstrang, zbyt bezpośrednie aluzje Borgina i zbyt powłóczyste spojrzenia Beatrice, Hector chyba też polubiłby te rozmowy. Klątwy ciekawiły go od zawsze, z konieczności. Rozmowy z prawdziwymi ekspertami, zwłaszcza znającymi się na czymś od pokoleń, były przystępniejszym źródłem informacji niż fachowa literatura. Oyvind sam palił za sobą mosty - coś, co dla niego było zabawną grą, bezpośrednio godziło teraz w poczucie bezpieczeństwa potencjalnego klienta. Jeśli po tej rozmowie Hector zapewni zlecenie łamaczowi klątw, to na pewno nikomu z Borgina i Burke’a.
Szkoda. Jeśli zaczepki Oyvinda wynikały z dyskomfortu wywołanego rozmową z kimś, czyją żonę uwiódł, to to kolejna znajomość i rzecz, którą Beatrice zdołała zepsuć.
Hector kontynuowałby grę, w plotce o klątwie nałożonej na żonę było coś perwersyjnie satysfakcjonującego (nigdy nie uznałby, że ktoś zasługuje na klątwę - nie po tym, jak został przeklęty jako dziecko… ale gdyby jego dzieciństwo potoczyło się inaczej…), ale wtem Borgin zdecydował się na przytyk w stronę specjalizacji Vale’a. Dość. Jeśli czegokolwiek w życiu bojaźliwy Vale był w stanie bronić jak lew, to syna i wyboru własnej kariery. W przeciwieństwie do Oyvinda nie odziedziczył po rodzinie fachu - jedynie zapał do nauki. Magipsychiatria była jego i tylko jego.
-Och, chyba zaszło nieporozumienie - najmocniej przepraszam. - wtrącił z (nie)szczerym zafrapowaniem. -Widzi pan, to nie moja żona była przeklęta. Napadł ją w lesie ktoś przeklęty, wilkołak. - wyjaśnił, a choć minę miał zakłopotaną, to spojrzenie dziwnie nieruchome. Spojrzał Borginowi prosto w oczy, zastanawiając się, czy jego dumę zrani podejrzenie, że Beatrice zastąpiła go b e s t i ą (Hector szczerze w to wątpił, szła tam pewnie spotkać kogoś innego, ale umiejętnie grał na niedomówieniach - wdowcy w żałobie mają prawo być chaotyczni. -Czuję się winny, bo nie rozumiem dlaczego wyszła wtedy z domu. Zawsze była taka… odpowiedzialna i oddana rodzinie.- dodał, wkładając w swój ton cały wyćwiczony żal. Uwierzysz, że do dzisiaj o niczym nie wiedziałem, panie Borgin, czy zorientujesz się, że mówię to ironicznie?
-A specjalizacji nie wybiera się dla rodziny - a dla swoich talentów. - dodał twardo, smutna mina spełzła z jego twarzy, w tonie pobrzmiała żelazna nuta - chyba w głębi duszy szczerze oburzył się sugestią, że miałby dostosowywać swoją pasję do byle kobiety.
Ale, rzecz jasna, musiał nadal udawać wdowca w żałobie. Rola była zbyt wygodna, by z niej rezygnować - przyda się zwłaszcza za kilka miesięcy lub lat, gdy życzliwi zaczną dopytywać czy ożeni się po raz drugi. Nigdy.
-Prawda. - odparł zatem, wciąż udając, choć z mniejszym przekonaniem. Zrobił pauzę, spoglądając na Oyvinda uważniej - gdy mówił o własnej żałobie, Hector wciąż myślał o Beatrice. Nie interesowała go żona Borgina, choć gdyby ten chciał porozmawiać o swoich przemyśleniach, to Vale natychmiast zauważyłby, że Borgin tkwi w fałszywych przekonaniach o swojej rodzinie. Te czystokrwiste, zamknięte na świat, często normalizowały relacje, które z punktu widzenia magipsychiatrii nie były właściwe. Hectorowi, rzecz jasna, łatwiej było zauważyć cierń u innych niż belkę we własnym oku, wciąż nie przepracował swoich relacji z ojcem i wmawiał sobie, że nie ma po co, że starszy Vale nie żyje. Oyvindowi natomiast powiedziałby, że nikt - niezależnie od poglądów i zażartości - nie powinien narażać całej przyszłości swojego wnuka w imię testu, w imię wyeliminowania jednej kobiety o nieczystej krwi. Lepiej byłoby wierzyć, że dziadek nic nie wiedział o przeszłości żony - to mniej okrutne założenie.
Hector, na przykład, próbował wierzyć, że ojciec szczerze chciał dla niego dobrze, gdy przedstawił go Beatrice - jest naprawdę piękna, mówił i widzieli to wszyscy: Anselm Vale, Oyvind Borgin, inni jej adoratorzy. Tylko Hector nie potrafił tego docenić, a zatem to pewnie z nim było coś nie tak.
Nie myślał jednak o nim ani o kobiecie, której nie znał. Myślał o tym, czy ten dystans między nimi jest sprawą Beatrice i czy w jego interesie jest go skracać. Wygodnie było mu w tych niedomówieniach, ale Borgin rozmawiał z dziwną arogancją i uparcie nie odsuwał się od grobu, przedłużając konwersację. Hector nie znał go na tyle dobrze, by być pewnym, że to jego codzienne zachowanie - zwykła gra, dla sportu. W głębi duszy zaczął się martwić, że może Borgin posądza go o dawną urazę, że może też próbuje go wybadać. Nie wiedział po co - najchętniej ignorowałby tego człowieka, raz na zawsze. Powinni po prostu się rozejść.
Nie chciał jednak robić sobie wrogów, nie bez potrzeby, a na pewno nie niechcący.
Wziął zatem głęboki wdech i odwzajemnił delikatny, kurtuazyjny uśmiech rozmówcy. To nie jego teść, to nie jego przyjaciel, to nikt kto uważał ich za idealne małżeństwo. Borgin wiedział więcej niż inni, zatem maska może na chwilę opaść.
-Rozumiem. Mam nadzieję, że też uporam się z żałobą... - jak pan, zaczął, przenosząc wzrok na nagrobek, ale w jego słowach nadal pobrzmiewała jedynie pusta uprzejmość. Dopóki znów nie spojrzał na Borgina - prosto w oczy. -Próbuję, rzecz jasna, myśleć o pozytywach. Na przykład, mam więcej czasu na pracę - moja żona bywała bardzo absorbująca. - powiedział powoli, ostrożnie i z uwagą dobierając słowa. Nie był pewien, czy Oyvind zrozumie aluzję, więc na wszelki wypadek zmusił usta do odrobinę szerszego uśmiechu, choć oczy pozostały zimne. Nie jestem zachwycony, ale jestem ci wdzięczny, Borgin. Zawsze byłem - więc uznaj to za potwierdzenie. - pomyślał, choć sam fakt potwierdzania tego po l a t a c h bolał jego dumę. Gdyby nie czarna magia, atmosfera wojennej nieufności i upór Oyvinda w staniu nad grobem jego rodziców, pewnie nie zdecydowałby się na tak jawne (jak na siebie) zasygnalizowanie byłemu kochankowi żony, że stara się nie chować urazy naprawdę nie chowa urazy. A przynajmniej nie takiej, która popchnęłaby go do zemsty, intryg czy innych dziwnych czynów.
-O tak, z entuzjazmem przeczytałem o tej wiadomości. Szczerze mówiąc, powątpiewałem czy sieć uda się szybko ustabilizować, ale cieszą mnie osiągnięcia naszych naukowców. - odpowiedział szczerze, sieć Fiuu ułatwiała wszystko. Mógł się dla niej nawet pojawić na ich pustych uroczystościach, to tylko symbol, ale - po pierwsze miał lepsze rzeczy do roboty, a po drugie wątpił by ktokolwiek zauważył jego nieobecność. Zawsze pozostawał w cieniu - równie niewidzialny (przez niektórych brany nawet za nieudacznika), jak niewidzialne pozostawało jego obrzydzenie do tych przejawów patriotyzmu. Nie łączyło się zresztą ono tylko z poglądami - niezależnie od nich, nie lubił teatralności, głośności, fajerwerków.
Za to Beatrice uroczystość na pewno by się podobała. Szkoda, że żaden z kochanków nigdy nie mógł jej brać na wyjścia reprezentacyjne, to naprawdę odciążyłoby Hectora - ale problem już nie istniał, bo nie żyła.




We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Lepiej być nieszczęśliwym i wiedzieć, niż być szczęśliwym i żyć w nieświadomości.

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15
UZDRAWIANIE : 20 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t10883-broken-body-beautiful-mind#331696 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]24.05.22 22:48
Był zupełnie niewzruszony podobnym wyznaniem ze strony Hectora. Jego spojrzenie było równie nieruchome co to magipsychiatry - nie martwił się i nie troszczył nigdy o los tej kobiety. Nie była mu bliska, było przygodą, o której na co dzień nie myślał - a nawet gdyby chciał, po cóż przejmować się kimś, kto nie żył? Od miesięcy, od lat? Nie był nawet tego pewny i nie mógł mniej się martwić tymi kwestiami.
Miał swoje życie, ułożone i wygodne, przez długi czas z kobietą u boku, którą kochał. Ale często potrzebował zastrzyku adrenaliny, czegoś innego co dałoby mu powiew świeżości - może właśnie dlatego wtedy tak chętnie skorzystał z pięknej okazji?
Nie bolało go, że mogłaby wychodzić wtedy na spotkanie z wilkołakiem, który mógł być jej nowym kochankiem. I on, i ona znudzili się w końcu sobą. Nie było to niczym więcej niż zwykłym romansem, którego namiętność prędko się wypaliła. Nie miała racji trwania wiecznie - a to czy szukała kogoś dalej pokazywało jedynie za jakiego głupca wyszła, że on jej na to pozwalał.
- Na zawsze wyraźnie pozostanie to tajemnicą, dlaczego wyszła wtedy z domu. Jestem pewny, że była kobietą odpowiedzialną i oddaną, kto mógłby mieć na ten temat lepsze pojęcie niż jej mąż? Jestem pewny, że wiele i dobrze opowiadała o swoim synu i mężu - odpowiedział z uśmiechem. Nie wyciągnie tego od niego wprost - chociaż czy musieli? Musiałby być jeszcze większym idiotą niż Beatrice go oszukiwała, aby nie dowiedzieć się o tym, tym bardziej widząc jak usilnie podczas tej rozmowy próbował go sprowokować - zasugerować, że wiedział o tym wszystkim? - Ahh, rozumiem, wyraźnie więc nie miał pan zbyt wielkiego pola wyboru - skomentował wybór talentów mężczyzny. Nie ruszał go żal i smutek, nie interesował nawet. Delikatny uśmiech i stoicyzm był kulturalny, kulturalniejszy od powiedzenia wprost, że ktoś zasłużył sobie na śmierć. Ludzkie tragedie i emocje, wcale go nie interesowały - były dla niego zabawną grą, kiedy inni okazywali to, co czuli. Czy magipsychiatra to pokazywał? Nie był pewny, nie mógł tego wiedzieć, choć gdyby się nad tym zastanowił, może dostrzegłby podobieństwa w ich postawie i sposobie rozmowy.
Postąpił jednak krok do przodu. Wciąż był blisko grobów rodziców Vale, ale jednak zmniejszył między nimi nieco dystans.
- Specyficzne określenie względem żony, muszę przyznać - powiedział, odwzajemniając zaraz ten nieco szerszy uśmiech Hectora, nie odrywając spojrzenia, którym wzajemnie rzucali sobie wyzwanie. To była gra, której żaden z nich nie chciał oddać - żaden z nich nie chciał stracić tej przewagi, którą dawało spojrzenie. - Przyjemnością męża powinno chyba być towarzyszenie żonie w jej ulubionym sposobie na spędzanie wolnego czasu? Choć jeśli te idee spędzania czasu się znacznie różnią, jestem pewny że ciężko je ze sobą pogodzić... - odpowiedział, nie wnikając w to czy był jej pierwszym, ostatnim czy jednym z wielu. Wyrywek życia, który spędziła z nim, nie spędziła z mężem - a byłby głupcem, gdyby nie dostrzegł jej zniknięć; gdyby nie zadawał pytań swojej żonie. Kobiety w końcu były gorsze, tak wiele czarownic ulegało pokusom i zdradom, histerii i kłamstwom, działały impulsywnie bez przemyślenia skutków swoich działań. Ktoś musiał trzymać nad nimi bat i pokazywać, gdzie powinny spoglądać i jak się zachowywać, bo w innym wypadku były skłonne do oszukiwania męża, a na to nie można było pozwolić.
Postąpił kolejny krok, powolny i spokojny, zupełnie niespieszny, tym bardziej że pogoda coraz bardziej się pogarszała. Deszcz, drobny kapuśniaczek, zdawał się powoli wypełniać przestrzeń i powietrze - zapachem i kroplami.
- Choć nie do końca rozumiem pański niepokój klątwami, muszę to przyznać - powiedział spokojnie, zastanawiając się czy powinien dać temu mężczyźnie potwierdzenie - nie wprost, nie tak bezpośrednio. Czy kiedykolwiek ich wtedy sobie przedstawił? Tak wprost, poza informacją, że była jego żoną? Nie przypominał sobie - nie przypominał sobie nawet jak wiele czasu spędzili wtedy czasu w domu Valów, ale z pewnością nie rozmawiali zbyt długo z tą samą kobietą. Ich początek relacji stworzyły spojrzenia i ostrożne gesty, nic innego. - Likantropia chyba jednak okazała się dla pana zbawienną klątwą. Chociaż wierzę, że chyba pan jest świadomy doskonale, że niektórzy zasłużyli na uderzenie klątwy. Chociaż Beatrice była piękną kobietą, czasem szkoda niektórych śmierci - powiedział, dopiero po tym odrywając wzrok od mężczyzny. Ruszył spokojnym krokiem w jego stronę, nieco na lewo od niego, aby móc go minąć na wąskiej ścieżce. - Oh, i proszę uważać. Może się tutaj zrobić grząsko jeśli pogoda się nie poprawi, laska może utknąć i jeszcze się pan przewróci - dodał, po tym już powoli wymijając i oddalając się od mężczyzny, w stronę wyjścia z cmentarza.
Mógł innym razem odwiedzić groby swoich dziadków.


I den skal Fienderne falde

Dalens sønner i skjiul ei krøb
Oyvind Borgin
Oyvind Borgin
Zawód : Pracownik Borgin and Burkes, specjalista od run nordyckich
Wiek : 29
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Hide away the proof that I had loved you
Never see the truth, that final breakthrough
OPCM : 7
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 9 +2
CZARNA MAGIA : 16 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11114-oyvind-borgin#342285 https://www.morsmordre.net/t11189-frode https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/f419-smiertelny-nokturn-10 https://www.morsmordre.net/t11191-skrytka-bankowa-nr-2433#344452 https://www.morsmordre.net/t11190-oyvind-borgin#344451
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]26.05.22 4:55
Fascynujące, jak nieruchome były oczy Borgina. Hector wiedział z własnego doświadczenia, że podobnie nieruchome spojrzenie albo towarzyszy ludziom od zawsze (jak jemu, musiał czasem pamiętać, by mrugać - ludzi denerwowało, gdy nie zmieniał punktu widzenia) albo wymaga sporo wysiłku. Coś podpowiadało mu, że Oyvind nie wkłada w ich grę spojrzeń wysiłku większego niż on, a zatem też należał do tej pierwszej kategorii. Z ukłuciem goryczy przemknęło mu przez myśl, że Beatrice nie znosiła gdy patrzył na nią w ten sposób, nie zachowuj się jak manekin, warczała, ale najwyraźniej podobna obojętność spodobałam się jej w Borginie. Dziwne i ironiczne. Może to dlatego w końcu się nim znudziła? Hector nie znosił wtedy tego człowieka, choć teraz nie czuł już podobnej niechęci - urażona duma bolała mniej, minęło wiele lat i samemu ułożył sobie życie. Jeszcze bardziej nie znosił jednak Beatrice, gdy była bezczynna i szukała nowych zdobyczy i zachowywała się publicznie w upokarzający sposób. Wolał, gdy była czymś - a raczej kimś - zajęta i z pewną ulgą notował w pamięci, gdy miała nowego kochanka.
Próbował nie myśleć - nie teraz, nie przy nim - o tym, co bolało go najbardziej. Zawsze chciał mieć więcej dzieci, a Oyvind odebrał mu na to szanse. Nie mógł znieść myśli, że Beatrice mogłaby mieć dziecko, które nie byłoby jego - i nie mógłby znieść niepewności, gdyby kazał wypić jej Rue i potencjalnie pozbył się własnego potomka. Dlatego nie zbliżył się do niej już nigdy. Wstrzemięźliwość akurat przyszła mu łatwo - gorzej było pogodzić się z utraconymi marzeniami.
-Niezaprzeczalnie, łatwość w rozmowie była jej zaletą. - wyjaśnił z uśmiechem, o tobie też mówiła, Borgin, choć mocniej zacisnął dłoń na lasce w odpowiedzi na tą jawną prowokację. Nie mrugał, wcale, ale nie powiedział nic więcej. Do oceny Borgina należało, czy dostrzeże ironię w jego głosie czy też uzna go za głupca. Hectora, prawdę mówiąc, już go nie obchodziło. Dbał o to, by razem z Beatrice stwarzali pozory przed postronnymi ludźmi, nie chciał utracić reputacji przed pacjentami. Zarazem stracił ją nieodwracalnie w oczach jej kochanków, którzy o wszystkim widzieli - wąskie grono, którego szacunku nie odzyska chyba nigdy. Może to niska cena za to, że zgodnie z jego ultrimatum prośbą starała się być dyskretna.
-Och, czy każda kobieta nie jest w pewien sposób absorbująca? - odpowiedział pytaniem na pytanie, niemalże rozbawiony. Tylko oczy pozostały zimne. -To cały urok kobiet. Są piękne i miło spędza się z nimi czas, ale wrodzona skłonność do histerii sprawia, że ich zainteresowania są często... płytkie. - dodał łagodniej, tonem jakim wielu mężczyzn - w tym jego ojciec - rozmawiało między sobą o kobietach. Słowa tez były podobne, choć od siebie Hector dodał magipsychiatryczne mądrości o histerii. Zdziwiło go nieco, że Oyvind uważał spędzanie czasu w damskim towarzystwie za przyjemne - musiał chyba drwić, albo mieć na myśli tylko i wyłącznie seks. Hector poznał w życiu kilkoro interesujących i inteligentnych kobiet, ale zainteresowania Beatrice - typowe dla większości przedstawicielek ich płci - szczerze go nudziły i nie mogły się równać z alchemią oraz magipsychiatrią.
Zignorował pierwszy krok do przodu Borgina, choć czujnie pilnował bezpiecznej wątpliwości, ale z drugim nie wytrzymał. Cofnął się nieco na bok, z alejki, brudząc sobie buty błotem i niezaprzeczalnie sprawiając rozmówcy satysfakcję. Ego od razu go zabolało, ale własne bezpieczeństwo cenił ponad honor - a ten człowiek, mówiący o klątwach tak otwarcie, mu się nie podobał. Mógł być ekscentrycznym specjalistą, ale ekscentrycy nie uwodzą cudzych żon bez wysiłku. Na takich ludzi powinno się uważać.
Zmrużył lekko oczy - nie podobały mu się insynuacje Borgina, choć prawdziwe. Cieszył się ze śmierci Beatrice, ale sugerowanie takich rzeczy nie było w dobrym tonie - nawet jeśli kierowało się te słowa do rogacza.
-Próbuję ruszyć do przodu, ale żadna likantropia nie była tu zbawienna. Tamten wypadek pozbawił dziecko matki, a mnie mojej żony. - odpowiedział, a w głosie po raz pierwszy pobrzmiała lekka irytacja. -Cieszyłaby się, że tak dobrze pan ją pamięta. - dodał ciszej, znów postępując krok do tyłu aby Borgin mógł go wyminąć i tym razem z wyraźną rezygnacją zmieszaną z lekkim przekąsem. Ani razu nie użył imienia żony, celowo - a Oyvind wydawał się zbyt inteligentny, by użyć go przypadkowo. Skwitował milczeniem słowa o tym, że niektórzy zasłużyli na uderzenie klątwy - nie chciał kłócić się z tym człowiekiem - ale w środku coś się w nim zagotowało.
Nikt na to nie zasłużył. A na pewno nie kilkuletnie dzieci, które musiały potem całe życie nieść taki ciężar i ustępować przez niego równie okrutnym ludziom jak Oyvind Borgin.
-Dziękuję za przestrogę. Do widzenia - i życzę panu wszystkiego dobrego, jak wdowiec wdowcowi. - dodał, zmuszając się do grzecznej uprzejmości, bo mimo wszystko zależało mu na tym, by Oyvind wiedział, że nie ma w nim wroga. Nie mógł w końcu nikt mu zrobić.
Prawie nic.
Gdy Borgin zniknął za rogiem alejki, Hector powoli położył bukiet róż na grób rodziców - po stronie matki, tak by płatki nie dotykały imienia ojca. Potem spoglądał przez chwilę na nagrobek, ale nie myślał o rodzicach. Myślał o Eryniach, Mojrach, Łaskawych Paniach, które wedle mitów pojawiały się tam, gdzie krzywoprzysięstwo i zdrada. Wierzył, że działały kiedyś na świecie - na pewno w czasach starożytnej Grecji. Czy gdy umarła wiara w Panie Zemsty, umarły i one? Podobno były zdolne odebrać ludziom to, co najcenniejsze - w przeszłości Hector czasem je wzywał, ale przestał po śmierci Beatrice i nie sądził, by kiedykolwiek go posłuchały.
Nie wiedział przecież, że Oyvind Borgin już dawno temu stracił to, co dla niego najcenniejsze - a świadomość, że przynajmniej jeden z ich dwójki kochał własną żonę przyniosłaby mu mściwą satysfakcję.

/zt x 2  chlip


We men are wretched things.
Hateful to me as the gates of Hades is that man who hides one thing in his heart and speaks another.

Hector Vale
Hector Vale
Zawód : Magipsychiatra, uzdrowiciel z licencją alchemika
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Lepiej być nieszczęśliwym i wiedzieć, niż być szczęśliwym i żyć w nieświadomości.

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 15
UZDRAWIANIE : 20 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 1
SPRAWNOŚĆ : 4
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t10855-hector-vale https://www.morsmordre.net/t10885-achilles#331700 https://www.morsmordre.net/t10883-broken-body-beautiful-mind#331696 https://www.morsmordre.net/f389-walia-wybrzeze-rhyl-rhyl-coast-road-8 https://www.morsmordre.net/t10887-skrytka-bankowa-nr-2379#331777 https://www.morsmordre.net/t10886-hector-vale
Re: Cmentarz dla magicznych [odnośnik]12.03.23 21:20
14 lipca

Złudna była nadzieja, jaka kwitła w sercu tego pięknego Kraba. Przez te kilka dni naiwnie trzymała się myśli, że to wszystko okaże się jedynie złym snem. Nocną marą, która w końcu wybudzi ją ze snu zgłuszonym krzykiem i podniesionym tętnem. Wszak nie mogło to być prawdą - i ta myśl tkwiła w niej, gdy dopełniała kolejnych formalności; gdy z niezwykłą skrupulatnością dbała o każdy, nawet najmniejszy szczegół ceremonii chcąc po raz ostatni wypełnić rolę córki najlepiej, jak tylko potrafiła, a później...
Nierozsądnie było myśleć, że ojciec znów stanie w drzwiach rodzinnej kamienicy. Że przeprosi za kłopot, wręcz prezent jak za każdym razem, gdy wracał z podróży a później poleci zaparzyć gorącą herbatę, przy której opowie jej o wspaniałościach wielkiego świata.
Nierozsądnie było tak myśleć...
Lecz umysł podsuwał podobne scenariusze głuchy na fakty i kolejne słowa, uparcie chcąc pożywić się choćby jeszcze niewielką odrobiną nadziei. Nawet teraz, gdy stała na czele korowodu żałobników, ze spojrzeniem utkwionym w wieko zamkniętej trumny. Nie bez powodu, w końcu nikt z szanownych gości oraz oficjeli nie chciałby oglądać resztek jej ojca. Sinozielonych, napuchniętych i gdzieniegdzie uszczkniętych przez morskie istoty, łase na łatwy kąsek. Nie, to z pewnością nie był widok dla niczyich oczu, starczyć więc musiało czarodziejskie zdjęcie. Sprzed kilku lat, zrobione podczas jednej z rodzinnych uroczystości, gdy Saemon unosił kielich obdarzając dobrotliwym uśmiechem. Lotte zawsze je lubiła twierdząc, że na tym tatko wyszedł najlepiej.
Kolejne kondolencje, kolejne dłonie zaciskające się na jej przedramionach i czerń trumny kontrastująca z krwiście czerwonymi różami wieńców jakie ją otaczały. I choć Charotte stała tuż obok, tak naprawdę nie była. Dryfowała gdzieś w nieznanej sobie przestrzeni zastanawiając się, czy jeśli ojciec wstałby teraz z paskudnej trumny zabrałby ją na ulubiony deser by odpędzić skrywane smutki...
Nie poznała go.
Choć niezapominajki jej spojrzenia utkwiły w jego twarzy, potrzebowała chwili by połączyć ją z imieniem oraz mglistymi wspomnieniami, w których królowała ciemnowłosa czarownica. Nie było jej dane zaznać matczynego ciepła, a ramiona cioteczki Dianthe były jego najbliższą namiastką, jaką przyszło poznać młodej Crabbe. I te wspomnienia sprawiały, że i postać wuja jawiła jej się w ciepławych barwach, choć ten nawet na ministerialnych korytarzach wydawał się być daleko.
Serce córki rozpadało się na małe kawałeczki, lecz nie dała po sobie tego poznać. Stała tak, odziana w żałobną czerń i maskę melancholijnej obojętności. Była przecież Krabem. Umiała chodzić bokiem i wpasowywać nawet w te, najbardziej niewygodne scenariusze. Dokładnie takie, jak ten.
Ruszyła więc, robiąc kilka niewielkich kroków by zrównać się z czarodziejem.
- Wuju... - Zaczęła, z uprzejmością oraz szacunkiem chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Podszedłby sam, doskonale o tym wiedziała - tego bowiem wymagała kultura – Lotte jednak liczyła, że zaraz obok zmaterializuje się słodka Dianthe i sprawi, że ten dzień stanie się choć odrobinę lżejszy.
Charlotte Crabbe
Charlotte Crabbe
Zawód : Pracownik Międzynarodowej Komisji Handlu Zagranicznego
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Falling in my den
Full of lions, full of breath
Take the muzzle from their heads
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11671-charlotte-lotte-crabbe#360450 https://www.morsmordre.net/t11683-poe#360720 https://www.morsmordre.net/t11684-charlotte-lotte-crabbe#360753 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11680-skrytka-bankowa-2537#360694 https://www.morsmordre.net/t11679-charlotte-crabbe#360693

Strona 5 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5

Cmentarz dla magicznych
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach