Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset

Pomost

Liczne mniejsze ogniska ciągnące się wzdłuż plaży wydawały się nieco bardziej ustronne. Przy kilku serwowano ciepłe pieczone ziemniaczki z solą, odrobiną masła i kubkiem orzeźwiającej maślanki. W tej okolicy dało się również spotkać najwięcej starszych czarodziejów, którzy odpoczywali, ciesząc się widokiem bawiącej się młodzieży i wspominając własną młodość, wielu z nich opowiadało przy ogniskach interesujące historie sprzed dziesiątek lat, a najstarszy spośród nich - nawet sprzed wieku. Ciekawi dawnych zwyczajów młodzi czarodzieje wysłuchiwali tego z zapartym tchem. Pozostali odchodzili niewzruszeni, dołączając do beztroskich zabaw. Wybrzmiewała wyliczanka chodzi lisek koło drogi śpiewana w rytm prymitywnej fujarki, gdy spore grono młodych czarodziejów bawiło się w tę zabawę, chętnie witając każdego, kto zechciał do nich dołączyć.
Im dalej od głównych ognisk tym okolica wydawała się cichsza i ustronniejsza. Odpoczywający tutaj czarodzieje nie mieli na twarzach tej pogodnej radości, wydawali się zatroskani. Wiele kobiet siedziało z dziećmi, ale bez ojców, wielu mężczyzn było okaleczonych. Okryci kocami, które rozdawano przy straganach na jarmarku, szukali wytchnienia.
Na plaży rozstawiono wiklinowy kosz z białymi lampionami. Wieczorem, kiedy słońce zachodzi za horyzont, a wiatr zaczyna wiać w stronę morza, uczestnicy festiwalu mogą zapalić je prostym zaklęciem i posłać do nieba wraz ze swoimi marzeniami. Na koszu wisi szarfa z mottem Prewettów: ab imo pectore, a same lampiony mają symbolizować miłosny lot Aenghusa i Caer – bohaterów rodowej legendy, którzy w postaci łabędzi spędzili w powietrzu trzy dni i trzy noce.
Na mniej zatłoczonej plaży najłatwiej jest odnaleźć bursztyn - zwany morskim złotem - wyrzucany przez fale. Jest to znalezisko rzadkie, lecz magiastronomowie twierdzą, iż święto żniw związane jest z ruchami gwiazd, które wywołują przypływy niosące magiczną aurą ściągającą ten cenny i piękny surowiec do brzegu. Aby przeszukać piasek nad brzegiem należy rzucić kością k10, w przypadku uzyskania wyniku 1-3 można rzucać ponownie w kolejnym poście. W przypadku uzyskania wyników 1-3 trzy razy z rzędu postaci marzną dłonie i może próbować ponownie dopiero po ogrzaniu się przy ognisku.
- Bursztyny:
- 1: Nic nie znajdujesz.
2: Nic nie znajdujesz.
3: Nic nie znajdujesz.
4: Znajdujesz mały bursztyn o jasnozłotym ubarwieniu.
5: Znajdujesz mały bursztyn o miodowym ubarwieniu.
6: Znajdujesz mały bursztyn o kasztanowym ubarwieniu.
7: Znajdujesz nieco większy bursztyn z inkluzją owada.
8: Znajdujesz nieco większy bursztyn z inkluzją rośliny.
9: Znajdujesz duży ładny bursztyn z inkluzją rzadkiego pięknego kwiatu paproci.
10: Znajdujesz duży bursztyn, który nieznacznie połyskuje ciepłą aurą pomimo wyjęcia go z zimnej wody. Postać z geomancją na poziomie I rozpozna w nim świetlny bursztyn, po rozpoznaniu możesz zgłosić się po jego dopisanie do ekwipunku postaci w aktualizacjach.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 1 raz
- Może nie powinnaś ich szukać? – rzuciła lekkim tonem, robiąc delikatną pauzę.- Są niebezpieczne, a gdy z łatwością przyćmisz ich urodę i zawstydzisz wdziękiem, mogą być baaardzo złe.- dodała pogodnie. Celina była ładna, ba, była prześliczna i nie mogła jej tego ujmować. Budziła trudną do zrozumienia zazdrość, która ustępowała, gdy tylko blondynka znikała z zasięgu wzroku. Teraz poczuła to samo, to dziwne uczucie, gdzieś w trzewiach, które powoli rozchodziło się nieprzyjemnie. Nie rozumiała tego, dlatego usilnie ignorowała. Nie chciała, aby podobne odczucia dominowały w myślach, zabierały czas, który mogły poświęcić na rozmowę.- Mogę ci pomóc w nauce. Jeszcze nie najgorzej pływam.- zaoferowała po chwili zawahania się. Ciąża na szczęście nie zrobiła z niej jeszcze boi, więc z radością wykorzystywała takie momenty. Nie zamierzała się jednak naprzykrzać, dotrzymywać towarzystwa i uczyć czegokolwiek na siłę. Dlatego nie drgnęła nawet z miejsca, czekając na reakcję Lovegood.
Odwróciła na moment wzrok znów ku tafli wody, teraz już wzburzonej przez delikatne fale.
- Raczej w utonięciu w nich.- prychnęła z rozbawieniem.- Ale to nic, jeszcze kiedyś zdążę.- dodała w podobnym tonie.- Byłam w okolicy i przypadkiem trafiłam w to miejsce. Nie sądziłam, że tak łatwo odpłynę gdzieś myślami, będąc przez chwilę sama... bez żadnej żywej duszy obok.- wyjaśniła, dlaczego tu w ogóle trafiła.



bałam się pogryzienia przez chorą na wściekliznę rzeczywistość, strzaskania iluzji, romantyzmu utopionego w ostatnich knutach



- Co ty, to niemożliwe - skontrowała z pewnością charakterystyczną mędrcom z białymi brodami i okularami na pokrzywionych nosach. - Nie ma istot piękniejszych od syren! Myślę, że to morska woda tak na nie działa. Dla nas jest szkodliwa, wysusza nas jak urwane kwiaty prażone słońcem, ale dla nich to jak kosmetyk. Och, a może one... - oczy półwili rozwarły się, gdy nachylała się konspiracyjnie w kierunku ślicznej czarownicy, teatralnie przejęta wagą odkrycia, które było tak abstrakcyjne, co i głupie, - jedzą perły. I dlatego tak błyszczą. Uwodzą - zawyrokowała z nobliwą powagą, po czym parsknęła, rozbawiona własnym żartem.
Propozycja nadeszła z olśnieniem, że Eve jako jedna z nielicznych nie dołączyła do nich w jeziorze podczas ogniska. Nie upiła łyka alkoholu, nie mogła obawiać się o swoje zdrowie, gdy upojenie odezwie się pośród fal i zabawi się stabilnością błędnika, ciągnąc na dno jak zwodnicza syrena. O co więc chodziło? Czyżby wolała nadzorować z brzegu, niczym ratowniczka lub matka doglądająca bandę niesfornych, małych rozbójników? Z tych samych powodów, z których nie wspomniała o rozmowie z Nealą, nie zdecydowała się jeszcze spytać o tamten wieczór, pełen emocji, turbulencji, młodzieńczej pasji jaskrawej tak w miłości czy przyjaźni, jak i gniewie.
- Och, jeśli to tylko kurtuazja, to uwiłaś nią własną kotwicę, która zabierze cię ze mną do najniższych głębin, bo już nie odpuszczę. Naucz mnie ile tylko potrafisz, proszę - skinęła wesoło, by zaraz sięgnąć do połów sukienki, które przeciągnęła przez głowę. Od końca marca przybrała na wadze, ale nie dość jeszcze, by mówić o znaczącej poprawie sylwetki; strój kąpielowy nieco na niej wisiał. Wciąż wydawała się filigranowa, przeżarta pokonanym dramatem, jak pierwsza kwadra względem pełni księżyca. Były z Eve teraz tak różne; dzieciątko noszone przez Cygankę napełniało ją zdrowym blaskiem, którego Celine była świadoma, a którego jednocześnie nie potrafiła odpowiednio umiejscowić. - Jest zimna? - zapytała, wskazawszy głową na wodę, w której dziewczyna moczyła stopy. - Jeśli tak, nie toń. Ani w myślach, ani w niej - dodała, w głosie zadźwięczały nuty czułości, troski. - Chyba że to dobre myśli, wtedy faktycznie można się nimi zachłysnąć, pływać w ich miodzie, jeszcze raz przeżyć miłe chwile... Zanurkować w jedynym, co należy pamiętać - na moment umknęła spojrzeniem, wodząc nim po kręgach na morskiej tafli, które rozpościerały się od miejsca, w którym sama zanurzyła nogi, powoli zsuwając się z drewnianej kładki. Były na tyle blisko brzegu, by widziała niedalekie, pokryte glonami dno. - Ale póki co musisz przemęczyć towarzystwo żywej duszy, która tak nieładnie ci przeszkodziła - zmitygowała się w nadciągającej melancholii, a twarz znów rozświetlił uśmiech.
Przydenna roślinność załaskotała podeszwy stóp, otulił je piasek, podpierając ciężar stojącej postaci. Znalazła się w wodzie po pas, tylko kilka razy szczęknąwszy zębami z kontrastu, który dla gorącego powietrza stanowił chłód akwenu, i później wyciągnęła dłonie do Eve w geście zaproszenia. Utoniemy razem, tylko na kilka minut, na małą wieczność; utoniemy, a potem znów wychylimy głowy na powietrznię i zaczerpniemy tchu. - Jak się macie, Evie? Dynia mocno dokazuje? - spytała ciepło. Kot Thomasa miał w sobie więcej energii niż oni wszyscy razem wzięci, domownicy udzielający jej schronienia w najczarniejszej godzinie, i nieistotne co zrobił Thomas, jego kot nie był za to odpowiedzialny. Wciąż wspominała go z rozczuleniem.




- Nie zgadzam się i będę uparcie twierdzić, że obok siedzi właśnie taka piękniejsza.- odparła z lekkością i rozbawieniem. Spoważniała teatralnie, otwierając szerzej ciemne oczy, kiedy dziewczyna wypowiedziała swoje przypuszczenia.- Na Merlina, możesz mieć rację! To wszystko przez perły i może muszle? Widziałaś, jak śliczne są czasem i o nietypowych kolorach? – ożywiła się bardziej, by zaraz zawtórować jej śmiechem.- Mogą je jeść albo robić z nich proszek i wcierać w skórę. Może trzeba też spróbować? – spytała, próbując raz jeszcze spoważnieć, ale absurd tego, co mówiły obie, uniemożliwiał opanowanie rozbawienia.
Nie czuła, by wpakowała się w kłopoty, proponując pomoc. Lubiła pływać, lubiła wysiłek, który trzeba było w to włożyć i to jak woda wyciągała siły, ale również kotłujące się emocje. Nie znała już lepszego sposobu na poradzenie sobie z nadmiarem wszystkiego; myśli, emocji, zmartwień. Nie miała żadnej osoby z którą mogłaby porozmawiać o czymkolwiek, sprawach ważnych i błahych, więc pozostawało tylko to.- Nauczę, ile tylko chcesz.- odparła z uśmiechem, spoglądając na dziewczynę, kiedy ta wstała, by zdjąć sukienkę i zostać w samym stroju.- Pamiętam, że mam u ciebie jeszcze jedną obietnicę do zrealizowania.- dodała, samej wstając powoli. Obiecała jej, wtedy na ognisku, że pokaże cygański taniec, że zatańczą wspólnie. Nie udało się i obie znały tego powód, który odebrał jej chęć, by się bawić.
Zawahała się na moment, zerkając na wodę w której dotąd zanurzała tylko nogi.
- Trochę, ale to kwestia przyzwyczajenia.- woda potrzebowała jeszcze czasu, by się nagrzać, ale nie raz już zanurzała się w jeziorach czy morzu, wcześniej niż ktokolwiek inny, może normalny pomyślałby o tym. Uśmiechnęła się z lekkim zmieszaniem do Celiny, słysząc troskę w jej głosie. Nie powiedziała nic, wiedząc, jak smutno zabrzmiałyby jej słowa. Nie chciała psuć im tego momentu, chwili beztroski.- Chyba jestem wdzięczna, że mi tak przeszkodziłaś.- przyznała, wiedząc, że nic dobrego nie wyszłoby z samotności i tonięcia w myślach. Poszukiwanie odpowiedzi było drogą donikąd, zbyt mało wiedziała i zbyt wiele miała luk, których nie umiała uzupełnić. Sięgnęła do krawędzi sukienki, gotowa również ją zdjąć. Pływanie w samej bieliźnie, teraz nie wydawało się takie złe, nie było w pobliżu chłopców, przy których zwyczajnie nie powinna. Chociaż chętnie odrzucała wiele wpajanych od dziecka zasad, tak ta jedna osiadła w umyśle za mocno by ją łamać. Przynajmniej w ostatnim czasie, gdy piętrzyło się w niej poczucie, że ciągle robi coś źle. Teraz jednak zatrzymało ją jeszcze coś innego. Nie obawa przekroczenia granicy, a ciąża, która, mimo że nadal była chuda, zaczynała już odciskać ślad na sylwetce. Zwłaszcza gdy nie mogła swego stanu skryć pod materiałem. Westchnęła cicho pod nosem, zapomniała się i odwrót, był już trochę spóźniony. Domyślała się, jak dziwnie będzie to teraz wyglądać. Tylko na pozór pewnym ruchem, zsunęła z siebie materiał, spojrzenie zatrzymując na deskach pomostu. Nie czekała na nie wiadomo co, wchodząc zaraz do wody. Wzdrygnęła się, kiedy rozgrzana skóra zetknęła się z zimną wodą.- Wydawała się cieplejsza.- rzuciła nieco nerwowym śmiechem. Przesunęła dłońmi po ramionach i szyi, chcąc się trochę rozgrzać.
Zanurzyła się po szyję, a ciemne tęczówki utkwiła w blondynce, kiedy pytanie zawisło w powietrzu.
- Dobrze, a przynajmniej na tyle na ile tylko się da. Wiesz, jak teraz wygląda codzienność.- wzruszyła lekko ramionami, nie bardzo wiedząc, co miałaby powiedzieć.- A Dynia ostatnio przechodzi sam siebie. Dogadał się z Betty i to najgorszy duet, jaki może być, gdy zaczynają być gadatliwi. Trochę jakby chcieli całemu światu obwieścić, że są tu i mają zażalenia.- prychnęła, przewracając oczami. Nie sądziła, że kobyła i kocur, mogą tak się dogadać.
- A ty? Wszystko już w porządku? – spytała, wcześniej nie dociekając, co dzieje się w codzienności Lovegood, odkąd zniknęła od nich.- Los dał ci już odetchnąć i cieszyć się drobiazgami, zamiast oglądać za siebie? – miała nadzieję, że tak.



bałam się pogryzienia przez chorą na wściekliznę rzeczywistość, strzaskania iluzji, romantyzmu utopionego w ostatnich knutach



- Nie zaszkodzi - zgodziła się z dramatycznym skinieniem. Opuszki dwóch palców oparły się o podbródek, rozcierając jasną, miękką skórę. - Tylko skąd weźmiemy perły? U Elrica żadnych nie znajdę, on ich nie nosi. Chyba że robi to w tajemnicy - szepnęła, ubierając domysł w teatralne, zszokowane wzdrygnięcie. Niewykluczone, że gdzieś na strychu w domu na rozdrożu znajdowały się stare rodzinne pamiątki owinięte w zakurzone tkaniny, chroniące je przed światłem dziennym na dnie zaryglowanych skrzyń; jeśli tak było, Celine nie miała o nich pojęcia. - Wygląda na to, że będziemy musiały okraść jakieś syreny - dodała przejętym półgłosem, utrzymała przy tym jeszcze przez chwilę nobliwą ekspresję, po czym wybuchła śmiechem, głośnym, niekontrolowanym, biegnącym wzdłuż tafli wody, która niosła go z miłością gdzieś hen daleko.
- To były... tańce. Prawda? Przepraszam, trochę mi się to wszystko miesza, tamte wspomnienia gdzieniegdzie są zamazane... Ale jestem pewna, że o nie chodziło. Tak dużo słyszałam o twoim tańcu - delikatny rumieniec zawstydzenia dotknął policzków, a zaraz za nim podążyła słodycz uśmiechu wypełnionego skruszeniem. Żar alkoholu powstały z Mocarza wypalił wiele szczegółów tamtego wieczora, nie powinna była mieszać trunku z innymi alkoholami, więc teraz musiała za to zapłacić. O pragnieniu ujrzenia Eve w jej żywiole nie mogłaby jednak zapomnieć. Od dnia, w którym James opowiedział jej o tańcu swojej żony, chciała zobaczyć to na własne oczy - doświadczyć innej kultury poprzez ruch, rytm, emocję, nauczyć się jej i zrozumieć czym była, jakie tajemnice skrywała w tanecznych krokach. Co zamierzała przekazać. Spojrzenie zmiękło jeszcze mocniej, gdy ta wyraziła wdzięczność, i Celine zdała sobie sprawę z tego, że do tej pory nie zastanawiała się przez co w życiu przechodziła pani Doe, co tętniło w jej myślach i spędzało sen z powiek. Nieosiągalność wytyczała wokół niej mury otoczone fosą i mostem zwodzonym, który chyba niechętnie opuszczała przed nieznajomymi - ale półwila mogła zaoferować więcej od siebie, w jakiś sposób przekonać do siebie Eve i pozwolić im nawiązać nić porozumienia zamiast jedynie milczącej akceptacji. Kiwnęła głową.
- Mogę przeszkadzać ci częściej - zaoferowała gładką melodią, szczerą. Konflikt dziewczyny z Nealą wisiał gdzieś nad ich głowami jako smutna, gęstniejąca mgła, ale nie wierzyła, by Weasley wymagała od niej wybierania stron. Rudzinka nie mówiła o tym otwarcie, obie wiedziały zresztą, że gdy emocje ostygną łatwiej będzie wznowić rozmowy, jeśli faktycznie się lubiły - za co Celine mocno trzymała kciuki.
Tymczasem myślami nie mogła być dalej od katastrofy wulkanicznej, jaką przeżyły Eve z Nealą. Wzrok przesunął się wzdłuż sylwetki pozbawionej sukienki, aż zatrzymał się na wybrzuszeniu, wyraźnym, sześciomiesięcznym śladzie, którego nie dostrzegła wcześniej pod materiałami ubrań Cyganki. Zastygła na chwilę, po prostu zamarła; czy to możliwe? W okresie wielkiego głodu Doe nie mogło powodzić się na tyle, by czarownica do tego stopnia przybrała na wadze, więc...
- Betty? - powtórzyła tępawo i przełknęła ślinę, dopiero wówczas zmusiwszy wzrok do powrotu do ślicznej twarzy koleżanki. Tak trudno było teraz patrzeć jej w oczy. Zaokrąglony brzuch wzywał uwagę Celine jak krzyk dobiegający z magicznej wieży, jak magnes, który przyciągał mocą, jakiej nie sposób się oprzeć. - Och. To była wasza kura? Powinniście sprawić sobie dirikraka do towarzystwa, wtedy byłoby jeszcze weselej - nie miała pojęcia o istnieniu czterokopytnego stworzenia w domu Doe, naturalną reakcją było przypisanie imienia do kury. W jej uśmiechu zamigotała posępność nostalgii. Hodowla dirikraków w dolinowym domu była jednym z najsłodszych wspomnień, jakie wciąż trzymała pieczołowicie zamknięte w sercu; widok tatka goniącego upierzonych uciekinierów na ulicy, kiedy ptaki znów znalazły wyrwę w magii ogrodzenia i zdecydowały się udać na wycieczkę po wiosce; pierwsze pisklę wyklute na jej oczach; kolorowe pióra wplecione w srebrne warkocze.
- Tak, wszystko w porządku. Radzę sobie. Dziękuję - rozpogodziła się nieco, odgoniwszy od siebie smutne iskierki utraconej przeszłości ściągające ją w stronę emocjonalnego, głodnego ofiar wiru. - Dobrze mi u Elrica, dogadujemy się lepiej niż sądziłam - niby nic się nie zmieniło, znali się od zawsze, kochali od zawsze, jedna ujawniona gorycz tajemnicy nie mogła przekreślić lat zażyłości. Brodząc w wodzie, w której zaczęła powoli pływać tak, jak ostatnio ćwiczyła, tylko raz na jakiś czas podpierając się stopami o dno, nie zdołała oprzeć się nawracającemu rumieńcowi. Ciekawości. Wzrok spoczął na twarzy Eve i wpatrywał się w nią z niewinną koncentracją; nie bądź natrętna, upomniała się w duchu. Tylko zapytam, skontrowała po chwili. - Evie, a powiedz mi... czy ty może, no wiesz... Czy to - podpłynąwszy trochę bliżej Celine wskazała dłonią pod powierzchnię tafli wody, na swój brzuch, choć na myśli miała ten należący do czarownicy, - jest to, o czym myślę? Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz! - zapewniła natychmiast, przecież nie chciała jej urazić swoim natręctwem.




- Tak, chciałaś zobaczyć cygański taniec.- przytaknęła jej, by lekkim machnięciem dłoni, dać znać, by nie przejmowała się faktem, że nie miała pewności czy to o nie chodzi. Uśmiech na jej ustach stał się nieco niepewny, gdy padło, że tak wiele słyszała. Dziwnie jej było, że ktoś obcy opowiadał coś o tym, jak tańczyła. Poza tym trochę minęło, odkąd ostatni raz miała okazję, a obecny stan również nie zachęcał. Nie chciała dowiedzieć się, gdzie leży teraz granica jej możliwości. Słysząc ofertę, zaśmiała się cicho.
- Poproszę, tak często, jak tylko możesz i chcesz.- odparła, szczerze chcąc więcej jej towarzystwa. Póki był na to czas i okazje. Póki nic nie stało na przeszkodzie, aby spędzać chwilę z kimś pokroju półwili.
Przymknęła lekko powieki, kiedy zanurzyła się w wodzie. Pierwsze zimno minęło, zaczynało być znośnie i w końcu na tyle akceptowalnie na ile tylko mogło. Była gotowa odpowiedzieć już na pytanie, uświadamiające jej, że dziewczyna nie wiedziała o prezencie, który dostała na urodziny. Jednak kolejne słowa na moment ją zastanowiły.- Kura? Nie. Betty to klacz, tinkerka.- wyjaśniła z rozbawieniem.- James kupił ją na moje urodziny.- dodała, by jasnym stało się, skąd się u nich w ogóle wziął koń.
- Czym jest dirikrak? – spytała, nie kojarząc takiego zwierzęcia. Może kiedyś usłyszała już, ale pamiętała. Może widziała, ale nie miała pojęcia, że to właśnie to. W taborze nie mieli wielu magicznych stworzeń, były wręcz rzadkością, raczej wymysłem młodych niż starszych.
Słuchała, kiedy Celina przyznała, że było już lepiej.
- Cieszę się, naprawdę.- pamiętając dziewczynę z momentu, kiedy do nich trafiła i patrząc na nią teraz, widziała różnicę. Musiało być lepiej, ale teraz chociaż przyznała to na głos.- Z rodziną zwykle jest lepiej powrócić do codzienności.- spróbowała zdławić w sobie cień goryczy, który poczuła zaraz. Zwykle.
Patrząc, jak zaczyna pływać, sama przepłynęła kawałek i zanurkowała, kiedy wiedziała już, że nie ma gruntu w tym konkretnym miejscu. Pod wodą spędziła chwilę, by znaleźć się na powierzchni, gdy tylko uciekło jej więcej powietrza z płuc. Dłońmi zebrała z twarzy włosy, które kleiły się do skóry przez wodę.
Odwróciła głowę w kierunku dziewczyny, gdy ta zaczęła zbierać się na odwagę, aby zapytać. Spodziewała się tego, widziała jej spojrzenie i czekała, aż ten temat wypłynie. Czuła się nieco niepewnie, gdy przychodziło mówić o ciąży. Dotąd poza rodziną, przyznała się do swojego stanu tylko jeden osobie. Chłopakowi, który niespodziewanie zaskarbił sobie znów jej sympatię i dość zaufania, chociaż zrobił tak niewiele.
- Tak, to właśnie to. Tylko proszę, nie mów o tym nikomu, nie chcę, by ta wiadomość rozeszła się dalej.- odparła, nie kryjąc niepewności.- Niedługo i tak będą wiedzieć wszyscy, bo zostało mało czasu do rozwiązania... ale póki co, chcę, aby pozostało tak, jak jest teraz.- wyjaśniła jeszcze, domyślając się, że pytanie o termin również padnie.



bałam się pogryzienia przez chorą na wściekliznę rzeczywistość, strzaskania iluzji, romantyzmu utopionego w ostatnich knutach



- Chciałam, chcę dalej - zapowiedziała od razu, by nie pozwolić obumrzeć na nowo rozognionemu płomieniowi obietnicy. Nie tylko balet był bliski jej sercu, Celine kochała taniec we wszelkiej postaci, każdego też chciała się nauczyć, marząc prędzej czy później o osiągnięciu perfekcji. Dla siebie była najsurowszym recenzentem i po prawdzie liczyła, że Eve również nie zostawi na niej suchej nitki, jeśli zdoła namówić czarownicę na lekcje. Tylko czy to nie będzie przypominać niestosownego wchodzenia z butami w cudzą kulturę? Wątpliwości nie dawały jej spokoju, wiązały ciekawski głos, zanim ten zdołał wyprodukować słowa. Nie chciała się zbłaźnić, nie chciała też jej urazić. - Od dawna tańczysz? Nie wiem dlaczego nigdy dotąd cię o to nie zapytałam. Przecież to nasz wspólny język. Inny, ale ten sam. Bez słów i skomplikowanych, zagmatwanych zwrotów - nie liczyły się naprędce rzucane ochłapy informacji, ani krótkie wymiany zdań, Celine złapała się na tym, że łaknęła precyzyjności, w której mogłaby rozejrzeć się za bliźniaczymi doświadczeniami. To zbliży je jeszcze bardziej, taniec w końcu zawsze to robił. Scalał zamiast dzielić. Upiększał zamiast podkreślać wady.
Odrobinę mocniej wyciągnęła ku górze głowę na wieść o koniu, który zawitał do ogrodu przy domu Bathildy Bagshot; na początku ta wiadomość zdziwiła ją tak bardzo, że ledwo zrozumiała, z czym wiązało się pojawienie Betty w ich progach, aż...
- Miałaś urodziny? - zarumieniła się delikatnie. Chociaż dotychczas wcale nie były w najlepszych, najbliższych stosunkach, i tak poczuła momentalnie rozchodzące się po duszy ukłucie wyrzutów sumienia, gorzkich i ciężkich, gryzących krawędzie świadomości jak wygłodzone psy. Powinnam była dowiedzieć się tego na czas. - Nie wiedziałam... To piękne z jego strony, taki prezent. Jeździłaś już na niej? - cały czas nie wyobrażała sobie podróży w siodle, bo poza lotem w tanecznych przestworzach, gdzie wcielała się w łabędzia, bliżej jej było do oddechu ziemi. Czuła się pewniej polegając wyłącznie na sobie, na stabilności sceny łąk i chodników, niezdolna ocenić czy byłaby w stanie nawiązać ze zwierzęciem tak głęboką nić zaufania, żeby powierzyć mu zdrowie i samej przyjąć na ramiona obowiązek opieki nad jego dobrem. Malutki kameleon czy puszek pigmejski w radosnej, różowej barwie, to było co innego niż rosły wierzchowiec. Pomyślała też, że najwyraźniej musiało im się dobrze powodzić - albo na przestrzeni upstrzonych wojną miesięcy konie stały się zwierzyną tak tanią, by nawet biedniejsi mieszkańcy Wysp mogli sobie na nie pozwolić. To możliwe? Nie zapytała o to na głos, dochodząc do wniosku, że właściwie to nie przejmowała się tym na tyle, by wściubiać nos w nieswoje finanse, ani nie planowała w najbliższym czasie przygotowywać dla Elrica podobnego prezentu. - Wszystkiego najlepszego, Evie - dodała z przepraszającym uśmiechem i na moment dotknęła przegubu jej dłoni, opuszkami palców wędrując do nadgarstka, który musnęła ciepłą skórą, by później całkowicie cofnąć ten kontakt. Drobny, pierwszy kroczek.
Z rodziną faktycznie było lepiej - chociaż wcześniej w najśmielszych snach nie wybiegała tak daleko w sferze fantazji, spajając ze sobą Elrica więzami krwi rodzeństwa. Czasem, gdy spoglądała na niego kątem oka, korzystając z nieodwzajemnionego spojrzenia krzątającego się w swej codzienności czarodzieja, żałowała, że wyjawił jej ten sekret - aż umysł roziskrzył się myślą, że łatwiej było im dzielić ten ciężar, rozkładać jego wagę na dwie pary ramion.
- Dirikrak to nasz magiczny odpowiednik kury, trochę bardziej przebiegłej niż zwykła kwoka wysiadująca jajka i dziobiąca ziarno rzucone na ziemię. Kiedy wyczuje zagrożenie, po prostu znika. Przez moment nie masz pojęcia dokąd zwiała. Zastanawiasz się czy magia wyniosła ją gdzieś jak czarodzieja ogarniętego czkawką teleportacyjną. Ale ona zawsze znów się pojawia, po prostu kilka metrów dalej - wyjaśniła, zdobiąc uśmiech smugami nostalgii przenikającej przez wesołość. Przymknąwszy powieki była w stanie przywołać przed oczy obrazy każdego osobnika pod ojcowską opieką, do dziś pamiętała pisklaki, którym przyglądała się od świtu do zmierzchu, a bywało, że i dłużej, jeśli Egerton Lovegood nie wołał jej do domu z nakazem umycia zębów i ułożenia się do snu. - Mój tata je hodował. Mieliśmy dom blisko waszego - mieli, już nie mają. Dziś mieszkała na posesji Elrica w uroczym domu na rozdrożu, podczas spacerów mijając niedużą posiadłość zajętą przez bank, utraconą przy ojcowskim aresztowaniu. Spoglądała w ciemne okna skryte za nieodsłoniętymi zasłonami i zastanawiała się kim będą ludzie, którzy kiedyś tam zamieszkają, jakie będą ich historie. Czy odnajdą tam rodzinną miłość, którą Lovegoodowie tchnęli w ściany.
Nowe życie, choć smutne, mogło być też piękne.
A życie noszone pod sercem Eve właśnie takim było.
Z ust Celine uleciało niezduszone w porę piśnięcie, ciche, pełne zdziwienia, kiedy przykryła dłońmi rozwierające się w zdziwieniu wargi. Czyli to naprawdę to! Nie nadwaga, nie otyłość, a dziecko! Przez chwilę przyglądała się jej w zachwycie zamglonymi otępieniem oczyma, aż przechyliła głowę do boku i klasnęła w dłonie, a twarz rozświetlił najszerszy jak do tej pory uśmiech. Szerszy nawet niż podczas ich głupiutkich rozmów o syrenach i ich perłach, o chłopcach dekoncentrujących morskie piękności.
- Oczywiście, oczywiście, nikomu nie powiem - obiecała bez zawahania, na szczęście los nie uczynił z niej papli. Traciła tę zachowawczość wyłącznie pod wpływem narkotyków, od których od miesięcy była czysta, albo alkoholu, którego nawet nie miała. - Na Merlina, Eve, to... to jest... Jeju. To super! Gratuluję, naprawdę! Dotąd żadna moja koleżanka nie była w ciąży, a to takie piękne, to dlatego tak promieniejesz ostatnio, jeszcze mocniej niż wcześniej. Teraz już wszystko rozumiem. Dzieciątko dodało swoje trzy knuty do twojego naturalnego czaru - podparłszy się na nogach, Celine pochyliła się lekko i odszukała wzrokiem widoczny pod taflą wody brzuch czarownicy. Mogła być napastliwa w swojej entuzjastycznej ciekawości, jednak robiła to nieświadomie, z najczystszą radością, niezdolna odnaleźć umiaru. Dłonie ułożyła na bokach swojej szczęki, rozanielona. James spisał się na medal. Może stąd ten koń? W nagrodę za ich wspólne dzieło? - Wiesz, że zawsze będziesz sobą, prawda? - spytała nagle, jakby trzeźwiejąc z chwilowego amoku. Coś w głosie młodej kobiety, ta skrytość przed światem, napełniły ją gwałtownym niepokojem. Półwila uniosła na nią spojrzenie i ponownie wyprostowała plecy, po czym poruszyła się w wodzie, łagodnie opływając Cygankę. - Z dzieckiem czy bez dziecka, zawsze będziesz Eve Doe - uśmiechnęła się pokrzepiająco. - To trochę głupie, ale... Jestem z was dumna. Tak szczerze. Będziecie wspaniałymi rodzicami. Macie w sobie tak wiele czułości i dobroci - dla siebie nawzajem, ale i dla innych, bo nawet mimo drobnych zgrzytów przy wspólnym mieszkaniu, Celine wspominała ich jako miłych gospodarzy. - Czasem zapominam, że świat biegnie dalej, wiesz - wyznała z miękkim westchnieniem, bez żalu, a raczej po prostu tkliwie, i obróciła się na plecy, balansując tak, żeby utrzymać się na wodzie bez podpory stóp. - Że życie się nie zatrzymało - kiedy ja zatrzymałam się w życiu. Nikt na nią nie czekał, nie pytał, czy była gotowa znów ruszyć naprzód. Tyle się zmieniło. - Potrzebujesz z czymś pomocy? - zapytała ufnie.




- Cieszę się... to miłe, że chcesz.- odparła łagodnie, patrząc na nią nieprzerwanie. Taniec był wspólny i jednał sobie nawet najbardziej nieprzychylne osoby, łączył, tak jak i muzyka, która wprawiała ciało w ruch. Lubiła obracać się wśród zakochanych w tańcu osobach, ale poczuła zdziwienia, że Celina do takowych też należała. Nie kojarzyła, czy ktoś jej o tym wcześniej powiedział, czy może sama Lovegood wspomniała, kiedy była u nich te parę dni. Milczała chwilę, próbując odnaleźć we wspomnieniach ten moment, który mógł jej ulecieć.- Chyba od zawsze. Ponoć, jak byłam jeszcze ledwo chodzącym dzieckiem, zaczynałam bujać się do muzyki, granej przy ogniskach.- odparła ze śmiechem.- A tak poważnie, szybko zaczęłam uczyć się tańczyć. To było i jest coś, co od zawsze sprawia mi radość.- dodała szczerze. Świat mógł się walić, ale muzyka napełniała spokojem, a taniec szczęściem. Była pewna, że dziewczyna to rozumie. To były takie momenty, gdy wszystko mogło przestać istnieć i nawet jeśli wokoło byli inni obserwując, nie mieli znaczenia.- A ty? Coś konkretnego? – spytała z ciekawości. Dla niej oczywistym był cygański taniec, a z czasem nauczyła się również współczesnych, tych które królowały na wszelkich potańcówkach. Wiedziała jednak, że było tego więcej, może Celina znała coś z czym sama nie miała nigdy styku?
Skinęła lekko głową na to niepewne pytanie. Miała, ale podobnie jak dwa poprzednie lata nie świętowała ich, tak by ktokolwiek poza rodziną zauważył. Czas, kiedy urodziny były wyczekiwanym dniem minął bezpowrotnie.
- Bardzo piękne. Nie spodziewałam się, że zdobędzie się na podobny gest. Konie są dla Nas ważne, Romowie od zawsze kochają te zwierzęta bardziej niż jakiekolwiek inne... Betty jest przypomnieniem tego, co ważne, co znajome.- przyznała, uciekając na chwilę wzrokiem gdzieś w bok na otoczenie.- I tak, jeździłam już na niej. Kiedy ją przyprowadził, a później jeszcze z dwa razy sama.- wiedziała, że nie powinna, bo mimo że tinkery były spokojne, a ta konkretna klacz całkowicie niewzruszona na dźwięki otoczenia, tak nadal było to trochę ryzykowne. Nie mogła się jednak powstrzymać, tęskniła za czasem spędzonym w siodle czy na oklep, brakowało jej kontaktu z końmi. Musiała więc zachłysnąć się tym chociaż na chwilę, a gdy miała okazję to korzystała. Z drugiej strony i tak nie miała kogo poprosić o towarzystwo, kto w razie czego byłby w stanie jakkolwiek pomóc.
Spojrzała w dół, czując subtelny dotyk na ręce, tuż przy nadgarstku. Czasami dziwiła się, że ktoś naruszał dystans i decydował się na podobny kontakt. Zwykle jej to nie przeszkadzało, podobnie, jak tym razem nie było to negatywnym odczuciem.- Dziękuję.- uśmiechnęła się delikatnie, by wyciągnąć dłoń i zamknąć smukłe palce na dłoni dziewczyny, którą ta właśnie cofała.- Nie przejmuj się, nie wiedziałaś. To nic złego.- może mylnie odebrała, że blondynka czuje się niekomfortowo, że przegapiła ten dzień. Coś jednak wyraźnie zmieniło się w zachowaniu Lovegood. Puściła jej dłoń, by zerwać ten krótki kontakt.
Z zainteresowaniem słuchała, jak dziewczyna wyjaśnia czym są dirikraki. Brzmiało ciekawie, chociaż zapowiadało, że były to problematyczne stworzenia, skoro mogły znikać. Jeśli były równie odważne, jak zwykłe kury, wywołanie w nich poczucia zagrożenia, mogło być przesadnie aż banalne.
- Oh, pewnie trochę zabawy z nimi mieliście? – spytała. Lubiła dowiadywać się nowych rzeczy, poznawać to z czym wcześniej nie miała możliwości mieć do czynienia.- Dlaczego już tam nie mieszkacie? – zapytała jeszcze, by zaraz zrozumieć, że robiła się zbyt ciekawska.- Przepraszam, nie musisz odpowiadać. Bez znaczenia czy to delikatny temat, czy po prostu nie chcesz.- zapewniła ją szybko.
Zaraz jednak inny temat stał się tym głównym. Mimowolnie zachichotała, gdy dotarł do niej pisk dziewczyny. Namiastka zdenerwowania wyparowała, ustępując miejsca zakłopotaniu i czystej radości, że ktoś reagował takim entuzjazmem na wieść o ciąży. Potrzebowała tego, niemego potwierdzenia, że to powinno cieszyć. Pokiwała głową na zapewnienie, że ta wiedza pozostanie między nimi. Ufała Celinie, niespodziewanie na tyle mocno, by nie wątpić w nią.
- Dziękuję, naprawdę dziękuję.- rzuciła, czując, jak na policzki wkrada się rumieniec. Za słowa, które krępowały, ale również za samą reakcję. Poczuła się swobodniej, poczuła się lepiej. Tak długo obca jej osoba, zaoferowała dziś więcej radości niż najbliższe sercu osoby. To było dziwne, ale i tak bardzo potrzebne.- Promienieje? – poza zmieniającą się odrobinę sylwetką nie czuła większych zmian, nie zauważała nic. Może jednak coś jej umykało. Skupiła się na utrzymywaniu na powierzchni, gdy w pewnej chwili dno uciekło jej spod nóg. Łagodnie obmywające fale, nie wywoływały popłochu. Czuła się pewnie w wodzie, bez znaczenia czy to spokojne jezioro czy morska toń.
Zerknęła w kierunku towarzyszki, gdy usłyszała jej słowa. Zawsze będziesz sobą. Więc kim? Odkąd nosiła nazwisko Doe miała wrażenie, że coraz mniej jest sobą. To tylko pogłębiało się, gdy na jaw wyszła wiadomość o ciąży. Chciała być sobą, być taką, jak zawsze, lecz kiedy tylko próbowała zderzała się ze ścianą, którą różnie nazywała rzeczywistość. Czasami te ściany stawiali przed nią inni, a nie ona sama.- Mam nadzieję, że będę.- odparła z odrobinę wymuszonym uśmiechem. Tą Eve, która wiedziała komu ufać i na kogo liczyć. Miała ochotę zanurzyć się i poczekać, aż powietrze uleci z płuc, zanim znów wynurzy się na powierzchnię. Jednak Celina mówiła dalej, a to powstrzymywało przed ucieczką na dno.- To wcale nie jest głupie, nie myśl tak. Miło usłyszeć, że ktoś jest ze mnie dumny, a raczej z Nas. Nawet jeśli w takim kontekście.- dodała z rozbawieniem, które na powrót zagościło w głosie.- Nie wiem, czy będziemy aż tak wspaniałymi.- miała co do tego wątpliwości, chyba coraz mniej w to wierzyła, że będą chociaż odrobinę dobrymi rodzicami.- Szczerze... boję się okropnie tego, co przyniosą kolejne miesiące, kiedy dziecko będzie już na świecie. Przeraża mnie wszystko, co będzie później i że sobie z tym nie poradzę.- ściszyła głos do ledwie szeptu. Ciemne tęczówki skupiała na wodzie tuż przed sobą, teraz ten chłód był prawie niewyczuwalny. Wypuściła powietrze z płuc, odetchnęła cicho, prawie bezgłośnie.- Czasami mogłoby się zatrzymać.- stwierdziła nieco ponuro. Przydałoby się, by wszystko na moment, chociaż stanęło w miejscu, dało szansę, by zebrać myśli i na spokojnie rozejrzeć się, zanim ruszy dalej.
Pokręciła powoli głową, uśmiechając się, ale tylko jej usta zdradzały pogodność.
- Póki co nie, jakoś daję radę.- dwa lata nauczyły ją radzić sobie samej, być niezależną jednostką i obecnie codzienność znów ją do tego zmusiła. Umiała się w tym odnaleźć, ale nie wątpiła, że za jakiś czas to wszystko przerośnie ją ponownie, nim przywyknie do nowej rzeczywistości w której na pierwszym miejscu będzie pewien bezbronny malec.
| zt



bałam się pogryzienia przez chorą na wściekliznę rzeczywistość, strzaskania iluzji, romantyzmu utopionego w ostatnich knutach




Liczne mniejsze ogniska ciągnące się wzdłuż plaży wydawały się nieco bardziej ustronne. Przy kilku serwowano ciepłe pieczone ziemniaczki z solą, odrobiną masła i kubkiem orzeźwiającej maślanki. W tej okolicy dało się również spotkać najwięcej starszych czarodziejów, którzy odpoczywali, ciesząc się widokiem bawiącej się młodzieży i wspominając własną młodość, wielu z nich opowiadało przy ogniskach interesujące historie sprzed dziesiątek lat, a najstarszy spośród nich - nawet sprzed wieku. Ciekawi dawnych zwyczajów młodzi czarodzieje wysłuchiwali tego z zapartym tchem. Pozostali odchodzili niewzruszeni, dołączając do beztroskich zabaw. Wybrzmiewała wyliczanka chodzi lisek koło drogi śpiewana w rytm prymitywnej fujarki, gdy spore grono młodych czarodziejów bawiło się w tę zabawę, chętnie witając każdego, kto zechciał do nich dołączyć.
Im dalej od głównych ognisk tym okolica wydawała się cichsza i ustronniejsza. Odpoczywający tutaj czarodzieje nie mieli na twarzach tej pogodnej radości, wydawali się zatroskani. Wiele kobiet siedziało z dziećmi, ale bez ojców, wielu mężczyzn było okaleczonych. Okryci kocami, które rozdawano przy straganach na jarmarku, szukali wytchnienia.
Na plaży rozstawiono wiklinowy kosz z białymi lampionami. Wieczorem, kiedy słońce zachodzi za horyzont, a wiatr zaczyna wiać w stronę morza, uczestnicy festiwalu mogą zapalić je prostym zaklęciem i posłać do nieba wraz ze swoimi marzeniami. Na koszu wisi szarfa z mottem Prewettów: ab imo pectore, a same lampiony mają symbolizować miłosny lot Aenghusa i Caer – bohaterów rodowej legendy, którzy w postaci łabędzi spędzili w powietrzu trzy dni i trzy noce.
Na mniej zatłoczonej plaży najłatwiej jest odnaleźć bursztyn - zwany morskim złotem - wyrzucany przez fale. Jest to znalezisko rzadkie, lecz magiastronomowie twierdzą, iż święto żniw związane jest z ruchami gwiazd, które wywołują przypływy niosące magiczną aurą ściągającą ten cenny i piękny surowiec do brzegu. Aby przeszukać piasek nad brzegiem należy rzucić kością k10, w przypadku uzyskania wyniku 1-3 można rzucać ponownie w kolejnym poście. W przypadku uzyskania wyników 1-3 trzy razy z rzędu postaci marzną dłonie i może próbować ponownie dopiero po ogrzaniu się przy ognisku.
- Bursztyny:
- 1: Nic nie znajdujesz.
2: Nic nie znajdujesz.
3: Nic nie znajdujesz.
4: Znajdujesz mały bursztyn o jasnozłotym ubarwieniu.
5: Znajdujesz mały bursztyn o miodowym ubarwieniu.
6: Znajdujesz mały bursztyn o kasztanowym ubarwieniu.
7: Znajdujesz nieco większy bursztyn z inkluzją owada.
8: Znajdujesz nieco większy bursztyn z inkluzją rośliny.
9: Znajdujesz duży ładny bursztyn z inkluzją rzadkiego pięknego kwiatu paproci.
10: Znajdujesz duży bursztyn, który nieznacznie połyskuje ciepłą aurą pomimo wyjęcia go z zimnej wody. Postać z geomancją na poziomie I rozpozna w nim świetlny bursztyn, po rozpoznaniu możesz zgłosić się po jego dopisanie do ekwipunku postaci w aktualizacjach.
Byłam zła. Zła, a może urażona. Całkowicie pomięta. Wykluczona. Może nie powinnam, ale nic nie potrafiłam poradzić na emocje, które kotłowały się we mnie. O wszystkim dowiadywałam się ostatnio. Może powinnam nawyknąć, ale nie umiałam. Chciałam wiedzieć pierwsza.
Może nie zasługiwałam? Głupia, młoda, Neala. Nie warto jej informować. Może taka była sprawa. Nie umiałam dłużej tam zostać. A może nie chciałam. Nie mogłam?
Wolałam nie zalewać znów wszystkiego sobą - zwłaszcza, że sama uważałam, że w trudach toczonej wojny każdy na ten odpoczynek zasługiwał dokładnie tak, jak mówiłam kuzynowi Archibaldowi. I ja nie powinnam go psuć. Zwłaszcza, jeśli sama o niego tak bardzo zabiegałam. Prawda? Prawda.
Ale prawo do własnych emocji miałam. Nie moją winą było, że widok brzucha Eve tak wytrącił mnie z równowagi. To nie tak, że ciąża sama w sobie była jakaś szczególnie zadziwiająca. Ale fakt, że w ogóle była. Nie sądziłam... Nie myślałam - a może właśnie powinnam. Nie potrafiłam poradzić nic na zdradzieckie ściśnięcie w środku i złość która rozlewała się we mnie.
Okłamałam ich, oczywiście, że tak. Chociaż nikt nie zdawał się przejęty - w sumie czemu miałby i tak byłam jedynie tłem dla tych wszystkich relacji. Z ciocią też nie miałam teraz chęci rozmawiać, ale wiedziałam, że przy namiotach jej na pewno nie ma z wujkiem mieli już plany. Dlatego wsunęłam się do tego naszego łapiąc dwa piwa. Żeby dwa razy nie chodzić. Posiedzę sama ze sobą, od razu mi się poprawi. Nic to nowego, nic dziwnego. Sama z sobą nie raz już byłam. A potem pozwoliłam się krokom ponieść ku plaży, ale w inne jej rejony, ostatnie czego chciałam, to znaleźć się dostatecznie blisko, by mnie ktoś z nich wypatrzył. Stanęłam przed morzem, patrząc na horyzont. Unosząc rękę, żeby przedramieniem odsunąć włosy z czoła, wykrzywiając usta. W końcu westchnęłam ciężko.
Wszystko jedno, Neala. Wściekasz się jak zawsze bez sensu. Próbowałam sobie wytłumaczyć, ale wściekła nadal byłam. Zsunęłam ze stóp buty, zostawiając je ze sobą, jedno z piw odkładając obok, drugie zabrałam ze sobą wchodząc w wodę. Unosząc butelkę do ust. Pociągnęłam kilka łyków. Zmrużyłam lekko oczy, a potem prychnęłam pod nosem.
Ca ta wróżka gadała w Brenyn? Że w okolicy wody spotkam tego, co to mi życie na zawsze zmieni, hm? Zabawne.
Dawaj przeznaczenie, łaskawie daję ci drugą szansę.
Na razie jest jeden zero dla mnie.



a perfectly put together mess.

is playing
tricks on you,
my dear


Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset