Wydarzenia


Ekipa forum
Szpital polowy
AutorWiadomość
Szpital polowy [odnośnik]05.01.21 0:05
First topic message reminder :

Szpital polowy

Pomimo że jak w każdym szpitalu, tak i tutaj półki uginają się od leków, a łóżka od chorych, to trudno nazwać to miejsce zwyczajnym. Stworzony w jednej z magicznie zabezpieczonych, lśniących od środka jaskiń, początkowo miał pełnić jedynie rolę polowego szpitala, ale ostatecznie: został na stałe. Wewnątrz można znaleźć prowizoryczne pomieszczenia, które wydzielają pacjentów od siebie dzięki drewnianym, cienkim ścianom. Znajduje się tu zaledwie kilka porządnych łóżek: królują materace i rozłożone na ziemi koce, choć Zakon Feniksa robi wszystko, aby jak najprędzej wypełnić to miejsce odpowiednim sprzętem. Uzdrowiciele i pomocnicy mają dla siebie niewielki kąt na samym tyle jaskini, jednak i tam zwykle leżą ranni, ponieważ w Oazie nigdy nie brakuje uchodźców. Zawsze jest tu gwarno, choć nie zawsze – radośnie. Niestety, uzdrowiciele w takim miejscu muszą się liczyć ze wzmożoną śmiertelnością pacjentów, nie raz i nie dwa spowodowaną brakiem odpowiednich leków czy wystarczającej ilości personelu.
Wejście do szpitala zostało magicznie zmniejszone i zakryte prowizorycznymi drzwiami. Jaskinia jest ogrzewana, głównie dzięki magicznemu ciepłu promieniującemu z tworzących ją skał. Ścieżka prowadząca do groty została zaś wyłożona drobnymi kamykami przyniesionymi z plaży i w miarę dobrze ubita.
W szpitalu może pomagać każdy mieszkaniec Oazy czy członek Zakonu, bo rąk do pracy zawsze tu brakuje. Podanie komuś eliksiru albo miski zupy dla niektórych pacjentów może wiązać się z być albo nie być.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Szpital polowy - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Szpital polowy [odnośnik]13.01.21 16:57
Miała wypieki na policzkach, włosy spięte w kok, z którego wychodziły pojedyncze kosmyki włosów, delikatnie klejące się do twarzy. Przebiegła prawie z pół kilometra z jaskiń do domku i znów tutaj, trzymajac w rękach wszystko co mogłoby się przydać. Bandaże, gazy, narzędzia do leczenia oraz prowizoryczne pomocne narzędzia do leczenia, które zazwyczaj stosuje się, gdy medyków jest mniej niż chorych i w miejscach bardzo potrzebujących trudno jest zorganizować pracę. Kiedy przyszła na miejscu było już kilka uzdrowicieli. Kilku, których nawet z widzenia kojarzyła, jednak żadne z nich nigdy nie pracowało razem z nią. Na pewno byli o wiele większymi specjalistami od niej samej, zapewne uzdrowicielami z krwi i kości, a Lizzie nie do końca się w tym specjalizowała. Owszem, leczyła również, ale to nie było jedyne, co robiła. Nawet jeśli bardzo chciała się czasami skupić po prostu tylko na uzdrawianiu. Może zerwanie z Ministerstwem miało swoje pozytywy w przypadku kobiety.
- Dzień dobry... - Nieco przerywanym cięższymi sapnięciami. Zwróciła się teraz do Roselyn, pana Archibalda, do Gwendolyn, zaś kiedy tylko na chwilę dostrzegła Isabellę, podeszła do niej i zmęczona oparła głowę na jej ramieniu. - Moja forma jest okropna... - Jęknęła. - Przyniosłam odkażacze... Zapewne zabraknie nam rąk do pracy... - Chciała, żeby zabrakło rąk do pracy. Bo nawet jeśli przybędą tu ranni - przybędą. Lepiej, by przybyli w stanie do ratunku, niż nie przybyli w ogóle. Bała się... Głównie o Cedrica. Nie wątpiła w jego umiejętności, jednak tam mogło stać się wszystko. Skąd mogli wiedzieć, że osoby, z którymi będą walczyć nie będą... Bardziej? Bardziej okrutne... Bardziej nieprzewidywalne.
Wkrótce pojawiło się tutaj więcej osób. Sam Minister Longbottom oraz Ci, którzy wyszli do Azkabanu dzisiejszego dnia... Nigdzie jednak nie widziała Cedrica. A zaczęło robić się bardzo tłoczno i naprawdę mogła go ominąć, co bardzo ją zmartwiła.
Zauważyła jak Gwen wbiegła między Zakonników, próbując w bardzo chaotyczny sposób traktować dosłownie kilka osób, gdzie chorych było bardzo dużo do pomocy. Elizabeth uniosła aż brwi z zaskoczeniem. Czy ona przypadkiem nie miała ich pokierować? Za to sama rzuciła się do akcji, zapominając o ogromnej ilości bardzo rannych więźniów z Azkabanu. Trochę nerwowo, ale jednak postanowiła wykorzystać doświadczenie z akcji pogotowia. Justine, która miała w tym o wiele większe doświadczenie, zdecydowanie nie mogła teraz w tym pomóc. Znalazła najpierw jakąś skrzynkę, która pewnie miała początkowo być zapełniona kocami, zaś teraz stała pusta, przewróciła ją, po czym stanęła na niej, by wznieść się nieco ponad wszystkich i przysunęła różdżkę do gardła, rzucajac niewerbalnie zaklęcie Sonorus. - PRZEPRASZAM. - Zwróciła na siebie uwagę najpierw. - NIECH WSZYSCY, KTÓRZY WYMAGAJĄ NATYCHMIASTOWEJ POMOCY MEDYCZNEJ ZOSTANĄ PRZENIESIENI NA MOJĄ LEWĄ STRONĘ. - Zamachała ręką by pokazać o który kierunek jej chodziło. Chciała zorganizować mały ostry dyżur. - PANI ROSLYN I PANIE ARCHIBALDZIE, ZAJMICIE SIĘ NIMI I ROZPLANUJCIE DZIAŁANIA. KAŻDY KTO MOŻE NIECH POMOŻE W PRZENOSZENIU. WSZYSCY RANNI, KTÓRZY MOGĄ CHODZIĆ, NIECH PRZEJDĄ NA PRAWO. - Znowu zamachała ręką, by pokazać kierunek. - KAŻDY KTO MOŻE NIECH SKORZYSTA Z ELIKSIRÓW. NIE JEST NAS WIELE, MUSIMY WSPÓŁPRACOWAĆ, BY WSZYSCY OTRZYMALI POMOC. - Nagle jeJ ton lekko zelżał i stał się odrobinkę milszy. - JEŚLI MOGĘ PROSIĆ.
Zeszła ze swojego prowizorycznego podestu. Następnie skierowała się w stronę Hannah, by zadać jej szybkie pytanie, jeszcze kiedy ta kończyła rozmowę z panem Longbottomem. - Kto potrzebuje pomocy najszybciej? - Zobaczyła też, że Keat niesie wspomnianą nieprzytomną dziewczynę. Po prostu porozumiewawczo spojrzała na brunetkę i poszła za przyjacielem, by jak najszybciej udzielić więźniarce pomocy. A przede wszystkim zbadać.


If I could write you a song to make you fall in love
I would already have you up under my arms
Elizabeth Dearborn
Elizabeth Dearborn
Zawód : ręce które leczo
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie pragniemy
czterech stron świata
gdyż piąta z nich
znajduje się w naszym sercu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8855-elizabeth-cornelia-dearborn#263872 https://www.morsmordre.net/t8860-vivaldi#264039 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t8863-przedpokoj#264132 https://www.morsmordre.net/t8916-skrytka-nr-2089#266537 https://www.morsmordre.net/t8861-lizzie-dearborn#264115
Re: Szpital polowy [odnośnik]13.01.21 17:16
Drżące, skostniałe palce obejmowały drewniany trzonek, gdy z całych sił odbijał się od zimnego, kamiennego sklepienia. Ogromna powierzchnia okrutnego więzienia oddalała się z każdą, przemijającą, niezwykle cenną sekundą. Koszmar, który pozostawił za swoimi plecami przechodził do historii; zagnieździł się między warstwami wyczerpanego umysłu nie pozwalając o sobie zapomnieć. Niemalże zachłysnął się świeżym, wrześniowym powietrzem pozbawionym gnijącego odoru paskudnego podziemia. Utonął w gęstej mgle przysłaniającej widok znajomych grzbietów angielskiego miasta. Chłodny wiatr uderzał prosto w twarz drażniąc zmarznięte, wystające członki, wyciskając łzy z nieprzyzwyczajonych do dziennej jasności, przymrużonych powiek. Dźwięki rozbudzonej przyrody, mijanej aglomeracji wydawały się tak odległe, wręcz nierealne. Nie potrafił pozbyć się świadomego wrażenia, iż ogrom wrogich jednostek podąża za nim w zaplanowanym pościgu. Głosy, które odzywały się w jego głowie stwarzały iluzję niebezpieczeństwa; co jakiś czas oglądał się za siebie kontrolując rozległą, podniebną przestrzeń. Było zdecydowanie zbyt spokojnie. Nie dowierzał w pomyślność powierzonego zadania. Od momentu zanurzenia w ciemnych odmętach piekielnego Azkabanu przeczuwał nadchodzący upadek. Koścista kostucha przez cały czas zaglądała w ich przerażone oczy występując w postaci: ciasnych korytarzy, szalonych więźniów, czyhających pułapek, a także dementorów wysysających ostatnie wiązki upragnionego życia. Leciał powoli z niższą trajektorią lotu, nie spieszył się. Przyciskał do siebie ciało nieprzytomnej Gwardzistki dbając o bezgraniczne bezpieczeństwo i kontrolę ruchu. Nie wiedział co działo się z współtowarzyszami zanurzonymi w mlecznej gęstwinie. Powinni dać sobie radę, lecz co z pozostałymi? Czy za kilkadziesiąt minut spotkają się pełnym gronie? Przełknął ślinę naznaczając obolałe gardło. Wnętrzności wkręciły się w oznakach stresu, gwałtownego manewru, kiedy z kiełkującą nadzieją pomknął w kierunku Oazy.
Pojedyncze wierzchołki rozległych terenów Zakazanego Lasu wyłoniły się z ciasnych, białych obłoków. Zanurkował między zielone gałęzie rozbujane przez niepokorny, otrzeźwiający podmuch. Przez krótką chwilę błądził między bliźniaczymi steczkami, lecz nieznajoma postać pilnująca wejścia do portalu uświadomiła go, że trafił we właściwe miejsce. Wyhamował dość sprawnie starając się opaść jak najdelikatniej, bez większych szarpnięć. Podeszwy zatopiły się w miękkiej trawie, a on otumaniony nadmiarem wrażeń odetchnął ciężko nie potrafiąc znaleźć własnego miejsca na tym ziemskim padole. Przytrzymując miotłę między rozchwianymi kolanami, dał znać, iż potrzebuje chwili dla siebie, minimalnego oddechu, powrotu do nowej rzeczywistości. Rozejrzał się na boki wdychając specyficzny, kojący zapach lasu. Emocje, które kłębiły się pod gęstą warstwą transmutacyjnej wełny pragnęły wydobyć się na powierzchnię. Zadrżał przesiąknięty więziennym zimnem, poczuł ból każdego milimetra przeforsowanego ciała; jakiś ciężar nie chciał zsunąć się z obolałego, przesiąkniętego winą serca. Spojrzał na wynędzniają sylwetkę ulokowaną pomiędzy ramionami. Przykucnął wraz z ciałem, układając je na jednym z barków. Nie mogąc patrzeć na metalową przeszkodę, nie będąc pewnym, czy uratowali właściwą osobę, wolną dłonią spróbował pozbyć się zakrywającej przeszkody. Gdy ta nie zamierzała odpuścić, wyciągnął różdżkę i zachrypniętymi sylabami wyszeptał: – Finite Incantatem. – przypominając sobie wzmiankę o niezdejmowalnych maskach zakładanym największym zbrodniarzom. Przedmiot nawet nie drgnął skrywając zabiedzone, kobiece lico. Do oczu napłynęły mu łzy. Schodząc z miotły i wlokąc się za wyznaczonym przewodnikiem po raz pierwszy od dawna dał im upust. Spływały niekontrolowanie po zarośniętych policzkach, a on nie potrafił ich zatamować. A może wcale nie chciał?
Nie pamiętał jakim cudem dotarł do miejsca przekształconego w pełnoprawny szpital polowy. Obce dźwięki, przenikliwe pary świdrujących oczu zatrzymywały się na przygarbionym profilu dźwigającym kolejne, ocalałe, na pierwszy rzut oka martwe ciało. Wyglądał nędznie, blado, z trudem stawiając kolejne kroki. Wierzchem szorstkiego rękawa starł pozostałe, słone krople dążąc do w miarę należytej prezentacji. Zgromadzony tłum napawał niepokojem, wywoływał strach, przed którym musiał ją obronić. Rozglądał się podejrzliwe zatrzymując jasne tęczówki na wyolbrzymionych, przerażających twarzach. Nie mogli go dotknąć, nie mieli prawa się zbliżać. Wybrał najbardziej oddalone łóżko, ulokowane w kącie chłodnej jaskini. Z należytą starannością ułożył Justine na białej pościeli przykrywając leżącym nieopodal kocem. Dopiero teraz zauważył jak drobna wydaje się pośród szpitalnych pieleszy. Jak wielką krzywdę wyrządzono jej przez ostatni miesiąc, a wszystko przez to, że nie potrafił jej ocalić. Odetchnął ciężko, czując jak żal ponownie napływa pod przemęczone powieki. Unosząc głogową różdżkę musiał podjąć kolejne próby zdjęcia metalowej przeszkody. Wyszeptał więc: – Finite Incantatem. – magia opuściła go na dobre, nie był pełnoprawnym czarodziejem. Skupiając uwagę na kłódce ulokowanej gdzieś z tyłu twardego metalu, zasięgnął jeszcze jednej inkantacji, która mogła dać mu nadzieję: – Alohomora. – spróbował licząc, że pokona nieprzerwalną barierę. Nie czekając na efekt podniósł głowę rozglądając się nieco pewniej. W oddali ujrzał znajome sylwetki Zakonników. Zanim odszedł od łóżka zawołał jeszcze słabym, drżącym głosem wciśnięty w sam róg: – Przepraszam, przepraszam ja potrzebuję pomocy… – zająkał się nie potrafiąc przyzwyczaić się do zachrypniętej, zlęknionej barwy głosu. – Ona, ona potrzebuje pomocy, trzeba ją zbadać natychmiast! Jest nieprzytomna, wyziębiona na pewno mocno ranna. Chyba żyje. Na pewno żyje… – poprawił się w amoku szukając wsparcia wśród zgromadzonych uzdrowicieli, wypluwając słowa w jednej, długiej wypowiedzi. – Ma na sobie maskę, próbowałem ją zdjąć, nie jestem jednak pewien, czy moje zaklęcie poskutkowało… – wyrzucił jeszcze robiąc miejsce doświadczonym medykom. Nie wiedział co ze sobą zrobić, przełknął ślinę i muskając place Gwardzistki szepnął: – Zaraz do ciebie wrócę. – powolnie ruszył w stronę zgromadzonych, coraz wyraźniej dostrzegając sylwetki Michela, Billego, Anthoniego, Hannah, Ministra oraz nieznajomego mężczyzny w poszarpanym więziennym ubraniu. Przeciągnął po nim swój wzrok, lecz znajomy dźwięk należący do Clearwater na moment odwrócił jego uwagę. A więc żyli, wywinęli się spod ciasnych skrzydeł niebezpieczeństwa, fali dementorów i opancerzonych strażników. Przetrwali docierając aż tutaj. Zatrzymując się nieco poza kółkiem, dziwne onieśmielony skierował się w stronę Lorda Longbottoma informując: – Sir, przetransportowałem Justine Tonks bezpiecznie. Zostawiłem ją pod opieką uzdrowicieli. Jest nieprzytomna, ranna, bardzo mocno osłabiona. – mówił starając się opanować rozchwiane wargi. – Ma na sobie metalową maskę, której próbowałem pozbyć się magią, powinna zadziałać. Jeśli nie, zaraz tam wrócę, aby się tym zająć. – dodał usprawiedliwiająco delikatnie spoglądając na pozostałych. Ich miny zdradzały wiele, zapewne Moore przekazał im meritum sprawy. Co powinni zrobić, czy prawdziwe niebezpieczeństwo właśnie nadchodziło? – Była uwięziona w jednej z cel w samym środku dziwnego labiryntu pełnego niepoczytalnych więźniów i dementorów. – wyjaśnił jeszcze oddając pełen obraz przeprowadzonej akcji. - Mimo tego, że nie widzieliśmy jej twarzy, jestem… – przerwał, aby zaczerpnąć powietrza: - Jestem jednak pewny, że osoba, którą wyratowaliśmy z celi, to ona. – dodał, lecz brakowało w tym żywej i prawdziwej wiary. A co jeśli przez ten cały czas jego obawy były prawdziwe? Delikatne drgnięcie, które udało mu się dostrzec było jedynie psotną halucynacją grającą na wrażliwych, zszarganych emocjach. Co jeśli przyczynił się do jej śmierci? Potrząsnął głową uciekając od destruktywnych myśli. Na koniec wyrzucił jeszcze krótkie: – Co dalej? Co z resztą? – nigdzie nie dostrzegał Lucindy, ani brodatej aparycji ojca. Czy coś się stało?

| 119/215, -96 (psychiczne)
1. Rzut na Finite Incantatem tutaj
2. Rzut na Finite Incantatem tutaj
3. Rzut na Alohomorę tutaj



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Szpital polowy [odnośnik]13.01.21 17:57
Kiedy razem z Hanką wzbiły się w powietrze, Lucinda była niepewna. W jej głowie pojawiały się miliony myśli. Czy dali z siebie wszystko? Czy uda im się dotrzeć bezpiecznie do Oazy? Czy mogli to wszystko zrobić inaczej? Wiedziała, że nie dostanie odpowiedzi na zadawane w myślach pytania, ale nie mogła przestać analizować wszystkich swoich ruchów. Czarownica pozostawała czujna, a drewno różdżki wbijało jej się boleśnie w skórę, gdy mocno zaciskała dłoń. Była pewna, że coś jeszcze ich spotka. Była pewna, że nie uda im się tak po prostu opuścić dziedziniec Tower. Ku jej zaskoczeniu właśnie tak się stało. Wzbiły się w powietrze i nawet jeśli wszystkich kosztowało to wystarczająco dużo, to czuła, że ogarnia ją ulga. Przeżyli. To było najważniejsze.
Słowa czarownicy dotarły do niej dopiero po chwili. Miała wrażenie jakby właśnie teraz uderzyło w nią całe zmęczenie. Jej organizm dawał jej znać, że ma już dość. Jej myśli jednak wciąż błądziły, a gdy zamykała oczy widziała twarz rannej Jessy. Już teraz wiedziała, że ciężko będzie jej sobie z tym poradzić. – W porządku – odpowiedziała z trudem, choć w jej głosie dało się usłyszeć ulgę. – Przeżyłyśmy – dodała przytulając kobietę do siebie równie mocno. Wiedziała, że musi uważać, ale resztki adrenaliny płynącej w jej żyłach sprawiały, że najpierw robiła, a dopiero później myślała. Nie pytała już nawet o samopoczucie swojej towarzyszki. Wiedziała, że ta będzie stała na nogach, dopóki nie zrobi wszystkiego co sobie zamierzyła. Dopóki nie dowie się co zresztą. Ona była podobna i właśnie dlatego ją rozumiała.
Ruszyły razem w stronę wybudowanego w Oazie szpitala. Miała nadzieje, że zobaczy ta znajome twarze. Miała nadzieje, że ci, którzy ruszyli do Azkabanu też zdążyli już powrócić. Nie widziała jedna Justine, Vince’a, ani Alexa. Kiedy wszyscy przekazywali informacje lordowi Longbottomowi, Lucinda pozostała cicho. Nie chciała wchodzić nikomu w paradę. Nie chciała przeszkadzać. Jedynie słowa wypowiedziane przez Gwen ją zaskoczyły. Oczywiście, że liczyło się życie i zdrowie wszystkich Zakonników, ale wszyscy tu stali na nogach, a przekazywane informacje były teraz priorytetem. – Wiedzą o Oazie? – powtórzyła z szokiem, który malował się też na jej twarzy. – Jeśli nie podejmiemy jakichś decyzji teraz to możemy nie mieć, gdzie się leczyć. – odpowiedziała Gwen. Lucinda nigdy taka nie była. Zakon ją zmienił. Nauczyła się działać, myśleć i walczyć. Wiedziała, że inaczej nie mają szans w tym starciu.
- Czekali na nas. Wiedzieli, że przyjdziemy. Nie mogliśmy zostać tam dłużej. Nie mielibyśmy żadnych szans. – odparła. Zakonnicy mieli świadomość, że strażnicy są na ich obecność przygotowani. Nie mogła jednak uwierzyć w to, że było ich tak wiele. Rozdzieleni nie byli w stanie zrobić tak naprawdę nic. – Nie zdołaliśmy uratować większej liczby osób. Nie mieliśmy czasu, nie udałoby nam się stamtąd uciec. – odparła, a w jej głosie był żal i złość. Miała nadzieję, że uda im się przyprowadzić tu o wiele więcej osób. Teraz te wszystkie kalkulacje, które prowadziła w myślach ziściły się, a niepewność została zastąpiona przez złość. Cieszyła się jednak, że wszyscy przeżyli. Nie mogła jednak nadal uwierzyć w to, że stracili Kierana. Co się z nim stało?
Kiedy tylko skończyła mówić do szpitala wpadł młody Rineheart z Justine. Ulżyło jej już całkowicie, bo chociaż wiedziała, że przetrwali to jednak dopiero teraz mogła być tego pewna. Lucinda podeszła do przyjaciela, który zdawał się jej nie zauważyć. Prawdopodobnie nie widział teraz nikogo i niczego. Funkcjonował niczym w amoku. Ktoś mógł się mu dziwić? Wszyscy otarli się właśnie o śmierć i szaleństwo. Na szczęście jednak powrócili. Prawie wszyscy. Blondynka bez słowa przytuliła się do tak dobrze znanego jej czarodzieja. Przez chwile nic nie mówiła. Cieszyła się, że żyją. Cieszyła się, że Justine żyje. – Przykro mi – zaczęła odsuwając się od niego i spoglądając na lorda Longbottoma. – Twój ojciec zniknął. Nie wiemy co się z nim stało, Vince. – dodała. Jak mogli przekazać to w inny sposób?


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Szpital polowy - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Szpital polowy [odnośnik]13.01.21 18:31
Spóźniła się na przybycie Zakonników, nie miała okazji stać tam z wyciągniętymi ramionami w dokładnym momencie powrotu bohaterów z tej szalonej misji. Może to i lepiej; może dzięki temu nie rozkleiła się, nie wpadła w histerię ze szczęścia, nie rzuciła się natychmiast w poszukiwaniu Justine, Michaela, Hani, Lidii, każdej jednej osoby, o której pamiętała, że żegnali się przy pomniku pamięci. Od paru godzin już powtarzała sobie, że emocje nie mogą wziąć nad nią góry, że powinna podejść do tego profesjonalnie - jak pielęgniarka, a nie jak Kerstin. Póki jednak jedynym narzędziem pracy pozostawała jej własna wyobraźnia, nie była w stanie zaufać samej sobie. Umysł podsuwał najgorsze scenariusze, psychicznie przygotowywała się na zgony, równocześnie za każdym razem, gdy czyjeś imię pojawiało się w tych rozmyślaniach, ledwie będąc w stanie powstrzymać łzy. Praca pomagała; wysiłek, pot, pośpiech i poczucie celu, dlatego przeniosła wraz z Keatem i pomagającymi im młodzikami tyle materiałów, ile zdołali, a potem została, by pomóc przy rozstawianiu łóżek. Magią szło szybciej, lecz pozwolono jej przygotować dwa, czy trzy posłania; zapewne dostrzegali, że robi to przede wszystkim dla siebie, dosuwając skrzynki perfekcyjnie równo i składając wymiętą pościel. Im mniej zostawało do zrobienia, tym mocniej w gardle spinał ją stres. Zamiast czekać bezczynnie na krześle w jaskini - w ich nowo powstałym polowym szpitalu - wybrała się więc raz jeszcze do domu Keata, by doszyć i wyparzyć porcję opatrunków ze starych tkanin, które wcale nie musiały się przydać, lecz lepiej było mieć nadmiar niż braki.
To właśnie wtedy, wracając z powrotem w okolice stawu z naręczem kolorowych chust, usłyszała głosy. Jedne bardziej donośne, inne przyciszone, ale była ich masa, znacznie więcej niż pasowałoby do liczby uzdrowicieli i pomocników, którzy stawili się na wezwanie. Z początku ją zamurowało, zatrzymała się niedaleko przejścia do wnętrza szpitala i nasłuchiwała, wyłapując pojedyncze zdania i czując spływający po karku pot; a może to resztki wody ściekały z sufitu, pot nie powinien być przecież tak zimny? Przedramiona zaczęły jej drżeć, pod powiekami wezbrały łzy, lecz przełknęła je dzielnie i weszła wreszcie do środka, natychmiast omiatając spojrzeniem rannych. Jeżeli by się rozejrzeć dokładniej, sporo ludzi dopiero nadchodziło w kierunku szpitala; już teraz mieli mnogość pacjentów, a będzie ich więcej.
Obróciła głową za krzykami Gwendolyn, na moment tylko rozproszona przez Elizabeth. Dostrzegła swojego brata - wyglądał tragicznie, ale stał i mówił, więc żył i wyglądało na to, że nie stracił swojej duszy.
- Mike - pisnęła chrapliwie, ale nie sądziła, by usłyszał to z tej odległości. Nie chciała zwracać na siebie uwagi, robić scen, odwracać skupienia uzdrowicieli od rannych. Skupienia, które powinna zaoferować i ona, a skoro Michael żył to będą mieli jeszcze czas na czułości. Niewyraźnie pomachała mu ręką, a potem odwróciła się w stronę Lizzie.
Wielkie, błękitne oczy Kerstin były szkliste, ale nie uciekła z nich ani jedna łza.
- Sprawdzę przytomnych i poczytalnych, ocenię, czy nie będą potrzebowali w późniejszym czasie profesjonalnej pomocy - uznała, bo potrafiła to zrobić, przeprowadzić badanie fizykalne, a w czasie kiedy uzdrowiciele z czarodziejską mocą zajmą się najpoważniej poszkodowanymi, ona mogła zadbać o to, by nikt nie został pozostawiony sam sobie.
Odwróciła się, odłożyła chusty na regał, zakasała rękawy - i wtedy pojawił się Vincent.
- Ona żyje? Co jej się stało? - wyrwało jej się na drżącym wydechu, ale zanim zdążyłaby podbiec do siostry, uzdrowiciele już odgrodzili jej drogę. Tak musiało być. Tak będzie lepiej. Uratują ją; skoro już przeszli przez piekło, by to zrobić, nie mogli teraz pozwolić jej odejść.
Schowała twarz w szczupłych palcach, odetchnęła głęboko raz, drugi, trzeci. Oni żyją, wszyscy żyją. I przeżyją. Myśl o procedurach. O schematach. Najpierw funkcje życiowe, potem świadomość, i tak do końca. Trzy kategorie. Do pracy, gotowi... start.
Kiedy otworzyła oczy, szczęki miała zaciśnięte do bólu, do krwi niemal, lecz nie obejrzała się ani na moment, gdy ruszała w stronę odratowanych.


So for a while things were cold, they were scared down in their holes
Kerstin Tonks
Kerstin Tonks
Zawód : Pielęgniarka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
wszystko wali się
a ja nie mogę biec
może ten deszcz udaje łzę
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Charłak
wake up
Niemagiczni
Niemagiczni
https://www.morsmordre.net/t8101-kerstin-tonks https://www.morsmordre.net/t8192-parapetowa-skrzynka-pocztowa#235933 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t8799-skrytka-bankowa-nr-1965#261717 https://www.morsmordre.net/t8213-kerstin-tonks
Re: Szpital polowy [odnośnik]13.01.21 19:48
To że byli tutaj nie oznaczało, że maraton w którym wzięli udział się skończył, że niebezpieczeństwo, które snuło się za nimi zniknęło. Zmieniło tylko formę. Musiał o tym poinformować Longbottoma. Siknął więc Clearwater i udał się w głąb jaskini, a potem w jej kąt w którym znajdował się Minister Magii. Skamander przesunął pełne przezorności spojrzenie za siebie, na Samuela. Cieszył się, że żył. Że uśmiercenie jego osoby w swych myślach nie miało odzwierciedlenia w rzeczywistości. Nie mógł nie odnieść jednak wrażenia, że lepiej będzie, jak zachowa odległość od Harolda. Wątpił by Naczelnik więzienia przewidział, kogo uda im się uratować i że nie przyjdą jedynie po Justine, tak jednak chorobliwa ostrożność czuła ulgę na myśl, że oswobodzony kuzyn zachowa dystans.
Kiedy podszedł William, Skamander odniósł wrażenie, że powoli się wyróżnia z tworzącego się zgromadzenia uboższą ilością włosów (futra?) na ciele. Nie był pewien czy powinien zazdrościć, czy jednak żałować towarzyszy, wiec dwojga złego skupił się na słuchaniu Moore'a. Kiedy wspomniał o Pomonie dopiero teraz zrozumieła czyje ciało wsunął do namiotu. POrzeciągnął po oczach dłonią, wyganiając z nich niepotrzebne wspomniania o kuzynce wymieszane z faktem, że znaleziono ją w Azkabanie. Martwą. Skupił się na czym innym- To nie jest przypadkowo zawołanie rodu...? - Skamander nie był zbyt biegły w historii magii, lecz orientował się w bieżącej polityce by móc skojarzyć ten fakt z... właśnie Ministrem magii. Nie był jednak pewny swego. Gdzieś czaiła się wątpliwość. Zmarszczył w zamyśleniu czoło jeszcze uważniej przypatrując się Longbottomowi - Nie, Grey... - powstrzymał czarownicę - odparł od siebie napierającą na niego sylwetkę stanowczo ułożoną na jej barku dłonią. Zrobił pół kroku w tył. Włosy stanęły mu dęba na wyobrażenie sobie bólu, który mogła wywołać podrażniając jego ranę. Zadrgało w nim rozdrażnienie. Zdawał sobie jednak sprawę, że prawdopodobnie zabrakło czarownicy kogokolwiek kto nauczyłby ją taktu i ogłady. Pobłażliwość była mu obca, jednak przewodniczący im Lord miał rację - to mogło zaczekać. Po uwadze Harolda przekazał czarownicy kilka eliksirów nim odeszła - Mogą się przydać - skwitował sięgając samemu po eliksir uspokajający, lecz ostatecznie przekazał go Samuelowi. W napięciu wyczekując decyzji Ministra. Na chwilę przenosząc swoje spojrzenie w bok słysząc imię Roselyn, lecz zaraz wrócił myślami i obecnością do gromady czarodziei w którą otaczali Harolda.

|Przekazuję Gwen: Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (1 porcja, stat. 30), Eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 5), przekazuję Samuelowi Eliksir uspokajający (1 porcja, stat. 20) bo już go nosi, niech się ogarnie z tym nałogiem, na merlina


Find your wings


Anthony Skamander
Anthony Skamander
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You don't need a weapon when you were born one
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5456-budowa#124328 https://www.morsmordre.net/t5494-hrabina#125516 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f256-bexley-high-street-27-4 https://www.morsmordre.net/t5495-skrytka-bankowa-nr-1354#125517 https://www.morsmordre.net/t5479-anthony-skamander#124933
Re: Szpital polowy [odnośnik]13.01.21 20:20
W milczeniu pokonywałem na miotle kolejne metry korytarza, który wcześniej pokonaliśmy dzięki łódce i sile mięśni Williama, jakby każdy dźwięk mógł zwabić strażników Tower i dementorów, z jakimi nie bylibyśmy sobie w stanie już poradzić. Nad Bramą Zdrajców ujrzałem kilka ludzkich sylwetek, zmusiłem się więc do szybszego lotu, znikając w gęstej mgle. Pogoda była nam dziś przyjacielem. Skryci w niej szybowaliśmy nad Londynem, nienaturalnie cichym i pustym; zwolniłem dopiero, kiedy znaleźliśmy się z Lydią daleko od miasta, pozostawiliśmy je za sobą. Początkowo widziałem blisko sylwetki innych na miotle: Michaela z Sarah, Vincenta z nieprzytomną Justine, Williama z ciałem Pomony. Ostatni szybko zniknął mi z oczu, lecz rozumiałem to - był święcie przekonany o tym, że Rycerze wiedzą o Oazie i gnał na złamanie karku, by przekazać wieści Haroldowi Longbottomowi. Ja wolałem nie ryzykować, gdy miałem żywa, lecz nieprzytomną pasażerkę w osobie Lydii. Czułem się o nią spokojniejszy z myślą, że patronus Alexandra ją uzdrowił - lecz czy w pełni? Uzdrowił ciało, ale co z duchem? W jakim będzie stanie, kiedy się ocknie? To nie dawało mi spokoju przez cały ten czas. Nie byłem pewien jak długo lecieliśmy, lecz droga z Londynu do Szkocji była bardzo daleka. Już po kilkudziesięciu minutach miałem wrażenie, że zostałem całkiem sam i zaczęła przeszkadzać mi panująca wokół cisza, mącona jedynie przez świst wiatru - czułem się w niej nieswojo.
- Niedługo, Lydia, już niedługo - mówiłem jej nad uchem, czasami ocierając policzek o wełnę na głowie czarownicy, opadającej wciąż na bok; cały czas włosy miała przetransmutowane przez zaklęcie Caldasa, wyglądała jakby nosiła jasną czapkę, lecz na tej wysokości, to może i dla niej lepiej. - Wyciągnęliśmy Justine, będzie dobrze, zobaczysz.
Dobrze panowałem nad miotłą, nie chciałem jednak nieprzytomnie ryzykować, kiedy Moore przywiązana do mnie była jedynie paskiem od spodni i swetrem, a ja nie czułem się dobrze. Za cholerę nie czułem się dobrze, mimo że Alexander zdążył rzucić na mnie zaklęcie. Skronie pulsowały bólem, doskwierało mi zmęczenie. Z niecierpliwością wyczekiwałem widoku szkockich wrzosowisk i wzgórz. Majaczącego w oddali Hogsmeade. Zmuszałem się do wysiłku, zaciskając na trzonku miotły prawą dłoń, by lecieć dalej, a podczas całej ten drogi mówiłem cicho do Lydii, chociaż nie mogła mnie usłyszeć. W pewnej chwili chyba nawet przestałem sobie zdawać sprawę z tego, że to robię.
Nie wiem jak długo trwała ta podróż, najważniejsze jednak, że ujrzałem w końcu dachy Hogsmeade - i wtedy zboczyłem z kursu, by dolecieć do Zakazanego Lasu, w nadziei, że William zdążył tam dotrzeć przed nami i powiadomić innych, że my także nadlatujemy. Nie byłbym teraz w stanie wyczarować tak potężnego patronusa, aby otworzyć portal, a Lydia, choć podleczona, nie mogła dłużej czekać, a i ja nie zniósłbym myśli, że przeze mnie leży nieprzytomna w Zakazanym Lesie.
Znalazłszy się w Oazie nie poczułem jednak oczekiwanej ulgi, choć poinformowano mnie, żebym jak najszybciej skierował się do wzniesionego szpitala polowego, gdzie czekali uzdrowiciele. Zostawiłem miotłę gdzieś nieopodal portalu, nieprzytomną Lydię zaś znów wziąłem na ręce, zmuszając nogi do kolejnych kroków w kierunku, który mi wskazano - tam rzeczywiście czekali już magomedycy, w tym moja siostra, na której zatrzymałem zmęczone, puste spojrzenie. Podszedłem do nich wszystkich, kurczowo trzymając ciało Lydii przy sobie, jakbym się bał, że jeśli ją puszczę, to coś jej się stanie.
- Żyje, ale jest nieprzytomna. Myślę, że doznała głębokiego szoku, po wybudzeniu może... Nie być sobą. Tak sądzę - powiedziałem bez ogródek, bez słów powitania, tonem zmęczonym i pustym. - Zajmijcie się nią, proszę - dodałem cicho, po czym ostrożnie położyłem ją na wolnym posłaniu, które mi wskazano, chwilę się przy tym ociągając. Znowu uderzyła mnie bladość jej skóry, udręczony wyraz twarzy, jakby cały czas śniła koszmar. Przelotnie tylko dotknąłem knykciami jej policzka, by poczuć ciepło pod palcami, upewnić się, że żyje, po czym dźwignąłem się na nogi.
Na chwilę zatrzymałem się przy Lizzie. Musiała się martwić, dlatego wyciągnąłem ku niej dłoń, by ją uścisnąć.
- Nie martw się, jestem cały. Zajmij się rannymi. Muszę iść.
Już wcześniej dostrzegłem Harolda Longbottoma i zgromadzonych wokół niego czarodziejów i czarownice, wśród których rozpoznałem sylwetki Williama, Vincenta, Hannah, Lucindy. Chciałem wiedzieć co z drugą grupą, czy wszyscy przeżyli i co najważniejsze - zdać raport Ministrowi Magii. Lizzie musiała to zrozumieć. Spojrzawszy jeszcze raz na nieprzytomną Lydię ruszyłem w kierunku Zakonników, lecz po tym wszystkim krok miałem już ociężały i powolny. Czułem się trochę tak jak jakbym wpadł do głębokiej, zimnej wody i wszystko docierało do mnie jak przez mgłę.
Stanąłem przy nich wszystkich, skinąwszy im głową, kiedy Vincent kończył opowiadać o tym, co się działo i że jest pewien, że odnaleźli Justine. Później Lucinda opowiedziała o tym, że jego ojciec tam został i nie wiadomo co się z nim stało. To sprawiło, że jeszcze bardziej zaschło mi w gardle i wyprostowałem się spięty. Kieran Rineheart był piekielnie zdolnym, utalentowanym czarodziejem, Gwardzistą. To wielka, niepowetowana strata.
Powiodłem spojrzeniem po wszystkich i zatrzymałem je na mężczyźnie w więziennych szatach. W jego twarzy rozpoznałem Samuela Skamandera, którego uznawaliśmy już za martwego.
- Samuel, żyjesz, dobrze cię widzieć - powiedziałem jedynie. W tym momencie nie było mnie stać na więcej, na jakąkolwiek radość, zwłaszcza w obliczu poniesionych strat. Spojrzałem na Harolda Longbottoma, gotów, by opowiedzieć o tym, co się stało i dopiero wtedy, kiedy mogłem zająłem głos: - Alexander wysłał Williama, mnie i Lydię, byśmy odnaleźli Pomonę w labiryncie korytarzy Azkabanu. Słyszał jej głos. Dalej znowu się rozdzieliliśmy, by nie tracić czasu. Ja i Lydia znaleźliśmy Pomonę, lecz spóźniliśmy się. Byli już przy niej dementorzy. Dużo dementorów. Naliczyłem co najmniej z ośmiu. Pomona była jeszcze żywa, lecz nie zdołaliśmy odpędzić wszystkich. Zaatakowali także i nas. Ja i Lydia wyczarowaliśmy patronusy, ale napierali na nas z każdej strony. Z tyłu, z przodu. Lydia stała się świadkiem pocałunku dementora, który złożyli na Pomonie, wtedy straciła zmysły - opowiadałem to wszystko niemal beznamiętnym, pustym, lecz rzeczowym tonem. - Dotarliśmy za późno i było nas za mało. Udało mi się przepędzić resztę dementorów, lecz Pomona straciła duszę. Bezpowrotnie. Lydia była coraz słabsza, nie wiedziała co się dzieje, przypuszczam, że miała też halucynacje. Nie mogłem tam tak zostawić Pomony i nie miałem jak zabrać jej ze sobą, więc... - zawiesiłem na chwilę głos, czując, że świadomość tego, co zrobiłem uderza we mnie ze zdwojoną siłą. - Zdecydowałem, że nie pozwolę jej tam gnić przez następne lata. Musiałem... musiałem zakończyć tę... tę egzystencję, bo to już nie jest życie, sam Minister wie. - Wierzyłem, że Harold Longbottom to zrozumie. Musiał zrozumieć. Na pewno wiedział czemu równał się pocałunek dementora. - Dementorzy wciąż czaili się w pobliżu, musiałem zdecydować, czy mam wyprowadzić stamtąd żywą Lydię, czy zabrać ciało Pomony. Lydia krótko po tym straciła przytomność. William zdecydował się wrócić po Pomonę. Wyniosłem ją z Azkabanu. Zabezpieczyłem walący się sufit w Tower, by zagrodził wyjścia. Chciałem do nich wrócić, lecz pojawił się William i patronus Michaela. Wracali. Alexander kazał nam wszystkim wracać do Oazy.
Przypuszczałem, że koniec tej opowieści został już opowiedziany, lecz nie było mnie przy tym i wolałem to dopowiedzieć. Po przyznaniu się do tego, że to ja odebrałem życie Pomonie nie patrzyłem na nikogo prócz Ministra Magii - nie byłem w stanie.


Żywotność: 127/232
-160(psychiczne)


when injustice
becomes law
resistance
becomes duty





Ostatnio zmieniony przez Cedric Dearborn dnia 13.01.21 20:35, w całości zmieniany 1 raz
Cedric Dearborn
Cedric Dearborn
Zawód : Rebeliant
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
anger makes you stupid

stupid gets you killed
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Szpital polowy - Page 2 Hss7
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t7241-cedric-dearborn https://www.morsmordre.net/t7249-nike#195067 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f238-oaza-chata-nr-30 https://www.morsmordre.net/t7248-skrytka-bankowa-nr-1776#195061 https://www.morsmordre.net/t7247-cedric-dearborn#195054
Re: Szpital polowy [odnośnik]13.01.21 20:31
Stała tuż obok Isabelli, w milczeniu kontemplując to wszystko, co ją otaczało. Wzrokiem biegała od punktu do punktu, zastanawiając się nad ich celem, nad wykorzystaniem, nad dostępnymi zasobami – tych nie było wiele, ale każdy z pojedynczych fragmentów należało wykorzystać jak najlepiej, wycisnąć z nich funkcjonalność do ostatniej kropli. Koców było sporo, choć część została już wykorzystana, półki i prowizoryczne gablotki szkliły się od odpowiednich eliksirów, nie brakowało ręczników, które niegdyś mogły być starymi, znoszonymi koszulami. Odetchnęła spokojnie, jakby ten gest miał zakończyć bezgłośny wywód w idowej głowie – mieli wszystko, co potrzebowali, by ci, którzy powrócą (oby wszyscy, Merlinie, oby wszyscy) uzyskali wystarczającą pomoc. Odwróciła się w stronę wyspy, tym samym odciągając uwagę od analizy drobnostek poukładanych w jaskini i świadomie decydując się na zalanie umysłu niezdolną do objęcia ciszą. Ciszą powodującą nagły chaos w myślach, ciszą narzucającą prosty grunt, na którym wszystko nagle wybuchało. Każda myśl była ładunkiem mieszczącym w sobie ogromną ilość energii, która uderzona o piasek wybuchała, sypiąc dookoła pył i proch. A jeśli? A gdyby tak? A jeśli nie wróci? A jeśli ktoś tam zginął? Co z nimi? Co z nim? Co z nami? Tysiące pytań znów zaczęły zasypywać horyzont ciemną, nieprzenikającą światło chmurą. Wzięła głęboki wdech przez nos, powoli, uważnie śledząc zmysłami drogę, jaką pokonuje powietrze – jak płuca rozszerzają się, jak przepona się obniża, jak mięśnie międzyżebrowe rozciągają się, by zaraz potem powoli zacząć się kurczyć, płuca opadają, przepona wypycha z nich to, co powinno opuścić ciało. Zrobiła tak jeszcze kilka razy, bo śledzenie tego procesu, wykonywanego tak często, że o nim zapominaliśmy, spowodowało, że jej serce się uspokoiło – pozornie, ale zdało to egzamin. Kiedy usłyszała głos Isy, uniosła na nią wzrok, patrząc niby zadziwiony komendą psiak, który nie rozumiał, co ona znaczyła. Wrócą. Wszyscy wrócą.
Lepiej jest się pozytywnie zaskoczyć niż gorzko rozczarować – nie chciała zakładać, że wszyscy wrócą. Nadzieja była matką głupich, nie medyków i uzdrowicieli – ci musieli brać pod uwagę najgorsze. Nawet to, że ich bliscy, najbliżsi, ukochani, mogą nie ujrzeć już światła dziennego, bo ktoś okazał się silniejszy i łaknął wygranej bardziej niż oni. Chciała wierzyć w to, że ten cały realizm to bujda, że tylko optymiści uratują ten świat od samozniszczenia, ale sama nie mogła powiedzieć jasno i wprost, że wrócą. Może dlatego, że słowo „wrócą” kryło w sobie zbyt wiele niedopowiedzeń – bo czy wrócą żywi, czy jednak martwi? Wrócą o własnych nogach czy prowadzeni czyimś ramieniem? Słowa Archibalda znacznie lepiej do niej trafiły. Była spokojna. Zbyt spokojna jak na fakt, że lada chwila coś mogło się stać. Przymknęła powieki i czuwała. Otworzyła oczy, jak tylko do jej uszu dotarł chrzęst ziemi pod ciężkimi butami. Prędko dostrzegła sylwetkę Harolda Longbottoma. Zrobiło się jakoś lżej na sercu – bo czy skoro on tutaj był, to już wszystko nie miało iść dobrze?
Pierwszy pojawił się Tonks, Ida jakby instynktownie wykonała krok w jego stronę, gdy zaczął mówić, ale dopiero kiedy wspomniał o Alexandrze, coś w niej drgnęło. Nie. Nie, Ida, skup się na tym, co masz przed sobą. Deportował się – na pewno w bezpieczne miejsce.
Potem zaczęło robić się coraz bardziej tłoczno. Najpierw rozglądała się uważnie po tych, którzy przypływali niemal znikąd – i zdało jej się, że dopiero teraz zauważyła dziecko na rękach Michaela. Dziewczynka, poznała po długich włosach i kruchej budowie ciała. A może niezwykle chudy chłopiec? Zerknęła ostatecznie na pana Longbottoma i słysząc jego słowa, poczuła przypływ animuszu. Szybkim krokiem podeszła więc do Michaela, który wciąż trzymał na rękach dziewczynkę.
Połóż ją tutaj – wskazała z jeden z wolnych materacy, posyłając mu ciepłe spojrzenie. Chwała bohaterom, Michaelu, jesteś jednym z nich. – Co się z nią stało?
Wiedziała, o co powinna zapytać, ale nie umiała tego ubrać w słowa – skąd, u licha, to dziecko wzięło się blisko nich? Bo musiała znaleźć się blisko nich, żeby ją uratowali. Te łachmany, na litość, czy ona…
Czuła, jak blednie. Z zewnątrz dziecko wyglądało na wyczerpane, zmęczone, Ida sądziła więc, że obrażenia musiały być wewnętrzne.
Diagno coro – przykucnęła przy dziewczynce i przyłożyła różdżkę do jej maleńkiej piersi. – Diagno haemo.


breathe

then begin again

Ida N. Lupin
Ida N. Lupin
Zawód : magomedyk z Doliny Godryka
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczona
it's always darkest
before

the d a w n

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6989-ida-lupin#183439 https://www.morsmordre.net/t7864-swistka#221262 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f223-dolina-godryka-kurnik https://www.morsmordre.net/t8043-skrytka-bankowa-nr-1619#229623 https://www.morsmordre.net/t8106-i-lupin#231775
Re: Szpital polowy [odnośnik]13.01.21 20:31
The member 'Ida Lupin' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 47, 8
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Szpital polowy - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Szpital polowy [odnośnik]13.01.21 21:44
Grono wokół Ministra powiększało się. Rozpoznawał kolejne sylwetki, słuchał kolejnych opowieści, coraz większy chaos robił się też gdzieś w centrum jaskiniowego szpitala. Uparcie jednak skupiał się na jednej czynności, na relacji, jaką zdawał i zdać musiał, dopowiadając fragmenty przebiegu działań w Tower. A więc dywersja. Drgnął, gdy usłyszał swoje imię. Podążył spojrzeniem za znajomym przecież głosem, przez moment mrużąc oczy, gdy wysoka, oklejona futrem? postać skupiła na nim swoją uwagę. Billy. Rozpoznał mężczyznę jeszcze zanim ramiona oplotły go na chwilę. Mięśnie spięły się niemal instynktownie, by zaraz odpuścić, przypominając sobie gdzie był. I z kim. Skinął tylko głową, w duszy będąc wdzięcznym, że tak naprawdę nie musiał odpowiadać. Nie dziś. Nie na pytania, których treści dotyczyły jego samego. A Moore żył. Na długiej liście i tak znikały kolejne osoby. Migające, martwe ciała. I chociaż w milczeniu przyjął wieści, że kuzynka zginęła i to w Azkabanie, rozlewający się od dłuższego chłód, pochłonął kolejną cząstkę w piersi. Tylko zaciskające się i rozluźniające dłonie przypominały, że czuł coś więcej. Rozdrażnienie, nieprzyjemne swędzenie w myśli i chęć wycofania się w miejsce mniej przypominające więzienną celę.
Pojawienie się obcej, wydawałoby się zagubionej, młodej kobiety, na moment odciągnęło uwagę od samego Lonngbottoma i zdawanych raportów. Nie znał jej. I chociaż rozumiał potrzebę przywitania się z powracającymi zakonnikami, czuł się wytrącony ze skupienia - To nie będzie koniecznee - zaczął, taksując ciemnymi ślepiami rudowłosą, jakoś bardziej czujnie. Drugiego zaprzeczenia nie musiał podawać, chociaż uniósł dłoń, kręcąc głową. Mógł docenić troskę, ale aktualnie przyjmował ja z dystansem i zgodnie ze słowami Ministra, wszystko inne mogło zaczekać.
Pojawienie się Haanah, pozwoliło mi uzupełnić kilka kolejno padających kwestii - Kieran deportował się, albo został deportowany podczas walki z jednym uwolnionych więźniów. Wcześniej próbował użyć legilimencji na architekcie, ale coś nie poszło po jego myśli - usłyszał kolejne, znajome nazwisko. Bott. Jeszcze jedna śmierć. A miał doliczyć kolejną - To Jessa. Jessa Diggory pomogła mi się uwolnić. Wykorzystała zamieszanie, które... wywołali zakonnicy - patrzył wprost na dowódcę - zabraliśmy jej ciało - chociaż nikt tego nie powiedział głośno, Samuel nie wahał się przed odpowiedzią, tym samym, łamiąc słowa wypowiedziane przez Hannah. Powinien czuć żal. Zamiast niej była tylko dziura wypełniona goryczą. I ciągły stan niepokoju, przez co spojrzenie Skamandera ślizgało się nieufnie po nierozpoznanych sylwetkach, które krzątały się po szpitalnym korytarzu jaskini. Zupełnie, jakby chciał przewiercić na wylot każdego i przekonać się, czy rzeczywiście żyli. Uchwycił też wzrok nieznajomego, który zostawił pod jedną ze ścian buty. Pochylił głowę, spoglądając na bose stopy, ale skupił się na prowadzonych relacjach.
Zaplótł ramiona przed sobą, zmieniając tez ciężar ciała z jednej nogi na drugą, czując niekontrolowane dreszcze i mimo ciepła jaskini, otulający go wciąż, wewnętrzny chłód, pogłębiający się, gdy dostrzegł kolejną, nieznajomą postać mężczyzny, która niosła drobne, zaklęte w masce ciało. Tonks. Just Tonks. Zacisnął spierzchnięte wargi. To co usłyszał w jakiś sposób upewniało go, że ministerstwo nie wiedziało kim był, gdy go złapali. Inaczej, trafiłby w podziemia Azkabanu dawno temu. I tę myśl odsunął. Odsuwając się i samemu w głąb własnego umysłu. Jak obserwator, skupiając się na faktach, nie na poszarpanych emocjach.
Pojawienie się znajomego aurora - wcześniej tylko z pracy, nie wywołało zaskoczenia - Cerdricu - odpowiedział mu skinieniem głowy, lustrując - kto by przypuszczał - kolejne ciało, które zostało ułożone na jednym z posłań. I to historia, którą przedstawił, wzbudziła w nim większe spięcie. Ciemne brwi zmarszczyły się, a Skamander zbyt długo patrzył na aurora. Cisnęło mu się na usta ciężkie pytanie. Cisnęło i coś więcej. Wystarczyło zacisnąć rękę w pięść i pchnąć ją w twarz aurora. Ale nic z tego. Nie umiał zatrzymać też refleksji, która przychodziła zaraz potem. Czy sam nie chciałby zakończenia, gdyby trafił w ręce dementora? Na zawsze bez duszy - czy taką mieli w ogóle? Czy były inne możliwości? Czy istniał jakiś "dobry" wybór w tym wypadku? Zbyt wiele "ale", które jak cięcie nożem, ponownie odsuwał. Z niewypalonym  gniewem. Źrenice pociemniały, ale milczał, ponownie odsuwając się od pulsujących pod skórą emocji. Zaczynał czuć, jak bardzo napinała się granica jego wytrzymałości.
Rozplótł ramiona i przetarł skroń lewą dłonią, zatrzymując palce przy szczęce. Musiał przenieść uwagę na coś innego. Przekazane przez Billego słowa w nieznanym języku, nie mówiły mu wiele, chociaż komentarz Anthonego mógł mieć znaczenie. Czy znaczyło to, że musieli zwołać wszystkie rody, gotowe do walki z szaleństwem czystości krwi przed... masakrą. Bo tym miałoby się zakończyć wejście do Oazy bandy rządnych okrucieństwa czarnoksiężników. Ziemia rzeczywiście spłynęłaby krwią - Może urządzimy im to samo - bardziej powiedział do siebie, cicho, wciąż chrapliwie, jakby w gardle tkwiła mu ość. Dusząc wyrazy pod zaciśnięciem zębów. Podniósł wzrok na Ministra już przytomniej, oddalając też chaotyczne pomysły, dyktowane zalegającym w nim, duszonym tyle miesięcy gniewem. Zbawienny chłód murów oklumencji utrzymywał go w ryzach tyle czasu, nie mógł ugiąć się i teraz, gdy w końcu był wolny.
Baz sprzeciwu przyjął niewielką fiolkę, którą podsunął mu kuzyn. Co prawda nie był to papieros, eliksiry wciąż wywoływały w nim odruch wymiotny, a sposób w jaki spojrzał na niego miał coś ze znajomej wymowności, to Anthony był pierwszą osobą, której zaufanie uznawał za niezachwiane. Nawet, gdyby właśnie podał mu veritaserum, przechylił zawartość, wypijając całość gorzkiego płynu.

Wypijam eliksir uspokajający, który przekazał mi Anthony.


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Szpital polowy - Page 2 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Szpital polowy [odnośnik]13.01.21 22:18
Gdy aetonany szarpnęły, jedną ręką złapałem się powozu, drugą cały czas trzymając różdżkę w górze. Byłem gotów na odpieranie ataków, nawet na pościg - ten jednak nie nadszedł, jedynie kilka zaklęć szarpnęło powozem, który wkrótce zaczął oddalać się od Tower, pikując w kierunku Hogwartu. Pozostali Zakonnicy zniknęli nam z oczu, a chłód wrześniowego poranka nieprzyjemnie smagał twarz. Nadal nie potrafiłem uwierzyć, że obok mnie znajdował się Samuel we własnej osobie - zmizerniały, bosy, w więziennej szacie. - Caldasa - Wypowiedziałem cicho, gdy minęła chwila, a pościg nie pojawił się w naszym ogonie, chcąc oszczędzić gwardziście cierpienia. Musiałem powtarzać zaklęcie kilka razy podczas całej drogi, w naszych rękach leżało życie wszystkich osób znajdujących się wewnątrz powozu - ważnym było więc, abyśmy pozostali o siłach.
Jak nigdy wcześniej, nie wiedziałem, co mówić. Zamiast tego - myślałem. O Duncanie, który został na placu. O tym, kto jeszcze mógł dostąpić tak okrutnego losu jaki mu zgotowano. O Justine. O Alexie, który prowadził drugą grupę - i Kieranie, który zaginął. Co jakiś czas przywoływałem lisa, wierząc, że biała magia doprowadzi nas bezpiecznie do zakazanego lasu. Kiedy udało nam się wylądować, po raz pierwszy odezwałem się do Samuela. Po raz pierwszy poczułem, że to naprawdę się skończyło - przynajmniej dla nas. - Ciebie też - odpowiedziałem cicho, trudno było jednak szukać na moim obliczu pokrzepiającego uśmiechu. Zanim powóz na dobre się zatrzymał, zeskoczyłem na ziemię, szybko żałując swojego ruchu. Kolano nie wytrzymało, straciłem równowagę, amortyzując upadek rękami. Mimo leczniczej mocy patronusa moje ciało mnie nie słuchało - zacisnąłem jednak zęby, podnosząc się na nogi i otwierając drzwi powozu. - Kto z was może iść o własnych siłach niech pomoże pozostałym dojść do szpitala, uzdrowiciele pomogą. - Zakomunikowałem, zaglądając do wnętrza - i szybko rozpoznając w nieprzytomnej kobiecie leżącej na podłodze jedną z zaginionych zakonniczek. Jessa. Nie wiedziałem, czy żyje - jeśli jednak była na to nadzieja, potrzebowała natychmiastowej pomocy. Obok szybko pojawił się Keat, zabierając ją do szpitala - Tutaj. Mamy rannych. - Krzyknąłem w kierunku gromadzących się osób, nie wątpiąc w to, że pomogą.
Upewniwszy się, że wszyscy zostali otoczeni opieką uzdrowicieli, zacząłem odnajdywać pozostałych. Hannah i Lucinda wróciły szczęśliwie, a choć nigdzie nie było widać Justine, wieść o sukcesie misji zdjęła z moich barków ogromny ciężar. Udało się. Dokonaliśmy niemożliwego - i być może dokonaliśmy więcej, niż planowaliśmy, jednak ofiara, jaką złożyliśmy za te życia była równie wysoka. Słodki triumf był okupiony gorzką utratą Kierana - nie wierzyłem jednak w to, by tak potężny czarodziej dał się łatwo zabić. Być może został gdzieś tam, w Tower. Być może nie wszystko było jeszcze stracone.
Nie przypuszczałem, że to widok Maeve będzie tym, który przyniesie największą ulgę i przyjemne ciepło w sercu. Tym, który wygładzi czoło, sprawi, że napięte mięśnie rozluźniają się, a z oczu zniknie cień troski. Stojąc nieruchomo, oddychałem ciężko, czekałem, aż się zbliży - cała w pyle i krwi. Doskonale wiedziałem, że to ja sam byłem przyczyną tych dekoracji. Że gdyby nie ja, być może nie musiałaby walczyć o życie aż tak bardzo. Że być może wcale nie musiałbym zabijać dwójki strażników. Miałem ochotę objąć ją i zanurzyć nos w jej gęstych puklach, wyłączyć myślenie i poczuć całym ciałem, jak oddycha, żywa. Ale jedyne, co potrafiłem, to przyglądać się jej niczym posąg.  
- Tak - odpowiedziałem oszczędnie, szybko uzmysławiając sobie, że zabrzmiałem nienaturalnie ostro - Mogę iść, ale tańce chyba będą musiały poczekać - Dodałem, starając się przywołać na twarz niewymuszony uśmiech - taki, jaki wywoływała u mnie przy każdym wcześniejszym spotkaniu. I choć noga nie bolała, obrażenie było tak dokuczliwe, że nie potrafiłem poruszać się normalnie, wiele wysiłku wkładając w to, by się poruszać. Dopiero teraz to odczułem - kiedy poziom adrenaliny opadł, kiedy zagrożenie na chwilę ucichło, a organizm poczuł, że nie musi już pracować na najwyższych obrotach, by przetrwać. Mimo tego, nie dałem sobie pomóc - ani poznać, że jakiejkolwiek pomocy potrzebuję.
- Ty powinnaś iść, jesteś ranna. Ja... najpierw muszę zdać raport - mimowolnie odwróciłem wzrok w kierunku gromadzących się wokół Longbottoma czarodziejów - poza tym nie chcę zajmować uzdrowicieli. Nic mi nie jest. Już nie. - Wyjaśniłem, szybko zdając sobie sprawę, że musiałem zabrzmieć gburowato. Nie mogła rozumieć, co tak wydarzyło się w Tower, gdy błękitny lis nagle pojawił się, po czym zanurzył w moim ciele. Spojrzałem na nią przenikliwie, przez moment zastanawiając się, czy powinienem wyznać jej prawdę, jednak po tym, co właśnie razem przeżyliśmy, nie miałem wątpliwości co do tego, że całym sercem stała po stronie Zakonu Feniksa. - Widziałaś to. Jak przywołałem lisa. Najpierw w korytarzu, później na placu, kiedy dementor puścił Hannah. Wyleczyłem nas. Niektórzy z nas to potrafią. - Nie zagłębiałem się w szczegóły, nie chcąc chełpić się tą umiejętnością - zdawałem sobie sprawę jak nietypowa, rzadka i potężna była to magia. Byłem jednak gotów wyjaśnić jej więcej, jeśli tylko zamierzała zapytać. Być może nie teraz, nie w tej chwili - chciałem wpierw wysłuchać, co do powiedzenia mieli inni Zakonnicy. Być może zwycięstwo było tylko pozorne. Być może wytchnienie miało nigdy nie nadejść. - Okłamałaś mnie. Wtedy, na wybrzeżu. Silna wola jest cenniejsza niż umiejętności. - Powiedziałem, spoglądając na nią przenikliwie, zanim jeszcze dołączyłem do Zakonników. Zaledwie dwa dni temu poddawała w wątpliwość, czy byłaby w stanie walczyć pod presją. Dzisiaj nie zawahała się. Nie poddała. Widziałem w niej determinację i zdolność zachowania zimnej krwi, nawet gdy łamał jej się głos. Widziałem potężną magię, którą przywoływała do siebie mimo kryzysowej sytuacji i osłabionego walką ciała. Aż w końcu - widziałem w niej kobietę, która potrafiła być jednocześnie delikatna i niezłomna; kobietę, która chciała tańczyć na boso w moich ramionach, ale los zepchnął ją do tańca ze śmiercią.


Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym


Ostatnio zmieniony przez Frederick Fox dnia 14.01.21 8:24, w całości zmieniany 1 raz
Frederick Fox
Frederick Fox
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 34 (37)
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczony

fire is catching
and if we burn
you burn with us

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Szpital polowy - Page 2 Giphy
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t2155-frederick-fox#32552 https://www.morsmordre.net/t2178-poczta-fryderyka#33148 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f413-devon-lisia-nora https://www.morsmordre.net/t3769-skrytka-bankowa-nr-605#69393 https://www.morsmordre.net/t2332-freddie-fox#35856
Re: Szpital polowy [odnośnik]14.01.21 1:12
Mieli jeszcze trochę czasu zanim nastąpił chaos,  chwilę czasu aby złapać kilka głębszych oddechów. Przygotować się na to co niebawem miało nadejść. Rozejrzała się po nowopowstałym szpitalu, próbując opanować rozkład łóżek, położenie medykamentów i wszelkiego rodzaju przedmiotów, które mogłyby okazać się przydatne. Musiała czymś rozgonić natrętne myśli. Milczała, bo nie potrafiła zdusić stresu niezobowiązującymi rozmowami. Cisza roznosiła się po jaskini przerywana jedynie odgłosem cichych kroków, spokojnych oddechów.  Łatwiej było być w ciągłej gotowości, zachować zimną krew gdy na szpitalnych łóżkach czekały nieznajome twarze. Świadomość, że być może za kilkanaście chwil spocząć może na nim ciało kogoś jej bliskiego albo że będzie to ktoś ważny dla tej osoby była przytłaczająca. Każde życie było ważne - bliskie, obce. O każde trzeba było walczyć z taką samą zaciętością, z takim samym skupieniem. Te ostatnie jednak zaburzały emocje, a na to pozwolić nie mogła. Starała się wyciszyć, nie dać temu porwać, a to najłatwiej przychodziło w milczeniu. Pytania piętrzyły się w umyśle, ale na odpowiedzi musieli jeszcze poczekać. Jak trudne do zaakceptowania mogły się okazać.
Nadejście Harolda Longbottoma zwiastowało rozwój wydarzeń. Emocje przybrały kształt ciężkiej kuli ciążącej na dnie żołądka, ustępując miejsca chłodnej gotowości. Nie minęło wiele zanim kolejne postaci zaczęły przemykać między łóżkami. Pierwszy był Michael Tonks, kolejni następni znikali z pola widzenia wkraczając w głąb jaskini i  pozostawiając uzdrowicieli z ich obowiązkami. Próbowała dostrzec między nimi sylwetkę kuzynki, ale zbyt wiele działo się wokół niej by móc się temu poświęcić. Szybki zryw organizacji skutecznie uciszył potrzebę wejrzenia dalej, by upewnić się, że Hannah wróciła cała i zdrowa, by na własne oczy zobaczyć kto powrócił.
Głos Elizabeth rozniósł się po jaskini, odbijając od jej chłodnych ścian.  - Chodź - spojrzenie przelotnie objęło sylwetkę Isabelli, a dłoń krótkim gestem wskazała jej kierunek. Być może czuła się za nią trochę odpowiedzialna? Presley przyglądała się ich pracy w lecznicy, współpracowała z nimi, uczyła się od nich, jednak dzisiaj rzucili ją na głęboką wodę, w sytuację która była trudna nawet dla doświadczonego i wyszkolonego uzdrowiciela. Wolała, żeby w tych pierwszych chwilach była blisko Rose i lorda Prewetta. Kerstin miała zająć się przekierowywaniem rannych, ale spojrzeniem próbowała wyłapać coś co mogło ujść jej uwadze. W plątaninie postaci wyrosła sylwetka Cedrica. Niósł na rękach kobietę. Jej twarz rozpoznała dopiero chwilę później. Nie pamiętała jak ma na imię, ale widziała ją pod pomnikiem pamięci. - Zajmiemy się nią - powiedziała do Archibalda, krótkim ruchem dłoni wskazując wolne łóżko, na których po chwili Dearborn zostawił im Lydię. Dłoń mimowolnie sięgnęła do nadgarstka, by poczuć pod palcami znajomy rytm bijącego serca. - Musimy sprawdzić czy nic jej jednak nie dolega - powiedziała do Isabelli. Mogła zawierzyć słowom aurora, ale wolała upewnić się że utrata przytomności nie była efektem poważnych urazów wewnętrznych, niewidocznych na pierwszy rzut oka. - Jeśli wszystko będzie w porządku, będzie trzeba zrobić miejsce i zabrać ją stąd na koniec sali, tam będzie ciszej, ktoś będzie musiał ją mieć na oku - powiedziała na głos, bardziej do siebie niż do dziewczyny,  wzrokiem poszukiwała Gwen. - Gdzie jest Gwendolyn? - Mogła im pomóc przy lżejszych wypadkach, zająć się dawkowaniem eliksirów czy też organizować miejsce dla poszkodowanych i robić nowe dla tych, którym musieli pomóc natychmiast.

pozwoliłam sobie zrobić nam szafkę



what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts

my dearest friend




Ostatnio zmieniony przez Roselyn Wright dnia 14.01.21 1:39, w całości zmieniany 1 raz
Roselyn Wright
Roselyn Wright
Zawód : Uzdrowiciel w leśnej lecznicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
the healer has the
b l o o d i e s t
hands.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
when will enough be enough?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t6412-roselyn-wright https://www.morsmordre.net/t6516-furia#166169 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f415-szkocja-highlands-knieja https://www.morsmordre.net/t6553-skrytka-bankowa-nr-1612#167244 https://www.morsmordre.net/t6551-r-wright#282514
Re: Szpital polowy [odnośnik]14.01.21 1:28
Pojawienie się Hannah oraz jej słowa dotyczące przywiezionych więźniów zmieniały sytuację. Skąd Gwen mogła wiedzieć, że dosłownie moment po jej słowach do szpitala wpadnie kolejna osoba? Poczuła w piersi nieprzyjemne ukłucie. Cały dzień pracowała i zamartwiała się o innych, siedząc w przynajmniej pozornie bezpiecznej Oazie. To nie był z resztą pierwszy taki dzień. Przecież bezustannie pomagała alchemikom, zajmowała się transportem, wspierała uzdrowicieli w drobnych kwestiach, które mogła zrobić samodzielnie. Nie działała też z resztą tylko na bezpiecznym terenie. Bywała w Londynie i ledwo kilka dni temu przecież skutecznie zabezpieczyła tajne przejście razem z Longbottomem. Wydawało jej się, że wrosła już w to towarzystwo, że była wśród swoich i była jako taka traktowana. Sama przecież nie odmawiała nikomu pomocy i angażowała się w życie społeczności rebeliantów. Szpital nie był też z resztą pierwszym pomieszczeniem czy budynkiem, który pomagała przygotowywać. Być może dlatego pan minister wybrał do tego zadania właśnie ją.
A teraz te kilka słów pana ministra, deprawujące jej rolę sprawiły, że znów poczuła się… nie na miejscu. Nie może nawet przywitać tych, przy których boku tyle ostatnio pracowała? Zapał Gwen i chęć zajęcia się wszystkim wokół mocno wyparował. Co prawda na pewno nie na stałe, ale w ciągu tej jednej chwili niespodziewanie poczuła, jak po prostu mimo tego wszystkiego chce wyjść ze szpitala i wrócić do swojego mieszkania w Londynie. Zamknąć się w sypialni na poddaszu. Najlepiej rozpłakać się po trochu z nerwów, ze szczęścia, stresu i poczucia samotności, które stopniowo zaczął wypełniać Zakon i Tonksowie, ale jednak jak się okazało… nie do końca. Nawet w Oazie nie była do końca akceptowana, prawda? Bo nie była aurorem, bo nie była uzdrowicielem, bo zajmowała się jakąś głupią sztuką i właściwie nic nie umiała. Gdyby chociaż nie była mugolaczką… To zawsze będzie się ciągnęło za nią jak cień, gdy żyła wśród czarodziejów, prawda?
Przyjęła eliksiry od Skamandera bez słowa, kiwając tylko głową, dając mu znać, że rozumie, co jej przekazał. Nieznajomy, najwyraźniej Samuel, nie chciał pomocy w tej chwili, więc nie naciskała. Zacisnęła zęby. Mogła czuć się źle, ale przecież tu było co robić. Nie mogła ot tak sobie wstać i pójść. Zbyt wiele osób oczekiwało pomocy, a fala złego samopoczucia mogła zaczekać.
Tak… oczywiście… panie ministrze – wydukała, wyraźnie zbita z tropu, nie mając już wcale ochoty na nic, włącznie ze słuchaniem całych raportów z sytuacji. Co prawda łapała kątem ucha pojedyncze słowa, ale wiedziała, że negatywne informacje na pewno jej teraz nie pomogą. A o wszystkim dokładniej na pewno się dowie.
Nie słuchała do końca też Lizzie, słowa Lucindy zbyła skinieniem głowy. I tak nie było na nic czasu. Gdy w końcu jednak dostrzegła Kerry, podeszła do przyjaciółki. Ta akurat stała przy Vincencie trzymającym Justine. Malarka zacisnęła dłonie na ramieniu przyjaciółki.
Powiedz mi, co mam robić. Pomogę – powiedziała, ruszając za panną Tonks, starając się nie straszyć zasmuconą miną. Kerstin też miała już dziś wystarczająco zmartwień. I to właściwie był jej plan na teraz. Przykleić się do przyjaciółki i słuchać jej poleceń. W ten sposób może odzyska rezon, a jak nie to przynajmniej nikomu znów nie zaszkodzi. Albo nie przerwie. Albo jedno i drugie.


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +5
ALCHEMIA : 15 +1
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 12
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Szpital polowy [odnośnik]14.01.21 1:33
Ludzie krzątali się po szpitalu, a rośliny na zewnątrz lekko bujały się na wietrze, jakby wszystko toczyło się normalnym rytmem. Dla kogoś może tak było, ale dla Archibalda czas stanął w miejscu. Denerwował się. Chyba był hipokrytą, bo dosłownie przed chwilą upominał drogą Isabellę, żeby nie dała się ponieść emocjom, podczas gdy sam aż od nich kipiał. Nie było tego widać na jego twarzy, tę już dawno nauczył się kontrolować, a w drobnych ruchach: rękach skrzyżowanych na piersi, długich palcach, leniwie bębniących po przedramieniu, spojrzeniu, wlepionym w wejście do szpitala. Miał doświadczenie. Niejednokrotnie brał udział w podobnych akcjach ratunkowych, szczególnie w ciągu ostatnich dwóch lat, kiedy zaostrzyła się wojna. Ratował Zakonników na jakimś pustkowiu, pomagał w czasie chaosu po spłonięciu ministerstwa, leczył czarodziejów po wybuchu anomalii, chyba pierwszy raz w swojej karierze widząc tak zapełniony szpital św. Munga. Widział wiele, pracował w różnych warunkach, był najbardziej doświadczony spośród wszystkich obecnych. A jednak, mimo to, denerwował się.
Przywitał się z Haroldem krótkim skinięciem głowy, spinając się trochę bardziej, kiedy do szpitala zaczęli wchodzić pierwsi Zakonnicy. Tonks, Moore, ...Skamander? Na pierwszy rzut oka wyglądali dobrze, choć Archibald wiedział, że to mogło być mylące. Od razu podeszli do Longbottoma, a on ponownie skupił się na wejściu, szukając w nim znajomej, zbyt wysokiej i zbyt chudej, sylwetki swojego kuzyna.
Trwało to o sekundę za długo. Zamyślił się. Zachował się nieprofesjonalnie, pomimo całego doświadczenia, jakie posiadał. Dopiero wzmocniony zaklęciem głos Elizabeth przywołał go do porządku. Na brodę Merlina, co z tobą! upomniał sam siebie, wyrywając się z zamyślenia. – Idźcie rozmawiać na zewnątrz – zwrócił się do Harolda i otaczających go Zakonników, choć starali się stać z boku. Mieli ograniczone miejsce w szpitalu, każda przestrzeń przyda się dla poszkodowanych – tych wokół Longbottoma zapewne też. – Słyszeliście Elizabeth, ruchy! – Pogonił resztę osób, które zdecydowały się im dzisiaj pomóc. Będzie jej musiał później podziękować za zachowanie jasności umysłu. Sam również udał się przed szpital, gdzie znajdowało się wielu rannych, żeby ocenić ich stan i pokierować do odpowiedniej części jaskini. Wciąż pojawiali się nowy Zakonnicy, a wraz z nimi nowi poszkodowani. Pracy już teraz było mnóstwo, a to przecież jeszcze nie wszyscy. Co jakiś czas próbował wypatrzeć w tym chaosie Isabellę, Idę, Roselyn i Lizzie, ale nie było to takie proste – brakowało mu jaskrawych limonkowych kitli ze szpitala. Wtedy zauważył mężczyznę z niedużą kobiecą sylwetką w ramionach, rozpaczliwie wzywającego pomocy – potrzebował chwili, żeby zrozumieć, że to Justine. Z maską na twarzy była nie do rozpoznania. – Roselyn, sprawdź resztę poszkodowanych – złapał ją za nadgarstek, kiedy przechodziła obok. Ufał jej umiejętnościom, wiedział, że nie popełni błędu, natomiast sam podbiegł do łóżka, na którym leżała Tonks. – Zajmę się nią – uspokoił mężczyznę, zabierając się do pracy. – Diagno coro, diagno haemo – mruczał pod nosem, powoli przesuwając różdżkę nad jej ciałem.


Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning

Archibald Prewett
Archibald Prewett
Zawód : nestor toksykolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Britannia,
You’re so vane
You’ve gone insane
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t4341-fluvius-archibald-prewett https://www.morsmordre.net/t4550-baldomero#96909 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f77-weymouth-siedziba-rodu-prewett https://www.morsmordre.net/t4910-skrytka-bankowa-nr-1115#106844 https://www.morsmordre.net/t4549-fluvius-archibald-prewett#96904
Re: Szpital polowy [odnośnik]14.01.21 1:33
The member 'Archibald Prewett' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 63, 86
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Szpital polowy - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Szpital polowy [odnośnik]14.01.21 14:40
Dziewczyna przyniesiona przez Keatona do szpitala była martwa. Lizzie z łatwością mogła to stwierdzić już na pierwszy rzut oka, ale diagnoza potwierdziłaby jej przypuszczenia. Ida, która postanowiła zająć się ciałem dziewczynki przyniesionej przez Michaela, tu po rzuceniu zaklęć mogła z przerażeniem odkryć prawdę: jej serce biło powoli, spokojnie i miarowo, a ona sama żyła, mózg zdawał się pracować. Nie było w jej ciele oznak choroby, prócz wychudzenia, zziębnięcia i pojedynczych odmrożeń uzdrowicielka nie dopatrzyła się niczego niepokojącego — niczego, poza tym, że nie było z nią najmniejszego kontaktu. Jeśli tworzyłaby jej oczy zrozumiałaby, że jej źrenice choć reagowały na światło, gałki oczne nie poruszały się. Wzrok wydawał się być pusty, pozbawiony życia, choć była pewna, że wszystko funkcjonuje jak należy. Justine fizycznie nie była w najgorsze stanie, a maskę dało się zdjąć z jej twarzy bez problemu. Była czysta, krótko i nierówno obcięta, chłodna, lecz prawdopodobnie z powodu braku ruchu i podróży. Pierwsze, co mogło się rzucić w oczy Archibaldowi po zdjęciu maski był zbyt długi, upchnięty w ustach język, źle przyszyty, nierówno, krzywo, wydawał się być dłuższy na jedną stronę, ledwie też mieścił się w ustach. Lord mógł bez wątpienia stwierdzić, że został ucięty nieumiejętnie lub odgryziony a później poddany kiepskiej transplantacji. Był już zrośnięty, operacja musiała mieć miejsce dawno temu. Czarownica miała też na czole zagojoną, szpetną bliznę i źle zagojone nadgarstki, które wciąż spętane były kajdanami ze sobą. Stara opuchlizna była spora i widoczna pomimo obciążającego je metalu.
W szpitalu znaleźli się także więźniowie uwolnieni i uratowani przez dwie grupy dywersyjne: George Rowston, architekt odpowiedzialny za zaprojektowanie Azkabanu, zdawał się nie mieć na ciele żadnych obrażeń — poza wychłodzeniem i wygłodzeniem, był we względnie dobrym stanie, ale nawiązanie z nim dłuższego kontaktu okazało się niemożliwe: wyglądało na to, że przez większość czasu znajdował się we własnym świecie, mówił do siebie, wypowiadając ciągiem niezrozumiałe dla innych słowa; na pytania nie odpowiadał, a jeśli już to robił, to od rzeczy — prawdopodobnie potrzebował pomocy doświadczonego magipsychiatry, który zdołałby zrozumieć, co dokładnie się z nim stało. Z więziennego powozu doprowadzono też dwie młode kobiety, obie tak samo wychudzone i zziębnięte; jedna z nich musiała paść ofiarą ofensywnych zaklęć, bo na jej plecach ziała groźna rana kłuta, miała też stłuczone kolana i nadgarstki; druga, całkowicie łysa, miała twarz, szyję i przedramiona poznaczone ranami ciętymi i kłutymi, z niektórych z nich wciąż wystawały szklane odłamki. Wydawała się też częściowo nieobecna, mówiąc rozmarzonym, odległym głosem i od czasu do czasu wydając z siebie dźwięk, który przypominał ptasie krakanie. Towarzyszyła im kobieta starsza, wycieńczona; dotarłszy do szpitala, omdlała, nie będąc już w stanie poruszać się o własnych siłach. W znacznie lepszym stanie byli więźniowie uwolnieni bezpośrednio z Tower — najstarszy z nich, mężczyzna, który przedstawił się jako Yates i był wcześniej pracownikiem Departamentu Przestrzenia Prawa Czarodziejów, poprosił jedynie o kubek gorącej herbaty i zgłosił chęć do pomocy, choć jego czoło znaczyła głęboka, źle wyglądająca bruzda; towarzyszący mu kobieta i mężczyzna mieli ciała pokryte stłuczeniami, czarownica miała zwichnięty nadgarstek i złamanych kilka żeber, czarodziej słaniał się nieco na nogach, a krwawy ślad na skroni sugerował wstrząśnienie mózgu. Wszyscy jednak — po uzyskaniu pomocy — powinni powrócić do pełni zdrowia.

Harold Longbottom stał przez dłuższy czas w jednym miejscu, ze skupieniem słuchając wszystkich relacji z misji w Azkabanie i Tower. Patrzył na wszystkich kolejno, nie komentując słów nikogo przez dłuższą chwilę, nie odpowiadając na pytania ani wątpliwości, póki nie wysłuchał każdego, który miał cokolwiek do powiedzenia. W szpitalu polowym zaczęło robić się zamieszanie, kątem oka obserwował, jak ranni pojawiają się między nimi i przyglądał im się z trudnym do określenia wyrazem twarzy. Kiedy pojawił się obok Archibald nieelegancko wyrzucając ich ze szpitala, zogniskował na nim spojrzenie, a później rozłożył ręce na boki, jak opiekun zgarniający podopiecznych i ruchem dłoni wskazał kierunek wszystkim, którzy go otaczali: Michaelowi, Anthony'emu, Samuelowi, Williamowi, Hannah, Maeve, Lucindzie, Frederickowi i Cedricowi. Nie ponaglał, widząc, że i oni byli ranni, dając im tyle czasu na opuszczenie szpitala, ile go potrzebowali. Wyszedł z groty i stanął na uboczu, wciąż milczący i wciąż nieco zamyślony, czekając aż wszyscy podejdą bliżej, przepędzając też każdego spoza owego grona, kto zdecydował się podejść. Spoglądał na każdego z osobna tak, że wszyscy wiedzieli podskórnie, że to, co im powie będzie bardzo ważne.
— Bardzo dobrze się spisaliście. Wszyscy — rozpoczął, patrząc kolejno na każdego. — To było bardzo trudne zadanie, ale podołaliście. Wyciągnęliście Gwardzistkę, chociaż Azkaban kryje w sobie wiele tajemnic, dróg i wydobywa z ludzi to, co najgorsze. — Spojrzał na członków grupy, która z niego wróciła, a później przeniósł wzrok na pozostałych. — Fakt, że mogli tam dotrzeć i stamtąd wyjść udowadnia, że wasza taktyka i działania skoncentrowały wszystkich strażników tam, gdzie zakładaliście.— Zamilkł na moment, krótką chwilę, a później spojrzał na Michaela. — Tonks z pewnością była przesłuchiwana i na pewno nie szczędzili na niej środków, by wydobyć z niej to, co chcieli wiedzieć. Jeśli podali jej veritaserum nie mogła nic zrobić, za to winić jej nie możemy. — Przeniósł wzrok na Anthony'ego, uniósł dłoń z palcem wskazującym w jego stronę, jakby chciał mu zasugerować, że do jego słów odniesie się za moment. Spojrzał na Samuela i skinął mu głową, przyglądając mu się przez chwilę. Skamander, dobrze, że jesteś. Odpocznij, zregeneruj się. Przydasz się wszystkim, kiedy będziesz w pełni sił.— Później spojrzał na Williama— Dobrze zrobiłeś. Odnajdziesz jej krewnych i zwrócisz ciało bliskim. Jeśli ci się nie uda do nich dotrzeć, znajdź miejsce w Oazie, by ją pochować. Była jedną z nas, należy jej się godny pochówek. Jej nazwisko dołączy do pozostałych na Pomniku Pamięci. — Zamyślił się po chwili na moment. — Fortes fortuna adiuvat— podjął po chwili płynnie. — Śmiałym los sprzyja. To dewiza Longbottomów — wyjaśnił mu, nie odrywając od niego spojrzenia. — Rycerze wiedzą o oazie. I wkrótce tu przybędą. Znalezienie miejsca z portalem nie jest łatwe, ale w końcu im się uda. Musimy założyć, że wiedzą jak go otworzyć i znajdą sposób, by to zrobić. W Azkabanie przebywa wielu czarodziejów, którzy postawili się aktualnej władzy, część z nich ledwie opuściła Hogwart. Zamykają wszystkich, bez wyjątku, nie licząc się z niczym, nie rozstrzygając nawet ich winy. Czasem ludzi łapanych przypadkiem, całe rodziny. Wiedzą, że dementorzy szybko się ich pozbędą, wyssają dusze, a później usuną ciała. To szybki sposób na zrobienie miejsca kolejnym wrogom ministerstwa. — Zamilkł na chwilę, pozostawiając resztę wątpliwości Moore'a bez odpowiedzi, przynajmniej na razie. Zerknął na Wright, skinając jej głową. — Rineheart powinen sobie poradzić. Udało wam się wyciągnąć kilka osób, ocaliliście kilka żyć. — Potem przeniósł wzrok na Vincenta. — Justine wiele przeszła. Z pewnością nie okazali jej litości. Maskę da się łatwo zdjąć, nie powinna stanowić dla uzdrowicieli żadnego problemu. Skamander— wskazał na Anthony'ego— Tonks, we trójkę z Rineheartem przyjrzycie się Justine. Wykorzystajcie do tego całą swoją wiedzę na temat czarnoksiężników i klątw. Jeśli będzie zachowywała się nietypowo, powinniście to zauważyć. — Pokiwał głową na słowa Lucindy. — Hensley, razem z Wright pomożecie więźniom się zorganizować. Sprawdzicie kim są.— W końcu spojrzał na Cedrica. W jego spojrzeniu nie było ani pogardy, ani zaskoczenia. — Dla Pomony nie było już ratunku. Obawiam się, że nie ona jedna znajdowała się w Azkabanie. — Nie powiedział jednak nic więcej na ten temat. — Razem z Foxem i Clearwater, musicie spróbować zlokalizować Alexandra. Może potrzebować pomocy.— Frederick wiedział, że moc Zakonu mogła go uratować, ale nie miał wpływu na to, gdzie go przeniesie. Mógł być absolutnie wszędzie.  W końcu powrócił spojrzeniem do Anthony'ego i pokiwał głową. — Pod koniec marca grupa zakonników za moim rozkazem zbadała okolicę, dotarli do informacji o tym, że pracownicy ministerstwa interesują się okolicą. Jeszcze na początku września rozmawiałem z centaurami. Twierdziły, że w Zakazanym Lesie znajdują się pojedynczy zwiadowcy, którzy czegoś wyraźnie szukają. Zabezpieczyłem teren wokół portalu, tak, by każdy kto się teleportował pozostawał niewidoczny dla ewentualnych szpiegów. Od tamtej pory docierają do mnie informacje o śmierci centaurów. Obiecali strzec portalu do Oazy, a to znaczy, że prędzej, czy później Ministerstwo wyślę wszystkie swoje siły i dojdzie do starcia.— zerknął na Williama, jego słowa o strażnikach mogły się do tego odnosić.— Dzięki wiedzy profesor Bagshot pracowałem nad zmianą lokalizacji portalu. Nie możemy go zniszczyć ani ewakuować stąd ludzi. Jest ich zbyt dużo. Nie mamy dla nich bezpieczniejszego miejsca. Przeniesiemy go dzisiaj. Sprowadźcie wszystkich Zakonników, wszyscy, którzy są w stanie samodzielnie otworzyć przejście muszą przy tym być. Pozostali nie muszą wiedzieć. Przestanie istnieć w Zakazanym Lesie, otworzymy go w zupełnie innym miejscu. Rineheart, kiedy Tonks się zbudzi przyślij ją do mnie, mamy coś do omówienia. Będę na was czekał przed portalem o zachodzie słońca. Bądźcie wszyscy.— Skończywszy, skinął głową, spojrzał na wszystkich po kolei i odszedł.

Kiedy Justine się zbudziła i doszła do siebie na tyle, by móc się przemieszczać zmuszona była udać się do Harolda Longbottoma, odpowiadając na jego wezwanie. Czekając na nią w jednej z chat pracował nad czymś, wertował zapiski, przeglądał jakąś księgę, ale nie była w stanie dostrzec jaką. Zamknął ją i wskazał jej miejsce na jednym z dwóch krzeseł, sam jednak nie usiadł. Nie był zadowolony. Przyglądał jej się krótko, a później przeszedł po niewielkiej chatce.
— Rineheart i Farley zdali mi raport pod twoją nieobecność. Przyznali, że nie wiedzieli nic o twojej obecności na placu, tym, co planujesz zrobić. Nie była to ani decyzja Gwardii ani nawet zorganizowana akcja. Samodzielnie podjęłaś nieroztropna decyzję, by wejść na plac wypełniony po brzegi Rycerzami Walpurgii, pracownikami ministerstwa i tłumem, który prawdopodobnie popiera Malfoya. Wykazałaś się brakiem wyobraźni, zerową odpowiedzialnością i brawurą, przed którą zawsze was przestrzegam. Zakładam, że nie pomyślałaś o tym, co by się stało, gdyby na miejscu był sam Lord Voldemort. — Zrobił krótką pauzę i zatrzymał się, by na nią spojrzeć. Jego głos był cierpki, surowy, podobnie jak wzrok. — Ludzie, którzy wynieśli cię z Azkabanu narazili swoje życie, by po ciebie pójść na dno i z niego wrócić. Zakonnicy, którzy wkroczyli do Tower narazili się, by dać im szansę cię wyciągnąć. A ty naraziłaś swoją obecnością na placu bezpieczeństwo całej Oazy, wszystkich mieszkających tu ludzi, wszystkich tych, których przysięgałaś ratować i chronić. Podałaś się wrogom na srebrnej tacy, ofiarowałaś im informacje, których szukali, pozwoliłaś, by zrobili z tobą co chcieli. Zdajesz sobie z tego wszystkiego sprawę? Przez ten miesiąc nie tylko twoje, ale życie wszystkich ludzi wisiało na włosku. Mam nadzieję, że z tej wiedzy wyciągniesz odpowiednie wnioski. Dla dobra wszystkich Zakonnicy będą musieli poznać prawdę. Możesz odejść.— Nie miał jej już nic do powiedzenia, nie prosił jej tez o wyjaśnienia. Poczekał aż opuści chatę, dopiero wtedy powrócił do swych spraw.

| Kontynuacja tutaj. Mistrzowie Gry nie kontynuują rozgrywki, dziękują wszystkim za udział. Wydarzenie "Księżniczka na wieży" dobiegło końca. W tym wątku akcja może toczyć się już bez ograniczeń.

Justine, twoja różdżka znajduje się cały czas w miejscu, w którym ją utraciłaś i aby ją uzyskać musisz po nią wrócić. Odnajdziesz ją bez problemu — tylko ty będziesz w stanie ją podnieść. Do czasu, póki nie uczynisz z językiem porządku, nie jesteś w stanie poprawnie czarować werbalnie. Przy każdym werbalnym zaklęciu rzucasz kością K3: Wyrzucenie 1 oznacza zaklęcie rzucone niepoprawnie, niezależnie od wyniku kości K100.

Obrażenia Justine:
Obrażenia czasowe:
210/240
- psychiczne - 10
- wyziębienie -10
- tłuczone -10 sine nadgarstki;

Obrażenia stałe:
- niesprawne oba nadgarstki; niewyleczone zwichnięcie (-30 do wszystkich czynności wymagających użycia dłoni)
- szeroka blizna nad lewą brwią (-10 do estetyki)
- seplenienie z powodu zbyt długiego i nierówno przeszczepionego języka
- dyskomfort spowodowany mówieniem i wydawaniem dźwięków
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Szpital polowy - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Strona 2 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Szpital polowy
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach